10074
Szczegóły |
Tytuł |
10074 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10074 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10074 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10074 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Isaac Asimov
Niewolnik szpalt
Prze�o�y� Edward Szmigiel
Jako strona pozwana. Ameryka�ska Korporacja Robot�w i�Ludzi Mechanicznych mia�a wystarczaj�ce wp�ywy, aby wymusi� proces przy drzwiach zamkni�tych i�bez �awy przysi�g�ych. Przedstawiciele Northeastern University nie pr�bowali si� temu przeciwstawia�. Cz�onkowie zarz�du uczelni wiedzieli doskonale, jak mog�aby zareagowa� opinia publiczna, na jak�kolwiek wzmiank� o�wymkni�ciu si� robota spod kontroli. Potrafili te� przewidzie�, �e rozruchy przeciw robotom mog�yby przerodzi� si� w�rozruchy przeciw ca�emu �rodowisku naukowemu.
Rz�d, reprezentowany w�tej sprawie przez s�dziego Harlowa Shane�a, pragn�� wi�c spokojnego zako�czenia tego rozgardiaszu. Niedobrze by�o zra�a� sobie zar�wno U.S. Robots, jak i��wiat akademicki.
- Poniewa� ani prasa, ani publiczno��, ani s�d przysi�g�ych nie s� obecne, panowie, dope�nijmy tylko niezb�dnych formalno�ci i�przejd�my do fakt�w - powiedzia� s�dzia Shane.
M�wi�c to u�miechn�� si� sztywno, by� mo�e bez wi�kszej nadziei na to, �e jego pro�ba zostanie wys�uchana i�poprawi� tog�, aby usi��� wygodniej. Mia� sympatyczn� rumian� twarz, z�kt�rej bi�a surowo�� i�powaga w�a�ciwa autorytetowi s�dziowskiemu, i�s�dzia o�tym wiedzia�.
Barnabas H. Towarzyski profesor katedry fizyki na Northeastern University, zosta� zaprzysi�ony jako pierwszy. Sk�ada� przysi�g� z�wyrazem twarzy, kt�ry ca�kowicie przeczy� jego nazwisku.
Po zwyk�ych pytaniach otwieraj�cych przes�uchanie oskar�yciel wsun�� r�ce g��boko do kieszeni i�zapyta�:
- Kiedy i�w jaki spos�b, panie profesorze, po raz pierwszy zainteresowa� si� pan spraw� ewentualnego zatrudnienia robota EZ-27?
Na ma�ej i�kanciastej twarzy profesora Towarzyskiego pojawi� si� wyraz niepokoju, niewiele �agodniejszy ni� poprzedni.
- Od pewnego czasu utrzymywa�em kontakt zawodowy i�towarzysk� znajomo�� z�doktorem Alfredem Lanningiem, dyrektorem do spraw naukowo-badawczych w�Korporacji U.S. Roberts - odpowiedzia�. - By�em wi�c sk�onny wys�ucha� go z�pewn� doz� tolerancji, kiedy otrzyma�em od niego raczej dziwn� propozycj� trzeciego marca zesz�ego roku...
- 2033 roku?
- Tak jest.
- Przepraszam, �e panu przerwa�em. Prosz� m�wi� dalej. Profesor skin�� g�ow� zmarszczywszy czo�o, przez chwil� zbiera� my�li, a�nast�pnie zacz�� m�wi�.
Profesor Towarzyski spojrza� na robota zaniepokojony.
Wniesiono go przed chwil� do piwnicznego magazynu w�okratowanej skrzyni, zgodnie z�przepisami reguluj�cymi transport robot�w na Ziemi.
Wiedzia�, �e go przywioz�; nie chodzi�o o�to, �e by� nieprzygotowany. Od pierwszego telefonu doktora Lanninga trzeciego marca czu�, �e ulega sile perswazji robotyka i�teraz, w�wyniku jego konsekwentnych dzia�a�, znalaz� si� twarz� w�twarz z�robotem. Stoj�c w�zasi�gu r�ki, robot wydawa� si� niezwykle du�y.
Alfred Lanning przez moment patrzy� na niego w�skupieniu, jak gdyby chc�c si� upewni�, czy nie zosta� uszkodzony przy przewozie. Potem zwr�ci� si� do profesora.
- To jest robot EZ-27, pierwszy egzemplarz tego typu przeznaczony do u�ytku publicznego - odwr�ci� si� do robota:
- To jest profesor Towarzyski, Easy.
Easy m�wi� beznami�tnie, ale tak silnym g�osem, �e profesor si� sp�oszy�.
- Dzie� dobry, panie profesorze.
Easy przy swym ponaddwumetrowym wzro�cie zachowywa� og�lne proporcje cz�owieka - w�U.S. Robots zawsze zwracali na to szczeg�ln� uwag� przy sprzeda�y.
Dzi�ki temu oraz dzi�ki posiadaniu podstawowych patent�w na m�zg pozytronowy mieli faktyczny monopol na roboty i�prawie zmonopolizowali rynek wszelkich maszyn obliczeniowych.
Dwaj m�czy�ni, kt�rzy uwolnili robota z�klatki, wyszli, a�profesor patrzy� kolejno to na Lanninga, to na robota.
- Jestem pewien, �e jest nieszkodliwy - powiedzia�, ale, w�jego g�osie nie by�o pewno�ci.
- Bardziej nieszkodliwy ni� ja - powiedzia� Lanning. Mnie mo�na by sprowokowa� do uderzenia pana. Easy�ego nie. Zak�adam, �e zna pan Trzy Prawa Robotyki.
- Tak, oczywi�cie - odpar� Towarzyski.
- S� one wbudowane w�struktury m�zgu i�musz� by� przestrzegane. Pierwsze Prawo, najwa�niejsza zasada istnienia robota, chroni �ycie i�dobro wszystkich ludzi przerwa�, podrapa� si� po policzku, a�nast�pnie doda�: Chcieliby�my przekona� o�tym wszystkich mieszka�c�w Ziemi, ale jak dot�d niezupe�nie nam si� to udaje.
- On po prostu wydaje si� taki gro�ny.
- To prawda. Zobaczy pan jednak, �e jest u�yteczny, chocia� na to nie wygl�da.
- W�a�ciwie nie wiem jeszcze, do czego m�g�by si� nam przyda�.
- Rozmowy, kt�re dot�d prowadzili�my, nie by�y zbyt konkretne. Mimo to zgodzi�em si� obejrze� ten przedmiot i�w�a�nie to robi�.
- Zrobimy co� wi�cej, profesorze. Czy przyni�s� pan ksi��k�?
- Tak.
- Mog� j� zobaczy�?
Profesor Towarzyski przykucn��, nie odrywaj�c oczu od metalowej postaci, kt�ra przed nim sta�a. Wyj�� ksi��k� z�akt�wki u�swoich st�p.
Lanning wyci�gn�� po ni� r�k� i�spojrza� na ok�adk�.
- �Fizykochemia elektrolit�w w�roztworze�. Zgoda.
Sam pan wybiera� na chybi� trafi�. Nie sugerowa�em �adnego konkretnego tekstu. Mam racj�?
- Tak.
Lanning poda� ksi��k� robotowi EZ-27.
Profesor poderwa� si� z�miejsca.
- Nie! To cenna ksi��ka!
Lanning uni�s� swoje bujne brwi, i�powiedzia� spokojnie:
- Zapewniam pana, �e Easy nie ma zamiaru rozedrze� ksi��ki na p�, by zademonstrowa� swoj� si��. Potrafi obchodzi� si� z�ksi��k� r�wnie ostro�nie jak pan lub ja.
Zaczynaj, Easy.
- Dzi�kuj� panu - powiedzia� Easy. A�potem obracaj�c si� nieznacznie doda�:
- Za pana pozwoleniem, profesorze Towarzyski.
Profesor zaskoczony odpar�:
- Tak, oczywi�cie.
Powoli i�pewnie manipuluj�c metalowymi palcami Easy przewraca� strony ksi��ki; najpierw zerka� na lew� stron�, a�potem na praw�. W�ten spos�b ogl�da� kolejne strony, jakby fotografuj�c je oczami.
Nawet w�tym du�ym pomieszczeniu jego pot�na posta� zdawa�a si� przyt�acza� stoj�cych przy nim ludzi.
- �wiat�o nie jest tu zbyt dobre - wymamrota� Towarzyski.
- Wystarczy.
Potem ostrzejszym ju� tonem zapyta�:
- Ale co on robi?
- Cierpliwo�ci, prosz� pana.
Wreszcie przewr�cona zosta�a ostatnia strona.
- No i�c�, Easy? - zapyta� Lanning.
- Jest to bardzo poprawna ksi��ka i�niewiele rzeczy mog� tu wskaza� - powiedzia� robot. - W�linii 22 na stronie 27 s�owo �pozytywny� jest napisane �p-o-y-z-t-y-w-n-y - przecinek w�linii 6 na stronie 32 jest zb�dny, za to powinno si� go u�y� w�linii 13 na stronie 54. Znak plus w�r�wnaniu XIV-2 na stronie 337 powinien by� minusem, je�li ma ono by� zgodne z�poprzednimi r�wnaniami...
- Chwileczk�! Chwileczk�! - zawo�a� profesor. - Co on robi?
- Robi? - powt�rzy� Lanning ironicznie. - Ba, cz�owieku, on ju� sko�czy�! Zrobi� korekt� tej ksi��ki.
- Zrobi� korekt�?
- Tak. W�ci�gu tego kr�tkiego czasu, jaki mu zabra�o przewr�cenie stron ksi��ki, wy�apa� wszystkie pomy�ki w�pisowni, b��dy gramatyczne i�interpunkcyjne. Odnotowa� usterki w�szyku zdania i�odkry� niekonsekwencje.
Potrafi r�wnie� zachowa� te informacje z�absolutn� dok�adno�ci� na zawsze.
Profesor otworzy� usta, skrzy�owa� ramiona na klatce piersiowej i�patrzy� na nich w�milczeniu. Wreszcie powiedzia�:
- To znaczy, �e to jest robot, kt�ry robi korekt�?
Lanning skin�� g�ow�.
- Mi�dzy innymi.
- Ale dlaczego mi pan to pokazuje?
- Aby pom�g� mi pan przekona� uniwersytet, �e ten robot jest tu potrzebny.
- Do robienia korekt?
- Mi�dzy innymi - powt�rzy� cierpliwie Lanning.
Wychud�a twarz profesora zastyg�a w�wyrazie niedowierzania.
- Ale� to absurd!
- Dlaczego?
- Uniwersytet nigdy by nie m�g� sobie pozwoli� na zakup tego p�tonowego - musi przynajmniej tyle wa�y� - tego p�tonowego korektora.
- Robienie korekty to nie wszystko co umie. B�dzie przygotowywa� raporty ze szkic�w, wype�nia� formularze, s�u�y� za dok�adn� kartotek� z�pami�ci�, ocenia� referaty...
- To wszystko b�ahostki!
- Wcale nie, mog� to panu za chwil� udowodni� powiedzia� Lanning. - Ale my�l�, �e mo�emy o�tym podyskutowa� w�wygodniejszych warunkach w�pa�skim biurze, je�li to panu nie przeszkadza.
- Nie, oczywi�cie, �e nie - zacz�� mechanicznie profesor i�ju� mia� ruszy� przed siebie, kiedy co� sobie uprzytomni�.
- Ale robot... nie mo�emy zabra� robota - rzuci� ze z�o�ci�. Doprawdy, doktorze, b�dzie pan musia� zn�w go zamkn�� w�klatce.
- Nie ma po�piechu. Mo�emy tu zostawi� Easy�ego.
- Bez opieki?
- Czemu nie? On wie, �e ma zosta�. Profesorze Towarzyski, musi pan wreszcie zrozumie�, �e robot jest bardziej niezadowolony ni� cz�owiek.
- By�bym odpowiedzialny za wszelkie szkody...
- Nie b�dzie �adnych szk�d. Gwarantuj�. Niech pan pos�ucha, ju� po godzinach. Przypuszczam, �e nie spodziewa si� pan tu nikogo przed jutrzejszym porankiem.
Ci�ar�wka i�moi dwaj ludzie s� na zewn�trz. U.S. Robots we�mie na siebie ca�kowit� odpowiedzialno�� za wszelkie szkody. Oczywi�cie �adnych szk�d nie b�dzie.
Um�wmy si�, �e jest to eksperyment demonstruj�cy niezawodno�� robota.
Profesor pozwoli� si� w�ko�cu wyprowadzi� z�magazynu. W�swoim biurze, pi�� pi�ter wy�ej, te� nie m�g� si� ca�kowicie odpr�y�.
Wci�� ociera� bia�� chusteczk� pot z�czo�a.
- Jak pan wic, doktorze Lanning, istnieje prawo zakazuj�ce wykorzystywania robot�w na powierzchni Ziemi - zaznaczy�.
- Prawo, profesorze Towarzyski, nie jest proste. Robot�w nie mo�na wykorzystywa� na publicznych arteriach komunikacyjnych ani w�gmachach publicznych. Nie mog� przebywa� te� w�prywatnych budynkach, chyba �e z�rozmaitymi ograniczeniami, kt�re faktycznie s� zakazami. Uniwersytet jednak jest du�� prywatn� instytucj�, kt�ra powinna mie� pewne przywileje. Je�eli robot b�dzie wykorzystywany tylko w�wyznaczonym pomieszczeniu i�tylko dla cel�w akademickich, je�eli b�d� przestrzegane inne ograniczenia, a�m�czy�ni i�kobiety maj�cy kontakt z�robotem ca�kowicie z�nami wsp�pracowa�, to nie z�amiemy prawa.
- Ale ca�y ten k�opot tylko po to, �eby robi� korekt�?
- Zastosowanie Easy�ego by�oby nieograniczone, profesorze. Jak dot�d si�� robot�w wykorzystywano tylko w�celu ul�enia har�wce fizycznej. Czy nie istnieje co� takiego jak har�wka psychiczna? Kiedy profesor zdolny do najbardziej tw�rczej pracy zmuszony jest sp�dza� dwa tygodnie na sprawdzaniu pisowni w�wydrukowanych linijkach, a�ja oferuj� panu maszyn�, kt�ra potrafi to zrobi� w�p� godziny, to czy jest to b�ahostka?
- Ale cena...
- Nie musi pan zawraca� sobie ni� g�owy. Nie mo�na kupi� Easy�ego. U.S. Robots nie sprzedaje swoich wyrob�w. Ale uniwersytet mo�e wydzier�awi� EZ-27 za tysi�c dolar�w rocznie - jest to cena znacznie ni�sza ni� koszt jednej przystawki ci�g�ego zapisu do spektografu mikrofalowego.
Towarzyski wygl�da� na oszo�omionego. Lanning wykorzysta� wi�c swoj� przewag� m�wi�c:
- Prosz� tylko, �eby pan przedstawi� spraw� ludziom, kt�rzy tu podejmuj� decyzje. Z�ch�ci� porozmawiam z�nimi, je�li b�d� potrzebowali wi�cej informacji.
- No c� - powiedzia� Towarzyski z�pow�tpiewaniem mog� poruszy� spraw� na spotkaniu senatu w�przysz�ym tygodniu. Nie mog� jednak obiecywa�, �e to co� da.
- Naturalnie - powiedzia� Lanning.
Adwokat obrony by� niski i�gruby, a�jego pompatyczne zachowanie podkre�la� rysuj�cy si� wyra�nie podw�jny podbr�dek. Rozpoczynaj�c swoj� cz�� przes�uchania obro�ca przyjrza� si� uwa�nie Towarzyskiemu i�zapyta�:
- Zgodzi� si� pan raczej ch�tnie, prawda?
Profesor odpar� �wawo:
- Po prostu chcia�em pozby� si� doktora Lanninga.
Zgodzi�bym si� na wszystko.
- Z�zamiarem zapomnienia o�sprawie po jego wyj�ciu?
- C�...
- Niemniej jednak przedstawi� pan spraw� na zebraniu Rady Wykonawczej Senatu Uniwersytetu.
- Tak.
- Wi�c w�dobrej wierze zgodzi� si� pan z�sugestiami doktora Lanninga. Nie mia� pan zakneblowanych ust. W�a�ciwie zgodzi� si� pan z�entuzjazmem, prawda?
- Post�powa�em jedynie zgodnie ze zwyk�� procedur�.
- Prawd� powiedziawszy, nie by� pan tak zaniepokojony robotem, jak pan teraz twierdzi. Zna pan Trzy Prawa Robotyki i�zna� je pan w�chwili rozmowy z�doktorem Lanningiem.
- No c�, tak.
- Spokojnie wi�c zostawi� pan robota bez opieki.
- Doktor Lanning zapewni� mnie...
- Nie s�ucha�by pan jego zapewnie�, gdyby pan �ywi� cho�by cie� podejrzenia, �e robot mo�e okaza� si� niebezpieczny.
Profesor zacz�� lodowatym tonem:
- Ca�kowicie wierzy�em s�owu...
- To wszystko - przerwa�a gwa�townie obrona.
Kiedy profesor Towarzyski, wyprowadzony z�r�wnowagi zachowaniem obro�cy, opu�ci� �aw� dla �wiadk�w, s�dzia Shane pochyli� si� do przodu i�powiedzia�:
- Poniewa� sam nie jestem ekspertem w�dziedzinie robotyki, by�bym wdzi�czny za dok�adne zapoznanie mnie z�Trzema Prawami Robotyki. Czy doktor Lanning zechcia�by je przedstawi� na u�ytek s�du?
Doktor Lanning, kt�ry prowadzi� w�a�nie cich� rozmow� z�siedz�c� tu� obok siwow�os� kobiet�, spojrza� zaskoczony.
Gwa�townie wsta�, a�jego towarzyszka podnios�a wzrok.
- Oczywi�cie, wysoki s�dzie - odpar� doktor Lanning.
Przerwa�, jakby przygotowuj�c si� do wyg�oszenia oracji, a�nast�pnie zacz�� m�wi� jasno i�precyzyjnie:
- Pierwsze Prawo: robot nie mo�e wyrz�dzi� krzywdy istocie ludzkiej lub poprzez bezczynno�� pozwoli�, aby sta�a jej si� krzywda. Drugie Prawo: robot musi s�ucha� rozkaz�w wydanych mu przez istoty ludzkie z�wyj�tkiem sytuacji, w�kt�rych takie rozkazy by�yby sprzeczne z�Pierwszym Prawem. Trzecie Prawo: robot musi chroni� istnienie dop�ty, dop�ki taka ochrona nie jest sprzeczna z�Pierwszym lub Drugim Prawem.
- Rozumiem - powiedzia� s�dzia, szybko notuj�c swoje uwagi. - Te prawa s� wbudowane w�ka�dego robota, prawda?
- W�ka�dego. Potwierdzi to ka�dy robotyk.
- Oczywi�cie w�robota EZ-27 r�wnie�?
- Tak, wysoki s�dzie.
- Prawdopodobnie b�dzie pan musia� powt�rzy� te o�wiadczenia pod przysi�g�.
- Jestem got�w to uczyni�, wysoki s�dzie.
Ponownie zaj�� swoje miejsce.
Siwow�os� kobiet� siedz�c� obok Lanninga by�a doktor Susan Calvin, g��wny robopsycholog Korporacji U.S. Robots. Spojrza�a teraz na swojego utytu�owanego zwierzchnika raczej ch�odno, nie by�o w�tym jednak nic nadzwyczajnego - podobnie odnosi�a si� do wszystkich ludzkich istot.
- Czy zeznanie Towarzyskiego by�o dok�adne, Alfredzie? - zapyta�a.
- W�zasadzie tak - wymamrota� Lanning. - Wcale nie by� tak podenerwowany na widok robota i�bardzo ch�tnie rozmawia� o�konkretach, kiedy us�ysza� cen�. Cho� z�drugiej strony nie ma w�jego s�owach jakich� drastycznych wypacze�.
- M�drzej by�oby ustali� cen� powy�ej tysi�ca - powiedzia�a doktor Calvin w�zamy�leniu.
- Bardzo chcieli�my umie�ci� tam Easy�ego.
- Wiem. By� mo�e za bardzo. Mog� nam zarzuci�, �e kierowa�y nami jakie� ukryte motywy.
Lanning wygl�da� na rozdra�nionego.
- Tak by�o. Przyzna�em to na zebraniu Senatu Uniwersytetu.
- Mog� twierdzi�, �e mieli�my jaki� g��bszy motyw poza tym, do kt�rego si� przyznali�my.
Scott Robertson, syn za�o�yciela U.S. Robots i�w�a�ciciel wi�kszo�ci akcji, pochyli� si� ku doktor Calvin od drugiej strony i�powiedzia� wybuchowym szeptem:
- Dlaczego nie mo�ecie sk�oni� Easy�ego do m�wienia, tak aby�my wiedzieli, na czym stoimy?
- Pan wie, �e on nie mo�e o�tym m�wi�, panie Robertson.
- Zmu�cie go. Pani jest psychologiem, doktor Calvin.
Niech pani go n�a k�� o�n i.
- Je�li to ja jestem psychologiem, panie Robertson powiedzia�a Susan Calvin ch�odnym tonem - to niech decyzje nale�� do mnie. M�j robot nie b�dzie nak�aniany do niczego kosztem swojej dobrej kondycji.
Robertson zmarszczy� brwi i�ju� mia� co� odpowiedzie�, ale s�dzia Shane zastuka� m�otkiem i�wszyscy niech�tnie umilkli.
Na miejscu dla �wiadk�w pojawi� si� Francis J. Hart, kierownik Katedry J�zyka Angielskiego i�dziekan studi�w stacjonarnych. By� to pulchny m�czyzna, ubrany z�dba�o�ci� w�ciemny, staromodnie skrojony garnitur.
Kilka pasemek w�os�w przecina�o r�ow� �ysin� jego czaszki. Z�r�kami za�o�onymi starannie na podo�ku, wcisn�� si� g��boko w�krzes�o. Jego zaci�ni�te usta od czasu do czasu rozci�ga�y si� w�co� przypominaj�cego u�miech.
- Pierwszy raz zetkn��em si� ze spraw� robota EZ-27 przy okazji sesji Komisji Wykonawczej Senatu Uniwersytetu, na kt�rej temat ten zosta� poruszony przez profesora Towarzyskiego. Potem dziesi�tego kwietnia zesz�ego roku zwo�ali�my specjalne zebranie na ten temat, kt�remu ja przewodniczy�em.
- Czy zarejestrowano szczeg�y zebrania Komisji Wykonawczej? To znaczy tego specjalnego zebrania?
- No c�, nie. To by�o raczej niezwyk�e zebranie dziekan u�miechn�� si� przelotnie. - Uznali�my, �e powinno ono pozosta� poufne.
- Co zasz�o na zebraniu?
Dziekan Hart przewodniczy� spotkaniu, ale nie czu� si� zbyt pewnie w�tej roli. Pozostali cz�onkowie Komisji Wykonawczej te� nie byli spokojni. Jedynie doktor Lanning zachowywa� ca�kowit� pewno�� siebie. Jego wysoka, wychudzona sylwetka i�czupryna bia�ych w�os�w przypomina�y Hartowi portrety Andrew Jacksona, kt�re mia� okazj� widzie�.
Pr�bki pracy robota le�a�y rozrzucone na �rodku sto�u, a�reprodukcja sporz�dzonego przez niego wykresu znajdowa�a si� teraz w�r�kach profesora fizykochemii Minotta. Chemik analizowa� wykres z�wyra�n� aprobat�.
Hart odchrz�kn�� i�powiedzia�:
Chyba nie ma �adnych w�tpliwo�ci, �e robot posiada wystarczaj�ce kwalifikacje do wykonywania pewnych zada� rutynowych. Przyk�adowo, tu� przed przyj�ciem tutaj przejrza�em te materia�y i�bardzo niewiele mo�na tu krytykowa�.
Wzi�� do r�ki d�ugi arkusz wydruku - jakie� trzy razy d�u�szy od normalnej strony ksi��kowej. By� to arkusz korekty szpaltowej, przeznaczony do skorygowania przez autor�w przed z�o�eniem druku w�formie stronicowej. Wzd�u� obu szerokich margines�w szpalty bieg�y znaki korektorskie, zgrabne i�bardzo czytelne. Tu i��wdzie jakie� s�owo w�druku by�o przekre�lone i�zamiast niego nowe s�owo napisane na marginesie literami tak misternymi i�przepisowymi, �e z��atwo�ci� mo�na je by�o wzi�� za sam druk. Niekt�re poprawki by�y na niebiesko, co znaczy�o, �e pierwotny b��d zosta� pope�niony przez autora, a�kilka na czerwono, co wskazywa�o, �e pomyli� si� drukarz.
- W�a�ciwie - powiedzia� Lanning - niewiele tu pozostaje do krytyki. Powiedzia�bym nawet �e nic, doktorze Hart. Jestem pewien, �e poprawki doskonale odpowiadaj� orygina�owi. Je�li r�kopis, wed�ug kt�rego poprawiana by�a szpalta, zawiera� b��d rzeczowy, robot nie by� na tyle kompetentny, aby go poprawi�.
- To oczywiste. Robot poprawi� jednak szyk wyraz�w w�pewnych miejscach, a�nie wydaje mi si�, �eby zasady angielskiego by�y tak sztywne, by mie� pewno��, i� wyb�r robota by� zawsze poprawny.
- M�zg pozytronowy Easy�ego - powiedzia� Lanning ukazuj�c du�e z�by w�u�miechu - zosta� ukszta�towany na podstawie tre�ci wszystkich standardowych dzie� na powy�szy temat. Jestem przekonany, �e nie mog� panowie przytoczy� przyk�adu zdecydowanie niepoprawnego wyboru robota.
Profesor Minott uni�s� wzrok znad wykresu, kt�ry nadal trzyma� w�r�ku.
- Dla mnie, doktorze Lanning, kwesti� jest po co w�og�le potrzebny nam robot, nieuchronnie wprowadzaj�cy zamieszanie w�stosunkach mi�dzyludzkich i�sytuacjach publicznych. Post�p nauki w�dziedzinie automatyzacji z�pewno�ci� osi�gn�� ju� taki poziom, �e pana firma mog�aby zaprojektowa� maszyn� - zwyk�y komputer, a�wi�c przedmiot znany i�akceptowany przez og� spo�ecze�stwa, kt�ry wykonywa�by korekt� szpalt.
- Jestem pewien, �e mogliby�my to zrobi� - powiedzia� sztywno Lanning - ale taka maszyna wymaga�aby, aby szpalty t�umaczy� na specjalne symbole lub przynajmniej transkrybowa� je na ta�my. Wszelkie poprawki pojawia�yby si� w�symbolach. Musieliby panowie zatrudnia� ludzi do t�umaczenia s��w na symbole i�odwrotnie.
Ponadto taki komputer nie potrafi�by wykonywa� �adnych innych prac. Nie m�g�by, na przyk�ad, sporz�dzi� wykresu, kt�ry pan trzyma w�r�ce.
Minott chrz�kn��.
Lanning kontynuowa�: - Znakiem jako�ci robota pozytronowego jest jego elastyczno��. Mo�e wykonywa� wiele prac. Jest skonstruowany jak cz�owiek, tak aby m�g� korzysta� ze wszystkich narz�dzi i�maszyn, kt�re powsta�y dla potrzeb cz�owieka. Mo�e rozmawia� z�panami i�panowie mog� rozmawia� z�nim. W�a�ciwie mo�na z�nim dyskutowa� do pewnego momentu. W�por�wnaniu nawet z�prostym robotem zwyk�y komputer z�m�zgiem niepozytronowym�jest jedynie ci�k� maszyn� sumuj�c�.
Towarzyski podni�s� wzrok i�zapyta�:
- Je�li wszyscy b�dziemy rozmawia� i�dyskutowa� z�nim, czy nie grozi nam, �e wprowadzimy zamieszanie w�jego m�zgu? Przypuszczam, �e nie ma zdolno�ci do wch�oni�cia niesko�czonej liczby danych.
- Nie, nie ma. Ale przy normalnym u�ytkowaniu powinien funkcjonowa� przez pi�� lat. B�dzie wiedzia�, kiedy mu potrzeba zerowania i�firma to zrobi bez op�aty.
- Firma to zrobi?
- Tak. Firma zastrzega sobie prawo do obs�ugi technicznej robota wykraczaj�cej poza zwyk�y zakres jego obowi�zk�w. Jest to jeden z�powod�w, dla kt�rych zachowujemy kontrol� nad naszymi robotami pozytronowymi i�wydzier�awiamy je raczej, ni� sprzedajemy. Je�li chodzi o�spe�nianie zwyk�ych funkcji, robotem mo�e kierowa� ka�dy cz�owiek. Poza zwyk�ymi funkcjami robot wymaga fachowej obs�ugi i�tylko my mo�emy j� zapewni�. Na przyk�ad ka�dy z�pan�w m�g�by wyzerowa� robota EZ do pewnego stopnia, m�wi�c mu, �eby zapomnia� to czy owo. Ale prawie na pewno rozkaz by�by tak sformu�owany, �e robot zapomnia�by zbyt wiele lub zbyt ma�o danych. Wykryliby�my tak� ingerencj�, gdy� wbudowali�my zabezpieczenia. Poniewa� jednak nie ma potrzeby zerowania robota w�trakcie wykonywania przez niego normalnej pracy, nie stanowi to problemu.
Dziekan Hart dotkn�� g�owy, jakby chcia� si� upewni�, �e jego starannie piel�gnowane pasemka le�� w�r�wnych odst�pach, i�powiedzia�:
- Pan pragnie bardzo gor�co, aby�my wzi�li t� maszyn�. Jednak z�punktu widzenia U.S. Robots to bardzo niekorzystna propozycja. Tysi�c dolar�w rocznie to �miesznie niska cena. Czy liczycie na to, �e w�konsekwencji tej umowy uda wam si� wynaj�� takie maszyny innym uniwersytetom za bardziej sensown� cen�?
- Z�pewno�ci� istnieje taka szansa - powiedzia� Lanning.
- Nawet gdyby tak by�o, liczba maszyn, kt�re mogliby�cie wynaj��, by�aby ograniczona. W�tpi�, czy uda�oby wam si� na tym du�o zarobi�.
Lanning po�o�y� �okcie na stole i�z przej�ciem pochyli� si� do przodu.
- Pozw�lcie, �e powiem bez ogr�dek, panowie. Z�powodu uprzedzenia opinii publicznej do robot�w nie mo�na ich wykorzystywa� na Ziemi, z�wyj�tkiem pewnych szczeg�lnych sytuacji U.S. Robots jest korporacj� odnosz�c� spore sukcesy na rynku pozaziemskim, nie m�wi�c ju� o�kontrolowanych przez nas przedsi�biorstwach komputerowych. Nasz� firm� interesuje jednak co� wi�cej ni� tylko korzy�ci materialne. Wierzymy niezachwianie, �e wykorzystanie robot�w na samej Ziemi oznacza�oby w�ostatecznym rozrachunku lepsze �ycie dla wszystkich, nawet gdyby na pocz�tku wywo�a� to mia�o konflikty ekonomiczne. Zwi�zki zawodowe s� naturalnie przeciwko nam, ale chyba mo�emy oczekiwa� wsp�pracy ze strony du�ych uniwersytet�w. Robot Easy pomo�e wam uwalniaj�c was od szkolnej har�wki; przyjmuj�c, je�li panowie pozwol�, roli niewolnika szpalt za pan�w, pozosta�e uniwersytety i�instytucje naukowo-badawcze pod��� waszym �ladem i�je�li wszystko p�jdzie dobrze, by� mo�e b�dzie mo�na, stopniowo prze�amuj�c uprzedzenia opinii publicznej, zacz�� stosowa� roboty tak�e innych typ�w.
- Dzisiaj Northeastern University, jutro �wiat - mrukn�� Minott.
Rozgniewany Lanning szepn�� do Susan Calvin:
- Nawet w�przybli�eniu nie by�em taki elokwentny, a�oni nawet w�przybli�eniu nie byli tacy niech�tni. Za tysi�c rocznie a� si� rwali, �eby zdoby� Easy�ego. Profesor Minott powiedzia� mi, �e nigdy nie widzia� tak pi�knej roboty jak tamten wykres, kt�ry trzyma�, i��e nie by�o �adnego b��du ani na szpalcie, ani gdzie indziej. Hart przyzna� to bez skr�powania.
Surowe, pionowe rysy twarzy doktor Calvin nie z�agodnia�y.
- Powiniene� za��da� wi�cej pieni�dzy, ni� mogli zap�aci�, Alfredzie, i�pozwoli�, �eby utargowali cen�.
- Mo�e - mrukn��.
Oskar�yciel jeszcze nie sko�czy� z�profesorem Hartem.
- Po wyj�ciu doktora Lanninga g�osowali panowie, czy zaakceptowa� robota EZ-27?
- Tak, g�osowali�my.
- Z�jakim wynikiem?
- Wi�kszo�ci� g�os�w za przyj�ciem.
- Co pa�skim zdaniem wp�yn�o na g�osowanie?
Obrona zg�osi�a natychmiastowy sprzeciw.
Oskar�yciel sformu�owa� pytanie inaczej: - Co wp�yn�o na pana, osobi�cie, na pana indywidualny g�os? Przypuszczam, �e g�osowa� pan za.
- Tak, g�osowa�em za. Post�pi�em tak g��wnie dlatego, �e zrobi�o na mnie ogromne wra�enie przekonanie doktora Lanninga, i� naszym obowi�zkiem, jako cz�onk�w grupy przewodz�cej intelektualnie �wiatu, jest pozwoli�, aby robotyka pomog�a cz�owiekowi w�rozwi�zaniu jego problem�w.
- Innymi s�owy, doktor Lanning nam�wi� pana do tego.
- To jego praca. Zrobi� to bardzo dobrze.
- Pa�ski �wiadek.
Obro�ca podszed� do miejsca dla �wiadk�w i�przez d�ug� chwil� przygl�da� si� profesorowi. Powiedzia�:
- W�rzeczywisto�ci wszyscy panowie byli�cie skorzy do zatrudnienia robota EZ-27, nieprawda�?
- My�leli�my, �e je�li potrafi�by wykonywa� t� prac�, m�g�by by� po�yteczny.
- Je�li potrafi�by wykonywa� t� prac�? Rozumiem, �e ze szczeg�ln� pieczo�owito�ci� zbada� pan pr�bki pierwszej pracy Robota EZ-27 w�dniu zebrania, kt�re dopiero co pan opisa�.
- Tak, zbada�em. J�zyk angielski to moja dziedzina, a�wi�c to zupe�nie oczywiste, �e mnie wybrano, abym oceni� prac� maszyny zajmuj�cej si� j�zykow� obr�bk� tekst�w naukowych.
- Bardzo dobrze. Czy w�pracach robota, kt�re przedstawi� pan na zebraniu by�y jakie� b��dy? Mam tu ca�y materia� jako dowody rzeczowe. Czy mo�e pan wskaza� cho�by jeden b��d?
- C�...
Pytanie Jest Proste - Czy by�y b��dy? Pan to sprawdza�. By�y?
Profesor od angielskiego zmarszczy� brwi.
- Nie by�o - odpar�.
- Mam r�wnie� kilka pr�bek pracy wykonanej przez robota EZ-27 w�ci�gu jego czternastomiesi�cznego zatrudnienia w�Northeastern. Mo�e zechcia�by pan je zbada� i�powiedzie� mi, czy zawieraj� jakie� b��dy?
- Kiedy pope�ni� b��d, to by�o cudo - warkn�� Hart.
- Prosz� odpowiedzie� na moje pytanie - zagrzmia� obro�ca - zada�em konkretne pytanie! Czy jest co� nie tak w�tym materiale?
Dziekan Hart przejrza� dok�adnie pr�bki.
- No c�, wszystko jest w�porz�dku - przyzna�.
- Abstrahuj�c od tocz�cej si� tu sprawy, czy wie pan o�jakim� b��dzie ze strony EZ-27?
- Abstrahuj�c od sprawy, nie.
Obro�ca odchrz�kn��, jak gdyby dla zasygnalizowania zmiany tematu. Powiedzia�:
- A�teraz odno�nie g�osowania nad spraw� zatrudnienia robota. Powiedzia� pan, �e wi�kszo�� g�osowa�a za.
Jaki by� konkretny wynik g�osowania?
- O�ile pami�tam, trzyna�cie do jednego.
- Trzyna�cie do jednego! Nie powiedzia�by pan, �e to co� wi�cej ni� tylko wi�kszo��?
Nie, prosz� pana! - w�dziekanie Harcie obudzi� si� pedant. - W�j�zyku angielskim s�owo �wi�kszo�� oznacza �wi�cej ni� po�ow�. Trzyna�cie z�czternastu to wi�kszo�� i�nic poza tym.
- Ale tylko jeden przeciw.
- Mimo to wi�kszo��!
Obro�ca zmieni� taktyk�.
- Kto g�osowa� przeciw? - zapyta�.
Dziekan Hart wygl�da� teraz na zaniepokojonego.
- Profesor Simon Ninheimer.
Obro�ca uda� zdumienie.
- Profesor Ninheimer? Kierownik Katedry Socjologii?
- Tak, prosz� pana.
- Czyli pow�d?
- Tak, prosz� pana.
Obro�ca zesznurowa� usta.
- Innymi s�owy, okazuje si�, �e cz�owiek wnosz�cy spraw� o�zap�acenie odszkodowania w�wysoko�ci 750 000 dolar�w przeciwko mojemu klientowi, Ameryka�skiej Korporacji Robot�w i�Ludzi Mechanicznych, by� od samego pocz�tku jedyn� osob� sprzeciwiaj�c� si� zastosowaniu robota, cho� wszyscy inni w�Komisji Wykonawczej Senatu Uczelni byli przekonani, �e to dobry pomys�.
- G�osowa� przeciwko tej decyzji i�mia� do tego prawo.
- Opisuj�c zebranie nie wspomnia� pan o��adnych uwagach poczynionych przez profesora Ninheimera. Czy wypowiada� jakie� uwagi?
- Chyba co� powiedzia�.
- Chyba?
- No c�, powiedzia� co�.
- Przeciwko zastosowaniu robota?
- Tak.
Czy sprzeciwia� si� ostro?
Dziekan Hart zrobi� pauz�.
- Gwa�townie.
Obro�ca przyj�� poufa�y ton.
Od jak dawna pan zna profesora Ninheimera, panie dziekanie?
- Od oko�o dwunastu lat.
- Zna go pan dostatecznie dobrze?
- Tak bym powiedzia�, tak.
- Znaj�c go zatem, czy powiedzia�by pan, �e jest typem cz�owieka, kt�ry m�g�by uprzedzi� si� do robota, tym bardziej �e niepomy�lne g�osowanie...
Oskar�yciel zag�uszy� koniec pytania oburzonym i�gwa�townym sprzeciwem. Obro�ca skin��, �e �wiadek jest wolny, a�s�dzia Shane zarz�dzi� przerw� na lunch.
Robertson prze�uwa� kanapk�. Korporacja nie przesta�aby istnie� z�powodu straty trzech czwartych miliona, ale strata taka nie by�aby dla niej bez znaczenia. Mia� ponadto �wiadomo��, �e w�wypadku przegrania procesu nast�pi�aby o�wiele kosztowniejsza, d�ugotrwa�a stagnacja w�stosunkach instytucja-spo�ecze�stwo.
- Po co to ca�e dociekanie, w�jaki spos�b Easy dosta� si� na uniwersytet? - zapyta� kwa�no. - Co chc� przez to uzyska�?
Rzecznik obrony odpowiedzia� spokojnie:
Post�powanie s�dowe jest jak gra w�szachy, panie Robertson. Zwyci�zc� jest zazwyczaj ten, kto potrafi przewidzie� wi�cej ruch�w, a�m�j przyjaciel przy stoliku oskar�yciela nie jest nowicjuszem. Potrafi� wykaza� szkody, jakie poni�s� ich klient: nie ma z�tym problemu.
Ich g��wne wysi�ki koncentruj� si� na uprzedzeniu naszej obrony. Musz� liczy� si� z�tym, �e spr�bujemy udowodni�, i� Easy nie m�g� pope�ni� przest�pstwa ze wzgl�du na Prawa Robotyki.
- W�porz�dku - powiedzia� Robertson - to linia naszej obrony. Ca�kowicie pewna.
- Dla in�yniera robotyki. Niekoniecznie dla s�dziego.
Nasi przeciwnicy d��� do tego, aby wykaza�, �e EZ-27 nie by� zwyk�ym robotem. By� pierwszym robotem tego typu, przekazanym do u�ytku publicznego. By� modelem eksperymentalnym, kt�ry wymaga� test�w w�warunkach naturalnych, a�uniwersytet by� do tego �wietnym miejscem. W��wietle wyt�onych wysi�k�w doktora Lanninga, aby umie�ci� tam robota, i�ch�ci U.S. Robots do wydzier�awienia go za tak nisk� cen�, teza oskar�enia wydaje si� wiarygodna. Oskar�yciel m�g�by w�wczas argumentowa�, �e test wykaza�, i� Easy jest nieudanym modelem. Czy teraz widzi pan cel tocz�cych si� wydarze�?
- Ale EZ-27 jest ca�kowicie sprawnym modelem argumentowa� Robertson. - Jest dwudziestym si�dmym robotem wyprodukowanym w�tej serii.
- I�to stanowi naprawd� niekorzystn� okoliczno�� powiedzia� ponuro obro�ca. - Czy pierwsze dwadzie�cia sze�� robot�w mia�o jakie� braki? Oczywi�cie co� musia�o by� z�nimi nie tak. Wi�c czego brakowa�o dwudziestemu si�dmemu?
- Z�pierwszymi dwudziestoma sze�cioma wszystko by�o w�porz�dku, tylko �e nie by�y wystarczaj�co rozwini�te do tego zadania. Skonstruowano je jako pierwsze m�zgi pozytronowe takiego rodzaju i�by�y to pr�by raczej na chybi� trafi�. Ale wszystkie mia�y wpisane w�m�zgi Trzy Prawa! �aden robot nie jest tak niedoskona�y, �eby nie przestrzega� Trzech Praw.
Doktor Lanning wyja�ni� mi to, panie Robertson, i�ja mu wierz�. Jednak s�dzia nie musia� mu uwierzy�.
Oczekujemy decyzji od cz�owieka uczciwego i�inteligentnego, kt�ry nie zna si� na robotyce i�mo�e zosta� wyprowadzony na manowce. Na przyk�ad, gdyby pan lub doktor Lanning albo doktor Calvin powiedzieli przed s�dem, �e kt�re� m�zgi pozytronowe skonstruowano na chybi� trafi�, jak pan to przed chwil� powiedzia�, oskar�yciel rozszarpa�by was na kawa�ki w�krzy�owym ogniu pyta�.
Nic nie uratowa�oby naszej sprawy. Wi�c nale�y tego unika�.
- Gdyby tylko Easy m�wi� - warkn�� Robertson.
Obro�ca ruszy� ramionami.
- Robot jest niekompetentny jako �wiadek, tak wi�c nic by nam to nie da�o.
- Przynajmniej poznaliby�my kilka fakt�w. Dowiedzieliby�my si� jak to si� sta�o, �e zrobi� co� takiego.
Susan Calvin co� zawrza�o. Policzki jej spurpurowia�y, a�w jej g�osie s�ycha� by�o lekkie rozdra�nienie.
- Wiemy, jak to si� sta�o, �e Easy to zrobi�. Dosta� rozkaz! Wyja�ni�am to adwokatowi, a�teraz wyja�ni� to panu.
- Od kogo dosta� rozkaz? - zapyta� Robertson ze szczerym zdumieniem. Jemu nikt nigdy nic nie m�wi pomy�la� z�oburzeniem. Ci naukowcy uwa�ali siebie za w�a�cicieli U.S. Robots, na Boga!
- Od powoda - powiedzia�a doktor Calvin.
- Na mi�o�� bosk�, dlaczego?
- Jeszcze tego nie wiem. Mo�e dlatego, �eby m�g� nas zaskar�y�, �eby m�g� zyska� troch� got�wki - kiedy to m�wi�a, w�jej oczach pojawi�y si� niebieskie b�yski.
- Wi�c dlaczego Easy tego nie m�wi?
- Czy� to nie oczywiste? Dosta� rozkaz, �eby milcze� o�sprawie.
- Czemu mia�oby to by� oczywiste? - zapyta� zaczepnie Robertson.
- Dla mnie to oczywiste. Psychologia robot�w to m�j zaw�d. Je�li Easy nie odpowie na pytania bezpo�rednio dotycz�ce sprawy, odpowie na pytania z�pogranicza sprawy. Mierz�c zwi�kszony poziom wahania w�jego odpowiedziach w�miar� zbli�ania si� do pytania centralnego, mierz�c zakres pustki w�jego umy�le i�nat�enie wzbudzonych kontrpotencja��w, mo�na stwierdzi� z�dok�adno�ci� naukow�, �e jego k�opoty s� wynikiem nakazu milczenia, a�skuteczno�� tego nakazu gwarantuje Pierwsze Prawo. Innymi s�owy, powiedziano mu, �e je�li b�dzie m�wi�, istota ludzka dozna krzywdy. Przypuszczalnie chodzi�o o�krzywd� tego okropnego profesora Ninheimera, powoda, kt�ry z�punktu widzenia robota jest istot� ludzk�.
- A�zatem - powiedzia� Robertson - czy nie mo�e mu pani wyja�ni�, �e je�li b�dzie milcza�, krzywda zostanie wyrz�dzona U.S. Robots?
- U.S. Robots nie jest istot� ludzk�, a�Pierwsze Prawo Robotyki nie uznaje korporacji za osob�, tak jak to czyni� zwyk�e prawa. A�poza tym niebezpiecznie by�oby pr�bowa� ustanawia� tego typu ograniczenie. Osoba, kt�ra by je wprowadzi�a, mog�aby je znie�� bez �adnego nara�ania si�, poniewa� motywacje robota w�tym wzgl�dzie s� skoncentrowane na tej osobie. Ka�dy inny spos�b post�powania... - pokr�ci�a g�ow� i�wpad�a prawie w�pasj�: Nie pozwol� zniszczy� tego robota!
Lanning przerwa�. Wygl�da�o na to, �e chce sprowadzi� rozmow� na w�a�ciwe tory.
- Wed�ug mnie musimy tylko udowodni�, �e robot jest niezdolny do czynu, o�kt�ry jest oskar�ony Easy. Potrafimy tego dokona�.
- W�a�nie - powiedzia� obro�ca z�poirytowaniem. - Wy potraficie tego dokona�. Jedynymi �wiadkami zdolnymi do �wiadczenia o�kondycji Easy�ego i�stanie jego umys�u s� pracownicy U.S. Robots. Nie ma mo�liwo�ci, �eby s�dzia przyj�� ich �wiadectwo jako bezstronne.
- Jak mo�e odrzuci� �wiadectwo ekspert�w?
- Odmawiaj�c im prawa przekonania go. To jego prawo jako s�dziego. Przyjmuj�c do wiadomo�ci techniczne argumenty waszych in�ynier�w, s�dzia musia�by tym samym uzna�, �e taki cz�owiek jak profesor Ninheimer dla pieni�dzy zdecydowa� si� zrujnowa� w�asn� reputacj�. Ostatecznie s�dzia jest tylko cz�owiekiem. Je�li b�dzie musia� wybiera� mi�dzy cz�owiekiem, kt�ry zrobi� co� niemo�liwego a�robotem, kt�ry zrobi� co� niemo�liwego, bardzo prawdopodobne, �e powe�mie decyzj� na korzy�� cz�owieka.
- Cz�owiek mo�e zrobi� niemo�liw� rzecz - powiedzia� Lanning - przecie� nie znamy wszystkich zawi�o�ci m�zgu ludzkiego i�nie wiemy, co dla danego umys�u ludzkiego jest mo�liwe, a�co nie. Wiemy natomiast, co jest naprawd� niemo�liwe dla robota.
- C�, zobaczymy, czy uda nam si� przekona� o�tym s�dziego - odpar� obro�ca ze znu�eniem.
- Je�li wszystko, co pan m�wi, jest prawd� - burkn�� Robertson - nie wiem, w�jaki spos�b potrafi pan tego dokona�.
- Zobaczymy. Dobrze jest by� �wiadomym zwi�zanych z�tym trudno�ci, ale nie b�d�my zbyt przybici. Ja te� spr�bowa�em wybiec w�partii kilka ruch�w do przodu. Nast�pnie z�pe�nym godno�ci uk�onem skierowanym w�stron� pani robopsycholog doda�: - Z�pomoc� tej oto szanownej pani.
Lanning popatrzy� na jedno i�drugie, a�potem zapyta�:
- A�c� to, u�diab�a, ma by�?
Wtedy wo�ny s�dowy wsun�� g�ow� do pokoju i�oznajmi� zasapany, �e proces zostanie za chwil� wznowiony.
Zaj�li miejsca przygl�daj�c si� uwa�nie cz�owiekowi, kt�ry wywo�a� ca�e zamieszanie.
Simon Ninheimer mia� jasnorud� puszyst� czupryn�, stercz�c� nad twarz�, kt�ra zw�a�a si� od czo�a poprzez haczykowaty nos do spiczastego podbr�dka. Mia� te� nawyk sporadycznego wahania si� przed wypowiadaniem kluczowych s��w, wskutek czego m�g� uchodzi� za cz�owieka usilnie d���cego do niemal niezno�nej precyzji. Kiedy m�wi�: - S�o�ce wschodzi na... eee... wschodzie - cz�owiek mia� pewno��, �e Ninheimer dok�adnie rozwa�y� inne mo�liwo�ci na przyk�ad, �e w�pewnym momencie mog�oby wzej�� na zachodzie.
- Czy sprzeciwi� si� pan zatrudnieniu robota EZ-27 przez uniwersytet? - zapyta� oskar�yciel.
- Tak.
- Dlaczego?
Nie wszystkie... eee... motywy dzia�ania korporacji U.�S. Robots by�y dla mnie jasne. Fakt, �e tak bardzo zale�a�o im na umieszczeniu robota u�nas, wydawa� mi si� podejrzany.
- Czy uwa�a� pan, �e robot jest zdolny do wykonywania pracy, do kt�rej rzekomo by� przeznaczony?
- Wiem z�ca�� pewno�ci�, �e nie jest.
- Czy m�g�by pan to uzasadni�?
Ksi��ka Simona Ninheimera, zatytu�owana �Napi�cia spo�eczne zwi�zane z�lotem kosmicznym i�ich rozwi�zanie�, powstawa�a osiem lat. D��enie Ninheimera do precyzji wyra�a�o si� nie tylko w�jego specyficznym sposobie m�wienia. Poniewa� zajmowa� si� przedmiotem tak nieprecyzyjnym jak socjologia, konieczno�� sformu�owania jednoznacznego zdania czy poj�cia doprowadza�a go nieraz do rozpaczy.
Nawet gdy materia� znajdowa� si� ju� w�korekcie szpaltowej, nie potrafi� uzna� pracy za zako�czon�. W�a�ciwie czu� raczej co� wr�cz przeciwnego. Gdy wpatrywa� si� w�d�ugie arkusze druku korci�o go, �eby podrze� p�achty zadrukowane jego w�asnymi zdaniami i�pouk�ada� je inaczej.
Trzy dni po nadej�ciu pierwszej partii szpalt od drukarza Jim Baker - wyk�adowca, a�wkr�tce zast�pca profesora socjologii - zasta� Ninheimera patrz�cego z�roztargnieniem na le��ce przed nim papiery. Szpalty przysz�y w�trzech egzemplarzach: jeden dla Ninheimera do korekty, drugi do niezale�nej korekty dla Bakera i�trzeci, opatrzony napisem �Orygina��, w�kt�rym mia�y zosta� poczynione ostateczne poprawki - suma poprawek Ninheimera i�Bakera - po rozstrzygni�ciu ewentualnych spor�w i�usuni�ciu niezgodno�ci. Taki tryb ich pracy dobrze sprawdzi� si� przy kilku referatach, kt�re wsp�lnie pisali w�ci�gu poprzednich trzech lat.
Baker, m�ody m�czyzna o�ujmuj�co �agodnym g�osie, trzyma� w�r�ku w�asne kopie szpalt. Powiedzia� ochoczo:
- Zrobi�em pierwszy rozdzia� i�jest w�nim kilka typograficznych rodzynk�w.
- Zawsze s� w�pierwszym rozdziale - odpowiedzia� ch�odno Ninheimer.
- Czy chce pan go teraz przejrze�?
Ninheimer z�powag� skupi� wzrok na Bakerze.
- Nie robi�em niczego przy szpaltach, Jim. Chyba nie b�d� sobie zawraca� tym g�owy.
Baker wygl�da� na zmieszanego.
- Nie zawraca� sobie g�owy?
Ninheimer zasznurowa� usta.
- Dowiadywa�em si� o... eee... - jak wykorzystywana jest maszyna. W�ko�cu pierwotnie... eee... lansowano j� jako korektora. U�o�yli jej plan pracy.
- Maszynie? To znaczy Easy�emu?
- Zdaje mi si�, �e dali jej t� g�upi� nazw�.
- Ale, doktorze Ninheimer, my�la�em, �e trzyma si� pan od niej z�daleka!
- Chyba jestem jedynym, kt�ry to robi. By� mo�e te� powinienem... eee... skorzysta� z�jej us�ug.
Oo. C�, zdaje si� wi�c, �e zmarnowa�em czas na ten pierwszy rozdzia� - powiedzia� ze smutkiem m�odszy m�czyzna.
- Nie zmarnowa�e�. Dla sprawdzenia mo�emy por�wna� wyniki maszyny z�twoimi.
- Je�li pan chce, ale...
- Tak?
- W�tpi�, czy znajdziemy jaki� b��d w�pracy Easy�ego.
Wszyscy m�wi�, �e jest nieomylny.
- Przypuszczam - powiedzia� oschle Ninheimer.
Baker przyni�s� ponownie pierwszy rozdzia� po czterech dniach. Tym razem by�a to kopia Ninheimera, odebrana w�a�nie z�pomieszczenia, kt�re wybudowano specjalnie dla Easy�ego i�jego wyposa�enia.
Baker by� uradowany.
- Doktorze Ninheimer, on nie tylko wy�apa� wszystko to, co ja zaznaczy�em ale znalaz� te� kilkana�cie b��d�w, kt�re mi umkn�y! Ca�a sprawa zabra�a mu dwana�cie minut!
Ninheimer przejrza� plik arkuszy, ze zgrabnie wydrukowanymi znakami i�symbolami na marginesach.
- Nasza wsp�lna praca by�yby bardziej kompletna powiedzia�. - Uwzgl�dniliby�my wstawk� o�pracy Suzukiego na temat skutk�w neurologicznych niskiej grawitacji.
- Chodzi panu o�jego referat w��Przegl�dzie socjologicznym�?
- Oczywi�cie.
- C�, nie mo�na oczekiwa� od Easy�ego rzeczy niemo�liwych. Nie mo�e za nas czyta� literatury.
- Zdaj� sobie z�tego spraw�. W�a�nie sam sporz�dzi�em wstawk�. P�jd� do maszyny upewni� si� czy wie, jak... eee... ma sobie radzi� ze wstawkami.
- B�dzie wiedzia�a.
- Wol� si� upewni�.
Ninheimer musia� si� najpierw um�wi� na spotkanie z�Easym - i�uda�o mu si� uzyska� zaledwie pi�tna�cie minut p�nym wieczorem. Ale te pi�tna�cie minut okaza�o si� a� nadto wystarczaj�ce. Robot EZ-27 od razu poj�� spraw� wstawek.
Po raz pierwszy spotykaj�c si� z�bliska z�robotem, Ninheimer poczu� skr�powanie. Prawie automatycznie, jakby robot by� cz�owiekiem, naukowiec zapyta�:
- Czy jeste� zadowolony ze swojej pracy?
- Bardzo zadowolony, profesorze Ninheimer - odpar� powa�nie Easy, a�fotokom�rki b�d�ce jego oczami �wieci�y swoj� normaln�, g��bok� czerwieni�.
- Znasz mnie?
- Z�faktu, �e podaje mi pan dodatkowy materia� do wstawienia na szpalty, wynika, �e jest pan autorem.
Nazwisko autora, oczywi�cie, jest w�nag��wku ka�dego arkusza korekty szpaltowej.
- Rozumiem. Zatem... eee... dedukujesz. Powiedz mi... - nie m�g� si� powstrzyma�, przed zadaniem tego pytania - ...co my�lisz o�ksi��ce do tego momentu?
- Przyjemnie mi si� nad ni� pracuje - powiedzia� Easy.
- Przyjemnie? To dziwne s�owo jak na... eee... mechanizm bez uczu�. Powiedziano mi, �e nie masz uczu�.
S�owa pa�skiej ksi��ki zgadzaj� si� z�moimi obwodami - wyja�ni� Easy. - Wzbudzaj� niewiele lub nie wzbudzaj� �adnych kontrpotencja��w. W�moich �cie�kach m�zgowych jest zakodowane, aby przet�umaczy� ten mechaniczny fakt na takie s�owo jak �przyjemny�.
Kontekst emocjonalny jest przypadkowy.
- Rozumiem. Dlaczego uwa�asz, �e ksi��ka jest przyjemna?
- Poniewa� zajmuje si� istotami ludzkimi, panie profesorze, a�nie substancjami nieorganicznymi lub symbolami matematycznymi. Pana ksi��ka pr�buje zrozumie� ludzi i�pom�c pomno�y� ludzkie szcz�cie.
- A�to w�a�nie usi�ujesz robi� i�dlatego moja ksi��ka zgadza si� z�twoimi obwodami. Czy tak?
- Tak, panie profesorze.
Pi�tna�cie minut dobieg�o ko�ca. Ninheimer wyszed� i�skierowa� si� do biblioteki uniwersyteckiej, kt�r� mieli w�a�nie zamyka�. Zatrzyma� ich jednak, dop�ki nie znale�li elementarza robotyki, kt�ry zabra� do domu.
Z wyj�tkiem sporadycznych wstawek uwzgl�dniaj�cych najnowsze opracowania, szpalty sz�y prosto do Easy�ego, a�od niego do wydawc�w, pocz�tkowo Ninheimer zagl�da� do nich, ale p�niej ju� nie.
- W�a�ciwie czuj�si� bezu�yteczny - troch� niespokojnie powiedzia� Baker.
- Powiniene� by� zadowolony. Nareszcie masz czas na rozpocz�cie nowego projektu - powiedzia� Ninheimer, nie podnosz�c wzroku znad uwag, kt�re nanosi� w�najnowszym wydaniu �Wyboru tekst�w z�nauk spo�ecznych�.
- Po prostu nie jestem do tego przyzwyczajony. Bez przerwy martwi� si� o�szpalty. To g�upie, wiem.
- Tak.
- Kt�rego� dnia wzi��em kilka arkuszy, zanim Easy wys�a� je do...
- Co?! - Ninheimer uni�s� g�ow� patrz�c gro�nym wzrokiem. Egzemplarz �Wyboru tekst�w� zamkn�� si�. Przeszkodzi�e� maszynie w�pracy?
- Tylko na minut�. Wszystko by�o w�porz�dku. Ach, zmieni� jedno s�owo. Okre�li� pan co� jako �kryminalne�; robot zmieni� s�owo na �lekkomy�lne�. Uwa�a�, �e ten drugi przymiotnik lepiej pasuje do kontekstu.
Ninheimer zamy�li� si�.
- A�jaka by�a twoja opinia?
- Zgodzi�em si� z�nim. Pozostawi�em to s�owo.
Ninheimer obr�ci� si� na swoim fotelu twarz� do m�odego asystenta.
- S�uchaj, nie chcia�bym, �eby� go kontrolowa�. Chodzi przecie� o�to, �e on nie potrzebuje �adnego nadzoru, wi�c kiedy ty si� tym zajmujesz, ja nic nie zyskuj�, a�chcia�bym go w�pe�ni... eee... wykorzysta�, nie trac�c... eee... twoich us�ug, rozumiesz?
- Tak, doktorze Ninheimer - powiedzia� Baker przygaszony.
Pilotowe egzemplarze �Napi�� spo�ecznych� nadesz�y do biura doktora Ninheimera �smego maja. Profesor przejrza� pobie�nie jedn� ksi��k�, przerzucaj�c strony i�zatrzymuj�c si�, �eby tu i��wdzie przeczyta� jaki� paragraf. Potem od�o�y� wszystkie egzemplarze.
Jak wyja�ni� p�niej, zapomnia� o�nich. Wprawdzie po�wi�ci� na tamt� prac� osiem lat, ale teraz ju� od wielu miesi�cy zajmowa� si� czym� innym, podczas gdy ci�ar dogl�dania ksi��ki zdj�� z�jego bark�w Easy. Nie pomy�la� nawet, �eby zwyczajowo podarowa� bibliotece uniwersyteckiej darmowy egzemplarz. Nawet Baker, kt�ry rzuci� si� w�wir pracy i�trzyma� si� z�dala od kierownika wydzia�u, odk�d otrzyma� reprymend� przy ich ostatnim spotkaniu, nie dosta� �adnego egzemplarza.
Szesnastego czerwca rozpocz�� si� nowy rozdzia� tej historii. Ninheimer odebra� telefon i�wpatrywa� si� zaskoczony w�obraz na ekranie.
- Speidell! Czy pan jest w�mie�cie?
- Nie, prosz� pana. Jestem w�Cleveland - g�os Speidella dr�a� z�emocji.
- Wi�c dlaczego pan dzwoni?
- Poniewa� w�a�nie przegl�da�em pa�sk� now� ksi��k�! Ninheimer, czy pan oszala�? Czy pan postrada� zmys�y?
Ninheimer zesztywnia�.
- Czy co�... eee... si� sta�o? - zapyta� z�trwog�.
- Sta�o? Odsy�am pana do strony 562. C�, u�diab�a, ma znaczy� pa�ska interpretacja mojej pracy? Gdzie w�cytowanym referacie twierdz�, �e osobowo�� przest�pcza nie istnieje i��e prawdziwymi przest�pcami s� instytucje egzekwuj�ce prawo? Cytuj�...
- Zaraz! Chwileczk�! - zawo�a� Ninheimer usi�uj�c znale�� stron�. - Niech zobacz�. Niech zobacz�... Wielki Bo�e!
- No i?
�Speidell, nie rozumiem, jak do tego mog�o doj��. Ja nigdy tego nie napisa�em.
- Ale to w�a�nie jest wydrukowane! I�to wypaczenie nie jest jeszcze najgorsze. Niech pan spojrzy na stron� 690 i�wyobrazi sobie, co Ipatiew z�panem zrobi, kiedy zobaczy ten bigos, kt�ry pan zrobi� z�jego wniosk�w naukowych!
Niech pan s�ucha, Ninheimer, w�tej ksi��ce a� roi si� od takich b��d�w. Nie wiem, jaki by� pana zamys�, ale nie pozostaje panu nic innego jak wycofa� ksi��k� z�rynku.
I lepiej niech pan si� przygotuje do licznych przeprosin na nast�pnym zebraniu Towarzystwa!
- Speidell, niech pan mnie pos�ucha...
Ale Speidell wy��czy� si� z�tak� pasj�, �e powidoki na ekranie jarzy�y si� jeszcze przez pi�tna�cie sekund.
Wtedy dopiero Ninheimer zabra� si� do czytania, zaznaczaj�c co chwila jaki� fragment czerwonym atramentem.
Kiedy ponownie stan�� przed Easym, uda�o mu si� zachowa� spok�j, ale usta mia� blade. Poda� ksi��k� Easy�emu i�powiedzia�:
- Czy mo�esz przeczyta� zaznaczone ust�py na stronach 562, 631, 664 i�690?
Easy za�atwi� spraw� czterema spojrzeniami.
- Tak, profesorze Ninheimer.
- Nie tak napisa�em w�swoim r�kopisie.
- Zgadza si�, prosz� pana. Nie tak.
- Czy wprowadzi�e� te zmiany?
- Tak, prosz� pana.
- Dlaczego?
- Panie profesorze, te ust�py w�pa�skiej wersji by�y nadzwyczaj niepochlebne dla pewnych grup ludzi. Uwa�a�em za wskazane zmieni� sformu�owania, a�eby unikn�� wyrz�dzenia tym ludziom krzywdy.
Jak �mia�e� co� takiego zrobi�?
Pierwsze Prawo, panie profesorze, nie pozwala mi dopu�ci� do tego, aby istotom ludzkim sta�a si� krzywda.
Zwa�ywszy na pa�ski autorytet w��wiecie socjologii i�poczytno�� pana ksi��ek w�r�d naukowc�w, z�pewno�ci� znaczna krzywda zosta�aby wyrz�dzona tym ludziom, o�kt�rych pan pisze.
- Ale czy zdajesz sobie spraw�, �e teraz krzywda stanie si� mnie?
- Musia�em zapobiec wi�kszej krzywdzie.
Trz�s�c si� z�