Średnia Ocena:
Przebudzenie. Dziedzictwo Smoczego Serca
W krainie Talamh nastoletni wojownik imieniem Keegan wyłania się z głębin jeziora, dzierżąc miecz – symbol władzy i odpowiedzialności za bezpieczeństwo doliny Fey.
W innym świecie, znanym jako Filadelfia, młoda nauczycielka odkrywa, że jest właścicielką wielkiej fortuny.
Kiedy Breen Kelly była dzieckiem, ojciec opowiadał jej historie o magicznych miejscach. Jej dorosłe życie nie okazało się jednak magiczne. Dwudziestokilkuletnia dziewczyna nie znosi własnej pracy, spłaca pożyczkę studencką, żyje z ołówkiem w ręku i rozpacza na ataki paniki. Co więcej, nękają ją bóle głowy, nierzadko miewa dziwne sny, choćby jak ten o spotkaniu ze smokiem. Ma wrażenie, że słyszy w głowie słowa: „Wróć do domu, Breen Siobhan. Już czas”.
Pewnego dnia Breen odkrywa, że jej zaginiony przed laty ojciec zostawił na koncie oszczędnościowym cztery miliony dolarów. Ta fortuna umożliwia jej podróż do Irlandii i skonfrontowanie się ze snami, które okazują się o dużo bardziej realne, niż wcześniej podejrzewała.
Uwielbiana przez polskie czytelniczki Nora Roberts to autorka nad dwustu powieści, nieodmiennie zajmujących pierwsze miejsce na listach bestsellerów „New York Timesa”, sprzedanych w nad pięciuset milionach egzemplarzy.
Szczegóły
Tytuł
Przebudzenie. Dziedzictwo Smoczego Serca
Autor:
Roberts Nora
Rozszerzenie:
brak
Język wydania:
polski
Ilość stron:
Wydawnictwo:
Świat Książki
Rok wydania:
2021
Tytuł
Data Dodania
Rozmiar
Porównaj ceny książki Przebudzenie. Dziedzictwo Smoczego Serca w internetowych sklepach i wybierz dla siebie najtańszą ofertę. Zobacz u nas podgląd ebooka lub w przypadku gdy jesteś jego autorem, wgraj skróconą wersję książki, aby zachęcić użytkowników do zakupu. Zanim zdecydujesz się na zakup, sprawdź szczegółowe informacje, opis i recenzje.
Przebudzenie. Dziedzictwo Smoczego Serca PDF - podgląd:
Jesteś autorem/wydawcą tej książki i zauważyłeś że ktoś wgrał jej wstęp bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zgłoszony dokument w ciągu 24 godzin.
Pobierz PDF
Nazwa pliku: Nora Roberts - Przebudzenie - Dziedzictwo Smoczego Serca 1.pdf - Rozmiar: 3.69 MB
Głosy:
0
Pobierz
To twoja książka?
Wgraj kilka pierwszych stron swojego dzieła!
Zachęcisz w ten sposób czytelników do zakupu.
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
Spis treści
Część pierwsza
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Część druga
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Część trzecia
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Strona 5
Tytuł oryginału: The Awakening. The Dragon Heart Legacy
Wydawca: Urszula Ruzik-Kulińska
Redaktor prowadzący: Iwona Denkiewicz
Redakcja: Elżbieta Kobusińska
Korekta: Jolanta Spodar
Copyright © 2020 by Nora Roberts
All rights reserved. Copyright © for the Polish translation by Anna Zielińska, 2021
ISBN 978-83-828-9406-6
Warszawa 2021
Wydawnictwo Świat Książki
02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2
Księgarnia internetowa: swiatksiazki.pl
Dystrybucja:
Dressler Dublin Sp. z o.o.
05-850 Ożarów Mazowiecki ul. Poznańska 91
e-mail:
[email protected]
tel. +48 22 733 50 31/32
www.dressler.com.pl
Wersję elektroniczną przygotowano w systemie Zecer
Strona 6
Dla Colta, mojego słonecznego chłopca,
który wnosi radość i miłość w nasze życie
Strona 7
Strona 8
Strona 9
Strona 10
Dokument chroniony elektronicznym znakiem
wodnym
Prolog
DOLINA FEY
Migotliwe pasma srebrzystej mgły wisiały nad bladozieloną
taflą jeziora. Snuły się i unosiły coraz wyżej ku zaciągniętemu
szarością niebu, podczas gdy na wschodzie ponad wzgó‐
rzami różowy brzask czekał na przebudzenie niczym wstrzy‐
many oddech.
W chłodzie poranka Keegan O’Broin stał nad jeziorem
i wypatrywał nadchodzącego dnia. Dnia zmiany, wyboru,
nadziei i mocy.
Czekał, jak tamten wstrzymany oddech jutrzenki, żeby
spełnić swoją powinność, i liczył, że do południa zdąży wró‐
cić na farmę. Myślał o czekających go obowiązkach i, oczy‐
wiście, o ćwiczeniach.
Ale to w domu.
Na dany sygnał zdjął buty i zrzucił tunikę. Jego brat Har‐
ken zrobił to samo, tak jak prawie sześciuset pozostałych.
Młodzi i nie najmłodsi ściągnęli tutaj nie tylko z samej doliny,
ale ze wszystkich krańców Talamh.
Przybyli z południa, gdzie Świętobliwi odprawiali tajemne
modły, z północy, gdzie najgroźniejsi wojownicy strzegli
Strona 11
Morza Sztormów, ze Stolicy na wschodzie i z pobliskich
zachodnich okolic.
Ich przywódca, ich taoiseach, zginął, oddał życie, żeby
uratować świat. I tak, jak zostało zapisane, jak głoszono, jak
śpiewano, nowy wódz podniesie się jak te mgły tego dnia,
w tym miejscu, w określony sposób.
Keegan, podobnie jak Harken, wcale nie chciał zostać
taoiseachem. Ten wesoły dwunastolatek, najmłodszy spo‐
śród dopuszczonych do rytuału, był urodzonym farmerem.
Keegan wiedział, że młodszemu bratu ta uroczystość, tłumy
zgromadzone nad wodą i skok do jeziora kojarzyły się
z dobrą zabawą.
Natomiast dla Keegana ten dzień oznaczał wypełnienie
przysięgi danej umierającemu mężczyźnie, człowiekowi,
który zastępował mu ojca, odkąd jego rodziciel przeniósł się
do bogów. Człowiekowi, który powiódł Talamh do zwycię‐
stwa nad tymi, co chcieli ich zniewolić, i zapłacił za to
życiem.
Keegan nie marzył o buławie taoiseacha, nie pragnął
podjąć miecza wodza klanu. Ale dał słowo i dlatego zanur‐
kuje w jeziorze wraz z innymi młodzieńcami i dziewczętami,
z mężczyznami i kobietami.
– No chodź, Keeganie! – Harken uśmiechał się szeroko.
Jego kruczoczarną czuprynę burzył wiosenny wiatr. – Pomyśl,
ile będzie uciechy. Jeżeli ja znajdę miecz, zarządzę cały
tydzień biesiad i tańców.
– Jeżeli znajdziesz miecz, kto będzie pasł owce i doił
krowy?
Strona 12
– Jeżeli zostanę taoiseachem, będę robił to wszystko i jesz‐
cze więcej. Bitwa zakończona i wygrana, bracie. Ja też go
opłakuję. – Harken z wrodzoną serdecznością otoczył
Keegana ramieniem. – On był bohaterem i zawsze
będziemy o nim pamiętać. A dzisiaj musimy zgodnie ze zwy‐
czajem wybrać nowego wodza, bo taka byłaby jego wola.
– Niebieskimi oczyma, pogodnymi jak ten dzień, powiódł po
tłumie zgromadzonym na brzegu jeziora. – Otaczamy go
czcią jak wszystkich, którzy byli przed nim, i tych, którzy po
nim nastąpią. – Kuksnął Keegana łokciem w bok. – Nie przej‐
muj się, bracie, mało prawdopodobne, aby któryś z nas
wyłonił się z wody z Defensorem w dłoni. Zapewne podejmie
go Cara, bo pływa jak syrena, albo Cullen, który od dwóch
tygodni ćwiczy wstrzymywanie oddechu pod wodą.
– Możliwe – mruknął Keegan. Cullen, urodzony wojownik,
nie byłby dobrym wodzem. Krewki z natury, wolał walczyć
niż myśleć.
Keegan, również wojownik od czternastego roku życia,
widział krew, przelewał ją, wiedział, na czym opiera się wła‐
dza, i rozumiał, że myślenie jest ważniejsze od miecza,
włóczni i siły.
I co najważniejsze.
Uczył go tego własny ojciec i ten, który traktował go jak
syna.
Kiedy stał z Harkenem pośród wielu innych rozpaplanych
niczym przekupki, przez tłum przeszła jego matka.
Żałował, że ona dziś nie zanurkuje. Wiedział, że nikt lepiej
od niej nie potrafił rozwiązywać konfliktów i zajmować się
z dziesięcioma sprawami naraz. Harken odziedziczył po niej
Strona 13
łagodną naturę, Aisling, ich siostra, urodę, a o sobie lubił
myśleć, że przypadła mu w udziale choćby część jej sprytu.
Tarryn na moment przystanęła przy Aisling – dziewczyna
wolała trzymać się z przyjaciółkami, a nie z braćmi, których
teraz traktowała protekcjonalnie. Keegan patrzył, jak matka
unosi podbródek Aisling, całuje ją w oba policzki, mówi coś,
co sprowadza uśmiech na twarz córki.
– A tu mam gniewny grymas i uśmiech – odezwała się Tar‐
ryn, podchodząc do synów. Poczochrała czuprynę Harkena,
a Keegana lekko pociągnęła za warkocz wojownika zwisa‐
jący po lewej stronie głowy. – Pamiętajcie o celu tego dnia,
on nas jednoczy oraz mówi, kim i czym jesteśmy. Robicie to
samo, co wszyscy przed wami od ponad tysiąca lat.
A imiona tych, co wydobyli miecz z jeziora, zostały zapisane
jeszcze przed ich narodzeniem.
– Jeżeli decyduje o tym przeznaczenie, dlaczego tego nie
wiemy? Czemu ty, która widzisz przeszłość i to, co nadejdzie,
nie możesz tego zobaczyć? – argumentował Keegan.
– Gdybym ja mogła to ujrzeć albo ty czy ktokolwiek inny,
zniknąłby wybór. – Matczynym gestem objęła go ramieniem,
ale jej oczy bystre, niebieskie jak Harkena, pozostały wpa‐
trzone w mgłę nad jeziorem. – Wejdziesz do jeziora, prawda?
Kto podejmie miecz, musi wznieść się wraz z nim.
– Kto by tego nie chciał? – zdziwił się Harken. – Przecież
ten ktoś zostanie taoiseachem.
– Zaiste, taoiseach pełni zaszczytną rolę, ale to na nim
spoczywa ciężar odpowiedzialności. Dlatego musi być
pewien, że jest gotów go unieść wraz z mieczem. A teraz
uciszmy się. – Pocałowała obu synów. – Nadchodzi Mairgh‐
read.
Strona 14
Mairghread O’Ceallaigh, w przeszłości taoiseach i matka
tego, który został pogrzebany, zrzuciła żałobną czerń. Dziś
nałożyła białą, prostą szatę bez ozdób, poza wisiorem
z kamieniem tak czer wonym jak jej włosy.
Kamień i włosy zdawały się płonąć i wypalać mgłę wokół
niej. Nosiła je krótko obcięte, podobnie jak sunące za nią
wróżki.
Tłum rozsuwał się przed nią, rozmowy zastępowała cisza
świadcząca o szacunku i podziwie.
Keegan znał ją jako Marg, kobietę z chaty w lesie
w pobliżu jego farmy. Kobietę, która częstowała głodnego
chłopca miodownikiem i legendami. Kobietę o wielkiej sile
i odwadze, która walczyła za Talamh i zaprowadziła pokój,
co opłaciła ogromnym osobistym kosztem.
Trzymał ją w objęciach, kiedy płakała po śmierci syna.
Keegan wypełnił przyrzeczenie i osobiście przyniósł jej tę
wieść. Ale ona już o tym wiedziała.
Ściskał ją w ramionach, dopóki nie zabrakło jej łez.
A potem on, żołnierz, mężczyzna, wszedł w głąb lasu
i tam dał upust łzom.
Dziś Marg wyglądała bardzo godnie i Keegan poczuł
dreszcz wzruszenia w okolicy żołądka.
Niosła buławę, odwieczny symbol przywództwa. Czarne
jak smoła drewno połyskiwało w słońcu rozpraszającym
mgłę. Rzeźby na stylisku zdawały się pulsować. Z wnętrza
kryształu Smocze Serce na głowicy biła moc.
Kiedy się odezwała, ucichł nawet wiatr.
Strona 15
– Poświęcenie i przelana krew po raz kolejny pozwoliły
zaprowadzić pokój w naszym świecie. Od wieków bronimy
naszego świata i poprzez niego wszystkich pozostałych. Zde‐
cydowaliśmy się żyć tak, jak żyjemy, z poszanowaniem dla
wszystkich istot na ziemi, w morzu i dolinie Fey.
– Nastał pokój, znowu będziemy cieszyć się dostatkiem,
dopóki ponownie nie nadejdzie czas przelewu krwi i ofiarno‐
ści. Dzisiaj, jak zostało zapisane, jak głoszono, jak śpiewano,
nowy wódz zostanie wyniesiony i wszyscy tutaj przysięgną
wierność i lojalność wobec Talamh oraz taoiseacha, który
podejmie miecz z Jeziora Prawdy i przyjmie Buławę Sprawie‐
dliwości.
Uniosła twarz ku niebu, a Keegan pomyślał, że jej głos,
silny i czysty, na pewno dotarł aż do Morza Sztormów i jesz‐
cze dalej.
– W tym miejscu, o tej godzinie odwołujemy się do
naszego źródła mocy. Niech ten wybrany od tego dnia trak‐
tuje z szacunkiem i chroni lud Fey. Niech ten, którego dłoń
podejmie miecz, będzie silny, mądry i sprawiedliwy. Tego
i tylko tego żądają nasi ludzie.
Bladozielone jezioro aż zawirowało. Zakołysały się mgły
nad lustrem wody.
– Czas zacząć. – Uniosła wysoko buławę.
Ochotnicy puścili się biegiem do jeziora. Niektórzy z mło‐
dzików ze śmiechem i pohukiwaniem wskakiwali do wody
i znikali pod powierzchnią. Ci, którzy zostali na brzegu, wiwa‐
towali.
Keegan, wsłuchany w hałas, jeszcze się wahał, gdy jego
brat rzucił się do jeziora, przy wesołym plusku wody. Chwilę
Strona 16
myślał o złożonej przysiędze, o dłoni, którą ściskał w ostat‐
nich momentach życia tamtego człowieka na tej równinie.
Wreszcie zanurkował.
Może zakląłby w pierwszej chwili, gdy plasnął o zimną
wodę, ale to nie miałoby sensu. Słyszał, jak inni pomstowali
albo się śmiali. Niektórzy młócili nogami i nawet wypływali
z powrotem na powierzchnię.
Wsłuchany we własne myśli, odciął się od hałasu kłębią‐
cych się wokół pływaków.
Przysiągł, że tego dnia wejdzie do wody i głęboko zanur‐
kuje. I podejmie miecz, jeżeli ten trafi do jego dłoni.
Schodził pod wodę coraz niżej, pamiętając tamte czasy,
kiedy jako chłopiec robił to samo z siostrą i bratem. Dzieciaki
szukały gładkich kamieni na miękkim dnie jeziora w sło‐
neczny dzień.
Widział innych przez warstwy wody. Pływali w koło do
góry i w dół. Gdy nurkującym brakowało powietrza w płu‐
cach, jezioro wypychało ich na powierzchnię, jakby obiecu‐
jąc, że tego dnia nikomu, kto w nie wskoczył, nie stanie się
krzywda.
Woda owijała go, zataczała kręgi, chwilami wirowała.
Teraz już widział dno i tamte kamienie, które zbierał jako
chłopiec.
Naraz zobaczył kobietę. Unosiła się w wodzie, więc
z początku wziął ją za syrenę. Syreny tradycyjnie nie mieszały
się do tego rytuału. Rządziły morzami i to im wystarczało.
Po chwili dotarło do niego, że widzi jedynie jej twarz
i włosy – rude jak u Marg, ale dłuższe, rozłożone jak wachlarz
Strona 17
w wodzie. Widok jej szarych jak dym oczu poruszył w nim
jakąś czułą strunę, bo kobieta wydała mu się znajoma. Znał
każdą twarz w dolinie, ta do nich nie należała.
A jednak była tu, w wodzie.
I wtedy ją usłyszał, tak wyraźnie jak wcześniej Marg na
brzegu.
– On też był mój. Ale miecz należy do ciebie. On to wie‐
dział i ty też to wiesz.
Miecz sam wsunął mu się w dłoń. Czuł jego ciężar, jego
moc, jego splendor. Mógł go upuścić, popłynąć przed sie‐
bie, odpłynąć. Wybór należał do niego, tak głosili bogowie,
tak mówiły podania.
Zaczął prostować palce, pozwalał, aby ciężar, władza
i splendor wyśliznęły się z ręki. Nie umiał przewodzić. Potrafił
walczyć, ćwiczyć, jeździć konno, fruwać. Ale nie wiedział nic
o przewodzeniu innym czy to na wojnie, czy w czasie pokoju.
Miecz jaśniał w jego ręce, srebro połyskiwało, grawerunek
na głowni pulsował, czer wony kamień płonął. Gdy zwolnił
uścisk, połysk zmatowiał, płomień zbladł.
A ta kobieta go obser wowała.
– Wierzył w ciebie.
Wybór? – pomyślał. – Jaka bzdura! Honor nie pozostawia
wyboru.
Skierował więc sztych ku powierzchni, gdzie słońce rozsy‐
pywało diamenty na wodzie i nie odrywał oczu od wizji, bo
przecież ona nie była niczym innym jak tylko wizją.
– Kim jesteś? – zapytał.
Strona 18
– Oboje musimy się tego dowiedzieć – usłyszał.
Miecz poniósł go prosto w górę jak strzałę wypuszczoną
z łuku.
Klinga przecięła wodę, a potem powietrze. Gruchnęły
wiwaty, kiedy słońce odbite od ostrza roziskrzyło taflę jeziora.
Wyszedł z mieczem na wilgotną, gęstą trawę i postąpił
tak, jak nakazywał obyczaj. Ukląkł u stóp Mairghread.
– Składam ci go w ofierze i wszystko, co on dla ciebie zna‐
czy, bo nikt nie jest bardziej tego godzien – wypowiedział te
same słowa, co kiedyś jej syn.
– Mój czas minął. – Położyła dłoń na głowie Keegana. –
A twój się zaczyna. – Podała mu rękę i podniosła go z klę‐
czek.
Nie widział, nie słyszał nikogo poza nią.
– Takie jest moje życzenie – wyszeptała, kierując te słowa
wyłącznie do niego.
– Dlaczego? Nie wiem, jak…
Przerwała mu pocałunkiem w policzek.
– Wiesz więcej, niż sądzisz. – Podała mu buławę. – Należy
do ciebie, Keeganie O’Broin.
Kiedy odebrał ją z rąk Marg, ona sama się cofnęła.
– A teraz uczyń to, co należy.
Odwrócił się. Obser wowało go tyle twarzy zwróconych ku
niemu, tak wiele wpatrzonych w niego oczu. Pojął, że to lęk
wywołał kłębiące się w nim emocje, i poczuł wstyd.
Miecz go wybrał – pomyślał – a on musiał wznieść się
z nim. Koniec ze strachem.
Strona 19
Uniósł wysoko buławę i Smocze Serce ożyło.
– Z nią dla wszystkich w Talamh będzie sprawiedliwość. –
Podniósł miecz. – Z nim wszyscy będziemy bezpieczni.
Jestem Keegan O’Broin. Ślubuję poświęcić życie tej dolinie,
tym wzgórzom, lasom i ludowi Fey. Będę stał po stronie
jasności. Będę żył dla Talamh i jeżeli taka będzie wola
bogów, oddam za nie życie.
Rozległy się wiwaty. Pośród gromkich okrzyków doszły go
słowa Marg.
– Dobrze się spisałeś, chłopcze. Naprawdę dobrze.
A więc uznali młodego taoiseacha. I w tym miejscu
zaczęła się nowa opowieść.
Strona 20
Rozdział 1
FILADELFIA
Breen Kelly jechała autobusem, cierpiącym chyba na chro‐
niczną czkawkę, i co rusz pocierała pulsującą z bólu skroń.
Ciężki dzień miał się (dzięki Bogu) ku końcowi, jeden
z wielu w ciężkim tygodniu, w ostatnim ciężkim miesiącu.
A może dwóch.
Powinna odetchnąć z ulgą. Był piątek, a więc dopiero za
dwa dni wróci do orki, jaką okazało się uczenie literatury
i umiejętności językowych w gimnazjum.
Oczywiście część weekendu zajmie jej sprawdzanie
wypracowań i układanie planów lekcji, ale przynajmniej nie
będzie siedzieć w klasie, naprzeciw tych wszystkich par
zawieszonych na niej oczu. Niektórych znudzonych, innych
nieobecnych i kilku budzących nadzieję.
Nie, nie uważała, że brakuje jej umiejętności i się nie
nadaje do tej pracy, ale wiedziała, że po prostu każdy z tych
dojrzewających płciowo gimnazjalistów wolałby być wszę‐
dzie, byle nie w klasie.
Podobno nauczyciel to najbardziej prestiżowy zawód.
Satysfakcja, poczucie misji, uznanie.
Szkoda, że dała się na to nabrać.