9531
Szczegóły |
Tytuł |
9531 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9531 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9531 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9531 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
23
MEDYTACJE O PIERWSZEJ FILOZOFII
Kartezjusz
S�owo od wydawcy do Czytelnika [zamieszczone w tym miejscu w pierwszym wydaniu francuskim z 1647 r.]
Ka�dej osobie wykszta�conej, kt�ra przeczyta t� ksi��k�, chcieliby�my obieca�, �e b�dzie zadowolona - i to zar�wno z tego, co nale�y do Autora, jak i z tego, co jest rzecz� T�umacza; jeste�my zobowi�zani do najpilniejszych stara� o to zadowolenie zw�aszcza dlatego, i� obawiamy si�, aby nie�aska Czytelnika, dotkn�wszy nas, nie pad�a te� i na tamtych. Podejmujemy si� wi�c tych stara�: zar�wno dbaj�c o jako�� tego wydania, jak i do��czaj�c kr�tkie wyja�nienie, w kt�rym pozwalamy sobie zwr�ci� uwag� na trzy kwestie, w naszym przekonaniu godne uwagi i po�yteczne dla Czytelnika. Pierwsza z nich dotyczy racji, dla kt�rych Autor wyda� swe dzie�o po �acinie, druga - tego, w jaki spos�b i dlaczego dosz�o do wydania przek�adu francuskiego, trzecia za� -jako�ci obecnie publikowanej wersji.
I. Skoro Autor, pocz�wszy w duchu swe Medytacje, zdecydowa� sieje opublikowa�, to uczyni� to tyle� z obawy, aby g�os prawdy nie pozwoli� si� st�umi�, ile w zamiarze przed�o�enia go pod os�d wszystkich uczonych. Wola� za� przem�wi� do nich w ich w�asnym j�zyku, w spos�b im w�a�ciwy, wi�c wyrazi� swe my�li w j�zyku �aci�skim oraz w terminologii scholastyki. Nie zosta� zreszt� w swych oczekiwaniach zawiedziony, bo jego ksi��ka by�a dyskutowana przez wszystkie instancje filozoficznie autorytatywne. Po�wiadczaj� to Zarzuty do��czone do Medytacji; pokazuj� te� one, �e wsp�cze�ni uczeni zadali sobie wiele trudu, aby podda� surowej ocenie ich tezy. Nie nam jest s�dzi�, z jakim powodzeniem; naszym bowiem zadaniem jest umo�liwi� innym os�d w tej kwestii. Zadowolimy si� prze-
konaniem - zalecaj�c je tak�e innym - i� tyle wybitnych os�b nie mog�oby stawia� zarzut�w, nie rzucaj�c nowego �wiat�a [na poruszane zagadnienia].
II. Jednak�e ksi��ka ta trafi�a z uniwersytet�w r�wnie� i na dwory, dostawszy si� w r�ce osoby znamienitego rodu. Przeczytawszy te oto Medytacje i uznawszy je godnymi zapami�tania, osoba ta zada�a sobie trud prze�o�enia ich na francuski, ju� to chc�c w ten spos�b przyswoi� sobie lepiej i przybli�y� zawarte w nich, dosy� nowatorskie, idee, ju� to dlatego po prostu, aby uhonorowa� Autora tym wyrazistym dowodem powa�ania. Tymczasem inna szlachetna osoba, nie chc�c dopu�ci� jakiejkolwiek niedokona�o�ci w tym dziele tak doskona�ym, id�c w �lad tego Pana prze�o�y�a na nasz j�zyk Zarzuty, kt�re uzupe�niaj� Medytacje, oraz towarzysz�ce im Odpowiedzi, kieruj�c si� s�usznym przekonaniem, �e sama francuszczyzna nie uczyni Medytacji �atwiejszymi do zrozumienia od [wersji] �aci�skiej, je�li nie zostan� do��czone do nich Zarzuty i Odpowiedzi, b�d�ce jakby komentarzami do Medytacji. Autor, skoro tylko dowiedzia� si�, jak szcz�liwie si� sprawy tu maj�, nie tylko zgodzi� si�, ale wr�cz wyrazi� pragnienie, aby Panowie ci zechcieli wydrukowa� swe t�umaczenia. Zauwa�y� bowiem, �e Medytacje zosta�y przyj�te z niejakim zadowoleniem przez wi�ksz� liczb� takich, kt�rzy nie stosuj� si� do [wzor�w] filozofii scholastycznej, ni� takich, kt�rzy si� do nich stosuj�. Dlatego te� skoro pierwsze wydanie ukaza�o si� po �acinie, gdy� Autor mia� nadziej� znale�� polemist�w, to teraz liczy na przychylne przyj�cie tego drugiego, francuskiego wydania przez tych, kt�rzy zetkn�wszy si� ju� z jego nowymi przemy�leniami, chcieliby teraz, aby uwolniono ich od j�zyka i stylu scholastyki, a raczej dostosowano si� do ich j�zyka i oczekiwa�.
Przek�ad francuski jest wierny i tak pieczo�owicie wykonany, �e nigdzie nie rozmija si� z zamys�em Autora Mo�emy o tym zapewni�, zwa�ywszy cho�by sam� uczono�� T�umaczy, kt�r� nie�atwo by�oby zwie��. Mamy jednak r�wnie� i bardziej wiarygodny tego dow�d, a mianowicie taki, �e zapewnili oni, jak najs�uszniej, Autorowi prawo przejrzenia przek�adu i wprowadzenia do niego poprawek. Ten�e skorzysta� z niego, lecz raczej nie po to, aby poprawia� T�umaczy, lecz siebie samego - wnosz�c po prostu wi�cej jasno�ci do swych wywod�w. Wypada zauwa�y�, �e znalaz�szy kilka miejsc, gdzie tekst �aci�ski wydawa� si� mu nie do�� jasny dla wszystkich, zechcia� tu
24
S�owo od wydawcy do Czytelnika
uja�ni� go poprzez pewne niewielkie zmiany, kt�re te� �atwo rozpozna�, por�wnuj�c wersj� francusk� z �aci�sk�. T�umaczom za� najwi�cej trudno�ci sprawi�y w tym dziele liczne spotykane w nim terminy akademickie, kt�re ju� w samej �acinie brzmi� szorstko i obco, a co dopiero we francuskim, kt�ry nie ma tej swobody i otwarto�ci ani te� nie przywyk� do termin�w scholastycznych. T�umacze nie o�mielili si� zreszt� ca�kiem ich usun��, gdy� prowadzi�oby to do naruszenia sensu i obni�enia jako�ci przek�adu. Swoj� drog�, gdy przek�ad ten trafi� w r�ce Autora, uzna� on go za tak dobry, i� w �adnym razie nie chcia� on zmienia� jego stylu, czego te� wzbrania�a mu skromno�� i powa�anie dla swych T�umaczy. W ten spos�b wzajemny szacunek Autora i T�umaczy sprawi�, �e termin�w tych nie usuni�to i pozosta�y one w tym dziele.
Pozwolimy sobie doda� jeszcze i to, �e ksi��ka ta zawiera rozwa�ania ca�kowicie wolne, mog�ce sprawi� wra�enie ekstrawagancji na tych, kt�rzy nie s� nawykli do spekulacji metafizycznych. Nie b�d� z niej mieli po�ytku ci Czytelnicy, kt�rzy nie zdo�aj� wyt�y� umys�u, w pe�ni skupiaj�c si� na tym, co czytaj� ani powstrzyma� si� od wydawania s�d�w, zanim dok�adnie tego nie przemy�l�. Obawiamy si� tylko, czy nie zarzuci si� nam, i� przekraczamy granice, jakie wyznacza nam nasz zaw�d wydawcy, albo �e w og�le ich nie znamy, skoro tak znaczna szkoda zosta�a uczyniona rozpowszechnieniu tej ksi��ki przez wykluczenie wielu os�b, kt�rym jej nie polecamy. Zamilkniemy ju� wi�c, by nie sp�oszy� jeszcze wi�kszej liczby ludzi. Czujemy si� jednakowo� w obowi�zku, zanim te nast�pi, upomnie� Czytelnik�w, by czytaj�c t� ksi��k�, starali si� zachowa� bezstronno�� i Otwarto��. Je�li bowiem przyst�powa� do niej b�d� z tym niedobrym nastawieniem i z tym duchem przekory -jak wielu, kt�rzy czytaj� po to tylko, by krytykowa�, a z zawodu b�d�c poszukiwaczami prawdy, zdaj� si� obawia� j� znale��, skoro gdy tylko widz� na niej jaki� cie�, j� sam� zaraz podejmuj� si� zwalcza� - to nie odnios� z tej ksi��ki �adnej korzy�ci ani rozumnego zdania sobie o niej nie wyrobi�. Nale�y czyta� j� bowiem bez uprzedze�, bez po�piechu, z dobr� wol� dowiedzenia si� z niej czego�, przyznaj�c wpierw prawa nauczycielskie Autorowi, nim samemu przyjmie si� cenzorskie. Post�powanie wedle tej metody jest tak dalece konieczne w tej lekturze, �e mogliby�my nazwa� j� kluczem do tej ksi��ki, kluczem, bez kt�rego nikt nie mo�e jej zrozumie�.
Przedmowa
Zagadnieniem Boga i duszy ludzkiej mia�em sposobno�� zajmowa� si� ju� w wydanej po francusku w 1637 roku rozprawie na temat w�a�ciwego kierowania rozumem i poszukiwania prawdy w naukach. Nie mia�em na celu ich dog��bnego rozwa�enia, lecz raczej poruszy�em je en passant, zak�adaj�c, �e oceny, z jakimi si� spotkam, pozwol� mi zorientowa� si�, jak powinienem traktowa� je w przysz�o�ci. Zawsze uwa�a�em zreszt�, �e zagadnienia te s� tak wa�ne, i� by�oby w�a�ciwe zaj�� si� nimi wi�cej ni� raz. Droga, kt�r� post�puj� w ich rozwa�aniu, prowadzi z dala od ubitego traktu, tak �e uzna�em nawet, �e nie powinienem pisa� o tym po francusku, w rozprawie, kt�r� mog� czyta� wszyscy; obawia�em si� bowiem, aby s�absze umys�y nie uwierzy�y, �e r�wnie� im wolno t� drog� i��.
W Rozprawie o metodzie prosi�em natomiast wszystkich, kt�rzy by znale�li w moich pracach cokolwiek zas�uguj�cego na krytyk�, aby zwr�cili mi na to uwag�. W rezultacie gdy chodzi o wspomniane dwa zagadnienia, postawiono mi tylko dwa istotne zarzuty. Chcia�bym tu odpowiedzie� na nie w kilku s�owach, zanim przyjdzie mi rozwa�y� je dok�adniej.
Pierwszy zarzut jest taki, �e st�d, i� dusza ludzka dokonuj�c refleksji nad sam� sob�, poznaje, �e nie jest niczym innym ni� rzecz� my�l�c�, nie wynika, �e jej natura czy istota polega tylko na my�leniu, o ile s�owo tylko wyklucza wszystko inne, co mo�na by uzna� za przynale�ne naturze duszy. Na zarzut ten odpowiadam, �e w danym miejscu nie chodzi�o mi o to, i�by wszystko inne mia�o by� tu wykluczone, gdyby spraw� rozwa�a� w porz�dku prawdy rzeczy samej (czym si� przecie� tam nie zajmowa�em), ale jedynie o to, �e jest tak z punktu widzenia samego mojego my�l�-
26
27
Przedmowa
Przedmowa
ni�. Przyjmuj�c go, wypad�o mi uzna�, �e nie pozna�em niczego innego, o czym bym wiedzia�, �e nale�y do mojej istoty, ni� to, �e jestem rzecz� my�l�c�. Dopiero w tej pracy wyka��, �e st�d, i� nie poznaj� niczego innego, co nale�a�oby do mojej istoty, wynika, �e rzeczywi�cie nic wi�cej jej nie przynale�y.
Drugi zarzut stanowi, �e st�d, i� posiadam w sobie ide� rzeczy doskonalszej ni� ja sam, nie wynika, i�by sama ta idea by�a doskonalsza ode mnie, a tym bardziej nie wynika, �e to, co ta idea przedstawia, istnieje.
Na to odpowiadam, �e w u�ytym tu s�owie �idea" jest pewna dwuznaczno��. Mo�e by� ono bowiem rozumiane materialiter, tzn. jako czynno�� intelektu (a w�wczas nie mo�na o niej powiedzie�, �e jest doskonalsza ode mnie samego), albo te� �bjectwe, tzn. jako rzecz przedstawiona dzi�ki tej czynno�ci, kt�ra te� mo�e by�, z mocy swej istoty, doskonalsza ode mnie, nawet je�liby si� nie przypuszcza�o, �e istnieje ona poza moim intelektem. W dalszej cz�ci tej pracy wyja�ni� dok�adniej, dlaczego st�d, �e mam w sobie ide� rzeczy doskonalszej ode mnie, wynika, i� rzecz ta istnieje naprawd�.
Ponadto przejrza�em jeszcze dwie do�� obszerne prace dotycz�ce tych zagadnie�, w kt�rych zwalcza si� nie tyle moje argumenty, ile wnioski, do jakich doszed�em, te za� zwalcza si� za pomoc� argument�w typowych dla ateist�w. Rezygnuj� jednak z ich krytyki z obawy, �e musia�bym je wpierw zreferowa�. Tego rodzaju argumenty nie mog� wprawdzie wywrze� �adnego wra�enia na tych umys�ach, dla kt�rych moje racje oka�� si� oczywiste, ale nie brak przecie� ludzi s�abego rozumu, daj�cych si� znacznie �atwiej przekona� do raz us�yszanych pogl�d�w na dan� rzecz - jakkolwiek by�yby fa�szywe i dalekie od rozumno�ci - ni� przez p�niejsz� rzeteln� i na prawdziwych podstawach opart� ich krytyk�.
Powiem tylko og�lnie, �e wszystko, co m�wi� atei�ci dla zwalczania tezy o istnieniu Boga, wynika albo z iluzji polegaj�cej na przypisywaniu Bogu ludzkich odczu�, albo te� st�d, �e przypisuje si� duszy ludzkiej tyle si�y i m�dro�ci, i� mia�aby ona by� zdolna okre�li� i zrozumie� wszystko, co B�g mo�e i powinien czyni�. Nie b�dziemy mieli z takimi pogl�dami �adnej trudno�ci, je�li tylko przypomnimy sobie, �e powinni�my uwa�a� nasze dusze za sko�czone i ograniczone, a Boga za byt niesko�czony i niepoj�ty.
Obecnie, zapoznawszy si� ju� dostatecznie z opiniami innych, powracam do kwestii Boga i duszy ludzkiej oraz do zak�adania fundament�w filozofii pierwszej. Nie oczekuj� przy tym pospolitego pochlebstwa ani te� nie s�dz�, �eby wiele os�b mia�o przeczyta� t� ksi��k�. Wr�cz przeciwnie - nie doradza�bym nikomu jej lektury, je�li nie by�by to kto� gotowy do wsp�lnych ze mn� rozwa�a� i do uwolnienia swego rozumu od ingerencji zmys��w i wszelkiego rodzaju przes�d�w -jakkolwiek zdaj� sobie spraw�, �e os�b takich b�dzie naprawd� bardzo niewiele. Ci za�, kt�rzy nie troszcz�c si� o zrozumienie porz�dku i zwi�zk�w pomi�dzy moimi argumentami, chcieliby si� zabawia� recenzowaniem ka�dego akapitu z osobna, nie wiele b�d� mieli po�ytku z lektury tego traktatu. I chocia� mo�e znajd� par� okazji do docink�w, to jednak nie b�dzie im �atwo sformu�owa� zarzut bardziej wa�ki i zas�uguj�cy na odpowied�.
O ile nie obiecuj� tak�e innym, �e ich od razu zadowol�, ani nie wyobra�am sobie, �e potrafi� przewidzie� wszystko, co dla kogokolwiek mog�oby by� trudne do zrozumienia, przedstawi� w Medytacjach przede wszystkim te my�li, kt�re mnie samego przywiod�y do przekonania, �e uzyska�em pewne i oczywiste poznanie prawdy - zobaczymy, czy b�d� m�g� przekona� nimi r�wnie� innych. Nast�pnie odpowiem na zarzuty, kt�re zosta�y mi postawione przez znakomitych uczonych, kt�rym pos�a�em swoje Medytacje, aby ocenili je, zanim zostan� oddane do druku. Jest ich tak wiele i tak s� r�norodne, �e o�mielam si� przypuszcza�, i� trudno b�dzie komu� jeszcze przedstawi� jaki� powa�ny zarzut, kt�ry nie by�by ju� rozwa�ony. Dlatego te� bardzo prosz� tych, kt�rzy zechc� przeczyta� Medytacje, �eby nie formu�owali �adnego s�du na ich temat, zanim zadadz� sobie trud przeczytania wszystkich zarzut�w i moich na nie odpowiedzi.
29
Streszczenie Medytacji
Streszczenie zamieszczonych tu sze�ciu medytacji
W pierwszej medytacji podaj� racje, dla kt�rych w og�lno�ci mo�emy mie� w�tpliwo�ci co do wszystkiego, zw�aszcza za� tego, co si� tyczy rzeczy materialnych, przynajmniej dop�ty, dop�ki nie b�dziemy mieli innych podstaw wiedzy naukowej ni� dzisiaj. Wprawdzie z pocz�tku nie wida� po�ytku z tak powszechnego w�tpienia, jednak�e jest on bardzo du�y, poniewa� w�tpienie to uwalnia nas od wszelkiego rodzaju z g�ry powzi�tych przes�dze� oraz przygotowuje nam dobr� drog� do uniezale�nienia naszego ducha od zmys��w. W ko�cu po�ytek z tego w�tpienia jest te� i taki, �e sprawia ono, i� p�niej nie b�dziemy ju� mogli w�tpi� o tym, co odkryjemy jako prawd�.
W drugiej medytacji dusza, kt�ra korzystaj�c ze swej wolno�ci, przyjmuje za�o�enie, i� wszystkich tych rzeczy, co do istnienia kt�rych mo�na by mie� cho�by najl�ejsze w�tpliwo�ci, rzeczywi�cie nie ma, poznaje, �e jest wszelako ca�kowicie niemo�liwe, aby i ona sama nie istnia�a. Jest to bardzo u�yteczne, poniewa� dzi�ki temu dusza �atwo czyni rozr�nienie pomi�dzy tym, co jej, a wi�c naturze intelektualnej, przynale�y, a tym, co przynale�y cia�u.
By� mo�e w tym miejscu niekt�rzy oczekiwaliby ode mnie argument�w dowodz�cych nie�miertelno�ci duszy. Musz� im jednak wyja�ni�, �e stara�em si� w traktacie tym nie pisa� niczego, na co nie mia�bym bardzo �cis�ych dowod�w, przez co uzna�em, �e obowi�zuje mnie przestrzeganie takich samych zasad, jakimi kieruj� si� geometrzy, a w tym zasady, aby poda� wszystko, od czego zale�y rozwa�ane twierdzenie, zanim cokolwiek b�dzie si� wnioskowa� na jego podstawie.
Tymczasem pierwsza i najwa�niejsza rzecz, kt�ra jest wymagana dla poznania nie�miertelno�ci duszy, to wykszta�ci� jej jasne i przejrzyste poj�cie, ca�kowicie r�ne od wszelkich mo�li-
wych poj�� cia�a. To w�a�nie zosta�o tu dokonane. Opr�cz tego jednak�e trzeba jeszcze wiedzie�, czy wszystko, co poznajemy jasno i dok�adnie, jest prawdziwe i takie, jakim to poznajemy. T� spraw� za� mogli�my si� zaj�� dopiero w medytacji czwartej. Ponadto trzeba mie� jeszcze dok�adne poj�cie odnosz�ce si� do natury cielesnej. Ukszta�tuje si� ono cz�ciowo w medytacji drugiej, a cz�ciowo w pi�tej i sz�stej. Z tego wszystkiego przyjdzie nam wyprowadzi� wniosek, �e gdy poznajemy jasno i dok�adnie, �e co� stanowi r�ne substancje, tak jak dzieje si� to w przypadku duszy i cia�a, to s� to faktycznie r�ne substancje, realnie r�ni�ce si� jedna od drugiej. Taki wniosek formu�uje si� w medytacji sz�stej. Zosta� on w niej utwierdzony przez to, �e ka�de cia�o pojmujemy jako podzielne, podczas gdy umys� lub dusz� ludzk� poj�� mo�na tylko jako niepodzielne. Bo te� rzeczywi�cie nie mo�emy pomy�le� niczego takiego jak po�owa jakiej� duszy, cho� mo�emy pomy�le� po�ow� najmniejszego nawet cia�a. Dlatego ich natury uwa�a si� nie tylko za r�ne, ale nawet w pewien spos�b przeciwstawne sobie. W pracy tej jednak�e nie zajmowa�em si� wi�cej t� spraw�, poniewa� i tak wykaza�em wystarczaj�co jasno, �e ze zniszczenia cia�a nie wynika �mier� duszy, co te� daje ludziom nadziej� na inne �ycie po �mierci. Zarazem jednak przes�anki, na podstawie kt�rych mo�na wyprowadzi� wniosek o nie�miertelno�ci duszy, wymagaj� wyja�nienia ca�ej fizyki. Przede wszystkim nale�a�oby wiedzie�, �e wszystkie substancje w og�le, to znaczy wszystkie rzeczy, kt�re nie mog� istnie� nie b�d�c stworzonymi przez Boga, ze swej natury s� niezniszczalne i nigdy nie mog� przesta� by�, je�li tylko nie obr�ci ich wniwecz ten�e B�g, gdyby zechcia� odm�wi� im swej nieustannej pomocy. Nast�pnie trzeba b�dzie zauwa�y�, �e cia�o, wzi�te w og�lno�ci, jest substancj� i dlatego nigdy nie ginie, konkretne cia�o ludzkie natomiast, oddzielne od innych cia�, jest z�o�one jako pewna konfiguracja cz�onk�w i temu podobnych czynnik�w przypad�o�ciowych, podczas gdy dusza ludzka nie jest w ten spos�b z�o�ona z �adnych przypad�o�ci, b�d�c czyst� substancj�. Gdyby bowiem nawet wszystkie jej przypad�o�ci mia�y si� zmieni�, na przyk�ad gdyby mia�a ona pojmowa�, chcie�, odczuwa� itd. co� innego, to wcale nie stanie si� przez to inn� dusz�. Tymczasem cia�o ludzkie stanie si� czym� innym ju� przez to
30
Renatus des Cartes
Streszczenie Medytacji
31
jedynie, �e kszta�t pewnych jego cz�ci zmieni si�. Wynika st�d, �e cia�o ludzkie �atwo mo�e ulec zag�adzie, podczas gdy duch albo umys� cz�owieka (bo nie czyni� tu �adnego rozr�nienia) jest ze swej natury nie�miertelny.
W medytacji trzeciej uda�o mi si�, jak s�dz�, wyja�ni� wystarczaj�co dok�adnie rozumowanie, kt�rym pos�uguj� si� dla udowodnienia istnienia Boga. Niemniej jednak, jako �e nie chcia�em u�ywa� do tego �adnych por�wna� zaczerpni�tych z rzeczy cielesnych, by odwie��, na ile tylko si� da, umys�y Czytelnik�w od przymieszki wyobra�e� zmys�owych, mog�o pozosta� tam jeszcze sporo niejasno�ci (ca�kowicie wyja�nionych, mam nadziej�, w odpowiedziach na zarzuty, jakie dotychczas wobec mnie wysuni�to), jak na przyk�ad taka oto: dlaczego znajduj�ca si� w nas idea bytu w najwy�szym stopniu doskona�ego ma w sobie tyle przedmiotowej rzeczywisto�ci, to znaczy uczestniczy poprzez reprezentowanie w tak wysokim stopniu bytu i doskona�o�ci, �e musi pochodzi� od przyczyny ostatecznie doskona�ej? Ot� wyja�ni�em to w swoich odpowiedziach na zarzuty, odwo�uj�c si� do por�wnania z nader zmy�ln� maszyn�, kt�rej projekt znajduje si� w umy�le jakiego� rzemie�lnika: oto podobnie jak przedmiot wytworzony dzi�ki temu projektowi musi mie� swoj� przyczyn� w wiedzy samego rzemie�lnika lub kogo�, od kogo j� uzyska�, tak r�wnie� idea Boga, kt�ra jest w nas, nie mo�e mie� innej przyczyny ni� samego Boga.
W czwartej medytacji dowodzi si�, �e wszystko, co pojmujemy w pe�ni jasno i w pe�ni dok�adnie, jest prawdziwe. Zarazem wyja�nia si� tam natur� b��du, czyli fa�szu, kt�r� te� konieczne trzeba zna�, zar�wno po to, aby potwierdzi� prawdy wcze�niejsze, jak i po to, aby lepiej zrozumie� nast�pne. Musz� jednak zaznaczy�, �e nie zajmuj� si� w tej medytacji grzechem, to znaczy b��dem, kt�ry pope�nia si� w porz�dku dobra i z�a, a jedynie b��dami, kt�re wyst�puj� w s�dzeniu i w odr�nianiu prawdy od fa�szu; nie zamierzam m�wi� tam o sprawach odnosz�cych si� do wiary i tego, jakie �ycie nale�y prowadzi�, lecz wy��cznie o zagadnieniach czysto rozumowych, kt�re daj� si� poznawa� dzi�ki samemu tylko naturalnemu �wiat�u rozumu.
W medytacji pi�tej - opr�cz tego, �e wyja�nia si� tam natur� cielesn� wzi�ta w og�lno�ci - dowiedzione zostaje raz jeszcze,
za pomoc� nowego argumentu, istnienie Boga. Argument ten zawiera by� mo�e pewne trudno�ci, ale zostan� one rozwi�zane w odpowiedziach na postawione mi zarzuty. Ponadto poka�� w medytacji pi�tej, dlaczego prawd� jest, �e pewno��, nawet w przypadku dowod�w geometrycznych, zale�y od poznania [istnienia] Boga.
Wreszcie w medytacji sz�stej przeprowadzam rozr�nienie pomi�dzy dzia�aniem rozumu i dzia�aniem wyobra�ni, opisuj�c czynniki wyznaczaj�ce ich r�no��. Dowodz� tam, �e dusza cz�owieka jest realnie r�na od cia�a, ale tak �ci�le z nim po��czona i zjednoczona, �e stanowi z nim jedno. Nast�pnie przedstawiam wszystkie b��dy, kt�re pochodz� ze zmys��w, oraz �rodki pozwalaj�ce ich unikn��. Nast�pnie podaj� wszystkie racje, z kt�rych mo�na wywnioskowa� istnienie rzeczy materialnych. Czyni� to nie dlatego, �ebym widzia� w nich ten w�a�nie po�ytek, i� dowodz� to, czego dowodz�, to znaczy, �e jest �wiat, ludzie maj� cia�a i temu podobne rzeczy, w kt�re nikt przy zdrowych zmys�ach nigdy nie w�tpi�, ale dlatego, �e rozwa�aj�c je bli�ej poznaje si�, i� nie s� one tak silne ani oczywiste jak te racje, kt�re prowadz� nas do poznania [istnienia] Boga i duszy. Jak si� okazuje, te ostatnie s� najpewniejsze i najoczywistsze ze wszystkich, kt�re mog�yby sta� si� udzia�em ludzkiego ducha. I to jest wszystko, co zamierzy�em sobie w tych sze�ciu medytacjach udowodni�, a wiele innych spraw, kt�re przy okazji omawiam w tym traktacie, tutaj pomijam.
Medytacja pierwsza
MEDYTACJE O FILOZOFII PIERWSZEJ
O tym, co mo�na podda� w w�tpliwo��
w kt�rych wykazuje si� jasno istnienie Boga
i r�nic� realn� mi�dzy dusz� i cia�em cz�owieka
Nie od dzi� zauwa�am, �e od najm�odszych lat przyjmowa�em fa�szywe pogl�dy za prawd� i �e to, co od tego czasu zbudowa�em na tak �le upewnionych podstawach, musi by� bardzo w�tpliwe i niepewne. Uzna�em wi�c, �e powinienem raz w �yciu wyzby� si� wszystkich pogl�d�w, kt�re wcze�niej zdarzy�o mi si� przyj�� na wiar�, i - gdybym mia� ustali� co� pewnego i trwa�ego w nauce - rozpocz�� ca�kiem od nowa i od podstaw. Takie przedsi�wzi�cie wyda�o mi si� jednak�e zbyt wielkie i dlatego zaczeka�em z nim, a� osi�gn� wiek tak dojrza�y, abym nie m�g� ju� liczy� na to, �e wiek jeszcze p�niejszy b�dzie bardziej odpowiedni do jego podj�cia. Maj�c takie powody do d�ugiego odk�adania sprawy, teraz, jak s�dz�, zrobi�bym b��d, zu�ywaj�c na dalsze rozmy�lania czas, kt�ry pozosta� mi do dzia�ania. Dzi� wi�c, maj�c na uwadze sw�j projekt, pozby�em si� z duszy wszelkiego rodzaju trosk, tak �e szcz�liwie nie czuj� si� pobudzany przez �adne emocje, zapewni�em sobie ca�kowity spok�j i oddaj� si� z powag� i swobod� demonta�owi wszystkich moich dawnych pogl�d�w. Aby to osi�gn��, nie b�d� musia� jednak koniecznie wykazywa�, �e s� one fa�szywe, czego zreszt� by� mo�e nigdy nie m�g�bym dokona�. Wystarczy, �e rozum przekonuje mnie, i� nie wolno mi mniej pilnie wystrzega� si� dawania wiary temu, co nie jest ca�kowicie pewne i niepow�tpiewalne, ni� temu, co wydaje mi si� w oczywisty spos�b fa�szywe - i dlatego nale�y odrzuci� ka�de [przekonanie], w kt�rym znajd� jakikolwiek pow�d do w�tpienia. A w tym celu nie b�d� potrzebowa� bada� wszystkiego z osobna, co by�oby przecie� prac� niesko�czon�, ale poniewa� zniszczenie fundament�w poci�ga za sob�
34
I. Medytacja pierwsza
35
O tym, co mo�na podda� w w�tpliwo��
z konieczno�ci� ruin� ca�ej budowli, wezm� si� najpierw do samych zasad, na kt�rych opiera�y si� wszystkie moje dawne pogl�dy
Wszystko, co dotychczas uwa�a�em za najbardziej prawdziwe i uzasadnione, przyj��em od zmys��w lub poprzez zmys�y. Przekonywa�em si� ju� jednak niekiedy, �e zmys�y bywaj� zwodnicze, a ostro�no�� nakazuje, by nie ufa� ca�kowicie tym, kt�rzy nas cho� raz wprowadzili w b��d.
Wszelako jednak mo�liwe jest, �e zmys�y myl� nas czasem, je�li chodzi o rzeczy s�abo dostrzegalne i bardzo oddalone, podczas gdy spotykamy wiele innych rzeczy, co do kt�rych nie mo�na rozs�dnie mie� w�tpliwo�ci, mimo �e s� poznawane za po�rednictwem zmys��w - na przyk�ad to, �e jestem tutaj i siedz� przy kominku, �e mam na sobie szlafrok, �e przytrzymuj� r�k� t� oto kartk� papieru i inne rzeczy tego rodzaju. Jak m�g�bym przeczy�, �e te r�ce i to cia�o jest moje, o ile nie mia�bym by� zarazem podobny do wielu chorych psychicznie, kt�rych m�zgi s� tak zmieszane i za�mione przez czarne wapory ��ci, i� twierdz� uparcie, �e s� kr�lami, b�d�c n�dzarzami, �e s� odziani w z�oto i purpur�, b�d�c nadzy, albo te� wyobra�aj� sobie, �e s� dzbanem albo �e maj� cia�o ze szk�a. Czy� nie by�bym r�wnie szalony jak oni, gdybym kierowa� si� ich przyk�adem?
A jednak musz� tutaj zwr�ci� uwag�, �e jestem cz�owiekiem i jako taki sypiam i przedstawiam sobie w snach takie same rzeczy, a czasem nawet jeszcze mniej prawdopodobne, ni� chorzy psychicznie przedstawiaj� sobie na jawie. A ile� to razy zdarza�o mi si� �ni� noc�, �e jestem tutaj, �e jestem ubrany i siedz� przy kominku, chocia� le�a�em nagi w ��ku. A teraz wydaje mi si� przecie�, �e nie �ni�, widz�c ten papier, �e ta g�owa, kt�r� poruszam, nie jest u�piona, �e celowo i rozmy�lnie wyci�gam t� r�k� i �e j� czuje - to, co dzieje si� we �nie, nie jest ani tak jasne, ani tak wyraziste. Jednak�e, gdy uwa�nie to rozwa�am, to przypominam sobie, �e cz�sto bywa�em we �nie mylony przez podobne z�udzenia. Bior�c pod uwag� to spostrze�enie, widz� z tak� oczywisto�ci�, �e nie ma �adnych pewnych wskaz�wek, dzi�ki kt�rym mo�na by �ci�le odr�ni� jaw� od snu, i� ogarnia mnie zdziwienie - zdziwienie tak wielkie, �e omal przekonuje mnie, i� faktycznie �pi�.
Za��my wi�c teraz, �e �pimy i �e wszystkie te szczeg�y, jak to, �e otwieramy oczy, �e poruszamy g�ow�, �e wyci�gamy r�ce itp., s� jedynie fa�szem i z�udzeniem. I pomy�lmy te�, �e nasze r�ce ani nasze cia�a nie s� takie, jakimi je widzimy. Musimy wszelako przyzna� co najmniej tyle, �e to, co si� nam przedstawia we �nie, jest jak rysunki i obrazy, kt�re mog�y zosta� wytworzone tylko dzi�ki podobie�stwu do czego� rzeczywistego i prawdziwego, i �e wobec tego co najmniej og�lnie rzecz bior�c, takie rzeczy, jak oczy, r�ce, g�owa i ca�e cia�o, nie s� tylko dzie�em wyobra�ni, ale s� rzeczywiste i [w og�le] istniej�. I malarze bowiem, gdy nawet staraj� si� z ca�ym kunsztem przedstawi� syreny czy satyr�w w dziwacznych i niezwyk�ych postaciach, nie mog� przecie� nadawa� im kszta�t�w i wygl�du ca�kowicie nowego, lecz jedynie mieszaj� ze sob� i komponuj� cz�ci r�nych zwierz�t. A nawet gdyby ich wyobra�nia mia�a by� tak wyj�tkowa, �e mogliby wynale�� co� tak nowego, i� nigdy wcze�niej nie widziano niczego podobnego, a wi�c ich dzie�o przedstawia�oby co� czysto fikcyjnego i ca�kowicie fa�szywego, to z pewno�ci� przynajmniej kolory, za pomoc� kt�rych by je wytworzyli, musia�yby by� prawdziwe.
Z tych samych powod�w, o ile jeszcze takie rzeczy, jak cia�o ludzkie w og�le, oczy, g�owa czy r�ce w og�le itp., mog� by� czym� wyobra�onym, o tyle trzeba z konieczno�ci� uzna�, �e przynajmniej pewne rzeczy prostsze i bardziej powszechne s� prawdziwe i istniej�, a poprzez ich zmieszanie (podobnie jak mieszane s� prawdziwe kolory) ukszta�towane zostaj� wszystkie obrazy rzeczy, kt�re znajduj� si� w naszej my�li - czy to prawdziwe i rzeczywiste, czy to fikcyjne i fantastyczne.
Czym� takim [prostym i powszechnym] jest cielesno�� w og�le i przynale�na do niej przestrzenno��, podobnie jak kszta�t rzeczy przestrzennych, ilo�� [ka�dej z nich], czyli wielko��, ich liczba, miejsce, gdzie si� znajduj�, czas, kt�ry odmierza ich trwanie itp. Dlatego te� nie b�dziemy chyba rozumowa� b��dnie, je�li powiemy, �e fizyka, astronomia, medycyna i wszystkie inne nauki, kt�re [w swych wynikach] zale�ne s� od rozwa�ania rzeczy z�o�onych, s� bardzo w�tpliwe i niepewne, podczas gdy arytmetyka, geometria i inne nauki tego rodzaju, kt�re zajmuj� si� wy��cznie rzeczami bardzo prostymi i bardzo og�lnymi, nie dbaj�c zbytnio o to, czy istniej� one
37
36
O tym, co mo�na podda� w w�tpliwo��
I. Medytacja pierwsza
w rzeczywisto�ci, czy te� nie, zawieraj� w sobie co� pewnego i nie-pow�tpiewalnego. Niezale�nie bowiem od tego, czy czuwam, czy te� �pi�, dwa plus trzy jest zawsze pi��, a kwadrat nigdy nie ma wi�cej ni� cztery boki i nie wydaje si� mo�liwe, �eby prawdy tak jasne i tak oczywiste mog�y by� obj�te podejrzeniem jakiejkolwiek fa�szywo�ci czy niepewno�ci.
Jednakowo� od dawna ju� jest w mej duszy przekonanie, �e istnieje B�g, kt�ry wszystko mo�e i kt�ry stworzy� mnie i uczyni� takim, jakim jestem. Lecz czy mog� wiedzie�, �e nie sprawi� on, �e wcale nie ma �adnej Ziemi, nieba, �adnego cia�a przestrzennego, �adnego kszta�tu, �adnej wielko�ci, �adnego miejsca, a mimo to ja mam spostrze�enia zmys�owe tych wszystkich rzeczy, i �e to wszystko wydaje mi si� istnie� w taki spos�b, jak to widz�? A skoro uwa�am czasami, �e inni myl� si� w rzeczach, na kt�rych, wedle ich w�asnego przekonania, bardzo dobrze si� znaj�, to czyja mog� wiedzie�, �e B�g nie sprawia, �e myl� si� za ka�dym razem, gdy dodaj� do siebie dwa i trzy lub gdy licz� boki kwadratu albo gdy wydaj� s�d o czym� jeszcze �atwiejszym, je�li w og�le mo�na sobie wyobrazi� co� �atwiejszego? Lecz mo�e jednak B�g nie chcia�, bym by� �udzony w taki spos�b, skoro przecie� m�wi si� o Bogu, �e jest w najwy�szym stopniu dobry? Jednak�e gdyby sprawianie, abym si� myli� wci��, k��ci�o si� z dobroci� Boga, to przecie� by�oby z ni� sprzeczne i to, aby pozwala� mi myli� si� cho�by tylko czasami, a przecie� nie mog� w�tpi�, �e w�a�nie na to pozwala. Zdarzy� si� mog� osoby, kt�re w tym miejscu wola�yby raczej zaprzeczy� istnieniu tak pot�nego Boga, ni� uwierzy�, �e wszystko inne jest niepewne. Teraz nie spierajmy si� jednak z nimi i za��my, po ich my�li, �e wszystko to, co powiedziano tu o Bogu, jest wymys�em. Wtenczas cokolwiek mieliby przypuszcza� o moim pochodzeniu - sk�d si� wzi��em i kim jestem - a wi�c niezale�nie od tego, czy przypisywaliby to jakiemu� przeznaczeniu czy zrz�dzeniu losu, czy te� przypadkowi lub ci�gowi powi�zanych ze sob� zdarze�, albo jeszcze czemu� innemu, to skoro pope�nia� b��dy i myli� si� oznacza niedoskona�o��, to im mniej pot�nemu sprawcy przypisywaliby moje powstanie, tym bardziej by�oby prawdopodobne, �e jestem tak niedoskona�y, �e myl� si� zawsze. Na takie argumenty nie potrafi� ju� nic odpowiedzie�, lecz w ko�cu musz� te� wyzna�, �e nie ma ju� nic,
w czego prawdziwo�� dawniej wierzy�em, a czego w jaki� spos�b nie m�g�bym podda� w w�tpliwo��, i to wcale nie z braku rozwagi ani z lekkomy�lno�ci, lecz na podstawie racji bardzo silnych i w powa�ny spos�b przemy�lanych. W takim razie, skoro chc� znale�� w nauce co� pewnego i uzasadnionego, to nie wolno mi mniej starannie wystrzega� si� dawania wiary [tym przekonaniom] ni� temu wszystkiemu, co jest w spos�b oczywisty fa�szywe.
Ale te� samo wypowiedzenie tych uwag nie wystarczy - trzeba je zachowa� w pami�ci. Dawne potoczne mniemania powracaj� bowiem cz�sto w moich my�lach, tak jakby ich d�ugotrwa�a poufa�o�� ze mn� dawa�a im prawo zajmowania miejsca w mej duszy wbrew mojej woli i zaw�adni�cia niemal�e moimi przekonaniami. Nie odzwyczaj� si� jednak od pos�usze�stwa i zaufania wobec nich dop�ty, dop�ki b�d� je uwa�a� za to, czym naprawd� s�, czyli za takie, kt�re s� w pewien spos�b w�tpliwe, jak to w�a�nie pokaza�em, lecz jednak bardzo prawdopodobne, to znaczy maj�ce za sob� znacznie wi�cej powod�w, aby w nie wierzy�, ni� aby je negowa�. Dlatego te� dobrze zrobi�, jak s�dz�, przyjmuj�c z rozmys�em podej�cie wprost przeciwne i zwodz�c samego siebie, i udaj�c przez jaki� czas, �e wszystkie te mniemania s� ca�kowicie fa�szywe i fantastyczne. Dzi�ki temu b�d� m�g� zr�wnowa�y� dawne pochopne przes�dzenia nowymi, przez co nie b�d� ju� one wp�ywa�, ani z jednej, ani z drugiej strony, na m�j os�d, co te� uwolni go od w�adzy z�ych nawyk�w i sprawi, �e nie b�dzie ju� spychany z prostej drogi, kt�ra mo�e zaprowadzi� go do poznania prawdy. Jestem bowiem przekonany, �e w post�powaniu tym nie mo�e by� niebezpiecze�stw ani b��d�w i �e w swym w�tpieniu nie m�g�bym przesadzi�, skoro obecnie nie chodzi o dzia�anie, lecz o rozwa�anie i poznanie.
Przyjm� wi�c teraz za�o�enie, �e wprawdzie nie B�g, kt�ry jest w najwy�szym stopniu dobry i jest najwy�szym �r�d�em prawdy, lecz �e jaki� z�y demon, tyle� przebieg�y i zwodniczy, ile pot�ny, u�y� ca�ej swej zmy�lno�ci, a�eby mnie wprowadzi� w b��d. B�d� my�la�, �e niebo, powietrze, Ziemia, kolory, kszta�ty, d�wi�ki i wszystkie inne rzeczy zewn�trzne s� jedynie z�udzeniami i zjawami, kt�rymi pos�u�y� si� on, aby zastawi� sid�a na m� �atwowierno��. B�d� o sobie samym s�dzi�, �e nie mam r�k ani oczu, ani cia�a, ani krwi, ani �adnych zmys��w, a jedynie fa�szywie wie-
38
I. Medytacja pierwsza
rzy�em, i� mam to wszystko. B�d� uparcie trwa� przy tej my�li i chocia� w ten spos�b nie b�d� w stanie doj�� do poznania �adnej prawdy, to przynajmniej b�d� zdolny zawiesi� sw�j s�d. Dlatego te� z najwi�ksz� trosk� zadbam o to, aby nie przyj�� �adnego fa�szywego przekonania, i przygotuj� sw� dusz� na wszystkie podst�py tego wielkiego zwodziciela, tak aby, jakkolwiek by�by on pot�ny i przebieg�y, i tak nie m�g� mi nigdy nic narzuci�.
Lecz przedsi�wzi�cie to jest �mudne i pracoch�onne, a tymczasem co� na kszta�t lenistwa wci�ga mnie niepostrze�enie z powrotem w naturalny bieg mego �ycia. I ca�kiem jak niewolnik, kt�ry raduj�c si� we �nie wyobra�on� wolno�ci�, gdy tylko zacznie podejrzewa�, �e ta wolno�� jest jedynie snem, boi si� obudzi� i oddaje si� jeszcze przyjemnym z�udzeniom, aby jak najd�u�ej go zwodzi�y, r�wnie� i ja popadam niepostrze�enie dla mnie samego z powrotem w swoje dawne mniemania i boj� si� obudzi� z tej drzemki, w obawie, czy aby pracowite czuwanie, kt�re mia�oby nast�pi� po spokojnym odpoczynku, zamiast dostarczy� mi dziennego �wiat�a do poznawania przeze mnie prawdy, nie oka�e si� przynosi� go za ma�o, aby rozja�ni� wszystkie mroki trudno�ci, kt�re w�a�nie zosta�y poruszone.
Medytacja druga
O naturze duszy ludzkiej i �e �atwiej jq pozna� ni� dato
Wczorajsze moje rozwa�anie nape�ni�o m� dusz� tyloma w�tpliwo�ciami, �e odt�d nie b�d� ju� zdolny ich zapomnie�. A jednak nie widz� te�, w jaki spos�b m�g�bym je rozstrzygn�� i zupe�nie tak jakbym nagle zosta� rzucony na g��bok� wod� -jestem zaskoczony, i� nie mog� oprze� st�p o dno ani p�yn�� utrzymuj�c si� na powierzchni. A jednak do�o�� wszelkich stara�, aby nadal trzyma� si� tej samej �cie�ki, na kt�r� wst�pi�em wczoraj, oddalaj�c si� od tego wszystkiego, w stosunku do czego m�g�bym wyobrazi� sobie najl�ejsz� cho�by w�tpliwo��, tak samo, jakbym wiedzia�, �e jest to ca�kowicie fa�szywe. I b�d� szed� nadal t� �cie�k�, a� napotkam co� pewnego, a je�li ju� nie b�dzie mo�na inaczej, to tak daleko, a� dowiem si� na pewno, �e nic pewnego na �wiecie nie ma. Archimedes domaga� si� tylko pewnego i nieruchomego punktu oparcia, aby m�c poruszy� Ziemi�. Dlatego i ja mia�bym chyba prawo do wielkich oczekiwa�, gdyby dane mi by�o znale�� cho�by jedn� rzecz pewn� i niepow�tpiewaln�.
Przyjmuj� wi�c, �e wszystkie rzeczy, kt�re widz�, s� fa�szywe; uznaj�, �e nigdy nie by�o tego wszystkiego, co moja wype�niona k�amstwami pami�� mi przedstawia; my�l� [o sobie jako] nie maj�cym �adnych zmys��w: s�dz�, �e cia�o, kszta�t, przestrzenno��, ruch i miejsce s� jedynie fikcjami duszy. Co zatem b�dzie mo�na uzna� za prawd�? By� mo�e nic, chyba �e to jedno tylko, i� nic w �wiecie nie jest pewne.
Lecz mo�e jednak jest taka rzecz, inna ni� wszystkie, kt�re w�a�nie uzna�em za niepewne, co do kt�rej nie mo�na by ju� mie� najmniejszych w�tpliwo�ci? Czy� nie jaki� b�g lub jaka� inna moc wprowadza w m� dusz� obecne me my�li? Nie jest to konieczne, by� mo�e bowiem jestem zdolny wytworzy� je sam z siebie. Wiec przynajmniej ja sam mo�e jestem czym�? Zaprzeczy�em ju� wprawdzie, jakobym
40
41
II. Medytacja druga
O naturze duszy ludzkiej i �e �atwiej j� pozna� ni� ciato
mia� jakie� zmys�y lub cia�o, a jednak waham si�, [nie wiedz�c] co z tego wynika? Czy jestem tak zale�ny od cia�a i od zmys��w, �e nie m�g�bym istnie� bez nich? Ale te� sam przyj��em, �e nie ma w og�le niczego w �wiecie - �adnego nieba, ziemi, �adnych dusz ani cia�. Czy nie przyj��em tym samym, �e i mnie samego wcale nie ma? Ale jak�eby tak? Bez w�tpienia by�em, skoro powzi��em jakie� przekonanie lub cho�by co� pomy�la�em. Wprawdzie jest jaki� zwodziciel, nie wiem jak pot�ny, kt�ry u�ywa ca�ej swej przebieg�o�ci, by mnie wci�� wprowadza� w b��d. Wiec bez w�tpienia ja jestem, skoro on mnie zwodzi. Niech mnie wi�c zwodzi, ile chce, a i tak nie sprawi, abym by� niczym, je�li tylko b�d� my�la�, �e jestem czym�. W ten spos�b, po dok�adnym zastanowieniu i uwa�nym rozwa�eniu wszystkiego, uzna� nale�y za ustalon� t� konkluzj�, i� stwierdzenie: jestem, istniej� jest z konieczno�ci� prawdziwe, ilekro� je wypowiadam lub pojmuj� w duchu.
Lecz b�d�c pewnym, �e jestem, nie wiem jeszcze z dostateczn� jasno�ci�, jaki jestem. Dlatego te� musz� teraz bardzo uwa�a�, aby nieostro�nie nie wzi�� czego� innego za siebie samego i nie popa�� w b��d w tym poznaniu, kt�re uwa�am za pewniejsze i bardziej oczywiste ni� wszystkie inne, kt�re mia�em dot�d. Dlatego te� rozwa�� teraz ponownie wszystko, czym - jak s�dzi�em, zanim powzi��em te rozmy�lania-jestem. Z dawnych za� swych mniema� usun� wszystko, co mo�e zosta� cho�by w najmniejszym stopniu podwa�one za pomoc� argument�w, kt�re zosta�y tu przywo�ane, tak aby zosta�o wy��cznie to, co jest ca�kowicie pewne i niepow�tpiewalne. Za c� si� wi�c dot�d uwa�a�em? Bez zastrze�e� uwa�a�em, �e jestem cz�owiekiem. Ale kim jest cz�owiek? Czy powiem, �e jest to zwierz� rozumne? Na pewno nie, bo wtedy musia�bym zbada� co to jest zwierz� i co to znaczy rozumny i w ten spos�b wychodz�c od jednego pytania, niepostrze�enie popad�bym w niesko�czon� ilo�� innych - trudniejszych i bardziej k�opotliwych, a przecie� nie chcia�bym marnowa� tej niewielkiej ilo�ci wolnego czasu, kt�ra mi pozosta�a, na rozwi�zywanie podobnych trudno�ci. Raczej ju� skupi� si� tu na badaniu tych my�li, kt�re dotychczas podsuwa�a mi sama moja istota, kiedy tylko oddawa�em si� rozwa�aniu swego bytu. Uwa�a�em si� wi�c najpierw za posiadaj�cego twarz, r�ce, ramiona i ca�� t� maszyneri� ko�ci i mi�ni, kt�r� widzimy i u trupa i kt�r� nazywa�em s�owem �cia�o". Uwa�a�em ponadto, �e si� od�ywiam, chodz�, odczuwam i my�l� -a wszystkie te dzia�ania przypisywa�em duszy. Nie zastanawia-
�em si� jednak nad tym, czym w�a�ciwie jest ta dusza, a je�li ju�, to wyobra�a�em sobie, �e jest ona czym� kra�cowo ulotnym i subtelnym, jak powiew wiatru, ogie� czy tchnienie, kt�re przenika�oby grubsze moje cz�ci i rozchodzi�o si� w nich. Je�li za� chodzi o cia�o, to nigdy nie mia�em �adnych w�tpliwo�ci co do jego natury. Uwa�a�em, �e znam j� dok�adnie, a gdybym chcia� j� wyja�ni� za pomoc� poj��, kt�re wtenczas posiada�em, to opisa�bym j� w ten spos�b: Przez cia�o rozumiem wszystko, co mo�e zosta� obrysowane jak�� figur�, co mo�e zosta� umieszczone w pewnym miejscu i wype�ni� jak�� przestrze� w taki spos�b, �e wszystkie inne cia�a b�d� z niej wykluczone, co mo�e by� spostrze�one zmys�owo przez dotyk, wzrok, s�uch, smak lub w�ch, co mo�e zosta� na r�ne sposoby wprawione w ruch, chocia� nie samo przez si�, lecz przez co� innego, co je dotyka i od czego otrzymuje impuls (mocy bowiem samorzutnego wprawiania si� w ruch, podobnie jak odczuwania i my�lenia, w �adnym razie nie przypisywa�em naturze cia�a; przeciwnie - dziwi�em si� raczej, widz�c, �e podobne zdolno�ci spotyka si� w pewnych cia�ach).
Wi�c w ko�cu, kim�e jestem, skoro za�o��, �e jest jaki� demon, niebywale pot�ny i, je�li wolno tak powiedzie�, z�o�liwy i przebieg�y, kt�ry u�ywa ca�ej swej mocy i ca�ej swej zmy�lno�ci, aby wprowadzi� mnie w b��d? Czy wolno mi twierdzi�, �e mam cho�by cokolwiek z tych w�asno�ci, kt�re w�a�nie przypisa�em naturze cia�a? Zatrzymuj� si� nad tym z uwag�, wszystkie je wci�� na nowo rozwa�am i nie znajduj� �adnej, o kt�rej m�g�bym powiedzie�, �e mi przys�uguje. Nie ma potrzeby, abym trudzi� si� ich wyliczaniem. Przejd�my wiec do w�asno�ci duszy i zobaczmy, czy s� w�r�d nich takie, kt�re przys�ugiwa�yby mnie. Najpierw b�dzie to od�ywianie si� i poruszanie. Skoro jednak mia�oby by� prawd�, �e nie mam ju� cia�a, to b�dzie te� prawd�, �e nie mog� si� ani od�ywia�, ani porusza�. Inna w�asno�� to odczuwanie. R�wnie� i odczuwa� nie mog� bez cia�a, jakkolwiek zdawa�o mi si� kiedy�, �e odczuwa�em r�ne rzeczy podczas snu, lecz budz�c si�, stwierdza�em, �e faktycznie wcale ich nie odczuwa�em. Jeszcze inna w�asno�� to my�lenie i tu stwierdzam, �e my�l jest atrybutem, kt�ry mi przys�uguje i kt�ry nie mo�e by� oddzielony ode mnie. Jestem, istniej� - to pewne. Jak d�ugo jednak? Ot� tak d�ugo, jak d�ugo my�l�. Bo te� by� mo�e mog�oby si� tak sta�, gdybym ca�kowicie przesta� my�le�, �e jednocze�nie przesta�bym ca�kowicie istnie�. Obecnie przyjmuj� [jednak] tylko to, co jest praw-
42
dziwe w spos�b konieczny. Jestem wi�c, m�wi�c �ci�le, czym�, co my�li, to znaczy dusz�, umys�em czy rozumem, kt�re to poj�cia maj� znaczenie wcze�niej mi nie znane. Jestem wi�c czym� prawdziwym i naprawd� istniej�cym. Ale czym? Powiadam na to: czym�, co my�li. I czym jeszcze? Wysil� sw� wyobra�ni�, by przekona� si�, czy nie jestem mo�e czym� ponadto. Nie jestem bynajmniej tym zespo�em cz�onk�w, kt�ry nazywa si� cia�em ludzkim; nie jestem te� �adnym subtelnym powietrzem, ulotnym i przenikliwym, kt�re rozpo�ciera�oby si� we wszystkich jego cz�ciach. Nie jestem �adnym powiewem, tchnieniem czy oparem, ani niczym takim, co m�g�bym sobie wymy�li� lub wyobrazi�, jako �e za�o�y�em, i� wszystko to jest niczym - trwaj�c przy tym za�o�eniu, stwierdzam [jednak], �e nie przestaj� by� pewien, �e jestem [w og�le] czym�.
Ale by� mo�e jest tak, �e te wszystkie rzeczy, o kt�rych zak�adam, �e nimi nie jestem, bo ich nie znam, faktycznie wcale nie s� czym� r�nym ode mnie takiego, jakiego znam. Nic mi o tym nie wiadomo; nie zajmuj� si� tym teraz - wydaj� s�dy jedynie w sprawach, kt�re s� mi wiadome: wiem za�, �e istniej�, i szukam odpowiedzi na pytanie, kim jestem ja, kt�ry wie ju�, �e jest. Ot� jest ca�kiem pewne, �e moja �wiadomo�� w�asnego bytu, powzi�ta z tak� precyzj�, bynajmniej nie zale�y od rzeczy, kt�rych istnienie nie jest mi jeszcze wiadome. Wobec tego nie zale�y ona od niczego, co m�g�bym sfingowa� w wyobra�ni. Zreszt� same s�owa �sfingowa�" i �wyobra�a� sobie" za�wiadczaj�, �e by�oby b��dem [tak my�le�]. Mianowicie fikcj� by�oby, gdybym wyobra�a� sobie, �e jestem czym�, gdy� wyobra�a� sobie to nic innego, jak my�le� o kszta�cie lub obrazie jakiej� rzeczy materialnej. Tak wi�c wiem ju� z pewno�ci�, �e jestem i �e w zasadzie mog�oby okaza� si�, i� wszystkie takie wyobra�enia, a og�lnie: wszystko, co odnosi si� do natury cia�a, to tylko fikcje i z�udzenia. Wobec tego widz� jasno, �e r�wnie nies�uszne by�oby powiedzenie �wysil� wyobra�ni�, aby dowiedzie� si� dok�adnie, kim jestem", co powiedzenie �chocia� teraz nie �pi� i spostrzegam co� rzeczywistego i prawdziwego, wszelako jednak spostrzegaj�c to jeszcze nie do�� jasno, postaram si� znowu zasn��, aby sny ukaza�y mi to wszystko prawdziwiej i z wi�ksz� na-oczno�ci�". St�d te� widz� z ca�� oczywisto�ci�, �e nic, co m�g�bym poj�� dzi�ki wyobra�ni, nie wchodzi w zakres mojej wiedzy o sobie samym, i �e trzeba, bym umys� sw�j zwolni� i odwr�ci� od
O naturze duszy ludzkiej i �e �atwiej j� pozna� ni� ciato___________43
tego rodzaju uj��, dzi�ki czemu b�dzie m�g� pozna� naprawd� dok�adnie sw� w�asn� natur�.
No wi�c czym�e w ko�cu jestem? Czym�, co my�li. Co to znaczy co�, co my�li? To znaczy co�, co w�tpi, rozumie, pojmuje, twierdzi, przeczy, chce, nie chce, wyobra�a sobie i czuje. To z pewno�ci� niema�o, je�li wszystko to nale�y do mojej natury. Ale te�, dlaczeg� by to nie mia�o mi przynale�e�? Czy� nie jestem tym kim�, kto w tej chwili w�tpi niemal o wszystkim, kto wszelako rozumie i pojmuje pewne rzeczy, kto upewnia si� i uznaje jedne, a zaprzecza inne, kto chce i pragnie nadal je poznawa�, kim�, kto nie chce da� si� zwie��, kto wyobra�a sobie wiele rzeczy (czasem nawet wbrew swej woli) i wiele czuje, tak jakby przez dzia�anie organ�w zmys�owych? Czy jednak cokolwiek z tego wszystkiego jest tak prawdziwe, by dor�wna� sw� pewno�ci� temu, �e jestem i istniej�, cho�bym i spa� przez ca�y czas, a ten, kt�ry da� mi byt, pos�ugiwa� si� ca�ym swym geniuszem, aby mnie zwie��? Czy cho�by jedna z tych wszystkich w�a�ciwo�ci da si� odr�ni� od mego my�lenia albo mo�na o niej powiedzie�, �e jest oddzielona ode mnie samego? Ot� jest samo przez si� oczywiste, �e ja sam jestem tym, kto w�tpi, rozumie i pragnie, i �e nie trzeba tu ju� �adnych dalszych wyja�nie�. Oczywi�cie, mam r�wnie� w�adz� wyobra�ni. I chocia� mo�e si� zdarzy� (jak to ju� wcze�niej dopuszcza�em), �e tego, co sobie wyobra�am, naprawd� nie ma, to jednak ta zdolno�� wyobra�ania sobie nie przestaje by� czym� realnie we mnie, maj�c udzia� w moim my�leniu. W ko�cu to ja przecie� odczuwam, czyli spostrzegam pewne rzeczy jakby organami zmys�owymi, a wi�c widz� �wiat�o, s�ysz� ha�as, czuj� ciep�o. I je�li powiedz� mi, �e przedstawienia te s� fa�szywe i �e �pi�, to niech tak b�dzie - wszelako przynajmniej pewne jest to, i� wydaje mi si�, �e widz� �wiat�o, �e s�ysz� ha�as, �e czuj� ciep�o. To nie mo�e by� fa�szem, i to w�a�nie nazywa si� we mnie czuciem, kt�re te� nie jest niczym innym jak my�leniem. Teraz te� zaczynam rozumie� troch� ja�niej i dok�adniej ni� wcze�niej, jaki jestem.
A jednak wci�� wydaje mi si� jeszcze - i nie mog� pozby� si� tego przekonania - �e cia�a materialne, kt�rych obrazy powstaj� dzi�ki my�leniu, kt�re podpadaj� pod zmys�y i kt�re same zmys�y poznaj�, s� znane znacznie dok�adniej ni� ta jaka� cz�� mnie, kt�rej nie
44
45
JI^Medytacja druga
O naturze duszy ludzkiej i �e �atwie[j� pozna� ni� cia�o
mog� sobie wyobrazi�. Swoj� drog�, dziwnie by�oby twierdzi�, �e znam i rozumiem dok�adniej te rzeczy, kt�rych istnienie wydaje mi si� w�tpliwe, kt�re s� mi obce i bynajmniej nie s� cz�ci� mnie samego, ni�li te, co do prawdziwo�ci kt�rych jestem przekonany, kt�re s� mi bliskie, przynale�ne mej naturze - jednym s�owem: ni�li siebie samego. Aleja wiem ju�, w czym rzecz. M�j umys� jest jak w�drowiec, kt�ry lubi b��ka� si� po manowcach i nie umia�by jeszcze �cierpie�, by trzymano go w �cis�ych granicach prawdy. Popu��my mu wi�c raz cugli i daj�c mu ca�kowit� wolno��, pozw�lmy mu bada� przedmioty, kt�re przedstawiaj� mu si� jako co� zewn�trznego po to, aby powoli i umiej�tnie je nast�pnie �ci�gaj�c, kierowa� jego uwag� na niego samego i na to wszystko, co mo�e odnale�� w sobie samym, czyni�c go przez to podatniejszym na kierowanie. Zajmijmy si� wi�c teraz tymi rzeczami, kt�re zazwyczaj uwa�amy za naj�atwiej daj�ce si� pozna� i o kt�rych s�dzimy, i� znamy je najlepiej, to znaczy cia�ami materialnymi, kt�re dotykamy i kt�re widzimy. W istocie chodzi�oby nie o cia�a w og�le, bo takie og�lne poj�cia s� na og� troch� niejasne, lecz o jakie� jedno konkretne cia�o. We�my na przyk�ad kawa�ek wosku. W�a�nie wybrali�my go z plastra. Nie straci� jeszcze swego s�odkiego smaku miodu, a nawet zachowa� po trosze zapach kwiat�w, z kt�rych zosta� zebrany. Wida�, jaki ma kolor, kszta�t, wielko�� -jest twardy, ch�odny, por�czny, a gdy postuka� we�, wtenczas wydaje jaki� d�wi�k. W rezultacie wszystkie cechy, dzi�ki kt�rym jednoznacznie rozpoznajemy cia�o materialne, mo�na tu napotka�. Ale oto podczas gdy m�wi� te s�owa, przybli�am do wosku ogie�. Resztka smaku ulatnia si�, zapach wyparowuje, kolor si� zmienia, kszta�t zanika, a wielko�� wzrasta Staje si� p�ynny, nagrzewa si�, ledwie mo�na go wzi�� do r�ki i jakkolwiek by�my w niego stukali, nie wyda �adnego d�wi�ku. Czy po tych wszystkich przemianach wosk pozostaje tym samym? Trzeba przyzna�, �e owszem. Nikt w to nie w�tpi, nikt nie s�dzi inaczej. C� takiego wiec poznaje si� w tym kawa�ku wosku tak dok�adnie? Z pewno�ci� nie jest to nic, co spostrzeg�em w uj�ciu zmys�owym, gdy� wszystko, co podpada�oby pod zmys� smaku, powonienia, wzroku, dotyku albo s�uchu, okaza�o si� by�o zmieni�, a mimo to wosk pozosta� ten sam. A mo�e jest to to, o czym teraz my�l�, a mianowcie, �e ten wosk to nie jest ten miodowy smak ani ten mi�y zapach kwiat�w, ani ten kszta�t, ani ten d�wi�k, a jedynie cia�o, kt�re wcze�niej przedstawi�o si� moim zmys�om
w jednej formie, a teraz pozwala si� pozna� w innej? Ale co takiego w�a�ciwie, �ci�le rzecz bior�c, wyobra�am sobie, pojmuj�c [ten kawa�ek wosku] w taki spos�b? Zbadajmy to uwa�nie i odsuwaj�c to wszystko, co nie jest w�asno�ci� [samego] tego wosku, zobaczmy, co pozostanie. A z pewno�ci� nie zostanie nic innego ni� co� przestrzennego i plastycznego. Ale co to znaczy plastyczny? Czy� nie to, i� wyobra�am sobie, �e ten wosk, je�li ma kszta�t okr�g�y, mo�e przybra� kszta�t kwadratowy, a potem jeszcze tr�jk�tny? Z pewno�ci� nie, poniewa� pojmuj� go jako zdolny do niesko�czonej liczby podobnych przemian, a w wyobra�ni swej nie jestem przecie� w stanie przebiec tej niesko�czonej liczby. Dlatego te� moje pojmowanie wosku nie jest dzie�em w�adzy wyobra�ania sobie. A na czym polega owa przestrzenno��? Czy� i ona nie jest r�wnie� czym� niejasnym? Czy� [jej miara] nie wzrasta, gdy wosk si� topi, nast�pnie gdy wre i dalej, gdy jeszcze przybywa ciep�a? Nie pojmowa�bym w spos�b pewny i prawdziwy, czym jest wosk, gdybym nie my�la�, �e nawet ten oto kawa�ek wosku, kt�rym si� teraz zajmuj�, mo�e bardziej r�nicowa� si� pod wzgl�dem miary przestrzennej, ni� to kiedykolwiek by�bym w stanie sobie wyobrazi�. Trzeba si� wi�c zgodzi�, �e nie by�bym w stanie za pomoc� wyobra�ni zrozumie�, czym jest ten kawa�ek wosku, i �e jedynie sam rozum to potrafi. M�wi� to w odniesieniu do tego konkretnego kawa�ka wosku. Ale co do wosku w og�le, to jest to jeszcze bardziej oczywiste. Czym jednak�e jest ten kawa�ek wosku, kt�ry poj�� da si� jedynie przez rozum czy umys�? Na pewno jest to ten sam wosk, kt�ry widz�, kt�ry dotykam, kt�ry sobie wyobra�am, a w ko�cu - ten sam, kt�rego to�samo�� od pocz�tku uznawa�em. Trzeba wszelako koniecznie zauwa�y�, �e moje do�wiadczenie \perception] to wcale nie widzenie ani dotykanie, ani wyobra�anie sobie, i nigdy tym nie by�o, jakkolwiek wcze�niej tak si� zdawa�o, lecz �e jest to wy��cznie wgl�d samej duszy, kt�ry mo�e by� niedoskona�y i niejasny, tak jak to mia�o miejsce wcze�niej, a mo�e te� by� jasny i dok�adny, tak jak to si� dzieje obecnie, w zale�no�ci od tego, czy moje skupienie bardziej, czy mniej trzyma si� rzeczy, kt�re sob� obejmuje, i ich sk�adnik�w.
Swoj� drog�, nie mog� nadziwi� si�, ile jest w mej duszy s�abo�ci i zwod�w, kt�re wprawiaj� j� w b��d. Bo chocia� wszystko to rozwa�am w sobie bez s��w, to jednak s�owa ca�y czas przykuwaj� mnie do siebie, tak i� omal�e jestem oszukiwany przez j�zyk potoczny. M�wimy przecie�, �e widzimy ten sam wosk, skoro tu jest, a nie, �e
46
II. Medytacj� druga
47
O na