Roxane van Iperen - Siostry z Auschwitz

Szczegóły
Tytuł Roxane van Iperen - Siostry z Auschwitz
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Roxane van Iperen - Siostry z Auschwitz PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Roxane van Iperen - Siostry z Auschwitz PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Roxane van Iperen - Siostry z Auschwitz - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Spis tre­ści Karta re­dak­cyjna   Słowo wstępne Pro­log. Czło­wieku, od­waż się żyć CZĘŚĆ I. WOJNA 1. Skok z okna Bin­nen­hofu 2. Bi­twa o Nie­uwmarkt 3. Bru­natna za­raza 4. Straj­kuj­cie! Straj­kuj­cie! Straj­kuj­cie! 5. Dzieci wojny 6. Re­wi­zja w miesz­ka­niu 7. Oś ru­chu oporu 8. Ku­ra­cja gło­dowa 9. Uwię­zie­nie 10. Czas ucie­kać 11. Pierw­szy po­ciąg 12. Ber­gen aan Zee 13. Bef­sztyk z grzy­bów 14. Sio­stry Jan­sen CZĘŚĆ II. WY­SO­KIE GNIAZDO 1. Willa w le­sie 2. „Wolny Ar­ty­sta” 3. Są­sie­dzi 4. Ma­ski 5. Wspól­nicy 6. Nie­chciane spo­tka­nia Strona 4 7. So­kół 8. Pio­senka je­sienna 9. Chiń­ski wa­zon 10. Kula 11. We­ster­bork 12. Ostatni po­ciąg 13. Po­rwana CZĘŚĆ III. PRZE­TRWAĆ 1. Po­dróż na wschód 2. Czy znasz może Mos­sel­mana? 3. Fio­łek Lien 4. Mar­sy­lianka 5. Obóz Gwiazdy 6. Bu­rza 7. Święta 8. Mia­sto umar­łych 9. Ostat­nia droga Epi­log. Czło­wieku, od­waż się żyć (bis) Po Wy­so­kim Gnieź­dzie   Po­dzię­ko­wa­nia Źró­dła Zdję­cia Przy­pisy Strona 5   Ty­tuł ory­gi­nału ’t Ho­oge Nest Prze­kład ANNA GRE­GO­RO­WICZ-METZ   Wy­dawca KA­TA­RZYNA RUDZKA Re­dak­tor pro­wa­dzący ADAM PLUSZKA Re­dak­cja IDA ŚWIER­KOCKA Ko­rekta JAN JA­RO­SZUK, BE­ATA WÓJ­CIK Pro­jekt okładki © Orion Bo­oks Ad­ap­ta­cja pro­jektu okładki DA­WID GRZE­LAK Ko­or­dy­na­torka pro­duk­cji PAU­LINA KU­REK Zdję­cia na okładce © Shut­ter­stock Opra­co­wa­nie gra­ficzne i ty­po­gra­ficzne, ła­ma­nie   Tłu­maczka go­rąco dzię­kuje dr. Pio­trowi Pa­ziń­skiemu i dr Ka­ro­li­nie Szy­ma­niak za nie­oce­nioną po­moc w kwe­stiach do­ty­czą­cych ję­zyka i kul­tury ji­dysz. Składa także go­rące po­dzię­ko­wa­nia Ry­szar­dowi Tur­czy­nowi.   Prze­kład po­wstał dzięki wspar­ciu fi­nan­so­wemu Dutch Fo­un­da­tion for Li­te­ra­ture   ’t Ho­oge Nest Co­py­ri­ght © by Ro­xane van Ipe­ren, 2018 Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Anna Gre­go­ro­wicz-Metz Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Mar­gi­nesy, War­szawa 2023  War­szawa 2023 Wy­da­nie pierw­sze  ISBN 978-83-67790-53-6  Wy­daw­nic­two Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11A 01-527 War­szawa tel. 48 22 663 02 75 re­dak­cja@mar­gi­nesy.com.pl www.mar­gi­nesy.com.pl  Kon­wer­sja: eLi­tera s.c. Strona 6 SŁOWO WSTĘPNE   Kiedy wjeż­dżamy na le­śną dróżkę i po­mię­dzy drze­wami otwiera się wi­dok na dom, je­ste­śmy wprost ocza­ro­wani. Przy­sło­wiowa „chatka na od­lu­dziu”, któ­rej szu­ka­li­śmy, w ża­den spo­sób nie po­krywa się z tym, co mamy przed sobą – ten dom jest ogromny i  ma na­wet wła­sną na­zwę: Wy­so­kie Gniazdo. Nasz wzrok prze­suwa się po ma­je­sta­tycz­nej fa­sa­dzie, ce­gla­nych ścia­nach po­ro­śnię­tych blusz­czem i  oknach z  otwar­tymi skrzy­dłami sta­rych okien­nic. Wszystko tu tchnie hi­sto­rią i świet­no­ścią, ale bez pre­ten­sjo­nal­no­ści i sztyw­no­ści, która czę­sto się z nimi wiąże. Prze­ciw­nie: dziki le­śny ogród, wy­soka trawa, ko­ły­szące się tu i  tam sznu­rowe dra­binki i  sad za do­mem za­pra­szają do bie­ga­nia, za­bawy, roz­pa­la­nia ogni­ska i  dłu­gich wie­czor­nych roz­mów pod gwiaź­dzi­stym nie­bem, nie­za­kłó­ca­nych przez za­miesz­kany świat. Pa­trzymy na sie­bie i my­ślimy o tym sa­mym: za­miesz­kać tu. Dzieje się coś nie­by­wa­łego. Pod ko­niec lata 2012 roku mój mąż i  ja z  troj­giem na­szych dzieci, dłu­go­wło­sym owczar­kiem nie­miec­kim i  trzema ko­tami wpro­wa­dzamy się do du­żej przy­czepy kem­pin­go­wej usta­wio­nej w ogro­dzie Wy­so­kiego Gniazda i za­czy­namy długi pro­ces przy­wra­ca­nia bla­sku temu wy­jąt­ko­wemu miej­scu. Przy­stę­pu­jemy do od­na­wia­nia ścian, szli­fo­wa­nia scho­dów; po usu­nię­ciu pa­neli uka­zują się su­fity z po­my­sło­wym bel­ko­wa­niem. Go­łymi rę­kami zry­wamy wy­kła­dzinę i  pra­wie w  każ­dym po­koju od­kry­wamy pu­ste miej­sca pod drew­nianą pod­łogą i  skrytki za starą bo­aze­rią. Znaj­du­jemy tam ogarki świec, nuty, stare ga­zetki ru­chu oporu. W  ten spo­sób za­czyna się rów­nież re­kon­stru­owa­nie hi­sto­rii Wy­so­kiego Gniazda. Osza­ła­mia­ją­cej hi­sto­rii, która – jak się okaże – obej­muje ważną część na­szej wo­jen­nej prze­szło­ści, sze­rzej nie­zna­nej – na­wet w oko­licy, gdzie stoi dom. Roz­ma­wiam z dawną wła­ści­cielką, tu­tej­szymi miesz­kań­cami i skle­pi­ka­rzami z po­bli­skich wio­sek, za­głę­biam się w księ­gach ka­ta­stral­nych i ar­chi­wach, i raz po raz coś mnie za­ska­kuje. W  kul­mi­na­cyj­nym mo­men­cie II wojny świa­to­wej, kiedy za­tło­czo­nymi po­cią­gami wy­wo­żono lu­dzi do obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych, a  En­dlösung der Ju­den­frage, czyli „osta­teczne roz­wią­za­nie kwe­stii Strona 7 ży­dow­skiej”, sta­wało się fak­tem, w Wy­so­kim Gnieź­dzie dwie ży­dow­skie sio­stry stwo­rzyły miej­sce schro­nie­nia dla prze­śla­do­wa­nych i  ośro­dek ru­chu oporu. W  na­stęp­nych la­tach po­znaję po­tom­ków tej grupy lu­dzi, a  ukry­wa­jące się kie­dyś tu­taj dzieci, te­raz już do­ro­śli lu­dzie, po­now­nie po­ja­wiają się w  domu. Dzielą się ze mną wspo­mnie­niami i  do­ku­men­tami, dzięki któ­rym mogę przy­wró­cić tej hi­sto­rii barwę i od­dać głos sio­strom. Po­woli, choć nie­po­wstrzy­ma­nie, po­kój po po­koju, ka­wałki puz­zli ukła­dają się w  nie­wy­obra­żalną wręcz hi­sto­rię, która obec­nie, sześć lat póź­niej, uka­zuje się w for­mie dru­ko­wa­nej. To hi­sto­ria po­twier­dza­jąca moje pierw­sze prze­czu­cie: ten dom jest więk­szy od nas. My je­ste­śmy tylko prze­chod­niami ma­ją­cymi szczę­ście w nim miesz­kać. Strona 8 PRO­LOG Czło­wieku, od­waż się żyć Tę hi­sto­rię roz­po­czyna pio­senka. Mimo że w  2017 roku ob­cho­dziła setne uro­dziny, na­dal jest jedną z  naj­bar­dziej zna­nych pio­se­nek w  Ho­lan­dii, uwiel­bianą przez wszyst­kie war­stwy spo­łeczne oraz śpie­waną przez każde po­ko­le­nie: Czło­wieku, od­waż się żyć. Dirk Witte, cu­downe dziecko na­uczy­cieli z re­gionu Za­an­streek, już w bar­dzo mło­dym wieku pi­sze mu­zykę i tek­sty. Zda­niem jego ro­dzi­ców ka­riera mu­zyczna nie ozna­cza po­waż­nego spo­sobu na ży­cie, to­też kiedy w  1900 roku, ma­jąc pięt­na­ście lat, koń­czy szkołę, za­czyna pracę w  han­dlu drew­nem w  Za­an­dam. W  wol­nym cza­sie na­dal jed­nak upar­cie kom­po­nuje mu­zykę i  pew­nego wio­sen­nego dnia 1914 roku bie­rze los w  swoje ręce. Wcho­dzi do fil­har­mo­nii w  Am­ster­da­mie w  mo­men­cie, gdy prze­peł­niona po brzegi sala po­dzi­wia wy­stępy świa­to­wej sławy ho­len­der­skiego pio­sen­ka­rza i  ar­ty­sty ka­ba­re­to­wego Je­ana-Lo­uisa Pi­su­isse’a. Jego re­per­tuar z po­wodu braku do­brych ni­der­landz­kich tek­stów składa się z  utwo­rów fran­cu­skich, an­giel­skich i  nie­miec­kich. Po przed­sta­wie­niu Dirk puka do drzwi gar­de­roby, w  któ­rej Pi­su­isse zmywa ma­ki­jaż, i zwraca się do niego: „Je­stem tylko sprze­dawcą drewna w Za­an­dam, ale dla kilku to­wa­rzystw śpie­wa­czych w  na­szej miej­sco­wo­ści na­pi­sa­łem pio­senki, które bar­dzo po­do­bają się lu­dziom. Wy­bra­łem naj­lep­sze. Czy ze­chce pan po­słu­chać?”[1]. Wrę­cza Pi­su­isse’owi tekst pio­senki Moja pierw­sza, o  ro­dzą­cej się mi­ło­ści chło­paka do dziew­czyny z  chóru, uczu­ciu koń­czą­cym się gwał­tow­nie, kiedy chło­pak traci głos:   Lecz kiedy na­gle stra­ci­łem głos Ona rzu­ciła mnie, taki los.[2]   Jed­nak chło­pak przez całe ży­cie my­śli o  „swo­jej pierw­szej”, aż do dnia wła­snego ślubu: Strona 9   A kiedy na ślub z inną czas na­dej­dzie I wy­dam przy­ję­cie, gdzie pięk­nie bę­dzie Fraki i suk­nie, kwiaty oka­załe Wuj­ko­wie i cio­cie, i wino białe Gdy spoj­rzę na wy­brankę, smu­tek serce oprzę­dzie W ko­ściele przy oł­ta­rzu, gdzie oboje Sta­niemy na ko­biercu, trzy­ma­jąc dło­nie swoje Pod­czas gdy lu­dzie na­pa­trzeć się nie mogą Na pana mło­dego i pannę młodą I wszy­scy wraz tak pięk­nie, że aż się boję Za­śpie­wają, a ra­dość bę­dzie biła z ich min Dla nas marsz we­selny z opery Lo­hen­grin A ja słu­cha­jąc tych pięk­nych gło­sów So­pra­nów, al­tów i ba­sów Znów na chwilę po­bie­gnę my­ślami do mej pierw­szej.   Pi­su­isse jest za­chwy­cony, włą­cza pio­senkę do swo­jego re­per­tu­aru i  wkrótce Moja pierw­sza roz­brzmiewa we wszyst­kich ho­len­der­skich do­mach. Spo­tka­nie z  pio­nie­rem ho­len­der­skiego ka­ba­retu na do­bre od­mie­nia ży­cie Dirka Wit­tego, a  ich współ­praca pro­wa­dzi do po­wsta­nia wielu utwo­rów, które zo­sta­wią ślad w zbio­ro­wej pa­mięci miesz­kań­ców tego kraju.   Kilka mie­sięcy po ich pierw­szym suk­ce­sie, 28 czerwca 1914 roku, w Sa­ra­je­wie za­strze­lono au­striac­kiego na­stępcę tronu Fran­ciszka Fer­dy­nanda – było to ostat­nie wy­da­rze­nie pro­wa­dzące do roz­po­czę­cia I  wojny świa­to­wej, a jed­no­cze­śnie pierw­sza prze­szkoda na dro­dze Dirka do ka­riery. Pod ko­niec lipca ogło­szona zo­staje w  Ho­lan­dii mo­bi­li­za­cja se­tek ty­sięcy męż­czyzn. „Wszy­scy po­bo­rowi na­tych­miast do broni!” – wzy­wają pla­katy roz­le­pione w  ca­łym kraju. Biją dzwony na wie­żach ko­ścio­łów; ze stry­chu ścią­gane są ple­caki woj­skowe, a  mał­żonki ca­ło­wane na po­że­gna­nie, kiedy kil­ka­set ty­sięcy po­bo­ro­wych musi za­mel­do­wać się w  ko­sza­rach, skła­dach, ma­ga­zy­nach, a z braku miej­sca, na­wet w do­mach u  ob­cych lu­dzi. Wśród nich Dirk Witte, który jako dwu­dzie­sto­dzie­wię­cio­la­tek ma obo­wią­zek zgło­sze­nia się Strona 10 do woj­ska. Cho­ciaż praw­dziwa walka to­czy się poza gra­ni­cami kraju – Niemcy zo­sta­wiają Ho­lan­dię w spo­koju, a Ho­lan­dia jed­no­znacz­nie de­kla­ruje neu­tral­ność – ko­lejne lata wojny od­ci­skają na nim głę­bo­kie piętno. Zwłasz­cza z  po­wodu są­sied­niej Bel­gii, która od­ma­wia nie­miec­kim woj­skom po­zwo­le­nia na przej­ście przez swoje te­ry­to­rium. Niemcy, żeby zła­mać opór Bel­gów, re­agują eg­ze­ku­cjami nie­win­nych miesz­kań­ców i  pod­pa­la­niem wio­sek, a  w  kon­se­kwen­cji dzie­siątki ty­sięcy Bel­gów ucie­kają do ho­len­der­skiej Lim­bur­gii. 15 wrze­śnia 1914 roku w  mo­wie tro­no­wej kró­lowa Wil­hel­mina oświad­cza, że Ho­lan­dia za­cho­wuje cał­ko­witą neu­tral­ność w  tym kon­flik­cie i przyj­mie uchodź­ców z otwar­tymi ra­mio­nami. Woj­ska nie­miec­kie po­su­wają się szybko na­przód i  pę­dzą przed sobą setki ty­sięcy Bel­gów, zmu­sza­jąc ich do prze­kro­cze­nia gra­nicy kraju. W  cza­sie sta­ran­nie przy­go­to­wa­nej przez nie­miec­kie do­wódz­two woj­skowe ofen­sywy roz­po­czyna się „gwałt na Bel­gii”. Po­nie­waż Bel­go­wie nie chcą współ­pra­co­wać, a  w  nie­któ­rych miej­scach mają na­wet od­wagę ostrze­li­wać Niem­ców, każdy po­dej­rzany o ja­ką­kol­wiek formę oporu jest su­rowo ka­rany. Krążą prze­ra­ża­jące opo­wie­ści o  nie­miec­kich ak­cjach od­we­to­wych: o  nie­mow­lę­tach za­bi­ja­nych ude­rze­niem głową o  ścianę domu, do­ko­ny­wa­nych roz­pa­lo­nymi szta­bami gwał­tach na ko­bie­tach czy za­kon­ni­cach przy­wią­zy­wa­nych do serc dzwo­nów ko­ściel­nych i gi­ną­cych po ich roz­ko­ły­sa­niu. Póź­niej oka­zuje się, że część z nich to bry­tyj­ska pro­pa­ganda ma­jąca na celu de­hu­ma­ni­za­cję Niem­ców, ale z  całą pew­no­ścią do­cho­dzi do okru­cieństw – w  wy­niku nie­miec­kiej prze­mocy gi­nie około sze­ściu ty­sięcy Bel­gów. Dirk Witte jako sa­ni­ta­riusz – we­dług jego sio­stry naj­bar­dziej fajt­ła­po­waty na świe­cie – sta­cjo­nuje w  tym cza­sie w  Ein­dho­ven i  swoje zdu­mie­nie sy­tu­acją, w  ja­kiej na­gle zna­lazł się wraz z  kra­jem, opi­suje w  licz­nych pio­sen­kach wo­jen­nych. Aspi­rynę w  wy­ko­na­niu współ­twórcy jego suk­ce­sów Pi­su­isse’a  mi­ni­ster wojny włą­czył do Zbioru pio­se­nek dla woj­ska ho­len­der­skiego. Utwór staje się szybko ulu­bioną pio­senką żoł­nie­rzy:   Ran­kiem stają skoro świt Przed le­ka­rzem, przed le­ka­rzem Choć to jesz­cze wcze­śnie zbyt To do­stają skoro świt Strona 11 By ulżyło odro­binę: Aspi­rynę, aspi­rynę!   Aspi­ryna dla po­czci­wych Co z tru­dem prze­spali noc Aspi­ryna dla tchórz­li­wych Co za­miast warty wolą pod koc! Aspi­ryna się na­leży Dla ofi­ce­rów i dla żoł­nie­rzy Dla kwa­ter­mi­strza i dla sier­żanta A na­wet dla ko­nia pana ad­iu­tanta.   Do cy­wila jak wró­cimy Nie pój­dziemy do le­ka­rza Precz cho­rób­ska prze­pę­dzimy Do cy­wila jak wró­cimy Bo pięć kilo za­ku­pimy: Aspi­ryny, aspi­ryny![3]   W cza­sie, kiedy Ho­lan­dia kur­czowo trzyma się swo­jej neu­tral­no­ści – skutki wojny bo­le­śnie do­ty­kają miesz­kań­ców kraju. Kró­lowa Wil­hel­mina, ni­czym po­przed­niczka An­geli Mer­kel, za­pre­zen­to­wała w mo­wie tro­no­wej szla­chet­ność i  go­ścin­ność. Nie mo­gła wtedy prze­wi­dzieć, że w  ciągu kilku mie­sięcy z  jej oferty sko­rzy­sta mi­lion Bel­gów. 10 paź­dzier­nika 1914 roku upada mia­sto por­towe An­twer­pia. Bel­go­wie ma­sowo ucie­kają; zwłasz­cza Ze­lan­dia, Bra­ban­cja oraz Lim­bur­gia zo­stają za­lane przez rze­sze zde­spe­ro­wa­nych są­sia­dów z  po­łu­dnia. Dworce ko­le­jowe są prze­peł­nione, a nie­koń­cząca się rzeka wio­zą­cych całe ro­dziny i  góry sprzę­tów do­mo­wych fur­ma­nek pły­nie przez ho­len­der­ską gra­nicę. Rząd nie ma po­my­słu na przy­ję­cie ta­kiej liczby uchodź­ców i  dla­tego lud­ność Ho­lan­dii sama musi szu­kać roz­wią­za­nia. Mia­sta ta­kie jak Ro­osen­daal i  Ber­gen op Zoom, każde li­czące około szes­na­stu ty­sięcy miesz­kań­ców, przyj­mują po­mię­dzy sto a  dwie­ście ty­sięcy uchodź­ców, z  czego naj­wię­cej umiesz­cza się w  do­mach pry­wat­nych. Jed­nak ucie­ka­ją­cych jest zbyt wielu. Szkoły, fa­bryki, dworce Strona 12 ko­le­jowe, łąki, parki i  skwery: gdzie­kol­wiek spoj­rzeć, sie­dzą i  leżą bel­gij­scy uchodźcy. Dzieci ro­dzą się na błot­ni­stych po­bo­czach, lu­dzie śpią na dwo­rze pod­czas mro­zów; cią­gły na­pływ lud­no­ści zdaje się nie koń­czyć. W  ko­lej­nych dniach wy­daje się, jakby są­sia­du­jące ze sobą kraje zo­stały po­prze­su­wane nie­wi­dzial­nymi rę­kami i dwa na­rody na­gle umiesz­czono na jed­nym te­ry­to­rium. Exo­dus koń­czy się do­piero, gdy Niemcy bu­dują wzdłuż ho­len­der­sko-bel­gij­skiej gra­nicy dwu­stu­ki­lo­me­trowe ogro­dze­nie pod na­pię­ciem: de Draad des Do­ods – Drut śmierci, wy­so­kie na dwa me­try, co dwa­dzie­ścia cen­ty­me­trów roz­cią­gnięty jest drut pod na­pię­ciem dwóch ty­sięcy wol­tów. Wielu Bel­gów owi­nię­tych weł­nia­nymi ko­cami, z  rę­kami i  no­gami na por­ce­la­no­wych ta­ler­zach, albo wy­ko­nu­jąc sa­mo­bój­czy skok szczu­pa­kiem, na­dal jed­nak pró­buje prze­kro­czyć gra­nicę. Setki giną po­ra­żone prą­dem. Gdy nie da się już za­prze­czyć, że sy­tu­acja wy­mknęła się spod kon­troli, i rząd ho­len­der­ski czuje się zmu­szony do przed­sta­wie­nia planu dzia­ła­nia, sy­tu­ację przej­muje woj­sko. W  ca­łym kraju po­wstają duże obozy, które w  wielu przy­pad­kach w pełni po­twier­dzają ne­ga­tywne sko­ja­rze­nia zwią­zane z tą na­zwą. Z  po­wodu braku jed­no­znacz­nej po­li­tyki rządu or­ga­ni­za­cja obo­zów na­leży do miej­sco­wych ko­men­dan­tów, a  więk­szość bel­gij­skich ro­dzin zo­staje po pro­stu za­mknięta w  drew­nia­nych ba­ra­kach pod nad­zo­rem woj­sko­wym. Są w  nich kuch­nie po­lowe, pry­mi­tywne miej­sca do my­cia się i  rowy słu­żące za ka­nały ście­kowe. Przy­go­to­wy­wane przez Ho­len­drów je­dze­nie przy­nosi Bel­gom także nie­wiele po­cie­sze­nia: każ­dego dnia mają na­dzieję, że nie do­staną po raz ko­lejny gro­chówki – béton armé (uzbro­jony be­ton), jak z obrzy­dze­niem wspo­mi­nają to jesz­cze długo po woj­nie. Masa uchodź­ców sta­nowi zbyt duże ob­cią­że­nie dla wa­run­ków ży­cia w kraju. Rząd ho­len­der­ski pro­wa­dzi ne­go­cja­cje z nie­miec­kim oku­pan­tem, zwra­ca­jąc się z  prośbą o  umoż­li­wie­nie Bel­gom po­wrotu do kraju bez na­ra­ża­nia się na re­pre­sje. Niemcy wy­ra­żają zgodę, jed­no­cze­śnie wia­domo już, że walki to­czą się w  oko­pach na fron­cie, dzięki czemu duże ob­szary Flan­drii są sto­sun­kowo bez­pieczne. Mi­ni­ster wojny po­leca ho­len­der­skim gmi­nom, żeby „z de­li­kat­nym na­ci­skiem” kie­ro­wały Bel­gów z  po­wro­tem do domu. W  nie­któ­rych miej­scach ten roz­kaz re­ali­zo­wano ze zbyt dużą ho­len­der­ską do­słow­no­ścią: w Har­der­wijk Bel­gów bez par­donu usu­nięto z  gminy, a  w  Sche­ve­nin­gen uchodź­ców umiesz­czo­nych w  bu­dynku Cir­cu­sthe­ater po­in­for­mo­wano, że je­śli szybko nie Strona 13 wy­jadą po­cią­giem, to po­niosą tego kon­se­kwen­cje. W  maju 1915 roku około dzie­wię­ciu­set ty­sięcy są­sia­dów z  po­łu­dnia wraca – to ko­niec na­der krót­kiej wi­zyty.   Dirk Witte w  cza­sie służby nie­prze­rwa­nie pi­sze. Cho­ciaż nie musi wal­czyć, wojna i  ma­sowy na­pływ uchodź­ców ro­bią na nim ogromne wra­że­nie. Na­gły chaos, spo­sób trak­to­wa­nia Bel­gów i po­stawa Ho­lan­dii spra­wiają, że za­sta­na­wia się nad swoją rolą, a także nad tym, jak być czę­ścią tego wszyst­kiego, nie tra­cąc jed­no­cze­śnie po­czu­cia wła­snej war­to­ści. Kiedy wi­dać już ko­niec wojny i  za­czyna się po­wrót do nor­mal­nego ży­cia, spa­dają na niego co­dzienne zmar­twie­nia: Dirk miota się po­mię­dzy ży­ciem w  świe­cie sztuki w  oto­cze­niu wol­nych du­chów a  „przy­zwo­itym” ży­ciem biz­nes­mena z  do­brze płatną pracą w  han­dlu drew­nem – do­kład­nie tak, jak chcieli miesz­czań­scy ro­dzice. Pod wpły­wem tych zma­gań w  1917 roku po­wstaje jego naj­słyn­niej­szy utwór: Mensch, durf te le­ven! (Me­mento vi­vere) [Czło­wieku, od­waż się żyć!]. Dzien­nik „Al­ge­meen Han­dels­blad” 6 li­sto­pada 1917 roku pu­bli­kuje re­cen­zję z  wy­stępu Je­ana-Lo­uisa Pi­su­isse’a, a  w  niej praw­do­po­dob­nie po raz pierw­szy po­ja­wia się wzmianka o  wy­ko­na­niu tej pio­senki. „Na­pi­sana wier­szem przez Dirka Wit­tego upo­etycz­niona lek­cja ży­cia z za­chwy­tem przy­jęta przez pu­blicz­ność”.   Żyje się tak krótko, tylko je­den raz Jak ze­chcesz ina­czej, to nie ma już szans! Czło­wieku, od­waż się żyć! Nie py­taj cią­gle na wszelki wy­pa­dek Jak ro­bił to twój oj­ciec, jak ro­bił to twój dzia­dek Jak robi to ku­zyn, jak ro­bią ko­le­dzy Albo jak to wi­dzi są­siad twój zza mie­dzy Czy też ja­kim „do­bry oby­czaj” na­ka­zuje być! Czło­wieku, od­waż się żyć!   Więc pierś wy­pięta dum­nie i do góry głowa. Wy, co się tak wy­mą­drza­cie, nic mi tu­taj po was! Ważne jest serce mieć pełne cie­pła i mi­ło­ści Strona 14 Lecz w swo­ich spra­wach bądź pa­nem na wło­ściach! Nikt ci nie bę­dzie mó­wił, jaki ty masz być! Czło­wieku, od­waż się żyć![4]   Bra­wu­rowe wy­ko­na­nie spra­wia, że pio­senka ema­nuje sprze­ci­wem i kry­tycz­nym my­śle­niem. Od­nosi ogromny suk­ces w po­wo­jen­nej Ho­lan­dii. Krótko po pierw­szym wy­ko­na­niu utworu Dirk po­dej­muje de­cy­zję o  re­zy­gna­cji z  pracy, żeby wspól­nie z  Pi­su­isse’em cał­ko­wi­cie po­świę­cić się dzia­łal­no­ści ar­ty­stycz­nej. Żeni się z  piękną i  ma­jętną Do­ra­lize „Jet” Lo­oman z  Bus­sum i  w  1920 roku mał­żon­ko­wie zle­cają ar­chi­tek­towi z  Za­an­dam za­pro­jek­to­wa­nie dla nich wy­ma­rzo­nego domu. W baj­ko­wym miej­scu, po­środku re­zer­watu przy­rody w  Na­ar­den, na gra­nicy mię­dzy wrzo­so­wi­skiem i  la­sami po­wstaje po­kaźna willa. Duże okna za­pew­niają roz­le­gły wi­dok, aż po znacz­nie od­da­lone wody Zu­ide­rzee. Wi­dziany z lotu ptaka dom zlewa się z oto­cze­niem, a  duży ogród ota­czają dęby prze­cho­dzące w  las, dach zaś po­kry­wają żółte trzciny, sple­cione tak samo jak te nieco da­lej nad brze­giem wody. Pew­nego sło­necz­nego dnia la­tem 1921 roku Dirk i Jet ze świeżo na­ro­dzoną córką Do­ra­lize w wózku po­zują dumni do zdję­cia przed swoim no­wym do­mem: Wy­so­kim Gniaz­dem. Witte nie mógł wtedy przy­pusz­czać, że nie­spełna dwa­dzie­ścia lat póź­niej, kiedy pod­czas II wojny świa­to­wej ludz­kość znów zo­sta­nie wy­sta­wiona na próbę i  wielu Ho­len­drów bę­dzie się za­sta­na­wiać nad swoją rolą w  ob­rę­bie ogól­no­świa­to­wej wspól­noty, jego we­zwa­nie do walki w tak do­słowny spo­sób urze­czy­wistni się w wy­bu­do­wa­nym przez niego domu, jakby du­sza tej pio­senki wnik­nęła w ce­glane mury. Strona 15 I WOJNA Skoro trzeba wal­czyć, to trzeba wal­czyć. Trzeba po­zo­stać wier­nym so­bie. Nie można so­bie też nic wma­wiać. By­li­śmy go­towi. Zro­bi­li­śmy, co mu­sie­li­śmy zro­bić, co mo­gli­śmy zro­bić. Ani mniej, ani wię­cej. Janny Bran­des-Bril­le­slij­per Strona 16 1 SKOK Z OKNA BIN­NEN­HOFU Na­ar­den, luty 1943 roku. Janny po­rząd­kuje wła­śnie do­wody toż­sa­mo­ści, a Eber­hard gra na pia­ni­nie w po­koju fron­to­wym, gdy z Am­ster­damu przy­jeż­dża Mik van Gilse z  wia­do­mo­ścią, że znany im wszyst­kim prze­miły Ger­rit wy­sko­czył z okna par­la­mentu Bin­nen­hof. Głową na bruk. Nie żyje. Czy kie­dy­kol­wiek byli prze­świad­czeni, że są bez­pieczni tu­taj, poza mia­stem, w tym domu z bajki? Że wojna prze­leci wy­soko nad ich gło­wami jak sa­mo­loty Royal Air Force no­cami kie­ru­jące się z An­glii do Nie­miec i  z  po­wro­tem? Że cier­pie­nie bę­dzie krą­żyło gdzieś wo­kół nich ni­czym wy­jeż­dża­jące koło czwar­tej nad ra­nem sa­mo­chody po­li­cyjne, które oni sły­szą, wstrzy­mu­jąc od­dech, kiedy za­czy­nają się ła­panki? Wy­cie sy­ren więzi ich po­mię­dzy chę­cią ucieczki na łeb na szyję przez drzwi fron­towe gdzieś do lasu a  spo­koj­nym prze­ko­na­niem, że wy­star­czy po­cze­kać, aż sa­mo­chody prze­jadą. I  do­tąd za­wsze tak wła­śnie po­stę­po­wali. Żadne z  nich ni­gdy nie ba­ga­te­li­zo­wało nie­bez­pie­czeń­stwa zwią­za­nego z tym, co tu ro­bią, i po­wagi za­gro­że­nia, ale wia­do­mość od Mika, że Ger­rit rzu­cił się z  okna i  roz­trza­skał na klin­kie­ro­wym bruku przed za­anek­to­wa­nym przez oku­panta Bin­nen­ho­fem, w jed­nej chwili przy­po­mniała im o rze­czy­wi­sto­ści.   Ger­rit Ka­stein był neu­ro­lo­giem o  że­la­znych ner­wach i  twar­dej gło­wie, co nie­stety nie uchro­niło go przed ta­kim, a nie in­nym lo­sem. Janny przy­jaź­niła się z nim już od czasu, kiedy jako dwu­dzie­sto­lat­ko­wie w ra­mach Mię­dzy­na­ro­do­wej Czer­wo­nej Po­mocy za­ofe­ro­wali wspar­cie hisz­pań­skim prze­ciw­ni­kom fa­szy­zmu. Wojna do­mowa w  Hisz­pa­nii oka­zała się próbą ge­ne­ralną przed la­tami, które miały do­piero na­dejść. Ger­rit i Janny do­łą­czyli do ko­mi­tetu „Po­moc Hisz­pa­nii”, ho­len­der­skiego od­działu Mię­dzy­na­ro­do­wej Czer­wo­nej Po­mocy. Naj­waż­niej­szym za­da­niem Janny było zbie­ra­nie pie­nię­dzy na środki opa­trun­kowe, któ­rych bra­ko­wało wal­czą­cym. Ger­rit po­szedł na wojnę jako szef ho­len­der­skiej służby sa­ni­tar­nej. Wła­śnie uzy­skał sta­no­wi­sko asy­stenta na Strona 17 od­dziale neu­ro­lo­gii w szpi­talu w Oeg­st­ge­est i zo­stał dok­to­ran­tem, co otwie­rało przed nim per­spek­tywę ka­riery, która dla więk­szo­ści by­łaby wy­star­cza­ją­cym po­wo­dem, żeby bez reszty się na niej sku­pić – ale nie dla Ger­rita. Z  ra­mie­nia ka­ta­loń­skiego Mi­ni­ster­stwa Zdro­wia po­je­chał po­cią­giem w  Pi­re­neje, bli­sko fran­cu­skiej gra­nicy, gdzie jed­nostki Frontu Lu­do­wego wal­czyły z  fa­szy­stami, i po­ma­gał tam opa­try­wać ran­nych cy­wi­lów i żoł­nie­rzy. Po trzech mie­sią­cach Ger­rit po­wró­cił do Ho­lan­dii do swo­jej ka­riery le­kar­skiej i  w  1937 roku obro­nił dok­to­rat na Uni­wer­sy­te­cie w  Lej­dzie. Ale jego za­pał ide­olo­giczny by­naj­mniej nie osłabł: był człon­kiem re­dak­cji mie­sięcz­nika Ko­mu­ni­stycz­nej Par­tii Ho­lan­dii „Po­li­tyka i  Kul­tura” i  pro­wa­dził wy­kłady o  hisz­pań­skiej woj­nie do­mo­wej. „Zwy­cię­stwo Franco jest zgubne dla Eu­ropy Za­chod­niej, a  więc także dla nas” – do­wo­dził. Pi­sał ar­ty­kuły, a  w  1938 roku opu­bli­ko­wał książkę za­ty­tu­ło­waną Het Ras­se­nvra­ag­stuk [Pro­blem ra­sowy]. Była to roz­prawa na­ukowa na te­mat kon­flik­tów kla­so­wych i  an­ty­se­mi­ty­zmu w  Niem­czech, która koń­czyła się tezą, że ra­sizm nie­uchron­nie do­pro­wa­dzi do wojny. Na po­twier­dze­nie praw­dzi­wo­ści tego stwier­dze­nia nie mu­siał długo cze­kać.   Kiedy w po­ło­wie 1940 roku dzia­łal­ność Ko­mu­ni­stycz­nej Par­tii Ho­lan­dii (CPN) zo­staje przez Niem­ców za­ka­zana, ko­mu­ni­ści prze­no­szą się do pod­zie­mia, żeby or­ga­ni­zo­wać ak­cje sa­bo­ta­żowe. Dok­tor Ka­stein, który mieszka z żoną i dwiema có­recz­kami w Ha­dze, uczest­ni­czy w ze­bra­niu za­ło­ży­ciel­skim ha­skiego od­działu par­tii i jest ini­cja­to­rem róż­nych grup ru­chu oporu. Swoje zdol­no­ści przy­wód­cze ujaw­nia także w  am­ster­dam­skim ugru­po­wa­niu CS-6 i  gdy w  lipcu 1942 roku za­czy­nają się de­por­ta­cje Ży­dów, które wiele za­wdzię­czają spraw­nej ho­len­der­skiej in­fra­struk­tu­rze, Ger­rit do­cho­dzi do wnio­sku, że pod­zie­mie musi prze­pro­wa­dzać dra­styczne ak­cje: na­leży li­kwi­do­wać ho­len­der­skich ko­la­bo­ran­tów. Prze­ko­nuje człon­ków CS-6, żeby ra­zem z  nim prze­pro­wa­dzali za­ma­chy na lu­dzi, któ­rzy en­tu­zja­stycz­nie wspie­rają oku­panta, i  przy­go­to­wuje li­stę na­zwisk. Pierw­szym ce­lem staje się Hen­drik Seyf­fardt: sie­dem­dzie­się­cio­dwu­la­tek uro­dzony w  Bre­dzie, eme­ry­to­wany ge­ne­rał ho­len­der­skich sił zbroj­nych, no­szący na piersi wię­cej me­dali, niż można zna­leźć w  ga­blotce nie­jed­nego mi­strza olim­pij­skiego; męż­czy­zna o  ustach wy­dę­tych jak u  damy dworu. Strona 18 Seyf­fardt od lipca 1941 roku jest ko­men­dan­tem fa­szy­stow­skiego Ochot­ni­czego Le­gionu Ho­len­der­skiego, na­cjo­na­li­stycz­nego tworu, wal­czą­cego na fron­cie wschod­nim jako in­te­gralna część Waf­fen-SS. Nie­dawno zo­stał też mia­no­wany przez przy­wódcę ho­len­der­skiego na­rodu An­tona Mus­serta peł­no­moc­ni­kiem w ga­bi­ne­cie cieni; ocze­ki­wano, że wkrótce zo­sta­nie mi­ni­strem wojny, a wtedy wpro­wa­dzi po­wszechną służbę woj­skową na rzecz nie­miec­kiej ar­mii. Nic dziw­nego, że sta­nowi on oczy­wi­sty cel dla ru­chu oporu. 5 lu­tego 1943 roku w  domu Seyf­fardta przy ulicy Van Neck­straat 36 w  Ha­dze, dwie­ście me­trów od miej­sca za­miesz­ka­nia Ka­ste­ina, roz­lega się dzwo­nek do drzwi. Ni­czego nie­podej­rze­wa­jący Seyf­fardt otwiera i wi­dzi przed sobą dwóch mło­dych męż­czyzn: nie­zna­nych mu człon­ków grupy ru­chu oporu CS-6[5], Jana Ver­leuna i Leo Frijdę. Frijda chce się upew­nić, że ma przed sobą wła­ściwą osobę, i  pyta ge­ne­rała o  na­zwi­sko. „Miał taki piękny głos” – po­wie póź­niej. Seyf­fardt po­daje na­zwi­sko. Ver­leun na­tych­miast strzela i  oby­dwaj ulat­niają się, za­kła­da­jąc, że ge­ne­rał zgi­nął na miej­scu. Seyf­fardt jest ciężko ranny, ale udaje mu się po­in­for­mo­wać Si­cher­he­its­dienst (SD), że spraw­cami byli „dwaj stu­denci”. Umiera na­stęp­nego dnia i mimo jego sta­now­czej prośby, żeby nie mścić się za jego śmierć, na­tych­miast za­czy­nają się ła­panki. Do aresztu tra­fia ty­siąc ośmiu­set mło­dych męż­czyzn mię­dzy osiem­na­stym a  dwu­dzie­stym pią­tym ro­kiem ży­cia, wśród nich sze­ściu­set stu­den­tów – zo­stają wy­wie­zieni do obozu kon­cen­tra­cyj­nego Her­to­gen­bosch. Ukry­wa­jący się Ver­leun ma przy so­bie pi­sto­let, któ­rym do­ko­nał za­ma­chu. Ger­rit Ka­stein wy­brał już na­stępny cel. Tym ra­zem sam chce prze­pro­wa­dzić ak­cję, ale musi szybko zdo­być nowy pi­sto­let. Po­ży­cza go od członka ru­chu oporu Lu­casa Spo­ora – to po­czą­tek końca Ger­rita. Dwa dni póź­niej, 7 lu­tego 1943 roku, Ger­rit do­ko­nuje dru­giego pla­no­wa­nego za­ma­chu, tym ra­zem na Her­man­nusa Rey­dona. Ten po­ważny praw­nik i  zna­czący czło­nek Ru­chu Na­ro­dowo-So­cja­li­stycz­nego (Na­tio­naal- So­cia­li­sti­sche Be­we­ging; NSB) był przed nie­miecką oku­pa­cją re­dak­to­rem po­li­tycz­nym jego dzien­nika „Na­ród i Oj­czy­zna” i zo­stał wła­śnie na­gro­dzony za wier­ność ide­olo­gii Wiel­kiej Rze­szy. Kilka dni przed za­ma­chem mia­no­wano go pre­ze­sem Izby Kul­tu­ral­nej Ho­lan­dii, or­ganu pań­stwo­wego pro­pa­gu­ją­cego „zdrową sztukę dla rasy aryj­skiej”, do któ­rej mu­sieli na­le­żeć wszy­scy Strona 19 ho­len­der­scy ar­ty­ści, i se­kre­ta­rzem ge­ne­ral­nym spe­cjal­nie utwo­rzo­nego od­działu NSB „Oświe­ce­nie Na­rodu i Sztuka”. Kiedy Ka­stein dzwoni wie­czo­rem do drzwi domu Rey­dona w  Vo­or­scho­ten, otwiera żona po­li­tyka. Ger­rit za­bija ją z  zimną krwią, za­myka drzwi i  czeka w środku, w ciem­nym ko­ry­ta­rzu, na po­wrót Rey­dona. Po ja­kimś cza­sie sły­szy klucz w  drzwiach wej­ścio­wych. Gdy się otwie­rają, Ger­rit na­tych­miast strzela. Rey­don zo­staje tra­fiony w  szyję, a  Ka­stein od­dala się nie­zau­wa­żony. Rey­don jest ciężko ranny i jesz­cze pół roku spa­ra­li­żo­wany prze­bywa w szpi­talu, za­nim w końcu umrze. Ger­rit Ka­stein na­ci­ska wpraw­dzie na spust, ale Rey­don i  jego żona są świa­do­mie wy­bra­nymi przez Niem­ców ofia­rami w  ra­mach przy­go­to­wa­nego wcze­śniej planu zwa­bie­nia Ka­ste­ina w pu­łapkę, zgod­nie z nie­pi­saną za­sadą, że za­bity czło­nek ru­chu oporu jest waż­niej­szy niż ży­jący czło­nek NSB. Ka­stein miał pe­cha, tra­fia­jąc po dru­giej stro­nie na czło­wieka do­rów­nu­ją­cego mu am­bi­cją, ale prze­ra­sta­ją­cego go bez­względ­no­ścią. SS-Sturm­ban­n­füh­rer Jo­seph Schre­ie­der pod ko­mendą He­in­ri­cha Him­m­lera zo­stał radcą kry­mi­nal­nym i w tej roli po­nosi od­po­wie­dzial­ność za kontr­wy­wiad SD w  Ho­lan­dii, miesz­czący się w  daw­nym gma­chu par­la­mentu. Jego głów­nym za­da­niem jest roz­bi­cie grup ru­chu oporu – wszyst­kie chwyty są tu do­zwo­lone. Tak zwany przy­ja­ciel z ru­chu oporu, Lu­cas Spoor, który do­star­cza Ger­ri­towi pi­sto­let, to tak na­prawdę An­ton van der Wa­als: ho­len­der­ski szpieg SD in­fil­tru­jący dzia­łal­ność pod­zie­mia – czło­wiek, który przej­dzie do hi­sto­rii jako je­den z  naj­więk­szych zdraj­ców oj­czy­zny, i  to w  okre­sie, kiedy było ich na­prawdę wielu. Ka­stein za­py­tał go w  cza­sie spo­tka­nia, dzień po za­ma­chu na Seyf­fardta, czy może mu za­ła­twić pi­sto­let na 6 lu­tego. Na­tych­miast van der Wa­als po­pę­dził do swo­jego szefa Jo­se­pha Schre­ie­dera. Ten nie ma żad­nych wąt­pli­wo­ści: oczy­wi­ście, że da­dzą temu go­ściowi broń, i  oczy­wi­ście, że on z niej ko­goś za­strzeli. Po­tem każą prze­pro­wa­dzić sek­cję zwłok i  na pod­sta­wie ka­li­bru po­ci­sku do­wie­dzą się, czy ten ktoś użył ich broni. Je­śli tak, będą też mo­gli za­ło­żyć, że to on za­strze­lił Seyf­fardta. Wcze­snym ran­kiem 6 lu­tego zdrajca An­ton van der Wa­als jako czło­nek ru­chu oporu Lu­cas Spoor prze­ka­zuje Ger­ri­towi broń. W  Bin­nen­ho­fie, daw­nym bu­dynku par­la­mentu, Schre­ie­der i  jego ko­le­dzy z  SD cze­kają w  na­pię­ciu na prze­bieg gry w ro­syj­ską ru­letkę. Cie­kawe, kto zo­sta­nie za­strze­lony? Strona 20 Schre­ie­der nie musi długo cze­kać na ciała. Ciężko ranny Rey­don tra­fia do szpi­tala. Na szczę­ście mają ciało jego żony, żeby prze­pro­wa­dzić sek­cję. Schre­ie­der od­biera z wiel­kim za­do­wo­le­niem ra­porty: strzały rze­czy­wi­ście pa­dły z  pi­sto­letu, który prze­ka­zał swo­jemu pro­wo­ka­to­rowi. To, że po­plecz­nik Mus­serta i jego żona mu­sieli zgi­nąć, jest oczy­wi­ście przy­kre, ale – jak ro­zu­muje – człon­ków NSB jest wy­star­cza­jąco dużo. Kiedy An­ton van der Wa­als przy­cho­dzi z ra­por­tem do szefa, czeka go przy­kra nie­spo­dzianka: Schre­ie­der nie chce aresz­to­wać Ka­ste­ina. Prze­ciw­nie, za­leży mu na tym, żeby van der Wa­als na­dal utrzy­my­wał z  nim kon­takty i  uzy­skał od niego wię­cej in­for­ma­cji na te­mat dzia­łań ru­chu oporu i jego człon­ków. W tym cza­sie van der Wa­als zdaje już so­bie sprawę z  bez­względ­no­ści Ka­ste­ina i  ten po­mysł mu się nie po­doba, po­nie­waż może i  jest sku­tecz­nym zdrajcą, ale nie jest ani tro­chę od­ważny. Oba­wia się, że w końcu sam prze­gra w tę grę. Van der Wa­als pró­buje prze­ko­nać Schre­ie­dera, ale ten ani my­śli prze­ry­wać ope­ra­cji. Wprost prze­ciw­nie: wi­dzi to jako świetną próbę sił po­mię­dzy swoim naj­lep­szym wy­wia­dowcą a fa­na­tycz­nym ko­mu­ni­stą Ka­ste­inem. Je­śli nasz An­ton po­nie­sie przy tym po­rażkę, to bę­dzie ona jed­no­cze­śnie wnio­skiem i roz­wią­za­niem.   19 lu­tego 1943 roku van der Wa­als ma umó­wione ko­lejne spo­tka­nie z Ger­ri­tem Ka­ste­inem, tym ra­zem w  ka­wiarni Pod Ko­roną przy ogro­dach Ho­ut­tu­inen w Delft i nie­spo­dzie­wa­nie dla szpiega pro­blem roz­wią­zuje się sam. Tuż przed spo­tka­niem jed­nostka spe­cjalna SD aresz­tuje Ka­ste­ina. Schre­ie­der jest wście­kły i  po­dej­rzewa swego tchórz­li­wego szpiega o  po­dwójną grę: może ze stra­chu przed Ka­ste­inem po­pro­sił któ­re­goś z  ko­le­gów z  SD o  pod­ję­cie dzia­ła­nia? Ka­stein zo­staje za­kuty w  kaj­danki; zna­le­ziono przy nim dwa re­wol­wery. Funk­cjo­na­riu­sze pro­wa­dzą go do cze­ka­ją­cego już sa­mo­chodu służ­bo­wego i  wiozą do Bin­nen­hofu, gdzie od mo­mentu roz­po­czę­cia nie­miec­kiej oku­pa­cji znaj­duje się kwa­tera główna SiPo/SD, czyli po­li­cji po­li­tycz­nej i taj­nych służb. Jed­nak Ger­rit nie bez po­wodu ma bu­dzącą strach re­pu­ta­cję u  swo­ich prze­ciw­ni­ków. Nie za­mie­rza dać się pro­wa­dzić Niem­com na rzeź po­tul­nie jak owca. Kiedy do­jeż­dżają na miej­sce, wy­ko­rzy­stuje nada­rza­jącą się oka­zję: ze sku­tymi rę­kami, przez spe­cjalną kie­szeń we­wnętrzną w  spodniach strzela