03 Jedyna - Kiera Cass
Szczegóły |
Tytuł |
03 Jedyna - Kiera Cass |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
03 Jedyna - Kiera Cass PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 03 Jedyna - Kiera Cass PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
03 Jedyna - Kiera Cass - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Ty tuł ory ginału: The One
Pierwsze wy danie w języ ku polskim © 2014 by Wy dawnictwo Jagua r Sp. Jawna
Redakc ja: Ewa Holewińska
Skład i łamanie: EKART
Copy r ight © 2014 by Kier a Cass. By arr angem ent with the author. All rights reser ved.
Proj ekt okładki © 2012 by Gustavo Marx/Merge Left Reps,Inc.
Oprac owanie graf iczne okładki Erin Fitzsimm ons
Polish langua ge translation copy r ight © 2014 by Wy dawnictwo Jagua r Sp. Jawna
ISBN 978-83-7686-302-3
Wy danie pierwsze, Wy dawnictwo Jagua r, Warszawa 2014
Adr es do kor espondenc ji:
Wy dawnictwo Jagua r Sp. Jawna
ul. Kazim ier zowska 52 lok. 104
02-546 Warszawa
www.wy dawnictwo-jagua r.pl
Wy danie pierwsze w wersji ebook
Wy dawnictwo Jagua r, Warszawa 2014
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Strona 4
Spis treści
Dedy kacja
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Strona 5
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Epilog
Podziękowania
Strona 6
DLA CALLAWAYA,
CHŁOPCA, KTÓRY WSPIĄŁ SIĘ DO DOMKU NA DRZEW IE
W MOIM SERCU I UCZYNIŁ MNIE KORONĄ SWOJEGO SERCA.
Strona 7
Rozdział 1
T y m razem by ły śmy w Sali Wielkiej, męcząc się z kolejną lekcją ety kiety, kiedy przez okna
zaczęły wpadać cegły. Elise naty chm iast rzuc iła się na podłogę i zaczęła się czołgać do boczny ch
drzwi, pojękując ze strac hu. Celeste wrzasnęła przeszy wająco i pom knęła na ty ł sali, ledwie uni-
kając sy piący ch się odłamków szkła. Kriss złapała mnie za ramię i pociągnęła, więc razem z nią
pobiegłam w stronę wy jścia.
– Pospieszc ie się! – zawołała Silvia.
W ciągu kilku sekund gwardziści ustawili się wzdłuż okien i otwor zy li ogień, a huk wy strzałów
dzwonił mi w uszach podc zas ucieczki. Sprawc a aktu agresji w pobliżu pałacu musiał zginąć. Nie-
ważne, czy miał broń palną, czy kam ienie – skończy ła się wy r ozum iałość dla rebeliantów.
– Nienawidzę biegać w ty ch pantof lach – mruknęła Kriss, przer zuc ając brzeg sukni przez
ramię i nie odr y wając spojr zenia od końca kor y tar za.
– Jedna z nas będzie się musiała do tego przy zwy c zaić – zauważy ła Celeste, dy sząc ciężko.
Przewróciłam oczam i.
– Jeśli to będę ja, zac znę nosić na co dzień tenisówki. Mam już tego kompletnie dość.
– Mniej gadania, szy bsze tempo! – krzy knęła Silvia.
– Jak mamy się stąd dostać na dół? – zapy tała Elise.
– A co z Maxonem? – wy sapała Kriss.
Silvia nie odpowiedziała. Szły śmy za nią przez labir y nt kor y tar zy, szukając zejścia do podziem i
i patrząc, jak jeden za drugim mij ają nas biegnący w przec iwną stronę gwardziści. Poc zułam, że
naprawdę ich podziwiam, i zastanawiałam się, jakiej odwagi trzeba, żeby dla dobra inny ch biec
w stronę niebezpiec zeństwa.
Mij ający nas gwardziści wy glądali wszy scy tak samo. W końcu mój wzrok przy kuła para zie-
lony ch oczu. Aspen nie wy glądał na przestraszonego ani nawet zaskoc zonego. Poj awił się pro-
blem, a on musiał go po prostu rozwiązać. Taki już by ł.
Nasze spojr zenia spotkały się ty lko na mom ent, ale to wy starc zy ło. Tak właśnie by ło z Aspe-
nem – w ułamku sekundy, bez słowa, by łam w stanie mu przekazać: Uważaj na siebie. A on bez
słowa odpowiedział: Wiem, ty też.
Niewy powiedziane słowa by ły kojące, nie mogłam jednak czerpać podobnej poc iec hy z rze-
czy wy powiedziany ch na głos. Nasza ostatnia rozm owa by ła dość burzliwa. Miałam zar az
opuścić pałac i prosiłam go, żeby dał mi trochę czasu i pozwolił zapom nieć o Elim inac jach. A po-
tem ostatecznie zostałam, ale nie miałam okazji wy jaśnić mu dlac zego.
Może kończy ła mu się już cierpliwość do mnie i zac zy nał trac ić zdolność dostrzegania we mnie
ty lko tego, co najlepsze. Musiałam coś na to por adzić. Nie wy obrażałam sobie ży cia, w który m
nie by łoby Aspena. Nawet ter az, choc iaż miałam nadzieję, że Maxon mnie wy bier ze, istnienie
Strona 8
świata bez Aspena wy dawało mi się czy mś niem ożliwy m.
– Tutaj! – zawołała Silvia, odsuwając ukry ty w ścianie panel.
Ruszy ły śmy w dół schodam i, Elise i Silvia na początku.
– Choler a, Elise, pospiesz się trochę! – krzy knęła Celeste. Wkur zy ły mnie jej słowa, ale nic nie
powiedziałam, bo w końcu wszy stkie my ślały śmy to samo.
Kiedy schodziły śmy cor az niżej w ciemność, my ślałam ze zgrozą o zmarnowany ch godzi-
nach, które spędzę, chowając się jak my sz w nor ze. Szły śmy dalej, a odgłosy naszej ucieczki
by ły tłumione przez krzy ki, aż w końcu nad nami zabrzmiał męski głos:
– Zatrzy m ajc ie się!
Kriss i ja odwróciły śmy się jednoc ześnie, mrużąc oczy, dopóki nie zobac zy ły śmy wy raźnie
mundur u.
– Czekajc ie! – zawołała Kriss do dziewcząt poniżej. – To gwardzista.
Zatrzy m ały śmy się na schodach, oddy c hając ciężko. W końcu mężczy zna, także zady szany,
dotarł do nas.
– Przepraszam panie. Rebelianc i uciekli, kiedy ty lko otwor zy liśmy ogień. Najwy r aźniej dzisiaj
nie by li w nastroj u do walki.
Silvia przesunęła dłońmi po ubraniu, żeby je wy gładzić, i odparła w naszy m imieniu:
– Czy król ogłosił, że jest bezpiecznie? Jeśli nie, naraża pan te dziewczęta na poważne niebez-
piec zeństwo.
– Dostaliśmy polec enie od dowódcy gwardii. Jestem pewien, że jego wy sokość…
– Nie mówi pan w imieniu króla. Dobrze, dziewczęta, idziem y dalej.
– Naprawdę? – zapy tałam. – Mamy się kry ć bez potrzeby ?
Silvia rzuc iła mi spojr zenie, które powstrzy m ałoby chy ba nawet atakującego rebelianta. Na-
ty chm iast umilkłam. Nawiązała się między nami nić przy j aźni, ponieważ nie wiedząc o ty m, od-
wrac ała moją uwagę od Maxona i Aspena dzięki dodatkowy m lekc jom. Jednak po moim popisie
kilka dni temu w czasie Biuletynu wszy stko to należało już chy ba do przeszłości. Silvia odwróciła
się do gwardzisty i mówiła dalej:
– Proszę przy nieść rozkaz od króla, wtedy wrócimy. Idziem y dalej, dziewczęta.
Gwardzista i ja wy m ieniliśmy znużone spojr zenia i poszliśmy każdy w swoją stronę.
Silvia nie okazała ani cienia skruc hy, kiedy dwadzieścia minut później poj awił się inny gwardzi-
sta, mówiąc nam, że możemy wrac ać na górę.
By łam tak poiry towana całą tą sy tua cją, że nie czekałam na Silvię ani na pozostałe dziewc zy -
ny. Wspięłam się po schodach, wy szłam na jakiś kor y tarz na parter ze i pom aszer owałam do swo-
jego pokoj u, cały czas niosąc pantof le w ręku. Moich pokojówek nie by ło, ale na łóżku czekała na
mnie mała srebrna tacka z kopertą.
Naty chm iast rozpoznałam pismo May i rozer wałam kopertę, łapc zy wie chłonąc jej słowa.
Ami,
zostałyśmy ciotk ami! Astra jest cudowna. Żałuję, że nie ma Cię tutaj i nie możesz jej sama zo-
bac zyć, ale wszyscy rozumiemy, że teraz musisz być w pałacu. Myślisz, że spotkamy się na
Boże Narodzenie? To przec ież już niedługo! Muszę kończyć, pomagam Kennie i Jamesowi. Nie
mogę uwierzyć, jak ona jest śliczna! Przesyłam zdjęcie. Ściskamy Cię mocno!
Strona 9
May
Wy jęłam zza kartki bły szczącą fotograf ię. By li na niej wszy scy z wy jątkiem Koty i mnie. Ja-
mes, mąż Kenny, miał podkrążone oczy, ale stał rozprom ieniony koło żony i córki. Kenna sie-
działa wy prostowana na łóżku, trzy m ając małe różowe zawiniątko, i wy glądała na szczęśliwą, ale
i wy c zerpaną. Mama i tata prom ienieli dumą, a entuzjazm May i Ger ada by ł widoczny nawet na
zdjęciu. Oczy wiście, Koty tu nie by ło, ponieważ obecność w ty m miejscu nie wiązała się z żad-
ny m i kor zy ściam i. Ale ja powinnam tam by ć.
Nie by ło mnie tam.
By łam tutaj i chwilam i sama nie rozum iałam dlac zego. Maxon nadal spędzał czas z Kriss, na-
wet po ty m wszy stkim, co zrobił, żeby m mogła zostać. Rebelianc i bezustannie zagrażali naszem u
bezpiec zeństwu, a lodowate słowa króla by ły zabójcze dla moj ej pewności siebie. Przez cały czas
krąży ł wokół mnie Aspen – sekret, którego nikt nie mógł poznać. Kam er y poj awiały się i znikały,
wy kradając okruc hy naszego ży cia, aby zabawiać publiczność. Z każdej strony znajdowałam się
pod presją i brakowało mi wszy stkich ty ch rzec zy, które zawsze by ły dla mnie ważne.
Przełknęłam łzy złości. Już dostatecznie dużo płakałam.
Zam iast tego zaczęłam snuć plany. Jedy ną metodą, żeby wszy stko poukładać, by ło zakończenie
Elim inac ji.
Choc iaż nadal od czasu do czasu zastanawiałam się, czy na pewno chcę by ć księżniczką, nie
miałam cienia wątpliwości, że chcę należeć do Maxona. Jeśli tak się miało stać, nie mogłam sie-
dzieć i czekać bezc zy nnie. Przy pom inając sobie ostatnią rozm owę z królem, krąży łam po pokoj u
i czekałam na pokojówki.
Oddy c hałam z trudem, więc wiedziałam, że niewiele zdołam przełknąć, ale to by ło warte
poświęcenia. Musiałam poc zy nić jakieś postępy i to jak najszy bc iej. Zgodnie ze słowam i króla,
inne dziewczęta czy niły Maxonowi awanse – fizy czne awanse – a jego zdaniem ja by łam o wie-
le zby t pospolita, żeby dorównać im pod ty m względem.
Jakby moja relac ja z Maxonem nie by ła dostatecznie skomplikowana, doc hodziła do tego jesz-
cze kwestia odbudowy zaufania. Nie by łam pewna, czy to oznac za, że nie wolno mi zadawać
py tań, czy wręcz przec iwnie. Choc iaż by łam prakty cznie pewna, że nie posunął się zby t daleko
w relac jach z pozostały mi dziewczętami, nie potraf iłam się nad ty m nie zastanawiać. Nigdy
wcześniej nie próbowałam by ć uwodzic ielska – niem al każdy inty mny mom ent z Maxonem by ł
niezaplanowany – ale musiałam mieć nadzieję, że jeśli ty lko się postar am, będę mogła jasno po-
kazać, że jestem zainter esowana nim tak samo, jak pozostałe dziewczęta.
Odetchnęłam głęboko, uniosłam głowę i weszłam do jadalni. Celowo spóźniłam się o minutę
lub dwie z nadzieją, że wszy scy zdąży li już zająć miejsca. Nie pom y liłam się, ale wy warłam
większe wrażenie, niż się spodziewałam.
Dy gnęłam, przesuwając nogę w taki sposób, żeby rozc ięcie w sukni rozc hy liło się i odsłoniło
udo niem al do sam ego biodra. Suknia miała kolor ciemnoc zerwony, nie zakry wała ram ion i prak-
ty cznie cały ch pleców, a ja mogłaby m przy siąc, że pokojówki uży ły magii, żeby w ogóle się na
mnie trzy m ała. Wstałam i spojr załam na Maxona, który, jak zauważy łam, przer wał jedzenie.
Ktoś upuścił widelec.
Strona 10
Skromnie schy liłam głowę i podeszłam do swoj ego miejsca, siadając obok Kriss.
– Ami, ty tak poważnie? – zapy tała szeptem.
– Nie rozum iem? – zapy tałam, udając zaskoc zenie.
Kriss odłoży ła sztućce i popatrzy ły śmy na siebie.
– Wy glądasz na łatwą.
– Cóż, a ty wy glądasz na zazdrosną.
Musiałam traf ić w dziesiątkę, bo zar um ieniła się lekko i znowu zajęła się jedzeniem. Ja sku-
bałam ostrożnie swoją porcję, czując się nieznośnie ściśnięta. Kiedy postawiono przed nami de-
ser, postanowiłam przestać ignor ować Maxona i okazało się, że patrzy ł na mnie, tak jak miałam
nadzieję. Naty chm iast pociągnął się za ucho, a ja niespiesznie powtórzy łam ten gest. Rzuc iłam
szy bkie spojr zenie królowi Clarksonowi i postar ałam się ukry ć uśmiech. By ł poiry towany, co
oznac zało, że kolejna rzecz uszła mi na suc ho.
Wstałam od stołu wcześniej, żeby dać Maxonowi okazję do podziwiania moj ej sukni od ty łu,
i jak najprędzej poszłam do pokoj u. Zam knęłam za sobą drzwi i rozpięłam naty chm iast suwak,
rozpaczliwie potrzebując oddec hu.
– Jak panienc e poszło? – zapy tała Mary, podc hodząc do mnie.
– Wy glądał na oszołomionego. Tak jak wszy scy.
Lucy pisnęła, a Anne podeszła, żeby pomóc Mary.
– Przy trzy m am y to, panienka może usiąść – polec iła, więc posłuchałam jej. – Przy jdzie tu
dzisiaj?
– Tak. Nie wiem kiedy, ale na pewno przy jdzie.
Przy siadłam na skraj u łóżka, zaplatając ręce na brzuc hu, żeby przy trzy m ać rozpiętą sukienkę.
Anne spojr zała na mnie ze smutkiem.
– Przy kro mi, że będzie panienka musiała znosić te niewy godę jeszc ze przez kilka godzin. Ale
jestem pewna, że efekt okaże się tego wart.
Uśmiechnęłam się, star ając się wy glądać, jakby nie przeszkadzało mi takie cierpienie. Powie-
działam pokojówkom, że chcę zwrócić na siebie uwagę Maxona. Nie wspom niałam o moj ej na-
dziei, że jeśli będę miała szczęście, ta suknia szy bko wy ląduje na podłodze.
– Chce panienka, żeby śmy zostały, dopóki on nie przy jdzie? – Lucy kipiała entuzjazmem.
– Nie, pomóżcie mi ty lko zapiąć to z powrotem. Muszę przem y śleć parę spraw – odpowie-
działam i wstałam, żeby mogły się mną zająć.
Mary sięgnęła do suwaka.
– Proszę wciągnąć brzuch.
Posłuchałam jej, a kiedy suknia znowu zac isnęła się na mnie, pomy ślałam o żołnier zach,
idący ch na wojnę. Miałam inny mundur, ale podobną determ inację.
Dzisiaj wiec zor em zam ier załam ustrzelić mężczy znę.
Strona 11
Rozdział 2
O twor zy łam drzwi balkonowe, żeby odświeży ć powietrze w pokoj u. By ł już grudzień i chłodny
wiatr muskał moją skórę. Nie wolno nam już by ło w ogóle wy c hodzić na zewnątrz, chy ba że pod
eskortą gwardzistów, więc to musiało mi wy starc zać.
Przebiegłam po pokoj u, zapalając świec e i star ając się, żeby wnętrze wy glądało zachęcająco.
Usły szałam pukanie do drzwi, więc zdmuchnęłam zapałkę, rzuc iłam się na łóżko, podniosłam
książkę i rozłoży łam spódnicę. Ależ oczywiście, Max onie, zawsze tak wyglądam, kiedy czytam.
– Proszę! – zawołałam cic ho.
Wszedł Maxon, a ja przec hy liłam lekko głowę, dostrzegając zdum ienie w jego oczach, kiedy
rozglądał się po nastroj owo oświetlony m pokoj u. W końcu spojr zał na mnie, a jego wzrok ześli-
zgnął się na moją odsłoniętą nogę.
– Jesteś nar eszc ie – powiedziałam, zam y kając książkę i wstając, żeby się z nim przy witać.
Maxon zam knął drzwi i podszedł do mnie, nie odr y wając oczu od moich krągłości.
– Chciałem ci powiedzieć, że wy glądasz dzisiaj fantasty cznie.
Odr zuc iłam pasmo włosów na plec y.
– A, ta sukienka? Znalazłam ją z ty łu w szaf ie.
– Cieszę się, że ją wy ciągnęłaś.
Splotłam palc e z jego palc am i.
– Chodź, usiądź koło mnie. Ostatnio rzadko się spoty kam y.
Westchnął i posłuchał mnie.
– Bardzo cię za to przepraszam. Sy tua cja jest trochę napięta po ty m, jak strac iliśmy ty lu ludzi
w ataku rebeliantów, a sama wiesz, jaki jest mój ojc iec. Wy słaliśmy część gwardzistów, żeby
chronili wasze rodziny, więc nasza ochrona jest słabsza niż kiedy kolwiek. Ojc iec zac howuj e się
w związku z ty m jeszc ze gor zej niż zwy kle. Nac iska na mnie, żeby m zakończy ł Elim inac je, ale ja
nie ustępuję. Potrzebuję czasu, żeby wszy stko przem y śleć.
Siedzieliśmy na brzegu łóżka, więc przy sunęłam się bliżej do niego.
– Oczy wiście. To ty powinieneś dec y dować.
Skinął głową.
– No właśnie. Wiem, że powtar załem to ty siące razy, ale doprowadza mnie do szału, kiedy lu-
dzie na mnie nac iskają.
Lekko wy dęłam wargi.
– Wiem.
Umilkł, a ja nie mogłam odgadnąć nic zego z jego twar zy. Próbowałam wy my ślić, jak
mogłaby m posunąć sprawy do przodu bez nac halnego nar zuc ania się, ale nie miałam pojęcia,
jak się twor zy rom anty czną atm osf erę.
Strona 12
– Wiem, że to niemądre, ale pokojówki przy niosły mi dzisiaj nowe perf um y. Czy nie są trochę
za mocne? – zapy tałam, przec hy lając głowę, żeby mógł się poc hy lić i je powąchać.
Zbliży ł się do mnie, doty kając nosem moj ej miękkiej skóry.
– Nie, skarbie, są cudowne – powiedział w zagłębienie między moją szy ją a ram ieniem. Po-
tem mnie tam pocałował. Przełknęłam ślinę i spróbowałam się skonc entrować. Musiałam do
pewnego stopnia kontrolować sy tua cję.
– Cieszę się, że ci się podobają. Naprawdę tęskniłam za tobą.
Poc zułam, że jego dłoń przesuwa się za moimi plec am i, więc odwróciłam do niego głowę. Zo-
bac zy łam, że wpatruj e mi się w oczy, a nasze wargi dzielą milim etry.
– Jak bardzo za mną tęskniłaś? – zapy tał szeptem.
Jego spojr zenie w połączeniu z niskim głosem sprawiały, że moje serc e biło w dziwny m ry t-
mie.
– Bardzo – odpowiedziałam, także szeptem. – Bardzo, bardzo.
Poc hy liłam się do przodu, pragnąc pocałunku. Maxon pewny m gestem przy c iągnął mnie
bliżej jedną ręką, a palc e drugiej wplótł w moje włosy. Moje ciało pragnęło roztopić się
w pocałunku, ale sukienka mi to uniem ożliwiała. Wtedy, czując nową falę nerwów, przy po-
mniałam sobie o moim planie.
Przesunęłam dłonie w dół ram ion Maxona, prowadząc jego palc e do suwaka z ty łu sukienki
z nadzieją, że to wy starc zy.
Jego palc e znier uc hom iały na mom ent i kiedy właśnie zam ier załam po prostu poprosić, żeby
rozpiął suwak, Maxon wy buchnął śmiec hem.
To sprawiło, że naty chm iast otrzeźwiałam.
– Co jest takie śmieszne? – zapy tałam przer ażona, zastanawiając się, czy uda mi się niepo-
strzeżenie powąchać własny oddech.
– Ze wszy stkiego, co dotąd robiłaś, to jest zdec y dowanie najzabawniejsze! – Maxon poc hy lił
się, klepiąc kolana ze śmiec hu.
– Przepraszam?
Pocałował mnie energicznie w czoło.
– Zawsze zastanawiałem się, jak to by wy glądało, gdy by ś się postar ała. – Znowu zaczął się
śmiać. – Przepraszam, muszę już iść. – Nawet w jego postawie widać by ło rozbawienie. – Do zo-
bac zenia rano.
A potem wy szedł. Po prostu wy szedł!
Siedziałam jak spar aliżowana. Dlac zego, na litość boską, wy dawało mi się, że to się może
udać? Maxon mógł nie wiedzieć o mnie wszy stkiego, ale przy najmniej znał mój char akter – a to?
To nie by łam ja.
Popatrzy łam na absurdalną suknię. By ła zdec y dowanie zby t śmiała, nawet Celeste nie po-
sunęłaby się tak daleko. Moje włosy by ły zby t star annie ułożone, makij aż za gruby. Wiedział, co
próbuję zrobić, od chwili, w której stanął w drzwiach. Westchnęłam i przeszłam się po pokoj u,
zdmuc hując świec e i rozm y ślając, jak mam mu jutro spojr zeć w oczy.
Strona 13
Rozdział 3
Z astanawiałam się, czy nie powiedzieć, że mam gry pę żołądkową. Albo obezwładniającą mi-
grenę. Albo atak paniki. Właściwie cokolwiek, co pozwoliłoby mi nie iść na śniadanie.
Potem pomy ślałam o Maxonie i o ty m, jak powtar zał, że trzeba zawsze zac hować opanowanie.
To akur at nigdy mi szczególnie dobrze nie wy c hodziło, ale jeśli przy najmniej zejdę na dół i będę
obecna, może doc eni moje star ania.
W nadziei, że uda mi się wy m azać wspom nienie tego, co zrobiłam, poprosiłam pokojówki,
żeby ubrały mnie w najskromniejszą sukienkę, jaką miałam. Z sam ej tej prośby domy śliły się,
że nie należy py tać o ostatni wieczór. Sukienka miała mniejszy dekolt niż te, które zwy kle
nosiły śmy w ciepły m klim ac ie Angeles, oraz rękawy prawie do łokci. By ła kwiec ista i pogodna,
zupełnie odm ienna od wczor ajszej krea cji.
Ledwie odważy łam się spojr zeć na Maxona, kiedy wchodziłam do jadalni, ale przy najmniej
trzy m ałam wy soko uniesioną głowę.
Kiedy w końcu na niego popatrzy łam, obserwował mnie z uśmiec hem. Zanim wrócił do je-
dzenia, mrugnął do mnie, a ja znowu poc hy liłam głowę, udając, że jestem bardzo zainter esowa-
na kawałkiem tarty.
– Miło, że dzisiaj pamiętałaś o założeniu ubrania – parsknęła Kriss.
– Miło, że dzisiaj jesteś w tak świetny m hum or ze.
– Co właściwie w ciebie wstąpiło? – sy knęła.
Poddałam się, zniechęcona.
– Nie mam ochoty się dziś kłócić, Kriss. Daj mi po prostu spokój.
Przez chwilę wy glądała, jakby miała ochotę zaa takować, ale uznała chy ba, że nie jestem tego
warta. Usiadła odrobinę bardziej prosto i jadła dalej. Gdy by wczor aj wiec zor em udało mi się od-
nieść jakikolwiek sukc es, by łaby m w stanie jakoś usprawiedliwić moje postępowanie, ale w obec-
nej sy tua cji nie mogłam nawet udawać, że pękam z dumy.
Zar y zy kowałam jeszc ze jedno spojr zenie na Maxona, a choc iaż nie patrzy ł na mnie, cały czas
tłumił uśmiech, krojąc swoją porcję. To mi wy starc zy ło. Nie zam ier załam cierpieć w ten sposób
przez cały dzień. Miałam właśnie się zac hwiać albo złapać za brzuch, zrobić cokolwiek, co pozwo-
liłoby mi wy jść z jadalni, kiedy do sali wszedł lokaj. Niósł kopertę na srebrnej tacy i skłonił się,
kładąc ją przed królem Clarksonem.
Król sięgnął po list i szy bko go przec zy tał.
– Przeklęci Franc uzi – mruknął. – Przy kro mi, Amberly, obawiam się, że będę musiał wy j e-
chać w ciągu godziny.
– Znowu jakieś problem y z umową handlową? – zapy tała królowa przy c iszony m głosem.
– Tak. My ślałem, że ustaliliśmy wszy stko miesiące temu. Musim y zająć stanowc ze stanowisko
Strona 14
w tej sprawie. – Król wstał, rzuc ił serwetkę na talerz i skier ował się do drzwi.
– Ojc ze? – zapy tał Maxon, również wstając. – Czy chcesz, żeby m jec hał z tobą?
Wy dało mi się dziwne, że król nie warknął krótkiego rozkazu, żeby Maxon poszedł z nim – zwy -
kle tak właśnie postępował. Gdy ty m razem odwrócił się do sy na, jego oczy by ły zimne, a głos
ostry.
– Kiedy będziesz potraf ił zac hować się, jak na króla przy stało, będziesz mógł brać udział
w ty m, co należy do obowiązków króla. – Wy szedł z sali.
Maxon stał przez chwilę, zaszokowany i zawsty dzony słowam i ojca, który postanowił zganić go
przy nas wszy stkich. W końcu usiadł i spojr zał na matkę.
– Szczer ze mówiąc, nie chciałoby mi się tam lec ieć – powiedział, rozładowując napięcie żar-
tem. Królowa uśmiechnęła się, bo oczy wiście nie miała innego wy bor u, a reszta z nas udała, że
nic się nie wy dar zy ło.
Pozostałe dziewczęta skończy ły śniadanie i przeniosły się do Komnaty Dam. Kiedy na miej-
scach zostaliśmy już ty lko Maxon, Elise i ja, popatrzy łam na niego. Jednoc ześnie pociągnęliśmy
się za ucho i wy m ieniliśmy uśmiec hy. Elise w końcu wy szła, a my spotkaliśmy się na środku sali,
nie przejm ując się sprzątający mi wokół nas po śniadaniu pokojówkam i i lokaj am i.
– To moja wina, że cię nie zabrał – jęknęłam.
– Możliwe – uśmiechnął się. – Ale uwierz mi, nie po raz pierwszy próbuje mi pokazać, gdzie
jest moje miejsce. Ma w głowie milion powodów, dla który ch uważa, że powinien to robić. Wca-
le by m się nie zdziwił, gdy by ty m razem zrobił to wy łącznie przez złośliwość. Nie lubi trac ić nad
nic zy m kontroli, a im bliżej jestem wy bor u żony, ty m bardziej mu to grozi. Choc iaż obaj wiem y,
że nigdy mi do końca nie odpuści.
– Równie dobrze możesz mnie po prostu odesłać do domu. On nigdy nie pozwoli, żeby ś mnie
wy brał. – Nadal nie powiedziałam Maxonowi o ty m, że jego ojc iec rozm awiał ze mną sam na
sam i groził mi po ty m, jak Maxon przekonał go, żeby m mogła zostać. Król Clarkson jasno dał mi
do zrozum ienia, że mam nie wspom inać ani słowem o tej rozm owie, a ja nie chciałam mu się
narażać. Jednoc ześnie fatalnie się czułam, ukry wając przed Maxonem rozm owę z jego ojc em.
– Poza ty m – dodałam, splatając ram iona – po ostatnim wiec zor ze nie wy obrażam sobie, żeby
w ogóle szczególnie ci zależało na moj ej obecności.
Maxon przy gry zł wargę.
– Przepraszam, że zacząłem się śmiać, ale naprawdę, co innego miałem zrobić?
– Miałaby m kilka pom y słów – mruknęłam, nadal zawsty dzona moją próbą uwiedzenia go. –
Czuję się okropnie głupio. – Ukry łam twarz w dłoniach.
– Przestań – powiedział łagodnie, biorąc mnie w ram iona.
– Uwierz mi, by łaś naprawdę bardzo kusząca. Ale to po prostu do ciebie nie pasuj e.
– Ale czy nie powinno pasować? Czy to nie powinna by ć część tego, jakie jesteśmy ? –
jęknęłam z twarzą ukry tą na jego piersi.
– Pamiętasz tamtą noc w schronie? – zapy tał przy c iszony m głosem.
– Pamiętam, ale wtedy się właściwie żegnaliśmy.
– To by ło niesam owite pożegnanie.
Cofnęłam się o krok i trzepnęłam go żartobliwie. Maxon roześmiał się, zadowolony, że udało
nam się pokonać skrępowanie.
– Zapom nijm y o ty m – zaproponowałam.
Strona 15
– Doskonale – zgodził się. – Poza ty m mam pewien plan, nad który m oboj e musim y poprac o-
wać.
– Naprawdę?
– Tak, a skor o ojc iec wy j ec hał, to doskonały mom ent, żeby zacząć się nad ty m zastanawiać.
– Dobrze – powiedziałam, pode ksc y towana na my śl o ty m, że wezmę udział w czy mś przezna-
czony m ty lko dla nas dwojga.
Maxon westchnął, co sprawiło, że od razu zaniepokoiłam się, o jaki plan chodzi.
– Masz rację. Mój ojc iec cię nie aprobuj e. Ale może zostać zmuszony do zmiany zdania, jeśli
uda nam się jedna rzecz.
– Czy li?
– Musim y sprawić, że staniesz się ulubienicą społeczeństwa.
Przewróciłam oczam i.
– I to nad ty m mamy prac ować? Maxonie, to niem ożliwe. Widziałam ranking w jedny m
z czasopism Celeste po ty m, jak próbowałam ratować Marlee. Ludzie mnie nie znoszą.
– Opinia publiczna by wa zmienna. Nie pozwolim y, żeby ten jeden mom ent cię pogrąży ł.
Nadal uważałam, że sprawa jest beznadziejna, ale co miałam powiedzieć? Jeśli to by ła dla
mnie jedy na szansa, musiałam przy najmniej spróbować.
– No dobrze – powiedziałam. – Ale mówię ci, to się nie uda.
Maxon przy sunął się bardzo blisko z psotny m wy r azem twar zy i obdar zy ł mnie długim, nie-
spieszny m pocałunkiem.
– A ja ci mówię, że się uda.
Strona 16
Rozdział 4
W eszłam do Komnaty Dam, zastanawiając się nad nowy m planem Maxona. Królowa jeszc ze
się nie poj awiła, a pozostałe dziewczęta śmiały się, skupione przy oknie.
– Ami, chodź tutaj! – zawołała ponaglająco Kriss. Nawet Celeste odwróciła się z uśmiec hem
i skinęła na mnie ręką.
By łam trochę zaniepokoj ona ty m, co może mnie czekać, ale mimo wszy stko podeszłam do
nich.
– O rany ! – pisnęłam.
– Wiem – westchnęła Celeste.
W ogrodzie chy ba połowa gwardzistów pałacowy ch ćwic zy ła biegi. By li rozebrani do pasa.
Aspen mówił mi, że wszy scy gwardziści dostają zastrzy ki wzmacniające, ale najwy r aźniej mu-
sieli także dużo trenować, aby utrzy m y wać się w najlepszej kondy c ji.
Choc iaż wszy stkie by ły śmy oddane Maxonowi, nie mogły śmy całkiem ignor ować widoku
przy stojny ch chłopców.
– Ten blondy n – powiedziała Kriss. – W każdy m razie wy daj e mi się, że to blondy n. Mają
strasznie krótko ostrzy żone włosy !
– Mnie się podoba ten – stwierdziła cic ho Elise, kiedy kolejny gwardzista przebiegł pod naszy m
oknem.
Kriss zac hic hotała.
– Nie do wiar y, że to robim y !
– O! O! Ten fac et tam, z zielony m i oczam i – powiedziała Celeste, wskazując Aspena.
Kriss westchnęła.
– Tańczy łam z nim na balu hallowee nowy m i jest równie dowc ipny, jak przy stojny.
– Też z nim tańczy łam – poc hwaliła się Celeste. – Bez cienia wątpliwości to najprzy stojniejszy
gwardzista w pałacu.
Nie mogłam się nie roześmiać. Zastanawiałam się, co by pomy ślała, gdy by wiedziała, że
dawniej by ł Szóstką.
Patrzy łam, jak biegnie, i my ślałam o ty m, jak te ram iona obejm owały mnie setki razy.
Zwiększanie się dy stansu między mną a Aspenem wy dawało się nieuniknione, ale nawet ter az za-
stanawiałam się, czy jest jakiś sposób, żeby zac hować choc iaż cząstkę tego, co nas łączy ło.
A gdy by m go potrzebowała?
– A co ty my ślisz, Ami? – zapy tała Kriss.
Jedy ny m chłopakiem, który naprawdę przy kuwał mój wzrok, by ł Aspen, a w świetle tego,
o czy m my ślałam przed chwilą, wy dało mi się to okropnie pły tkie. Odpowiedziałam wy m i-
jająco.
Strona 17
– Nie wiem. Wszy scy nieźle wy glądają.
– Nieźle? – powtórzy ła Celeste. – Chy ba sobie żartuj esz! To najprzy stojniejsi fac ec i, jakich
w ży ciu widziałam!
– To ty lko grom ada chłopaków bez koszul – odpar owałam.
– Owszem, i mogłaby ś się przez chwilę cieszy ć ty m widokiem, zanim będziesz musiała patrzeć
ty lko na nas – odparła złośliwie Celeste.
– Jak uważasz. Maxon bez koszuli wy gląda równie dobrze, jak dowolny z ty ch fac etów.
– Co takiego? – pisnęła Kriss.
Sekundę po ty m, jak te słowa wy r wały mi się z ust, uświadom iłam sobie, co powiedziałam.
Trzy pary oczu wpatry wały się we mnie.
– Kiedy tak dokładnie ty i Maxon by liście półnadzy ? – zapy tała groźnie Celeste.
– Ja nie by łam!
– Ale on by ł? – spy tała Kriss. – Czy o to chodziło z tą koszm arną sukienką wczor aj?
Celeste aż się zachły snęła.
– Ty zdzir o!
– Wy praszam sobie! – wrzasnęłam.
– No, a jak niby mam cię nazwać? – warknęła, splatając ram iona. – Chy ba że zec hcesz nam
wszy stkim powiedzieć, co się wy dar zy ło, i dlac zego zupełnie nie mamy rac ji.
Nie miałam szans, żeby im to wy jaśnić. Rozbier anie Maxona nie miało nic wspólnego z ro-
manty czną sceną, ale nie mogłam im powiedzieć, że musiałam opatrzeć rany na jego plec ach,
zadane mu przez ojca. Przez całe ży cie ukry wał ten sekret, a gdy by m go ter az zdradziła, wszy stko
między nami by łoby skończone.
– Celeste by ła prawie półnaga, kiedy całowała się z nim na kor y tar zu – oznajm iłam
oskarży cielsko, wskazując ją palc em.
Otwor zy ła szer oko usta.
– Skąd wiesz?
– Czy wszy stkie rozbier ały ście się przy Maxonie? – zapy tała ze zgrozą Elise.
– Nie rozbier ały śmy się! – krzy knęłam.
– No dobrze. – Kriss także skrzy żowała ram iona. – Musim y to wy jaśnić. Która co robiła z Ma-
xonem?
Wszy stkie na chwilę umilkły śmy, żadna nie chciała mówić pierwsza.
– Ja się z nim całowałam – powiedziała Elise. – Trzy razy, ale to wszy stko.
– Ja się z nim w ogóle nie całowałam – przy znała się Kriss. – Ale to by ł mój wy bór.
Pocałowałby mnie, gdy by m mu na to pozwoliła.
– Naprawdę? Ani razu? – zapy tała zaszokowana Celeste.
– Ani razu.
– Cóż, ja się z nim często całowałam. – Celeste odr zuc iła włosy na plec y i postanowiła okazać
dumę zam iast zawsty dzenia. – Najlepszy raz by ł na kor y tar zu, późny m wiec zor em. – Popatrzy ła
na mnie. – Szeptaliśmy sobie, jakie to jest eksc y tujące, że ktoś może nas przy łapać.
W końcu wszy stkie oczy spoczęły na mnie. Pomy ślałam o słowach króla, suger ującego, że
by ć może inne dziewczęta są znacznie bardziej swobodne, niż ja odważy łaby m się by ć. Ter az
wiedziałam, że to by ł jeszc ze jeden rodzaj ataku, mającego spowodować, że poc zuję się nie-
ważna. Postanowiłam mówić prawdę.
Strona 18
– To mnie Maxon pocałował pierwszą, nie Olivię. Nie chciałam, żeby ktokolwiek o ty m wie-
dział. Mieliśmy też kilka… inty mny ch mom entów i przy jednej okazji koszula Maxona została
zdjęta.
– Została zdjęta? To znac zy co, magicznie przelec iała mu przez głowę? – nac iskała Celeste.
– Sam ją zdjął – przy znałam.
Celeste, nadal nieusaty sf akc jonowana, dopy ty wała się dalej:
– On ją zdjął, czy ty ją zdjęłaś?
– Chy ba oboj e.
Po chwili napięcia Kriss znowu się odezwała:
– Dobrze, ter az wszy stkie wiem y, na czy m stoimy.
– Czy li na czy m? – zapy tała Elise.
Nikt jej nie odpowiedział.
– Chciałam ty lko powiedzieć… – zaczęłam. – Wszy stkie te chwile by ły dla mnie ogromnie
ważne i zależy mi na Maxonie.
– Suger uj esz, że nam nie zależy ? – warknęła Celeste.
– Wiem, że tobie nie zależy.
– Jak śmiesz?
– Celeste, wszy scy wiedzą, że zależy ci na kimś, kto ma władzę. Mogę się założy ć, że lubisz
Maxona, ale nie jesteś w nim zakoc hana. Twoim celem jest kor ona.
Nie próbując zaprzec zać, Celeste spojr zała na Elise.
– A co z nią? Nigdy nie widziałam, żeby okazy wała choc iaż cień emoc ji!
– Jestem opanowana. Też powinnaś czasem tego spróbować – odpar owała szy bko Elise. Ta
iskra gniewu sprawiła, że od razu bardziej ją polubiłam. – W moj ej rodzinie wszy stkie
małżeństwa są aranżowane. Wiedziałam, że mnie też to czeka, i to wszy stko. Mogę nie by ć zako-
chana w Maxonie, ale szanuję go. Miłość może przy jść z czasem.
– To właściwie smutne, Elise – odezwała się współczująco Kriss.
– Niekoniecznie. Są rzec zy ważniejsze od miłości.
Patrzy ły śmy na Elise, zastanawiając się nad jej słowam i. Walc zy łam z miłości dla moj ej ro-
dziny, a także dla Aspena. A ter az, choc iaż bałam się o ty m my śleć, by łam pewna, że wszy stkie
moje działania, gdy w grę wchodził Maxon – nawet jeśli by ły rozpaczliwie głupie – brały się
z tego uczuc ia. A jednak, co by by ło, gdy by istniało coś ważniejszego?
– Ja powiem wprost: koc ham go – wy znała Kriss. – Koc ham go i chciałaby m, żeby się ze mną
ożenił.
Gwałtownie wróciłam my ślami do aktua lnej rozm owy i zapragnęłam wtopić się w dy wan. Co
ja zaczęłam?
– No dobra, Amer ic o, przy znaj się – zażądała Celeste.
Zam arłam, oddy c hając pły tko. Potrzebowałam chwili, żeby znaleźć właściwe słowa.
– Maxon wie, co czuję, i ty lko to się lic zy.
Przewróciła oczam i, sły sząc moją odpowiedź, ale nie próbowała dalej nac iskać. Bez wątpienia
obawiała się, że w takim przy padku zrobiłaby m to samo w stosunku do niej.
Stały śmy przy oknie, patrząc na siebie. Elim inac je ciągnęły się od miesięcy, a ter az w końcu
widziały śmy jasno, jak wy gląda ta ry walizac ja. Każda miała wgląd w to, jakie relac je z Maxo-
nem mają pozostałe – przy najmniej jeśli idzie o jeden ich aspekt – i mogła je porównać ze swo-
Strona 19
imi.
Do sali weszła królowa. Dy gnęły śmy przed nią, a potem wszy stkie wy c of ały śmy się w kąty
i w głąb siebie. Może od początku musiało do tego dojść. By ły tu czter y dziewczęta i jeden książę,
a trzy z nas musiały wkrótce wy j ec hać, zabier ając ty lko niezwy kle inter esującą histor ię o ty m,
jak minęła nam jesień.
Strona 20
Rozdział 5
K rąży łam po bibliotec e na parter ze, próbując poukładać w głowie słowa. Wiedziałam, że muszę
wy jaśnić Maxonowi, co właśnie zaszło, zanim usły szy o ty m od inny ch dziewcząt. Naprawdę
bałam się tej rozm owy.
– Puk-puk – powiedział, wchodząc. Zauważy ł mój strapiony wy r az twar zy. – Co się stało?
– Nie złość się – ostrzegłam, kiedy do mnie podszedł.
Zwolnił, a troskę na jego twar zy zastąpiła nieufność.
– Spróbuję.
– Dziewc zy ny wiedzą, że widziałam cię bez koszuli. – Zobac zy łam, że na usta ciśnie mu się
py tanie. – Nie powiedziałam nic zego o twoich plec ach – przy sięgłam. – Wolałaby m, bo ter az
my ślą, że braliśmy udział w wy jątkowo gorącej scenie.
Maxon uśmiechnął się.
– Tak się to skończy ło.
– Nie żartuj, Maxonie! Nienawidzą mnie ter az.
Objął mnie, nadal z rozj aśniony m wzrokiem.
– Jeśli cię to poc iesza, nie jestem zły. Nie przeszkadza mi to, o ile nie zdradzisz moj ego sekretu.
Choc iaż jestem lekko zaszokowany, że im to powiedziałaś. Jak w ogóle poj awił się ten tem at?
Schowałam twarz na jego piersi.
– Wy daj e mi się, że nie mogę powiedzieć.
– Hmm. – Jego kciuk przesuwał się w górę i w dół po moich plec ach. – My ślałem, że mamy
ter az prac ować nad obustronny m zaufaniem.
– Prac uj em y. Proszę, żeby ś mi zaufał i uwier zy ł, że ty lko pogorszy łaby m sy tua cję, gdy by m
ci powiedziała. – Może się my liłam, ale by łam prawie pewna, że opowiedzenie Maxonowi, jak
gapiły śmy się na półnagich, spoc ony ch gwardzistów, mogłoby wpakować nas wszy stkie w jakieś
kłopoty.
– No dobrze – powiedział w końcu. – Dziewczęta wiedzą, że widziałaś mnie częściowo rozebra-
nego. Coś jeszc ze?
Zawahałam się.
– Wiedzą, że to mnie pocałowałeś pierwszą. A ja wiem o wszy stkim, co z nimi robiłeś i czego
nie robiłeś.
Maxon odsunął się.
– Co takiego?
– Po ty m, jak wy m knęła mi się ta uwaga o tobie bez koszuli, zaczęły śmy się nawzaj em okrop-
nie oskarżać i w końcu postanowiły śmy pomówić szczer ze. Wiem, że wiele razy całowałeś się
z Celeste i że już dawno pocałowałby ś Kriss, gdy by ci na to pozwoliła. Powiedziały śmy sobie