9569
Szczegóły |
Tytuł |
9569 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9569 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9569 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9569 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Antologia - Kroki w nieznane
Tom 4
Pl - 1973
OD REDAKCJI
�- Kocham was, wy sucze syny! - m�wi bohater jednej z powie�ci Kurta Vonneguta, ekscentryczny milioner nazwiskiem Rosewater, kt�ry wdziera si� na zjazd pisarzy fantastyczno-naukowych, �eby da� upust swoim uczuciom. - Poza wami nikogo ju� wi�cej nie czytam. Tylko wy macie odwag� m�wi� o tych naprawd� ogromnych przemianach, jakie wok� nas zachodz�, tylko wy jeste�cie na tyle szaleni, �eby wiedzie�, �e �ycie jest podr� kosmiczn� i to nie kr�tk�, ale tak�, kt�ra trwa� ma miliardy lat. Tylko wy macie odwag� rzeczywi�cie troszczy� si� o przysz�o��, tylko wy rzeczywi�cie wiecie, co wyrabiaj� z nami maszyny, wielkie miasta, wszystkie te wielkie, proste idee, kolosalne b��dy, wypadki i katastrofy. Tylko wy jeste�cie na tyle �mieszni, �eby zadr�cza� si� bez ko�ca czasem i przestrzeni�, tajemnicami, kt�re nigdy nie umr�, oraz tym, �e w�a�nie teraz decydujemy, czy w tej zakrojonej na miliard lat podr�y kosmicznej zajedziemy do raju czy do piek�a�.
Wiele opowiada� tego tomu reprezentuje ten w�a�nie, tak trafnie scharakteryzowany przez Vonneguta, nurt science-fiction. Wi�kszo�� z nich to utwory nowe, daj�ce poj�cie o aktualnym stanie �wiatowej fantastyki; jedynie opowiadania Bradbury'ego, Asimova, Wyndhama i Tunel pod �wiatem Pohla pochodz� z lat wcze�niejszych. Ogromna wi�kszo�� �wiatowej literatury fantastyczno-naukowej pochodzi z angielskiego obszaru j�zykowego. W obr�bie tego wielkiego �wsp�lnego rynku� fantastyki przyznawane s� dwie najpowa�niejsze nagrody literackie. Nagroda �Hugo�, nazwana tak na cze�� ameryka�skiego autora i wydawcy Hugo Gernsbacka, przyznawana jest od 1953 roku na dorocznych konwencjach mi�o�nik�w fantastyki. Nagradza si� ni� zreszt� nie tylko utwory literackie. W roku 1969 na przyk�ad nagrod� specjaln� otrzymali kosmonauci Armstrong, Aldrin i Collins �za najlepsze l�dowanie na Ksi�ycu�. Nagrod� �Nebula� przyznaje stowarzyszenie ameryka�skich autor�w fantastyki w czterech kategoriach w zale�no�ci od rozmiar�w utworu.
Wielu spo�r�d autor�w tego tomu to nazwiska nowe dla polskiego czytelnika. Brian W. Aldiss (ur. 1925) uwa�any jest powszechnie za posta� numer jeden w brytyjskiej fantastyce naukowej. Zdoby� ju� nagrody �Hugo� i �Nebula�. Amerykanin Keith Laumer (ur. 1925) architekt, lotnik i dyplomata pisze opowiadania-alegorie o �wiecie, w kt�rym �yjemy. Jego opowiadanie W kolejce, zamieszczone w kilku antologiach, by�o jednym z najpowa�niejszych kandydat�w do nagrody �Nebula� w 1970 roku. Henry Slesar przej�� od Fredricka Browna ber�o w dziedzinie kr�tkich opowiada�, jednak najkr�tszy z utwor�w zamieszczonych w tym tomie wyszed� spod pi�ra Tuli Kupferberga, ameryka�skiego satyryka, autora dw�ch poradnik�w: 1001 sposob�w, jak �y� bez pieni�dzy, i 1001 sposob�w, jak umkn�� poboru do wojska. Niezwykle ciekawe w pomy�le i kunsztownie skonstruowane opowiadanie D. I. Massona jest pierwszym i bodaj�e jedynym dzie�em niem�odego angielskiego profesora-j�zykoznawcy.
W Zwi�zku Radzieckim literatura fantastyczno-naukowa cieszy si� ogromn� popularno�ci�, ale wi�kszo�� wydawanych ksi��ek z tej dziedziny stanowi� przek�ady. W�r�d autor�w radzieckich palm� pierwsze�stwa w dziedzinie powie�ci fantastycznych dzier�� niezmiennie bracia Strugaccy. W kr�tkich formach uznanie czytelnik�w zdobyli II j a Warszawski, Dymitr Bilenkin i Kiry� Bu�yczow. W�adlen Bachnow wyda� dotychczas jeden tom opowiada� fantastycznych, w kt�rych da� si� pozna� jako wytrawny humorysta i satyryk. �artobliwe opowiadanie Aleksandra Szalimowa jest raczej nietypowe dla tw�rczo�ci tego pisarza, kt�rego opowiadania s� zwykle mocno osadzone w realiach naukowych.
Polsk� fantastyk� reprezentuj� dwaj autorzy m�odzi wiekiem, ale maj�cy ju� na swoim koncie samodzielne zbiory opowiada�: Andrzej Czechowski i Janusz A. Zajdel, kt�rego nowy tom uka�e si� w serii �Fantastyka-Przygoda�, oraz trzej debiutanci.
Tom zamyka artyku� Andrzeja Trepki rozwa�aj�cy teoretyczne mo�liwo�ci istnienia r�nych form �ycia w Kosmosie oraz ciekawy materia� o Ksi�ycu z prasy radzieckiej.
Brian W. Aldiss - �wiat Scarfe'a
M�ody Dyak i Utliff stali zdyszani na poszczerbionym grzbiecie wzg�rza. By� pi�kny, upalny dzie�, a miliony cykad gra�y wko�o nich zawzi�cie. W zamglonym od upa�u powietrzu odleg�e g�ry ledwo by�y widoczne, tak �e wij�ca si� w d� rzeka mia�a kolor szarego o�owiu i przeja�nia�a si� dopiero u st�p wzg�rza.
W dole rozlewa�a si� w mokrad�a, szczeg�lnie tam dalej, gdzie bagnisty teren ca�kowicie rozp�ywa� si� we mgle. Przy brzegu rzeki skrzecza�y i trajkota�y iguanodony: ich garbate kszta�ty by�y dobrze widoczne. Nie sprawia�y one ludziom k�opotu.
- Co z tob�, Utliff? Czy zejdziesz ze mn� ze wzg�rza? - spyta� Dyak.
Po twarzy przyjaciela pozna�, �e jest z nim niedobrze. Utliff mia� rysy zmienione - a nawet zniekszta�cone. Dyakowi si� to nie podoba�o. Nawet jego krzaczasta broda by�a jakby inna. Utliff wzruszy� szerokimi ramionami.
- Nie pozwol�, aby� sam polowa�, przyjacielu - odrzek�.
Zdecydowany okaza� sw� niewra�liwo�� na cierpienie, ruszy� pierwszy piaszczystym zboczem w d�, prze�lizguj�c si� krzakami, jak to zwykle razem robili. Udawa� oboj�tno�� na chorob�, wobec kt�rej �aden cz�owiek nie m�g� pozosta� oboj�tny. W przeb�ysku wsp�czucia Dyak doszed� do wniosku, �e Utliff d�ugo ju� nie po�yje.
Spojrzawszy za siebie Utliff spostrzeg� wyraz twarzy przyjaciela.
- Jeszcze jednego biegusa do garnka, Dyak, zanim odejd� - powiedzia� i odwr�ci� wzrok.
Gdy kierowali si� w stron� rzeki, z krzak�w �mign�y jakie� w�ochate stworzenia, zbyt szybkie, aby je mo�na by�o z�owi�, i przebieg�a gromadka gad�w, kt�re zwali biegusami - zwinne jaszczurki, si�gaj�ce im prawie do pasa, szybko biegaj�ce na tylnych �apach.
Utliff z worka przytroczonego do pasa wyjmowa� kamienie i ciska� nimi w biegusy; jednego nawet trafi�, ale nie powali�. Obaj m�czy�ni wybuchn�li �miechem. Nie zale�a�o im na zdobyciu po�ywienia. By�o go pod dostatkiem; poza tym polowanie na biegusy dawa�o zawsze lepsze rezultaty u st�p wzg�rza, o czym wiedzieli z praktyki.
�miej�c si� bez przerwy stoczyli si� w d� w k��bach kurzu. O tej porze dnia, w samo po�udnie, nie by�o �adnych powod�w do obaw. Tak naprawd� to tylko chrupaczy nale�a�o si� ba�, ale chrupacze w taki upa� leniwie wylegiwa�y si� w cieniu. Skrzekacze z moczar�w nikogo nie napastowa�y, o ile nie by�y same zaczepione. �ycie by�o �atwe.
I tylko wtedy, kiedy Dyak patrzy� na zniekszta�con� twarz Utliffa, prze�ywa� chwile strachu - strach pe�za� pod czaszk� jak ma�e zwierz�tko. Ale wtedy m�g� po prostu odbiec, na co� zapolowa� i zn�w poczu� si� dobrze.
Dyak nie lubi� my�le�. To, co pochodzi�o z g�owy, by�o zawsze z�e, a to co z cia�a - zwykle dobre. Wielkimi susami pogna� przez wysok� traw� i ze stromego brzegu rzuci� si� �ukiem w wod�. Rzeka po�kn�a go �piewaj�c s�odko. Wyp�yn�� na powierzchni� krztusz�c si� i strz�saj�c wod� z oczu. Woda pod nim by�a g��boka i w zakr�cie koryta p�yn�a ciep�a, czysta i przyjemna w dotkni�ciu. Przy drugim brzegu, gdzie skrzekacze na jego widok wpad�y w pop�och, woda by�a st�ch�a i zbyt ciep�a.
Wydaj�c okrzyk rozkoszy Dyak walczy� z jedwabistym pr�dem otulaj�cym jego cia�o. Zawo�a� towarzysza. Utliff sta� milcz�c na miniaturowym urwisku. Z drugiego brzegu patrzy� na przyjaciela.
- Wskakuj! Poczujesz si� lepiej!
Zanim Utliff pos�usznie skoczy�, Dyak wch�ania� oczami ca�� panoram�. P�niej utrwali�a mu si� w m�zgu na zawsze.
Z ty�u za przyjacielem wyrasta�o zbocze. �aden z nich jeszcze si� na nie nie wspina�, chocia� u jego podn�a znajdowa�y si� pieczary, kt�re zamieszkiwali. Dyak spostrzeg�, �e sta�y tam trzy kobiety z osady obejmuj�c si� w spos�b, w jaki kobiety zwyk�y si� obejmowa�. �mia�y si�, ale w ci�kim powietrzu ich �miechu nie by�o prawie s�ycha�. Wieczorem zejd� do rzeki i b�d� si� k�pa�, ochlapywa� wzajemnie i zanosi� �miechem, poniewa� zapomnia�y (lub mo�e poniewa� pami�ta�y), �e zbli�a si� zmrok. Ich �miech sprawi� Dyakowi przyjemno��. Znaczy�o to, �e brzuchy mia�y pe�ne, a g�owy puste. By�y zadowolone.
Z drugiej strony, za Utliffem, Dyak spostrzeg� Semary. Stan�a dyskretnie za drzewem w taki spos�b, �e mog�a obserwowa� obydwu m�czyzn. Semary u�miecha�a si�, cho� nigdy nie �mia�a si� tak cz�sto jak inne kobiety. Widocznie gwar wywabi� j� z osady. Mimo �e Dyak i Utliff ma�o o niej wiedzieli, to jednak wiadome im by�o, �e dziewczyn� z jakich� powod�w traktowano jak wyrzutka w spo�eczno�ci z�o�onej z trzech m�czyzn i trzech kobiet mieszkaj�cych w okolicy poprzedniego legowiska chrupacza.
Dyak przesta� si� u�miecha�, kiedy j� zobaczy�. Jej widok sprawia� mu cierpienie.
By�a mniej pulchna i mniej zgarbiona ni� inne kobiety. Na jej twarzy nie by�o tego meszku, kt�ry porasta� twarze innych kobiet. Nie mia�a r�wnie� w�os�w mi�dzy piersiami. To wszystko by�o dziwne, ale ta dziwno�� by�a poci�gaj�ca. A jednak... przebywanie z ni� sprawia�o cierpienie. Wiedzia� o tym, gdy� on i Utliff kiedy� byli z ni� razem; od tego czasu wiedzia� r�wnie�, �e zachowywa�a si� biernie; nie bi�a, nie gryz�a i nie �mia�a si� tak, jak to robi�y inne kobiety, kiedy ju� ci� dosta�y w swoje r�ce.
Przebywanie z ni� i jej bierno�� przyprawia�y go o b�le g�owy.
Dyak patrza� i my�la� o tym wszystkim s�uchaj�c zawzi�tego grania cykad. Naraz spostrzeg�, jak Utliff skoczy� do rzeki.
Nie przypomina�o to w niczym jego p�ynnego skoku w wod�. Gdy tylko Utliff wychyn�� nieco nad powierzchni�, zawo�a� g�o�no:
- Dyak! Pom� mi, odchodz�!
Przera�ony Dyak trzema mocnymi ruchami ramion by� ju� przy nim, ci�gle jednak my�la�, �e jest to chyba tylko �art ze strony przyjaciela. Pewnie, zanim zd��y dop�yn��, Utliff da nurka. Ale cia�o Utliffa by�o bezw�adne i ci�kie, mia� zamkni�te oczy i rz�zi�.
Dyak po�o�y� si� na plecach, wsun�� rami� pod plecy Utliffa i podci�gn�� go do najbli�szego drzewa - starej, poskr�canej, z�amanej sosny, kt�ra zwisa�a nad wod� tak nisko, �e cz�sto chwytali si� jej ga��zi wychodz�c z wody. Utliff zacz�� znowu rz�zi� i zakrztusi� si�, gdy woda nala�a mu si� do ust. Dyak si�gn�� woln� r�k� w g�r� i uchwyci� wystaj�c� ga��� drzewa.
Wyd�wign�� si� na tyle z wody, �e m�g� utrzyma� si� oplataj�c ga��� lew� nog�. Ale wyci�gni�cie Utliffa z wody by�o nadal piekielnie trudne. Kiedy ci�ko dysz�c miota� si� na wszystkie strony, czyje� r�ce wyci�gn�y si� ku niemu z pomoc�. By�a to Semary. Mrukn�wszy co� z wdzi�czno�ci� uni�s� przyjaciela nad wod�, a potem, �ciskaj�c mocno kolanami pie� drzewa, podci�gn�� Utliffa w g�r�.
Razem z Semary u�o�yli cia�o na pniu, a po chwili przenie�li je na brzeg.
Utliff otworzy� oczy i podkurczy� kolana. Potem opad� bezw�adnie.
Ju� nie �y�.
Prawie natychmiast rozpocz�� si� okropny proces rozk�adu.
Wszystkie cz�onki drga�y od nag�ych skurcz�w mi�ni. Cia�o zacz�o odpada�, nabieraj�c r�wnocze�nie zielonkawej barwy. Wn�trzno�ci wypad�y i wko�o rozesz�a si� wo� zgnilizny. Ze �rodka da� si� s�ysze� jaki� okropny bulgot. Dyak i Semary wstali przera�eni i powoli odeszli trzymaj�c si� za r�ce. Utliff ju� do nich nie nale�a�. Przesta� by� Utliffem.
Oddalili si� od brzegu rzeki, kryj�c si� po�r�d niskich drzew, a� wreszcie usiedli obok siebie na du�ym, p�askim g�azie. Dyak wci�� jeszcze ocieka� wod�, ale na ciep�ym g�azie wysycha� szybko i przesta� si� trz���. Semary zrywa�a li�cie ze zwisaj�cej nad nimi ga��zi drzewa i przykleja�a je do jego wilgotnej piersi. U�miecha�a si� przy tym tak s�odko, �e zmuszony by� te� si� u�miechn��, chocia� sprawia�o mu to b�l.
Obj�� j� ramionami i potar� nosem o jej pach�. Zachichota�a z zadowolenia. Zsun�li si� opieraj�c plecami o g�az. Dyak zacz�� odkleja� wilgotne li�cie od swojej piersi i przykleja� je na jej ciele. Mia� wyra�n� �wiadomo�� swego uczucia dla Semary. Nawet wi�cej ni� uczucia. Odczuwa� to ju� przy kobietach swojej grupy. Niepok�j by� przyjemny i zarazem niezmiernie smutny. Nie wiedzia�, jak si� go pozby�.
Semary chyba r�wnie� odczuwa�a co� podobnego. Nagle powiedzia�a:
- Ludzie si� zu�ywaj�.
Powiedzia�a to tak, jakby tylko niechc�cy zdradzi�a swoje my�li.
Jak zwykle, gdy rozmawiali, Dyak czu� jak�� ogromn� przepa��, kt�rej nie spos�b by�o przeskoczy� s�owami. S�owa by�y przecie� o tyle s�absze od rzeczy, kt�re sob� przedstawia�y. Odpowiedzia� czuj�c niedosyt s��w.
- Wszyscy ludzie s� na to stworzeni, aby si� zu�ywa�.
- Co masz na my�li? Jak s� ludzie stworzeni?
- Stworzeni s� po to, aby si� zu�ywa�. Schodz� ca�kiem nowi ze wzg�rz. Ale nowo�� nie trwa d�ugo... Ich twarze robi� si� dziwne. A potem si� zu�ywaj� jak Utliff.
Dziewczyna rzek�a z wysi�kiem:
- Czy d�ugo po Utliffie zszed�e� ze wzg�rz?
- Wiele, wiele dni po nim. A ty, droga Semary?
- Zesz�am ze wzg�rz dopiero kilka dni temu. Przysz�am... przysz�am od strony tej g�adkiej rzeczy - tej czarnej bariery na wzg�rzu.
Nie wiedzia�, o jakiej barierze m�wi�a. Pod sk�r� czu� jaki� niepok�j, strach i podniecenie oraz inne wra�enia, kt�rych nie umia� okre�li� z braku odpowiednich s��w. Oczy dziewczyny by�y nieruchome, jak gdyby oboje byli blisko czego�, o czym bali si� my�le�.
- Powiedz mi - rzek� - powiedz mi, jak to jest, gdy nagle zaczyna si� istnie�.
Zakry�a oczy rz�sami.
- By�am na stoku wzg�rza - powiedzia�a. - Tu� przy g�adkiej, czarnej barierze.
Aby przerwa� narastaj�ce milczenie, obj�� j� i u�o�y� na wznak. I tak le�eli, twarz� przy twarzy, dziel�c si� oddechem, jak to ju� kiedy� robili i jak robi� to z ni� Utliff w dniach, zanim si� zu�y�.
Czu�, �e istnieje co� innego, co powinien teraz zrobi�. Ale g�owa niczego mu nie podpowiedzia�a. W ciele natomiast odzywa�y si� jakie� bezimienne impulsy, beznadziejnie radosne lub te� beznadziejnie smutne. Oczy Semary by�y zamkni�te. Co� mu jednak m�wi�o, �e cho� by�a dziwna, odczuwa ten sam zam�t co i on.
Utliff te� go odczuwa�. Kiedy dawniej obaj le�eli przy Semary, Dyak by� tak zaintrygowany tym, co mu chodzi�o po g�owie, �e powiedzia� o tym Utliffowi. Ba� si�, �e tylko on jeden odczuwa t� dziwn�, niejasn� s�odycz; ale Utliff przyzna�, �e on r�wnie�, od st�p do g��w, by� tym uczuciem przepe�niony. Gdy pr�bowali k�a�� si� blisko kobiet swojej grupy, odczucie to istnia�o, ale gdy kontynuuj�c do�wiadczenie po�o�yli si� blisko siebie, odczucie to znik�o tak szybko, �e a� musieli si� roze�mia�.
Dyak le�a� i patrza� w g�r� na drzewa. Na pobliskiej ga��zi zobaczy� cykad�. Ogromna bestia, d�uga jak ludzkie rami�, prawie wp� zgina�a konar, na kt�rym siedzia�a. Cykady by�y dobrym po�ywieniem, ale teraz odczuwa� inny g��d, g��d poza wszelkim g�odem. D�wi�k i dotyk jego �wiata ko�ysa�y go i przepe�nia�y ca�ego.
Semary odezwa�a si� nieoczekiwanie, a g�os jej brzmia� ciep�o w jego uchu:
- Dwie osoby zu�y�y si� dzisiaj, ka�da inaczej. Jedna to Utliff, a druga to Artet. Artet by�a dziewczyn� z mojej grupy. Chrupacz j� dopad�. Wiesz, �e mieszkamy blisko legowiska chrupacza. Powl�k� tam Artet, ale ju� wtedy krew j� opu�ci�a.
- Zapomnia�a� mi o tym wcze�niej powiedzie�?
- W�a�nie sz�am, aby ci to powiedzie�, a wtedy to straszne nasz�o Utliffa. Potem przy twoim ciep�ym ciele zapomnia�am o tym.
Dyak odpar� ponuro:
- Chrupacz przeszed� przez rzek� tam, gdzie woda p�ynie p�ytko. Zwykle jada skrzekacze, widzia�em to cz�sto z naszego wzg�rza. Teraz gdy tu ju� przeszed�, jest za g�upi, aby m�c wr�ci�. Wkr�tce zdechnie z g�odu. Wtedy wszyscy b�d� bezpieczni.
- Nie zdechnie, zanim nas wszystkich nie pozjada. Nie mo�emy z nim by� bezpieczni, Dyak. Musisz mu spu�ci� krew i go zu�y�.
Usiad�, a potem przykucn�� przy niej ze z�o�ci�.
- Niech to zrobi� wasi m�czy�ni. Dlaczego w�a�nie ja? Nasza grupa jest bezpieczna w jaskiniach na wzg�rzu. Chrupacz mnie nie obchodzi. Dlaczego mnie o tym m�wisz, Semary?
Usiad�a r�wnie� i spojrza�a na niego. Strzepn�a li�� z piersi.
- Chc�, aby� ty to zrobi�, poniewa� najbardziej lubi� le�e� przy tobie. Je�eli spu�cisz krew chrupaczowi, to zawsze b�d� le�a�a przy tobie, a nie przy naszych �mierdz�cych m�czyznach. Je�eli nie chcesz tego dla mnie zrobi�, przysi�gam, �e wr�c� do nich.
Chwyci� j� gwa�townie za r�k�.
- Z nikim innym nie b�dziesz tylko ze mn�, Semary! My�lisz, �e boj� si� spu�ci� krew chrupaczowi? Jasne, �e si� nie boj�!
Semary u�miechn�a si� do niego, jak gdyby jego gwa�towno�� sprawi�a jej przyjemno��.
II
Dr Ian Swanwick by� coraz bardziej znudzony i coraz mniej zale�a�o mu na tym, aby to ukrywa�. Kilkakrotnie unosi� oczy znad wizjera i patrza� na siw� g�ow� Grahama Scarfe'a, twarz� i uszami zatopionego w s�siednim wizjerze. Zakaszla� raz czy dwa tak wymownie, �e Scarfe podni�s� g�ow� i spojrza� na niego.
- O, dr Swanwick, zapomnia�em na �mier�... Przecie� pan musi z�apa� powrotny odrzutowiec do Waszyngtonu. Bardzo, bardzo pana przepraszam! Ale, wie pan, jak tylko zaczn� patrze� w wizjer, to zaraz bez reszty poch�aniaj� mnie ich problemy.
- Jestem pewien, �e to pana poch�ania, pan przecie� rozumie ich j�zyk.
- O, to �atwy j�zyk do zrozumienia. Bardzo prosty. Kilka s��w, wie pan. Nie ma koniugacji ani deklinacji. Wcale nie jestem specjalist� od j�zyk�w. Mieli�my ju� tutaj wielu takich, �e wspomn� cho�by wielkiego profesora Reardona, s�awnego etymologa... Ja jestem po prostu... w g��bi duszy jestem po prostu modelarzem. Zacz��em si� tym zajmowa�, jak mia�em osiem lat. Zbudowa�em model starej, parowej lokomotywy American Acheson, Topeka i Santa Fe tak, jak wygl�da�a w pierwszych latach ubieg�ego stulecia.
G��wnie po to, aby nie musie� o tym dalej s�ucha�, dr Swanwick powiedzia�:
- No c�, z tridioram� uda�o si� panu znakomicie.
Kiwaj�c potakuj�co g�ow� Scarfe uj�� teologa pod rami� i odci�gn�� go od rz�du wizjer�w z r�cznym sterowaniem, w stron� balustrady okalaj�cej platform�, na kt�rej stali. Byli bardzo wysoko, tak wysoko, �e odleg�e, strzeliste wie�e Nowej Brazylii wida� by�o w obramowaniu dwu �a�cuch�w g�rskich. Po przeciwnej stronie rozci�ga� si� po�udniowoameryka�ski kontynent, przesycony �arem, z kt�rym klimatyzacja wie�y s�abo dawa�a sobie rad�.
- Je�eli nawet zrobi�em to znakomicie - powiedzia� Scarfe patrz�c w dal ponad balustrad� - to skopiowa�em przecie� tylko o wiele bardziej znakomite dzie�o. Dzie�o samej Natury.
Cichy, starczy g�os Scarfe'a i jego mi�kkie ruchy, kt�rymi ukazywa� rozpo�cieraj�cy si� przed nimi krajobraz, kontrastowa�y ostro z wielkomiejskimi manierami, strojem i energicznym g�osem dr Swanwicka. Ale Swanwick milcza� teraz, patrz�c na pejza� przeci�ty wij�c� si� rzek�. Rzeka p�yn�a z odleg�ych g�r i skr�ca�a u st�p wzg�rza, na kt�rym si� znajdowali.
- Zrobi� pan dobr� kopi� - powiedzia� wreszcie. - Tridioram� zdumiewaj�co przypomina rzeczywisto��.
- By�em pewien, �e pan to doceni, doktorze Swanwick. Zw�aszcza pan - powiedzia� Scarfe chichocz�c przymilnie.
- Dlaczego w�a�nie ja?
- No, wie pan, dzie�o Stw�rcy, pan rozumie... Jako teologa interesuje chyba pana ten aspekt sprawy. Wiem, �e moja kopia jest niczym w por�wnaniu z Jego dzie�em.
Znowu zachichota�, zmieszany, �e nie uda�o mu si� wywo�a� porozumiewawczego u�miechu ze strony Swanwicka.
- Teologia niekoniecznie musi ��czy� si� z sentymentalnym uwielbieniem dla Wszechmog�cego. Laicy nie mog� zrozumie�, �e teologia jest nauk� zajmuj�c� si� faktami i zjawiskami religijnymi. Jak ju� powiedzia�em, podziwiam kunszt pa�skiego modelarstwa i spos�b, w jaki skopiowa� pan prawdziwy krajobraz, ale to wcale nie oznacza, �e to pochwalam.
Kiwaj�c g�ow� w spos�b charakterystyczny dla ludzi starych, Scarfe przys�uchiwa� si� chwil� graniu cykad, a potem powiedzia�:
- By� mo�e �le mnie pan zrozumia�, kiedy m�wi�em, �e pan to doceni. Mia�em na my�li, �e tridiorama mo�e da� wam, tam, w Kolegium Teologicznym �w. Benedykta, szans� studiowania po waszej w�asnej linii kontrolowanego eksperymentu, jak to ju� mia�o miejsce u antropolog�w, paleontolog�w, zoolog�w, prehistoryk�w i B�g wie kogo jeszcze. Mia�em na my�li to, �e...
Scarfe by� cz�owiekiem prostym i zbija�a go z tropu pewno�� siebie tego cz�owieka, kt�ry jak zd��y� wyczu�, zdecydowanie go nie lubi�.
- Mam na my�li - ci�gn�� - �e to co si� dzieje w tej ca�ej tridi, ma co� chyba wsp�lnego z nami, lud�mi, nie?
- Przykro mi, ale nie rozumiem pana, panie Scarfe.
- Pisa�em ju� o tym w li�cie do pana, zapraszaj�c pana do nas. Czy nie zechcia�by pan zobaczy�, jak ci prymitywni ludzie, kt�rych tutaj mamy, radz� sobie z religi�? Przyznaj�, �e jak dot�d, �adnej jeszcze nie stworzyli - �adnego mitu nawet - ale ju� to samo w sobie jest chyba dosy� znamienne.
Swanwick opar� si� o balustrad�.
- Zwa�ywszy, �e pa�skie ludziki s� sztuczne, ich odczucia absolutnie nie interesuj� �w. Benedykta. Badamy wy��cznie stosunki mi�dzy Bogiem a lud�mi, a nie mi�dzy lud�mi i modelami. To stwierdzenie, obawiam si�, b�dzie z naszej strony ostatecznym werdyktem po raporcie, kt�ry z�o�� w Radzie. Mo�emy nawet umie�ci� dodatkow� uwag� o nieetyczno�ci tego eksperymentu.
Ta uwaga dotkn�a Scarfe'a do �ywego.
- Mamy wystarczaj�co wielu innych sympatyk�w, prosz� pana. Je�eli pan to tak odczuwa, to wie pan... Do nas przychodz� ludzie z ca�ego �wiata. Sztuczne �ycie umiemy ju� stwarza� od dwudziestu kilku lat, ale po raz pierwszy metod� t� zastosowali�my dla stworzenia ludzi pierwotnych. Bardzo si� dziwi� pa�skiemu stanowisku. I to w tak o�wieconych czasach! Mam nadziej�, �e pan wie, jak stwarzamy tych magdale�czyk�w, iguanodony, te ma�e campsognathii i alozaury? Swanwick ruszy� w kierunku wind, zanim jeszcze da� odpowied�. Jedn� z tych wind wjechali przedtem na platform�. Scarfe by� zmuszony mu towarzyszy�.
- Po rosyjsko-ameryka�skim eksperymencie rozdzia�u gamet w roku 2070 - m�wi� beznami�tnie Swanwick - nie trzeba by�o d�ugo czeka�, by najpierw indywidualne chromosomy, potem indywidualne geny, a� wreszcie pe�ne znaczenie porz�dku liniowego gen�w zosta�o ostatecznie zrozumiane i zaklasyfikowane. Sztuczne �ycie stworzono z powodzeniem ju� kilkadziesi�t lat przedtem. Te prymitywne �synt�ycia� wykorzystywano dla uzyskania po��danych informacji genetycznych. Potem by�o ju� mo�liwe stosowanie tych informacji w konstrukcji �synt�y� o dowolnej kombinacji gen�w. Jak pan widzi, troch� znam literatur�.
- Nigdy w to nie w�tpi�em - powiedzia� pokornie Scarfe. Gdy weszli do windy, doda�: - Ale dopiero Elroy odkry�, �e analizy genetyczne wygas�ych gatunk�w mo�na przeprowadzi� z ich ko�ci - nawet kopalnych - i to umo�liwi�o stworzenie projektu tridioramy. Najpierw uda�o mu si� uzyska� wz�r genetyczny iguanodona. Po roku ju� sprzedawa� �ywe iguanodony do wszystkich ogrod�w zoologicznych na �wiecie. Czy pan to uwa�a za nieetyczne, doktorze Swanwick?
Pewnie tak.
- Nie, nie uwa�am. Dopiero kiedy Elroy wyprodukowa� pierwotnych m�czyzn i kobiety w taki sam spos�b jak iguanodony, organizacje religijne objawi�y dla tej sprawy zainteresowanie.
Zjechali ju� na d�. Znale�li si� na zewn�trz komory mieszcz�cej tridioram�. Kiedy drzwi windy si� otworzy�y, wyszli, obydwaj zadowoleni z faktu, �e oto wreszcie si� rozstaj�.
Spotkanie by�o nieudane od pocz�tku. Swanwick by� abstynentem, obiad w kantynie marny, a wzajemna antypatia, kt�rej �aden z nich nie chcia� przezwyci�y�, wzrasta�a z ka�d� chwil�.
Chc�c wizyt� zako�czy� weso�ym akcentem, Scarfe powiedzia�:
- No c�, je�eli nawet obrazili�my Stw�rc�, to i tak w niewielkim stopniu. Starali�my si� bowiem jak najbardziej zredukowa� wymiary eksperymentu.
Znowu zachichota� zwyci�sko, a by� to �miech, kt�remu trudno si� by�o oprze�. Specjalnie wystudiowany, niski w tonacji, mia� wyra�a� ocen� w�asnej dziwno�ci, a zarazem podziw dla �wiata. Ten �miech wszystkich rozbraja�, ale teolog pozosta� na� nieczu�y.
- Pan rozumie, co ja mam na my�li. Rozmiary, podobnie jak wszystkie inne fizyczne czynniki, kontrolowane s� przy pomocy gen�w - powiedzia� Scarfe, a jego wychud�e policzki zarumieni�y si� lekko. - Tak wi�c zredukowali�my rozmiar naszych egzemplarzy. To rozwi�zuje szereg problem�w i upraszcza spraw�.
- Ciekaw jestem, czy ci magdale�czycy podobnie si� na to zapatruj� - powiedzia� na to Swanwick. Wyci�gn�� lodowat� d�o� i podzi�kowa� Scarfe'owi za go�cinno��. Odwr�ci� si� na pi�cie i poszed� energicznym krokiem wprost na lotnisko, gdzie czeka� na niego odrzutowiec Instytutu �w. Benedykta. Graham Scarfe sta� patrz�c za nim ze zdziwionym wyrazem twarzy. �Zimny typ, nie da si� polubi� - pomy�la�.
Pojawi� si� Tropez, g��wny asystent, i spojrza� na szefa z sympati�.
- Doktor Swanwick to ci�ki orzech do zgryzienia - zaopiniowa�.
Trz�s�c g�ow� Scarfe powoli wraca� do r�wnowagi.
- Nie wolno nam �le m�wi� o s�udze bo�ym, Tropez - powiedzia�. - I zdaje mi si�, �e b�dziemy musieli si� zaj�� kilkoma szczeg�ami dra�ni�cymi takich purytan�w jak Swanwick.
- Wie pan przecie�, �e ka�dego roku dodajemy co� nowego - powiedzia� Tropez. - Robi pan wszystko, co tylko mo�na zrobi�. Przejrza�em cyfry dotycz�ce ilo�ci os�b odwiedzaj�cych Otwart� Galeri� w ci�gu ostatniego miesi�ca. S� one o 12,3% wy�sze od poprzedniego. S�dz� jednak, �e omylili�my si� chyba wprowadzaj�c cykady naturalnej wielko�ci. Niekt�rym ludziom psuje to iluzj�.
- Jeszcze si� nad tym zastanowimy - powiedzia� Scarfe w zamy�leniu.
- Jestem pewien, �e cokolwiek pan zdecyduje, to i tak b�dzie najlepsze - stwierdzi� Tropez. By� przekonany, �e m�wienie takich rzeczy zapewni mu trwa�� posad�.
Scarfe w og�le go nie s�ucha�.
Doszli do drzwi Galerii i otworzyli je. Galeria pe�na by�a ludzi. Poprzez polaryzuj�ce szk�a patrzyli z ciemnego pomieszczenia Galerii na jasno o�wietlon� tridioram� na zewn�trz. Aczkolwiek mieli bardziej ograniczon� widoczno�� ni� specjali�ci, kt�rzy za wy�sz� op�at� ogl�dali z g�ry ca�o�� przez nastawialne szk�a, to jednak by�o w tym co� niepowtarzalnie fascynuj�cego widzie� ten sztuczny �wiat z r�wnego z nim poziomu.
- Zbyt ma�o mamy tu gatunk�w, aby odtworzy� wiarygodny obraz przesz�o�ci �ycia na ziemi - skar�y� si� Scarfe. - Zaledwie pi�� gatunk�w magdale�czyk�w, trzy rodzaje dinozaur�w, iguanodony, campsognathii i alozaury - no i myszy. Nie licz� cykad.
- Laboratoria Elroya zbyt du�o ka�� sobie p�aci� za �synt�ycia� - powiedzia� Tropez. - Konstruujemy przecie� tak szybko, jak tylko to jest mo�liwe. A zreszt�, magdale�czycy s� najwi�ksz� atrakcj�. Dla nich g��wnie wal� tu te t�umy. Mamy ich teraz dziesi�ciu. Kosztuj� sporo forsy.
- O�miu - stwierdzi� sucho Scarfe. - Jednego zjad� alozaur, a drugi si� roz�o�y�. Nie jeste� w kursie spraw, Tropez. Za du�o czasu sp�dzasz w kasie.
Zamkn�wszy w ten spos�b usta asystentowi, kiwn�� g�ow�, odwr�ci� si� i odszed� w kierunku windy.
Martwi� go rozpad ma�ych figurek; nie m�g� oprze� si� podejrzeniu, �e Laboratoria Elroya celowo ograniczaj� ich �ywotno��, aby zwi�kszy� obroty. Oczywi�cie metoda nie by�a jeszcze w pe�ni doskona�a. �Synt�ycia� stwarzane od razu w postaci ca�kowicie dojrza�ej i niestarzej�cej si�. W pewnej chwili po prostu zu�ywa�y si� i rozpada�y na sk�adniki. Z czasem na pewno to ulepsz�. Ale pracownicy Elroya nie byli tym zainteresowani i nie spieszyli si� z odpowiadaniem; na listy, kt�rymi ich zasypywa�.
Je�eli mia�o kiedy� doj�� do prawdziwego post�pu, nale�a�oby przedtem zlikwidowa� monopol Elroya.
Scarfe wje�d�a� wind� w g�r�, my�l�c o zacisznej platformie obserwacyjnej. Lubi� przygl�da� si� naukowcom przy pracy, patrze�, jak notuj�, rejestruj�. Odnosili si� do niego z szacunkiem. A mimo wszystko �ycie by�o bardzo skomplikowane, pe�ne zawi�ych, nieprzyjemnych problem�w, o kt�rych nigdy nie mo�na by�o z nikim podyskutowa�... na przyk�ad o tym, jak w�a�ciwie nale�y post�powa� z takimi lud�mi jak Swanwick. Dokuczliwy g�upek, Scarfe zastanawia� si�, jak to ju� czyni� wielekro�, nad tym, czy nie by�oby lepiej by� jednym z tych ludzik�w zamkni�tych w tridioramie. I pomy�le� tylko, �e oni nie maj� �adnych problem�w natury seksualnej! Uspokoi� si� przypomniawszy sobie, �e on sam, prawd� m�wi�c, te� ju� ich nie ma. Ale kiedy�... Podczas gdy ci magdale�czycy...
Skomplikowana nowoczesna technologia umo�liwia�a stworzenie �ycia, ale �ycie to nie by�o w stanie samo si� powieli�. Mo�e dojdzie kiedy� i do tego. Na razie jeszcze nie. Tam, w g��bi komory, ma�ym magdale�czykom nie by�o dane pozna� procesu reprodukcji, nigdy nie b�d� mieli seksualnych zmartwie�.
- Odnosz� wra�enie, �e stworzyli�my w sumie co� w rodzaju Raju - mrukn�� sam do siebie Scarfe, patrz�c przez najbli�szy, wolny wizjer. Jego stary, ale praktyczny umys� uku� nowe, atrakcyjne has�o reklamowe dla swego przedsi�wzi�cia, has�o, kt�re niczym nie obrazi naukowej klienteli, a r�wnocze�nie przyci�gnie ��dn� sensacji publiczk�. �Zagubione szczepy w kieszonkowym Raju�... �Wszyscy we Wszystkim�...
Poprawi� ostro�� wizji chc�c sprawdzi�, gdzie si� podzia�a ta ma�a dziewczynka, kt�r� si� szczeg�lnie interesowa�.
Patrz�c na ni� przez binokular i s�uchaj�c jej cienkiego g�osiku w s�uchawkach mo�na by�o sobie wyobrazi�...
III
Sztuczne s�o�ce zachodzi�o nad �wiatem tridioramy.
Dyak i Semary sko�czyli w�a�nie je��. Napotkali le��c� na ziemi jedn� z ogromnych cykad i Dyak uci�� jej g�ow�. Kiedy ju� si� najedli do syta, wskoczyli do rzeki, aby rozlu�ni� zesztywnia�e cz�onki. Teraz szli dalej, ale du�o ciszej, gdy� byli ju� blisko legowiska wielkiego chrupacza.
W oddali Dyak zobaczy� barier�. To by� koniec �wiata. Jutro stamt�d wzejdzie s�o�ce. Teraz, kiedy �wiat�o by�o mniej jaskrawe, zdawa�o mu si�, �e widzi ogromne twarze, podobne do ludzkich, patrz�ce na niego zza bariery.
Roze�mia� si� z g�upich rzeczy, kt�re l�g�y mu si� w g�owie.
�cie�ka stawa�a si� coraz mniej wygodna, g�rowa�y nad nimi wielkie g�azy, trzy- lub czterokrotnie wy�sze od nich. W takim otoczeniu zwinny chrupacz �atwo m�g� ich dopa��. Dyak zatrzyma� si� i uj�� d�o� Semary.
- Semary, musisz tutaj poczeka�. Ja p�jd� dalej. Odnajd� wielkiego chrupacza i zabij� go moim no�em. Potem wr�c� do ciebie.
- Boj� si�, Dyak!
- Nie b�j si�! Gdyby potw�r pobieg� w twoj� stron�, wtedy ci� uprzedz�, a ty wczo�gaj si� w szczelin� mi�dzy tymi dwiema ska�ami, gdzie chrupacz nie dojdzie. Tam si� zwi� w k��bek i zas�o� sobie oczy.
- Boj� si� bardziej o ciebie ni� o siebie. Za�mia� si�.
- Kiedy tu wr�c�, to ci� wezm� i... bardzo mocno u�cisn�. Uczyni� to przed odej�ciem, tul�c jej nagie cia�o do siebie i czuj�c zn�w co� dziwnego, czego nie umia� nazwa�. Potem odwr�ci� si� i znikn�� mi�dzy ska�ami.
Wytropienie dinozaura zaj�o mu zaledwie kilka minut. Dyak zna� zwyczaje zwierz�t. O wschodzie s�o�ca i wieczorem zawsze by�y niespokojne.
Us�ysza�, jak wielki zwierz ha�a�liwie porusza si� w g�szczu krzak�w. Skoro tylko dostrzeg� b�ysk zielonkawej sk�ry, wdrapa� si� na jeden z wi�kszych g�az�w i spogl�da� ukradkiem zza jego wierzcho�ka.
Chrupacz spoczywa� na ods�oni�tym fragmencie ska�y, leniwie bij�c ogonem. Dla Dyaka by�a to ogromna bestia, trzy razy wi�ksza od niego. �eb mia�a wielki i okrutny, stworzony g��wnie dla pomieszczenia masywnych szcz�k. Przyci�ni�ty w tej chwili do ska�y tu��w m�g� by� wzorem funkcjonalno�ci. Zwierz� mia�o dwie pary ko�czyn, wielkie tylne, na kt�rych szybko biega�o, i przednie - zako�czone ogromnymi szponami. Potw�r by� przera�aj�cy nawet z zamkni�tymi szcz�kami, gdy nie by�o wida� k��w.
Chrupacza nie�atwo by�o w tej chwili upolowa�. Le�a� na jednym boku, niezdarnie podkurczywszy tylne nogi, wystawiaj�c na s�o�ce poka�n� cz�� ��tawego podbrzusza. Po chwili obr�ci� si� grzbietem do s�o�ca. Potem zn�w si� przekr�ci� i le�a� bez ruchu. Otworzy� paszcz� i zia�, ods�aniaj�c wielkie k�y. Wci�� niezadowolony przesun�� si� w cie� i leg� tam nieruchomo, tylko puls bi� mu w gardle jak nie prze�kni�ty k�s.
Dyak wiedzia�, �e bestia d�ugo nie ule�y spokojnie. I rzeczywi�cie, znowu wylaz�a na s�o�ce.
Trac�c przez wi�ksz� cz�� dnia ciep�ot� cia�a, zwierz w�a�nie regenerowa� ciep�o, by ochroni� si� przed stosunkowo ch�odn� noc�. Rano zn�w si� b�dzie wygrzewa�, aby przywr�ci� utracone ciep�o, przechodz�c z wolna ze stanu odr�twienia do pe�nej aktywno�ci, a potem ruszy na �owy. Jak u wszystkich zmiennocieplnych istot, metabolizm alozaura by� �ci�le zwi�zany z zewn�trznymi warunkami termicznymi. By� on zaledwie czym� wi�cej ni� termometrem z k�ami i pazurami. Dla Dyaka sprawa by�a du�o prostsza: stw�r wieczorami bywa� niespokojny.
Po kr�tkiej chwili ponownego przebywania w cieniu, chrupacz wr�ci� na ska��, do ciep�a. Dyak zsun�� si� z g�azu. Widzia� ju� to, co chcia� zobaczy�. Chrupacz cz�sto nabiera� ch�tki do dziecinnych igraszek i gruchota� ogonem drzewa. Po drugiej stronie polanki le�a� spory kawa� ga��zi. Dyak dotar� tam obchodz�c ska�� dooko�a. Zaostrzy� ga��� no�em. Narz�dzie by�o prymitywne, ale odpowiada�o jego potrzebom.
Wepchn�� zaostrzon� ga��� za pas, kt�ry nosi� na biodrach. Wdrapa� si� na drzewo i sun�� po konarze stercz�cym dok�adnie nad chrupaczem. Szkoda tylko, �e s�o�ce �wieci�o mu prosto w oczy.
Nie wzi�� tego pod uwag�. S�o�ce by�o ni�ej ni� przypuszcza� i nale�a�o si� po�pieszy�. Wyci�gaj�c n� spojrza� w d�, na chrupacza - i stwierdzi�, �e zwierz patrzy prosto na niewielkie zwierz� u�o�y�o si� wreszcie w wygodnej pozycji przywieraj�c brzuchem do ska�y i opieraj�c �eb na przednich �apach. Jaki� szmer na drzewie zwr�ci� uwag� zwierz�cia. Obr�ci�o wi�c wzrok ku g�rze, przepatruj�c ga��zie dwojgiem przera�aj�cych ��tych �lepi.
Chocia� potw�r biega� bardzo szybko, Dyak wiedzia�, �e refleks mia� bardzo sp�niony. Nim si� poruszy�, Dyak zd��y� skoczy� w d�.
Wyl�dowa� na skale na pi�tach, tu� ko�o szyi potwora. D�wigaj�c si� jaszczur uni�s� �eb i otworzy� paszcz�. Dyak rzuci� si� naprz�d z zaostrzonym ko�em i wbi� go mocno mi�dzy rozwarte szcz�ki.
Uskoczy� natychmiast, bo ju� szpony wyci�ga�y si� po niego. Po chwili chrupacz sta� na nogach. Dyak zrobi� unik i skoczy�. Chwyci� potwora za szyj� i uwiesi� si� na niej. Zwierz zacz�� si� cofa� i miota�, g�ucho warcz�c w g��bi gardzieli. Zaci�ni�tymi r�kami Dyak wyczuwa� wibracj� sk�ry od tego strasznego charkotu. �wiat zawirowa� mu w oczach, ale trzyma� si� mocno, maj�c nadziej�, �e gro�ny ogon nie zmiecie go na ziemi�.
Mimo ca�ej grozy chwili, wiedzia�, �e gdy spadnie, to ju� po nim. Dyak mia� okazj� stwierdzi�, �e zaostrzony konar spe�ni� swoje zadanie. Szcz�ki chrupacza by�y rozkleszczone; ga��� wbi�a si� g��boko i potw�r po�ow� si�y trwoni� na usuni�cie tego klina. Przednie �apy dar�y pysk na strz�py, krew la�a si� strumieniami.
Trzymaj�c si� obydwiema r�kami Dyak przesun�� si� po karku swego wierzgaj�cego wierzchowca i zaj�� bardziej dogodn� pozycj�. Chrupacz, rycz�c w�ciekle, skoczy� w g�r�, straci� r�wnowag� na �liskim g�azie, po�lizn�� si� i upad� zadem w krzaki.
Dyak upad� razem z nim, ale wykorzysta� t� chwil�, by jednym ramieniem mocno �cisn�� potwora za gard�o i wyci�gn�� n�. Uderzy�, kiedy zwierz skoczy� w g�r� i zn�w upad� w poszycie krzak�w. Ostrze przeszy�o jedno z p�on�cych ��tych �lepi.
Gdy b�l targn�� wszystkimi mi�niami potwora, Dyak zosta� odrzucony jak z procy. Leg� p�przytomny w krzakach, z trudno�ci� �api�c powietrze. Chrupacz wy� z b�lu i w�ciek�o�ci i wali� w ska�� zranion� g�ow�.
Wiedz�c, �e je�eli teraz si� nie zdecyduje, to nigdy wi�cej nie b�dzie mia� okazji, Dyak wygramoli� si� z krzak�w, przemkn�� ko�o grzmoc�cego ogona i skoczy� potworowi na �eb. Nie wierzy� w mo�liwo�� przebicia opancerzonej sk�ry, ale oko by�o odpowiednim celem.
Ruchem podobnym do skoku w wod� rzuci� si� na zdrowe oko chrupacza. Ca�� si�� prawego ramienia g��boko d�gn�� no�em w pulsuj�c� ga�k�, wk�adaj�c w ten cios ca�� pasj� swego �ycia. I wtedy dosi�gn�� go ogon chrupacza.
Kiedy odzyska� przytomno��, spostrzeg�, �e tkwi wbity g�ow� w krzew rododendronu. Min�a d�u�sza chwila, nim zebra� tyle si�, by m�c si� stamt�d wydosta�. By� ca�y pokaleczony i czu� t�py b�l w ramieniu, tam gdzie dosi�gn�� go ogon chrupacza. Ale by� �ywy i ju� si� zmierzcha�o.
Chrupacz le�a� po�rodku wielkiej po�aci zniszczonej ro�linno�ci i zrytej ziemi. Ogon wci�� jeszcze porusza� si�, ale zwierz by� ju� unieszkodliwiony. Cios no�a dosi�gn�� m�zgu.
Dyak wdrapa� si� powoli na szczyt najbli�szego g�azu. Niebo krwawi�o zachodem, jak ka�dego wieczoru, a czerwie� odbija�a si� w rzece, tak �e woda wygl�da�a jak krew. Przy�o�y� d�o� do ust i zacz�� wo�a� Semary.
Pierwsze zawo�anie by�o ciche i skierowane tylko do niej. Ale potem gwa�townie u�wiadomi� sobie, �e �yje, i dumnie spojrza� na ogromnego zwierza, kt�rego on - on sam! zniszczy�. Przepe�nia�a go rado��. Nie zwa�aj�c na b�l, podni�s� do ust tak�e lew� d�o� i zacz�� wydawa� okrzyki, kt�re szerokim echem rozesz�y si� po dolinie. Okrzyki ros�y i ros�y, i by�y coraz przenikliwsze. Rozpiera�a go duma.
Nie przesta� nawet wtedy, gdy na polan� wbieg�a Semary i stan�a podziwiaj�c powalonego potwora.
�wiat musi pozna� jego zwyci�stwo! By�o to wielkie zwyci�stwo, na skal� �wiata, kt�ry mia� rozmiary sto�owego blatu.
Prze�o�y� z angielskiego Marek Wagner
Isaac Asimov - Martwa przesz�o��
Doktor Arnold Potterley by� profesorem historii staro�ytnej. Samo w sobie nie by�o to niebezpieczne. Dopiero fakt, �e wygl�da� jak profesor historii staro�ytnej, zmienia� do niego stosunek otoczenia.
Thaddeus Araman, kierownik katedry na Wydziale Chronoskopii, by� mo�e podj��by odpowiednie kroki, gdyby doktor Potterley by� w�a�cicielem wydatnej kwadratowej szcz�ki, oczu miotaj�cych b�yskawice, orlego nosa i szerokich bar�w.
Tymczasem po drugiej stronie jego biurka siedzia� potulny osobnik, kt�rego wyblak�e niebieskie oczy spogl�da�y rzewnie z obu stron sp�aszczonego guzikowatego nosa, a ma�a schludnie ubrana posta� wydawa�a si� nosi� nalepk� �flaki z olejem�, od ciemnych przerzedzonych w�os�w poczynaj�c i ko�cz�c na starannie wyczyszczonym obuwiu.
Araman spyta� uprzejmie:
- Czym mog� panu s�u�y�, doktorze Potterley?
Doktor Potterley odpar� �agodnym, stonowanym g�osem, kt�ry idealnie pasowa� do ca�ej jego osoby:
- Przyszed�em do pana, sir, poniewa� jest pan najwa�niejsz� osobisto�ci� w dziedzinie chronoskopii.
Araman u�miechn�� si�.
- No, nie jest to ca�kiem �cis�e. Nade mn� jest jeszcze �wiatowy Pe�nomocnik d/s Bada�, a nad nim Sekretarz Generalny ONZ. A nad nimi obydwoma, rzecz jasna, s� suwerenne narody �wiata.
Doktor Potterley potrz�sn�� g�ow�.
- Oni nie interesuj� si� chronoskopi�. Przyszed�em do pana, gdy� od dw�ch lat staram si�, by mi zezwolono na zastosowanie wejrzenia wstecznego - to znaczy chronoskopii - w zwi�zku z moimi badaniami nad staro�ytn� Kartagin�. Nie mog� uzyska� takiego zezwolenia. Przyznany mi fundusz badawczy jest w porz�dku. W moim sposobie rozumowania nie ma �adnych nieprawid�owo�ci, a...
- Pewien jestem, �e nie chodzi tu o nieprawid�owo�ci - odpar� uspokajaj�co Araman. Przerzuci� cienkie kopie w skoroszycie opatrzonym nazwiskiem Potterleya. Kopie by�y wykonane przez Multivac, kt�rego obszerna pami�� magazynowa�a wszelkie dane dotycz�ce wydzia��w. Po zapisaniu danych w pami�ci maszyny, kopie mog�y by� zniszczone, a nast�pnie odtworzone na zawo�anie w ci�gu kilku minut.
Podczas gdy Araman przewraca� kartki, Potterley ci�gn�� �agodnym, monotonnym g�osem:
- Musz� podkre�li�, �e jest to zagadnienie bardzo istotne. Kartagina to staro�ytny komercjalizm podniesiony do zenitu. Przedrzymska Kartagina by�a najbli�szym staro�ytnym odpowiednikiem przedatomowej Ameryki, przynajmniej co si� tyczy handlu, rzemios�a i businessu. Kartagi�czycy byli najodwa�niejszymi �eglarzami i odkrywcami przed pojawieniem si� Wiking�w, znacznie lepszymi ni� przereklamowani Grecy. Warto by pozna� Kartagin�, tym bardziej �e posiadane przez nas wiadomo�ci s� zaczerpni�te z dzie� jej najzacieklejszych wrog�w - Grek�w i Rzymian. Kartagi�czycy nigdy nie napisali nic w swej obronie, a je�li nawet, to pisma si� nie zachowa�y. W rezultacie stali si� pokazowymi czarnymi charakterami historii, chyba nies�usznie. Wejrzenie wsteczne mo�e sprostowa� to mniemanie.
Potterley m�wi� d�ugo i z przekonaniem.
- Musi pan zda� sobie spraw�, doktorze Potterley - przerwa� mu Araman, dalej wertuj�c kopie - �e chronoskopia, czy te� jak pan woli, wejrzenie wsteczne, jest procesem bardzo skomplikowanym.
Potterley zmarszczy� brwi.
- Przecie� ja prosz� tylko o pewne wybrane obrazy czas�w i miejsc, kt�re wska��.
Araman westchn��.
- Uzyskanie kilku obraz�w, czy cho�by nawet jednego, jest nies�ychanie subteln� sztuk�. To kwestia ostro�ci, uchwycenia odpowiedniego obrazu na wizji i zatrzymania go. To r�wnie� kwestia synchronizacji d�wi�ku, co ju� wymaga ca�kowicie niezale�nych obwod�w.
- Chyba m�j cel jest wystarczaj�co wa�ny, by usprawiedliwi� tak znaczny wysi�ek.
- Ale� oczywi�cie. Niew�tpliwie - odpar� szybko Araman. Negowa� wag� czyich� bada� by�oby niewybaczalnym pogwa�ceniem zasad dobrego wychowania. - Musi pan jednak zrozumie�, ile czasu zabiera uzyskanie najprostszego bodaj obrazu. Poza tym do chronoskopu jest bardzo du�a kolejka, a jeszcze wi�ksza do Multivaca, kt�ry kieruje nami podczas manipulowania zespo�em przyrz�d�w steruj�cych.
Potterley poruszy� si� niespokojnie.
- Czy doprawdy nie mo�na nic zrobi�? Przez dwa lata...
- Kwestia pierwsze�stwa, sir. Przykro mi. Mo�e papierosa?
Historyk odskoczy� gwa�townie us�yszawszy t� propozycj� i rozszerzonymi oczami wpatrywa� si� w podsuni�t� mu paczk�. Araman, zdumiony, cofn�� paczk�, uczyni� gest jakby chcia� wyj�� z niej papierosa, rozmy�li� si� jednak.
Potterley wyda� westchnienie niek�amanej ulgi, gdy papierosy znikn�y z pola widzenia.
- Czy istnieje jaka� mo�liwo�� zrewidowania tej sprawy i przesuni�cia mnie na jedno z pierwszych miejsc w kolejce? - zapyta�. - Nie wiem, jak to wyja�ni�...
Araman u�miechn�� si�. Ludzie oferowali mu ju� pieni�dze w podobnych sytuacjach, co, rzecz jasna, nie przynosi�o rezultat�w.
- Decyzje w sprawie pierwsze�stwa s� przetwarzane za pomoc� komputera. Wykluczone, bym m�g� je samowolnie zmieni�.
Potterley podni�s� si� sztywno, prostuj�c drobn� posta�.
- A zatem do widzenia, sir.
- Do widzenia, doktorze Potterley. Szczerze �a�uj�. Wyci�gn�� do Potterleya r�k�, kt�r� tamten u�cisn�� kr�tko. Gdy historyk wyszed�, dzwonek naci�ni�ty r�k� Aramana sprowadzi� do pokoju jego sekretark�. Wr�czy� jej skoroszyt.
- Prosz� to od�o�y� ad acta - powiedzia�.
Gdy zn�w pozosta� sam w pokoju, u�miechn�� si� gorzko. Jeszcze jedna pozycja w jego dwudziestopi�cioletniej s�u�bie dla ludzko�ci. S�u�bie poprzez odmow�.
Zreszt� tego faceta �atwo si� by�o pozby�. Niekiedy trzeba si� ucieka� do akademickiej presji lub nawet wycofania dotacji.
Po pi�ciu minutach zapomnia� ju� o doktorze Potterley. Nawet p�niej, wracaj�c my�l� do tej rozmowy, nie pami�ta� �adnego pod�wiadomego sygna�u, kt�ry by go w�wczas ostrzeg� przed niebezpiecze�stwem.
W ci�gu pierwszego roku swej frustracji Arnold Potterley nie do�wiadczy� nic innego pr�cz w�a�nie - frustracji. W nast�pnym jednak frustracja ta zrodzi�a pomys�, kt�ry z pocz�tku przerazi� go, a potem zafascynowa�. Dwie rzeczy powstrzymywa�y go od przekszta�cenia pomys�u w czyn, lecz ani jedna nie uwzgl�dnia�a faktu, �e by� on nad wyraz nieetyczny.
Pierwsz� z nich by�a po prostu nadzieja, �e rz�d udzieli mu w ko�cu zezwolenia i nie b�dzie ju� musia� realizowa� swego pomys�u. Nadzieja ta rozwia�a si� ostatecznie po rozmowie z Aramanem.
Drug� by�a ponura �wiadomo�� w�asnej bezradno�ci. Nie by� fizykiem i nie zna� fizyka, kt�ry m�g�by mu pom�c. Wydzia� Fizyki na Uniwersytecie sk�ada� si� z ludzi maj�cych do dyspozycji poka�ne fur dusze i zag��bionych po uszy w swojej specjalno�ci. W najlepszym razie - nie chcieliby go wys�ucha�. W najgorszym - donie�li, �e uprawia intelektualn� anarchi�, co grozi�oby cofni�ciem podstawowej �kartagi�skiej� dotacji.
Tego nie m�g� ryzykowa�. Jednak�e tylko chronoskopia dawa�a mu mo�no�� kontynuowania pracy i bez dost�pu do niej by� nie mniej poszkodowany, ni� gdyby straci� dotacj�.
Na tydzie� przed rozmow� z Aramanem za�wita�a mo�liwo�� pokonania tej drugiej przeszkody, ale w�wczas nie zwr�ci� na ni� uwagi. Zdarzy�o si� to podczas jednej z herbatek grona profesorskiego. Potterley uczestniczy� w tych spotkaniach, poniewa� uwala� to za obowi�zek, a obowi�zki traktowa� bardzo serio. P�niej jednak zrozumia�, �e nie musi sili� si� na prowadzenie lekkiej konwersacji ani te� na zdobywanie nowych przyjaci�. Wypija� drinka lub dwa, wymienia� par� uprzejmo�ci z dziekanem lub kierownikami katedr, u�miecha� si� zdawkowo do innych i wychodzi� wcze�nie.
Tote� normalnie nie zwr�ci�by uwagi na m�odego m�czyzn�, kt�ry sta� na uboczu milcz�cy i z lekka onie�mielony. Nigdy by mu nie przysz�o do g�owy wszcz�� z nim rozmow�. A jednak splot okoliczno�ci spowodowa�, �e podczas ostatniego spotkania zachowa� si� ca�kowicie wbrew swej naturze. Z rana przy �niadaniu pani Potterley o�wiadczy�a ponuro, �e zn�w �ni�a jej si� Laurel. Tym razem by�a to Laurel doros�a, tyle �e z buzi� trzyletniego dziecka. Potterley pozwoli� wygada� si� �onie. By� czas, �e walczy� z jej ci�g�ym zaabsorbowaniem sprawami przesz�o�ci i �mierci. Rozmowy ani sny nie s� przecie� w mocy przywr�ci� im Laurel. Ale skoro dzia�a to na Caroline Potterley uspokajaj�co, czemu zabrania� jej �ni� i m�wi�?
Tego dnia jednak przyszed�szy na uczelni� poczu�, �e sam jest poruszony bredzeniem Caroline. Laurel doros�a! Ich jedyne dziecko, zmar�e prawie dwadzie�cia lat temu. Zawsze my�la� o niej jako o trzyletniej dziewczynce.
Dzi� natomiast pomy�la�: �Gdyby �y�a, mia�aby ju� prawie dwadzie�cia trzy lata�.
Zacz�� wyobra�a� sobie Laurel jako stopniowo dorastaj�c�. Nie bardzo mu si� to udawa�o.
Spr�bowa� raz jeszcze. Laurel robi�ca makija�. Laurel wybieraj�ca si� na randk� z ch�opakiem. Laurel - podczas ceremonii �lubnej!
A gdy zobaczy� m�odego m�czyzn� trzymaj�cego si� troch� z dala od dostojnego grona profesorskiego, przysz�a mu nagle do g�owy my�l i�cie w stylu Don Kichota - przecie� taki m�odzieniec m�g�by po�lubi� Laurel. Co wi�cej, mo�e ten w�a�nie m�odzieniec...
Laurel mog�aby go pozna� tu na uniwersytecie lub te� kt�rego� dnia na kolacji u nich w domu. Mogliby si� sob� zainteresowa�. Laurel z pewno�ci� by�aby �adna, a i m�odzieniec nie prezentowa� si� �le. Mia� szczup�� stanowcz� twarz, smag�� cer� i swobodne ruchy.
Ulotne marzenie prys�o, a Potterley wci�� jeszcze sta� gapi�c si� na m�odego m�czyzn�, nie jak na kogo� obcego, lecz na ewentualnego zi�cia, kt�rym m�g�by by�, gdyby... Spostrzeg� si� nagle, �e idzie w jego kierunku. By�a to nieomal forma autohipnozy.
Wyci�gn�� r�k�.
- Jestem Arnold Potterley z Wydzia�u Historii. Pan tutaj nowy, prawda?
M�odzieniec wygl�da� na nieco zdziwionego. Bawi� si� szklank�, przek�adaj�c jaz r�ki do r�ki.
- Moje nazwisko Jonas Foster, sir. Jestem nowym wyk�adowc� fizyki. Zaczynam w�a�nie od tego semestru.
Potterley kiwn�� g�ow�. - �ycz� panu mi�ego pobytu u nas i wielu sukces�w.
Na tym si� sko�czy�o. Potterley oprzytomnia� wreszcie, poczu� si� zak�opotany i odszed�. Spojrza� raz jeszcze przez rami�, ale z�udzenie powinowactwa znik�o. Rzeczywisto�� zn�w sta�a si� bardzo realna, a on by� z�y, �e pozwoli� si� op�ta� bredniom �ony.
W tydzie� p�niej, podczas rozmowy z Aramanem, ponownie nawiedzi�a go my�l o m�odym cz�owieku. Wyk�adowca fizyki. Nowy wyk�adowca. Czy� by� w�wczas g�uchy? Czy te� nast�pi�o kr�tkie spi�cie pomi�dzy jego uszami a m�zgiem? Lub mo�e by�a to automatyczna samokontrola wobec zbli�aj�cej si� rozmowy z kierownikiem katedry na Wydziale Chronoskopii?
Rozmowa zawiod�a i oto my�l o m�odym cz�owieku, z kt�rym zamieni� kilka s��w, wstrzyma�a Potterleya od dalszych nalega� o rozwa�enie jego pro�by. Nieomal pragn�� wyj��.
W drodze na uniwersytet, p�dz�c ekspresem auto�yro, prawie marzy� o tym, �eby by� przes�dnym. M�g�by w�wczas pociesza� si� my�l�, �e w tym przypadkowym spotkaniu, pozornie bez znaczenia, by� palec wszechwiedz�cego Losu.
�ycie akademickie nie by�o dla Jonasa Fostera nowo�ci�. D�uga i niepewna walk o doktorat z ka�dego zrobi�aby weterana. Przyczyni�a si� do tego i dodatkowa praca dydaktyczna w charakterze podoktoranckiego stypendysty.
Obecnie by� ju� wyk�adowc�. Godno�ci profesorskie sta�y przed nim otworem. Znalaz� si� w innego rodzaju zale�no�ci od profesor�w.