Do tej pory romanse z mocno erotycznym zabarwieniem czytałam nazwijmy to – wybiórczo. Zazwyczaj spotykałam się z parafrazowaniem scen seksu, więc wszystkie były jednakowe, co po którymś razie czyniło je nijakimi. W efekcie strony z tekstem, który powinien wywoływać rumieniec na mojej twarzy mijałam i nigdy więcej do nich nie wracałam. Z czasem porzuciłam ten gatunek, ponieważ niczym mnie nie zaskakiwał. Aż tu niespodziewanie pojawiła się zagadkowa Mira Gross ze własną powieścią. Postanowiłam jej zaufać i przekonać się na swojej skórze, co wymyśliła. Już od pierwszych stron wkręciłam się w historię, gdyż zazwyczaj jest, że to tylko facet zdradza, a dziewczyna opłakuje własny smutny los. Tutaj główna bohaterka wzięła sprawy w własne ręce, zamiast biernie stać i się tylko przyglądać czekając na rozwój sytuacji. Jest stroną dominującą i to ona narzuca reguły gry. Lecz czy to do końca gra czy może rodzące się i jakże płomienne uczucie?