10198

Szczegóły
Tytuł 10198
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10198 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10198 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10198 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Frances Hodgson Burnett Tajemniczy Ogr�d Prze�o�y�a: Jadwiga W�odarkiewiczowa OFICYNA WYDAWNICZA RYTM WARSZAWA 1994 Tytu� orygina�u angielskiego: The Secret Garden Ok�adka i strona tytu�owa: Renata Obniska-Wolska Nowe opracowanie redakcyjne na podstawie Gebethnera i Wolfa, Warszawa 1946 Materia�y zdj�ciowe uzyskane dzi�ki Solopan Film Centrum Redaktor: Anna Walenko Konsultant ksi��ek dla dzieci: Anna W�gle�ska Korekta: Ewa Pop�awska ISBN 83-85249-47-8 Spis tre�ci I Nikt nie zosta� przy �yciu II Panna Mary kapry�nica III Przez wrzosowisko. IV Martha V Krzyk w korytarzu. VI "A jednak kto� p�aka�". VII Klucz do ogrodu VIII Rudzik wskazuje drog�. IX Najdziwniejszy dom X Dick. XI Gniazdko mysikr�lika XII "Czy mog�abym dosta� kawa�ek ziemi?". XIII "Jestem Colin". XIV M�ody rad�a XV Budowanie gniazdka. XVI "Nie chc�" - powiedzia�a Mary. XVII Napad. XVIII "Nie tra�my czasu". XIX "Nadesz�a chwila" XX "B�d� zawsze �y�! zawsze! zawsze!" XXI Ben Weatherstaff. XXII O zachodzie s�o�ca. XXIII Czary XXIV "Niech si� �miej�". XXV Zas�ona XXVI "To matka". XXVII W ogrodzie. ROZDZiA� I Nikt nie zosta� przy �yciu Kiedy Mary Lennox zosta�a wys�ana do Misselthwaite Manor, gdzie mia�a zamieszka� w domu wuja, twierdzono og�lnie, �e jest to najbardziej niesympatyczne dziecko, jakie kiedykolwiek widziano. I by�a to szczera prawda. Wiecznie skwaszona, ma�a i chuda, z jasno��tymi rzadkimi w�osami i drobn�, szczup�� twarz� o lekko ��tawej cerze. Mary uro- dzi�a si� w Indiach i nieustannie zapada�a na zdrowiu. Ojciec jej by� urz�dnikiem administracji kolonialnej, wiecznie zapra- cowany i ci�gle chory; matka za�, s�ynna pi�kno��, dba�a je- dynie o siebie, lubi�a przyj�cia i zabawy, stale otacza�a si� m�odym, weso�ym towarzystwem. Nie pragn�a zupe�nie dzie- cka; tote� gdy Mary przysz�a na �wiat, matka odda�a j� pod opiek� nia�ki, Hinduski, zwanej w j�zyku tamtejszym Ayah, kt�rej dano do zrozumienia, �e je�li jej zale�y na wzgl�dach pani, to powinna dziecko trzyma� jak najdalej od niej. Kiedy zatem Mary by�a chorowitym, niezno�nym, brzydkim nie- mowl�ciem, usuwano j� matce sprzed oczu, a gdy sta�a si� chorowitym, niezno�nym, zaczynaj�cym chodzi� dzieckiem, r�wnie� usuwano j� matce z drogi. Mary nie pami�ta�a, by z bliska widzia�a kogokolwiek in- nego opr�cz swojej ciemnolicej Ayah i s�u�by hinduskiej, a poniewa� byli oni jej we wszystkim pos�uszni ze wzgl�du na to, �e swymi wrzaskami mog�a rozgniewa� ich bia�� pani�, przeto Mary w sz�stym roku �ycia by�a najbardziej despoty- cznym i samolubnym stworzeniem, jakie kiedykolwiek �y�o na kuli ziemskiej. M�oda nauczycielka, Angielka, kt�ra mia�a j� nauczy� czyta� i pisa�, tak jej nie lubi�a, �e po trzech mie- si�cach porzuci�a posad�, a jej'nast�pczynie ucieka�y po kr�t- szym jeszcze czasie. Tote� gdyby Mary nie przysz�a po prostu fantazja i ch��, by nauczy� si� czyta� ksi��ki, chyba nigdy nie pozna�aby alfabetu. Pewnego wyj�tkowo upalnego ranka Mary, kt�ra mia�a ju� oko�o dziewi�ciu lat, zbudzi�a si� bardzo z�a, a humor jej jesz- cze si� pogorszy�, gdy spostrzeg�a, �e stoj�ca przy jej ��ku s�u��ca to nie Ayah. - Po co� przysz�a? - rzek�a do obcej. - Nie chc� ci�! Przy- �lij mi moj� Ayah! Kobieta, patrz�c na Mary wystraszonym wzrokiem, wyj�- ka�a, �e Ayah przyj�� nie mo�e, a kiedy Mary wpad�a w pasj� i zacz�a j� bi� i szczypa�, Hinduska, patrz�c na ni� coraz bar- dziej wystraszona, powtarza�a, �e Ayah w �aden spos�b do pa- nienki przyj�� nie mo�e. Owego ranka czu�o si� w powietrzu co� niesamowitego. Wszystko dzia�o si� inaczej ni� zwykle, kilku hinduskich s�u- ��cych by�o nieobecnych, ci za�, kt�rych Mary widzia�a, skra- dali si� lub uciekali z przera�onymi twarzami. Lecz nikt nic jej nie powiedzia�. Ayah za� nie przychodzi�a. Mary, pozostawio- na samej sobie, wysz�a wreszcie do ogrodu i zacz�a bawi� si� pod drzewami w pobli�u werandy. Udawa�a, �e robi klomby, i wtyka�a wielkie, szkar�atne kwiaty hibiskusa w ma�e kupki ziemi. Jej z�o�� narasta�a, w miar� jak mrucza�a pod nosem obelgi, kt�re rzuci niani, gdy ta si� wreszcie pojawi. - �winia! �winia! C�rka �wini! - mamrota�a, wiedz�c, �e to okre�lenie jest dla Hindusa najstraszniejsz� obelg�. Zgrzyta�a z�bami ze z�o�ci, gdy wtem us�ysza�a, �e matka jej rozmawia przyciszonym g�osem z kim� na werandzie. Ma- ry zna�a m�odego blondyna o ch�opi�cym wygl�dzie. S�ysza- �a, i� ten bardzo m�ody oficer przyby� niedawno z Anglii. Ma- ry patrzy�a na niego, ale jeszcze uwa�niej na matk�. Obserwowa�a j� zawsze, ilekro� tylko uda�o jej si� zobaczy� j�, poniewa� "bia�a pani" - matk� Mary najcz�ciej nazywano w ten spos�b - by�a wysok�, smuk��, �liczn� os�bk� ubieraj�- c� si� w pi�kne suknie. W�osy matki przypomina�y falist� prz�dz� jedwabn�: nosek mia�a ma�y, delikatny i wielkie roze�miane oczy. Jej suknie by�y cienkie i pow��czyste, we- dle Mary by�o na nich "pe�no koronek". Dzisiaj wydawa�o si�, �e na "bia�ej pani" koronek jest wi�cej ni� zazwyczaj, lecz jej oczy nie �mia�y si� - szeroko rozwarte, by�y b�agalnie wzniesione ku twarzy m�odego oficera. Mary us�ysza�a jej s�owa: - Czy jest a� tak �le? Tak bardzo �le? - Strasznie - odrzek� m�ody cz�owiek dr��cym g�osem.- Strasznie, pani Lennox. Powinna pani by�a wyjecha� w g�ry przed dwoma tygodniami. Bia�a pani" za�ama�a r�ce. - Och! Wiem, �e powinnam by�a wyjecha�! - zaszlocha�a. - Wszak zosta�am jedynie dla tego g�upiego pikniku. Jaka� by- �am szalona! W tej�e chwili z pomieszcze� dla s�u�by doszed� taki roz- paczliwy lament, �e pani Lennox gor�czkowo chwyci�a za ra- mi� m�odego oficera, Mary za� pocz�a dr�e� na ca�ym ciele. Lament i j�ki stawa�y si� coraz g�o�niejsze. - Co to? Co to jest? - szepn�a przera�ona pani Lennox. - Zn�w kto� umar� - odpowiedzia� m�odziutki oficer. - Nic mi pani nie m�wi�a, �e zaraza wybuch�a mi�dzy s�u�b�. - Bo nic o tym nie wiedzia�am! - zawo�a�a. - Niech pan p�jdzie ze mn�! - i wbieg�a do wn�trza domu. To, co potem si� dzia�o, by�o okropne i niesamowite, i Ma- ry w ko�cu zrozumia�a, �e wybuch�a epidemia cholery w najgro�niejszej postaci i ludzie padaj� jak muchy. Ayah za- brano w nocy, a �w lament w pawilonach s�u�by rozleg� si� w�a�nie w chwili jej �mierci. W nocy zmar�o jeszcze troje s�u�- by, reszta w trwodze i pop�ochu uciek�a. Marli te� ludzie w okolicznych domach, paniczny strach ogarn�� wszystkich. W panuj�cym zam�cie i przera�eniu Mary - zapomniana przez wszystkich - ukry�a si� w dziecinnym pokoju, gdzie na przemian to p�aka�a, to spa�a. Nikt o niej nie pomy�la�, nikt jej nie szuka�, a tymczasem nast�pi�y wydarzenia, o kt�rych nie mia� jej kto powiedzie�. Wiedzia�a tylko, �e ludzie choruj�, s�ysza�a te� jakie� tajemnicze, przera�aj�ce odg�osy. Po jakim� czasie dziewczynka w�lizn�a si� do jadalni. By�o tu pusto, ale cz�ciowo opr�nione p�miski sta�y jesz- cze na stole, a krzes�a wygl�da�y na poodsuwane w po�pie- chu. Mary zjad�a owoce i biszkopty, a dla ugaszenia pragnie- nia wypi�a szklank� wina. Wino by�o s�odkie, Mary nie zna�a jego mocy, tote� po kr�tkiej chwili odurzy�o j�. Wr�ci�a do swego pokoju i zn�w si� zamkn�a, przestraszona krzykami i tupotem uciekaj�cych ludzi. Czuj�c ogarniaj�c� j� nieprze- zwyci�on� senno��, po�o�y�a si� do ��ka i na d�ugo straci�a �wiadomo�� tego, co si� wok� dzia�o. Tymczasem dzia�o si� wiele, ale Mary spa�a snem tak twar- dym, �e nie zbudzi�y j� ani g�osy ludzi, ani rumor czyniony przy wynoszeniu przedmiot�w. Po przebudzeniu Mary le�a�a jeszcze przez pewien czas, patrz�c w sufit. W domu panowa�a zupe�na cisza. Takiej ciszy nie zna�a nigdy przedtem... Nie s�ysza�a �adnych g�os�w ani krok�w, pomy�la�a, �e widocznie ju� wszyscy wyzdrowieli i wszelkie obawy min�y. Ciekawa te� by�a, kto zaopiekuje si� ni� teraz, po �mierci Ayah. Zjawi si� zapewne nowa Ayah, mo�e nawet b�dzie zna� nowe bajki. Mary by�a ju�, prawd� m�wi�c, troch� znudzona tymi dawnymi. Nie p�aka�a te� wca- le z powodu �mierci swojej niani, nie by�a bowiem dzieckiem uczuciowym i nigdy si� nikim nie przejmowa�a. Ha�asy, bie- ganina, j�ki i lamenty spowodowane epidemi� przestraszy�y j�, lecz teraz by�a ju� tylko z�a, �e nikt zdawa� si� nie pami�- ta� o jej istnieniu. Wszyscy byli zbyt przera�eni, by my�le� o nie lubianym dziecku. Kiedy wybuch�a cholera, ka�dy my�la� tylko o sobie. Ale teraz, gdy ju� wszystko min�o, kto� przyj- dzie zapewne zobaczy�, co si� dzieje z Mary. Lecz nikt si� nie zjawia�, a kiedy dziewczynka le�a�a wyczekuj�c, dom ca�y zdawa� si� zapada� w coraz g��bsz� cisz�. Nagle Mary us�ysza�a, �e co� si� czo�ga po matach na pod�odze. Wychyliwszy si� z ��ka, ujrza�a ma�ego w�a, posuwaj�cego si� wzd�u� �ciany i patrz�cego na ni� oczkami jak brylanty. Nie zl�k�a si� wcale, gdy� wiedzia�a, �e to stwo- rzonko nikomu nie czyni krzywdy, a tymczasem w�yk �pie- szy� si�, jakby chcia� najpr�dzej wydosta� si� z pokoju. W ko�cu wy�lizn�� si� przez szpar� pod drzwiami. - Jak tu cicho i spokojnie - rzek�a Mary do siebie. - Mo�- na by pomy�le�, �e pr�cz mnie i tego w�a nikogo nie ma w ca�ym domu. W tej samej chwili us�ysza�a jednak kroki w ogrodzie, a nast�pnie na werandzie: kroki m�czyzn wchodz�cych do domu i rozmawiaj�cych przyciszonymi g�osami. Nikt nie wy- szed� im na spotkanie i nikt ich nie powita�, oni za�, s�dz�c z odg�os�w, otwierali jedne drzwi po drugich i zagl�dali do wszystkich pokoi. - Co za pustka! - us�ysza�a Mary. - Taka �liczna, urocza kobieta! My�l�, �e i dziecko... S�ysza�em, �e mia�a c�reczk�, cho� nikt jej nigdy nie widzia�... Mary sta�a po�rodku swego pokoju, gdy kilka minut p�niej otwar�y si� drzwi. Wygl�da�a na dziewczynk� brzydk� i niesympatyczn�, a przy tym dr�a�a z g�odu i oburzenia, �e tak niegodziwie o niej zapomniano. Pierwszy wszed� starszy ofi- cer, kt�rego Mary widzia�a kiedy� rozmawiaj�cego z ojcem. Wygl�da� na zm�czonego i wstrz��ni�tego, ale gdy spostrzeg� Mary, gwa�townie cofn�� si� z przera�enia. - Barney! - wykrzykn��. - Tutaj jest dziecko. Opuszczone dziecko. I to w takim miejscu! Na mi�o�� bosk�, kim jest ta ma�a? - Jestem Mary Lennox - rzek�a dziewczynka prostuj�c si� dumnie. Pomy�la�a przy tym, i� ten pan jest bardzo niegrzecz- ny, nazywaj�c dom jej ojca "takim miejscem". - Zasn�am, gdy wszyscy chorowali na choler�, i w�a�nie teraz si� obudzi- �am. Czemu nikt do mnie nie przychodzi? - To jest to dziecko, kt�rego nikt nigdy nie widzia�! -- za- wo�a� oficer, zwracaj�c si� do swego towarzysza. - Zapomnieli o niej wszyscy! - Dlaczego o mnie zapomnieli? - zapyta�a Mary tupi�c nog�. - Czemu nikt nie przychodzi? M�ody cz�owiek, kt�rego nazwano Barneyem, spojrza� na ni� z ogromnym smutkiem. Mary zdawa�o si� nawet, �e mu powieki zadr�a�y, jakby od �ez. - Biedne male�stwo! - rzek�. - Nikt nie mo�e przyj��, bo nikt nie zosta� przy �yciu. I w ten oto dziwny i nieoczekiwany spos�b Mary dowie- dzia�a si�, �e nie ma ju� ojca ani matki, gdy� oboje umarli, i �e pochowano ich noc�, a nieliczni s�u��cy, kt�rzy unikn�li �mierci, opu�cili dom, jak mogli naj�pieszniej, zapominaj�c o istnieniu "panienki". A wi�c to by�a przyczyna tej g�uchej ciszy. W ca�ym domu pozostali przy �yciu tylko ona i ma�y w��. ROZDZIA� II Panna Mary kapry�nica Mary lubi�a z dala obserwowa� sw� matk�: wydawa�a si� jej istot� urocz�, ale nie zna�a jej prawie wcale, nic te� dziwne- go, �e ani j� kocha�a, ani t�skni�a po jej stracie, a poniewa� by- �a dzieckiem nader samolubnym, wszystkie swe my�li skiero- wa�a ku sobie, jak zreszt� i przedtem zwyk�a by�a czyni�. Gdyby by�a starsza, mo�e przerazi�aby j� my�l, �e zosta�a ca�- kiem sama na �wiecie, ale poniewa� dot�d zawsze troszczyli si� o ni� inni, s�dzi�a, �e tak musi by� zawsze. Ciekawa by�a tylko, czy znajdzie si� teraz mi�dzy lud�mi mi�ymi, kt�rzy b�- d� dla niej grzeczni i pozwol� jej na wszystkie wybryki, jak to czyni�a Ayah i reszta hinduskiej s�u�by. Wiedzia�a, �e nie pozostaizie d�ugo w domu pastora, gdzie j� na razie umieszczono, lecz gdzie nie chcia�a pozosta�. Pastor by� biedny, mia� pi�cioro dzieci, wszystkie prawie w jednym wieku. Ich ubranka by�y brudne, a one same k��ci�y si� ci�gle i wydzie- ra�y sobie zabawki. Mary znienawidzi�a zaniedbany dom pastora i by�a taka niezno�na dla wszystkich, �e po dw�ch dniach �adne z dzieci nie chcia�o si� z ni� bawi�. Ju� drugiego dnia da�y jej przezwisko, kt�re wprawi�o j� w szalon� z�o��. Pierwszy wpad� na ten pomys� Basil, ch�opczyk o bladonie- bieskich oczach i zadartym nosku. Mary go nie cierpia�a. Ba- wi�a si� sama pod drzewem, tak jak tamtego fatalnego dnia, ro- bi�c klombiki z ziemi i zaznaczaj�c~ �cie�ki. Basil sta� w pobli�u i przygl�da� si�. Zabawa zainteresowa�a go i ch�o- pczyk poda� projekt: - Czemu nie ustawisz kopca z kamyk�w, niby �e to ska�y? - powiedzia�. - O, tutaj, w �rodku! - i pochyli� si�, by wskaza� miejsce. - Wyno� si�! Nie cierpi� ch�opc�w, wyno� si�! - wrzasn�a Mary. Przez chwil� Basil by� z�y, potem zacz�� si� droczy�, tak jak droczy� si� zawsze z siostrami, ta�czy� ko�o niej i podska- kiwa�, �mia� si� i �piewa�: Panno Mary, kapry�nico, Odwr�� zagniewane lico! W twym ogr�dku rosn� kwiatki, R�e, dzwonki i b�awatki. �piewa� dop�ty, dop�ki reszta dzieci nie us�ysza�a i nie zacz�- �a �mia� si� razem z nim. A im bardziej Mary si� z�o�ci�a, tym cz�ciej �piewali: "Panno Mary, kapry�nico", nazywaj�c j� tak p�niej mi�dzy sob�, a nawet wtedy, gdy do niej si� zwracali. - W ko�cu tego tygodnia pojedziesz do domu - rzek� do niej Basil. - A my si� strasznie z tego cieszymy. - Ja te� strasznie si� ciesz� - odpar�a Mary. - Ale co to znaczy dom? - Ona nie wie, co to znaczy dom! - rzek� Basil z oburze- niem. - Dom to jest, oczywi�cie, Anglia. Nasza babunia tam mieszka, a nasza siostra, Mabel, pojecha�a do niej w zesz�ym roku. Ale ty nie masz babuni, ty pojedziesz do wuja, kt�ry si� nazywa Archibald Craven. - Nic o nim nie wiem - wyj�ka�a Mary. - Wiem, �e nic nie wiesz - odpar� Basil. - Dziewcz�ta w og�le nic nie wiedz�. S�ysza�em, jak rodzice o nim m�wili. Ot� tw�j wuj mieszka w ogromnym, opuszczonym domu na wsi i nikt u niego nie bywa. Jest niezno�ny i nikogo nie chce przyjmowa�, a gdyby nawet chcia�, to i tak nikt by do niego nie pojecha�. Jest w dodatku garbaty i okropny. - Nie wierz� ci - rzek�a Mary, odwr�ci�a si� i zatka�a uszy palcami, bo nie chcia�a ju� nic wi�cej s�ysze�. Jednak�e p�niej d�ugo my�la�a o wszystkim, co us�ysza�a, a gdy pani Crawford powiedzia�a jej tego wieczora, �e za kilka dni pojedzie do Anglii, do wuja, pana Archibalda Cravena mie- szkaj�cego w Misselthwaite Manor, Mary wydawa�a si� tak ka- miennie i uparcie oboj�tna, �e nie wiedziano, co o niej s�dzi�. Starano si� j� traktowa� serdecznie, lecz dziewczynka odwra- ca�a twarz, ilekro� pani Crawford chcia�a j� poca�owa�, a gdy pan Crawford klepa� j� po ramieniu, sta�a sztywno, jakby po- �kn�a kij. - Dziwne dziecko - rzek�a p�niej pani Crawford ze wsp�- czuciem. - Matka jej by�a taka urocza i mi�a, a Mary to najbar- dziej niesympatyczne stworzenie, jakie w �yciu widzia�am. Dzieci nazywaj� j� "pann� Mary kapry�nic�", a cho� to niepo- czciwie z ich strony, wcale im si� nie dziwi�. - Gdyby jej matka cz�ciej zagl�da�a do dziecinnego poko- ju, Mary nabra�aby mo�e mi�ego obej�cia. Przykro o tym m�- wi� teraz, gdy ta urocza kobieta ju� nie �yje, ale wi�kszo�� jej towarzystwa nie wiedzia�a nawet o istnieniu ma�ej. - S�dz�, �e po prostu nie zajmowa�a si� c�rk� - z wes- tchnieniem odpar�a pani Crawford. - Wszak gdy umar�a Ayah, nikt nie pomy�la� o tym biedactwie. Wszyscy rozbiegli si�, zo- stawiaj�c t� ma�� sam� w opustosza�ym domu. Kapitan Mac Grew m�wi� mi, �e po prostu os�upia�, gdy znalaz� j� w kt�- rym� pokoju. D�ug� podr� do Anglii odby�a Mary pod opiek� �ony pewnego oficera, kt�ra odwozi�a do szk� swoje dzieci. Jej w�asne potomstwo tak j� absorbowa�o, �e by�a niezmiernie ra- da, mog�c w Londynie przekaza� Mary jejmo�ci, kt�r� pan Archibald Craven wys�a� po siostrzenic�. Jejmo�� nazywa�a si� pani Medlock i by�a gospodyni� w Misselthwaite Manor. By�a to kobieta t�ga, o mocno czerwonych policzkach i prze- nikliwych czarnych oczach. Mia�a na sobie jaskraw� czerwo- n� sukni�, czarn� jedwabn� mantylk� z fr�dzlami i czarny ka- pelusz przybrany kwiatami z czerwonego aksamitu, kt�re przy ka�dym poruszeniu g�ow� chwia�y si� na wszystkie stro- ny i trz�s�y. Mary nie poczu�a do niej sympatii, ale nie by�o w tym nic dziwnego, poniewa� nigdy do nikogo sympatii nie czu�a. Zreszt� od razu by�o wida�, �e pani Medlock niewiele sobie robi z Mary. - Podobno jej matka by�a pi�kna - zwr�ci�a si� nowa opie- kunka Mary do �ony oficera. - Ale c�rka nie odziedziczy�a po niej urody, prawda? - Mo�e wy�adnieje, gdy b�dzie starsza - odpar�a dobrotli- wie tamta. - Gdyby tylko nie by�a taka niegrzeczna i mia�a tro- ch� milszy wyraz twarzy, bo rysy jej s� raczej �adne. Zreszt� dzieci tak si� zmieniaj�... - No, b�dzie si� musia�a bardzo zmieni�! - odpar�a pani Medlock. - A nie mog� powiedzie�, by Misselthwaite wywie- ra�o dobry wp�yw na dzieci. Obie panie s�dzi�y, �e Mary ich nie s�yszy, gdy� dziew- czynka sta�a troch� z dala. Z okna hotelu, w kt�rym si� zatrzy- mali, przygl�da�a si� ruchowi ulicznemu, lecz s�ysza�a ka�de s�owo i strasznie by�a ciekawa, jaki jest ten wuj i dom, w kt�- rym mieszka. Co to znaczy "garbaty"? Nie widzia�a nigdy gar- batego. Mo�e w Indiach nie ma garbatych? Mary zacz�a czu� si� samotna i my�le� o dziwnych rze- czach, ca�kiem dla niej nowych, odk�d zamieszka�a mi�dzy ob- cymi. Zacz�a si� mianowicie zastanawia�, dlaczego zawsze by�a niczyja, nawet wtedy, gdy jej rodzice jeszcze �yli. Inne dzieci nale�a�y do swego taty i swej mamy, tylko ona by�a ni- czyja. Mia�a s�u�b�, jedzenie i sukienki. Ale nikt na ni� nie zwraca� uwagi. Mary nie wiedzia�a, �e wszyscy uwa�ali j� za niemi��. Przeciwnie - s�dzi�a, �e to inni s� nieprzyjemni; o so- bie nie my�la�a tak nigdy. Pani Medlock wydawa�a si� jej okropna - razi�a j� swoimi czerwonymi policzkami i niegustownym, pretensjo- nalnym kapeluszem. Gdy nast�pnego dnia wyje�d�a�y w dalsz� drog� do Yorkshire, Mary sz�a przez stacj� do po- ci�gu odwr�ciwszy g�ow� i trzymaj�c si� jak najdalej od pani Medlock, bo nie chcia�a, �eby widziano, �e jad� ra- zem. By�a z�a na sam� my�l, �e ludzie mogliby j� wzi�� za c�reczk� pani Medlock. Ale pani Medlock nie przejmowa�a si� ani Mary, ani tym, co Mary o niej my�li. By�a osob�, kt�ra "nie zawraca sobie g�owy dzie�mi". W ka�dym razie tak by odpowiedzia�a, gdy- by j� zapytano. Do Londynu nie chcia�a jecha� nawet wtedy, gdy siostra jej, Maria, wydawa�a za m�� c�rk�, lecz zbyt ce- ni�a sobie wygodne, dobrze p�atne miejsce gospodyni w Mis- selthwaite Manor, kt�re mog�aby straci�, gdyby nie wykona�a rozkazu pana Archibalda Cravena. Nie wyrazi�a przeto naj- l�ejszego sprzeciwu, kiedy jej chlebodawca rzek� w sw�j zwyk�y osch�y spos�b: - Kapitan Lennox i jego �ona zmarli na choler�. Kapitan Lennox by� bratem mojej �ony, jestem wi�c opiekunem jego c�rki. Dziecko winno by� przywiezione tutaj. Pojedzie pani do Londynu i przywiezie je. Pani Medlock spakowa�a wi�c manatki i uda�a si� w po- dr�. Mary wtuli�a si� w k�t wagonu z min� kwa�n� i z��. Nie mia�a co czyta�, nie mia�a na co patrze�. Chude, obci�gni�te w czarne r�kawiczki r�czki z�o�y�a na kolanach i siedzia�a ci- cho. Czarna sukienka uwydatnia�a ��to�� jej cery, a sztywne, jasne w�osy wymyka�y si� kosmykami spod krepowego kape- lusika. W �yciu swoim nie widzia�am takiego niemi�ego dziecka" - my�la�a pani Medlock. Nie pojmuj�c, jak dziecko mo�e sie- dzie� tak d�ugo w zupe�nym bezruchu, znu�ona przygl�daniem si� dziewczynce, zacz�a rozmow� ostrym, twardym g�osem: - Opowiem panience co� nieco� o miejscu, do kt�rego je- dziemy - rzek�a. - Czy wie panienka co� o swoim wuju? - Nie - odpar�a Mary. - Nie s�ysza�a panienka nigdy, jak rodzice o nim m�wili? - Nie - odrzek�a Mary i drgn�a, przypomniawszy sobie, �e ojciec i matka w og�le z ni� nie rozmawiali, nigdy jej niczego nie opowiadali. - Hm! - mrukn�a pani Medlock, patrz�c na jej zamkni�t�, zaci�t� twarzyczk�. Zamilk�a na jaki� czas, po czym ci�gn�a dalej: - S�dz�, �e trzeba panienk� jako� przygotowa�. Jedzie- my do dziwnego miejsca. Mary nic na to nie rzek�a, a pani Medlock, rozczarowana jej oboj�tno�ci�, zaczerpn�a powietrza i dopiero po chwili po- wiedzia�a: - Prawd� m�wi�c, dom jest ogromny, lecz ponury. Pan Craven chlubi si� nim na sw�j spos�b, to znaczy on sam te� jest ponury. Dom ten stoi na kra�cu rozleg�ego wrzosowiska; ma ju� sze��set lat i prawie sto pokoi, chocia� wi�kszo�� z nich jest zamkni�ta na klucz i od lat nie u�ywana. Wisz� tam tylko obrazy, stoj� pi�kne stare meble i wsz�dzie pe�no anty- k�w. Woko�o jest ogromny park, drzewa z ga��ziami si�gaj�- cymi do ziemi. - Przerwa�a na chwil�, zaczerpn�a oddechu.- Tyle ci chcia�am powiedzie� - zako�czy�a nagle. Mary mimo woli poczu�a zainteresowanie. Wszystko, o czym us�ysza�a, by�o inne ni� w Indiach, a ka�da nowo�� ma urok. Nie chcia�a jednak da� po sobie pozna�, �e j� cokolwiek zaciekawia - by� to jeden z jej dra�ni�cych nawyk�w - siedzia- �a zatem cicho. - No i c� - rzek�a pani Medlock. - Co panienka o tym my�li? - Nic - odpar�a. - Nie znam takich miejsc. Odpowied� ta wywo�a�a kr�tki, urywany �miech pani Medlock. - Ech! Panienka jest zupe�nie jak staruszka - powiedzia�a. - Czy to wszystko panienk� nic nie obchodzi? - Co za r�nica, czy mnie obchodzi, czy nie - odpar�a Mary. - Co to, to racja - potwierdzi�a pani Medlock. - Dlaczego panienk� bior� do Misselthwaite Manor, tego naprawd� nie wiem. Mo�e to po prostu naj�atwiejszy spos�b opieku�stwa. Bo �e on si� nie b�dzie o panienk� troszczy�, to wi�cej ni� pewne. On si� nigdy o nikogo nie troszczy. Zatrzyma�a si�, jak gdyby co� sobie w por� przypominaj�c. - On ma krzywe plecy - rzek�a - dlatego jest taki z�y. Za- wsze by� zgry�liwy, w m�odo�ci te�, i mimo swej fortuny szcz�cia nie zazna�, dop�ki si� nie o�eni�. Mary zwr�ci�a oczy na m�wi�c�, mimo �e usi�owa�a uda- wa� oboj�tno��. Nie s�dzi�a, �e garbus mo�e si� o�eni�, by�a wi�c nieco zdziwiona. Pani Medlock spostrzeg�a to, a jako nie- wiasta bardzo gadatliwa ci�gn�a dalej z tym wi�kszym zapa- �em. By� to zreszt� jedyny spos�b zabicia nudy podczas d�ugiej podr�y. - Ona by�a s�odkim, �licznym stworzeniem, a on by dla niej na koniec �wiata poszed� po �d�b�o trawy, gdyby tego zapragn�a. Nikt nie przypuszcza�, �e si� zgodzi zosta� jego �on�, a jednak to uczyni�a. Ludzie m�wili, �e tylko dla pie- ni�dzy, ale to nieprawda, nieprawda - doda�a z prze�wiadcze- niem. - Gdy umar�a... Mary mimo woli poruszy�a si�. - Ach, wi�c umar�a! - wykrzykn�a odruchowo. Przypomina�a sobie bajk� francusk�, kt�r� niegdy� czyta�a, Riquet a la Houppe. Bajka m�wi�a o biednym garbusku i pi�knej ksi�niczce - i naraz zrobi�o si� jej �al pana Archibal- da Cravena. - Tak, umar�a - powiedzia�a pani Medlock - i odt�d pan zdzicza� jeszcze bardziej. Nie dba ju� o nikogo, nie chce wi- dzie� ludzi. Przewa�nie podr�uje, a gdy jest w Misselthwaite Manor, zamyka si� w zachodnim skrzydle domu i dopuszcza do siebie tylko Pitchera. Ten Pitcher to ju� dziadyga, ale opie- kowa� si� niegdy� panem, gdy ten by� jeszcze dzieckiem, i zna dobrze jego usposobienie. Wszystko to by�o dziwne jak w bajce i nie usposobi�o Mary weso�o. Dom o stu pokojach, wszystkich prawie za- mkni�tych na siedem spust�w, stoj�cy na kra�cu wrzosowi- ska, zapomniany przez Boga i ludzi! Mary wygl�da�a ok- nem, zacisn�wszy wargi. Zdawa�o si� jej rzecz� ca�kiem naturaln�, �e w tej chwili deszcz pocz�� siec uko�nymi stru- gami i bi� o szyby wagonu. Gdyby �y�a jeszcze tamta �licz- na kobieta, o�ywia�aby otoczenie jak mama Mary - rozgwa- rem, weso�o�ci�, chodzeniem na zabawy w pi�knych, ozdobionych koronkami sukniach. Ale obie ju� nie �y�y. - Niech si� panienka nie spodziewa ujrze� pana, daj� g�ow�, �e go panienka w og�le nie zobaczy - rzek�a pani Medlock. - I nie trzeba si� spodziewa�, �eby ktokolwiek zechcia� z panienk� rozmawia�. Trzeba b�dzie samej bawi� si� i my�le� o sobie. Powiedz� panience, do kt�rych pokoi wolno jej wchodzi�, a kt�re nale�y omija�. Ogrod�w tam pod dostatkiem. Ale nie mo�na kr�ci� si� po domu i w�ci- bia� nosa tam, gdzie nie wolno. Pan Craven nie �yczy so- bie tego. - Wcale nie pragn� w�cibia� wsz�dzie nosa - odpar�a Mary i jak nagle zrobi�o si� jej przedtem �al pana Archibalda, tak te- raz nagle przesta�a go �a�owa�, my�l�c, �e na pewno jest z�y i zas�u�y� na to wszystko, co go spotka�o. Zwr�ci�a twarzyczk� ku oknu, patrz�c na strugi �ciekaj�ce- go po szybach deszczu, kt�ry pada� nieprzerwanie, jakby nigdy nie mia� usta�. Patrzy�a tak d�ugo i uparcie, a� wszystko zacz�- �o jej przed oczyma szarze�, coraz bardziej szarze�, i Mary znu�ona zasn�a. ROZDZIA� III Przez wrzosowisko Mary spa�a d�ugo. Kiedy si� przebudzi�a, pani Medlock kupi�a na jakiej� stacji koszyczek ze �niadaniem, w kt�rym by�y: pieczony kurczak i wo�owina na zimno, chleb z mas�em i gor�ca herbata. Deszcz pada� g�ciej ni� przedtem, a widzia- ni na stacjach ludzie poubierani byli w gumowe p�aszcze, l�ni�ce i ociekaj�ce wod�. Konduktor zapali� lampy w wago- nie, a pani Medlock rozkoszowa�a si� herbat�, kurczakiem i wo�owin�. Podjad�szy sobie zasn�a, Mary za� siedzia�a przy- gl�daj�c si� jej i jej kapeluszowi, kt�ry sm�tnie zsun�� si� na prawe ucho w�a�cicielki. W ko�cu Mary zasn�a ponownie. wtulona w k�t przedzia�u i uko�ysana jednostajnym biciem deszczu o szyby. By�o ju� zupe�nie ciemno, gdy si� zbudzi�a. Poci�g zatrzyma� si� na stacji, a pani Medlock zacz�a potrz�- sa� dziewczynk�. - No, ale panienka spa�a! - wykrzykn�a. - Czas otworzy� oczy! Jeste�my ju� w Thwaite, a jeszcze szmat drogi przed nami. Mary wsta�a, walcz�c ze snem, gdy tymczasem pani Med- lock zbiera�a pakunki. Dziewczynce na my�l nie przysz�o po- m�c jej, poniewa� w Indiach zawsze wszystko robi�a tubylcza s�u�ba, i Mary zdawa�o si� czym� zupe�nie naturalnym, �e jej us�uguj�. Stacyjka by�a ma�a i nikt opr�cz nich tu nie wysiad�. Za- wiadowca stacji zacz�� rozmawia� z pani� Medlock w szor- stki, ale �yczliwy spos�b, wymawiaj�c wyrazy dziwnie roz- wlekle; Mary przekona�a si� p�niej, �e tak w�a�nie m�wiono w Yorkshire. - Co to, ju� pani wr�ci�a? I przywioz�a pani t� ma��? - Owszem, to ona - odpar�a pani Medlock, wpadaj�c r�w- nie� w jorkszyrsk� wymow� i wskazuj�c ruchem g�owy na Ma- ry. - Jak�e si� ma pa�ska �ona? - Nie�le, dzi�kuj�. Pow�z czeka po drugiej stronie. Istotnie, przed podjazdem stacji sta� wykwintny pow�z. Mary spostrzeg�a, �e s�u��cy, kt�ry pom�g� jej wsi���, r�w- nie� prezentowa� si� dobrze. Jego d�ugi gumowy p�aszcz i ogromny pokrowiec na cylindrze l�ni�y i ocieka�y od de- szczu jak zreszt� wszystko wok�, nie wy��czaj�c grubego za- wiadowcy stacji. Gdy s�u��cy zatrzasn�� drzwiczki i usiad� obok stangre- ta na ko�le, dziewczynka usadowi�a si� wygodnie w mi�k- kim k�cie, lecz senno�� ca�kiem j� odesz�a. Wygl�da�a ok- nem, pragn�c co� zobaczy� na drodze wiod�cej do tego dziwnego domu, o kt�rym naopowiada�a jej pani Medlock. Nie nale�a�a do dzieci l�kliwych, nie by�a te� wystraszona, lecz czu�a, �e B�g wie co mo�e j� spotka� w domu, w kt�- rym jest sto zamkni�tych pokoi i kt�ry stoi na kra�cu wiel- kiego wrzosowiska. - Co to jest wrzosowisko? - spyta�a nagle pani� Medlock. - Niech panienka wygl�da wci�� oknem, a za jakie dziesi�� mil sama zobaczy - odpar�a kobieta. - Musimy pi�� mil jecha� wrzosowiskiem, zanim dojedziemy do domu. Wiele panienka nie zobaczy, bo noc jest ciemna, ale co� nieco� b�dzie mo�na dostrzec. Mary nie zadawa�a ju� wi�cej pyta�, lecz tylko wpatry- wa�a si� uparcie w okno. Latarnie rzuca�y przed powozem smugi �wiat�a i w nich Mary dostrzeg�a zarysy mijanej oko- licy. Po opuszczeniu stacji, gdy przeje�d�ali przez ma�� wiosk�, dojrza�a bia�e domki i �wiat�a w ober�y. Potem mi- n�li ko�ci�, probostwo i co� w rodzaju kiosku z o�wietlon� witryn� z zabawkami, s�odyczami i innymi towarami. P�niej wyjechali na trakt i Mary dostrzeg�a �ywop�oty i drzewa. Potem d�ugo nie by�o nic godnego uwagi, a� czas pocz�� si� Mary d�u�y�. Wreszcie konie zwolni�y biegu, jak gdyby wje�d�a�y na wzg�rek. Zdawa�o si�, �e wok� nie ma ju� ani �ywop�ot�w, ani drzew. Mary nie widzia�a nic pr�cz nieprzeniknionej cie- mno�ci po obu stronach drogi. Pochyli�a si� naprz�d i przy- tkn�a twarz do szyby, kiedy naraz pow�z podskoczy�. - No, teraz to ju� na pewno jeste�my na wrzosowisku - po- wiedzia�a pani Medlock. Latarnie rzuca�y troch� �wiat�a na nier�wn�, z�� drog�, kt�ra by�a jakby przecink� w g�szczu krzak�w i czego� nisko rosn�cego, co si� ko�czy�o dopiero gdzie� na horyzoncie. Zerwa� si� wiatr, kt�ry wydawa� dziwne po�wisty, przeci�g�e i dzikie. - Czy to... czy to jest morze? - spyta�a Mary sw� towa- rzyszk�. - Nie, to nie morze - odpar�a pani Medlock - ale te� nie pola ani g�ry, tylko nie ko�cz�ce si� dzikie pastwiska, gdzie nic nie ro�nie pr�cz janowc�w i wrzos�w i gdzie nic nie �yje, pr�cz dzikich kucyk�w i owiec. - A mnie si� wydaje, �e to brzmi jak morze, gdyby tutaj by�o - powiedzia�a Mary. - Szumi zupe�nie tak samo. - To wiatr j�czy w zaro�lach. Na m�j gust to dosy� dzikie i pustynne miejsce, cho� mn�stwo ludzi je lubi, zw�aszcza gdy kwitn� wrzosy. Jecha�y tak coraz dalej w ciemno��. Deszcz usta�, ale zer- wa� si� silny wiatr, kt�ry �wiszcza� i wydawa� niemi�e odg�osy. Droga prowadzi�a to w g�r�, to w d�, kilka razy pow�z prze- je�d�a� przez mostki, pod kt�rymi szumia�y spienione wody strumieni. Mary mia�a uczucie, �e jazda ta nigdy si� nie sko�- czy i �e te bezkresne, zimne przestrzenie to ciemny ocean, przez kt�ry jedzie si� w�skim pasmem l�du. "Nie podoba mi si� to pustkowie" - powiedzia�a sobie w duchu i silniej zacisn�a cienkie wargi. Konie pi�y si� pod g�r�, gdy Mary pierwsza dostrzeg�a �wiate�ko. Pani Medlock zobaczy�a je r�wnie� i odetchn�a z uczuciem wielkiej ulgi. - Ciesz� si� - zawo�a�a - to �wieci si� u portiera! No, za chwil� napijemy si� gor�cej herbaty. Owo "za chwil�" by�o wzgl�dne, bo pow�z, wjechawszy przez bram� parku, musia� przeby� jeszcze dwie dobre mile alej�, nad kt�r� stare drzewa, niemal stykaj�ce si� konarami, tworzy�y co� w rodzaju d�ugiego, ciemnego sklepienia. W ko�cu jednak wyjechali z alei, zrobi�o si� ja�niej i wtedy zatrzymali si� przed bardzo d�ugim, niskim, nieregularnie zbu- dowanym z kamienia dworem. Mary zdawa�o si�, �e ca�y dom jest ciemny, dopiero gdy wysiad�a, dostrzeg�a s�abe �wiate�ko w jednym z okien na pi�trze. Olbrzymie, ci�kie drzwi wej�ciowe, zbite z masywnych, wspaniale rze�bionych desek d�bowych, nabijane wielkimi, �e- laznymi gwo�dziami, wzmocnione by�y �elaznymi sztabami. Przez nie wchodzi�o si� do olbrzymiego hallu, kt�ry by� tak s�abo o�wietlony, �e Mary odesz�a ochota przygl�da� si� sta- rym portretom pa� oraz postaciom pan�w w zbrojach. Gdy tak sta�a na kamiennej posadzce olbrzymiego hallu, wydawa�a si� drobn�, zagubion� tu czarn� figurk� i czu�a si� te� dziwnie ma- �a i opuszczona. Ubrany bez zarzutu, chudy, stary cz�owiek sta� obok lokaja, kt�ry im otwiera� drzwi. - Ma j� pani wzi�� zaraz do jej pokoju - rzek� ochryp�ym g�osem. - Pan nie �yczy sobie jej widzie�. Rano wyje�d�a do Londynu. - Doskonale, panie Pitcher - odpar�a pani Medlock. - Je�li wiem, czego ode mnie oczekuj�, niezawodnie to wykonam. - Oczekuj� jedynie - rzek� Pitcher - �e pan b�dzie mia� zu- pe�ny spok�j i �e nie b�dzie musia� widywa� nikogo, kogo wi- dzie� nie pragnie. Potem pani Medlock poprowadzi�a Mary przez szerokie schody i d�ugi korytarz i zn�w w g�r� po kilku stopniach, po- tem zn�w przez inny korytarz i jeszcze przez jeden, p�ki nie dotar�y do drzwi jej pokoju, gdzie Mary zasta�a ogie� na ko- minku i kolacj� na stole. Pani Medlock odezwa�a si� bez ceremonii: - No, jeste�my na miejscu. Ten pok�j i jeszcze s�siedni przeznaczone s� dla panienki - i to musi panience wystarczy�. Prosz� o tym nie zapomina�. W taki to spos�b panna Mary Lennox znalaz�a si� w Mis- selthwaite Manor i chyba nigdy w �yciu nie czu�a si� tak zbun- towana, jak w owej chwili. ROZDZIA� IV Martha Nazajutrz z rana Mary otworzy�a oczy, kiedy do jej pokoju wesz�a m�oda s�u��ca, aby roznieci� ogie�. Kl�cz�c przed ko- minkiem, dziewczyna ha�a�liwie wygarnia�a nie wypalone w�- gle. Mary przypatrywa�a si� jej chwilk�, po czym zacz�a roz- gl�da� si� po pokoju. Wyda� si� jej i dziwny, i ponury, nigdy jeszcze nie widzia�a podobnego. �ciany pokryte by�y tkanin�, na kt�rej wyhaftowano sceny my�liwskie: byli tam dziwacznie ubrani ludzie w�r�d drzew, my�liwi, konie i psy oraz pi�kne panie, a w dali widnia�y wierzcho�ki jakich� wie�yc zamko- wych. Mary mia�a uczucie, �e si� znajduje wraz z nimi w lesie. Przez okno dostrzeg�a wielk� pofalowan� przestrze� ca�kiem pozbawion� drzew, wygl�daj�c� jak bezbrze�ne, smutne, pur- purowe morze. - Co to takiego? - spyta�a wskazuj�c przez okno. M�oda s�u��ca, Martha, kt�ra w�a�nie stan�a w nogach jej ��ka, zwr�ci�a si� r�wnie� w tym kierunku. - To tam? - Tak. - To wrzosowisko - rzek�a Martha z u�miechem. - Czy pa- nienka lubi wrzosowiska? - Nie cierpi� - odpar�a Mary. - Bo panienka jeszcze nie przywyk�a - rzek�a Martha wra- caj�c do kominka. - Panience wydaje si� ono teraz takie wiel- kie i puste. Ale ja wiem, �e panienka z czasem strasznie je po- lubi. - A ty je lubisz? - zagadn�a Mary. - Ojoj! I jak jeszcze - odpar�a Martha, czyszcz�c zawzi�cie ruszt kominka. - Ja nasze wrzosowisko po prostu kocham I nie jest ono wcale puste. Pe�no tam cudownych ro�lin, a jak pachn�! �licznie jest tu na wiosn� i latem, kiedy wszystko ' kwitnie i wrzosy s� r�owe. A pachnie, jakby kto mi�d rozla�! Tyle tam tych zapach�w, �e upi� si� mo�na. Niebo het-het wy- soko, a pszczo�y i skowronki tak mi�o brz�cz� i dzwoni�. Za nic bym nie chcia�a �y� z dala od naszych wrzosowisk! Mary s�ucha�a s��w Marthy z uwag� i zdumieniem. Tu- bylcza s�u�ba w Indiach nic a nic nie by�a do niej podobna. Tamci, uni�eni i s�u�alczy, nigdy nie o�mieliliby si� odezwa� do pa�stwa jak do r�wnych sobie. Bili pok�ony nazywaj�c ich "opiekunami biednych" i nadaj�c im jeszcze inne nazwy. In- dyjskiej s�u�bie rozkazywano, a nie proszono o zrobienie cze- go�. Nie by�o zwyczaju m�wi� do nich "prosz�" i "dzi�kuj�", a Mary, gdy si� rozz�o�ci�a, bi�a sw� Ayah po twarzy. Teraz pomy�la�a, co by si� sta�o, gdyby uderzy�a t� tutaj dziewczy- n�. By�o to rumiane, pulchne i mi�e stworzenie, ale zachowy- wa�a si� tak �mia�o, �e panna Mary zastanawia�a si�, czy po prostu nie oddano by jej uderzenia, chocia� by�a przecie� dzieckiem. - Jeste� dziwna jak na s�u��c� - rzek�a wynio�le. Martha kucn�a na pi�tach, trzymaj�c w r�ce szczotk� i roze�mia�a si� bez gniewu. - Dobrze to wiem - odpar�a weso�o. - Gdyby ja�nie pani �y�a, tobym pewnie i pomocnic� pokojowej nie mog�a by�. Mo�e by mi pozwolili pracowa� w kuchni, ale nie na pokojach. Jestem prosta i umiem m�wi� tylko po jorkszyrsku. Ale ten dom jest jaki� dziwny. Taki wielki, a rzek�by kto, �e nie ma tu ani dziedzica, ani dziedziczki, jeno pan Pitcher i pani Medlock. Jak ja�nie pan jest w domu, to o niczym nie chce s�ucha�. Tyl- ko �e on i tak ci�gle podr�uje. A pani Medlock da�a mi to miejsce z dobroci. Ale mi powiedzia�a, �e gdyby w Misselt- hwaite by�o tak jak w innych dworach, nigdy nie mog�aby do- pu�ci� mnie na pokoje. - Czy ty masz by� moj� s�u��c�? - spyta�a Mary ci�gle tym samym wynios�ym, nabytym w Indiach tonem. Martha zn�w zabra�a si� do czyszczenia kominka. - Ja, prosz� panienki, jestem s�u��c� pani Medlock - od- par�a z godno�ci� - ona za� s�u�y u ja�nie pana. Ja niby mam spe�nia� robot� pokojowej i panience w tym i owym us�u�y�. Ale panienka pewnie nie potrzebuje zn�w tak du�o obs�ugi. - A kto mnie b�dzie ubiera�? - zagadn�a Mary. Martha zn�w przysiad�a na pi�tach i przygl�da�a si� Mary, jakby nie rozumiej�c, o co jej chodzi, wreszcie ze zdumieniem spyta�a: - To panienka sama nie potrafi? - Co to znaczy? Nie rozumiem ci�. - Chcia�am powiedzie�, �e panienka chyba umie sama si� ubra�. - Nie umiem - rzuci�a Mary z pogard�. - Nigdy w �yciu nie ubiera�am si� sama. Zawsze ubiera�a mnie Ayah. - W takim razie wielki czas, �eby si� panienka nauczy�a sa- ma to robi� - rzek�a Martha, widocznie nie zdaj�c sobie spra- wy ze swego zuchwalstwa. - Trzeba by�o ju� wcze�niej zacz��. To panience dobrze zrobi, gdy sama ko�o swoich rzeczy po- chodzi. Moja matka zawsze si� dziwuje, jak dzieci bogatych pa�stwa nie g�upiej� do cna od tego, �e od male�ko�ci nia�ki je myj�, ubieraj� i na spacer prowadz� jak te lalki! - W Indiach s� zupe�nie inne zwyczaje - rzek�a Mary po- gardliwie. Gadanina s�u��cej ju� j� denerwowa�a, lecz Marth� nie�a- two by�o speszy�. - Hm, ja zaraz spostrzeg�am, �e tam musi by� ca�kiem :na- czej - odrzek�a szczerze. - A ja my�l�, �e to wszystko przez to, �e tam tyle czarnych ludzi zamiast bia�ych. Jakem us�ysza�a, �e panienka z Indyj przyje�d�a, tom my�la�a, �e i panienka iest czarna. Mary, w�ciek�a, usiad�a na ��ku. - Co?! - zawo�a�a. - Co?! My�la�a�, �e jestem Hindusk�! Ty, ty, c�rko �wini! Martha spojrza�a z l�kiem na Mary i sp�sowia�a. - Do kogo panienka tak m�wi? - rzek�a. - Nie wolno pa- nience tak si� z�o�ci� i nie powinna panienka tak brzydko m�- wi�. A przeciw tym czarnym to ja w�a�ciwie nic nie mam. Ksi�a m�wi� i pisz�, �e oni s� nawet bardzo pobo�ni. I m�- wi�, �e taki czarny to zawsze cz�owiek i bli�ni. Jeszcze nigdy w �yciu nie widzia�am czarnego cz�owieka, wi�c okrutnie si� cieszy�am, �e nareszcie zobacz� z bliska cho� jednego. Jakem tu rano wesz�a zapali� na kominku, tom si� do panienki ��ka przysun�a na palcach i ko�derki cichutko uchyli�a, �eby na pa- nienk� spojrze�. A tu panienka bia�a! - rzek�a z rozczarowa- niem. - Nie czarniejsza ni� ja, cho� mo�e troch� ��ciejsza. - My�la�a�, �e jestem Hindusk�?! Jak �mia�a�! Nie masz �adnego poj�cia o Hindusach! To nie s� ludzie, to s�u��cy, kt�- rzy musz� nam si� k�ania�. Nic nie wiesz o Indiach i w og�le o niczym nie masz poj�cia. Wpad�a w tak� pasj� i czu�a si� taka bezbronna wobec szczerego spojrzenia Marthy, a przy tym tak strasznie samotna i oddalona od wszystkiego, co by�o jej bliskie, �e schowa�a twarz w poduszk� i wybuchn�a niepowstrzymanym szlochem. P�aka�a tak rozpaczliwie, �e poczciwej Marcie zrobi�o si� jej �al. Podesz�a do ��ka i, pochyliwszy si� nad dziewczynk�, prosi�a: - Panienko! Nie trzeba tak p�aka�, doprawdy nie trzeba! Nie wiedzia�am, �e tak� przykro�� panience sprawi�. W og�le jestem g�upia i nic nie rozumiem, jak panienka s�usznie powie- dzia�a. Bardzo panienk� przepraszam, prosz� przesta� p�aka�. By�o co� dodaj�cego otuchy, co� rzeczywi�cie przyjaciel- skiego w jej prostej, szczerej mowie, co�, co wywar�o dodatni wp�yw na Mary. Przesta�a p�aka� i z wolna uspokoi�a si�. Martha by�a uradowana. - No, a teraz, panienko, czas wstawa�! Pani Medlock kaza- �a mi poda� panience �niadanie, a potem herbat� i obiad do przyleg�ego pokoju. Tam jest urz�dzony dziecinny pok�j dla panienki. Pomog� si� panience ubra�. Je�li sukienki s� zapina- ne na plecach, to naturalnie sama panienka poradzi� sobie nie mo�e. Kiedy Mary zdecydowa�a si� nareszcie wsta� z ��ka, Martha wyj�a z szafy sukienk�, ale nie t�, w kt�rej Mary przy- jecha�a. - To nie moja sukienka. Moja jest czarna - rzuci�a Mary. Przyjrza�a si� z ch�odnym uznaniem �adnej sukience z grubej, mi�kkiej, bia�ej we�ny. - Ale jest �adniejsza od mojej - doda�a. - Panienka musi si� w ni� ubra� - odrzek�a Martha. - Pan Craven kaza� j� kupi� w Londynie. Powiedzia� przy tym: "Nie chc�, by mi po domu chodzi�o czarno ubrane dziecko jak dusza pot�piona - tak powiedzia�. - To by ten dom czyni- �o jeszcze smutniejszym, ni� jest. Ubierajcie j� w jasne ko- lory!" Moja matka m�wi, �e wie, o co mu chodzi�o. Mama zawsze wie, o co komu chodzi. Ona te� nie lubi czarnego koloru. - I ja nie cierpi� czarnych rzeczy! - zawo�a�a Mary. W czasie ubierania si� obie nauczy�y si� wiele nowego. Martha ubiera�a wprawdzie nieraz swoje rodze�stwo, ale nie widzia�a jeszcze takiego dziecka, kt�re by sta�o jak pie� i po- zwala�o robi� za siebie wszystko, jakby nie mia�o w�asnych r�k i n�g. - Czemu panienka sama si� nie obuje? - spyta�a, gdy Mary spokojnie wystawi�a nog�. - Ayah zawsze nak�ada�a mi buciki - odpar�a Mary ze zdzi- wieniem. - Taki by� zwyczaj. Mary cz�sto powtarza�a: "Taki by� zwyczaj~,. S�u�ba hindu- ska zwyk�a by�a tak m�wi�. Gdy im kazano zrobi� co�, czego ich przodkowie nie robili od tysi�ca lat, spogl�dali ze s�odkim u�miechem, m�wi�c: "Tego nie by�o w zwyczaju", i wszyscy wiedzieli, �e sprawa sko�czona. Nie by�o te� w zwyczaju, by Mary sama robi�a cokolwiek; umia�a tylko sta�, pozwalaj�c �askawie, by j� ubierano jak lalk�. Dzi� jednak, zanim gotowa by�a do �niadania, zacz�a domy�la� si�, �e �ycie w Misselthwaite Manor nauczy j� wielu rzeczy, ca�- kiem dla niej nowych, jak wk�adanie bucik�w i po�czoch, zbie- ranie porozrzucanych rzeczy i tak dalej. Gdyby Martha by�a do- brze u�o�on� pann� s�u��c� jakiej� wielkiej pani, wiedzia�aby, �e do niej nale�y wyszczotkowanie w�os�w panience, zapi�cie bucik�w, pozbieranie i posk�adanie rzeczy. B�d�c wszak�e tyl- ko prost�, wiejsk� dziewczyn�, wychowan� w chacie w�r�d wrzosowisk wraz z gromadk� rodze�stwa, poczuwa�a si� jedy- nie do pomagania male�stwom, kt�re by�y jeszcze w powija- kach lub zaczyna�y dopiero stawia� pierwsze kroki. Gdyby Mary mia�a w sobie wi�cej weso�o�ci, z pewno- �ci� ubawi�aby j� gadanina Marthy. Ale Mary traktowa�a j� wynio�le, dziwi�c si� tylko jej �mia�o�ci. Zrazu nie zwra- ca�a wcale uwagi na dziewczyn�, ale gdy ta gada�a i gada- �a bez ko�ca, zacz�a z wolna przys�uchiwa� si� jej paplani- nie. - Oj, �eby panienka wiedzia�a! - trajkota�a Martha. - Jest nas w domu dwana�cioro, a ojciec zarabia tylko szesna�cie szyling�w na tydzie�. M�wi� panience, �e matka to nie wie czasem, sk�d wzi�� na chleb dla nich. Ca�y dzie� biegaj� po wrzosowisku, a matka m�wi, �e ich tuczy tutejsze powietrze,. i pewna jest, i� wszystkie b�bny jedz� traw� jak dzikie kuce. A nasz Dick to ma ju� dwana�cie lat, oswoi� sobie takiego ma- �ego kucyka i m�wi, �e to jego. - Gdzie sobie oswoi�? - spyta�a Mary. - Ano, na wrzosowisku spotka� ma�ego �rebaczka przy matce i jak Dick zacz�� mu dawa� kawa�ki chleba i zielon� �wie�uchn� trawk�, to si� ze sob� zaprzyja�nili. Tak si� �rebi�tko do niego przyzwyczai�o, �e za nim chodzi i pozwala Dickowi na grzbiet sobie siada�. Dick to bardzo dobry ch�opak i zwierz�ta strasznie go lubi�. Mary nie mia�a nigdy na w�asno�� �adnego ulubionego zwierz�tka, cho� zawsze tego pragn�a. Zacz�a wi�c intereso- wa� si� Dickiem, a poniewa� dotychczas zajmowa�a j� jedynie w�asna osoba, by�o to zatem co� jakby jutrzenka nowego, le- pszego uczucia. Gdy wesz�a do przeznaczonego dla siebie drugiego po- koju, zauwa�y�a, �e jest on zupe�nie podobny do tego, w kt�rym spa�a. By� to raczej pok�j doros�ej osoby ni� dziecka, z ponurymi, starymi portretami i ci�kimi, d�bo- wymi sprz�tami. St� na �rodku zastawiony by� po�ywnym �niadaniem. Mary nigdy nie grzeszy�a zbytnim apetytem i teraz patrzy�a wi�cej ni� oboj�tnie na postawione przed ni� potrawy. - Nie lubi� tego - rzek�a. - Co? Panienka nie lubi owsianki? - wykrzykn�a Martha niedowierzaj�co. - Nie lubi�. - Panienka nie wie, jakie to dobre. Trzeba posypa� troch� cukrem. - Nie lubi� - powt�rzy�a Mary. - A ja okropnie nie lubi�, jak si� takie dobre jedzenie mar- nuje - rzek�a Martha. - �eby tu nasze dzieci siedzia�y, toby w mig miska by�a pusta. - Dlaczego? - spyta�a Mary ch�odno. - Dlaczego? - jak echo powt�rzy�a Martha. - Ano, bo one nigdy nie maj� �o��dk�w pe�nych, jak si� patrzy. G�odne to, a jad�a chciwe jak m�ode jastrz�bie albo lisy. - Ja nie wiem, co to znaczy by� g�odn� - rzek�a Mary z oboj�tno�ci� prawdziwej nie�wiadomo�ci. Martha by�a oburzona. - Dobrze by panience zrobi�o troch� si� przeg�odzi�, ja to znam - powiedzia�a szczerze. - Cierpliwo�ci mi braknie, jak tak kto siedzi i tylko si� gapi na chleb i mi�so, a nie je. M�j Bo�e! �eby tak naszym dzieciakom da� to wszystko, co tu jest na stole, by�a�by uciecha, oj, by�a! - Czemu� wi�c im tego nie dasz? - spyta�a Mary. - Bo to nie moje - odpar�a Martha z godno�ci�. - A przy tym dzisiaj nie moje wychodne. Mam wychodne raz na mie- si�c, jak reszta s�u�by. Wtedy id� do domu, porz�dki tam poro- bi� za matk�, a matczysko kochane odpocznie sobie chocia� przez jeden dzie�. Mary wypi�a herbat� i zjad�a sucharek z odrobin� marmo- lady. - A teraz niech si� panienka ciep�o otuli i idzie pobiega�, pobawi� si� na dworze - rzek�a Martha. - Dobrze panience zrobi troch� spaceru i apetyt b�dzie lepszy na obiad. Mary podesz�a do okna. Wida� by�o przez nie park, �cie�- ki i wielkie drzewa, ale wszystko wygl�da�o jako� smutno i zimowo. - Wyj��? Po co? Tak szkaradnie na dworze. - Jak panienka nie wyjdzie, to b�dzie musia�a siedzie� tu w pokoju, a co by tu panienka robi�a? Mary rozejrza�a si� doko�a. Prawda, �e nie mia�a tu co ro- bi�. Pani Medlock nie pomy�la�a o zabawkach, przygotowuj�c pok�j dla dziewczynki. Mo�e rzeczywi�cie lepiej b�dzie p�j�� obejrze� ogr�d? - A kto mnie zaprowadzi? - spyta�a. Martha spojrza�a zdziwiona. - Sama panienka p�jdzie - odpar�a. - Musi si� panienka nauczy� sama bawi� jak inne dzieci, kt�re nie maj� braciszk�w i siostrzyczek. Nasz Dick jak wybiegnie na pole, to godzinami ca�ymi tam si� bawi. Dlatego tak si� zaprzyja�ni� z kucykiem. Ma on na wrzosowisku i owieczki znajome, i ptaszki, co mu do r�k po jedzenie przychodz�. W chacie u nas g�odno, ale on zawsze zbiera okruszyny chleba dla swoich ulubie�c�w. W�a�nie wzmianka o Dicku sk�oni�a Mary do wyj�cia, cho� dziewczynka nie zdawa�a sobie z tego sprawy. Je�eli na dwo- rze nie b�dzie konik�w czy barank�w, to zobaczy cho�by pta- szki. Tutejsze ptaki s� zapewne inne ni� w Indiach, a to prze- cie� bardzo interesuj�ce. Martha poda�a jej p�aszcz, kapelusz i par� mocnych cie- p�ych bucik�w, a potem pokaza�a, kt�r�dy si� schodzi na d�. - Jak panienka p�jdzie t� drog�, to trafi panienka do ogro- d�w - rzek�a, wskazuj�c furtk� w �ywop�ocie. - Latem to tam kwiat�w co niemiara, ale teraz pusto. Zawaha�a si� chwilk�, po czym doda�a: - Jeden ogr�d jest ca�kiem zamkni�ty na klucz. Od dziesi�- ciu lat nikt w nim nie by�. - Dlaczego? - spyta�a Mary mimo woli. A wi�c jeszcze jedne zamkni�te drzwi, opr�cz owych stu, w tym dziwacznym domu. - Pan Craven zamkn�� go, kiedy jego �ona tak nagle umar- �a. Nie chce, �eby tam ktokolwiek chodzi�. To by� jej ogr�d. Pan zamkn�� furtk�, kaza� wykopa� d� i zagrzeba� klucz. Ojoj! Pani Medlock dzwoni, musz� si� spieszy�. Gdy Martha odesz�a, Mary ruszy�a w kierunku furtki w �y- wop�ocie. Wci�� my�la�a o ogrodzie, w kt�rym nikt nie by� od dziesi�ciu lat. Ciekawa by�a, jak wygl�da i czy tam jeszcze kwitn� kwiaty. Przeszed�szy furtk�, znalaz�a si� w wielkich ogrodach o rozleg�ych, strzy�onych trawnikach i wij�cych si�, dobrze utrzymanych �cie�kach. By�y tam drzewa i klomby, i kunsztownie strzy�one bukszpany, i staw z fontann� z szare- go kamienia po�rodku. Ale klomby by�y po zimowemu puste, a z fontanny nie tryska�a woda. To widocznie nie by� jeszcze �w zamkni�ty ogr�d. Jak�e zreszt� mo�na ogr�d zamkn��? Przecie� do ka�dego ogrodu zawsze mo�na wej��. My�la�a w�a�nie o tym, gdy na ko�cu dr�ki, kt�r� sz�a, dostrzeg�a wysoki mur, obro�ni�ty bluszczem. Nie zna�a Anglii i nie domy�li�a si�, �e wchodzi do ogrod�w warzywnych i sa- d�w zaopatruj�cych dworsk� kuchni�. Podesz�a do muru i spo- strzeg�a w�r�d bluszczu zielon�, otwart� furtk�. A wi�c ten ogr�d nie by� zamkni�ty. Mo�na by�o do niego wej��. Mary przekroczy�a furtk� i zobaczy�a, �e ogr�d stanowi je- den z kilku ��cz�cych si� ze sob� i okolonych murem ogrod�w. Zn�w dostrzeg�a furtk�, a za ni� krzewy i �cie�ki mi�dzy in- spektami z zimowymi warzywami. Ga��zie owocowych drzew pi�y si� po murach, inspekty by�y pod szk�em. "Pusto i brzyd- ko - my�la�a Mary stoj�c i rozgl�daj�c si� doko�a. - Mo�e w lecie jest tu �adniej, gdy wszystko si� zazieleni, ale teraz do- prawdy nie ma nic godnego ogl�dania". W tej�e chwili w furtce s�siedniego ogrodu pojawi� si� starszy m�czyzna z �opat� na ramieniu. W pierwszej chwili zdumia� si� na widok Mary, potem dotkn�� czapki. Mia� star�, pomarszczon� twarz i wydawa� si� bardzo niekontent, gdy zo- baczy� dziewczynk�. Ale i jej nie podoba� si� jego ogr�d, wi�c przybra�a wyraz twarzy "panny Mary kapry�nicy" niezadowo- lonej ze spotkania. - Co to za ogr�d? - spyta�a. - Jeden z warzywnych - odpar�. - A tamten? - spyta�a wskazuj�c drug� furtk�. - Inny ogr�d warzywny. Po tamtej stronie muru jest jeszcze jeden, a z przeciwnej strony sad. - Mog� tam i��? - spyta�a Mary. - Jak panienka uwa�a. Ale nie ma tam nic ciekawego. Mary nie odpowiedzia�a. Dosz�a do ko�ca �cie�ki przez drug� zielon� furtk�. I zn�w warzywa w inspektach, a w ko- lejnym murze zn�w zielona furtka, tym razem zamkni�ta. Mo�e tam jest �w ogr�d, do kt�rego od dziesi�ciu lat nikt nie zagl�da�? Mary nie by�a dzieckiem trwo�liwym, robi�a za- wsze, co chcia�a, wi�c podesz�a do furtki i nacisn�a klamk�. Spodziewa�a si�, �e drzwiczki zamkni�te s� na klucz, chcia�a si� tylko upewni�, �e odkry�a tajemniczy ogr�d - lecz furtka otworzy�a si� z �atwo�ci� i Mary znalaz�a si� w du�ym sa- dzie. Woko�o ci�gn�� si� mur, na kt�rym rozpi�te by�y krze- wy, a w �rodku ros�y drzewa owocowe, nagie w�r�d po��k�ej trawy. Ale nast�pnej zielonej furtki ju� nie by�o. Mary szuka- �a jej rozgl�daj�c si� woko�o. Ju� wchodz�c do ogrodu za- uwa�y�a, �e mur nie ko�czy si� tam, gdzie sad, lecz ci�gnie si� dalej, jakby oddziela� jeszcze jaki� inny ogr�d po dru