10075

Szczegóły
Tytuł 10075
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10075 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10075 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10075 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ISAAC ASIMOV ROBOTY I IMPERIUM TYTU� ORYGINA�U: ROBOTS AND EMPIRE PRZE�O�Y�A PAULINA BRAITER�ZIEMKIEWICZ Dla Robyn i Michaela, oby nadal cieszyli si� latami szcz�cia, w�druj�c razem po drogach �ycia. HISTORIA CYKLU POWIE�CI O ROBOTACH M�j pisarski romans z robotami zacz�� si� dziesi�tego maja 1939 roku, ale jako czytelnik science fiction zakocha�em si� w nich du�o wcze�niej. W roku 1939 roboty w literaturze science fiction nie by�y niczym nowym. Mechaniczne istoty ludzkie spotykamy ju� w staro�ytnych i �redniowiecznych mitach i legendach, lecz s�owo �robot� po raz pierwszy pojawi�o si� w sztuce Karola �apka zatytu�owanej R.U.R. Premiera przedstawienia odby�a si� w Czechos�owacji w roku 1921, ale utw�r szybko doczeka� si� t�umacze� na wiele j�zyk�w. R.U.R. to skr�t od �roboty uniwersalne Rossuma�. Rossum, angielski przemys�owiec, produkuje sztuczne istoty ludzkie po to, by zast�powa�y w pracy cz�owieka, kt�ry teraz, wolny ju� od wszelkiego przymusu, mo�e odda� si� wy��cznie tw�rczo�ci. (W j�zyku czeskim s�owo �robot� oznacza �prac� przymusow��). Mimo najlepszych intencji Rossuma wszystko posz�o nie tak, jak zaplanowa�: roboty wznieci�y rebeli� i zacz�y niszczy� gatunek ludzki. Nie jest zapewne rzecz� zaskakuj�c�, �e wed�ug poj�� roku 1921 post�p techniczny musi doprowadzi� do powszechnej katastrofy. Pami�tajmy, �e sko�czy�a si� w�a�nie pierwsza wojna �wiatowa, w kt�rej czo�gi, samoloty i gazy bojowe ukaza�y ludzko�ci �ciemn� stron� mocy�, by u�y� okre�lenia z Gwiezdnych wojen. R.U.R. stanowi rozszerzenie ponurej wizji przedstawionej w jeszcze s�ynniejszym bodaj Frankensteinie, gdzie stworzenie nowego rodzaju sztucznej istoty ludzkiej ko�czy si� katastrof�, cho� nie na tak globaln� skal� jak w sztuce �apka. Za przyk�adem tych dw�ch dzie� literatura lat dwudziestych i trzydziestych nieodmiennie ukazywa�a roboty jako niebezpieczne maszyny, niszcz�ce ostatecznie swoich stw�rc�w. Moralne przes�anie tych utwor�w przypomina�o raz po raz, �e �istniej� rzeczy, po kt�re nie powinien si�ga� umys� cz�owieka�. Ja jednak ju� jako m�odzieniec nie mog�em pogodzi� si� z my�l�,, �e je�li wiedza stanowi zagro�enie, alternatyw� jest ignorancja. Zawsze� uwa�a�em, �e rozwi�zaniem musi by� m�dro��. Nie nale�y unika� niebezpiecze�stwa. Trzeba tylko nauczy� si� nim sterowa�. Jest to zreszt� podstawowe wyzwanie dla cz�owieka, odk�d pewna grupa naczelnych przekszta�ci�a si� w ludzi. Ka�dy post�p techniczny niesie ze sob� zagro�enie. Ogie� by� niebezpieczny od pocz�tku, podobnie (je�li nie bardziej) � mowa; jedno i drugie jest gro�ne do dzisiaj, ale bez nich cz�owiek nie by�by cz�owiekiem. Tak czy owak, sam nie wiem dlaczego, opowiadania o robotach, kt�re czyta�em, nie satysfakcjonowa�y mnie; czeka�em na co� lepszego, I znalaz�em � w grudniu 1938 roku na �amach Astounding Science Fiction. Wydrukowano tam opowiadanie Lestera del Reya zatytu�owane Helen O�Loy. Autor z ogromn� sympati� odnosi si� do wyst�puj�cej w utworze postaci robota. By�o to chyba dopiero drugie opowiadanie tego pisarza, ale na zawsze ju� zosta�em zagorza�ym mi�o�nikiem del Reya. (Prosz�, niech nikt mu o tym nie m�wi. On nie mo�e si� dowiedzie�). Miesi�c p�niej, w styczniu 1939 roku, w magazynie Amazing Stories r�wnie� Eando Binder w opowiadaniu I, Robot pokaza� nader sympatycznego robota. Utw�r ten, cho� znacznie odbiega� klas� od poprzedniej historii, zn�w niebywale mnie poruszy�. Czu�em niejasno, �e i ja pragn� napisa� opowiadanie, w kt�rym roboty przedstawione by�yby jako istoty mi�e, dobre i przyjazne. I tak oto dziesi�tego maja 1939 roku rozpocz��em prac�. Trwa�o to a� dwa tygodnie; w tamtych latach pisanie opowiada� zajmowa�o mi sporo czasu. Stworzon� histori� zatytu�owa�em Robbie, a traktowa�a ona o robocie�nia�ce, kt�ry bardzo kocha� powierzonego jego opiece ch�opca, ale w matce dziecka budzi� l�k. Fred Pohl (liczy� sobie w�wczas r�wnie� dziewi�tna�cie lat i do dnia dzisiejszego ostro ze mn� rywalizuje) okaza� si� m�drzejszy ode mnie. Przeczytawszy Robbiego o�wiadczy�, �e John Campbell, wszechw�adny wydawca Astounding, nie przyjmie tego opowiadania, poniewa� zbyt przypomina ono Helen O�Loy. Mia� racj�. Campbell odrzuci� je z tego w�a�nie powodu. Niemniej, kiedy w jaki�, czas potem Fred zosta� wydawc� dw�ch nowych magazyn�w, dwudziestego pi�tego marca 1940 roku wzi�� ode mnie Robbiego. Opowiadanie ukaza�o si� drukiem w tym samym roku w numerze wrze�niowym czasopisma Super Science Stories, pod zmienionym tytu�em Strange Playfellow (Fred mia� okropny zwyczaj zmieniania tytu��w � prawie zawsze na gorsze. Opowiadanie to ukazywa�o si� potem wielokrotnie drukiem, ale zawsze ju� pod oryginalnym tytu�em). W tamtych latach jednak sprzedawanie opowiada� komu� innemu ni� Campbell niezbyt mnie interesowa�o, wi�c spr�bowa�em napisa� kolejne dzie�ko. Najpierw przedyskutowa�em pomys� z samym Campbellem. Chcia�em mie� pewno��, �e je�li nawet odrzuci moje opowiadanie, to zrobi to wy��cznie ze wzgl�du na jego niedoskona�o�� literack�. Napisa�em Reason, w kt�rym robot mia� � by tak rzec � w�asn� religi�. Campbell zakupi� ten utw�r dwudziestego drugiego listopada 1940 roku i wydrukowa� go w swoim magazynie w kwietniu 1941 roku. By�o to ju� trzecie opowiadanie, kt�re Campbell ode mnie kupi� � a pierwsze, kt�re wzi�� w takiej formie, w jakiej zosta�o napisane, nie ��daj�c zmian i poprawek. Fakt �w tak wbi� mnie w dum�, �e napisa�em trzecie opowiadanie o robotach, tym razem o robocie, kt�ry potrafi� czyta� ludzkie my�li. Zatytu�owa�em je Liar! Campbell r�wnie� je kupi� i opublikowa� w maju 1941 roku. Tak wi�c w dw�ch kolejnych numerach Astounding mia�em dwa swoje opowiadania o robotach. Nie zamierza�em na tym poprzesta�. Mia�em pomys� na ca�� seri�. Ponadto wymy�li�em co� jeszcze. Dwudziestego trzeciego grudnia 1940 roku, podczas dyskusji z Campbellem o pomy�le czytaj�cego w ludzkich my�lach robota, rozmowa zesz�a na problem praw rz�dz�cych ich zachowaniem. Uwa�a�em, �e roboty s� urz�dzeniami mechanicznymi, kt�re maj� wbudowane systemy zabezpieczaj�ce. Zacz�li�my si� zastanawia�, w jakim kszta�cie s�ownym mo�na by to wyrazi� � i tak narodzi�y si� Trzy Prawa Robotyki. Najpierw dok�adnie sformu�owa�em owe Trzy Prawa i zacytowa�em je w moim czwartym opowiadaniu zatytu�owanym Runaround. Ukaza�o si� ono drukiem w maju 1942 roku na �amach Astounding, a tekst samych Praw pojawi� si� na stronie setnej. Specjalnie o to zadba�em, tam bowiem po raz pierwszy w historii �wiata, o ile si� orientuj�, pad�o s�owo �robotyka�. W latach czterdziestych napisa�em dla Astounding cztery dalsze opowiadania: Catch That Rabbit, Escape (tutaj Campbell zmieni� tytu� na Paradoxical Escape, poniewa� przed dwoma laty opublikowa� ju� inne opowiadanie pod tytu�em Escape), Evidence oraz The Entable Conflict. Ukaza�y si� one kolejno na �amach Astounding w lutym 1944 roku, w sierpniu 1945, we wrze�niu 1946 i w czerwcu 1950 roku. Od 1950 najpowa�niejsze wydawnictwa, g��wnie Doubleday and Company, zacz�y publikowa� fantastyk� naukow� w twardej oprawie. W styczniu tego roku Doubleday wyda�o moj� pierwsz� ksi��k�, powie�� pt. Kamyk na niebie, a ja w pocie czo�a pracowa�em ju� nad nast�pn�. Fredowi Pohlowi, kt�ry przez jaki� czas by� moim agentem, przysz�o do g�owy, �e m�g�bym wyda� w jednej ksi��ce moje opowiadania o robotach. Doubleday wprawdzie nie by�o zainteresowane zbiorem opowiada�, ale pomys� podchwyci�o �ywo niewielkie wydawnictwo Gnom� Press. �smego czerwca 1950 roku wr�czy�em im maszynopisy opowiada� zebranych pod wsp�lnym tytu�em Mind and Iron. Wydawca pokr�ci� g�ow�. � Nazwijmy to I, Robot � powiedzia�. � Nie mo�emy � odpar�em. � Przed dziesi�ciu laty tak w�a�nie zatytu�owa� swoje opowiadanie Eando Binder. � A kogo to obchodzi? � odpar� wydawca (przytaczam �agodn� wersj� tego, co naprawd� powiedzia�), wi�c do�� niech�tnie wyrazi�em zgod� na zmian� tytu�u sugerowan� przez Gnom� Press. I, Robot ukaza�a si� pod sam koniec roku 1950, jako druga ksi��ka w moim dorobku pisarskim. Sk�ada�a si� z o�miu opowiada� o robotach drukowanych przedtem w Astounding, ale u�o�onych w innej kolejno�ci, tak �e stanowi�y pewien logiczny ci�g. Ponadto w��czy�em do zbioru moje pierwsze opowiadanie, Robbie, poniewa� � mimo �e Campbell je odrzuci� � darzy�em je wielkim sentymentem. W latach czterdziestych napisa�em wprawdzie jeszcze trzy inne opowie�ci z cyklu robot�w, kt�re Campbell b�d� odrzuci�, b�d� ich w og�le nie widzia�, ale nie pasowa�y one logicznie do innych opowiada� i nie wesz�y do zbioru I, Robot. Utwory te oraz inne opowiadania o robotach, napisane w ci�gu dziesi�ciu lat po ksi��kowym wydaniu I, Robot, znalaz�y si� w zbiorze The Complete Robot, opublikowanym przez Doubleday w roku 1982. Ksi��ka nie zrobi�a furory na rynku ksi�garskim, niemniej rok po roku sprzedawa�a si� stale, cho� powoli. Po pi�ciu latach wyda�a j� r�wnie� brytyjska firma Armed Force, w ta�szej twardej oprawie. I, Robot pojawi� si� r�wnie� w wersji niemieckiej (moja pierwsza publikacja obcoj�zyczna), a w roku 1956 doczeka� si� nawet paperbacku w New American Library. Jedynym moim zmartwieniem by�o Gnom� Press, kt�re dogorywa�o i nie przekazywa�o mi p�rocznych rozlicze�, nie m�wi�c ju� o honorariach. Podobnie zreszt� mia�a si� rzecz z trzema ksi��kami z cyklu �Fundacja�, wydanymi w tej firmie. W roku 1961 Doubleday widz�c, �e Gnom� Press nie ma szans na przetrwanie, przej�o od nich prawa do I, Robot (i ksi��ek z cyklu �Fundacja�) � Od tej chwili pozycje te zacz�y funkcjonowa� o wiele lepiej. I, Robot do dzisiaj ma dodruki. A to ju� przecie� trzydzie�ci trzy lata. W roku 1981 prawa do tej ksi��ki zakupili producenci filmowi, ale jak dot�d nie doczeka�a si� ekranizacji. Doczeka�a si� natomiast t�umacze�; o ile wiem � na osiemna�cie j�zyk�w, w tym na rosyjski i hebrajski. Ale zbyt wyprzedzi�em rozw�j wydarze�. Wr��my do roku 1952, kiedy to I, Robot jako publikacja Gnom� Press z trudem przepycha�a si� do przodu, a ja nie mia�em realnych widok�w na sukces. Wtedy to pojawi�y si� nowe, najwy�szej pr�by czasopisma z gatunku science fiction, a wraz z nimi przyszed� prawdziwy boom w tej dziedzinie. W roku 1949 zacz�� si� ukazywa� The Magazine of Fantasy and Science Fiction, a w 1950 � Galaxy Science Fiction. Tym samym John Campbell straci� sw�j monopol i w ten spos�b zako�czy� si� �z�oty wiek� lat czterdziestych. Z uczuciem pewnej ulgi zacz��em pisywa� dla Horace�a Go�da, wydawcy Galaxy. Przez ostatnie osiem lat pracowa�em wy��cznie dla Campbella i czu�em, �e zbyt jestem zwi�zany z jednym tylko wydawc�. Gdyby mu si� co� przytrafi�o, w r�wnym stopniu dotkn�oby to mnie. Kiedy wi�c Gold zacz�� kupowa� moje utwory, bardzo si� uspokoi�em. Gold wydrukowa� w odcinkach moj� drug� powie��, Gwiazdy jak py�, cho� zmieni� tytu� na Tyrann, kt�ry w moim przekonaniu brzmia� okropnie. Ale Gold nie by� jedynym cz�owiekiem, dla kt�rego pisa�em. Jedno opowiadanie o robotach sprzeda�em Howardowi Browne�owi, kt�ry wydawa� Amazing w tym kr�tkim okresie, kiedy pismo stara�o si� utrzymywa� wysoki poziom. Utw�r �w, zatytu�owany Satisfaction Guaranteed, ukaza� si� w roku 1951 w kwietniowym numerze tego magazynu. By� to jednak wyj�tek. Nie chcia�em ju� wi�cej pisa� opowiada� o robotach. Zbi�r I, Robot stanowi� naturalne zako�czenie pewnego etapu mojej literackiej kariery. Zaj��em si� innymi sprawami. Gold, kt�ry drukowa� ju� w odcinkach jedn� moj� powie��, koniecznie chcia� opublikowa� nast�pn�, zw�aszcza kiedy najnowsz� ksi��k� Pr�dy przestrzeni wzi�� do druku w odcinkach Campbell. Dziewi�tnastego kwietnia 1952 roku dyskutowa�em z Goldem pomys� mojej nowej powie�ci, kt�ra mia�aby ukaza� si� w Galaxy. Wydawca doradza� powie�� o robotach, aleja zdecydowanie odm�wi�em. O robotach pisywa�em jedynie opowiadania, i mia�em powa�ne w�tpliwo�ci, czy uda�oby mi si� skleci� na ten temat sensown� powie��. � Ale� poradzisz sobie � kusi� Gold. � Co my�lisz o przeludnionym �wiecie, w kt�rym prac� ludzi wykonuj� roboty? � Zbyt przygn�biaj�ce � odpar�em. � Nie jestem przekonany, czy mam ch�� pisa� ci�k�, socjologiczn� powie��. � Wi�c zr�b to po swojemu. Lubisz krymina�y. Wymy�l wi�c morderstwo w tym przeludnionym �wiecie, wymy�l detektywa, kt�ry ma rozwi�za� zagadk�, a za partnera daj mu robota. Je�li detektyw nie podo�a zadaniu, zast�pi go robot. To by� celny strza�. Campbell mawia� cz�sto, �e kryminalne opowiadanie science fiction jest sprzeczno�ci� sam� w sobie; w razie k�opot�w detektyw mo�e nieuczciwie wykorzystywa� wymy�lane na poczekaniu wynalazki techniczne, co stanowi�oby nadu�ycie wobec czytelnika. Zasiad�em zatem do pisania klasycznego krymina�u, kt�ry nie by�by takim nadu�yciem, a zarazem by�by typowym utworem science fiction. W ten spos�b powsta�a powie�� Pozytonowy detektyw. Ukaza�a si� drukiem w trzech kolejnych numerach Galaxy: w pa�dzierniku, listopadzie i grudniu 1953 roku. W roku nast�pnym wydrukowa�o j� wydawnictwo Doubleday jako moj� jedenast� ksi��k�. Bez w�tpienia Pozytonowy detektyw okaza� si� ksi��k�, kt�ra po dzi� dzie� stanowi m�j najwi�kszy sukces. Sprzedawa�a si� lepiej ni� inne, wcze�niejsze, od czytelnik�w nap�ywa�y niezwykle serdeczne listy, no i w Doubleday u�miechano si� do mnie tak ciep�o jak nigdy dot�d. Do tej pory, zanim podpisali ze mn� kontrakt, ��dali szkic�w poszczeg�lnych rozdzia��w; teraz wystarcza�o im ju� tylko moje zapewnienie, �e pracuj� nad kolejn� ksi��k�. Pozytonowy detektyw odni�s� sukces tak ogromny, �e nieuniknione okaza�o si� napisanie jego drugiej cz�ci. Podejrzewam, �e gdybym nie zacz�� ju� pisa� prac popularnonaukowych, co sprawia�o mi wielk� frajd�, zabra�bym si� za to natychmiast. Ostatecznie do Nagiego s�o�ca zasiad�em dopiero w pa�dzierniku 1955 roku. Kiedy jednak ju� si� zmobilizowa�em, pisanie sz�o mi jak z p�atka. Utw�r stanowi� jakby przeciwwag� poprzedniej ksi��ki. Akcja Pozy tonowego detektywa rozgrywa si� na Ziemi, gdzie �yje wiele istot ludzkich i nieliczne roboty. Nagie s�o�ce dzieje si� na Solarii, w �wiecie, gdzie jest mn�stwo robot�w, a ludzi niewielu. Co wi�cej, cho� zasadniczo w swojej tw�rczo�ci unika�em w�tk�w romansowych, w Nagim S�o�cu zdecydowa�em si� taki motyw pomie�ci�. By�em bardzo zadowolony z tej powie�ci i w g��bi duszy uwa�a�em j� nawet za lepsz� od Pozytonowego detektywa, ale na dobr� spraw� nie wiedzia�em, co z ni� zrobi�. Do Campbella, kt�ry zaj�� si� dziwaczn� pseudonauk� zwan� dianetyk�, lataj�cymi talerzami, psionik� i innymi w�tpliwej warto�ci sprawami, troch� si� zrazi�em. Z drugiej jednak strony zbyt wiele mu zawdzi�cza�em i dr�czy�y mnie wyrzuty sumienia, ze tak bezceremonialnie zwi�za�em si� z Goldem, kt�ry wydrukowa� w odcinkach ju� dwie moje powie�ci. Ale z narodzinami Nagiego s�o�ca Gold nie mia� nic wsp�lnego, mog�em wi�c dysponowa� t� powie�ci� wedle w�asnej woli. Zaproponowa�em j� zatem Campbellowi, kt�ry nie namy�la� si� ani chwili. Ukaza�a si� w trzech odcinkach w Astounding w roku 1956, w numerach pa�dziernikowym, listopadowym i grudniowym. Campbell tym razem nie pr�bowa� ju� zmienia� tytu�u. W roku 1957 powie�� ukaza�a si� w Doubleday jako moja dwudziesta ksi��ka. Zrobi�a tak� sam� karier� (je�li nie wi�ksz�) jak Pozytonowy detektyw i wydawnictwo Doubleday o�wiadczy�o, �e nie mog� na tych dw�ch powie�ciach poprzesta�. Powinienem napisa� trzeci�, tworz�c tym samym trylogi�, podobnie jak trylogi� tworzy�y moje wcze�niejsze powie�ci z cyklu �Fundacja�. W pe�ni si� z wydawnictwem zgadza�em. Mia�em og�lny pomys� fabu�y i wymy�li�em nawet tytu� � The Bounds of Infinity. W lipcu 1958 roku wyjecha�em z rodzin� na trzy tygodnie nad morze, do Marshfield w stanie Massachusetts. Planowa�em napisa� tam wi�ksz� cz�� powie�ci. Akcj� umie�ci�em na Aurorze, gdzie relacja ludzie � roboty nie przechyla si� ani na korzy�� cz�owieka, jak w Pozytonowym detektywie, ani na korzy�� robota, jak w powie�ci Nagie s�o�ce. Co wi�cej, mia�em zamiar rozbudowa� w�tek mi�osny. Tak to sobie wykombinowa�em � ale co� nie wypali�o. W latach pi��dziesi�tych coraz bardziej wci�ga�o mnie pisanie ksi��ek popularnonaukowych i dlatego po raz pierwszy w swojej karierze zacz��em tworzy� co�, co pozbawione by�o iskry bo�ej. Po napisaniu czterech rozdzia��w zniech�ci�em si� i zarzuci�em pomys�. Zdawa�em sobie jasno spraw�, �e nie podo�am w�tkowi romansowemu i nie zdo�am stosownie wywa�y� relacji cz�owiek�robot. I tak ju� zosta�o. Min�o dwadzie�cia pi�� lat. Zar�wno Pozytonowy detektyw jak i Nagie s�o�ce nieustannie by�y wznawiane. Obie powie�ci pojawi�y si� na rynku razem pod tytu�em The Robot Novels; ukaza�y si� r�wnie� ��cznie z niekt�rymi moimi opowiadaniami w tomie zatytu�owanym The Rest of Robots. Poza tym zar�wno Pozytonowy detektyw jak i Nagie s�o�ce doczeka�y si� licznych wyda� kieszonkowych. Tak wi�c przez dwadzie�cia pi�� lat czytelnicy nie stracili z nimi kontaktu i mam nadziej�, �e przynios�y im one wiele rado�ci. Mn�stwo os�b pisa�o do mnie domagaj�c si� trzeciej powie�ci o robotach. Na zjazdach pytano mnie o ni� wprost. Nigdy jeszcze tak usilnie nie nak�aniano mnie do napisania czegokolwiek (mo�e z wyj�tkiem czwartej powie�ci z cyklu �Fundacja�). Je�li kto� pyta� mnie, czy zamierzam napisa� trzeci� powie�� o robotach, nieodmiennie odpowiada�em: �Tak, kiedy� zabior� si� za ni�, wi�c m�dlcie si�, �ebym �y� jak najd�u�ej�. Ja r�wnie� � nie wiem dlaczego � czu�em, �e powinienem napisa� t� powie��, ale lata mija�y, a we mnie ros�a pewno��, �e nie potrafi� tego dokona�, i umacnia�em si� w smutnym prze�wiadczeniu, �e trzecia powie�� nigdy si� nie narodzi. A jednak w marcu 1983 roku przedstawi�em wydawnictwu Doubleday �d�ugo oczekiwan�� trzeci� powie�� z cyklu �Roboty�. Nosi ona tytu� Roboty z planety �witu i nie ma nic wsp�lnego z nieszcz�sn� pr�b� z 1958 roku.* Isaac Asimov Nowy Jork CZʌ� I AURORA 1. POTOMEK Gladia pomaca�a ogrodow� le�ank�, �eby sprawdzi�, czy nie jest zbyt wilgotna, i usiad�a. Dotkni�cie guzika sprawi�o, �e spocz�a w pozycji p�le��cej, a naci�ni�cie drugiego uruchomi�o pole diamagnetyczne i da�o jej, jak zwykle, poczucie rozlu�nienia. Dlaczego nie? Spoczywa�a przecie� centymetr nad powierzchni�. By�a ciep�a i przyjemna noc, z rodzaju najpi�kniejszych na planecie Aurorze � pachn�ca i pe�na �wiat�a gwiazd. Ze smutkiem przygl�da�a si� licznym iskierkom, tworz�cym wzory na niebie. Iskierkom tym ja�niejszym, �e kaza�a przygasi� �wiat�a domu. Zastanawia�a si�, jak to si� sta�o, �e nigdy nie pozna�a nazw gwiazd i przez dwadzie�cia trzy dekady w�asnego �ycia nie nauczy�a si� rozpoznawa�, kt�ra jest kt�ra. Jedn� z nich obiega�a jej rodzinna planeta Solaria. Gwiazd�, kt�r� przez trzy pierwsze dekady �ycia nazywa�a s�o�cem. Kiedy� Gladi� nazywano Gladia Solaria � wtedy gdy przyby�a na Auror� dwadzie�cia dekad temu, dwie�cie standardowych lat galaktycznych. By�o to niezbyt mi�e podkre�lanie jej obcego miejsca urodzenia. Miesi�c temu min�o dwustulecie osiedlenia si� Gladii na tej planecie, ale przemilcza�a t� rocznic�, bo prawd� m�wi�c nie bardzo chcia�a o tym pami�ta�. Przedtem, na Solarii, nazywa�a si� Gladia Delmarre. Poczu�a za�enowanie: Prawie zapomnia�a to nazwisko. Czy dlatego, �e min�o ju� tyle czasu? Czy raczej stara�a si� go nie pami�ta�? Przez te wszystkie lata nie t�skni�a za Solari�. A teraz? Czy dlatego, i� nagle u�wiadomi�a sobie, �e j� prze�y�a? Planeta opustosza�a, pozosta�a po niej tylko pami��, a ona wci�� �y�a? Czy�by dlatego za ni� t�skni�a? Zmarszczy�a brwi. Nie, nie brakowa�o jej Solarii. Nie t�skni�a za ni� i nie chcia�a tam wraca�. Pozosta�o tylko dziwne uczucie, jakby umar�a cz�� jej samej. Solaria! Ostatnia z zasiedlonych planet Przestrzeniowc�w, ostatnia, z kt�rej uczyniono dom ludzko�ci. I by� mo�e jakie� dziwne prawo symetrii sprawi�o, �e by�a pierwsz�, kt�ra zosta�a opuszczona. Pierwsz�? Czy�by mia�o to oznacza�, �e potem b�dzie druga i trzecia, i nast�pne? Gladia poczu�a, �e jej smutek si� pog��bia. Niekt�rzy istotnie uwa�ali podobne obawy za uzasadnione. Je�li tak, to Aurora, jej nowy dom, niegdy� zasiedlona jako pierwsza, dzi�ki temu samemu prawu symetrii b�dzie ostatni�, kt�ra zginie. W najgorszym razie prawdopodobnie nie stanie si� to za jej �ycia. Ponownie spojrza�a w niebo. Nie mia�a poj�cia, kt�re z tych �wiate�ek oznacza�o s�o�ce Solarii. Wypatrywa�a w�r�d ja�niejszych, ale i ich by�y setki. Wyci�gn�a r�k� i uczyni�a co�, co na w�asny u�ytek nazwa�a �wezwaniem Daneela�. To, �e by�o ciemno, nie mia�o najmniejszego znaczenia. Robot Daneel Olivaw pojawi� si� przy niej natychmiast. Kto�, kto zna�by go nieco d�u�ej ni� dwadzie�cia dekad, od czasu kiedy zosta� skonstruowany przez Hana Fastolfe�a, nie zauwa�y�by �adnych istotnych zmian w jego wygl�dzie. Ta sama szeroka twarz o wydatnych ko�ciach policzkowych, kr�tkie, zaczesane do ty�u br�zowe w�osy, niebieskie oczy, ta sama szczup�a doskona�a figura wygl�da�a jak zawsze m�odzie�czo. � Czy mog� by� w czym� pomocny, pani Gladio? � spyta� swym pozbawionym emocji g�osem. � Tak, Daneelu. Kt�ra z tych gwiazd jest s�o�cem Solarii? Daneel nawet nie spojrza� w niebo. � �adna, pani Gladio. O tej porze roku s�o�ce Solarii nie wschodzi przed trzeci� dwadzie�cia w nocy. � Naprawd�? � Gladia by�a rozczarowana. S�dzi�a, �e interesuj�ca j� gwiazda przez ca�y czas znajduje si� w zasi�gu wzroku. Oczywi�cie, �e wschodzi�y i zachodzi�y o r�nych porach. Przynajmniej tyle wiedzia�a. � A zatem patrzy�am na co�, czego nie ma. � O ile dobrze wnioskuj� z ludzkiego zachowania � powiedzia� Daneel pocieszaj�co � gwiazdy s� tak samo pi�kne bez wzgl�du na to, czy jedna konkretna jest widoczna, czy nie. � Nie w�tpi� � odpar�a Gladia i z trzaskiem podnios�a oparcie do pionu. � Wprawdzie zale�a�o mi w�a�nie na s�o�cu Solarii, ale nie a� tak, �eby siedzie� tutaj do dwadzie�cia po trzeciej. � Nawet gdyby pani to zrobi�a � stwierdzi� Daneel � i tak potrzebowa�aby pani lunety. � Lunety? � Ta gwiazda nie jest zbyt dobrze widoczna go�ym okiem, pani Gladio. � Coraz lepiej! � Strzepn�a d�oni� spodnie. � Powinnam by�a najpierw poradzi� si� ciebie, Daneelu. Ka�dy znaj�cy Gladi� sprzed dwudziestu dekad, kiedy po raz pierwszy przyjecha�a na Auror�, zauwa�y�by zmiany. W odr�nieniu od Daneela by�a tylko cz�owiekiem. Wci�� mia�a sto pi��dziesi�t pi�� centymetr�w wzrostu, prawie o dziesi�� mniej ni� wynosi� idea� kobiety Przestrzeniowc�w. Starannie dba�a o swoj� szczup�� sylwetk� i jej cia�o nie zdradza�o najmniejszych oznak s�abo�ci czy oci�a�o�ci. Ale we w�osach widnia�y �lady siwizny, twarz znaczy�y male�kie zmarszczki wok� oczu, sk�ra za� wiotcza�a. Mog�a jeszcze �y� nast�pne dziesi�� czy dwana�cie dekad, ale nie by�o w�tpliwo�ci, �e lata m�odo�ci ma ju� za sob�. To jej nie przeszkadza�o. � Czy potrafisz rozpozna� wszystkie gwiazdy? � Znam te widoczne go�ym okiem, pani Gladio. � Wiesz, kiedy wschodz� i zachodz� ka�dego dnia roku? � Tak, pani. � Masz wszystkie wiadomo�ci na ich temat? � Tak, pani Gladio. Doktor Fastolfe poprosi� mnie kiedy�, bym opanowa� dane astronomiczne, tak �eby m�g� je mie� na ka�de zawo�anie bez u�ywania komputera. Mawia�, �e woli, kiedy ja podaj� mu informacje, a nie jego komputer. � I uprzedzaj�c nast�pne pytanie, doda�: � nigdy nie wyja�ni� dlaczego. Gladia wykona�a lew� r�k� kolejny gest i w jednej chwili jej dom rozjarzy� si� �wiat�ami. W delikatnym blasku dostrzeg�a obecno�� ciemnych sylwetek kilku robot�w, ale nie zwr�ci�a na nie uwagi. W ka�dym dobrze zorganizowanym �rodowisku roboty zawsze towarzyszy�y ludziom, s�u��c i zapewniaj�c bezpiecze�stwo. Gladia po raz ostatni spojrza�a na niebo, na kt�rym gwiazdy nikn�y w rozproszonym blasku. Wzdrygn�a si� lekko. G�upi kaprys. I co by to zmieni�o, gdyby nawet mog�a dojrze� s�o�ce zaginionego ju� �wiata, jedn� s�ab� iskierk� w�r�d wielu innych? R�wnie dobrze mog�a wybra� kt�r�kolwiek z nich, powiedzie� sobie, �e to jest s�o�ce Solarii, i patrze� na ni�. Odwr�ci�a si� do R. Daneela. Czeka� na ni� cierpliwie. Wi�ksza cz�� jego twarzy by�a ukryta w cieniu. Ponownie u�wiadomi�a sobie, �e rozmy�la, jak niewiele si� zmieni� od czasu, kiedy ujrza�a go po raz pierwszy u doktora Fastolfe�a. Tak dawno temu. Oczywi�cie poddawano go r�nym naprawom. Wiedzia�a o tym, ale by�o to tylko nik�e wspomnienie, odsuwane jak najdalej. Stanowi�o to cz�� og�lnego problemu dotycz�cego tak�e wszystkich istot ludzkich. Przestrzeniowcy potrafili podtrzymywa� swoje �elazne zdrowie i przed�u�a� sw�j wiek do trzydziestu, czterdziestu dekad, ale nie mogli powstrzyma� starzenia. Jedna z ko�ci biodrowych Gladii zosta�a osadzona w tytanowo�krzemowym stawie. Mia�a ca�kowicie sztuczny lewy kciuk, ale nikt nie m�g� tego stwierdzi� bez czu�ego ultrasonografu. Nawet niekt�re z jej nerw�w zainstalowano na nowo. Te sprawy dotyczy�y wszystkich Przestrzeniowc�w w wieku zbli�onym do Gladii. Na wszystkich pi��dziesi�ciu planetach (nie, czterdziestu dziewi�ciu, poniewa� nie mo�na ju� by�o liczy� Solarii). Jednak�e wspomnienie o tym nale�a�o do najwi�kszych nietakt�w. Istnia�y kartoteki medyczne, poniewa� mog�y okaza� si� niezb�dne przy nast�pnych zabiegach, ale nigdy nie ujawniano ich zawarto�ci. Lekarze, kt�rych zarobki przewy�sza�y nawet dochody przewodnicz�cego, zarabiali tak dobrze mi�dzy innymi dlatego, �e byli wykluczeni z lepszego towarz3$twa. W ko�cu oni wiedzieli. Wszystko to by�o cz�ci� typowej dla Przestrzeniowc�w obsesji d�ugowieczno�ci, ich chorobliwej niech�ci do przyznania, �e istnieje staro��, ale Gladia nie zastanawia�a si� nad przyczynami. My�lenie o sobie w tym kontek�cie wytr�ca�o j� z r�wnowagi. Gdyby mia�a tr�jwymiarow� map� w�asnej osoby z zaznaczonymi na czerwono wszystkimi zast�pczymi cz�ciami, wszystkimi naprawami widocznymi wyra�nie na szarym tle nietkni�tej tkanki, jej cia�o z daleka l�ni�oby r�owym blaskiem. Tak przynajmniej s�dzi�a. Jednak jej m�zg wci�� pozostawa� nietkni�ty i dzia�a� bez szwanku, a dop�ki tak b�dzie, bez znaczenia jest, co si� stanie z reszt� cia�a. Wr�ci�a my�lami do Daneela. Zna�a go od dwudziestu dekad, ale dopiero od roku nale�a� do niej. Fastolfe przed �mierci� (prawdopodobnie przyspieszon� przez rozpacz) przekaza� wszystko miastu Eos. Podobne testamenty by�y na porz�dku dziennym. Jednak dwie rzeczy pozostawi� Gladii (poza potwierdzeniem jej prawa w�asno�ci do robot�w, ruchomo�ci oraz domostwa wraz z przyleg�ymi gruntami). Jedn� z tych rzeczy by� Daneel. � Daneelu, czy pami�tasz wszystko, co wydarzy�o si� w ci�gu minionych dwudziestu dekad? � spyta�a. � Tak s�dz�, pani Gladio � odpar� powa�nie. � Oczywi�cie je�li co� zapomnia�em, nie zdaj� sobie z tego sprawy, poniewa� o tym nie wiem i nigdy sobie tego nie u�wiadomi�. � Niekoniecznie � odpar�a Gladia. � Mo�esz doskonale pami�ta�, �e co� si� zdarzy�o, ale nie m�c sobie tego przypomnie�. Cz�sto mi si� zdarza, �e mam co� na ko�cu j�zyka, ale nie mog� tego wyrazi� s�owami. � Nie rozumiem, prosz� pani. Je�li co� wiem, z pewno�ci� b�dzie dost�pne w razie potrzeby. � Idealna pami��? Powoli szli w stron� domu. � Po prostu pami��, prosz� pani. Tak zosta�em skonstruowany. � Na jak d�ugo? � Nie rozumiem. � Chodzi mi o to, jak wiele tw�j m�zg jest w stanie znie��? Od ponad dwudziestu dekad gromadzi wspomnienia. Jak d�ugo jeszcze b�dzie w stanie to robi�? � Nie wiem, prosz� pani. Dotychczas nie mia�em z tym �adnych problem�w. � By� mo�e. Dop�ki pewnego dnia nie zorientujesz si�, �e nie mo�esz ju� zapami�ta� niczego wi�cej. Daneel zamy�li� si� przez chwil�. � Jest to prawdopodobne, pani Gladio. � Widzisz Daneelu, nie wszystkie twoje wspomnienia s� jednakowo wa�ne. � Nie potrafi� ich oceni� w ten spos�b. � Inni b�d� to mogli zrobi�. S�dz�, �e uda�oby si� oczy�ci� twoj� pami��, a potem, pod kontrol�, ponownie j� wype�ni� tylko istotnymi rzeczami, powiedzmy dziesi�cioma procentami ca�o�ci. Dzi�ki temu by�by� znowu zdolny do dzia�ania przez nast�pne stulecia. A przy sta�ym powtarzaniu tego zabiegu m�g�by� osi�gn�� niesko�czono��. Oczywi�cie to jest kosztowne, ale ja bym si� nie opiera�a. Jeste� tego wart. � Czy ten projekt b�dzie ze mn� om�wiony? Czy zostan� spytany o zgod�? � Oczywi�cie. Nie post�pi�abym inaczej. To by oznacza�o nadu�ycie zaufania doktora Fastolfe�a. � Dzi�kuj� pani. W takim razie musz� stwierdzi�, �e nie zgodz� si� na podobny zabieg, dop�ki nie zauwa�� nieprawid�owego funkcjonowania mojej pami�ci. Doszli do drzwi i Gladia si� zatrzyma�a. � Dlaczego? � spyta�a zdziwiona. � Nie mog� ryzykowa� utraty pewnych wspomnie� � odpowiedzia� spokojnie. � Ani przez nieuwag�, ani przez �wiadomy wyb�r osoby kontroluj�cej proces. � Chodzi ci o pory wschodu i zachodu gwiazd? Przepraszam, Daneelu, nie chcia�am ci� urazi�. O jakich wspomnieniach my�lisz? � Zale�y mi na wspomnieniach dotycz�cych mojego partnera, Ziemianina Elijaha Baleya � odpar� spokojnie. Gladia zastyg�a w bezruchu, wi�c w ko�cu Daneel musia� przej�� inicjatyw� i nakaza� gestem otwarcie drzwi. Robot Giskard Reventlov czeka� w salonie i Gladia pozdrowi�a go z tym samym odcieniem niepokoju, jaki zawsze odczuwa�a na jego widok. W por�wnaniu z Daneelem wygl�da� prymitywnie. Mia� charakterystyczny wygl�d robota � metalowy korpus i twarz ca�kowicie pozbawion� ludzkiego wyrazu. Je�li by�o wystarczaj�co ciemno, jego oczy �wieci�y czerwonym blaskiem. Daneel nosi� ubranie, natomiast Giskard mia� tylko jego imitacj�, wprawdzie doskona��, poniewa� to Gladia j� zaprojektowa�a, lecz tylko imitacj�. � No i c� tam, Giskardzie? � spyta�a. � Dobry wiecz�r pani � odpar� Giskard z lekkim sk�onieniem g�owy. Gladia pami�ta�a dawno wypowiedziane przez Elijaha Baleya s�owa, brzmi�ce w jej pami�ci jak szept: � Daneel si� tob� zaopiekuje. B�dzie twoim przyjacielem i obro�c�. Musisz si� z nim zaprzyja�ni� przez pami�� o mnie. Ale chc�, �eby� s�ucha�a Giskarda. Pozw�l mu by� swym doradc�. � Dlaczego on? � skrzywi�a si�. � Nie wiem, czy go lubi�. � Nie prosz� ci�, �eby� go lubi�a. Prosz�, aby� mu ufa�a � odpar� Elijah. Nie chcia� powiedzie� dlaczego. Gladia usi�owa�a ufa� Giskardowi, ale cieszy�a si�, �e nie musi go lubi�. By�o w nim co�, co wywo�ywa�o dreszcz niepokoju. Mia�a ich obu, Daneela i Giskarda, przez wiele dekad, mimo �e Fastolfe by� ich tytularnym w�a�cicielem. Dopiero na �o�u �mierci Han Fastolfe przekaza� jej prawa w�asno�ci. Giskard by� drug� rzecz�, po Daneelu, kt�r� Fastolfe zostawi� Gladii. Powiedzia�a wtedy do starca: � Han, Daneel mi wystarczy. Twoja c�rka Vasilia chcia�aby mie� Giskarda. Jestem tego pewna. Fastolfe le�a� w ��ku z zamkni�tymi oczyma. Wygl�da� o wiele spokojniej ni� przez te wszystkie lata. Nie odpowiedzia� od razu i przez chwil� Gladia pomy�la�a, �e opu�ci� ten �wiat tak cicho, �e nawet tego nie zauwa�y�a. Mocno zacisn�a palce na jego r�ce. Otworzy� oczy. � Gladio, nie dbam o moje biologiczne c�rki � szepn��. � Przez dwadzie�cia wiek�w mia�em tylko jedn� prawdziw� c�rk� � ciebie. Chc�, �eby� to ty dosta�a Giskarda. Jest bardzo cenny. � Dlaczego? � Nie mog� powiedzie�, ale zawsze by� dla mnie oparciem. Zatrzymaj go na zawsze. Obiecaj mi to. � Obiecuj�. Jego oczy otworzy�y si� po raz ostatni, a g�os wykorzystuj�c resztki si�y zabrzmia� prawie normalnie. � Kocham ci�, Gladio, moja c�rko. � Kocham ci�, Hanie, m�j ojcze � odpar�a. To by�y ostatnie s�owa, jakie powiedzia� i us�ysza�. Gladia zorientowa�a si�, �e trzyma za r�k� martwego cz�owieka i przez chwil� nie mog�a zmusi� si� do odej�cia. Tak wi�c Giskard nale�a� do niej. Nie mog�a jednak zrozumie�, dlaczego w jego towarzystwie czuje si� nieswojo. � C�, Giskardzie � powiedzia�a. � Usi�owa�am dojrze� s�o�ce Solarii na niebie,, ale Daneel u�wiadomi� mi, �e b�dzie to niemo�liwe przed trzeci� dwadzie�cia w nocy, a i tak potrzebowa�abym lunety. Wiedzia�e� o tym? � Nie, prosz� pani. � Jak my�lisz? Powinnam czeka� do tej godziny? � S�dz�, �e lepiej b�dzie, je�li p�jdzie pani do ��ka. � Doprawdy? � �achn�a si�. � A gdybym zdecydowa�a si� poczeka�? � To tylko moje zdanie, jednak jutro czeka pani� ci�ki dzie� i bez w�tpienia przyda si� pani odpoczynek. � Dlaczego mia�by to by� ci�ki dzie�? � skrzywi�a si�. � Nie spodziewam si� �adnych trudno�ci. � Jest pani um�wiona na spotkanie z Levularem Mandamusem. � Jestem um�wiona na spotkanie? W jaki spos�b? � Dzwoni� godzin� temu i pozwoli�em sobie� � Pozwoli�e� sobie? Kim on jest? � Cz�onkiem Instytutu Robotyki. � A wi�c jest podw�adnym Keldena Amadira. � Tak, prosz� pani. � Zrozum, Giskardzie, �e nie jestem zainteresowana spotkaniem ani z jakim� Mandamusem, ani z nikim, kto ma cokolwiek wsp�lnego z t� jadowit� ropuch� Amadirem. Skoro wi�c pozwoli�e� sobie w moim imieniu zgodzi� si� na t� rozmow�, to teraz zadzwo� i j� odwo�aj. � Je�li wyda mi pani rozkaz, i to w kategorycznym tonie, postaram si� go wykona�. Ale by� mo�e nie b�d� w stanie. Moim zdaniem odwo�anie tego spotkania mo�e pani zaszkodzi�, a nie mog� pozwoli�, by moje dzia�anie w czymkolwiek pani zagrozi�o. � Giskardzie, mo�esz si� myli� w swoich os�dach. Kim jest ten cz�owiek, �e odwo�anie przeze mnie jego wizyty mo�e mi zaszkodzi�? Czy�by jego praca w Instytucie Robotyki by�a dla mnie a� tak istotna? Gladia zdawa�a sobie spraw�, �e nie powinna wy�adowywa� swojej z�o�ci na Giskardzie. By�a zdenerwowana wie�ciami o opuszczeniu Solarii i zak�opotana w�asn� niewiedz�, przez kt�r� szuka�a na niebie gwiazdy, kt�rej nie mog�a dostrzec. Oczywi�cie to umiej�tno�ci Daneela u�wiadomi�y jej, jak� jest ignorantk�. Nie mia�a jednak do niego pretensji, bo wygl�dem nie r�ni� si� od cz�owieka i automatycznie traktowa�a go jak istot� ludzk�. Powierzchowno�� decyduje o wszystkim. Poniewa� by�o wida�, �e Giskard jest robotem, wi�c ka�dy od razu zak�ada�, i� nie mo�na zrani� jego uczu�. Rzecz jasna, Giskard nie zareagowa� na jej zrz�dzenie. (Gdyby przysz�o co do czego, Daneel post�pi�by zreszt� tak samo.) � Okre�li�em doktora Mandamusa jako cz�onka Instytutu Robotyki � odezwa� si� Giskard � ale jest jeszcze czym� wi�cej. Przez kilka ostatnich lat by� praw� r�k� doktora Amadira. Sta� si� dzi�ki temu znan� osobisto�ci� i nie nawyk�, aby mu odmawiano. Nie nale�y obra�a� doktora Mandamusa. � Niby dlaczego, Giskardzie? Nic mnie nie obchodzi Mandamus, tak samo jak Amadiro. Pami�tasz chyba, �e kiedy� Amadiro � kiedy on, ja, i ten �wiat byli�my m�odzi � zrobi� wszystko, aby obarczy� doktora Fastolfe�a win� za morderstwo. Tylko cudem uda�o si� udaremni� jego machinacje. � Pami�tam to doskonale, prosz� pani. � Co za ulga. Obawia�am si�, �e przez dwadzie�cia dekad zapomnia�e�. W tym czasie nie mia�am nic wsp�lnego ani z Amadirem, ani z �adnym cz�owiekiem z nim zwi�zanym i mam zamiar dalej tak post�powa�. Nie dbam o to, jak bardzo mo�e mi to wszystko zaszkodzi� ani jakie mog� by� konsekwencje. Nie spotkam si� z �adnym doktorem jak�mu�tam. Nie umawiaj mnie wi�cej bez mej zgody lub w ostateczno�ci bez uzasadnienia mi konieczno�ci jakiego� spotkania. � Tak, prosz� pani � powiedzia� Giskard � ale je�li mog� zauwa�y� � Nie, nie mo�esz � odpar�a i odwr�ci�a si� od niego. Na chwil� zapad�a cisza, ale Gladia nie odesz�a nawet trzech krok�w, kiedy Giskard spokojnie doda�: � Musz� prosi�, aby mi pani zaufa�a. Gladia zatrzyma�a si�. Dlaczego tak to sformu�owa�? Znowu us�ysza�a g�os z przesz�o�ci. �Nie prosz�, �eby� go lubi�a. Prosz�, �eby� mu ufa�a�. Zacisn�a usta i skrzywi�a si�. � No dobrze � rzuci�a z irytacj�. � Co chcesz mi powiedzie�, Giskardzie? � Tylko tyle, �e dop�ki �y� doktor Fastolfe, na Aurorze i innych �wiatach dominowa�a jego linia post�powania. Dzi�ki temu mieszka�cy Ziemi mogli bez przeszk�d migrowa� na r�ne planety Galaktyki i tak powsta�y �wiaty Osadnik�w. Jednak doktor Fastolfe nie �yje, a nast�pcom brakuje jego autorytetu. Doktor Amadiro natomiast nigdy nie ukrywa� swych antyziemskich uprzedze�. Istnieje wi�c du�e prawdopodobie�stwo, �e obecnie zatriumfuje polityka wroga wobec Ziemi i Osadnik�w. � Je�li nawet, to co ja mog� zrobi� w tej sprawie? � Mo�e si� pani spotka� z doktorem Mandamusem i dowiedzie� si�, dlaczego tak niecierpliwie pragnie z pani� rozmawia�. Nalega�, �eby um�wi� go mo�liwie najwcze�niej. Zaproponowa� nawet �sm� rano. � Giskardzie, nigdy nie przyjmuj� przed po�udniem. � Jak ju� m�wi�em, pro�ba, aby zobaczy� si� z pani� w porze �niadania, mo�e �wiadczy� o jego desperacji. Uwa�am, i� jest bardzo wa�ne, aby dowiedzie� si�, dlaczego tak mu na tym zale�y. � A je�li go nie przyjm�, to twoim zdaniem przysporzy mi to k�opot�w? Nie wnikam, czy decyzja ta zaszkodzi Ziemi lub Osadnikom lub jednym i drugim. Czy uwa�asz, �e b�dzie mia�a negatywne skutki dla mnie osobi�cie? � Prosz� pani, to mo�e utrudni� ziemskie osadnictwo w Galaktyce. Ten plan narodzi� si� ponad dwadzie�cia dekad temu w g�owie policjanta Elijaha Baleya. Zatrzymanie tego procesu zniszczy pami�� o nim. Czy myl� si� s�dz�c, i� jakiekolwiek umniejszenie jego zas�ug zostanie przez pani� odebrane jako osobista zniewaga? Gladia by�a oszo�omiona. W ci�gu ostatniej godziny nazwisko Elijaha Baleya pojawi�o si� w rozmowach dwukrotnie. Odszed� ju� dawno � kr�tko �yj�cy Ziemianin, kt�ry zmar� ponad szesna�cie dekad temu � ale samo wspomnienie jego nazwiska wci�� j� porusza�o. � Dlaczego sytuacja sta�a si� nagle tak powa�na? � spyta�a. � Wcale nie nagle. Przez dwadzie�cia dekad mieszka�cy Ziemi i Przestrzeniowcy mieli sprzeczne interesy i tylko m�dra polityka doktora Fastolfe�a zapobiega�a wyst�pieniu otwartych konflikt�w. Teraz, kiedy doktor Fastolfe nie �yje, opozycja sta�a si� silniejsza. Opuszczenie Solarii bardzo j� wzmocni�o i by� mo�e wkr�tce stanie si� ona dominuj�c� si�� polityczn�. � Dlaczego? � To wyra�ny znak, �e maleje pot�ga Przestrzeniowc�w i wielu mieszka�c�w Aurory uwa�a, i� nale�y podj�� zdecydowane dzia�ania � teraz albo nigdy. � S�dzisz, �e moje spotkanie z tym cz�owiekiem mo�e zapobiec temu wszystkiemu? � Tak, prosz� pani. Gladia milcza�a przez chwil� i zn�w przypomnia�a sobie, chocia� z oporami, �e obieca�a Elijahowi zaufanie do Giskarda. � Dobrze � powiedzia�a. � Nie chc� tego i nie przypuszczam, �eby spotkanie z tym cz�owiekiem cokolwiek zmieni�o, ale dobrze, zobacz� si� z nim. Gladia spa�a, a ca�y dom by� pogr��ony w ciemno�ciach � wed�ug ludzi. Jednak nadal t�tni� �yciem, poniewa� roboty mia�y jeszcze wiele pracy; swe zadania wykonywa�y u�ywaj�c promieniowania podczerwonego. Nale�a�o uporz�dkowa� mieszkanie. Trzeba by�o przyj�� zapasy, pozby� si� �mieci, oczy�ci� i wypolerowa� meble, pouk�ada� rozrzucone drobiazgi. No i pozostawa�y jeszcze obowi�zki nocnego dozorcy. �adne drzwi nie mia�y zamk�w; nie musia�y. Na Aurorze nie istnia�a przest�pczo��, nic nie zagra�a�o mieszka�com ani ich mieniu. Dzia�o si� tak, poniewa� ludzi i ich w�asno�ci przez ca�y czas strzeg�y roboty. Wszyscy doskonale o tym wiedzieli i przyjmowali za rzecz naturaln�. Cen� tego spokoju by�o to, �e roboty str�uj�ce zawsze musia�y trwa� na posterunku. Nigdy ich nie u�ywano, ale tylko dlatego, �e zawsze tam by�y. Giskard i Daneel, kt�rych mo�liwo�ci zdecydowanie przekracza�y zakres dzia�ania zwyczajnych robot�w domowych, nie mieli sprecyzowanych obowi�zk�w � o ile oczywi�cie pomin�� nadz�r nad w�a�ciwym wype�nianiem zada� przez pozosta�e roboty. O trzeciej nad ranem obeszli ca�y dom, aby upewni� si�, �e roboty str�uj�ce dobrze wype�niaj� swoje obowi�zki i nie ma �adnych problem�w. Spotkali si� przy po�udniowej granicy posiad�o�ci i przez chwil� rozmawiali j�zykiem pe�nym skr�t�w i niedom�wie�. W ci�gu dziesi�cioleci wypracowali sobie wsp�lny kod i nie potrzebowali ju� zwyk�ych ozdobnik�w ludzkiej mowy. � Chmury. Nie wida� � powiedzia� Daneel nies�yszalnym szeptem. Gdyby jego s�owa by�y przeznaczone dla ludzkich uszu, ca�e zdanie prawdopodobnie brzmia�oby: �Jak widzisz, przyjacielu Giskardzie, zachmurzy�o si�. Je�liby pani Gladia czeka�a, aby ujrze� Solari�, i tak nic by nie zobaczy�a. A odpowied� Giskarda: � Prognoza. Spotkanie, raczej � oznacza�aby: �Zapowiadali to w prognozie pogody, przyjacielu Daneelu, dzi�ki czemu mo�na by�o przekona� pani� Gladi�, �eby wcze�niej po�o�y�a si� do ��ka. Uzna�em, i� nale�y rzetelnie przedstawi� spraw� i nam�wi� j� na spotkanie, o kt�rym ci m�wi�em�. � Wydaje mi si�, przyjacielu Giskardzie, i� g��wn� przyczyn� oporu pani Gladii by�o przygn�bienie wywo�ane wiadomo�ci� o opuszczeniu Solarii. By�em tam kiedy� razem z partnerem Elijahem, kiedy pani Gladia by�a jeszcze Solariank� i tam mieszka�a. � Zawsze s�dzi�em, �e pani Gladia nie by�a szcz�liwa na swojej rodzinnej planecie. Dlatego ch�tnie j� opu�ci�a i nie zamierza�a tam wraca�. Ale zgadzam si� z tob�, �e bardzo j� przygn�bia �wiadomo��, i� historia Solarii dobieg�a ko�ca. � Nie rozumiem zachowania pani Gladii, ale wiele razy przekona�em si�, �e ludzkiego post�powania nie da si� logicznie zinterpretowa�. � W�a�nie przez to czasem jest trudno zdecydowa�, co b�dzie dla ludzi korzystne, a co nie. � Giskard powiedzia�by to z westchnieniem, gdyby by� cz�owiekiem. Ale jako robot m�wi� bez emocji. Analizowa� tylko k�opotliw� sytuacj�. � Z tego w�a�nie powodu wydaje mi si�, �e Trzy Prawa Robotyki s� niekompletne lub niewystarczaj�ce. � Wspomnia�e� ju� o tym, Giskardzie. Pr�bowa�em uwierzy�, ale nie mog�em. Giskard przez chwil� milcza�. � Gdy rozwa�am t� spraw� teoretycznie, dochodz� do wniosku, �e musz� by� niekompletne lub niewystarczaj�ce, ale kiedy usi�uj� w to uwierzy�, te� mi si� nie udaje. Jestem przez nie zwi�zany. Gdybym nie by�, z pewno�ci� zdo�a�bym zaakceptowa� ich niedoskona�o��. � Nie potrafi� zrozumie� tego paradoksu. � Ani ja. Ale co� mnie zmusza, �eby go jako� wyrazi�. Przy okazji, po dzisiejszej rozmowie z pani� Gladia wydaje mi si�, �e jestem bliski odkrycia, czym si� wyra�a niedoskona�o�� Trzech Praw. Spyta�a mnie, w jaki spos�b odwo�anie spotkania mo�e zagrozi� jej osobi�cie, i tego w�a�nie wyja�nienia nie by�em w stanie udzieli�, poniewa� nie wynika�o ono bezpo�rednio z Trzech Praw. � Znalaz�e� doskona�� odpowied�, przyjacielu Giskardzie. Wymazanie z pami�ci ludzi imienia partnera Elijaha g��boko dotkn�oby pani� Gladi�. � To najlepsza odpowied� nie wynikaj�ca z Trzech Praw. Ale nie najlepsza mo�liwa. � Jaka jest ta lepsza? � Nie wiem. Nie mog� jej wyrazi� ani s�ownie, ani nawet przekaza� samej idei, dop�ki jestem zwi�zany Prawami. � Nie ma nic ponad Prawami � stwierdzi� Daneel. � Gdybym by� cz�owiekiem � odpar� Giskard � umia�bym spojrze� ponad Prawa. A s�dz�, �e ty, przyjacielu Daneelu, zdo�a�by� to zrobi� szybciej ode mnie. � Ja? � Tak, przyjacielu. D�ugo si� nad tym zastanawia�em. Mimo �e jeste� robotem, tw�j spos�b rozumowania jest zdumiewaj�co podobny do ludzkiego. � Nie nale�y tak m�wi� � powiedzia� Daneel powoli, jakby cierpia�. � Wyci�gasz takie wnioski, poniewa� masz wgl�d w umys�y ludzi. Wypacza to twoje os�dy i mo�e ci� wreszcie zniszczy�. By�aby to dla mnie wielka przykro��. Je�li potrafisz si� nieco powstrzyma� przed czytaniem w my�lach, uczy� tak. � Nie potrafi�, przyjacielu Daneelu � Giskard gwa�townie si� odwr�ci�. � Nie chc�. �a�uj�, �e robi� to tak rzadko, poniewa� ograniczaj� mnie Trzy Prawa. Nie mog� si�ga� zbyt g��boko � ze strachu, �e komu� szkodz�. Nie mog� wystarczaj�co wp�ywa� na ludzi � ze strachu, �e komu� szkodz�. � Ale na pani� Gladi� wywar�e� presj� bardzo delikatnie, przyjacielu Giskardzie. � Niezupe�nie. M�g�bym zmieni� jej spos�b my�lenia i spowodowa�, �e zgodzi�aby si� na spotkanie bez �adnych sprzeciw�w, ale ludzki umys� jest tak zagadkowy i pe�en komplikacji, i� odwa�y�em si� na bardzo niewiele. Ka�da wprowadzona przeze mnie zmiana wytwarza nast�pne, kt�rych nie mog� dok�adnie przewidzie� i obawiam si� ich negatywnych efekt�w. � Ale jako� wp�yn��e� na pani� Gladi�. � Nie musia�em. S�owo �zaufanie� porusza j� i czyni bardziej uleg��. Zauwa�y�em to ju� w przesz�o�ci, ale u�ywam go tylko w momentach najwy�szej konieczno�ci, bo zbyt cz�ste korzystanie z niego z pewno�ci� os�abi�oby ten wp�yw. Nie pojmuj� tego zjawiska, lecz nie mog� poszuka� wyja�nienia. � Czy przeszkod� stanowi� Trzy Prawa? Zdawa�o si�, �e oczy Giskarda zap�on�y silniejszym blaskiem. � Tak. Na ka�dym etapie staj� mi na drodze. Nie mog� ich jednak zmieni�, bo na to nie pozwalaj�. Lecz jednocze�nie musz� je zmodyfikowa�, gdy� wyczuwam zbli�aj�c� si� katastrof�. � Wspomina�e� o tym ju� wcze�niej, przyjacielu Giskardzie, ale nie wyja�ni�e� charakteru zagro�enia. � Poniewa� go nie znam. Wi��e si� to ze wzrostem napi�cia mi�dzy Auror� a Ziemi�, ale jak owo napi�cie wp�ynie na sam� katastrof�, nie potrafi� powiedzie�. � Czy istnieje mo�liwo��, �e mimo wszystko nie dojdzie do niej? � Nie s�dz�. W�r�d pewnych urz�dnik�w, z kt�rymi si� zetkn��em, wyczu�em atmosfer� katastrofy i oczekiwanie na triumf. Nie umiem tego lepiej opisa� i g��biej zbada�, poniewa� na przeszkodzie stoj� Trzy Prawa. Jest jeszcze inny pow�d, aby spotkanie z Mandamusem odby�o si� jutro � pozwoli mi to wejrze� w jego umys�. � A je�li badanie nie da �adnych efekt�w? Wprawdzie Giskard nie potrafi� g�osem wyrazi� emocji, lecz jego s�owa pe�ne by�y rozpaczy. � W takim razie b�d� bezradny. Mog� dzia�a� tylko zgodnie z Prawami. C� wi�cej m�g�bym zrobi�? � Nic � odpar� cicho przygn�biony Daneel. Gladia wesz�a do salonu pi�tna�cie po �smej, z rozmys�em � i odrobin� z�o�liwo�ci � ka��c Mandamusowi (z niech�ci� nauczy�a si� tego nazwiska) czeka�. Sp�dzi�a te� szczeg�lnie du�o czasu przed lustrem i po raz pierwszy od lat z rozpacz� przygl�da�a si� pasmom siwych w�os�w. Po�a�owa�a nawet, �e zrezygnowa�a z powszechnego na Aurorze zwyczaju u�ywania farby. Ostatecznie, im pi�kniej i m�odziej by wygl�da�a, tym trudniejsza by�aby rola tego pacho�ka Amadira. Przekonywa�a sam� siebie, �e z pewno�ci� od pierwszego wejrzenia poczuje niech�� do tego cz�owieka. Obawia�a si� jednak, �e je�li oka�e si� m�ody i atrakcyjny, a mi�� twarz rozja�ni mu na powitanie s�oneczny u�miech, mo�e wzbudzi� w niej sympati�. Jednak jego widok przyni�s� Gladii ulg�. Go�� by� m�ody, owszem, i prawdopodobnie nie uko�czy� jeszcze swojego pierwszego p�wiecza, niewiele jednak mu to da�o. Zwraca� uwag� wzrostem � mia� pewnie ze sto osiemdziesi�t pi�� centymetr�w, jak oceni�a � ale bardzo szczup�a sylwetka sprawia�a, �e wygl�da� jak patyk. W�osy mia� zbyt ciemne jak na Aurorianina. Oczy by�y jasnobr�zowe, twarz zbyt d�uga, wargi zbyt cienkie, usta za szerokie, cera niedostatecznie jasna. Jednak prawdziwej m�odzie�czo�ci ostatecznie pozbawia� go sztywny wygl�d i spojrzenie bez �ladu u�miechu. Niespodziewanie Gladia przypomnia�a sobie niezwykle modne na Aurorze powie�ci historyczne, kt�re nieodmiennie dotyczy�y prymitywnej Ziemi � do�� dziwne na planecie, gdzie coraz bardziej wzrasta�a nienawi�� do Ziemian � i pomy�la�a: Ale� to prawdziwy purytanin! Niemal u�miechn�a si� z ulg�. Purytanie byli zwykle przedstawiani jako �li ludzie i � niezale�nie od tego, czy ten Mandamus by� jednym z nich, czy nie � wygodne by�o dla niej, �e tak wygl�da�. Jednak kiedy si� odezwa�, poczu�a rozczarowanie, poniewa� g�os brzmia� mi�kko i melodyjnie. Je�li mia�by dope�ni� stereotypu, powinien m�wi� chropawo i przez nos. � Pani Gremionis? U�cisn�a jego d�o�, u�miechaj�c si� �askawie. � Prosz� m�wi� mi Gladia. Wszyscy tak robi�. � Wiem, �e u�ywa pani nazwiska m�a. � U�ywa�am go, ale moje ma��e�stwo zako�czy�o si� polubownie kilka dekad temu. � Przetrwa�o jednak d�ugo. � Bardzo d�ugo. By�o wyj�tkowo udane, ale nawet najlepsze rzeczy kiedy� si� ko�cz�. � Tak, przeci�ganie sukcesu ponad miar� mo�e doprowadzi� do kl�ski � powiedzia� sentencjonalnie Mandamus. Gladia przytakn�a i doda�a z lekkim u�miechem: � M�drze pan m�wi jak na kogo� w tak m�odym wieku. Ale mo�e by�my przeszli do jadalni? �niadanie jest ju� gotowe i nie chcia�abym zbyt d�ugo pana zatrzymywa�. Gdy Mandamus ruszy� za ni�, Gladia dostrzeg�a towarzysz�ce mu dwa roboty. Dla mieszka�c�w Aurory by�o rzecz� nie do poj�cia, aby wyruszy� gdziekolwiek bez ich asysty, ale dop�ki sta�y nieruchomo, nikt nie zwraca� na nie uwagi. Gladia zerkn�a jeszcze raz i stwierdzi�a, �e s� to ostatnie modele, bardzo kosztowne. Ich pseudoubrania by�y starannie wykonane i � chocia� nie jej autorstwa � pierwszorz�dnej roboty. Pomy�la�a niech�tnie, �e przecenia sam� siebie. Postanowi�a si� dowiedzie�, kto jest tw�rc� projektu, bowiem wyra�nie pojawi� si� nowy, zdolny konkurent. Zauwa�y�a z aprobat�, �e pseudoubrania s� utrzymane w jednym stylu, ale jednocze�nie zachowuj� odr�bno��. Nie spos�b by�o pomyli� jednego robota z drugim. Mandamus dostrzeg� jej pe�ne podziwu spojrzenia i zareagowa� z niepokoj�c� trafno�ci�. (Jest inteligentny, pomy�la�a rozczarowana Gladia.) � Zewn�trzny wygl�d robot�w zosta� zaprojektowany przez m�odego cz�owieka z instytutu. Jeszcze nie wyrobi� sobie nazwiska, ale zgodzi si� pani chyba ze mn�, �e to tylko kwestia czasu? � Z pewno�ci� � przytakn�a Gladia. Nie oczekiwa�a, �e dojdzie do zasadniczej rozmowy przed ko�cem �niadania. Do z�ego tonu nale�a�o rozmawianie przy posi�kach o czym� istotnym i Gladia szybko zorientowa�a si�, �e wymiana b�ahych frazes�w nie jest najmocniejsz� stron� Mandamusa. Oczywi�cie m�wili o pogodzie. O ostatniej ulewie i mo�liwo�ci nadej�cia suszy. Wyrazi� te� obowi�zkowy zachwyt nad urz�dzeniem domu, co Gladia przyj�a z wyuczon� skromno�ci�. Nie uczyni�a niczego, aby pom�c go�ciowi w prowadzeniu konwersacji. W ko�cu jego wzrok spocz�� na Daneelu, stoj�cym cicho i bez ruchu w �ciennej wn�ce. Mandamus prze�