Strona 1
Strona 2
Paweł Beręsewicz
Kiedy chodziłem z Julką Maj
Rozdział pierwszy
© by Paweł Beręsewicz
© by Wydawnictwo Literatura
Wieczór był ciepły jak na wrzesień. Pachnący latem. Cza-
rodziejski. Szedłem chodnikiem, a obok mnie szła Julka Maj.
Okładka:
Joanna Rusinek Serce waliło mi jak oszalałe, a miękkie kolana z trudem nio-
sły mój ciężar. Właściwie nie miałem już odwrotu. Spaliłem za
Korekta i skład: sobą wszystkie mosty.
Lidia Kowalczyk, Joanna Pijewska – Musimy koniecznie porozmawiać – wspomniałem Jul-
ce na samym początku dyskoteki, a ona uśmiechnęła się i po-
wiedziała:
– No, słucham.
Wydanie II – Nie, nie! Nie tutaj! – zaprotestowałem czym prędzej.
– To delikatna sprawa. Tutaj ktoś mógłby usłyszeć.
ISBN 978-83-7672-176-7 Przyjrzała mi się uważnie i lekko zmarszczyła ciemne brwi.
Dla zyskania na czasie zgarnęła włosy z czoła, choć wcale nie
miała ich na czole, i w końcu powiedziała cicho:
– No to może po dyskotece, po drodze do domu?
Wydawnictwo Literatura, Łódź 2014
91-334 Łódź, ul. Srebrna 41 – Okej! – rzuciłem i wmieszałem się w tłum.
[email protected] Do końca dyskoteki nawet nie spojrzałem na Julkę. Nie
tel. (42) 630-23-81 wiem, z kim tańczyła i czy w ogóle tańczyła. Tak naprawdę nie
faks (42) 632-30-24
www.wyd-literatura.com.pl
wiem nawet, czy ja z kimś tańczyłem. Dyskoteka się nie liczy-
ła. Liczyło się to, co po niej.
Kiedy muzyka umilkła i na wpół ogłuszone cienie zaczę-
ły spływać z parkietu, wyszedłem przed szkołę i przyczaiłem
3
Strona 3
się za jedną z wysokich tuj posadzonych wzdłuż chodnika Ale Kryśka i Ewelina nie zamierzały tak łatwo dać się
przed głównym wejściem do naszego gimnazjum. Było już po spławić.
zmierzchu. Snop światła z latarni nad drzwiami omijał moją – A co? Czekasz na kogoś? – podejrzliwie spytała ta
kryjówkę i czaiłem się w prawie zupełnych ciemnościach. pierwsza.
Z emocji trzęsły mi się ręce, a zęby szczękały, zupełnie jakby – Może i czekam.
to był listopad, a nie ciepły wrzesień. – To poczekamy z tobą – zaofiarowały się obie, a ja już
Uspokój się, chłopie! – powtarzałem sobie w myślach. wiedziałem, od kogo bym zaczął, gdybym miał kiedyś zostać
– Przecież nie chcesz nikogo zamordować ani obrabować. seryjnym dusicielem.
Uspokój się! – Dzięki, nie trzeba – powiedziała Julka.
Nie działało. Właściwie żałowałem, że nie chodzi o mor- – Pewnie jakiś przystojniaczek, co? – domyślnie zamru-
derstwo lub rozbój. Myślę, że byłoby łatwiej. czała Ewelina.
Obok mojej tui przeszli Robert i Krzysiek. Przez chwilę Wetknąłem ucho głęboko w tuję, żeby usłyszeć potwier-
słyszałem jeszcze, jak rozmawiają o jakichś głupotach, ale kie- dzenie, ale Julka nie powiedziała nic. Miałem nadzieję, że
dy minęli furtkę i skręcili w prawo, ich głosy powoli umilkły. chociaż kiwnęła głową.
To była sprzyjająca okoliczność. Robert z Krzyśkiem miesz- – Dobra, dobra, nie ściemniaj! – prychnęła Kryśka pewnie
kali na tym samym osiedlu, co ja i Julka. Zwykle razem wra- w odpowiedzi na jakąś minę albo niedbałe wzruszenie ramion.
caliśmy do domu, kopiąc pustą puszkę po piwie z techniczną – Weźcie, dajcie mi spokój! – zdenerwowała się w koń-
maestrią – a przynajmniej z miną Cristiano Ronaldo. Wyglą- cu Julka. – Po prostu Karaś ma do mnie jakąś sprawę, więc
dało na to, że tym razem miałem ich z głowy. czekam!
Odetchnąłem głęboko, ale nie był to wcale koniec kłopo- – Karaś? – zdziwiła się Ewelina. – Przecież Karaś już po-
tów. Pozostawała przecież obstawa Julki – Kryśka i Ewelina. szedł. Widziałam, jak wychodził.
Te nie mieszkały wprawdzie na naszym osiedlu, ale większość – Jak to: poszedł? – gniewnie parsknęła Julka. – Kpi sobie
drogi chodziły razem z nami i odłączały się dopiero w ostat- ze mnie czy co?
nim momencie – w każdym razie już po tak zwanym parczku, Zamknąłem oczy, nabrałem powietrza, przełknąłem ślinę,
a to właśnie parczek był kluczowy w moim szaleńczym planie. zacisnąłem zęby i wychynąłem zza tui.
Po drugiej stronie tui znów zrobił się ruch. – A kuku! – powiedziałem dowcipnie, choć wcale nie było
– Idziesz, Julka? – usłyszałem głos Eweliny. mi do śmiechu.
– Jeszcze nie, idźcie same – padła odpowiedź, a ja omal nie Julka spojrzała z ukosa na Ewelinę, która jednak wcale się
zawyłem z radości. nie speszyła, tylko zawołała:
4 5
Strona 4
– O! Fajnie, że jesteś, Rybka! Nie będziemy musiały same – No – zgodziła się Julka. – I tak mrugają, co? Idziemy?
iść przez parczek! Kiwnąłem głową i ruszyliśmy wolnym krokiem. Po przej-
Julka popatrzyła tym razem na mnie. Pytała wzrokiem, co ściu przez furtkę skręciliśmy w prawo. Jakiś czas towarzyszył
robić. To w końcu ja prosiłem ją o rozmowę i ja musiałem te- nam szkolny płot, a potem ogrodzenia i bramy domków jedno-
raz podjąć decyzję. Byłem o krok od wpadnięcia w panikę. rodzinnych ustawionych rzędem wzdłuż ulicy. Nie mówiłem
Czułem, że wszystko się wali. Grunt usuwał mi się spod nóg, nic i Julka też milczała. Chodnikiem po drugiej stronie prze-
a łzy wściekłości napływały do oczu… I wtedy zdarzyło się mknął biegacz w opiętych czarnych spodniach. Minął nas pu-
coś, co wcześniej przytrafiło mi się może raz, najwyżej dwa sty autobus. Na jednym z podjazdów trzasnął zamykany ba-
razy w życiu. Nagle, zupełnie nie wiadomo skąd, spłynęła na gażnik jakiegoś samochodu.
mnie fala samobójczej odwagi. „Banzai!” – wrzasnąłem w du- – Ciepło dzisiaj – cicho powiedziała Julka. – Zupełnie jak
chu i jak japoński kamikaze runąłem w otchłań, śmiejąc się w lipcu, nie?
śmierci prosto w twarz. – No – przytaknąłem.
– Sorry, dziewczyny! – powiedziałem z lodowatym spoko- Zbliżaliśmy się do parczku.
jem. – Mam sprawę do Julki. Musimy pogadać na osobności. Chodnik razem z płotami i ulicą skręcał prostopadle
Zobaczymy się jutro w szkole. w prawo, by dalej biec już swoją własną drogą. My zeszliśmy
Efekt był piorunujący. Ewelina z Kryśką nawet nie pisnęły. na jezdnię. Ominęliśmy kałużę z zeszłonocnego deszczu – ja
Najpierw zupełnie je zatkało, a kiedy już odzyskały oddech, z prawej, a Julka z lewej – i po chwili usłyszeliśmy pod noga-
zmyły się w ułamku sekundy. Zostałem sam na sam z Julką mi chrzęst żwiru na parkowej alejce. Po drugiej stronie parcz-
i wiedziałem, że już nie ma odwrotu. ku prześwitywały przez drzewa światła pierwszych domów
– Mam nadzieję, że nikt ich nie napadnie w tym parczku – naszego osiedla. Wiedziałem, że już czas, ale odwaga opuści-
powiedziałem po chwili, choć tak naprawdę było mi to zupeł- ła mnie równie niespodziewanie, jak wcześniej przyszła. Nie
nie obojętne. czułem się już jak kamikaze i to, co będzie potem, znowu za-
– E tam! – mruknęła Julka. częło mnie obchodzić. To nie był parczek dla niezdecydowa-
Staliśmy chwilę w milczeniu. Julka podrzucała palcami nych. Przeszliśmy raptem kilkadziesiąt kroków, a już więk-
niebieskie drewniane koraliki z naszyjnika, które czasami za- szość drogi mieliśmy za sobą. Alejka niebezpiecznie zbliża-
czepiały się o drugi od góry guzik jej bluzki, a czasem nie, ła się do przeciwległej furtki i pierwsze promienie latarni sto-
i wtedy opadały z cichym grzechotem prawie do trzeciego. jącej przy ulicy zaczynały oświetlać chrzęszczący żwirek pod
Nerwowo przestępowałem z nogi na nogę i od czasu do czasu naszymi stopami.
spoglądałem w niebo. – No to o co chodzi? – spytała wreszcie Julka.
– Ładne gwiazdy – zauważyłem w końcu.
6
Strona 5
podstawówek, żeby rozpocząć dorosłe życie w gimnazjum. Na
początku podobała mi się tak trochę. Mając do wyboru chwil-
kę rozmowy z Julką albo grę w piłkę na boisku, decydowa-
łem się jednak na piłkę. Julkę albo FIFĘ 2005 na kompute-
rze – wybierałem FIFĘ. Julkę czy rower – tu miałem kłopot
Rozdział drugi z wyborem. Ale już Julkę czy Harry’ego Pottera – zdecydo-
wanie Julkę. Im dłużej chodziliśmy razem do szkoły, im wię-
cej światła odbitego od jej ciemnych lśniących włosów docie-
A chodziło, z grubsza rzecz biorąc, o to, że Julka była rało do moich oczu, im więcej skrzyżowaliśmy spojrzeń, tym
fajna – z dziewczyn w naszej klasie w ogóle najfajniejsza, bardziej szala moich wyborów przechylała się w stronę Julki.
a i ze wszystkich innych dziewczyn też. To znaczy, żeby była Pod koniec pierwszej klasy rower nie miał już szans. Pod ko-
jasność, nie znałem wszystkich innych dziewczyn, więc w za- niec drugiej za jedno jej dobre słowo oddałbym FIFĘ w pakie-
sadzie nie mogłem udowodnić, czy gdzieś tam na drugim koń- cie z komputerem i biurkiem. Jeszcze tylko gra w piłkę nożną
cu świata nie żyje jakaś fajniejsza. Nie potrafiłem tego rozsąd- trzymała się jako tako.
nie wytłumaczyć, a jednak miałem w sobie jakąś dziwną, zu- W gimnazjum wie się już co nieco o świecie. Niejedną
pełnie nielogiczną pewność. Po prostu wiedziałem, że fajniej- książkę się przeczytało, niejeden film obejrzało, niejeden sy-
sza dziewczyna od Julki nie mogła się urodzić, a nawet gdy- gnał odebrało od własnego doroślejącego ciała. Od niezliczo-
by się urodziła i tak nic by mnie nie obchodziła, bo nie była- nych lat i wieków było coś takiego w dziewczynach, co burzy-
by Julką. Nie byłaby tą wysoką, zgrabną, długonogą brunet- ło krew w chłopakach, a ci z kolei mieli w sobie to i owo, co
ką o ciemnej cerze i brązowych oczach, w których kryła się przyciągało dziewczyny. To męskie i kobiece coś budziło się
siła, a jednocześnie rozbrajająca delikatność. Nie umiałaby w nas właśnie i dojrzewało, a ci, którzy tak jak ja w miarę pil-
powiedzieć: „Cześć, Jacek” takim przedziwnym miękkim to- nie uczyli się w szkole, wiedzieli, że ten czas kiedyś przyjdzie
nem, który sprawiał, że i ja miękłem i przez kilkanaście se- i należy go przeżyć z godnością.
kund byłem niebezpiecznie podobny do roztopionego masła. Dziewczęta dojrzewają szybciej niż chłopcy – to hasło za-
Nie przechowywałbym tak troskliwie cudownej kolekcji jej pamiętałem jeszcze z podstawówki i, szczerze mówiąc, za-
uśmiechów, z tymi kilkoma najcenniejszymi, przeznaczonymi wsze uważałem je za krzywdzące. Moi szanowni koledzy
dla mnie i dla nikogo więcej. W każdym razie chodziło o to, że robili wprawdzie wiele, żeby dostarczyć dowodów na jego
Julka mi się… no wiecie… podobała mi się. prawdziwość, ale niesprawiedliwością byłoby przypisywa-
Podobała mi się i to już od pierwszego dnia w pierwszej nie ich szczeniackich cech wszystkim młodym mężczyznom,
klasie, kiedy to wystraszeni i cichutcy zeszliśmy się z różnych w tym także i mnie. Ja nie świstałem przeciągle, ilekroć prze-
8 9
Strona 6
chodziła koło mnie jakaś ładna dziewczyna. Ja nie śmiałem kotliwym pytaniem w rodzaju: „Słuchaj, Julka, co właści-
się ze świńskich dowcipów opowiadanych pod prysznicem po wie było zadane z matmy, bo wyleciało mi z głowy?”. Julka
lekcji wuefu. Ja nie wygłaszałem głośno zdań typu: „Elka ma stawała wtedy w otwartej furtce, zsuwała plecak z ramienia
fajne cycki”. Nie żeby piersi Elki znajdowały się całkowicie i opowiadała mi o matmie, pogodzie albo czymkolwiek innym,
poza zakresem mojego zainteresowania – uważałem po pro- a ja czułem się bardzo szczęśliwy. Ileż bym dał, żeby tę krótką,
stu, że każdą istotę ludzką, w tym i koleżanki z klasy, należy wykradzioną chwilę rozciągnąć w nieskończoność i nie po-
postrzegać w całości, a nie redukować do fragmentów, choćby zwolić jej zgasnąć. Mógłbym tak stać na chodniku przed wej-
nie wiem jak wartych uwagi. „Gówniarz jeszcze jesteś” – mó- ściem do domu Julki, słuchać jej głosu i patrzeć jej w oczy
wili na to moi koledzy. Faktycznie dojrzewali dosyć powoli. choćby do wieczora, choćby do rana, do końca życia nawet!
Kiedy w mojej głowie po raz pierwszy pojawiła się wątpli- No właśnie! A przecież Julka mogła być głodna! Mogły
wość, czy wolałbym pograć w FIFĘ, czy porozmawiać z Jul- boleć ją nogi od tego wystawania przy furtce! Mogła chcieć
ką, uznałem, że sprawy przybrały poważny obrót. Temu, że poświęcić swój wolny czas na przygotowanie się do klasówki
Julka mi się podoba, nie dało się już zaprzeczyć. Kiedy FIFA z historii! Oczywiście gdyby się okazało, że Julka woli zjeść
wydała mi się potworną stratą czasu, który w o wiele przyjem- zupę niż postać ze mną przy furtce, albo że przedkłada odra-
niejszy sposób mógłbym spędzić z Julką, musiałem sam przed bianie lekcji nad moje towarzystwo, byłby to dla mnie cios
sobą przyznać, że jestem zakochany. Ale podobanie się i za- prosto w serce i jeżeli umiałbym przyjąć ten cios z uśmie-
kochanie to dobre dla dzieciaków. Dla dwójki dorosłych lu- chem, udowodniłbym sobie, że to, co czuję do Julki, to praw-
dzi jest prawdziwa miłość i tutaj muszę przyznać, że począt- dziwa dorosła miłość, a nie jakieś tam głupie, gówniarskie za-
kowo miałem pewne wątpliwości. Wiedziałem, że miłość to kochanie.
coś więcej niż przyjemne spędzanie razem czasu. Wiedziałem, Któregoś dnia, chyba pod koniec drugiej klasy, postanowi-
że to odpowiedzialność i troska o drugą osobę – pragnienie jej łem poddać próbie swoje uczucie i poświęcić dla Julki włas-
szczęścia, nawet za cenę własnego. ne szczęście. Wracając ze szkoły, ostatnie sto metrów – to
Właśnie co do tego szczęścia nie miałem całkowitej pew- po odłączeniu się Krzyśka i Roberta – przeszedłem w bardzo
ności. Nieraz wracaliśmy z Julką ze szkoły. Ponieważ miesz- szybkim tempie i nawet nie zwolniłem przy furtce Julki.
kaliśmy oboje w najdalszej części osiedla, zawsze przycho- – No to cześć! – rzuciłem przez ramię.
dziła taka chwila, kiedy reszta ekipy rozchodziła się już do Patrzyłem przed siebie, nie odwracałem się, nie próbowa-
swoich domów, a my zostawaliśmy sami. Minutę potrzebną na łem zatrzymać jej wzrokiem czy choćby nawet myślą. Niech
dojście do furtki Majów miałem więc właściwie zagwaranto- idzie do domu! Niech zje, odrobi lekcje! Nie zamierzałem sta-
waną. Potem czasami udawało mi się zatrzymać Julkę na ko- wać na drodze jej szczęściu, choć sam czułem się nieszczęśli-
lejne chwile jakimś dowcipem, inteligentną uwagą albo błys- wy. I bardzo szlachetny.
10 11
Strona 7
– Poczekaj, Jacek! – zdziwiony głos Julki osadził mnie Idąc do domu, pocieszałem się, że właściwie zrobiłem, co
w miejscu. mogłem, żeby poświęcić swoje szczęście, a to, że moje po-
Próbowała być miła. Nie chciała mnie urazić tym, że woli święcenie nie zostało docenione, to nawet i lepiej, bo doce-
zupę ode mnie. Proponowała uprzejmą konwersację. Musia- nienie byłoby nagrodą, a poświęcenie, za które oczekuje się
łem zwolnić ją z tego obowiązku, dać do zrozumienia, że za- nagrody, wcale nie jest poświęceniem, lecz poszukiwaniem
leży mi tylko na jej szczęściu, że moje samopoczucie w ogó- szczęścia, tyle że w dość okrężny sposób. Strasznie skompli-
le się nie liczy. kowana była ta cała dorosłość i już mi się wszystko zaczyna-
– Nie mogę – powiedziałem, przystając na chwilę. – Głod- ło plątać w głowie, kiedy nagle coś mnie zastanowiło. „Co
ny jestem. Spieszę się do domu. właściwie było zadane z matmy, bo wyleciało mi z głowy?” –
Wyglądała na lekko speszoną, ale zaraz uśmiechnęła się gdzieś już słyszałem to zdanie. Czyżby Julka…? – przemknę-
nieśmiało i powiedziała:
ło mi przez myśl, ale natychmiast odgoniłem ten niedorzecz-
– Mam w lodówce zupę do odgrzania, mogę i tobie odgrzać.
ny pomysł. Julka była przecież zbyt inteligentna na tak kretyń-
Cały mój szlachetny plan walił się w gruzy. Żeby wybić
ski podstęp. Widocznie rzeczywiście zapomniała, co było za-
jej z głowy uprzejmość, wzruszyłem ramionami i burknąłem:
dane z matmy, choć tak normalnie rzadko kiedy cokolwiek za-
– Może kiedy indziej. Dzisiaj mam kupę roboty.
pominała.
Odwróciłem się na pięcie i poszedłem dalej. Julka napraw-
Kiedy mój test na prawdziwą miłość, polegający na rezy-
dę mogła już dać sobie spokój i zająć się tym, na co miała
ochotę. Cierpiałem straszliwie i byłem już prawie pewny, że gnacji z własnego szczęścia, zakończył się z winy Julki bez
chyba ją kocham, kiedy usłyszałem pospieszne: jednoznacznego rozstrzygnięcia, przypomniał mi się inny ge-
– Słuchaj, Jacek, co właściwie było zadane z matmy, bo nialny sposób na ocenę własnych uczuć. Usłyszałem o nim,
wyleciało mi z głowy? czy wyczytałem gdzieś zupełnie przypadkowo, i zawsze sobie
Westchnąłem ciężko, wróciłem parę kroków, przypomnia- obiecywałem, że kiedyś go wykorzystam. Teraz nadarzała się
łem Julce o dwóch zadaniach z książki i pięciu z ćwiczeń, idealna sposobność. Chodziło o to, że w prawdziwej miłości
a ona nagle zdała sobie sprawę, że nie pamięta, co było z histo- nasza uwaga i uczucia powinny się rzecz jasna koncentrować
rii i WOS-u. Wyciągałem z plecaka zeszyt po zeszycie, mówi- na ukochanej osobie. Nie chodzi oczywiście o nas samych,
łem Julce, co było zadane, a potem jeszcze raz powtarzałem, tylko o tę drugą ukochaną osobę. Do eksperymentu potrzebne
bo ciągle nie mogła zapamiętać, aż w końcu minęło dziesięć jest zdjęcie, na którym oboje się znajdujemy. Należy możliwie
minut, czyli mniej więcej tyle, co zwykle. Julka znowu przez znienacka spojrzeć na fotografię i sprawdzić, gdzie w pierw-
rozmowę ze mną nie mogła zjeść zupy, a moje poświęcenie szej chwili skieruje się nasz wzrok. Jeżeli spojrzysz na siebie,
diabli wzięli i byłem po prostu wściekły. znaczy, żeś narcyz i samolub, ale jeżeli odruchowo i bez zasta-
12 13
Strona 8
nowienia poszukasz wzrokiem tej drugiej osoby – twoja mi- nym obrazku. Uzyskany w ten sposób portret powiększyłem
łość jest szczera i skierowana we właściwym kierunku. kilkakrotnie, aż obraz rozdzielił się na poszczególne pikse-
Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się proste, lo- le. Włączyłem drukowanie i czarna czeluść wypluła kolorową
giczne i łatwe do przeprowadzenia. To były jednak tylko po- kartkę. Złożony z kwadratów nie prezentowałem się zbyt ko-
zory. Już na samym początku pojawił się problem, skąd wziąć rzystnie. Miałem fryzurę jak ludzik lego i nieco upiorne oczy.
zdjęcie, na którym bylibyśmy tylko ja i Julka. Miałem wpraw- Moje dłonie wyglądały trochę jak na zdjęciu rentge… Julka
dzie zdjęcie klasowe. Staliśmy w trzech rzędach pod portretem też oczywiście była z kolorowych kwadratów! Ale nie, nie! To
naszego patrona, Williama Szekspira, i każdy robił taką minę, nie był jeszcze prawdziwy test. Sprawdzałem po prostu, czy
żeby na pierwszy rzut oka widać było pogardę dla ładnego wy- dobrze się wydrukowało.
glądu, ale żeby jednocześnie ładnie wyglądać. Ja stałem dale- Prawdziwy test wyglądał inaczej. Usiadłem na krześle
ko w północno-zachodnim rogu zdjęcia, a Julka zajęła pozy- przy biurku. Położyłem kartkę na blacie. Zamknąłem oczy
cję siedzącą bezpośrednio na wschód od Niewiadomej, naszej i bardzo, bardzo, bardzo się skoncentrowałem, tak aby mój
matematyczki i wychowawczyni. wybór pochodził z najgłębszej głębi mnie. Przez chwilę od-
Teoretycznie mógłbym testować moją miłość na tej wła- dychałem głęboko, a gdy już byłem w odpowiednim nastroju,
śnie fotografii, ale uznałem, że to zbyt niebezpieczne. Oba- żeby podjąć najważniejszą decyzję mojego życia, otworzyłem
wiałem się mianowicie, że przy dwudziestu paru twarzach mój oczy i mój wzrok natychmiast padł na… Kaczora Donalda.
wzrok zupełnie przypadkowo może w pierwszym momencie Byłem tak zaskoczony, że przez sekundę kompletnie nie mog-
paść nie całkiem tam, gdzie trzeba. Wystarczyło milimetro- łem pojąć, co się dzieje. Dopiero chichot Gośki, mojej nieza-
we pudło i pach! – trafiam prosto w Niewiadomą! Makabra! wodnej siostrzyczki, przywrócił mi świadomość:
Albo w Williama S.! Albo nie daj Boże we Franka zwanego – Zjeżdżaj stąd natychmiast! – ryknąłem wściekle.
Hamburgerem – równego gościa skądinąd, ale bez przesady… Czułem się tak, jakby wtargnęła do łazienki, kiedy brałem
Sami widzicie, że ryzyko było zbyt duże. Musiałem mieć zdję- prysznic.
cie z samą Julką. Tylko że jak takie zdobyć? Miałem po prostu Gośka zrobiła obrażoną minę, zabrała zeszyt z Kaczorem
podejść do Julki i powiedzieć: „Chodź, Julka, strzelimy sobie Donaldem, a przy okazji niechcący strąciła z blatu moje do-
fotkę!”? Kiepski pomysł. Podkraść się niepostrzeżenie i zdać świadczalne zdjęcie.
na refleks wtajemniczonego uprzednio paparazzo? Jeszcze go- – O! Co to jest? – zaświergotała i schyliła się, żeby pod-
rzej. Jedynym ratunkiem był fotomontaż. nieść je z ziemi.
Klasowe zdjęcie wylądowało w skanerze i zaraz pojawiło – Nic dla ciebie, smarkulo! – warknąłem i wyszarpałem jej
się na ekranie mojego komputera. Z trzech rzędów postaci wy- kartkę.
ciąłem dwa popiersia. Wkleiłem je tuż obok siebie w oddziel- – To chyba Julka, tak? – drążyła niezrażona.
14 15
Strona 9
– Srulka, kretynko! – odparowałem błyskotliwie i nie jak kto mądry wyciągnąć odpowiednie wnioski i na tym spra-
wiem, czy bym jej nie trzepnął, gdyby nie czmychnęła przez wę zakończyć, spróbowałem jeszcze raz i tym razem trafiłem
drzwi i nie poszła poskarżyć się mamie, że nie chcę jej pomóc prosto w swój własny nos. No to spróbowałem znowu i zno-
w matmie. wu samobój! Za szóstym razem padło na Julkę, za siódmym na
Odczekałem chwilę, aż burza ucichnie, zamknąłem drzwi mnie. Potem znowu Julka, Julka, Julka, ja, ja, Julka, ja. Kiedy
i powróciłem do eksperymentu. Ponownie usiadłem przy biur- było 7:6 dla Julki, do pokoju weszła mama.
ku. Zamknąłem oczy, poszukałem skupienia i otworzyłem jed- – Chodź na kola… – zaczęła i stanęła jak wryta. – A czym
no oko, żeby się przekonać, czy znowu nie nastąpiła podmia- ty sobie oblepiłeś pokój?
na. Ale nie – było zdjęcie, a na nim ja i Julka… To znaczy W głowie mi się kręciło, czułem, że się czerwienię, a i tak
Julka i ja! Z powrotem zamknąłem oczy. Zacząłem odlicza- o dziwo udało mi się zachować zimną krew.
nie: trzy, dwa, jeden, teraz! Mój wzrok padł na łączenie po-
– E tam, takie ćwiczenie – wypaliłem, licząc, że to zała-
między zdjęciami, lekko zawadził o moje lewo ucho, po czym
twi sprawę.
w ułamku sekundy przesunął się na Julkę. Serce zabiło mi
Nie załatwiło, więc brnąłem dalej. Swoją drogą to niesa-
mocniej i prawie już się wzruszyłem, kiedy odezwał się rozsą-
mowite, jak czasem w krytycznych sytuacjach potrafimy się
dek i zasiał wątpliwości. Bo jednak przecież w ostatniej chwili
wznieść na wyżyny sprytu i pomysłowości. To, co stworzy-
nastąpiło przesunięcie! Czy to na pewno się liczy? Powtórzy-
łem, było – tak mi się w każdym razie wydawało – arcydzie-
łem test jeszcze trzykrotnie i za każdym razem trafiłem prosto
w Julkę. Tylko że do tej pory zdążyłem już zapamiętać, że Jul- łem sztuki ściem i wykrętów.
ka znajduje się po prawej stronie zdjęcia i tam właśnie za każ- – Chodzi o koordynację pilotów myśliwców – wyjaśniłem
dym razem kierowałem wzrok. i mało się przy tym nie zakrztusiłem. – Samolot wpada w kor-
Sam przed sobą, aczkolwiek niechętnie, musiałem przy- kociąg, nie? Spada na ziemię, wirując ze straszliwą prędko-
znać, że to nie było do końca fair. Czułem, że powinienem sam ścią. Pilotowi kręci się w głowie, ale jeżeli uda mu się wypro-
siebie wziąć z zaskoczenia. W tym celu wydrukowałem jesz- wadzić maszynę z korkociągu, musi umieć błyskawicznie sku-
cze dziesięć takich samych obrazków i rozwiesiłem je na ścia- pić wzrok na punkcie orientacyjnym, rozumiesz?
nach, regałach, zasłonach i w kilku innych miejscach. Staną- Mina mamy raczej na to nie wskazywała.
łem na środku pokoju, zamknąłem oczy i zacząłem się kręcić – Tak samo ja – ciągnąłem. – Obracam się w koło, aż mi się
dookoła. Kręciłem się, kręciłem, kręciłem i wreszcie – stop! zakręci w głowie. Potem się zatrzymuję i błyskawicznie szu-
Oczy otwarte, gorączkowe poszukiwanie najbliższego zdję- kam wzrokiem mojego zdjęcia. Kolacja jest, tak?
cia i pach! – Julka! Trafiona, zatopiona! Dla pewności powtó- – Ale to nie jest tylko twoje zdjęcie. – Mama patrzyła na
rzyłem badanie i znowu Julka! Za trzecim razem też. Zamiast mnie z coraz większą podejrzliwością.
16 17
Strona 10
– Nie? – bąknąłem i zmrużyłem oczy, żeby się lepiej przyj- Tym razem tata prawie się nie roześmiał, a ja poczułem,
rzeć. – A, rzeczywiście! – przyznałem. – Julka z mojej klasy jak ogarnia mnie wściekłość.
wepchnęła się przed aparat. Ale to jeszcze lepiej dla pilota, bo – A co to, przesłuchanie? – wrzasnąłem i walnąłem ręką
ma utrudnione zadanie. w stół, aż podskoczyły talerze. – Julka ma na imię! Macie coś
Mama uśmiechnęła się dziwnie, jakby w ogóle nie rozu- przeciwko temu? Bez przerwy się mnie czepiacie!
miała, że wejście w korkociąg jest dla pilota śmiertelnie nie- – Ależ syneczku! Nikt się ciebie nie czepia – powiedziała
bezpieczne, i wychodząc z pokoju, powiedziała wesoło: mama, zdziwiona moim nagłym wybuchem. – Po prostu jeste-
– Przyjdź na kolację, jak tylko wylądujesz. śmy zaskoczeni.
Odetchnąłem głęboko i pomyślałem, że tak właśnie musi – Zaskoczeni? Czym? – nie przestawałem krzyczeć. –
czuć się pilot, któremu na sekundę przed rozbiciem maszy- Przecież mam już prawie piętnaście lat!
ny udało się katapultować i, opadając wolno pod wielką cza- – No tak, ale nigdy nie mówiłeś, że chcesz zostać pilotem
szą spadochronu, z powrotem wita się z życiem. Z kuchni sły- – odpowiedział tata z miną niewiniątka i tym razem już wszy-
szałem brzęk rozkładanych sztućców i głośne gadanie mojej scy zaczęli chichotać.
siostry. Tego było za wiele! Wstałem od stołu, poszedłem do sie-
Jeszcze jeden, ostatni raz – powiedziałem do siebie w my- bie i trzasnąłem za sobą drzwiami. Przez jakieś piętnaście mi-
ślach. – Teraz już naprawdę decydująca próba. nut nienawidziłem wszystkich poza Julką, a potem przestałem,
Po raz ostatni zamknąłem oczy. Po raz ostatni zawirowa- ale tego wieczora nie zszedłem już na dół. Leżałem po ciemku
łem. Po raz ostatni ziemia zafalowała mi pod stopami. Trzy- w łóżku i zastanawiałem się, co mam powiedzieć, kiedy któ-
czte-ry! Stanąłem, spojrzałem, trafiłem. Julka! Teraz już mog- rejś pięknej nocy znajdę się z Julką sam na sam pod rozgwież-
łem zejść na kolację. dżonym niebem, spalę za sobą wszystkie mosty i nie będę miał
Kiedy siadałem przy stole, miałem wrażenie, że wszyscy już odwrotu, a ona zapyta:
jakoś dziwnie na mnie patrzą. Sprawdziłem po kolei, ale zdą- – No to o co chodzi?
żyli uciec wzrokiem i każde w straszliwym skupieniu sma-
rowało masłem swoją kromkę chleba. Moja siostra parsknę-
ła śmiechem, ale tata zgromił ją wzrokiem i na chwilę zapano-
wała cisza.
– Możesz powtórzyć, jak ma na imię? – nie wytrzymała
w końcu mama.
– Kto? – burknąłem ze złością.
– No ta, która się wepchnęła.
18
Recenzje
"Kiedy chodziłem z Julką Maj" to książka, która omawia typowe dla nastolatków kłopoty m.in. pierwsze zauroczenia. Bohaterek książki jest piętnastoletni Jacek, który zakochuje się w własnej koleżance Julce. Podczas gdy zakochanie przychodzi bardzo łatwo, poproszenie Julki o "chodzenie" już wcale nie jest takie proste. Zabawna i bardzo genialna książka.