03 Jedyna - Kiera Cass

Szczegóły
Tytuł 03 Jedyna - Kiera Cass
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

03 Jedyna - Kiera Cass PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 03 Jedyna - Kiera Cass PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

03 Jedyna - Kiera Cass - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Ty tuł ory ​gi​nału: The One Pierw​sze wy ​da​nie w języ ku pol​skim © 2014 by Wy ​daw​nic​two Ja​gu​a r Sp. Jaw​na Re​dak​c ja: Ewa Ho​le​wińska Skład i łama​nie: EKART Co​py ​r i​ght © 2014 by Kie​r a Cass. By ar​r an​ge​m ent with the au​thor. All ri​ghts re​se​r ved. Pro​j ekt okładki © 2012 by Gu​sta​vo Marx/Mer​ge Left Reps,Inc. Opra​c o​wa​nie gra​f icz​ne okładki Erin Fitz​sim​m ons Po​lish lan​gu​a ge trans​la​tion co​py ​r i​ght © 2014 by Wy ​daw​nic​two Ja​gu​a r Sp. Jaw​na ISBN 978-83-7686-302-3 Wy ​da​nie pierw​sze, Wy ​daw​nic​two Ja​gu​a r, War​sza​wa 2014 Ad​r es do ko​r e​spon​den​c ji: Wy ​daw​nic​two Ja​gu​a r Sp. Jaw​na ul. Ka​zi​m ie​r zow​ska 52 lok. 104 02-546 War​sza​wa www.wy ​daw​nic​two-ja​gu​a r.pl Wy ​da​nie pierw​sze w wer​sji ebo​ok Wy ​daw​nic​two Ja​gu​a r, War​sza​wa 2014 Skład wersji elektronicznej: Virtualo Sp. z o.o. Strona 4 Spis treści Dedy kacja Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19 Rozdział 20 Rozdział 21 Rozdział 22 Rozdział 23 Strona 5 Rozdział 24 Rozdział 25 Rozdział 26 Rozdział 27 Rozdział 28 Rozdział 29 Rozdział 30 Rozdział 31 Rozdział 32 Epilog Podziękowania Strona 6 DLA CAL​LA​WAYA, CHŁOPCA, KTÓRY WSPIĄŁ SIĘ DO DOM​KU NA DRZE​W IE W MOIM SER​CU I UCZY​NIŁ MNIE KO​RONĄ SWO​JE​GO SER​CA. Strona 7 Roz​dział 1 T y m ra​zem by ły śmy w Sali Wiel​kiej, męcząc się z ko​lejną lekcją ety ​kie​ty, kie​dy przez okna zaczęły wpa​dać cegły. Eli​se na​ty ch​m iast rzu​c iła się na podłogę i zaczęła się czołgać do bocz​ny ch drzwi, pojękując ze stra​c hu. Ce​le​ste wrzasnęła prze​szy ​wająco i po​m knęła na ty ł sali, le​d​wie uni​- kając sy piący ch się odłamków szkła. Kriss złapała mnie za ramię i pociągnęła, więc ra​zem z nią po​biegłam w stronę wy jścia. – Po​spiesz​c ie się! – zawołała Si​lvia. W ciągu kil​ku se​kund gwar​dziści usta​wi​li się wzdłuż okien i otwo​r zy ​li ogień, a huk wy ​strzałów dzwo​nił mi w uszach pod​c zas uciecz​ki. Spraw​c a aktu agre​sji w po​bliżu pałacu mu​siał zginąć. Nie​- ważne, czy miał broń palną, czy ka​m ie​nie – skończy ła się wy ​r o​zu​m iałość dla re​be​liantów. – Nie​na​widzę bie​gać w ty ch pan​to​f lach – mruknęła Kriss, prze​r zu​c ając brzeg suk​ni przez ramię i nie od​r y ​wając spoj​r ze​nia od końca ko​r y ​ta​r za. – Jed​na z nas będzie się mu​siała do tego przy ​zwy ​c zaić – za​uważy ła Ce​le​ste, dy sząc ciężko. Przewróciłam ocza​m i. – Jeśli to będę ja, za​c znę nosić na co dzień te​nisówki. Mam już tego kom​plet​nie dość. – Mniej ga​da​nia, szy b​sze tem​po! – krzy knęła Si​lvia. – Jak mamy się stąd do​stać na dół? – za​py ​tała Eli​se. – A co z Ma​xo​nem? – wy ​sa​pała Kriss. Si​lvia nie od​po​wie​działa. Szły śmy za nią przez la​bi​r y nt ko​r y ​ta​r zy, szu​kając zejścia do pod​zie​m i i patrząc, jak je​den za dru​gim mi​j ają nas biegnący w prze​c iwną stronę gwar​dziści. Po​c zułam, że na​prawdę ich po​dzi​wiam, i za​sta​na​wiałam się, ja​kiej od​wa​gi trze​ba, żeby dla do​bra in​ny ch biec w stronę nie​bez​pie​c zeństwa. Mi​j ający nas gwar​dziści wy glądali wszy ​scy tak samo. W końcu mój wzrok przy ​kuła para zie​- lo​ny ch oczu. Aspen nie wy glądał na prze​stra​szo​ne​go ani na​wet za​sko​c zo​ne​go. Po​j a​wił się pro​- blem, a on mu​siał go po pro​stu roz​wiązać. Taki już by ł. Na​sze spoj​r ze​nia spo​tkały się ty l​ko na mo​m ent, ale to wy ​star​c zy ło. Tak właśnie by ło z Aspe​- nem – w ułamku se​kun​dy, bez słowa, by łam w sta​nie mu prze​ka​zać: Uważaj na sie​bie. A on bez słowa od​po​wie​dział: Wiem, ty też. Nie​wy ​po​wie​dzia​ne słowa by ły kojące, nie mogłam jed​nak czer​pać po​dob​nej po​c ie​c hy z rze​- czy wy ​po​wie​dzia​ny ch na głos. Na​sza ostat​nia roz​m o​wa by ła dość burz​li​wa. Miałam za​r az opuścić pałac i pro​siłam go, żeby dał mi trochę cza​su i po​zwo​lił za​po​m nieć o Eli​m i​na​c jach. A po​- tem osta​tecz​nie zo​stałam, ale nie miałam oka​zji wy jaśnić mu dla​c ze​go. Może kończy ła mu się już cier​pli​wość do mnie i za​c zy ​nał tra​c ić zdol​ność do​strze​ga​nia we mnie ty l​ko tego, co naj​lep​sze. Mu​siałam coś na to po​r a​dzić. Nie wy ​obrażałam so​bie ży cia, w który m nie by łoby Aspe​na. Na​wet te​r az, cho​c iaż miałam na​dzieję, że Ma​xon mnie wy ​bie​r ze, ist​nie​nie Strona 8 świa​ta bez Aspe​na wy ​da​wało mi się czy mś nie​m ożli​wy m. – Tu​taj! – zawołała Si​lvia, od​su​wając ukry ​ty w ścia​nie pa​nel. Ru​szy ły śmy w dół scho​da​m i, Eli​se i Si​lvia na początku. – Cho​le​r a, Eli​se, po​spiesz się trochę! – krzy knęła Ce​le​ste. Wku​r zy ły mnie jej słowa, ale nic nie po​wie​działam, bo w końcu wszy st​kie my ślały śmy to samo. Kie​dy scho​dziły śmy co​r az niżej w ciem​ność, my ślałam ze zgrozą o zmar​no​wa​ny ch go​dzi​- nach, które spędzę, cho​wając się jak my sz w no​r ze. Szły śmy da​lej, a odgłosy na​szej uciecz​ki by ły tłumio​ne przez krzy ​ki, aż w końcu nad nami za​brzmiał męski głos: – Za​trzy ​m aj​c ie się! Kriss i ja odwróciły śmy się jed​no​c ześnie, mrużąc oczy, dopóki nie zo​ba​c zy ły śmy wy raźnie mun​du​r u. – Cze​kaj​c ie! – zawołała Kriss do dziewcząt poniżej. – To gwar​dzi​sta. Za​trzy ​m ały śmy się na scho​dach, od​dy ​c hając ciężko. W końcu mężczy ​zna, także za​dy ​sza​ny, do​tarł do nas. – Prze​pra​szam pa​nie. Re​be​lian​c i ucie​kli, kie​dy ty l​ko otwo​r zy ​liśmy ogień. Naj​wy ​r aźniej dzi​siaj nie by li w na​stro​j u do wal​ki. Si​lvia prze​sunęła dłońmi po ubra​niu, żeby je wy gładzić, i od​parła w na​szy m imie​niu: – Czy król ogłosił, że jest bez​piecz​nie? Jeśli nie, naraża pan te dziewczęta na poważne nie​bez​- pie​c zeństwo. – Do​sta​liśmy po​le​c e​nie od dowódcy gwar​dii. Je​stem pe​wien, że jego wy ​so​kość… – Nie mówi pan w imie​niu króla. Do​brze, dziewczęta, idzie​m y da​lej. – Na​prawdę? – za​py ​tałam. – Mamy się kry ć bez po​trze​by ? Si​lvia rzu​c iła mi spoj​r ze​nie, które po​wstrzy ​m ałoby chy ​ba na​wet ata​kującego re​be​lian​ta. Na​- ty ch​m iast umilkłam. Nawiązała się między nami nić przy ​j aźni, po​nie​waż nie wiedząc o ty m, od​- wra​c ała moją uwagę od Ma​xo​na i Aspe​na dzięki do​dat​ko​wy m lek​c jom. Jed​nak po moim po​pi​sie kil​ka dni temu w cza​sie Biu​le​ty​nu wszy st​ko to należało już chy ​ba do przeszłości. Si​lvia odwróciła się do gwar​dzi​sty i mówiła da​lej: – Proszę przy ​nieść roz​kaz od króla, wte​dy wrócimy. Idzie​m y da​lej, dziewczęta. Gwar​dzi​sta i ja wy ​m ie​ni​liśmy znużone spoj​r ze​nia i po​szliśmy każdy w swoją stronę. Si​lvia nie oka​zała ani cie​nia skru​c hy, kie​dy dwa​dzieścia mi​nut później po​j a​wił się inny gwar​dzi​- sta, mówiąc nam, że możemy wra​c ać na górę. By łam tak po​iry ​to​wa​na całą tą sy ​tu​a cją, że nie cze​kałam na Si​lvię ani na po​zo​stałe dziew​c zy ​- ny. Wspięłam się po scho​dach, wy szłam na jakiś ko​r y ​tarz na par​te​r ze i po​m a​sze​r o​wałam do swo​- je​go po​ko​j u, cały czas niosąc pan​to​f le w ręku. Mo​ich po​kojówek nie by ło, ale na łóżku cze​kała na mnie mała srebr​na tac​ka z ko​pertą. Na​ty ch​m iast roz​po​znałam pi​smo May i ro​ze​r wałam ko​pertę, łap​c zy ​wie chłonąc jej słowa. Ami, zo​stałyśmy ciot​k a​mi! Astra jest cu​dow​na. Żałuję, że nie ma Cię tu​taj i nie możesz jej sama zo​- ba​c zyć, ale wszy​scy ro​zu​mie​my, że te​raz mu​sisz być w pałacu. Myślisz, że spo​tka​my się na Boże Na​ro​dze​nie? To prze​c ież już niedługo! Muszę kończyć, po​ma​gam Ken​nie i Ja​me​so​wi. Nie mogę uwie​rzyć, jak ona jest ślicz​na! Prze​syłam zdjęcie. Ści​ska​my Cię moc​no! Strona 9 May Wy jęłam zza kart​ki bły szczącą fo​to​gra​f ię. By li na niej wszy ​scy z wy jątkiem Koty i mnie. Ja​- mes, mąż Ken​ny, miał podkrążone oczy, ale stał roz​pro​m ie​nio​ny koło żony i córki. Ken​na sie​- działa wy ​pro​sto​wa​na na łóżku, trzy ​m ając małe różowe za​wi​niątko, i wy glądała na szczęśliwą, ale i wy ​c zer​paną. Mama i tata pro​m ie​nie​li dumą, a en​tu​zjazm May i Ge​r a​da by ł wi​docz​ny na​wet na zdjęciu. Oczy ​wiście, Koty tu nie by ło, po​nie​waż obec​ność w ty m miej​scu nie wiązała się z żad​- ny ​m i ko​r zy ścia​m i. Ale ja po​win​nam tam by ć. Nie by ło mnie tam. By łam tu​taj i chwi​la​m i sama nie ro​zu​m iałam dla​c ze​go. Ma​xon nadal spędzał czas z Kriss, na​- wet po ty m wszy st​kim, co zro​bił, żeby m mogła zo​stać. Re​be​lian​c i bez​u​stan​nie za​grażali na​sze​m u bez​pie​c zeństwu, a lo​do​wa​te słowa króla by ły zabójcze dla mo​j ej pew​ności sie​bie. Przez cały czas krąży ł wokół mnie Aspen – se​kret, którego nikt nie mógł po​znać. Ka​m e​r y po​j a​wiały się i zni​kały, wy ​kra​dając okru​c hy na​sze​go ży cia, aby za​ba​wiać pu​blicz​ność. Z każdej stro​ny znaj​do​wałam się pod presją i bra​ko​wało mi wszy st​kich ty ch rze​c zy, które za​wsze by ły dla mnie ważne. Przełknęłam łzy złości. Już do​sta​tecz​nie dużo płakałam. Za​m iast tego zaczęłam snuć pla​ny. Je​dy ną me​todą, żeby wszy st​ko poukładać, by ło zakończe​nie Eli​m i​na​c ji. Cho​c iaż nadal od cza​su do cza​su za​sta​na​wiałam się, czy na pew​no chcę by ć księżniczką, nie miałam cie​nia wątpli​wości, że chcę należeć do Ma​xo​na. Jeśli tak się miało stać, nie mogłam sie​- dzieć i cze​kać bez​c zy n​nie. Przy ​po​m i​nając so​bie ostat​nią roz​m owę z królem, krąży łam po po​ko​j u i cze​kałam na po​kojówki. Od​dy ​c hałam z tru​dem, więc wie​działam, że nie​wie​le zdołam przełknąć, ale to by ło war​te poświęce​nia. Mu​siałam po​c zy ​nić ja​kieś postępy i to jak naj​szy b​c iej. Zgod​nie ze słowa​m i króla, inne dziewczęta czy ​niły Ma​xo​no​wi awan​se – fi​zy cz​ne awan​se – a jego zda​niem ja by łam o wie​- le zby t po​spo​li​ta, żeby dorównać im pod ty m względem. Jak​by moja re​la​c ja z Ma​xo​nem nie by ła do​sta​tecz​nie skom​pli​ko​wa​na, do​c ho​dziła do tego jesz​- cze kwe​stia od​bu​do​wy za​ufa​nia. Nie by łam pew​na, czy to ozna​c za, że nie wol​no mi za​da​wać py tań, czy wręcz prze​c iw​nie. Cho​c iaż by łam prak​ty cz​nie pew​na, że nie po​sunął się zby t da​le​ko w re​la​c jach z po​zo​stały mi dziewczętami, nie po​tra​f iłam się nad ty m nie za​sta​na​wiać. Nig​dy wcześniej nie próbowałam by ć uwo​dzi​c iel​ska – nie​m al każdy in​ty m​ny mo​m ent z Ma​xo​nem by ł nie​za​pla​no​wa​ny – ale mu​siałam mieć na​dzieję, że jeśli ty l​ko się po​sta​r am, będę mogła ja​sno po​- ka​zać, że je​stem za​in​te​r e​so​wa​na nim tak samo, jak po​zo​stałe dziewczęta. Ode​tchnęłam głęboko, uniosłam głowę i weszłam do ja​dal​ni. Ce​lo​wo spóźniłam się o mi​nutę lub dwie z na​dzieją, że wszy ​scy zdąży li już zająć miej​sca. Nie po​m y ​liłam się, ale wy ​warłam większe wrażenie, niż się spo​dzie​wałam. Dy gnęłam, prze​su​wając nogę w taki sposób, żeby roz​c ięcie w suk​ni roz​c hy ​liło się i odsłoniło udo nie​m al do sa​m e​go bio​dra. Suk​nia miała ko​lor ciem​no​c zer​wo​ny, nie za​kry ​wała ra​m ion i prak​- ty cz​nie cały ch pleców, a ja mogłaby m przy ​siąc, że po​kojówki uży ły ma​gii, żeby w ogóle się na mnie trzy ​m ała. Wstałam i spoj​r załam na Ma​xo​na, który, jak za​uważy łam, prze​r wał je​dze​nie. Ktoś upuścił wi​de​lec. Strona 10 Skrom​nie schy ​liłam głowę i po​deszłam do swo​j e​go miej​sca, sia​dając obok Kriss. – Ami, ty tak poważnie? – za​py ​tała szep​tem. – Nie ro​zu​m iem? – za​py ​tałam, udając za​sko​c ze​nie. Kriss odłoży ła sztućce i po​pa​trzy ły śmy na sie​bie. – Wy glądasz na łatwą. – Cóż, a ty wy glądasz na za​zdrosną. Mu​siałam tra​f ić w dzie​siątkę, bo za​r u​m ie​niła się lek​ko i zno​wu zajęła się je​dze​niem. Ja sku​- bałam ostrożnie swoją porcję, czując się nie​znośnie ściśnięta. Kie​dy po​sta​wio​no przed nami de​- ser, po​sta​no​wiłam prze​stać igno​r o​wać Ma​xo​na i oka​zało się, że pa​trzy ł na mnie, tak jak miałam na​dzieję. Na​ty ch​m iast pociągnął się za ucho, a ja nie​spiesz​nie powtórzy łam ten gest. Rzu​c iłam szy b​kie spoj​r ze​nie królowi Clark​so​no​wi i po​sta​r ałam się ukry ć uśmiech. By ł po​iry ​to​wa​ny, co ozna​c zało, że ko​lej​na rzecz uszła mi na su​c ho. Wstałam od stołu wcześniej, żeby dać Ma​xo​no​wi okazję do po​dzi​wia​nia mo​j ej suk​ni od ty łu, i jak najprędzej poszłam do po​ko​j u. Za​m knęłam za sobą drzwi i roz​pięłam na​ty ch​m iast su​wak, roz​pacz​li​wie po​trze​bując od​de​c hu. – Jak pa​nien​c e poszło? – za​py ​tała Mary, pod​c hodząc do mnie. – Wy glądał na oszołomio​ne​go. Tak jak wszy ​scy. Lucy pisnęła, a Anne po​deszła, żeby pomóc Mary. – Przy ​trzy ​m a​m y to, pa​nien​ka może usiąść – po​le​c iła, więc posłuchałam jej. – Przy j​dzie tu dzi​siaj? – Tak. Nie wiem kie​dy, ale na pew​no przy j​dzie. Przy ​siadłam na skra​j u łóżka, za​pla​tając ręce na brzu​c hu, żeby przy ​trzy ​m ać roz​piętą su​kienkę. Anne spoj​r zała na mnie ze smut​kiem. – Przy ​kro mi, że będzie pa​nien​ka mu​siała zno​sić te nie​wy ​godę jesz​c ze przez kil​ka go​dzin. Ale je​stem pew​na, że efekt okaże się tego wart. Uśmiechnęłam się, sta​r ając się wy glądać, jak​by nie prze​szka​dzało mi ta​kie cier​pie​nie. Po​wie​- działam po​kojówkom, że chcę zwrócić na sie​bie uwagę Ma​xo​na. Nie wspo​m niałam o mo​j ej na​- dziei, że jeśli będę miała szczęście, ta suk​nia szy b​ko wy ląduje na podłodze. – Chce pa​nien​ka, żeby śmy zo​stały, dopóki on nie przy j​dzie? – Lucy ki​piała en​tu​zja​zmem. – Nie, pomóżcie mi ty l​ko zapiąć to z po​wro​tem. Muszę prze​m y śleć parę spraw – od​po​wie​- działam i wstałam, żeby mogły się mną zająć. Mary sięgnęła do su​wa​ka. – Proszę wciągnąć brzuch. Posłuchałam jej, a kie​dy suk​nia zno​wu za​c isnęła się na mnie, pomy ślałam o żołnie​r ​zach, idący ch na wojnę. Miałam inny mun​dur, ale po​dobną de​ter​m i​nację. Dzi​siaj wie​c zo​r em za​m ie​r załam ustrze​lić mężczy znę. Strona 11 Roz​dział 2 O two​r zy łam drzwi bal​ko​no​we, żeby odświeży ć po​wie​trze w po​ko​j u. By ł już gru​dzień i chłodny wiatr mu​skał moją skórę. Nie wol​no nam już by ło w ogóle wy ​c ho​dzić na zewnątrz, chy ​ba że pod eskortą gwar​dzistów, więc to mu​siało mi wy ​star​c zać. Prze​biegłam po po​ko​j u, za​pa​lając świe​c e i sta​r ając się, żeby wnętrze wy glądało zachęcająco. Usły szałam pu​ka​nie do drzwi, więc zdmuchnęłam zapałkę, rzu​c iłam się na łóżko, pod​niosłam książkę i rozłoży łam spódnicę. Ależ oczy​wiście, Ma​x o​nie, za​wsze tak wyglądam, kie​dy czy​tam. – Proszę! – zawołałam ci​c ho. Wszedł Ma​xon, a ja prze​c hy ​liłam lek​ko głowę, do​strze​gając zdu​m ie​nie w jego oczach, kie​dy rozglądał się po na​stro​j o​wo oświe​tlo​ny m po​ko​j u. W końcu spoj​r zał na mnie, a jego wzrok ześli​- zgnął się na moją odsłoniętą nogę. – Je​steś na​r esz​c ie – po​wie​działam, za​m y ​kając książkę i wstając, żeby się z nim przy ​wi​tać. Ma​xon za​m knął drzwi i pod​szedł do mnie, nie od​r y ​wając oczu od mo​ich krągłości. – Chciałem ci po​wie​dzieć, że wy glądasz dzi​siaj fan​ta​sty cz​nie. Od​r zu​c iłam pa​smo włosów na ple​c y. – A, ta su​kien​ka? Zna​lazłam ją z ty łu w sza​f ie. – Cieszę się, że ją wy ciągnęłaś. Splotłam pal​c e z jego pal​c a​m i. – Chodź, usiądź koło mnie. Ostat​nio rzad​ko się spo​ty ​ka​m y. Wes​tchnął i posłuchał mnie. – Bar​dzo cię za to prze​pra​szam. Sy ​tu​a cja jest trochę napięta po ty m, jak stra​c i​liśmy ty lu lu​dzi w ata​ku re​be​liantów, a sama wiesz, jaki jest mój oj​c iec. Wy słaliśmy część gwar​dzistów, żeby chro​ni​li wa​sze ro​dzi​ny, więc na​sza ochro​na jest słab​sza niż kie​dy ​kol​wiek. Oj​c iec za​c ho​wu​j e się w związku z ty m jesz​c ze go​r zej niż zwy ​kle. Na​c i​ska na mnie, żeby m zakończy ł Eli​m i​na​c je, ale ja nie ustępuję. Po​trze​buję cza​su, żeby wszy st​ko prze​m y śleć. Sie​dzie​liśmy na brze​gu łóżka, więc przy ​sunęłam się bliżej do nie​go. – Oczy ​wiście. To ty po​wi​nie​neś de​c y ​do​wać. Skinął głową. – No właśnie. Wiem, że po​wta​r załem to ty siące razy, ale do​pro​wa​dza mnie do szału, kie​dy lu​- dzie na mnie na​c i​skają. Lek​ko wy dęłam war​gi. – Wiem. Umilkł, a ja nie mogłam od​gadnąć ni​c ze​go z jego twa​r zy. Próbowałam wy my ślić, jak mogłaby m po​sunąć spra​wy do przo​du bez na​c hal​ne​go na​r zu​c a​nia się, ale nie miałam pojęcia, jak się two​r zy ro​m an​ty czną at​m os​f erę. Strona 12 – Wiem, że to niemądre, ale po​kojówki przy ​niosły mi dzi​siaj nowe per​f u​m y. Czy nie są trochę za moc​ne? – za​py ​tałam, prze​c hy ​lając głowę, żeby mógł się po​c hy ​lić i je powąchać. Zbliży ł się do mnie, do​ty ​kając no​sem mo​j ej miękkiej skóry. – Nie, skar​bie, są cu​dow​ne – po​wie​dział w zagłębie​nie między moją szy ją a ra​m ie​niem. Po​- tem mnie tam pocałował. Przełknęłam ślinę i spróbowałam się skon​c en​tro​wać. Mu​siałam do pew​ne​go stop​nia kon​tro​lo​wać sy ​tu​a cję. – Cieszę się, że ci się po​do​bają. Na​prawdę tęskniłam za tobą. Po​c zułam, że jego dłoń prze​su​wa się za mo​imi ple​c a​m i, więc odwróciłam do nie​go głowę. Zo​- ba​c zy łam, że wpa​tru​j e mi się w oczy, a na​sze war​gi dzielą mi​li​m e​try. – Jak bar​dzo za mną tęskniłaś? – za​py ​tał szep​tem. Jego spoj​r ze​nie w połącze​niu z ni​skim głosem spra​wiały, że moje ser​c e biło w dziw​ny m ry t​- mie. – Bar​dzo – od​po​wie​działam, także szep​tem. – Bar​dzo, bar​dzo. Po​c hy ​liłam się do przo​du, pragnąc pocałunku. Ma​xon pew​ny m ge​stem przy ​c iągnął mnie bliżej jedną ręką, a pal​c e dru​giej wplótł w moje włosy. Moje ciało pragnęło roz​to​pić się w pocałunku, ale su​kien​ka mi to unie​m ożli​wiała. Wte​dy, czując nową falę nerwów, przy ​po​- mniałam so​bie o moim pla​nie. Prze​sunęłam dłonie w dół ra​m ion Ma​xo​na, pro​wadząc jego pal​c e do su​wa​ka z ty łu su​kien​ki z na​dzieją, że to wy ​star​c zy. Jego pal​c e znie​r u​c ho​m iały na mo​m ent i kie​dy właśnie za​m ie​r załam po pro​stu po​pro​sić, żeby roz​piął su​wak, Ma​xon wy ​buchnął śmie​c hem. To spra​wiło, że na​ty ch​m iast otrzeźwiałam. – Co jest ta​kie śmiesz​ne? – za​py ​tałam prze​r ażona, za​sta​na​wiając się, czy uda mi się nie​po​- strzeżenie powąchać własny od​dech. – Ze wszy st​kie​go, co dotąd robiłaś, to jest zde​c y ​do​wa​nie naj​za​baw​niej​sze! – Ma​xon po​c hy ​lił się, kle​piąc ko​la​na ze śmie​c hu. – Prze​pra​szam? Pocałował mnie ener​gicz​nie w czoło. – Za​wsze za​sta​na​wiałem się, jak to by wy glądało, gdy ​by ś się po​sta​r ała. – Zno​wu zaczął się śmiać. – Prze​pra​szam, muszę już iść. – Na​wet w jego po​sta​wie widać by ło roz​ba​wie​nie. – Do zo​- ba​c ze​nia rano. A po​tem wy ​szedł. Po pro​stu wy ​szedł! Sie​działam jak spa​r a​liżowa​na. Dla​c ze​go, na litość boską, wy ​da​wało mi się, że to się może udać? Ma​xon mógł nie wie​dzieć o mnie wszy st​kie​go, ale przy ​najm​niej znał mój cha​r ak​ter – a to? To nie by łam ja. Po​pa​trzy łam na ab​sur​dalną suk​nię. By ła zde​c y ​do​wa​nie zby t śmiała, na​wet Ce​le​ste nie po​- sunęłaby się tak da​le​ko. Moje włosy by ły zby t sta​r an​nie ułożone, ma​ki​j aż za gru​by. Wie​dział, co próbuję zro​bić, od chwi​li, w której stanął w drzwiach. Wes​tchnęłam i przeszłam się po po​ko​j u, zdmu​c hując świe​c e i roz​m y ślając, jak mam mu ju​tro spoj​r zeć w oczy. Strona 13 Roz​dział 3 Z asta​na​wiałam się, czy nie po​wie​dzieć, że mam gry pę żołądkową. Albo obezwład​niającą mi​- grenę. Albo atak pa​ni​ki. Właści​wie co​kol​wiek, co po​zwo​liłoby mi nie iść na śnia​da​nie. Po​tem pomy ślałam o Ma​xo​nie i o ty m, jak po​wta​r zał, że trze​ba za​wsze za​c ho​wać opa​no​wa​nie. To aku​r at nig​dy mi szczególnie do​brze nie wy ​c ho​dziło, ale jeśli przy ​najm​niej zejdę na dół i będę obec​na, może do​c e​ni moje sta​r a​nia. W na​dziei, że uda mi się wy ​m a​zać wspo​m nie​nie tego, co zro​biłam, po​pro​siłam po​kojówki, żeby ubrały mnie w naj​skrom​niejszą su​kienkę, jaką miałam. Z sa​m ej tej prośby domy śliły się, że nie należy py tać o ostat​ni wieczór. Su​kien​ka miała mniej​szy de​kolt niż te, które zwy ​kle nosiły śmy w ciepły m kli​m a​c ie An​ge​les, oraz rękawy pra​wie do łokci. By ła kwie​c i​sta i po​god​na, zupełnie od​m ien​na od wczo​r aj​szej kre​a cji. Le​d​wie odważy łam się spoj​r zeć na Ma​xo​na, kie​dy wcho​dziłam do ja​dal​ni, ale przy ​najm​niej trzy ​m ałam wy ​so​ko unie​sioną głowę. Kie​dy w końcu na nie​go po​pa​trzy łam, ob​ser​wo​wał mnie z uśmie​c hem. Za​nim wrócił do je​- dze​nia, mrugnął do mnie, a ja zno​wu po​c hy ​liłam głowę, udając, że je​stem bar​dzo za​in​te​r e​so​wa​- na kawałkiem tar​ty. – Miło, że dzi​siaj pamiętałaś o założeniu ubra​nia – par​sknęła Kriss. – Miło, że dzi​siaj je​steś w tak świet​ny m hu​m o​r ze. – Co właści​wie w cie​bie wstąpiło? – sy knęła. Pod​dałam się, zniechęcona. – Nie mam ocho​ty się dziś kłócić, Kriss. Daj mi po pro​stu spokój. Przez chwilę wy glądała, jak​by miała ochotę za​a ta​ko​wać, ale uznała chy ​ba, że nie je​stem tego war​ta. Usiadła odro​binę bar​dziej pro​sto i jadła da​lej. Gdy ​by wczo​r aj wie​c zo​r em udało mi się od​- nieść ja​ki​kol​wiek suk​c es, by łaby m w sta​nie jakoś uspra​wie​dli​wić moje postępo​wa​nie, ale w obec​- nej sy ​tu​a cji nie mogłam na​wet uda​wać, że pękam z dumy. Za​r y ​zy ​ko​wałam jesz​c ze jed​no spoj​r ze​nie na Ma​xo​na, a cho​c iaż nie pa​trzy ł na mnie, cały czas tłumił uśmiech, krojąc swoją porcję. To mi wy ​star​c zy ło. Nie za​m ie​r załam cier​pieć w ten sposób przez cały dzień. Miałam właśnie się za​c hwiać albo złapać za brzuch, zro​bić co​kol​wiek, co po​zwo​- liłoby mi wy jść z ja​dal​ni, kie​dy do sali wszedł lo​kaj. Niósł ko​pertę na srebr​nej tacy i skłonił się, kładąc ją przed królem Clark​so​nem. Król sięgnął po list i szy b​ko go prze​c zy ​tał. – Przeklęci Fran​c u​zi – mruknął. – Przy ​kro mi, Am​ber​ly, oba​wiam się, że będę mu​siał wy ​j e​- chać w ciągu go​dzi​ny. – Zno​wu ja​kieś pro​ble​m y z umową han​dlową? – za​py ​tała królowa przy ​c i​szo​ny m głosem. – Tak. My ślałem, że usta​li​liśmy wszy st​ko mie​siące temu. Mu​si​m y zająć sta​now​c ze sta​no​wi​sko Strona 14 w tej spra​wie. – Król wstał, rzu​c ił ser​wetkę na ta​lerz i skie​r o​wał się do drzwi. – Oj​c ze? – za​py ​tał Ma​xon, również wstając. – Czy chcesz, żeby m je​c hał z tobą? Wy dało mi się dziw​ne, że król nie warknął krótkie​go roz​ka​zu, żeby Ma​xon po​szedł z nim – zwy ​- kle tak właśnie postępował. Gdy ty m ra​zem odwrócił się do sy na, jego oczy by ły zim​ne, a głos ostry. – Kie​dy będziesz po​tra​f ił za​c ho​wać się, jak na króla przy ​stało, będziesz mógł brać udział w ty m, co należy do obo​wiązków króla. – Wy ​szedł z sali. Ma​xon stał przez chwilę, za​szo​ko​wa​ny i za​wsty ​dzo​ny słowa​m i ojca, który po​sta​no​wił zga​nić go przy nas wszy st​kich. W końcu usiadł i spoj​r zał na matkę. – Szcze​r ze mówiąc, nie chciałoby mi się tam le​c ieć – po​wie​dział, rozłado​wując napięcie żar​- tem. Królowa uśmiechnęła się, bo oczy ​wiście nie miała in​ne​go wy ​bo​r u, a resz​ta z nas udała, że nic się nie wy ​da​r zy ło. Po​zo​stałe dziewczęta skończy ły śnia​da​nie i prze​niosły się do Kom​na​ty Dam. Kie​dy na miej​- scach zo​sta​liśmy już ty l​ko Ma​xon, Eli​se i ja, po​pa​trzy łam na nie​go. Jed​no​c ześnie pociągnęliśmy się za ucho i wy ​m ie​ni​liśmy uśmie​c hy. Eli​se w końcu wy szła, a my spo​tka​liśmy się na środ​ku sali, nie przej​m ując się sprzątający mi wokół nas po śnia​da​niu po​kojówka​m i i lo​ka​j a​m i. – To moja wina, że cię nie za​brał – jęknęłam. – Możliwe – uśmiechnął się. – Ale uwierz mi, nie po raz pierw​szy próbuje mi po​ka​zać, gdzie jest moje miej​sce. Ma w głowie mi​lion po​wodów, dla który ch uważa, że po​wi​nien to robić. Wca​- le by m się nie zdzi​wił, gdy ​by ty m ra​zem zro​bił to wy łącznie przez złośliwość. Nie lubi tra​c ić nad ni​c zy m kon​tro​li, a im bliżej je​stem wy ​bo​r u żony, ty m bar​dziej mu to gro​zi. Cho​c iaż obaj wie​m y, że nig​dy mi do końca nie odpuści. – Równie do​brze możesz mnie po pro​stu odesłać do domu. On nig​dy nie po​zwo​li, żeby ś mnie wy ​brał. – Nadal nie po​wie​działam Ma​xo​no​wi o ty m, że jego oj​c iec roz​m a​wiał ze mną sam na sam i gro​ził mi po ty m, jak Ma​xon prze​ko​nał go, żeby m mogła zo​stać. Król Clark​son ja​sno dał mi do zro​zu​m ie​nia, że mam nie wspo​m i​nać ani słowem o tej roz​m o​wie, a ja nie chciałam mu się narażać. Jed​no​c ześnie fa​tal​nie się czułam, ukry ​wając przed Ma​xonem roz​m owę z jego oj​c em. – Poza ty m – dodałam, spla​tając ra​m io​na – po ostat​nim wie​c zo​r ze nie wy ​obrażam so​bie, żeby w ogóle szczególnie ci zależało na mo​j ej obec​ności. Ma​xon przy ​gry zł wargę. – Prze​pra​szam, że zacząłem się śmiać, ale na​prawdę, co in​ne​go miałem zro​bić? – Miałaby m kil​ka po​m y słów – mruknęłam, nadal za​wsty ​dzo​na moją próbą uwie​dze​nia go. – Czuję się okrop​nie głupio. – Ukry łam twarz w dłoniach. – Prze​stań – po​wie​dział łagod​nie, biorąc mnie w ra​m io​na. – Uwierz mi, by łaś na​prawdę bar​dzo kusząca. Ale to po pro​stu do cie​bie nie pa​su​j e. – Ale czy nie po​win​no pa​so​wać? Czy to nie po​win​na by ć część tego, ja​kie je​steśmy ? – jęknęłam z twarzą ukry tą na jego pier​si. – Pamiętasz tamtą noc w schro​nie? – za​py ​tał przy ​c i​szo​ny m głosem. – Pamiętam, ale wte​dy się właści​wie żegna​liśmy. – To by ło nie​sa​m o​wi​te pożegna​nie. Cofnęłam się o krok i trzepnęłam go żar​to​bli​wie. Ma​xon roześmiał się, za​do​wo​lo​ny, że udało nam się po​ko​nać skrępo​wa​nie. – Za​po​m nij​m y o ty m – za​pro​po​no​wałam. Strona 15 – Do​sko​na​le – zgo​dził się. – Poza ty m mam pe​wien plan, nad który m obo​j e mu​si​m y po​pra​c o​- wać. – Na​prawdę? – Tak, a sko​r o oj​c iec wy ​j e​c hał, to do​sko​nały mo​m ent, żeby zacząć się nad ty m za​sta​na​wiać. – Do​brze – po​wie​działam, pod​e ks​c y ​to​wa​na na my śl o ty m, że wezmę udział w czy mś prze​zna​- czo​ny m ty l​ko dla nas dwoj​ga. Ma​xon wes​tchnął, co spra​wiło, że od razu za​nie​po​koiłam się, o jaki plan cho​dzi. – Masz rację. Mój oj​c iec cię nie apro​bu​j e. Ale może zo​stać zmu​szo​ny do zmia​ny zda​nia, jeśli uda nam się jed​na rzecz. – Czy ​li? – Mu​si​m y spra​wić, że sta​niesz się ulu​bie​nicą społeczeństwa. Przewróciłam ocza​m i. – I to nad ty m mamy pra​c o​wać? Ma​xo​nie, to nie​m ożliwe. Wi​działam ran​king w jed​ny m z cza​so​pism Ce​le​ste po ty m, jak próbowałam ra​to​wać Mar​lee. Lu​dzie mnie nie znoszą. – Opi​nia pu​blicz​na by wa zmien​na. Nie po​zwo​li​m y, żeby ten je​den mo​m ent cię pogrąży ł. Nadal uważałam, że spra​wa jest bez​na​dziej​na, ale co miałam po​wie​dzieć? Jeśli to by ła dla mnie je​dy ​na szan​sa, mu​siałam przy ​najm​niej spróbować. – No do​brze – po​wie​działam. – Ale mówię ci, to się nie uda. Ma​xon przy ​sunął się bar​dzo bli​sko z psot​ny m wy ​r a​zem twa​r zy i ob​da​r zy ł mnie długim, nie​- spiesz​ny m pocałunkiem. – A ja ci mówię, że się uda. Strona 16 Roz​dział 4 W eszłam do Kom​na​ty Dam, za​sta​na​wiając się nad no​wy m pla​nem Ma​xo​na. Królowa jesz​c ze się nie po​j a​wiła, a po​zo​stałe dziewczęta śmiały się, sku​pio​ne przy oknie. – Ami, chodź tu​taj! – zawołała po​na​glająco Kriss. Na​wet Ce​le​ste odwróciła się z uśmie​c hem i skinęła na mnie ręką. By łam trochę za​nie​po​ko​j o​na ty m, co może mnie cze​kać, ale mimo wszy st​ko po​deszłam do nich. – O rany ! – pisnęłam. – Wiem – wes​tchnęła Ce​le​ste. W ogro​dzie chy ​ba połowa gwar​dzistów pałaco​wy ch ćwi​c zy ła bie​gi. By li ro​ze​bra​ni do pasa. Aspen mówił mi, że wszy ​scy gwar​dziści do​stają za​strzy ​ki wzmac​niające, ale naj​wy ​r aźniej mu​- sie​li także dużo tre​no​wać, aby utrzy ​m y ​wać się w naj​lep​szej kon​dy ​c ji. Cho​c iaż wszy st​kie by ły śmy od​da​ne Ma​xo​no​wi, nie mogły śmy całkiem igno​r o​wać wi​do​ku przy ​stoj​ny ch chłopców. – Ten blon​dy n – po​wie​działa Kriss. – W każdy m ra​zie wy ​da​j e mi się, że to blon​dy n. Mają strasz​nie krótko ostrzy żone włosy ! – Mnie się po​do​ba ten – stwier​dziła ci​c ho Eli​se, kie​dy ko​lej​ny gwar​dzi​sta prze​biegł pod na​szy m oknem. Kriss za​c hi​c ho​tała. – Nie do wia​r y, że to ro​bi​m y ! – O! O! Ten fa​c et tam, z zie​lo​ny ​m i ocza​m i – po​wie​działa Ce​le​ste, wska​zując Aspe​na. Kriss wes​tchnęła. – Tańczy łam z nim na balu hal​lo​we​e no​wy m i jest równie dow​c ip​ny, jak przy ​stoj​ny. – Też z nim tańczy łam – po​c hwa​liła się Ce​le​ste. – Bez cie​nia wątpli​wości to naj​przy ​stoj​niej​szy gwar​dzi​sta w pałacu. Nie mogłam się nie roześmiać. Za​sta​na​wiałam się, co by pomy ślała, gdy ​by wie​działa, że daw​niej by ł Szóstką. Pa​trzy łam, jak bie​gnie, i my ślałam o ty m, jak te ra​m io​na obej​m o​wały mnie set​ki razy. Zwiększa​nie się dy ​stan​su między mną a Aspe​nem wy ​da​wało się nie​unik​nio​ne, ale na​wet te​r az za​- sta​na​wiałam się, czy jest jakiś sposób, żeby za​c ho​wać cho​c iaż cząstkę tego, co nas łączy ło. A gdy ​by m go po​trze​bo​wała? – A co ty my ślisz, Ami? – za​py ​tała Kriss. Je​dy ​ny m chłopa​kiem, który na​prawdę przy ​ku​wał mój wzrok, by ł Aspen, a w świe​tle tego, o czy m my ślałam przed chwilą, wy dało mi się to okrop​nie pły t​kie. Od​po​wie​działam wy ​m i​- jająco. Strona 17 – Nie wiem. Wszy ​scy nieźle wy glądają. – Nieźle? – powtórzy ła Ce​le​ste. – Chy ​ba so​bie żar​tu​j esz! To naj​przy ​stoj​niej​si fa​c e​c i, ja​kich w ży ciu wi​działam! – To ty l​ko gro​m a​da chłopaków bez ko​szul – od​pa​r o​wałam. – Owszem, i mogłaby ś się przez chwilę cie​szy ć ty m wi​do​kiem, za​nim będziesz mu​siała pa​trzeć ty l​ko na nas – od​parła złośli​wie Ce​le​ste. – Jak uważasz. Ma​xon bez ko​szu​li wy gląda równie do​brze, jak do​wol​ny z ty ch fa​c etów. – Co ta​kie​go? – pisnęła Kriss. Se​kundę po ty m, jak te słowa wy ​r wały mi się z ust, uświa​do​m iłam so​bie, co po​wie​działam. Trzy pary oczu wpa​try ​wały się we mnie. – Kie​dy tak dokład​nie ty i Ma​xon by liście półnadzy ? – za​py ​tała groźnie Ce​le​ste. – Ja nie by łam! – Ale on by ł? – spy ​tała Kriss. – Czy o to cho​dziło z tą kosz​m arną su​kienką wczo​r aj? Ce​le​ste aż się zachły snęła. – Ty zdzi​r o! – Wy ​pra​szam so​bie! – wrzasnęłam. – No, a jak niby mam cię na​zwać? – warknęła, spla​tając ra​m io​na. – Chy ​ba że ze​c hcesz nam wszy st​kim po​wie​dzieć, co się wy ​da​r zy ło, i dla​c ze​go zupełnie nie mamy ra​c ji. Nie miałam szans, żeby im to wy jaśnić. Roz​bie​r a​nie Ma​xo​na nie miało nic wspólne​go z ro​- man​ty czną sceną, ale nie mogłam im po​wie​dzieć, że mu​siałam opa​trzeć rany na jego ple​c ach, za​da​ne mu przez ojca. Przez całe ży cie ukry ​wał ten se​kret, a gdy ​by m go te​r az zdra​dziła, wszy st​ko między nami by łoby skończo​ne. – Ce​le​ste by ła pra​wie półnaga, kie​dy całowała się z nim na ko​r y ​ta​r zu – oznaj​m iłam oskarży ciel​sko, wska​zując ją pal​c em. Otwo​r zy ła sze​r o​ko usta. – Skąd wiesz? – Czy wszy st​kie roz​bie​r ały ście się przy Ma​xo​nie? – za​py ​tała ze zgrozą Eli​se. – Nie roz​bie​r ały śmy się! – krzy knęłam. – No do​brze. – Kriss także skrzy żowała ra​m io​na. – Mu​si​m y to wy jaśnić. Która co robiła z Ma​- xo​nem? Wszy st​kie na chwilę umilkły śmy, żadna nie chciała mówić pierw​sza. – Ja się z nim całowałam – po​wie​działa Eli​se. – Trzy razy, ale to wszy st​ko. – Ja się z nim w ogóle nie całowałam – przy ​znała się Kriss. – Ale to by ł mój wy bór. Pocałowałby mnie, gdy ​by m mu na to po​zwo​liła. – Na​prawdę? Ani razu? – za​py ​tała za​szo​ko​wa​na Ce​le​ste. – Ani razu. – Cóż, ja się z nim często całowałam. – Ce​le​ste od​r zu​c iła włosy na ple​c y i po​sta​no​wiła oka​zać dumę za​m iast za​wsty ​dze​nia. – Naj​lep​szy raz by ł na ko​r y ​ta​r zu, późny m wie​c zo​r em. – Po​pa​trzy ła na mnie. – Szep​ta​liśmy so​bie, ja​kie to jest eks​c y ​tujące, że ktoś może nas przy łapać. W końcu wszy st​kie oczy spoczęły na mnie. Pomy ślałam o słowach króla, su​ge​r ującego, że by ć może inne dziewczęta są znacz​nie bar​dziej swo​bod​ne, niż ja odważy łaby m się by ć. Te​r az wie​działam, że to by ł jesz​c ze je​den ro​dzaj ata​ku, mającego spo​wo​do​wać, że po​c zuję się nie​- ważna. Po​sta​no​wiłam mówić prawdę. Strona 18 – To mnie Ma​xon pocałował pierwszą, nie Oli​vię. Nie chciałam, żeby kto​kol​wiek o ty m wie​- dział. Mie​liśmy też kil​ka… in​ty m​ny ch mo​m entów i przy jed​nej oka​zji ko​szu​la Ma​xona zo​stała zdjęta. – Zo​stała zdjęta? To zna​c zy co, ma​gicz​nie prze​le​c iała mu przez głowę? – na​c i​skała Ce​le​ste. – Sam ją zdjął – przy ​znałam. Ce​le​ste, nadal nie​usa​ty s​f ak​c jo​no​wa​na, do​py ​ty ​wała się da​lej: – On ją zdjął, czy ty ją zdjęłaś? – Chy ​ba obo​j e. Po chwi​li napięcia Kriss zno​wu się ode​zwała: – Do​brze, te​r az wszy st​kie wie​m y, na czy m sto​imy. – Czy ​li na czy m? – za​py ​tała Eli​se. Nikt jej nie od​po​wie​dział. – Chciałam ty l​ko po​wie​dzieć… – zaczęłam. – Wszy st​kie te chwi​le by ły dla mnie ogrom​nie ważne i zależy mi na Ma​xo​nie. – Su​ge​r u​j esz, że nam nie zależy ? – warknęła Ce​le​ste. – Wiem, że to​bie nie zależy. – Jak śmiesz? – Ce​le​ste, wszy ​scy wiedzą, że zależy ci na kimś, kto ma władzę. Mogę się założy ć, że lu​bisz Ma​xo​na, ale nie je​steś w nim za​ko​c ha​na. Two​im ce​lem jest ko​r o​na. Nie próbując za​prze​c zać, Ce​le​ste spoj​r zała na Eli​se. – A co z nią? Nig​dy nie wi​działam, żeby oka​zy ​wała cho​c iaż cień emo​c ji! – Je​stem opa​no​wa​na. Też po​win​naś cza​sem tego spróbować – od​pa​r o​wała szy b​ko Eli​se. Ta iskra gnie​wu spra​wiła, że od razu bar​dziej ją po​lu​biłam. – W mo​j ej ro​dzi​nie wszy st​kie małżeństwa są aranżowa​ne. Wie​działam, że mnie też to cze​ka, i to wszy st​ko. Mogę nie by ć za​ko​- cha​na w Ma​xo​nie, ale sza​nuję go. Miłość może przy jść z cza​sem. – To właści​wie smut​ne, Eli​se – ode​zwała się współczująco Kriss. – Nie​ko​niecz​nie. Są rze​c zy ważniej​sze od miłości. Pa​trzy ły śmy na Eli​se, za​sta​na​wiając się nad jej słowa​m i. Wal​c zy łam z miłości dla mo​j ej ro​- dzi​ny, a także dla Aspe​na. A te​r az, cho​c iaż bałam się o ty m my śleć, by łam pew​na, że wszy st​kie moje działania, gdy w grę wcho​dził Ma​xon – na​wet jeśli by ły roz​pacz​li​wie głupie – brały się z tego uczu​c ia. A jed​nak, co by by ło, gdy ​by ist​niało coś ważniej​sze​go? – Ja po​wiem wprost: ko​c ham go – wy ​znała Kriss. – Ko​c ham go i chciałaby m, żeby się ze mną ożenił. Gwałtow​nie wróciłam my ślami do ak​tu​a l​nej roz​m o​wy i za​pragnęłam wto​pić się w dy ​wan. Co ja zaczęłam? – No do​bra, Ame​r i​c o, przy ​znaj się – zażądała Ce​le​ste. Za​m arłam, od​dy ​c hając pły tko. Po​trze​bo​wałam chwi​li, żeby zna​leźć właściwe słowa. – Ma​xon wie, co czuję, i ty l​ko to się li​c zy. Przewróciła ocza​m i, sły sząc moją od​po​wiedź, ale nie próbowała da​lej na​c i​skać. Bez wątpie​nia oba​wiała się, że w ta​kim przy ​pad​ku zro​biłaby m to samo w sto​sun​ku do niej. Stały śmy przy oknie, patrząc na sie​bie. Eli​m i​na​c je ciągnęły się od mie​sięcy, a te​r az w końcu wi​działy śmy ja​sno, jak wy gląda ta ry ​wa​li​za​c ja. Każda miała wgląd w to, ja​kie re​la​c je z Ma​xo​- nem mają po​zo​stałe – przy ​najm​niej jeśli idzie o je​den ich aspekt – i mogła je porównać ze swo​- Strona 19 imi. Do sali weszła królowa. Dy gnęły śmy przed nią, a po​tem wszy st​kie wy ​c o​f ały śmy się w kąty i w głąb sie​bie. Może od początku mu​siało do tego dojść. By ły tu czte​r y dziewczęta i je​den książę, a trzy z nas mu​siały wkrótce wy ​j e​c hać, za​bie​r ając ty l​ko nie​zwy ​kle in​te​r e​sującą hi​sto​r ię o ty m, jak minęła nam je​sień. Strona 20 Roz​dział 5 K rąży łam po bi​blio​te​c e na par​te​r ze, próbując poukładać w głowie słowa. Wie​działam, że muszę wy jaśnić Ma​xo​no​wi, co właśnie zaszło, za​nim usły szy o ty m od in​ny ch dziewcząt. Na​prawdę bałam się tej roz​m o​wy. – Puk-puk – po​wie​dział, wchodząc. Za​uważy ł mój stra​pio​ny wy ​r az twa​r zy. – Co się stało? – Nie złość się – ostrzegłam, kie​dy do mnie pod​szedł. Zwol​nił, a troskę na jego twa​r zy zastąpiła nie​uf​ność. – Spróbuję. – Dziew​c zy ​ny wiedzą, że wi​działam cię bez ko​szu​li. – Zo​ba​c zy łam, że na usta ciśnie mu się py ​ta​nie. – Nie po​wie​działam ni​c ze​go o two​ich ple​c ach – przy ​sięgłam. – Wolałaby m, bo te​r az my ślą, że bra​liśmy udział w wy jątko​wo gorącej sce​nie. Ma​xon uśmiechnął się. – Tak się to skończy ło. – Nie żar​tuj, Ma​xo​nie! Nie​na​widzą mnie te​r az. Objął mnie, nadal z roz​j aśnio​ny m wzro​kiem. – Jeśli cię to po​c ie​sza, nie je​stem zły. Nie prze​szka​dza mi to, o ile nie zdra​dzisz mo​j e​go se​kre​tu. Cho​c iaż je​stem lek​ko za​szo​ko​wa​ny, że im to po​wie​działaś. Jak w ogóle po​j a​wił się ten te​m at? Scho​wałam twarz na jego pier​si. – Wy ​da​j e mi się, że nie mogę po​wie​dzieć. – Hmm. – Jego kciuk prze​su​wał się w górę i w dół po mo​ich ple​c ach. – My ślałem, że mamy te​r az pra​c o​wać nad obu​stron​ny m za​ufa​niem. – Pra​c u​j e​m y. Proszę, żeby ś mi za​ufał i uwie​r zy ł, że ty l​ko po​gor​szy łaby m sy ​tu​a cję, gdy ​by m ci po​wie​działa. – Może się my liłam, ale by łam pra​wie pew​na, że opo​wie​dze​nie Ma​xo​no​wi, jak gapiły śmy się na półna​gich, spo​c o​ny ch gwar​dzistów, mogłoby wpa​ko​wać nas wszy st​kie w ja​kieś kłopo​ty. – No do​brze – po​wie​dział w końcu. – Dziewczęta wiedzą, że wi​działaś mnie częścio​wo ro​ze​bra​- ne​go. Coś jesz​c ze? Za​wa​hałam się. – Wiedzą, że to mnie pocałowałeś pierwszą. A ja wiem o wszy st​kim, co z nimi robiłeś i cze​go nie robiłeś. Ma​xon od​sunął się. – Co ta​kie​go? – Po ty m, jak wy ​m knęła mi się ta uwa​ga o to​bie bez ko​szu​li, zaczęły śmy się na​wza​j em okrop​- nie oskarżać i w końcu po​sta​no​wiły śmy pomówić szcze​r ze. Wiem, że wie​le razy całowałeś się z Ce​le​ste i że już daw​no pocałowałby ś Kriss, gdy ​by ci na to po​zwo​liła. Po​wie​działy śmy so​bie