957

Szczegóły
Tytuł 957
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

957 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 957 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

957 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Wanda Rutkiewicz Na jednej linie Wydawnictwo ATI Krak�w 1996 wsp�praca autorska Ewa Matuszewska ISBN 83-86219-27-0 Pierwszy wyci�g Kiedy rozpocz�am wyczynowe uprawianie sportu rodzice nie protestowali, zachwyceni jednak nie byli. Wyznawali zasad�, �e sport - rozwijaj�c organizm i kszta�tuj�c osobowo�� - w �yciu cz�owieka odgrywa bardzo wa�n� rol�. Ale nie sport wyczynowy. Zawody, rywalizacja, pogo� za wynikiem - te elementy sportu traktowali troch� pogardliwie. Niemniej odegrali du�� rol� w kszta�towaniu moich pierwszych zainteresowa� sportowych, szczeg�lnie ojciec - �eglarz, strzelec sportowy i p�ywak. Z zawodu in�ynier sanitarny, tw�rca siedmiu patent�w z zakresu oczyszczania �ciek�w, do wszystkiego mia� in�ynierskie podej�cie. Potrafi� zrobi� prawie wszystko, a do czegokolwiek si� zabra�, robi� to znakomicie. Dwuosobowa hulajnoga, specjalne wi�zania do nart, w�asnor�cznie skonstruowane buty z �y�wami, stojaki do skoku wzwy� - wszystko to by�o dzie�em ojca. Mieszkali�my we Wroc�awiu, w Parku Szczytnickim. Uprawianie sportu w takich warunkach by�o �atwe: zim� - �y�wy na stawie i narty na stokach wroc�awskiego "Chimborazo" (wygas�y wulkan, najwy�szy szczyt w Andach Ekwadorskich, 6272 m), latem - skoki wzwy�, gimnastyka akrobatyczna na polankach parkowych oraz p�ywanie na basenach Stadionu Olimpijskiego. W domu mieli�my biblioteczk�, w kt�rej znajdowa�y si� ksi��ki po�wi�cone prawie ka�dej dyscyplinie sportu, ale podr�cznika alpinizmu nie by�o. Pierwsze wyprawy g�rskie na Sob�tk�, maj�c� "a�" 718 m, by�y przez ojca bardzo starannie organizowane. Chcia� nas (mia�am m�odsze rodze�stwo - siostr� i brata) nauczy� zabierania w�a�ciwego ekwipunku na naj�atwiejsze nawet wycieczki. Nic nas nie powinno zaskoczy� - zmiana pogody, przymusowy nocleg czy konieczno�� przyrz�dzenia posi�ku. "By� przygotowanym na wszystko" - ta dewiza ojca utkwi�a mi w pami�ci bardzo mocno. W pierwszych latach szkolnych chodzi�am po g�rach dzi�ki harcerstwu. Trafi�am do znakomitej dru�yny prowadzonej przez Danut� Wa�kowicz oraz ma��e�stwo Danut� i J�zefa �ukaszewicz�w. Urz�dzali�my piesze wyprawy po Beskidach - Wysokim, Niskim i Wyspowym. Poznawali�my kraj, ludzi, folklor. Na obozach harcerskich, stosuj�c si� do wskaz�wek druha - w "cywilu" matematyka - wszystko robili�my samodzielnie. Od rozstawiania namiot�w, zbicia pryczy z �erdek i uplecenia ze sznurka pos�ania pocz�wszy, a� do zbudowania glinianego pieca w ziemi. Lata szko�y �redniej to okres uprawiania wielu dyscyplin lekkoatletycznych - skok wzwy�, rzut oszczepem, pchni�cie kul� - w Mi�dzyszkolnym Klubie Sportowym "Parasol", gdzie trenerem i wychowawc� m�odzie�y by� in�. Roman Guderski. Wtedy r�wnie� zacz�a mi si� podoba� siatk�wka. Tatry po raz pierwszy zobaczy�am najpierw z daleka - w czasie wycieczki szkolnej, nast�pnie za� - po maturze. Grupka zaprzyja�nionych os�b z mojej klasy postanowi�a uczci� zdanie matury w�dr�wk�, na kt�rej trasie znalaz�y si� r�wnie� Tatry. To pierwsze z nimi spotkanie by�o dla mnie bardzo znacz�ce. Chodzili�my po szlakach Hali G�sienicowej, weszli�my na Kasprowy Wierch, wreszcie pojechali�my do Morskiego Oka. Widok Morskiego Oka zafascynowa� mnie. P�aszczyzna stawu, nad ni� ogromne szczyty i szum niepodobny do �adnego innego - szum wiatru, drzew, potoku. Siedzia�am na brzegu stawu, patrz�c na g�ry i s�uchaj�c cichego plusku wody, obmywaj�cej przybrze�ne kamienie. - Chcia�abym tu pozosta� - my�la�am. Ale nie zastanawia�am si�, w jaki spos�b. Ot, pierwsze wra�enie. By� mo�e by�y to doznania kogo�, kto w og�le jest wra�liwy na form�. Niekt�rzy ludzie chodz� do ko�cio�a przede wszystkim dlatego, �e lubi� nastr�j, monumentalno��, spok�j, skupienie, muzyk� organow�. I niewiele ma to wsp�lnego z prawdziw� wiar�. Mo�e w�a�nie taki charakter mia�y moje �wczesne wra�enia znad Morskiego Oka - bardzo silne, ale bez wi�kszych konsekwencji w najbli�szym czasie. Na studiach, kt�re rozpocz�am w Politechnice Wroc�awskiej, w dalszym ci�gu uprawia�am lekkoatletyk�, a tak�e siatk�wk� - gra�am w AZS-ie wroc�awskim. W roku 1961 zosta�am powo�ana do kadry juniorek i wyjecha�am z reprezentacj� Wroc�awia na zawody o Puchar Ziem Nadodrza�skich i Nadba�tyckich. By�y to moje pierwsze mi�dzynarodowe mecze. R�wnie� tego roku startowa�am w lekkoatletycznych mistrzostwach Polski klub�w uczelnianych, na kt�rych zaj�am pierwsze miejsce w pchni�ciu kul�. Na meczach siatk�wki cz�sto siedzia�am na �awce rezerwowych podziwiaj�c te lepsze, przede wszystkim za� Mari� Pankow�-�liwkow� - kapitana polskiej dru�yny na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio, gdzie Polki zaj�y trzecie miejsce. W�wczas nie stawia�am sobie za cel grania w kadrze narodowej, tak jak zaczynaj�c wspina� si�, nie my�la�am o Evere�cie. Po prostu anga�owa�am si� na tyle mocno, �e osi�ga�am pewne sukcesy, kt�re z kolei stawa�y si� bod�cem do dalszych dzia�a�. W pierwszych latach studi�w, opr�cz nauki, zajmowa�am si� jeszcze wieloma sprawami: sportem, fotografi�, literatur�, w�dr�wkami po g�rach. Z ciekawo�ci chodzi�am te� na wybrane zaj�cia na innych kierunkach, kt�re studiowali moi koledzy. Chcia�am wiedzie� o czym m�wi� na uniwersyteckich wyk�adach fizyki, astronomii czy prawa. Poprzez �rodowisko studenckie poznawa�am ciekawych ludzi o r�norodnych zainteresowaniach. Jednym z nich by� Bogdan Jankowski, kolega z wy�szego roku na Wydziale ��czno�ci. Od kilku lat uprawia� wspinaczk�, w Tatry je�dzi� latem i zim�. Na soboty i niedziele wyje�d�a� wspina� si� w "Ska�ki", czyli G�ry Sokole le��ce w pa�mie Rudaw Janowickich pod Jeleni� G�r�. Pewnego dnia zaproponowa� mi taki wyjazd w rewan�u za po�yczenie notatek z matematyki. Pierwszy dzie� w Ska�kach przyni�s� mi doznania, kt�re os�abi�y wszystkie dotychczasowe fascynacje. Odnalaz�am co� dla siebie i wiedzia�am, �e przy tym pozostan�. Prze�y�am w�wczas ca�� gam� uczu�: strach i rado�� z tego pokonania, skupienie i determinacj�, uwolnienie si� od si�y ci��enia, niezwykle silny kontakt z przyrod�, ze ska��, kt�ra by�a moim oparciem. Jej zapach, zapach ziemi w szczelinach skalnych, powietrza i lasu. I chwila wi�zania si� lin� z partnerem - poczucie bezpiecze�stwa, gdy� jest on i lina. Potem by�am tam wielokrotnie instruktorem, szkol�c adept�w taternictwa. I za ka�dym razem patrzy�am na nich troch� z perspektywy w�asnych prze�y� podczas pierwszych wspinaczek. Moimi partnerami na pierwszej wspinaczce w Ska�kach byli Bogdan Jankowski i W�adek Berwi�ski. Wspinali�my si� na "Sukiennice" drog�, kt�r� wykorzystuje si� do zej�cia. W�wczas m�wi�o si�, �e s� to "Sukiennice drog� przez czo�ganie". P�niej ten odcinek przechodzi�am w maksymalnym odchyleniu od ska�y, co przy pierwszym przej�ciu nie przysz�o mi do g�owy. Wprost przeciwnie; klei�am si� do �ciany maj�c z�udzenie, �e jestem przez to bezpieczniejsza. Po dotarciu na szczyt "Sukiennic" by�am rozczarowana, �e koledzy po drodze nie wbijali w szczeliny hak�w. A ja tak bardzo chcia�am p�j�� na drog� "hakow�"! S�dzi�am, �e na drodze "hakowej" wspinaj�cy si� wbijaj� haki i �e jest ona wy�szym stopniem wtajemniczenia. Tymczasem, cho� rzeczywi�cie na trudnych wspinaczkach wbija si� haki, to jednak we wspinaczce klasycznej s�u�� one wy��cznie do asekuracji. Okre�lenie "wspinaczka hakowa" zarezerwowane jest dla dr�g, na kt�rych wspinaj�cy si� korzysta z wbitych hak�w, u�ywaj�c ich jako chwyt�w i stopni. Wyt�umaczono mi r�wnie�, �e okr�g�e pier�cienie z zamkami to nie klamry lecz karabinki i �e wspinanie si� po klamrach to zupe�nie co� innego. Po tych wszystkich wyja�nieniach nale�a�o zjecha� ze szczytu. Zjazdy w Ska�kach s� emocjonuj�ce - przewieszony teren, brak kontaktu ze ska��. Jedynym oparciem jest lina, na kt�rej wisi si� w powietrzu. Pierwszy w �yciu zjazd z wysoko�ci oko�o 20 metr�w to du�e prze�ycie! Za�o�y�am klucz zjazdowy, opasa�am si� lin�, prowadz�c j� przez lewe podudzie, prawy bark i plecy. Lin� przed sob� trzyma�am praw� r�k� na wysoko�ci twarzy, lew� za� - lin� zwisaj�c� z ty�u, si�gaj�c� podn�a ska�y. Przez odpowiedni k�t opasania lin� cia�a mia�am regulowa� szybko�� zjazdu. Z g�ry asekurowano mnie drug� lin�, co jest niezb�dne przy zjazdach pocz�tkuj�cych. Po wej�ciu w klucz zjazdowy wys�ucha�am instrukcji, co dalej robi�. Siedz�c w kluczu zjazdowym mia�am wychyla� si� stopniowo poza kraw�d� platformy szczytowej. W uszach mi szumia�o, z trudno�ci� rozumia�am, co do mnie m�wi�. To chyba najgorszy moment dla ka�dego pocz�tkuj�cego wspinacza. A stoj�cy na g�rze ponaglali: - No, pochyl si�! Zaprzyj si� nogami o ska��! - Nie klej si� do �ciany! Wyprostuj nogi! Odpychaj si� nogami! A mnie dr�� r�ce i nogi, serce uderza szybciej. Na koniec decyzja - zje�d�am! Pole widzenia nagle si� zmniejszy�o. Przesta�am ba� si� wysoko�ci. Powoli opuszcza�am si�, prawie nie s�ysz�c pokrzykiwa� z g�ry. W pewnym momencie us�ysza�am: - Odchyl r�k� do ty�u! Pos�ucha�am. Zacz�am zje�d�a� szybciej. Szybszy zjazd - szybsze przesuwanie si� liny po ciele, powoduj�ce oparzenia sk�ry. Czerwona pr�ga na nodze od liny to rodzaj pasowania na taternika. Na dole Ska�ki wyda�y mi si� mniej straszne. Koledzy uznali, �e ju� wystarczaj�co d�ugo zajmowali si� moj� osob� i poszli wspina� si� gdzie indziej. Postanowi�am rozejrze� si� troch�. Nieco na lewo od drogi, kt�r� niedawno przesz�am, wypatrzy�am dosy� wysoki komin skalny. Pomy�la�am, �e spr�buj� wspi�� si� w nim cho� par� metr�w. Wspinaczka w kominie jest prawie instynktowna i naturalna. W szerszej cz�ci komina zapiera�am si� plecami o jedn� �cian�, stopami o drug� i podpieraj�c si� r�koma przesuwa�am si� wy�ej. Po oko�o 10 metrach komin nieco si� zw�zi�. Zamiast st�p klinowa�am kolana. Jeszcze wy�ej komin by� tak w�ski, �e utkn�am w nim zaklinowana, nie mog�c zdecydowa� si� na wyj�cie. Dalsza droga wiod�a bowiem strom� �ciank� skaln�. Po kilku przymiarkach uda�o mi si� j� pokona�. Stan�am na ma�ych stopniach. Mog�am przytrzyma� si� r�k�, ale przede mn� by� nast�pny trudny odcinek. Dowiedzia�am si� p�niej, �e w skali taternickiej jest on okre�lany jako "nadzwyczaj trudny". Bez dobrych chwyt�w i stopni, maj�c pod nogami kilkana�cie metr�w otwartej przestrzeni, trzeba si� wspi�� trzymetrow� �cian� komina na �atw� ju� platform� podszczytow�. Wycofa� si� t� sam� drog�, kt�r� tutaj dotar�am, nie mia�am odwagi. Ba�am si� r�wnie� p�j�� wy�ej. D�ugo nie mog�am zdecydowa� si� na opuszczenie wygodnych stopni. Wspina�am si� metr wy�ej, ogarnia� mnie strach i cofa�am si�. Odpoczywa�am przed kolejn� pr�b�, usi�uj�c pokona� strach. Spogl�daj�c w d� zobaczy�am naraz kilka uniesionych ku mnie, zaniepokojonych twarzy. Us�ysza�am ch�r sprzecznych polece� i retorycznych pyta�: - Z�a� natychmiast! - Nie, czekaj spokojnie, idziemy! - Po jak� choler� tam laz�a�? Kt�ry� z koleg�w zacz�� wspina� si�, by zabezpieczy� mnie przed spadni�ciem. Zdopingowana tym i rozz�oszczona skoncentrowa�am si� i raz jeszcze dobra�am si� do piekielnej �cianki. Strach ust�pi�. Nie my�la�am co b�dzie, je�eli noga ze�li�nie si� z mikrostopnia, a r�ce zaci�ni�te na ob�ych wypuk�o�ciach �ciany nie utrzymaj� ci�aru cia�a. Nareszcie! Znalaz�am solidny chwyt! Szybko podci�gn�am si� na r�kach i znalaz�am si� w �atwym terenie. Szczyt by� tu�. Zdobyty samodzielnie, m�j w�asny! Czy by�am odwa�na? Nie za bardzo. Za �wczesn� odwag�, niewsp�miern� do umiej�tno�ci, kry�a si� nie�wiadomo�� i brak wyobra�ni. Ale rado�� po przej�ciu zawa�y�a na tym, �e pozosta�am przy wspinaczce, a nie przy poprzednio uprawianych sportach. Cho� nie tylko rado��... Alpinizm, a w�a�ciwie taternictwo, sk�ada�o si� dla mnie z trzech r�wnorz�dnych element�w: wsp�towarzysze, wspinaczka oraz przyroda, w�r�d kt�rej to wszystko si� odbywa�o. Na pierwszym etapie wspinania najwa�niejsi byli ludzie. Ci, kt�rych pozna�am w Ska�kach, stali si� dla mnie bardzo wa�ni. Panowa�a w�r�d nich atmosfera prawdziwej serdeczno�ci, nowego otaczali od pocz�tku opiek�, przyjmowali za swojego. Atmosfera rodzinna by�a bardzo typowa dla wroc�awskiego �rodowiska alpinistycznego, kt�re tworzyli niebanalni ludzie. Na przyk�ad Bogdan Jankowski, kt�rego dewiz� by�o, �e cokolwiek robi, musi robi� to dobrze, Adam Uzna�ski - senior wroc�awskich wspinaczy, d�ugoletni prezes Wroc�awskiego Klubu Wysokog�rskiego, Kazek G�azek - po uszy tkwi�cy w swej ukochanej matematyce, Tadeusz Zipser - architekt, Jacek Kolbuszewski - literat, autor wielu ksi��ek o g�rach, a tak�e Janusz Fere�ski i Romek Bebak - prawnicy i groto�azi, kt�rzy nie tylko znakomicie si� wspinali, ale r�wnie� wymy�lali wspania�e zabawy. Klub Wysokog�rski by� mo�e powa�niejszy, groto�azi za� odznaczali si� nieposkromion� fantazj�, ale obydwa �rodowiska przenika�y si� - tu i tam by�y te same osoby, panowa� te� podobny styl zabaw i surrealistycznych dowcip�w. Wszyscy pozostawali�my pod urokiem fantazji Piotra Wojciechowskiego, tw�rcy Podhala�skiej Akademii Wiedzy, autora szalonych sztuk, jak "Rower pancerny", "Powr�t docenta Pudyny" czy "Genialny wynalazek profesora Leclanche", granych w prywatnych domach oraz w Piwnicy groto�az�w. Piotr do dzi� w swej powa�nej tw�rczo�ci nawi�zuje do tamtych dni: "...Wspominam czas dawniejszy nieco, Wroc�aw, studenck� sto��wk� na Szewskiej, kiedy to pochyleni nad grulami i sosem p�mi�snym radzili�my, jak tu si� fizycznie przygotowa� do sezonu jaskiniowego i wspinaczkowego, kiedy sesja egzaminacyjna mordercza, materia�u do wkucia sterty, czasu ma�o. W bibliotece m�zg puchnie, ale bicepsy flaczej�. Kto�, kto potem w Podhala�skiej Akademii dochrapa� si� laur�w i tytu��w, wpad� na ide� "treningu ukrytego": niesiesz kajecik cieniutki - ale mi�nie graj� przesadnie, jakby� d�wiga� w�r �elastwa; schylasz si�, aby trampki zasznurowa� - schylasz si� przesadnie, do zgrzytu kr�g�w, jakby� chcia� sobie ucho przydepta�; si�gasz po s�oik ze smalcem na p�ce - tak si�gasz, jakby ta p�ka by�a w po�owie p�nocnego Filara Mi�guszowieckiego... D�ugie lata pozostawa�am pod urokiem Ska�ek. Nie tylko dlatego, �e mog�am si� po nich wspina�, ale dlatego, �e byli ludzie, z kt�rymi tam je�dzi�am, swoista atmosfera - podobna troch� do tej z harcerstwa - po latach zn�w odnaleziona. Wspinanie w Ska�kach nie by�o celem samym w sobie, lecz jednym ze sposob�w bycia ludzi ze sob�. Nasze sobotnio-niedzielne wyjazdy nie mia�y charakteru treningu. By� to pewien ceremonia� - robi�o si� trzy, cztery drogi, siedzia�o si� nieco d�u�ej na g�rze, pogadywa�o... By� czas, by popatrze� wok�, fotografowa�, a po zej�ciu nazbiera� drewna na ognisko, sprawdzi� czy lis mieszka ci�gle w jamie pod g�azem. Potem nast�pna droga, a po niej obiad. Wieczorami siadywa�o si� na skalnym balkoniku i prowadzi�o d�ugie rozmowy. Spali�my w kolebie pod ogromnym g�azem, kt�ry przytykaj�c do granitowej turni Sukiennic, tworzy� naturalne schronienie, osmolone dymem ogniska i przeciekaj�ce nieco w czasie deszczu. Potem to wszystko zmieni�o si�. W Ska�ki przyje�d�a�o si�, by zrobi� co najmniej pi�tna�cie dr�g. Z jednej wchodzi�o si� natychmiast w drug�, prawie nie rozwi�zuj�c si�. Trenowano, pokonuj�c t� sam� drog� po kilkana�cie razy, coraz szybciej, w coraz lepszym stylu. Poprzednia celebracja stwarza�a co� w rodzaju tradycji domu rodzinnego. Tylko �e z domu rodzinnego zazwyczaj ucieka si�. I ja uciek�am - bo chcia�am wi�cej, trudniej, samodzielnie. Powoli nabiera� znaczenia drugi element stanowi�cy dla mnie o istocie alpinizmu - sportowe podej�cie do wspinaczki, kt�re ukszta�towa�o si� poprzez wcze�niejsze uprawianie innych sport�w. Ten element musia� wyst�pi�, bym pozosta�a przy wspinaczce. Moje sportowe podej�cie do alpinizmu polega�o na podejmowaniu coraz trudniejszych cel�w. Nieraz zastanawia�am si�, czy rado�� po uko�czeniu wspinaczki by�a inna ni� po wygranym meczu siatk�wki. W pewnej mierze jest podobna, bowiem nie tylko wynik jest wa�ny, liczy si� te� sama dzia�alno��, ruch, rywalizacja i niepewno�� wyniku. W czasie wa�nego meczu, podczas Pucharu Ziem Nadodrza�skich i Nadba�tyckich, wesz�am na boisko i... zupe�nie nie pami�tam, jak gra�am. By�am jak w transie. Potem przez trzy kolejne noce gra�am ca�y mecz, od pocz�tku do ko�ca. Rano budzi�am si� tak zm�czona, jak gdyby wydarzy�o si� to naprawd�. Ze wspinaczk� by�o troch� inaczej - prze�ywa�am j� przez wiele dni, ale na jawie. Wsp�dzia�anie w zespole wspinaczkowym i dru�ynie siatk�wki jest, wbrew pozorom, bardzo podobne. Wzajemna zale�no�� i ta sama przyjemno�� p�yn�ca z zespo�owego dzia�ania. Ale koniec wygranego meczu jest spraw� umown�, zwi�zan� ze zdobyciem 15 punkt�w w ostatnim secie. Potem nast�puje zej�cie z boiska, szatnia z zapachem przepoconych ubra�, natrysk i szybki powr�t do codzienno�ci. W g�rach koniec wspinaczki jest bardzo naturalny - jest nim szczyt. Dooko�a nieograniczona przestrze�, s�o�ce, czasem wiatr i deszcz, czasem mg�a. A my na szczycie, poprzez wysi�ek i zm�czenie oczyszczeni i wolni, cho� na chwil� stajemy si� cz�stk� natury. I by� mo�e ten element kontaktu z natur�, przestrzenno�� alpinizmu, zawa�y� na mojej decyzji, kiedy nadszed� czas dokonania wyboru. W 1964 roku rozpocz�am prac� zawodow� w Instytucie Automatyki System�w Energetycznych we Wroc�awiu, jednocze�nie robi�c dyplom na uczelni. Zrobi�o si� krucho z czasem. Praca od 7.15 do 14.15, trzy razy w tygodniu trening i mecze siatk�wki, a do tego jeszcze Ska�ki - zazwyczaj w soboty i w niedziele, kiedy to bardzo cz�sto odbywa�y si� jednocze�nie mecze. Nie mog�am wi�c je�dzi� w Ska�ki, gdy by�y rozgrywki A klasy, p�niej II ligi. By�y te� zgrupowania reprezentacji m�odzie�owej, powo�ywano mnie na mecze mi�dzypa�stwowe. W trakcie przygotowa� do Igrzysk Olimpijskich w Tokio by�am jeszcze w kadrze olimpijskiej. Jednak na igrzyska nie pojecha�am. W�a�nie wtedy zmieniono przepisy. Faworyzowa�y one zawodniczki wy�sze, maj�ce wi�ksze szanse przy bloku i przy ataku. Pr�bowa�am walczy� skoczno�ci�, chytro�ci�, ale wydawa�o mi si�, �e szanse w siatk�wce mam ograniczone. Osi�gn�am pewien poziom umiej�tno�ci, kt�rego nie mog�am ju� przekroczy�. Ostatni raz gra�am w siatk�wk� w reprezentacji Polski AZS na Uniwersjadzie w Budapeszcie w 1965 roku. Poza mn� by� ju� pierwszy wspinaczkowy wyjazd letni w Alpy, w roku 1964. Po Budapeszcie jeszcze sezon gra�am we wroc�awskiej Gwardii, po czym po�egna�am si� z siatk�wk� wyczynow�. Pozosta� ju� tylko alpinizm, bardzo w�wczas absorbuj�cy, jak wszystko na pocz�tku. Ale pierwsze kroki by�y poza mn�, ju� co� uda�o mi si� osi�gn��. Wiedzia�am, ku czemu zmierzam. Nast�pi� wspania�y okres gromadzenia "d�br". Jak�e wtedy by�o wa�ne zdobycie kilku dobrych karabink�w, lin czy hak�w! Jakie toczy�y si� dyskusje na temat sprz�tu, sposobu wi�zania liny, techniki wspinaczki. Ciu�a si� ten sprz�t, ciu�a i ci�gle jeszcze nie jest to. P�niej dobrego sprz�tu jest wi�cej, ale szybko si� niszczy. Jest si� ju� dobrym wspinaczem, a sprz�t albo nie najlepszy, albo podniszczony. Najgorsze jednak czeka prawie ka�dego z nas - ma si� wreszcie ju� ten wymarzony, dobry sprz�t, ale nie jest si� ju� dobrym alpinist�! Po letnich wspinaczkach w Ska�kach pozna�am zasady wspinaczki zimowej w �nie�nych Kot�ach, le��cych mi�dzy �abskim Szczytem a Szrenic� w Karkonoszach. Skala trudno�ci, ekspozycja, d�ugie, kilkugodzinne doj�cia, typowy wysokog�rski charakter, zim� ogromne nawisy, lodospady, lawiny - wszystko to sprawia, �e �nie�ne Kot�y - wychodz�ce na gra� �lebami 150-200 m wysoko�ci - s� etapem po�rednim mi�dzy Ska�kami a Tatrami. Jest to znakomity teren treningowy przed powa�nymi zimowymi drogami tatrza�skimi dla wspinaczy ze �rodowiska sudeckiego. R�wnie� i ja w �nie�nych Kot�ach uczy�am si� asekuracji przy u�yciu czekana, pos�ugiwania si� rakami, �rubami, ig�ami lodowymi, r�bania stopni w lodzie. Po indywidualnych wspinaczkach i bli�szym poznaniu �rodowiska wroc�awskich taternik�w, wst�pi�am do �wczesnego Wroc�awskiego Ko�a Klubu Wysokog�rskiego jako cz�onek-sympatyk. Po pewnym czasie zosta�am cz�onkiem-uczestnikiem. W nast�pnych latach moj� dzia�alno�ci� g�rsk� w du�ej mierze kierowa� klub, nadaj�c niejako urz�dowy charakter moim inicjatywom. I w�a�nie jako cz�onek klubu, ze skierowaniem w gar�ci, w lipcu 1962 roku pojecha�am do "szk�ki taternickiej" na Hali G�sienicowej. Zapach Tatr Nale�� do tych nielicznych wspinaczy, kt�rzy zacz�li uprawia� taternictwo prawie nie znaj�c Tatr. Do taternictwa nie dochodzi�am poprzez turystyk� wysokog�rsk�, ucz�c si� wspinaczki poznawa�am jednocze�nie Tatry. Zna�am je z map i przewodnik�w, zna�am sporo fakt�w z historii ich zdobywania, a tak�e nazwiska najlepszych taternik�w i alpinist�w, umia�am wymieni� wszystkie szczyty w g��wnej grani Tatr, topografii uczy�am si� z album�w. Z pomaturalnej wycieczki w g�ry niewiele pozosta�o mi w pami�ci, tote� po przyje�dzie do Zakopanego nie bardzo orientowa�am si�, jak doj�� na Hal� G�sienicow�... Do "Murowa�ca" przysz�am z ogromnym plecakiem: du�o jedzenia, maszynka benzynowa, paliwo, sprz�t wspinaczkowy i biwakowy. Zg�osi�am si� do dy�urki GOPR-u, gdzie powiedziano mi, w kt�rej sali mieszkaj� "kursanci". D�ugo sta�am pod drzwiami pe�na obaw: kogo i co tam zastan�? Nag�e szarpni�cie drzwi z tamtej strony nie pozostawi�o mi wyboru - musia�am wej��. "Kursanci" le�eli na ��kach, odpoczywaj�c po trudach pierwszych przej��. Nowa osoba zwr�ci�a og�ln� uwag�, co nie dodawa�o mi �mia�o�ci. Posypa�y si� pytania: kim jestem, czym si� zajmuj�, sk�d si� wzi�am? W obron� przed ciekawskimi wzi�� mnie jeden z instruktor�w, Zbyszek Jurkowski: - Dajcie jej spok�j, niech dziewczyna rozpakuje si� i odpocznie. Nie widzicie, jaka jest przera�ona? Szk�k� na Hali G�sienicowej prowadzi� w�wczas Micha� Gajewski - pe�ni�cy obowi�zki naczelnika GOPR-u, instruktorami za� byli ludzie znani w �rodowisku taternickim; nazwiska niekt�rych zwi�zane s� z histori� taternictwa i alpinizmu w Polsce. Moimi bezpo�rednimi instruktorami byli: "Szlachetny" czyli Zdzis�aw Jakubowski, p�niejszy etatowy kierownik "Szko�y Taternictwa" na Hali oraz Ryszard Berbeka, brat bardziej znanego w�r�d alpinist�w Krzysztofa. Nast�pnego dnia przeprowadzono sprawdzian naszych umiej�tno�ci. Prawie ka�dy mia� ju� pewne do�wiadczenie wspinaczkowe, a przynajmniej powinien je mie�. Sprawdzian dotyczy� nie tylko umiej�tno�ci pos�ugiwania si� lin�, znajomo�ci zasad asekuracji, ale r�wnie� techniki wspinaczki. Ca�a impreza odbywa�a si� na ��tej Igle, tradycyjnym poligonie nowicjuszy. Dziej� si� tam zazwyczaj rzeczy straszne, po latach wspominane jednak przez by�ych kursant�w z rozrzewnieniem. Podchodzimy pod ��t� Ig��. Opuszczamy szlak turystyczny i wchodzimy w piarg. Niepok�j - nie obsunie si�? Wydaje si�, �e ka�dy ruch na zboczu spowoduje ruszenie kamiennej lawiny. Pod ��t� Ig�� wi��emy si�. U�ywali�my w�wczas lin sizalowych. Nowe sprawia�y nam wiele k�opotu, gdy� w czasie wspinaczki skr�ca�y si� w w�z�y-koszmary. Trzeba by�o cz�sto rozpl�tywa� t� "sa�at�" i niewiele pomaga� wcze�niejszy zabieg prostuj�cy - moczenie, a nast�pnie suszenie napi�tej, rozwieszonej mi�dzy drzewami liny. Zwi�zali�my si� pod pachami w�z�em tatrza�skim skrajnym. Nie by�y jeszcze u�ywane wsporki, czyli ta�my lub p�tle na uda, podwi�zane do tego w�z�a. Przy wi�zaniu si� pod pachami lin� lub specjalnym pasem, w czasie upadku ca�e obci��enie sz�o na klatk� piersiow�. Stosowano r�wnie� wi�zanie w pasie, ale przy tym sposobie asekuracji istnia�o niebezpiecze�stwo, �e �rodek ci�ko�ci mo�e przesun�� si� i delikwenta obr�ci nogami do g�ry lub mo�e nast�pi� szarpni�cie tak silne, �e spowoduje wewn�trzne obra�enia. Po sprawdzianie pogrupowano nas w zespo�y o mniej wi�cej wyr�wnanych umiej�tno�ciach. By�am w zespole z Witkiem B�o�skim i Adamem Trzask�. Najcz�ciej chodzili�my na drogi o stopniu trudno�ci II lub III, czyli "do�� trudno" lub "trudno". Na zako�czenie kursu nagrod� dla najlepszych by�o wspinanie si� na drogach o skali trudno�ci IV i przej�cie "setki". Jest to droga na Zachodnim Ko�cielcu - wschodnim �ebrem od strony Zmarz�ego Stawu. Zazwyczaj ze schroniska wychodzili�my oko�o 7.30. Wspinaczki by�y kr�tkie: �ebra Granat�w - prawe, lewe i �rodkowe, gra� Ko�cielc�w, gra� od Niebieskiej Turni do �winicy bez uskoku oraz Zawratowa Turnia. Wszystkie te drogi nie przekracza�y skali trudno�ci III. Przej�cie zachodniej �ciany Zadniego Ko�cielca, drogi trudniejszej, by�o dla naszego zespo�u du�ym prze�yciem, zw�aszcza �e do trudno�ci technicznych do��czy�a si� nag�a ulewa, kt�ra zmusi�a nas do pospiesznego wycofania si�. Wycofuj�c si� ze �ciany zostawili�my karabinek z p�tl�. Karabinek ci�ki, solidny, odkupiony od wspinacza z NRD. Sprz�t mieli�my w�wczas tak skromny, �e strata jednego nawet karabinka wydawa�a si� niepowetowana. Mieli�my ich zaledwie trzy! Tote� nast�pnego dnia wr�ci�am z Adamem na �cian�, by odzyska� nasz� w�asno��. Oczywi�cie, bez wiedzy instruktora, nie zabieraj�c te� liny, a jedynie p�tl�. Wspi�li�my si� na znaczn� wysoko��. W trudnym miejscu ogarn�� nas nagle strach, nie pozwalaj�cy p�j�� wy�ej, ani te� zdecydowa� si� na odwr�t. Troch� to trwa�o, zanim z du�ymi emocjami wycofali�my si� w ko�cu do podn�a �ciany. To wydarzenie by�o dla mnie podw�jnie pouczaj�ce. Pierwsza nauczka nast�pi�a zaraz: na tym etapie umiej�tno�ci trzeba bardzo uwa�a� przy podejmowaniu samodzielnych decyzji wspinaczkowych. Druga natomiast zaowocowa�a w kilka lat p�niej, kiedy zosta�am instruktorem; wiedzia�am ju�, z w�asnego do�wiadczenia, �e po "kursantach" mo�na i trzeba spodziewa� si� wszystkiego. Moje umiej�tno�ci wspinaczki zimowej, nabyte w �nie�nych Kot�ach, z kt�rych by�am tak dumna, nie wystarcza�y na Tatry nawet latem. Schodzili�my z Prze��czy Ko�cielcowej ku Stawom G�sienicowym po p�acie �niegu. Czuj�c si� bardzo pewnie chwytam mocniej w gar�� m�otek i do roboty! Zdzis�aw Jakubowski ostrzega, bym uwa�a�a. Odkrzykuj� dziarsko: - Znamy to, znamy! Ocieniony p�at okazuje si� jednak twardszy ni� my�la�am i zanim zd��y�am wyhamowa� m�otkiem, zacz�am zsuwa� si� w d�. Polecia�am zaledwie kilkadziesi�t metr�w. Nic mi si� nie sta�o. Ale do ko�ca kursu s�ysza�am: "Znamy to, znamy!". Szk�k� uko�czy�am z wynikiem zaledwie dobrym. Mimo oczytania w literaturze, zawa�y�y braki w znajomo�ci Tatr. Kurs ko�czy� si� egzaminem praktycznym, podczas kt�rego - w tym samym zespole, w kt�rym wspina�o si� w czasie kursu - nale�a�o w obecno�ci komisji egzaminacyjnej przej�� drog� na �ebrze Pietscha, wyprowadzaj�cym na gra� Fajek pomi�dzy ��t� Turni� a Granatami. Z trudno�ci� mo�na nazwa� to drog�, gdy� gubi si� gdzie� mi�dzy piargiem a kos�wk�. Nie jest to formacja wybitna, ale za to bardzo dogodna do przeprowadzenia egzaminu, poniewa� komisja mo�e dok�adnie obserwowa� kolejne etapy wspinaczki. Naszemu zespo�owi ten egzamin przeszed� bezbole�nie. Stali�my si� taternikami. Tu� przed rozpocz�ciem naszego kursu, na Hali G�sienicowej wydarzy� si� tragiczny wypadek. 2 lipca 1962 roku zgin�� Jan D�ugosz, idol �wczesnego pokolenia taternik�w, czo�owa posta� krakowskiego �rodowiska, cz�owiek o niezwyk�ej osobowo�ci, narzucaj�cy okre�lony styl bycia i wspinaczek. Zgin�� na �atwej, wydawa�oby si�, zupe�nie bezpiecznej grani Zachodniego Ko�cielca, w trakcie zaj�� prowadzonych z komandosami. Obserwuj�c wspinaj�ce si� grupy chodzi� po grani bez asekuracji, w terenie o skali trudno�ci II. Nie zna�am D�ugosza osobi�cie. By� dla mnie jeszcze jedn� postaci� legendarn�, cho� wsp�czesn�. Mo�e dlatego jego �mier� nie wywar�a na mnie zbyt silnego wra�enia, mimo �e przesz�a tak blisko. Ale inn� �mier� w g�rach, kilka lat wcze�niej, prze�y�am mocno. Z taternictwem wtedy nie mia�am jeszcze nic wsp�lnego. By�am studentk� I roku. Naszym asystentem na zaj�ciach rysunku technicznego by� Jerzy Biederman, m�ody, znakomity wroc�awski taternik. 28 grudnia 1959 roku ze schroniska przy Morskim Oku wyruszy� ze swym sta�ym partnerem J�zefem Panfilem, z kt�rym dokona� wielu wspania�ych przej�� w Tatrach i Alpach, a towarzyszy� im Marian Hensold. Mieli zamiar przej�� filar p�nocnej �ciany �abiego Szczytu Wy�niego. Po po�udniu zacz�� pada� �nieg. Nast�pnego dnia rano wszystkie zespo�y powr�ci�y do schroniska - opr�cz zespo�u z Wroc�awia. Ekipa GOPR-u przedosta�a si� do Doliny �abich Staw�w Bia�cza�skich. Dolina by�a wype�niona �wie�o spad�ym �niegiem, nie skalanym �adnymi �ladami. Tylko pod Owcz� Prze��cz� le�a�y zwa�y wielkiej lawiny... �mier� w g�rach wydawa�a mi si� w�wczas bohaterska i wznio�le tragiczna. Po raz pierwszy zetkn�am si� ze �mierci� kogo� znajomego, kogo prawie codziennie widywa�am. Troch� po m�odopolsku my�la�am, �e g�ry za mi�o�� do siebie ka�� p�aci� cen� najwy�sz�. O Jurku Biedermanie pami�tali�my we Wroc�awiu, ale pami�� t� przes�oni� nieco jego brat Wojtek, kt�ry zacz�� si� wspina� dopiero po �mierci Jurka. Szybko sta� si� jednym z lepszych taternik�w �rodowiska wroc�awskiego. Cieszy� si� og�ln� sympati�, zw�aszcza starszych taternik�w, kt�rzy ze wzgl�du na pami�� brata mieli w stosunku do niego troch� opieku�cze uczucia. Ale Wojtek nie chcia� i nie potrzebowa� opieki. Chcia� si� wspina�. Bardzo cz�sto ociera� si� o ryzyko, pokonuj�c drogi "skrajnie trudne". W�r�d przyjaci� budzi� obawy, czym to mo�e si� sko�czy�. Sko�czy�o si� tragicznie w 1964 roku. Zgin�� w g�rach, kt�rych wci�� by� spragniony, na zerwach Galerii Gankowej. Po uko�czeniu kursu na Hali G�sienicowej, z "patentem" na samodzielne wspinanie, wyruszy�am do Morskiego Oka. Tam mia� si� mn� zaopiekowa� jeden ze wspinaczy Ko�a Wroc�awskiego, Longin �liwi�ski. Obozowa� na "taborisku", czyli polu namiotowym niedaleko schroniska, wraz z przysz�� �on�, Zosi�. Przed wyjazdem Adam Uzna�ski przestrzega� mnie przed tym rejonem, kt�ry jest o wiele trudniejszy ni� otoczenie Hali G�sienicowej. Drogi wspinaczkowe w okolicy Morskiego Oka s� na og� d�ugie i trudne, trzeba je pokonywa� w towarzystwie wspinaczy do�wiadczonych, dobrze znaj�cych teren. Takimi partnerami stali si� dla mnie Longin i Zosia. Przyja�� z nimi przetrwa�a lata. Po��czy�y nas niemal wi�zy rodzinne, gdy� zosta�am matk� chrzestn� ich syn�w, Rafa�a i Paw�a. W Morskim Oku od razu trafi�am w �rodowisko os�b podobnych do mnie, mniej lub bardziej zaawansowanych, w�r�d kt�rych szybko znalaz�am kr�g bliskich przyjaci�. Mi�dzy nimi by� Jerzy Hirszowski, p�niejszy partner na trudniejszych drogach. Tego lata przesz�am z Jurkiem p�nocn� �cian� �abiego Konia. T� drog� zna�am z literatury, wydawa�a si� bardzo trudna. Prowadzi�am na niej, wi�c tym wi�ksz� mia�am satysfakcj� z przej�cia. Potem przysz�a kolej na Zamar�� Turni�, znan� z taternickiej literatury, owian� mitem trudno�ci i tragedii. Drog� na Zamar�ej przechodzi�am z Jurkiem i jego ojcem. Ten sze��dziesi�cioletni pan budzi� podziw, gdy w dobrym stylu pokonywa� trudno�ci w skali V, czyli "nadzwyczaj trudno". Tego samego dnia, po zej�ciu ze szczytu Zamar�ej Turni, postanowili�my z Jurkiem przej�� po raz wt�ry �cian�, tym razem �rodkiem. Wspinali�my si� bardzo stromymi, granitowymi p�ytami, maj�c przed sob� bezmiar g�adkiej ska�y. Male�kie stopnie centymetrowej szeroko�ci nie stanowi�y pewnego oparcia. Kiedy sko�czyli�my wspinaczk�, by�o ju� ciemno. Nie mieli�my latarek. Wyj�cie w ciemno�ciach z Pustej Dolinki, rozci�gaj�cej si� u st�p po�udniowej �ciany Zamar�ej Turni, �atwe nie by�o. W�r�d ogromnych g�az�w, nie mog�c trafi� na �cie�k�, szli�my bardzo d�ugo do Morskiego Oka przez �wist�wk�. Zm�czona, prawie zasypia�am po drodze. Ale sz�am. Przygotowanie sportowe sprawi�o, �e mia�am nie tylko rezerw� si�, ale i umiej�tno�� ich uruchamiania w razie potrzeby. W 1963 roku nast�pi�y ju� dwa wyjazdy w Tatry - lipcowy i wrze�niowy - przedzielone zgrupowaniem siatk�wki. Lipiec sp�dzi�am na Hali G�sienicowej, gdzie tym razem pozna�am ludzi ze �rodowiska warszawskiego: Andrzeja Sk�odowskiego, Iwon� i Jarka Sadowskich. By� r�wnie� Jurek Hirszowski, Marek Soko�owski, Adam Uzna�ski, Zosia i Longin �liwi�scy. Ten okres utkwi� mi w pami�ci jako bardzo mi�y i udany towarzysko. Po trosze czu�am si� taternikiem i mia�am poczucie przynale�no�ci do �rodowiska. Przej�cia tego sezonu doda�y mi pewno�ci siebie. Pozna�am zasady wspinaczek hakowych. Na pierwszej, a by�a to droga Paszuchy i �api�skiego na wschodniej �cianie Mnicha, wiele nauczy�am si� od Jacka Dyzmy Woszczerowicza, zaliczaj�cego si� do czo�owych taternik�w m�odego pokolenia. We wrze�niu przechodz� pierwsz� wi�ksz�, powa�n� drog�, wymagaj�c� sporych umiej�tno�ci. Przej�cie jej, na �wczesnym etapie rozwoju taternictwa, by�o du�ym osi�gni�ciem. To p�nocno-wschodnia �ciana Mnicha, Wariant R. Przy zdobywaniu Mnicha t� drog� po raz pierwszy u�yto najnowocze�niejszej z technik wspinaczkowych - specjalnymi przyrz�dami wywiercano w litej skale otwory, w kt�rych umieszczano odpowiednio przygotowane haki, zwane nitami. Dzi�ki tym hakom w 1955 roku Jan D�ugosz i Andrzej Pietsch pokonali niedost�pne dotychczas fragmenty drogi. W lipcu 1962 roku Wariant R po raz pierwszy atakuje zesp� kobiecy - z powodzeniem! Przechodz� go Halina Kr�ger-Syrokomska i Janina Zygadlewicz. Moim partnerem na Wariancie R by� Jerzy Krajski. Wspina� si� ju� w Dolomitach i Alpach, ale i dla niego Wariant R stanowi� pokus�. W schronisku nad Morskim Okiem nie m�g� znale�� partnera - jedni mieli t� drog� ju� za sob�, inni nie byli ni� zainteresowani. Jacek Hanasiewicz, taternik z Krakowa, przedstawi� nas sobie i poleci� mnie Jurkowi jako partnerk�. Ze schroniska wyruszyli�my wczesnym rankiem i ju� oko�o si�dmej wchodzili�my w �cian� trawersem do tzw. P�ek Mnichowych, od kt�rych zaczyna�y si� w�a�ciwe trudno�ci. Pierwszy wyci�g na p�ytach prowadzi� Jurek. Doszed� do szczeliny w kszta�cie wielkiej litery M i za�o�y� stanowisko na dw�ch tkwi�cych tam ju� nitach. Dochodz�c do stanowiska, na kt�rym Jurek siedzia� w szczeblach �aweczek, wpi�tych karabinkiem do dw�ch kawa�k�w �elaza, wnitowanych w ska�� na g��boko�� paru centymetr�w, rozpocz�am gimnastyk� chc�c go obej��. W czasie wspinaczki im dalej od siebie znajduj� si� partnerzy, tym jest bezpieczniej, gdy� wi�cej hak�w jest mi�dzy nimi. Najniebezpieczniejszym momentem jest zmiana na stanowisku - na pionowej �cianie, bez chwyt�w i stopni, trzeba wyj�� ponad asekuruj�cego partnera, obci��aj�c nity, na kt�rych on wisi. Nast�pny wyci�g, pod okapy, by� m�j. Po prostej pocz�tkowo wspinaczce hakowej, czyli wbijaniu kolejnych hak�w w szczeliny, przek�adaniu �aweczek, stawaniu na nich i wbijaniu wy�ej nast�pnego haka, zrobi�o si� trudniej. Szczelina zacz�a zanika�. Pasowa�y do niej tylko kr�tkie, grube haki, ale i one nie bardzo trzyma�y. Stoj�c na �aweczce widz� naraz, jak pod moim ci�arem hak powoli wysuwa si� ze szczeliny. Na szcz�cie nie do ko�ca. Zaklinowa� si�! Chc� jak najszybciej podej�� pod okapy, gdzie b�dzie mo�na dobrze wbi� haki. Na razie delikatnie, bez gwa�townych porusze�, wbijam nast�pny hak, wieszam na nim drug� �aweczk�, staj� w niej i dosi�gam okapu. Dalsza wspinaczka wymaga ju� sporej si�y. Wbijam kolejno haki w skalny strop, z trudem balansuj�c na wisz�cych �aweczkach. Na skraju okapu o wysi�gu kilku metr�w zak�adam kolejne stanowisko asekuracyjne i �ci�gam Jurka. Mija mnie, idzie wy�ej. Nie znamy zbyt dok�adnie opisu drogi. Po kilkunastu metrach Jurek zak�ada nast�pne stanowisko, waha si�, nie jest pewny, jak wspina� si� dalej. Na dodatek zrobi�o si� mglisto. Gdy patrzy�am z do�u, spod okapu, wydawa�o mi si�, �e Jurek mo�e wreszcie wygodnie stan�� na p�ycie skalnej, na kt�rej by�o stanowisko. Z�udzenie. W rzeczywisto�ci p�yta jest przewieszona. Cz�sto ulegali�my podobnym z�udzeniom, kiedy brakowa�o pionowej ska�y jako linii odniesienia. Wychodz� wy�ej. �le, nie t�dy. Zmyli�y mnie powbijane poprzednio haki. Wracam mocno wychylona od pionu, w przewieszonej skale, do stanowiska mi�dzy okapami. Teraz Jurek rusza do g�ry. Chmurzy si�, po chwili leje deszcz. Po godzinie dochodz� do Jurka w strugach deszczu, poganiana b�yskawicami i grzmotami. Ten drugi, zw�aszcza kiedy si� �pieszy, ma k�opoty z wybijaniem hak�w. Staram si� robi� to jak najszybciej, czasem zamiast w hak uderzam m�otkiem w r�k�. Jurek siedzi na stromej, ale ju� nie przewieszonej p�ycie. Dobija kilka hak�w. Stanowisko b�dzie bezpieczniejsze. Tkwimy na nim, wzdrygaj�c si� przy b�yskawicach i grzmotach, czekaj�c a� minie ulewa. Niestety, trwa. Kolejna b�yskawica i nag�y strach - po mokrej skale b�yskawica sunie wprost ku nam! Dopiero po chwili przychodzi zrozumienie - to tylko �wiat�o odbite w wodzie p�yn�cej szczelin�. Od ko�ca trudno�ci dzieli nas tylko jeden wyci�g liny. �eby tylko wreszcie sko�czy�a si� ta burza!... Tam, gdzie teren jest ju� �atwiejszy, dostrzegamy naraz w g�rze chybotliwe �wiate�ka. S�yszymy nawo�ywania! To Jacek Woszczerowicz i Jurek Hirszowski, niespokojni o nas, zmobilizowali koleg�w i wyszli naprzeciw. Nios� ciep�e, suche rzeczy i herbat�. Spu�cili dodatkowe liny i dalsza wspinaczka z g�rn� asekuracj� posz�a szybko. Jednak dopiero w p�nych godzinach wieczornych dotarli�my do szczytu, a prawie o p�nocy zeszli�my do schroniska. Przemarzni�ci, zmoczeni, g�odni i zm�czeni. W starym schronisku wszystkie prycze by�y zaj�te. Jacek po�o�y� si� na stole w kuchni i od razu zasn��. Nawet si� nie poruszy�, gdy go przykry�am kurtk�. Spa�am bardzo �le, bola�y opuchni�te i pokrwawione r�ce. Rano matka Jacka, pani Halina Kossobudzka, opatrzy�a je i zabanda�owa�a. By�am na par� dni zwolniona od wspinania si�. Odpoczywa�am i prze�ywa�am Wariant R od nowa. Zapami�ta�am t� wspinaczk� jako jedn� z najwspanialszych. Oceniaj�c j� po latach wiem, �e by�a to droga wymagaj�ca wi�kszego do�wiadczenia i sprawniejszego pos�ugiwania si� sprz�tem, ni� w�wczas to potrafi�am. Warszawski Pa�ac Kultury i Nauki, we mgle i deszczu zacieraj�cym kontury, kryj�cym architektoniczne ozd�bki przypomina� mi monolit wschodniej �ciany Mnicha - obraz szarych, zamglonych p�yt, przeci�tych czerwon� lin�, nikn�c� gdzie� w dole... Po sezonie letnim 1962 pojecha�am w Tatry zim�. Pierwsze kroki to podej�cie na gra� Miedzianego nad Morskim Okiem. Tam nast�pi�y przymiarki do poruszania si� w rakach, z czekanem. Nie najgorzej wypad�y podej�cia i zjazdy. Z Ma�kiem Pogorzelskim, zwanym "B�blem", koleg� z wroc�awskiego klubu, wybrali�my si� wi�c na Hal� G�sienicow�. On mia� za sob� p� sezonu zimowego wi�cej ni� ja, ale obydwoje s�dzili�my, �e na wszystko nas sta�. Przynajmniej na wspinaczkach w rejonie Hali G�sienicowej. Postanowili�my "zrobi�" filar Staszla, czyli �ebro skalne wyprowadzaj�ce na Skrajny Granat. Droga o stopniu trudno�ci V, dosy� d�uga, trudno�ci nagromadzone w dolnej partii i w po�owie wysoko�ci. W �cian� wchodzimy wcze�nie rano, ze wszystkimi akcesoriami, jak trzeba. Szybko okazuje si� jednak, �e nie umiemy wspina� si� po o�nie�onej skale. Pracowicie czy�cimy ka�dy stopie� i chwyt, szukamy punkt�w do wbicia hak�w. Dochodzimy do miejsca do�� trudnego - z ny�� w przewieszonej skale. Ze swego stanowiska nie widz� B�bla, s�ysz� tylko posapywanie, szurgot i bicie hak�w. Nagle krzyk: - Wanda, uwa�aj! Szarpni�cie liny - brz�k i cisza. B�bel wyl�dowa� chyba na platformie pod ny��. Raz jeszcze pr�buje sforsowa� przewieszk� - skutek jest ten sam. Dosz�am do niego i zacz�li�my rozwa�a�: co robi�? Nie pr�bowa�am powtarza� jego drogi - posz�am w lewo spodziewaj�c si�, �e znajd� obej�cie ostrza filara. Wypatrzyli�my �ciank�, kt�ra wydawa�a si� �atwiejsza ni� kant. �ciank� t� stanowi�y strome p�yty pozbawione dobrych chwyt�w i stopni, pokryte cienk� warstw� �niegu, z przymarzni�tymi k�pkami trawy. P�nym popo�udniem, tu� przed zmierzchem, wyszli�my na wielki zach�d, znajduj�cy si� zaledwie na wysoko�ci jednej czwartej drogi. Pozostawa�o jedno - wycofanie si� ze �ciany tym w�a�nie zachodem do Koziej Dolinki. Do Czarnego Stawu G�sienicowego dotarli�my dopiero wieczorem. Mieli�my ze sob� sizalow� lin�. Zmoczona w ci�gu dnia, przy wieczornym mrozie zesztywnia�a. To samo sta�o si� z ta�mami przytrzymuj�cymi raki. Nie mieli�my latarek, tote� rozpl�tanie bry� lodu, jakimi sta�y si� lina i ta�my, by�o niemo�liwe. Zwi�zani lin�, w rakach, powlekli�my si� �cie�k� turystyczn� w stron� schroniska z uczuciem zawodu, �e nie okazali�my si� tacy wspaniali. Ale zim� w Tatrach trudno by� wspania�ym. Zimowe wspinaczki to mozolne pokonywanie wysoko�ci w mrozie, wietrze, w �niegu, kt�ry przykrywa chwyty i stopnie skalne. Zimowe Tatry s� niekiedy trudniejsze ni� Alpy. W Tatrach wspina�am si� zim� wielokrotnie. Niekt�re wspinaczki przebiega�y g�adko, mimo �e by�y trudne. W pami�ci pozosta�y jednak nie te, kt�re by�y przyjemne, ale te, kt�re dostarczy�y najwi�kszych emocji i by�y �r�d�em mocnych wra�e�... Kilka lat p�niej zn�w jestem w Tatrach zim�, w marcu. W schronisku nad Morskim Okiem t�ok, ale nikt nie wyrusza na wspinaczki - pogoda fatalna, bardzo mocny mr�z, silny wiatr, od kt�rego schronisko trzeszczy i poj�kuje. Na ten sezon by�am um�wiona z Jasiem Franczukiem, jednym z moich najbli�szych wroc�awskich przyjaci�. Siedzieli�my ju� tydzie� w schronisku, nie wysuwaj�c nosa na zewn�trz. Nic wi�c dziwnego, �e humory mieli�my coraz gorsze. A pogoda nie poprawia�a si�. Ja� podj�� decyzj�: mimo wszystko wychodzimy na jedn� z dr�g na wschodniej �cianie Mnicha, wariant Fere�skiego i Uchma�skiego. Idziemy wi�ksz� grup�, toruj�c drog� w kopnym �niegu do Dolinki za Mnichem, by umocowa� lin� u�atwiaj�c� trawers na p�ki, od kt�rych zaczyna si� nasza droga. Zostawiamy o�miometrow� lin� i wracamy do schroniska, sponiewierani przez wiatr. Kilka dni p�niej odmiana. Noc jest spokojna, ksi�ycowa. Idziemy do Dolinki za Mnichem urzeczeni spokojem i pi�knem g�r. Pierwsze promienie s�o�ca zastaj� nas na p�kach. S�o�ce! Rado�� nas rozpiera - nareszcie mo�emy si� wspina�! Ja� idzie pierwszy, by� tu p� roku temu. - Po co ja, g�upi, wybi�em latem wszystkie haki? - dolatuje z g�ry retoryczne pytanie. �niegu str�canego przy czyszczeniu szczelin leci coraz wi�cej, przypuszczam wi�c, �e Jasiowi jest ju� mniej rado�nie. Mnie dalej cieszy wspinaczka, to przecie� pierwsza droga po jesiennym wypadku w Ska�kach. Nie czuj� si� jeszcze zbyt pewnie, tote� pozwalam Jasiowi na prowadzenie. Pod koniec wyci�gu zacz�o dmucha�. Ostatnia Jasiowa uwaga, jak� us�ysza�am, to by�o stwierdzenie, �e trzy cienkie haki nie zast�pi� jednego grubego. Potem s�ysza�am ju� tylko wiatr. By�o coraz zimniej. Sko�czy�y si� male�kie przyjemno�ci drugiej na linie. �nieg str�cany przez Jasia sypa� si� nieustannie na moj� g�ow�. Znieruchomia�am w pe�nym rezygnacji oczekiwaniu. Po po�udniu Cubryna hucza�a jak morze podczas sztormu. Huk wiatru og�usza�, a zboczem filara sypa� si� nieustannie py� �nie�ny. Ostatni odcinek drogi, pokrywaj�cy si� z drog� Paszuchy i �api�skiego, pokonywali�my z nadziej�, �e niebawem go uko�czymy. Du�e ilo�ci �niegu w �cianie i pogoda sprawi�y jednak, �e do zaci�cia wyprowadzaj�cego na Taras Mnichowy doszli�my dopiero przy �wietle czo��wek. Trzy metry poni�ej Tarasu zatrzymali�my si�. Padaj�cy �nieg uniemo�liwia� wyj�cie z zaci�cia. By� tak blisko ko�ca drogi i ugrz�zn��! Po dok�adnym rozejrzeniu si� wypatrzyli�my wyj�cie ponad Taras - szerok� szczelin� za odp�kni�tym blokiem, na lewo od zaci�cia. Niestety, wyczerpane baterie w czo��wkach zmusi�y nas do nie zaplanowanego biwaku. Nie okaza� si� ani ci�ki, ani d�ugi. W zaci�ciu by�o zacisznie i prawie ciep�o. Dzie� zacz�� si� oko�o pi�tej. Zlikwidowali�my biwak i ju� o si�dmej byli�my na Tarasie. Nie przeszkadza� nam wci�� padaj�cy �nieg, mimo �e utrudnia� widoczno��. Schodzili�my. W po�owie drogi nad staw spotkali�my koleg�w, kt�rzy wyszli nam naprzeciw z gor�c� herbat�. W kilkana�cie dni p�niej wschodni� �cian� Mnicha s�o�ce uwolni�o od �niegu, ale ju� nie dla nas. Rozprawili�my si� z ni�, kiedy by�a gro�na i trudna. Zahartowani tymi zmaganiami, czuli�my si� gotowi zmierzy� z najtrudniejszymi drogami Tatr. Kiedy jednak po kilku dniach pogoda pogorszy�a si�, trzeba by�o zrezygnowa� z dalszych wspinaczek. Wracali�my do domu, do rodzin, do pracy czy nauki, troch� zawiedzeni, z niedosytem g�r. Ten niedosyt rodzi� t�sknot�, kt�ra kaza�a nam wraca� w g�ry przy ka�dej okazji. By�o tak, jak we fraszce Jana Sztaudyngera, jak na niego wyj�tkowo lirycznej: Sk�dkolwiek wieje wiatr, zawsze ma zapach Tatr. Czere�nie w Taconnaz Na lato 1964 roku zaplanowa�am wyjazd w Alpy, chc�c zdoby� do�wiadczenie na lodowcach i du�ych drogach. Nie zna�am ani j�zyka niemieckiego, ani ludzi. Dosta�am zaproszenie, ale zapraszaj�cy, wy�wiadczaj�c mi t� uprzejmo�� - nie chcieli z tego tytu�u mie� jakichkolwiek zobowi�za� ani k�opot�w. Mia�am sobie radzi� sama. Zamierza�am do��czy� do grupy polskich alpinist�w bior�cych udzia� w szk�ce alpejskiej, zorganizowanej przez �sterreichischer Alpen Verein w Tyrolu. Znajdowali si� tam ju� moi koledzy: Kazek G�azek, Krzysztof Zdzitowiecki i J�zef Nyka. W Alpy wyjecha�am tak, jak w Tatry. Z olbrzymim plecakiem wa��cym ponad 40 kilogram�w, wy�adowanym sprz�tem wspinaczkowym i biwakowym oraz zapasem jedzenia na ca�y pobyt. Nie by�am pierwsz� z polskich taterniczek w Alpach. W latach pi��dziesi�tych Helena Hajdukiewiczowa zdoby�a ponad 20 szczyt�w czterotysi�cznych. Przed ni� wyje�d�a�y w Alpy r�wnie� Bogna Skoczylasowa-Wi�niewska, Wanda Stefa�ska i Zofia Strumi��o. Bra�y one udzia� w wyjazdach �rodowiskowych r�nych k� Klubu Wysokog�rskiego. Pocz�tek lat sze��dziesi�tych to rozkwit taternictwa kobiecego. Zespo�y kobiece dokonuj� przej�� sportowych, przede wszystkim dr�g wymagaj�cych techniki sztucznych u�atwie�. W 1960 do czo��wki dochodzi zdecydowanie Halina Kr�ger-Syrokomska, uczestnicz�ca w tym sezonie we wszystkich wa�niejszych kobiecych przej�ciach. Mi�dzy innymi z Danut� Topczewsk� przechodzi po raz pierwszy - od �mierci si�str Skotnic�wien w 1929 roku - po�udniow� �cian� Zamar�ej Turni. W tym okresie znacz�cych przej�� dokonuj� r�wnie� Ma�gorzata Surdel, Janina Zygadlewicz, Jolanta Jarecka i Aleksandra Pawe�czyk. Nie wspina�y si� one w sta�ych zespo�ach, bra�y udzia� zar�wno w przej�ciach m�skich, jak i kobiecych. Mimo �e kobiece zespo�y przechodz� w Tatrach trudne drogi, nie s� wysy�ane w Alpy przez Klub Wysokog�rski. Taterniczki pr�buj� zatem wyje�d�a� same. Nie maj�c mo�liwo�ci rozwoju poza Tatrami, taternictwo kobiece - tak obiecuj�co startuj�ce - powoli podupada. Nie zmienia sytuacji wytypowanie Janiny Zygadlewicz do udzia�u w wyje�dzie centralnym, zreszt� po raz pierwszy. Po niej wyjecha�a w Alpy austriackie Krystyna Lipczy�ska, wysuwaj�ca si� na czo�o taterniczek lat sze��dziesi�tych. W lipcu 1963 roku Krystyna wraz z Jolant� Jareck� przechodz� drog� uznawan� w�wczas za najtrudniejsz� w Tatrach - Filar Kazalnicy. Ich przej�cie jest tym cenniejsze, i� dokonuj� go zaledwie w rok po pierwszym przej�ciu, w podobnym czasie i stylu, co zesp� m�ski. W�r�d grona znakomitych taterniczek Krystyna Lipczy�ska by�a kim� szczeg�lnie wybijaj�cym si�. Chyba jako jedna z pierwszych taternictwo i alpinizm traktowa�a po sportowemu. Trening uznawa�a za podstaw� wspinaczki, warunkuj�c� osi�ganie sukces�w. Wyjazd�w w g�ry nie traktowa�a urlopowo-wakacyjnie, kiedy to (dla rozkr�cenia si�) przechodzi si� kilka �atwiejszych dr�g, a dopiero potem robi si� jedn� lub dwie drogi trudne. Krystyna trenowa�a przez ca�y rok, wykonuj�c �wiczenia kondycyjne i og�lnosprawno�ciowe. Technik� wspinaczki doskonali�a wyje�d�aj�c jak najcz�ciej w Ska�ki. Nie przejmowa�a si� panuj�cym w�wczas pogl�dem, �e nale�y by� dobrym, ale z natury. A je�eli ju� dzi�ki treningowi, to przynajmniej nie nale�a�o si� do tego przyznawa�. Pewnego dnia otrzyma�am list z Katowic, a w nim propozycj� wsp�lnego wspinania si� - w�a�nie od Krystyny. Wynikiem tego listu by�o spotkanie w Ska�kach podkrakowskich, po kt�rym dosz�y�my do wniosku, �e mo�emy spr�bowa�. Zamierza�y�my letni sezon 1964 roku sp�dzi� w Tatrach. Do wyjazdu jednak nie dosz�o. Ko�czy�am w�wczas studia, by�am ju� po absolutorium, a czeka�a mnie jeszcze praktyka dyplomowa w Zwi�zku Radzieckim. Po praktyce zamierza�am wyjecha� w Alpy. Mi�dzy tymi wyjazdami mia�y si� jeszcze zmie�ci� Tatry. Nie dojecha�am na czas do Polski. Krystyna wyjecha�a w Tatry sama. Wr�ci�am tu� przed terminem wyjazdu w Alpy i w�wczas dowiedzia�am si� o jej �mierci. Zgin�a z zimna i wyczerpania na trudnej drodze Studnicki na Galerii Gankowej wraz ze swym partnerem, Henrykiem Horakiem. Po jej �mierci nie mog�am si� pozbiera�. Przygn�biona, silnie przezi�biona, gor�czkuj�ca i z bol�cym gard�em, odk�ada�am wyjazd z dnia na dzie�. Po kilku dniach wyjecha�am jednak z Wroc�awia. W drodze z Wiednia do Innsbrucku powr�ci�a gor�czka, na domiar wszystkiego zacz�a puchn�� r�ka. Pod napi�t� sk�r� ramienia i przedramienia nabrzmiewa�y rop� czyraki. Co robi�? Wraca�? Mo�e gdzie� w spokoju przechorowa�? Z k�opotu wybawi�a mnie siostra zakonna, kt�ra jecha�a ze mn� w przedziale. Na dworcu w Innsbrucku zaprowadzi�a mnie do Bahnhof-Mission, a p�niej do pensjonatu "F�r Frauen und Fraulein", prowadzonego przez siostry zakonne. Po skontaktowaniu si� z pani� Lhotta, prowadz�c� m�odzie�ow� sekcj� Alpen Verein, skierowa�y mnie na leczenie do ambulatorium kliniki uniwersyteckiej. Tam pozna�am doktora Helmuta Scharfettera, chirurga i alpinist�, prowadz�cego szkolenie medyczne dla ratownik�w g�rskich Tyrolu, kt�ry zaprosi� mnie do uczestnictwa w tym kursie. Ale wcze�niej, po tygodniu pachn�cym szpitalem i zi�kami parzonymi przez siostry, ruszy�am na troch� sama w g�ry. Droga by�a uci��liwa. Rano poci�giem do Jennbach, nast�pnie w�skotor�wk� do Mayrhoffen, au