10037
Szczegóły |
Tytuł |
10037 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10037 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10037 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10037 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej Zimniak
Szlaki istnienia
Boja fascynowa�a mnie zawsze, ilekro� spogl�da�em na jej smuk��, ob�� sylwetk�, zawieszon� nieruchomo na tle g��bokiego seledynu przestrzeni. Z�dala wydawa�a si� szara, czarna niemal, lecz gdy zbli�a�em si� ukradkiem, z�niewyja�nionym l�kiem �ciskaj�cym krta� �askotliw� obr�cz�, na powierzchni ciemnej bry�y rozjarza�y si� delikatne ogniki i�pl�sa�y jak robaczki �wi�toja�skie, a�p�niej ca�y elipsoidalny kszta�t rozpala� si� wi�niowym �wieceniem. Wtedy zawsze cofa�em si� szybko, a�uczuciu opuszczaj�cego mnie strachu, kt�ry uchodzi� raptem niby zimny p�yn wype�niaj�cy uprzednio pier�, towarzyszy� wzbieraj�cy gniew i�niech�� do samego siebie.
Cz�sto opowiada�em ludziom o�boi. Zrazu, na samym pocz�tku, by�y to nie�mia�e zwierzenia, wstydliwe szeptanie; potem m�wi�em coraz g�o�niej, a� w�ko�cu sta�em si� natarczywy. Niekt�rzy s�uchali mnie z�przylepionym do warg uprzejmym u�miechem, my�l�c zupe�nie o�czym innym, byli te� tacy, kt�rzy ze zniecierpliwieniem wzruszali ramionami. Te drobne r�nice w�zachowaniu zale�a�y zapewne od nabytej w�m�odo�ci og�ady; wszyscy jednak�e jednakowo uparcie biegli wyznaczonymi im �cie�kami, za� �adna z�ich tras nawet nie zbli�y�a si� do przestrzeni za boj�. Tylko nieliczni spo�r�d tych, kt�rym opowiada�em o�stra�niku dziwnego obszaru, dali si� sk�oni� do wsp�lnego rekonesansu; ich �miechy i�gesty by�y nawet pe�ne zrozumienia, gdy wskazywa�em na jajowat� plam� czerni z�rozta�czonym rojem �wietlik�w. Lecz �aden z�nich nie widzia� boi lub mo�e nie chcia� jej widzie� - mog�em wskazywa� dowolny kierunek w�przestrzeni, a�oni wci�� byli pe�ni zrozumienia i�aprobaty, po czym wymieniali u�ciski d�oni i�z ulg� powracali na swoje �cie�ki.
Lecz ja potrzebowa�em towarzysza. Czu�em, �e sam nie podo�am l�kom, nie prze�ami� bariery strachu, kt�r� wytwarza�a we mnie z�owroga wi�niowa po�wiata. Kiedy� ku mojej niezmiernej rado�ci jeden z�uprzejmych s�uchaczy zgodzi� si� na wsp�ln� eskapad�.
Ruszy�em przodem, czuj�c si� znacznie ra�niej w�towarzystwie i�t�amsz�c w�sobie resztki strachu przed pulsuj�cym �wieceniem. Gdy mija�em jajowaty, wi�niowy kszta�t, boja nagle zgas�a i�znik�a. Po prostu znik�a, a�ja zanurkowa�em w�t� zagadkow� przestrze� po drugiej stronie, w�przestrze�, kt�ra okaza�a si� wewn�trz b��kitna jak sen. Otoczy�a mnie niebieska mgie�ka, w�kt�rej p�ynnym ruchem przesuwa�y si� niby w�rozbujanej toni oceanu jakie� zrazu nierozpoznawalne kszta�ty.
- Jak tutaj inaczej - rzuci�em przez rami� i�odwr�ci�em si�, nie otrzymawszy odpowiedzi. By�em znowu sam, m�j towarzysz znik� gdzie�, zapewne pod��a� od dawna �cie�k� swojej konieczno�ci lub szlakiem g��bokiego przekonania o�jej istnieniu.
Lecz nie ba�em si� ju�. Miejsce l�ku zaj�a pe�na podniecenia ciekawo��. Przenika�em b��kitn�, eteryczn� to�, d���c zdecydowanie na spotkanie niewyra�nych kszta�t�w unosz�cych si� gdzie� w�l�ni�cej mgle oddalenia.
Ogromne kule, jakby zacumowane w�bladej, niebieskiej po�wiacie, wykonywa�y delikatny taniec p�ynnych, powolnych wahni�� wok� punkt�w kotwiczenia. Ich powierzchnie, szare lub mlecznosine, wydawa�y si� nieruchome, dop�ki nie wype�z�y na nie p�dz�cymi wirami pl�taniny finezyjnych linii, jaskrawe pasy lub nak�adaj�ce si� pier�cienie w�rozszala�ej feerii barw.
By�o to tak pi�kne, �e bezwiednie zbli�y�em si� do opalizuj�cej �ciany, g�adkiej jak lustro. Wyci�gn��em d�o�. R�ka pokona�a ledwie wyczuwalny op�r, nie wi�kszy ni� przy zanurzaniu do wody, i�zag��bi�a si� w�nieprzejrzyst� zas�on�. W��rodku by�o ciep�o. Cofn��em si� raptownie, a�moje rami�, ca�e i�zdrowe, opu�ci�o wn�trze kuli. Zach�cony powodzeniem spr�bowa�em zajrze� do �rodka. Moja g�owa i�ramiona g�adko przesz�y na drug� stron�. By�o tam rzeczywi�cie znacznie cieplej ni� w�b��kitnej przestrzeni zewn�trznej; widzia�em wok� bia��, rzedniej�c� mg��. Poczu�em zawr�t g�owy - daleko w�dole rozp�aszczy� si� pomarszczon� powierzchni� bezmiar oceanu. Granatowoczarne rowy g��bin bieg�y roz�amanym na nieforemne cz�ony szeregiem a� po zamglenie widnokr�gu, a�zielone i���te pier�cienie. szelfowych p�ycizn opasywa�y jasn� wysp�, le��c� wprost pode mn�. Nalot ro�linno�ci delikatnie cieniowa� bia�e wzg�rza, a�tu� nad os�oni�t�, spokojn� zatok� drobnymi, lecz foremnymi kamiennymi bry�ami zabudowa� rozsypa�o si� wzd�u� brzegu miasteczko. Wycofa�em si� i�posuwa�em wzd�u� rozigranej barwnym blaskiem �ciany tak d�ugo, �e powinienem osi�gn�� poziom wewn�trznego morza. Istotnie tak by�o; gdy zajrza�em przez zas�on�, leniwe fale przetacza�y wa�y, zielonkawej, przejrzystej wody o�par� metr�w ni�ej. Zdecydowanym ruchem prze�lizn��em si� do �rodka i�z pluskiem wskoczy�em do morza. Lustrzana powierzchnia fal zamkn�a si� nad moj� g�ow�, a�g��bia w�dole zdawa�a si� ogniskowa� wszystkie promienie s�oneczne w�jednym punkcie zielonej czelu�ci. Wynurzy�em si� i�pop�yn��em do pobliskiego brzegu, na kt�rym dostrzeg�em rybak�w uk�adaj�cych sieci. Wyszed�em na kamienist� pla�� i�pozdrowi�em ich przyjaznym skinieniem r�ki; odpowiedzieli mi, uchylaj�c czapek. Byli to m�odzi, zdrowi m�czy�ni. Poczu�em si� nieswojo, albowiem widzia�em wok� tylko u�miechni�te twarze. Jakby wszyscy cieszyli si�, �e w�a�nie ja tutaj i�teraz zawita�em.
Gdy po kamiennych stopniach wspi��em si� na wysoki brzeg, moje ubranie by�o ju� suche. Niemal dotykalna pieszczota promieni s�onecznych i��agodne ciep�o p�yn�ce od nagrzanych g�az�w stawa�y si� stopniowo uci��liwe, a� zamieni�y si� w�duszny upa�. M�ody �miech rybak�w z�pla�y rozbrzmiewa� coraz rzadziej, a� ucich� zupe�nie; widocznie i�oni odczuli �ar, lej�cy si� z�bezchmurnego nieba. Chodzi�em uliczkami kamiennego miasteczka, szukaj�c skrawka cienia, ale na pr�no: wszystko zalane by�o jasnym i�mocnym �wiat�em s�onecznym. Nawet drzewa o�najg�stszych koronach nie dawa�y �adnej os�ony, a�wn�trza dom�w ja�nia�y r�wnie intensywnym blaskiem, co �rodek ulicy.
Wszyscy napotkani ludzie byli m�odzi i�cz�sto widzia�em u�miechy na ich twarzach; nie spotka�em nikogo zatroskanego lub p�acz�cego.
Gdy szed�em strom� uliczk�, wypatruj�c �r�d�a wody, zatrzyma� mnie cz�owiek nieco starszy od innych. Ten m�czyzna nie u�miecha� si�, a�w g��bi oczu mia� smutek. - Przybyszu - zagadn�� - p�jd� za mn�, co� ci poka��. Weszli�my na ma�y rynek, okolony rz�dem drzew oliwnych umieszczonych w�kamiennych donicach. M�j przewodnik wskaza� na star� wie��, na kt�rej zegar wybija� w�a�nie po�udnie.
- Zawsze wskazywa� za kwadrans jedenast�. Wykona�em lekcewa��cy gest, lecz on ci�gn�� dalej takim samym, bezbarwnym tonem.
- Nigdy nie by�o tak gor�co jak teraz. Nigdy nie mia�em suchych warg.
M�czyzna podszed� do drzewa oliwkowego, tkwi�cego w�sp�kanej, spopiela�ej ziemi, i�dotkn�� wi�dn�cej ga��zi, str�caj�c kilka zwini�tych li�ci.
- Dlaczego u�was nikt nie p�acze? Nie cierpi? - pyta�em gwa�townie, uchwyciwszy jego rami�. - Czy kiedy� chorowa�e�? Czy umar� ci kto� bliski?
W widocznym wysi�ku zmarszczy� czo�o.
- Umar�?
- Czy czujecie smak szcz�cia? - rzuci�em pytanie, zdaj�c sobie jednocze�nie spraw� z�jego bezsensu.
Szybko zbieg�em uliczk� w�kierunku morza. Na pla�y rybacy siedzieli na kamieniach jak wielkie, zm�czone kormorany, a�pot pozlepia� im w�osy w�wilgotne kosmyki. Patrzyli oboj�tnie, jak da�em nura w�ciep�e fale. Modli�em si�, aby stary zegar zatrzyma� sw�j bieg jak najpr�dzej.
Zn�w przemierza�em wype�nion� wiruj�cym l�nieniem przestrze�, w�kt�rej szybowa�y dziesi�tki baniek mydlanych o�gigantycznych rozmiarach. Ciekawo�� pcha�a mnie coraz dalej i�czyni�a coraz �mielszym.
Kiedy wnikn��em do jednej z�bladomlecznych kul, kt�rych wiele ko�ysa�o si� leniwie w�zbitej gromadzie, ujrza�em nieprzeliczony t�um m�czyzn, kobiet i�dzieci, p�dz�cy niby rzeka bez pocz�tku i�ko�ca. �w wezbrany potok ludzi omija� zielone pag�rki na swojej drodze, tkwi�ce w�ruchomej gromadzie niby wyspy we wzburzonym nurcie skot�owanej wody. Zszed�em do biegn�cych, aby spyta�, dok�d zd��aj�. Nikt nie zwr�ci� na mnie najmniejszej uwagi, kiedy stan��em w�bia�ym pyle drogi. Ludzie ci nie rozmawiali mi�dzy sob�; ich jedynym celem by� sam bieg, za� jedyn� przyjemno�ci� - wyprzedzanie innych. Rodzenie, rozw�j, umieranie - wszystko to odbywa�o si� w�trwaj�cym bez przerw p�dzie. M�odzi posuwali si� lekkimi zrywami, ci�ko k�usowa�y dostojne, rozbuja�e matrony, nawet rachityczni staruszkowie ku�tykali zawzi�cie, pokryci wieloletnim py�em drogi. Gdy kto� zatrzymywa� si� lub pada�, rozsypywa� si� natychmiast. w�bia�y kurz.
Potr�cany i�popychany przez biegn�cych, postanowi�em odpocz�� na jednej z�zielonych wysp. Spokojny gaj, pe�en zapachu �ywicy i�ciep�ych podmuch�w wiatru, dawa� prawdziwe wytchnienie; zastanawia�em si�, dlaczego nikt z�p�dz�cego t�umu nie zatrzymuje si� tutaj, aby nabra� si�. Lecz wtedy spostrzeg�em kilkoro ludzi opodal �wierk�w. Chocia� sprawiali wra�enie wypocz�tych, le�eli wygodnie w�wysokiej trawie pe�nej kwiat�w polnych. Ta grupa najwyra�niej zrezygnowa�a z�dalszej gonitwy.
Gdy postawi�em stop� na polanie, ich czas pocz�� biec.
Wykazywali rosn�ce zaniepokojenie, spogl�dali jedni na drugich, niekt�rzy wstali i�zaj�li si� zbieraniem owoc�w lub polowaniem, przy czym ka�dy chcia� uzbiera� czy upolowa� wi�cej ni� pozostali. Rozpocz�o si� gor�czkowe poszukiwanie �upu; ci, kt�rzy dotarli do kra�c�w wyspy, w��czali si� w�p�dz�c� ludzk� rzek�, nie mogli bowiem �cierpie�, �e kto� biegnie pr�dzej od nich.
Z tymi, kt�rzy pozostali w�trawie, dzia�y si� dziwne rzeczy: kurczyli si�, schli w�oczach, mi�nie im wiotcza�y, a�cz�onki ulega�y b�yskawicznemu zanikowi lub zwyrodnieniu. Po chwili tylko roz�a��ca si� sk�ra niby szary pergamin pokrywa�a nagie piszczele, czaszka mi�k�a i�zmniejsza�a si� jak przek�uty balon, i�wreszcie zostawa�y tylko bia�e w�osy, rozw��czone po lesie przez wiatr nici babiego lata. Straci�em ochot� na odwiedzanie innych - wysp i�opu�ci�em t� smutn� krain�.
�wiat, w�kt�ry wszed�em, otoczy� mnie drgaj�cym od gor�ca. powietrzem, wonnym dymem i�dziwnie dra�ni�c�, cho� cich� muzyk�; zmierzch zachlapa� po�ow� nieba r�em, karminem i�szkar�atem. Nie zd��y�em jeszcze rozejrze� si� po okolicy, kiedy zamkn�y si� wok� mnie bia�e ramiona; w�oczach, nosie i�ustach mia�em pe�no w�os�w, a�na szyi czu�em wargi i�z�by. Zapach perfum i�potu by� tak ostry, �e pasowa� do gwa�towno�ci zaj�cia - pomy�la�em o�tym bezwiednie, podczas gdy, obca d�o� usi�owa�a wepchn�� mi do ust jak�� pigu�k�, Tego by�o ju� za wiele - po chwilowym szoku odzyska�em panowanie nad sob� i�kilkoma energicznymi ruchami zdo�a�em si� wyswobodzi�. Na twarzy kobiety, kt�r� odepchn��em, malowa�o si� zdziwienie tak wielkie, �e granicz�ce ze strachem. By�a to m�oda dziewczyna, smuk�a i�bardzo �adna, ubrana jedynie w�p�przejrzyst� nocn� koszul�; bia�a karnacja sk�ry wydawa�a si� jeszcze delikatniejsza wobec ci�kich splot�w kruczoczarnych w�os�w, opadaj�cych na szyj� i�wiotkie ramiona. Spomi�dzy delikatnych palc�w wypad�a pastylka o�cielistym zabarwieniu i�potoczy�a si� po chodniku z�g�adkich kamieni wprost pod nogi kilku m�czyzn i�kobiet, przygl�daj�cych si� ze zdziwieniem ca�ej scenie. Wszyscy nosili, podobnie jak dziewczyna, przezroczyste i�lekkie tuniki; mo�na by�o �mia�o powiedzie�, �e chodzili w�a�ciwie nago.
Zmieszany i�przestraszony, spr�bowa�em oddali� si�. �aden ze �wiadk�w zaj�cia mi nie przeszkodzi�, tylko wodzili za mn� zdumionym wzrokiem. Dopiero po d�u�szej chwili, gdy straci�em ich z�oczu, och�on��em nieco, zebra�em my�li i�rozejrza�em si� po okolicy.
Wok�. pi�trzy�y si� jakie� dziwne budowle, ni to sza�asy, ni to gliniane chatki; uliczki, wy�o�one bia�ym kamieniem, wyg�adzonym najpierw przez fale morskie, potem tysi�cami st�p, meandrowa�y w�r�d nich jak �o�yska wyschni�tych potok�w. W��wietle kolorowych lamp spacerowa� roze�miany t�um m�odych m�czyzn i�kobiet. Wci�� wszyscy byli m�odzi i�roze�miani, cho� wiedzia�em, �e swoim przybyciem uruchomi�em niwecz�cy ich kruche szcz�cie mechanizm, �e czas pocz�� p�yn�� i�s�odkie wino uchodzi�o ju� z�p�kni�tego dzbana.
Co par� krok�w widzia�em przytulone pary. Ani kochankowie nie kr�powali si�, ani te� nikt z�przechodz�cych nie dziwi� si� w�najmniejszym stopniu. Si�gali przy tym do ustawionych co par� krok�w kolumienek z�zag��bieniami, pe�nymi cielistych pigu�ek; za�ycie specyfiku wyra�nie zwi�ksza�o ich podniecenie. Zauwa�y�em, �e nikt nigdy nie odmawia�. Czym pr�dzej da�em nura w�boczn� uliczk�. Szed�em jakimi� ciemnymi, zapomnianymi schodami, maj�c nad g�ow� tylko w�ski pasek szarostalowego ju� teraz nieba. Gdy ucich� wreszcie rozpasany gwar ulicy, ujrza�em przed sob� w��wietle ��tej latarni dwie postacie. Da�bym g�ow�, �e nikt nie nadchodzi�; jakby wyros�y nagle z�kamiennej p�yty. Stary, przygarbiony cz�owiek trzyma� za r�k� dziecko o�twarzy zastyg�ej w�pi�kn� mask�. Odeszli powoli, a�ich kroki stuka�y g�uchym echem po kamiennych zau�kach.
Lekko, bez wysi�ku przemierza�em rzadki woal mg�y, spowijaj�cej zawojem srebrzystego l�nienia setki barwnych glob�w, planet, �wiat�w. Wiedziony nieprzepart� ciekawo�ci�, ogl�da�em wiele z�nich po drodze; widzia�em miasta, g�ry, ogrody, nieprzebyte lasy i�pasma nadmorskich pla�. Wszystko tam by�o pi�kne, zar�wno �mia�e konstrukcje niebotycznych osiedli przysz�o�ci, jak i�tchn�ce wiekow� wilgoci� wn�trza gotyckich katedr; ro�li m�czy�ni i�powabne kobiety; zaczarowane kwiaty i�tresowane zwierz�ta. Nie brak�o r�wnie� byt�w odra�aj�cych, pe�nych okrucie�stwa, sadyzmu i�wyuzdania, cho� stanowi�y one wyra�n� mniejszo��. Niekt�re �wiaty by�y proste, nawet prymitywne, jak scena w�jakim� podrz�dnym teatrzyku, inne zadziwia�y swoj� z�o�ono�ci�, oryginalno�ci� i�swoistym pi�knem, p�yn�cym z�harmonii.
A� kiedy�, w�trakcie mojej d�ugiej w�dr�wki, kiedy ju� nieco znu�ony i�zawiedziony zamierza�em zaniecha� dalszej podr�y, ujrza�em przed sob� glob, kt�ry wyda� mi si� najwspanialszy ze wszystkich. P�przejrzysta pow�oka mieni�a si� a�urowymi, efemerycznymi postaciami, a�wewn�trz przemyka�y rozmazane cienie. Zdawa�o mi si�, �e ju� kiedy� je widzia�em, lecz z�zawodnej pami�ci nie mog�em wydoby� niczego wi�cej. Zbli�y�em si� przeto i�rozchyli�em pulsuj�ce zas�ony, aby obejrze� jeszcze jeden spektakl.
By� tam �wiat podobny do wszystkich poprzednich: taki �adny, cukierkowy, troch� naiwny i�niedorobiony, i�przesycony pi�knem marze�. Jednocze�nie by� jakby inny: g��bokie niebo podcieniowane na brzegach seledynem, strzeliste wie�e i�czerwone dachy z�k�pami mchu wczepionego mi�dzy dach�wki, ulice i�ogrody pe�ne s�o�ca i��wie�ego wiatru, ludzie ciesz�cy si� �yciem i�sob� nawzajem - to wszystko ju� widzia�em i�dobrze zna�em. Tak, to by� na pewno m�j w�asny �wiat.
Cz�sto my�la�em o�nim w�bezsenne noce, kiedy ksi�yc rozlewa� dziwaczne plamy bladej po�wiaty po pod�odze i�zdawa� si� porusza� firank�, lub te� po prostu w�korowodzie codziennych zdarze�; pr�buj�c poprawia� jaki� fragment rzeczywisto�ci. Za ka�dym razem dodawa�em inn� cegie�k� do rosn�cej budowli. Przekona�em si� teraz, jak wiele z�nich nie pasowa�o do siebie i�jak znaczne luki widnia�y w�konstrukcji.
Nie by�em zadowolony ze swego dzie�a, postanowi�em przeto je poprawi�. Poprawi� w�taki spos�b, aby nawet po uruchomieniu niszczycielskiego zegara m�j �wiat m�g� istnie� w�szcz�ciu i�spokoju, na przek�r kruchym �wiatom innych marze�.
Wzi��em si� do pracy. Sam� �wiadomo�ci� mog�em dowolnie kszta�towa� tutejsz� rzeczywisto��; c� za pot�ga w�adzy absolutnej! Jeden lekki dotyk my�li kreowa� ludzi lub ich unicestwia�, kaza� miastom rozkwita� lub obraca� si� w�gruzy, wyciska� �zy lub rozja�nia� twarze u�miechem. Lecz u�miech ten nik�, rozwiewa� si� w�nast�pnej sekundzie, likwidowany nieub�aganym ruchem wskaz�wek zegara.
Z uporem pr�bowa�em zbudowa� dobry �wiat, kt�ry zarazem m�g�by istnie� w�wymiarze czasu. A�tyle by�o do zrobienia! Usi�owa�em godzi� mi�o�� i�poczucie to�samo�ci, ofiarno�� i�wol� przetrwania, dobro� i�biologiczne zasady rozwoju, m�dro�� filozof�w i�twarde drogi �ycia. Wiele system�w, cz�sto przeciwstawnych, podda�em po prostu pr�bie czasu, albowiem by�y zbyt z�o�one, abym �mia� decydowa� natychmiast. Szed�em wci�� na kompromisy, cho� robi�em to z�najwi�ksz� niech�ci� i�pod przymusem konieczno�ci. Szeroko wykorzystywa�em wiedz�, nabyt� przy poznawaniu innych byt�w soliptycznych, w�czasie w�dr�wki po dziesi�tkach szlak�w istnienia; teraz, ju� blisko celu, szlaki te schodzi�y si�, zbiega�y w�jeden wielki go�ciniec, kt�rym pragn��em doj�� do doskona�o�ci. By�em tak poch�oni�ty konstruowaniem swojego �wiata, �wiata najlepszego z�mo�liwych, �e nawet nie spostrzeg�em, kiedy m�j glob ruszy� z�miejsca. Niewidzialne cumy pu�ci�y i�owiana po�wiat� kula p�dzi�a z�rosn�c� szybko�ci�, zostawiaj�c w�tyle planety utopii, kt�rych t�czowe kszta�ty z�oddalenia przypomina�y r�j baniek mydlanych, wypuszczonych przez rozbawione dzieci w�pogodny b��kit nieba.
Min��em �arz�c� si� wi�niowym blaskiem boj� i�wtedy moja ba�ka mydlana p�k�a i�znik�a nagle, lecz �wiat pozosta� taki, jaki by�. Niczego nie zauwa�y�em, tak poch�ania�a mnie praca; wci�� mia�em mn�stwo plan�w. Stwierdzi�em tylko, �e materia sta�a si� du�o bardziej oporna.