10081

Szczegóły
Tytuł 10081
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10081 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10081 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10081 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Eugeniusz D�bski Aksamitny Anschluss Mamie Prolog Dotkn�� ko�ca w�sa opuszk� wskazuj�cego palca i nieznacznie sprawdzi�, czy w�s trzyma si� na swoim miejscu. Mimo zapewnie� fachowc�w nie ufa� w skuteczno�� tego kleju. Do um�wionej godziny pozosta�o cztery minuty, ale znaj�c Gedderena, wiedzia�, �e ten pojawi si� dok�adnie kwadrans po dziesi�tej. G�upia pora, pomy�la�. W filmach wszystkie ponure sprawki dziej� si� w ponurych okoliczno�ciach - noc, deszcz lub mg�a, �liskie tajemnicze nabrze�e, sterty beczek, paki, skrzypi�ce d�wigi... A tu prosz� - jasny dzie�, kawiarnia w centrum Berlina, dziewczyny w wywo�uj�cych zawr�t g�owy sp�dniczkach, kelnerka, co jak si� pochyli, ukazuje sutki tak jasne, �e niemal nie r�ni�ce si� od reszty opalonej sk�ry. Zam�wi� jeszcze jedn� francusk� mineraln� i umy�lnie strzepn�� popi� obok popielniczki - b�dzie musia�a si� pochyli�, �eby wytrze� blat. Popijaj�c wod� z oszronionej szklanki, rozejrza� si� na poz�r oboj�tnie, rejestruj�c z zadziwiaj�c� dok�adno�ci� dziesi�tki, setki, mo�e tysi�ce szczeg��w: twarze, oczy, zegarki, numery rejestracyjne, postacie w odleg�ych, otwartych oknach biurowc�w, ceny na wystawach, wysokie szpilki, nerwowe lub gniewne spojrzenia m�odych m�czyzn, czekaj�cych w um�wionym miejscu na swoje m�ode, pi�kne i lekkomy�lne wybranki. I zbli�aj�cy si� Gedderen. Podrapa� si� po ma��owinie prawego ucha, co oznacza�o: �Prosz� podej�� i siada�. Gedderen podszed�, przywita� si� i usiad�. Powstrzyma� gestem m�czyzn� zamierzaj�cego przywo�a� kelnerk�. - Dzi�kuj�. Nie ma potrzeby siedzie� tu zbyt d�ugo. Wszystko posz�o zgodnie z planem, kt�ry wykona�em co do joty i... - Prosz� opowiedzie� - przerwa� m�czyzna. - Sam zadecyduj�, na ile szczeg�owo. - Dobrze - natychmiast zgodzi� si� Gedderen. Poprawi� ko�nierzyk koszuli, przy okazji rozejrza� si� doko�a. Mog� u�ywa� nazwisk i tak dalej? - Nie b�dzie pan przecie� krzycza� - m�czyzna u�miechn�� si� krzywo. Przybysz przez chwil� wpatrywa� si� w niego, jakby podejrzewa� jaki� podst�p, ale w ko�cu kiwn�� g�ow�. - Ten Polak, tak jak zaproponowa�em, dosta� mu si� p�cherzyk powietrza do uk�adu krwiono�nego. Poniewa� wszystko posz�o ca�kiem g�adko, zdecydowa�em si� na jeszcze jeden krok: zawioz�em go w nocy do... ee, do bakutilu, oni tam tak nazywaj� utylizatornie, gdzie z padliny zwierz�cej i czego� tam jeszcze robi� pasz� dla zwierz�t. W tej chwili, o ile dobrze zrozumia�em przebieg procesu produkcyjnego, ju� go wcinaj� kurczaki. - Pfuj! Niech mi pan oszcz�dzi opisu! - Nie kryj�c zadowolenia, m�czyzna skrzywi� si� teatralnie. - Nie wierz�, �eby pan, panie... �eby pan - poprawi� si� Gedderen - jada� kurczaki z marketu. - A co dalej? - ponagli� rozm�wca, nie zwracaj�c uwagi na przymilny ton Gedderena. - Tak wi�c ta sprawa jest za�atwiona. Ta druga te� za�atwiona, ale pan chcia�, �eby cia�o zosta�o. Wi�c zosta�o. Jak pan wie, to starszy pan, ku�tyka� codziennie na spacer po parku. Null problemo, jak mawia m�j ulubiony kosmita. Zaaplikowa�em mu aerozol, zwali� si� na trawnik, doda�em jeszcze porcj�, od kt�rej s�oniowi wybuch�aby czaszka. Potem, poniewa� nie wida� by�o �ywego ducha, starannie wydusi�em mu resztki pe-en-pi z p�uc. No i spokojnie odszed�em. Mia� klasyczny wylew, jak si� patrzy, oczywi�cie sprawdzi�em wcze�niej u jego lekarza, co i jak. Wzruszy� ramionami. M�czyzna odczeka� chwil�, a p�niej sapn�� niecierpliwie. - Aha! - przypomnia� sobie Gedderen. - Chcia� pan, �eby nie przeszukiwano jego mieszkania? No wi�c nie przeszukano: w piwnicy jaki� Turek idiota trzyma� kilka kanistr�w z benzopirem, jakoby do u�ytku w pralni szwagra, no i te kanistry eksplodowa�y. Dom sp�on�� na �u�el, a ten gastek upiera si�, �e nic tam takiego nie mia�. Pokiwa� z oburzeniem g�ow�. - Okay - powiedzia� m�czyzna. Nie zamierza� informowa�, �e o wszystkim ju� wiedzia� i �e jest bardzo zadowolony z profesjonalizmu Gedderena. - Zap�ata, jak si� umawiali�my, na koncie. Z ma�� premi� za precyzyjne wykonanie zlece�. Skin�� na kelnerk� i wyci�gn�� w jej stron� banknot dziesi�ciomarkowy. - Dzi�kuj�, �liczna - u�miechn�� si� promiennie. Wpadn� tu jeszcze do ciebie. Diewczyna odwzajemni�a u�miech i nawet leciutko zmru�y�a prawe oko. Odesz�a, a wtedy m�czy�ni podnie�li si� jednocze�nie. - Mo�e pan mnie podrzuci� do jakiej� stacji metra? zapyta� m�czyzna z przyklejonym w�sikiem. - Oczywi�cie, nawet zaparkowa�em niedaleko. Gedderen wskaza� kierunek i ruszy� pierwszy. - Chcia�bym wyjecha� na dwa tygodnie gdzie�, gdzie jeszcze jest lato. Czy to nie koliduje z pa�skimi planami? - zapyta�. M�czyzna zastanawia� si� chwil�. Pokr�ci� g�ow� - Nie. Absolutnie. Nie przewiduj� niczego wyj�tkowego. - Zreszt� jakby co, to ma pan m�j numer. W ci�gu doby b�d� z powrotem. Podeszli do Audi 8 CFI. Gedderen wyj�� kluczyki, pisn�� immobilizer, szcz�kn�y zamki. Gedderen otworzy� swoje drzwi i wsadzi� nog� do �rodka. W chwili, gdy pochyla� si� i wsuwa� na fotel, m�czyzna z w�sem b�yskawicznie przyskoczy� do niego i przez po�� marynarki odda� precyzyjny strza� w nerk�. Najwy�szej klasy t�umik NV 2 spowodowa�, �e odg�os strza�u zabrzmia� jak zwyk�e kichni�cie. Gedderen westchn�� i zacz�� opada� na fotel. M�czyzna pom�g� mu, poprawi� u�o�enie n�g, spl�t� r�ce na piersi i zamkn�� oczy. Gedderen wygl�da� teraz jak drzemi�cy w ciep�ym wn�trzu limuzyny m��, kt�ry czeka na �on� siedz�c� u fryzjera. Nagle przez cia�o przebieg�o dr�enie i jedna z r�k niemal wypl�ta�a si� z obj�� drugiej. - No? Nie �wiruj - mrukn�� rozz�oszczony m�czyzna. Ju� wcze�niej rozejrza� si�, �eby sprawdzi�, czy nikt nie zainteresowa� si� incydentem, i nie �yczy� sobie �adnych komplikacji. Zerkn�� na zw�oki, ale znowu znieruchomia�y. Poprawi� r�ce, wyprostowa� si� i �okciem zatrzasn�� drzwi. - Pa! Spokojnym, d�ugim, pozornie niedba�ym krokiem zacz�� si� oddala� od samochodu. Dwie przecznice dalej wsiad� do w�asnego wozu i pojecha� za miasto do pensjonatu Dwa Potoki. Z pokoju zadzwoni� pod um�wiony numer, odczeka�, a� rozm�wca �przedmucha� lini� i uruchomi randomizer uniemo�liwiaj�cy zrozumienie rozmowy. - Tu Jacob - powiedzia�, dotykaj�c w�sa. Jak d�ugo jeszcze, pomy�la�. Do wieczora? Po diab�a? - Rozmawia�em z koleg� i wszystko jest za�atwione znakomicie. Zaraz zapyta o punkty, pomy�la� zjadliwie. - Na ile punkt�w? - wycharcza� g�o�niczek. - Sto na sto. - Dobrze. Wys�a�e� mu gratyfikacj�? - Tak, cho� szczerze m�wi�c... zastanawia�em si�, czy to nie przesada, wysy�a� do nieboszczyka. - Jacob?! - Nie, nic - zmitygowa� si�. Jego rozm�wca nie s�yn�� z poczucia humoru. - Wys�a�em wczoraj. Tak, ale na swoje konto, ha, ha, ha! - Dobrze. Masz wolne, ale... Ach, nie! Zosta� na miejscu i zadzwo� do mnie za godzin�, nie, za p�torej. Niewa�ne. Dzwo� za pi�tna�cie pierwsza. Sygna� w s�uchawce. M�czyzna przedstawiaj�cy si� jako Jacob uni�s� brwi i tr�ci� klawisz roz��czenia. - Za p�torej to za p�torej - mrukn�� do siebie i rzuci� si� na ��ko. Le�a� chwil� z r�kami pod g�ow�, potem przymkn�� oczy i wr�ci� my�lami do spotkania z Gedderenem. Szuka� czego� niepokoj�cego, podejrzanej twarzy, b�ysku szk�a lornetki w oknie, samochodu widzianego ju� kilkakrotnie. Nic. Otworzy� oczy i usiad� energicznie. Nic, czyli w porz�dku. Poszed� do �azienki i zatrzyma� si� przed lustrem. Przygl�da� si� przez chwil� swojej twarzy, potem, posykuj�c i mru��c z b�lu oczy, zdar� w�sy i cisn�� do muszli klozetowej. - Jak nie trzeba, to trzymaj�. Rozmasowa� g�rn� warg�. Pochyli� si� i d�ugo sp�ukiwa� j� zimn� wod�. Potem wszed� pod prysznic i podstawi� twarz pod siek�cy strumie�. Nie s�ysza�, jak do pokoju wszed� dysponuj�cy replik� el-klucza m�czyzna. Go�� zaraz za progiem wyj�� z jednej kieszeni pistolet, a z drugiej rewolwer i zacz�� cicho skrada� si� do �azienki. Pod drzwiami przystan��, nas�uchiwa� chwil� i skin�� z zadowoleniem g�ow�. Bezszelestnie wsun�� si� do zaparowanego pomieszczenia. Jacob poczu� na sk�rze powiew ch�odnego powietrza, odwr�ci� si�, a wtedy go�� strzeli� mu w twarz z pistoletu. Szybko odwr�ci� si� od cia�a i wypali� dwa razy z rewolweru w �cian� obok drzwi. Potem podszed� do krwawi�cych obficie zw�ok, wytar� r�cznikiem rewolwer i wcisn�� go Jacobowi do r�ki. Rozejrza� si� po �azience, musn�� wzrokiem muszl�, zastanawia� si� kilka sekund, ale w ko�cu uzna�, �e bez wzgl�du na obrzydzenie powinien doprowadzi� akcj� do ko�ca. Ostro�nie w�o�y� r�k� do muszli i wydoby� w�sy Jacoba. Cisn�� je obok g�owy trupa, strz�sn�� wod� z palc�w i przeszed� do pokoju. Wystuka� siedmiocyfrowy numer. - Inspektor Haase - powiedzia�. - Po��czcie mnie z komisarzem. Czeka� chwil�. - Panie komisarzu, tu Haase. Kilka minut temu dosta�em anonimowy telefon, �e w pensjonacie Dwa Potoki znajduje si� Emil Batafdie, pami�ta pan, ten ideolog grupki Front Trzech. Tak? No w�a�nie. Przyszed�em tu, recepcjonista potwierdzi�, �e to ten m�czyzna. Zachodzi�a obawa, �e zniknie, jak wiele razy wcze�niej - westchn�� - Pods�ucha�em, �e jest w �azience, pod prysznicem, wi�c wszed�em, ale ten dra� nawet tam nie rozstawa� si� z gnatem. Tyle �e chyba mu piana zala�a oczy, bo spud�owa� haniebnie. Ja trafi�em. - S�ucha� chwil�. Tak, ale jest problem: to nie Batafdie. Zacz�� m�wi� szybciej, jakby chcia� uprzedzi� wyrzuty rozm�wcy: - Jego twarz jest mi znajoma, prawie na pewno szukamy faceta za co� innego. Chyba p�atny egzekutor. Tak, Dwa Potoki, to jest na wylocie z Berlina. Tak jest. Dobrze. Czekam. Od�o�y� s�uchawk� i szybko wyj�� p�aski DSM. Wystuka� dwie sekwencje numer�w i nie czekaj�c na zg�oszenie rozm�wcy, �wiadomy, �e nie doczeka�by si� nigdy, powiedzia� cicho: - Sprzeda�em te buty. Rozmiar si� zgadza�, kolor te�. Wszyscy zadowoleni. Od�o�y� s�uchawk� i zacz�� spokojnie myszkowa� po pokoju. Nie wierzy� w nadmiar szcz�cia, w ko�cu Jacob by� jednym z najd�u�ej �yj�cych likwidator�w, mi�dzy innymi dlatego w�a�nie, �e niczego po sobie nie zostawia�. Ale, my�la�, co mi szkodzi, gdybym co� sprezentowa� Szefowi? O! To by by�o wybicie. Az do przyjazdu ekipy �ledczej zawzi�cie szpera� po pokoju, sprawdzi� listwy przypod�ogowe, wn�trze telewizora; nie kry� si� z tym - ostatecznie dzia�a� w majestacie prawa. Gdy milcz�ca i sprawna ekipa pojawi�a si� w pokoju, jeden z policjant�w rzuci� okiem do �azienki i sykn��: - Przecie� to Kominiarz! Niech mnie... Panie komisarzu! Haase uda� zaskoczonego, a komisarz odetchn��. Jego podw�adny nie zastrzeli� nerwowego go�cia, tylko samego Kominiarza. Ca�a ekipa ju� spokojnie doko�czy�a rewizji. Niczego jednak nie znale�li. Haase zdoby� dost�p do wynik�w bada� fachowc�w z labo. Te� nic. Trudno, pomy�la�. Szef musi si� tym zadowoli�. Wystarczy mu do szcz�cia. Szef natomiast rozwa�a� przez kilka minut wszystkie implikacje otrzymanej wiadomo�ci. Potem, nie znalaz�szy s�abych punkt�w w zako�czonej rozgrywce, wystuka� sekwencj� cyfr, ignoruj�c pami�� telefonu i mo�liwo�� g�osowego wybrania numeru rozm�wcy. Odczeka� chwil�. Cz�owiek, do kt�rego dzwoni� Szef, s�czy� �wie�o wyci�ni�ty sok z trzech nektarynek, kiwi i dw�ch pomara�czy, wszystkie owoce z najdro�szych i najzdrowszych szklar� w Reykjaviku. Szeroki pas pulsacyjnego masa�era owija� jego szczup�y tors, ale gdy zadzwoni� telefon, m�czyzna wy��czy� urz�dzenie - nie zamierza� m�wi� dr��cym g�osem. Po pierwszych s�owach dzwoni�cego odruchowo dotkn�� skrytej w w�sach brodawki, lecz u�wiadomiwszy sobie ten gest, natychmiast opu�ci� r�k� i do ko�ca rozmowy trzyma� j� na widoku, pod kontrol�. - Tu Artur. Dzwoni� z czwartego pi�tra. Wdrapa�em si� tu bez k�opot�w. Na g�rze wszystko w porz�dku. Jakie� dyrektywy? Linia telefoniczna przez d�ug� chwil� przenosi�a w obie strony cisz�; dzwoni�cy zd��y� pomy�le�, �e pierwszym pi�trem tej sprawy by� Gedderen, drugim - Jacob, trzecim - Haase. Czwartym - on sam. Dwa pierwsze si� zawali�y, pomy�la�. Czy�bym teraz ja znalaz� si� nad parterem? Potem m�czyzna pod masa�erem odetchn�� g��boko, chocia� przeszkadza� mu w tym elastyczny pas. - Jakie� �miecie? - zapyta�. - Nie, a je�li nawet by�y, to sprz�taczka wymiot�a. D�uga cisza, ale dzwoni�cy nie zamierza� ponagla� swojego rozm�wcy. Prawd� m�wi�c, got�w by� sp�dzi� ca�y urlop s�uchaj�c jego oddechu w s�uchawce. - Dobrze. Szef czeka�. Niespodziewanie s�uchawka poinformowa�a o przerwaniu po��czenia. Cholera, ca�e szcz�cie, �e jest ten sygna�, pomy�la� Szef s�uchaj�c pulsuj�cego d�wi�ku. Inaczej stercza�bym tu do s�dnego dnia. Jeszcze przez chwil� zastanawia� si�, czy na pewno wszystko posz�o tak �wietnie, jak zameldowa�. Wiedzia�, ze potkni�� si� nie wybacza, nawet na szczeblu w�adz federalnych. Zw�aszcza tam. Ale d�uga analiza nie ujawni�a �adnego b��du. Podszed� do barku i nala� sobie, jak mawia�a �ona, �s�owia�sk� porcj� o barbarzy�sko przedpo�udniowej porze�. Wypi� sch�odzon� a� do zg�stnienia w�dk� i dopiero teraz odwa�y� si� odetchn�� z ulg�. 1. W toalecie panowa� wzorowy wr�cz porz�dek. Zdaj�c sobie spraw�, �e nie obchodzi go w gruncie rzeczy profesjonalizm ekipy remontowej, Micha� rozejrza� si� krytycznie. Nie by�o do czego si� przyczepi�, uzupe�niono nawet brakuj�ce od miesi�cy czy lat kafelki. Nowe lustra nie wykrzywia�y i nie ci�y twarzy p�kni�ciami; no, z wyj�tkiem jednego, na kt�rym kto� usi�owa� zapali� zapa�k� i pozostawi� na tafli zamaszyste smugi, uk�adaj�ce si� we wz�r koguciego ogona. Poza tym - po�nyj pariadok. Micha� ostro�nie ustawi� na rogu umywalki neseserek, otworzy� wieko i wyj�� szelki. Buro-szare, z wyra�nym wzorem na gumie, nowiutkie. Potem wyj�� �pie�dziestkie� wyborowej, zerwa� kapsel i wla� do ust jedn� trzeci� zawarto�ci. Mlaska� chwil� rozprowadzaj�c alkohol po jamie ustnej, potem wyplu� i parskn��. Po wyj�ciu z Urz�du zamierza� przejecha� jeszcze kawa� drogi, kamufla�u potrzebowa� tylko na teraz, na kilkana�cie najbli�szych minut. Wyla� reszt� w�dki do okr�g�ego niklowanego gardzio�ka umywalki, butelk� niedbale wyrzuci� do kub�a, gdzie nie powinna nikogo zdziwi�. No dobrze, co tam jeszcze? A! Krople! W kieszonce w plastikowym pi�rniczku znajdowa�y si� jeszcze dwa �naboje�. Cholerna difelomycina, czy jak tam j� zw�... Szczypie, zaraza. Posykiwa�, gdy zapuszczone krople zapiek�y, ale mia� �wiadomo��, �e ten zabieg si� op�aca: po chwili oczy wygl�da�y jak wymowne �wiadectwo nocy sp�dzonej na hulance. Dla pewno�ci potar� je jeszcze, chuchn�� w gar�� i skrzywi� si�, czuj�c �wie�y gorzelniany zapach. Og�lnie twarz w lustrze prezentowa�a si� nie�le: dyskretne zaci�cie na policzku, trudne do wykonania w czasach Maszynek-Kt�rymi-Nie-Mo�na-Si�-Zaci��, buraczane oczy, do tego odpowiedni cuch i detale stroju. Wyszed� na korytarz i pomaszerowa� do pokoju numer osiemna�cie. Pod drzwiami nie by�o nikogo i nic dziwnego - um�wi� si� na dziewi�t� pi�tna�cie, by�a dziewi�ta czterna�cie. Poprzedni petent ju� wyszed�, a nast�pny by� on. Nikt wi�cej nie powinien si� tu kr�ci�. Wypu�ci� z p�uc ca�e powietrze i poczeka� na bezdechu, a� serce zacznie �omota� i �omot odezwie si� w skroniach. Wtedy podni�s� r�k� i zapuka�. - Prosz�! G�os by� m�ski, g��boki, aksamitny. �O� zabrzmia�o jak wyci�gni�te z omsza�ej zimnej studni. Micha� w chwili natchnienia dodatkowo zmierzwi� d�oni� w�osy nad uchem i wszed�. - Dzie� dobry - rzuci� i ruszy� do biurka z wyci�gni�t� d�oni�, wydychaj�c przed siebie smug� pachn�cego ciep�ym alkoholem powietrza. M�czyzna zza biurka poderwa� si� z u�miechem, jakby przyjemnie zdziwiony wizyt� Micha�a, cho� nikt inny nie o�mieli�by si� wtargn�� tu o tej godzinie. - Aaa, pan Michai�?! - wykrzykn�� obiegaj�c biurko. Micha� za ka�dym razem zastanawia� si� nad t� manifestacj� rado�ci na jego widok i ciekawi�o go, czy inni petenci s� witani r�wnie ekspresyjnie. - Jak�e si� ciesz�! Mogliby unowocze�ni� sw�j j�zyk, przemkn�a mu zgry�liwa my�l. Kto tak dzisiaj m�wi? Co to, z wizyt� u Po�anieckich? Spr�bowa� uwolni� d�o� z u�cisku, ale daremnie: Zadornyj z regu�y trzyma� r�k� witanego tak d�ugo, a� tamten zaczyna� czu� si� nieswojo i z�o�ci� na siebie za brak asertywno�ci. Kiedy� na korytarzu Micha� us�ysza�, jak jaki� zdenerwowany facecik zaklina� si�, �e Zadornyj ma wszczepiony w d�o� czujnik, kt�ry pozwala mu wyczu� zak�opotanie petenta - przyspieszone t�tno, zwi�kszon� wilgotno�� sk�ry, napi�cie mi�ni. - R�wnie� si� ciesz� - powiedzia� i zdecydowanie u�cisn�wszy d�o� Rosjanina, wyszarpn�� r�k�, kolejny raz zauwa�aj�c b�ysk rozbawienia w jego oczach. - Zawsze ch�tnie do pana przychodz�. - Po promes� - u�miechn�� si� szeroko Zadornyj i pu�ci� oko: �Ja wiem i ty wiesz, �e ja wiem, �e przychodzisz tu, bracie, nie na pogaduch�, a po bumag�. P�ynnym ruchem, wy�wiczonym na dziesi�tkach i setkach petent�w, praw� r�k� wskaza� fotel, a lew� po�o�y� na ramieniu Micha�a, kieruj�c go nie do twardego krzes�a przed biurkiem, lecz do k�cika przeznaczonego na mniej oficjalne rozmowy. Fotele by�y tu zdecydowanie wygodniejsze, a matow� �aw� zdobi� precyzyjnie wykonany misterny model jakiego� �aglowca. Brakowa�o miejsca na papiery, ale w tej cz�ci pokoju nie by�y potrzebne. Usiedli i Micha� ju� otworzy� usta, ale Zadornyj poderwa� si� i zamacha� r�kami. - Kawy, jak s�dz�? Pan szanowny nie wygl�da najlepiej dzisiaj - u�miechn�� si� porozumiewawczo. Micha� poczu� dum� z udanego kamufla�u, ale tylko skrzywi� si� i zrobi� skruszon� min�. - �eniu - rzuci� Zadornyj do mikrofonu. - Dzbanek kawy, bez zabielaczy i glukoz. Aha, jeszcze zimny kwas. Wr�ci� na fotel, rozsiad� si� i westchn��. - Zaszala�o si�, co? - dobrodusznie roze�mia� si�, nie otwieraj�c ust. - Widz�, widz�... Trudno nie zauwa�y�. Wskaza� palcem nowiutkie szelki Micha�a. - Te kajdany na szelkach. Potrzebne to panu do czego�? Micha� zerkn�� na szelk�, rozci�gn�� j� nawet, �eby lepiej widzie�. - Kajdany? Gdzie pan to zauwa�y�, Robercie Diegowiczu? To zwyk�e k�ka i jakie� sznurki. - zbagatelizowa�, starannie dobieraj�c intonacj�. - Dobra, dobra! Wy, Polacy, lubicie takie numery: pier�cionki z trupi� czaszk�, spinki do krawat�w w kszta�cie kosy, klamry do w�os�w... - poszuka� w pami�ci i nie znalaz�: - ...jakie� tam, �eby tylko zaborcy zrobi� ko�o piera. - Pi�ra - odruchowo poprawi� Micha�. - Jest pan nie�le zorientowany w naszej historii. Co prawda nie wiem nic o szpilkach do krawata, bo nie wiem, czy wtedy noszono krawaty, ale reszta... - Pi�ra - powt�rzy� Robert Diegowicz. - Co do krawat�w, mo�e i prawda, chocia� zawsze brali�cie z Zachodu, co si� da�o. - Ale u nas to si� nazywa krawat, a u was ga�stuk, to z niemieckiego halsztuka. Kto tu zapo�ycza? Zadornyj zarechota�, plasn�wszy d�oni� w udo. Do drzwi zastuka�a sekretarka, wnios�a tac� z dzbankiem, fili�ankami, oszronionym dzbanem i wysokimi karbowanymi szklankami z grubego szk�a. - To si� u nas nazywa otkryt� szczot - stwierdzi� Zadornyj. - Strzeli� pierwsz� bramk� - uprzejmie przet�umaczy� Micha�. - Pochlebia mi pan, ale s�abo gram w pi�k�. Dzi�kuj�. Podni�s� do ust fili�ank� i �ykn��. Kawa by�a mocna i aromatyczna, o niebo lepsza ni� w dowolnej kawiarni. Przymkn�� dzi�kczynnie oczy i odetchn��. - Pyszna. - Prosz� najpierw uraczy� si� kwasem - zaproponowa� Zadornyj. Nala� do szklanki ciemnego p�ynu. Pojedyncze b�belki oderwa�y si� natychmiast od dna i pogna�y do g�ry. Niepor�wnywalny z niczym zapach uderzy� w nozdrza. Micha� z przyjemno�ci� chwyci� szklank�, osuszy� j� duszkiem i nie musia� udawa� zachwytu. - Za ka�dym razem inny - skomentowa� - ale zawsze wspania�y! Robert Diegowicz przy�o�ywszy d�o� do serca podzi�kowa� bezg�o�nie. Nala� drug� szklank�, odstawi� dzban i rozsiad� si� wygodnie z palcami splecionymi na brzuchu. Taki biurokrata jak on powinien mie� wydatny ka�dun, pomy�la� Micha�, a nie ma nic. P�aski jak ja. I jeszcze co� - on jakby si� kurczy�; ten legendarny ichni aktor potrafi� wyd�u�a� r�k� o siedemna�cie centymetr�w, a on potrafi zmniejszy� sw�j wzrost o �wier� metra. Jak brzmia� tytu� tej s�ynnej ksi��ki? Kim pan jest, doktorze Sorge? Kiedy odwa�� si� zapyta�: �Kim pan jest, Robercie Diegowiczu?� - Znowu wyprawa po z�ote? - zagadn�� gospodarz odczekawszy chwil�, jakby wiedzia�, �e petent my�li o nim i nie trzeba mu przeszkadza�. - Z pana jest genialny kalamburzysta - powiedzia� z namys�em Micha�. - Niemal w ka�dym zdaniu ukryte jest jakie�, jak wy to nazywacie, drugie dno. - Naprawd�? Pochlebia mi pan. A co tym razem takiego powiedzia�em? - �Wyprawa po z�ote� - zacytowa� Micha�. - Wyprawa po z�ote runo, tak okre�la si� wypraw� Jazona i jego towarzyszy. - No to chyba nie spud�owa�em? Pan te� nie je�dzi po psichuj, prawda? Zadornyj brutalnie przerwa� tym �psichujem� spokojn� i kulturaln� konwersacj�. Nie by� to nowy chwyt i Micha� spodziewa� si� podobnych zagrywek, wi�c nie zareagowa�. Odpowiedzia� spokojnie: - Nie, po ksi��ki. Ksi��ki i troch� takich bambetli okoliczno�ciowych... dowcipne poczt�wki, szarfy na bukiety i wie�ce, kalendarze na przysz�y rok. - Ju� na przysz�y? - zdziwi� si� Zadornyj. - Gdzie wy si� tak �pieszycie?! Dopiero drugi kwarta�, a wy na przysz�y rok! Zna pan takie powiedzonko... - Spieszka nuzna tol�ko pri jebie czu�oj �eny![ (ros.) Po�piech jest potrzebny tylko przy pierdoleniu cudzej �ony!] - wpad� mu w s�owo Micha�. - To te� - protekcjonalnie pochwali� Robert Diegowicz. - Ale nie o r�ni�cie cudzej �ony mi chodzi�o. - Podni�s� sztywno wyprostowany wskazuj�cy palec, �eby podkre�li� swoje s�owa. - Spieszka nu�na tol�ko pri lowie b�och! - Aha, ty� pikn� - podsumowa� Micha� wiedz�c, �e rozm�wca zrozumie t� pseudog�ralsk� pochwa��. Wyj�� z bocznej kieszeni marynarki napocz�t� paczk� cameli i zapalniczk�. Zapali� i nawet nie zaci�gn�wszy si�, zgasi�. - Nie, jeszcze nie - powiedzia�. Przez te podchody kiedy� naprawd� wr�c� do na�ogu, pomy�la�, bacznie obserwuj�c Zadornego. Rzuci� palenie przed nieca�ym rokiem, ale za ka�dym razem, kiedy kusi� Roberta Diegowicza papiero�nic�, bajeranck� zapalniczk� czy innym gad�etem, ba� si�, �e pod wp�ywem stresu p�knie i sam zapali. Obja�nienia trudniejszych s��w i zwrot�w obcoj�zycznych na ko�cu ksi��ki. Zadornyj wolno wyci�gn�� r�k�, chwyci� zapalniczk� i szcz�kn�� wieczkiem. - Wspania�a podr�ba zic-zaca - powiedzia� Micha�, w duchu �ciskaj�c kciuki. - Za grosze. Gdyby Zadornyj wzi��, nast�pna rozmowa odby�aby si� ju� bez cyrku w toalecie. Gdyby... Rosjanin bawi� si�. Otwiera�, zapala�, zamyka�. Dzia�a�a sto na sto. Nic dziwnego - oryginalny zic-zac za dwie banie, pomy�la�. Dlaczego ma nie dzia�a�? - Fajne - powiedzia� Robert Diegowicz. - Kt�ry� z waszych satyryk�w zauwa�y� kiedy�, �e m�czy�ni s� jak dzieci. Papieros przypalony zapa�k� nie smakuje inaczej ni� papieros odpalony od z�otego ronsona, ale wszyscy wol� przypala� od dwudziestokaratowego z�ota. Na to nie licz, zachichota� w duchu Micha� i g�o�no powiedzia�: - Normalna sprawa, skoro zapa�ki tak stania�y, �e kupuje je tylko jaki� maniak i wyrabia z nich trumny, �eby trafi� do ksi�gi Guinessa. - A pan to wszystko zaraz od strony handlowej: stania�o, zdro�a�o... - poskar�y� si� Zadornyj. Wypi� duszkiem swoj� kaw�, nala� sobie drug� fili�ank� i stanowczo odsun�� dzbanek. - Dosy� na dzi� kofeiny! Pr�buje uj�� sobie wzrostu, udaje schorowanego, cho� byk z niego jak komandos; na dodatek r�nie g�upszego od rozm�wcy i tak dalej. Ta my�l przychodzi�a Micha�owi do g�owy niemal przy ka�dym spotkaniu. I jeszcze jedno: on udaje, �e jest inny ni� naprawd�, w porz�dku. Tylko czy kiepsko udaje, czy te� umy�lnie przejaskrawia swoj� rol�, �ebym to zauwa�y�? - A te kalendarze - zapyta� Zadornyj, turlaj�c pod opuszk� palca jaki� wyimaginowany okruch - w wersji polskiej i rosyjskiej? - Tak. A jakie mog�yby by�? - Micha� pozwoli� sobie na lekko kpi�cy u�miech. - Mog�yby by� w wersji tylko polskiej - strzeli� Rosjanin, wyra�nie cyzeluj�c sylaby. Micha� poczu�, �e si� czerwieni, w skroniach zbudzi� si� �omot. Tak �e� mnie wykiwa�, bydlaku? �ebym ja sam, Polak, musia� przyzna�, �e nie widz� innej przysz�o�ci ni� wsp�lne mieszkanie z wami. - Przepraszam, zamy�li�em si� - wyduka� w ko�cu. - Biznesmen nie powinien sobie pozwala� na takie chwile zadumy, mo�e pan du�o straci� - pouczy� go Zadornyj. - To niekontrolowany nap�yw wspomnie� - wyrzuci� z siebie petent, czuj�c, �e post�puje fatalnie, ale ju� nie potrafi� powstrzyma� si� od wypowiedzenia s��w, kt�rych za chwil� mia� po�a�owa�. - Z czas�w, kiedy na wsch�d od Wis�y byli�my jeszcze sami. Pod sto�em zacisn�� pi�ci. Diabli wzi�li interes, i �eby tylko ten jeden! No i dobrze, w choler�! Ile mo�na? - To se ne urati! - u�miechn�� si� Zadornyj. Nagle sp�yn�� ch��d i stoicki spok�j. - Je�li pan nie wie, to pointa dowcipu, w kt�rym Czech mieszkaj�cy po wojnie w Zwi�zku Radzieckim z nostalgi� wspomina pobyt w Buchenwaldzie! - paln��. - A wiem, wiem - uspokoi� go gospodarz. - Jeszcze kwasu? Micha� chcia� odm�wi�, chcia� trzasn�� Zadornego w ten jego zadowolony, w�adczy pysk, jednak opami�ta� si� i tylko kiwn�� g�ow�. Zdo�a� donie�� do ust szklank�, nie rozlewaj�c ani kropli. Zadornyj dopi� kaw� i rzeczowo popatrzy� na Micha�a. - To co, na dwa tygodnie? - zapyta�. - Tak, wystarczy. - No to wszystkiego dobrego! - Robert Diegowicz Zadornyj wsta� energicznie i wyci�gn�� r�k� do Micha�a. Wymienili mocne m�skie u�ciski, Zadornyj wskaza� �cian� dziel�c� jego gabinet od Depozytowni. - Tam odbierze pan wiz� i do zobaczenia. Zawsze mi�o mi pana go�ci�. - Do widzenia. I �eby ci smr�d nogi powykr�ca�, id�c do drzwi, kl�� w duchu Micha�. - Panie Michale? - dobieg�o go z ty�u. Zmartwia�, irracjonalnie wystraszy� si�, �e Zadornyj przejrza� jego my�li. Odwr�ci� si� sztywno. - Zapomnia� pan - Robert Diegowicz wskaza� papierosy i zapalniczk�. - Zauwa�y�em, �e ludzie wychodz�c st�d lubi� sobie zapali� - zakpi� w �ywe oczy. Wbrew sobie Micha� roze�mia� si�, kr�c�c g�ow�, zgarn�� przedmioty, schowa� do kieszeni i wyszed� na korytarz. Odbieraj�c wiz� towarow� u�wiadomi� sobie, �e w gruncie rzeczy nic nowego nie zasz�o. Jego wizyty u Zadornego zawsze by�y wariantami tego samego pojedynku i w�a�ciwie ani razu nie wyszed� stamt�d z poczuciem pe�nego triumfu. Ale te�, musia� przyzna� obiektywnie, nigdy nie wychodzi�em zgnojony czy z p�on�cymi uszami. Przedpo�udnie nagle i niespodziewanie rozgorza�o upa- �em, jaka� niewidzialna si�a wymiot�a chmury. Micha� podszed� do samochodu i otworzy� drzwi. Terminal ucieszony jego obecno�ci� wygdaka� seri� celowo nieprzyjemnych, trudnych do zignorowania d�wi�k�w, ekranik wyemitowa� napis, a vocoder odczyta�: - Spotkanie z Jaros�awem. Wizyta w magazynie. Odebra� walizki z domu. O pi�tnastej powiniene� wystartowa�. Micha� wrzuci� do skrytki zapalniczk� i papierosy, wyjecha� z parkingu, p�ynnie w��czy� si� do ruchu. Szyba �ciemnia�a, gdy uderzy�y w ni� promienie s�oneczne, ale po kilkudziesi�ciu metrach obfita chmura przes�oni�a s�o�ce; fotochrom z anielsk� cierpliwo�ci� pos�usznie dostosowa� si� do zmienionych warunk�w. Micha� prowadzi� spokojnie, jedn� r�k�; storm, wyposa�ony w trafiksy wyczulone na blisko�� innych pojazd�w, w miejskim ruchu praktycznie sam chroni� go przed kolizj�. Micha� si�gn�� do kieszeni, wyj�� paszport i sprawdzi� wiz�, �eby z powodu jakiego� drobiazgu nie cofn�li go z przej�cia w Garwolinie, ciasnego, brudnego, z wyj�tkowo chamsk� i chciw� obs�ug�. Czo�owy trafiks pisn��, gdy storm zbli�y� si� zbytnio do jakiego� poobijanego moskwicza. Micha� zwolni� i skr�ci� w prawo. Na rogu czeka� Jarek, u�miechn�� si� i wskoczy� do �rodka. - Strza�eczka! - rzuci� ra�nie. Klepn�� Micha�a po ramieniu i opad� na fotel. Pasy wykorzysta�y chwil� bezruchu i oplot�y tors pasa�era. - By�e� u niego? Micha� przytakn�� i parskn�� �miechem. Wymin�� dwucz�onow� ci�arowe, z kt�rej na ramp� wysuwa�y si� szeregi zafoliowanych pack�w. Jak cz�ony g�sienicy, pomy�la� albo... - Co ci� tak bawi w tych sporach z Robertem Di-jegowiczem? - zapyta� Jarek, nie�wiadomie przerywaj�c obsceniczne por�wnania. Od kiedy si� znali, czyli od zawsze, Jarek mia� k�opoty z artyku�owaniem niekt�rych sylab; m�wi�c o Zadornym, zawsze dodatkowo akcentowa� idiotyczny jego zdaniem patronimik. - Po prostu chc� go wykiwa�. Niech sobie my�li, �e nabra�em si� na jego gierki. On gra typowego biurokrat�, brzuchatego, rubasznego, ale z precyzyjnie, cho� w�skofalowo dzia�aj�cym m�zgiem, a ja mam by� typowym Polakiem, wed�ug jego wyobra�e�. Znaczy, co jaki� czas zdobywam si� na bunt czy prowokacj�, jak cho�by te szelki. Taki tani patriotyzm, wy��cznie dla poprawienia mojego samopoczucia. Rosjanie m�wi� na to: �Schowa� r�k� do kieszeni i pokaza� w�adzy fig�. - Co� jak: �Dobrze, �e sobie poszed�, bo bym mu co� powiedzia� do s�uchu�? - zapyta� Jarek, si�gaj�c do terminala i wyszukuj�c w menu kursy walut. - Dok�adnie. Skr�ci� w boczn� uliczk�, zwolni�, wychyli� si� do przodu i opar� na kierownicy. - Odepnij mi to z ty�u - poprosi�. Jarek pstrykn�� klamerkami i pom�g� przerzuci� ko�c�wki do przodu, a Micha� uwolni� si� od zapi�� i zwin�wszy patriotyczne szelki w k��b, wyrzuci� je przez okno. - Jedziemy do roboty. Przez chwil� jechali w milczeniu, potem Jarek zapyta�: - Jeste� pewien, �e kto� nas okrada w trzecim magazynie? W rzeczywisto�ci pyta�: �Jeste� pewien, �e szykuje si� na nas nalot?�. - Absolutnie. Dosta�em cynk, informator si� nie ujawni�, ale poda� spos�b na zdemaskowanie z�odzieja. - �Informacja ze �r�d�a. Wiem, gdzie i czego b�d� szukali�. Musimy si� szybko uwin�� albo b�dziesz ry� sam, bo ja o trzeciej startuj�, cho�by �wiat si� zawali�. - Do trzeciej? Za�atwimy to z palcem w dupie! Jarek znowu wyszarpn�� klawiatur� terminala. Z szybko�ci� �wiadcz�c� o du�ej wprawie stuka� w klawisze, przerywaj�c tylko przy szczeg�lnie gwa�townych wstrz�sach samochodu, kt�re zreszt� wkr�tce usta�y, gdy dojechali do centrum Bystrzyny. - Aha! Tam masz zapalniczk� i fajki - Micha� wskaza� brod� skrytk�. - Dzi�kuj�. - Jarek oboj�tnie schowa� zapalniczk� i papierosy. - Ci�gle nie bierze? - Jak ryba. Ale nic to, jeszcze go kiedy� macn� - bu�czucznie obieca� Micha�, cho� wcale nie by� pewien, �e zdo�a wcisn�� Zadornemu �ap�wk�. P�ynnie w��czy� si� do ruchu na ulicy Bliskiego Horyzontu, zwanej potocznie ulic� Ciasnych Horyzont�w, przyspieszy�. - Jak si� dzielimy? Jarek poruszy� na boki �uchw� i postuka� z�bami. Plan kontrnalotu mia� opracowany co do sekundy, ale skorzysta� z okazji i jeszcze raz podda� go b�yskawicznej analizie. - My�l�, �e tak... Skoncentrowali si� na om�wieniu taktyki dzia�ania. 2. Przej�cie graniczne Lipsko, jedno z niewielu przeznaczonych wy��cznie dla samochod�w osobowych, nie cieszy�o si� du�� frekwencj�, dzia�a�o jednak sprawnie - mo�e dlatego, �e celnicy nie spodziewali si� wi�kszych gratyfikacji. �Rozumiesz - perorowa� kiedy� Jarek - Ruscy nie bior� byle czego, bo czekaj� na �yciowy fart. Wiedz�, �e ich etaty wzbudzaj� zazdro�� ca�ej masy rodak�w i wszyscy oni czekaj� na jaki� b��d, �eby uruchomiwszy znajomo�ci, tak zwany blat, wskoczy� na ich miejsce. Uwa�aj�, �e je�li ju� ryzykowa�, to tak, �eby �up wystarczy� na reszt� �ycia�. Polscy celnicy dostosowali si� do tej regu�y; zreszt� van Micha�a, z wyj�tymi siedzeniami, przygotowany do przewozu powrotnego �adunku, nie wzbudza� niczyich podejrze�. Micha� je�dzi� t�dy przynajmniej raz w miesi�cu, wi�c wszyscy go znali. Chwil� po tym, jak wy��czy� silnik, ze standardowego aluminiowo-szklanego baraku wyszed� Tiszenko i zbli�a� si� z szerokim u�miechem, pokrzykuj�c ju� z daleka. - Nu-u-u! - przeci�gn��. - Co� dawno pana nie by�o?! - Mia� klasyczn� rosyjsk�, jak sam m�wi�, prononsjacj� nie potrafi� na tyle zmi�kczy� g�oski �s�, �eby nie brzmia�a jak przetarcie szyby zapiaszczon� such� �cierk�. - Interesy, mam nadziej�, id� dobrze? - i nie czekaj�c na odpowied� przeszed� na prywatne zwierzenia: - Ale�my wczoraj dali! - zabrak�o mu s��w, porzuci� j�zyk polski: - Jebat� mienia dubowoj doskoj! Cziut� li nie do potieri pulsa! �atko, szto was nie by�o. Stopie� znajomo�ci nie upowa�nia� Tiszenki do takiego spoufalenia. Micha� ostro�nie pow�cha� powietrze i nie poczu� �ladu alkoholu. U�miechn�� si� przyja�nie. - �a�ko, ale b�d� zdrowszy. - M�dra-ala! - obrazi� si� Tiszenko. Przysun�� si� bli�ej. - Pan, cz�owiek bywa�y, nie s�ysza� przypadkiem, czy nasze przej�cie nie b�dzie przerobione na towarowo-osobowe? Micha� my�la� chwil�, pokr�ci� g�ow�. - Nie wpad�o mi nic takiego do ucha - o�wiadczy� i uwa�nie popatrzy� na Tiszenk�. - A panu? - Mnie tak - powiedzia� cicho dow�dca posterunku. Dobrze by by�o. Prawda? - Prawda - przyzna� szczerze Micha�. Nie musia�by za ka�dym razem nadrabia� kilometr�w, �eby omin�� fatalny Garwolin i pcha� si� do Wyszkowa, Mielca albo Pilzna. - Mnie by to urz�dza�o. Trzeba w takim razie co� przygotowa� dla Tiszenki, pomy�la�. Najlepiej teraz, p�ki jeszcze nikt mu nie wisi na plecach. Zerkn�� na kapitana i poczu� na plecach g�si� sk�rk� - Tiszenko wpatrywa� si� w niego jak do�wiadczony kocur w mysz zap�dzon� do k�ta. Nie, poczekajmy, zdecydowa�, cho� przez sekund� chcia� ju� wraca� tym samym przej�ciem nawet bez towaru, �eby jak najszybciej Posmarowa� kapitana. To jaki� cwany numer. Pewnie, skoro pan zawsze musi ko�owa� - ni to stwierdzi�, ni to zapyta� Tiszenko. � Ciekawostka przyrodnicza, pomy�la� Micha�, sk�d on wie, �e wracam innymi szlakami? Przecie� nie siedzi tu na okr�g�o, a ja mu nic nie m�wi�em. Otworzy� usta, ale nie zd��y� si� odezwa�. - Z nud�w przejrza�em sobie kilkunastu najcz�stszych klient�w, komputer pana wybra�: nietipicznyj - kontynuowa� Tiszenko. - Zawsze w jedn� stron�. Zabrzmia�o to jak pretensja albo gro�ba, zanim jednak Micha� zd��y� zareagowa�, Tiszenko chwyci� jego praw� d�o� i mocno potrz�sn��. - Wsiewo choroszewo, pan Michai�. - Odwr�ci� si� i zamaszy�cie pomaszerowa� do budki z pogranicznikiem, ospale sprawdzaj�cym paszporty rodzinki w toyocie. - Ty prosnis�, motodiec! - krzykn�� na podw�adnego. - Ludzi-je czekajo! Zasalutowa� kierowcy (ca�a rodzina jak na komend� wyszczerzy�a z�by w u�miechu), omin�� samoch�d i znikn�� w baraku. Micha� wsiad� do storma i podjecha� kilka metr�w na zwolnione miejsce w kwadracie, gdzie jaskrawo��t� farb� wymalowano w obu oficjalnych j�zykach polecenie zatrzymania si� i wy��czenia silnika. Przekr�ci� kluczyk i spokojnie rozpar� si� w fotelu. �o�nierz odczeka� chwil�, ale nie widz�c u kierowcy ch�ci do wsp�pracy, wysun�� si� zza lady obudowanej pancernym szk�em i podszed� salutuj�c s�u�bi�cie. - Dzie� dobry. Kontrola paszportowa. Micha� poda� paszport, a na widok zbli�aj�cego si� celnika tr�ci� zamki bocznych i tylnych drzwi. Celnik burkn�� co� pod nosem, zajrza� pod siedzenia i oszacowa� torb�. Zasalutowa� niedbale, o p� sekundy wyprzedzaj�c koleg� z budki. Minut� p�niej w�z Micha�a wytoczy� si� slalomem mi�dzy barierami i przyspieszaj�c pogna� wzd�u� d�ugiego szeregu aut w kierunku Piotrkowa. Wi�kszo�� woz�w mia�a tablice rejestracyjne zza Odry i kierowa�a si� prosto na wsch�d, do lubelsko-che�mskiego zag��bia grzybowo-jagodowo-ja�owcowego. Niemal wszyscy kpili z �grzybenlandu�, wielu jednak zaopatrywa�o si� tam w owoce lasu. Micha� zwolni�, bo przypomnia� sobie, �e zaraz pojawi ie s�ynny w okolicy, porzucony przez w�a�cicieli bil�board, traktowany przez miejscowych i przejezdnych jak strzelnica i poligon spraj�w. Ostatnio kr�lowa�o na nim ogromne przes�anie do wszystkich druciarek �wiata�. Zjecha� na prawy pas, zafiksowa� sto dziesi�� i rozpar� si� wygodnie w fotelu. Droga nie powinna sprawi� k�opot�w, m�g� spokojnie pomy�le�. Wyci�gn�� d�o� do wbudowanego w kierownic� sterownika radia, ale w ostatniej chwili zrezygnowa�. W pole widzenia wpad� legendarny bil�board, tym razem pomalowany jednolicie na bia�o, z ogromnym czerwonym napisem g�osz�cym: �Witaj, ruski okupancie!� Kto� nie wytrzyma� i dopisa� ��t� farb� jedno s�owo, wskutek czego powsta� dwuwiersz: �Witaj w Vaterlandzie, ruski okupancie!� - Ryzykowna przewrotno��, bracie - powiedzia� na g�os Micha�. - Nie ka�dy zrozumie i jeszcze ci� wezm� za folksdojcza. A mo�e nie ma tu �adnej ironii, pomy�la�. Mo�e kto� naprawd� czuje si� ju� jak w Vaterlandzie i b�dzie go broni� jak Cz�stochowy? Rany, co za kocio�! Otrz�sn�wszy si� z nieprzyjemnych my�li, zwi�kszy� pr�dko�� jeszcze o dziesi�� kilometr�w - w ko�cu nie mia� w swoim prawie jazdy ani jednej dziurki. Krajobraz ruszy� ostro do ty�u. Pola, cz�ciowo ju� zaorane, cz�ciowo tylko skoszone, przemyka�y wzd�u� okien i natychmiast zwalnia�y w tylnej szybie, jakby zadowolone, �e pozby�y si� intruza. Micha� odczyta� na tablicy informacyjnej wiadomo�� o wolnych pokojach w pobliskim zaje�dzie; obawa przed bojkotem jad�cych z tej strony spowodowa�a, ze w�a�ciciel nie zdecydowa� si� na niemiecko-polsk� informacj�, ale ze wzgl�d�w patriotycznych nie u�y� cyrylicy - Zajazd powinien si� nazywa�: Mi�dzy Sytym Wilkiem a Ca�� Owc�. Zaraz za tablic� sta�a druga, z kt�re zdarto reklamow� tre��, a na bia�ym pod�o�u kto� nerwowo naPisa�: �Fajny ten Protekto-ratten!� i z obawy, �e nie wszyscy zrozumiej� dowcip, dopisa� pod spodem: �Ratten = szczur�. dopiero teraz pojawi� si� pierwszy samoch�d jad�cy Przeciwn� stron�. Micha� przeje�d�a� w�a�nie przez dziwnie senn� jak na t� por� wie�. Na tle niezbyt starannie utrzymanych gospodarstw, dziurawych dach�w stod� i rdzewiej�cych szkielet�w maszyn do�� osobliwie wygl�da�y kobiety zamiataj�ce kostropat� jezdni� przed swoimi domami. Manifestowa�y przynale�no�� do tej lepszej cz�ci kraju, gdzie dba si� o wygl�d nie tylko domu, ale tak�e otoczenia. M�owie s�czyli swoje popo�udniowe piwka nie na parapetach przed sklepem, ale w wygodnych plastikowych fotelach, pod parasolami z napisami: �Kronenberg�, �Jaegermeister� i �Hochbrau�. Na szybie sklepu wyklejono napis: �Vodka-Bier-Zigaretten�, pod spodem bieg� gruby zielony pas, jakby przeznaczony na reklam� innych towar�w, ale na razie niewyko�czony. Zaraz za wsi� droga wpad�a w mroczny kanion pomi�dzy wysokimi, zbyt g�sto kiedy� posadzonymi sosnami. Tablica rozdzielcza rozjarzy�a si� mi�kko, smugi reflektor�w wystrzeli�y przed samoch�d i omiata�y jezdni� kilkadziesi�t metr�w przed mask�, niczym us�u�ni przewodnicy, wyprodukowani w szczytnie�skiej filii OSRAM. Droga by�a niezbyt szeroka, na dwa samochody, ale w�a�nie dlatego zawsze t�dy je�dzi� - stanowi�a dziwaczny kompromis pomi�dzy brakiem pieni�dzy w gminie a potrzeb� usprawnienia ruchu. Od Lipska do Ko�skich by�a to szosa jednokierunkowa, dziwaczny kr�ty produkt fantazji drogowc�w, wymagaj�cy od kierowcy odwagi i do�wiadczenia. Za to by�a prawie pusta i bardzo rzadko kontrolowana przez policjant�w �wiadomych, �e na og� korzystaj� z niej tylko Niemcy, wracaj�cy do domu z zapasami na zim� jak skrz�tne wiewi�rki. Micha� w��czy� na wszelki wypadek wykrywacz radaru, zawiesi� kciuk nad panelem radia, ale rozmy�li� si�. Chwil� zastanawia� si� nad kaset� z jak�� powie�ci� sensacyjn�, ale te� zrezygnowa�. Nagle ca�a wyprawa do Starego Kraju wyda�a mu si� niepotrzebna, budz�ca tylko niesmak. - G�wniarskie humorki-waporki - mrukn�� na g�os, �eby skuteczniej odp�dzi� deprech�. Zobaczy� znak sygnalizuj�cy zatok� parkingow� z nie�miertelnymi plastikowymi zadaszeniami, krzes�ami, �awkami i kub�ami wype�nionymi po brzegi �mieciami z pobliskich dom�w. Nadgorliwi Schmutzige SparerA tak rozumieli niemieck� oszcz�dno��. Zatrzyma� si�, przerzuci� d�wigni� na pozycj� �parking� i wysiad�, zostawiaj�c otwarte drzwi. Przeci�gn�� si�, a� trzasn�� kt�ry� staw, przemaszerowa� wzd�u� d�u�szej osi parkingowego owalu, g��boko wci�gn�� w p�uca zapach lasu, zbutwia�ego listowia i gnij�cych odpadk�w. Rozejrza� si� i nie widz�c nikogo w pobli�u, zacz�� wymachiwa� ramionami, a� si� zadysza�. Z ty�u szurgn�y opony, na parking wtoczy� si� l�ni�cy biel� mercedes na austriackich numerach. Mi�kko wyhamowa�, wahn�� si� na amortyzatorach, cmokn�y drzwi od strony kierowcy. Z wozu wygramoli� si� facet, szarpn�� ku g�rze spodnie zje�d�aj�ce z wydatnego brzucha. - Gliick auf! - przywita� si� i zamar� z p�otwartymi ustami, oczekuj�c odpowiedzi. Micha� zrozumia�, �e facet ma problemy z dogadaniem si� po polsku i szuka kogo� w�adaj�cego niemieckim. �le trafi�e�, bracie, pomy�la�. Nie mam dzisiaj ochoty na uprzejmo�ci. - Dzie� dobry - odpowiedzia� grzecznie. - Ach... - st�kn�� zawiedziony Austriak. Odwr�ci� si� do samochodu. - Ich habe gedacht, da/ wir nur jenseits der Grenze nicht zur Verstdndigung gelange k�nen - powiedzia� do kobiety z przedniego siedzenia. - Hier ist es aber nicht Besler. Niemal nie ukrywa� pogardy. Micha� mia� ochot� mu przygada�, ale kobieta w mercedesie, jakby wyczu�a jego zamiar, p�g�osem ostrzeg�a m�a przed agentami bezpieki. Zerkn�a na Micha�a, wi�c uk�oni� si� jej grzecznie, kiwn�� g�ow� m�czy�nie i ruszy� do swojego wozu. Austriacy wymienili kilka cichych, gor�czkowych uwag na temat wci�� dzia�aj�cego systemu infiltracji spo�ecze�stwa. St�umi� p�czniej�c� z�o��, nawet nie splun�� na �wir parkingu. Ostentacyjnie wolno, �eby poczuli, kto tu jest gospodarzem, wsiad�, ustawi� lusterka i dostojnie wytoczy� si� na szos�. Do I��y dotar� w ci�gu kilku minut. St�d rozchodzi�y si� dwie jednokierunkowe drogi na Lipsk. Wbrew logice Przyspieszy� i do Ko�skich gna�, jakby �ciga� go diabe� albo urz�d finansowy. Nieco zwolni� na odcinku od Ko�skich do Sulejowa, a gdy anty-rad �wierkn�� ostrzegawczo, zredukowa� pr�dko�� do sze��dziesi�ciu trzech. Spokojnie przejecha� obok policjanta, opartego biodrem o mask� granatowego samochodu z czterema stercz�cymi antenami. Min�� sklep, odprowadzany sennymi spojrzeniami amator�w piwa skr�ci� w prawo i zatrzyma� storma przed czwartym domem na ulicy. Wy��czy� silnik, podni�s� s�uchawk� telefonu. Krystyna odebra�a po pi�tym sygnale. - Cze��! - rzuci� ra�no. Wyj�� kluczyki, uruchomi� alarm. - Co robisz? - Myj� g�ow�. Przyjedziesz? Pojedziemy do Wroc�awia? Pami�tasz? - Odpowiadam na pytanie pierwsze. - Wygramoli� si� na jezdni� ze s�uchawk� przy uchu. - Przyjad�. Odpowiadam na pytanie drugie... - Uda� teleturniejow� niepewno��. - Pojedziemy? Czy �pojedziemy� to w�a�ciwa odpowied�? - Tak. Nie musz� nawet patrze� na s�dzi�w - dostosowa�a si� do jego wyg�up�w. - Ale z niecierpliwo�ci� czekamy na odpowied� trzeci�, kt�ra zadecyduje, czy dwie nieu�ywane landrynki przejd� na pana w�asno��. Podszed� do furtki, prze�o�y� r�k� i otworzy� zamek. Szybko podszed� pod drzwi wej�ciowe, nacisn�� klamk�. Skrzywi� si� - zamkni�te. - A ile mam jeszcze czasu? - zapyta�, jednocze�nie wciskaj�c gong. W s�uchawce us�ysza� jego d�wi�k. - Pi�� sekund. Po�piesz si�, kto� dzwoni do drzwi, mo�e konkurencyjny szofer? - Umm... - przeci�gn��, jednocze�nie s�uchaj�c krok�w za drzwiami i w s�uchawce. - No to... Otworzy�a, nie spojrzawszy nawet w wizjer. S�uchawk� przyciska�a barkiem do ucha, lew� r�k� masowa�a gruby elastyczny k��b wilgotnych, ciemnych w�os�w, w prawej trzyma�a wysokie naczynie podobne do amfory. Otwieraj�c drzwi, nabiera�a powietrza, �eby co� powiedzie�, ale na widok Micha�a zamar�a. Odpowiadam na trzecie pytanie: pami�tam - powiedzia� do s�uchawki. - Co za bydl�! Opu�ci�a r�ce, w�osy uwolnione z p�t rozsypa�y si� jak stado w�y. Cisn�a butelk� w k�t, ale przedtem zerkn�a czy jest zakr�cona, co Micha� zauwa�y� z rozbawieniem - Pisn�a i rzuci�a mu si� na szyj�, trzymaj�c s�uchawk� w daleko odsuni�tej r�ce. Poca�owa� j� w szyj�, chwyci� koniuszek ucha mi�dzy z�by i przygryz� lekko. Okr�ci� na d�oni kaskad� w�os�w, odchyli� do ty�u g�ow� Krystyny. W szeroko rozwartych, b�yszcz�cych oczach widzia� swoj� twarz, rozr�nia� nawet w�asny u�miech. Wolno pochyli� si� i musn�� jej wargi swoimi, potem jeszcze raz, mocniej. Po minucie jednocze�nie odsun�li si� od siebie. - Cholera - rzuci�a g�o�no i niespodziewanie. - Nigdy jej nie ma, kiedy jest potrzebna! - Kto ci jest potrzebny opr�cz mnie? - obruszy� si�. - Mad�ka z kamer�! - Odskoczy�a i pokaza�a mu obie s�uchawki, kt�re �ciskali w r�kach podczas poca�unku. Przecie� to wymarzone zdj�cie dla telekomunikacji! Micha� wszed� i nog� zatrzasn�� drzwi. - Je�li sprzedasz nas jakiej� zakichanej telekomunikacji... - zagrozi�. - Je�li dobrze zap�aci - pokr�ci�a g�ow� z cwanym u�mieszkiem, a potem w jej oczach co� rozb�ys�o. Aha!, pomy�la� Micha�, akurat teraz dotar�o do niej, �e �arty �artami, ale to mo�e by� naprawd� �adne zdj�cie reklamowe. - �winia jeste� - powiedzia�a nagle Krystyna. Micha� popatrzy� na ni� ze zdziwieniem. Pomy�la�e� sobie, �e sprzedam to zdj�cie, prawda? Uderzy�a go pi�ci� w pier�. - Takie oszczerstwa bol� - broni� si� �artem. - I takie Pi�stki r�wnie�. Najbardziej jednak boli, �e usi�ujesz wykiwa� mnie przy kasie. Przytuli�a si� do niego, obj�a woln� r�k� i westchn�a Przeci�gle. - Jak ty mnie znasz. Poszuka� ustami jej ucha, poca�owa�. Przytuli� j� i trwali tak d�ugo, d�ugo, d�ugo... 3. W�z wszed� g�adko w szeroki zakr�t. Znudzony monotonn� jazd�, Micha� przeni�s� wzrok na kierownic� i w�asne d�onie. Zobaczy� cienk� blizn� biegn�c� od kostki �rodkowego palca do brzegu d�oni. Nier�wna walka, pomy�la�, nie mia�em szans. Kiedy po raz pierwszy przyszed� do Krystyny i sta� jeszcze ze sk�rzan� kurtk� w r�ku, do pokoju wpad�o nagle olbrzymie kocisko podobne do �bika z obci�tym ogonem i wyrzuci�o z siebie przera�liwy skrzek, od kt�rego ciarki przesz�y po plecach. Krystyna zamar�a i szepn�a: - Nie ruszaj si�, niech ci� obw�cha! Micha� beztrosko zamachn�� si� kurtk� na kota. - Czy to naprawd� konieczne... - Cii! - przerwa�a. By�o ju� za p�no. C�tkowany pocisk run�� na Micha�a, wczepi� si� w kurtk� i ci�� wszystkimi czteroma �apami. Sk�ra niemal nie stawia�a oporu, tylko cicho trzeszcza�a pruta podszewka. Potem jeden z pazur�w dosi�gn�� r�ki Micha�a, kt�ry pospiesznie pu�ci� kurtk� i odskoczy�. Krystyna przysun�a si� do niego. Zwierz chlasn�� pazurami po znieruchomia�ej kapitulancko sk�rze, warkn�� przeci�gle i nagle uspokoi� si�, odsun�� od pogn�bionego przeciwnika. - Matko w niebiesiech! - wykrztusi� Micha�. Przez g�ow� przemkn�o mu kilka dowcipnych pyta�, ale wyda�y si� �a�osne wobec le��cych na pod�odze, jeszcze ciep�ych zw�ok kurtki. - Co to za kot!? - Zapomnia�am, przepraszam. Nazywam go Puchalec. Zaprowadzi�a go�cia do kuchni i wskaza�a krzes�o. - Przyszed� do mnie p� roku temu, przez otwarte okno w piwnicy i dziur� po wykutej rurze - ci�gn�a. - By� potwornie skatowany, nie wiem, przez ludzi czy pobratymc�w. Dwie doby nie dawa� si� dotkn��, ale potem os�ab� i mog�am go leczy�. Jest samodzielny i niezale�ny, co jaki� czas wpada do mnie zobaczy�, czy wszystko po staremu. Rz�dzi tym domem tward� �ap�: kiedy zamurowa�am dziur� i zostawi�am w zamian szeroko otwarte drzwi do piwnicy, siedzia� i dar� si� przez p� nocy. Musia�am zej�� na d� z m�otkiem, wybi� z powrotem dziur� i uprz�tn�� gruz. Wtedy on wczo�ga� si� po swojej trasie i tak ju� zosta�o. - Nerwowo zerkn�a na kocura, kt�ry przeszed� obok drzwi kuchni. - On nie �yczy sobie �adnych zmian i nie zamierzam z nim dyskutowa�. Micha� r�wnie� nigdy nie dyskutowa� z Puchalcem. Schodzi� mu z drogi, unika� prowokacji i wi�cej nie zosta� zaatakowany. Kot ust�pi� mu kawa�ek miejsca w domu Krystyny, ale Micha� mia� pewno��, ze gdyby przekroczy� wyznaczon� granic�, straci�by co najmniej nast�pn� kurtk�. Kiedy� zapyta�: - Czy to nie jest zdzicza�y egzemplarz ameryka�skiego kota nadrzewnego? Mo�e by sprowadzi� jakiego�... jak im tam? Felinologa? - Aha, pewnie uwa�asz, �e mamy za du�o takich fachowc�w? Chcesz jednego po�wi�ci�? Musia� przyzna�, �e jej obawy nie s� ca�kiem bezpodstawne. Krystyna rozmawia�a po niemiecku przez telefon, rzucaj�c mu skruszone spojrzenia. - Dobrze - burkn�a do s�uchawki. - Do zobaczenia pojutrze. Micha� zerkn�� spod oka na kobiet�. Po raz kolejny zachwyci� go jej profil - lekko zadarty nos, pe�ne czerwone usta, kt�rym szminka mog�a tylko zaszkodzi�, g�adkie czo�o za g�st� firank� faluj�cych w�os�w. Wyczu�a, �e na ni� patrzy, prowokuj�co wysun�a wargi i pos�a�a mu poca�unek. - Mog� jeszcze podzwoni�? - zapyta�a. - Za�atwi� to teraz i b�d� mia�a spok�j. Nie czekaj�c na odpowied� chwyci�a telefon i zacz�a iyktowa�, ale co� w centrali si� posypa�o, wi�c wystuka�a wprawnie kilkana�cie cyfr sk�adaj�cych si� na d�ugi numer. - Hallo? Herr Satcher? Fein, hier spricht Krystyna bodziec. Ich telefoniere nach V