Składkowski Sławoj - Strzępy meldunków
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Składkowski Sławoj - Strzępy meldunków |
Rozszerzenie: |
Składkowski Sławoj - Strzępy meldunków PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Składkowski Sławoj - Strzępy meldunków pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Składkowski Sławoj - Strzępy meldunków Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Składkowski Sławoj - Strzępy meldunków Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Sławoj Składkowski
Strzępy meldunków
Felicjan kład
i
Przedmoiuą opatrzył
Andrzej Garlicki
Wydaumictmo Ministerstwa Obrony NarodotueJ Warszawa 1988
Strzępy meldunków
Obwolutę, okładkę i stronę tytułową projektował MICHAŁ JĘDRCZAK
Przvoisv i indeks osób onracował MICHAŁ CZAJKA
Redaktor WANDA ZBYSZEWSKA
Redaktor techniczny RENATA WOJCIECHOWSKA
PRZEDMOWA
Korektor ZOFIA BANASIAK
"Nazywałem go - pisał w wydanej w 1941 roku Historii Polski Stanisław Cat-
Mackiewicz - .Komendanta Piłsudskiego wachmistrzem So-roką'. Kto wie, może gdyby
zacnego Sorokę zrobiono kanclerzem Rzeczypospolitej, także by zwariował. Jako
pisarz, Składkowski pozostanie w literaturze polskiej - jego pyszna proza
wojskowa przypomina jędr-nością i świetną polszczyzną styl Jana Chryzostoma na
Gosławicach Paska. Składkowski miał rozmach, dynamiczność, ujawniał ją zwłaszcza
w sprawach, do których dorósł, a więc przede wszystkim w sprawach klozetów i
urządzeń sanitarnych. Jego reformy w tej dziedzinie były tak arbitralne i tak
energicznie przeprowadzane w całej Polsce, że nazwałem go ,Piotrem Wielkim w
klozetowej skali'. Za czasów jego premierostwa przywieziono do Polski zwłoki
króla i wielkiego księcia Stanisława Augusta. Składkowski oświadczył, że nie
może tego króla pochować na Wawelu, bo to był zły król, i w nocy po kryjomu
kazał go zamurować w zakrystii w Wołczynie, b. rodzinnym majątku Poniatowskich
na Podlasiu. Pisałem mu wtedy dość wyraźnie: ,zobaczymy jeszcze, na jaki pogrzeb
pan zasłużysz'. Istotnie, gdy cała Europa budowała schrony, Składkowski wiercił
dziury w płotach, domagając się, by cała Polska miała płoty z drutu lub żeby
chłopi bielili swe chaty. Nawet w tragicznym odwrocie z Polski sam premier
spisywał protokoły za niechlujnie utrzymane śmietniki. Tragizmem narodów
słowiańskich są rządy państw oddane obłąkańcom; lejce rozbieganej czwórki czy
kierownica samochodu w rękach obłąkańca nie są widokiem tak tragicznym jak
obłąkane władztwo nad wielkim państwem i żywym narodem. Paweł I, obłąkany
rycerz, wizjoner średniowiecza na tronie Rosji. Rasputin, u nas Składkowski. Był
to zresztą dobry człowiek, dobry żołnierz, dobry Polak. Zwichnęli mu umysł,
pozbawili poczucia uczciwości żołnierskiej ci, co zrobili go premierem,
wyrządzając mu tym największą osobistą krzywdę" *.
* Stanisław Mackiewicz (Cat): Historia Polski od 11 listopada 1918 r. do 17
września 1939 r., Londyn 1941, s. 278-279.
Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1988
LI-0 TKK A
* !
Biblioteka WDiNP UW
1098004486
ISBN 83-11-07600-6
Cat miał powody, by nie lubić ostatniego premiera II Rzeczypospolitej, bo na
jego to właśnie polecenie znalazł się, na krótko zresztą, w Berezie Kartuskiej.
Pamiętajmy też, że cytowany fragment pisany byJ w kilkanaście miesięcy po klęsce
wrześniowej.
W miarę upływu czasu historiografia emigracyjna łagodniała w ocenach generała
Felicjana Sławoja Składkowskiego. Władysław Pobóg-Ma-linowski stwierdzając, iż
powołanie gabinetu Składkowskiego było rezultatem kompromisu pomiędzy Mościckim
i Rydzem-Smigłym, wskazywał, że w tej sytuacji premier "musiał zrezygnować ze
swoich konstytucyjnych praw i obowiązków", bowiem każdy z ministrów "miał swe
oparcie albo u Prezydenta, albo u Śmigłego, i stąd zależność ich od premiera
była umiarkowana i względna". W rezultacie "ograniczony w roli premiera, mógł
Składkowski tym więcej czasu l energii poświęcić sprawom wewnętrznym, zrobił też
bardzo dużo w zakresie usprawnienia administracji i podniesienia stanu
sanitarnego kraju; ponadto - zarządzenia jego o odnowieniu domów, porządkowaniu
dróg, burzeniu płotów, wprowadzaniu siatkowych ogrodzeń, zakładaniu trawników,
sadzeniu drzew zmieniały wygląd przedmieść, dzielnic, ulic w całej niemal
Polsce, dawały przy tym możność dorywczego zatrudnienia do 120 tyś. ludzi, a
więc i ważnego odciążenia problemu bezrobocia" *.
Adam Krzyżanowski, wybitny ekonomista i człowiek dobrze zorientowany w
personaliach obozu sanacyjnego, pisał, że "Sławoj Składkowski był człowiekiem
szczęśliwym. Zaciągnął się do Legionów. Czuł się stale żołnierzem, powołanym li
tylko do wykonywania rozkazów, wydawanych przez przełożonych, którzy za niego
myśleli i kierowali jego postępowaniem. Nfe żarła go ambicja wpływania na tok
wypadków. Wystarczyło mu być posłusznym komendantowi Legionów, a po jego śmierci
- następcy" **.
Podobnie pisze o Sławoju Składkowskim Paweł Zaremba stwierdzając, że jego osoba
i działalność "były i wówczas, i później ulubionym przedmiotem różnych anegdot i
dykteryjek, po części prawdziwych, a po części tylko dowcipnych. Składkowski się
wcale na nie nie oburzał, a będąc sam - jak wiemy chociażby z jego twórczości
literackiej - człowiekiem bardzo dowcipnym, z dużym zapałem tę atmosferę wokół
swojej osoby podsycał. Sprawiedliwość wymaga przyznania mu wielu zasług dzięki
jego pracowitości i zapobiegliwości, lecz raczej jako ministra spraw
wewnętrznych, a nie premiera rządu. Sam mówił o sobie z humorem, że jest
premierem ,faute de mieux' - z braku kogoś lepszego, lub inaczej, że każdy inny
premier komuś by przeszkadzał. Przyznawał też, że zawsze wykonywał rozkazy
Piłsudskiego, jako wojskowy. W rzeczywistości był wojskowym lekarzem. Po śmierci
Piłsudskiego obją!
* Władysław Pobóg-Malinowski: Najnowsza historia polityczna Polski 1864-1945.
Tom drugi, część pierwsza, Londyn 1953, s. 645-646. ** Adan Krzyżanowski:
Dzieje Polski, Paryż 1973, s. 195-196.
premierostwo, gdyż tego sobie życzył następca Piłsudskiego - to znaczy
3migły-Rydz jako najstarszy oficer" *.
Historiografia krajowa nie zajmowała się dotychczas postacią Sławoja
Składkowskiego. W syntezach dziejów II Rzeczypospolitej temu najdłużej
urzędującemu premierowi poświęca się w najlepszym razie parę zdań **. W
świadomości społecznej utrwalił się raczej stereotyp z Domku z kart Emila
Zegadłowicza, gdzie Sławoj Składkowski przedstawiony jest w karykaturalnym
uproszczeniu. Koresponduje z tym charakterystyka, którą daje Romeyko: "Sama już
sylwetka tego ,męża stanu' wydawała mi się zawsze dziwna. Nie umiałem wyzbyć się
wrażenia, że obserwuję takiego sobie pełnego żywotności ,pospolitaka'
wciągniętego w mundur o numer za duży, wbitego w, komiśne' buty, któremu jeszcze
przed łaźnią i fryzjerem przyczepiano ostrogi, akselbanty i ordery. Wulgarny w
zachowaniu się i w mowie, wiecznie się spieszył; ruchy jego były szorstkie,
nieopanowane, wzrok rozbiegany, którego nie potrafił zatrzymać na jednym miejscu
czy osobie. Widział i słyszał jedynie to, co uprzednio zamierzał zobaczyć czy
usłyszeć; zachłystywał się
* Paweł Zaremba: Historia dwudziestolecia (1918-1939). Tom II Do druku
przygotował Marek Łatyński, Paryż 1981, s. 231.
** W obszernym, czteroczęściowym, tomie IV Historii Polski przygotowanym przez
Instytut Historii PAN o Sławoju Składkowskim czytamy: "Nowy premier, lekarz,
generał, poprzednio parokrotny minister, oddany całkowicie Piłsudskiemu,
uzdolniony publicysta i błyskotliwy mówca był przede wszystkim wykonawcą i
powolnym narzędziem w rękach Rydza--Śmigłego, nie posiadał wystarczających
kwalifikacji na ten wysoki urząd, jako polityk był indywidualnością mniej niż
przeciętną" (s. 225-226). Henryk Zieliński pisze o Składkowskim, że "nie miał on
poważniejszych aspiracji politycznych, był typem wykonawcy o raczej
ograniczonych horyzontach myślowych, służbiście posłusznego zarówno
prezydentowi, jak i generalnemu inspektorowi" (Historia Polski 1914-1939,
Wrocław 1983,
s. 247).
"Składkowski - stwierdza Andrzej Ajnenkiel - zasłynął swymi nagłymi,
przeprowadzanymi w różnych porach dnia i nocy, inspekcjami. Chciał w ten sposób
usprawnić administrację. Ośmieszano jego usiłowania podniesienia stanu
sanitarnego kraju, owo ,malowanie płotów' i .sławojki". Stał się też głośny jako
inicjator brutalnych posunięć pacyfikacyjnych, autor pamiętnych słów ,policja
strzelała i strzelać będzie', zwolennik głośnego ,i owszem', dającego placet
postulowanemu przez prawicę ekonomicznemu bojkotowi Żydów. On też przyczynił się
znacznie do ponownego zapełnienia 'Więźniami Berezy. Jako premier ograniczał się
przede wszystkim do kierowania resortem spraw wewnętrznych. Próby koordynowania
działalności innych ministerstw napotykały przeszkody z tego przede wszystkim
powodu, że każdy z ministrów miał oparcie bądź u prezydenta, bądź u Rydza i z
tej przyczyny w niewielkim stopniu liczył się z nominalnym szefem rządu" (Polska
po przewrocie majowym. Zarys dziejów -politycznych Polski 1926-1939. Warszawa
1980, s. 518).
Piotr Stawecki, świetny znawca problematyki wojskowej II RP, unika oceny Sławoja
Składkowskiego (Następcy Komendanta. Wojsko a polityka wewnętrzna Drugiej
Rzeczypospolitej to latach 193S-1939, Warszawa 1969. s. 39).
od szybkiege mówienia. Umysł jego nie podlegał woli skupienia, zastanowienia
się, przemyślenia. Wyniosły, zarozumiały, arbitralny i arogancki w stosunku do
podwładnych i mniej znanych - obcych, ,brat łata' w stosunku do ,braci
legionowej'..." *. Pamiętać jednak należy, że Romeyko pisze, iż nie może myśleć
o Sławoju bez odrazy.
W każdym razie ten stereotyp tępego zupaka, maniaka "sławojęk" i radosnego
"byczo jest" powszechnie funkcjonuje. Na pewno nie był Sławoj intelektualistą,
na pewno zostając premierem znacznie przekroczył próg niekompetencji, ale mimo
wszystko i ocena Cata-Mackiewicza, i charakterystyka Romeyki wydają się
krzywdzące. Czas już chyba napisać naukową biografię i tej postaci. A materiału,
i to różnorodnego, jest bardzo wiele.
Póki co należy przedstawić w encyklopedycznym skrócie koleje życia autora
Strzępów meldunków. Urodził się 9 czerwca 1835 r w zaborze rosyjskim, w Gąbinie,
w powiecie gostyńskim. Jego ojciec, Wincenty, był sędzią. Gimnazjum ukończył
Sławoj w Kielcach, do których przenieśli się rodzice, i w 1904 roku zapisał się
na Wydział Lekarski Uniwersytetu Warszawskiego. Studiował zaledwie kilka
tygodni, gdy za udział w manifestacji na placu Grzybowskim, w dniu 13 listopada,
został aresztowany i osadzony na Pawiaku. Był wówczas członkiem "Spójni",
organizacji znajdującej się pod wpływem Polskiej Partii Socjalistycznej. Stąd
prowadzała już prosta droga do PPS. Po krótkim pobycie na Pawiaku Składkowski
odesłany został pod nadzór policyjny do Kielc. Tu w gorących miesiącach
rewolucji działa w PPS, często, jak wspomina, wyjeżdżając do pobliskiego
Zagłębia. Studia medyczne ukończył w 1911 roku w Uniwersytecie Jagiellońskim i
tamże został asystentem u znanego anatoma, profesora Kazimierza Kostaneckiego.
Może by i został Sławoj zwykłym lekarzem, gdyby nie wielka wojna. W sierpniu
1914 roku wstępuje do Legionów i służy jako lekarz najpierw w V batalionie, a
później w l, 7 i 5 pułku piechoty. Opisał to w dwutomowych wspomnieniach
zatytułowanych Moja slużba w Brygadzie. W lipcu 1917 roku, po kryzysie
przysięgowym, jako poddany rosyjski osadzony został w obozie oficerskim w
Beniaminowie. Wspomnienia z tego okresu ukazały się w tomie zatytułowanym
Beniaminów.
Gdy wybuchła niepodległość, objął komendę tworzącego się w Zagłębiu Wojska
Polskiego. Wówczas to właśnie złożył pierwszy w Niepodległej meldunek
Komendantowi. "Broń, odebrana Austriakom i Niemcom - pisze w Strzępach meldunków
- dostała się częściowo w ręce ludności cywilnej. Skorzystali z tego komuniści i
stworzyli oddziały czerwonej gwardii, zaopatrzone w karabiny ręczne i maszynowe,
ćwiczące się na licznych punktach zbornych i wartowniach. Żołnierz, który miał
stawić czoło tej lokalnej czerwonej gwardii, był młody, ideowy, ale niedosta-
* Marian Romeyko: Przed i po maju, t. 2. Warszawa 1976, s. 274.
tecznie wyszkolony, a w wielu wypadkach spokrewniony z komunistami. Trudno było
żądać, by strzelaj z zimną krwią do swych krewnych spod czerwonego sztandaru".
Od pierwszych dni niepodległości miał więc Sławoj do czynienia z zadaniami
raczej policyjnymi niż wojskowymi. Przez kilka miesięcy, do kwietnia 1919 roku
był oficerem politycznym w Dowództwie Okręgu Wojskowego w Będzinie. Szybko
awansował. Pierwszy meldunek składał u Piłsudskiego jeszcze jako kapitan.
Nominację na pułkownika otrzymał ze starszeństwem od l czerwca 1919 roku. Był
kolejno szefem sanitarnym dywizji, grupy operacyjnej, armii. W latach 1921-1923
był inspektorem Oddziałów Sanitarnych WP. W 1924 roku skierowany został na kurs
w Ecole Superieure de Guerre we Francji. W opinii o nim pisał płk Trousson,
dyrektor wyszkolenia Francuskiej Misji Wojskowej: "jego umysł był przyzwyczajony
do rozstrzygnięć bezwzględnych i nie podlegających dyskusji. Jego szorstki i
niewątpliwie despotyczny charakter zdawał się mięknąć i naginać do naszych
rozumowań... Pod szorstką skorupą ukrywa się u niego wielka uczciwość" *.
Przewrót majowy zastał Składkowskiego, już jako generała brygady, na stanowisku
szefa Departamentu Sanitarnego Ministerstwa Spraw Wojskowych. Nie miał
oczywiście żadnych wątpliwości, po której opowiedzieć się stronie. Był
piłsudczykiem, choć jak pisał po latach, nie odgrywał wśród piłsudczyków
wybitnej roli. W drugim dniu przewrotu, 13 maja 1926 roku, generał Dreszer
mianował Składkowskiego komisarzem rządu na m. st. Warszawę, co odpowiadało
stanowisku wojewody. Miał za zadanie utrzymać porządek ł spokój w Warszawie oraz
zapewnić ludności wyżywienie po normalnych cenach.
"Kiedy tylko umilkły strzały uliczne - wspomina Feliks Młynarski - zaraz zgłosił
się do Banku Polskiego gen. Felicjan Sławoj Składkowski, mianowany komisarzem na
miasto Warszawę. Buńczucznie zakomunikował, że Piłsudski nakazuje utrzymanie
stabilizacji złotego. Zapytałem go, czy i ile milionów dolarów przynosi, aby
zrealizować taki .rozkaz', ponieważ chyba orientuje się, że stabilizacja będzie
wymagać obfitych środków dewizowych. Zdetonowany wycofał się z .nakazu', a tylko
prosił o doraźne przeciwdziałanie panice giełdowej, gdyby się zrodziła **.
Ale mimo wszystko dawał sobie Sławoj Składkowski nieźle radę na nowym
stanowisku. Gdy więc jesienią 1926 roku nastąpiło pierwsze po przewrocie majowym
przesilenie gabinetowe i generał Kazimierz Mło-dzianowski opuścić musiał
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, Piłsudski wezwał Składkowskiego do Belwederu i
oświadczył mu: "No więc zostaniecie ministrem spraw wewnętrznych, bo
Młodzianowski nie chce już' dłużej pracować z tym... Sejmem", a gdy zaskoczony
Sławoj powiedział,
* Centralne Archiwum Wojskowe, sygn. 2150. Dziękuję doc. dr. hab. Piotrowi
Staweckiemu za udostępnienie mi tej opinii.
** Feliks Młynarski: Wspomnienia, Warszawa 1971, s. 281.
że nigdy z polityką nie miał do czynienia, Piłsudski zakończył audiencję:
"Niepotrzebna tu polityka. Wszyscy krzyczą, że jesteście administrator, więc
dlatego będziecie ministrem. Zameldujecie się u pana Bartla. No do widzenia!"
Te trzy kropki przed słowem Sejm oznaczają słowo nieparlamentarne. Piłsudski
często słów takich używał, a autor Strzępów meldunków zastępował je kropkami, co
czasami powoduje, że wypowiedzi Piłsudskiego są niezbyt zrozumiałe.
Niezwykła to była forma ministerialnej nominacji. Zacytujmy ko
mentarz, jakim opatrzył ten fragment Wacław Jędrzejewicz: "Trzeba tu
wyjaśnić specyficzny stosunek Piłsudskiego do Sławoja Składkowskiego,
którego dobrze znał z Legionów i bardzo lubił. Nie traktował go jednak
jako partnera do rozmów, lecz jako oddanego mu człowieka, gotowego
,posłusznie' wykonać wszelkie polecenia, ściśle według otrzymanych in
strukcji. Stąd zwykle suchy ton Piłsudskiego i krótkie polecenia. (...) Na
tomiast - stwierdza dalej W. Jędrzejewicz - nie należy z notatek
Składkowskiego wyciągać zbyt daleko idących wniosków odnośnie charak
terystyki samego Piłsudskiego. Miał on wiele postaci i oblicz i potrafił
w rozmowach być bardzo różnym. Jeżeli chodzi o omawiane przesilenie
gabinetowe, to można sobie wyobrazić, że zaproszenie do rządu takich
osobistości, jak Aleksander Meysztowicz lub Karol Niezabytowski, było
zupełnie inne. Piłsudski potrafił być w podobnych rozmowach nie
słychanie finezyjnym w doborze argumentów, uważnym w wypowiadaniu
swoich myśli, a także w użyciu osobistego czaru w stosunku do ludzi,
co wielu współczesnych podkreślało" *. *
Sławojowi Składkowskiemu, jak wynika ze Strzępów meldunków i innych jego
wspomnień, nigdy nie było dane owej finezji doświadczyć. Jego stosunek do
Komendanta był bezkrytycznie bałwochwalczy, co - jak się wydaje - czasami
Piłsudskiego denerwowało. Sam Sławoj Skład-kowski "zwykł mawiać, że jest koniem
ujeżdżanym przez Marszałka Piłsudskiego i gdy na życzenie Marszałka ustępował z
jakiegokolwiek stanowiska, twierdził, że ,jak dobry ogier, z lekka popierdując
odchodzi do stajni" **.
Ministrem spraw wewnętrznych był ponad trzy lata, bo od 2 października 1926 do 7
grudnia 1929 roku. Następnie powrócił na siedem miesięcy do wojska, jako
zastępca szefa administracji armii, by 3 czerwca 1930 roku ponownie objąć resort
spraw wewnętrznych. On to właśnie przeprowadził aresztowania przywódców
Centrolewu. Do wojska powrócił w czerwcu 1931 roku na stanowisko II wiceministra
spraw wojskowych i szefa administracji armii. Jak już wspomnieliśmy, 15 maja
1936 roku,
* Wacław Jędrzejewicz: Kronika życia Józefa Pilsudskiego 1857-1935. Tom drugi.
Londyn 1977, s. 250.
** Henryk Gruber: Wspomnienia i uwagi. Londyn b.r.w., s. 302.
awansowany dwa miesiące wcześniej na generała dywizji, został szefem rządu.
Po klęsce wrześniowej został internowany w Rumunii. W czerwcu 1940 roku,
wyposażony przez ambasadę polską w Bukareszcie w fałszywy paszport, wyjechał
przez Bułgarię do Turcji. Po półrocznym pobycie w Turcji, w styczniu 1941 roku
przetransportowany został do Palestyny. Tu przyjęto go do armii, powierzając
"inspekcję jednostek i instytucji Armii Polskiej na terenie Palestyny pod
względem sanitarnym". Już jednak po czterech miesiącach przeniesiony został do
tzw. II grupy, czyli stal się oficerem bez przydziału. W 1947 roku przeniósł się
do Wielkiej Brytanii i zamieszkał w Londynie, gdzie zmarł 31 sierpnia 1962 roku.
Na emigracji sporo pisał. Między innymi opublikował obszerną relację o pracach i
czynnościach rządu polskiego we wrześniu 1939 roku. Rozproszone po różnych
emigracyjnych pismach teksty zebrane zostały w dwóch książkach *.
Sławoj Składkowski miał zwyczaj codziennego notowania swych czynności w
specjalnych zeszytach. "Przez długie trzynaście lat pracy w rządzie od 1926-1939
roku - wspominał - nazbierało się jedenaście tych zeszytów, bogatych w treść i
tajemnice państwowe. Na szczęście zapełniane były one mym mało czytelnym pismem,
tak że niełatwe do szybkiego odczytania, ale na pewno dość przejrzyste przy
powolnym odcyfrowywaniu i przy użyciu szkła powiększającego. Postanowiłem zabrać
tę walizkę ze sobą do Bukaresztu, a w razie ucieczki stamtąd, albo ulokować ją u
zaufanych ludzi, albo raczej zniszczyć jej zawartość, by nie wpadła w ręce
niemieckie lub bolszewickie" **. Niestety zeszyty te zniszczył. Cztery razem z
Jakubem Krzemieńskim utopili w jeziorze, pozostałe pracowicie moczył w hotelowej
umywalce, by zamazał się kopiowy ołówek, którym były pisane, i następnie
wyrzucał. W ten sposób jedno z ciekawszych źródeł do pomajowych dziejów II
Rzeczypospolitej zostało unicestwione.
Zeszyty te niewątpliwie wykorzystał przy pisaniu Strzępów meldunków. Pierwsze
wydanie ukazało się z datą 1936 ,roku, ale egzemplarze gotowe były już w końcu
1935, a więc w kilka zaledwie miesięcy po śmierci Piłsudskiego.
Pojawienie się tej książki było sensacją polityczną. Ukazywała ona bowiem
Piłsudskiego nie znanego szerszej opinii, ukazywała sposób podejmowania decyzji
politycznych, ujawniała wiele spraw dotychczas otoczonych tajemnicą. I była to
książka - oczywiście wbrew zamierzeniom autora - demaskatorska. Mieczysław
Niedziałkowski, wybitny działacz socjalistyczny, pisał: "Ciekawe są podane w
książce fakty. Ciekawa - niesłychanie mentalność autora, który pisząc z
niewątpliwą szczerością, nie
* Kwiatuszki administracyjne i inne. Londyn 1959; Nie ostatnie słowo
oskarżonego. Wspomnienia i artykuły. Londyn 1964.
** Nie ostatnie słowo oskarżonego..., s. 384, 399-400.
zdaje sobie sprawy, że kreśląc wizerunek lat ubiegłych zbudował,
jeśli mowa o postaci marszałka Piłsudskiego - krzywe zwierciadło; -
gdy idzie o tzw. otoczenie marszałka Piłsudskiego zv/ierciadło najdokładniejsze.
Ja osobiście, gdym przeczytał Strzępy meldunków, powiedziałem sobie:
a jednak nie przypuszczałem, że to było... aż tak... z tym otoczeniem" *.
Piłsudczycy rzeczywiście znaleźli się w delikatnej sytuacji. Tym bardziej że
Strzępy meldunków ukazały się w okresie - jak nazwał to
Bogusław Miedziński - dekompozycji obozu rządzącego. Po śmierci
Komendanta rozpoczęła się bowiem ostra walka na szczytach obozu
sanacyjnego. Była to walka o koncepcję sprawowania władzy, a tym samym o wpływ
na podejmowane decyzje. Nie wnikając w szczegóły stwierdzić można, iż śmierć
Piłsudskiego spowodowała destabilizację w piisudczy-kowskiej elicie
władzy. Objęcie Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych przez odsuniętego do
tej pory od działalności politycznej Rydza-Smig-łego oznaczało istotną
zmianę w utrwalanej od końca lat dwudziestych hierarchii grupy kierowniczej.
Równocześnie uaktywniło się również dotychczas odsunięte od decyzji
politycznych środowisko związane z prezydentem Mościckim. Klęska
polityczna obozu sanacyjnego w wyborach jesienią 1935 roku stanowiła
dodatkowy cios dla dotychczasowej grupy kierującej obozem.
Nic więc dziwnego, że Strzępy meldunków przyjęte zostały przez piłsudczyków z
dość wyraźnym zakłopotaniem. Ślad tego można znaleźć w posłowiu autora do
wydania emigracyjnego i w zmianach, których dokonał w tym wydaniu **.
Publiczne wypowiedzi były jednak nader pozytywne. .Juliusz Kaden-Bandrowski
pisał w "Gazecie Polskiej", że chciałby posprzeczać się z kolegą Składkowskim o
skromność tytułu: "Tak, tak z kolegą! Bo jeśli na myśl o takim koleżeństwie jeżą
się na mundurze generała świetliste pioruny generalskie, a gwiazdy kołnierza ze
swych orbit wyskakują, to jednak muszę Składkowskiego poczytywać za kolegę i za
jakiego kolegę? Ależ to pisarz wyborny i rasowy pamiętnikarz każdą scenę
pamiętający
* "Prosto z mostu" 1936, nr 6.
** "...podczas gdy jedni przy czytaniu książki płakali, inni, nie obejmując
całości, wyśmiewali zawarte w niej szczegóły lub oburzali się z powodu ich
ujawnienia, czasem niektórzy może nawet ze względów subiektywnych". I dalej
pisząc, że w powojennej Polsce książki jego są zakazane, dodaje: "Tak się jednak
dziwnie składa, że i tu, na wygnaniu, co za dziwna zbieżność, są jednostki
chcące przemilczeć moją działalność, nawet pisarską, ł nie uznają tego, że od
lat 28, gdzie tylko mogę i jak tylko umiem najlepiej, podnoszę znaczenie dla
dziejów Polski postaci Marszałka Piłsudskiego. Niestety np. w broszurze ,W
ćwierćwiecze zgonu' nie ma ani słowa o moich kilku książkach, licznych
broszurach i artykułach o Komendancie. Co skłoniło członków Sekcji Wydawniczej
Komitetu do tego wiele mówiącego przemilczenia - nie wiem". Sławoj Składkowski:
Strzępy meldunków. Londyn 1965,-s. 181-182.
Obecne wydanie zostało oparte na edycji Strzępów meldunków z 1936 roku, III
nakład, i nie uwzględnia zmian dokonanych na emigracji.
żywo, umiejący każde zdarzenie najprostszymi słowami poprowadzić, a szczegółami
nie zaciemnić, a uwagami nie przytłoczyć, a zapamiętać najdrobniejsze
okoliczności, rzeczy tylko potrzebne uwzględnić. (...) Dla nas zwykłych
czytelników, zwykłych obywateli państwa nie są to strzępy, lecz •wprowadzenie do
najwspanialszej pracowni, w której razem z wodzami, wodzów za uczniów mając
pracował i tworzył nasze dzieje jeden z najmocniejszych i najświatlejszych ludzi
epoki" *.
"Stosunek autora do Marszałka Piłsudskiego - pisał inny recenzent - przypomina,
a raczej pokrywa się całkowicie z kultem żołnierzy napoleońskich dla Wielkiego
Cesarza. Bezwzględne, bezgraniczne posłuszeństwo, najszczersze przywiązanie i
oddanie, nie tkliwa, lecz przesiąknięta całą istotą żarliwa miłość, gotowość do
największych oliar i poświęceń, każdy najbardziej nawet bezwzględny rozkaz
zostanie wykonany, każde życzenie zostanie spełnione bezzwłocznie, bez
najsłabszego odruchu sprzeciwu, bez zastanowienia się, bez szukania odpowiedzi
na pytanie - po co czy na co? Umrzeć, jeśli tego zażąda Komendant, przyjąć tekę
ministra lub zejść nagle w dół na stanowisko niższe i tam z takim samym
oddaniem, z taką samą żarliwością i zaciętością realizować myśl, która
brzemieniem rozkazu spadła na duszę. Uwielbiam i nie staram się rozumieć - oto w
kilku słowach ujęta podstawa tego stosunku" **.
Od pierwszego wydania Strzępów meldunków minęło ponad pół wieku. Żyjemy w
państwie o innym systemie politycznym, innych granicach, innej strukturze
narodowościowej i społecznej. Ta książka jest książką czasu minionego,
świadectwem epoki, którą zamknął rok 1939. Ale właśnie dlatego warto ją
przeczytać. By lepiej zrozumieć ów czas miniony.
ANDRZEJ GARLICKI
* "Gazeta Polska" 1935, nr 356.
** Władysław Pobóg-Malinowski w: "Nowa Książka" 1936, z. 7, s. 378. Kazimiera
Iłłakowiczówna, która w 1939 r. opublikuje hagiograficzną Ścieżkę obok drogi,
opisującą jej kontakty z Piłsudskim, zgłosiła Strzępy meldunków do nagrody
literackiej "Wiadomości Literackich". W głosowaniu czytelników otrzymały 48
głosów (na ogólną liczbę 1013 głosów). Ręcz ciekawa, że "Wiadomości Literackie"
nie zamieściły recenzji ze Strzępów meldunków.
"STRZĘPY" - TYLKO MELDUNKÓW
Dużo rzeczy mówionych przez Komendanta oddać nie potrafię, mimo że zapisywałem
je dosłownie w czasie meldowania się.
Dużo rzeczy pisać jeszcze nie wolno - stanowią tajemnicą Państwa.
W Polsce Niepodległej widziałem Marszałka Józefa Piłsudskiego przeszło 150 razy.
Spisałem wszystko, tak jak było, by nie poszło w niepamięć.
Dopóki jak żywa stoi w oczach postać Pana Marszałka.
Póki dźwięczą w uszach słowa Komendanta.
PIERWSZY MELDUNEK W POLSCE NIEPODLEGŁEJ
Ciężko mi było w Zagłębiu, w końcu listopada 1918 roku, jako komendantowi
tworzącego się łam Wojska Polskiego.
Broń, odebrana Austriakom i Niemcom, dostała się częściowo w ręce ludności
cywilnej. Skorzystali z tego komuniści i stworzyli oddziały 'Czerwonej gwardii
*, zaopatrzone w karabiny ręczne i maszynowe, ćwiczące się na licznych punktach
zbornych i wartowniach.
Żołnierz, który miał stawić czoło tej lokalnej czerwonej gwardii, był młody,
ideowy, ale niedostatecznie wyszkolony, a w wielu wypadkach spokrewniony z
komunistami. Trudno było żądać, by strzelał iż zimną kirwią do swych krewnych
spod czerwonego sztandaru.
Był wprawdzie batalion kapitana Młota Fijałkowskiego dobrze wyszkolonych
żołnierzy, ale trudno było 'obsadzić nim całe Zagłębie.
Jeżeli dodamy konieczność bacznego strzeżenia granicy, często naruszanej przez
Niemców, to stanie się jasne, że położenie naszych oddziałów wojskowych w
Zagłębiu najłatwiejsze nie było.
Wobec tego wybrałem się do Warszawy do Obywatela Komendanta, by zameldować Mu
swoje troski i wątpliwości oraz prosić posłusznie o rozkazy.
* Czerwona Gwardia - rewolucyjna formacja zbrojna, powołana 8 listopada 1918 r.
przez Radę Delegatów Robotniczych w Dąbrowie Górniczej, działała na terenie
Zagłębia Dąbrowskiego. Rozbrojona w grudniu 1918 r.
2 - Strzępy meldunków "*- •'
17
"
Koleje chodziły już dosyć regularnie, wśród podziwu i zadowolenia podróżnych,
odzwyczajonych od ruszania się z miejsca w ciągu ta-wania okupacji.
Warszawa tętniła wzmożonym życiem dźwigającej się z upadku stolicy, przy czym
nie można było zorientować się, gdzie zaczynało i kończyło się wojsko, gdyż
wszędzie na ulicach było pełno cywilów z karabinami.
Nawet przed Belwederem posterunki Legii Akademickiej pełniły służbę wartowniczą
w cywilnych paltotach *.
W pałacu zastałem pełno delegacyj, interesantów i dostojników, oczekujących na
swą kolej dostania się do Komendanta.
,Cała Polska spieszyła do tego miejsca pracy, gdzie wykuwało się Jej nowe życie,
,by zaczerpnąć otuchy i wskazań do dalszych poczynań. To samo, oczywista,
chciałem zrobić i ja w mych skromnych możliwościajch.
Mimo wielkiego zatłoczenia salonów belwederskich, dzięki pomocy rotmistrza
Kazimierza Stamirowskiego, adiutanta Komendanta, udało mi się zameldować u Niego
o godzinie 5 po południu.
Wszedłem do dużej sali jasno oświetlonej.
Komendant stał w swojej kurtce strzeleckiej bez odznak, obok stołu. Za Nim -
półkolista wnęka z zawieszonym jakimś dużym obrazem. Białe alabastrowe urny z
umieszczonemi wewnątrz lampami elektrycznymi oświetlają dalsze części salonu.
Chcę jakoś powitać bladego i zmęczonego, wychudłego Komendanta, chcę powiedzieć
coś o 'mej radości, że Go znów widzę, ale Obywatel Komendant podaje szybko rękę
i krótko rzuca: "No, co?"
Więc melduję posłusznie, że mam trudności z Niemcami na granicy i komunistami w
Zagłębiu, ale Komendant przerywa moje biadolenie i mówi krótko:
"Chcę oddać władzę w Polsce Sejmowi. Wybory muszą od-
* Legia Akademicka - ochotnicza jednostka Wojska Polskiego, utworzona przez
studentów wyższych uczelni Warszawy 11 listopada 1918 r. 3 grudnia 1918 r.
przekształcona w 36 Pułk Piechoty Legli Akademickiej.
ć się w spokoju, mimo że spodziewam się bojkotowania ich "zez komunistów.
Niewykluczone są strejki. Musicie więc przygotować zapas węgla na sześć tygodni
i utrzymać porządek
w Zagłębiu". _
Chciałem spytać, czy mam w tym celu obsadzie kopalnie wojskiem i idąc
przymusowych zarządców spośród oficerów, ale Komendant wyciągnął rękę i
powiedział: "To wszystko". Już więc muszę wyjść z pokoju, by dać miejsce
następnym
interesantom.
Ściskam z wdzięczności rotmistrza Stamirowskiego i wychodzę na dziedziniec
Belwederu, rzucającego jasne światło w ciemną noc listopadową.
Wiem już, co mam robić, bo widziałem i mówiłem przecież z Obywatelem
Komendantem.
Wszystkiego mi nie powiedział, ale mam wrażenie, że wiem już wszystko! Teraz
trudności w Zagłębiu wydają się łatwe i proste.
Widziałem Komendanta!!!
OFICER POLITYCZNY
W styczniu 1919 roku zostałem mianowany, jako znający stosunki w Zagłębiu
Dąbrowskim, oficerem politycznym przy pułkowniku Tarnawskim, komendancie Okręgu
Wojskowego Będzin. Urząd mój nosił -wiele mówiący tytuł, "szefa sztabu".
Otóż pewnego dnia styczniowego przyszedł fonogram z Warszawy, że na drugi dzień
mam zameldować się u Obywatela Komendanta w Belwederze.
Boże, co za radość!
Więc już nie ja staram się dostać do Komendanta, ale On sam wzywa mię do siebie.
Widoczne jest więc, że do czegoś jeszcze mię potrzebuje.
2* 19
Wieść o wyjeździe moim do Warszawy obiegła szybko cały "wojskowy" Będzin.
Wróżono mi wielkie dostojeństwa, którymi obdarzony będę niezawodnie na
"specjalnej audiencji" w Warszawie.
Toteż na dworzec stawiła się duża ilość kolegów oficerów, by żegnać wyróżnionego
przez Komendanta "szefa sztabu" Okręgu Wojskowego Będzin, który jutro może
zostać kimś jeszcze wyższym.
Zrobił się po prostu "jubel", i to na cały Będzin.
Przyznaję się, że i ja trochę wierzyłem, że to wezwanie do Belwederu musi
przecież oznaczać coś niezwykłego.
Tego zdania był również mój przełożony pułkownik Tarna-wski.
Pierwszy to raz byłem wezwany przez samego Komendanta i nie mogłem zupełnie
zorientować się, po co i ,w jakim celu.
Wyznaję ze skruchą, że i później, na .wyższych stanowiskach, ani razu, dosłownie
ani razu, nie udało mi się przewidzieć, po co jestem wezwany do Komendanta.
Zawsze Obywatel Komendant miał mi do rozkazania co innego, niż ja
przypuszczałem.
Nie wiedzieli również, po co są wezwani przez Komendanta - koledzy, których po
(przybyciu do Warszawy spotkałem w adiutanturze Belwederu.
Weszliśmy razem do znanej mi sali przyjęć z wnęką półkolistą i urnami z
alabastru.
Komendant wygląda już lepiej niż po powrocie z Magdeburga, chociaż widać na Nim
zmęczenie, gdyż w poczekalniach Belwederu tak samo pełno, jak miesiąc temu.
Obywatel Komendant przemówił do nas krótko, stawiając, jako oficerom
politycznym, następujące rozkazy:
1) Dobrze i gruntownie poznać swój teren.
2) Być lojalnym wobec swych przełożonych, równocześnie informując ich ściśle o
nastrojach politycznych w terenie i sposobach dążących do ich opanowania.
3) Wpłynąć, wszystkimi rozporządzalnymi siłami, na wytworzenie takiego
stosunku między oficerem i żołnierzem,
jaki był w Legionach, czyli oprzeć go na dobrym przykładzie i zaufaniu.
4) Urobić w społeczeństwie przekonanie o ważności wyborów do Sejmu, jako
źródła władzy w Państwie.
Odprawa trwała nie dłużej niż kwadrans, a wyszliśmy z niej bogaci w wytyczne dla
naszej pracy w terenie i pokrzepieni na duchu, jak po każdym widzeniu
Komendanta.
Tegoż wieczora wyjechałem do Będzina, gdzie nikt nie spodziewał się tak szybko
mego
przyjazdu.
Pułkownik Tarnawski, gdy zameldowałem mu (przy referowaniu odprawy
belwederskiej) o osobistym rozkazie Komendanta - bezwzględnej lojalności -wobec
niego, pułkownika, jako bezpośredniego mego przełożonego, odetchnął z ulgą,
zaczerwienił się z zadowolenia i uścisnął mocno moją ręką.
Reszta za to kolegów patrzyła na mnie z widocznym rozczarowaniem, gdy po
meldowaniu się w Belwederze u Komendanta wróciłem do dawnej mojej pracy w Okręgu
Wojskowym Będzin.
ZDOBYCIE MIŃSKA
W gorący dzień letni 1919 roku wdzierała się Druga Dywizja Legionów do
bronionego przez bolszewików Mińska *.
Do południa trwały jeszcze walki na ulicach z ustępującym powoli
nieprzyjacielem.
Ledwiejśhny roztasowali kwaterę Dowództwa Dywizji w jednym z lepszych hoteli
miasta, gdy rozeszła się wieść, że przyjechał Komendant.
Wyglądamy przez okno, rzeczywiście przed hotelem stoi duże auto, zakurzone z
dalekiej drogi. Wybiegamy z pokoju na korytarz i spotykamy na schodach
Komendanta, zakurzonego
* Wojska polskie zajęły Mińsk 8 sierpnia 1919 r.
i zmęczonego, ale wesołego i zadowolonego ze zdobycia Mińska. Z korytarza
Komendant idzie w towarzystwie generała Roi i szefa sztabu dywizji
Piskora do dużej sali, w której ma odbyć się odprawa ze sztabem naszej dywizji.
Przechodząc obok mnie, Komendant podaje mi rękę, mówiąc: "Co słychać, doktorze?"
Naturalnie jest to tylko pytanie życzliwe, które ma zostać bez odpowiedzi, gdyż
cały czas Komendant zajęty jest sprawą zorganizowania pościgu ,za bolszewikami.
W chwilę po Komendancie przyjeżdża na odprawę generał Koinarzeyski, dowódca
Dywizji Poznańskiej, która weszła razem z nami do Mińska.
Oczywista, wobec Komendanta przedstawiciele każdej z dywizyj, a więc naszej -
legionowej i poznańskiej, twierdzą, że pierwsza \veszła do Mińska ich dywizja.
Komendant śmieje się z tego lokalnego patriotyzmu i szybko wydaje krótkie
rozkazy, mające na celu od cięcie odwrotu bolszewikom, cofającym się wzdłuż
dwóch linij kolejowych, biegnących z Mińska w kierunku Borysowa i Bobrujska.
Odprawa trwa zaledwie pół godziny, po czym Komendant, odprowadzany przez nas do
samochodu, odjeżdża z Mińska na inny odcinek f rontu.
Było to jedyne moje spotkanie z Komendantem na froncie. Utkwiło mi ono w pamięci
na całe życie ze względu na wyraz twarzy Komendanta.
Nigdy później, w czasie największych tryumfów politycznych, nie widziałem tyle
ognia, radości i satysfakcji w oczach Komendanta, jak wtedy w Mińsku, w chwili
montowania pościgu, mającego zniszczyć nieprzyjaciela, cofającego się ze
zdobytego przez nas miasta.
Żywiołem Komendanta była wojna, a owocem jej - Zwycięstwo.
NIEUDANY MELDUNEK W BELWEDERZE
W grudniu 1919 roku pełniłem od kilku miesięcy służbę szefa sanitarnego Grupy
Operacyjnej Generała Żeligowskiego z siedzibą dowództwa w Mińsku.
Pracy biurowej było tam mało. Za to odcinek frontu - duży i urozmaicony.
Toteż, mimo zimy, jeździło się często na dalekie inspekcje, celem zorientowania
się w stanie zdrowotnym naszych oddziałów.
W czasie jednej z takich inspekcyj, wśród zawianych śniegiem lasów, wezwano mię
telefonicznie do sztabu Grupy i tu dowiedziałem się, że zostaję przeniesiony do
Warszawy, do Departamentu Sanitarnego Ministerstwa Spraw Wojskowych, gdzie mam
niezwłocznie się zameldować.
Nie było rady, trzeba było jechać.
W Warszawie dowiedziałem się, że zostałem mianowany szefem Wydziału
Organizacyjnego Służby Sanitarnej.
Dało mi to dobrą "szkołę". Praca przy pękatych biurkach w ciasnych, ciemnych
pokojach pałaiou Mostowskich wydała mi się tak okropna, że po wielu szamotaniach
się psychicznych i bezskutecznych próbach załatwienia sprawy "legalnie"
zdecydowałem się na krok bohaterski: raport u Komendanta z prośbą o wysianie
•nnłe z powrotem na front.
Oczywista - był to, wyznaję ze skruchą, "raport" bez zachowania drogi służbowej,
a nawet w tajemnicy przed ministrem spraw wojskowych generałem Sosnkowskim.
Nie mogąc uzyskać "sprawiedliwości" w ministerstwie, skierowałem swe kroki do
Beliwederu.
W Belwederze nie było już takiego natłoku, jak przed rokiem, ale praca
Komendanta była ogromna z powodu przeciągającej się wojny i sytuacji politycznej
w kraju.
Dlatego też adiutant, któremu wyniszczyłem moją sprawę, wzbraniał się w ogóle
meldować mię u Komendanta.
Wreszcie, uproszony przeze mnie i przekonany, że przecież chodzi o wypuszczenie
mię z kraju na front, o co przecież
znóvi takiego natłoku podań nie ma, wszedł, wahając się, do gabinetu, gdzie
pracował Obywatel Komendant.
Oczekiwałem z bijącym sercem, czy uda mi się dostać do Komendanta i zameldować
swą prośbę, gdy szybko wrócił adiutant i twarzą zmieszaną, nie wróżącą nic
dobrego, po czym dłuższą chwilę milczał, jakiby ważył, co mi powiedzieć.
"jST'0 co?" spytałem, ^czując coś niedobrego, "czyście meldowali moją prośbę?"
"^eldawałem... i Komendant odpowiedział tylko tyle: Powiedzcie mu, nieoh on ani
tu nie przychodzi!" - oświadczył mi adiutjut, który też widocznie "coś"
usłyszał z mego powodu. Zrozumiałem, że nic nie wskóram i na front się nie
dostanę. Postałem, poczekałam, pomyślałem i... wróciłem smutny do mego biurka w
ponurym pałacu Mostowskich. Dobrym szefem wydziału, zdaje się, nie byłem. O-ulbe
akta kładłem na dmo szuflad biurka, a cienkie załatwiałem "od ręki". Nie mogłem
jakoś nabrać serca do tej "wojny" z papierami.
Węszcie w lecie 1920 roku udało mi się, tym razem już na podstawie raportu, z
zachowaniem drogi służbowej, opuścić mroczne korytarze pałacu Mostowskich i
wrócić na front, na stanowisko szefa sanitarnego Grupy Operacyjnej Jazdy.
UWAGI O SŁUŻBIE SANITARNEJ
Po zwycięskim zakończeniu wojny z bolszewikami Obywatel Komendant od czasu do
czasu wzywał do Belwederu przedstawicieli broni i służb celem omówienia
dodatnich i ujemnych cech, wskazanych w trakcie działań wojennych.
W czasie tych odpraw krytyka przeszłości była punktem wyjścia do wytycznych na
przyszłość, mających zapobiec powtórzeniu dawnych błędów i niedociągnięć.
My z departamentu sanitarnego długo nie byliśmy wzywa-
ni, tak że zwątpiliśmy już w to, by Komendant osobiście zechciał omówić wrażenia
z działalności naszej służby w czasie wojny i udzielić nam wskazówek na
przyszłość.
W tym czasie, tj. w 1921 roku, walczyliśmy jeszcze uporczywie o prawa służby
zdrowia i lekarzy w Wojsku Polskim. Obawialiśmy się, zresztą nie bez pewnej dozy
słuszności, że prawa służby zdrowia, nabyte w Legionach i w okresie wojny o
Niepodległość, będą uszczuplane stopniowo w czasie nadchodzącego pokoju.
Chodziło - między innymi - o rozstrzygnięcie zasadniczego pytania, czy lekarz
wojskowy ma być oficerem, czy też urzędnikiem wojskowym.
Zdania były mocno podzielone.
Toteż gdy otrzymaliśmy wezwanie do Belwederu, szef departamentu polecił mi
opracować referat w sprawie uprawnień lekarzy wojskowych, które byłyby, naszym
zdaniem, pożądane w Wojsku Polskim.
Elaborat mój sumiennie zacząłem od shiżby sanitarnej z czasów... Egipcjan.
Podkreśliłem ;w nim, że lekarze-kapłani w wojsku egipskim mieli duży wpłyiw nie
tylko na leczenie rannych wojowników, ale na całokształt życia wojska, dzięki
dużym wiadomościom z zakresu higieny wojskowej.
Rozpatrując dalej prawa lekarzy wojskowych w szeregu wieków i wpływ tych praw na
wydajność i pożytek pracy służby sanitarnej, dochodziłem do wniosku -
konieczności nadania lekarzom praw oficerskich.
W dniu wyznaczonym meldowaliśmy się z .drżeniem serc w dużym salonie Belwederu.
Przy Panu Marszałku był obecny w czasie odprawy pułkownik lekarz Piestrzyński,
co dodaiwało nam nieco otuchy.
Mówię: przy "Panu Marszałku", gdyż po otrzymaniu przez Obywatela Komendanta
buławy marszałkowskiej, w darze od zwycięskich wojsk, tytułowaliśmy go już
zawsze: "Panie Marszałku".
Komendant, po przywitaniu się, pozwolił nam siadać, a później powiedział .mniej
więcej, co następuje:
"Proszę panów, ja nie mogę nie zwrócić uwagi panów na specjalną cechę waszej
służby, którą obserwowałem w czasie obecnie zakończonej wojny.
Podczas gdy lekarze oddziałowi pracowali dobrze, to szpitale wasze rzadko kiedy
zdążały, by w porę zaopatrzyć rannych i wywieźć ich na tyły.
Ja nie mogę obronić się od tego wrażenia, że szpitale wasze stale były w drodze
i więcej dni spędziły w marszu niż przy właściwym pełnieniu służby. Nie wiem,
czemu to przypisać, ale tak było".
Przyznam się, żeśmy zdrętwieli z wrażenia pod wpływem tej surowej krytyki Pana
Marszałka, skierowanej pod adresem działalności naszej służby z czasu oistatniej
wojny.
Chcąc bronić służby sanitarnej, zameldowałem, że braki naszej ruchliwości
pochoidziły stąd, iż mieliśmy kiepskie konie, a rozkazów nie otrzymywaliśmy w
porę, choćby na skutek braku telefonów w szpitalach polowych.
Stąd, nim ewakuowaliśmy rannych i zwinęliśmy szpital - oddziały walczące zdążyły
już odsunąć się daleko od nas.
Pan Marszałek przerwał mi, .mówiąc: "Ha, ha, panie, to doskonale, to pan już o
wojnie zapomniał, to chcielibyście mieć dobre komę i być na parę dni naprzód
przez telefon powiadomieni o zamierzeniach wojsk, które powinny czekać na
szpitale, a nie pędzić zbyt szybko naprzód. Otóż wiedzcie, że w przyszłej wojnie
ja będę jeszcze szybciej maszerował niż w minionej. Musicie mię dogonić i bez
telefonów!..." dodał, śmiejąc się, Komendant.
Zapanowało milczenie, które wykorzystując, spytałem Pana Marszałka, czy mógłbym
zameldować, jak sobie przedstawiamy stanowisko lekarza w Wojsku Polskim,
niezbędne - naszym zdaniem - do należytego wypełnienia zadań służby sanitarnej.
Pan Malrszałek skinął głową, mówiąc: "Dobrze, ale tylko lorótko!"
Odchrząknąłem więc i, nie umiejąc przegrupować mego referatu w obecności
Komendanta, zaczynam: "Egipcjanie w swym wojsku..,"
Pan Marszałek pochylił się w fotelu, jakby wątplił, czy dobrze dosłyszał, a
potem, uderzając ręką w poręcz fotela, mówi: "Czy to ma być krótko?!"
"Będzie .krótko, Pandę Marszałku", odpowiedziałem widząc z rozpaczą, że za
chwilę mogę "stracić głos".
Jakoś udało mi się przeskoczyć dość szybko przez tryumfy lekarzy .wojskowych w
starożytnym Egipcie i napiętnować nieuctwo cyrulików średniowiecza, przy
"opiece" których ginęło w wojskach więcej wojowników od chorób zakaźnych niż od
walk.
Podkreśliłem dalej nieudolność przesiąkniętych martwą rutyną "urzędników
zdrowia" czasów wielkiego księcia Konstantego i, gdy zacząłem mówić o dodatniej
działalności w Powstaniu Listopadowym generał-sztataslekairza Kaczkowskiego,
Obywatel Komendant przerwał mi, mówiąc:
"Lekarz wojskowy musi być oficerem, gdyż pracuje i styka się z żołnierzem na
polu walki i jej bezpośrednich tyłach. Bez praw oficerskich nie mógłby wypełniać
tam swych .czynności".
Słuchaliśmy, olśnieni tym rozstrzygnięciem Pana Marszałka, które przyszło tym
bardziej niespodziewanie po surowej krytyce naszej służby, wyrażonej na początku
odprawy, gdy On już wstał, mówiąc: "Dziękuję panom!"
Wychodziliśmy z Belwederu "jak zmyci", lecz szczęśliwi z powodu decyzji
Komendanta.
Walka o prawa służby zdrowia i jej personelu w Wojsku Polskim - została
rozstrzygnięta dla nas w sposób dodatni i "honorowy".
WYGNANIE W SULEJÓWKU
W czasie kilkuletniego, dobrowolnego, wygnania Komendanta w Sulejówku
przechodziliśmy my, Jego uczniowie i podkomendni, ciężkie chwile *.
* Latem 1923 r. PiJsudski zrzekł się zajmowanych stanowisk: szefa
Toteż każde widzenie Komendanta, każde zetknięcie się z Nim było dla nas wielkim
niezapomnianym świętem i pokrzepieniem ducha.
Niestety, okazje zobaczenia Komendanta były rzadkie i nieregularne.
Wieść o nich rozchodziła się zwykle wśród nas na krótko przed terminem, tak że
niewielu tylko wybranych mogło nasycić swoje oczy widokiem Wodza.
Mogliśmy, mieliśmy możność widzieć Komendanta w czasie Jego odczytów wojskowych,
podczas zjazdów legionowych, na nieczęsto zwoływanych, zamkniętych zebraniach
politycznych i wreszcie na Dworcu Wileńskim, przy rzadkich zresztą, ale jedynych
- wyjazdaich do Wilna.
Zarówno w czasie odczytów wojskowych Komendanta, jak i przy zjawianiu się Jego
na zjazdach legionowych - wybuchał taki żywiołowy entuzjazm kolegów, że doprawdy
sama treść przemówienia odchodziła na plan dalszy.
Sam fakt oglądania Wodza, patrzenia w Jego mądre, dobre oczy, słuchanie Jego
głosu, stwierdzenie, że przecież żyje wbrew chęciom wrogów, że wygląda nieźle -
wszystko to .stwarzało dla nas niezapomnianą, jedyną w życiu atmosferę dumy i
szczęścia, przypominającą młodzieńcze czasy Pierwszej Brygady.
Nie wiedzieliśmy wcale, kiedy skończy się wygnanie Komendanta i w jakich
warunkach zechce wrócić do władzy w Polsce, ale to było nam niepotrzebne, gdyż
ufaliśmy Mu i wiedzieliśmy, że gdy nadejdzie czas - wyda nam rozkazy.
Rozkazy te, od czasu do czasu, dawał Komendant w nielicznym gronie kolegów,
podczas z rzadka zwoływanych zebrań politycznych. Odbywały się one zwykle albo w
mieszkaniu obywatela Switalskiego, albo Krzemieńskiego.
Na zebraniach tych bywało nieraz do czterdziestu osób. Czasami
czekaliśmy na przybycie Komendanta po parę godzin, gdyż nie zawsze zdołano
wydobyć dla Niego dobre auto celem przyjazdu z Sulejówka do Warszawy.
W czasie tych zebrań nie było żadnej dyskusji. Padały je-
Sztabu Generalnego oraz przewodniczącego Ścisłej Rady Wojennej, i do
przewrotu majowego mieszka! w Sulejówku jako osoba prywatna.
dynie ścisłe, rzeczowe polecenia i rozkazy Komendanta, których słuchaliśmy jak
wyroczni.
Smętni byliśmy, że musimy oto, w wolnej, wywalczonej Polsce, kryć się z naszym
posłuszeństwem i wiernością wobec Komendanta, tym bardziej że nie śmieliśmy
pytać, kiedy wre