10175

Szczegóły
Tytuł 10175
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10175 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10175 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10175 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

1 Karol Klimczak www.kmklim.republika.pl KULŚWIAT “There was a touch of insanity in the proceeding.” Joseph Conrad, The Heart of Darkness Ogromny glob w dole połyskiwał odcieniami zieleni. Wyglądał jak kolorowa mozaika ze starożytnej świątyni jakiegoś potężnego bóstwa, zdobna plątaniną wybrzeży i rzek, plamami lasów i płatami wiecznych lodów. Całość była przykryta ciągle zmieniającym się deseniem chmur, które przesuwały się powoli w spiralnych formacjach. Prawie tak samo wyglądała Ziemia oglądana z orbity, jednak to nie była Planeta Matka. Świadczyło o tym choćby zielonkawe zabarwienie metanowych chmur i powolność ich ruchów. Tutaj z łatwością możnaby przewidzieć zbliżanie się huraganu i przygotować się na jego spotkanie—zanim by dotarł do regionów zamieszkałych, nie tak jak na Ziemi, gdzie wszystko zawsze było niepewne a zmiany w pogodzie następowały bardzo szybko. Inna była tu też kolorystyka lądów i mórz: kontynenty pokrywał zielony kobierzec roślinności, bez śladów pustyń, poprzetykany zielonymi nićmi rzek i nakrapiany zielonym jeziorami. Tak jak wszyscy się spodziewali, metanowe morze też było zielone, lecz była to całkiem inna zieleń, niż ta pokrywająca lądy. “Woda” wyglądała raczej jak smoła— smoła zabarwiona delikatnie na wszechobecny kolor—na której powierzchni odcinały się rysy prądów. Czy w tej zupie mogły żyć jakiekolwiek istoty, przystosowane do ogromnych ciśnień i oporów ośrodka? Wydawało się to niemożliwe, a jednak kiedyś musiały istnieć takie istoty, ponieważ lądy roiły się od różnych form życia i istniała tu owiana tajemnicą cywilizacja. Statek Gagarin II przybył tu właśnie po to by zbadać cywilizację, która zamieszkiwała zielone kontynenty. Jeszcze rok temu nikt o niej nie wiedział, gdy nagle ogłoszono odkrycie nietypowego widma fal wysyłanych przez jedną z planet układu oddalonego o ponad sto lat świetlnych od Ziemi. Czym prędzej ochrzczono glob mianem Radio i wysłano jeden ze statków badawczych Floty by nawiązał kontakt z tym co wysyłało owe dziwne sygnały. Teraz Gagarin II, zostawiwszy na orbicie satelitę obserwacyjnego, unosił się na potężnych dźwigarach w dolinie położonej niedaleko jednego z miast Radian. Siergiej przełączył widok z kamery satelity na powiększenie miasta. Z ekranu pokrywającego ścianę mostka zniknął zielony glob i pojawiła się ciemna, wręcz czarna masa budynków tworzących miasto. Załogantka z Dzielnicy Polskiej, Ania, zaproponowała żeby nazwać je Frombork i wszyscy na tą nazwę się zgodzili, głównie dlatego, że zasadą było uznanie pierwszej wymyślonej nazwy nie budzącej większych sprzeciwów. Frombork, rzeczywiście mógł się kojarzyć z czasami początków cywilizacji ludzkiej. Brunatne mury, skrywające w cieniu ulice położone poniżej, a do tego wyraźny podział miasta na dzielnice mieszkalne i przemysłowe, wszystko to kojarzyło się z miastami opisanymi w podręcznikach historii. Aglomeracja zbudowana była na planie koła z jedną obwodnicą biegnącą skrajem miasta, i dwoma w środku. Wewnątrz pierwszej piętrzyły się wieże czegoś co na Ziemi byłoby dzielnicą centrum, siedzibą władz, finansjery i handlu. Między pierwszą a drugą obwodnicą mieściła się dzielnica wyraźnym przeznaczeniu mieszkalnym, natomiast za drugą obwodnicą budynki mieszkalne ustępowały miejsca rozległym kompleksom, mającym charakter przemysłowy. Z tego co zdołali wywnioskować z obrazów przysłanych z orbity, mieszkańcy Fromborka codziennie poddawali się tej samej rutynie: rano wychodzili ze swych domostw i kierowali się do dzielnicy wewnętrznej, lub zewnętrznej, poczym wracali do domów wieczorem. Nasuwało się porównanie z ulem, ale Siergiej musiał sobie uświadomić, że życie na Ziemi wyglądało w zasadzie podobnie. Kontemplacje Siergieja przerwało wejście Jima: —Kapitanie, jesteśmy gotowi do wyruszenia w pole— powiedział naczelny ksenolog—jedzie ze mną Ania. —To Dolly nie jedzie?—zdziwił się Siergiej, który myślał, że pani biolog będzie nie odpuści sobie okazji zbadania z bliska nowo odkrytych istot rozumnych. —Nie, na razie jest bardziej zainteresowana tym co znajduje się w pobliżu statku, to znaczy tym czego nie upiekliśmy przy lądowaniu. Mówi, że jeszcze nie widziała podobnych roślin, zwierząt, czy co to tam jest. —Dobra Jim, ruszajcie, tylko pamiętajcie, że jeśli stracę z wami łączność na dłużej niż piętnaście minut to wyślę po was drony. A one nic nie będą sobie robiły z zasad pokojowego kontaktu.—powiedział kapitan i odprowadziwszy Jima wzrokiem do drzwi, odwrócił się do panelu sterowania. Wywołał połączenie z Dolly, która miała pracować tuż pod statkiem, by być w zasięgu pola siłowego. Dolly strasznie się denerwowała tym ograniczeniem, przekonując, że miejscowe gatunki będą zachowywać się inaczej z setkami ton stali nad głową, ale kapitan był nieugięty w tej sprawie. Musiał przede wszystkim dbać o bezpieczeństwo załogi, na tym polegała jego rola. To zespół naukowy miał myśleć o badaniu planety jako nadrzędnym zadaniu, a on miał ich tylko wszystkich pilnować i odwieźć bezpiecznie do domu. Po rozmowie z kapitanem Jim zjechał windą do śluzy powietrznej. Ania czekała tam już na niego. Miała rumiane policzki pilnujące nigdy nie znikającego uśmiechu, mały nosek i czarne włosy ścięte krótko wedle wymagań Floty. Jak cała czwórka, była energiczna i wysportowana, lecz wyróżniał ją nieduży wzrost, który choć pasował idealnie do jej twarzy, był raczej nietypowy wśród astronautów. Jim domyślał się, że badanie obcej cywilizacji było jedynym powodem dla którego Flota mogła ją zatrudnić; Ania była pierwszej klasy specjalistą w sprawach technologii, a co było ważniejsze dla Floty niż obce technologie? W tej chwili wyglądała całkiem potężnie, ubrana w ciężki kombinezon, przystosowany do pracy w wysokich ciśnieniach i przy dużej grawitacji. Warunki na zewnątrz wymagały nie tylko zbroi, która by wytrzymała ciśnienie, ale także systemu wspomożenia krążenia, by ulżyć ciału nie przystosowanemu do pracy na tak wielkiej planecie. Ania przywitała go jak zwykle uśmiechem. —Wszystko w porządku?—zapytała. 2 —Jak najbardziej. Stary trochę truł o sprawach bezpieczeństwa, jak zwykle, ale nie zgłosił żadnych konkretnych obiekcji.—odpowiedział Jim, otwierając swój kombinezon i wpasowując się do środka. —W tych kombinezonach jedyne co nam może grozić to że gdyby nas zobaczyli, zaraz by uciekli.—odpowiedziała ze śmiechem Ania. Kombinezon Jima zamknął się z sykiem, który zawsze wywoływał u niego klaustrofobiczne odruchy. Obydwoje zamknęli hełmy i skierowali się do skutera. Urządzenie to przypominało raczej wielką petardę z komputerem i siedzeniami na grzbiecie, lecz Ania przekonywała, że jest to największe osiągnięcie w ostatnich badaniach nad antygrawitacją. Mimo jej najszczerszych zapewnień w trakcie jazdy wszyscy mieli wrażenie, że zaraz rozprysną się w powietrzu i jako jasno świecące kule we wszystkich kolorach tęczy spadną na ziemię. Wdrapali się na siedzenia i ruszyli przed siebie. Ania pełniła funkcję pilota, a Jim nawigatora—co oznaczało w gruncie rzeczy gapienie się w ekrany przyrządów. Skuter wystrzelił ze statku i delikatnie opadłszy na ziemię sunął do przodu z zawrotną prędkością. Skierowali się trawersem ku przełęczy w grzbiecie odcinającym dolinkę od miasta. Gdy tam dotarli, ich oczom ukazała się rozległa, ciemna równina pokryta wyrostkami budynków i przykryta od góry czapą smogu z kominów fabrycznych. Włączyli maskowanie i gdy zbliżali się do miasta, skuter i ich kombinezony zmieniały kolory by dopasować się idealnie do otoczenia. —Jest około południa, więc wszyscy będą w pracy.— powiedziała Ania. —Hmm. Możemy się zbliżyć jak najbardziej do zewnętrznych zabudowań i wysłać parę sond żeby przyjrzeć się ich pracy, albo wylądować na jednym z dachów i przyjrzeć się osobiście. Zobaczymy jak dojedziemy na miejsce.—stwierdził Jim. Podjechali na odległość stu metrów od najbardziej wysuniętego budynku i zatrzymali się. Jim przełączył swój wizjer na powiększenie i obejrzał dokładnie budynek. Był to wielki gmach, ciemny jak wszystkie inne, w ścianach widniały okrągłe otwory pozamykane czymś co przypominało drzwi lub okiennice. Jednak otwory były zbyt małe by dojrzeć cokolwiek w środku. —Stąd nic nie zobaczymy—powiedział Jim—to może być fabryka pełna tych istot, albo równie dobrze pusty magazyn. —To jak lądujemy na dachu?—zapytała Ania. —Nie, wyślemy sondy.—odpowiedział Jim i Ania od razu zakrzątnęła się wokół przyrządów. Wysłali dwie ręcznie sterowane sądy w stronę budynku, przesyłając obraz z nich do statku. Sonda Ani miała polecieć nad budynek i sprawdzić czy warto jest tam lądować. Jim skierował swoją do wewnątrz. Sonda była małym samolocikiem wielkości osy, wydawała nawet podobny odgłos. Jim podleciał do jednego z okien i włączył laser by dostać się do środka. Po chwili sonda wycięła sobie okrągły otwór i wleciawszy przezeń pokazała obraz wnętrza. —Jedno jest pewne: albo ten budynek jest opustoszały, albo te istoty są kompletnie ślepe—powiedział Jim do Ani. Przełączył obraz na podczerwień i zobaczył czerwone plamy pracujących urządzeń oraz unoszące się to tu to tam czerwone kule. —Widzę ich, to jednak fabryka. Wygląda na to że mają idealnie kulisty kształt i tylko noszą coś na tych jakby głowach. Możemy już wycofać sondy. Trzeba będzie wylądować na dachu i wpuścić do środka resztę sprzętu.— zakomenderował Jim. Po chwili unieśli się w powietrze i skierowali się na dach budynku, gdzie miękko wylądowali, będąc pewnymi, że jeśli te istoty w ogóle słyszą to ich nie usłyszały. Ania zsiadła ze skutera, wyjęła z zasobnika ukrytego w boku maszyny narzędzia i uklękła na dachu. Materiał z którego zbudowany był budynek wyglądał jak beton, lecz przy bliższym zbadaniu okazywał się znacznie bardziej elastyczny. Ani Ania ani Jim nie mogli domyśleć się jego pochodzenia i nie wiedzieli czy możliwe będzie zrobienie w nim otworu, jednak gdy Ania pochyliła się i ustawiła urządzenie, które zaczęło wycinać okrągły otwór w dachu, okazało się, że jest on co prawda bardziej wytrzymały, ale nie na tyle by oprzeć się promieniowi lasera. Urządzenie, którego użyła przypominało pająka wielkości sporej tarantuli i rzeczywiście pod pewnymi względami nim było: po wycięciu otworu spuściło się do wnętrza na cienkiej żyłce wychodzącej z jego wnętrza. W wizjerach hełmów pojawił się obraz przekazywany z “pająka”, który na razie używał pasma podczerwieni. Widok był bardzo podobny do tego uzyskanego z sądy na dole i nie wnosił wiele więcej, w związku z czym badacze zdecydowali się zaryzykować i oświetlić wnętrze. Wyniki okazały się warte ryzyka, gdy tylko zobaczyli obraz z kamery “pająka.” Ujrzeli rząd podłużnych urządzeń, mających wyraźnie fabryczne przeznaczenie. Wszystkie były utrzymane w kolorze wszechobecnego ciemnego brązu, wewnątrz obracały się wały, pracowały silniki elektryczne, a na taśmie wyjeżdżały z wnętrza trudne do zidentyfikowania przedmioty. W przejściach między maszynami wisiały równie brunatne jak one, kule. Niektóre z nich poruszały się w tę lub inną stronę doglądając maszyn i zbliżając się do płaskich paneli, które musiały być pulpitami kontrolnymi, choć nie miały żadnych widocznych przycisków ani wyświetlaczy. Wszystkie kule były dla ludzkiego oka identyczne, więc jedyną rzeczą, która je rozróżniała były różnokształtne kapelusze, jeśli tak można było nazwać to połączenie worka z czapką. Każdy kapelusz miał na wierzchu mnóstwo przegródek i kieszeni, z których wystawały przeróżne przedmioty. Gdy ludzie patrzyli oniemiali w swoje wizjery kapelusz jednej z istot poruszył się i wysunęła się z niego podłużna płytka. Przedmiot obrócił się w powietrzu, poszybował w stronę jednego z paneli, po czym obniżywszy i wyrównawszy lot wsunął się do podłużnego otworu. Po chwili płytka wyskoczyła z powrotem i wróciła na swoje miejsce równie bezszelestnie i płynnie jak wcześniej. —Kapitanie, tu Ania. Uzyskaliśmy zdjęcia Radian. Wyglądają jak idealne, ciemne kule i… panie kapitanie, one unoszą się w powietrzu i manipulują przedmiotami bez użycia czegokolwiek, co by przypominało członki, czy choćby wypustki.—powiedziała do łącza ze statkiem, dalej gapiąc się w wizjer—Tak, panie kapitanie, tak myślę. Koniec przekazu. 3 Antygrawitacja. Coś o czym ludzkość marzyła od wieków. Święty Gral, lekarstwo na wszechobecną w życiu ludzkim grawitację. Nikt jeszcze nie zbliżył się nawet do ostatecznego rozwiązania tego problemu, uznano to wręcz za niemożliwość, a tutaj ewolucja stworzyła organizm, który wykorzystywał to fenomenalne zjawisko. Ania nie mogła przecenić skutków jakie to odkrycie ze sobą niosło, łącznie ze sławą jaka ich czekała jeśli odkryją zasady działania biologicznej antygrawitacji. Pomyślała o ich skuterze, który był jedynie marną parodią tego co możnaby osiągnąć dysponując taką technologią. Jej umysł wybiegł w przyszłość zachwycając się wizjami jej wykorzystania. Tym razem Flota nie pożałuje wysłania w ciemno ekspedycji badawczej. Ania i Jim dalej obserwowali zachowanie Radian, by zebrać więcej informacji. Kule kontynuowały wykonywanie swoich zadań, najwyraźniej nie zauważywszy obecności sondy. Jedyną zmianą było to, że jeden Radianin (lub Radianka) podleciał pod ścianę, powoli opadł w okrągłe zagłębienie w podłodze i znieruchomiał. —Ania, on siedzi!—wykrzyknął Jim, lecz zaraz się zbeształ. “Przecież muszą się męczyć lataniem tak samo jak my staniem. Czemu więc nie mieliby siadać?”—pomyślał, a na głos powiedział do Ani—Wpuśćmy do środka sondy, zbadamy w jaki sposób się porozumiewają. Sondy były przystosowane do wykrywania wszelkich fal, od ruchów powietrza, po fale elektromagnetyczne i promieniowanie wszelkiego rodzaju. Wleciały do środka w sposób, który nagle wydawał się tak niedoskonały i zawisły w rozproszeniu między Radianami. Niektóre z kul zauważyły pojawienie się sond, ale najwyraźniej je zignorowały po krótkim “przyjrzeniu” się im. Naukowcy odczekali jeszcze pół godziny aby dać sondom czas na zarejestrowanie przekazów, a następnie zaczęli się zbierać do powrotu na statek. Pozostawanie tak długo w jednym miejscu, już było niebezpieczne, a każda następna chwila zwiększała prawdopodobieństwo nakrycia ich przez Radian. Z ciekawości pozostawili jednak w środku fabryki małą kamerę, która przekazywała obraz w podczerwieni na statek. Ania włożyła z powrotem na miejsce krążek wycięty przez “pająka” w dachu i przykleiła go elastyczną masą uszczelniającą. W powrotnej drodze niewiele rozmawiali, zbyt byli przejęci nieoczekiwanym odkryciem. Obydwoje musieli poważnie zastanowić się nad implikacjami, przewartościować swoje poglądy i przystosować się do nowo zaistniałej sytuacji. Gdy wrócili do Gagarina, kapitan nie dał im się nawet umyć i odświeżyć po godzinach spędzonych w skafandrach, tylko od razu wezwał na mostek. Jim spotkał Anię przy windzie. Uśmiechnęła się do niego zalotnie: —Założę się, że Dolly będzie sobie pluła w brodę że z nami nie pojechała. —Na pewno.—odpowiedział Jim z szerokim uśmiechem. Drzwi windy otworzyły się wypuszczając ludzi na poziom dowodzenia. W sterówce, tak jak się spodziewali, czekał na nich kapitan razem z Dolly, wpatrujący się w ekrany, na których migały dane zarejestrowane w czasie wycieczki. —To przechodzi moje najśmielsze oczekiwania— powiedziała Dolly, która wcale nie wyglądała na niezadowoloną i z wypiekami patrzyła na monitory— Będziemy musieli zabrać kilka sztuk do dokładnego zbadania. —Ale to przecież nie są zwierzęta, nie możemy ot tak “zabrać kilka sztuk”—oburzyła się Ania. —Nie przesadzaj.—Jim próbował ją uspokoić— Zabierzemy ich w humanitarnych warunkach i nie będziemy przeprowadzać doświadczeń, które mogłyby im zbytnio zaszkodzić. Takie jest prawo. Musimy zabrać kilku z nich, zwłaszcza teraz, kiedy wiemy, jak niesamowite zdolności posiadają. —Wiem, że nie da się tego uniknąć, ale będziemy musieli poczekać z tym, aż już będziemy wracać. Nie możemy ryzykować poruszenia ich w jakiś sposób.— stwierdził swoim zwyczajem kapitan. —Ja najpierw chciałbym przede wszystkim przyjrzeć się ich sposobowi życia, mowie, zwyczajom i tak dalej. Zresztą jestem pewien, że ty Dolly też chciałabyś to zrobić najpierw.—dorzucił Jim. —Dobrze, dobrze, przecież nie jestem wampirem, ale muszę Cię zmartwić, w czasie gdy wy wracaliście przeanalizowałam wstępnie dane z sond i zgadnij co odkryłam… Absolutnie nic. Żadnych transmisji wysyłanych przez te istoty. —Żartujesz, przecież muszą się jakoś porozumiewać!— oburzyła się Ania. —Z całą pewnością, inaczej nie byłyby inteligentne, ale ja nic nie wykryłam. Widzę dwie możliwości: jest to jakiś całkowicie nowy sposób komunikacji, w co wątpię, albo są to zaprogramowane roboty. —Niemożliwe, widziałem jak jeden z nich siadał, roboty nie siadają.—powiedział Jim. —Chyba że się akurat doładowywał.—odpowiedziała Dolly—Ale ja też w nie wierzę w tą wersję. Przecież tylko takie istoty widzieliśmy z satelity. Musimy dokładniej przebadać nagrania. —Zakończmy na razie ten spór, wy dwoje musicie odpocząć, a Dolly może kontynuować badania. Spotkamy się na kolacji.—zakomenderował kapitan. —Tak jest Mon Capitain!—odpowiedzieli chórem i podniesieni tym żartem rozeszli się. Tego wieczoru w czasie kolacji, która składała się z prawie smakujących jedzeniem produktów systemu przetwórczego, popularnie zwanego oczyszczalnią ścieków, rozmowy dalej krążyły wokół metody porozumiewania się Radian. W dyskusji najgłośniej perorował kapitan, który świadom faktu, że nie zna się na rzeczy, nie czuł się skrępowany naukowym podejściem do tematu. Jednak wszyscy dołożyli swoje trzy grosze, by zrobić z tej dyskusji czysto akademicką pogawędkę. Przy zupie prawie przekonali się nawzajem, że to roboty, przy drugim daniu, o którym można było głównie powiedzieć, że starało się być chrupiące, dominowała opinia, że Radianie używają telepatii. —Przecież mają takie duże głowy!—argumentowała Dolly. —Oni mają tylko głowy!—odpowiedział kapitan— Chyba każę komputerowi zbadanie składu chemicznego tej kolacji. —Słuchajcie—powiedział ze śmiechem Jim—może oni są po prostu małomówni. 4 —Wiem, że się na tym specjalnie nie znam—powiedział kapitan—ale wydaje mi się, że nie tylko nie macie zielonego pojęcia, jak oni się porozumiewają, ale nawet nie wiecie jak to sprawdzić! —Mam pomysł—odrzekła Ania—upatrzmy sobie jakiegoś Radianina i śledźmy go przez cały dzień sondami. Dowiemy się zarówno tego jak oni żyją, jak i tego czy w ogóle i jak się porozumiewają. Wszyscy przystali na ten pomysł, nawet kapitan, który początkowo oponował. Plan był prosty, musieli wybrać jeden z domów Radian, a następnie nasłać na jego właściciela sieć dyskretnych czujników i nie odstępować go na krok. Krótko po północy mała, choć liczna armada sond wyruszyła w kierunku jednego z domostw. Z satelity wyglądało ono na dość porządne i świadczyło o wysokim statusie jego mieszkańców, a ponadto było znacznie oddalone od wszystkich budynków wokoło. Sondy cicho przecinały noc, skradając się do ciemnego miasta, w którym nie paliło się nawet jedno światło. W pobliżu domu rozdzieliły się, jedna grupa wylądowała na dachu by oczekiwać na wezwanie, a druga skierowała się ku jednemu z otwartych, okrągłych okien w ścianie budynku. Niczym rój komarów, sondy wleciały do środka i odnalazłszy Radianina, zawisły w powietrzu wokół niego. Radianin był bez kapelusza i spoczywał nieruchomo w wymoszczonej materiałem niecce położonej po środku czegoś co przypominało łóżko. Badacze mieli nadzieję, że śpi, lub jest w jakimś stanie zmniejszonej uwagi i nie zwróci uwagi na sondy. Do rana mieli czas by przyjrzeć się dokładnie otoczeniu Radianina. Pokój, w którym istota spała nie był specjalnie wystrojony, na ścianach widniały tylko tajemnicze płaskie płytki, a wszystkie meble były tego samego koloru i nie przedstawiały się specjalnie ciekawie. Rano Radianin, Zaratustra—jak go przezwała załoga Gagarina—poruszył się i uniósł w powietrze. Dolly, która pełniła wtedy wachtę obudziła wszystkich i wezwała na mostek. Po lewej stronie pomieszczenia znajdował się blok kontroli badań, który w tej chwili zapełniony był obrazami przesyłanymi z kamer, wyświetlonymi na monitorach pod sufitem. Po środku, na dużym monitorze wyświetlony był widok z kamery, umieszczonej nad Zaratustrą, tak by pokazywała to co on “widział.” Dolna część wyświetlaczy pokazywała wskazania rozmaitych czujników rozmieszczonych wokół Radianina; nagła zmiana wartości sygnałów odbieranych przez nie była sygnalizowana czerwoną plamką, która mrugała przy ikonie czujnika, który ją wykrył. Jednak jak dotąd nic się nie zmieniało. Radianin zachowywał kompletną ciszę. Zaratustra zawisł na chwilę w powietrzu nad łóżkiem, po czym skierował się w stronę sąsiedniego pomieszczenia. Znajdowała się tam niecka w podłodze, z otworem w środku, zidentyfikowana jako toaleta, do której skierował się Zaratustra. Następnie podleciał do zwisających z urządzenia zamontowanego pod sufitem szczotek. Ania w porę wycofała sondy znajdujące się najbliżej istoty, gdyż szczotki zaczęły się obracać, najwyraźniej dopełniając porannej toalety Zaratustry. Skończywszy te poranne zabiegi Radianin udał się do innego pomieszczenia, gdzie po krótkiej krzątaninie zanurzył się w misce galaretowatego płynu. Po posiłku wrócił do sypialni i zaczął pakować swój kapelusz. Przedmioty unosiły się z półek i wlatywały w odpowiednie przegródki kapelusza, następnie cały kapelusz uniósł się i powoli osiadł na czubku Zaratustry. W tym momencie Radianin przedstawiał dość pocieszny widok dla ludzkiego oka: przypominał bardziej wyschniętego grzyba, który przez czyjś kaprys został zawieszony na sznurku pod sufitem, niż tajemniczą istotę pozaziemską. Jednak większość grzybów, nawet te olbrzymie, nie wybiera się rano do pracy, a Zaratustra wyraźnie miał taki zamiar. Dzień Radianina nie przedstawiał się zbyt interesująco, nie bardziej niż dzień urzędnika rządowego na Ziemi. Zaratustra wyszedł przez okrągłe drzwi, a następnie wsiadł do obłego, przypominającego nieco załodze Gagarina jajo strusia pojazdu (z tego względu nazwali go jajolotem). Jajolot skierował się w stronę centralnej dzielnicy miasta, co dodatkowo świadczyło, że Zaratustra rzeczywiście należał do wyższej warstwy tutejszego społeczeństwa. W tym czasie setki, jeśli nie tysiące podobnych pojazdów leciało już do centrum, tłocząc się niczym pszczoły w ulu na parkingach w wieżowcach. Brązowe jaja kolejno znikały w podłużnych otworach w ścianach budynków. Zaratustra poleciał za innymi i wylądował w środku wieżowca, który wyróżniał się spośród innych wyjątkową wysokością i skomplikowaną architekturą. Radianin opuścił swój jajolot, po czym przebywszy plątaninę korytarzy wszedł do pomieszczenia, wyglądającego na biuro: za płaskim biurkiem siedziała inna istota, jej kapelusz leżał na podwyższeniu obok. Zaratustra zwrócił się do niej przodem i nagle, na mgnienie oka, jego powierzchnia poruszyła się w sekwencji zgrubień i rys. Radianin zza biurka odpowiedział. Na Gagarinie zapanowało poruszenie, czy to rzeczywiście był ich sposób komunikacji? Przecież te istoty najwyraźniej nie posiadały nic co by przypominało narządy wzroku. Jednak Zaratustra nie powtórzył tego zachowania, tylko skierował się do otworu w ścianie, za którym znajdowało się kolejne pomieszczenie z biurkiem Jego kapelusz poruszył się i zdecydowanym ruchem zsunął się z Radianina by wylądować na stoliku, a on sam osiadł w zagłębieniu siedzenia z biurkiem Przez resztę dnia pozostał w swoim biurze, poruszając burymi płytkami, sortując je na półkach i najwyraźniej czytając je, lub zapisując coś na nich. W pewnym momencie zapulsowało urządzenie o kształcie wycinka kuli, zamontowane na biurku Zaratustra zareagował zwróceniem się w tę stronę oraz odpowiedzią która poruszyła jego powierzchnią. Zaczęła się wymiana ruchów powierzchni urządzenia i Zaratustry. —To musi być telefon!—wykrzyknął Jim—Skieruj jedną sondę na Zaratustrę a drugą na urządzenie, musimy to nagrać w całości! Jednak sygnały zanikły równie nagle jak się pojawiły i Zaratustra nie odebrał żadnych więcej informacji tego dnia. Po skończonym dniu pracy Radianin wyszedł z biura i zjechał windą na dół budynku, po czym wyszedł na ulicę miasta. Wokół kłębił się tłum istot, które tak jak on miały zamiar skorzystać z czasu wolnego. Wszyscy wchodzili do lokali położonych w niższych budynkach centrum. Zaratustra zrobił to samo: wleciał przez okrągłe drzwi do niskiego lokalu. 5 —Na prawdę nie wiem, jak można odróżnić te wszystkie miejsca—denerwowała się Dolly—czy im się to nie nudzi? —Oni muszą odbierać sygnały z otoczenia w sposób którego nie wzięliśmy pod uwagę—odparł Jim—musimy dokładniej zbadać biuro Zaratustry. Jestem bardzo ciekaw jak zapisują dane na tych tabliczkach. —Może wyślemy tam którąś z większych sond, żeby jedną zwinęła?—zaproponowała Ania. Jim nie zdążył odpowiedzieć, bo nagle pulpit sterowniczy zawył. Na ekranach sond zabłysły czerwone lampki we wszystkich kierunkach i po chwili zgasły. —Cholera, straciliśmy wszystkie sondy podsłuchowe.— krzyknęła Ania. —To nic, wyślemy następne, spójrzcie na główny ekran.—powiedziała Dolly. Gdy rozmawiali, Zaratustra wszedł do ciemnej sali wypełnionej po brzegi Radianami. Sonda automatycznie zapaliła lampę i oczom naukowców z Gagarina ukazała się falująca masa istot, a nad nimi pulsujący sufit. Powierzchnia sufitu podnosiła się i opadała, wywołując duże różnice ciśnienia, które wykończyły czujniki sond nasłuchowych. Na około Radianie siedzieli miskach płynów, lub też unosili się po środku sali i poruszali się w rytm pulsowania sufitu: kule zbliżały się do siebie i oddalały, niektóre z nich odchodziły w kąt sali i tam się łączyły w akcie przypominającym kopulację, po czym znowu wracały na środek sali. Zaratustra rzucił się w wir ciał i we wspólnej komunii tłumu spędził resztę wieczoru. Gdy Radianie zaczęli rozchodzić się do swoich jajolotów, Zaratustra też opuścił lokal i poleciał do domu. Zaparkowawszy przed budynkiem, wszedł do środka i powtórzył wszystkie czynności poranka, tyle że w odwrotnej kolejności, po czym znieruchomiał w swoim łóżku oddając się odpoczynkowi. Na pokładzie Gagarina trwała narada. Cała załoga zebrała się w mesie by omówić spostrzeżenia tego dnia. Pierwszy odezwał się Jim jako naczelny ksenolog: —Dzisiaj zebraliśmy mnóstwo danych, ale jestem mocno niepewny co do ich interpretacji. Dowiedzieliśmy się wielu rzeczy na temat życia Radian, lecz cały czas nie możemy odpowiedzieć na podstawowe nurtujące nas pytania: jak oni się porozumiewają i jak odbierają sygnały ze świata zewnętrznego. Wiemy tylko, że na pewno nie jest to żaden rodzaj fal, ani światło. Najprawdopodobniej nie posiadają zmysłu wzroku. Jestem otwarty na wszelkie propozycje dalszego zbadania tej sprawy, bo mnie nie przychodzi do głowy nic innego, jak tylko poszerzyć zakres naszych obserwacji na kolejne jednostki. —Jeśli chodzi o obserwację, to myślę że musimy zacząć od jednej z tych “dyskotek” i śledzić którąś parę.— zaproponowała Dolly—Skoro się łączą, to może są rozdzielnopłciowi, a wtedy oznaczałoby to, że mogą wystąpić różnice w ich sposobach życia. No i musimy zobaczyć jak wyglądają ich dzieci. —Masz rację—odparł Jim—w domu Zaratustry nikt inny nie mieszka, więc może jest on jakimś starym kawalerem, albo starą panną. A tak swoją drogą, zauważyliście jak mało oni poświęcają uwagi sobie na wzajem? —Przeanalizowałam nagrania z sond i zbadałam te bure płytki—powiedziała Ania—wygląda na to, że rzeczywiście te ruchy na ich powierzchni są sposobem porozumiewania się. Jednak nie polega to ani na wrażeniach wzrokowych, ani słuchowych. Oni są ślepi i głusi, inaczej nie wytrzymali by w tej “łomototece.” Moja hipoteza to wykrywanie zmian w polu grawitacyjnym—dodała, co wywołało pomruk sprzeciwu wśród zebranych. Kapitan podniósł brwi i zaczął słuchać z większą uwagą niż dotychczas. —Ale dlaczego tak uważasz?—zapytał. —Są dwa powody: po pierwsze nie zostało mi już nic innego, po drugie, oni przecież panują nad grawitacją, więc muszą ją inaczej postrzegać od nas. Ruchy na powierzchni Radian mogły być wywołane przemieszczaniem w tą stronę części ich masy, co wywołałoby zmianę w polu grawitacyjnym istoty. Każde dwie masy przyciągają się nawzajem, może oni to są w stanie wyczuć tak małe różnice. —Powiedziałaś, że zbadałaś te płytki…—przypomniał Jim. —Tak, zbadałam je by potwierdzić tą hipotezę i zgadnijcie co odkryłam: są idealnie płaskie, bez żadnych wzorów, ale ich skład wewnętrzny jest zróżnicowany. Występują w nich składniki cięższe ułożone w zorganizowane grupy, oblane lżejszą substancją. Z tego co zdążyłam się zorientować występuje w nich kilka rodzajów substancji o różnych własnościach, w tym gęstości. —Nie rozumiem tylko jednej rzeczy.—powiedział Jim— Skoro sposób ich porozumiewania to te ruchy powierzchni, to dlaczego tak rzadko one występują, przecież nie mogą się tak rzadko porozumiewać. —Już sam wcześniej powiedziałeś, że może oni są po prostu małomówni—powiedziała Dolly—wątpię żeby wszyscy mogli tak mało mówić, ale może trafiliśmy na wypaczonego osobnika. —Dobrze, czyli już wiemy co robić. Ania zajmie się techniką Radian; możesz latać sondami gdzie chcesz i ich badać, daję ci wolną rękę. Dolly i ja zajmiemy się ich zachowaniami i poszerzeniem zakresu obserwacji. Jakie jest pańskie zdanie panie kapitanie? —Zgadzam się z tobą Jim. Musimy ich dokładniej zbadać, ale ja, jeżeli pozwolisz, zajmę się obserwacją i zbadaniem okolicy z satelity. Mogliśmy coś przegapić, a już wiemy jak łatwo oni się przemieszczają. Przez cały następny dzień trwały prace nad głębszym poznaniem cywilizacji Radian. Ania siedziała cały dzień w laboratorium nad próbkami technologii, tylko co pewien czas wychodząc, by pobrać pomiary zrobione przez którąś z sond. Przebadała dokładnie, metr po metrze, mieszkanie Zaratustry w celu odkrycia konstrukcji i przeznaczenia wszystkich przedmiotów. Odkryła między innymi, że Radianie posiadają obrazy zbudowane na podobnej zasadzie do płytek z danymi, jednak ponadto nie wpadła na żadne rewelacje W zasadzie posługiwali się oni podobną techniką do tej, której używali za dawnych czasów ludzie. Jedyną różnicą był sposób sterowania, który opierał się na działaniu polem grawitacyjnym na przedmiot—w najprostszej wersji był to przesuwający się klocek, który zamykał, lub otwierał obwód elektryczny. Nie udało się jej jednak rozpracować bardziej skomplikowanych urządzeń na podstawie tak pobieżnych informacji, w tym zasady działania urządzeń antygrawitacyjnych, podjęła jednak decyzję że przed odlotem zabiorą kilka tutejszych pojazdów do przeprowadzenia dokładnych analiz. 6 Jim i Dolly mieli trochę więcej szczęścia w swoich obserwacjach. Śledzili przez cały dzień zachowanie czterech osobników. Jedna para pracowała w zewnętrznej dzielnicy fabrycznej, a druga w centrum. Zachowania okazały się całkiem podobne: w obydwu przypadkach Radianie mało “rozmawiali” ze sobą i za każdym razem był to tylko krótki przekaz, podobny do wszystkich innych i trudny do przetłumaczenia. Dwóch Radian było najwyraźniej płci żeńskiej. Obydwie Radianki posiadały potomstwo— przezabawne małe kuleczki, które skakały po całym domu— lecz mieszkały samotnie. Na dzień odprowadzały Radianiątka do “przedszkoli”, skąd odbierały je dopiero po rozrywkach wieczornych. Poza tym zachowanie wszystkich nie odbiegało od tego co robił Zaratustra pierwszego dnia obserwacji. On sam powtórzył następnego dnia dokładnie rutynę poprzedniego. Jim i Dolly byli bardzo zadowoleni ze swoich obserwacji, gdyż świadczyły o istnieniu generalnej rutyny, której poddawała się cała populacja. Przygotowywali się do napisania porywających raportów dla Komisji Naukowej Floty. Gdy pozostała trójka oddawała się swym badaniom, kapitan Siergiej lustrował z powierzchnię planety z wysokości stu kilometrów. Przyjrzał się dokładnie wszystkim widocznym miastom Radian i sporządził ich opisy. Prawie wszystkie kontynenty były zamieszkałe, przy czym Radianie mieszkali głównie w miastach. Siergiej zauważył jednak także liczne pola i farmy rozrzucone po powierzchni planety. Choć wszystkie miasta były równie ciemne i nieprzyjazne w oczach kapitana, różniły się między sobą nieco strukturą zabudowy i architekturą. Różnice były najbardziej wyraźne gdy porównywało się miasta zbudowane w diametralnie różnych strefach klimatycznych, gdyż budynki musiały być przystosowane do stworzenia komfortu ich mieszkańcom zarówno podczas gwałtownych burz śniegowych w rejonach polarnych, jak i wyjątkowo wysokiej temperatury w strefie równikowej. Opisawszy swe spostrzeżenia Siergiej zabrał się do dokładnej analizy Fromborku. Znalazł elektrownie, oczyszczalnie ścieków i wysypiska, a także coś co mogło być zabytkowym cmentarzem, jeśli Radianie wierzyli w życie pozagrobowe, w co osobiście Siergiej szczerze wątpił. Zainteresował go najbardziej brak środków masowej komunikacji między miastami. Nie znalazł żadnego lotniska we Fromborku, ani nie zauważył żadnych dużych jednostek powietrznych, które mogłyby świadczyć o istnieniu lotnisk w innych miastach. Właśnie szukał urządzeń portowych, gdy nagle aż podskoczył w fotelu. Powiększył kadr, przesunął trochę w jedną i w drugą stronę, jeszcze raz powiększył i dopiero gdy był absolutnie pewnie swojego odkrycia włączył interkom: —Tu mówi kapitan, zauważyłem coś dziwnego na wybrzeżu Fromborku—powiedział do mikrofonu— przesyłam wam powiększony obraz. Powiedzcie co wam to przypomina. —Tu Jim, to miasto tonie… Pięć minut później wszyscy byli już w sterówce, gdzie ekrany pokazywały sceny z rejonu zalewanego przez wody jeziora, wody, które wcale wodą nie były, lecz mieszaniną rozmaitych węglowodanów i innych związków występujących obficie na Radio. Załoga Gagarina przywykła nazywać tę ciecz gęstorą, by pamiętać o jej odmiennych właściwościach fizycznych. Ciężkie fale rozbijały się o budynki, w których cały czas pracowali Radianie unoszący się spokojnie nad swoimi maszynami. Na ulicach Radianie pełniący najwyraźniej funkcje służb porządkowych ustawiali barykady z kontenerów próbując zahamować postęp powodzi. Jednak gęstory przybywało w oczach i wszystkie barykady okazywały się zbyt wątłe. —Cieczy w jeziorze przybywa bardzo szybko— poinformował zebranych kapitan—około pięciu centymetrów na minutę. W tym tempie oznacza to, że miasto zostanie zalane w przeciągu najbliższych dwunastu godzin. —Pomijając pytanie o przyczynę tej katastrofy, czy ktoś może mi wytłumaczyć dlaczego oni wszyscy zachowują się tak, jakby nic się nie działo?—zapytała Ania. —Nie wszyscy tak się zachowują—powiedział kapitan, przełączając ekran na widok jednego z na wpół zatopionych budynków. Przez otwarte okna fabryki Radianie wyskakiwali do gęstory; spadając wytłaczali swoją siłą zagłębienia w tej metanowej mazi, i wisząc w nich bezradnie oddawali się na pastwę leniwych, choć potężnych fal. Jeden Radianin, być może właściciel fabryki, miotał się bezsilnie po dachu. Jednak rozgrywająca się tragedia nie burzyła spokoju pracujących nieopodal istot; w nie zalanej części miasta życie toczyło się jak co dzień. —Nie wierzę!—wykrzyknęła Ania—Jak mogą być tak obojętni, przecież za chwilę ich też zaleje ten glut. —I wtedy im też nikt nie pomoże—zauważył Jim— Radianie są chyba bardzo krótkowzroczni. Musimy się poważnie zastanowić co zrobić. Czy kontynuujemy badania dalej i patrzymy co się stanie, czy też spróbujemy coś zrobić. —Nie możemy im w żaden sposób pomóc.—stwierdził autorytatywnie kapitan—Po pierwsze, nie możemy się ujawnić, o czym dobrze wiecie, a po drugie, i tak nic byśmy tu nie zdziałali. Jeśli oni mają tak styl życia, nic nie poradzimy. —Ale jak to możliwe?—zapytała Dolly, która nie odrywała wzroku od ekranu—Jak oni mogli przetrwać do teraz skoro nie przejawiają najmniejszych skłonności do ochrony zbiorowości? Już dawno powinni byli wyginąć. Podstawą odróżnienia gatunku inteligentnego od zwykłego zwierzęcia jest rozwinięta zdolność komunikowania się. Z tej zdolności wynika możliwość przekazywania i rozwijania nowych pomysłów, a także podział pracy. Z kolei podział pracy jest podstawą istnienia cywilizacji, więc jak może istnieć cywilizacja w której zanikło pierwsze ogniwo tego łańcucha? —Cóż, na razie nie wyginęli, a nawet powodzi im się całkiem dobrze—odpowiedział na retoryczne pytanie Dolly Jim—Słuchajcie, nadarza nam się idealna okazja na zbadanie zachowań Radian w specyficznej sytuacji, wykorzystajmy tę szansę i nie traćmy czasu na filozofowanie. Zgodnie z zarządzeniem Jima załoga rozeszła się do swych zajęć, choć wszyscy zmienili nieco kierunek badań i zaczęli bardziej przyglądać się rejonom zagrożonym przez powódź. Miasto metr po metrze, dom po domu, pogrążało się w ciemnej toni wezbranego jeziora. Z zalewanych budynków cały czas wyskakiwali Radianie, by później unosić się bezradnie na gęstorze, a służby miejskie kontynuowały swoją pracę z dawną opieszałością. Załoga 7 Gagarina nie mogła się oprzeć wrażeniu wywoływanemu przez tą powolną agonię Fromborka, który ledwie próbował się bronić przed zagrożeniem pożerającym go stopniowo. Był to widok tragiczny, a jednocześnie trącący utratą umysłu, niczym w ciemnych powieściach z dawnych stuleci. Powolne samobójstwo światłego umysłu, który zabrnął w ślepą uliczkę rozwoju—ewolucji. Zagłębieni w ponurych rozważaniach członkowie załogi Gagarina powoli czuli przypływ adrenaliny w żyłach i narastanie poczucia lęku przed zagładą. Jedynie Siergiej, panując nad całym statkiem mógł się w tym momencie czuć pewnie, lecz nawet on zaczynał czuć się nieswojo. Pod wieczór, kiedy większość miasta znalazła się już pod gęstorą zwołał naradę. Kiedy wszyscy weszli już do mesy i usiedli przy stole powiedział: —Przyszedł czas podjęcia ostatecznej decyzji: w jaki sposób kończymy nasze badanie Fromborka. Słucham waszych propozycji. Pierwszy odezwał się Jim: —Proponuję zostać tu aż całe miasto pogrąży się w gęstorze i do końca prowadzić obserwację. W ten sposób będziemy mieli komplet danych do dalszych analiz. Potem moglibyśmy polecieć zbadać jakieś inne miasto i porównać różnice w zachowaniu Radian. —Nie—zaoponowała Dolly—Ja cały czas chcę zabrać stąd parę Radian, zwłaszcza teraz, kiedy odkryliśmy tak interesujący aspekt ich kultury. Musimy ich zabrać żeby przeprowadzić eksperymenty i zbadać zasady kierujące ich zachowaniem. W sumie możemy też zabrać drugą parę z innego miasta, dla porównania. —Dobrze, w tej sytuacji połączymy obydwa stanowiska.—podsumował Siergiej—To znaczy, jeśli Ania nie ma nic do dodania?—Nie miała.—Zaraz polecę promem, żeby wyłowić parkę dla pani biolog. Chyba nie musimy się specjalnie obawiać rozgłosu, w sytuacji, kiedy całe miasto już prawie jest pod wodą, to znaczy gęstorą. Potem zostawimy tu kilka zdalnych kamer do kontynuowania obserwacji i lecimy dalej. Zgoda? Wspaniale, ruszamy. Spod brzucha Gagarina II wystrzelił mały stateczek. Był słabo przystosowany do lotów w atmosferze, ale w radiańskich warunkach gęstości powietrza, jego mała powierzchnia nośna była wystarczająca. Siergiej rozsiadł się wygodnie w fotelu, trzymając pewnie stery. Lubił latać promem, który przypominał mu dawno minione czasy ćwiczeń w akademii Floty. Ze spokojnym wyczuciem zdradzającym lata doświadczenia powoli otworzył szerzej przepustnicę i poderwał dziób do góry. Przeleciał z hukiem nad linią gór odgradzających miejsce ukrycia statku od miasta. Przed nim rozciągało się to co pozostało z Fromborka, rozległe jezioro, usiane brunatnymi kołkami budynków, które coraz głębiej zanurzały się w zielonej cieczy. Wszystko oświetlone było niesamowitym, radiańskim zachodem słońca. Siergiej skierował stateczek w stronę obwodnicy między strefą przemysłową a fabryczną, gdzie było wystarczająco dużo otwartej wody, by mógł wylądować. Wybrał miejsce, po czym delikatnie posadził prom na gęstorze, a następnie włączył noktowizor. Przejechał wizjerem dookoła statku w poszukiwaniu większej grupki Radian. Byli tam, jasne kule zagłębione wodzie na sterburcie. Podpłynął do nich i otworzył właz ładowni. Jego plan zakładał, że lekko już podtopieni Radianie złapią się tej ostatniej deski ratunku, jednak początkowo mieli oni poważne problemy ze zbliżeniem się do promu i kapitan Gagarin zaczął się niepokoić, gdyż nie miał pomysłu jak można by złapać te istoty. Widocznie nie byli najlepszymi pływakami. Jednak w końcu kilku Radian powoli, stopniowo, uchwyciło się pola grawitacyjnego statku i wciągnęło się wszystkimi siłami na małe skrzydło. Byli bardzo zmęczeni i ledwo mogli zawisnąć w miejscu. Radianie opadali powoli na pokład, więc Siergiej zdecydował się zarzucić na nich sieć zanim stoczą się bezwładnie z powrotem w maź, która pokrywała miasto. Z otwartego włazu ładowni wysunął się dźwig z siecią, po czym zagarnąwszy Radian do środka schował się na powrót w głębi statku. Siergiej szybko zamknął właz i wystartował. Po chwili był już z powrotem w hangarze pod brzuchem Gagarina. —Tu kapitan—zameldował przez radio—przywiozłem wam paru rozbitków. Wybierzcie sobie tych, których chcecie, resztę podrzucę kawałek stąd. Dolly szybko uporała się z tym zadaniem i kapitan odwiózł resztę rozbitków na wyżynę za miastem. Gdy Siergiej wrócił, postanowił startować; Gagarin II zadrżał, buchnął strumieniem płomieni w podłoże, a dźwigary podtrzymujące jajowatą sylwetkę powoli uniosły się w powietrze, składając się pod brzuchem statku jak nogi żuka. Powoli, ociężale, wbrew wszechobecnej grawitacji i ogromnej masie statku Gagarin uniósł się w nasycone metanem powietrze. Fragment dziennika Dolly O’Connor, biologa ekspedycji Floty na Radio. 2.03.2157 Gagarin II, w drodze powrotnej z Radio. W końcu opuściliśmy Radio. Minęły już dwa tygodnie od czasu gdy zakończyliśmy badanie planety, a konkretnie drugiego miasta Radian nazwanego przez nas Cork (przyznam się, że to ja byłam pomysłodawczynią tej nazwy). Przed odlotem zabraliśmy jeszcze jedną parę Radian, czyli w sumie mamy Ich czworo na pokładzie. Trzymamy Ich w specjalnym pomieszczeniu badawczym, naszej “klatce”, gdzie cały czas utrzymujemy odpowiednią dla nich atmosferę. Niestety, gdy wyrwaliśmy się grawitacji planety, zmniejszyło się znacznie przyciąganie na statku, lecz Im to najwyraźniej niespecjalnie przeszkadza. Przecież są mistrzami w posługiwaniu się tym zjawiskiem. Jestem pewna, że wiele moglibyśmy się od nich nauczyć. Jak dotąd ani Ani, ani mnie nie udało się rozpracować zasady kierującej Ich panowaniem nad grawitacją. Jesteśmy co prawda trochę ograniczeni przez brak zgody (i chęci) na przeprowadzenie sekcji, jednak mnie się wydaje, że długo jeszcze nie dowiemy się jak to działa. Chyba że pomogą nam sami Radianie, którzy pewnie tą sprawę dokładnie przeanalizowali, choć to może być przedwczesne stwierdzenie. Oni nie wydają się interesować czymkolwiek, a poza tym i tak nie możemy Ich zrozumieć. Od czasu odlotu prowadzimy dokładne badania i obserwację zachowania Radian i tutaj mieliśmy znacznie większe sukcesy niż w sprawach antygrawitacji. Wiemy już, że para zabrana z zatopionego Fromborka nie różni się zasadniczo w zachowaniu od dwójki 8 z Cork, więc zachowanie mieszkańców zalanego miasta nie było anormalne. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że wszyscy Radianie przejawiają absolutny brak poczucia wspólnoty i bardzo mało się komunikują. Nasza czwórka praktycznie nie korzystała z okazji wymiany informacji, gdy taką Im stwarzaliśmy. Może z wyjątkiem paru krótkich rozmów, w których jak na mój gust nie mogły być zawarte żadne dokładne informacje. Niestety jeszcze nie udało nam się przetłumaczyć “mowy” Radian, w związku z czym cały czas musimy się opierać na domysłach, co do treści ich rozmów. Przeprowadziliśmy kilka eksperymentów, by zbadać stopień braku współpracy między naszymi “króliczkami”, które rzuciły nieco światła na ich zachowania zbiorowe. Pierwszy eksperyment polegał na określeniu, czy Radianie są w ogóle zdolni do wzajemnej pomocy. Postawiliśmy w klatce dwie miski z ich jedzeniem, po czym przykryliśmy je ciężką, żelazną szyną. Na początku jeden Radianin próbował podnieść szynę, lecz była dla niego zbyt ciężka i po pewnym czasie poddał się. Dopiero gdy wszyscy znacznie zgłodnieli, podszedł drugi raz i wtedy inny Radianin starał się mu pomóc. Jednak szyna była zbyt ciężka nawet dla dwóch, więc dopiero gdy cała czwórka ją dźwignęła, udało Im się dostać do jedzenia. Warto zauważyć, że całej operacji nie towarzyszyła nawet jedna wymiana zdań. Gdyby nie to, że wszyscy byli głodni, nigdy nie podnieśliby tej szyny, nawet gdyby jeden z nich padał z głodu. W drugim eksperymencie odseparowaliśmy Radian ruchomymi płytami pleksi, po czym w jednym z boksów zaczęliśmy zmniejszać ciśnienie. Nie było to zbyt humanitarne, ale chcieliśmy się dowiedzieć, czy inni zareagują. W ścianie była umieszczona klapa otwierająca się do wewnątrz przedziału z wyższym ciśnieniem. Różnica ciśnień była na tyle duża, że tylko we dwoje mogli sobie poradzić z otwarciem włazu. Jednak Radianin w boksie z normalnym ciśnieniem nawet nie ruszył “palcem”, nie obejrzał się na swojego kolegę, który coraz gorzej sobie radził w niskim ciśnieniu. Być może źle zaplanowaliśmy to doświadczenie, bo Radianin w normalnym ciśnieniu mógł się obawiać o własną głowę (bo i co miał więcej do stracenia), ale ja myślę, że osta