Haldeman Joe - Drugi wzrok
Szczegóły |
Tytuł |
Haldeman Joe - Drugi wzrok |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Haldeman Joe - Drugi wzrok PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Haldeman Joe - Drugi wzrok PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Haldeman Joe - Drugi wzrok - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: Joe Haldeman
Tytul: Drugi wzrok
(None So Blind)
Z "NF" 10/96
Wszystko zaczęło się od tego, że Cletus Jefferson zadał
sobie pytanie: "Dlaczego wszyscy niewidomi nie są
geniuszami?" Cletus miał wtedy zaledwie trzynaście lat, lecz
pytanie było całkiem do rzeczy, zaś odpowiedzi na nie miał
szukać następnych czternaście lat, by znalazłszy ją,
całkowicie zmienić oblicze świata.
Młody Jefferson był omnibusem, samoukiem, jednym słowem
świrusem, jakich mało. Miał własne małe laboratorium
chemiczne, mikroskop, teleskop i kilka komputerów, niektóre
z nich zakupione jeszcze za papierowe pieniądze. Większość
jego dochodów pochodziła z korepetycji, przede
wszystkim jednak uczył kumpli z klasy, jak wyczarować
strita.
Jednakże nawet takie świrusy jak on, nawet tacy
niezrównani pokerzyści, nawet tacy świrnięci pokerzyści,
którzy rozwiązują w pamięci równania różniczkowe, nie
pozostają obojętni na strzały Amora i towarzyszące tym
pociskom nagłe burze testosteronowe, tak charakterystyczne
dla wieku trzynastu lat. Cletus wiedział, że nie grzeszy
urodą i że mama ubiera go fatalnie. Wiedział także, że jest
niski i gruby, nie ma pojęcia, do czego służy futbolówka.
Żadną z tych rzeczy nie przejmował się jednak aż do chwili,
gdy jego gruczoły dokrewne nie zaczęły wytwarzać substancji,
których próżno by szukać w jego podręcznym laboratorium.
Wówczas to Cletus zaczął przejawiać dbałość o swoją
fryzurę oraz nosić rzeczy, których niedopasowanie
odpowiadało aktualnym trendom w modzie, jednakże nic nie
mógł poradzić na swój nikczemny wzrost, wielką tuszę i
nieregularne rysy twarzy. Poza tym był najmłodszym uczniem w
całej szkole pomimo tego, że właśnie kończył ostatnią klasę,
a także jedynym czarnym, co w stanie Wirginia w 1994 roku
nie było całkiem bez znaczenia.
Gdyby miłość zwracała uwagę na sygnały dochodzące z
otoczenia, gdyby chłodna logika potrafiła ujarzmić
pożądanie, należałoby się spodziewać, że Cletus, taki, jakim
był, właściwie oceni swą sytuację i poszuka sobie kogoś
równie urodziwego jak on. Ale, rzecz jasna, tak się nie
stało. Niczym kula odbijana przez flippery, spławiany od
pierwszego wejrzenia przez każdą Mary, Judy, Jenny i
Veronikę w Poznanej Przestrzeni miotał się od jednej
dziewczyny do drugiej, zaczynając od prześlicznej, a
następnie próbując kolejnej atrakcyjnej, ładnej, fajnej,
niebrzydkiej, "wielkiej osobowości", aż w końcu nieubłagane prawa
statystyki postawiły na jego drodze Amy Linderbaum, która w
odróżnieniu od pozostałych nie mogła spławić go od
pierwszego wejrzenia, ponieważ była niewidoma.
Reszta dzieciaków miała z tego niezły ubaw. Amy bowiem,
prócz tego, że nie widziała, była niemal dwa razy taka jak
Cletus i miała, łagodnie mówiąc, podobnie nieregularne rysy.
Towarzyszył jej pies-przewodnik uderzająco podobny do
Cletusa - mały, czarny i gruby. Wszyscy starali się być dla
niej uprzejmi, ponieważ była niewidoma i miała bardzo
bogatych rodziców, ale jako że dopiero niedawno przeniosła
się do tej szkoły, nie miała jeszcze żadnych przyjaciół.
Pierwszą poznaną przez nią osobą był właśnie Cletus,
którego dosięgły pociski i strzały zawistnego Amora, a
wówczas to, co mogło być początkiem zwykłego romansu na
zasadzie przyciągania się przeciwności, przybrało postać
emocjonalnego i intelektualnego zjednoczenia, mającego już w
następnym wieku stać się przyczyną wielkiego społecznego
wstrząsu, którego skutki, niczym rozchodząca się
pierścieniowo fala tsunami, ogarnąwszy cały świat, przynieść
miały nieodwracalne zmiany w dziejach ludzkości.
Dzieciaki, jak to one, od samego początku podejrzewały,
że Amy ma jakiegoś bzika, nie wiedziały tylko, na punkcie
czego. W obsłudze komputera była szybka jak mało kto, ale
wynikało to raczej z życiowej konieczności. Jako osobie
niewidomej cały ten cholerny sprzęt był absolutnie
niezbędny. Nie wykazywała jednak nadmiernej fascynacji
komputerami, podobnie jak nie pasjonowały jej nauki
przyrodnicze, ani matma, ani historia, ani Star Trek ani
samorząd uczniowski. Wszyscy zachodzili więc w głowę co
takiego ją, u diabła, rajcuje. Okazuje się, że miała bzika
na punkcie muzyki, ale wtedy była zbyt nieśmiała, aby się z
tym zdradzić.
Na początku dla Cletusa liczył się tylko fakt, że Amy nie
miała tych przeklętych chromosomów Y i nie chciała go
spławić: w zbiorze wszystkich istot ludzkich była jedynym
elementem tak określonego podzbioru. Kiedy okazało się, że
jest w dodatku wyjątkowo inteligentna i że przeczytała
więcej książek niż wszyscy pozostali koledzy z klasy razem
wzięci, gdzieś w głębi zaczęło tlić się uczucie. Było to
jeszcze przed skrzypcami.
Amy podobało się, że Cletus nie zajmuje się zabawianiem
jej psa, bawiła ją także jego nieskrępowana ciekawość, z
jaką dopytywał się, jak to jest być niewidomym. Ponieważ
umiała dowiedzieć się wielu rzeczy o ludziach na podstawie
brzmienia ich głosu, już po pierwszym wypowiedzianym przez
niego zdaniu wiedziała, że jest młody, czarny, nieśmiały, że
jest świrusem, jakich mało, i że nie pochodzi z Wirginii. Ze
sposobu mówienia mogła również wywnioskować, że nie jest
atrakcyjny lub myśli, że taki nie jest. Była od niego o
sześć lat starsza i dwa razy wyższa, ale poza tym pasowali
do siebie idealnie, toteż od razu zaczęli ze sobą chodzić.
Jedną z rzeczy, na których Cletus absolutnie się nie
znał, była muzyka. Fakt, że inne dzieciaki marnowały czas
wkuwając idiotyczne teksty piosenek z list przebojów, był
dla niego świadectwem umysłowej dysfunkcji, jeśli nie
obłędu. Poza tym jego rodzice byli fanatycznymi
wielbicielami opery. Świat, który z jednej strony nużył
dziecięcym gaworzeniem o niespełnionej miłości, zaś z
drugiej przerażał zawodzeniem konających obcokrajowców, nie
wydawał się Cletusowi interesujący. Tak było, dopóki Amy
nie wzięła do ręki swoich skrzypiec.
Czas spędzali na nieustannych rozmowach. Podczas lunchu
siadali przy jednym stoliku, spotykali się też na każdej
przerwie. Gdy była ładna pogoda, spacerowali na dworze,
zarówno przed lekcjami, jak i po lekcjach. Amy poprosiła
swojego szofera, żeby przyjeżdżał po nią jakieś piętnaście
minut później.
Gdy minęły trzy wspaniałe tygodnie, Amy zaprosiła Cletusa
do siebie na obiad. Najpierw trochę się wahał,
przypomniawszy sobie, że Amy ma bardzo zamożnych rodziców,
ale jednocześnie był bardzo ciekawy, jak mieszkają, i
wreszcie, nie bójmy się tego powiedzieć, zadurzył się już w
niej na tyle, że gotów był skoczyć w przepaść, gdyby go o to
poprosiła. Zdecydował się nawet za forsę korepetytora
zakupić z tej okazji całkiem ładny garnitur, na widok
którego jego matka z miejsca poleciała szukać valium.
Początkowo obiad przebiegał w dość sztywnej atmosferze.
Cletus został osaczony przez arsenał srebrnych sztućców oraz
zestaw przeróżnych dań, które ani wyglądem, ani smakiem nie
przypominały normalnego jedzenia. Ale Cletus wiedział, że
stanowi to rodzaj testu, a przecież on we wszystkich testach
wypadał doskonale, nawet gdy zasad musiał domyślać się
podczas trwania egzaminu.
Od Amy dowiedział się, że jej ojciec własnymi siłami
doszedł do wielkiej fortuny dzięki opatentowaniu kilku
wynalazków z dziedziny elektroniki półprzewodników. W
związku z tym Cletus spędził całą sobotę w bibliotece
uniwersyteckiej, najpierw szukając wszelkich publikacji na
temat patentów, a następnie zapoznając się z wybranymi
pozycjami, aby znaleźć wspólny język przynajmniej z panem
domu. Jego wysiłek został nagrodzony. Przy zupie cała
czwórka rozmawiała o komputerach. Przy koktajlu z kalmarów
Cletus i pan Linderbaum zawęzili temat do konkretnych
systemów operacyjnych i schematów podziału pamięci. Przy
wołowinie a la Wellington Cletus i "mów mi Lindy" omawiali
elektrodynamikę kwantową, jedząc sałatkę unosili się na
chmurze elektronów, a gdy podano krem jajeczny, obaj
jajogłowi porozumiewali się już tylko algebrą Boole'a,
podczas gdy Amy i jej matka wymieniały porozumiewawcze
westchnienia i nuciły kawałki Gilberta i Sullivana.
Zanim przeszli na kawę do saloniku, Lindy zdążył już
polubić Cletusa, i to z wzajemnością, zaś Cletus miał się
dopiero dowiedzieć, jak bardzo lubi Amy, tak naprawdę lubi,
z chwilą, gdy ta wzięła do ręki swoje skrzypce.
Nie był to jeszcze Stradivarius, którego obiecano jej
kupić, jak tylko ukończy Juilliard, ale i tak instrument
kosztował więcej niż stojące w garażu lamborghini, Amy zaś
nie tylko była go warta, ale można śmiało powiedzieć, że
dorównywała mu klasą. Wzięła skrzypce do ręki i zaczęła je
stroić, podczas gdy jej mama usadowiła się za
klawiaturą syntezatora stojącego przy wielkim pianinie,
zaprogramowała jego brzmienie tak, by przypominało dźwięk
harfy, i rozpoczęła koncert prostym apreggio, w którym
wytrawny meloman rozpoznałby wstęp do popisowej solówki
skrzypcowej "Meditation" z "Thais" Masseneta.
Cletus w ciągu całego swego krótkiego życia pozostawał
głuchy na wszelkie uroki muzyki operowej, nie znał więc
całej historii wielkiej przemiany oraz niezwykłej miłości
kryjącej się za tym intermezzo, ale wiedział, że jego
dziewczyna straciła wzrok mając pięć lat, zaś w rok później
- w tym samym roku, w którym on przyszedł na świat - dostała
swoje pierwsze skrzypce. Przez trzynaście lat używała ich,
aby mówić o rzeczach, o których nie potrafiłaby powiedzieć
własnym głosem, a może nawet, by widzieć rzeczy, których nie
mogła zobaczyć własnymi oczami, teraz zaś, za pomocą
zwodniczo łatwego romantycznego tematu, użytego przez
Masseneta do przedstawienia pięknej kurtyzany o imieniu
Thais odrodzonej jako oblubienica Chrystusa, Amy starała się
wybaczyć swojemu pozbawionemu Boga światu, że zabrał jej
wzrok, a jednocześnie wysławiać go za to, co otrzymała w
zamian, językiem tak prostym, że nawet Cletus wszystko
rozumiał. Do tamtej chwili nie zdarzyło mu się ani razu
zapłakać, ale gdy zabrzmiała ostatnia drżąca nuta utworu,
złapał się na tym, że łka z twarzą ukrytą w dłoniach, i
wiedział już, że jeśli tylko Amy go zechce, będzie jej na
zawsze, i trzeba powiedzieć, że ponad wszelką wątpliwość,
zważywszy jego młody wiek i to, co stało się potem, miał co
do tego absolutną rację.
Później, zanim zdobył pierwszy tytuł doktorski, nauczył
się gry na skrzypcach, zaś w ciągu całego harmonijnego
pożycia grali wspólnie przez dziesięć tysięcy godzin.
Wszystko to miało jednak nadejść po wielkim odkryciu,
którego ziarno wielkiego odkrycia w postaci pytania
"Dlaczego wszyscy niewidomi nie są geniuszami?" zostało
zasadzone tamtego wieczoru, ale dopiero w tydzień później
zaczęło wypuszczać pierwsze kiełki.
Jak większość trzynastolatków Cletus był zafascynowany
ciałem, swoim i pozostałych ludzi, ale jego dociekania były
bardziej usystematyzowane niż obserwacje rówieśników, a w
dodatku, co było raczej nietypowe, organem, który interesował
go najbardziej, był mózg.
Mózg ludzki nie dorównuje komputerowi, aczkolwiek całkiem
nieźle sobie radzi, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że w jego
konstruowaniu nie brał udział wykwalifikowany personel,
oprogramowanie zaś jest w znakomitej większości dziełem ślepego
przypadku. To, co w komputerach funkcjonowało
znacznie lepiej niż w mózgu, stanowiło częsty temat dyskusji
Cletusa i Amy prowadzonych nad stygnącymi porcjami
kałamarnic w sosie pomidorowym. Chodziło o podział i
wykorzystanie pamięci.
Wyobraźmy sobie, że komputer to nie mała światłoszczelna
skrzynka pełna kosztownych numerycznych urządzeń, tylko
wielkie pastwisko porośnięte zieloną trawą doglądane przez
starego, mądrego pasterza-czarownika, który wcale nie nazywa
się Program Operacyjny. Pasterz stoi na wzgórzu, skąd obserwuje
łąkę, na której pasą się owce, kozy i krowy. Zwierzęta nie
mieszają się między ze sobą, ponieważ w takim przypadku krowy
mogłyby zadeptać jagnięta i koźlęta, natomiast kozy
doprowadzałyby pozostałe zwierzęta do szału swym nieustannym
brykaniem i trykaniem. Cały obszar jest więc podzielony na
strefy za pomocą przegródek z kolczastego drutu, dzięki
którym wszystkie gatunki pozostają oddzielone i szczęśliwe.
Jest to jednak szczególny rodzaj pastwiska, na którym
panuje szalony ruch. Krowy, kozy i owce nieustannie to
pojawiają się, to znikają, przemieszczając się z prędkością
około 3 x 108 metrów na sekundę. Gdyby więc wszystkie strefy
pozostawały cały czas takie same, groziłoby to rychłą
katastrofą, jako że czasem zdarza się, że w ogóle nie ma
owiec, a zamiast tego jest mnóstwo krów, które upchane jak
śledzie w beczce na zbyt małej powierzchni mogłyby zostać
zmiażdżone lub uduszone. Jednakże pasterz w swej mądrości z
góry wie, ile miejsca należy przeznaczyć dla każdego
gatunku, zaś dzięki znajomości czarów potrafi niesłychanie
szybko dowolnie przesuwać przegrody z kolczastego drutu, nie
raniąc przy tym ani siebie, ani zwierząt. W ten sposób za
każdym razem rozmiary stref zostają zmienione stosownie do
aktualnych potrzeb. Komputer działa podobnie, tyle że
zamiast obszarów ogrodzonych drutem na ekranie ukazują się
małe prostokąciki, okienka lub pliki, w zależności od tego,
jakiego wyznania jest dany komputer.
W pewnym sensie w mózgu także istnieje podział na strefy.
Cletus wiedział, że określone partie mózgu odpowiadają
określonym zdolnościom, ale nie na zasadzie "słuch
muzyczny tutaj, dzielenie przez liczby wielocyfrowe tam, w
rogu". Gąbczasta budowa mózgu nie pozwala na tak precyzyjne
rozlokowanie funkcji. Wiadomo jednak, na przykład, gdzie
znajdują się strefy odpowiedzialne za funkcje językowe
zawdzięczające swe nazwy dwóm mózgowcom, z którym jeden był
Francuzem, a drugi Niemcem. W przypadku, gdy któryś z tych
obszarów zostanie uszkodzony na skutek uderzenia, penetracji
pocisku czy zderzenia głowy z rzuconą w jej kierunku
patelnią, osoba poszkodowana może utracić daną zdolność -
czytania, mówienia lub pisania - związaną z uszkodzonym
obszarem.
To interesujące, ale jeszcze bardziej interesujący jest
fakt, że niekiedy człowiek odzyskuje utraconą zdolność po
upływie jakiegoś czasu. Powiecie pewnie - mózg się
zregenerował - ale przecież mózg się nie regeneruje!
Człowiek rodzi się z taką samą liczbą komórek w mózgu, jaką
będzie miał do końca życia (każde dziecko ci to powie). Po
prostu zdarza się, że dany obszar mózgu posiada pewnego
rodzaju rezerwę, do której odłączone przewody zostają po
jakimś czasie na nowo podłączone. Osoba, która odniosła
obrażenia, znów potrafi wymówić swoje imię, imię żony, a
następnie słowo "patelnia" i ani się obejrzysz, jak zacznie
narzekać na szpitalny wikt i wydzwaniać do adwokata, żeby
wniósł sprawę o rozwód.
Powyższy przykład mógłby sugerować, że mózg podobnie jak
komputerowa łąka także posiada swojego pasterza, który
potrafi dowolnie manipulować strefami pamięci, ale niestety
tak nie jest. W większości przypadków, gdy pewna część mózgu
przestaje funkcjonować, oznacza to jej koniec. Może się
zdarzyć, że tuż obok znajdą się całe akry żyznych obszarów
leżących odłogiem i nie ma najmniejszej możliwości zrobienia
z nich jakiegoś sensownego użytku - choćby nieświadomie.
Ponieważ jednak czasami coś takiego się udawało,
Cletus zadał sobie pytanie: "Dlaczego wszyscy niewidomi
nie są geniuszami?"
Oczywiście, w każdej epoce istnieli jacyś wielcy
niewidomi myśliciele, pisarze i kompozytorzy (a w
dwudziestym wieku znaleźli się nawet malarze, którzy w ogóle
nie przejmowali się tym, że nie widzą), z których wielu,
podobnie jak Amy, traktowało swój talent jako rodzaj
rekompensaty. Cletus zastanawiał się, czy mikroanatomia
mózgu mogłaby dostarczyć dowodów na poparcie podobnej
tezy. Przecież nie wszyscy otrzymywali rekompensatę, w
przeciwnym wypadku każdy ślepiec byłby geniuszem. Być może
zdarzało się to sporadycznie na skutek działania podobnego
procesu, jaki zachodził w mózgach ludzi, u których
stwierdzono cofnięcie się skutków urazów. Być może takim
procesem dałoby się sterować.
Cletusowi zaproponowano stypendium w Harvardzie i
Massachusetts Institute of Technology, lecz on wybrał
Columbię, by być bliżej Amy, podczas gdy ona studiowała w
Juilliard. Władze uniwersyteckie niechętnie przystały na to,
aby obrał równolegle trzy kierunki: fizjologię,
elektrotechnikę i nauki przyrodnicze, zaś wszyscy, którzy go
znali, byli zaskoczeni jego dość przeciętnymi wynikami. Jak
się później okazało, traktował swoje studia w najlepszym
razie jako rozrywkę, w najgorszym zaś - jako zło konieczne.
Natomiast w dziedzinach, które go interesowały, znacznie
wyprzedzał program studiów.
Gdyby zwracał uwagę na tak banalne przedmioty jak
historia czy filozofia, być może wszystko potoczyłoby się
inaczej. Gdyby choć trochę interesował się literaturą, może
poznałby przypowieść o puszce Pandory.
Ale nasza historia zapuszcza się obecnie w mroczne
zakamarki mózgu. Jeśli chodzi o następne dziesięć lat,
główna część opowieści, którą zakończywszy niniejszy
paragraf postaramy się pominąć, obejmuje wstrząsające
eksperymenty Cletusa polegające na ćwiartowaniu martwych
mózgów, nauce wymowy słowa "cholecystokinina" oraz wycinaniu
otworów w ludzkich czaszkach i wsadzaniu w nie elektrod pod
napięciem.
Inna część tej opowieści mówi o tym, że Amy także uczy
się wymawiać słowo "cholecystokinina" z tych samych powodów,
dla których Cletus uczy się grać na skrzypcach. Ich miłość
rosła i dojrzewała, aż wreszcie gdy skończył 19 lat,
pomiędzy otwarciem pierwszego przewodu doktorskiego a
uzyskaniem tytułu doktora nauk medycznych Cletus wziął urlop
na tyle długi, aby mogli się w tym czasie pobrać i spędzić
zwariowany miesiąc miodowy w Paryżu. Tam dzielił swój czas
pomiędzy rozsiewającą woń piżma ukochaną a sterylne
gabinety Instytutu Mareya, gdzie obserwował, w jaki sposób
kałamarnice uczą się różnych rzeczy, co działo się na skutek
tego, że serotonina wypierała cyklazę adenylanową czyniąc z
niej katalizator procesu syntezy pierścieniowego
adenozynomonofosforanu w odpowiednim miejscu... ale to
przecież jest główna część opowieści, którą obiecaliśmy
sobie pominąć, jako że staje się coraz bardziej makabryczna.
Cletus i Amy powrócili do Nowego Jorku, gdzie on po ośmiu
latach wyrósł na całkiem dobrego neurochirurga. W
wolnym czasie odwalił doktorat z elektrotechniki. Wszystkie
jego dążenia powoli zaczęły nabierać konkretnych kształtów.
W wieku trzynastu lat Cletus zauważył, że mózg
wykorzystuje znacznie większą liczbę komórek dla celów
rejestracji, przesyłania i zachowywania obrazów aniżeli w
przypadku wykonywania wszelkich funkcji związanych z
odbiorem pozostałych wrażeń zmysłowych razem
wziętych. Pytanie "Dlaczego wszyscy niewidomi nie są
geniuszami?" było jedynie przejawem zainteresowania
szczegółowym przypadkiem zjawiska bardziej ogólnego,
zamykającego się w stwierdzeniu: "Mózg nie potrafi
spożytkować całego swego potencjału". Badania przeprowadzone
przez niego w ciągu następnych 14 lat cechowała dużo większa
wnikliwość i złożoność, jednakże ich rezultaty kazały mu
powrócić do zadanego na początku pytania i wysnutej zeń
tezy.
Kluczem do całej tajemnicy była bowiem kora wzrokowa.
Gdy saksofonista pragnie przetransponować utwór napisany
na wiolonczelę, stara się czytać nuty tak, jakby całość
została zapisana w kluczu wiolinowym, nie zaś basowym,
wzrokiem podnosi wszystko o oktawę i gra. Można by rzec, że
jest to dziecinnie proste, zakładając, że jakieś dziecko
miałoby ochotę grać na takim wielkim i nieporęcznym
instrumencie. Gdy saksofonista przebiega wzrokiem
pięciolinie przeskakując kolejne płotki nut, jego palce
dokonują automatycznego odwzorowania będącego odpowiednikiem
dodawania i odejmowania oktaw, kwint i tercji, lecz w
zasadzie cała niezbędna praca umysłowa zostaje wykonana na
samym początku, w chwili gdy muzyk rzuca okiem na prawy
górny róg pierwszej strony i stwierdza: "Do licha, znowu
wiolonczela". Utwory na wiolonczelę nie należą do ulubionych
przez saksofonistów.
Ale oczy są tylko kluczem, a zamkiem jest kora wzrokowa.
Kiedy niewidoma Amy "odczytuje" zapis jakiegoś utworu
skrzypcowego, musi co jakiś czas przerywać grę, aby
przejechać palcami lewej ręki po wytłoczonych Braille'em
nutach. (Przez długie lata ćwiczeń, zmuszających ją do
przytrzymywania instrumentu bez użycia rąk, tak sobie
wyrobiła mięśnie szyi, że z powodzeniem mogła rozgniatać
orzechy pomiędzy podbródkiem a ramieniem). Kora wzrokowa nie
bierze w tym, rzecz jasna, udziału. Opuszkami palców Amy
"wsłuchuje się" w nieme nuty kolejnej frazy, rejestruje ją w
pamięci, a następnie odtwarza kilkakrotnie, by po jakimś
czasie dołączyć ten fragment do pozostałej, wyuczonej już
części utworu.
Podobnie jak większość niewidomych muzyków Amy miała
rewelacyjne "ucho" i dużo szybciej uczyła się melodii
przesłuchując ją raczej parę razy niż czytając nuty, nawet
jeśli były to dość skomplikowane kawałki (jednakże przy
poważniejszych dziełach uciekała się do Braille'a, aby móc
oddzielić intencje kompozytora od interpretacji wykonawcy
bądź dyrygenta).
Tak naprawdę to wcale nie przejmowała się tym, że nie
może normalnie czytać nut. Właściwie nie wiedziała nawet, na
czym to polega, ponieważ do dnia, w którym straciła wzrok,
nie miała okazji widzieć żadnej partytury i w ogóle miała
dość nikłe pojęcie o tym, jak wygląda zadrukowana strona.
Tak więc, gdy na jej trzydzieste trzecie urodziny ojciec
oświadczył, iż zafunduje jej operację, która dawała szansę
na częściowe przywrócenie wzroku, zareagowała na tę
propozycję bez większego entuzjazmu. Eksperyment był drogi,
ryzykowny i zakładał znaczną deformację jej twarzy. Chodziło
o to, by w oczodołach zainstalować miniaturowe kamery wideo,
a następnie podłączyć je w ten sposób, by stymulowały jej
nieczynne nerwy wzrokowe. Amy zastanawiała się, co zrobi,
jeśli po zabiegu będzie wprawdzie tylko na wpół niewidoma,
lecz jej zdolności muzyczne ulegną przytępieniu. Wiedziała,
przynajmniej teoretycznie, że dobrze jest móc czytać nuty, ale
po dwudziestu pięciu latach radzeniu sobie bez tej
umiejętności nie wierzyła, by mogło ją to w jakiś sposób
ubogacić. Raczej obawiała się, że jej talent i wyobraźnia
zostaną skrępowane.
Poza tym większość jej występów stanowiły koncerty
uświetniające akcje charytatywne na rzecz niewidomych lub
dzieci specjalnej troski. Ojciec argumentował, że jako
wyleczona niewidoma mogłaby przysporzyć tym akcjom jszcze
większych dochodów. Jednakże Amy nadal opierała się.
Cletus ostrożnie poparł pomysł teścia. Oświadczył, że
przeglądał literaturę fachową na ten temat i rozmawiał z
grupą szwajcarskich naukowców, którym udało się pomyślnie
przeprowadzić takie operacje na psach i niektórych gatunkach
naczelnych. Dodał, iż nie myśli, by podobny zabieg mógł w
jakikolwiek sposób pogorszyć jej stan, nawet gdyby
eksperyment się nie powiódł. Jednakże ani Amy, ani jej
ojciec, ani nikt inny nie usłyszał od niego co tak naprawdę
myśli o zabiegu, a co przywodziło na myśl ponurą historię
doktora Frankensteina. W rzeczywistości bowiem to on sam
uknuł całą intrygę mającą skłonić Amy do poddania się
operacji, która wcale nie miała przywrócić jej wzroku, gdyż
rzekoma próba wszczepienia kamer wideo stanowiła jedynie
pretekst, aby dokonać chirurgicznego usunięcia jej gałek
ocznych.
Każdy normalny człowiek wzdrygnąłby się na samą myśl o
wydłubywaniu komuś oczu dla celów naukowych, tym bardziej
gdyby wiedział, że podobny eksperyment chce przeprowadzić
mąż na swej żonie. Ale, rzecz jasna, Cletus pod żadnym
względem nie mógł zostać uznany za normalnego człowieka.
Według niego oczy Amy były jedynie bezużytecznymi
pozostałościami, blokującymi mu dostęp do nerwów wzrokowych,
którymi chciał dostać się do kory wzrokowej. Dostać się w
sensie dosłownym, planował bowiem przecisnąć przez cienkie
kanaliki nerwów mikroskopijne narzędzia chirurgiczne. Ale
przecież przyrzekliśmy sobie nie zagłębiać się w szczegóły
tej części naszej opowieści.
Efekt końcowy wcale nie był przerażający. Amy w końcu
zgodziła się pojechać do Genewy, gdzie Cletus wraz z
zespołem specjalnie na ten cel wynajętych szwajcarskich
naukowców (osobników tyleż zdolnych, co pozbawionych
jakiejkolwiek etyki) przeprowadził na niej perfekcyjną aż do
bólu, acz całkowicie bezbolesną operację mikrochirurgiczną,
pracując zawzięcie przez trzy dni po dwadzieścia godzin.
Kiedy zdjęto z niej bandaże, a na głowę założono jej
zakupioną za tysiąc dolców perukę (musieli bowiem dostać się
do środka także od tyłu, zostawiając widoczne ślady),
okazało się, że wygląda dużo korzystniej niż przed
zabiegiem. Po części dlatego, że wcześniej jej włosy nie
nadawały się do niczego. Poza tym jej naturalne,
przeraźliwie opalizujące źrenice zostały obecnie zastąpione
przez szklane, niebieskie oczka, słodkie jak u niemowlaka.
Ani śladu kamer lustrujących otoczenie.
Ojciec Amy został poinformowany, że eksperyment udał się
tylko połowicznie, co zostało potwierdzone przez sześciu
Szwajcarów.
- Nie wierz im - odezwała się na to Amy. - Wcale nie
zamierzali przywrócić mi wzroku. Jedynym celem tej operacji
było odwrócenie normalnych funkcji kory wzrokowej tak, by
umożliwić mi dostęp do nie wykorzystanych zasobów mózgu.
Następnie obróciła się w stronę, skąd dał się słyszeć
oddech jej męża i skierowała nań swe niewidzące, niebieskie
oczy.
- Rezultat przeszedł twoje najśmielsze oczekiwania -
powiedziała.
Amy zrozumiała wszystko, jak tylko rozwiały się ostatnie
opary środków znieczulających. W jej umyśle nastąpiła cała
seria połączeń, a następnie połączeń tych połączeń i tak
dalej w postępie geometrycznym. Nim zdążyli umocować perukę
na jej głowie, zdołała w myślach odtworzyć przebieg całej
operacji na podstawie dość skąpych wiadomości, jakie
wyniosła z fachowej lektury i rozmów z Cletusem. Natychmiast
zasugerowała dokonanie kilku poprawek i wykazała gotowość
poddania się dalszym udoskonaleniom.
Jeśli chodzi o jej uczucia w stosunku do Cletusa, to w
czasie krótszym niż potrzeba na przeczytanie tego zdania
przeszła od odrazy przez nienawiść, zrozumienie, odnowioną
miłość aż do takiego stanu emocjonalnego nasycenia, że nie
sposób było wyrazić go żadnym naturalnym językiem. Na
szczęście oboje mieli do dyspozycji algebrę Boole'a.
Cletus był jednym z niewielu ludzi, których Amy była w
stanie kochać, lub z którymi mogła porozumieć się bez
konieczności zniżania się do poziomu rozmówcy. Jego iloraz
inteligencji był tak wysoki, że nie ma sensu przytaczać
odpowiadającej mu liczby. Mimo to przy Amy czuł się jak
ktoś, kto dopiero zapoznał się z alfabetem. Rzecz jasna,
podobnej sytuacji nie mógł tolerować zbyt długo.
Reszta, jak mówią, to historia. I antropologia, o czym
każdego dnia przekonują się ci z nas, którzy jeszcze czytają
z pomocą oczu. Cletus był następną osobą, która poddała się
operacji. Odbyło się to w absolutnej tajemnicy, w ukraciu
przed obrońcami lekarskiej etyki i policją. Jednak już w
następnym roku operację przeszły cztery następne osoby, a w
rok później kolejnych dwadzieścia, a potem dwa tysiące i
dwadzieścia tysięcy.
Dziesięć lat po pierwszym zabiegu większość ludzi
wykonujących pracę umysłową nie miała już wyboru
lub, inaczej mówiąc, mieli tylko jeden wybór: stracić oczy
albo stracić pracę. W owym czasie operacja zapewniająca
"drugi wzrok" była już całkowicie zautomatyzowana i
bezpieczna.
Jej przeprowadzanie nadal jest zabronione w wielu
państwach, ze Stanami włącznie, ale nie oszukujmy się. Jeśli
twój przełożony jest drugowzrokowcem, a ty nie, możesz
pożegnać się z posadą. Trudno jest nawet normalnie
porozmawiać z osobą, której synapsy przewodzą wszelkie
bodźce sześć razy szybciej niż twoje i która ma w głowie
wszelkie możliwe encyklopedie z mnóstwem haseł dostępnych na
każde zawołanie. Dla takiej osoby jesteś, podobnie jak ja,
umysłową skamieliną.
Być może masz po temu uzasadnione powody - jesteś
malarzem, architektem, przyrodnikiem albo treserem psów-
przewodników. Może brak ci pieniędzy na zabieg, ale to
kiepska wymówka, bo przecież nie ma nic prostszego niż
poprosić o pożyczkę na poczet przyszłych zarobków. Może
istnieją jakieś przeciwwskazania medyczne, które nie
pozwalają ci położyć się na stole operacyjnym i po raz
ostatni otworzyć oczy.
Cletus i Amy poznałem dzięki muzyce. Kiedyś uczyłem ją
grać na klawiszach w Juilliard. Teraz jestem zbyt tępy, by
uczyć ją czegokolwiek. Przychodzą tu czasem do tego
obskurnego baru, by posłuchać, jak gram z grupą
podstarzałych muzyków-pierwszowzrokowców. Pewnie nasza
muzyka nudzi ich potwornie, ale robią nam przysługę i nie
starają się przyłączyć.
Amy była jedynie biernym uczestnikiem tego nagłego
ewolucyjnego zwrotu.
Cletus, w co wielu powątpiewa, był zaślepiony miłością.
Wszyscy pozostali muszą wybrać, który z dwóch dostępnych
rodzajów ślepoty wydaje im się bardziej znośny.
Przełożył ...................
JOE HALDEMAN
Urodzony w 1943 r. pisarz amerykański. Z wykształcenia
astrofizyk, należy do tych pionierów SF, dla których punktem
wyjścia była zawsze nauka. W 1967 r. trafił do Wietnamu,
gdzie przesłużył dwa lata i został poważnie ranny, za co
otrzymał medal "Purpurowe Serce". W twórczości Haldemana
widoczne są zarówno jego zainteresowania naukowe, jak i
wpływ przeżyć wietnamskich. Pierwsza książka "War Year" (Rok
na wojnie) z SF nie miała nic wspólnego.
W fantastyce debiutował w 1969 r. opowiadaniem "Out of
Phose". Pierwsza powieść "Wieczna wojna" (The Forever War)
spotkała się z ogromnym zainteresowaniem czytelników i
krytyki, czego dowodem było przyznanie jej zarówno Hugo, jak
i Nebuli. Opowiadanie "None So Blind" otrzymało nagrodę Hugo
w 1995 r.
D.M.