Z głową w gwiazdach okładka

Średnia Ocena:


Z głową w gwiazdach

Sama w głuszy. Z chłopakiem, który złamał jej serce…Wręcz pedantycznie uporządkowane życie pewnej nastolatki zbacza ze szlaku, gdy zostaje ona sam na sam z egzotyczną przyrodą a także swoim najgorszym wrogiem – chłopakiem, który złamał jej serce.Od zeszłorocznego balu serdeczna przyjaźń Zorie i Lennona przerodziła się w zaciętą wrogość. Unikają się jak ognia, w czym nieco pomaga im fakt, że ich rodziny to współczesna odsłona Montekich i Kapuletich. Aż do czasu, kiedy podczas wypadu w góry Zorie i Lennon zostają uwięzieni w głuszy. Sami. Razem. Co złego może się stać?Z braku innego towarzystwa Zorie i Lennonowi nie pozostaje nic innego, jak zaogniać stare rany docinkami, jednocześnie próbując odnaleźć drogę do cywilizacji. Jednak prywatna wojna podczas ścierania się z siłami natury zmniejsza ich szanse na wydostanie się z lasu w jednym kawałku.Im dalej zagłębiają się w egzotyczne ostępy Północnej Kalifornii, tym więcej skrywanych do tej pory sekretów i emocji wypływa na powierzchnię. Czy jednak rozpalone na nowo uczucie Zorie i Lennona przetrwa w świecie codzienności? Czy może zatliło się tylko na chwilę pod wpływem świeżego zapachu lasu i roziskrzonych gwiazd? Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Szczegóły
Tytuł Z głową w gwiazdach
Autor: Bennett Jenn
Rozszerzenie: brak
Język wydania: polski
Ilość stron:
Wydawnictwo: IUVI
Rok wydania: 2019
Tytuł Data Dodania Rozmiar
Porównaj ceny książki Z głową w gwiazdach w internetowych sklepach i wybierz dla siebie najtańszą ofertę. Zobacz u nas podgląd ebooka lub w przypadku gdy jesteś jego autorem, wgraj skróconą wersję książki, aby zachęcić użytkowników do zakupu. Zanim zdecydujesz się na zakup, sprawdź szczegółowe informacje, opis i recenzje.

Z głową w gwiazdach PDF - podgląd:

Jesteś autorem/wydawcą tej książki i zauważyłeś że ktoś wgrał jej wstęp bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zgłoszony dokument w ciągu 24 godzin.

 


Pobierz PDF

Nazwa pliku: Gone - Zniknęli 02 - Faza Druga - Głód.pdf - Rozmiar: 1.31 MB
Głosy: 0
Pobierz
Nazwa pliku: Eleonora i Park - Rainbow Rowell.pdf - Rozmiar: 1.19 MB
Głosy: -1
Pobierz

 

promuj książkę

To twoja książka?

Wgraj kilka pierwszych stron swojego dzieła!
Zachęcisz w ten sposób czytelników do zakupu.

Recenzje

  • Girl-from-Stars

    https://kochajacaksiazki.blogspot.com/2019/06/243-jenn-bennett-z-gowa-w-gwiazdach.html Tak jak już wspominałam przy okazji postu z stosikiem książkowym z dwóch poprzednich miesięcy, wydawnictwo IUVI ostatnimi czasy wydaje naprawdę świetne powieści dla młodzieży. Jeszcze nie tak dawno czytałam „Twoje fotografie”, która totalnie mnie zachwyciła i była pierwszą w tym roku książką, której przyznałam maksymalną ocenę, czyli 10 punktów. Dwa dni temu, skończyłam lekturę „Z głową w gwiazdach”, która była lekką, przeuroczą i po prostu świetną młodzieżówką, w sam raz na wakacje. Sama w głuszy. Z chłopakiem, który złamał jej serce… Wręcz pedantycznie uporządkowane życie pewnej nastolatki zbacza ze szlaku, gdy zostaje ona sam na sam z egzotyczną przyrodą a także swoim najgorszym wrogiem – chłopakiem, który złamał jej serce. Od zeszłorocznego balu serdeczna przyjaźń Zorie i Lennona przerodziła się w zaciętą wrogość. Unikają się jak ognia, w czym nieco pomaga im fakt, że ich rodziny to współczesna odsłona Montekich i Kapuletich. Aż do czasu, kiedy podczas wypadu w góry Zorie i Lennon zostają uwięzieni w głuszy. Sami. Razem. Co złego może się stać? Z braku innego towarzystwa Zorie i Lennonowi nie pozostaje nic innego, jak zaogniać stare rany docinkami, jednocześnie próbując odnaleźć drogę do cywilizacji. Jednak prywatna wojna podczas ścierania się z siłami natury zmniejsza ich szanse na wydostanie się z lasu w jednym kawałku. Im dalej zagłębiają się w egzotyczne ostępy Północnej Kalifornii, tym więcej skrywanych do tej pory sekretów i emocji wypływa na powierzchnię. Czy jednak rozpalone na nowo uczucie Zorie i Lennona przetrwa w świecie codzienności? Czy może zatliło się tylko na chwilę pod wpływem świeżego zapachu lasu i roziskrzonych gwiazd? Być może nie jest to historia , która znacząco przemieniła moje poglądy na jakieś sprawy, czy jedyna w swoim rodzaju opowieść, która pozostanie w mojej pamięci aż do śmierci, lecz jest to z pewnością książka, przy której spędziłam kilka przyjemnych godzin. Dostałam to, co uwielbiam w tego typu historiach: oryginalnych i interesujących bohaterów, nieprzelukrowaną historię miłosną, odpowiednią dawkę zarówno humoru jak i dramatu. Różnorodne postacie to jak dla mnie największy atut tej historii. Zorie to klasyczna dziewczyna, która wszystko wielbi planować. Nagłe zwroty akcji czy również spontaniczność zdecydowanie nie wchodzą w grę. Lennon to złoty chłopak. Myślę, że większość dziewczyn, które zapoznają się z tą historią, będzie widziała w nim jednego z wielu „książkowych mężów”. Jeśli kiedykolwiek wybiorę się na kemping czy również jakąś pieszą wędrówkę po górach, mam nadzieję, że będzie mi towarzyszyć tak inteligentna i opanowana osoba jak ten facet. Też postacie drugoplanowe zyskały moją sympatię: matki Lennona, czyli dwie lesbijki, prowadzące sex shop a także rywalizujące z sobą w grze o znajomość faktów z życia znanych wokalistów rockowych, czy również Joy, koreańska mama Zorie. Własną drogą, bardzo spodobał mi się sposób przedstawienia relacji mama & dziecko, zarówno w przypadku Joy i Zorie, jak i Lennona i jego matek. Ich więź momentami wyglądała jak przykład doskonałej przyjaźni. Nie jest to zbyt nierzadko widywane przez mnie zjawisko, więc może dlatego ta ich relacja od razu skradła moje serducho. „Z głową w gwiazdach” spisane jest w bardzo lekkim i przyjemnym do czytania stylu. Autorka odpowiednio dawkuje różnorakie emocje, przez co fabuła ani przez chwilę nie staje się monotonna. Jest to historia przewidywalna, jednak nie stanowi to żadnej ujmy dla tej książki. Ja spędziłam z nią miło czas i z pewnością będę ją zalecać innym czytelnikom na wakacje. Moja ocena: 8/10

  • Heather

    Najpierw przyjaciele, potem zacięci wrogowie. Czy można utracić serce dla kogoś kto nie docenia naszych starań? Pamiętam pierwszą opowieść Jenn Bennett, którą miałam okazję czytać. Wtedy "Mój Alex" czyli słodka, śliczna historyjka o pierwszej miłości bardzo przypadła mi do gustu. Byłam interesująca czy to jednorazowy sukces autorki, czy być może ma talent do kreowania właśnie takich przyjemnych lektur z gatunku młodzieżowych, dlatego idąc za ciosem sięgnęłam po jej najnowszą powieść. Okazała się jeszcze lepsza od poprzedniczki, utrzymana w stylu New Adult z całym bagażem najlepszych aspektów tego gatunku. Tym razem schemat został odwrócony, bohaterowie nie przeszli od zawiści do miłości a od dużego uczucia do jeszcze większego znienawidzenia siebie nawzajem. Jak to możliwe? Przecież ich związek był niezwykły i wydawało się, że trwały. Wszystko przemienił zeszłoroczny bal, na którym Zorie i Lennon zrozumieli, że będąc ze sobą prawdopodobnie popełnili błąd. I chociaż od tego czasu starają się unikać siebie jak ognia nastał czas, gdy wszystko co złe musi odejść w niepamięć. Jeden wypad w góry przemienił ich całe życie - zostali bowiem sami, zdani na egzotyczną przyrodę, mogąc opierać się wyłącznie na sobie. Czy taki kontakt z swoimi uczuciami pozwoli im wyrównać rachunki? Lecz to była przygoda! Zupełnie nie spodziewałam się, że autorka zaserwuje mi historię, która chociaż nie jest szczególnie wartościowa pod wobec zasad moralnych, chwyta za serce relacją głównych bohaterów a także niezwykłym klimatem przyrody z którą się zderzają. Wystawieni na pastwę losu, zmuszeni do tego by przebywać w swoim towarzystwie młodzi bohaterowie zaczynają sprzeczać się o najmniejsze rzeczy, wylewają własne żale, otwierają duszę i w końcu wyjaśniają sobie wszelkie troski i zmartwienia. Okazuje się, że wcale nie byli tacy za jakich mieli się wzajemnie i wspólne pokonywanie przeciwności pozwoliło im inaczej spojrzeć na przeszłe wydarzenia. Ogromnie polubiłam Zorie i Lennona za ich charaktery i metody bycia, dlatego liczyłam, że wyjaśniając sobie wszystko zrozumieją, że chemia między nimi, którą ja wyczuwałam od samego początku nie bez powodu zawisła ponad całą powieścią. Rodzinne dramaty, duże oczekiwania, sprzeczki rodem z szekspirowskiego dramatu, próby odnalezienia siebie, poszukiwanie wartości - oto cała paleta zalet, które odnajdziecie w tej powieści poza dobrą kreacją głównych bohaterów a także samym pomysłem czy wykonaniem fabuły. Skrywane sekrety wychodzą na jaw, klimat natury podsyca atmosferę a malownicze widoki dodają niemalże poetyczności poszczególnym wydarzeniom. Jestem zachwycona tą powieścią i mam nadzieję, że to dopiero początek kariery tej autorki. "Z głową w gwiazdach" to przesympatyczna, słodka i śliczna (w najlepszym możliwym wydaniu) historia od której trudno się oderwać. Mnóstwo w niej emocji, mnóstwo niezłych zdarzeń a także chwil smutku podsycających atmosferę. Z uśmiechem na ustach śledziłam sprzeczki głównych bohaterów a także trzymałam kciuki za to, by rzeczywistość nie okazała się dla nich zgubna. Tym, którzy szukają lektury niezobowiązującej choć przyjemniej i niezwykłej - polecam!

  • Recenzje Kiti

    ,,Z głową w gwiazdach" fabularnie i klimatem nieco przypominała mi ,,MISSję SURVIVAL", więc jeśli tamta książka ebook Wam się podobała, to dajcie szansę również tej. Kilka miesięcy temu w życiu głównej bohaterki wydarzyło się coś, co sprawiło, że nie spotykała się już z pewnym chłopakiem. Dodatkowo jej ojciec i dwie mamy nastolatka byli w stanie wojny. Tymczasem Zorie miała wybrać się na wycieczkę z grupą znajomych. Publikacja zapowiadała się bardzo ciekawie, więc postanowiłam się na nią skusić w wolny dzień. Wiedziałam, że jeśli mi się spodoba to nie będę mogła się od niej oderwać, dlatego zaplanowałam sobie na jej lekturę cały dzień. Wkręciłam się w nią niemal od początku. Kobieta i chłopak. Kiedyś zakochani, obecnie w stanie wojny. Przez większą element książki nie wiadomo, co się wydarzyło w ich życiu, że obecnie jest, jak jest. Autorka porusza w powieści temat związków homoseksualnych, zdrady, niedomówień. ,,Z głową w gwiazdach" Jenn Bennett to pozycja typowo dla młodzieży i nieco starszych czytelników. Jest całkiem obszerna, nie czyta się również za szybko, jednak w moim odczuciu jak najbardziej warto się z nią zapoznać.

 

Z głową w gwiazdach PDF transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Strona 1 Michael Grant GONE ZNIKNĘLI Faza druga : Głód Strona 2 Dla Katherine, Jake’a i Julii Strona 3 Rozdział 1 106 GODZIN, 29 MINUT Sam Temple pływał na desce. Fale były fantastyczne, wysokie, spienione, szumiące i pachnące solą. Znajdował się jakieś pięćdziesiąt metrów od brzegu, w miejscu idealnym, żeby złapać falę. Leżał twarzą w dół, z rękami i nogami w wodzie, niemal zesztywniały z zimna. Z jego wystawionych na słońce pleców, okrytych piankowym kombinezonem, unosiła się para. Quinn unosił się nieopodal; razem czekali na dobrą falę, taką, która porwie ich gwałtownie i poniesie w stronę brzegu. Sam przebudził się nagle, krztusząc się pyłem. Zamrugał powiekami i rozejrzał się po suchej okolicy. Instynktownie zwrócił wzrok na południowy zachód, w kierunku oceanu. Stąd go nie widział. A fal nie było już od dawna. Pomyślał, że oddałby duszę ze jedną tylko przejażdżkę na prawdziwej fali. Wierzchem dłoni otarł pot z czoła. Słońce paliło niczym pochodnia, zbyt gorące jak na tak wczesną porę. Spał za krótko i miał zbyt wiele spraw na głowie. Sprawy. Ciągle jakieś sprawy. Skwar, dźwięk silnika i rytmiczne szarpnięcia jeepa, zjeżdżającego pylistą drogą, skłoniły go do ponownego zamknięcia oczu. Mocno zacisnął powieki, po czym otworzył je, by nie zasnąć. Sen go nie opuścił. Wspomnienia szydziły z niego. Powiedział sobie w duchu, że znacznie lepiej znosiłby wszystko – ciągły strach, nieustanny Strona 4 ciężar drobnych spraw i odpowiedzialności. Gdyby na morzu były fale... Nie było ich jednak od trzech miesięcy. Żadnych fal, jedynie drobne zmarszczki. Trzy miesiące po nastaniu ETAP-u Sam nadal nie umiał prowadzić samochodu. Nauka jazdy stałaby się kolejnym kłopotem, kolejnym utrapieniem. A zatem jeepem kierował Edilio Escobar; Sam miał baczenie na wszystko. Z tyłu siedział Albert Hillsborough, sztywny, jakby kij połknął, i milczący. Miejsce obok niego zajął chłopak zwany E. Z., który podśpiewywał, słuchając muzyki z iPoda. Sam przeciągnął palcami po włosach, stanowczo zbyt długich. Nie strzygł ich od ponad trzech miesięcy. Jego dłoń była brudna, uwalana pyłem. Na szczęście, w Perdido Beach nadal działała elektryczność, co oznaczało, że mieli światło, a także, co może ważniejsze, ciepłą wodę. Skoro nie mógł liczyć na chłodne fale, czekał przynajmniej na długi gorący prysznic po powrocie do domu. Prysznic. Może kilka minut z Astrid, tylko we dwoje. Posiłek. Nie, właściwie nie posiłek. Puszkę jakiejś brei trudno było tak nazwać. Na śniadanie pochłonął dziś w pośpiechu puszkę kapusty. Nie do wiary, czym człowiek może się zadowolić, jeśli tylko jest wystarczająco głodny. A Sam, jak pozostali w ETAP-ie, był głodny. Zamknął oczy, choć nie odczuwał senności, chciał tylko ujrzeć pod powiekami twarz Astrid. Stanowiła jedyną pociechę. Stracił matkę, ulubione hobby, prywatność, wolność, cały świat, który znał... ale zyskał Astrid. Przed ETAP-em zawsze uważał ją za niedostępną. Teraz, jako para, wydawali się sobie przeznaczeni. Zastanawiał się jednak, czy Strona 5 kiedykolwiek zdobyłby się na coś więcej niż tęskne spojrzenia, gdyby nie ETAP. Edilio lekko przyhamował. Nawierzchnia przed nimi poznaczona była żłobieniami. Ktoś zrył polną drogę grubymi, ukośnymi liniami. Chłopak wskazał traktor z przymocowanym z przodu pługiem. Ciągnik leżał wywrócony na środku pola. W dniu, w którym zaczął się ETAP, farmer zniknął, razem z resztą dorosłych, ale traktor jechał dalej, przeorał drogę, przetoczył się na sąsiednie pole i zatrzymał się dopiero na rowie nawadniającym. Edilio w żółwim tempie przeprowadził jeepa przez bruzdy, po czym znowu nabrał prędkości. Po bokach drogi nie było właściwie nic, jedynie pył, leżące odłogiem pola i kępki bezbarwnej trawy, a gdzieniegdzie samotne drzewa. Dalej jednak rozpościerała się zieleń. Sam odwrócił się w fotelu, by zwrócić na siebie uwagę Alberta. – Powiedz jeszcze raz, co to jest? – Kapusta – odparł Albert. Był zamkniętym w sobie ósmoklasistą. Nosił wyprasowane spodnie koloru khaki, bladoniebieską koszulkę polo i brązowe mokasyny. Styl, który ktoś znacznie starszy określiłby jako biznesowo-sportowy. Wcześniej nikt nie zwracał na niego szczególnej uwagi, należał po prostu do nielicznych czarnoskórych uczniów w szkole w Perdido Beach. Teraz jednak już go nie ignorowano. To on ponownie otworzył i prowadził miejscowy bar McDonald's. W każdym razie do czasu, gdy skończyły się hamburgery, frytki i nuggetsy z kurczaka. Nawet keczup. Teraz i keczup się skończył. Strona 6 Na samo wspomnienie hamburgerów Samowi zaburczało w brzuchu. – Kapusta? – powtórzył. Albert ruchem głowy wskazał Edilia. – Tak mówi Edilio. Wczoraj ją znalazł. – Kapusta? – zwrócił się Sam do Edilia. – Puszcza się po niej bąki – odparł tamten i puścił oko. – Ale nie możemy być zbyt wybredni. – Surówka z kapusty nie byłaby taka zła – stwierdził Sam. – Prawdę mówiąc, chętnie bym ją teraz zjadł. – Wiecie, co jadłem na śniadanie? – spytał Edilio. – Puszkę succotashu. – A co to właściwie jest? – zdziwił się Sam. – Fasola i kukurydza. Wymieszane. – Edilio zahamował na skraju pola. – Trudno porównać takie jedzenie z jajkami sadzonymi na bekonie. – Czy to narodowe śniadanie honduraskie? – spytał Sam. Edilio parsknął. – Stary, narodowe śniadanie honduraskie, kiedy jesteś biedny, to kukurydziana tortilla, resztki fasoli, a w dobry dzień jeszcze banan. W gorszy musisz zadowolić się samą tortilla. – Zgasił silnik i zaciągnął hamulec ręczny. – Nie pierwszy raz jestem głodny. Sam stanął w jeepie, przeciągnął się, po czym zeskoczył na ziemię. Był dobrze zbudowany, ale nie miał budzącej lęk postury osiłka. Miał kasztanowe włosy ze złocistymi pasmami, niebieskie oczy i oliwkową opaleniznę. Może był trochę wyższy niż przeciętny chłopak w jego wieku, może nieco bardziej wysportowany, ale daleko mu było do Strona 7 zawodowego futbolisty. Sam Temple był jednym z dwóch najstarszych mieszkańców ETAP-u. Miał piętnaście lat. – Ej! To wygląda jak sałata – stwierdził E. Z. , starannie owijając słuchawki wokół iPoda. – Byłoby świetnie – powiedział Sam posępnie. – Na razie mamy awokado, i dobrze, no i melony, i to też jest super. Ale gromadzimy zdecydowanie za dużo brokułów i karczochów. Mnóstwo karczochów. A teraz jeszcze ta kapusta. – Może kiedyś zbierzemy też pomarańcze – odezwał się Edilio. – Drzewa wyglądały w porządku. Po prostu owoce dojrzały i nikt ich nie zerwał, więc zgniły. – Astrid mówi, że różne rzeczy dojrzewają w dziwnych porach – przypomniał Sam. – To nie jest normalne. – Jak mawia Quinn, daleko nam do normalności – zauważył Edilio. – Zbierzemy je wszystkie? – zastanawiał się głośno Sam. Astrid nazwałaby to pytaniem retorycznym. Albert zaczął coś mówić, ale zamilkł, gdy odezwał się E. Z. : – Ej, od razu wezmę sobie jedną kapustę. Padam z głodu. – Odwinął słuchawki i ponownie wetknął je w uszy. Główki kapusty rosły w rzędach, w odstępach mniej więcej trzydziestocentymetrowych. Ziemia między nimi była spękana i sucha. Kapusta wyglądała bardziej jak rośliny doniczkowe o grubych liściach, niż jak coś, co nadaje się do jedzenia. Pole nie różniło się zbytnio od tuzina innych pól, które Sam widział podczas objazdu po farmach. Strona 8 Nie, poprawił się w myślach, jest pewna różnica. Nie umiał stwierdzić, na czym ona polega. Zmarszczył brwi, próbując rozpoznać i nazwać doznawane uczucia, zrozumieć, dlaczego ma wrażenie, że czegoś tu brakuje. Może było ciszej. Pociągnął łyk wody z butelki. Słyszał, jak Albert liczy pod nosem, osłaniając oczy dłonią i mnożąc. – Tak pi razy oko kapusta waży z siedemdziesiąt pięć deka, nie? Wydaje mi się, że znaleźliśmy z półtorej tony kapusty. – Wolę nie myśleć, na ile bąków się to przekłada – zawołał przez ramię E. Z. , idąc dziarskim krokiem na pole. E. Z. chodził do szóstej klasy, ale wydawał się starszy. Był wysoki, jak na swój wiek, i nieco pulchny. Cienkie, jasne włosy sięgały mu ramion. Nosił koszulkę z Hard Rock Cafe w Canciin. Łatwo się było z nim dogadać, chętnie żartował, lubił się śmiać i zwykle w każdej sytuacji potrafił znaleźć coś zabawnego. Zatrzymał się, minąwszy ze dwadzieścia rzędów kapusty, i powiedział: – To chyba rzeczywiście kapusta. – Po czym poznajesz? – zawołał Edilio. E. Z. wyciągnął z ucha jedną słuchawkę i Edilio powtórzył pytanie. – Zmęczyło mnie to łażenie. To musi być dobra kapusta. Kurczę, jak ją zerwać? Edilio wzruszył ramionami. – Stary, myślę, że potrzebny ci nóż. – E tam. – E. Z. wsunął słuchawkę z powrotem do ucha, pochylił się i pociągnął za kapustę. W dłoniach została mu garść liści. Strona 9 – Już wiesz, o czym mówię – rzucił Edilio. – Gdzie ptaki? – zainteresował się Sam, który w końcu zrozumiał, co mu nie pasuje. – Jakie ptaki? – spytał Edilio. A potem skinął głową. – Masz rację, stary, do tej pory nad polami latały mewy. Zwłaszcza rano. W Perdido Beach żyła spora populacja mew. W dawnych czasach ptaki żywiły się resztkami przynęty, zostawionymi przez wędkarzy, i odpadkami, upuszczonymi przy śmietnikach. Teraz w ETAP-ie nie było już odpadków. A zatem przedsiębiorcze mewy przeniosły się na pola, by konkurować z wronami i gołębiami. Między innymi dlatego znaczna część żywności, którą znajdowali, do niczego się nie nadawała. – Widocznie nie lubią kapusty – uznał Albert. Po chwili westchnął. – Właściwie nie znam nikogo, kto by ją lubił. E. Z. przykucnął przed kapustą, zatarł ręce i wsunął je pod liście, by objąć roślinę od spodu. Po chwili upadł na pośladki. – Au! – krzyknął. – To nie takie łatwe, co? – zakpił Edilio. – Au! Au! – E. Z. skoczył na równe nogi. Prawą dłoń ściskał w lewej i wbijał w nią spojrzenie. – Nie, nie, nie. Sam słuchał tego wszystkiego niezbyt uważnie. Myślami błądził gdzie indziej, zastanawiały go nieobecne ptaki, ale przerażenie w głosie E. Z. sprawiło, że szybko odwrócił głowę. – Co się stało? – Coś mnie ugryzło! – krzyknął E. Z. – Ojoj, boli! Boli! Bo... – wydał z Strona 10 siebie pełen cierpienia krzyk. Jego ton, z początku niski, wzbijał się coraz wyżej, osiągając poziom histerii. Na jego nogawce Sam dostrzegł coś, co wyglądało jak czarny znak zapytania. – Wąż! – rzucił szybko do Edilia. Ręka E. Z. skurczyła się i zatrzęsła gwałtownie. Zupełnie jakby jakiś niewidzialny olbrzym trzymał ją i szarpał z całą mocą. E. Z. krzyczał i krzyczał, a po chwili rozpoczął opętańczy taniec. – W mojej nogawce! – wrzasnął. – W mojej nogawce! Przez kilka sekund Sam stał jak sparaliżowany. Przez kilka sekund, ale później, we wspomnieniach, czas ten będzie mu się wydawał długi. Zbyt długi. Skoczył naprzód i pognał w stronę E. Z. Edilio podciął go i powalił na ziemię. – Co ty wyprawiasz! – zawołał Sam, usiłując się uwolnić. – Stary, popatrz. Popatrz! – szepnął kolega. Twarz Sama znajdowała się ledwie o pół metra od pierwszego rzędu kapusty. Ziemia żyła. Dżdżownice. Dżdżownice wielkości zaskrońców wypełzały z ziemi. Setki. Może tysiące. Wszystkie kierowały się w stronę E. Z. , który znowu krzyknął, a w jego głosie słychać było ból i przerażenie. Sam wstał, ale nie zbliżył się do krawędzi pola. Dżdżownice nie przedostawały się przez granicę z pierwszej zaoranej skiby. Zupełnie jakby stała tam jakaś ściana, której nie mogły sforsować. E. Z. ruszył chwiejnym krokiem w stronę Sama, jak porażony prądem, trzęsąc się i zataczając, niby oszalała marionetka, której Strona 11 obcięto połowę sznurków. Sam zobaczył nagle, jak dżdżownice wyskakują ze skóry na gardle chłopaka. A potem jeszcze jedna wyłoniła się ze szczęki, w okolicy ucha. E. Z. już nie krzyczał. Osunął się bezwładnie na ziemię i usiadł po turecku. – Pomóż mi... – szepnął. – Sam... Wbił w niego spojrzenie – błagalne, gasnące. A potem już tylko tępo patrzył. Teraz wokół rozbrzmiewały jedynie dźwięki wydawane przez dżdżownice. Setki otworów gębowych zdawało się wydawać ten sam odgłos, niby jedna wielka, mlaszcząca paszcza. Następny osobnik wypełzł z ust E. Z. Sam uniósł ręce, otwierając dłonie. – Sam, nie! – krzyknął Albert. I ciszej dodał: – On już nie żyje. On już nie żyje. – Albert ma rację, stary. Nie rób tego, nie pal ich, trzymają się tego pola, nie dawaj im powodu, żeby nas goniły – wysyczał Edilio. Jego silne dłonie wciąż wpijały się w ramiona Sama, jakby chłopak starał się go powstrzymać. – I nie dotykaj go – załkał Edilio. – Pedóneme, Boże, wybacz mi, nie dotykaj go. Czarne dżdżownice kłębiły się na całym ciele E. Z. niczym mrówki, które oblazły zdechłego chrząszcza. Zdawało się, że minęło bardzo wiele czasu, zanim robale odpełzły i schowały się z powrotem pod ziemią. Strona 12 W tym, co pozostało, nie dało się już rozpoznać istoty ludzkiej. – Tu jest lina – powiedział Albert, wysiadając wreszcie z jeepa. Próbował zrobić lasso, ale ręce za bardzo mu się trzęsły. Podał linę Ediliowi, który skręcił pętlę i po sześciu nieudanych próbach zdołał wreszcie pochwycić to, co zostało z prawej stopy E. Z. Razem ściągnęli szczątki z pola. Wypełzła z nich pojedyncza spóźniona dżdżownica, która od razu ruszyła z powrotem w stronę kapusty. Sam złapał kamień wielkości piłki bejsbolowej i rzucił nim w oddalające się stworzenie. Przestało się poruszać. – Wrócę z łopatą – odezwał się Edilio. – Nie możemy zabrać go do domu, ma dwóch młodszych braci. Nie powinni go oglądać w takim stanie. Pochowamy go tutaj. Jeśli one się rozlezą... – zaczął. – Jeśli się rozlezą na inne pola, będziemy głodować – oświadczył Albert. Sam z trudem powstrzymywał wymioty. Po E. Z. pozostały głównie nie do końca objedzone kości. Sam widział straszne rzeczy, odkąd zaczął się ETAP, ale jeszcze nic nie wyglądało aż tak makabrycznie. Wytarł ręce o dżinsy. Pragnął zaatakować, wiedział jednak, że wysadzenie pola w powietrze nie ma sensu; chciał spalić te pełzające bestie. Ale tam była żywność. Ukląkł przy bezkształtnej masie na ziemi. – Dobry był z ciebie chłopak, E. Z. Przepraszam. Ja... przepraszam. – Z iPoda wciąż rozbrzmiewała muzyka, cichutka, ale rozpoznawalna. Sam podniósł lśniący odtwarzacz i stuknął w ikonkę pauzy. Strona 13 Potem wstał i jak najdalej kopnął martwą dżdżownicę. Wyciągnął ręce, jakby był duchownym, który zamierza pobłogosławić ciało. Albert i Edilio zrozumieli, co się stanie. Obaj się cofnęli. Z dłoni Sama wystrzeliło oślepiające światło. Zwłoki zapłonęły, zaskwierczały i poczerniały. Pod wpływem gorąca kości trzeszczały głośno. Po chwili Sam przerwał. Na ziemi pozostał tylko popiół, kupka szaro-czarnego popiołu, która wyglądała niby ślady po grillu w ogródku. – Nic nie mogłeś zrobić, Sam – powiedział Edilio, który znał ten wyraz twarzy przyjaciela, ten szary, nieszczęsny wyraz poczucia winy. – To ETAP, stary. To po prostu ETAP. Strona 14 Rozdział 2 106 GODZIN, 16 MINUT Dach był przekrzywiony. Prażące jasne światło wbijało się ostrym promieniem prosto w oko Caine'a przez szczelinę pomiędzy zwaloną ścianą a zapadającym się dachem. Caine leżał na plecach i pocił się w poduszkę bez poszewki. Wilgotne prześcieradło, owinięte wokół jego nóg, zakrywało też do połowy nagi tors. Znowu nie spał, a przynajmniej tak mu się zdawało. Miał taką nadzieję. To nie było jego łóżko. Należało do starego Mose'a, który dbał o boiska w Coates Academy. Oczywiście, już go nie było. Odszedł razem z innymi dorosłymi. I starszymi dzieciakami. Ze wszystkimi... niemal wszystkimi... którzy mieli skończone piętnaście lat. Oni odeszli. Dokąd? Nikt nie wiedział. Po prostu odeszli. Za barierę. Poza olbrzymie akwarium, zwane ETAP-em. Może umarli. A może nie. Ale bez wątpienia tu ich nie było. Diana kopniakiem otworzyła drzwi. Niosła tacę, na której stała butelka wody i puszka fasoli. – Jesteś przykryty? – spytała Diana. Nie odpowiedział. Nie zrozumiał pytania. – Jesteś zasłonięty? – spytała znowu, tym razem z irytacją w głosie. Postawiła tacę na stoliku. Strona 15 Caine nie raczył odpowiedzieć. Usiadł. Zawirowało mu w głowie. Sięgnął po wodę. – Dlaczego dach jest w takim stanie? A gdyby zaczęło padać? – Zaskoczyło go brzmienie własnego głosu. Chrypiał. W jego tonie nie było nic ze zwykłej przekonującej płynności. Diana była bezlitosna. – Co z tobą? Nie dość, że zwariowałeś, to jeszcze straciłeś resztki inteligencji? Przeniknęło go widmowe wspomnienie i poczuł się nieswojo. – Coś zrobiłem? – Uniosłeś dach w górę. Odwrócił swoje dłonie i popatrzył na nie z uwagą. – Tak? – Kolejny koszmar – powiedziała. Odkręcił butelkę i się napił. – Teraz pamiętam. Myślałem, że mnie miażdży. Myślałem, że coś nadepnie na dom i zgniecie mnie. Więc to odepchnąłem. – Mhm. Zjedz trochę fasoli. – Nie lubię fasoli. – Nikt nie lubi – odparła. – Ale to nie jest restauracja Applebee's. A ja nie jestem twoją kelnerką. Mamy tylko fasolę. Więc ją jedz. Musisz jeść. Caine zmarszczył brwi. – Długo jestem taki? – spytał. – Jaki? – Diana przedrzeźniała jego głos. – Jak pacjent psychiatryka, który nie odróżnia jawy od snu? Strona 16 Skinął głową. Zapach fasoli przyprawiał go o mdłości. Nagle jednak poczuł głód. I przypomniał sobie, że żywności brakuje. Wracała mu pamięć. Szaleńcze urojenia blakły. Może nie dosięgał jeszcze normalności, ale już ją przed sobą widział. – Trzy miesiące, plus minus tydzień – powiedziała Diana. – Mieliśmy wielką strzelaninę w Perdido Beach. Odszedłeś na pustynię z Przywódcą Stada, nie było cię trzy dni. Wróciłeś blady, odwodniony i... no, taki jak teraz. – Przywódca Stada. – Caine skrzywił się na te słowa i na wspomnienie stworzenia, które określały. Przywódca Stada, dominujący kojot, ten, który posiadł, w ograniczonym stopniu, coś na kształt umiejętności mowy. Przywódca Stada, wierny sługa... czegoś. Tego czegoś w kopalnianej sztolni. Ciemność. Tak to nazywały. Caine zachwiał się, lecz zanim opadł na łóżko, Diana złapała go, chwyciła za ramiona i podtrzymała. Wtedy jednak dostrzegła ostrzegawczy błysk w jego oczach, zaklęła pod nosem i zdążyła podstawić mu kosz pod śmieci, gdy zaczął wymiotować. Nie wyrzucił z siebie zbyt wiele. Zaledwie odrobinę żółtej cieczy. – Cudnie. – Diana wydęła wargi. – Zmieniłam zdanie. Nie jedz żadnej fasoli. Nie chcę widzieć, jak wraca. Caine przepłukał usta wodą. – Dlaczego tu jesteśmy? To domek Mose'a. – Bo jesteś zbyt niebezpieczny. Nikt w Coates nie chce, żebyś był w pobliżu, dopóki nie weźmiesz się w garść. Zamrugał powiekami, gdy wróciło kolejne wspomnienie. Strona 17 – Zrobiłem komuś krzywdę. – Myślałeś, że Chunk to jakiś potwór. Wykrzykiwałeś pewne słowo. Gaiaphage. Potem rozwaliłeś nim ścianę. – Nic mu nie jest? – Caine, w kreskówkach koleś może przelecieć przez ścianę i wstać, jakby nic się nie stało. Ale to nie film. Ściana była z cegieł. Chunk wyglądał jak ścierwo na drodze. Jak potrącony szop, po którym samochody przejeżdżały przez kilka dni. Tak ostre słowa brzmiały zbyt brutalnie nawet dla samej Diany. – Przepraszam – opanowała się z trudem. – To nie było ładne. Nigdy nie lubiłam Chunka, ale o czymś takim nie jest łatwo zapomnieć. – Trochę nie byłem sobą – stwierdził Caine. Diana gniewnie otarła łzę. – Delikatnie powiedziane. – Chyba już mi lepiej – oznajmił. – Nie do końca dobrze. Nie do końca. Ale lepiej. – No, co za szczęśliwy dzień – zauważyła sarkastycznie. Pierwszy raz od kilku tygodni skupił wzrok na jej twarzy. Diana Ladris była piękna, miała wielkie, ciemne oczy, długie kasztanowe włosy i usta, które bez przerwy układały się w drwiący uśmiech. – Mogłaś skończyć jak Chunk – rzekł. – Ale i tak się mną opiekowałaś. Wzruszyła ramionami. – To nowy, trudny świat. Mam wybór: trzymać się ciebie albo podjąć ryzyko z Drakiem. Strona 18 – Drake. – To imię przywoływało mroczne obrazy. Sen czy rzeczywistość? – Co porabia Drake? – Odgrywa Caine'a juniora. W duchu ma nadzieję, że po prostu umrzesz. Parę dni temu napadł na sklep spożywczy i ukradł trochę jedzenia. Prawie go polubili. Dzieciaki nie myślą trzeźwo, kiedy są godne. – A mój brat? – Sam? – Chyba nie mam innego odnalezionego po latach brata, co? – Robal parę razy sprawdzał, co się dzieje w mieście. Mówi, że dalej mają jeszcze trochę żarcia, ale zaczynają już mieć z tym problem. Zwłaszcza od napadu Drake'a. Ale Sam wciąż ma pełną władzę. – Podaj mi spodnie – polecił Caine. Zrobiła, o co poprosił, po czym ostentacyjnie się odwróciła, gdy je wkładał. – Jaką mają obronę? – Przede wszystkim pilnują teraz sklepu. Ralph's strzeżony jest przez czterech ludzi z bronią. Skinął głową. Zgodnie ze starym nawykiem przygryzł paznokieć kciuka. – A co z odmieńcami? – Mają Dekkę, Briannę i Taylor. Mają Jacka. Może są z nimi też inni przydatni popaprańcy, Robal nie jest pewien. Jest z nimi Lana, która potrafi leczyć. No i Robal sądzi, że mają jakiegoś dzieciaka, który umie wytworzyć coś w rodzaju fali gorąca. – Jak Sam? Strona 19 – Nie. Sam to palnik acetylenowy. Tamten to bardziej mikrofalówka. Nie widzisz płomieni ani nic. Po prostu nagle głowa ci się gotuje jak burrito w kuchence. – Ludzie dalej rozwijają swoje moce – stwierdził Caine. – A jak tutaj? Diana wzruszyła ramionami. – Nie wiadomo. Kto będzie na tyle szalony, żeby ujawnić się przed Drakiem? Na dole, w mieście, nowy mutant może liczyć na szacunek. A tutaj? Czeka go pewna śmierć. – Tak – przyznał Caine. – To był błąd. Gnębienie odmieńców to był błąd. Potrzebujemy ich. – W dodatku, oprócz być może paru nowych mupów, ludzie Sama mają broń maszynową. No i oczywiście Sama – powiedziała Diana. – Więc raczej nie róbmy niczego głupiego i nie próbujmy znów z nimi wałczyć. – Mupów? – Skrót od mutanta. Mutanci-popaprańcy. Mupy. – Diana wzruszyła ramionami. – Mupy, mutki, cudaki. Brakuje nam jedzenia, ale nie przezwisk. Koszulka Caine'a wisiała na oparciu krzesła. Sięgnął po nią, zachwiał się i zdawało się, że zaraz się przewróci. Diana go podtrzymała. Popatrzył surowo na jej dłoń na swoim ramieniu. – Mogę chodzić. Podniósł wzrok i przez chwilę dostrzegł swoje odbicie w lustrze nad toaletką. Ledwie się poznał. Diana mówiła prawdę. Był blady, miał zapadnięte policzki. Jego oczy wydawały się zbyt duże w stosunku do twarzy. Strona 20 – Zdaje się, że ci się poprawia. Znowu stajesz się nerwowym prostakiem. – Ściągnij mi tu Robala. Robala i Drake'a. Chcę widzieć ich obu. Diana ani drgnęła. – Powiesz mi, co ci się stało na pustyni z Przywódcą Stada? Caine prychnął. – Nie chcesz wiedzieć. – Owszem – nalegała. – Chcę. – Najważniejsze, że wróciłem – odrzekł Caine z całą brawurą, na jaką było go stać. Diana skinęła głową. Przy tym ruchu jej włosy opadły, by pogładzić idealnie gładki policzek. Wilgotne oczy dziewczyny lśniły. Ale pełne wargi wydęły się w wyrazie niesmaku. – Co to wszystko znaczy, Caine? Co to jest „gaiaphage"? Wzruszył ramionami. – Nie wiem. Nigdy wcześniej nie słyszałem tego słowa. Dlaczego ją okłamywał? Dlaczego miała wrażenie, że poznanie tego słowa mogło być niebezpieczne? – Idź po nich – odprawił ją. – Przyprowadź Drake'a i Robala. – Może trochę spokojniej? Upewnij się, że na pewno jesteś... Chciałam powiedzieć „zdrowy", ale chyba za wysoko zawiesiłabym poprzeczkę. – Wróciłem – powtórzył Caine. – I mam plan. Patrzyła na niego, z powątpiewaniem przechylając głowę na bok. – Plan. – Muszę zrobić parę rzeczy – stwierdził i spuścił głowę, niezdolny, by spojrzeć jej w oczy, z powodów, których sam nie rozumiał.