10175
Szczegóły |
Tytuł |
10175 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10175 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10175 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10175 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
1
Karol Klimczak
www.kmklim.republika.pl
KULŚWIAT
“There was a touch of insanity in the proceeding.”
Joseph Conrad, The Heart of Darkness
Ogromny glob w dole połyskiwał odcieniami
zieleni. Wyglądał jak kolorowa mozaika ze starożytnej
świątyni jakiegoś potężnego bóstwa, zdobna plątaniną
wybrzeży i rzek, plamami lasów i płatami wiecznych lodów.
Całość była przykryta ciągle zmieniającym się deseniem
chmur, które przesuwały się powoli w spiralnych
formacjach. Prawie tak samo wyglądała Ziemia oglądana z
orbity, jednak to nie była Planeta Matka. Świadczyło o tym
choćby zielonkawe zabarwienie metanowych chmur i
powolność ich ruchów. Tutaj z łatwością możnaby
przewidzieć zbliżanie się huraganu i przygotować się na jego
spotkanie—zanim by dotarł do regionów zamieszkałych, nie
tak jak na Ziemi, gdzie wszystko zawsze było niepewne a
zmiany w pogodzie następowały bardzo szybko. Inna była
tu też kolorystyka lądów i mórz: kontynenty pokrywał
zielony kobierzec roślinności, bez śladów pustyń,
poprzetykany zielonymi nićmi rzek i nakrapiany zielonym
jeziorami. Tak jak wszyscy się spodziewali, metanowe
morze też było zielone, lecz była to całkiem inna zieleń, niż
ta pokrywająca lądy. “Woda” wyglądała raczej jak smoła—
smoła zabarwiona delikatnie na wszechobecny kolor—na
której powierzchni odcinały się rysy prądów. Czy w tej
zupie mogły żyć jakiekolwiek istoty, przystosowane do
ogromnych ciśnień i oporów ośrodka? Wydawało się to
niemożliwe, a jednak kiedyś musiały istnieć takie istoty,
ponieważ lądy roiły się od różnych form życia i istniała tu
owiana tajemnicą cywilizacja.
Statek Gagarin II przybył tu właśnie po to by
zbadać cywilizację, która zamieszkiwała zielone kontynenty.
Jeszcze rok temu nikt o niej nie wiedział, gdy nagle
ogłoszono odkrycie nietypowego widma fal wysyłanych
przez jedną z planet układu oddalonego o ponad sto lat
świetlnych od Ziemi. Czym prędzej ochrzczono glob
mianem Radio i wysłano jeden ze statków badawczych Floty
by nawiązał kontakt z tym co wysyłało owe dziwne sygnały.
Teraz Gagarin II, zostawiwszy na orbicie satelitę
obserwacyjnego, unosił się na potężnych dźwigarach w
dolinie położonej niedaleko jednego z miast Radian.
Siergiej przełączył widok z kamery satelity na powiększenie
miasta. Z ekranu pokrywającego ścianę mostka zniknął
zielony glob i pojawiła się ciemna, wręcz czarna masa
budynków tworzących miasto. Załogantka z Dzielnicy
Polskiej, Ania, zaproponowała żeby nazwać je Frombork i
wszyscy na tą nazwę się zgodzili, głównie dlatego, że zasadą
było uznanie pierwszej wymyślonej nazwy nie budzącej
większych sprzeciwów. Frombork, rzeczywiście mógł się
kojarzyć z czasami początków cywilizacji ludzkiej.
Brunatne mury, skrywające w cieniu ulice położone poniżej,
a do tego wyraźny podział miasta na dzielnice mieszkalne i
przemysłowe, wszystko to kojarzyło się z miastami
opisanymi w podręcznikach historii. Aglomeracja
zbudowana była na planie koła z jedną obwodnicą biegnącą
skrajem miasta, i dwoma w środku. Wewnątrz pierwszej
piętrzyły się wieże czegoś co na Ziemi byłoby dzielnicą
centrum, siedzibą władz, finansjery i handlu. Między
pierwszą a drugą obwodnicą mieściła się dzielnica
wyraźnym przeznaczeniu mieszkalnym, natomiast za drugą
obwodnicą budynki mieszkalne ustępowały miejsca
rozległym kompleksom, mającym charakter przemysłowy.
Z tego co zdołali wywnioskować z obrazów przysłanych z
orbity, mieszkańcy Fromborka codziennie poddawali się tej
samej rutynie: rano wychodzili ze swych domostw i
kierowali się do dzielnicy wewnętrznej, lub zewnętrznej,
poczym wracali do domów wieczorem. Nasuwało się
porównanie z ulem, ale Siergiej musiał sobie uświadomić, że
życie na Ziemi wyglądało w zasadzie podobnie.
Kontemplacje Siergieja przerwało wejście Jima:
—Kapitanie, jesteśmy gotowi do wyruszenia w pole—
powiedział naczelny ksenolog—jedzie ze mną Ania.
—To Dolly nie jedzie?—zdziwił się Siergiej, który
myślał, że pani biolog będzie nie odpuści sobie okazji
zbadania z bliska nowo odkrytych istot rozumnych.
—Nie, na razie jest bardziej zainteresowana tym co
znajduje się w pobliżu statku, to znaczy tym czego nie
upiekliśmy przy lądowaniu. Mówi, że jeszcze nie widziała
podobnych roślin, zwierząt, czy co to tam jest.
—Dobra Jim, ruszajcie, tylko pamiętajcie, że jeśli stracę
z wami łączność na dłużej niż piętnaście minut to wyślę po
was drony. A one nic nie będą sobie robiły z zasad
pokojowego kontaktu.—powiedział kapitan i
odprowadziwszy Jima wzrokiem do drzwi, odwrócił się do
panelu sterowania. Wywołał połączenie z Dolly, która miała
pracować tuż pod statkiem, by być w zasięgu pola siłowego.
Dolly strasznie się denerwowała tym ograniczeniem,
przekonując, że miejscowe gatunki będą zachowywać się
inaczej z setkami ton stali nad głową, ale kapitan był
nieugięty w tej sprawie. Musiał przede wszystkim dbać o
bezpieczeństwo załogi, na tym polegała jego rola. To zespół
naukowy miał myśleć o badaniu planety jako nadrzędnym
zadaniu, a on miał ich tylko wszystkich pilnować i odwieźć
bezpiecznie do domu.
Po rozmowie z kapitanem Jim zjechał windą do
śluzy powietrznej. Ania czekała tam już na niego. Miała
rumiane policzki pilnujące nigdy nie znikającego uśmiechu,
mały nosek i czarne włosy ścięte krótko wedle wymagań
Floty. Jak cała czwórka, była energiczna i wysportowana,
lecz wyróżniał ją nieduży wzrost, który choć pasował
idealnie do jej twarzy, był raczej nietypowy wśród
astronautów. Jim domyślał się, że badanie obcej cywilizacji
było jedynym powodem dla którego Flota mogła ją
zatrudnić; Ania była pierwszej klasy specjalistą w sprawach
technologii, a co było ważniejsze dla Floty niż obce
technologie? W tej chwili wyglądała całkiem potężnie,
ubrana w ciężki kombinezon, przystosowany do pracy w
wysokich ciśnieniach i przy dużej grawitacji. Warunki na
zewnątrz wymagały nie tylko zbroi, która by wytrzymała
ciśnienie, ale także systemu wspomożenia krążenia, by ulżyć
ciału nie przystosowanemu do pracy na tak wielkiej planecie.
Ania przywitała go jak zwykle uśmiechem.
—Wszystko w porządku?—zapytała.
2
—Jak najbardziej. Stary trochę truł o sprawach
bezpieczeństwa, jak zwykle, ale nie zgłosił żadnych
konkretnych obiekcji.—odpowiedział Jim, otwierając swój
kombinezon i wpasowując się do środka.
—W tych kombinezonach jedyne co nam może grozić to
że gdyby nas zobaczyli, zaraz by uciekli.—odpowiedziała ze
śmiechem Ania.
Kombinezon Jima zamknął się z sykiem, który zawsze
wywoływał u niego klaustrofobiczne odruchy. Obydwoje
zamknęli hełmy i skierowali się do skutera. Urządzenie to
przypominało raczej wielką petardę z komputerem i
siedzeniami na grzbiecie, lecz Ania przekonywała, że jest to
największe osiągnięcie w ostatnich badaniach nad
antygrawitacją. Mimo jej najszczerszych zapewnień w
trakcie jazdy wszyscy mieli wrażenie, że zaraz rozprysną się
w powietrzu i jako jasno świecące kule we wszystkich
kolorach tęczy spadną na ziemię. Wdrapali się na siedzenia i
ruszyli przed siebie. Ania pełniła funkcję pilota, a Jim
nawigatora—co oznaczało w gruncie rzeczy gapienie się w
ekrany przyrządów. Skuter wystrzelił ze statku i delikatnie
opadłszy na ziemię sunął do przodu z zawrotną prędkością.
Skierowali się trawersem ku przełęczy w grzbiecie
odcinającym dolinkę od miasta. Gdy tam dotarli, ich oczom
ukazała się rozległa, ciemna równina pokryta wyrostkami
budynków i przykryta od góry czapą smogu z kominów
fabrycznych. Włączyli maskowanie i gdy zbliżali się do
miasta, skuter i ich kombinezony zmieniały kolory by
dopasować się idealnie do otoczenia.
—Jest około południa, więc wszyscy będą w pracy.—
powiedziała Ania.
—Hmm. Możemy się zbliżyć jak najbardziej do
zewnętrznych zabudowań i wysłać parę sond żeby przyjrzeć
się ich pracy, albo wylądować na jednym z dachów i
przyjrzeć się osobiście. Zobaczymy jak dojedziemy na
miejsce.—stwierdził Jim.
Podjechali na odległość stu metrów od najbardziej
wysuniętego budynku i zatrzymali się. Jim przełączył swój
wizjer na powiększenie i obejrzał dokładnie budynek. Był to
wielki gmach, ciemny jak wszystkie inne, w ścianach
widniały okrągłe otwory pozamykane czymś co
przypominało drzwi lub okiennice. Jednak otwory były zbyt
małe by dojrzeć cokolwiek w środku.
—Stąd nic nie zobaczymy—powiedział Jim—to może
być fabryka pełna tych istot, albo równie dobrze pusty
magazyn.
—To jak lądujemy na dachu?—zapytała Ania.
—Nie, wyślemy sondy.—odpowiedział Jim i Ania od
razu zakrzątnęła się wokół przyrządów. Wysłali dwie
ręcznie sterowane sądy w stronę budynku, przesyłając obraz
z nich do statku. Sonda Ani miała polecieć nad budynek i
sprawdzić czy warto jest tam lądować. Jim skierował swoją
do wewnątrz. Sonda była małym samolocikiem wielkości
osy, wydawała nawet podobny odgłos. Jim podleciał do
jednego z okien i włączył laser by dostać się do środka. Po
chwili sonda wycięła sobie okrągły otwór i wleciawszy
przezeń pokazała obraz wnętrza.
—Jedno jest pewne: albo ten budynek jest opustoszały,
albo te istoty są kompletnie ślepe—powiedział Jim do Ani.
Przełączył obraz na podczerwień i zobaczył czerwone plamy
pracujących urządzeń oraz unoszące się to tu to tam
czerwone kule.
—Widzę ich, to jednak fabryka. Wygląda na to że mają
idealnie kulisty kształt i tylko noszą coś na tych jakby
głowach. Możemy już wycofać sondy. Trzeba będzie
wylądować na dachu i wpuścić do środka resztę sprzętu.—
zakomenderował Jim.
Po chwili unieśli się w powietrze i skierowali się na dach
budynku, gdzie miękko wylądowali, będąc pewnymi, że jeśli
te istoty w ogóle słyszą to ich nie usłyszały. Ania zsiadła ze
skutera, wyjęła z zasobnika ukrytego w boku maszyny
narzędzia i uklękła na dachu. Materiał z którego zbudowany
był budynek wyglądał jak beton, lecz przy bliższym
zbadaniu okazywał się znacznie bardziej elastyczny. Ani
Ania ani Jim nie mogli domyśleć się jego pochodzenia i nie
wiedzieli czy możliwe będzie zrobienie w nim otworu,
jednak gdy Ania pochyliła się i ustawiła urządzenie, które
zaczęło wycinać okrągły otwór w dachu, okazało się, że jest
on co prawda bardziej wytrzymały, ale nie na tyle by oprzeć
się promieniowi lasera. Urządzenie, którego użyła
przypominało pająka wielkości sporej tarantuli i
rzeczywiście pod pewnymi względami nim było: po
wycięciu otworu spuściło się do wnętrza na cienkiej żyłce
wychodzącej z jego wnętrza. W wizjerach hełmów pojawił
się obraz przekazywany z “pająka”, który na razie używał
pasma podczerwieni. Widok był bardzo podobny do tego
uzyskanego z sądy na dole i nie wnosił wiele więcej, w
związku z czym badacze zdecydowali się zaryzykować i
oświetlić wnętrze. Wyniki okazały się warte ryzyka, gdy
tylko zobaczyli obraz z kamery “pająka.”
Ujrzeli rząd podłużnych urządzeń, mających
wyraźnie fabryczne przeznaczenie. Wszystkie były
utrzymane w kolorze wszechobecnego ciemnego brązu,
wewnątrz obracały się wały, pracowały silniki elektryczne, a
na taśmie wyjeżdżały z wnętrza trudne do zidentyfikowania
przedmioty. W przejściach między maszynami wisiały
równie brunatne jak one, kule. Niektóre z nich poruszały się
w tę lub inną stronę doglądając maszyn i zbliżając się do
płaskich paneli, które musiały być pulpitami kontrolnymi,
choć nie miały żadnych widocznych przycisków ani
wyświetlaczy. Wszystkie kule były dla ludzkiego oka
identyczne, więc jedyną rzeczą, która je rozróżniała były
różnokształtne kapelusze, jeśli tak można było nazwać to
połączenie worka z czapką. Każdy kapelusz miał na
wierzchu mnóstwo przegródek i kieszeni, z których
wystawały przeróżne przedmioty. Gdy ludzie patrzyli
oniemiali w swoje wizjery kapelusz jednej z istot poruszył
się i wysunęła się z niego podłużna płytka. Przedmiot
obrócił się w powietrzu, poszybował w stronę jednego z
paneli, po czym obniżywszy i wyrównawszy lot wsunął się
do podłużnego otworu. Po chwili płytka wyskoczyła z
powrotem i wróciła na swoje miejsce równie bezszelestnie i
płynnie jak wcześniej.
—Kapitanie, tu Ania. Uzyskaliśmy zdjęcia Radian.
Wyglądają jak idealne, ciemne kule i… panie kapitanie, one
unoszą się w powietrzu i manipulują przedmiotami bez
użycia czegokolwiek, co by przypominało członki, czy
choćby wypustki.—powiedziała do łącza ze statkiem, dalej
gapiąc się w wizjer—Tak, panie kapitanie, tak myślę.
Koniec przekazu.
3
Antygrawitacja. Coś o czym ludzkość marzyła od
wieków. Święty Gral, lekarstwo na wszechobecną w życiu
ludzkim grawitację. Nikt jeszcze nie zbliżył się nawet do
ostatecznego rozwiązania tego problemu, uznano to wręcz za
niemożliwość, a tutaj ewolucja stworzyła organizm, który
wykorzystywał to fenomenalne zjawisko. Ania nie mogła
przecenić skutków jakie to odkrycie ze sobą niosło, łącznie
ze sławą jaka ich czekała jeśli odkryją zasady działania
biologicznej antygrawitacji. Pomyślała o ich skuterze, który
był jedynie marną parodią tego co możnaby osiągnąć
dysponując taką technologią. Jej umysł wybiegł w
przyszłość zachwycając się wizjami jej wykorzystania. Tym
razem Flota nie pożałuje wysłania w ciemno ekspedycji
badawczej.
Ania i Jim dalej obserwowali zachowanie Radian,
by zebrać więcej informacji. Kule kontynuowały
wykonywanie swoich zadań, najwyraźniej nie zauważywszy
obecności sondy. Jedyną zmianą było to, że jeden Radianin
(lub Radianka) podleciał pod ścianę, powoli opadł w okrągłe
zagłębienie w podłodze i znieruchomiał.
—Ania, on siedzi!—wykrzyknął Jim, lecz zaraz się
zbeształ. “Przecież muszą się męczyć lataniem tak samo jak
my staniem. Czemu więc nie mieliby siadać?”—pomyślał, a
na głos powiedział do Ani—Wpuśćmy do środka sondy,
zbadamy w jaki sposób się porozumiewają.
Sondy były przystosowane do wykrywania
wszelkich fal, od ruchów powietrza, po fale
elektromagnetyczne i promieniowanie wszelkiego rodzaju.
Wleciały do środka w sposób, który nagle wydawał się tak
niedoskonały i zawisły w rozproszeniu między Radianami.
Niektóre z kul zauważyły pojawienie się sond, ale
najwyraźniej je zignorowały po krótkim “przyjrzeniu” się
im. Naukowcy odczekali jeszcze pół godziny aby dać
sondom czas na zarejestrowanie przekazów, a następnie
zaczęli się zbierać do powrotu na statek. Pozostawanie tak
długo w jednym miejscu, już było niebezpieczne, a każda
następna chwila zwiększała prawdopodobieństwo nakrycia
ich przez Radian. Z ciekawości pozostawili jednak w środku
fabryki małą kamerę, która przekazywała obraz w
podczerwieni na statek. Ania włożyła z powrotem na
miejsce krążek wycięty przez “pająka” w dachu i przykleiła
go elastyczną masą uszczelniającą. W powrotnej drodze
niewiele rozmawiali, zbyt byli przejęci nieoczekiwanym
odkryciem. Obydwoje musieli poważnie zastanowić się nad
implikacjami, przewartościować swoje poglądy i
przystosować się do nowo zaistniałej sytuacji.
Gdy wrócili do Gagarina, kapitan nie dał im się
nawet umyć i odświeżyć po godzinach spędzonych w
skafandrach, tylko od razu wezwał na mostek. Jim spotkał
Anię przy windzie. Uśmiechnęła się do niego zalotnie:
—Założę się, że Dolly będzie sobie pluła w brodę że z
nami nie pojechała.
—Na pewno.—odpowiedział Jim z szerokim uśmiechem.
Drzwi windy otworzyły się wypuszczając ludzi na poziom
dowodzenia. W sterówce, tak jak się spodziewali, czekał na
nich kapitan razem z Dolly, wpatrujący się w ekrany, na
których migały dane zarejestrowane w czasie wycieczki.
—To przechodzi moje najśmielsze oczekiwania—
powiedziała Dolly, która wcale nie wyglądała na
niezadowoloną i z wypiekami patrzyła na monitory—
Będziemy musieli zabrać kilka sztuk do dokładnego
zbadania.
—Ale to przecież nie są zwierzęta, nie możemy ot tak
“zabrać kilka sztuk”—oburzyła się Ania.
—Nie przesadzaj.—Jim próbował ją uspokoić—
Zabierzemy ich w humanitarnych warunkach i nie będziemy
przeprowadzać doświadczeń, które mogłyby im zbytnio
zaszkodzić. Takie jest prawo. Musimy zabrać kilku z nich,
zwłaszcza teraz, kiedy wiemy, jak niesamowite zdolności
posiadają.
—Wiem, że nie da się tego uniknąć, ale będziemy
musieli poczekać z tym, aż już będziemy wracać. Nie
możemy ryzykować poruszenia ich w jakiś sposób.—
stwierdził swoim zwyczajem kapitan.
—Ja najpierw chciałbym przede wszystkim przyjrzeć się
ich sposobowi życia, mowie, zwyczajom i tak dalej. Zresztą
jestem pewien, że ty Dolly też chciałabyś to zrobić
najpierw.—dorzucił Jim.
—Dobrze, dobrze, przecież nie jestem wampirem, ale
muszę Cię zmartwić, w czasie gdy wy wracaliście
przeanalizowałam wstępnie dane z sond i zgadnij co
odkryłam… Absolutnie nic. Żadnych transmisji
wysyłanych przez te istoty.
—Żartujesz, przecież muszą się jakoś porozumiewać!—
oburzyła się Ania.
—Z całą pewnością, inaczej nie byłyby inteligentne, ale
ja nic nie wykryłam. Widzę dwie możliwości: jest to jakiś
całkowicie nowy sposób komunikacji, w co wątpię, albo są
to zaprogramowane roboty.
—Niemożliwe, widziałem jak jeden z nich siadał, roboty
nie siadają.—powiedział Jim.
—Chyba że się akurat doładowywał.—odpowiedziała
Dolly—Ale ja też w nie wierzę w tą wersję. Przecież tylko
takie istoty widzieliśmy z satelity. Musimy dokładniej
przebadać nagrania.
—Zakończmy na razie ten spór, wy dwoje musicie
odpocząć, a Dolly może kontynuować badania. Spotkamy
się na kolacji.—zakomenderował kapitan.
—Tak jest Mon Capitain!—odpowiedzieli chórem i
podniesieni tym żartem rozeszli się.
Tego wieczoru w czasie kolacji, która składała się z
prawie smakujących jedzeniem produktów systemu
przetwórczego, popularnie zwanego oczyszczalnią ścieków,
rozmowy dalej krążyły wokół metody porozumiewania się
Radian. W dyskusji najgłośniej perorował kapitan, który
świadom faktu, że nie zna się na rzeczy, nie czuł się
skrępowany naukowym podejściem do tematu. Jednak
wszyscy dołożyli swoje trzy grosze, by zrobić z tej dyskusji
czysto akademicką pogawędkę. Przy zupie prawie
przekonali się nawzajem, że to roboty, przy drugim daniu, o
którym można było głównie powiedzieć, że starało się być
chrupiące, dominowała opinia, że Radianie używają telepatii.
—Przecież mają takie duże głowy!—argumentowała
Dolly.
—Oni mają tylko głowy!—odpowiedział kapitan—
Chyba każę komputerowi zbadanie składu chemicznego tej
kolacji.
—Słuchajcie—powiedział ze śmiechem Jim—może oni
są po prostu małomówni.
4
—Wiem, że się na tym specjalnie nie znam—powiedział
kapitan—ale wydaje mi się, że nie tylko nie macie zielonego
pojęcia, jak oni się porozumiewają, ale nawet nie wiecie jak
to sprawdzić!
—Mam pomysł—odrzekła Ania—upatrzmy sobie
jakiegoś Radianina i śledźmy go przez cały dzień sondami.
Dowiemy się zarówno tego jak oni żyją, jak i tego czy w
ogóle i jak się porozumiewają.
Wszyscy przystali na ten pomysł, nawet kapitan,
który początkowo oponował. Plan był prosty, musieli
wybrać jeden z domów Radian, a następnie nasłać na jego
właściciela sieć dyskretnych czujników i nie odstępować go
na krok. Krótko po północy mała, choć liczna armada sond
wyruszyła w kierunku jednego z domostw. Z satelity
wyglądało ono na dość porządne i świadczyło o wysokim
statusie jego mieszkańców, a ponadto było znacznie
oddalone od wszystkich budynków wokoło. Sondy cicho
przecinały noc, skradając się do ciemnego miasta, w którym
nie paliło się nawet jedno światło. W pobliżu domu
rozdzieliły się, jedna grupa wylądowała na dachu by
oczekiwać na wezwanie, a druga skierowała się ku jednemu
z otwartych, okrągłych okien w ścianie budynku. Niczym
rój komarów, sondy wleciały do środka i odnalazłszy
Radianina, zawisły w powietrzu wokół niego. Radianin był
bez kapelusza i spoczywał nieruchomo w wymoszczonej
materiałem niecce położonej po środku czegoś co
przypominało łóżko. Badacze mieli nadzieję, że śpi, lub jest
w jakimś stanie zmniejszonej uwagi i nie zwróci uwagi na
sondy. Do rana mieli czas by przyjrzeć się dokładnie
otoczeniu Radianina. Pokój, w którym istota spała nie był
specjalnie wystrojony, na ścianach widniały tylko tajemnicze
płaskie płytki, a wszystkie meble były tego samego koloru i
nie przedstawiały się specjalnie ciekawie.
Rano Radianin, Zaratustra—jak go przezwała
załoga Gagarina—poruszył się i uniósł w powietrze. Dolly,
która pełniła wtedy wachtę obudziła wszystkich i wezwała
na mostek. Po lewej stronie pomieszczenia znajdował się
blok kontroli badań, który w tej chwili zapełniony był
obrazami przesyłanymi z kamer, wyświetlonymi na
monitorach pod sufitem. Po środku, na dużym monitorze
wyświetlony był widok z kamery, umieszczonej nad
Zaratustrą, tak by pokazywała to co on “widział.” Dolna
część wyświetlaczy pokazywała wskazania rozmaitych
czujników rozmieszczonych wokół Radianina; nagła zmiana
wartości sygnałów odbieranych przez nie była
sygnalizowana czerwoną plamką, która mrugała przy ikonie
czujnika, który ją wykrył. Jednak jak dotąd nic się nie
zmieniało. Radianin zachowywał kompletną ciszę.
Zaratustra zawisł na chwilę w powietrzu nad łóżkiem, po
czym skierował się w stronę sąsiedniego pomieszczenia.
Znajdowała się tam niecka w podłodze, z otworem w środku,
zidentyfikowana jako toaleta, do której skierował się
Zaratustra. Następnie podleciał do zwisających z urządzenia
zamontowanego pod sufitem szczotek. Ania w porę
wycofała sondy znajdujące się najbliżej istoty, gdyż szczotki
zaczęły się obracać, najwyraźniej dopełniając porannej
toalety Zaratustry. Skończywszy te poranne zabiegi
Radianin udał się do innego pomieszczenia, gdzie po
krótkiej krzątaninie zanurzył się w misce galaretowatego
płynu. Po posiłku wrócił do sypialni i zaczął pakować swój
kapelusz. Przedmioty unosiły się z półek i wlatywały w
odpowiednie przegródki kapelusza, następnie cały kapelusz
uniósł się i powoli osiadł na czubku Zaratustry. W tym
momencie Radianin przedstawiał dość pocieszny widok dla
ludzkiego oka: przypominał bardziej wyschniętego grzyba,
który przez czyjś kaprys został zawieszony na sznurku pod
sufitem, niż tajemniczą istotę pozaziemską. Jednak
większość grzybów, nawet te olbrzymie, nie wybiera się
rano do pracy, a Zaratustra wyraźnie miał taki zamiar.
Dzień Radianina nie przedstawiał się zbyt
interesująco, nie bardziej niż dzień urzędnika rządowego na
Ziemi. Zaratustra wyszedł przez okrągłe drzwi, a następnie
wsiadł do obłego, przypominającego nieco załodze
Gagarina jajo strusia pojazdu (z tego względu nazwali go
jajolotem). Jajolot skierował się w stronę centralnej
dzielnicy miasta, co dodatkowo świadczyło, że Zaratustra
rzeczywiście należał do wyższej warstwy tutejszego
społeczeństwa. W tym czasie setki, jeśli nie tysiące
podobnych pojazdów leciało już do centrum, tłocząc się
niczym pszczoły w ulu na parkingach w wieżowcach.
Brązowe jaja kolejno znikały w podłużnych otworach w
ścianach budynków. Zaratustra poleciał za innymi i
wylądował w środku wieżowca, który wyróżniał się spośród
innych wyjątkową wysokością i skomplikowaną
architekturą. Radianin opuścił swój jajolot, po czym
przebywszy plątaninę korytarzy wszedł do pomieszczenia,
wyglądającego na biuro: za płaskim biurkiem siedziała inna
istota, jej kapelusz leżał na podwyższeniu obok. Zaratustra
zwrócił się do niej przodem i nagle, na mgnienie oka, jego
powierzchnia poruszyła się w sekwencji zgrubień i rys.
Radianin zza biurka odpowiedział. Na Gagarinie
zapanowało poruszenie, czy to rzeczywiście był ich sposób
komunikacji? Przecież te istoty najwyraźniej nie posiadały
nic co by przypominało narządy wzroku. Jednak Zaratustra
nie powtórzył tego zachowania, tylko skierował się do
otworu w ścianie, za którym znajdowało się kolejne
pomieszczenie z biurkiem Jego kapelusz poruszył się i
zdecydowanym ruchem zsunął się z Radianina by
wylądować na stoliku, a on sam osiadł w zagłębieniu
siedzenia z biurkiem Przez resztę dnia pozostał w swoim
biurze, poruszając burymi płytkami, sortując je na półkach i
najwyraźniej czytając je, lub zapisując coś na nich. W
pewnym momencie zapulsowało urządzenie o kształcie
wycinka kuli, zamontowane na biurku Zaratustra
zareagował zwróceniem się w tę stronę oraz odpowiedzią
która poruszyła jego powierzchnią. Zaczęła się wymiana
ruchów powierzchni urządzenia i Zaratustry.
—To musi być telefon!—wykrzyknął Jim—Skieruj jedną
sondę na Zaratustrę a drugą na urządzenie, musimy to nagrać
w całości!
Jednak sygnały zanikły równie nagle jak się pojawiły i
Zaratustra nie odebrał żadnych więcej informacji tego dnia.
Po skończonym dniu pracy Radianin wyszedł z
biura i zjechał windą na dół budynku, po czym wyszedł na
ulicę miasta. Wokół kłębił się tłum istot, które tak jak on
miały zamiar skorzystać z czasu wolnego. Wszyscy
wchodzili do lokali położonych w niższych budynkach
centrum. Zaratustra zrobił to samo: wleciał przez okrągłe
drzwi do niskiego lokalu.
5
—Na prawdę nie wiem, jak można odróżnić te wszystkie
miejsca—denerwowała się Dolly—czy im się to nie nudzi?
—Oni muszą odbierać sygnały z otoczenia w sposób
którego nie wzięliśmy pod uwagę—odparł Jim—musimy
dokładniej zbadać biuro Zaratustry. Jestem bardzo ciekaw
jak zapisują dane na tych tabliczkach.
—Może wyślemy tam którąś z większych sond, żeby
jedną zwinęła?—zaproponowała Ania.
Jim nie zdążył odpowiedzieć, bo nagle pulpit sterowniczy
zawył. Na ekranach sond zabłysły czerwone lampki we
wszystkich kierunkach i po chwili zgasły.
—Cholera, straciliśmy wszystkie sondy podsłuchowe.—
krzyknęła Ania.
—To nic, wyślemy następne, spójrzcie na główny
ekran.—powiedziała Dolly.
Gdy rozmawiali, Zaratustra wszedł do ciemnej sali
wypełnionej po brzegi Radianami. Sonda automatycznie
zapaliła lampę i oczom naukowców z Gagarina ukazała się
falująca masa istot, a nad nimi pulsujący sufit. Powierzchnia
sufitu podnosiła się i opadała, wywołując duże różnice
ciśnienia, które wykończyły czujniki sond nasłuchowych.
Na około Radianie siedzieli miskach płynów, lub też unosili
się po środku sali i poruszali się w rytm pulsowania sufitu:
kule zbliżały się do siebie i oddalały, niektóre z nich
odchodziły w kąt sali i tam się łączyły w akcie
przypominającym kopulację, po czym znowu wracały na
środek sali. Zaratustra rzucił się w wir ciał i we wspólnej
komunii tłumu spędził resztę wieczoru. Gdy Radianie
zaczęli rozchodzić się do swoich jajolotów, Zaratustra też
opuścił lokal i poleciał do domu. Zaparkowawszy przed
budynkiem, wszedł do środka i powtórzył wszystkie
czynności poranka, tyle że w odwrotnej kolejności, po czym
znieruchomiał w swoim łóżku oddając się odpoczynkowi.
Na pokładzie Gagarina trwała narada. Cała załoga
zebrała się w mesie by omówić spostrzeżenia tego dnia.
Pierwszy odezwał się Jim jako naczelny ksenolog:
—Dzisiaj zebraliśmy mnóstwo danych, ale jestem mocno
niepewny co do ich interpretacji. Dowiedzieliśmy się wielu
rzeczy na temat życia Radian, lecz cały czas nie możemy
odpowiedzieć na podstawowe nurtujące nas pytania: jak oni
się porozumiewają i jak odbierają sygnały ze świata
zewnętrznego. Wiemy tylko, że na pewno nie jest to żaden
rodzaj fal, ani światło. Najprawdopodobniej nie posiadają
zmysłu wzroku. Jestem otwarty na wszelkie propozycje
dalszego zbadania tej sprawy, bo mnie nie przychodzi do
głowy nic innego, jak tylko poszerzyć zakres naszych
obserwacji na kolejne jednostki.
—Jeśli chodzi o obserwację, to myślę że musimy zacząć
od jednej z tych “dyskotek” i śledzić którąś parę.—
zaproponowała Dolly—Skoro się łączą, to może są
rozdzielnopłciowi, a wtedy oznaczałoby to, że mogą
wystąpić różnice w ich sposobach życia. No i musimy
zobaczyć jak wyglądają ich dzieci.
—Masz rację—odparł Jim—w domu Zaratustry nikt inny
nie mieszka, więc może jest on jakimś starym kawalerem,
albo starą panną. A tak swoją drogą, zauważyliście jak mało
oni poświęcają uwagi sobie na wzajem?
—Przeanalizowałam nagrania z sond i zbadałam te bure
płytki—powiedziała Ania—wygląda na to, że rzeczywiście
te ruchy na ich powierzchni są sposobem porozumiewania
się. Jednak nie polega to ani na wrażeniach wzrokowych,
ani słuchowych. Oni są ślepi i głusi, inaczej nie wytrzymali
by w tej “łomototece.” Moja hipoteza to wykrywanie zmian
w polu grawitacyjnym—dodała, co wywołało pomruk
sprzeciwu wśród zebranych. Kapitan podniósł brwi i zaczął
słuchać z większą uwagą niż dotychczas.
—Ale dlaczego tak uważasz?—zapytał.
—Są dwa powody: po pierwsze nie zostało mi już nic
innego, po drugie, oni przecież panują nad grawitacją, więc
muszą ją inaczej postrzegać od nas. Ruchy na powierzchni
Radian mogły być wywołane przemieszczaniem w tą stronę
części ich masy, co wywołałoby zmianę w polu
grawitacyjnym istoty. Każde dwie masy przyciągają się
nawzajem, może oni to są w stanie wyczuć tak małe różnice.
—Powiedziałaś, że zbadałaś te płytki…—przypomniał
Jim.
—Tak, zbadałam je by potwierdzić tą hipotezę i
zgadnijcie co odkryłam: są idealnie płaskie, bez żadnych
wzorów, ale ich skład wewnętrzny jest zróżnicowany.
Występują w nich składniki cięższe ułożone w
zorganizowane grupy, oblane lżejszą substancją. Z tego co
zdążyłam się zorientować występuje w nich kilka rodzajów
substancji o różnych własnościach, w tym gęstości.
—Nie rozumiem tylko jednej rzeczy.—powiedział Jim—
Skoro sposób ich porozumiewania to te ruchy powierzchni,
to dlaczego tak rzadko one występują, przecież nie mogą się
tak rzadko porozumiewać.
—Już sam wcześniej powiedziałeś, że może oni są po
prostu małomówni—powiedziała Dolly—wątpię żeby
wszyscy mogli tak mało mówić, ale może trafiliśmy na
wypaczonego osobnika.
—Dobrze, czyli już wiemy co robić. Ania zajmie się
techniką Radian; możesz latać sondami gdzie chcesz i ich
badać, daję ci wolną rękę. Dolly i ja zajmiemy się ich
zachowaniami i poszerzeniem zakresu obserwacji. Jakie jest
pańskie zdanie panie kapitanie?
—Zgadzam się z tobą Jim. Musimy ich dokładniej
zbadać, ale ja, jeżeli pozwolisz, zajmę się obserwacją i
zbadaniem okolicy z satelity. Mogliśmy coś przegapić, a już
wiemy jak łatwo oni się przemieszczają.
Przez cały następny dzień trwały prace nad
głębszym poznaniem cywilizacji Radian. Ania siedziała cały
dzień w laboratorium nad próbkami technologii, tylko co
pewien czas wychodząc, by pobrać pomiary zrobione przez
którąś z sond. Przebadała dokładnie, metr po metrze,
mieszkanie Zaratustry w celu odkrycia konstrukcji i
przeznaczenia wszystkich przedmiotów. Odkryła między
innymi, że Radianie posiadają obrazy zbudowane na
podobnej zasadzie do płytek z danymi, jednak ponadto nie
wpadła na żadne rewelacje W zasadzie posługiwali się oni
podobną techniką do tej, której używali za dawnych czasów
ludzie. Jedyną różnicą był sposób sterowania, który opierał
się na działaniu polem grawitacyjnym na przedmiot—w
najprostszej wersji był to przesuwający się klocek, który
zamykał, lub otwierał obwód elektryczny. Nie udało się jej
jednak rozpracować bardziej skomplikowanych urządzeń na
podstawie tak pobieżnych informacji, w tym zasady
działania urządzeń antygrawitacyjnych, podjęła jednak
decyzję że przed odlotem zabiorą kilka tutejszych pojazdów
do przeprowadzenia dokładnych analiz.
6
Jim i Dolly mieli trochę więcej szczęścia w swoich
obserwacjach. Śledzili przez cały dzień zachowanie czterech
osobników. Jedna para pracowała w zewnętrznej dzielnicy
fabrycznej, a druga w centrum. Zachowania okazały się
całkiem podobne: w obydwu przypadkach Radianie mało
“rozmawiali” ze sobą i za każdym razem był to tylko krótki
przekaz, podobny do wszystkich innych i trudny do
przetłumaczenia. Dwóch Radian było najwyraźniej płci
żeńskiej. Obydwie Radianki posiadały potomstwo—
przezabawne małe kuleczki, które skakały po całym domu—
lecz mieszkały samotnie. Na dzień odprowadzały
Radianiątka do “przedszkoli”, skąd odbierały je dopiero po
rozrywkach wieczornych. Poza tym zachowanie wszystkich
nie odbiegało od tego co robił Zaratustra pierwszego dnia
obserwacji. On sam powtórzył następnego dnia dokładnie
rutynę poprzedniego. Jim i Dolly byli bardzo zadowoleni ze
swoich obserwacji, gdyż świadczyły o istnieniu generalnej
rutyny, której poddawała się cała populacja.
Przygotowywali się do napisania porywających raportów dla
Komisji Naukowej Floty.
Gdy pozostała trójka oddawała się swym badaniom,
kapitan Siergiej lustrował z powierzchnię planety z
wysokości stu kilometrów. Przyjrzał się dokładnie
wszystkim widocznym miastom Radian i sporządził ich
opisy. Prawie wszystkie kontynenty były zamieszkałe, przy
czym Radianie mieszkali głównie w miastach. Siergiej
zauważył jednak także liczne pola i farmy rozrzucone po
powierzchni planety. Choć wszystkie miasta były równie
ciemne i nieprzyjazne w oczach kapitana, różniły się między
sobą nieco strukturą zabudowy i architekturą. Różnice były
najbardziej wyraźne gdy porównywało się miasta
zbudowane w diametralnie różnych strefach klimatycznych,
gdyż budynki musiały być przystosowane do stworzenia
komfortu ich mieszkańcom zarówno podczas gwałtownych
burz śniegowych w rejonach polarnych, jak i wyjątkowo
wysokiej temperatury w strefie równikowej. Opisawszy swe
spostrzeżenia Siergiej zabrał się do dokładnej analizy
Fromborku. Znalazł elektrownie, oczyszczalnie ścieków i
wysypiska, a także coś co mogło być zabytkowym
cmentarzem, jeśli Radianie wierzyli w życie pozagrobowe, w
co osobiście Siergiej szczerze wątpił. Zainteresował go
najbardziej brak środków masowej komunikacji między
miastami. Nie znalazł żadnego lotniska we Fromborku, ani
nie zauważył żadnych dużych jednostek powietrznych, które
mogłyby świadczyć o istnieniu lotnisk w innych miastach.
Właśnie szukał urządzeń portowych, gdy nagle aż
podskoczył w fotelu. Powiększył kadr, przesunął trochę w
jedną i w drugą stronę, jeszcze raz powiększył i dopiero gdy
był absolutnie pewnie swojego odkrycia włączył interkom:
—Tu mówi kapitan, zauważyłem coś dziwnego na
wybrzeżu Fromborku—powiedział do mikrofonu—
przesyłam wam powiększony obraz. Powiedzcie co wam to
przypomina.
—Tu Jim, to miasto tonie…
Pięć minut później wszyscy byli już w sterówce, gdzie
ekrany pokazywały sceny z rejonu zalewanego przez wody
jeziora, wody, które wcale wodą nie były, lecz mieszaniną
rozmaitych węglowodanów i innych związków
występujących obficie na Radio. Załoga Gagarina
przywykła nazywać tę ciecz gęstorą, by pamiętać o jej
odmiennych właściwościach fizycznych. Ciężkie fale
rozbijały się o budynki, w których cały czas pracowali
Radianie unoszący się spokojnie nad swoimi maszynami.
Na ulicach Radianie pełniący najwyraźniej funkcje służb
porządkowych ustawiali barykady z kontenerów próbując
zahamować postęp powodzi. Jednak gęstory przybywało w
oczach i wszystkie barykady okazywały się zbyt wątłe.
—Cieczy w jeziorze przybywa bardzo szybko—
poinformował zebranych kapitan—około pięciu
centymetrów na minutę. W tym tempie oznacza to, że
miasto zostanie zalane w przeciągu najbliższych dwunastu
godzin.
—Pomijając pytanie o przyczynę tej katastrofy, czy ktoś
może mi wytłumaczyć dlaczego oni wszyscy zachowują się
tak, jakby nic się nie działo?—zapytała Ania.
—Nie wszyscy tak się zachowują—powiedział kapitan,
przełączając ekran na widok jednego z na wpół zatopionych
budynków. Przez otwarte okna fabryki Radianie
wyskakiwali do gęstory; spadając wytłaczali swoją siłą
zagłębienia w tej metanowej mazi, i wisząc w nich bezradnie
oddawali się na pastwę leniwych, choć potężnych fal. Jeden
Radianin, być może właściciel fabryki, miotał się bezsilnie
po dachu. Jednak rozgrywająca się tragedia nie burzyła
spokoju pracujących nieopodal istot; w nie zalanej części
miasta życie toczyło się jak co dzień.
—Nie wierzę!—wykrzyknęła Ania—Jak mogą być tak
obojętni, przecież za chwilę ich też zaleje ten glut.
—I wtedy im też nikt nie pomoże—zauważył Jim—
Radianie są chyba bardzo krótkowzroczni. Musimy się
poważnie zastanowić co zrobić. Czy kontynuujemy badania
dalej i patrzymy co się stanie, czy też spróbujemy coś zrobić.
—Nie możemy im w żaden sposób pomóc.—stwierdził
autorytatywnie kapitan—Po pierwsze, nie możemy się
ujawnić, o czym dobrze wiecie, a po drugie, i tak nic byśmy
tu nie zdziałali. Jeśli oni mają tak styl życia, nic nie
poradzimy.
—Ale jak to możliwe?—zapytała Dolly, która nie
odrywała wzroku od ekranu—Jak oni mogli przetrwać do
teraz skoro nie przejawiają najmniejszych skłonności do
ochrony zbiorowości? Już dawno powinni byli wyginąć.
Podstawą odróżnienia gatunku inteligentnego od
zwykłego zwierzęcia jest rozwinięta zdolność
komunikowania się. Z tej zdolności wynika możliwość
przekazywania i rozwijania nowych pomysłów, a także
podział pracy. Z kolei podział pracy jest podstawą istnienia
cywilizacji, więc jak może istnieć cywilizacja w której
zanikło pierwsze ogniwo tego łańcucha?
—Cóż, na razie nie wyginęli, a nawet powodzi im się
całkiem dobrze—odpowiedział na retoryczne pytanie Dolly
Jim—Słuchajcie, nadarza nam się idealna okazja na zbadanie
zachowań Radian w specyficznej sytuacji, wykorzystajmy tę
szansę i nie traćmy czasu na filozofowanie.
Zgodnie z zarządzeniem Jima załoga rozeszła się do
swych zajęć, choć wszyscy zmienili nieco kierunek badań i
zaczęli bardziej przyglądać się rejonom zagrożonym przez
powódź. Miasto metr po metrze, dom po domu, pogrążało
się w ciemnej toni wezbranego jeziora. Z zalewanych
budynków cały czas wyskakiwali Radianie, by później
unosić się bezradnie na gęstorze, a służby miejskie
kontynuowały swoją pracę z dawną opieszałością. Załoga
7
Gagarina nie mogła się oprzeć wrażeniu wywoływanemu
przez tą powolną agonię Fromborka, który ledwie próbował
się bronić przed zagrożeniem pożerającym go stopniowo.
Był to widok tragiczny, a jednocześnie trącący utratą
umysłu, niczym w ciemnych powieściach z dawnych stuleci.
Powolne samobójstwo światłego umysłu, który zabrnął w
ślepą uliczkę rozwoju—ewolucji. Zagłębieni w ponurych
rozważaniach członkowie załogi Gagarina powoli czuli
przypływ adrenaliny w żyłach i narastanie poczucia lęku
przed zagładą. Jedynie Siergiej, panując nad całym statkiem
mógł się w tym momencie czuć pewnie, lecz nawet on
zaczynał czuć się nieswojo. Pod wieczór, kiedy większość
miasta znalazła się już pod gęstorą zwołał naradę. Kiedy
wszyscy weszli już do mesy i usiedli przy stole powiedział:
—Przyszedł czas podjęcia ostatecznej decyzji: w jaki
sposób kończymy nasze badanie Fromborka. Słucham
waszych propozycji.
Pierwszy odezwał się Jim:
—Proponuję zostać tu aż całe miasto pogrąży się w
gęstorze i do końca prowadzić obserwację. W ten sposób
będziemy mieli komplet danych do dalszych analiz. Potem
moglibyśmy polecieć zbadać jakieś inne miasto i porównać
różnice w zachowaniu Radian.
—Nie—zaoponowała Dolly—Ja cały czas chcę zabrać
stąd parę Radian, zwłaszcza teraz, kiedy odkryliśmy tak
interesujący aspekt ich kultury. Musimy ich zabrać żeby
przeprowadzić eksperymenty i zbadać zasady kierujące ich
zachowaniem. W sumie możemy też zabrać drugą parę z
innego miasta, dla porównania.
—Dobrze, w tej sytuacji połączymy obydwa
stanowiska.—podsumował Siergiej—To znaczy, jeśli Ania
nie ma nic do dodania?—Nie miała.—Zaraz polecę promem,
żeby wyłowić parkę dla pani biolog. Chyba nie musimy się
specjalnie obawiać rozgłosu, w sytuacji, kiedy całe miasto
już prawie jest pod wodą, to znaczy gęstorą. Potem
zostawimy tu kilka zdalnych kamer do kontynuowania
obserwacji i lecimy dalej. Zgoda? Wspaniale, ruszamy.
Spod brzucha Gagarina II wystrzelił mały
stateczek. Był słabo przystosowany do lotów w atmosferze,
ale w radiańskich warunkach gęstości powietrza, jego mała
powierzchnia nośna była wystarczająca. Siergiej rozsiadł się
wygodnie w fotelu, trzymając pewnie stery. Lubił latać
promem, który przypominał mu dawno minione czasy
ćwiczeń w akademii Floty. Ze spokojnym wyczuciem
zdradzającym lata doświadczenia powoli otworzył szerzej
przepustnicę i poderwał dziób do góry. Przeleciał z hukiem
nad linią gór odgradzających miejsce ukrycia statku od
miasta. Przed nim rozciągało się to co pozostało z
Fromborka, rozległe jezioro, usiane brunatnymi kołkami
budynków, które coraz głębiej zanurzały się w zielonej
cieczy. Wszystko oświetlone było niesamowitym,
radiańskim zachodem słońca. Siergiej skierował stateczek w
stronę obwodnicy między strefą przemysłową a fabryczną,
gdzie było wystarczająco dużo otwartej wody, by mógł
wylądować. Wybrał miejsce, po czym delikatnie posadził
prom na gęstorze, a następnie włączył noktowizor.
Przejechał wizjerem dookoła statku w poszukiwaniu
większej grupki Radian. Byli tam, jasne kule zagłębione
wodzie na sterburcie. Podpłynął do nich i otworzył właz
ładowni. Jego plan zakładał, że lekko już podtopieni
Radianie złapią się tej ostatniej deski ratunku, jednak
początkowo mieli oni poważne problemy ze zbliżeniem się
do promu i kapitan Gagarin zaczął się niepokoić, gdyż nie
miał pomysłu jak można by złapać te istoty. Widocznie nie
byli najlepszymi pływakami. Jednak w końcu kilku Radian
powoli, stopniowo, uchwyciło się pola grawitacyjnego statku
i wciągnęło się wszystkimi siłami na małe skrzydło. Byli
bardzo zmęczeni i ledwo mogli zawisnąć w miejscu.
Radianie opadali powoli na pokład, więc Siergiej
zdecydował się zarzucić na nich sieć zanim stoczą się
bezwładnie z powrotem w maź, która pokrywała miasto. Z
otwartego włazu ładowni wysunął się dźwig z siecią, po
czym zagarnąwszy Radian do środka schował się na powrót
w głębi statku. Siergiej szybko zamknął właz i wystartował.
Po chwili był już z powrotem w hangarze pod brzuchem
Gagarina.
—Tu kapitan—zameldował przez radio—przywiozłem
wam paru rozbitków. Wybierzcie sobie tych, których
chcecie, resztę podrzucę kawałek stąd.
Dolly szybko uporała się z tym zadaniem i kapitan
odwiózł resztę rozbitków na wyżynę za miastem. Gdy
Siergiej wrócił, postanowił startować; Gagarin II zadrżał,
buchnął strumieniem płomieni w podłoże, a dźwigary
podtrzymujące jajowatą sylwetkę powoli uniosły się w
powietrze, składając się pod brzuchem statku jak nogi żuka.
Powoli, ociężale, wbrew wszechobecnej grawitacji i
ogromnej masie statku Gagarin uniósł się w nasycone
metanem powietrze.
Fragment dziennika Dolly O’Connor, biologa ekspedycji
Floty na Radio.
2.03.2157
Gagarin II, w drodze powrotnej z Radio.
W końcu opuściliśmy Radio. Minęły już dwa
tygodnie od czasu gdy zakończyliśmy badanie planety, a
konkretnie drugiego miasta Radian nazwanego przez nas
Cork (przyznam się, że to ja byłam pomysłodawczynią tej
nazwy). Przed odlotem zabraliśmy jeszcze jedną parę
Radian, czyli w sumie mamy Ich czworo na pokładzie.
Trzymamy Ich w specjalnym pomieszczeniu badawczym,
naszej “klatce”, gdzie cały czas utrzymujemy odpowiednią
dla nich atmosferę. Niestety, gdy wyrwaliśmy się grawitacji
planety, zmniejszyło się znacznie przyciąganie na statku,
lecz Im to najwyraźniej niespecjalnie przeszkadza. Przecież
są mistrzami w posługiwaniu się tym zjawiskiem. Jestem
pewna, że wiele moglibyśmy się od nich nauczyć.
Jak dotąd ani Ani, ani mnie nie udało się
rozpracować zasady kierującej Ich panowaniem nad
grawitacją. Jesteśmy co prawda trochę ograniczeni przez
brak zgody (i chęci) na przeprowadzenie sekcji, jednak mnie
się wydaje, że długo jeszcze nie dowiemy się jak to działa.
Chyba że pomogą nam sami Radianie, którzy pewnie tą
sprawę dokładnie przeanalizowali, choć to może być
przedwczesne stwierdzenie. Oni nie wydają się interesować
czymkolwiek, a poza tym i tak nie możemy Ich zrozumieć.
Od czasu odlotu prowadzimy dokładne badania i obserwację
zachowania Radian i tutaj mieliśmy znacznie większe
sukcesy niż w sprawach antygrawitacji.
Wiemy już, że para zabrana z zatopionego
Fromborka nie różni się zasadniczo w zachowaniu od dwójki
8
z Cork, więc zachowanie mieszkańców zalanego miasta nie
było anormalne. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że
wszyscy Radianie przejawiają absolutny brak poczucia
wspólnoty i bardzo mało się komunikują. Nasza czwórka
praktycznie nie korzystała z okazji wymiany informacji, gdy
taką Im stwarzaliśmy. Może z wyjątkiem paru krótkich
rozmów, w których jak na mój gust nie mogły być zawarte
żadne dokładne informacje. Niestety jeszcze nie udało nam
się przetłumaczyć “mowy” Radian, w związku z czym cały
czas musimy się opierać na domysłach, co do treści ich
rozmów. Przeprowadziliśmy kilka eksperymentów, by
zbadać stopień braku współpracy między naszymi
“króliczkami”, które rzuciły nieco światła na ich zachowania
zbiorowe.
Pierwszy eksperyment polegał na określeniu, czy
Radianie są w ogóle zdolni do wzajemnej pomocy.
Postawiliśmy w klatce dwie miski z ich jedzeniem, po czym
przykryliśmy je ciężką, żelazną szyną. Na początku jeden
Radianin próbował podnieść szynę, lecz była dla niego zbyt
ciężka i po pewnym czasie poddał się. Dopiero gdy wszyscy
znacznie zgłodnieli, podszedł drugi raz i wtedy inny
Radianin starał się mu pomóc. Jednak szyna była zbyt
ciężka nawet dla dwóch, więc dopiero gdy cała czwórka ją
dźwignęła, udało Im się dostać do jedzenia. Warto
zauważyć, że całej operacji nie towarzyszyła nawet jedna
wymiana zdań. Gdyby nie to, że wszyscy byli głodni, nigdy
nie podnieśliby tej szyny, nawet gdyby jeden z nich padał z
głodu.
W drugim eksperymencie odseparowaliśmy Radian
ruchomymi płytami pleksi, po czym w jednym z boksów
zaczęliśmy zmniejszać ciśnienie. Nie było to zbyt
humanitarne, ale chcieliśmy się dowiedzieć, czy inni
zareagują. W ścianie była umieszczona klapa otwierająca się
do wewnątrz przedziału z wyższym ciśnieniem. Różnica
ciśnień była na tyle duża, że tylko we dwoje mogli sobie
poradzić z otwarciem włazu. Jednak Radianin w boksie z
normalnym ciśnieniem nawet nie ruszył “palcem”, nie
obejrzał się na swojego kolegę, który coraz gorzej sobie
radził w niskim ciśnieniu. Być może źle zaplanowaliśmy to
doświadczenie, bo Radianin w normalnym ciśnieniu mógł
się obawiać o własną głowę (bo i co miał więcej do
stracenia), ale ja myślę, że osta