Średnia Ocena:
Wowa, Wołodia, Władimir. Tajemnice Rosji Putina
Historia życia Władimira Putina, którą czyta się jak kryminał.Znakomita autorka, znawczyni problematyki rosyjskiej ujawnia nieznane na ogół fakty z życia prezydenta Rosji. Skąd wziął się w KGB, czy rzeczywiście wygrywał wybory, jak naprawdę rozpoczął wojnę w Czeczenii i na Ukrainie, jakie ma związki z Al-Kaidą i tzw. Państwem Islamskim, jak dużo osób wysłał na cmentarz, jakim był mężem, jakim jest ojcem i czy czuje się samotny?
Autorka przypomina także fakty, o których informowały media, lecz ukazuje je od podszewki, sięgając do kwestii dotychczas pomijanych. Omawia splot wydarzeń, które doprowadziły do objęcia i utrzymania władzy przez Putina, a także sytuację poprzedzającą głośne ataki terrorystyczne. Kreśli przy tym wnikliwy portret psychologiczny rosyjskiego przywódcy. Szybka narracja, bogate źródła a także liczne fotografie rzucają nowe światło na Władimira Putina.
Szczegóły
Tytuł
Wowa, Wołodia, Władimir. Tajemnice Rosji Putina
Autor:
Kurczab-Redlich Krystyna
Rozszerzenie:
brak
Język wydania:
polski
Ilość stron:
Wydawnictwo:
Wydawnictwo W.A.B.
Rok wydania:
2016
Tytuł
Data Dodania
Rozmiar
Porównaj ceny książki Wowa, Wołodia, Władimir. Tajemnice Rosji Putina w internetowych sklepach i wybierz dla siebie najtańszą ofertę. Zobacz u nas podgląd ebooka lub w przypadku gdy jesteś jego autorem, wgraj skróconą wersję książki, aby zachęcić użytkowników do zakupu. Zanim zdecydujesz się na zakup, sprawdź szczegółowe informacje, opis i recenzje.
Wowa, Wołodia, Władimir. Tajemnice Rosji Putina PDF - podgląd:
Jesteś autorem/wydawcą tej książki i zauważyłeś że ktoś wgrał jej wstęp bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zgłoszony dokument w ciągu 24 godzin.
Pobierz PDF
Nazwa pliku: Kurczab-Redlich Krystyna - Wowa, Wołodia, Władimir. Tajemnice Rosji Putina (1).pdf - Rozmiar: 11.5 MB
Głosy:
0
Pobierz
To twoja książka?
Wgraj kilka pierwszych stron swojego dzieła!
Zachęcisz w ten sposób czytelników do zakupu.
Wowa, Wołodia, Władimir. Tajemnice Rosji Putina PDF transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Krystyna Kurczab-Redlich
Wowa, Wołodia, Władimir
Tajemnice Rosji Putina
Strona 3
Książka powstała w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego udzielonego w 2014 roku.
Copyright © by Krystyna Kurczab-Redlich, MMXVI
Wydanie I
Warszawa MMXVI
Strona 4
Spis treści
Dedykacja
Wstęp
Część I. Dzieciństwo od kulis
Dzieciństwo. Scena główna. Podwórko
Chuligan
Portret
Pionier
Nauczycielka
Część II. Kariera
Sportowiec
Rekonensans w Wielkim Domu
Uniwersytet
Nie Stirlitz ani nie James Bond
Instytut Czerwonego Sztandaru
Doktryna Breżniewa, doktryna Putina
Drezno. Czas szczęśliwy bez happy endu
Podejrzenia wobec podpułkownika Putina
Zdradziecki Niemiec
Część III. Znad Łaby nad Newę
Sobczak. Akt pierwszy spektaklu
Szutow po raz pierwszy
Panowie w Smolnym
Rozstanie z KGB
Część IV. Mieć!
Nieamerykańskie dzieci
Hazard w Petersburgu
Narkobiznes
Spółka SPAG i Litwinienko
Dobry pan i psie konserwy
Strona 5
Przyjaciele ze Spółdzielni „Oziero” i tatami
Trudne lato 1996
Część V. Moskiewskie labirynty
Jelcyn
Wala J.
Tania
Roman A.
Znad Newy nad rzekę Moskwę
Wala i Wołodia
Przyjaciele z Finlandii
Egzekucja bez wyroku
Z Kremla i okolic na Łubiankę
Szutow po raz drugi
Lata 1995–1998. Petersburg
Szutow po raz trzeci
Sasza Litwinienko
Uzbek i Gafur
Pechowiec Dwali
Pan na Łubiance
Dowód lojalności
Decyzja
Część VI. Czeczenia
Poprzednicy: car, generalissimus, prezydent
Pomocnicy. Denijew
Radość skazańca
Agenci i porywacze
Część VII. Koronkowa robota z tronem w tle
Dagestan
Łaskawość wybrańca
Heksogenowy następca
Część VIII. Wojna
Żołnierze i oprawcy
Strona 6
Bohater przestworzy
Farsa wyborcza
Jeszcze nie koronacja
Tajemnica lewej ręki
Jak go widzą…
Ekonomia, głupcze!
Si vis pacem, para bellum
Część IX. Władimir Władimirowicz rządzi
Zemsta Zacheuszka
On nie utonął
Życzliwa wirtualność
Zakłamywanie historii
Zadeptywanie nauki
Bezprawie mocarnych
Boris, my friend. Wołodia, my friend
Tajemnica Ajmana
Domowa hodowla Państwa Islamskiego
Osobliwości czeczeńskiego terroru
Nord-Ost, czyli atak na teatr Dubrowka w Moskwie
Biesłan, czyli atak terrorystyczny na szkołę w Osetii Północnej796
Inne akty terroru
Dobry rok 2003
Szczęśliwe wybory
Niesuwerenna demokracja
Trzydzieści dwie sekundy i dwa lata
Tajemnice księcia Alberta
Słońce nad Soczi
Ukraińska lekcja
Zakończenie
Dodatek. Życie prywatne
Ludmiła
Masza i Katia
Strona 7
One
Oni
Niepełna lista ofiar Władmira Putina
Podziękowania
Źródła
Przypisy wyjaśniające
Przypisy bibliograficzne
Strona 8
Książkę tę poświęcam pamięci tych, z którymi łaskawy los zetknął mnie na rosyjskich ścieżkach, a którym
zły los odebrał życie: Annie Politkowskiej, Natalii Estemirowej, Galinie Starowojtowej, Siergiejowi
Juszenkowowi i Jurijowi Szczekoczichinowi
Strona 9
Wstęp
W carskim dworku z XIX wieku w miejscowości Nowo-Ogariowo pod Moskwą, nad rzeką o takiej
samej nazwie, niemal codziennie od 2000 roku, mniej więcej o wpół do dziewiątej rano budzi się
niewysoki mężczyzna. Niedługo po przebudzeniu, odziany w dres z jedwabno-bawełnianej materii,
zaczyna ćwiczyć na specjalnie dla niego zbudowanej siłowni. W trakcie ćwiczeń ogląda w telewizji
najnowsze wiadomości na kilku krajowych kanałach. Po rozgrzewce udaje się na basen. Czasem
przepływa tylko tysiąc metrów, czasem więcej. Potem przychodzi pora na przemienną kąpiel
w mniejszych basenach: gorąca woda ma 40 stopni, chłodna – 12.
Przy stole nakrytym do śniadania białą porcelaną zasiada około południa. Menu jest raczej skromne:
kasza z jogurtem lub twaróg z miodem, żółty ser, masło. I koktajl o tajemniczym składzie,
najprawdopodobniej z sokiem buraczanym i chrzanem.
Potem mężczyzna udaje się do gabinetu, gdzie pod flagą Federacji Rosyjskiej i herbem państwowym
otwiera teczkę z najpilniejszymi dokumentami do podpisu. Następnie zagląda do teczki z dokumentami
tajnymi…
Jeśli tego dnia jedzie do najważniejszej z komnat w twierdzy otoczonej długim na 2235 metrów murem
grubości dochodzącej do 6 metrów, to kilkanaście opancerzonych aut przemyka na sygnale ulicami, na
których już dużo wcześniej wstrzymano ruch. Do swojego miejsca pracy dociera przeznaczoną tylko dla
niego windą i przeznaczonym tylko dla niego korytarzem. Pracuje długo, nieraz do północy. A bywa i tak,
że jego podwładni są wzywani późnym wieczorem do jego rezydencji pod miastem.
Gdy odchodzą, zostaje sam. Kiedyś biegały tu dzieci, krzątała się żona. Jeszcze niedawno
przyjacielsko trącała go nosem ukochana czarna labradorka. Ale i jej zabrakło…
Kim jest urzędujący w fortecy, od lat narzucający światu swoją wolę zagadkowy samotnik z Kremla,
Władimir Władimirowcz Putin? I jakim państwem stała się Rosja pod jego rządami?
Krystyna Kurczab-Redlich
Strona 10
Część I
Dzieciństwo od kulis
Raz… Niewielki biały samolot unosi się w powietrze. Dwa… Ostro przechyla się na lewą stronę.
Trzy… Zanim doliczymy do dziesięciu, może dwunastu, ryje w beton.
Jest 9 marca 2000 roku. Godzina ósma czterdzieści jeden. Lotnisko Szeremietiewo. Ginie dziewięć
osób, wśród nich – oprócz członków załogi – dwie znane w ówczesnej Rosji postacie: Zija Bażajew
i Artiom Borowik. Zija Bażajew to właściciel ogromnej kompanii naftowej Alians, niezwykle sprawny
przedsiębiorca, działacz państwowy, inicjator wielu działań charytatywnych. Artiom Borowik to szef
holdingu Sowierszenno Siekrietno (Ściśle Tajne), wydającego gazetę o takim samym tytule oraz
czasopismo „Wiersija”, a także autor telewizyjnego programu również noszącego nazwę Sowierszenno
Siekrietno. Dziennikarz znany z rzetelności i odwagi.
Z wraku samolotu znikają ich telefony komórkowe. Znika też teczka z dokumentami Borowika.
Akta śledztwa w tej sprawie od początku opatrzone są klauzulą „Ściśle tajne”.
Trzy lata później.
W zawalonym książkami gabinecie Ogólnorosyjskiego Instytutu Materiałów Lotniczych naprzeciwko
starszego pana o mocno pomarszczonej sympatycznej twarzy siedzi jasnowłosa kobieta i bardzo się
dziwi. Naczelna redaktorka gazety „Sowierszenno Siekrietno” Galina Sidorowa rozmawia o problemach
rosyjskiego przemysłu lotniczego z Josifem Fridlyanderem, jednym z największych w kraju specjalistów
zajmujących się stopami metali używanymi w lotnictwie. Ten dziewięćdziesięcioletni naówczas człowiek
uczestniczył w pracach komisji badającej przyczyny praktycznie wszystkich katastrof lotniczych w ciągu
kilkudziesięciu lat. Także katastrofy jaka-40 z 9 marca 2000 roku. Galina Sidorowa się dziwi, bo miły
starszy pan właśnie powiedział: „W moim sejfie leżą papiery związane z tą katastrofą, ale nie mogę ich
pokazać. Klauzula »Tajne«”. „Zdziwiona zadałam pytanie – pisze – jak to możliwe, przecież oficjalne
rezultaty pracy komisji już opublikowano, na co Fridlyander tylko rozłożył ręce. Jasne, że ten naukowiec
przez większą część życia pracujący w którejś z instytucji objętych tajemnicą państwową nie mógł się
wtedy podzielić ze mną swoją wiedzą. »Pomyślę, jak to zrobić« – powiedział na pożegnanie. Ale choć
rozmawialiśmy jeszcze nieraz, a Josif Naumowicz dzwonił nawet z życzeniami świątecznymi, ciągle
smutno powtarzał: »Jeszcze nie mogę«”1.
Josif Fridlyander zmarł w 2009 roku. Zawartość jego sejfu służba bezpieczeństwa instytutu przejrzała
i zniszczyła.
Galinę Sidorową, posła nadzwyczajnego i pełnomocnego, członka Rady Polityki Obronnej, a od 2012
roku przewodniczącą Komitetu Wykonawczego Międzynarodowego Instytutu Prasy, trudno posądzać
o konfabulowanie.
Początek prezydenckiej kampanii wyborczej Władimira Putina wypadł latem 1999 roku, a szczyt zimą
roku 2000 – od początku stycznia po koniec marca.
W telewizji i gazetach pełno było Putina. Ilość jednak nie przechodziła w jakość: wiedziano
wprawdzie mniej więcej, co robił w życiu, gdzie pracował, ale – w gruncie rzeczy – nie wiedziano, kim
jest. Niewinne pytanie „Who is mister Putin?” zadane rosyjskim politykom przez amerykańską
dziennikarkę Trudy Rubin na Forum Ekonomicznym w Davos w styczniu 2000 roku nie doczekało się
wtedy odpowiedzi i nadal wirowało w powietrzu. A że wolność słowa rozhulana za czasów prezydenta
Jelcyna jeszcze miała się dobrze, zdecydowanie nie we wszystkich pismach i programach telewizyjnych
dominował ton adoracji.
Strona 11
Oto w czasopiśmie Artioma Borowika „Wiersija” z 18 stycznia 2000 roku ukazuje się tekst pod
niemieckim tytułem Das ist Putin z jego fotografią w czapce niemieckiego oficera z okresu drugiej wojny
światowej. Autorzy usiłują rozwikłać kilka niezbyt pochlebnych dla bohatera zagadkowych wydarzeń
z wcześniejszych etapów jego życia. Niespodziewanie do najbardziej tajemniczego okresu, o którym pod
koniec artykułu piszą, należy ten – wydawałoby się – najniewinniejszy: dzieciństwo Putina. Otóż
większość informacji na ten temat jest ściśle tajna.
Rozwiązanie jednej z zagadek nastąpiło jak w kiepskim serialu. Jedni w nie uwierzyli, inni nie. Na
wierze dobrze jest się opierać wówczas, gdy do dowodów sięgnąć nie można. Jeśli zaś można, warto się
z nimi zapoznać.
Wedle tego kiepskiego scenariusza początek życia prezydenta wyglądał zupełnie inaczej niż
w oficjalnej biografii: nie ten ojciec, nie ta matka, nie to miejsce urodzenia, nie ta data. Pytanie jednak,
czy w ogóle powinno nas obchodzić skrywane za tymi faktami cudze nieszczęście? Czy nie należałoby
raczej wzruszyć ramionami i nie zauważać problemu? Dla polityków liczy się postępowanie drugiego
polityka, a nie to, co skrywa jego metryka czy psychologiczna podszewka. Dla obserwatorów jednak, dla
dziennikarzy czy biografów pytanie, dlaczego polityk zachowuje się tak, a nie inaczej ma ogromne
znaczenie. Tym większe, im bardziej jego działania wpływają na losy innych ludzi, społeczeństw, świata.
Są politycy tacy jak Gandhi czy Havel, są tacy jak Hitler czy Stalin.
Truizmem jest twierdzenie, że szczęśliwe, a przynajmniej normalne dzieciństwo lepiej rokuje niż
nieszczęśliwe i nienormalne. Oczywiście nie wszyscy, którym szczęśliwe dzieciństwo było dane, wyrośli
na porządnych ludzi, podobnie jak nie wszyscy, którym szło jak po grudzie, stali się zbrodniarzami. Tak
czy inaczej, szukając odpowiedzi na pytanie, dlaczego ktoś jest, jaki jest, nie sposób nie zajrzeć za kulisy
jego dzieciństwa.
„Tak, jestem matką Wołodii” – wyznaje gruzińskiej gazecie „Alija” Wiera Nikołajewna z domu Putin,
od kilkudziesięciu lat żyjąca w Gruzji, w wiosce Metechi. Jest początek stycznia 2000 roku. W Metechi
zapewne jeszcze częściej niż w Tbilisi od lat brakuje prądu (w stolicy nie ma go czasem i przez dwa
tygodnie, pojawia się na krótko i znowu znika). Telewizory w większości mieszkań są, ale ludzie
odzwyczaili się od ich włączania. Często nawet nafty do lamp brakuje. Prowincja Gruzji żyje swoim
ciężkim, biednym życiem. Niewiele obchodzi ją polityka własnego prezydenta Szewardnadzego,
a jeszcze mniej sprawy Rosji, od której Gruzinom udało się odłączyć prawie dziesięć lat wcześniej.
Dlatego sylwestrowy fajerwerk, jaki 31 grudnia 1999 roku odpalił Rosjanom prezydent Jelcyn,
ogłaszając swoim następcą Władimira Putina, w gruzińskiej wiosce nie został zauważony.
Do wyznania Wiery z domu Putin może by wcale nie doszło, gdyby nie to, że w Metechi pojawili się
ludzie szczególnie zainteresowani nią i rodziną jej męża Gieorgija Osiepaszwilego. Przybysze
rozpytywali o synka Wiery, Wołodię, który przyjechał tu jako maleńki chłopczyk, żył u Osiepaszwilich,
a zniknął, gdy miał niemal dziesięć lat. Przybysze prosili też o pokazanie zdjęć małego Wowy, a potem
wszystkie zabrali, niektóre nawet bez wiedzy właściciela. Dużo tego nie było, kilka sztuk. Dopiero wtedy
mieszkańcy Metechi zdali sobie sprawę z metamorfozy ich Wowy we Władimira Władimirowicza Putina.
Być może wszystko skończyłoby się na wioskowym szumie, gdyby nie to, że 3 stycznia 2000 roku do
przedstawicielstwa Czeczeńskiej Republiki Iczkeria w Tbilisi przyszedł pewien Gruzin z informacją, że
tuż obok, we wsi Metechi żyje prawdziwa matka Władimira Putina, którą on może im przywieźć za pół
miliona dolarów. Czeczeni wyśmiali go, znając już z internetu biografię kandydata na prezydenta Rosji.
Czarno na białym napisano w niej, że jego matka od roku nie żyje.
Sprawę zaczęli traktować poważniej, gdy pod koniec rozmowy pojęli, że gość jest z gruzińskich służb
specjalnych, które chciałyby się pozbyć tej niewygodnej osoby cudzymi rękami. O Czeczenach
porywaczach głośno było wtedy na świecie, więc przypisanie im jeszcze jednego porwania nikogo by nie
Strona 12
zdziwiło, a oni nie mieliby najmniejszej szansy udowodnienia swojej niewinności, zwłaszcza
w warunkach toczącej się w Republice wojny.
Gruzin położył na stole stare zdjęcie ciepło okutanego dzieciaka oraz ekspertyzę potwierdzającą, że to
dziecięca fotografia Władimira Putina. Potem włączył magnetofon, z którego popłynęły nagrane rozmowy
z mieszkańcami wioski wspominającymi syna Wiery o imieniu Wowa, który przez lata żył wśród nich.
Czeczeni zrozumieli, że jeśli Wiera Nikołajewna z domu Putin to istotnie prawdziwa matka przyszłego
prezydenta Rosji, musi być osobą bardzo w tej chwili dla niego niewygodną i może jej się coś złego
przydarzyć.
Stało się też jasne, że ujawnione podczas kampanii wyborczej poważne i w dodatku dość pikantne
kłamstwo w biografii pretendenta może być miną, na której wprawdzie kandydat do objęcia władzy na
Kremlu w powietrze nie wyleci, ale za której sprawą jego wizerunek mocno ucierpi. Wszystkim
przeciwnikom Putina sprawiłoby to radość, Czeczenom zaś szczególną. Od pół roku rosyjskie bomby
obracały ich kraj w perzynę, czołgi go rozjeżdżały, a obywateli torturowano niemal na każdym posterunku
wojskowym – wszystko to na rozkaz dowodzącego „operacją antyterrorystyczną” Władimira Putina.
Szef Czeczeńskiego Centrum Informacyjnego w Tbilisi Chizir Ałdamow bezzwłocznie porozumiał się
więc ze swoim szefem Wachą Ibragimowem i obaj postanowili zasłyszane rewelacje sprawdzić, a jeśliby
się potwierdziły – nagłośnić. Tylko tak zyskaliby dla siebie i Wiery Nikołajewnej polisę asekuracyjną.
Do nagłośnienia potrzeba jednak – oprócz relacji mieszkańców i samej Wiery – jeszcze materialnych
dowodów, choćby w postaci zdjęć, a te ze wsi już ktoś zabrał.
Do Wiery Nikołajewnej Czeczeni pojechali z dziennikarzami gruzińskiej gazety „Alija”.
W wiosce Metechi w pobliżu szkoły stoi niewielki dom, przy nim obrośnięta winem altana. Tam Wacha
Ibragimow pierwszy raz spotyka niewielkiego wzrostu kobietę o zamaszystych ruchach i jasnych, głęboko
osadzonych oczach.
„Niezręcznie mi to wszystko wspominać – mówi spłoszona obecnością dziennikarzy Wiera
Nikołajewna. – Trudno wracać do starych błędów, pomyłek… Minęło już przecież pół wieku”2.
A jednak próbuje mówić. Zacina się, śpiewne rosyjskie słowa wygrzebując spod usypiska gardłowej
mowy gruzińskiej, usiłuje zamknąć całe lata w kilku prostych zdaniach. Jej błękitne, wyblakłe oczy to
jaśnieją, jakby podświetlone od środka, to mętnieją zasnute łzami, bezzębne usta rozciąga uśmiech lub
sznuruje płacz.
„Urodziłam się…” – zaczyna i zaraz przerywa, wstaje, idzie w głąb domu i wraca z pożółkłym,
poplamionym dowodem osobistym3.
Wiera Nikołajewna Putin urodziła się 6 września 1926 roku we wsi Tieriechino, niedaleko
niewielkiego miasta Oczer, w obwodzie permskim na Uralu, jako jedyna dziewczynka wśród czwórki
dzieci Anny Ilijczynej i Nikołaja Iłłarionowicza Putinów. Po wojnie zdecydowała się na naukę
w miejskim Technikum Mechanizacji Rolnictwa. W tamtych powojennych czasach do szkół chodziły
uczennice jeszcze niedawno harujące w zakładach zbrojeniowych i uczniowie, którzy właśnie rozstali się
z karabinem. Więcej wśród nich było kobiet niż dziewcząt, więcej mężczyzn niż chłopców. Tam się
właśnie spotkali: dorosła już Wiera Nikołajewna i Płaton Priwałow, mężczyzna, którego imię i nazwisko
jeszcze dziś z trudem przechodzi jej przez gardło.
Przez jakiś czas mieszkali razem. Wiera była przekonana, że się pobiorą. Była już w ciąży, gdy…
„Przyszła paczka do niego, z jakimś jedzeniem – wspomina. – Wyjechał na kilka dni, no to paczkę
otworzyłam. A tam słonina i list od żony. Zanim wrócił, już mnie nie było. Uciekłam do rodziców”.
Nieślubne dziecko nie stanowiło w powojennej Rosji wielkiego problemu. Rodzice przyjęli córkę bez
wyrzutów i zapewne się cieszyli z przyjścia wnuka na świat we wrześniu 1950 roku. Rok później Wiera,
Strona 13
wtedy już technik elektromechanik, wyjechała na praktykę z chłodnego Uralu aż do gorącego Uzbekistanu,
do Taszkientu. Obok hotelu robotniczego, gdzie mieszkała, stał barak – świetlica, dokąd przychodzili
żołnierze z pobliskiej jednostki wojskowej, wśród nich Gieorgij Osiepaszwili, przystojny Gruzin. Tak się
poznali. Gruzja, kraina pomarańczy i winorośli, jawiła się mieszkańcom biednej powojennej Rosji jako
kraj mlekiem i miodem płynący, dlatego Wiera bez zastrzeżeń uwierzyła w opowieści Gieorgija, że jest
bogaty i ma duży dom w Tbilisi.
Na surowym Uralu, gdzie dorastała, niewiele zapewne rozmawiało się o nieokiełznanej fantazji ludzi
Kaukazu, toteż gdy Gieorgij powiedział: „Wychodzę z wojska, potrzebna mi żona, nie chcę być w domu
sam, matka umarła, ojciec ponownie się ożenił”, Wiera zdecydowała się w ciągu trzech dni.
„Wszystko stało się tak szybko” – wzdycha po latach. Może dlatego, że kiedy sobie wcześniej
w Swiatki – jak to w Rosji od wieków w zwyczaju – przed świętem Trzech Króli wróżyła, w lustrze
ujrzała mężczyznę w mundurze, podobnego do Gieorgija, a może dlatego, że chciał być z nią, mimo iż
miała dziecko z innym, a może po prostu się zakochała… Tak czy inaczej, nie uciekła z wioski Metechi,
gdzie Gieorgij nie miał nawet własnej chałupy, a w domu ojca zamiast podłogi było klepisko, nie uciekła,
tylko po roku poprosiła matkę, żeby przywiozła jej tam synka. Anna Ilijczyna zrobiła to mimo oporu ze
strony ojca Wiery, który nie pogodził się z wyborem jedynaczki. Ten stary komunista ponoć nienawidził
Stalina (który był Gruzinem), a Gruzję uważał za kraj obcy i dziki, gdzie można spędzić wakacje, ale nie
całe życie.
W tym miejscu właściwie kończy się prolog pisanego przez los scenariusza z Wierą Nikołajewną
z domu Putin, po mężu Osiepaszwili, w roli głównej i na scenę wstępuje właściwy bohater.
Miał niespełna trzy lata, gdy po raz pierwszy ziemia osunęła mu się spod nóg. Został wyrwany
z przyjaznych pieleszy domku w Tieriechino, z objęć kobiety, którą pewnie uważał za mamę, i mężczyzny
będącego jak ojciec, i pozostawiony tam, gdzie wszystko było obce: nowa matka, nowy ojciec, nowy
dom. Psychologowie twierdzą, że z czynników, które najbardziej wpływają na rozwój emocjonalny
dziecka, zwłaszcza trzylatka (między innymi spokój, czułość, zaspokajanie potrzeb), najważniejsza jest
potrzeba bezpieczeństwa4. Skoro zaś „na brak poczucia bezpieczeństwa w dużym stopniu wpływają
rozstania z osobami najbliższymi, a dziecko przeżywa je tym mocniej, im jest młodsze, gdyż wtedy jego
więzi z osobami bliskimi są najsilniejsze”5, możemy sobie wyobrazić szok małego Władimira po
transplantacji na gruzińską ziemię. Układ nerwowy trzylatka jest jeszcze słaby, a rozpoczynające się
formowanie własnego ja i wiary w siebie – bardzo wątłe. Łatwo je na tym etapie wzmocnić albo stłumić.
W tym ostatnim przypadku mogą według psychologów wystąpić poważne zaburzenia, skłonność do
kłamstw, agresywne, a nawet psychopatyczne, zachowania.
Ale przecież matka sprowadziła synka powodowana tęsknotą i miłością, więc może nie ma co
przywiązywać nadmiernej wagi do krakania specjalistów od duszy ludzkiej? Dziecko miało dom? Miało,
choć biedny. Matkę? Też, i to kochającą. Ponadto jasnowłosy i jasnooki chłopczyk nowej rodzinie się
spodobał, można nawet usłyszeć, że był jej ulubieńcem. Zapewne dlatego w czasach, gdy aparat
fotograficzny na wsi należał do rzadkości, ktoś zrobił małemu zdjęcie. Wowoczka nie ma na nim
szczęśliwej miny. Jego ojczym Gieorgij podarował to zdjęcie swojemu bratu Wachtangowi
mieszkającemu w Gori. Na odwrocie niewprawną ręką napisano po rosyjsku: „Na pamiątkę Ninie
i Wachtangowi od Gogi. Syn Wowka. Wowka bardzo płakał, fotografować się nie chciał, zabrał
fotografowi dzwoneczek i do domu, do domu… I tak zamiast bohaterem i wojakiem okazał się płaksą ten
Wowik”.
Jeśli nawet było tam chłopcu dobrze lub chociażby znośnie, to krótko. Gieorgij pracował w cegielni
i właśnie kończył nowy dom. Wiera Nikołajewna spodziewała się dziecka. Ojczymowi cudzy chłopczyk
zaczął zawadzać. Tymczasem cudzy chłopczyk rósł i oswajał się z goniącym go słowem nabiczwari,
Strona 14
biezrodnyj, czyli bez rodziny, nieznanego ojca, bękart. Kaukaz to Kaukaz, swoje prawa ma.
Pozamałżeńskie dziecko się w nich nie mieści. Kobieta, która je urodziła – też nie. Im chłopak robił się
starszy, tym boleśniej się o tym przekonywał.
„Ojczym go bił?” – pyta Wierę Nikołajewną Wacha Ibragimow.
„Bić to nie bił, ale go tu nie chciał”6 – odpowiada kobieta.
A cóż innego ma mówić o mężu, z którym przeżyła tysiące dni i nocy i który kręci się tu gdzieś
w pobliżu… Po latach, grabiąc suche liście wokół jego grobu, Wiera Nikołajewna powie, z mozołem
przebijając się przez wspomnienia: „Kłótliwy był […]. Ciężkich chwil nie brakowało. Ale zawsze
byliśmy razem […]. On mnie potrzebował […]. Jeśli z kimś się pobił, nie rozmawiałam z nim
miesiącami. Ale to on szukał zgody, nie ja […]. Takie było nasze małżeństwo. I dobre, i złe. Wszystkiego
po trochu. Takie życie… Sama siebie nie rozumiem”7.
A co tu rozumieć? Zatarte już dzisiaj emocje, kiedyś wyraziste i jasne, to była miłość.
W Metechi wystarczy odejść dalej od domu Wiery Nikołajewnej, zaczepić paru dawnych sąsiadów
i zapytać o małego Wowę, by usłyszeć:
„O tu, pod tym domem, gdzie mieszkał, często kucał, opierał się o ścianę i milczał. Taki biedny
chłopczyk […]. Wiera go broniła, ale Gieorgij go bił, bił pasem. No i za kołnierz nie wylewał […]. Raz
Wowa był zamknięty w domu, strasznie zmarzł i zaczął krzyczeć, a ściany tu cienkie: »Ciociu Lilo,
pomóż! Strasznie mi zimno!«. Smutne to było”8.
„Bywało, że Goga kijem mu przyłożył i z domu na chłód wygnał, a i na ubranie skąpił, bo u nich się
nie przelewało: chłopak zawsze w łatanych portkach chodził – wspomina sąsiad Osiepaszwilich,
Mamuko. – Nikt nie miał tego za złe Godze. No bo kto ma ochotę cudzym dzieckiem się zajmować?
W dodatku, gdy wszyscy za plecami się naśmiewają. Gadają: »Przytaszczyła Wierka bękarta, a od kogo –
nie pamięta«. Długo Goga to znosił, aż w końcu go przegnał”9.
„Od czasu naszej przeprowadzki mieszkaliśmy po sąsiedzku – wspomina Dali Gziriszwili. – Wowa
miał wtedy chyba pięć lat. Byliśmy rówieśnikami. On drobny, jasnowłosy, ruchy miał szybkie,
zamaszyste, jak u matki… Nie wiedziałam, że ma na imię Władimir. Wołało się na niego Wowa. Wszyscy
go znali pod tym imieniem. Było mi go żal, oni żyli bardzo biednie. Zawsze dawałam mu jabłka, gruszki,
winogrona, bo myśmy mieli winnicę. On brał wszystko. Zwykle czekał na mnie w tym samym miejscu,
niedaleko ich bramy, wiedział, że zawsze coś dla niego schowałam […]. Nieraz razem się bawiliśmy.
Smutny był taki […]. Często chodził na ryby […]. Wiedziałam, że nie jest synem Gieorgija. Bardzo
złościł się i płakał, kiedy go w dzieciństwie przezywali z powodu matki, nie wytrzymywał tego.
Wioskowi wiedzieli, że go to złości, dokuczali mu, naśmiewali się, a on to brał bardzo serio i płakał”10.
„Ciche, smutne, zamknięte dziecko – usłyszał Wacha Ibragimow od Nory Gogolaszwili, nauczycielki
pierwszych klas szkoły podstawowej w Metechi. – Bardzo dobrze się uczył. A z zabaw najbardziej lubił
walkę. Wcześnie zapisał się na samboI. […] W pocerowanych rzeczach chodził […]. Kupowałam mu
podręczniki. Im ciężko było. Mówiłam jego matce, że jeśli oddałaby go do adopcji, chętnie wezmę.
Bardzo go było żal. Przylgnął do mnie jak kociak”11.
„Mówią, że był pan jedynym przyjacielem Wowy, że obaj byliście prymusami, prawda to?” – Wacha
Ibragimow zagaduje Gabriela Dataszwilego. „Tak. Poza mną Wowa faktycznie nie miał przyjaciół”. „Był
z niego zabijaka? Rozrabiał?” – dopytuje Ibragimow. „Nie, na odwrót, był cichym, zamkniętym
chłopakiem. Po lekcjach często chodził z wędką nad rzekę, sam. Czasem przychodził do mnie i razem się
bawiliśmy, a to w wojnę, a to fechtunku się uczyliśmy, w piłkę graliśmy i biliśmy się. On w tym był
lepszy przez to jego sambo”12.
Pewnego dnia Wowka zniknął. Przerażonej Wierze Nikołajewnej oznajmiono, że więcej go nie
zobaczy. Już prawie dziesięcioletniego chłopca tym razem zdeponowano w domu bezdzietnego majora
Strona 15
w Tbilisi. Rolę doręczyciela wzięła na siebie siostra Gieorgija. Dała się jednak uprosić i po paru dniach
wskazała matce adres syna. Czy ta matka mogła zrobić coś innego, niż wywieźć go stąd jak najdalej? Do
rodzinnego domu na Ural.
„Bardzo chciałam zostać na Uralu – opowiadała po latach dziennikarzom. – Chciałam zostać z Wowką,
oderwać się od tego wieśniaczego życia, chciałam się uczyć… Ale czy to mogłam? W Metechi czekały
dwie córki, a Gieorgij po dwóch dniach przysłał telegram: »Wracaj natychmiast!«. I groził
sprowadzeniem przez milicję… Faktycznie wyszło na to, że Wowę zamieniałam na dziewczynki”13.
Przed wyjazdem mały Putin podarował jedynemu przyjacielowi, Gabrielowi Dataszwilemu, swoją
fotografię z podpisem: „Na pamiątkę Gabrielowi od Wowy”.
„Tyle lat ją przechowywałem – mówi Gabriel. – Ostatnio szukałem, ale przepadła. Pojęcia nie mam
jak i kiedy. No ale jeśli Wowa Putin pamięta życie w Metechi, powinien pamiętać i mnie”14.
„Wowka strasznie płakał, kiedy odchodziłam. Serce mi pękało, ale nawet go nie przytuliłam. Jednak
w najstraszniejszym koszmarze nie mogłoby mi się przyśnić, że żegnam się z nim na zawsze”15 – mówiła
do kamery Wiera Nikołajewna, a łzy, jedna za drugą, szukały drogi wśród zmarszczek i bruzd jej twarzy.
We współczesnym scenariuszu nie może zabraknąć telefonu. 20 stycznia 2000 roku Wacha Ibragimow
dzwoni więc z Tbilisi do Moskwy, do znajomego Czeczena Zii Bażajewa, który pyta:
– Słyszałeś? W Groznym piekło. Ruscy zastosowali broń chemiczną. Zrobili z nas poligon!
– A czego można się spodziewać po armii z takimi dowódcami?
– Podobno Putin to kythla [czecz. „bękart” – przyp. aut.].
– Słyszałem. Myślisz, że to prawda?
– To jest prawda – odpowiada Ibragimow. – Rozmawialiśmy z jego matką, przyrodnią siostrą
i świadkami jego dzieciństwa.
– To byłaby bomba w Moskwie! Przecież trwa kampania wyborcza – ekscytuje się Bażajew.
– Ale w Moskwie nikt nie zaryzykuje takiego tematu – wątpi Ibragimow. – Wszyscy tam na punkcie
Putina powariowali.
– Ja jednak spróbuję – oświadcza Bażajew.
Po trzech dniach następuje kolejna odsłona dramatu i 23 stycznia z Moskwy do Tbilisi dzwoni Zija
Bażajew i uroczyście oznajmia, że Artiom Borowik z telewizyjnego programu „Sowierszenno Siekrietno”
bardzo się zainteresował tematem i uważa, że to „prawdziwa bomba”, pod warunkiem jednak, że znajdą
się jakieś zdjęcia, bo bez nich „sprawa zostanie przedstawiona tak, jakby jakieś zapadłe Metechi chciało
sobie przypisać zasługę wychowania przyszłego prezydenta Rosji”16. Radzi też, żeby się z tymi
poszukiwaniami nie afiszować i dzwonić, gdy uda się zdjęcia znaleźć.
Wydawało się, że to zadanie niewykonalne.
Mijał luty. Czas umykał. Czas – wróg tych, którzy czekają, tych, którzy się spieszą, i tych, którzy marzą
– jak tam i wtedy – że prawda zdoła wstrząsnąć światem. Tym dalekim światem, w którym długi żółty
budynek dawnego KGBII, przemianowanego teraz na FSBIII, na placu Łubianka i eleganckie gabinety
Administracji Prezydenta Federacji Rosyjskiej na placu Starym, i paradne kremlowskie sale zamieniono
w sztaby bojowe operacji „Następca”.
Operacja zakończy się wyborami 26 marca. I nie zakłóci jej żadna burza w szklance metechijskiej
wody.
„Podczas całego okresu pracy w Metechi, no i w Tbilisi, czuliśmy, jak potężne siły próbują nam
przeszkodzić – wspominał Wacha Ibragimow. – W tamtym czasie, gdy toczyła się już wojna Rosji
z Czeczenią, przedstawicielowi Czeczeńskiej Republiki Iczkeria w Tbilisi, do niedawna traktowanemu
jak, powiedzmy, przedstawiciel Francji, odebrano status dyplomatyczny i potraktowano go jak zwykłego
Strona 16
obywatela Gruzji. Co rusz się zjawiali panowie w cywilu, żądając, byśmy zakończyli wizyty w Metechi,
a jeśli nie zakończymy, grozili wielkimi kłopotami. Oficjalnego nakazu w tej sprawie nie mieli. Działali
na prośbę szefów, kolegów byłego naczelnika KGB Igora Giorgadzego. Tego samego, który oskarżony
o zamach na prezydenta Szewardnadzego musiał uciekać z Gruzji i skrył się pod Moskwą na daczy
chronionej przez tamtejsze służby. Giorgadze i Putin dobrze się znali: kończyli tę samą moskiewską
akademię KGB, tyle że Giorgadze wcześniej. To on podarował Putinowi kaukaskiego owczarka o imieniu
Małysz, którego widać na wielu zdjęciach Putina z tamtych czasów. Sami giebesznicy [tak popularnie
nazywają Rosjanie funkcjonariuszy KGB – przyp. aut.] już do Metechi nie przyjeżdżali, widocznie się
uspokoili, odkąd zabrali ludziom zdjęcia Wowy i zakazali o nim gadać”.
Nie uspokoili się jednak Czeczeni i niektórzy gruzińscy dziennikarze. Dawid Kikaliszwili z telewizji
Rustawi 2 miał szczęście: trafił do mieszkającej w Tbilisi przyrodniej siostry Putina, o imieniu Sofija,
tuż po tym, jak się jej udało wydobyć zdjęcie brata od znajomego giebesznika. Właśnie ta fotografia,
z dedykacją: „Na pamiątkę Gabrielowi od Wowy”, zniknęła z domu Gabriela Dataszwilego i pokazana
została w programie Kikaliszwilego „60 minut”. Czeczeni otrzymali kopię. Następną niespodziankę
sprawił sam Gieorgij Osiepaszwili: od brata Wachtanga z Gori przywiózł zrobione niemal przed pół
wiekiem zdjęcie chłopaczka z nieszczęśliwą miną, opatrzone dopiskiem o Wowiku, co okazał się płaksą.
Jest 7 marca 2000 roku. Znów dzwoni telefon.
Z relacji Wachy Ibragimowa:
„W Tbilisi z radością krzyczałem w słuchawkę:
– Są fotografie! Udało się! Mimo wszystko!
W Moskwie ucieszył się Zija:
– Wspaniale! Wielki sukces! Trzeba szybko je tutaj przekazać. Przygotujcie się. Za dwa albo trzy dni
Artiom zadzwoni do was wieczorem i powie, kogo i kiedy przyśle po materiały. Spieszy się, już
przygotowuje program w telewizji.
Z Tbilisi jeszcze dorzucają:
– Dla Artioma mamy też ważne materiały z 1999 roku. O wysadzaniu domów. A do Metechi
pojedziemy z pomocą humanitarną. Przyda się Wierze Nikołajewnej.
– Znakomicie! – cieszą się w Moskwie. – Będzie świetne tło do programu Artioma. Tylko zbierzcie
jak najwięcej dziennikarzy.
– Jasne! – odpowiadają w Tbilisi”17.
Rozmówcy kończą i spokojnie wsuwają telefony do kieszeni.
Każdy chyba z innym uczuciem. Wacha Ibragimow uczestniczył w tych wydarzeniach nie we własnym
imieniu, lecz – jakkolwiek by to patetycznie zabrzmiało – w imieniu narodu czeczeńskiego. Podczas gdy
Zija Bażajew, choć też Czeczen, cały ten sensacyjny epizod lokował na dalszym planie, jako coś
mogącego ewentualnie zaszkodzić kampanii wyborczej niechcianego kandydata na prezydenta. Bo Zija
Bażajew był przede wszystkim biznesmenem, jego kompania Alians dobrze się już umocowała na
Zachodzie, a odkąd reanimowała Rafinerię Chersońską, jedną z największych na Ukrainie, zyskała mocną
pozycję w handlu ropą w Rosji i całej poradzieckiej okolicy. Loty wynajętym jakiem-40 należały do
rutynowego rozkładu zajęć Bażajewa. Także w locie planowanym na 9 marca nie było nic szczególnego.
Aż do chwili, gdy tamtego późnego popołudnia 8 marca Artiom Borowik raptownie zmienił swoje plany
moskiewskie na kijowskie, wziął do ręki telefon, wystukał numer Bażajewa i powiedział: „Lecę z tobą
jutro”.
Dlaczego zmienił plany? Może jako właściciel holdingu Sowierszenno Siekrietno chciał
doprecyzować warunki przejęcia przez Bażajewa pisma „Wiersija”? Ale przecież widywali się często
i wszystko w tej sprawie było już ustalone… Pewnie chciał osobiście przejąć nieznane dokumenty
Strona 17
z września 1999 roku dotyczące niedawnych ataków terrorystycznych, które wstrząsnęły Rosją: władza
przypisywała je Czeczenom, lecz jej przeciwnicy widzieli w nich rękę FSBIV. Dokumenty przygotowane
przez Ibragimowa mogły te przypuszczenia potwierdzać. Niewątpliwie interesował się on również
tajemnicą dzieciństwa Wowy. Jej ujawnienie dopełniłoby serię krytycznych wobec Putina artykułów,
które już się ukazały w podlegających mu czasopismach. Miał uzasadnioną nadzieję, że nagłośnienie
przykrego sekretu kandydata na prezydenta zmniejszy jego szanse w nadchodzących wyborach. I może
z tych wszystkich powodów wolał telefonować do Tbilisi z Kijowa, a nie z Moskwy, gdzie – jak wyjawił
Nikołajowi Zjatkowowi z gazety „Argumienty i Fakty” – po ostatnich publikacjach na temat Putina do
tego stopnia poczuł się niebezpiecznie, że zapewnił sobie ochronę osobistą. Któryś z ochroniarzy
wspominał, że rankiem 9 marca 2000 roku Artiom Borowik wychodził z domu w świetnym nastroju.
I w takim nastroju wzbił się jakiem-40, o numerze 88170, w powietrze.
A w Gruzji tego dnia od rana Wacha Ibragimow zwijał się jak w ukropie, przygotowując ogromne
przyjęcie dla oczekiwanych gości. Zgodnie z poleceniem „Zbierzcie jak najwięcej dziennikarzy”
zawiadomiono, kogo się dało – dziennikarzy miejscowych i zagranicznych, nie wyłączając rosyjskich.
Spodziewano się około pięćdziesięciu osób, a zgodnie z tradycyjną kaukaską gościnnością stół musiał
być bogato zastawiony nawet w ubogiej wiosce.
Czekano jednak daremnie.
„Z dwóch autokarów, które się pojawiły u wlotu do Wąwozu Punkijskiego, gruzińskie władze nie
wypuściły ani jednego dziennikarza. Pod eskortą wozów milicyjnych, przy niemal całkowicie
zasłoniętych oknach odwieziono ich z powrotem, nigdzie się po drodze nie zatrzymując. Było to tym
dziwniejsze, że dotychczas nikt nie miał trudności z dojazdem do Metechi”18 – wspominał Wacha
Ibragimow.
Późnym wieczorem, wróciwszy do odległego o wiele kilometrów domu, włączył telewizor i usłyszał:
„Dziś rano na lotnisku Szeremietiewo…”.
Ibragimow został z całą sprawą sam.
Nagłaśnianą przez niego wiadomość z Metechi wszędzie przyjmowano jak czeczeńską przedwyborczą
kaczkę dziennikarską. Tymczasem 13 marca eksplodowała dawno zapowiadana przez media bomba:
ukazała się niewielka książeczka o skromnym tytule Ot pierwogo lica. Razgowory s Władimirom
Putinym (Z pierwszej ręki. Rozmowy z Władimirem Putinem)19. Miała posłużyć jako wizytówka
nieznanego narodowi bohatera. Dołączono do niej zdjęcie ucznia Wowy w wieku około czternastu lat.
Fotografię wyłowił z internetu Wacha Ibragimow i natychmiast pomknął z nią do Metechi. Zakładał, że
różnica między wyglądem niemal dziesięcioletniego chłopca, który wioskę opuszczał, a czternastolatka
widocznego na zdjęciu nie może być wielka, więc ciekaw był reakcji osób, które małego Wowę
wspominały. Spotkania z nimi filmował.
Najbardziej zaskakująco zachowała się Wiera Nikołajewna: ledwie rzuciwszy okiem na zdjęcie,
zawołała: „On, on!”, zaniosła się płaczem i uciekła. Inni mówili (także do kamery): „To on! Jasne, że
on!”. Wykrzykiwali: „Na tysiąc procent Wowa”. Lub wzruszali ramionami: „No, podobny, ale głowy nie
dam”. Albo: „Nie mogę uwierzyć, że to ten sam. Wiem tylko, że w drugiej klasie siedziałem w ławce
z chłopcem, którego zwali Wowa, a na nazwisko miał Putin. W czwartej klasie już go w naszej szkole nie
było”. Stare kobiety wyrywały sobie zdjęcie z rąk, mówiły: „O, Wowka się znalazł, a Wierka tak ryczała,
że go na zawsze straciła”. Jakiś staruszek wspomniał, że mu haczyk wędkarski z palca wyjmował, kto
inny – że się z nim bawił albo bił, albo na ryby chodził…
Strona 18
Uczeń Wowa
Niechętna Czeczenom przyrodnia siostra Władimira, Sofija, fizycznie bardzo do niego podobna,
krzyczała, że jeśli jej bratu coś się przez nich przydarzy, to ich pozabija, ale kiedy się uspokoiła,
przyznała, że gdy pierwszy raz zobaczyła Władimira Putina na telewizyjnym ekranie, omal nie zemdlała.
I że jakieś dwadzieścia, dwadzieścia pięć lat wcześniej szukała go przez milicję obwodu permskiego
i wysyłała telegramy do miejscowości Tieriechino, skąd najpierw jej odpowiadano, że go tam nie ma,
potem – żeby go więcej nie szukała. Więc ona pytań o niego ma dość, bo w pracy już na nią krzywo
patrzą, jakby nagle rozum straciła, przypisując sobie nieistniejące pokrewieństwo. Na koniec wybuchła:
„No, co się pytacie?! Nie widzicie?! Spójrzcie na niego i na mnie. Jeśli nie tak, to ciekawe, jak miałby
wyglądać mój brat”20.
Materiały zebrane przez nieszczęsnego Czeczena dotarły wprawdzie do pisma „Sowierszenno
Siekrietno”, lecz zanim ukazały się w numerze 16. pod tytułem Naszli li w gorach Gruzji mat’
priezydenta Rossii? (Czy w górach Gruzji odnaleziono matkę prezydenta Rosji?), był już 25 kwietnia.
Strona 19
Minął miesiąc od wyborów i wiadomość o smutnym dzieciństwie prezydenta nadawała się co najwyżej
do wykorzystania w scenariuszu jakiegoś kiepskiego serialu.
Odtąd nikt już nie wzbraniał dziennikarzom wstępu do zapadłej gruzińskiej wioski Metechi.
Ze specjalistycznych formułek używanych przez urząd ustalający przyczyny katastrofy jaka-40 o numerze
pokładowym 88170 wieje nudą. W oficjalnym raporcie czytamy o „klapach podniesionych pod zbyt
ostrym kątem”, o „naziemnym oblodzeniu samolotu, które przyczyniło się do zmniejszenia nośnych
właściwości skrzydła”, o obecności na skrzydle „zamarzniętych cząsteczek wody, śniegu, szronu, co
doprowadziło do przerwania strumienia powietrza i utraty sterowności”, o „nieprawidłowym nachyleniu
lotek”, o „chwilowym obniżeniu wydolności pracy silników”. Dziesiątki stron wypełnionych słowami
utworzyły kurtynę oddzielającą widzów od rozgrywającego się na scenie epilogu.
Za kulisami jednak przez cały czas krzątali się ci, którzy w urzędowe protokoły nie uwierzyli:
dziennikarze śledczy holdingu Sowierszenno Siekrietno, ich koledzy z „Nowej Gaziety” oraz adepci
dziennikarstwa z Uniwersytetu Państwowego w Rostowie nad Donem, którzy podsumowali całe
dochodzenie w obszernym, niezwykle szczegółowym raporcie. Wszyscy oni wciągnęli do śledztwa
ekspertów specjalizujących się w katastrofach tego typu samolotów. Zastrzegli przy tym, że
„o ewentualnym zamachu powiedzą tylko wtedy, gdy zdobędą poważne dowody”. I zdecydowali się to
zrobić, mimo że wielu ludziom – jak przyznawali – te dowody „mogą wydać się nieprawdopodobne”,
niczym z dreszczowca. Wydarzenia ostatnich lat potwierdziły jednak, że nawet najbardziej fantastyczne
pomysły, takie jak choćby użycie do otrucia ludzi radioaktywnego talu czy polonu 10, przeniknęły ze
scenariuszy fikcyjnych thrillerów do prawdziwego życia. A raczej do planów całkiem prawdziwej
śmierci.
Śledczy zza kulis stawiają pytania. Zarówno proste, jak i bardziej złożone. Do prostych należy
kwestia, czemu pozostałe samoloty startujące tamtego dnia o tej samej porze z lotniska Szeremietiewo
wzbijały się w powietrze i kontynuowały lot bez lodowych przeszkód, a także – o jakim oblodzeniu
mowa, skoro nawet członkowie komisji Federalnej Służby Transportu Lotniczego badającej szczątki
jaka-40 tuż po katastrofie obecności żadnych „zamarzniętych cząsteczek” nie stwierdzili?
Inne pytania są trudniejsze i mają znaczenie zasadnicze.
Dlaczego wynajęty przez Ziję Bażajewa samolot o numerze 87440 zamieniono nocą na maszynę
o numerze 88170, właśnie tę, która się rozbiła? Dlaczego część lewego skrzydła zniknęła bez śladu albo
jeszcze na lotnisku, albo już w transporcie do Instytutu Techniki Lotniczej, gdzie miała być poddana
badaniom? Dlaczego nie można ustalić, kto tamtej nocy zbliżał się do samolotu? Dlaczego pilotom, mimo
prawidłowo wykonywanych manewrów, nie udało się przeciwdziałać przechyłowi w lewo? Czym ten
przechył został spowodowany? I na koniec: dlaczego całe śledztwo nadal jest objęte tajemnicą?
Z ustaleń ekspertów wynika, iż część lewego skrzydła samolotu pokryto płynnym mazutem
o specjalnym składzie opracowanym w laboratoriach KGB pod koniec istnienia ZSRR. Substancja ta
zmienia strukturę przedmiotu, na którego powierzchni się znajduje, i udaremnia jego funkcje. To
tłumaczyłoby dziwne zachowanie się lotek lewego skrzydła i utratę sterowności maszyny. Czyżby o tym
właśnie mówiły ukryte w sejfie Josifa Fridlyandera dokumenty? Ekspert ten znał się przecież nie tylko na
stosowanych w lotnictwie stopach metali, lecz także na preparatach mogących te stopy niszczyć.
W maju 2015 roku dziennikarze niemieckiej gazety „Die Zeit” odwiedzili niemal
dziewięćdziesiecioletnią Wierę Nikołajewną w Metechi. Nie chciała z nimi rozmawiać. Krewni
oświadczyli, że „ludzie ze służb specjalnych zabronili im wszelkich kontaktów z dziennikarzami”.
Strona 20
Opowiedzieli jednak o tym, że pielęgniarki, które pojawiły się tu parę lat temu i pobrały od niej krew do
analizy, były pracownicami tych służb. Jeszcze raz potwierdzili, że odebrano im wszystkie zdjęcia
i dokumenty poświadczające, że Władimir Putin to jej syn.
Dziennikarze „Die Zeit” zwrócili się też do kancelarii prezydenta z pytaniem, „czy możliwy jest
związek państwa rosyjskiego ze śmiercią Bażajewa i Borowika, ale rzecznik prasowy prezydenta nie
odniósł się do tej kwestii”21.
Recenzje
Bardzo niezła książka...treściwa, zawierająca znaczna szczegolow
To, że to jest tendencyjna i napisana w konkretnym celu biografia nie budzi żadnej wątpliwości. Jaka jest wartość merytoryczna tego „dzieła” żadna. Lecz tak czy inaczej zalecam jako ciekawostkę. Książka ebook była by o dużo bardziej sensowna, gdyby autorka ją przeczytała po napisaniu żeby usunąć nieścisłości i zaprzeczenia na stronie czterysta którejś temu co napisała wcześniej na stronie sto którejś. Z jednej strony Putin jest pokazany jako nieudolny, marny pracownik wywiadu, a później jako ktoś kto ma kontakty agenturalne od Europy Zachodniej po Najbliższy Wschód. Nie zalecam osobom o umyśle technicznym ponieważ wyrzucicie to dzieło już po pierwszych 30 stronach. Lecz jako gatunek „political fiction” z męką lecz ujdzie. Własną drogą naprawdę dziwi minie czemu autorka tak nienawidząc i gardząc Rosją i wszystkim co rosyjskie spędziła w tym państwie niemal 20lat?! Jakim cudem mieszkając taki szmat czasu kompletnie nie rozumie Rosji i Rosjan? Ba nie uważa nawet Rosjan za zwyczajnych ludzi…Są oni wg autorki genetycznie upośledzeni.
Recenzenci twierdzą, że książkę "Wowa, Wołodia, Władimir. Sekrety Rosji Putina" czyta się jak kryminał. Nieprawda - czyta się ją jak horror. Autorka, która przez dużo lat przebywała w Rosji i zna ten kraj na wylot, stworzyła nieźle udokumentowaną, przerażającą biografię tajemniczego człowieka rządzącego na Kremlu. Trupy dosłownie wylatują z szafy - wielu ludzi, którzy posiadali wiedzę na temat kompromitującej, podejrzanej przeszłości bohatera, zostało zamordowanych w podejrzanych okolicznościach... Solidna pozycja. Powinno się ją czym prędzej przełożyć na rosyjski i wydać np. na Ukrainie (bo w Rosji raczej nie będzie to możliwe).
Nikt prawdopodobnie nie mógłby napisać lepszej i bardziej przenikliwej książki o Rosji, Putinie niż Krystyna Kurczab - Redlich. Tą książkę czyta się z zainteresowaniem, lecz również uwagą, ponieważ wiele faktów z Sekretów Rosji Putina daje czytelnikowi do myślenia. Prawda jest taka, że Rosja pod władzą Putina niepokoi, przeraża, budzi niepewność. Krystyna Kurczab - Redlich dokładnie charakteryzuje postać rosyjskiego przywódcy, opowiada o realiach życia w Rosji, o polityce zagranicznej którą prowadzi Putin, wszystko podparte wnikliwymi analizami. W znacznej mierze jest to smutna, refleksyjna lektura, niemniej na tyle wartościowa, że ją polecam.
Władymira Putina zna prawdopodobnie każdy z nas? Lecz czy, żeby tak do końca? Autorka w własnej książce pdf bardzo merytorycznie podeszła do osoby Putina. Odnalazła dużo inofmrmacji na jego temat, a nie publikowanych do tej pory. Każdy z nas ma szansę poznać Putina trochę od kuchni. Mnie zaskoczyła jego przeszłość, kontakty z KGB ora z Państwem Islamskim. Prócz tego poznajemy go w końcu trochę przez pryzmat zwykłego człowieka, który też ma własne pasje i hobby. Przyznam szczerze, że całość jest bardzo ciekawa. Czytająć tę książkę nie miałam poczucia, że jest to biografia. Jak dla mnie świetna!
Życie Władymira Putina prawdopodobnie dla wielu z nas jest olbrzymią tajemnicą. Powiem szczerze, że książkę się czyta jak niezły kryminał. Daleko własną fabułą odbiega ona od biografii, lecz zawdzięczamy to przede wszystkim głównemu bohaterowi. Gorąco zalecam Wam tę ksiażkę, bo znajdziecie w niej dużo niepublikowanych informacji dotyczących Putina. Prócz tego autorka nie boi się niełatwych tematów. Otwarcie pisze o kontaktach Putina z KGB, wojnie na Ukrainie czy relacji z państwem islamskim. Jak dla mnie pisarka przeniosła nas do innej rzeczywistości. Ja miałam wrażenie, że żyjemy w dwóch innych światach. Coś niezwykłego!
Autorka figuruje w aktach IPN jako TW Violetta ,po 1989 chyba jest na 2 etacie w dzisiejszej jakiejś tam "Abwehrze" WSI itp. Książka ebook napisana tendencyjna i na zamówienie. Lecz za to ciekawa, nie tyle pod wobec treści , co jako kuriozum propagandy USraelskiej :) .
Ta praca to kawał rzetelnej dziennikarskiej roboty. W sposób bezpardonowy rozprawia się z mitem , który (niestety) wciaż dominuje jako obraz prezydenta Rosji. Z tej ksiażki szczegółowo dowiesz się kim jest Putin. Czy jest to łagodny i roztropny mąż stanu o wyrobionej ogładzie politycznej i manierach czy raczej zakompleksiony, bezwzgladny psychopata, którego droga do prezydentury usłana jest trupami. Lektura jest momentami wstrząsajaca, zwłaszcza gdy Autorka porusza kwestie wojen czeczeńskich i tego jak Czeczeni traktowani są przez służby FSB i zwyrodniałych najemników. Autorka w sposób profesjonalny i udokumentowany przedstawia koleje losu I karierę polityczną Putina: od chłopięcych lat, w zapadłej gruzińskiej wsi, poprzez 'karierę' w KGB aż po salony i pałace prezydenckie. Wszystko i zawsze zdobywane knowaniami, intrygą a w końcu mordami na tych, którzy stali mu na drodze. Nie pozostaje nic jak tylko dodać: czytasz na swoją odpowiedzialność, ponieważ po lekturze tej ksiazki obudzisz się w innej rzeczywistości.
Ciekawa książka, trudny temat, a bardzo gorący.
Książka ebook to zestaw plotek, insynuacji i kłamstw zebranych przez znaną z niechęci do Rosji autorkę.