Składkowski Sławoj - Strzępy meldunków

Szczegóły
Tytuł Składkowski Sławoj - Strzępy meldunków
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Składkowski Sławoj - Strzępy meldunków PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Składkowski Sławoj - Strzępy meldunków PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Składkowski Sławoj - Strzępy meldunków - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Sławoj Składkowski Strzępy meldunków Felicjan kład i Przedmoiuą opatrzył Andrzej Garlicki Wydaumictmo Ministerstwa Obrony NarodotueJ Warszawa 1988 Strzępy meldunków Obwolutę, okładkę i stronę tytułową projektował MICHAŁ JĘDRCZAK Przvoisv i indeks osób onracował MICHAŁ CZAJKA Redaktor WANDA ZBYSZEWSKA Redaktor techniczny RENATA WOJCIECHOWSKA PRZEDMOWA Korektor ZOFIA BANASIAK "Nazywałem go - pisał w wydanej w 1941 roku Historii Polski Stanisław Cat- Mackiewicz - .Komendanta Piłsudskiego wachmistrzem So-roką'. Kto wie, może gdyby zacnego Sorokę zrobiono kanclerzem Rzeczypospolitej, także by zwariował. Jako pisarz, Składkowski pozostanie w literaturze polskiej - jego pyszna proza wojskowa przypomina jędr-nością i świetną polszczyzną styl Jana Chryzostoma na Gosławicach Paska. Składkowski miał rozmach, dynamiczność, ujawniał ją zwłaszcza w sprawach, do których dorósł, a więc przede wszystkim w sprawach klozetów i urządzeń sanitarnych. Jego reformy w tej dziedzinie były tak arbitralne i tak energicznie przeprowadzane w całej Polsce, że nazwałem go ,Piotrem Wielkim w klozetowej skali'. Za czasów jego premierostwa przywieziono do Polski zwłoki króla i wielkiego księcia Stanisława Augusta. Składkowski oświadczył, że nie może tego króla pochować na Wawelu, bo to był zły król, i w nocy po kryjomu kazał go zamurować w zakrystii w Wołczynie, b. rodzinnym majątku Poniatowskich na Podlasiu. Pisałem mu wtedy dość wyraźnie: ,zobaczymy jeszcze, na jaki pogrzeb pan zasłużysz'. Istotnie, gdy cała Europa budowała schrony, Składkowski wiercił dziury w płotach, domagając się, by cała Polska miała płoty z drutu lub żeby chłopi bielili swe chaty. Nawet w tragicznym odwrocie z Polski sam premier spisywał protokoły za niechlujnie utrzymane śmietniki. Tragizmem narodów słowiańskich są rządy państw oddane obłąkańcom; lejce rozbieganej czwórki czy kierownica samochodu w rękach obłąkańca nie są widokiem tak tragicznym jak obłąkane władztwo nad wielkim państwem i żywym narodem. Paweł I, obłąkany rycerz, wizjoner średniowiecza na tronie Rosji. Rasputin, u nas Składkowski. Był to zresztą dobry człowiek, dobry żołnierz, dobry Polak. Zwichnęli mu umysł, pozbawili poczucia uczciwości żołnierskiej ci, co zrobili go premierem, wyrządzając mu tym największą osobistą krzywdę" *. * Stanisław Mackiewicz (Cat): Historia Polski od 11 listopada 1918 r. do 17 września 1939 r., Londyn 1941, s. 278-279. Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1988 LI-0 TKK A * ! Biblioteka WDiNP UW 1098004486 ISBN 83-11-07600-6 Cat miał powody, by nie lubić ostatniego premiera II Rzeczypospolitej, bo na jego to właśnie polecenie znalazł się, na krótko zresztą, w Berezie Kartuskiej. Pamiętajmy też, że cytowany fragment pisany byJ w kilkanaście miesięcy po klęsce wrześniowej. W miarę upływu czasu historiografia emigracyjna łagodniała w ocenach generała Felicjana Sławoja Składkowskiego. Władysław Pobóg-Ma-linowski stwierdzając, iż powołanie gabinetu Składkowskiego było rezultatem kompromisu pomiędzy Mościckim i Rydzem-Smigłym, wskazywał, że w tej sytuacji premier "musiał zrezygnować ze swoich konstytucyjnych praw i obowiązków", bowiem każdy z ministrów "miał swe oparcie albo u Prezydenta, albo u Śmigłego, i stąd zależność ich od premiera była umiarkowana i względna". W rezultacie "ograniczony w roli premiera, mógł Składkowski tym więcej czasu l energii poświęcić sprawom wewnętrznym, zrobił też bardzo dużo w zakresie usprawnienia administracji i podniesienia stanu sanitarnego kraju; ponadto - zarządzenia jego o odnowieniu domów, porządkowaniu dróg, burzeniu płotów, wprowadzaniu siatkowych ogrodzeń, zakładaniu trawników, sadzeniu drzew zmieniały wygląd przedmieść, dzielnic, ulic w całej niemal Polsce, dawały przy tym możność dorywczego zatrudnienia do 120 tyś. ludzi, a więc i ważnego odciążenia problemu bezrobocia" *. Adam Krzyżanowski, wybitny ekonomista i człowiek dobrze zorientowany w personaliach obozu sanacyjnego, pisał, że "Sławoj Składkowski był człowiekiem szczęśliwym. Zaciągnął się do Legionów. Czuł się stale żołnierzem, powołanym li tylko do wykonywania rozkazów, wydawanych przez przełożonych, którzy za niego myśleli i kierowali jego postępowaniem. Nfe żarła go ambicja wpływania na tok wypadków. Wystarczyło mu być posłusznym komendantowi Legionów, a po jego śmierci - następcy" **. Podobnie pisze o Sławoju Składkowskim Paweł Zaremba stwierdzając, że jego osoba i działalność "były i wówczas, i później ulubionym przedmiotem różnych anegdot i dykteryjek, po części prawdziwych, a po części tylko dowcipnych. Składkowski się wcale na nie nie oburzał, a będąc sam - jak wiemy chociażby z jego twórczości literackiej - człowiekiem bardzo dowcipnym, z dużym zapałem tę atmosferę wokół swojej osoby podsycał. Sprawiedliwość wymaga przyznania mu wielu zasług dzięki jego pracowitości i zapobiegliwości, lecz raczej jako ministra spraw wewnętrznych, a nie premiera rządu. Sam mówił o sobie z humorem, że jest premierem ,faute de mieux' - z braku kogoś lepszego, lub inaczej, że każdy inny premier komuś by przeszkadzał. Przyznawał też, że zawsze wykonywał rozkazy Piłsudskiego, jako wojskowy. W rzeczywistości był wojskowym lekarzem. Po śmierci Piłsudskiego obją! * Władysław Pobóg-Malinowski: Najnowsza historia polityczna Polski 1864-1945. Tom drugi, część pierwsza, Londyn 1953, s. 645-646. ** Adan Krzyżanowski: Dzieje Polski, Paryż 1973, s. 195-196. premierostwo, gdyż tego sobie życzył następca Piłsudskiego - to znaczy 3migły-Rydz jako najstarszy oficer" *. Historiografia krajowa nie zajmowała się dotychczas postacią Sławoja Składkowskiego. W syntezach dziejów II Rzeczypospolitej temu najdłużej urzędującemu premierowi poświęca się w najlepszym razie parę zdań **. W świadomości społecznej utrwalił się raczej stereotyp z Domku z kart Emila Zegadłowicza, gdzie Sławoj Składkowski przedstawiony jest w karykaturalnym uproszczeniu. Koresponduje z tym charakterystyka, którą daje Romeyko: "Sama już sylwetka tego ,męża stanu' wydawała mi się zawsze dziwna. Nie umiałem wyzbyć się wrażenia, że obserwuję takiego sobie pełnego żywotności ,pospolitaka' wciągniętego w mundur o numer za duży, wbitego w, komiśne' buty, któremu jeszcze przed łaźnią i fryzjerem przyczepiano ostrogi, akselbanty i ordery. Wulgarny w zachowaniu się i w mowie, wiecznie się spieszył; ruchy jego były szorstkie, nieopanowane, wzrok rozbiegany, którego nie potrafił zatrzymać na jednym miejscu czy osobie. Widział i słyszał jedynie to, co uprzednio zamierzał zobaczyć czy usłyszeć; zachłystywał się * Paweł Zaremba: Historia dwudziestolecia (1918-1939). Tom II Do druku przygotował Marek Łatyński, Paryż 1981, s. 231. ** W obszernym, czteroczęściowym, tomie IV Historii Polski przygotowanym przez Instytut Historii PAN o Sławoju Składkowskim czytamy: "Nowy premier, lekarz, generał, poprzednio parokrotny minister, oddany całkowicie Piłsudskiemu, uzdolniony publicysta i błyskotliwy mówca był przede wszystkim wykonawcą i powolnym narzędziem w rękach Rydza--Śmigłego, nie posiadał wystarczających kwalifikacji na ten wysoki urząd, jako polityk był indywidualnością mniej niż przeciętną" (s. 225-226). Henryk Zieliński pisze o Składkowskim, że "nie miał on poważniejszych aspiracji politycznych, był typem wykonawcy o raczej ograniczonych horyzontach myślowych, służbiście posłusznego zarówno prezydentowi, jak i generalnemu inspektorowi" (Historia Polski 1914-1939, Wrocław 1983, s. 247). "Składkowski - stwierdza Andrzej Ajnenkiel - zasłynął swymi nagłymi, przeprowadzanymi w różnych porach dnia i nocy, inspekcjami. Chciał w ten sposób usprawnić administrację. Ośmieszano jego usiłowania podniesienia stanu sanitarnego kraju, owo ,malowanie płotów' i .sławojki". Stał się też głośny jako inicjator brutalnych posunięć pacyfikacyjnych, autor pamiętnych słów ,policja strzelała i strzelać będzie', zwolennik głośnego ,i owszem', dającego placet postulowanemu przez prawicę ekonomicznemu bojkotowi Żydów. On też przyczynił się znacznie do ponownego zapełnienia 'Więźniami Berezy. Jako premier ograniczał się przede wszystkim do kierowania resortem spraw wewnętrznych. Próby koordynowania działalności innych ministerstw napotykały przeszkody z tego przede wszystkim powodu, że każdy z ministrów miał oparcie bądź u prezydenta, bądź u Rydza i z tej przyczyny w niewielkim stopniu liczył się z nominalnym szefem rządu" (Polska po przewrocie majowym. Zarys dziejów -politycznych Polski 1926-1939. Warszawa 1980, s. 518). Piotr Stawecki, świetny znawca problematyki wojskowej II RP, unika oceny Sławoja Składkowskiego (Następcy Komendanta. Wojsko a polityka wewnętrzna Drugiej Rzeczypospolitej to latach 193S-1939, Warszawa 1969. s. 39). od szybkiege mówienia. Umysł jego nie podlegał woli skupienia, zastanowienia się, przemyślenia. Wyniosły, zarozumiały, arbitralny i arogancki w stosunku do podwładnych i mniej znanych - obcych, ,brat łata' w stosunku do ,braci legionowej'..." *. Pamiętać jednak należy, że Romeyko pisze, iż nie może myśleć o Sławoju bez odrazy. W każdym razie ten stereotyp tępego zupaka, maniaka "sławojęk" i radosnego "byczo jest" powszechnie funkcjonuje. Na pewno nie był Sławoj intelektualistą, na pewno zostając premierem znacznie przekroczył próg niekompetencji, ale mimo wszystko i ocena Cata-Mackiewicza, i charakterystyka Romeyki wydają się krzywdzące. Czas już chyba napisać naukową biografię i tej postaci. A materiału, i to różnorodnego, jest bardzo wiele. Póki co należy przedstawić w encyklopedycznym skrócie koleje życia autora Strzępów meldunków. Urodził się 9 czerwca 1835 r w zaborze rosyjskim, w Gąbinie, w powiecie gostyńskim. Jego ojciec, Wincenty, był sędzią. Gimnazjum ukończył Sławoj w Kielcach, do których przenieśli się rodzice, i w 1904 roku zapisał się na Wydział Lekarski Uniwersytetu Warszawskiego. Studiował zaledwie kilka tygodni, gdy za udział w manifestacji na placu Grzybowskim, w dniu 13 listopada, został aresztowany i osadzony na Pawiaku. Był wówczas członkiem "Spójni", organizacji znajdującej się pod wpływem Polskiej Partii Socjalistycznej. Stąd prowadzała już prosta droga do PPS. Po krótkim pobycie na Pawiaku Składkowski odesłany został pod nadzór policyjny do Kielc. Tu w gorących miesiącach rewolucji działa w PPS, często, jak wspomina, wyjeżdżając do pobliskiego Zagłębia. Studia medyczne ukończył w 1911 roku w Uniwersytecie Jagiellońskim i tamże został asystentem u znanego anatoma, profesora Kazimierza Kostaneckiego. Może by i został Sławoj zwykłym lekarzem, gdyby nie wielka wojna. W sierpniu 1914 roku wstępuje do Legionów i służy jako lekarz najpierw w V batalionie, a później w l, 7 i 5 pułku piechoty. Opisał to w dwutomowych wspomnieniach zatytułowanych Moja slużba w Brygadzie. W lipcu 1917 roku, po kryzysie przysięgowym, jako poddany rosyjski osadzony został w obozie oficerskim w Beniaminowie. Wspomnienia z tego okresu ukazały się w tomie zatytułowanym Beniaminów. Gdy wybuchła niepodległość, objął komendę tworzącego się w Zagłębiu Wojska Polskiego. Wówczas to właśnie złożył pierwszy w Niepodległej meldunek Komendantowi. "Broń, odebrana Austriakom i Niemcom - pisze w Strzępach meldunków - dostała się częściowo w ręce ludności cywilnej. Skorzystali z tego komuniści i stworzyli oddziały czerwonej gwardii, zaopatrzone w karabiny ręczne i maszynowe, ćwiczące się na licznych punktach zbornych i wartowniach. Żołnierz, który miał stawić czoło tej lokalnej czerwonej gwardii, był młody, ideowy, ale niedosta- * Marian Romeyko: Przed i po maju, t. 2. Warszawa 1976, s. 274. tecznie wyszkolony, a w wielu wypadkach spokrewniony z komunistami. Trudno było żądać, by strzelaj z zimną krwią do swych krewnych spod czerwonego sztandaru". Od pierwszych dni niepodległości miał więc Sławoj do czynienia z zadaniami raczej policyjnymi niż wojskowymi. Przez kilka miesięcy, do kwietnia 1919 roku był oficerem politycznym w Dowództwie Okręgu Wojskowego w Będzinie. Szybko awansował. Pierwszy meldunek składał u Piłsudskiego jeszcze jako kapitan. Nominację na pułkownika otrzymał ze starszeństwem od l czerwca 1919 roku. Był kolejno szefem sanitarnym dywizji, grupy operacyjnej, armii. W latach 1921-1923 był inspektorem Oddziałów Sanitarnych WP. W 1924 roku skierowany został na kurs w Ecole Superieure de Guerre we Francji. W opinii o nim pisał płk Trousson, dyrektor wyszkolenia Francuskiej Misji Wojskowej: "jego umysł był przyzwyczajony do rozstrzygnięć bezwzględnych i nie podlegających dyskusji. Jego szorstki i niewątpliwie despotyczny charakter zdawał się mięknąć i naginać do naszych rozumowań... Pod szorstką skorupą ukrywa się u niego wielka uczciwość" *. Przewrót majowy zastał Składkowskiego, już jako generała brygady, na stanowisku szefa Departamentu Sanitarnego Ministerstwa Spraw Wojskowych. Nie miał oczywiście żadnych wątpliwości, po której opowiedzieć się stronie. Był piłsudczykiem, choć jak pisał po latach, nie odgrywał wśród piłsudczyków wybitnej roli. W drugim dniu przewrotu, 13 maja 1926 roku, generał Dreszer mianował Składkowskiego komisarzem rządu na m. st. Warszawę, co odpowiadało stanowisku wojewody. Miał za zadanie utrzymać porządek ł spokój w Warszawie oraz zapewnić ludności wyżywienie po normalnych cenach. "Kiedy tylko umilkły strzały uliczne - wspomina Feliks Młynarski - zaraz zgłosił się do Banku Polskiego gen. Felicjan Sławoj Składkowski, mianowany komisarzem na miasto Warszawę. Buńczucznie zakomunikował, że Piłsudski nakazuje utrzymanie stabilizacji złotego. Zapytałem go, czy i ile milionów dolarów przynosi, aby zrealizować taki .rozkaz', ponieważ chyba orientuje się, że stabilizacja będzie wymagać obfitych środków dewizowych. Zdetonowany wycofał się z .nakazu', a tylko prosił o doraźne przeciwdziałanie panice giełdowej, gdyby się zrodziła **. Ale mimo wszystko dawał sobie Sławoj Składkowski nieźle radę na nowym stanowisku. Gdy więc jesienią 1926 roku nastąpiło pierwsze po przewrocie majowym przesilenie gabinetowe i generał Kazimierz Mło-dzianowski opuścić musiał Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, Piłsudski wezwał Składkowskiego do Belwederu i oświadczył mu: "No więc zostaniecie ministrem spraw wewnętrznych, bo Młodzianowski nie chce już' dłużej pracować z tym... Sejmem", a gdy zaskoczony Sławoj powiedział, * Centralne Archiwum Wojskowe, sygn. 2150. Dziękuję doc. dr. hab. Piotrowi Staweckiemu za udostępnienie mi tej opinii. ** Feliks Młynarski: Wspomnienia, Warszawa 1971, s. 281. że nigdy z polityką nie miał do czynienia, Piłsudski zakończył audiencję: "Niepotrzebna tu polityka. Wszyscy krzyczą, że jesteście administrator, więc dlatego będziecie ministrem. Zameldujecie się u pana Bartla. No do widzenia!" Te trzy kropki przed słowem Sejm oznaczają słowo nieparlamentarne. Piłsudski często słów takich używał, a autor Strzępów meldunków zastępował je kropkami, co czasami powoduje, że wypowiedzi Piłsudskiego są niezbyt zrozumiałe. Niezwykła to była forma ministerialnej nominacji. Zacytujmy ko mentarz, jakim opatrzył ten fragment Wacław Jędrzejewicz: "Trzeba tu wyjaśnić specyficzny stosunek Piłsudskiego do Sławoja Składkowskiego, którego dobrze znał z Legionów i bardzo lubił. Nie traktował go jednak jako partnera do rozmów, lecz jako oddanego mu człowieka, gotowego ,posłusznie' wykonać wszelkie polecenia, ściśle według otrzymanych in strukcji. Stąd zwykle suchy ton Piłsudskiego i krótkie polecenia. (...) Na tomiast - stwierdza dalej W. Jędrzejewicz - nie należy z notatek Składkowskiego wyciągać zbyt daleko idących wniosków odnośnie charak terystyki samego Piłsudskiego. Miał on wiele postaci i oblicz i potrafił w rozmowach być bardzo różnym. Jeżeli chodzi o omawiane przesilenie gabinetowe, to można sobie wyobrazić, że zaproszenie do rządu takich osobistości, jak Aleksander Meysztowicz lub Karol Niezabytowski, było zupełnie inne. Piłsudski potrafił być w podobnych rozmowach nie słychanie finezyjnym w doborze argumentów, uważnym w wypowiadaniu swoich myśli, a także w użyciu osobistego czaru w stosunku do ludzi, co wielu współczesnych podkreślało" *. * Sławojowi Składkowskiemu, jak wynika ze Strzępów meldunków i innych jego wspomnień, nigdy nie było dane owej finezji doświadczyć. Jego stosunek do Komendanta był bezkrytycznie bałwochwalczy, co - jak się wydaje - czasami Piłsudskiego denerwowało. Sam Sławoj Skład-kowski "zwykł mawiać, że jest koniem ujeżdżanym przez Marszałka Piłsudskiego i gdy na życzenie Marszałka ustępował z jakiegokolwiek stanowiska, twierdził, że ,jak dobry ogier, z lekka popierdując odchodzi do stajni" **. Ministrem spraw wewnętrznych był ponad trzy lata, bo od 2 października 1926 do 7 grudnia 1929 roku. Następnie powrócił na siedem miesięcy do wojska, jako zastępca szefa administracji armii, by 3 czerwca 1930 roku ponownie objąć resort spraw wewnętrznych. On to właśnie przeprowadził aresztowania przywódców Centrolewu. Do wojska powrócił w czerwcu 1931 roku na stanowisko II wiceministra spraw wojskowych i szefa administracji armii. Jak już wspomnieliśmy, 15 maja 1936 roku, * Wacław Jędrzejewicz: Kronika życia Józefa Pilsudskiego 1857-1935. Tom drugi. Londyn 1977, s. 250. ** Henryk Gruber: Wspomnienia i uwagi. Londyn b.r.w., s. 302. awansowany dwa miesiące wcześniej na generała dywizji, został szefem rządu. Po klęsce wrześniowej został internowany w Rumunii. W czerwcu 1940 roku, wyposażony przez ambasadę polską w Bukareszcie w fałszywy paszport, wyjechał przez Bułgarię do Turcji. Po półrocznym pobycie w Turcji, w styczniu 1941 roku przetransportowany został do Palestyny. Tu przyjęto go do armii, powierzając "inspekcję jednostek i instytucji Armii Polskiej na terenie Palestyny pod względem sanitarnym". Już jednak po czterech miesiącach przeniesiony został do tzw. II grupy, czyli stal się oficerem bez przydziału. W 1947 roku przeniósł się do Wielkiej Brytanii i zamieszkał w Londynie, gdzie zmarł 31 sierpnia 1962 roku. Na emigracji sporo pisał. Między innymi opublikował obszerną relację o pracach i czynnościach rządu polskiego we wrześniu 1939 roku. Rozproszone po różnych emigracyjnych pismach teksty zebrane zostały w dwóch książkach *. Sławoj Składkowski miał zwyczaj codziennego notowania swych czynności w specjalnych zeszytach. "Przez długie trzynaście lat pracy w rządzie od 1926-1939 roku - wspominał - nazbierało się jedenaście tych zeszytów, bogatych w treść i tajemnice państwowe. Na szczęście zapełniane były one mym mało czytelnym pismem, tak że niełatwe do szybkiego odczytania, ale na pewno dość przejrzyste przy powolnym odcyfrowywaniu i przy użyciu szkła powiększającego. Postanowiłem zabrać tę walizkę ze sobą do Bukaresztu, a w razie ucieczki stamtąd, albo ulokować ją u zaufanych ludzi, albo raczej zniszczyć jej zawartość, by nie wpadła w ręce niemieckie lub bolszewickie" **. Niestety zeszyty te zniszczył. Cztery razem z Jakubem Krzemieńskim utopili w jeziorze, pozostałe pracowicie moczył w hotelowej umywalce, by zamazał się kopiowy ołówek, którym były pisane, i następnie wyrzucał. W ten sposób jedno z ciekawszych źródeł do pomajowych dziejów II Rzeczypospolitej zostało unicestwione. Zeszyty te niewątpliwie wykorzystał przy pisaniu Strzępów meldunków. Pierwsze wydanie ukazało się z datą 1936 ,roku, ale egzemplarze gotowe były już w końcu 1935, a więc w kilka zaledwie miesięcy po śmierci Piłsudskiego. Pojawienie się tej książki było sensacją polityczną. Ukazywała ona bowiem Piłsudskiego nie znanego szerszej opinii, ukazywała sposób podejmowania decyzji politycznych, ujawniała wiele spraw dotychczas otoczonych tajemnicą. I była to książka - oczywiście wbrew zamierzeniom autora - demaskatorska. Mieczysław Niedziałkowski, wybitny działacz socjalistyczny, pisał: "Ciekawe są podane w książce fakty. Ciekawa - niesłychanie mentalność autora, który pisząc z niewątpliwą szczerością, nie * Kwiatuszki administracyjne i inne. Londyn 1959; Nie ostatnie słowo oskarżonego. Wspomnienia i artykuły. Londyn 1964. ** Nie ostatnie słowo oskarżonego..., s. 384, 399-400. zdaje sobie sprawy, że kreśląc wizerunek lat ubiegłych zbudował, jeśli mowa o postaci marszałka Piłsudskiego - krzywe zwierciadło; - gdy idzie o tzw. otoczenie marszałka Piłsudskiego zv/ierciadło najdokładniejsze. Ja osobiście, gdym przeczytał Strzępy meldunków, powiedziałem sobie: a jednak nie przypuszczałem, że to było... aż tak... z tym otoczeniem" *. Piłsudczycy rzeczywiście znaleźli się w delikatnej sytuacji. Tym bardziej że Strzępy meldunków ukazały się w okresie - jak nazwał to Bogusław Miedziński - dekompozycji obozu rządzącego. Po śmierci Komendanta rozpoczęła się bowiem ostra walka na szczytach obozu sanacyjnego. Była to walka o koncepcję sprawowania władzy, a tym samym o wpływ na podejmowane decyzje. Nie wnikając w szczegóły stwierdzić można, iż śmierć Piłsudskiego spowodowała destabilizację w piisudczy-kowskiej elicie władzy. Objęcie Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych przez odsuniętego do tej pory od działalności politycznej Rydza-Smig-łego oznaczało istotną zmianę w utrwalanej od końca lat dwudziestych hierarchii grupy kierowniczej. Równocześnie uaktywniło się również dotychczas odsunięte od decyzji politycznych środowisko związane z prezydentem Mościckim. Klęska polityczna obozu sanacyjnego w wyborach jesienią 1935 roku stanowiła dodatkowy cios dla dotychczasowej grupy kierującej obozem. Nic więc dziwnego, że Strzępy meldunków przyjęte zostały przez piłsudczyków z dość wyraźnym zakłopotaniem. Ślad tego można znaleźć w posłowiu autora do wydania emigracyjnego i w zmianach, których dokonał w tym wydaniu **. Publiczne wypowiedzi były jednak nader pozytywne. .Juliusz Kaden-Bandrowski pisał w "Gazecie Polskiej", że chciałby posprzeczać się z kolegą Składkowskim o skromność tytułu: "Tak, tak z kolegą! Bo jeśli na myśl o takim koleżeństwie jeżą się na mundurze generała świetliste pioruny generalskie, a gwiazdy kołnierza ze swych orbit wyskakują, to jednak muszę Składkowskiego poczytywać za kolegę i za jakiego kolegę? Ależ to pisarz wyborny i rasowy pamiętnikarz każdą scenę pamiętający * "Prosto z mostu" 1936, nr 6. ** "...podczas gdy jedni przy czytaniu książki płakali, inni, nie obejmując całości, wyśmiewali zawarte w niej szczegóły lub oburzali się z powodu ich ujawnienia, czasem niektórzy może nawet ze względów subiektywnych". I dalej pisząc, że w powojennej Polsce książki jego są zakazane, dodaje: "Tak się jednak dziwnie składa, że i tu, na wygnaniu, co za dziwna zbieżność, są jednostki chcące przemilczeć moją działalność, nawet pisarską, ł nie uznają tego, że od lat 28, gdzie tylko mogę i jak tylko umiem najlepiej, podnoszę znaczenie dla dziejów Polski postaci Marszałka Piłsudskiego. Niestety np. w broszurze ,W ćwierćwiecze zgonu' nie ma ani słowa o moich kilku książkach, licznych broszurach i artykułach o Komendancie. Co skłoniło członków Sekcji Wydawniczej Komitetu do tego wiele mówiącego przemilczenia - nie wiem". Sławoj Składkowski: Strzępy meldunków. Londyn 1965,-s. 181-182. Obecne wydanie zostało oparte na edycji Strzępów meldunków z 1936 roku, III nakład, i nie uwzględnia zmian dokonanych na emigracji. żywo, umiejący każde zdarzenie najprostszymi słowami poprowadzić, a szczegółami nie zaciemnić, a uwagami nie przytłoczyć, a zapamiętać najdrobniejsze okoliczności, rzeczy tylko potrzebne uwzględnić. (...) Dla nas zwykłych czytelników, zwykłych obywateli państwa nie są to strzępy, lecz •wprowadzenie do najwspanialszej pracowni, w której razem z wodzami, wodzów za uczniów mając pracował i tworzył nasze dzieje jeden z najmocniejszych i najświatlejszych ludzi epoki" *. "Stosunek autora do Marszałka Piłsudskiego - pisał inny recenzent - przypomina, a raczej pokrywa się całkowicie z kultem żołnierzy napoleońskich dla Wielkiego Cesarza. Bezwzględne, bezgraniczne posłuszeństwo, najszczersze przywiązanie i oddanie, nie tkliwa, lecz przesiąknięta całą istotą żarliwa miłość, gotowość do największych oliar i poświęceń, każdy najbardziej nawet bezwzględny rozkaz zostanie wykonany, każde życzenie zostanie spełnione bezzwłocznie, bez najsłabszego odruchu sprzeciwu, bez zastanowienia się, bez szukania odpowiedzi na pytanie - po co czy na co? Umrzeć, jeśli tego zażąda Komendant, przyjąć tekę ministra lub zejść nagle w dół na stanowisko niższe i tam z takim samym oddaniem, z taką samą żarliwością i zaciętością realizować myśl, która brzemieniem rozkazu spadła na duszę. Uwielbiam i nie staram się rozumieć - oto w kilku słowach ujęta podstawa tego stosunku" **. Od pierwszego wydania Strzępów meldunków minęło ponad pół wieku. Żyjemy w państwie o innym systemie politycznym, innych granicach, innej strukturze narodowościowej i społecznej. Ta książka jest książką czasu minionego, świadectwem epoki, którą zamknął rok 1939. Ale właśnie dlatego warto ją przeczytać. By lepiej zrozumieć ów czas miniony. ANDRZEJ GARLICKI * "Gazeta Polska" 1935, nr 356. ** Władysław Pobóg-Malinowski w: "Nowa Książka" 1936, z. 7, s. 378. Kazimiera Iłłakowiczówna, która w 1939 r. opublikuje hagiograficzną Ścieżkę obok drogi, opisującą jej kontakty z Piłsudskim, zgłosiła Strzępy meldunków do nagrody literackiej "Wiadomości Literackich". W głosowaniu czytelników otrzymały 48 głosów (na ogólną liczbę 1013 głosów). Ręcz ciekawa, że "Wiadomości Literackie" nie zamieściły recenzji ze Strzępów meldunków. "STRZĘPY" - TYLKO MELDUNKÓW Dużo rzeczy mówionych przez Komendanta oddać nie potrafię, mimo że zapisywałem je dosłownie w czasie meldowania się. Dużo rzeczy pisać jeszcze nie wolno - stanowią tajemnicą Państwa. W Polsce Niepodległej widziałem Marszałka Józefa Piłsudskiego przeszło 150 razy. Spisałem wszystko, tak jak było, by nie poszło w niepamięć. Dopóki jak żywa stoi w oczach postać Pana Marszałka. Póki dźwięczą w uszach słowa Komendanta. PIERWSZY MELDUNEK W POLSCE NIEPODLEGŁEJ Ciężko mi było w Zagłębiu, w końcu listopada 1918 roku, jako komendantowi tworzącego się łam Wojska Polskiego. Broń, odebrana Austriakom i Niemcom, dostała się częściowo w ręce ludności cywilnej. Skorzystali z tego komuniści i stworzyli oddziały 'Czerwonej gwardii *, zaopatrzone w karabiny ręczne i maszynowe, ćwiczące się na licznych punktach zbornych i wartowniach. Żołnierz, który miał stawić czoło tej lokalnej czerwonej gwardii, był młody, ideowy, ale niedostatecznie wyszkolony, a w wielu wypadkach spokrewniony z komunistami. Trudno było żądać, by strzelał iż zimną kirwią do swych krewnych spod czerwonego sztandaru. Był wprawdzie batalion kapitana Młota Fijałkowskiego dobrze wyszkolonych żołnierzy, ale trudno było 'obsadzić nim całe Zagłębie. Jeżeli dodamy konieczność bacznego strzeżenia granicy, często naruszanej przez Niemców, to stanie się jasne, że położenie naszych oddziałów wojskowych w Zagłębiu najłatwiejsze nie było. Wobec tego wybrałem się do Warszawy do Obywatela Komendanta, by zameldować Mu swoje troski i wątpliwości oraz prosić posłusznie o rozkazy. * Czerwona Gwardia - rewolucyjna formacja zbrojna, powołana 8 listopada 1918 r. przez Radę Delegatów Robotniczych w Dąbrowie Górniczej, działała na terenie Zagłębia Dąbrowskiego. Rozbrojona w grudniu 1918 r. 2 - Strzępy meldunków "*- •' 17 " Koleje chodziły już dosyć regularnie, wśród podziwu i zadowolenia podróżnych, odzwyczajonych od ruszania się z miejsca w ciągu ta-wania okupacji. Warszawa tętniła wzmożonym życiem dźwigającej się z upadku stolicy, przy czym nie można było zorientować się, gdzie zaczynało i kończyło się wojsko, gdyż wszędzie na ulicach było pełno cywilów z karabinami. Nawet przed Belwederem posterunki Legii Akademickiej pełniły służbę wartowniczą w cywilnych paltotach *. W pałacu zastałem pełno delegacyj, interesantów i dostojników, oczekujących na swą kolej dostania się do Komendanta. ,Cała Polska spieszyła do tego miejsca pracy, gdzie wykuwało się Jej nowe życie, ,by zaczerpnąć otuchy i wskazań do dalszych poczynań. To samo, oczywista, chciałem zrobić i ja w mych skromnych możliwościajch. Mimo wielkiego zatłoczenia salonów belwederskich, dzięki pomocy rotmistrza Kazimierza Stamirowskiego, adiutanta Komendanta, udało mi się zameldować u Niego o godzinie 5 po południu. Wszedłem do dużej sali jasno oświetlonej. Komendant stał w swojej kurtce strzeleckiej bez odznak, obok stołu. Za Nim - półkolista wnęka z zawieszonym jakimś dużym obrazem. Białe alabastrowe urny z umieszczonemi wewnątrz lampami elektrycznymi oświetlają dalsze części salonu. Chcę jakoś powitać bladego i zmęczonego, wychudłego Komendanta, chcę powiedzieć coś o 'mej radości, że Go znów widzę, ale Obywatel Komendant podaje szybko rękę i krótko rzuca: "No, co?" Więc melduję posłusznie, że mam trudności z Niemcami na granicy i komunistami w Zagłębiu, ale Komendant przerywa moje biadolenie i mówi krótko: "Chcę oddać władzę w Polsce Sejmowi. Wybory muszą od- * Legia Akademicka - ochotnicza jednostka Wojska Polskiego, utworzona przez studentów wyższych uczelni Warszawy 11 listopada 1918 r. 3 grudnia 1918 r. przekształcona w 36 Pułk Piechoty Legli Akademickiej. ć się w spokoju, mimo że spodziewam się bojkotowania ich "zez komunistów. Niewykluczone są strejki. Musicie więc przygotować zapas węgla na sześć tygodni i utrzymać porządek w Zagłębiu". _ Chciałem spytać, czy mam w tym celu obsadzie kopalnie wojskiem i idąc przymusowych zarządców spośród oficerów, ale Komendant wyciągnął rękę i powiedział: "To wszystko". Już więc muszę wyjść z pokoju, by dać miejsce następnym interesantom. Ściskam z wdzięczności rotmistrza Stamirowskiego i wychodzę na dziedziniec Belwederu, rzucającego jasne światło w ciemną noc listopadową. Wiem już, co mam robić, bo widziałem i mówiłem przecież z Obywatelem Komendantem. Wszystkiego mi nie powiedział, ale mam wrażenie, że wiem już wszystko! Teraz trudności w Zagłębiu wydają się łatwe i proste. Widziałem Komendanta!!! OFICER POLITYCZNY W styczniu 1919 roku zostałem mianowany, jako znający stosunki w Zagłębiu Dąbrowskim, oficerem politycznym przy pułkowniku Tarnawskim, komendancie Okręgu Wojskowego Będzin. Urząd mój nosił -wiele mówiący tytuł, "szefa sztabu". Otóż pewnego dnia styczniowego przyszedł fonogram z Warszawy, że na drugi dzień mam zameldować się u Obywatela Komendanta w Belwederze. Boże, co za radość! Więc już nie ja staram się dostać do Komendanta, ale On sam wzywa mię do siebie. Widoczne jest więc, że do czegoś jeszcze mię potrzebuje. 2* 19 Wieść o wyjeździe moim do Warszawy obiegła szybko cały "wojskowy" Będzin. Wróżono mi wielkie dostojeństwa, którymi obdarzony będę niezawodnie na "specjalnej audiencji" w Warszawie. Toteż na dworzec stawiła się duża ilość kolegów oficerów, by żegnać wyróżnionego przez Komendanta "szefa sztabu" Okręgu Wojskowego Będzin, który jutro może zostać kimś jeszcze wyższym. Zrobił się po prostu "jubel", i to na cały Będzin. Przyznaję się, że i ja trochę wierzyłem, że to wezwanie do Belwederu musi przecież oznaczać coś niezwykłego. Tego zdania był również mój przełożony pułkownik Tarna-wski. Pierwszy to raz byłem wezwany przez samego Komendanta i nie mogłem zupełnie zorientować się, po co i ,w jakim celu. Wyznaję ze skruchą, że i później, na .wyższych stanowiskach, ani razu, dosłownie ani razu, nie udało mi się przewidzieć, po co jestem wezwany do Komendanta. Zawsze Obywatel Komendant miał mi do rozkazania co innego, niż ja przypuszczałem. Nie wiedzieli również, po co są wezwani przez Komendanta - koledzy, których po (przybyciu do Warszawy spotkałem w adiutanturze Belwederu. Weszliśmy razem do znanej mi sali przyjęć z wnęką półkolistą i urnami z alabastru. Komendant wygląda już lepiej niż po powrocie z Magdeburga, chociaż widać na Nim zmęczenie, gdyż w poczekalniach Belwederu tak samo pełno, jak miesiąc temu. Obywatel Komendant przemówił do nas krótko, stawiając, jako oficerom politycznym, następujące rozkazy: 1) Dobrze i gruntownie poznać swój teren. 2) Być lojalnym wobec swych przełożonych, równocześnie informując ich ściśle o nastrojach politycznych w terenie i sposobach dążących do ich opanowania. 3) Wpłynąć, wszystkimi rozporządzalnymi siłami, na wytworzenie takiego stosunku między oficerem i żołnierzem, jaki był w Legionach, czyli oprzeć go na dobrym przykładzie i zaufaniu. 4) Urobić w społeczeństwie przekonanie o ważności wyborów do Sejmu, jako źródła władzy w Państwie. Odprawa trwała nie dłużej niż kwadrans, a wyszliśmy z niej bogaci w wytyczne dla naszej pracy w terenie i pokrzepieni na duchu, jak po każdym widzeniu Komendanta. Tegoż wieczora wyjechałem do Będzina, gdzie nikt nie spodziewał się tak szybko mego przyjazdu. Pułkownik Tarnawski, gdy zameldowałem mu (przy referowaniu odprawy belwederskiej) o osobistym rozkazie Komendanta - bezwzględnej lojalności -wobec niego, pułkownika, jako bezpośredniego mego przełożonego, odetchnął z ulgą, zaczerwienił się z zadowolenia i uścisnął mocno moją ręką. Reszta za to kolegów patrzyła na mnie z widocznym rozczarowaniem, gdy po meldowaniu się w Belwederze u Komendanta wróciłem do dawnej mojej pracy w Okręgu Wojskowym Będzin. ZDOBYCIE MIŃSKA W gorący dzień letni 1919 roku wdzierała się Druga Dywizja Legionów do bronionego przez bolszewików Mińska *. Do południa trwały jeszcze walki na ulicach z ustępującym powoli nieprzyjacielem. Ledwiejśhny roztasowali kwaterę Dowództwa Dywizji w jednym z lepszych hoteli miasta, gdy rozeszła się wieść, że przyjechał Komendant. Wyglądamy przez okno, rzeczywiście przed hotelem stoi duże auto, zakurzone z dalekiej drogi. Wybiegamy z pokoju na korytarz i spotykamy na schodach Komendanta, zakurzonego * Wojska polskie zajęły Mińsk 8 sierpnia 1919 r. i zmęczonego, ale wesołego i zadowolonego ze zdobycia Mińska. Z korytarza Komendant idzie w towarzystwie generała Roi i szefa sztabu dywizji Piskora do dużej sali, w której ma odbyć się odprawa ze sztabem naszej dywizji. Przechodząc obok mnie, Komendant podaje mi rękę, mówiąc: "Co słychać, doktorze?" Naturalnie jest to tylko pytanie życzliwe, które ma zostać bez odpowiedzi, gdyż cały czas Komendant zajęty jest sprawą zorganizowania pościgu ,za bolszewikami. W chwilę po Komendancie przyjeżdża na odprawę generał Koinarzeyski, dowódca Dywizji Poznańskiej, która weszła razem z nami do Mińska. Oczywista, wobec Komendanta przedstawiciele każdej z dywizyj, a więc naszej - legionowej i poznańskiej, twierdzą, że pierwsza \veszła do Mińska ich dywizja. Komendant śmieje się z tego lokalnego patriotyzmu i szybko wydaje krótkie rozkazy, mające na celu od cięcie odwrotu bolszewikom, cofającym się wzdłuż dwóch linij kolejowych, biegnących z Mińska w kierunku Borysowa i Bobrujska. Odprawa trwa zaledwie pół godziny, po czym Komendant, odprowadzany przez nas do samochodu, odjeżdża z Mińska na inny odcinek f rontu. Było to jedyne moje spotkanie z Komendantem na froncie. Utkwiło mi ono w pamięci na całe życie ze względu na wyraz twarzy Komendanta. Nigdy później, w czasie największych tryumfów politycznych, nie widziałem tyle ognia, radości i satysfakcji w oczach Komendanta, jak wtedy w Mińsku, w chwili montowania pościgu, mającego zniszczyć nieprzyjaciela, cofającego się ze zdobytego przez nas miasta. Żywiołem Komendanta była wojna, a owocem jej - Zwycięstwo. NIEUDANY MELDUNEK W BELWEDERZE W grudniu 1919 roku pełniłem od kilku miesięcy służbę szefa sanitarnego Grupy Operacyjnej Generała Żeligowskiego z siedzibą dowództwa w Mińsku. Pracy biurowej było tam mało. Za to odcinek frontu - duży i urozmaicony. Toteż, mimo zimy, jeździło się często na dalekie inspekcje, celem zorientowania się w stanie zdrowotnym naszych oddziałów. W czasie jednej z takich inspekcyj, wśród zawianych śniegiem lasów, wezwano mię telefonicznie do sztabu Grupy i tu dowiedziałem się, że zostaję przeniesiony do Warszawy, do Departamentu Sanitarnego Ministerstwa Spraw Wojskowych, gdzie mam niezwłocznie się zameldować. Nie było rady, trzeba było jechać. W Warszawie dowiedziałem się, że zostałem mianowany szefem Wydziału Organizacyjnego Służby Sanitarnej. Dało mi to dobrą "szkołę". Praca przy pękatych biurkach w ciasnych, ciemnych pokojach pałaiou Mostowskich wydała mi się tak okropna, że po wielu szamotaniach się psychicznych i bezskutecznych próbach załatwienia sprawy "legalnie" zdecydowałem się na krok bohaterski: raport u Komendanta z prośbą o wysianie •nnłe z powrotem na front. Oczywista - był to, wyznaję ze skruchą, "raport" bez zachowania drogi służbowej, a nawet w tajemnicy przed ministrem spraw wojskowych generałem Sosnkowskim. Nie mogąc uzyskać "sprawiedliwości" w ministerstwie, skierowałem swe kroki do Beliwederu. W Belwederze nie było już takiego natłoku, jak przed rokiem, ale praca Komendanta była ogromna z powodu przeciągającej się wojny i sytuacji politycznej w kraju. Dlatego też adiutant, któremu wyniszczyłem moją sprawę, wzbraniał się w ogóle meldować mię u Komendanta. Wreszcie, uproszony przeze mnie i przekonany, że przecież chodzi o wypuszczenie mię z kraju na front, o co przecież znóvi takiego natłoku podań nie ma, wszedł, wahając się, do gabinetu, gdzie pracował Obywatel Komendant. Oczekiwałem z bijącym sercem, czy uda mi się dostać do Komendanta i zameldować swą prośbę, gdy szybko wrócił adiutant i twarzą zmieszaną, nie wróżącą nic dobrego, po czym dłuższą chwilę milczał, jakiby ważył, co mi powiedzieć. "jST'0 co?" spytałem, ^czując coś niedobrego, "czyście meldowali moją prośbę?" "^eldawałem... i Komendant odpowiedział tylko tyle: Powiedzcie mu, nieoh on ani tu nie przychodzi!" - oświadczył mi adiutjut, który też widocznie "coś" usłyszał z mego powodu. Zrozumiałem, że nic nie wskóram i na front się nie dostanę. Postałem, poczekałam, pomyślałem i... wróciłem smutny do mego biurka w ponurym pałacu Mostowskich. Dobrym szefem wydziału, zdaje się, nie byłem. O-ulbe akta kładłem na dmo szuflad biurka, a cienkie załatwiałem "od ręki". Nie mogłem jakoś nabrać serca do tej "wojny" z papierami. Węszcie w lecie 1920 roku udało mi się, tym razem już na podstawie raportu, z zachowaniem drogi służbowej, opuścić mroczne korytarze pałacu Mostowskich i wrócić na front, na stanowisko szefa sanitarnego Grupy Operacyjnej Jazdy. UWAGI O SŁUŻBIE SANITARNEJ Po zwycięskim zakończeniu wojny z bolszewikami Obywatel Komendant od czasu do czasu wzywał do Belwederu przedstawicieli broni i służb celem omówienia dodatnich i ujemnych cech, wskazanych w trakcie działań wojennych. W czasie tych odpraw krytyka przeszłości była punktem wyjścia do wytycznych na przyszłość, mających zapobiec powtórzeniu dawnych błędów i niedociągnięć. My z departamentu sanitarnego długo nie byliśmy wzywa- ni, tak że zwątpiliśmy już w to, by Komendant osobiście zechciał omówić wrażenia z działalności naszej służby w czasie wojny i udzielić nam wskazówek na przyszłość. W tym czasie, tj. w 1921 roku, walczyliśmy jeszcze uporczywie o prawa służby zdrowia i lekarzy w Wojsku Polskim. Obawialiśmy się, zresztą nie bez pewnej dozy słuszności, że prawa służby zdrowia, nabyte w Legionach i w okresie wojny o Niepodległość, będą uszczuplane stopniowo w czasie nadchodzącego pokoju. Chodziło - między innymi - o rozstrzygnięcie zasadniczego pytania, czy lekarz wojskowy ma być oficerem, czy też urzędnikiem wojskowym. Zdania były mocno podzielone. Toteż gdy otrzymaliśmy wezwanie do Belwederu, szef departamentu polecił mi opracować referat w sprawie uprawnień lekarzy wojskowych, które byłyby, naszym zdaniem, pożądane w Wojsku Polskim. Elaborat mój sumiennie zacząłem od shiżby sanitarnej z czasów... Egipcjan. Podkreśliłem ;w nim, że lekarze-kapłani w wojsku egipskim mieli duży wpłyiw nie tylko na leczenie rannych wojowników, ale na całokształt życia wojska, dzięki dużym wiadomościom z zakresu higieny wojskowej. Rozpatrując dalej prawa lekarzy wojskowych w szeregu wieków i wpływ tych praw na wydajność i pożytek pracy służby sanitarnej, dochodziłem do wniosku - konieczności nadania lekarzom praw oficerskich. W dniu wyznaczonym meldowaliśmy się z .drżeniem serc w dużym salonie Belwederu. Przy Panu Marszałku był obecny w czasie odprawy pułkownik lekarz Piestrzyński, co dodaiwało nam nieco otuchy. Mówię: przy "Panu Marszałku", gdyż po otrzymaniu przez Obywatela Komendanta buławy marszałkowskiej, w darze od zwycięskich wojsk, tytułowaliśmy go już zawsze: "Panie Marszałku". Komendant, po przywitaniu się, pozwolił nam siadać, a później powiedział .mniej więcej, co następuje: "Proszę panów, ja nie mogę nie zwrócić uwagi panów na specjalną cechę waszej służby, którą obserwowałem w czasie obecnie zakończonej wojny. Podczas gdy lekarze oddziałowi pracowali dobrze, to szpitale wasze rzadko kiedy zdążały, by w porę zaopatrzyć rannych i wywieźć ich na tyły. Ja nie mogę obronić się od tego wrażenia, że szpitale wasze stale były w drodze i więcej dni spędziły w marszu niż przy właściwym pełnieniu służby. Nie wiem, czemu to przypisać, ale tak było". Przyznam się, żeśmy zdrętwieli z wrażenia pod wpływem tej surowej krytyki Pana Marszałka, skierowanej pod adresem działalności naszej służby z czasu oistatniej wojny. Chcąc bronić służby sanitarnej, zameldowałem, że braki naszej ruchliwości pochoidziły stąd, iż mieliśmy kiepskie konie, a rozkazów nie otrzymywaliśmy w porę, choćby na skutek braku telefonów w szpitalach polowych. Stąd, nim ewakuowaliśmy rannych i zwinęliśmy szpital - oddziały walczące zdążyły już odsunąć się daleko od nas. Pan Marszałek przerwał mi, .mówiąc: "Ha, ha, panie, to doskonale, to pan już o wojnie zapomniał, to chcielibyście mieć dobre komę i być na parę dni naprzód przez telefon powiadomieni o zamierzeniach wojsk, które powinny czekać na szpitale, a nie pędzić zbyt szybko naprzód. Otóż wiedzcie, że w przyszłej wojnie ja będę jeszcze szybciej maszerował niż w minionej. Musicie mię dogonić i bez telefonów!..." dodał, śmiejąc się, Komendant. Zapanowało milczenie, które wykorzystując, spytałem Pana Marszałka, czy mógłbym zameldować, jak sobie przedstawiamy stanowisko lekarza w Wojsku Polskim, niezbędne - naszym zdaniem - do należytego wypełnienia zadań służby sanitarnej. Pan Malrszałek skinął głową, mówiąc: "Dobrze, ale tylko lorótko!" Odchrząknąłem więc i, nie umiejąc przegrupować mego referatu w obecności Komendanta, zaczynam: "Egipcjanie w swym wojsku..," Pan Marszałek pochylił się w fotelu, jakby wątplił, czy dobrze dosłyszał, a potem, uderzając ręką w poręcz fotela, mówi: "Czy to ma być krótko?!" "Będzie .krótko, Pandę Marszałku", odpowiedziałem widząc z rozpaczą, że za chwilę mogę "stracić głos". Jakoś udało mi się przeskoczyć dość szybko przez tryumfy lekarzy .wojskowych w starożytnym Egipcie i napiętnować nieuctwo cyrulików średniowiecza, przy "opiece" których ginęło w wojskach więcej wojowników od chorób zakaźnych niż od walk. Podkreśliłem dalej nieudolność przesiąkniętych martwą rutyną "urzędników zdrowia" czasów wielkiego księcia Konstantego i, gdy zacząłem mówić o dodatniej działalności w Powstaniu Listopadowym generał-sztataslekairza Kaczkowskiego, Obywatel Komendant przerwał mi, mówiąc: "Lekarz wojskowy musi być oficerem, gdyż pracuje i styka się z żołnierzem na polu walki i jej bezpośrednich tyłach. Bez praw oficerskich nie mógłby wypełniać tam swych .czynności". Słuchaliśmy, olśnieni tym rozstrzygnięciem Pana Marszałka, które przyszło tym bardziej niespodziewanie po surowej krytyce naszej służby, wyrażonej na początku odprawy, gdy On już wstał, mówiąc: "Dziękuję panom!" Wychodziliśmy z Belwederu "jak zmyci", lecz szczęśliwi z powodu decyzji Komendanta. Walka o prawa służby zdrowia i jej personelu w Wojsku Polskim - została rozstrzygnięta dla nas w sposób dodatni i "honorowy". WYGNANIE W SULEJÓWKU W czasie kilkuletniego, dobrowolnego, wygnania Komendanta w Sulejówku przechodziliśmy my, Jego uczniowie i podkomendni, ciężkie chwile *. * Latem 1923 r. PiJsudski zrzekł się zajmowanych stanowisk: szefa Toteż każde widzenie Komendanta, każde zetknięcie się z Nim było dla nas wielkim niezapomnianym świętem i pokrzepieniem ducha. Niestety, okazje zobaczenia Komendanta były rzadkie i nieregularne. Wieść o nich rozchodziła się zwykle wśród nas na krótko przed terminem, tak że niewielu tylko wybranych mogło nasycić swoje oczy widokiem Wodza. Mogliśmy, mieliśmy możność widzieć Komendanta w czasie Jego odczytów wojskowych, podczas zjazdów legionowych, na nieczęsto zwoływanych, zamkniętych zebraniach politycznych i wreszcie na Dworcu Wileńskim, przy rzadkich zresztą, ale jedynych - wyjazdaich do Wilna. Zarówno w czasie odczytów wojskowych Komendanta, jak i przy zjawianiu się Jego na zjazdach legionowych - wybuchał taki żywiołowy entuzjazm kolegów, że doprawdy sama treść przemówienia odchodziła na plan dalszy. Sam fakt oglądania Wodza, patrzenia w Jego mądre, dobre oczy, słuchanie Jego głosu, stwierdzenie, że przecież żyje wbrew chęciom wrogów, że wygląda nieźle - wszystko to .stwarzało dla nas niezapomnianą, jedyną w życiu atmosferę dumy i szczęścia, przypominającą młodzieńcze czasy Pierwszej Brygady. Nie wiedzieliśmy wcale, kiedy skończy się wygnanie Komendanta i w jakich warunkach zechce wrócić do władzy w Polsce, ale to było nam niepotrzebne, gdyż ufaliśmy Mu i wiedzieliśmy, że gdy nadejdzie czas - wyda nam rozkazy. Rozkazy te, od czasu do czasu, dawał Komendant w nielicznym gronie kolegów, podczas z rzadka zwoływanych zebrań politycznych. Odbywały się one zwykle albo w mieszkaniu obywatela Switalskiego, albo Krzemieńskiego. Na zebraniach tych bywało nieraz do czterdziestu osób. Czasami czekaliśmy na przybycie Komendanta po parę godzin, gdyż nie zawsze zdołano wydobyć dla Niego dobre auto celem przyjazdu z Sulejówka do Warszawy. W czasie tych zebrań nie było żadnej dyskusji. Padały je- Sztabu Generalnego oraz przewodniczącego Ścisłej Rady Wojennej, i do przewrotu majowego mieszka! w Sulejówku jako osoba prywatna. dynie ścisłe, rzeczowe polecenia i rozkazy Komendanta, których słuchaliśmy jak wyroczni. Smętni byliśmy, że musimy oto, w wolnej, wywalczonej Polsce, kryć się z naszym posłuszeństwem i wiernością wobec Komendanta, tym bardziej że nie śmieliśmy pytać, kiedy wre