Jacek Sobota - Głos Boga

Szczegóły
Tytuł Jacek Sobota - Głos Boga
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Jacek Sobota - Głos Boga PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Jacek Sobota - Głos Boga PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Jacek Sobota - Głos Boga - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jacek Sobota G�os Boga Wydawnictwo Dolnoslaskie Mojej c�rce Ewie. Moe kiedys to przeczyta. No i Arturowi. Moe i on zajrzy. Cierpienie hrabiego Mortena Smutne to, ale cierpienie jest chyba jedynym niezawodnym sposobem zbudzenia duszy ze snu. Saul Bellow, Henderson, kr�l deszczu � Dooooosc!!! � krzykna� hrabia Morten, dziedzic na zamku Kaltern. Jednak kat wiedzia� lepiej. Na szlachetnym czole hrabiego perli�y si� krople potu zimnego jak smierc. Zrenice nieskazitelnie b�ekitnych oczu Mortena rozszerza�y, b�l i cierpienie. I ekstaza. Jego nagie cia�o spoczywa�o na przegni�ym od wilgoci blacie, a wieloczynnosciowa machina do zadawania tortur rozciaga�a je do granic wytrzyma�osci. Urzadzenie wprawia� w ruch bezimienny kat, cz�ek z natury ponury i milczacy. Jego toporne oblicze gine�o wg�ebokim cieniu, lecz z rzadka wystawa�o w chybotliwym swietle pochodni wiszacej u wejscia do lochu. Ostatni obr�t, delikatny jak musniecie skrzyde� cmy, i hrabia z cichym westchnieniem straci� przytomnosc. Chwile wczesniej cos niepokojaco zatrzeszcza�o � kat nie wiedzia� do konca, czy to napiete powrozy, czy te nadmiernie rozciagniete stawy hrabiego. Moe jedno i drugie? Delikatnie spryska� utrzymana w temperaturze komnatowej woda blada twarz Mortena. Hrabia otworzy� oczy i usmiechna� sie. Przed trzydziestu laty by�by to usmiech drapieny, teraz tylko smutny. � Rozwia � wyda� polecenie. Oswobodzony, lea� jeszcze przez jakis czas, ostronie masujac nadgarstki. � Kt�rego� dnia... � Morten urwa�, krzywiac si� z b�lu. � Kt�rego� dnia rozciagniesz mnie za mocno. A w�wczas... Hrabia pogrozi� katu palcem urodzonego harfiarza, lecz nawet ta czynnos� okaza�a si� bolesna, zatem natychmiast jej zaprzesta�. Tymczasem kat, pozostajac w zgodzie z w�asn� natura, milcza�. Hrabia bardzo sobie ceni� jego powsciagliwosc. Wymaga� tej cnoty od ca�ego personelu zamku Kaltern. Gadanie po pr�nicy nie by�o rzemios�em kata, kt�ry mi�owa� sw� prac� i za nic na swiecie nie chcia�by jej utracic. Sta� wiec nieruchomo tu. obok machiny tortur � dzie�a swego ycia. Milczacy, zimny i nieforemny jak g�az. � Jutro ch�osta � zadysponowa� hrabia. � Nic tak dobrze nie wp�ywa na kraenie krwi jak solidna ch�osta. Szczeg�lnie jesli jest to krew b�ekitna, wiec ch�odna z natury. Wreszcie Morten stana� na niepewnych nogach. Upad�by, gdyby nie pomocna d�o� kata wyros�a nagle z ciemnosci. Hrabia zebra� sie w sobie i stana� o w�asnych si�ach. � Wilgotno tu � mrukna� i wzdrygna� sie. Kat b�yskawicznie poda� mu peleryne w kolorze krwi. To praktyczna barwa. Kiedy Morten opuszcza� loch, oprawca wcia. sta� nieruchomo w tej samej pozycji. Hrabia zastanawia� sie, czy kat, pozostajac samotnie w lochach, wcia. zachowuje si� w ten sam spos�b. Z up�ywem lat Morten przywyk� traktowa� kata jak jeden z licznych przyrzad�w do zadawania tortur, kt�re przemieszczaja sie z miejsca na miejsce jedynie w�wczas, kiedy sa potrzebne. Hrabia wspina� sie po kretych kamiennych schodach z trudem. � Jestem stary... � mrukna�. Zauway�, e lubi ostatnio przemawia� do siebie. W koncu by� zdecydowanie najbardziej interesujacym rozm�wc� na zamku Kaltern, a take w najbliszych jego okolicach. Gdy wreszcie dotar� do swej komnaty, by� bardzo zmeczony. Z ulg� zasiad� na inkrustowanym krzesle. Na scianie przed jego oczami wisia� portret kobiety. Na jej widok Morten niespodzianie zap�aka�. Malarz opusci� namiot i odetchna� pe�n� piersia. W�asnie wschodzi�o s�once, nad bezkresnymi, zda sie, wrzosowiskami podnosi�a si� poranna mg�a, lejsza od puchu. Widok by� piekny, wiec malarz bez chwili zw�oki rozpia� p��tno na sztalugach i ja� szkicowac. Tak by� zajety praca, e nie spostrzeg� dw�ch jezdzc�w zbliajacych si� z p�nocy, od strony zamku Kaltern. Ujrza� ich dopiero, gdy tetent rozproszy� cisze. Byli to ludzie hrabiego Mortena; malarz rozpozna� ich po godle na pelerynach: Bezg�owym Orle. Zamek Kaltern cieszy� si� z�� s�awa. Hrabia Morten nie bez powodu uchodzi� za dziwolaga i samotnika. Nie zwyk� udziela� si� towarzysko, nie zalea�o mu na tak zwanych �dobrych stosunkach z sasiadami�. Wedrowni trubadurzy rozpowszechniali wiesci, jakoby hrabia gustowa� we krwi niemowlat. Powiadano take, e by� energumenem, czyli przez demona opetanym, lecz by�o w tym chyba troch� przesady. Jedno nie ulega�o watpliwosci � wielu samotnych podr�nych konczy�o sw� podr�. w�asnie w okolicach zamku Kaltern. Co si� z nimi dzia�o, nie wiedzia� nikt. Pewien filozof por�wna� niegdysycie cz�ecze do podr�y w�asnie, kt�ra konczy si� zawsze w jedyny, wszystkim powszechnie znany spos�b. C�, prawd� by�o r�wnie, e Morten gosci� w zamkowych murach persony przynajmniej tajemnicze: hochsztapler�w przepedzanych z innych zamk�w i miast, kt�rzy mienili sie alchemikami. Malarz przerwa� prace. Do tej pory zdo�a� ledwie naszkicowa� weglem pejza. Pr�bowa� ukry� niepok�j ogarniajacy go na widok jezdzc�w. Przekonywa� si� w duchu, e jest przecie poddanym ksiecia Sorma, e wykonujac jego zlecenie sporzadzenia cyklu pejzay z najbliszych okolic, pozostaje nietykalny. Jezdzcy osadzili wierzchowce w odleg�osci niespe�na dziesieciu krok�w od malarza. Przem�wi� starszy wiekiem i zapewne ranga. � Witajcie, panie. Niebrzydki obrazek. � Och, to zaledwie szkic, zarys dzie�a � usi�owa� pokryc strach nonszalancja jak p��tno farba. � Zapowiada sie niezle � wtraci� m�odszy. � Maluj� na zlecenie ksiecia Sorma. Pozostaj� pod protektoratem jego ksiaecej mosci. � Na wszelki wypadek wyjasni� sw�j status. � Znajdujecie sie, panie, na ziemiach hrabiego Mortena. � Jestem pewien, e hrabia nie mia�by nic przeciw... � Hrabia... zaprasza was, panie, na zamek Kaltern � przerwa� artyscie starszy z jezdzc�w. � Ale skad hrabia m�g� wiedziec, e w�asnie w tym miejscu bede przebywa� w�asnie ja? � Hrabia nie wiedzia�, panie. Hrabia jest cz�owiekiem niezmiernie goscinnym i zaprasza do siebie wszystkich wedrowc�w przemierzajacych jego w�osci. To dziwne, ale jak do tej pory nikt jeszcze nie odm�wi� naszemu panu. Malarzowi poci�y si� d�onie. To bardzo niefortunna przypad�os� w malarskim fachu. Spojrza� na p�noc, gdzie w oddali, niemal na samym skraju horyzontu, wznosi� si� ponury kszta�t zamczyska. Mia� z�e przeczucia. Kamienna wiea wznosi�a si� samotnie przy zachodnich murach zamku. Wed�ug kiepskich legend w takich w�asnie wieach wieziono krnabrne i piekne ksieniczki, ratowane z opresji przez ambitnych parweniuszy. Malarz nie m�g� niestety liczy� na taki uk�on losu. Mija�y tygodnie, a on wcia nie zazna� wolnosci. W komnacie na szczycie wiey niepodzielnie panowa�a wilgoc, a malarz od lat cierpia� na reumatyzm. Stawy wykreca� mu b�l, dusz� za� � samotnosc. P�nocne okno w komnacie by�o zabite deskami, po�udniowe za� wychodzi�o wprost na wrzosowiska. Malarz patrzy� na ten pozorny bezkres i cierpia�. Tu. przy oknie, w miejscu, gdzie w okolicach po�udnia pada�o najdogodniejsze do malowania swiat�o, by�y roz�oone sztalugi z napietym p��tnem. Malarz nie wiedzia�, co malowac. Do tej pory hrabia Morten nie raczy� przedstawi� mu zam�wienia. Przychodzi� tylko od czasu do czasu do komnaty na wiey, siada� na pryczy i w milczeniu wys�uchiwa� b�agan, skarg, wniosk�w i zaale� swego wieznia. Przychodzi� rzadko � wchodzenie po stromych schodach sprawia�o mu due trudnosci. Nieoczekiwanie zgrzytne�a zasuwa, zaskrzypia�y zawiasy. Do komnaty wkroczy� hrabia Morten we w�asnej osobie. By� r�wnie blady jak p��tno rozwieszone na sztalugach. � Witaj, mistrzu � rzek�. � Panie... � Malarz zgia� si� w g�ebokim uk�onie. Na tyle g�ebokim, na ile pozwoli�y na to stawy. Morten podszed� do okna, przedtem jednak szczelnie owina� si� szkar�atn� peleryna. Ciemne chmury pedzi�y po niebie, jakby dokads spieszy�y. � ywi� nadzieje, e nie znuy�a ci� moja goscinnosc, mistrzu. � Hrabia nie odrywa� wzroku od nieba. Pomysla�, e ludzie podobni s� do chmur. Co� ich nieustannie pedzi, jaki� wiatr przeznaczenia. � Jak moe nuy� cos, czego nie ma? Siedz� w tej smierdzacej, zawilgoconej norze od wielu dni i... � Rzeczywiscie, wilgotno tu � mrukna� hrabia. Wreszcie oderwa� wzrok od chmur, by spojrzec na sciany pokryte gruba warstwa plesni. Wzruszy� ramionami. � Taki klimat. � Znam swoje prawa, panie... � Koniecznosc nie zna prawa, drogi mistrzu. Hrabia okaza� si� tego dnia nieoczekiwanie rozmowny, co, nie wiedzie� czemu, bardzo zaniepokoi�o artyste. � Czy wiesz, mistrzu, co tak naprawde r�ni cz�owieka od zwyk�ego bydlecia? � Rozum? � zaryzykowa� malarz. � Nie. Ot�. r�ni go zdolnos� do czerpania rozkoszy z w�asnego cierpienia. Z cudzego tym bardziej. � W takim razie nie jestem cz�owiekiem, panie hrabio. � A kt� twierdzi, e jestes? � Dlaczego mi to wszystko m�wisz, panie? � Dowiesz sie. Jeszcze tej nocy. � Jestem szanowanym artysta, panie! Namalowa�em portret ma�onki ksiecia... � ...i jego kochanki, wiem. Od tej pory ksia� zapa�a� dziwn� mi�osci� do sztuk pieknych. No i sta� si� protektorem, a take mecenasem twojej sztuki. Nie �ud� si� jednak, e Sorm uczyni cokolwiek, by ci� wyciagna� z Kaltern. Nie jeste� osobistosci� na tyle wana, by ryzykowa� zatarg z sasiadem tak potenym jak ja. To bardzo smutne, jak czesto umi�owanie do sztuki przegrywa z wygodnictwem. � Nie by�bym tego taki... � Milcz. Jak wszystko na tym swiecie, moja cierpliwos� ma swoje granice. Cho� podobno jacy� m�odzi g�upcy g�osz� idee swiata bez granic. Mogliby zacza� od naszego kontynentu... Wracajac jednak do ciebie, dos� ju. mam wys�uchiwania impertynencji. Musisz pamietac, e jestem panem twego losu, czego nie poczytuje sobie za zaszczyt. � Ale czego w�asciwie adasz, panie?! Co mam dla ciebie namalowac? � Na pewno nie chodzi o portret mojej kochanki. Jak nudni bywaja artysci, gdy nie tworza... � Co ma sie wydarzyc tej nocy? Hrabia wyszed� bez odpowiedzi. Odwaga nie by�a rzemios�em malarza. Pochodzi� z gminu i gdyby nie karko�omny zbieg okolicznosci, by� moe do konca ycia podkuwa�by konie � jak jego ojciec i dziad. Tak si� jednak z�oy�o, e ojciec malarza by� przekonany, e jego rzekomy syn jest bekartem. Nie by�a to okolicznos� sprzyjajaca rozkwitom rodzicielskiej mi�osci. Posrednio nakierowa�o to zainteresowania przysz�ego artysty na zupe�nie inne tory, jak najdalej, co zrozumia�e, od rzemios�a kowalskiego. Sztuka to przypadek. Lochy by�y nieprzyzwoicie zawilgocone, lecz tym razem malarz nie dba� o swoje stawy. Leka� sie raczej o g�owe, bo to organ o znacznie bardziej ywotnym znaczeniu. Pochodnia dawa�a tak ma�o swiat�a, e malarz, przykuty do sciany �ancuchem cieszym ni. wyrzut sumienia, nie widzia� nawet oblicza swego przesladowcy. Swisna� bat opatrzony metalowa kulka i wiezien nie czu� nic pr�cz b�lu. � Nie zapomnij posypa� mu ran sola � g�os hrabiego Mortena dochodzi� gdzies z ciemnosci. Po jakim� czasie malarz przesta� cokolwiek odczuwac. Zda�o mu sie, e duch opusci� cia�o i zawis� nad cielesna pow�oka, jakby w zadumie pe�nej �agodnej ironii. Bo czyme jest cia�o? Duch malarza przenikna� bez trudu przez grube mury zamku Kaltern i poszybowa� ku wrzosowiskom, na wolnosc. A zatem umar�em, pomysla� z dziwna obojetnoscia w obliczu taktu tak ostatecznego. Ale nie umar�. Kube� lodowato zimnej wody przywr�ci� mu przytomnosc. Powr�ci� do ycia bez radosci. � Chcia�e� uciec, malarzu � m�wi� hrabia. Jego g�os dochodzi� jakby z wielkiej dali. � Ale przecie nie tylko ty jestes mistrzem. Kat zainicjowa� procedure przypalania. � Nieee!!! � wrzasna� malarz. Jego g�os przeszed� w skowyt. W powietrzu rozszed� sie swad przypalanej sk�ry. � M�j kat to geniusz � kontynuowa� spokojnie Morten, jakby nic niezwyk�ego nie zasz�o. � Wielu ju. doceni�o jego kunszt. Przysposabia�em go do mistrzostwa od dziecinstwa. Od najm�odszych lat by� poddawany najwymyslniejszym torturom, jakie zna mysl ludzka. Pozna� sw�j zaw�d, e tak powiem... od podszewki. I dlatego te. cia�o jego tak jest zdeformowane... M�ode kosci... bardzo rozciagliwe... Za to jego d�onie s� subtelniejsze od p�atk�w g�rskich fio�k�w. � Aaaaachchch!!! Malarz by� teraz rozciagany. � Skary�e� si� na reumatyzm, mistrzu. Podobno rozciaganie znakomicie wp�ywa na tego rodzaju dolegliwosci. Malarz by� pewien, e za chwile jego konczyny oderwa sie od tu�owia. Lecz kat jak zwykle wiedzia� lepiej. Wprawia� sw� maszyn� w ruch z wyczuciem wirtuoza wygrywajacego niezwyk�e melodie na instrumencie, kt�rego gamy opanowa� do perfekcji. � Oooch!!! To rzeczywiscie by�a niesamowita melodia. � Zapewne zastanawiasz sie, drogi mistrzu, z jakiego w�asciwie powodu wie� ci� i torturuje. Pomijajac drobny fakt, e podobnie podejmuj� wszystkich gosci, chce, by� namalowa� dla mnie dzie�o swego ycia. Malarz tymczasem nie zastanawia� si� nad niczym. Brak�o mu i si�, i woli, by s�ucha� hrabiego. Za wszelka cene usi�owa� postradac zmys�y, ale tym razem nie m�g�. Za spraw� kata machina do rozciagania cielska w magiczny spos�b przeistoczy�a si� w dyby. Oprawca ja� przygotowywac szczypce. � Oszczedz palce. Bed� mu potrzebne � wyda� polecenie Morten. Kat zastyg� w bezruchu. � To bedzie co� absolutnie specjalnego, niepowtarzalnego. Takiego zam�wienia, mistrzu, jeszcze nie mia�es... Cia�o artysty sp�ywa�o potem, krwia i moczem. Nagle wyczu� swoj� szanse. Tak, ju. wiedzia�, e lada moment straci jednak przytomnosc! Nim to nastapi�o, zday� us�yszec s�owa Mortena: � Chce, bys namalowa� dla mnie swoje cierpienie, mistrzu. Obudzi� go b�l. Z nielicznymi wyjatkami bola�o go w�asciwie wszystko, nawet nie usi�owa� si� poruszyc. Do wyjatk�w nalea�y miedzy innymi powieki, kt�re malarz ostronie uchyli�. To nie by� loch. Znajdowa� si� w obszernej i � co istotne � suchej komnacie. Spoczywa� na ogromnym �ou z baldachimem. Za oknem akurat wstawa� blady swit. Ale nawet swit nie by� tak blady jak malarz. Po komnacie krzata�a si� kobieta o dos� obfitych kszta�tach. Sciaga�a ze scian pajeczyny, kt�re nastepnie przeuwa�a wraz z chlebem i k�ad�a na rany malarza. Posr�d pajak�w zapanowa�a uzasadniona panika. Na scianie, tu. przed jego oczami w�asciwie, wisia� portret kobiety wielkiej urody. Od razu pomysla�, e jest to twarz, kt�r� chcia�by sportretowac. Ale jak tu portretowa� portret? Gdyby malarz nie by� artysta, a ca�kiem zwyczajnym meczyzna, pierwsz� rzecza, o kt�rej by pomysla�, by�oby: oto kobieta, kt�ra pragne posiasc. U malarza by�a to jednak dopiero druga mysl. Mia�a piekne w�osy, czarne jak noc. I sk�r� bielsz� od s�oniowej kosci. Ale uwag� przykuwa�y dopiero jej oczy � by�o w nich co� szczeg�lnego, jaka� tajemnica, kt�ra chroni�a urode przed zarzutem pospolitosci. � Tak. Pragnienia sa ju. wspomnieniami... Malarz nie m�g� widzie� hrabiego. Morten znajdowa� si� w g�ebi komnaty, za plecami artysty. M�wi� cicho, niemal szeptem, jakby byli w jakims sanktuarium. � Historia naszej mi�osci naley do gatunku tragicznych, a jednak aden trubadur nie chcia�by o niej spiewac. Mysle, e nikt z grona g��wnych postaci tej... sztuki... nie pr�bowa�by zmieni� biegu wydarzen. Po raz pierwszy zobaczy�em j� trzydziesci lat temu, wizytujac jedn� z nielicznych wiosek przynalenych od stuleci do w�osci rodu Morten�w. By�o to tu. po smierci mojego ojca. Chcia�em dowiedzie� si� czego� o stanie majatku, kt�ry w�asnie sta� si� moj� w�asnoscia. Tak si� nieprzypadkowo z�oy�o, e akurat karano we wsi z�oczync�w przer�nego autoramentu. Nigdy nie kry�em si� ze swymi sk�onnosciami do czerpania rozkoszy z cudzego nieszczescia, zreszt� r�d m�j s�ynie z tego. Mniej wiecej raz na trzy pokolenia pojawia si� wsr�d Morten�w monstrum mego pokroju. W�jt owej wsi chcia� mi si� przypodoba� � stad widowisko. Kiedy patrzy�em na mek� biednych g�upc�w (zorganizowano nawet �amanie ko�em), czu�em niezdrowe podniecenie; widok swieej krwi, dzwiek pekajacych kosci... wszystko to jakby dodawa�o mi wigoru, miast budzi� obrzydzenie. Nie wstydz� si� tego. Posr�d rzeszy pospolitych cierpietnik�w by�a take... ona. Zapewne dziwisz sie, mistrzu, dostrzegajac niewatpliwa szlachetnosc jej rys�w, e tak piekna istota wywodzi�a si� z pospolitego gminu? C�... najprawdopodobniej w jej y�ach kray�a b�ekitna krew Morten�w. Kt�ry� z moich przodk�w musia� by� aktywnym wsp�uczestnikiem aktu poczecia jej matki albo babki. Oczywiscie od razu przyku�a m�j wzrok. Przyku�a tak mocno, e biedne oczy znalaz�y si� w sytuacji wieznia pozbawionego nadziei na wyzwolenie. Kondycj� mych oczu mona by chyba jeno por�wnac do twojej, mistrzu. Hrabia rozesmia� sie. Malarzowi nie by�o do smiechu, nie odezwa� si� jednak. Historia Mortena, opowiadana cichym, hipnotycznym szeptem, wciaga�a s�uchacza jak moczary ofiare. � Ch�ystek, co nie dorasta� do miana nedznego oprawcy, a co dopiero kata, ok�ada� jej piekne cia�o sekatym kijem. Krzycza�a wprawdzie, ale w jej oczach... w jej czarnych jak rozpacz oczach by�a ekstaza! Widzisz, mistrzu, ona poada�a b�lu i upokorzen; to znak krwi moich przodk�w, rozcienczonej jednak i skierowanej w odwrotnym kierunku. Potem dowiedzia�em sie, e ukarano j� za z�odziejski proceder, ale ja wiem, e krad�a jedynie po to, by by� karana. By�a moim przeciwienstwem, antyteza: jesli ja by�em noca, to ona jasnym dniem, i tak dalej. Zafascynowa�a mnie. Zabra�em j� na Kaltern, uczyni�em pani� tego zamku. A. do tamtej pory mniema�em, e moje serce nie jest zdolne do okazywania jakichkolwiek uczuc. Poza niezdrowymi emocjami... Zn�w smiech, jakby gorzki. Z dzwiek�w dochodzacych z g�ebi komnaty malarz wywi�d�, e Morten przemieszcza sie, chodzi tam i z powrotem. � Imi� jej by�o pospolite, natychmiast oboje o nim zapomnielismy. M�wi�em do niej: Kr�lowo, cho� znaczy�a dla mnie tyle, co Cesarzowa. By�em skromny, bo dusza ma to nie cesarstwo. To by�a bardzo dziwna mi�osc. Noce spedzalismy w wiadomym lochu, gdzie poddawa�em ja, bez pomocy kata (by� w�wczas bardzo m�ody), najwymyslniejszym torturom. Dopiero w�wczas osiagalismy spe�nienie. Oboje. Tak. To nie by�a zwyczajna mi�osc. Ale jak to uja� pewien filozof: �Sprawy ludzkie nie id� a. tak dobrze, by wiekszosci podoba�o si� to, co lepsze�. Bylismy inni, ale czy gorsi? To by�o jak mi�os� mordercy z samob�jczynia, idealnego kata z idealn� ofiara. Teraz wiem, moe wiedzia�em o tym ju. w�wczas, e nasza mi�os� nieuchronnie zmierza�a ku jedynemu moliwemu zwienczeniu... Malarz wiele by da�, aby m�c teraz, dok�adnie w tym w�asnie momencie, odwr�ci� si� i spojrzec na twarz hrabiego Mortena. I namalowac ja, pomysla�. � Zabi�em ja. Udusi�em w�asnymi rekami. I wiem z ca�� pewnoscia, e tego w�asnie pragne�a. Jej smierc wstrzasne�a mna. Cierpienie. Niezwyk�e cierpienie, od kt�rego nie potrafi� si� uwolnic. Cierpi� za dnia i w bezsenne noce, a jesli ju. zasypiam, to snie... o niej. Tylko gdy zadaj� sobie tortury, odczuwam chwilow� ulge. Tak jakby cierpienia mego marnego cia�a pozwala�y mi na moment zapomnie� o mekach duszy. Sta�em si� przez to podobny do niej. Do diaska! Zawsze ona, tylko ona! Hrabia podszed� do portretu, wchodzac tym samym w pole widzenia malarza. � Chce, by� namalowa� dla mnie swoje cierpienie, pacykarzu. Chc� napawa� si� twoj� mek� i cho� na kilka chwil zapomnie� o mojej. Pragn� obrazu cierpienia cz�owieka, kt�ry kadego dnia jest poddawany torturom, kt�ry nie zna dnia ni godziny, a teskni za wolnoscia. Bez nadziei na jej odzyskanie. Chc� obrazu twojej duszy, malarzu. I niech to nie bedzie ciasny pejza. sali tortur � nie cierpie dos�ownosci. To ma byc pejza twego wnetrza, stan twego umys�u. � Zatem nigdy nie opuszcz� mur�w Kaltern? � spyta� malarz. Nie chcia�, by g�os zdradzi� jego strach. Lecz g�os okaza� sie zdrajca. � Nigdy. Swiat zawirowa� przed oczami artysty, przedmioty zgubi�y w�asciwosci, kszta�ty i zapachy. Straci� przytomnosc. Czas mija� mu na ogladaniu wrzosowisk. Wrzosowiska noca, kiedy wzrok przyzwyczaja� si� do ciemnosci, wrzosowiska bladym switem, wrzosowiska w po�udnie i po po�udniu. Czas p�yna� wolno jednostajnym rytmem. Hrabia Morten uzna�, e organizm artysty nie wytrzyma codziennych tortur. Kat neka� malarza tylko raz w tygodniu. Najgorsza jednak by�a samotnosc. Morten nie odwiedza� ju. wilgotnej komnaty w kamiennej wiey. Dosz�o do tego, e malarz z utesknieniem oczekiwa� dnia tortur. Usi�owa� w�wczas nawiaza� niezobowiazujac� pogawedk� z katem, ale ten milcza� jak zaklety. Zreszta, wyglada� na zakletego. Poywienia dostarcza� mu cz�owiek odpowiedzialny za wiezni�w zamku (akurat w tym czasie malarz by� jedynym wiezniem). Trudno by�o z nim jednak rozmawiac, bo jego aktywnos� konczy�a sie na wsuwaniu misy z arciem przez klape w drzwiach. Od czasu do czasu odwiedza�a go kobieta, ta sama, kt�ra opatrzy�a mu rany. Malarz zagadywa� j� bezskutecznie do dnia, w kt�rym stwierdzi�, e pozbawiono j� jezyka. By� moe po to tylko, by nie mog�a nawiazac z wiezniem konwersacji. By jego samotnosc by�a doskona�a. Po jakim� czasie sta� si� zbyt s�aby, by samodzielnie podejs� i usta� przy oknie. Lea� wiec ca�ymi dniami na pryczy i cierpia� niecierpliwie. Zn�w ze znaczna si�a odezwa� sie reumatyzm. Mimo to wcia. mia� nadzieje, wcia. wierzy� w protektorat ksiecia Sorma, w opatrznosc, kt�rej zdarza si� czasem czuwa� nad artystami, bo to przecie pieknoduchy. Wierzy� te, e wiara czyni cuda. Marzy�, e pewnego pieknego dnia bezimienny kat po�amie wreszcie kregos�up swemu panu, nie z wyrachowania czy adzy mordu, by� przecie wierny jak pies. Ale przypadkiem, slepym trafem. Kadego dnia wyobraa� sobie swoj� zemst� na Mortenie. Jego nienawis� przybiera�a ostr� forme, a. w koncu przeistoczy�a si� w obsesje. Bez chwili przerwy rozmysla� nad rodzajami tortur, jakim podda hrabiego. A. do dnia, gdy zaswita�o mu w mrokach umys�u, e przecie Morten tego w�asnie yczy�by sobie najbardziej. To bez reszty pozbawi�o malarza nadziei. Przesta� jesc, schud� i sta� si� jeszcze s�abszy. Ja� rozmysla� o swej smierci. Nie zabi� si� jednak. Wymysli� bowiem spos�b zemsty nad Mortenem. Postanowi� od�oy� samob�jstwo na p�zniej, jak odk�ada si� r�ne nieistotne b�ahostki, kt�re musz� ustapi� miejsca sprawom istotnym. Ja� malowac. Malowa� dzie� i noc, nastepny dzien, kolejn� noc. Malowa� bez przerwy i bez wytchnienia. Kiedy skonczy�, wyskoczy� przez okno. � Sadzi�em, e okno jest zbyt ma�e, by ktokolwiek m�g� si� przez nie przecisna� � rzek� Morten do poddanego odpowiedzialnego za ycie i smier� wiezni�w. Obaj stali u st�p wiey nad roztrzaskanym cia�em malarza. � Cz�ek to wyjatkowo pod�ej postury, panie � odpar� poddany. � Nadto przez okno nie mona by�o uciec, sciany wieys� nieprzystepne. Po c�. wiec zak�ada� w nim kraty? Nie mog�em przewidziec, e skoczy, przecie to pewna smierc. � Odejdz. Najwaniejsze, e ukonczy� obraz. Wiec zdecydowa� si� na cos, na co ja nigdy nie mog�em � mysla� hrabia, wspinajac si� po kretych schodach wiey. � Wybra� smierc, we w�asnym mniemaniu � ucieczke. A jesli racj� maj� ci wszyscy religijni narwancy pa�etajacy si� po swiecie, kt�rzy g�osz� � kady inn� � prawdy absolutnie absolutne? Jesli smier� nie oznacza konca, a w�asnie poczatek? Jesli istnieje ycie wieczne? Mnie to nie interesuje. ycie wieczne to wieczne cierpienie. Ale czy yjac d�uej na tym padole �ez, skracam tym samym wiecznosc? Czy. niepo to gosci�em, a nastepnie gnebi�em tych wszystkich b�azn�w, tych alchemik�w? Pragna�em przed�uycycie i zarazem skr�ci� wiecznosc. Hola, jeszcze troche i okae sie, e jestem cz�ekiem wierzacym... Wszed� do komnaty-wiezienia. Od razu spojrza� na obraz; by� zakryty. Dra�y mu d�onie, gdy siega� po p��cienna zas�one. Na obrazie z niezwyk�� dba�osci� o detal oddana zosta�a komnata, w kt�rej malarz spedzi� niemal rok ycia. Prycza, przegni�y st� uginajacy si� pod w�asnym ciearem, kamienne sciany pokryte plesnia, sztalugi z rozpietym p��tnem (na p��tnie za� odpowiednio pomniejszony widok celi i tak dalej, i tak dalej) i wreszcie niewielkie okienko wychodzace na po�udniow� stron� swiata, na wrzosowiska. Jedynym szczeg�em r�niacym obraz od rzeczywistosci by�a krata na oknie. Symbol braku nadziei � zinterpretowa� hrabia. By� rozczarowany, nie tego sie spodziewa�. Gdy wychodzi� z komnaty, us�ysza� jakby okrzyk pe�en tak bezbrzenej rozpaczy i cierpienia, e a zachwia� sie, niemal spad� ze schod�w. Podbieg� do okna. � S�ysza�es to?! � krzykna� do stajennego. � Nie, panie. � Krzyk. Ktos krzycza�... No m�w, s�ysza�es czy nie?! � Niczego nie s�ysza�em, panie. � Zatem i ja nie mog�em s�yszec � mrukna� Morten. W nocy obudzi� go ten sam krzyk. Wtedy zrozumia�, e malarz zrealizowa� jednak jego zam�wienie. Ten obraz jest stanem jego duszy � mysla� goraczkowo. � Najwaniejsze to, czego na nim nie ma! A nie ma malarza!!! Malarz patrzacy na swa cele... Umys�, obraz stanu duszy... Zerwa� si� z �oa i pobieg� ku samotnej wiey. Tak szybko wspina� si� po schodach, e na szczycie ledwo m�g� z�apa� oddech. Usiad� na pryczy tu. przed obrazem. I zn�w us�ysza� krzyk. Tym razem w�asny. Zw�oki hrabiego Mortena znalaz� kat. Zap�aka� nad nimi, bo jego ycie straci�o nagle sens. Przedsmiertny krzyk hrabiego s�ysza�o wielu poddanych. Wszyscy zgodnie przysiegali, e nie zapomna go do konca swych dni. Cia�o pana hrabiego spoczywa�o na pryczy w komnacie na szczycie kamiennej wiey, przez niekt�rych zwanej Samotna. Martwe oczy wpatrzone by�y w ostatnie dzie�o pedzla wiezionego malarza. Swiadkowie powiadali potem, a podchwycili to wedrowni trubadurzy, e w oczach Mortena by� nieludzki strach, b�l, cierpienie. I ekstaza. G�os Boga Z w�asnej woli jak piesc sie zwina� i unika swiata Franz Kafka, Osiem notatnik�w S�once zachodzi�o krwawo, jakby zapowiadajac rych�e rzezie i podboje. Memento pomysla�, e s�once za czesto zachodzi krwawo. Z zami�owania by� Memento filozofem i czesto miewa� mysli o charakterze egzystencjalnym. W tej chwili na przyk�ad zastanawia� si� powanie, czy powinien pozbawi� si� wzroku, skoro wcia. jeszcze zdarza�y si� widoki tak monumentalne, jak s�once zachodzace krwawo nad bezkresnymi, zda sie, wrzosowiskami. A wrzosowiska konca nie mia�y, niczym spokojne wody Morza Martwego, kt�re filozof widzia� raz, przed wieloma laty. Pamieta�, e woda falowa�a lekko jak pier� kobiety pod delikatnym dotykiem. � Postanowione � rzek� Memento. M�wi� do siebie. Zamierza�, wzorem radykalnych myslicieli staroytnych, definitywnie odcia� si� od swiata zewnetrznego i bodzc�w p�ynacych ze� w zgubnym nadmiarze. Pragna� zg�ebi� natur� Boga Milczacego, us�ysze� wreszcie Jego G�os. W tym celu, jak mniema�, dobrze by�oby nielitosciwie wyk�u� sobie oczy. Z tego te. powodu przebywa� w zawilgoconej komnacie Samotnej Wiey w zamku Kaltern, z nikim si� nie kontaktujac, rozmawiajac jeno z rzadka z sob� samym. Jedynym cz�owiekiem, jakiego widywa�, by�a niema kobieta, kt�ra raz dziennie donosi�a mu poywienie. Trzecim i zarazem ostatnim mieszkancem Kaltern, opustosza�ego po smierci hrabiego Mortena, by� kat bez imienia � jego jednak Memento nie widywa� w og�le, bowiem noce i dni spedza� oprawca w lochach. Samotnos� �aczy�a kata i filozofa. Samotnos� dojmujaca jak b�l gnijacej nogi Memento. Noga gni�a ju. od jakiego� czasu, lecz nie zgadza� si� na jej usuniecie, cho� niema kobieta nieraz sugerowa�a mu zabieg na migi. Gnijaca konczyna wprawia�a Memento w stan mistycznego uniesienia. Wydawa�o mu si� czasem, e widzi Cie� Boga. Albo e s�yszy Jego Szept. Fenomeny te mia�y duo wsp�lnego z trawiac� cia�o goraczka. Memento czu� na plecach goracy oddech smierci. Drzwi rozwar�y si� z potepienczym zgrzytem metalu scierajacego si� z metalem; dzwiek przerwa� filozofowi rozmyslania nad s�ynnym zdaniem Gregoriusa z Bestos: Albo B�g raz jeno przem�wi�, gdy swiat tworzy� z niczego, albo przemawia nieustannie, i dzieki temu swiat ciagle jeszcze trwa. Do komnaty z pozorem wdzieku wsune�a si� niema kobieta. Przynios�a filozofowi chleb i mleko. Mleko by�o w tym zestawie niezbednym dodatkiem do chleba, kt�ry osiaga� twardos� kamienia. Memento ju. nie odczuwa� g�odu, wcia. jednak zmusza� si� do spoywania, by przed�uy� swe bytowanie na tym padole �ez, cierpienia, krwi i potu. Mia� nadziej� us�ysze� G�os Boga jeszcze za ycia. Po smierci mog�o ju w tym nie bycadnej filozofii. Ze zdumieniem zaobserwowa� ciae, zaznaczajac� si� u kobiety. Pomysla�, e ojcem musi byc kat, no bo kt� inny. Kat z kolei nabiera� przekonania, e niemowa jest kochanka filozofa. Obaj byli w b�edzie. Niemowa by�a potwornie brzydka, mia�a toporne rysy twarzy, jej oczy by�y nieokreslonego koloru, przet�uszczone w�osy z trudem osiaga�y wat�a intensywnosc barwy lnu. W Memento wzbudzi�aby zapewne uczucie litosci, gdyby nie to, e od jakiego� czasu zajety byt litowaniem sie nad soba i nad swiatem ca�ym. Dok�adnie w tej kolejnosci. Czasem, w przyp�ywie d�awiacej rozpaczy, filozof mysla�, e B�g jest niemy jak ta nieszczesnica. Albo e w og�le Boga nie ma. Obie ewentualnosci wydawa�y mu si� jednako przeraajace. Kiedy kobieta opusci�a komnate, filozof z trudem siegna� do podr�nej torby przeciaonej wiedz� uczonych ksiag w sk�rzanych oprawach. Niekt�re by�y nawet ilustrowane. Ich autorzy mniemali, e co� wiedza. Byli i tacy, kt�rzy utrzymywali, e wiedza, i. nic nie wiedza. Mimo to pisali ksiaki. Opr�cz ksiag w torbie znajdowa� si� sztylet o ostrzu waskim jak usta Memento. I ostrym jak jego jezyk. Kiedy� kochanka filozofa por�wna�a jego usta do szramy. Sadzac po dobywajacych si� z nich s�owach pe�nych b�lu, por�wnanie by�o uprawnione. Niewiasta ta by�a po trosze poetka, po trosze zasi� karczemn� dziewk� ze sk�onnosciami do karczemnych awantur. Jeszcze jako bardzo m�ody cz�ek, Memento doszed� do poytecznego wniosku, e kobiety puchem s� jeno marnym i niczym nadto. Nigdy adnej naprawd� nie pokocha�. Jedyn� jego mi�osci� by�a filozofia. Kiedy uprawia� mi�os� z nikczemnymi dziewkami, mia� przed oczami ustepy z filozoficznych dzie� i dopiero przypominanie co celniejszych aforyzm�w w po�aczeniu z fizycznym czysto oddzia�ywaniem doprowadza�o go do spe�nienia. Czesto zastanawia� sie, jak te radza sobie z tym problemem kowale. � Dosc!!! � krzykna� w celu zag�uszenia nazbyt ju frywolnych mysli. Przy�oy� ostrze sztyletu do oka i ju. zamierza� nacisnac, gdy jego uwag� przyku� niespodziewany refleks zachodzacego s�onca. Przyczyn� zjawiska okaza� si� jezdziec, najpewniej zakuty w zbroje. Filozof pomysla�, e to b�edny rycerz z ob�edem w oczach. Po chwili zapomnia� Memento o jezdzcu, a jego wyrafinowany umys� zaprzatne�y mysli o slepej uliczce. Odwiedzi� niegdy� zat�oczone miasto Barden, liczace podobno ponad piecdziesiat tysiecy nieczystych dusz. Miasto nie przypad�o mu do gustu, powietrze wype�nia�y nieprzyjemne zapachy, ludzie zdawali si� by� jakby wyp�owiali � zapewne z braku swieego powietrza. Dziewki z kolei by�y wulgarne i przekonane o dziejowej misji swego rzemios�a, nie mia�y w sobie odrobiny liryzmu. Kt�rego� dnia filozof po raz pierwszy w yciu ujrza� slep� uliczk� i od razu pomysla�, e to swietna metafora ludzkiego bytowania tudzie. jego braku. W tej chwili wydawa�o mu sie, e gdy w�asnorecznie pozbawi si� wzroku, por�wnanie jego losu do slepej uliczki nabierze niepokojacej dos�ownosci. Natychmiast pocieszy� si� jednak, e ludzie zasadniczo r�ni� si� od ulic, a slepcy od slepych uliczek. Ulice nie miewaj� problem�w natury egzystencjalnej, nie musz� napycha� sobie ka�dun�w ani zdobywa� wzgled�w � to wzgledne pojecie � dziewek. Nie musza zabijac, by przeyc. Nie musza myslec o Milczeniu Boga. Z oddali dosz�y filozofa niewiescie krzyki. Kobieta smiertelnie si� czego� obawia�a i oznajmia�a to swiatu przenikliwym g�osem. Do tej pory jedyn� kobiet� na zamku Kaltern by�a niemowa. Memento widzia� dwa rozwiazania zagadki � albo niema s�uaca odzyska�a g�os, albo te zjawi�a sie druga kobieta, tym razem obdarzona g�osem, od kt�rego dra�y sciany. � Czego ode mnie chcecie?! � krzycza�a. G�os by� st�umiony, jakby dochodzi� spod ziemi, najpewniej z loch�w. Kat musia� miec z tym wiele wsp�lnego. Ju. bez dalszych waha� wzia� si� dziarsko do wykluwania sobie oczu. Sz�o mu jednak opornie, by�a to jedna z tych czynnosci, kt�re cz�ek wykonuje po raz pierwszy i ostatni zarazem. Podobnie jest na przyk�ad z umieraniem. No i z przychodzeniem na swiat. Poniewczasie przysz�o filozofowi do g�owy, e m�g� poprosi� o przys�ug� fachowca z loch�w. Madry filozof po szkodzie. Po wy�upieniu pierwszego oka Memento straci� na chwil� przytomnosc. Kiedy j� odzyska�, natychmiast wy�upi� drugie. Na razie nie poprawi�o mu to jasnosci myslenia, a ju. z ca�� pewnoscia nie wp�yne�o dobrze na jasnosc widzenia. Niema kobieta nie okaza�a gwa�townych uczu� na widok jatki. Musia�a widywa� w swym yciu sporo krwi. Potu. Cierpienia. I �ez. Z kamiennym spokojem opatrzy�a rany filozofa. Tylko jej dziwne oczy o nieokreslonej barwie by�y smutne. Tego jednak Memento nie m�g� ju zobaczyc. By cho� na chwil� zapomnie� o b�lu gnijacej nogi i oczodo��w, Memento ja� rozwaa� dowody na istnienie Boga. By� to w istocie jeden dow�d, ale w czterech czesciach. Po pierwsze, niepodwaalny fakt istnienia ruchu w przyrodzie warunkuje istnienie Pierwszego Poruszyciela. Po drugie, zr�nicowana doskona�os� istniejacych rzeczy wnosi istnienie Istoty Doskona�ej. Z istnienia przypadkowosci w rzeczywistosci wnioskuje si� istnienie Istoty Koniecznej. Po czwarte za� i ostatnie, skoro w przyrodzie istnieje przyczynowosc, musi by� r�wnie. Przyczyna Pierwsza. � Dobrze! � rykna� Memento, pragnac zag�uszy� cierpienie. � Ale to nie t�umaczy zakletego Milczenia Boga! Memento uwaa� dowody za niewarte funta k�ak�w. �To nie dowody, to pobone yczenia� � mawia� w przyp�ywach pod�ego nastroju, czyli dos� czesto. Bo czy. nie jest tak, e w istocie swiat sk�ada si� z ma�ych czastek, te za� z jeszcze mniejszych, i tak dalej a. w nieskonczonosc, kt�ra wiedzie do pustki zupe�nej? A owa pustka oznacza, e swiat z�udzeniem jest jeno i niczym wiecej. Oznacza�oby to r�wnie, e B�g z lubosci� uprawia pustos�owie monstrualne. Czyme by�by w�wczas swiat: snem, gr� oszukanych zmys��w, odbiciem na wodzie, cieniem cienia, uczciwoscia z�odzieja, milczeniem retora, cnota dziewki? � Madroscia filozofa! � krzykna� Memento i zasmia� sie gorzko. Albo przyczynowos� swiata. Rzekoma przyczynowosc. Czy nie jest tak, e kada przyczyna ma swoja w�asna, i tak bez poczatku i bez konca, a okae sie, e Przyczyny Pierwszej nie ma, po prostu nie ma? Przez chwil� Memento zdawa�o sie, e s�yszy zduszony chichot dochodzacy zewszad, ale to jady z nogi filozofa zak��ca�y r�wnowage jego czterech zmys��w. I wtedy us�ysza� wrzask pe�en zwierzecego b�lu. � Aaaaaaa! Ale i w jego realnosc zwatpi�. Potem zasna�. Sni�y mu si� uszy zamienione w popi�. Nie obudzi� si� ju. Gnijaca noga wykopa�a go z tego swiata. Umar�, nie us�yszawszy G�osu Boga. Wiara jak gilotyna, tak cieka, tak lekka Franz Kafka, Osiem notatnik�w S�once wznios�o sie na najwyszy punkt niebosk�onu, palac stamtad swiat. Bezimienny kat i jego towarzysz koczowali na goscincu, trzeci ju. dzie� czekajac na przysz�� ofiare. Wok� rozciaga�y si� wrzosowiska. Jeszcze kilka dni takich niespotykanych o tej porze roku upa��w i rosliny zmarnieja. Normalny cz�owiek, obdarzony przecietn� cierpliwoscia, dawno straci�by wiar� w powodzenie przedsiewziecia. Ale kat nie by� normalny, jego wiara mog�a przenosi� g�ry i ciemne doliny. Towarzysz kata nosi� imie Mori. Spotkali si� trzy dni wczesniej. Kat pracowa� w przyjemnie wilgotnym zaciszu loch�w nad najnowszym dzie�em, kt�re � ju. po smierci genialnego konstruktora � mia�o rewolucjonizowa� system wymierzania sprawiedliwosci i niesprawiedliwosci. W innej rzeczywistosci bardzo podobn� machin� nazwano na czes� jej tw�rcy �gilotyna�. Poniewa. kat nie zna� swojego imienia i nie by�o posr�d ywych cz�eka lepiej ode� w tym wzgledzie poinformowanego, urzadzenie mia�o zosta� nazwane �Bezimienn� Machina�. To dos� d�uga nazwa, ale przecie wynalazca pierwszego w tej rzeczywistosci automobilu nazywac sie bedzie Gorronthrikell. Kat przerwa� prace, by odetchna� wilgotnym powietrzem loch�w. Pomieszczenie tone�o w p�mroku. Wok� Bezimiennej Machiny wala�y si� bezg�owe trupy kurczak�w pozabijanych w celach eksperymentalnych metod� pr�b i b�ed�w. Kamienna posadzka sliska by�a od krwi, a powietrze przesiakniete charakterystyczna wonia niewinnie pomordowanych ofiar. Nad wejsciem do lochu wisia�o god�o rodu Morten�w: Bezg�owy Orze�. By�a to zaiste ponura metafora los�w hrabiowskiej rodziny. Jeszcze niedawno katu bardzo brakowa�o pana na zamku Kaltern. Codziennie torturowany na w�asne yczenie, hrabia nadawa� sens istnieniu oprawcy. Po smierci Mortena kat d�ugo dochodzi� do siebie. Zastanawia� si� powanie nad samob�jstwem. A. niespodziewanie odnalaz� utracony sens ycia. Pomysla� w�wczas � to by�a niemal iluminacja � e B�g wcale nie milczy, jak si� to wszystkim zdaje. Po prostu ma�o kto Go s�yszy! Uzna� w�wczas, e swiat okrutny jest i z�y, ale nie bez przyczyny, i e wszelkie akty nieposzanowania czyjego� zdrowia, ewentualnie ycia, s� w�adnie G�osem Boga! W takim za� razie B�g okazuje si� istot� nieoczekiwanie rozmowna. Idac dalej tym tropem, kat nabra� przekonania, e sam nie jest niczym innym, jeno Boskim Jezykiem. By� niemal przekonany, e sumiennie wykonujac swoj� prace, przemawia w imieniu Boga (pozornie) Milczacego. Przemawia� zatem i okaza� sie nawet niezwykle elokwentnym m�wca. W tym samym momencie, w kt�rym kat wr�ci� do chwilowo przerwanej roboty, na dziedzincu zamku Kaltern zjawi� sie jezdziec. By� krzepkim meczyzna w sile wieku. Barwy jego stroju oraz god�o � Bezskrzyd�a Jask�ka � nie pozostawia�y adnych watpliwosci: przyby�y by� poddanym ksiecia Sorma. Z�osliwcy powiadali, e Bezskrzyd�a Jask�ka to bardzo trafny symbol braku lotnosci umys�owej kolejnych spadkobierc�w ksiaecego tytu�u. � Mori jestem � przedstawi� si� jezdziec niemej kobiecie. � Nadworny kat ksiecia Sorma, niechaj jego szczesliwa gwiazda nie gasnie przedwczesnie. Chc� si� widzie� ze s�ynnym Katem Bez Imienia. Kobieta zby�a jego s�owa milczeniem, co oczywiscie nie by�o z jej strony adnym afrontem. Sprowadzi�a Moriego kretymi schodami do loch�w. Bezimienny zdziwi� si� nieco na widok nieznajomego wchodzacego z w�asnej woli na teren pomieszcze� cieszacych si� zas�uenie z�� przecie s�awa. Przyjrza� si� Moriemu z uwaga. Twarz nadwornego kata ksiecia Sorma przypomina�a kamie� z wykutymi w odpowiednich miejscach otworami, wg�ebieniami, rysami. Nie mog�a nalee� do cz�owieka bardzo b�yskotliwego. Albo krotochwilnego. Albo kochliwego. Nie znamionowa�a nadmiaru ywionych przez w�asciciela uczuc. Co tu duo gadac, twarz Moriego uwiod�a bezimiennego kata, nie da� tego jednak po sobie poznac. Tymczasem Mori, niezraony ch�odnym przyjeciem, rozsiad� si� na czyms, co wzia� za �awe, a co by�o drewnian� wprawdzie, ale wieloczynnosciow� machin� tortur. Nie przejmujac si� zakletym milczeniem kolegi po fachu, opowiedzia� histori� swojego ycia. Na szczescie by�a kr�tka. R�d Morich od stuleci kultywowa� bogate tradycje tajnego pos�annictwa tudzie. szpiegostwa. Kady meski potomek stawa� si� szpiegiem na us�ugach kolejnych spadkobierc�w tytu�u ksiaecego. Specjalnosci� Morich by�o przekazywanie tajnych wiadomosci, przemyslnie poukrywanych w bujnych czuprynach. W tym celu wys�annikowi nalea�o najpierw ogoli� g�ow� do go�ej sk�ry, wypisa� na niej informacje, poczekac, a. w�osy odrosna, i dopiero w�wczas osobnika wysy�ano z misja. R�d Morich zawsze s�yna� z szybkich odrost�w. Niestety, natura powetowa�a sobie jawne kpiny z jej praw. Mori wy�ysia� w m�odym wieku, tracac tym samym wikt i opierunek, nie wspominajac o aspiracjach zawodowych. To zdecydowa�o o koniecznosci rych�ego przekwalifikowania sie, zatem Mori postanowi� zosta� katem i zrealizowa� tym samym swe sekretne marzenia dzieciece. Z tego te. powodu uda� sie, za zgod� i wiedz� Sorma, do s�ynnego kata z Kaltern, zwanego te Katem Bez Imienia � po nauke. Bo nauka to potegi klucz. � Jestesywa legend� wsr�d oprawc�w, panie � uprzejmie zakonczy� sw� opowiesc Mori. � Wynos sie stad � odpar� bezimienny kat, wprawiajac samego siebie w zdumienie. Mniema�, e ju dawno zapomnia�, jak uywa si� g�osu. � Nic nie rzek�em ci jeszcze o mej nowej meto... � Milcze� � ucia� kat-gospodarz. Polubi� Moriego, ale wcia. nie widzia� w nim swej potencjalnej ofiary, zatem jego ciekawosc pozosta�a uspiona. Mori postanowi� zagrac swa ostatnia karta. � Torturuje skazanc�w za pomoca w�asnej poezji... Ciekawosc bezimiennego kata obudzi�a sie, przeciagne�a i przyjrza�a bacznie Moriemu. Okaza�o sie, e Mori nie tylko by� tajnym pos�ancem i katem w jednej osobie, ale jeszcze i poeta. Marnym wprawdzie, zachowa� jednak tyle trzezwosci umys�u, by zda� sobie spraw� z w�asnej impotencji tw�rczej. Gdyby. podobn� trzezwos� zachowywali inni poeci, swiat m�g�by byc lepszym miejscem. Nieoczekiwanie Mori odkry� pustoszace w�asciwosci swej poezji; szczeg�lnie podatne na liryczn� destrukcj� by�y umys�y lotne i wyrafinowane. Im wieksze wykszta�cenie mia� przes�uchiwany, tym szybciej jego op�r krusza� pod przemonym naporem tw�rczosci Moriego. Ponoc najgorzej znosili ja wybitni poeci i trubadurzy. Najd�uej wytrzymywali poeci kiepscy. Metoda Moriego zaintrygowa�a bezimiennego kata, kt�ry niezwykle ceni� wszelkie nowinki w dziedzinie katowania. � Potrzebny nam obiekt � powiedzia�. Filozofa od razu zdyskwalifikowali, gnijaca noga za bardzo go wycienczy�a. Do niemowy z kolei czu� kat niewyt�umaczalny sentyment. Od tamtej pory mine�y trzy dni. S�once pray�o niemi�osiernie, jednak kat nie zwraca� uwagi na t� niedogodnosc. adnych uwag nie wypowiedzia� r�wnie. na g�os, nade wszystko bowiem ceni� sobie powsciagliwosc, a cisza by�a mu przyszywana siostra. Nagle Mori podni�s� si� na r�wne nogi i bez s�owa wskaza� na wsch�d. W oddali majaczy�a samotna postac, pieszo przemierzajaca wrzosowiska. Poscig by� kr�tki, mieli wszak wierzchowce. Niefortunny wedrowiec okaza� si� kobieta. By�a to niejaka Joni, do niedawna oficjalna kochanka ksiecia Sorma, zwanego r�wnie. Sormem Bez Palca. Mia�a nieszczescie popas� w nie�ask� na skutek swych nadmiernych oczekiwa� majatkowych oraz nikczemnych intryg prawowitej ma�onki ksiecia. Joni by�a piekna jak zach�d s�onca. Bezkrwawy zach�d s�onca. Jej portrety sporzadzone przed laty przez ksiaecego malarza zosta�y spalone, jej dobra � skonfiskowane na rzecz Funduszu Finansowania Kochanek Ksiecia. Sama, w por� ostrzeona, cudem unikne�a smierci. Mona by powiedziec, e wpad�a z deszczu pod wodospad. Wracali do Kaltern. Po drodze mina� ich w oddali samotny rycerz, najpewniej b�edny. Joni obieca�a im p� kr�lestwa za konia, bez sladu reakcji na kamiennych obliczach. Potem, gdy ju. znalezli si� w lochu, krzycza�a, jakby j� obdzierali ze sk�ry, a nie z odzienia. Kiedy bezimienny kat ujrza� j� nag� w chybotliwym blasku pochodni, serce stopnia�o w nim jak wosk, natomiast inny organ o duym znaczeniu twardy sta� si� niczym ska�a. Poczu� wewnetrzny konflikt arliwego obowiazku przemawiania w imieniu Boga (pozornie) Milczacego z r�wnie arliwym uniesieniem, jakie w�asnie go opanowa�o. � Czego ode mnie chcecie?! � krzykne�a Joni g�osem, od kt�rego dra�y sciany. Katu serce si� kraja�o, a rece poci�y, pociagna� zatem z omsza�ej butli wype�nionej winem utrzymanym w temperaturze loszej. Jeden haust nie zmieni� sytuacji na lepsze, wiec kat niezw�ocznie wyczerpa� zapasy trunku. Zastanawia� sie, czy wypusci�by dziewczyn� na wolnosc, gdyby nie obecnos� Moriego. Moe nawet yliby razem d�ugo i szczesliwie z gromad� uroczych pacholat, kt�re stopniowo wprowadza�by w arkana sztuki katowskiej. Otrzasna� si� i odegna� mysli niegodne kata. Rasowy oprawca nie zna przecie litosci, a jesli ju zostana sobie przedstawieni, to czas na zmiane rzemios�a. M�g�by jeszcze pr�bowa� sobie t�umaczyc, e Joni to przecie jeno bezbronna ofiara, kt�ra w niczym nikomu nie wadzi � nie liczac moe Sorma Bez Palca i prawowitej jego ma�onki � ba, ona nawet nie wie nic na tyle istotnego, co trzeba by z niej dobywa� z pomoc� tortur. Ale zna� star� dewiz� katowskiego cechu: �Kiedy pyta tortura, odpowiada b�l�, co oznacza�o tyle, e zadawanie b�lu w celu zdobywania informacji jest niedorzecznoscia. Oprawca m�g� przecie wm�wi� kademu wszystko i nie musia�o to mie� wiele wsp�lnego z tak zwan� �obiektywn� prawda�. Ofiar� katuje si� dla katowania samego, jak mi�os� uprawia si� dla mi�osci, a sztuk� � dla sztuki. Innym, g�ebszym sensem bezinteresownego katowania mog�o by� jeszcze przemawianie w Boskim Imieniu. Dopiero ta ostatnia mysl otrzezwi�a kata. � Wy... chcecie mnie zabic, prawda? Dlaczego? � zapyta�a Joni przez �zy. � C�... � mrukna� Mori, przebierajac sie w katowskie odzienie � swiat gra na zw�oki... Moriemu kobieta nie zawr�ci�a w g�owie. adna kobieta nie mog�a tego uczynic. Mi�os� by�a dla� wy�acznie figur� retoryczna, kt�r� wykorzystywa� w swej poezji. Mi�os� fizyczn� uwaa� z kolei za narzedzie s�uace rozga�ezianiu rodu Morich. Bywa�o, e smier� niczym szalony ogrodnik przycina�a ga�ezie jak popadnie; w�wczas Mori, chcac nie chcac, sia�. Zblia� si� wiecz�r. Kiedy powoli, jakby z ociaganiem, zapad�a wreszcie ciemnosc, kaci przystapili do dzie�a. Joni w aden spos�b nie potrafi�a uwierzy� w bliskos� swego zgonu. Jak kady m�ody cz�owiek, nie do konca swiadomie, ale jednak wierzy�a w swa niesmiertelnosc. Myli�a sie. Tymczasem Mori rozpocza� deklamacj� swojej poezji, lotnej jak katowski top�r. Na szczescie Joni nie by�a nieszczesliw� posiadaczk� wyrafinowanego umys�u, zatem poemat nie sprawi� jej wielkiej przykrosci. Uda�a nawet zainteresowanie. Poemat Moriego ciagna� si� jak flaki z patroszonego wieprza. W duym skr�cie opowiada� o niezwyk�ej mi�osci, jak� zapa�a� pewien s�owik do ponetnej wr�blicy. Tu nastepowa� drobiazgowy opis ptaszycy: jej piersi krag�ych oraz kszta�tnych n�ek. Ani s�owa o pi�rach czy dziobie. Na przeszkodzie bujnemu rozwojowi romansu stane�a raaca niezgodnos� charakter�w obu ptak�w. S�owik, jak to s�owik � lubi� spiewac, i to nie tylko przy goleniu, wr�blicy za� nie podoba� si� jego g�os. Nieustannie zatem ucieka�a przed nieszczesnym spiewakiem, co doprowadza�o s�owika do czarnej rozpaczy i szewskiej pasji, a nieustanne pogonie zabiera�y mu cenny czas przeznaczony na spiewanie. Kt�rej� nocy wreszcie, kiedy to niczego niespodziewajaca si� wr�blica zapad�a w sen, s�owik podkrad� si� i obcia� jej skrzyd�a. Zaraz potem usuna� sobie jezyk. By�o to rozwiazanie zblione do kompromisu, c�. jednak z tego, skoro wr�blica bez skrzyde� nie pociaga�a ju. s�owika tak bardzo. B�yskawicznie ulokowa� swoje uczucia w pewnej s�owiczej samicy obdarzonej cudownym g�osem i krag�ymi piersiami, nie wspominajac ju o n�kach. Ta jednak nie chcia�a nawet spojrzec na niemego spiewaka. W sumie historia bardzo spodoba�a si� bezimiennemu katu, kt�ry by� przecie mistrzem katowania, a nie poetyzowania. Doszuka� si� w niej nawet celnej metafory stanu ma�enskiego jako zwiazku opartego na kompromisie obustronnym, kt�ry polega na tym, e ma�onkowie trac� dla obop�lnego dobra te cechy, za kt�re � nie wiedzac o tym � darzyli si� mi�oscia. Tkwi� w tym niezrozumia�y dla kata paradoks. Rymy by�y ciekie jak kowad�a i wydawa�o sie, e lada moment przebij� si� przez kamienn� posadzke lochu a do samego piek�a. � To piekna historia � powiedzia�a Joni, roniac obficie �zy fa�szywego wzruszenia. Oczywiscie wcale tak nie uwaa�a, przemawia� przez ni� instynkt przetrwania. Bardzo pragne�a przypodoba� si� Moriemu i zyska� w ten spos�b u�askawienie. Straszliwie rozwscieczy�o to Moriego, bo jego torturujacy poemat nie przyni�s� spodziewanego skutku. By�o mu wstyd przed bezimiennym. Nie mia� pojecia, e za kilkaset lat m�g�by zosta� uznany za prekursora wojny psychologicznej. Z�y, opusci� loch w poszukiwaniu odrobiny wina; zasch�o mu w gardle od poetyckiego gard�owania. Joni przenios�a b�agalne spojrzenie na kata. W swoim kr�