Średnia Ocena:
Serce świadomości. Podróż neurochirurga w świat zjawisk niewyjaśnionych
Świeża książka ebook Ebena Alexandra, autora międzynarodowego bestsellera "Dowód", znakomitego naukowca i wykładowcy Harvardu, który doświadczył życia po śmierci.
Szanowany neurochirurg, sceptyk i racjonalista, w okresie kilkudniowej śpiączki przeżył śmierć kliniczną i doświadczył życia po drugiej stronie. To zdarzenie wstrząsnęło jego światopoglądem. Był tak głęboko przekonany o autentyczności tego doznania, że postawił na szali własną karierę naukową, żeby zbadać zjawiska niewytłumaczalne i oddać sprawiedliwość tym, którzy ich doświadczyli.
Eben Alexander naukowymi sposobami bada zjawiska niewyjaśnione: od przeczuć, proroczych snów czy déjà vu, które nieźle znamy, po kontakty ze zmarłymi, telepatię, doświadczenia nieba, uzdrawianie za pomocą energii, wspomnienia z minionych wcieleń czy przebłyski geniuszu. Łączy wywód naukowy ze świadectwami osób, które doświadczyły niewytłumaczalnego.
"Serce świadomości" to książka, która dowodzi, że to, co niewyjaśnione, mówi więcej o rzeczywistości wokół nas, niż zwykliśmy sądzić. Pokazuje, że te doświadczenia są prawdziwe, głębokie i wartościowe. Największa zagadka nauki może stać się dla nas prawdziwym źródłem wewnętrznej mądrości i spełnienia.
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
Szczegóły
Tytuł
Serce świadomości. Podróż neurochirurga w świat zjawisk niewyjaśnionych
Autor:
Alexander Eben
Rozszerzenie:
brak
Język wydania:
polski
Ilość stron:
Wydawnictwo:
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Rok wydania:
2019
Tytuł
Data Dodania
Rozmiar
Porównaj ceny książki Serce świadomości. Podróż neurochirurga w świat zjawisk niewyjaśnionych w internetowych sklepach i wybierz dla siebie najtańszą ofertę. Zobacz u nas podgląd ebooka lub w przypadku gdy jesteś jego autorem, wgraj skróconą wersję książki, aby zachęcić użytkowników do zakupu. Zanim zdecydujesz się na zakup, sprawdź szczegółowe informacje, opis i recenzje.
Serce świadomości. Podróż neurochirurga w świat zjawisk niewyjaśnionych PDF - podgląd:
Jesteś autorem/wydawcą tej książki i zauważyłeś że ktoś wgrał jej wstęp bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zgłoszony dokument w ciągu 24 godzin.
Pobierz PDF
Nazwa pliku: Paulina Świst - Sztauwajery.pdf - Rozmiar: 2.67 MB
Głosy:
0
Pobierz
To twoja książka?
Wgraj kilka pierwszych stron swojego dzieła!
Zachęcisz w ten sposób czytelników do zakupu.
Serce świadomości. Podróż neurochirurga w świat zjawisk niewyjaśnionych PDF transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Monika Frączak
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Damian Ryży
Zdjęcie na okładce
© Goran Bogicevic/photocase.com
© by Paulina Świst
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2022
ISBN 978-83-287-1897-5
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2022
Strona 4
„No ja nie wiem, mordo, co ty żeś tam widział, co ty żeś ćpał,
Że ty mówisz, że kiedyś było lepiej (…)
Mordo… Ja tam pamiętam nieco inne sytuacje
I niekoniecznie tak bardzo… komfortowe
Na pluszowej łące, no ale…”
Sokół, Jednorożec
Strona 5
K. za to, że JEST, i to dokładnie taki, JAKI jest.
Nie zasłużyłam na takiego kumpla jak Ty… :*
Strona 6
PROLOG
14 maja 2022 roku
Piekary Śląskie
Paulina Maxellon
– Dzień dobry, szanowne audytorium! Mam niesamowitą przyjemność
i wielki zaszczyt serdecznie państwa powitać na dorocznym raucie
śląskiego biznesu! – Głos konferansjera, modulowany i przesadnie
podniecony, rozległ się ze sceny. – Będę go dziś prowadzić – dodał, jakby
to nie było oczywiste.
Najwyraźniej upewniał się, że wszyscy wiedzą i odnotowują, jaki jest
ważny i jak ogromny dotknął go zaszczyt. Facet miał zalizaną na lewo
grzywkę, pięć kilo nadwagi, koszulę w paski, kamizelkę w kratkę, apaszkę
w esy- oresy i srebrne rurki rodem z Mediolanu.
– Co to za pajac? – zainteresowałam się.
– To Patrycjusz Owczarz. Nie mów, że go nie znasz. – Marcin pochylił się
do mojego ucha.
– Wygląda jak Rumpelstiltskin – powiedziałam to, co jako pierwsze
przyszło do głowy.
Szewerski ryknął śmiechem.
– To fakt. Ten, kto projektował mu ten zestaw, musiał mieć koszmarny
bad trip po kwasie. Rok temu miałem z niego podobną polewkę. Wiecznie
próbuje się wkręcić w interesy Luki. Łazi za nim jak pies, usługuje, kłania
się, siada, daje głos i waruje. A jak trzeba, to jeździ na jednokołowym
rowerku i żongluje piłeczkami – powiedział z wyraźnie słyszalną pogardą.
Udało mi się już dobrze poznać Marcina. Byliśmy razem od roku. W tej
chwili ton jego głosu wskazywał, że musiał mieć z Owczarzem jakieś
osobiste zatargi, ale postanowiłam dopytać go o to później.
Strona 7
– Rok temu nie mogłam się skupić na prowadzącym, bo podawałam tu
żarcie – rzuciłam scenicznym szeptem. – Jakbyś nie pamiętał…
– Coś kojarzę, była tu jedna niezła dupa – przyznał, mierząc mnie
wzrokiem. – To byłaś ty?
– Nie, twoja stara – wtrąciła się Zośka Bojarska. – Możecie być przez
chwilę poważni? Czemu Luca nas tu ściągnął? To śmierdzi na kilometr!
– To śmierdzi na kilometr od dwa tysiące dwudziestego roku –
potwierdził Marcin. – Wiedziałaś, że przyjdzie nam kiedyś spłacić długi…
Mam chujowo mocne przeczucie, że to ten moment.
Niestety, ale musiałam się z nimi zgodzić. Kiedy odebrałam zaproszenie
na raut, podpisane przez Lucjana Złockiego, od razu wiedziałam, że czas
się wywiązać ze zobowiązań. Kiedy Marcin i Zośka odebrali takie same,
wiedziałam, że siedzimy po uszy w gównie. Pewną pociechą było to, że
siedzimy w nim razem.
– Informuję, iż w poniedziałek, o cjalnie, odwołamy w naszym kraju
stan epidemii! – rozległo się ze sceny. – Jeszcze pół roku temu wszyscy
cieszylibyśmy się jak szaleni. Natomiast dziś mamy na głowie równie
poważny problem, a więc toczącą się u naszych granic wojnę. W związku
z tym chciałem zaprosić na scenę lantropa i dobroczyńcę…
– Kierownicę w zorganizowanej przestępczości i bandziora – uzupełniłam
cicho.
– …nadzieję naszej społeczności… – kontynuował namiętnie
konferansjer – …człowieka o wielkim sercu…
– Dalej, Owczarz, przestań się krępować i zrób mu laskę – rzucił szeptem
Marcin, a ja parsknęłam śmiechem.
– …naszego dobrego anioła…
– Nie strzimia tego pierdolenia. – Tym razem Zośka wzniosła oczy do
nieba.
– …prezesa rmy LZ Company, pana Lucjana Złockiego – doszedł
z emfazą Patrycjusz.
Luca pewnym krokiem wkroczył na scenę. Wyglądał jak milion dolarów.
Idealna fryzura, idealny garnitur, idealny uśmiech.
– Ten dla odmiany wygląda tak, że wszyscy modele Armaniego mogliby
ewentualnie wypucować mu buty. Gdyby i tak nie były wyglansowane na
błysk – przyznałam z niechętnym uznaniem.
– Pewnie Owczarz wylizał – wyzłośliwił się Marcin.
Strona 8
– Dobry wieczór państwu – rozległ się głęboki i seksowny głos Lucjana. –
Bardzo dziękuję za przemiłe słowa, ale nie zasłużyłem nawet na połowę
z nich. Pan Patrycjusz jest najwyraźniej moim fanem, ale pamiętajcie
państwo, że wszystko, co robię, robię po to, by wszystkim nam żyło się
dobrze i dostatnio.
– Putler mógłby się od chuja uczyć propagandy – nie powstrzymała się
Zośka.
Lucjan nie mógł jej usłyszeć, mówiła szeptem. Mimo to spojrzał prosto
na nią i chyba nie rozczarował się jej zdegustowaną miną, bo uśmiechnął
się uroczo.
– I rzecz jasna dla moich i waszych zysków – dodał.
Na sali rozległy się śmiechy aprobaty.
– Słyszeliście? Raz w życiu powiedział prawdę. Musiał się pomylić –
wyzłośliwiłam się.
– Max, nie daj się wkręcić. On ich bajeruje i jest w tym naprawdę dobry.
Ma podejście do tłumu – zauważył rozsądnie Marcin. – Pewnie chce ich do
czegoś namówić, ale…
Przy naszym stole pojawił się nagle facet z ochrony.
– Państwo pozwolą ze mną – zaczął miło, acz stanowczo. – Pan Lucjan
życzy sobie, aby państwo zaczekali na niego w prywatnej sali.
– A wiadomo, że pan Lucjan dostaje wszystko, czego sobie życzy. – Zośka
nigdy nie nauczy się trzymać języka za zębami.
–––
Marcin Szewerski
– Jak będę dorosła, to chciałabym mieć taki barek jak Luca – wypaliła
Paulina.
Rzuciłem okiem na alkohole wyeksponowane na stoliku w sali, do której
nas przyprowadzono. Rzeczywiście – top of the top. Standardowo przed
wejściem sprawdzono nas urządzeniami do wykrywania podsłuchów. Przy
drzwiach widziałem dodatkowe dwa zagłuszacze. Skurwiel był
paranoikiem, ale był w tym naprawdę konsekwentny. Pewnie dlatego do
tej pory nie dał się nikomu na niczym złapać. Ochroniarz wskazał nam
klubowe fotele, po czym ulotnił się z pokoju.
Strona 9
Do pomieszczenia wszedł kelner, który wyglądał tak szykownie, jakby
kwadrans temu wyrwano go z Bristolu.
– Czego się państwo napiją? – zapytał grzecznie.
– Whisky – rzuciłem, patrząc na The Glenliveta. Napis na butelce
wskazywał, że trunek jest starszy ode mnie.
– Co pan ma najdroższego? – Zosia uśmiechnęła się uroczo. – Proszę to
wszystko, co najdroższe, pomieszać i zrobić mi takiego drinka, który będzie
kosztował pana Lucjana jak najwięcej. Może być nawet niedobry,
wytrzymam.
– To samo dla mnie. – Paulina wybuchnęła śmiechem.
Kelner z prawdziwym profesjonalizmem zachował powagę i skinął im
głową. A potem przygotował nasze drinki i ulotnił się, zostawiając nas
samych w pokoju.
– Jak myślicie, czego on od nas chce? – Zośka popatrzyła na nas
poważnie.
– Chce od was drobnej przysługi – odezwał się Luca, który właśnie stanął
w drzwiach.
– Jakiej, Don Vito Corleone? – nie powstrzymałem się.
Rozumiem – robić show, ale gadki w stylu Ojca Chrzestnego, kiedy jest
się na Śląsku, a nie na Sycylii, to lekka przeginka.
– Wiedziałem, że poznacie cytat. – Luca się uśmiechnął.
Podszedł do barku, nalał sobie whisky i zajął fotel obok Zośki.
– Wolicie bezpośrednio? Będzie bezpośrednio. Pani mecenas Bojarska,
pani mecenas Maxellon, proszę, powiedzcie mi, co Ksenon i Ramzes
paniom o mnie powiedzieli? I pomińmy tę szopkę, że niby nie pytałyście.
Oczywiście, że pytały, ale ich klienci, mimo że ufali im najbardziej na
świecie, w temacie Luki po prostu nabrali wody w usta. No może
niekoniecznie. Ramzes powiedział Zośce, że ma się nie interesować, bo
dostanie kociej mordy, a Ksenon oznajmił Paulinie, że nie po to powróciła
do zawodu, żeby za chwilę skończyć w rzece w betonowych szpilkach…
– Kompletnie nic – przyznała Paulina szczerze.
– Bardzo się cieszę. Wierzę w chłopaków, ale wiecie, jak jest. Lata
w więzieniu mogą zmienić człowieka. – Luca uśmiechnął się pod nosem. –
Ta drobna przysługa wygląda tak… Pani, pani Zosiu, złoży w procesie
Ramzesa wniosek o przesłuchanie Ksenona w charakterze świadka.
– Na jaką okoliczność? – Zośka zmarszczyła brwi.
Strona 10
– Nie mam pojęcia, to pani tu jest adwokatem od gangusów. – Luca
popatrzył na nią z uśmiechem.
– A pani – popatrzył na Paulinę – przyjedzie z nim na rozprawę.
– Jako pełnomocnik świadka? – dopytała Max.
– Nie wiem, może być jako pełnomocnik. Chodzi mi o to, żeby nie był
sam.
– A ja czym mogę panu służyć? – Popatrzyłem na niego szyderczo.
– A pan również jest obrońcą w tym procesie i ma za zadanie
dopilnować, żeby panie mecenaski swoich zadań nie spierdoliły.
I odpowiada pan za nie – stwierdził Luca. – Obie pana kochają, jedna
platonicznie, druga wręcz przeciwnie, więc myślę, że w trosce o pana nie
będą kombinować i niebawem wszyscy rozstaniemy się w przyjaźni.
–––
Zośka Bojarska
– Co za kutas! – powiedziałam, gdy tylko wyszliśmy przed hotel. – Czy
on ci groził, czy mi się wydawało?
– Jebią mnie jego groźby. – Marcin nie wyglądał na specjalnie
przestraszonego. – Po prostu chce mieć pewność, że z niczym nie
wyskoczymy, i chce mieć nas wszystkich na tej sali rozpraw.
– Plus Ksenona – dodała Paulina.
– Bo Ramzes już tam będzie… – Zastanowiłam się chwilkę. – Myślisz, że
chce im coś zrobić? – zapytałam o najbardziej prawdopodobny scenariusz.
Nie mogłam rozgryźć, czemu Ramzes i Ksenon nie chcą o nim gadać. Nie
wiedziałam, czy się go boją, czy się z nim przyjaźnią. Nigdy wcześniej nie
widziałam, żeby Ramzerski w jakiejś sprawie był aż tak uparty, a zgodnie
z tym, co mówiła Paulina, to samo dotyczyło Ksenona.
– Przy tylu policyjnych konwojach? Nie sądzę – zapewniła Max. – Ale
muszą wiedzieć, na co się piszą. Opowiem Ksenonowi, że chcesz go
powołać, i powiem dlaczego. Musi mieć świadomość, co się dzieje…
– Zrobię to samo… – podchwyciłam od razu. – Dużo bym oddała, żeby
wiedzieć, co ich łączy. To nakreśliłoby nam perspektywę i może
dowiedzielibyśmy się, w co Luca chce nas władować i jak się to może dla
nas skończyć.
Strona 11
– Klienci nic nam nie powiedzą – stwierdziła Paulina. – Siedzą tak długo,
że nie sądzę, aby chociaż przypuszczali, jaki Luca ma plan.
– Jeśli nie chcemy być zdani na totalnie chore pomysły tego złamasa, to
musimy spróbować coś ustalić – stwierdził rozsądnie Marcin. – Zacznijmy
od tego, czy występowali razem w jakichkolwiek sprawach?
– Nie występowali, bo Luca jest niekarańcem – powiedziała Paulina.
– Wiem – wtrącił Marcin. – Może był świadkiem? Jakieś wspólne rmy?
KRS-y?
– Posprawdzam – obiecałam.
– My też. A teraz jedziemy na Tauzen się napić – rzucił Marcin
z uśmiechem. – I przestańcie się na mnie patrzeć z minami kotów srających
na pustyni. Powiedział, że odpowiadam za wasze działania łbem, żeby mieć
nad wami kontrolę. I żebyście się bały. I to działa, co jest o tyle dziwne, że
przecież ja tu stoję, pierdolę go serdecznie i przede wszystkim: żyję.
– Póki co… – skwitowałam.
Strona 12
21 czerwca 2022 rok
Gliwice, Centrum
Julka
– Bardzo żałuję, że masz metr dziewięćdziesiąt wzrostu. – Popatrzyłam
z wściekłością na swojego siedemnastoletniego syna.
– Dlaczego? – Łukasz uniósł na mnie zdziwione zielone oczy.
– Bo się nie zmieścisz do okna życia!
Wybuchnął śmiechem.
– Po kim ty jesteś taki głupi, bo przecież nie po mnie – wkurzałam się
dalej.
– Może po tatusiu? – Uśmiechnął się pod nosem.
Nie wiem, kiedy ten słodki, uroczy dzieciak zmienił się w prawie
dorosłego faceta. Zdecydowanie za szybko.
– Wiele mu można zarzucić, na przykład to, że jest dupkiem, ale akurat
inteligencji mu nie brakuje – stanęłam w obronie jego ojca.
Niecodzienna sytuacja, ale rodzice powinni tworzyć wspólny front.
Nawet jeśli jednego z nich nie ma na imprezie.
– Muszę uwierzyć ci na słowo, bo nie chcesz mi powiedzieć, kto to jest. –
Zaczął stały temat naszych awantur.
Miał sporo racji. Był już prawie dorosły, powinnam mu powiedzieć. Po
prostu nie wiedziałam, jak to zrobić…
– Łukasz, posłuchaj mnie. – Usiadłam obok niego przy stole. – Teraz nie
rozmawiamy o twoim ojcu, tylko o tym, że będziesz miał SPRAWĘ KARNĄ!
Masz siedemnaście lat, odpowiadasz jak dorosły, tak jest skonstruowany
kodeks karny w tym kraju!
– Mami, to nie ja zacząłem… – Wzruszył ramionami, jakby to załatwiało
sprawę.
Strona 13
– Kurwa mać, ale ty skończyłeś! – Straciłam nad sobą panowanie. – I to
tak, że tamten ma złamany nos, a to są obrażenia powyżej siedmiu dni,
więc wlepią ci zarzuty z artykułu sto pięćdziesiątego siódmego kodeksu
karnego! Zagrożenie od trzech miesięcy do pięciu lat!
– Musi złożyć zawiadomienie przecież. Zobaczymy, czy taka z niego
„sześćdziesiona”.
Dostrzegłam w jego oczach ten charakterystyczny błysk. Błysk, który
miał jego ojciec, gdy mówił o swoich „interesach”. Dziś, jeszcze bardziej
niż zwykle, młody mi go przypominał… Przeczytałam milion mądrych
książek, przerobiłam stosy literatury psychologicznej. Dzięki temu
przekonałam samą siebie, że o tym, jacy jesteśmy, decyduje nasze
wychowanie, a nie geny. Ale pewnych kwestii nie dało się oszukać…
A genów nie dało się wydłubać. Był jego synem i zarówno wygląd, jak
i charakterek miał właśnie po nim. Przy czym należy uczciwie dodać, że
mnie też trudno było nazwać oazą spokoju.
– Ty myślisz, że to jest zabawa? W „sześćdziesiony” i bandziorów? Że
takie to fajne i wygląda jak na teledyskach Sobla? – Zagotowałam się. – To
jedziemy.
– Gdzie? – Popatrzył na mnie niepewnie.
– Do Zośki. Jesteś dupny pan bandyta, więc potrzebujesz dobrego
adwokata. Podpiszesz pełnomocnictwo, zapytasz, jak się grypsuje… Takie
tam kwestie, które niebawem bardzo ci się przydadzą…
– Mami, wtajemniczanie w to Zośki naprawdę nie jest konieczne. –
Próbował się wymigać. – Przecież też jesteś prawnikiem.
– Obsługuję spółki, a nie młodocianych przestępców – wyrzuciłam
z siebie jeszcze trochę złości. – Rozumiem, że ci łyso przyznać się przed
Zośką, że osiągnąłeś dno głupoty, a potem jeszcze dokonałeś tam odwiertu,
ale musi wiedzieć! Bo twoje szczeniackie zachowanie może mieć
konsekwencje! Nie pozwolę ci rozjebać sobie życia na starcie.
– Tak jak ty sobie rozjebałaś? – Popatrzył na mnie z obawą.
– Nic sobie nie rozjebałam i nic bym w nim nie zmieniła – powiedziałam
szczerą prawdę. – Nigdy nie żałowałam tego, że cię mam. Jesteś moim
synem, kocham cię najbardziej na świecie i nawet jeśli odjęło ci rozum, to
zrobię wszystko, żeby ci pomóc. Rusz dupę. – Zawinęłam ze stołu kluczyki
i poszłam w stronę drzwi.
Strona 14
Katowice, Śródmieście
Luca
– Covid is dead. Ośrodek jest prawie ukończony, ale z pewnością nie
wykorzystamy go do pierwotnych celów. Cała sytuacja na świecie się
wyjebała, mamy wojnę przy naszej granicy, na dodatek dwóch
sąsiadujących z nami państw. Jebane lata dwudzieste, co wiek takie
same… Zarazy, wojny i oszołomy. Swoją drogą, pamiętasz, jak ci mówiłem,
że boję się tylko Putina, bo jest większym skurwysynem ode mnie? –
Popatrzyłem na Krystiana.
– Pamiętam. I miałeś rację… – stwierdził z charakterystycznym dla niego
spokojem.
Był moją prawą ręką, doradcą, wsparciem i księgowym. Gdyby ktoś
zrobił z niego „sześćdziesiątkę”, to miałbym przejebane. Tylko że z niego
nie dało się zrobić kapusia. Sprawdziłem go wielokrotnie i wiedziałem, że
nie ma bardziej lojalnej i oddanej mi osoby.
– Kurwa, wolałbym jej nie mieć. Ten jeden, jedyny raz.
– Czemu tak się tym przejmujesz? – Krystian popatrzył na mnie
badawczo.
– Wkurwia mnie ta wojna – powiedziałem szczerą prawdę.
– Wszystkich wkurwia, a nie wszyscy fundują dwa TIR-y broni
i prywatnie wysyłają ją na Ukrainę. A tak swoją drogą, co tam było?
– Kamizelki kuloodporne, noktowizory, buty, lornetki… kałachy. Bardzo
żałuję, że nie javeliny, ale te kosztują osiemdziesiąt tysięcy dolarów za
sztukę. Niech USA wysyła, bo mnie, kurwa, nie stać – przyznałem szczerze.
– Czy powinienem się interesować, jak udało ci się przerzucić przez
granicę nieo cjalnie dwa TIR-y, w których były kałasznikowy? – Uniósł
brew.
Strona 15
– Położyłem na nich czapkę niewidkę. – Nie miałem zamiaru się z tego
tłumaczyć. Operacja wymagała ode mnie nieco zachodu, ale na myśl, że
gdzieś tam z ufundowanej przeze mnie broni ktoś może odstrzeli
zbrodniarza wojennego, nieodmiennie poprawiała mi humor.
– A po co? – Najwyraźniej sprawa była dla niego ważna.
– Krystian, pomijając wszystkie kwestie związane ze skurwysyństwem
i niesprawiedliwością tej wojny, to oni biją się tam i za nas. Chcesz mieć
ruskich przy granicy na długości siedmiuset pięćdziesięciu zamiast dwustu
dziesięciu kilometrów?
– Nawet te dwieście dziesięć niespecjalnie mi się podoba – stwierdził
rozsądnie.
– Poza tym te skurwysyny zabijają dzieci – dodałem, otwierając laptopa.
– I to jest chyba jeszcze ważniejszy powód. Powiedz mi, ale tak szczerze.
Czemu nie masz dzieci? Wydajesz na akcje charytatywne pomocy
małolatom prawie tyle, co na utrzymywanie tych swoich księżniczek. –
Uśmiechnął się pod nosem.
Jak zawsze, gdy ktokolwiek mnie o to pytał, poczułem ukłucie w klacie.
Nie mogę teraz o tym myśleć. Nie w chwili, w której jestem tak blisko celu.
– Bo jeszcze nie spotkałem odpowiedniej kandydatki – skłamałem.
– A szukasz? Ta twoja Amanda jest tak przeraźliwie tępa, że jak oglądam
jej Instagrama, to zastanawiam się, czy nie jest brakującym ogniwem
ewolucji między leniwcem a gumową lalą. Ty jej robisz te pozowane
fotunie, na których wypina dupę?
Parsknąłem śmiechem.
– Broń Boże! Jeszcze mnie do końca nie pojebało.
– Poza tym ona nie ma ani jednego zdjęcia, na którym się uśmiecha.
Tylko ten wyniosły grymas. – Zaprezentował ulubioną „tajemniczą” minę
Amandy. – Ma krzywe zęby?
– Nie. Po prostu jest przez większość czasu wściekła. – Rozłożyłem się na
fotelu i poluzowałem krawat.
– A o co? Dopiero co wysłałeś ją na dwa tygodnie do Tulum! – Mina
Krystiana wskazywała, że tego nie ogarnia.
– Chce się wprowadzić na Pułaskiego. – Uśmiechnąłem się szeroko.
– Do twojej ostoi, bastionu i wymuskanego dwustumetrowego
apartamentu obok Sztauwajerów? – Uniósł brwi do połowy czoła.
– No chyba nie na kemping – wyzłośliwiłem się.
Strona 16
– Czy ona z chuja spadła? Przecież nawet ja tam jeszcze nigdy nie byłem,
choć przeprowadziłeś się tam pół roku temu – powiedział zdumiony.
To mieszkanie było moim azylem. Nie wpuszczałem tam absolutnie
nikogo, oprócz pani Janiny, która je sprzątała. I miałem ku temu swoje
powody.
– Ja mówię, że może kiedyś, ona udaje, że mi wierzy, i tak się to jakoś
kręci. – Uruchomiłem laptopa. – Raz na jakiś czas odwala dramę, że
odejdzie. Ja mówię, żeby tego nie robiła. I cyk, zaś trzy miechy spokoju.
– Nie wiem, po co ci ta larwa, poważnie. No ale twój cyrk, twoje małpy.
– Wzruszył ramionami. – Co zrobisz z ośrodkiem na Chechle?
– Wszystkie te dotacje, których nie mamy w kieszeni, należy uznać za
stracone. Może spróbować zakwaterować tam uchodźców? – zastanowiłem
się.
– Nie będzie możliwości zamieszkania tam przed wrześniem. Te
wszystkie odbiory zajmą mnóstwo czasu. – Krystian wpatrywał się w swój
komputer.
– Ta wojna nie skończy się w tym roku… Zbadaj możliwości uzyskania
na to pieniędzy. Dowiedz się, czy ktoś wie cokolwiek o jakichś poważnych
środkach. Jeśli tak, zatrudniaj lobbystów, niech to przepchną po naszej
myśli, tak żeby można było też coś na tym zarobić.
– Możesz mi nareszcie powiedzieć, po co tak w ogóle był ci ten ośrodek,
na dodatek w tym przeklętym miejscu? – Próbował zgłębić temat.
– Jeszcze nie. Ale kiedyś ci powiem – zakończyłem dyskusję.
Miałem zamiar zrobić to dopiero wtedy, kiedy plan, który tworzyłem
przez ostatnie dwadzieścia cztery lata, nareszcie znajdzie pomyślny nał.
Strona 17
Gliwice, Kancelaria Adwokacka Bojarska &
Maxellon
Julka
– Hej. Czemu minęłam się w drzwiach kancelarii z chłopakiem, który
wygląda jak młody klon Luki? – Jakaś wysoka brunetka wpakowała się do
gabinetu Zośki.
KURWA MAĆ! Właśnie nastąpił moment, którego bałam się
nieodmiennie od kilku lat, kiedy Łukasz z chłopca zaczął zmieniać się
w mężczyznę. Mężczyznę wyglądającego dokładnie tak, jak jego ojciec…
– Przepraszam najmocniej, nie wiedziałam, że masz klientkę. – Chciała
się wycofać, ale pobladła w sekundę Zośka powstrzymała ją ruchem ręki.
– To syn mojej przyjaciółki. Łukasz. Trzeba go troszkę ustawić, bo pozuje
na gangusiątko. A to jego matka Julka Czerny.
Niemal widziałam trybiki obracające się w głowie Zośki. Najwyraźniej
łączyła kropki, a kiedy je połączy, nie będzie opcji, żeby się wymigać. Będę
musiała powiedzieć jej prawdę.
– Bardzo mi miło. Paulina Maxellon. – Brunetka uśmiechnęła się, podając
mi rękę. – Na rozmowie wychowawczej z młodocianym mam być dobrym
czy złym gliną? – Uniosła wysoko brwi.
– Dobrym. Ja będę tym złym – odpowiedziała jej Zośka, a potem znów
spojrzała na mnie. – To Paulina, o której ci mówiłam, współpracujemy od
roku, od kiedy przeniosła się na Śląsk z Wrocławia. Chciałabym, żeby
została wprowadzona w temat, na wypadek gdyby młody potrzebował
pomocy, a ja byłabym zajęta. Poza tym dzielimy się sprawami, więc i tak
musiałabym jej wszystko opowiedzieć.
– Oczywiście – rzuciłam od razu.
Najważniejszy był Łukasz i to, żeby miał jak najlepszą obronę. A jeśli
Zośka podejmie temat Luki, to cóż… Chyba nawet cieszyłam się, że
Strona 18
wreszcie zrzucę to z głowy. Sama nigdy bym się na to nie zdecydowała, ale
zawsze wiedziałam, że kiedyś to wyjdzie… Śląsk był za mały, by tego
uniknąć. Zresztą musiały bardzo dobrze znać moją pierwszą miłość.
Obecnie wszędzie występował jako znany lantrop i przedsiębiorca –
Lucjan Złocki. Skłamałabym per dnie, gdybym powiedziała, że czasem
nadal nie zaglądam na jego Facebooka… Absolutnie nikt nie zwracał się do
niego starym pseudonimem. Najwyraźniej zostawił go za sobą lata temu.
– Młody zaraz wróci, pobiegł do auta po telefon, więc szybko. – Zośka
najwyraźniej przestała bawić się w subtelności. – Nie widziałam Łukasza od
dłuższego czasu, poza tym zawsze patrzę na niego jak na małego bąbelka,
ale Paulina ma rację. Czasem obca osoba potra dostrzec to, co umyka
najbliższym. Młody wygląda identycznie jak…
– Lucjan Złocki – przerwałam jej, wpatrując się we własne dłonie. –
Znacie go? Gdy byliśmy młodzi i jeszcze razem, wszyscy mówili na niego
Luca…
– Uwierz mi, że nadal wiele osób tak do niego mówi. – Zośka się
zagotowała. – Chcesz mi powiedzieć, że to jest właśnie rozwiązanie
najbardziej skrywanej tajemnicy, oprócz Świętego Graala? Zawsze
myślałam, że miałaś romans z kimś żonatym. A ty siedzisz tu dziś przede
mną i po szesnastu latach znajomości mówisz mi, że ojcem twojego dziecka
jest Luca?
– Luca to Łukasz po włosku – powiedziała Paulina. Tra ła idealnie.
Niby nienawidziłam go bardziej niż groszku z marchewką, ale w zasadzie
nazwałam dziecko jego imieniem. Kobiety są czasem bezdennie,
romantycznie głupie.
– No nie wierzę! – Zośka pokiwała głową. – Julka, kurwa, mów! –
Spojrzała na mnie poważnie.
Teoretycznie mogłam jej powiedzieć, żeby spierdalała, bo to nie jej
sprawa, ale miny ich obu wskazywały, że nie pytają z ciekawości, tylko stoi
za tym jakaś naprawdę gruba historia. Nabrałam powietrza w płuca.
– To jest porada adwokacka i to zostanie między nami? – upewniłam się.
– Tak – przytaknęły zgodnie.
– Owszem, jest jego ojcem. Łukasz nie wie, więc mu nie mówcie. –
Powiedziałam to na głos po raz pierwszy w życiu. Świat się nie zawalił,
anioły nie zadęły na trąbach, nie tra ł mnie nawet piorun. Sama nie wiem,
czemu bałam się tego wyznania jak ognia.
Strona 19
– Kurwa, już wiem, jak Złocki do mnie tra ł… – Zośka złapała się za
głowę. – Tylko po co? – Popatrzyła na Paulinę… Najwyraźniej przeczucie
mnie nie myliło i coś tu było mocno nie tak.
– O czym ty mówisz? Co Luca…? – Nie skończyłam, bo w tym samym
momencie usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi.
– Luca? A co nasz szczur ma wspólnego z moją bójką? – Mój syn
uśmiechnął się szeroko. – O, dzień dobry pani! – Włączył cały swój urok,
widząc miniówkę Pauliny.
Muszę coś zrobić z tym jego zamiłowaniem do MILF-ów, zanim
przyprowadzi mi do domu laskę w moim wieku.
– Dobry, młody. – Paulina uśmiechnęła się szeroko. – Masz szczura, który
nazywa się Luca? – Spojrzała na Zosię porozumiewawczo.
– Tak, mama go tak nazwała – przyznał z dumą mój syn.
Wzruszyłam ramionami w odpowiedzi na ich niedowierzające spojrzenia.
Strona 20
Katowice, Osiedle Paderewskiego
Luca
Wszedłem do mieszkania, zdezaktywowałem alarm, a potem przejrzałem
wszystkie kamery monitoringu. Nie działo się nic, co zwróciłoby moją
uwagę. Zdawałem sobie sprawę, że jestem paranoikiem, ale to była
niesamowicie przydatna cecha w moim „zawodzie” i nie miałem zamiaru
biczować się z tego powodu. Wziąłem z lodówki zimny browar i ruszyłem
prosto do drzwi znajdujących się na końcu korytarza. Były wzmocnione
w taki sposób, że miałem pewność, że wytrzymają nawet wjazd
„czarnych”. Poza tym gdyby zostały otwarte siłowo, komputer skasowałby
wszystkie dane na dysku.
Wklepałem dwunastocyfrowy kod, zapaliłem światło i wszedłem do
pomieszczenia. Całą ścianę zajmowała ogromna tablica. Szkolna tablica.
Nic nie mogłem na to poradzić, że urodziłem się w latach osiemdziesiątych,
w beznadziei zwanej Polską Rzeczpospolitą Ludową. Nikt mnie w czasie
edukacji nie uczył niczego kreatywnego. Dlatego najlepiej mi się myślało
i analizowało dane, jeśli miałem je przed oczami. I to nie w postaci ekranu
monitora, tylko prawdziwych fotek i sieci łączących ich powiązań.
Odsłoniłem okno i otworzyłem browara, wpatrując się w katowickie Trzy
Stawy, zwane na Śląsku Sztauwajerami. Od dzieciństwa najlepiej myślało
mi się wtedy, kiedy patrzyłem na wodę. Nie potrzebowałem psychologa,
żeby wiedzieć, skąd się to u mnie wzięło…