955

Szczegóły
Tytuł 955
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

955 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 955 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

955 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J�zef Roth Marsz Radetzky'ego Wydawnictwo Literackie Krak�w 1995 prze�o�y�a Wanda Kragen producent wersji brajlowskiej Altix Sp. z o.o. ul. Surowieckiego 12A tel/fax 644-93-77 Warszawa 1997. tw�rca wersji dyskietkowej Beata Witkowska Cz�� pierwsza Rozdzia� pierwszy R�d Trott�w nie nale�a� do starych. Ich dziad otrzyma� szlachectwo po bitwie pod Solferino. By� S�owe�cem. Za przydomek szlachecki wzi�� sobie nazw� swej rodzinnej wsi, Sipolje. Los powo�a� go do spe�nienia niezwyk�ego czynu. On jednak postara� si� o to, by pami�� o nim zagin�a u potom- nych. W bitwie pod Solferino jako m�ody podporucznik dowodzi� plutonem piechoty. Od p� godziny toczy�a si� bitwa. Trzy kroki przed sob� widzia� bia�e plecy swych �o�nierzy. Pierwszy szereg plutonu kl�cza�, drugi sta�. Wszyscy byli w dobrych humorach i pewni zwyci�stwa. Podjedli sobie suto i napili si� w�dki na koszt i ku czci cesarza, kt�ry od wczoraj przebywa� w polu. Tu i �wdzie pada� kto� w szeregu. W mig rzuca� si� Trotta w ka�d� wyrw� i strzela� z karabin�w osieroconych przez zabitych i rannych. To zwiera� przerzedzone szeregi, to znowu wyd�u�a� je i rozci�ga�, na wszystkie strony �le- dz�c wyostrzonym wzrokiem, na wszystkie strony nas�uchuj�c wyt�onym s�uchem. Po�r�d terkotu karabin�w wy�awia�o jego czujne ucho dolatuj�ce niekiedy wyra�nie rozkazy kapitana. Bystre spoj- rzenie przebija�o sin� mg�� przed liniami wroga. Nie strzela� nigdy bez celowania i ka�dy jego strza� trafia�. �o�nierze czuli jego r�k� i wzrok, s�yszeli jego komend� i byli spokojni. Nieprzyjaciel przerwa� bitw�. Przez niesko�czenie d�ug� lini� frontu przebieg� rozkaz: "Zaprze- sta� ognia!" Tu i �wdzie brz�kn�� jeszcze stempel, tu i �wdzie hukn�� jeszcze strza� - pojedynczy i sp�niony. Sina mg�a mi�dzy frontami przetar�a si� nieco. By�o po�udnie. Wojska sta�y teraz w cieple srebrnego, zasnutego chmurami s�o�ca. W tej chwili mi�dzy podporucznikiem a plecami jego �o�nie- rzy zjawi� si� cesarz z dwoma oficerami sztabu generalnego. Zamierza� w�a�nie podnie�� do oczu lor- netk� polow�, kt�r� mu poda� jeden z oficer�w. Trotta wiedzia�, co to znaczy. Je�li nawet nieprzyja- ciel rozpocz�� ju� odwr�t, jego stra� tylna sta�a z pewno�ci� w pogotowiu bojowym, frontem ku Aus- triakom; ten, kto podnosi� do oczu lornet�, dawa� do zrozumienia, �e jest celem godnym strza�u. A ce- lem tym by� m�ody cesarz. Trotta poczu� bicie serca w krtani. Trwoga przed straszn�, nie do pomy�le- nia katastrof�, kt�ra zniszczy�aby jego samego, pu�k, armi�, pa�stwo, ca�y �wiat, p�on�cym dreszczem przebieg�a mu cia�o, kolana ugi�y si� pod nim. I odwieczna z�o�� podw�adnego oficera frontowego na pan�w ze sztabu, wysokich rang�, a nie maj�cych poj�cia o gorzkiej praktyce, podyktowa�a mu �w czyn, kt�ry niezniszczalnymi zg�oskami utrwali� jego nazwisko w historii pu�ku. Obur�cz chwyci� mo- narch� za ramiona, aby go zgi�� ku ziemi. Chwyt by� widocznie za silny. Cesarz upad� natychmiast. Towarzysz�cy mu oficerowie rzucili si� ku padaj�cemu. W tej samej chwili lewe rami� podporucznika Trotty przeszy�a kula nieprzyjacielska - kula wymierzona w serce cesarza. I kiedy cesarz wstawa�, podporucznik osun�� si� na ziemi�. Wsz�dzie, wzd�u� ca�ego frontu, ockn�� si� bez�adny, nieregularny terkot przestraszonych i wyrwanych z drzemki karabin�w. Cesarz, upomniany niecierpliwie przez swych towarzyszy, aby opu�ci� niebezpieczne miejsce, pochyli� si� mimo to nad le��cym i pomny na sw�j cesarski obowi�zek spyta� nieprzytomnego, kt�ry ju� nic nie s�ysza�, o nazwisko. Lekarz pu�ko- wy, podoficer sanitarny i dwaj szeregowcy z noszami nadbiegli skuleni, z pochylonymi g�owami. Sztabowcy poci�gn�li cesarza i sami padli plackiem na ziemi�. - Tutaj, tego podporucznika! - krzykn�� cesarz do zdyszanego lekarza. Tymczasem ogie� ucich� znowu. I podczas gdy chor��y wyst�pi� przed szeregi i dono�nym g�o- sem zapowiedzia�: "Na moj� komend�!", cesarz i oficerowie sztabowi podnie�li si�, sanitariusze ostro�nie przywi�zali rannego podporucznika do noszy i wszyscy skierowali si� na ty�y, w stron� do- w�dztwa pu�ku, gdzie pod �nie�nobia�ym namiotem mie�ci� si� najbli�szy punkt opatrunkowy. Lewy obojczyk Trotty by� zmia�d�ony. Kul�, kt�ra utkwi�a tu� pod lew� �opatk�, wyj�to w obecno�ci Najwy�szego Wodza Armii, w�r�d nieludzkich ryk�w rannego; b�l ocuci� go z omdlenia. Po czterech tygodniach Trotta wyzdrowia�. Gdy wr�ci� do swego garnizonu na po�udniu W�- gier, mia� stopie� kapitana, najwy�sze z odznacze�: Order Marii Teresy, oraz szlachectwo. Nazwisko jego brzmia�o odt�d: kapitan J�zef Trotta von Sipolje. Jak gdyby wymieniono jego w�asne �ycie na nowe, obce, nie na jego miar�, powtarza� sobie co noc przed za�ni�ciem i co rano po obudzeniu si� swoj� now� rang� i tytu�, stawa� przed lustrem i upewnia� si�, �e jego twarz pozosta�a ta sama. Niezr�czna poufno��, z pomoc� kt�rej koledzy usi�o- wali przezwyci�y� dystans, jaki niepoj�ty los stworzy� nagle mi�dzy nim a nimi, oraz w�asne daremne wysi�ki, aby wyst�powa� z dawn� swobod� wobec �wiata, sprawi�y, �e kapitan Trotta straci� r�wno- wag� ducha. Mia� wra�enie, �e skazany jest odt�d na do�ywotnie st�panie w cudzych butach po �lis- kim parkiecie, �e prze�laduj� go potajemne szepty i witaj� niech�tne spojrzenia. Jego dziad by� jeszcze biednym ch�opem, jego ojciec - podoficerem rachunkowym, potem wachmistrzem �andarmerii na po- �udniowych kresach monarchii. Odk�d w utarczce z bo�niackimi przemytnikami straci� oko, �y� jako inwalida wojenny i dozorca parku zamkowego w Laksenburgu, karmi� �ab�dzie, strzyg� �ywop�oty, wiosn� pilnowa� szczodrze�ca, potem bzu przed niepowo�anymi r�kami z�odziei i w pogodne noce zgania� zakochane parki z mi�osiernie ciemnych �awek. Dla syna podoficera ranga zwyk�ego podporucznika piechoty by�a czym� naturalnym i stosow- nym. Ale od uszlachconego i odznaczonego kapitana, kt�ry chadza� w niesamowitym wprost blasku cesarskiej �aski niby w z�otym ob�oku, rodzony ojciec odsun�� si� nagle daleko, a stateczna mi�o��, ja- k� potomek okazywa� rodzicowi, wymaga�a obecnie innego zachowania si� i nowych form stosunku mi�dzy nimi. Od pi�ciu lat kapitan nie widzia� ojca. Ale co drugi tydzie�, gdy wedle niezmiennej ko- lejki przypada�a na niego s�u�ba inspekcyjna, pisa� w wartowni przy s�abym, migotliwym �wietle s�u�- bowej �wiecy kr�tkie listy. Pisa� je po dokonanej inspekcji posterunk�w, gdy w ksi�dze raport�w od- notowa� ju� zmiany warty, a w rubryce "Wypadki szczeg�lne" wpisa� "�adnych" w spos�b tak sta- nowczy i energiczny, �e z g�ry ju� wyklucza� najmniejsz� cho�by mo�liwo�� szczeg�lnych wypad- k�w. Jak przepustki urlopowe i raporty podobne by�y te listy do siebie - wszystkie pisane na ��ta- wych arkuszach kancelaryjnego formatu, z nag��wkiem "Drogi Ojcze!" oddalonym zawsze o cztery palce od g�ry, o dwa od lewego brzegu. Zaczyna�y si� nieodmiennie zwi�z�ym doniesieniem o zdro- wiu pisz�cego, dalej wyra�a�y nadziej�, �e adresat r�wnie� cieszy si� dobrym zdrowiem, i ko�czy�y si� sta�ym zwrotem okre�lonym od nowej linii, nieco bardziej na prawo: "Z g��bok� czci� i powa�aniem Tw�j wierny i wdzi�czny syn J�zef Trotta, ppor." Ale jak teraz, gdy dzi�ki wy�szej randze odpad�a kolejka dy�ur�w, zmieni� form� list�w, raz na zawsze ustalon� i na ca�e �o�nierskie �ycie obliczon�? Jak wsun�� mi�dzy unormowane zdania niezwyk�� wiadomo�� o niezwyk�ej sytuacji, kt�rej samemu nie ogarnia�o si� jeszcze dobrze? Owego cichego wieczora, kiedy po raz pierwszy po swym wyzdro- wieniu kapitan Trotta usiad� przy stole, por�ni�tym i podziobanym scyzorykami znudzonych �o�nierzy, by napisa� list do ojca, od razu poj��, �e poza nag��wek "Drogi Ojcze!" nigdy ju� nie wyjdzie. Opar� wi�c bezp�odne pi�ro o ka�amarz i uskuba� kawa�ek migoc�cego knota, jak gdyby od z�agodzonego �wiat�a �wiecy oczekiwa� jakiego� szcz�liwego pomys�u i stosownego zwrotu, po czym z wolna po- gr��y� si� we wspomnieniach dzieci�stwa, rodzinnej wioski, matki i szko�y kadet�w. Patrzy� na ogromne cienie, rzucane przez drobne przedmioty na nagie, niebiesko tynkowane �ciany, na b�yszcz�- c�, lekko wygi�t� szabl� na haku przy drzwiach i na ciemny halsztuk, zawieszony na gardzie szabli. Ws�ucha� si� w szum lej�cego bez przerwy deszczu, w monotonny werbel kropel spadaj�cych na bla- szany parapet okna. I w ko�cu podni�s� si� z postanowieniem, �e odwiedzi ojca w najbli�szym tygod- niu, po przepisanej audiencji dzi�kczynnej u cesarza, na kt�r� miano go odkomenderowa� za kilka dni. W tydzie� potem, bezpo�rednio z audiencji trwaj�cej zaledwie dziesi�� minut - nie d�u�ej ni� dziesi�� minut cesarskiej �aski, dziesi�� czy dwana�cie odczytanych z akt pyta�, na kt�re z wypi�t� piersi� nale�a�o wyrzuci� z siebie za ka�dym razem, niczym �agodny, lecz mocny wystrza�: "Tak jest, Wasza Cesarska Mo��!" - pojecha� doro�k� do ojca, do Laksenburga. Zasta� starego w kuchni s�u�- bowego mieszkania, bez munduru, przy nie nakrytym, g�adko heblowanym stole, na kt�rym le�a�a granatowa chustka z czerwonym r�bkiem; przed nim sta�a du�a fili�anka dymi�cej, wonnej kawy. S�- kata laga z wi�niowego drzewa wisia�a u sto�u na zakrzywionej r�czce i ko�ysa�a si� lekko. Pomarsz- czony kapciuch z w��knist� machork�, dobrze nabity i na p� otwarty, le�a� obok d�ugiej fajki glinianej - bia�awej, po��k�ej i �ciemnia�ej. Kolor jej odpowiada� barwie siwych krzaczastych w�s�w ojca. Ka- pitan J�zef Trotta von Sipolje sta� w swojskiej, komi�nej atmosferze ubogiej izby, niby b�g wojny, w po�yskuj�cym pasie, w lakierowanym he�mie, kt�ry l�ni� niejako w�asnym czarnym blaskiem, w g�adkich, ogni�cie wyglansowanych butach z b�yszcz�cymi ostrogami, z dwoma rz�dami jarz�cych si� guzik�w na mundurze i w nadziemskiej glorii Orderu Marii Teresy na piersiach. Stary podni�s� si� z wolna, jak gdyby powolno�ci� powitania chcia� zr�wnowa�y� wspania�o�� m�odzie�ca. Kapitan Trotta poca�owa� ojca w r�k�, pochyli� nisko g�ow�, otrzyma� ojcowski poca�unek w czo�o i policzek. - Usi�d�! - rozkaza� stary. Kapitan od�o�y� na bok cz�� swej wspania�o�ci i usiad�. - Gratuluj� - powiedzia� ojciec g�osem zwyczajnym, tward� niemczyzn� s�u��cych w armii S�owian. Wyrzuca� z ust sp�g�oski niby trzask grzmotu, a ko�c�wki obci��a� nieznacznym balansem. Pi�� lat temu jeszcze m�wi� do syna po s�owe�sku, mimo �e ch�opiec rozumia� zaledwie par� s��w w tym j�zyku i nie umia� wym�wi� �adnego. Dzi� jednak u�ycie mowy ojczystej wobec syna, oddalonego ode� tak bardzo �as- k� losu i cesarza, wyda�o mu si� zbyt wielk� poufa�o�ci�. A tymczasem kapitan patrzy� bacznie na usta ojca, aby powita� pierwszy d�wi�k w j�zyku s�owe�skim jak co� znanego, cho� dalekiego, jak utraco- n� ojczyzn�. - Gratuluj�, gratuluj� - powt�rzy� grzmi�co wachmistrz. - Za moich czas�w nie sz�o to tak pr�dko, za moich czas�w jeszcze Radetzky dawa� nam szko��! "To koniec" - pomy�la� kapitan Trotta. Ojca dzieli�a od niego pot�na g�ra wojskowych stopni. - Czy pan ojciec ma jeszcze rakij�? - zapyta� wreszcie, chc�c podkre�li� cho� resztk� rodzinnej za�y�o�ci. Pili, tr�cali si� kieliszkami, zn�w pili, po ka�dym �yku ojciec krztusi� si� i d�ugo kaszla�, si- nia� na twarzy, spluwa� i uspokaja� si� z wolna, wreszcie zacz�� opowiada� najrozmaitsze anegdotki z czas�w w�asnej s�u�by wojskowej, w niew�tpliwym zamiarze pomniejszenia splendoru kariery syna. W ko�cu kapitan podni�s� si�, uca�owa� r�k� ojca, otrzyma� ojcowski poca�unek w czo�o i policzek, przypi�� pas i szabl�, wsadzi� czako na g�ow� i odszed� - z niezachwianym prze�wiadczeniem, �e widzi ojca po raz ostatni w �yciu... Widzia� go po raz ostatni. Pisa� do ojca zwyk�e listy, innych widomych oznak wsp�lnoty nie by- �o mi�dzy nimi. Kapitan Trotta zosta� oderwany od d�ugiego �a�cucha swych przodk�w, ch�op�w s�owe�skich; od niego wzi�� pocz�tek nowy r�d. Kr�g�e lata toczy�y si� jednostajnie, niby spokojny, r�wny bieg k�. Odpowiednio do swego stanu po�lubi� Trotta niezupe�nie ju� m�od�, lecz maj�tn� siostrzenic� swego pu�kownika, c�rk� jakiego� starosty w Czechach zachodnich, sp�odzi� z ni� syna, �y� w spokoju i ciszy ma�ego garnizonu, w zdrowym umiarze wojskowej egzystencji; co rano je�dzi� konno na plac �wicze�, po po�udniu gra� w kawiarni z notariuszem w szachy, oswoi� si� ze sw� rang�, szlachectwem, godno�ci� i s�aw�. Posiada� przeci�tne zdolno�ci wojskowe, co rok na manewrach sk�ada� ich przeci�tne dowody. By� dobrym m�em, nie ufa� kobietom, unika� hazardu, w s�u�bie by� surowy, ale sprawiedliwy - zaci�ty wr�g wszelkiego k�amstwa, niem�skiej postawy, tch�rzostwa, ga- datliwych pochwa� i wyg�rowanych ambicji. By� tak prosty i nienaganny, jak jego lista kwalifikacyjna, i jedynie gniew, kt�ry go niekiedy ogarnia�, pozwoli�by domy�li� si� znawcy ludzkich serc, �e i w du- szy kapitana Trotty ciemniej� czarne otch�anie, w kt�rych drzemi� burze i nieznane g�osy bezimien- nych przodk�w. Ksi��ek nie czyta� �adnych i w duchu �al mu by�o podrastaj�cego syna, kt�ry w�a�nie zaczyna� manipulowa� rysikiem, tabliczk� i g�bk�, papierem, linijk� i liczyd�em i na kt�rego czeka�y ju� nieu- niknione podr�czniki szkolne. Kapitan w tym czasie by� jeszcze pewny, �e jego syn b�dzie r�wnie� �o�nierzem. Nie przysz�o mu w og�le na my�l, �e jaki� Trotta (a� do wyga�ni�cia rodu) m�g�by wy- konywa� inny zaw�d. Gdyby mia� dw�ch, trzech, czterech syn�w - ale �ona jego by�a s�abowita, po- trzebowa�a kuracji i doktor�w, ci��a zagra�a�a jej �yciu - wszyscy zostaliby �o�nierzami. Tak my�la� wtedy jeszcze kapitan Trotta. Przeb�kiwano o nowej wojnie, on by� got�w ka�dego dnia. Tak, dla niego by�o niemal pewne, �e musi pa�� na polu bitwy. Z niezachwian� prostot� uwa�a� �mier� z r�ki wroga za konieczne nast�pstwo wojennej chwa�y. P�ki pewnego dnia nie wzi�� od niechcenia do r�ki pierwszych czytanek szkolnych swego syna. Ma�y sko�czy� w�a�nie pi�� lat i dzi�ki ambicjom matki nauczyciel domowy dawa� mu przedwcze�nie zakosztowa� przykro�ci �awy szkolnej. Kapitan prze- czyta� wierszowan� modlitw� porann� - by�a ona od dziesi�tk�w lat ta sama, pami�ta� j� jeszcze z cza- s�w swego dzieci�stwa. Przeczyta� par� bajeczek: "Cztery pory roku", "Lis i zaj�c", "Kr�l zwierz�t". Potem zajrza� do spisu i znalaz� tytu� czytanki, kt�ra widocznie dotyczy�a jego samego, tytu� bowiem brzmia�: "Franciszek J�zef I w bitwie pod Solferino". Zacz�� czyta�... i musia� usi���. "W czasie bitwy pod Solferino - tak zaczyna�o si� opowiadanie - nasz cesarz i kr�l Franciszek J�zef I znalaz� si� w wielkim niebezpiecze�stwie". Trotta wyst�powa� tam r�wnie�. Ale w jak�e odmiennej postaci! "Monarcha - czyta� - w zapale bitwy wysun�� si� tak daleko do przodu, �e zosta� okolony przez nie- przyjacielsk� konnic�. W tej chwili straszliwego niebezpiecze�stwa pewien m�ody podporucznik przy- cwa�owa� na spienionym kasztanie, wywijaj�c szabl�. Hej�e! Jak g�sto zacz�y pada� razy na g�owy i karki nieprzyjacielskich je�d�c�w!" I dalej: "W��cznia wroga przeszy�a pier� m�odego bohatera, ale wi�kszo�� nieprzyjaci� pad�a ju� pod jego ciosami. Z nag� szpad� w d�oni m�ody i nieustraszony mo- narcha odpiera� z �atwo�ci� coraz s�absze natarcie. W�wczas to ca�a jazda nieprzyjacielska dosta�a si� do naszej niewoli. M�ody podporucznik za� - J�zef von Trotta brzmia�o jego nazwisko - otrzyma� najwy�sze odznaczenie, jakie nasza ojczyzna ma dla swych bohaterskich syn�w: Order Marii Teresy". Kapitan Trotta z ksi��k� w r�ce poszed� do ma�ego sadu za domem, gdzie w pogodne dni prze- siadywa�a zwykle jego �ona, i poblad�ymi ustami, dr��cym g�osem zapyta� j�, czy zna ow� haniebn� czytank�. Z u�miechem skin�a g�ow�. - Ale� to k�amstwo! - krzykn�� kapitan i cisn�� ksi��k� na mokr� ziemi�. - To przecie� czytanki dla dzieci - odpar�a �agodnie �ona. Kapitan odwr�ci� si� do niej ty�em, gniew wstrz�sn�� nim jak burza krzakiem. Wszed� pr�dko do domu, serce trzepota�o mu w piersi: By- �a to pora codziennej gry w szachy. Zdj�� szabl� z wieszaka, jednym gwa�townym ruchem zapi�� pas i d�ugimi, szybkimi krokami wyszed� z domu. Kto go widzia�, m�g� s�dzi�, �e wyrusza, aby po�o�y� trupem zast�p wrog�w. Bez s�owa, z czterema g��bokimi bruzdami na w�skim, bladym czole pod kr�tko przyci�t� czupryn�, przegra� dwie partie szach�w, potem z w�ciek�o�ci� przewr�ci� grzecho- cz�ce pionki i rzek� do swego partnera: - Musz� zasi�gn�� pa�skiej rady. - Pauza. - Pope�niono wobec mnie nadu�ycie - podj�� znowu, spojrza� w b�yszcz�ce okulary notariusza i po chwili zauwa�y�, �e brak mu s��w. Powinien by� przy- nie�� ksi��k�. Z tymi nikczemnymi czytankami w r�ku �atwiej by�oby mu wyja�ni�, o co idzie. - Jakie nadu�ycie? - spyta� prawnik. - Nie s�u�y�em nigdy w konnicy - zacz�� kapitan Trotta, czuj�c jednocze�nie, �e trudno go b�- dzie zrozumie�. - A te bezwstydne skryby pisz� w podr�czniku szkolnym, �e przycwa�owa�em na kasztanie, na spienionym kasztanie, aby ratowa� cesarza, tak pisz�. Notariusz poj�� w lot: zna� ow� czytank� z podr�cznika swoich syn�w. - Niepotrzebnie si� pan przejmuje, panie kapitanie - o�wiadczy�. - Prosz� pami�ta�, �e to ksi��- ka dla dzieci. Trotta spojrza� na niego przera�ony. W tym momencie mia� wra�enie, �e ca�y �wiat sprzymierza si� przeciw niemu: autorzy podr�cznik�w szkolnych, notariusz, w�asna �ona, syn, nauczyciel domowy. - Wszystkie wypadki historyczne - ci�gn�� notariusz - bywaj� przedstawiane w podr�cznikach szkolnych nieco odmiennie. I moim zdaniem, s�usznie. Dzieciom trzeba przyk�ad�w �atwo zrozumia- �ych i zapadaj�cych w pami��. O rzeczywistej prawdzie dowiedz� si� potem. - P�aci�! - zawo�a� kapitan i wsta�. Uda� si� do koszar, zaskoczy� dy�urnego oficera, podporucznika Ammerlinga, z jak�� panienk� w kancelarii, zlustrowa� osobi�cie warty, pos�a� po feldfebla, kaza� dy�urnemu kapralowi zg�osi� si� do raportu, zarz�dzi� zbi�rk� kompanii i musztr� z broni� na podw�rzu. Zmieszani i dr��cy podofice- rowie wykonywali rozkazy. W ka�dym plutonie brakowa�o paru ludzi, nigdzie nie mo�na ich by�o zna- le��. Kapitan Trotta kaza� odczyta� nazwiska. - Nieobecni jutro do raportu - zwr�ci� si� do podporucznika. �o�nierze, zdyszani, wykonywali �wiczenia. Brz�ka�y stemple, miga�y pasy, spocone d�onie chwyta�y z plaskiem metalowe, ch�odne lu- fy, pot�ne kolby uderza�y g�ucho o ziemi�. - Nabij bro�! - komenderowa� kapitan. Powietrze dr�a�o od g�uchego szcz�ku �lepych patron�w. - P� godziny �wicze� w salutowaniu! - pad�a nowa komen- da. Po dziesi�ciu minutach kapitan zmieni� rozkaz. - Kl�knij do modlitwy! - Nieco uspokojony s�ucha�, jak z g�uchym �omotem padaj� twarde kolana na piasek, ziemi� i �wir. Jeszcze by� kapitanem, dow�d- c� kompanii. A tym pismakom ju� on poka�e! Nie poszed� tego dnia do kasyna, nie jad� kolacji, po�o�y� si� spa�. Spa� twardo i bez sn�w. Na- zajutrz przy porannym meldunku przed�o�y� pu�kownikowi kr�tko i w�z�owato swoje za�alenie. Zos- ta�o ono skierowane do wy�szej w�adzy drog� s�u�bow�. Tak rozpocz�o si� m�cze�stwo kapitana J�zefa Trotty von Sipolje, rycerza prawdy. Min�y tygodnie, nim przysz�a odpowied� z Ministerstwa Wojny, �e za�alenie zosta�o skierowane do Ministerstwa Wyzna� i O�wiaty. I znowu min�y tygodnie, zanim pewnego dnia wp�yn�a odpowied� ministra. Brzmia�a ona: "Ja�nie Wielmo�ny i Wielce Szanowny Panie Kapitanie! W za�atwieniu za�alenia JW Pana, dotycz�cego ust�pu Nr 15 w autoryzowanym podr�czniku szkolnym dla austriackich szk� powszechnych i wydzia�owych, zatwierdzonym ustaw� z 21 czerwca 1864 r., napisanym i wydanym przez pp. Profesor�w Weidnera i Srdcny'ego, Pan Minister O�wiaty pozwala sobie najuprzejmiej zwr�ci� uwag� JW Pana na okoliczno��, �e ust�py podr�cznik�w szkol- nych o historycznym znaczeniu, zw�aszcza za� te, kt�re dotycz� osobi�cie Najja�niejszego Pana, Cesa- rza Franciszka J�zefa I, jako te� innych cz�onk�w Domu Cesarskiego, powinny by�, wed�ug ustawy z dnia 21 marca 1840 r., dostosowane do poziomu umys�owego uczni�w oraz odpowiada� przede wszystkim celom pedagogicznym. Ust�p Nr 15, wymieniony przez Ja�nie Wielmo�nego Pana Kapita- na w Jego za�aleniu, zosta� przed�o�ony Jego Ekscelencji, Panu Ministrowi Wyzna� i O�wiaty, i przez niego osobi�cie do u�ytku szkolnego zatwierdzony. W intencji zar�wno wy�szych, jak te� ni�szych w�adz szkolnych le�y, by przedstawi� uczniom Monarchii bohaterskie czyny cz�onk�w armii stosow- nie do dzieci�cego charakteru, fantazji oraz patriotycznych uczu� dorastaj�cej generacji, przy czym prawdziwo�� opisywanych zdarze� nie ulega zmianie, unika si� jedynie tonu osch�ego, niezdolnego do pobudzenia fantazji lub patriotycznych uczu� m�odzie�y. Dla tych i tym podobnych przyczyn, kt�rych tutaj bli�ej nie wy�uszczamy, podpisany uprasza JW Pana najuprzejmiej, by JW Pan zechcia� wycofa� swoje za�alenie". Pismo to podpisa� Minister Wyzna� i O�wiaty. Pu�kownik wr�czy� je kapitanowi z ojcowskim upomnieniem: - Daj ju� spok�j! Trotta wzi�� pismo w milczeniu. W tydzie� potem drog� s�u�bow�, przepisan� regulaminem, poprosi� o audiencj� u J.C. Mo�ci, a w trzy tygodnie potem sta� w pewne przedpo�udnie w Burgu, oko w oko z Najwy�szym Wodzem Armii. - Widzi pan, drogi Trotta - powiedzia� cesarz - ca�a ta sprawa jest do�� nieprzyjemna. Ale obaj nie wychodzimy na niej �le. Daj pan pok�j tej historii! - Wasza Cesarska Mo�� - odpar� kapitan - to jest k�amstwo! - K�amie si� nieraz - potwierdzi� cesarz. - Ja nie mog�, Wasza Cesarska Mo�� - wykrztusi� kapitan. Cesarz zbli�y� si� do niego. By� prawie tego samego wzrostu co Trotta. Spojrzeli sobie w oczy. - Moi ministrowie - zacz�� Franciszek J�zef - wiedz� chyba dobrze, co czyni�. Musz� zda� si� na nich, rozumie pan, drogi kapitanie? - I po chwili doda�: - Jako� to naprawimy, zobaczy pan. Audiencja by�a sko�czona. Ojciec kapitana �y� jeszcze. Ale Trotta nie pojecha� do Laksenburga. Wr�ci� do swego garnizo- nu i poprosi� o dymisj�. Otrzyma� j� w randze majora. Przeni�s� si� do Czech, do ma�ego maj�tku swego te�cia. �aska cesarska nie opuszcza�a go nadal. W par� tygodni potem zawiadomiono go, �e cesarz raczy� wyzna- czy� ze swej prywatnej szkatu�y pi�� tysi�cy gulden�w na studia dla syna swego wybawcy. Jedno- cze�nie otrzyma� Trotta tytu� barona. J�zef Trotta, baron von Sipolje, przyjmowa� dary cesarskie niech�tnie, jak obraz�. Kampani� wojenn� przeciw Prusakom podj�to i przegrano bez niego. Wci�� jeszcze kipia� w nim gniew. Skronie pocz�y mu si� ju� srebrzy�, oczy straci�y blask, krok sta� si� powolny, r�ka ci�ka, a usta jeszcze bar- dziej milcz�ce ni� przedtem. Mimo �e by� m�czyzn� w sile wieku, postarza� si� przedwcze�nie. Wy- gnany zosta� z raju naiwnej wiary w cesarza, w cnot�, prawd� i sprawiedliwo�� i teraz, milcz�c i cier- pi�c, zaczyna� pojmowa�, �e chytro�� zabezpiecza istnienie �wiata, si�� praw oraz blask majestatu. Dzi�ki wyra�onemu przy sposobno�ci �yczeniu cesarza z podr�cznik�w szkolnych monarchii znik�a czytanka Nr 15. Nazwisko Trotta pozosta�o jedynie w anonimowych rocznikach pu�ku. Major �y� odt�d jak nieznany bohater wcze�niej zgas�ej s�awy, podobny do przelotnego cienia, jaki rzuca ukryty przedmiot na jasny �wiat �yj�cych. W dobrach swego te�cia manipulowa� polewaczk� i no�y- cami, podobnie jak jego ojciec w parku laksenburskim; strzyg� �ywop�oty i kosi� traw�, pilnowa� na wiosn� szczodrze�ca, potem bzu przed niepowo�anymi r�kami z�odziei, wymienia� zbutwia�e deski parkanu, oporz�dza� uprz�� i sprz�t gospodarski, kie�za� i siod�a� w�asnor�cznie gniadosze, odnawia� zardzewia�e zamki u bram i furtek, wk�ada� ma�e, strugane kliniki mi�dzy wytarte zawiasy, ca�e dnie sp�dza� w lesie, polowa� na drobn� zwierzyn�, nocowa� u le�niczego, troszczy� si� o kury, naw�z i �niwa, o owoce i kwiaty, parobk�w i wo�nic�. Nieufnie, ze sknerstwem za�atwia� osobi�cie zakupy, spiczastymi palcami wyci�ga� guldeny ze zniszczonej sakiewki sk�rzanej i chowa� j� zn�w na pier- siach. Sta� si� ma�ym ch�opem s�owe�skim. Niekiedy ponosi� go jeszcze dawny gniew i wstrz�sa� nim, jak silna burza wstrz�sa s�abym krzakiem. W takich chwilach bi� parobka i konie, trzaska� z hukiem drzwiami, kt�re sam naprawi�, grozi� wyrobnikom �mierci�, przy obiedzie odsuwa� z w�ciek�o�ci� ta- lerz, po�ci� i warcza�. Obok niego, w osobnym pokoju, �y�a �ona, wiecznie schorowana i s�aba, syn, kt�ry widywa� ojca jedynie przy stole i kt�rego �wiadectwa ogl�da� ojciec dwa razy do roku, bez s�o- wa pochwa�y lub nagany, te��, kt�ry przejada� beztrosko sw� emerytur�, lubi� dziewcz�ta, tygodniami przebywa� w mie�cie i ba� si� zi�cia. Drobnym, starym ch�opem s�owe�skim sta� si� baron Trotta. Wci�� jeszcze dwa razy na miesi�c, p�nym wieczorem, pisywa� przy migotliwym p�omyku �wiecy lis- ty do ojca na ��tawych arkuszach - nag��wek "Drogi Ojcze!" oddalony by� zawsze o cztery palce od g�ry, o dwa od lewego brzegu. Bardzo rzadko nadchodzi�a odpowied�. Niekiedy baron my�la� wprawdzie o tym, aby odwiedzi� ojca. Od dawna ju� z�era�a go t�sknota za starym wachmistrzem, za zacisznym ub�stwem jego s�u�bowej izby, za w��knistym tytoniem i raki- j�. Ale syn obawia� si� koszt�w podr�y, nie inaczej ni� ojciec, dziad i pradziad. Obecnie znowu bli�- szy by� inwalidzie z zamku laksenburskiego ni� przed laty, kiedy w �wie�ej aureoli szlachectwa sie- dzia� w niebiesko tynkowanej kuchni i pi� z nim rakij�. Z �on� nie m�wi� nigdy o swym pochodzeniu; czu�, �e c�rka starej rodziny urz�dniczej z zak�opotan� wynios�o�ci� odnios�aby si� do s�owe�skiego wachmistrza. Nie zaprasza� przeto ojca do siebie. Pewnego razu - by� jasny dzie� marcowy, baron st�pa� ci�ko po zmarz�ych grudach id�c do rz�dcy - parobek przyni�s� mu list z zarz�du zamku w Laksenburgu. Inwalida umar�, zasn�� spokojnie i bezbole�nie w Panu w wieku lat osiemdziesi�ciu jeden. Baron Trotta powiedzia� tylko: - Id� do pani baronowej, niech spakuje moj� walizk�, wieczorem jad� do Wiednia. - Poszed� da- lej, do domu rz�dcy, wypytywa� go o zasiewy, m�wi� o pogodzie, poleci� zakupi� trzy nowe p�ugi, pos�a� w poniedzia�ek po weterynarza, a tego samego dnia jeszcze po akuszerk� do ci�arnej dziewki. Przy po�egnaniu powiedzia�: - M�j ojciec umar�. Jad� na trzy dni do Wiednia - zasalutowa� niedbale i odszed�. Walizka by�a ju� spakowana, zaprz�ono konie do powozu, do stacji by�a godzina jazdy. Prze- �kn�� �piesznie zup� i mi�so, potem powiedzia� do �ony: - Nie mog� je�� nic wi�cej. M�j ojciec by� zacnym cz�owiekiem. Ty nie widzia�a� go nigdy! - Czy to by�o wspomnienie po�miertne? Czy mo�e skarga? - Pojedziesz ze mn� - zwr�ci� si� do wystra- szonego syna. �ona wsta�a, by zapakowa� rzeczy ch�opca. Podczas gdy krz�ta�a si� o pi�tro wy�ej, Trotta powiedzia� do syna: - Teraz zobaczysz swego dziadka. - Ch�opak drgn�� i spu�ci� oczy. Kiedy przybyli, wachmistrz spoczywa� ju� na katafalku, strze�ony przez osiem gromnic metro- wej d�ugo�ci i dw�ch koleg�w-inwalid�w. Le�a� w granatowym mundurze, z trzema l�ni�cymi meda- lami na piersi i z pot�nym, nastroszonym w�sem. Jaka� urszulanka modli�a si� w k�cie obok jedyne- go, zas�oni�tego okna. Widz�c wchodz�cego Trott�, inwalidzi stan�li na baczno��: by� w mundurze majora i mia� Order Marii Teresy. Przykl�kn�� przed katafalkiem, syn pad� na kolana u n�g zmar�ego, przed jego m�od� twarz� stercza�y ogromne podeszwy but�w nieboszczyka. Baron Trotta poczu� po raz pierwszy w �yciu dziwne, ostre uk�ucie w okolicy serca. Jego ma�e oczy by�y suche. Z nabo�nym zak�opotaniem wymrucza� dwa czy trzy "Ojcze nasz", podni�s� si�, pochyli� nad zmar�ym, uca�owa� pot�ne w�siska, skin�� inwalidom i rzek� do syna: - Chod�! - Widzia�e� go? - zapyta�, gdy wyszli z pokoju. - Tak - odpar� ch�opiec. - By� tylko wachmistrzem �andarmerii - powiedzia� ojciec. - W bitwie pod Solferino ocali�em �ycie cesarzowi... Potem otrzymali�my tytu� baron�w. Ch�opiec nie powiedzia� ani s�owa. Pochowano inwalid� na ma�ym cmentarzu laksenburskim, w cz�ci przeznaczonej dla wojsko- wych. Sze�ciu koleg�w w granatowych mundurach nios�o trumn� z kaplicy cmentarnej do grobu. Ma- jor Trotta, w czaku i galowym mundurze; trzyma� ca�y czas r�k� na ramieniu syna. Ch�opiec �ka� g�o�no. Pos�pna muzyka orkiestry wojskowej, �a�osna, monotonna litania ksi�y, dos�yszalna za ka�- dym razem, gdy cich�a muzyka, s�odkawa i lotna wo� kadzid�a przejmowa�y go niepoj�tym, d�awi�- cym b�lem. A d�ugotrwa�e echo salwy, oddanej przez p� plutonu nad otwartym grobem, wstrz�sn�o nim do g��bi. �o�nierskim pozdrowieniem �egnano dusz� zmar�ego, kt�ra sz�a prosto do nieba, ju� na zawsze oderwana od ziemi. Ojciec i syn pojechali z powrotem do domu. W czasie podr�y baron milcza� uparcie. Tylko gdy wysiedli z poci�gu i wsiedli do powozu, oczekuj�cego na nich za ogr�dkiem stacyjnym, powiedzia�: - Nie zapomnij nigdy swojego dziadka! I baron odda� si� znowu codziennym zaj�ciom. Lata toczy�y si� jednostajnie niby cichy, miarowy i niemy bieg k�. Wachmistrz nie by� ostatnim nieboszczykiem, kt�rego major pochowa�. Pogrzeba� najpierw te�cia, w par� lat potem �on�; umar�a cicho, skromnie, bez po�egnania, po ci�kim zapaleniu p�uc. Odda� syna do pensjonatu w Wiedniu i zarz�dzi�, aby nigdy nie zosta� zawodowym �o�nierzem. Pozosta� sam w maj�tku te�cia, w pustym, obszernym domu, gdzie b��ka� si� jeszcze oddech umar- �ych, rozmawia� tylko z le�niczym, rz�dc�, parobkiem i wo�nic�. Coraz rzadziej wybucha� gniewem. Czelad� jednak czu�a jego ci�k� ch�opsk� r�k�, a jego brzemienne gniewem milczenie le�a�o twardym jarzmem na barkach ludzi. Sz�a przed nim trwo�na cisza, jak przed burz�. Dwa razy na miesi�c otrzymywa� przyk�adne listy od swego dziecka, raz na miesi�c odpowiada� zwi�le na ma�ych, oszcz�dnych �wistkach, kt�re odrywa� z margines�w otrzymywanych list�w. Raz do roku, 18 sierp- nia, w dzie� urodzin cesarza, je�dzi� w mundurze galowym do najbli�szego miasta garnizonowego. Dwa razy na rok, w czasie letnich ferii oraz na Bo�e Narodzenie, syn przyje�d�a� do niego w odwie- dziny. W wili� ka�dego Bo�ego Narodzenia syn dostawa� trzy twarde, srebrne guldeny, musia� je kwi- towa� podpisem i nie wolno mu by�o zabra� ich ze sob�. Guldeny w�drowa�y jeszcze tego samego wieczora do kasetki w szufladzie starego. Obok nich le�a�y �wiadectwa syna, m�wi�ce o nienagannej pilno�ci i �rednich, ale zawsze dostatecznych zdolno�ciach. Nigdy nie dostawa� ch�opiec zabawek, kieszonkowego ani ksi��ek, pr�cz przepisanych podr�cznik�w szkolnych. Zdawa� si� nie odczuwa� �adnego braku. Posiada� trze�wy, uczciwy i zdrowy rozs�dek. Jego uboga fantazja podsuwa�a mu jedno tylko �yczenie: aby jak najpr�dzej uko�czy� szko��. Gdy mia� lat osiemna�cie, ojciec w wili� Bo�ego Narodzenia powiedzia�: - Tego roku nie dostaniesz ju� trzech gulden�w. Mo�esz sobie wyj�� z kasetki dziewi�� za po- kwitowaniem. Uwa�aj z dziewczynkami. Wi�kszo�� z nich jest chora. I po pauzie doda�: - Postanowi- �em, �e zostaniesz prawnikiem. Masz jeszcze dwa lata czasu. Ze s�u�b� wojskow� nie spiesz si�, mo�- na j� odwlec a� do uko�czenia studi�w. M�odzieniec przyj�� dziewi�� gulden�w r�wnie pos�usznie, jak �yczenie ojca. Rzadko odwiedza� dziewczynki, wybiera� je starannie i gdy w lecie przyjecha� do domu, mia� jeszcze sze�� gulden�w. Poprosi� ojca, by mu pozwoli� przywie�� ze sob� przyjaciela. Major zgodzi� si�, nieco zdziwiony. Przyjaciel przyjecha� z niewielk� walizk�, ale za to z du�� kaset� z farbami; nie spodoba�a si� ona pa- nu domu. - On maluje? - spyta�. - Bardzo �adnie - odrzek� syn Franciszek. - �eby mi tylko nie zawala� �cian! Niech maluje pejza�e! Go�� malowa� wprawdzie poza domem, ale bynajmniej nie pejza�e. Portretowa� z pami�ci baro- na Trott�. Codziennie przy stole wbija� sobie w pami�� jego rysy. - Czego on si� tak gapi na mnie? - spyta� raz baron. Obaj m�odzie�cy zarumienili si� i spu�cili oczy. Mimo to go�� uko�czy� portret i przy odje�dzie wr�czy� go baronowi w pi�knej ramie. Major studiowa� obraz dok�adnie i z u�miechem. Obr�ci� go nawet, jak gdyby z lewej strony szuka� szczeg��w nie uwidocznionych na prawej, trzyma� go pod �wiat�o, odsuwa� od oczu, przegl�- da� si� w lustrze i por�wnywa� z portretem, w ko�cu za� zapyta�: - Gdzie go powiesi�? - By�a to pierwsza jego rado�� od wielu lat. - Mo�esz po�yczy� swemu przyjacielowi par� gulden�w, je�li jest go�y - powiedzia� cicho do Franciszka. - �yj z nim w zgodzie! - Portret pozosta� jedynym wizerun- kiem starego Trotty. P�niej wisia� w gabinecie syna i zajmowa� jeszcze wyobra�ni� wnuka. Tymczasem przez par� tygodni, dzi�ki portretowi, dziwny nastr�j nie opuszcza� majora. Wiesza� obraz to na tej, to na tamtej �cianie, z upodobaniem patrzy� na sw�j ostry, stercz�cy nos, na bezw�se, blade i w�skie usta, na chude ko�ci policzkowe, le��ce niby ma�e wzg�rki pod ma�ymi czarnymi oczyma, na niskie, poryte bruzdami czo�o pod sklepieniem kr�tkich, szczeciniastych w�os�w. Teraz dopiero poznawa� swoj� twarz i cz�sto wi�d� z ni� nieme dialogi. Portret budzi� w nim nie znane do- t�d my�li, utajone wspomnienia, niepoj�te, chy�o przep�ywaj�ce fale melancholii. Ten obraz u�wia- domi� mu dopiero jego przedwczesn� staro�� i wielk� samotno��, z zamalowanego p��tna p�yn�y ku niemu samotno�� i staro��. "Czy zawsze tak by�o?" - pyta� sam siebie. Mimo woli w�drowa� od czasu do czasu na cmentarz, na gr�b �ony, patrzy� na szary cok� nagrobka i bia�y krzy� z wyryt� dat� uro- dzenia i �mierci, oblicza�, �e umar�a zbyt m�odo, i w cicho�ci ducha przyznawa�, �e nie przypomina jej sobie dok�adnie. R�k jej, na przyk�ad, nie pami�ta� zupe�nie. "�elaziste wino chinowe" - przysz�a mu na my�l nazwa lekarstwa, kt�re przez d�ugi czas za�ywa�a. Jej twarz? Z zamkni�tymi oczyma m�g� j� jeszcze odtworzy� w pami�ci, ale wnet znika�a, rozp�ywa�a si� w czerwonawym, kolistym zmierzchu. Z�agodnia� w domu i na folwarku, niekiedy pog�aska� konia, u�miechn�� si� do krowy, cz�ciej ni� dotychczas wychyla� kieliszek w�dki i pewnego dnia napisa� do syna kr�tki list poza zwyk�ym terminem. Ludzie zacz�li wita� go z u�miechem, kiwa� do nich przyja�nie g�ow�. Nadesz�o znowu la- to, zawita� syn z przyjacielem, baron pojecha� z obydwoma do miasta, zaprowadzi� ich do gospody, napi� si� �liwowicy, a ch�opcom postawi� suty obiad. Syn zosta� prawnikiem, przyje�d�a� teraz cz�ciej do domu, rozgl�da� si� w dobrach ojca i pew- nego dnia poczu� ch�� porzucenia kariery prawniczej i obj�cia maj�tku. Przyzna� si� do tego ojcu. Ale major o�wiadczy�: - Za p�no. Nigdy w �yciu nie b�dziesz dobrym ch�opem ani gospodarzem. B�dziesz dobrym urz�dnikiem, niczym wi�cej! - Tym samym sprawa by�a przes�dzona. Syn zosta� urz�dnikiem pa�st- wowym, komisarzem powiatowym na �l�sku. Nazwisko Trotta znikn�o wprawdzie z autoryzowa- nych czytanek szkolnych, ale nie z tajnych akt wysokich urz�d�w, a pi�� tysi�cy gulden�w, ofiarowa- nych z prywatnej szkatu�y cesarza, zapewnia�o Franciszkowi von Trotcie sta�� �yczliwo�� i poparcie nieznanych w�adz. Szybko awansowa�. Na dwa lata przed mianowaniem syna starost� umar� major. Pozostawi� zdumiewaj�cy testament. Poniewa� pewny jest - pisa� - �e jego syn nie by�by nigdy dobrym gospodarzem, i �ywi nadziej�, �e jego potomkowie, dzi�ki �asce cesarskiej, dojd� w s�u�bie pa�stwowej do wysokich stopni i godno�ci i b�d� szcz�liwsi ni� on, autor testamentu, przeto posta- nawia dla uczczenia pami�ci swego ojca zapisa� ca�y maj�tek odziedziczony po swym te�ciu, wraz z inwentarzem ruchomym i nieruchomym, funduszowi inwalid�w wojennych. Z tego tytu�u wyp�ywa dla spadkobierc�w jedno tylko zobowi�zanie: maj� pochowa� spadkodawc�, mo�liwie najskromniej, na tym samym cmentarzu, gdzie spoczywa jego ojciec, o ile mo�no�ci w pobli�u zmar�ego. On, spad- kodawca, prosi o poniechanie wszelkiej pompy. Ca�a got�wka natomiast, pi�tna�cie tysi�cy gulden�w wraz z odsetkami, ulokowana w Banku Ephrussi w Wiedniu, tudzie� znajduj�ce si� w domu pieni�- dze, jako te� pier�cionek, zegarek i �a�cuszek po �p. matce, nale�� do jedynego syna spadkodawcy, Franciszka, barona von Trotta i Sipolje. Wiede�ska orkiestra wojskowa, kompania piechoty, przedstawiciel kawaler�w Orderu Marii Teresy, delegat po�udniowow�gierskiego pu�ku, kt�rego skromnym bohaterem by� major, wszyscy inwalidzi mog�cy bra� udzia� w pochodzie, dw�ch urz�dnik�w Kancelarii Cywilnej, jeden oficer z Kancelarii Wojskowej cesarza oraz podoficer z Orderem Marii Teresy na czarnej poduszce - stano- wili oficjalny kondukt pogrzebowy. Syn Franciszek szed� sam - szczup�y i ciemny. Orkiestra gra�a marsza, tego samego, co na pogrzebie dziadka. Salwy by�y tym razem g�o�niejsze i brzmia�y d�u�szym echem. Syn nie p�aka�. Nikt nie op�akiwa� zmar�ego. Wszystko odby�o si� uroczy�cie i sztywno. Nikt nie przemawia� nad grobem. W pobli�u wachmistrza �andarmerii spocz�� major, baron von Trotta i Sipol- je, rycerz prawdy. Na jego grobie ustawiono prosty wojskowy kamie�; na nim, obok nazwiska, rangi i pu�ku, wyryto czarnymi, w�skimi literami dumny przydomek: "Bohater spod Solferino". Niewiele wi�cej pozosta�o po zmar�ym pr�cz tej p�yty nagrobnej, przebrzmia�ej s�awy i portretu. Tak wiosn� idzie ch�op przez pole i rzuca ziarno w gleb�... p�niej, latem, obfito�� zbo�a, kt�re po- sia�, zaciera �lad jego krok�w. Cesarsko-kr�lewski komisarz, Franciszek Trotta von Sipolje, otrzyma� jeszcze w tym samym tygodniu pismo kondolencyjne od J.C. Mo�ci, w kt�rym dwukrotnie by�a mo- wa o "niezapomnianych zas�ugach" �p. zmar�ego. Rozdzia� drugi W ca�ej dywizji nie by�o lepszej orkiestry wojskowej od kapeli 10 pu�ku piechoty w niewielkim mie�cie powiatowym W. na Morawach. Kapelmistrz nale�a� jeszcze do owych austriackich muzyk�w wojskowych, kt�rzy, dzi�ki �wietnej pami�ci i �ywej potrzebie wci�� nowych wariacji na stare tematy, umieli co miesi�c skomponowa� marsz. Wszystkie marsze by�y podobne do siebie jak �o�nierze. Za- czyna�y si� gromkim werblem, zawiera�y skoczny, rytmiczny capstrzyk, srebrny �miech d�wi�cznych czyneli, i ko�czy�y si� przeci�g�ym hukiem wielkich b�bn�w - weso�� i przelotn� burz� muzyki wojs- kowej. Kapelmistrz Nechwal r�ni� si� od swych koleg�w nie tyle bajeczn� p�odno�ci� i wytrwa�o�ci� w komponowaniu, ile rze�k� spr�ysto�ci�, z jak� kierowa� orkiestr�. Niedba�o��, pospolit� u innych kapelmistrz�w, kt�rzy pozwalali feldfeblowi dyrygowa� pierwszym marszem i dopiero przy drugim punkcie programu sami podnosili pa�eczk�, uwa�a� Nechwal za niechybn� oznak� upadku cesars- ko-kr�lewskiej monarchii. Zaledwie kapela ustawi�a si� w przepisanym p�kolu na placu i umocni�a zgrabne n�ki chwiejnych pulpit�w w szczelinach mi�dzy kamieniami bruku, ju� kapelmistrz stawa� w kr�gu swych muzykant�w i dyskretnie podnosi� czarn�, hebanow� pa�eczk� ze srebrn� ga�k�. Wszystkie koncerty publiczne - odbywa�y si� one zawsze pod balkonem starostwa - rozpoczyna� Marsz Radetzky'ego. A chocia� muzykanci umieli go na pami��, tak �e w nocy, wyrwani ze snu, mog- liby go gra�, kapelmistrz Nechwal uwa�a� za stosowne odczytywa� ka�d� nut� z partytury. I jak gdy- by po raz pierwszy pr�bowa� z orkiestr� �w marsz, zawsze, co niedziel�, z sumienno�ci� muzyka i wojskowego podnosi� g�ow�, pa�eczk� i wzrok i kierowa� je r�wnocze�nie na zdaj�ce si� oczekiwa� jego rozkaz�w odcinki ko�a, po�rodku kt�rego sta�. Hucza�y cierpko b�bny, gwizda�y s�odko flety, grzmia�y d�wi�cznie czynele. Twarze s�uchaczy rozja�nia� zachwycony u�miech, stopy same odrywa�y si� od ziemi. Stali jeszcze, a zdawa�o im si�, �e ju� maszeruj�. Dziewcz�ta wstrzymywa�y oddech i otwiera�y usta, dojrzali m�czy�ni zwieszali g�owy i wspominali czasy manewr�w. Stare babinki sie- dzia�y w pobliskim parku, ich ma�e, siwe g��wki trz�s�y si�. By�o lato. Tak, by�o lato. Ciemnozielone, bujne korony starych kasztan�w naprzeciw starostwa szemra�y jedynie rano i wieczorem. Za dnia sta�y nieruchome, zastyg�e, owiane cierpk� woni� i a� na �rodek ulicy s�a�y ch�odny, szeroki cie�. Niebo by�o niezmiennie b��kitne. Trele niewidzialnych skowronk�w rozbrzmiewa�y bez przerwy nad cichym miastem. Czasem po kocich �bach ulicy zaturkota�a doro�ka, wioz�ca obcego przybysza z dworca do hotelu. Czasem zadudni�y ko�a dwukonnego pojazdu; to pan von Winternigg jecha� na spacer szerok� drog�, wiod�c� z p�nocy na po�udnie, z pa�acu bogacza do swoich olbrzymich rewir�w �owieckich. Otulony ��tym pledem, malutki, stary i zapadni�ty, z twa- rzyczk� drobn� i wysuszon�, siedzia� pan von Winternigg w swej kolasie. Niby n�dzny skrawek zimy jecha� przez dojrza�e, syte lato. Na elastycznych, bezg�o�nych ko�ach gumowych, kt�rych br�zowo lakierowane szprychy odbija�y s�o�ce, toczy� si� prosto z ��ka do swego wiejskiego bogactwa. Wiel- kie, mroczne lasy i jasnow�osi, zieloni le�nicy czekali ju� na niego. Mieszka�cy miasteczka k�aniali mu si� nisko. Nie odpowiada� na uk�ony; bez ruchu jecha� przez morze uk�on�w. Czarny stangret stercza� sztywno na ko�le, jego cylinder muska� niemal korony kasztan�w, gi�tki bicz g�aska� brunatne l�d�wie rumak�w z ust stangreta dobywa�o si� w regularnych odst�pach czasu grzmi�ce cmokanie, zag�usza- j�ce t�tent koni i podobne do melodyjnego wystrza�u z dubelt�wki. O tej porze rozpoczyna�y si� wakacje. Pi�tnastoletni syn starosty, Karol J�zef von Trotta, ucze� kawaleryjskiej szko�y kadet�w w Weisskirchen na Morawach, czu� si� w rodzinnym mie�cie jak na letnisku. Tu by�a ojczyzna lata oraz jego w�asna. Bo�e Narodzenie i Wielkanoc sp�dza� u wuja, do domu przyje�d�a� jedynie na ferie letnie. Dniem jego przybycia by�a zawsze niedziela, taka by�a wola ojca, starosty i barona Franciszka von Trotta i Sipolje. Wakacje - bez wzgl�du na to, kiedy zaczyna�y si� w szkole - w domu mia�y rozpoczyna� si� zawsze w sobot�. W niedziel� pan starosta nie urz�do- wa�. Ca�e przedpo�udnie od dziewi�tej do dwunastej po�wi�ca� synowi. Punktualnie dziesi�� minut przed dziewi�t�, kwadrans po pierwszej mszy, ch�opak w od�wi�t- nym mundurku sta� przed drzwiami gabinetu ojca. Pi�� minut przed dziewi�t� zszed� ze schod�w Jac- ques w nowej liberii i zapowiedzia�: - Pan starosta ju� idzie, prosz� panicza. Karol J�zef obci�gn�� raz jeszcze mundur, poprawi� pas, wzi�� czapk� do r�ki i przycisn�� j� mocno, wedle przepisu, do biodra. Ojciec nadszed�, syn strzeli� obcasami, hukn�o w cichym, starym domu. Ojciec otworzy� drzwi i lekkim skinieniem r�ki zaprosi� syna, aby wszed� pierwszy. Ch�opiec nie przyj�� zaproszenia do wiadomo�ci. Ojciec wszed� wi�c pierwszy, Karol J�zef pod��y� za nim i za- trzyma� si� na progu. - Rozgo�� si� wygodnie - powiedzia� po chwili starosta. Teraz dopiero Karol J�zef zbli�y� si� do du�ego fotela krytego czerwonym pluszem i usiad� na- przeciw ojca, kolana zwar� sztywno, czapk� oraz bia�e r�kawiczki trzyma� na kolanach. Przez w�skie szpary zielonych �aluzji pada�y cienkie promienie s�o�ca na purpurowy chodnik. Jaka� mucha bzykn�- �a, zegar �cienny zacz�� bi�. Gdy przebrzmia�o dziewi�� metalicznych uderze�, starosta rozpocz�� in- dagacj�. - Jak si� ma pan pu�kownik Marek? - Dzi�kuj�, papo, dobrze. - W geometrii wci�� jeszcze jeste� s�aby? - Dzi�kuj�, papo, troch� mocniejszy. - Ksi��ki czyta�e�? - Tak jest, papo. - A jak tam z jazd� konn�? Zesz�ego roku sz�a ci nieszczeg�lnie... - Tego roku... - zacz�� Karol J�zef, ale ojciec przerwa� mu natychmiast. Wyci�gn�� szczup�� r�- k�, do po�owy ukryt� w okr�g�ym, b�yszcz�cym mankiecie. B�ysn�a wielka, z�ota, czworogranna spinka. - Powiedzia�em: sz�a ci nieszczeg�lnie - powt�rzy� starosta. - To by�a po prostu... - starosta uczyni� pauz�, a potem doko�czy� bezbarwnym g�osem - ha�ba! Ojciec i syn milczeli. Mimo �e s�owo "ha�ba" wypowiedziane zosta�o bezd�wi�cznie, wibrowa�o jeszcze w pokoju. Karol J�zef wiedzia�, �e po surowej krytyce ojca nale�y zachowa� czas jaki� mil- czenie. Nale�y wch�on�� w siebie wyrok w ca�ej powadze, wry� go sobie w pami��, przemy�le� do ko�ca, wrazi� w serce i w m�zg. Zegar tyka�, mucha brz�cza�a. Potem Karol J�zef zacz�� d�wi�cz- nym falsetem: - Tego roku sz�o mi znacznie lepiej. Nawet wachmistrz m�wi� to nieraz. Tak�e pan porucznik Koppel mnie chwali�. - Cieszy mnie to, owszem - mrukn�� starosta grobowym g�osem. Twardo zagrzechota� mankie- tem o kraw�d� sto�u i wsun�� go z powrotem w r�kaw. Opowiadaj dalej! - powiedzia� zapalaj�c pa- pierosa. By� to sygna� odpr�enia. Karol J�zef po�o�y� czapk� i r�kawiczki na ma�ym stoliku, wsta� i zacz�� opowiada� o wszystkich wydarzeniach ostatniego roku. Stary kiwa� g�ow�. Nagle odezwa� si�: - Du�y ch�opiec ju� z ciebie! Przechodzisz mutacj�. Mo�e� zakochany? - Karol J�zef sp�sowia� po uszy. Twarz mu p�on�a jak czerwony lampion, ale �mia�o patrzy� ojcu w oczy. - A wi�c jeszcze nie - stwierdzi� starosta. - Nie przeszkadzaj sobie, opowiadaj dalej! - Karol J�- zef prze�kn�� �lin�, rumieniec ust�pi�, nagle przebieg� go zimny dreszcz. Opowiada� powoli, z d�ugimi pauzami. Potem wyci�gn�� z kieszeni spis przeczytanych ksi��ek i poda� go ojcu. - Bardzo przyzwoita lektura - o�wiadczy� starosta. - Prosz� o tre�� "Zriny'ego"! - Karol J�zef stre�ci� dramat akt za aktem. Potem usiad�, wyczerpany i blady, z wyschni�tym j�zykiem. Rzuci� skryte spojrzenie na zegar, by�o dopiero wp� do jedenastej. Jeszcze p�torej godziny eg- zaminowania! Ojciec m�g� wpa�� na pomys� przepytania go z historii staro�ytnej lub mitologii ger- ma�skiej. Z dymi�cym papierosem w ustach spacerowa� starosta po pokoju. Lew� r�k� za�o�y� na plecy, na prawej grzechota� mankiet. Coraz ja�niejsze by�y smugi �wiat�a na dywanie, coraz bardziej przesuwa�y si� ku oknu. S�o�ce musia�o ju� sta� wysoko. Dzwony ko�cielne zacz�y bi�. Hucza�y ca�- kiem z bliska, jakby ko�ysa�y si� tu� za zielonymi �aluzjami. Ojciec egzaminowa� dzi� wy��cznie z lite- ratury. Rozwodzi� si� szeroko nad znaczeniem Grillparzera, a jako lektur� w czasie ferii poleci� syno- wi Adalberta Stiftera i Ferdinanda von Saar. Potem przeskoczy� znowu na tematy wojskowe: na s�u�- b� wartownicz�, drug� cz�� regulaminu s�u�bowego, sk�ad korpusu, si�� bojow� pu�ku. - Co to jest subordynacja? - spyta� nagle. - Subordynacja jest to obowi�zek bezwarunkowego pos�usze�stwa - recytowa� Karol J�zef - kt�ry ka�dy podw�adny winien jest prze�o�onemu, a ka�dy ni�szy rang�... - St�j! - przerwa� mu ojciec i poprawi�: - jako te� ka�dy ni�szy rang� wy�szym rang�... - Gdy... - ci�gn�� Karol J�zef. - Skoro - poprawi� stary. - Skoro ci obejmuj� komend�. Karol J�zef odetchn��. Wybi�a dwunasta. Teraz dopiero rozpoczyna�y si� wakacje. Jeszcze kwadrans i od strony koszar dobieg�y skoczne d�wi�ki pobudki: kapela wyrusza�a na plac. Co niedziel� w po�udnie gra�a przed gmachem starostwa. Starosta w miasteczku zast�powa� samego Najja�niejszego Pana. Karol J�zef sta� na balkonie, ukryty za g�st� zas�on� dzikiego wina, i przyjmowa� gr� wojskowej kapeli jak ho�d. Czu� si� troch� spokrew- niony z Habsburgami; ich w�adz� uciele�nia� tutaj i ochrania� jego ojciec, on sam za nich mia� kiedy� poci�gn�� w b�j, na �mier�. Zna� imiona wszystkich cz�onk�w domu cesarskiego. Kocha� ich szcze- rze, dzieci�co oddanym sercem - przede wszystkim cesarza, kt�ry by� dobry i wielki, wznios�y i spra- wiedliwy, niesko�czenie daleki i bardzo bliski, i szczeg�lnie przychylny oficerom armii. Najlepiej umrze� za niego przy d�wi�kach muzyki, naj�atwiej - w takt marsza Radetzky'ego. �mig�e kule �wista- j� wok� g�owy Karola J�zefa, b�yska w s�o�cu naga szabla, z sercem i g�ow� pe�nymi d�wi�cznego rytmu pada w upojnym werblu b�bn�w, a jego krew cieknie szkar�atn�, cienk� strug� na po�yskliwy mosi�dz tr�b, g��bok� czer� kot��w, zwyci�skie srebro czyneli. Jacques sta� za nim i chrz�ka�. Zbli�a� si� obiad. Ilekro� muzyka na placu cich�a, dochodzi� z ja- dalni cichy brz�k talerzy. Jadalnia le�a�a dok�adnie po�rodku pierwszego pi�tra, oddzielona dwoma du�ymi pokojami od balkonu. Podczas jedzenia dochodzi�a tu tak�e muzyka - przyt�umiona, ale wy- ra�na. Niestety orkiestra nie gra�a codziennie. Muzyka by�a dobra i potrzebna, spowija�a uroczysty ce- remonia� posi�ku �agodnymi, pojednawczymi tonami, nie dopuszcza�a do owych kr�tkich, przykrych i bezlitosnych rozm�w, jakie ojciec lubi� nieraz wszczyna� przy stole. Mo�na by�o milcze�, przys�u- chiwa� si� i radowa�. Talerze mia�y na brzegach w�skie paski, z�oto-niebieskie i wyblak�e. Karol J�zef lubi� te paski, nieraz wspomina� je w ci�gu roku. Te talerze i Marsz Radetzky'ego, portret nieboszczki matki (ch�opak nie pami�ta� jej w og�le) i ci�ka, srebrna �y�ka wazowa, p�misek na ryby i no�yki do owoc�w z karbowanymi grzbietami, male�kie fili�anki do czarnej kawy i �amliwe �y�eczki, tak cienkie jak srebrne monety - wszystko to oznacza�o: lato, swobod�, swojsko��. Odda� Jacques'owi pas, czapk� i r�kawiczki i uda� si� do jadalni. Ojciec wszed� jednocze�nie i u�miechn�� si� do syna. Panna Hirschwitz, zarz�dzaj�ca domem starosty, nadesz�a chwil� p�niej w od�wi�tnych szarych jedwabiach. W�osy mia�a upi�te na karku w ci�ki w�ze�, g�ow� podniesion�, na piersiach wielk� wygi�t� klamr� kszta�tu tatarskiej szabli. Panna Hirschwitz sprawia�a wra�enie uzbrojonej i opancerzonej. Karol J�zef musn�� wargami jej d�ug�, ko�cist� d�o�. Jacques przysun�� krzes�a do sto�u, starosta da� znak, aby usi���. Jacques znikn�� za drzwiami i po chwili zjawi� si� zno- wu, w bia�ych r�kawiczkach. Odmienia�y go one zupe�nie, rzuca�y jaki� �nie�nobia�y blask na jego i tak bia�� twarz, na bia�e bokobrody i bia�e w�osy. W istocie r�kawiczki te przewy�sza�y jasno�ci� wszystko, co na tym �wiecie mo�na by nazwa� jasnym. W tych r�kawiczkach trzyma� Jacques ciemn� tac� z waz� paruj�cej zupy. Postawi� j� na �rodku sto�u - uwa�nie, pr�dko i cicho. Wedle utartego zwyczaju panna Hirschwitz rozlewa�a zup�. Wyci�gano uprzejmie r�ce po talerze, z wdzi�cznym u�- miechem w oczach. Odpowiada�a u�miechem. Gor�co i z�oci�cie l�ni�a na talerzach zupa: ros� z ma- karonem. Przejrzysty ros� z cieniutkim, skr�conym, ��tym makaronem. Pan von Trotta jad� bardzo pr�dko, niekiedy wprost z zaciek�o�ci�, jak gdyby z bezszelestnym, arystokratycznym okrucie�stwem niszczy� jedno danie za drugim, zg�adza� je po prostu ze �wiata. Panna Hirschwitz bra�a przy stole ma-