Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Trzecia ludzkosc PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Tytuł oryginału:
TROISIÈME HUMANITÉ (1)
Copyright © Editions Albin Michel et Bernard Werber -
Paris 2012
Copyright © 2016 for the Polish edition by Wydawnictwo
Sonia Draga
Copyright © 2016 for the Polish translation by
Wydawnictwo Sonia Draga
Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja: Marcin Grabski i Olga Rutkowska
Korekta: Edyta Antoniak-Kiedos, Agnieszka Majewska,
Grzegorz Krzymianowski
ISBN: 978-83-7999-802-9
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane
rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w
jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami
karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy.
Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej
zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub
osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli
Strona 4
cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie
zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek
osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:
[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2016
Skład wersji elektronicznej:
konwersja.virtualo.pl
Strona 5
Spis treści
Dedykacja
Akt pierwszy. Wiek oślepienia
Ekspedycja na Antarktykę
Rocznik „Ewolucja”
Pigmeje i Amazonki
Apocalypse Night
Fazy rozwoju
Akt drugi. Wiek zmiany
Zielony jeździec
W szklanym sześcianie
Misja „Ladies of the Rings”
Homo metamorphosis
Podziękowania
Przypisy
Strona 6
Dla Benjamina
Strona 7
OSTRZEŻENIE
Niniejsza historia toczy się w czasie względnym, a nie w
absolutnym.
Rozgrywa się dokładnie dziesięć lat – co do dnia – po tym,
jak otworzycie tę książkę i zaczniecie ją czytać.
Strona 8
Wszystko nieustannie ewoluuje.
Nadchodzi jednak czas, w którym zmiana następuje
szybciej, gwałtowniej, bardziej spektakularnie.
Zwarty pąk przekształca się w rozwinięty kwiat.
Gąsienica wydostaje się z ciemnej otoczki i przeobraża się
w lekkiego kolorowego motyla.
Nastolatek staje się dorosły.
Plemię żyjące wśród strachu, egoizmu i przemocy zmienia
się w świadomą i solidarną cywilizację.
Metamorfoza ta dokonuje się często w spazmach, skurczach
i bólu.
Pozostawia po sobie starą pustą powłokę na gałęzi drzewa,
przykre wspomnienia związane z pożółkłymi zdjęciami, tragedie
spisane na kartach podręczników historii, ruiny i muzea nic
nieznaczących szczątków archaicznego świata.
Przeobrażona istota może pofrunąć ku słońcu i osuszyć
nowe skrzydła.
Niemniej w miarę zbliżania się momentu metamorfozy
wyłaniają się siły mające na celu uniemożliwienie jej
wystąpienia. Emanują one ze wszystkich osób, które obawiają
się transformacji w nieznane i wolą stagnację albo nawet powrót
do tego, co było. Nie można nie doceniać hamujących sił.
Przede wszystkim dlatego, że często mają one przewagę, a
także z tego powodu, że są potężniejsze i lepiej zakorzenione niż
siły ewolucyjne.
Chęć pozostania w dawnym świecie budzi zaufanie. Obawa
przed postępem jest naturalna. Mimo to organizm, jeśli odmawia
zmiany, ulega skostnieniu, dusi się w starej skórze, nie mogąc
ujawnić prawdziwego potencjału.
Kiedy danemu osobnikowi udaje się poszerzyć pole
widzenia w czasie i przestrzeni, naturalnie zaczyna go pociągać
Strona 9
metamorfoza zarówno własna, jak i dotycząca otaczających go
istot.
Edmund Wells
Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej, tom VII
Strona 10
AKT PIERWSZY
Wiek oślepienia
1.
Czy istoty ludzkie potrafią ewoluować?
Czasami mnie niepokoją.
Powinnam im pomóc czy zostawić je na łaskę losu?
Nie mogę jednak ich porzucić, zaplanowałam bowiem ich
udział w wielkim projekcie.
Do tej konkretnej misji muszę wybrać kilka osób spośród
najbardziej pomysłowych i najmniej lękliwych.
Jak je znaleźć? Jest ich tak dużo.
A jeśli się pomylę i trafię na nieudaczników? Znam ich
szkodliwość.
Choćby dziś rano jacyś nieprzytomni ludzie doprowadzili
do eksplozji jednej z bomb atomowych pod moją skórą!
Była potężniejsza niż zazwyczaj.
Nie zdają sobie sprawy ze szkód, jakie mi wyrządzają.
A potem się dziwią, że reaguję.
2.
WIADOMOŚCI SPECJALNE: Dziś rano o godzinie 9.23
popękały płyty kontynentalne na dnie Oceanu Indyjskiego.
Tarcie spowodowało na powierzchni trzęsienie ziemi o sile 9,1
stopnia w skali Richtera. W następstwie wstrząsów powstała
trzydziestometrowa fala, która wdarła się dziesięć kilometrów w
głąb lądu. Łączymy się natychmiast z naszym korespondentem
na miejscu zdarzenia, Georges’em Charasem.
– Georges, wszystko widziałeś. Czy możesz nam
opowiedzieć, co dokładnie się wydarzyło?
Strona 11
– Istotnie, oglądałem tragedię z helikoptera. Wyglądało to
tak, jakby morski potwór zaatakował pakistańskie wybrzeże.
Ciemnozielona ściana wody zwieńczona srebrzystą pianą runęła
niczym wściekły potok na Karaczi, ekonomiczną stolicę
Pakistanu, zmywając budynki i małe domy, jak gdyby były
zrobione z masy papierowej. Zapewniam cię, Lucienne, że było
to straszliwe widowisko. Ludzie dosłownie wylewali się na
ulice, pędzili do samochodów. Nieszczęśni, nie zajechali za
daleko. Pojazdy stanęły w korkach. Pasażerowie opuszczali w
pośpiechu swoje nieprzydatne stalowe muszle. Biegli. Zastępy
uciekinierów z bagażami i dziećmi lawirowały między
unieruchomionymi samochodami. Wodna lawina postępowała
niepowstrzymanie. Okropny widok. Dopadła tysiące osób –
zatopiła, zmiażdżyła, zalała. Unoszące się na wodzie pojazdy
zderzały się z wirującymi statkami, zgniecionymi autobusami,
zniszczonymi pociągami, połamanymi latarniami, kawałkami
dachów. Karaczi jest już tylko miastem zatopionym w
błotnistych wodach.
– Dziękuję, Georges. Właśnie się dowiedziałam, że jest
organizowana międzynarodowa pomoc dla poszkodowanych.
Przedstawiciele władz pakistańskich szacują liczbę ofiar na
dziesięć do dwudziestu tysięcy osób. Będziemy państwa
informować w miarę rozwoju sytuacji.
3.
Proszę, już po wszystkim.
Wciąż ulepszam moje „dreszcze”.
Nadal jednak brakuje mi precyzji.
Nie celowałam wcale w ludzi z tych terenów.
Trzeba było uderzyć znacznie dalej na północnym
zachodzie, tam, gdzie nastąpiła ostatnia podziemna eksplozja
Strona 12
jądrowa.
Cóż, powinno im to mimo wszystko dać do myślenia.
Czy jestem wobec nich zbyt surowa?
Muszę wybrać jednego lub dwoje i zainspirować ich moim
wielkim projektem.
Jak ich znaleźć wśród tej mrowiącej się masy osobników?
Przede wszystkim muszę się uspokoić, zapomnieć chwilowo
o misji, jaką powierzę kilku istotom ludzkim. Muszę odpocząć.
Co się jednak dzieje? Coś mnie kłuje w biegun południowy.
Czy to możliwe, że już usiłują się zemścić?
Nie. Nawet jeszcze nie uświadomili sobie mojej egzystencji
jako żywej istoty, jak więc mogliby chcieć mnie ukarać?
Strona 13
Ekspedycja na Antarktykę
4.
Głowica z węglika wolframu z osadzonym diamentem
przebiła właśnie twardą powłokę skorupy ziemskiej.
Końcówka świdra wiertniczego, nie napotkawszy już
oporu, zanurza się dalej swobodnie niczym śrubokręt zagłębiany
w miękkie drewno.
Na powierzchni – w białym i lodowatym piekle Antarktyki,
chłostani przenikliwymi wiatrami – troje członków ekspedycji
Charlesa Wellsa zgromadziło się w pobliżu dziesięciometrowej
wieży wiertniczej, którą cierpliwie złożyło.
Silniki, stękając, wyciągają ciężkie stalowe pręty, które
przebiły się przez wszystkie warstwy osadowe podłoża.
Na ekranach maszyny wiertniczej wyświetlają się wyniki
pierwszych pomiarów. Na głębokości dokładnie trzech tysięcy
sześciuset dwudziestu trzech metrów zauważono kieszeń
powietrzną. Pod obojętnymi spojrzeniami grupy pingwinów
troje ludzi demontuje po kolei wciągniki urządzenia i nachyla się
nad ziejącym otworem. Głowica wywierciła otwór średnicy
jednego metra, wystarczający, aby członkowie ekspedycji mogli
się przezeń przedostać.
Spuszczają w głąb otworu długie, miękkie drabiny ze
stalowej linki.
Opatuleni w grube pomarańczowe skafandry, trzej badacze
zanurzają się w ciemnościach.
Rozjaśnione białym światłem latarek elektrycznych, a także
przytłumionymi żółtymi promieniami lampek na kaskach,
ukazują się ich oczom wnętrzności ziemi – lśniące i pełne
zakamarków.
Strona 14
Celem badaczy jest weryfikacja hipotezy najstarszego
spośród nich, profesora Charlesa Wellsa, od którego wzięła się
nazwa tej ekspedycji. Jego zdaniem, na biegunie południowym
utrzymywała się niegdyś znacznie łagodniejsza temperatura i
rósł tu rozległy las iglasty, prawdopodobnie zamieszkiwany
przez dinozaury.
Hipoteza ta została zresztą umocniona odkryciem
dokonanym dzięki satelicie Radarsat w latach osiemdziesiątych
w pobliżu rosyjskiej stacji Wostok – na głębokości trzech
kilometrów miało się znajdować podlodowcowe jezioro długości
dwustu pięćdziesięciu kilometrów i szerokości pięćdziesięciu
kilometrów. W lutym 2012 roku rosyjska sonda zdołała przebić
się aż do samego jeziora, otwór jednak, ledwie
kilkucentymetrowy, umożliwił wyłącznie wydobycie próbek
minerałów i lodu.
Dziś dziura jest wystarczająco szeroka, by pozwolić trzem
osobom zapuścić się pod skorupę ziemską.
Profesor Wells jest przekonany, że jeśli na Antarktyce
kiedykolwiek kwitło życie, to – zgodnie z zasadami logiki – w
jeziorze powinny się zachować skamieliny.
Po bezskutecznych staraniach o uzyskanie subwencji od
instytucji publicznych słynny naukowiec znalazł w końcu
prywatnego sponsora, który zgodził się sfinansować odważną
ekspedycję. Na pomarańczowym skafandrze widnieje więc,
zapisana dużymi czarno-białymi literami, nazwa marki należącej
do przemysłowca związanego z produkcją mrożonek: Mrożonki
GELUX, tuż nad hasłem przedsiębiorstwa: „Najlepsze
przechowywane w chłodzie mięsa w najniższych cenach”.
Pewna stacja telewizyjna zamówiła film dokumentalny i
przydzieliła kamerzystkę, pod warunkiem, że na kasku i
rękawicach szefa ekspedycji pojawi się napis: „CANAL 13 –
Strona 15
program ekstremalnych podróży”.
Dziennikarka Vanessa Biton z kamerą zawsze trzyma się z
tyłu, żeby filmować Charlesa Wellsa i jego asystentkę, młodą
badaczkę Mélanie Tesquet. Wszyscy troje schodzą ostrożnie pod
ziemię po miękkich drabinach spuszczonych w głąb ciemności.
Trzy tysiące sześćset dwadzieścia trzy metry do pokonania
pionowo w dół wymagają odpoczynku co tysiąc metrów.
Wreszcie podeszwy ich butów dotykają płaskiej
powierzchni.
Snopy światła przeszukują ciemność, odsłaniając powoli
przestronną jaskinię.
– Jezioro Wostok... – szepcze Vanessa Biton.
W blasku latarek migoce wodne rozlewisko.
– Miał pan rację, profesorze. To nie legenda, pod ławicą
lodową Antarktyki rzeczywiście znajduje się podziemne jezioro
– przyznaje Mélanie Tesquet.
Posuwają się naprzód brzegiem jeziora migoczącego
turkusem i fiołkowym różem. Temperatura jest niewiele wyższa
niż na powierzchni i ich oddechy zamieniają się w słupy białej
pary. Stalaktyty i stalagmity otaczają doskonały owal jeziora w
odcieniach granatu i fioletu.
– Można by pomyśleć, że znajdujemy się w czyichś ustach
– zauważa młoda dziennikarka, oświetlając długie wypustki
białego lodu przypominające zęby.
– Sklepienie wygląda jak podniebienie. A to jezioro
mogłoby być śliną – przyznaje asystentka naukowca.
Stawiają duże kroki.
Na ścianach zauważają ślady roślinnych skamielin –
mchów i paproci.
– Tu naprawdę istniało życie – potwierdza Mélanie.
Kontynuują badanie terenu i trafiają na skamieliny
Strona 16
zwierząt: ślimaków i małży dwuskorupowych. Mélanie Tesquet
odrywa kilka z nich za pomocą dłuta. Fotografuje je, po czym
ogląda pod przenośnym mikroskopem elektronicznym.
– To gatunek trylobitów, które są znajdowane w strefach
umiarkowanych. To potwierdza pana hipotezę, profesorze:
swego czasu panowała tutaj łagodna temperatura.
W miarę jak poruszają się naprzód, odkrywają jeszcze inne
mięczaki wrośnięte w ściany, głównie ślimaki wodne, skorupiaki
i robaki.
– Są olbrzymie – stwierdza Mélanie. – Nigdy nie widziałam
amonitów o takich rozmiarach.
Idą brzegiem jeziora, oświetlają otoczenie, fotografują,
nagrywają, pobierają próbki skał i natychmiast je analizują.
Profesor Wells z kolei daje pierwszeństwo swojemu drogiemu
notesowi, w którym gorączkowo coś zapisuje.
– Cóż, nie przybyliśmy tu na próżno, profesorze – oznajmia
asystentka. – Możemy wydostać się na powierzchnię i ogłosić
nasze odkrycie światu.
Dziennikarka podchodzi do profesora i kręci ujęcie notesu
w zbliżeniu.
– Papier i ołówek, jak za czasów dawnych naukowców –
zauważa młoda kobieta. – Dość staroświeckie. Nie wiedziałam,
że światowej sławy badacz, taki jak pan, korzysta jeszcze z tego
typu narzędzi.
Uczony nie odpowiada, notuje kilka zdań, po czym chowa
notes i rusza naprzód.
– Profesorze! Profesorze! Proszę się zanadto nie oddalać,
nigdy nie zdołamy zbadać całego brzegu. Musimy wrócić ze
sprzętem – woła asystentka.
Mężczyzna w pomarańczowym skafandrze nieruchomieje z
latarką wycelowaną w konkretnym kierunku.
Strona 17
– Tędy! – rzuca.
5.
Co ich napadło, żeby nakłuwać mnie na biegunie
południowym, tak daleko od zgrupowań jakichkolwiek
populacji?
6.
Tunel biegnie prostopadle do osi jeziora.
W świetle latarek skała zdaje się miejscami pożyłkowana
ochrą, czerwienią i różem.
Troje członków ekspedycji przemierza kilometr łagodnej
pochyłości, która kończy się drugą pieczarą, równie wysoką, jak
pierwsza, lecz nieco węższą.
Nad podłożem unosi się cienka warstwa szarej mgły. Snopy
światła rzucane przez lampy wydobywają z matowych oparów
spiczaste skały.
– Po jamie ustnej jama brzuszna? – sugeruje Vanessa Biton,
cały czas filmując.
– Albo serce – dodaje Mélanie Tesquet, oświetlając
fragment sklepienia poprzecinany skomplikowanymi czarnymi i
lśniącymi żyłkami.
Charles Wells wodzi wokoło snopem światła latarki, aż
nagle zatrzymuje go na nietypowym elemencie: białej i wąskiej
wypukłości wyłaniającej się z mgły. Lekko zaokrąglona, wznosi
się na kilka metrów.
– Co to? – pyta zaintrygowana dziennikarka.
– Zbyt krzywe, żeby mogło być stalagmitem – stwierdza
asystentka.
Podchodzą bliżej i oświetlają osobliwy kształt otoczony
aureolą oparów.
Strona 18
– To nie jest minerał, roślina zresztą też nie – zauważa
Mélanie.
Głos zabiera profesor Wells:
– To nie stalagmit, to zwierzęca kość. Jakby... żebro.
Wielometrowe żebro.
Słychać przyspieszone oddechy.
– Żebro?
– Należące, moim zdaniem, do szkieletu dinozaura –
oznajmia uczony z nieumiejętnie powstrzymywanym
podnieceniem.
Pociera rękawicą warstwę szronu i wyjaśnia swoją
hipotezę.
– Załóżmy, że żyły tutaj dinozaury. Znalazły pod ziemią
schronienie przed nieprzyjaznymi warunkami środowiska, jakie
zapanowały na zewnątrz. Być może po zmianie temperatury lub
grawitacji.
Asystentka profesora Wellsa opuszcza krąg światła latarki
na podłoże i stwierdza, że olbrzymie żebro jest jednym z wielu
równie olbrzymich, tworzących mostek zespolony z kręgami
kręgosłupa połączonego z kościstą kulą przypominającą czaszkę.
– Wydaje mi się, że to nie dinozaur – oświadcza.
Ruchomy snop światła ślizgający się wśród cieni zdaje się
ożywiać oczodoły wielkiej głowy.
– Prawdę mówiąc, to mi nie wygląda nawet na gada –
szepcze Mélanie. – Mam wrażenie, że to raczej... olbrzymia
małpa albo inne zwierzę naczelne.
– To człowiek, ale gigantycznych rozmiarów – uzupełnia
profesor Wells.
7.
Tym razem wwiercili się naprawdę bardzo głęboko.
Strona 19
Znajdują się dobre trzy kilometry pod moją skórą.
Co zamierzają zrobić?
8.
Dziennikarka Vanessa Biton filmuje półkulę, na którą
składa się wierzchołek, czoło i łuki brwiowe prehistorycznej
czaszki.
Dwoje badaczy fotografuje osobliwy szkielet pod
wszystkimi kątami, po czym postanawia kontynuować
przerwaną eksplorację podziemnej jaskini. Trafiają na drugi
człekokształtny szkielet, tej samej wielkości co pierwszy. Tu
również wszystkie kości są nienaruszone, doskonale
zakonserwowane w chłodzie, pokryte cienką warstwą szronu.
Usta Charlesa Wellsa wykrzywiają się teraz nerwowo,
wyrażając z trudem powstrzymywaną radość. Ociera wierzchem
dłoni białe wąsy i brodę.
– Jeśli moje przypuszczenia się sprawdzą, być może wpadł
nam w ręce dowód na to, że w zamierzchłych czasach istniał na
naszej planecie inny gatunek ludzi o tytanicznych rozmiarach.
Mélanie wyciąga miernik laserowy i odczytuje liczbę, która
wyświetla się na ekranie.
– Od stóp aż po głowę mierzy on siedemnaście koma
dziesięć metra długości – oznajmia.
– Wysokość budynku – wtrąca Vanessa. – Jak to możliwe,
by istoty człekokształtne były dziesięć razy większe od nas?
Dziennikarka filmuje odkrycie, podczas gdy naukowiec
fotografuje scenę pod różnymi kątami własnym aparatem.
Profesor Wells zapełnia karnet znakami, notatkami, niewielkimi
szkicami i pytajnikami.
Podchodzi do niego Mélanie.
– O czym pan myśli, profesorze Wells?
Strona 20
– Nie mogę się doczekać, aż mój syn dowie się o tym
odkryciu.
– Syn? Jest pan na Antarktyce i myśli o synu?
– David ma dwadzieścia siedem lat i pasjonuje się biologią.
Jesteśmy rodziną badaczy, mój dziadek był specjalistą od
mrówek. David zajmuje się głównie redukowaniem roślin,
bonsai, ale teraz, w świetle tego odkrycia... – Wskazuje czaszkę
końcem długopisu. – Trudno będzie przebić tę naukową stawkę.
Mélanie Tesquet nie podoba się zarozumiały ton uczonego.
Odkąd wyruszyli w podróż, wciąż słyszy z jego ust superlatywy,
jak gdyby musiał bezustannie wychwalać swoją śmiałość, swoje
szczęście i talent.
– Przed każdym pokoleniem stoi to samo wyzwanie:
przewyższyć dzieło poprzedniej generacji – mówi asystentka
profesora. – Ten olbrzym stanowi zapewne pozostałość
zaginionej ludzkości, my stanowimy teraźniejszość, a pana syn
jest przyszłością. Na pewno poradzi sobie lepiej od nas. Zawsze
można być lepszym od swoich rodziców.
Charles Wells ociera czoło i ciągnie, jak gdyby niczego nie
usłyszał:
– David wreszcie pozna ignorowaną do tej pory prawdę.
Odtąd on, całe jego pokolenie, a także przyszłe generacje będą
dowiadywać się z podręczników historii, że przed współczesnym
człowiekiem istniały te siedemnastometrowe kolosy.
Wypowiedział te słowa uroczyście, po czym wyjaśnił
swoim towarzyszkom:
– Właśnie odkryliśmy, że przed Homo sapiens istniał
nieznany nam dotąd gatunek ludzki.
Charles Wells waha się, notuje kilka zdań w notesie, żeby
nie zapomnieć, przekreśla kilka innych, z których nie jest
zadowolony, i mówi: