9075
Szczegóły |
Tytuł |
9075 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9075 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9075 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9075 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Arthur C. Clarke
Wyprawa na Ksi�yc
1. Linia startu
Tyle razy opisywano histori� pierwszej wyprawy na Ksi�yc, �e niekt�rzy ludzie w�tpi�, by uda�o si� powiedzie� co� nowego na ten temat. Jednak moim zdaniem �adne oficjalne raporty i relacje naocznych �wiadk�w, czy te� bezpo�rednie sprawozdania radiowe i telewizyjne, nigdy nie przedstawi�y pe�nego obrazu. M�wi si� w nich bardzo du�o o dokonanych odkryciach, lecz tak niewiele o ludziach, kt�rych by�y zas�ug�.
Jako kapitan Endeavour, a zatem dow�dca ekipy brytyjskiej, mog�em zaobserwowa� mn�stwo rzeczy, jakich nie znajdziecie w ksi��kach historycznych i niekt�re z nich, cho� nie wszystkie, mo�na teraz opowiedzie�. Mam nadziej�, �e kiedy� dow�dcy Goddarda i Cio�kowskiego przedstawi� sw�j punkt widzenia. Poniewa� jednak komandor Vandenburg jest wci�� na Marsie, a komandor Krasnin przebywa gdzie� wewn�trz orbity Wenus, na ich pami�tniki b�dziemy chyba musieli poczeka� jeszcze kilka lat.
Podobno wyznanie przynosi ulg�. Z pewno�ci� poczuj� si� lepiej, kiedy opowiem prawdziw� histori� tego, co kry�o si� za wsp�lnym startem do pierwszego lotu na Ksi�yc i co zawsze by�o do�� niejasne.
Jak wszystkim wiadomo, uczestnicz�ce w wyprawie statki - ameryka�ski, rosyjski i brytyjski - zmontowano na orbicie Stacji Kosmicznej III, znajduj�cej si� osiemset kilometr�w nad Ziemi�, z cz�ci sprowadzanych etapami za pomoc� rakiet transportowych. Chocia� wszystko to by�y elementy prefabrykowane, monta� i pr�by ze statkami zaj�y ponad dwa lata i do tego czasu mn�stwo ludzi, kt�rzy nie zdawali sobie sprawy ze z�o�ono�ci zadania, zaczyna�o si� z lekka niecierpliwi�. Widzieli dziesi�tki zdj�� i program�w telewizyjnych, przedstawiaj�cych trzy statki unosz�ce si� w Kosmosie w pobli�u Stacji III, pozornie ca�kowicie uko�czone i w ka�dej chwili gotowe do startu. Lecz zdj�cia te nie przedstawia�y wci�� trwaj�cych starannych i mozolnych operacji, zwi�zanych z instalowaniem tysi�cy rur, kabli, silnik�w i instrument�w, kt�re nast�pnie poddawano wszelkiego rodzaju pr�bom.
Nie by�o �cis�ej daty odlotu; Ksi�yc znajduje si� zawsze mniej wi�cej w tej samej odleg�o�ci, mo�na wi�c startowa� prawie w dowolnym czasie - o ile jest si� gotowym. Z punktu widzenia zu�ycia paliwa praktycznie nie ma �adnej r�nicy, czy odpali si� silniki w czasie pe�ni czy nowiu, czy te� w dowolnej porze mi�dzy nimi. Byli�my bardzo ostro�ni, je�li idzie o termin odpalenia, cho� wszyscy ci�gle pr�bowali nas zmusza� do podania konkretnej daty. Tyle rzeczy mo�e zawie�� na pok�adzie statku kosmicznego, �e nie zamierzali�my �egna� si� z Ziemi�, nie maj�c pewno�ci, i� jeste�my ca�kowicie przygotowani nawet w najdrobniejszych szczeg�ach.
Nigdy nie zapomn� ostatniej konferencji dow�dc�w, kt�ra odby�a si� na pok�adzie stacji kosmicznej, kiedy wszyscy oznajmili�my, �e jeste�my gotowi. Poniewa� wyprawa by�a wsp�lna, a ka�da ekipa mia�a swoje specjalne zadania, ustalili�my, �e wszyscy wyl�dujemy w ci�gu jednej doby, w uprzednio wybranym miejscu na Mar� Imbrium. Jednak�e szczeg�y podr�y pozostawiono do decyzji samych dow�dc�w w nadziei, �e uniknie si� w ten spos�b powtarzania b��d�w.
- Jestem got�w - rzek� komandor Vandenburg - przeprowadzi� pr�bny start jutro o 9.00. A panowie? Czy mamy prosi� o�rodek kontroli lotu, by przygotowa� si� do startu wszystkich trzech statk�w?
- Dla mnie O.K. - powiedzia� Krasnin, kt�ry nigdy nie da� si� przekona�, �e u�ywa ameryka�skiego slangu sprzed dwudziestu lat.
Ja wyrazi�em zgod� skinieniem g�owy. Co prawda jeden zesp� wska�nik�w paliwa wci�� niezbyt dobrze si� sprawowa�, ale to �aden k�opot, gdy� doprowadzi si� je do porz�dku, zanim zbiorniki zostan� nape�nione.
Pr�bny start polega na tym, �e wszystko jest idealn� kopi� prawdziwego odpalania i ka�dy wykonuje swoje czynno�ci jak podczas startu. Oczywi�cie �wiczyli�my pozorowane starty na Ziemi, ale czekaj�ce nas pr�by mia�y by� dok�adn� imitacj� wszystkiego, co nast�pi, kiedy naprawd� wystartujemy na Ksi�yc. Brakowa� b�dzie jedynie ryku silnik�w, kt�ry oznajmi nam, �e podr� si� zacz�a.
Przeprowadzili�my sze�� pr�bnych odpale�, potem rozebrali�my statki na kawa�ki, by usun�� wykryte usterki, a nast�pnie zrobili�my sze�� dalszych pr�b. Endeavour, Goddard i Cio�kowski znajdowa�y si� w takim samym stanie gotowo�ci. Teraz pozostawa�o jedynie pobra� paliwo i b�dziemy gotowi do odlotu.
Nie chcia�bym jeszcze raz prze�ywa� napi�cia tych kilku ostatnich godzin. Ca�y �wiat patrzy� na nas; ustalono ju� czas odlotu z dok�adno�ci� do zaledwie paru godzin. Przeprowadzono wszystkie pr�by ko�cowe i byli�my przekonani, �e jeste�my gotowi w stopniu, na jaki pozwala�a ludzka moc.
I akurat wtedy mia�em piln�, tajn�, osobist� rozmowy przez radio, podczas kt�rej pewien naprawd� bardzo wysoki urz�dnik pa�stwowy zrobi� mi pewn� propozycj� tonem nie pozostawiaj�cym w�tpliwo�ci, �e to rozkaz. Przypomnia� mi, �e pierwszy lot na Ksi�yc jest wypraw� wsp�ln�, ale powinienem pomy�le�, jak bardzo zyska�by nasz presti�, gdyby�my dotarli tam pierwsi - wystarczy tylko o kilka godzin wcze�niej...
Propozycja ta zaszokowa�a mnie i nie ukrywa�em tego przed nim. Zd��y�em zaprzyja�ni� si� z Vandenburgiem i Krasninem i wszystko by�o naszym wsp�lnym udzia�em. Wykr�ca�em si�, jak tylko mog�em, i powiedzia�em, �e poniewa� trasy naszych lot�w ju� wyliczono, nic si� nie da zrobi�. Ka�dy statek odb�dzie podr� najekonomiczniejsz� drog�, �eby oszcz�dza� paliwa. Je�li wystartujemy razem, powinni�my razem wyl�dowa� - w ci�gu kilku sekund.
Niestety, kto� ju� pomy�la�, jak to ma wygl�da�. Nasze trzy statki z pe�nymi zbiornikami i za�ogami w stanie ca�kowitej gotowo�ci b�d� kr��y�y przez kilka godzin, zanim wystartuj� ze swych orbit satelitarnych i rusz� w stron� Ksi�yca. Na wysoko�ci o�miuset kilometr�w okr��enie Ziemi trwa dziewi��dziesi�t pi�� minut i podczas ka�dego obrotu jest tylko jeden odpowiedni moment do startu. Pope�niaj�c falstart tylko o jedno okr��enie, zmusiliby�my pozosta�ych do czekania dziewi��dziesi�t pi�� minut, nim by mogli wyruszy� za nami. A wi�c wyl�dowaliby dziewi��dziesi�t minut po nas...
Nie b�d� tego roztrz�sa�, ale jest mi wci�� wstyd, �e uleg�em i zgodzi�em si� oszuka� moich dw�ch koleg�w. Znajdowali�my si� w cieniu Ziemi, w chwilowym za�mieniu, kiedy nadszed� skrupulatnie wyliczony moment. Obaj moi uczciwi towarzysze, Vandenburg i Krasnin, my�leli, �e wraz z nimi dokonam jeszcze jednego okr��enia, a potem wyruszymy razem. Chyba nigdy w �yciu nie mia�em podlejszego nastroju ni� w�wczas, gdy nacisn��em guzik odpalania i poczu�em nag�y ci�g silnik�w, coraz szybciej oddalaj�cych mnie od macierzystej planety.
Przez nast�pne dziesi�� minut nie mieli�my na nic czasu, zajmuj�c si� jedynie instrumentami, by sprawdzi�, czy Endeavour pod��a po swej uprzednio wyliczonej orbicie. Prawie w tej samej chwili, gdy w ko�cu wyrwali�my si� Ziemi i mo�na by�o wy��czy� silniki, wypadli�my z cienia i znale�li�my si� w pe�nym blasku S�o�ca. Nie b�dzie ju� nocy, p�ki nie dotrzemy do Ksi�yca po pi�ciu dniach spokojnego szybowania bez wysi�ku w Kosmosie.
Stacja Kosmiczna III i pozosta�e dwa statki musz� ju� by� ze dwa tysi�ce kilometr�w za nami. Za osiemdziesi�t pi�� minut Vandenburg i Krasnin ponownie znajd� si� w odpowiednim punkcie i b�d� mogli wystartowa� za mn�, co planowali�my zrobi� wsp�lnie. Lecz nigdy ju� mnie nie przegoni� i mia�em nadziej�, �e nie b�d� w�ciekli na mnie, kiedy si� spotkamy na Ksi�ycu.
W��czy�em tyln� kamer� i spojrza�em za siebie na b�yszcz�c� stacj�, kt�ra w�a�nie wychodzi�a z cienia Ziemi. Min�o kilka chwil, zanim uzmys�owi�em sobie, �e Goddard i Cio�kowski ju� nie unosz� si� ko�o niej tam gdzie je opu�ci�em...
Nie, oba statki znajdowa�y si� w odleg�o�ci oko�o kilometra ode mnie, lec�c dok�adnie z tak� sam� jak ja pr�dko�ci�. Przez sekund� patrzy�em na nie, absolutnie nie wierz�c w�asnym oczom, zanim dotar�o do mnie, �e wszyscy trzej wpadli�my na ten sam pomys�.
- A to kr�tacze! - westchn��em.
Potem wybuchn��em takim �miechem, �e up�yn�o kilka minut, nim o�mieli�em si� wezwa� o�rodek kontroli lotu i powiedzie�, �e wszystko przebiega zgodnie z planem - cho� w �adnym wypadku nie by�o tego w planie, kt�ry pocz�tkowo og�oszono...
Bardzo zak�opotani, sk�adali�my sobie wzajemnie gratulacje przez radio. My�l� jednak, �e r�wnocze�nie ka�dy z nas by� w duchu zadowolony z takiego obrotu sprawy. Przez reszt� drogi nigdy nie znajdowali�my si� od siebie dalej ni� o kilka kilometr�w, a manewry l�dowania zsynchronizowano tak doskonale, �e p�omienie z dysz hamuj�cych wszystkich statk�w uderzy�y w grunt ksi�ycowy r�wnocze�nie.
Hm, prawie r�wnocze�nie. Zapewne m�g�bym wykorzysta� fakt, �e ta�ma zapisu wykazuje, i� dotkn��em ziemi dwie pi�te sekundy przed Krasninem, lecz lepiej tego nie robi�, gdy� Vandenburg wyprzedzi� mnie dok�adnie o tyle samo.
Na trasie d�ugo�ci czterystu tysi�cy kilometr�w moim zdaniem przyszli�my �eb w �eb...
2. Robin Hood, cz�onek Kr�lewskiego Towarzystwa Naukowego
Wyl�dowali�my wczesnym �witem d�ugiego ksi�ycowego dnia i uko�ne cienie wok� nas ci�gn�y si� kilometrami po r�wninie. Zaczn� si� powoli skraca�, gdy S�o�ce b�dzie coraz wy�ej na niebie, a w po�udnie prawie znikn� - lecz do po�udnia mieli�my jeszcze pi�� dni wed�ug czasu ziemskiego, a do nocy pozostawa�o dalszych siedem. Przed nami zatem prawie dwa tygodnie �wiat�a s�onecznego, nim zapadnie noc i �wiec�ca b��kitnym blaskiem Ziemia stanie si� pani� nieba.
W ci�gu tych pierwszych, gor�czkowych dni mieli�my ma�o czasu na badania. Musieli�my roz�adowa� statki, przyzwyczai� si� do obcych nam warunk�w, nauczy� prowadzenia elektrycznych traktor�w i skuter�w oraz ustawi� przypominaj�ce igloo domy, kt�re b�d� s�u�y�y nam za mieszkania, biura i laboratoria do czasu odlotu. W ostateczno�ci mogli�my spa� na pok�adzie statk�w kosmicznych, ale tam jest ciasno i niewygodnie. Domki te nie by�y wprawdzie zbyt przestronne, ale stanowi�y luksus po pi�ciodniowym pobycie w Kosmosie. Ich �ciany z mocnego, elastycznego plastyku nadmuchiwa�o si� jak balon, uzyskuj�c wn�trze podzielone na poszczeg�lne pomieszczenia. �luzy powietrzne umo�liwia�y kontakt ze �wiatem zewn�trznym, a pot�ne instalacje, po��czone z urz�dzeniami do oczyszczania powietrza na statkach, zapewnia�y atmosfer� do oddychania.
Nie musz� chyba m�wi�, �e najwi�ksze igloo by�o ameryka�skie, kt�re wyposa�ono absolutnie we wszystko, ��cznie ze zlewozmywakiem, nie m�wi�c ju� o pralce, kt�r� zawsze od nich po�yczali�my, podobnie jak Rosjanie.
Dopiero p�nym �popo�udniem� - po oko�o dziesi�ciu dniach od wyl�dowania - byli�my ju� odpowiednio zorganizowani, by m�c my�le� o powa�nej pracy naukowej. Pierwsze grupy ju� nerwowo penetrowa�y pustkowie wok� bazy, by zapozna� si� z otoczeniem. Oczywi�cie dysponowali�my bardzo szczeg�owymi mapami i fotografiami rejonu, w kt�rym wyl�dowali�my, ale czasem zdumiewaj�co wprowadza�y nas one w b��d. To, co na mapie zaznaczono jako wzg�rze, wydawa�o si� wysok� g�r� cz�owiekowi z trudem poruszaj�cemu si� w kosmicznym skafandrze, a pozornie g�adkie r�wniny cz�sto pokrywa�a g��boka po kolana warstwa py�u, kt�ry sprawia�, �e marsz by� niezwykle powolny i m�cz�cy.
Jednak�e te drobne przeszkody w du�ym stopniu kompensowa�o niewielkie ci��enie, dzi�ki czemu wszystkie przedmioty mia�y zaledwie jedn� sz�st� swej ziemskiej wagi. Kiedy naukowcy zacz�li gromadzi� wyniki bada� i okazy, coraz cz�ciej korzystali�my z radiowych i telewizyjnych po��cze� z Ziemi�, kt�re w ko�cu pracowa�y nieprzerwanie. Nie chcieli�my ryzykowa� - gdyby nawet nie uda�o si� nam powr�ci� do domu, dotrze tam wiedza, kt�r� tu zbierali�my.
Pierwsza automatyczna rakieta z zaopatrzeniem wyl�dowa�a dwa dni przed zachodem s�o�ca, dok�adnie wed�ug planu. Zobaczyli�my b�ysk p�omieni z jej silnik�w hamuj�cych najpierw na tle gwiazd, a potem jeszcze raz nag�y wybuch ognia na kr�tko przed dotkni�ciem gruntu. Samego l�dowania nie widzieli�my, gdy� z uwagi na bezpiecze�stwo rejon zrzutu znajdowa� si� o pi�� kilometr�w od bazy. Na Ksi�ycu za� oznacza�o to, �e le�y dobrze za horyzontem.
Kiedy tam dotarli�my, rakieta sta�a troch� krzywo na swych trzech amortyzatorach, ale by�a w doskona�ym stanie. Na jej pok�adzie znale�li�my wszystko - od instrument�w po �ywno��. Triumfalnie przetransportowali�my zapasy do bazy, gdzie zorganizowali�my nieco sp�nion� uroczysto��. Ludzie pracowali zbyt ci�ko i nale�a�a im si� jaka� rozrywka.
Nie�le si� zabawili�my, a moim zdaniem g��wn� atrakcj� by� komandor Krasnin, kt�ry pr�bowa� ta�czy� kozaka w skafandrze. Potem chcieli�my zorganizowa� zawody sportowe, ale stwierdzili�my, �e z oczywistych powod�w zaj�cia w otwartym terenie s� raczej ograniczone. Mogli�my zagra� w krokieta lub w kr�gle, gdyby�my mieli sprz�t, ale krykiet czy pi�ka no�na by�y zdecydowanie wykluczone. Przy takim ci��eniu nawet pi�ka poleci prawie na kilometr, je�li mocno j� kopn��, a lanki do krykieta ju� by si� wi�cej nie zobaczy�o.
Profesor Trevor Williams pierwszy pomy�la� o dyscyplinie sportu, kt�r� z powodzeniem mo�na uprawia� na Ksi�ycu. Ten nasz astronom, najm�odszy w historii cz�onek Kr�lewskiego Towarzystwa Naukowego, mia� zaledwie trzydzie�ci lat, kiedy dost�pi� tego najwy�szego zaszczytu. Jego prace nad metodami nawigacji mi�dzyplanetarnej przynios�y mu �wiatow� s�aw�, lecz mniej znano jego sukcesy w �ucznictwie sportowym. Przez kolejne dwa lata zdobywa� mistrzostwo Walii. Nie zdziwi�em si� zatem, odkrywszy, �e strzela do celu ustawionego na kupie ksi�ycowego �u�lu.
Mia� dziwny �uk, wykonany z linki sterowej i laminatu. Zastanawia�o mnie, jak Trevorowi uda�o si� zdoby� te materia�y, i w�wczas przypomnia�em sobie, �e rozszabrowano ju� automatyczn� rakiet� dostawcz� i jej kawa�ki widywa�o si� w najbardziej nieoczekiwanych miejscach. Jednak naprawd� interesuj�ce by�y strza�y. Aby zapewni� im stabilno�� na Ksi�ycu, gdzie nie ma powietrza i lotki s� oczywi�cie bezu�yteczne, Trevor wprawia� je w ruch obrotowy. �uk mia� niewielkie urz�dzenie, kt�re sprawia�o, �e wypuszczone ze� strza�y zaczyna�y si� obraca� jak kule karabinowe, w ten spos�b utrzymuj�c si� na kursie.
Za pomoc� nawet tego raczej prowizorycznego sprz�tu mo�na by�o strzela� na odleg�o�� ponad p�tora kilometra. Jednak Trevor nie chcia� traci� trudnych do wykonania strza�, bardziej natomiast interesowa� si� celno�ci�. Niesamowity by� widok prawie p�askiej trajektorii strza�, kt�re zdawa�y si� lecie� r�wnolegle do powierzchni Ksi�yca. Kto� przestrzega� Trevora, by uwa�a�, bo jego pociski mog� sta� si� satelitami, kt�re po zamkni�ciu orbity trafi� go w plecy.
Druga rakieta dostawcza wyl�dowa�a nast�pnego dnia, lecz tym razem niezupe�nie zgodnie z planem. Doskonale manewrowa�a, ale sterowany radarem pilot automatyczny zrobi� niestety jeden z tych b��d�w, kt�re takie proste maszyny uwielbiaj� pope�nia�. Dostrzeg� jedyne naprawd� niedost�pne wzg�rze w s�siedztwie, namierzy� wi�zk� promieni na jego szczyt i osiad� tam jak orze� w swym g�rskim gnie�dzie.
Tak bardzo potrzebne nam dostawy znajdowa�y si� osiemdziesi�t metr�w nad naszymi g�owami, a za kilka godzin zapadnie noc. Co robi�?
Oko�o pi�tnastu os�b r�wnocze�nie zaproponowa�o to samo i przez nast�pny kwadrans pospiesznie biegali�my po ca�ej bazie w poszukiwaniu nylonowych lin. Wkr�tce u st�p Trevora le�a�o ponad tysi�c metr�w liny w eleganckich zwojach i wszyscy stali pe�ni oczekiwania. Trevor przywi�za� jeden koniec liny do strza�y, napi�� �uk i na pr�b� pu�ci� j� prosto w gwiazdy. Dolecia�a nieco powy�ej po�owy ska�y, a potem �ci�gn�� j� ci�ar liny.
- Przykro mi - powiedzia� Trevor. - Po prostu nie dam rady. I nie zapominajcie, �e musieliby�my pos�a� tam r�wnie� jak�� kotwiczk�, �eby lina mog�a si� o co� zaczepi�.
Na kilka minut zapanowa�o przygn�bienie, kiedy obserwowali�my powoli opadaj�ce z nieba zwoje liny. Sytuacja by�a naprawd� troch� absurdalna. Nasze statki dysponowa�y energi�, kt�ra mog�a nas przenie�� na odleg�o�� czterystu tysi�cy kilometr�w od Ksi�yca - a tutaj tyle k�opot�w sprawia nam taka mizerna ska�ka. Maj�c wi�cej czasu, prawdopodobnie znale�liby�my drog� na szczyt z drugiej strony wzg�rza, lecz trzeba by pokona� kilka kilometr�w. W ci�gu paru godzin �wiat�a dziennego, jakie nam pozosta�y, mog�oby to by� niebezpieczne i r�wnie dobrze niemo�liwe.
Naukowcy szybko radz� sobie z k�opotami, a zbyt wiele genialnych (czasem za genialnych) umys��w pracowa�o nad tym zadaniem, �eby nie da�o si� rozwi�za�. Lecz tym razem by�o nieco trudniejsze i tylko trzy osoby jednocze�nie znalaz�y rozwi�zanie.
Trevor przemy�la� je, a potem rzek� z rezerw�:
- C�, mo�na spr�bowa�.
Przygotowania nie trwa�y zbyt d�ugo, a my tymczasem z niepokojem obserwowali�my promienie zachodz�cego S�o�ca, kt�re pada�y coraz wy�ej na stromo wznosz�c� si� nad nami ska��. Pomy�la�em sobie, �e gdyby nawet uda�o si� Trevorowi wys�a� tam lin� i uczepi� j� za pomoc� kotwiczki, wcale nie b�dzie �atwo wspi�� si� po niej w kr�puj�cym ruchy skafandrze kosmicznym. Ja mam l�k wysoko�ci i by�em zadowolony, �e kilku entuzjast�w wspinaczki zg�osi�o si� na ochotnika.
W ko�cu wszystko by�o gotowe. Pieczo�owicie u�o�ono lin�, by unosz�c si� z ziemi, stawia�a jak najmniejszy op�r. Kilkadziesi�t centymetr�w za strza�� umocowano do liny lekk� kotwiczk�. Mieli�my nadziej�, �e b�dzie dobrze trzyma� i nie zawiedzie nas, kiedy jej zaufamy.
Tym razem Trevor nie u�y� jednej strza�y. Umocowa� do liny cztery, co dwie�cie metr�w. Nigdy nie zapomn� przedziwnego widoku ubranej w kosmiczny skafander postaci, b�yszcz�cej w ostatnich promieniach zachodz�cego s�o�ca i celuj�cej w niebo z napi�tego �uku.
Strza�a pomkn�a w kierunku gwiazd i zanim osi�gn�a wysoko�� dziesi�ciu metr�w, Trevor zak�ada� ju� nast�pn� na ci�ciw� swego zaimprowizowanego �uku. Polecia�a za sw� poprzedniczk�, ci�gn�c za sob� drugi koniec d�ugiej p�tli, kt�ra teraz unosi�a si� w Kosmos. Prawie natychmiast pomkn�a za nimi trzecia, wynosz�c sw�j kawa�ek liny i mog� przysi�c, �e czwarta strza�a, wraz ze swoim odcinkiem liny, ju� znajdowa�a si� w drodze, nim pierwsza zacz�a traci� impet.
Kiedy do transportu liny zamiast jednej strza�y u�yto czterech, bez trudu osi�gn�a ona wymagan� wysoko��. Za pierwszym i drugim razem kotwiczka spad�a z powrotem, a potem mocno chwyci�a gdzie� na niewidocznym, p�askim szczycie - i pierwszy ochotnik ju� si� wspina� po linie. Co prawda przy tak s�abym ci��eniu wa�y� zaledwie oko�o pi�tnastu kilogram�w, lecz mimo to m�g�by spa�� z wysoka.
Ale nie spad�. Po godzinie zapasy dostarczone przez rakiet� towarow� zacz�y do nas dociera� i przed zapadni�ciem nocy najpotrzebniejsze z nich by�y ju� na dole. Musz� jednak przyzna�, �e jeden z in�ynier�w przy gasi� troch� moj� satysfakcj�, pokazuj�c mi organki, kt�re wys�a� z Ziemi. Ju� w�wczas by�em pewien, �e ten instrument bardzo nas wszystkich zm�czy, zanim sko�czy si� ta d�uga ksi�ycowa noc.
Ale oczywi�cie to nie wina Trevora. Kiedy wracali�my do bazy przez wielkie obszary cienia szybko zapadaj�cego nad r�wnin�, zaproponowa� co�, co z pewno�ci� zaintryguje tysi�ce ludzi po opublikowaniu szczeg�owych map pierwszej ekspedycji na Ksi�yc.
Ostatecznie mo�e wydawa� si� troch� dziwne, �e p�ask�, pozbawion� �ycia r�wnin� z niewielk� g�r� po�rodku oznaczono na wszystkich mapach Ksi�yca jako Las Sherwoodzki.
3. Ogrodnik
Teraz, niestety za p�no, bardzo �a�uj�, �e nigdy nie pozna�em W�odzimierza Surowa. Pami�tam go jako do�� niskiego m�czyzn�, kt�ry rozumia� angielski, ale zna� go za s�abo, by rozmawia� w tym j�zyku. Podejrzewam, �e nawet dla swych koleg�w by� troch� tajemniczy. Kiedy tylko wchodzi�em na pok�ad Cio�kowskiego, on zawsze siedzia� nad swymi notatkami lub patrzy� w mikroskop, trzymaj�c si� na uboczu nawet w ciasnej i niewielkiej przestrzeni statku kosmicznego. Jego rezerwa zdawa�a si� nie przeszkadza� pozosta�ym cz�onkom za�ogi; kiedy rozmawiali z nim, traktowali go najwyra�niej z pe�n� tolerancji sympati� i szacunkiem. Nic dziwnego: jego prace nad wyhodowaniem ro�lin i drzew, kt�re mog�y rosn�� daleko poza kr�giem polarnym, uczyni�y ze� najbardziej znanego rosyjskiego botanika.
Fakt, �e ekipa rosyjska zabra�a na Ksi�yc botanika, bardzo wszystkich ubawi�, cho� nie by�o to dziwniejsze od obecno�ci biolog�w na statku ameryka�skim i angielskim. W latach poprzedzaj�cych pierwsz� wypraw� na Ksi�yc zebrano sporo dowod�w wskazuj�cych na mo�liwo�� istnienia tam pewnych form wegetacji mimo braku powietrza i wody. Prezes Akademii Nauk ZSRR by� jednym z czo�owych g�osicieli tej teorii, a poniewa� sam by� za stary, aby polecie�, wys�a� Surowa.
Ca�kowity brak �lad�w tego rodzaju wegetacji, czy to w formie �ywej, czy w postaci skamielin, na oko�o dwu i p� tysi�cach kilometr�w kwadratowych zbadanego przez nas obszaru, by� pierwszym rozczarowaniem, jakie zachowa� dla nas Ksi�yc. Nawet sceptycy, ca�kowicie przekonani, �e na Ksi�ycu �ycie nie mo�e istnie� w �adnej formie, ucieszyliby si�, gdyby udowodniono, �e nie mieli racji - a oczywi�cie nie mieli, gdy� pi�� lat p�niej Richards i Shannon dokonali swego zdumiewaj�cego odkrycia na wielkiej, otoczonej skalnymi �cianami r�wninie Eratostenesa. Lecz w�wczas ta rewelacja nale�a�a jeszcze do przysz�o�ci i w czasach pierwszego l�dowania zdawa�o si�, �e Surow przyby� na Ksi�yc niepotrzebnie.
Nie wygl�da� na zbyt zmartwionego i by� r�wnie zaj�ty jak reszta za�ogi, badaj�c pr�bki gleby i dogl�daj�c niewielkiej hodowli hydroponicznej, kt�rej przezroczyste hermetyczne rury tworzy�y b�yszcz�c� sie� wok� Cio�kowskiego. Ani my�my tego nie robili, ani Amerykanie, poniewa� bardziej nam si� op�aca�o sprowadzanie �ywno�ci z Ziemi ni� uzyskiwanie jej z hodowli na miejscu - przynajmniej do czasu za�o�enia sta�ej bazy. Mieli�my racj� w kategoriach ekonomicznych, ale nie z punktu widzenia morale. Male�kie hermetyczne szklarnie, gdzie Surow hodowa� swoje warzywa i kar�owate drzewka owocowe, by�y oaz�, kt�rej widok rozkoszowa� nasze oczy, zm�czone ogl�daniem otaczaj�cego nas pustkowia.
Ujemn� stron� obowi�zk�w dow�dcy by�o to, �e rzadko mog�em czynnie zajmowa� si� eksploracj�; za bardzo poch�ania�o mnie przygotowywanie raport�w dla Ziemi, sprawdzanie zapas�w, uk�adanie program�w i grafik�w dy�ur�w, konferowanie z dow�dcami pozosta�ych statk�w i zgadywanie - nie zawsze z powodzeniem - co z kolei nawali. W wyniku tego bywa�o, �e w og�le nie opuszcza�em bazy przez dwa czy trzy dni i stale sobie �artowano, �e m�j skafander kosmiczny jest rajem dla moli.
By� mo�e dlatego tak dobrze pami�tam ka�de wyj�cie: oczywi�cie przypominam sobie r�wnie� jedyne moje spotkanie z Surowem. Zbli�a�o si� po�udnie - S�o�ce sta�o wysoko nad po�udniowymi g�rami, a n�w Ziemi by� ledwo widoczn� nitk� srebra, po�yskuj�c� o kilka stopni od niego. Henderson, nasz geofizyk, chcia� odczyta� wyniki bada� magnetycznych w kilku punktach kontrolnych, le��cych o par� kilometr�w na wsch�d od bazy. Wszyscy pozostali byli zaj�ci, a ja chwilowo nie mia�em nic do roboty, wi�c wyruszyli�my razem pieszo.
Droga nie by�a na tyle d�uga, by wymaga�a zabrania skutera, zw�aszcza �e akumulatory prawie si� wyczerpa�y. Tak czy inaczej zawsze lubi�em spacerowa� po Ksi�ycu. I to po prostu nie z powodu scenerii, do kt�rej po jakim� czasie mo�na si� przyzwyczai�, je�li nawet budzi przera�enie. Nie - zwyczajnie nigdy mi si� nie znudzi�o to zwolnione poruszanie si� bez trudu, w kt�rym ka�dy krok unosi� mnie wysoko nad powierzchni� daj�c poczucie swobody, znanej ludziom przed nadej�ciem ery lot�w kosmicznych jedynie ze sn�w.
Zrobili�my, co trzeba, i znajdowali�my si� w po�owie drogi powrotnej, gdy zauwa�y�em id�c� przez r�wnin� posta� w odleg�o�ci oko�o p�tora kilometra na po�udnie od nas - w�a�ciwie, niezbyt daleko od rosyjskiej bazy. Szybko unios�em do oczu polow� lornetk� wewn�trz he�mu i dok�adnie przyjrza�em si� temu badaczowi. Nawet z bliska nie mo�na rozpozna� cz�owieka w skafandrze kosmicznym, ale w praktyce nie sprawia to �adnego k�opotu, gdy� skafandry oznaczone s� kolorem i numerem.
- Kto to? - spyta�em Hendersona przez kr�tkofal�wk� na ustalonym kanale ��czno�ci.
- Niebieski skafander, numer trzy. To pewnie Surow. Ale nic z tego nie rozumiem. On jest sam.
Jedn� z podstawowych zasad prowadzenia bada� na Ksi�ycu jest zakaz chodzenia po powierzchni satelity w pojedynk�. Nawet b�ahy wypadek mo�e mie� fatalne skutki, gdy jest si� samemu. Czy, na przek�ad, mo�na sobie poradzi�, je�li w skafandrze powstanie na plecach drobne uszkodzenie, przez kt�re powoli ucieka powietrze, a samemu trudno przyklei� �atk�? Mo�e to brzmi zabawnie, ale ju� si� tak zdarzy�o.
- Pewnie jego kolega mia� wypadek i on idzie sprowadzi� pomoc - podsun�� Henderson. - Lepiej go zawo�ajmy.
Zaprzeczy�em ruchem g�owy. Surowowi najwyra�niej si� nie �pieszy�o. Zrobi� sobie wycieczk� i teraz powoli wraca na Cio�kowskiego. Nie m�j interes, �e komandor Krasnin pozwala swoim ludziom odbywa� wycieczki samodzielnie, cho� wydaje si� to godn� ubolewania praktyk�. A je�li Surow �amie przepisy, to r�wnie� nie moja sprawa, �eby sk�ada� na niego raport.
W ci�gu nast�pnych dw�ch miesi�cy moi ludzie cz�sto widywali samotnego Surowa, kt�ry zawsze ich unika�, gdy pr�bowali si� do� zbli�y�. Przeprowadzi�em dyskretne �ledztwo i stwierdzi�em, �e ze wzgl�du na brak ludzi komandor Krasnin musia� troch� z�agodzi� przepisy dotycz�ce bezpiecze�stwa. Nie uda�o mi si� jednak ustali�, co Surow tam robi�, ale nawet mi si� nie �ni�o, �e r�wnie� jego dow�dca nie mia� o tym poj�cia.
Z uczuciem typu �A nie m�wi�em?� odebra�em wezwanie Krasnina o pomoc. Wszyscy mieli�my ju� jakie� k�opoty z lud�mi, kt�rym trzeba by�o wysy�a� pomoc, ale teraz po raz pierwszy kto� zagin�� i nie odpowiada� na wezwania swego statku. Odby�a si� po�pieszna konferencja przez radio, ustalono spos�b dzia�ania i z ka�dego statku wachlarzykiem ruszy�y grupy poszukiwawcze.
Znowu by�em z Hendersonem i kieruj�c si� logik� wracali�my do bazy tras�, kt�r� szed� Surow, kiedy go tam widzieli�my. Obszar ten uwa�ali�my za �nasz� teren, gdy� le�a� w do�� znacznej odleg�o�ci od statku Surowa. Kiedy wdrapali�my si� na niskie wzg�rza u st�p g�r, po raz pierwszy przysz�o mi do g�owy, �e mo�e Rosjanin chcia� ukry� przed swymi kolegami to, co robi�. Nie mia�em poj�cia, co to mog�o by�.
Znalaz� go Henderson i wezwa� pomoc przez radio. By�o jednak o wiele za p�no. Surow le�a� twarz� w d� w pomarszczonym z braku powietrza skafandrze. Kl�cza�, kiedy co� strzaska�o plastykow� kopu�� jego he�mu - wida� by�o, jak rzuci� si� do przodu i natychmiast umar�.
Przerwa�em mu g�o�nym okrzykiem. Co� z ha�asem uderzy�o w metalowy pas mojego skafandra. Nie wyrz�dzi�o �adnych szk�d, lecz by�o tak nag�e i nieoczekiwane, �e ca�kowicie mnie zaskoczy�o.
U moich st�p le�a�o nasienie, mniej wi�cej wielko�ci i kszta�tu pestki �liwki. Kilka metr�w dalej znale�li�my drugie, kt�re strzaska�o he�m Surowa, kiedy ten si� pochyla�. Musia� wiedzie�, �e ro�lina ju� dojrza�a, ale kierowany ch�ci� jej zbadania zapomnia�, czym grozi�a. Widzia�em kaktus strzelaj�cy nasionami na czterysta metr�w w s�abym przyci�ganiu Ksi�yca. Surowa zastrzeli� jego w�asny tw�r z bezpo�redniej odleg�o�ci.
4. Ach., te b�yskotki
Jest to wprawdzie historia, kt�r� znam od komandora Vandenburga, ale on przebywa teraz za daleko, aby m�g� j� sam opowiedzie�. Dotyczy jego geofizyka, doktora Payntera, o kt�rym powszechnie si� m�wi�o, �e polecia� na Ksi�yc, by uciec przed �on�.
M�wi�c szczerze, nasze �ony podejrzewa�y nas wszystkich, �e w�a�nie to robimy. Jednak�e Paynter mia� po prostu dostateczne powody.
I to nie dlatego, �e nie lubi� swej �ony; mo�na by nawet powiedzie�, wr�cz przeciwnie. Zrobi�by dla niej wszystko, ale niestety rzeczy, kt�rych od niego ��da�a, by�y raczej zbyt kosztowne. By�a dam� o ekstrawaganckich gustach, a takie kobiety nie powinny wychodzi� za uczonych, je�li nawet wybieraj� si� oni na Ksi�yc.
Pani Paynter mia�a s�abo�� do klejnot�w, a szczeg�lnie do diament�w. Jak mo�na si� by�o spodziewa�, s�abo�� ta sprawia�a jej m�owi sporo k�opot�w. Jako solidny i kochaj�cy m��, nie poprzestawa� jedynie na martwieniu si� i co� ko�o tego robi�. Sta� si� jednym z czo�owych specjalist�w od diament�w na �wiecie, raczej z punktu widzenia naukowego ni� handlowego, i prawdopodobnie wi�cej wiedzia� o ich sk�adzie, w�asno�ciach i pochodzeniu ni� ktokolwiek inny na �wiecie. Niestety, mo�na du�o wiedzie� o diamentach, nie posiadaj�c nawet jednego, a pani Paynter, id�c na przyj�cie, nie mog�a ozdobi� sobie szyi erudycj� m�a.
Jak wspomnia�em, doktor Paynter zajmowa� si� przede wszystkim geofizyk�, diamenty za� interesowa�y go tylko na marginesie. Opracowa� wiele znakomitych instrument�w pomiarowych, kt�re s�u�y�y do bada� wn�trza Ziemi za pomoc� impuls�w elektrycznych i fal magnetycznych, daj�c jakby rentgenowski obraz najg��bszych, ukrytych przed ludzkim okiem warstw. Nic dziwnego zatem, �e znalaz� si� w�r�d ludzi wybranych po to, by zajrzeli do tajemniczego wn�trza Ksi�yca.
Bardzo chcia� polecie� na Ksi�yc, ale komandorowi Vandenburgowi zdawa�o si�, �e Paynter niech�tnie opuszcza� Ziemi� w�a�nie w tym momencie. Niekt�rzy ludzie objawiali takie symptomy; czasami wynika�y one z obaw, kt�re nie da�y si� pokona� i w�wczas nale�a�o zrezygnowa� z cz�owieka sk�din�d obiecuj�cego. Jednak w przypadku Payntera oci�ganie si� mia�o inne przyczyny. Znajdowa� si� w �rodku wielkiego eksperymentu, nad kt�rym pracowa� przez ca�e �ycie, i nie chcia� opuszcza� Ziemi przed jego zako�czeniem. Lecz pierwsza wyprawa na Ksi�yc nie mog�a na niego czeka�, musia� wi�c zleci� kontynuowanie swej pracy asystentom. Wymienia� z nimi tajemnicze informacje przez radio, czym irytowa� dzia� ��czno�ci Stacji Kosmicznej III.
Dziwy nowego �wiata, kt�ry czeka� na zbadanie, sprawi�y, �e Paynter wkr�tce zapomnia� o swych ziemskich zaj�ciach. P�dzi� tu i tam po powierzchni Ksi�yca jednym z tych zabranych przez Amerykan�w zgrabnych skuter�w elektrycznych, wo��c sejsmografy, magnetometry, mierniki grawitacji i wszelkiego rodzaju inne tajemnicze instrumenty, u�ywane przez geofizyk�w. W ci�gu kilku tygodni chcia� si� dowiedzie� tego, co ludziom na ich w�asnej planecie zaj�o setki lat. Co prawda mia� do zbadania zaledwie niewielki obszar z ponad 36 milion�w kilometr�w kwadratowych powierzchni Ksi�yca, ale pragn�� to zrobi� jak najdok�adniej.
Od czasu do czasu w dalszym ci�gu otrzymywa� informacje od swych koleg�w na Ziemi oraz kr�tkie, ale czu�e wiadomo�ci od pani P. �adne z nich nie wydawa�y si� za bardzo go interesowa�; je�li nawet cz�owiek nie jest tak zaj�ty, �e prawie nie ma czasu na sen, to jednak czterysta milion�w kilometr�w stawia jego sprawy osobiste w zupe�nie innej perspektywie. Uwa�am, �e na Ksi�ycu doktor Paynter by� naprawd� szcz�liwy po raz pierwszy w �yciu. I nie on jeden.
Niedaleko naszej bazy znajdowa� si� ca�kiem niez�y krater - wielkie zag��bienie w powierzchni Ksi�yca o �rednicy ponad trzech kilometr�w. Cho� by� nieomal pod r�k�, le�a� poza obszarem naszych normalnych, wsp�lnych dzia�a� i min�o ju� sze�� tygodni naszego pobytu na Ksi�ycu, zanim Paynter z grup� trzech ludzi wyruszy� jednym z minitraktor�w, by rzuci� okiem na to miejsce. Kiedy znikn�li za horyzontem, stracili�my z nimi ��czno�� radiow�, ale tym si� nie przejmowali�my, gdy� w wypadku jakichkolwiek k�opot�w mogli zawsze po��czy� si� z Ziemi�, kt�ra przekaza�aby nam ich wezwanie.
Payntera i jego ludzi nie by�o ju� od czterdziestu o�miu godzin, a tyle mniej wi�cej wynosi�o maksimum nieprzerwanej pracy na Ksi�ycu, nawet po za�yciu �rodk�w pobudzaj�cych. Pocz�tkowo ich ma�a wyprawa odbywa�a si� bez wydarze�, a wi�c nie by�a zbyt ekscytuj�ca - wszystko przebiega�o wed�ug planu. Dotarli do krateru, nadmuchali ci�nieniowe igloo i roz�adowali zapasy. Odczytali wskazania instrument�w i rozstawili przeno�n� wie�� wiertnicz�, by pobra� pr�bki ska�. Czekaj�c, a� wiert�o pozwoli mu nie�le pozna� przekr�j Ksi�yca, Paynter dokona� swego drugiego wielkiego odkrycia. Pierwsze mia�o miejsce dziesi�� godzin wcze�niej, ale on jeszcze o tym nie wiedzia�.
Wok� brzegu krateru, wyrzucone si�� pot�nych wybuch�w, jakie wstrz�sn�y Ksi�ycem trzysta milion�w lat temu, le�a�y ogromne zwaliska ska�, kt�re przedtem musia�y znajdowa� si� wiele kilometr�w pod powierzchni�. To, co m�g� wydoby� za pomoc� �widra, nie da�o si� nawet z tym por�wna�. Niestety, le��ce dooko�a okazy geologiczne wielko�ci g�ry nie zachowa�y swego w�a�ciwego porz�dku - rozrzuci�a je bez�adnie po ca�ej powierzchni, dalej ni� si�ga� wzrok, si�a erupcji, kt�ra unios�a je w Kosmos.
Paynter wspina� si� na te ogromne kupy �u�lu, zbieraj�c pr�bki za pomoc� swego ma�ego m�otka. Nagle jego koledzy us�yszeli okrzyk rado�ci i zobaczyli, �e biegnie do nich, trzymaj�c w r�ku bry��, wygl�daj�c� na niskiej jako�ci szk�o. Up�yn�o sporo czasu, zanim jego chaotyczna relacja u�o�y�a si� w logiczn� ca�o��, wyja�niaj�c�, sk�d ten ca�y krzyk, a jeszcze wi�cej czasu, nim ekspedycja przypomnia�a sobie, jakie by�o jej w�a�ciwe zadanie, i zabra�a si� do pracy.
Vandenburg obserwowa� powracaj�c� na statek grup�. Jej czterej cz�onkowie nie wygl�dali na tak zm�czonych, jak nale�a�o si� spodziewa�, bior�c pod uwag� fakt, �e byli na nogach nieprzerwanie od dw�ch dni. W�a�ciwie w ich ruchach dostrzega�o si� pewn� �wawo��, kt�rej nie mog�y ca�kowicie ukry� nawet skafandry kosmiczne. Wida� by�o, �e wyprawa zako�czy�a si� pomy�lnie. W tym wypadku Paynter m�g� przyjmowa� gratulacje z dw�ch powod�w. Z Ziemi nadesz�a w�a�nie pilna, bardzo tajemnicza wiadomo��, z kt�rej jasno wynika�o, �e dzie�o Payntera, czymkolwiek by�o, doczeka�o si� triumfalnego zako�czenia.
Komandor Vandenburg omal nie zapomnia� o tej wiadomo�ci, zobaczywszy, co Paynter trzyma w r�ku. Wiedzia�, jak wygl�da surowy diament, a ten by� drugim co do wielko�ci okazem, jaki kiedykolwiek widziano. Jedynie Cullinan, kt�rego waga wynosi 3026 karat�w, minimalnie go przewy�sza�.
- Nale�a�o si� tego spodziewa� - trajkota� uszcz�liwiony Paynter. - Diamenty zawsze znajduje si� w pobli�u wylot�w wulkan�w, ale jako� nigdy nie pomy�la�em, �e tak samo jest tutaj.
Nagle Vandenburg przypomnia� sobie o wiadomo�ci z Ziemi i wr�czy� j� Paynterowi. Ten szybko j� przeczyta� i zmarkotnia�. Vandenburg powiedzia� mi p�niej, �e nigdy w �yciu nie widzia� cz�owieka, na kt�rym telegram z gratulacjami zrobi�by tak przygn�biaj�ce wra�enie, jak na Paynterze. Wiadomo�� brzmia�a nast�puj�co: DOKONALI�MY TEGO. CA�KOWITE POWODZENIE PR�BY 541 ZE ZMODYFIKOWAN� KOMOR� CI�NIENIOW�. WIELKO�� PRAKTYCZNIE BEZ OGRANICZE�. KOSZTY ZNIKOME.
- Co si� sta�o? - spyta� Vandenburg zobaczywszy wyraz twarzy Payntera. - Zdaje mi si�, �e to nie jest z�a wiadomo��, bez wzgl�du na jej tre��.
Paynter porusza� ustami jak wyj�ta z wody ryba, a potem bezradnie popatrzy� na wielki kryszta�, kt�ry prawie zakrywa� mu d�o�. Potem rzuci� go prosto w g�r�, a ten spada� w zwolnionym tempie jak wszystko w ksi�ycowym polu grawitacyjnym.
W ko�cu odzyska� g�os.
- Moje laboratorium pracowa�o od lat - rzek� - nad syntetycznymi diamentami. Wczoraj ten by� wart milion dolar�w, a teraz ledwie kilkaset. Wcale nie jestem pewien, czy zabior� go na Ziemi�.
C�, jednak zabra� - �al mu by�o go zostawia�. Przez oko�o trzy miesi�ce pani P. mia�a najpi�kniejszy diamentowy naszyjnik na �wiecie, kt�rego ka�dy kamyk wart by� tysi�c dolar�w, na co sk�ada�y si� g��wnie koszty ci�cia i szlifowania. Potem metod� Payntera zastosowano w masowej produkcji, a miesi�c p�niej pani P. uzyska�a rozw�d. Jako uzasadnienie podano wyj�tkowe okrucie�stwo psychiczne i moim zdaniem, nie bez racji.
5. Prosimy o uwag�
Zajrzawszy do odpowiednich �r�de�, ze zdumieniem odkry�em, �e najs�ynniejsze do�wiadczenie, jakie przeprowadzili�my podczas naszego pobytu na Ksi�ycu, si�ga�o pocz�tkami roku 1955. W�wczas to przez zaledwie dziesi�� lat prowadzono badania za pomoc� rakiet stratosferycznych, g��wnie w White Sands WT stanie Nowy Meksyk. W roku 1955 przeprowadzono najbardziej spektakularne z �wczesnych do�wiadcze�, polegaj�ce na rozpyleniu sodu w g�rnych warstwach atmosfery.
Na Ziemi, nawet w najbardziej bezchmurn� noc, niebo mi�dzy gwiazdami nie jest zupe�nie ciemne. Jest tam delikatna po�wiata, kt�ra cz�ciowo wynika z fluorescencji atom�w sodu na wysoko�ci oko�o stu pi��dziesi�ciu kilometr�w. Poniewa� s�d rozproszony w wielu kilometrach sze�ciennych g�rnych warstw atmosfery zmie�ci�by si� w pude�ku od zapa�ek, �wczesnym badaczom zdawa�o si�, �e zrobi� niez�y fajerwerk, je�li u�yj� rakiety, kt�ra rozpyli w jonosferze kilka kilogram�w tego pierwiastka.
Mieli racj�. S�d, rozpylony za pomoc� rakiety nad White Sands na pocz�tku roku 1955, wytworzy� na niebie siln� ��taw� po�wiat�, przypominaj�c� sztuczne �wiat�o ksi�ycowe, kt�ra utrzymywa�a si� przez ponad godzin�, p�ki atomy nie uleg�y rozproszeniu. Do�wiadczenie to przeprowadzono nie dla rozrywki (cho� jej dostarczy�o), lecz w powa�nych celach naukowych. Wycelowane w po�wiat� instrumenty umo�liwi�y uzyskanie nowych informacji o g�rnych warstwach atmosfery, co uzupe�ni�o zas�b wiedzy, bez kt�rej loty kosmiczne by�yby niemo�liwe.
Znalaz�szy si� na Ksi�ycu, Amerykanie wpadli na pomys� powt�rzenia eksperymentu w znacznie wi�kszej skali. Kilkaset kilogram�w sodu wyrzuconego z powierzchni Ksi�yca wytworzy�oby �un�, kt�ra roz�wietli jego atmosfer� i b�dzie widoczna z Ziemi przez dobr� lornetk�.
(A tak na marginesie - do niekt�rych ludzi jeszcze nie dotar� fakt, �e Ksi�yc ma atmosfer�. Jest wprawdzie milion razy za rzadka, by nadawa�a si� do oddychania, ale maj�c odpowiednie instrumenty, mo�na j� wykry�. Doskonale funkcjonuje jako tarcza ochronna przed meteorytami, cho� bowiem jest rozrzedzona, ma jednak grubo�� kilkuset kilometr�w.)
Od wielu dni wszyscy m�wili jedynie o tym do�wiadczeniu. Bomb� sodow� przywioz�a z Ziemi ostatnia rakieta dostawcza. Wygl�da�a bardzo imponuj�co, a dzia�a�a w spos�b nies�ychanie prosty: po detonacji �adunek zapalaj�cy zamienia� s�d w par�, a kiedy osi�ga�a ona odpowiednie ci�nienie, p�ka�a przegroda i wszystko wylatywa�o w niebo przez dysz� o specjalnym kszta�cie. Bomba mia�a by� odpalona tu� po zapadni�ciu nocy, a kiedy chmura sodu wyjdzie z cienia Ksi�yca i znajdzie si� w promieniach S�o�ca, zacznie �wieci� o�lepiaj�cym blaskiem.
Zapadanie nocy na Ksi�ycu jest jednym z najbardziej imponuj�cych widok�w w naturze, tym bardziej �e obserwuj�c p�on�c� tarcz� S�o�ca, kt�ra powoli chowa si� za g�rami, cz�owiek ma �wiadomo��, i� zobaczy j� dopiero po czternastu dniach. Noc jednak nie przynosi ciemno�ci, przynajmniej po tej stronie Ksi�yca. Zawsze bowiem wisi na niebie Ziemia, jedyne cia�o niebieskie, kt�re ani nie wstaje, ani nie zachodzi. �wiat�o s�oneczne odbite od jej chmur i ocean�w zalewa krajobraz Ksi�yca �agodn�, niebieskozielon� po�wiat�, tak wi�c cz�sto �atwiej znale�� drog� noc� ni� w niezno�nym blasku S�o�ca za dnia.
Nawet ci, kt�rzy nie mieli akurat s�u�by, przyszli popatrze� na do�wiadczenie. Bomb� sodow� umieszczono po�rodku wielkiego tr�jk�ta, utworzonego przez trzy nasze statki, w pozycji pionowej, z dysz� skierowan� w gwiazdy. Dr Andersen, astronom ekipy ameryka�skiej, sprawdza� urz�dzenie zap�onowe, lecz wszyscy inni stali w bezpiecznej odleg�o�ci. Bomba wygl�da�a gro�nie, jak na bomb� przysta�o, cho� nie wyrz�dzi�aby wi�cej szkody ni� syfon z wod� sodow�.
Do zarejestrowania tego przedstawienia zgromadzono chyba ca�y sprz�t optyczny wszystkich trzech ekspedycji. Teleskopy, spektroskopy, kamery filmowe i wszystko, co tylko mo�e cz�owiekowi przyj�� do g�owy, sta�y szeregiem, gotowe do dzia�ania. A wiedzia�em, �e to nic wobec baterii sprz�tu wycelowanego w nas na Ziemi. Ka�dy astronom-amator, kt�ry m�g� tej nocy obserwowa� Ksi�yc, sta� pewnie w swym ogr�dku, s�uchaj�c komentarza radiowego na temat przebiegu do�wiadczenia. Spojrza�em na b�yszcz�c� planet�, kt�ra dominowa�a na niebie: l�dy by�y wolne od chmur, ludzie wi�c mieli dobry widok z domu. I chyba dobrze si� sta�o, bo to przecie� oni za wszystko p�acili.
Pozosta�o jeszcze pi�tna�cie minut. Nie po raz pierwszy zapragn��em, by istnia� jaki� niezawodny spos�b palenia papieros�w w skafandrze kosmicznym bez tego potwornego zadymiania he�mu, kt�re sprawia�o, �e nic nie by�o wida�. Nasi naukowcy rozwi�zali tyle znacznie trudniejszych problem�w. Szkoda, �e na to nic jeszcze nie wymy�lili.
Dla zabicia czasu - w eksperymencie tym nie mia�em nic do roboty - w��czy�em radio i s�ucha�em Dave�a Boltona, kt�ry przekazywa� bardzo dobry komentarz. Dave by� naszym g��wnym nawigatorem i doskona�ym matematykiem. Mia� r�wnie� �atwo�� wys�awiania si� - u�ywa� do�� barwnych wyra�e� i czasem jego nagrania musia�y by� cenzurowane przez BBC. Ale teraz nic nie mogli zrobi�, gdy� stacje naziemne przekazywa�y jego komentarz na �ywo.
Dave sko�czy� kr�tkie i klarowne wyja�nienia zasad eksperymentu. Opisa�, jak chmura �wiec�cego sodu pozwoli nam dokona� analizy atmosfery Ksi�yca, kiedy b�dzie przez ni� przechodzi�a z pr�dko�ci� w przybli�eniu ponad p�tora tysi�ca kilometr�w na godzin�.
- Jednak�e - kontynuowa� informowanie milion�w ludzi czekaj�cych na Ziemi - trzeba sobie jasno powiedzie�, �e przez dziesi�� minut od odpalenia bomby w og�le guzik zobaczycie - i my r�wnie�. Podczas wznoszenia si� w cieniu Ksi�yca chmura sodowa pozostanie ca�kiem niewidoczna. Rozb�y�nie potem zupe�nie nagle, gdy znajdzie si� w promieniach S�o�ca, kt�re biegn� nad naszymi g�owami, kiedy teraz patrzymy w Kosmos. Nikt nie jest ca�kowicie pewien, jaka b�dzie intensywno�� jej �wiat�a, ale z du�ym prawdopodobie�stwem mo�na za�o�y�, �e uda wam si� j� zobaczy� przez ka�dy teleskop o �rednicy ponad pi�� centymetr�w. A zatem wystarczy zwyk�a dobra lornetka.
M�wi� w ten spos�b przez nast�pne dziesi�� minut, a ja podziwia�em, go, �e tak doskonale sobie radzi. Potem nadesz�a wielka chwila i Anderson w��czy� obw�d odpalania. W bombie zacz�o si� gotowa� i ci�nienie zamienianego w par� sodu ros�o. Po trzydziestu sekundach z wycelowanej w niebo, d�ugiej w�skiej dyszy, wystrzeli� nagle k��b dymu. A potem musieli�my czeka� nast�pne dziesi�� minut, a� niewidoczna chmura wzniesie si� ku gwiazdom. Strach pomy�le�, co b�dzie, je�li po tych wszystkich przygotowaniach nic z tego nie wyjdzie.
Mija�y sekundy i minuty. A potem po niebie zacz�� si� nagle rozprzestrzenia� ��ty blask, jak olbrzymia nie migoc�ca zorza, kt�ra w oczach stawa�a si� coraz ja�niejsza. Wygl�da�o to, jak gdyby jaki� malarz przeci�ga� po gwiazdach p�dzlem zanurzonym w p�omieniach. I nagle zorientowa�em si�, �e kto� zrobi� najwi�ksz� reklam� w historii, poci�gni�cia u�o�y�y si� bowiem w litery, a litery w dwa s�owa - w nazw� pewnego napoju bezalkoholowego, kt�ry jest za dobrze znany, �ebym jeszcze ja musia� go reklamowa�.
Jak oni to zrobili? Odpowied� by�a oczywista. Kto� umie�ci� w dyszy bomby sodowe, odpowiednio wyci�ty szablon, aby wylatuj�ca z niej para u�o�y�a si� w s�owa. Poniewa� nic nie mog�o ich zniekszta�ci�, napis w nienaruszonym stanie wzni�s� si� niewidocznie ku gwiazdom. Widzia�em napisy na ziemskim niebie, ale ten tutaj by� znacznie wi�kszy. Cokolwiek bym sobie pomy�la� o ludziach, kt�rzy dopu�cili si� tego czynu, nie mog�em powstrzyma� si� od zachwytu nad ich pomys�owo�ci�. Litery �o� i �a� sprawi�y im troch� k�opotu, ale �c� i �l� by�y doskona�e.
Z satysfakcj� stwierdzam, �e kiedy min�� pocz�tkowy szok, program naukowy przebiega� zgodnie z planem. Niestety, nie pami�tam, jak sobie z tym poradzi� w swoim komentarzu Dave Bolton, ale nawet dla jego szybkiej orientacji musia�a to by� ci�ka przeprawa. Tymczasem po�owa Ziemi oczywi�cie widzia�a, co opisywa�. Nast�pnego dnia rano wszystkie gazety na planecie zamie�ci�y s�ynne zdj�cie p�ksi�yca ze �wiec�c� reklam� na jego ciemnej cz�ci.
Napis b�yszcza� na niebie przez ponad godzin�, a� w ko�cu rozp�yn�� si� w Kosmosie. Osi�gn�� w�wczas d�ugo�� prawie p�tora tysi�ca kilometr�w i ju� si� zamazywa�. Lecz wci�� by� czytelny, p�ki ostatecznie nie znikn�� w pr�ni mi�dzy planetami.
I dopiero wtedy zacz�� si� prawdziwy fajerwerk. Komandor Vandenburg wpad� we w�ciek�o�� i natychmiast zacz�� przes�uchiwa� wszystkich swoich ludzi. Jednak w ko�cu okaza�o si�, �e sabota�ysta - je�li mo�na go tak nazwa� - by� na Ziemi. Tam przygotowano bomb� i stamt�d wys�ano gotow� do u�ytku. Wkr�tce odnaleziono i wyrzucono z pracy in�yniera, kt�ry si� tego dopu�ci�. W og�le si� tym nie przej��, bo zarobi� dosy� na par� �adnych lat.
Je�li idzie o sam eksperyment, to z naukowego punktu widzenia zako�czy� si� ca�kowitym powodzeniem; doskonale spisa�y si� wszystkie instrumenty rejestruj�ce, kt�re analizowa�y �wiat�o chmury o tak nieoczekiwanym kszta�cie. Ale nigdy nie darowali�my tego Amerykanom i obawiam si�, �e najbardziej ucierpia� z tego powodu biedny komandor Vandenburg. Zanim znalaz� si� na Ksi�ycu, by� zagorza�ym abstynentem i najcz�ciej zaspokaja� pragnienie za pomoc� pewnej butelki, zw�onej jak osa. Obecnie jednak dla zasady pije piwo, chocia� go nie cierpi.
6. Zale�y od miejsca pobytu
Opisa�em ju�, �e tak powiem, manewrowanie w celu uzyskania dogodnej pozycji startowej w pierwszym locie na Ksi�yc. Jak si� okaza�o, Amerykanie, Rosjanie i Anglicy wyl�dowali prawie r�wnocze�nie. Nigdy jednak nie wyja�niono, dlaczego statek brytyjski wr�ci� na Ziemi� prawie dwa tygodnie p�niej od pozosta�ych.
Och, znam oficjaln� wersj�; powinienem zna�, bo sam bra�em udzia� w jej przygotowaniu. Wszystko, co zawiera, to prawda, lecz nie ca�a.
Wsp�lna ekspedycja by�a pod ka�dym wzgl�dem ogromnym sukcesem. Podczas niej zgin�� tylko jeden cz�owiek, W�odzimierz Surow, ale za to w spos�b, kt�ry uczyni� go nie�miertelnym. Zebrali�my informacje, kt�re dadz� zaj�cie kilku pokoleniom ziemskich naukowc�w i zrewolucjonizuj� prawie wszystkie nasze wyobra�enia o naturze Wszech�wiata. Tak, dobrze wykorzystano te pi�� miesi�cy na Ksi�ycu, mogli�my wi�c wraca� na Ziemi�, spodziewaj�c si� przyj�cia, z jakim przedtem spotyka�o si� tylko niewielu bohater�w.
Jednak pozostawa�o jeszcze wiele do uporz�dkowania. Rozproszone po ca�ym Ksi�ycu instrumenty rejestruj�ce wci�� pracowa�y, a wielu z zebranych przez nie informacji nie da�o si� automatycznie przekazywa� drog� radiow� na Ziemi�. Nie by�o potrzeby, aby wszystkie trzy ekipy pozosta�y na Ksi�ycu do ostatniej chwili - do zako�czenia pracy wystarczy�a obsada jednej. Ale kto na ochotnika zechce wszystkiego pilnowa�, gdy pozostali wr�c�, by cieszy� si� s�aw�? Ten trudny problem nale�a�o jak najszybciej rozwi�za�.
Je�li idzie o zaopatrzenie, nie by�o powodu do zmartwie�. Automatyczne rakiety dostawcze mog�y zaopatrywa� nas w powietrze, �ywno�� i wod� tak d�ugo, jak pragn�liby�my pozosta� na Ksi�ycu. Wszyscy cieszyli�my si� dobrym zdrowiem, cho� odczuwali�my pewne zm�czenie. Nie dosz�o do spodziewanych k�opot�w natury psychicznej, by� mo�e dlatego, �e wszyscy byli�my tak bardzo zaj�ci absorbuj�cymi zadaniami, i� nie mieli�my czasu obawia� si� pomieszania zmys��w. Ale wszyscy oczywi�cie pragn�li jak najszybciej powr�ci� na Ziemi� i zn�w zobaczy� si� z rodzin�.
Do pierwszej zmiany w planach zmusi� nas Cio�kowski, kt�rego unieruchomi�o nag�e zapadni�cie si� gruntu pod jedn� z �ap jego tr�jnogu do l�dowania. Statek zachowa� pozycj� pionow�, ale jego kad�ub paskudnie si� skr�ci� i powsta�y dziesi�tki uszkodze� w kabinie ci�nieniowej. Wiele dyskutowano na temat przeprowadzenia naprawy na miejscu, lecz uznano, �e start w takich warunkach by�by zbyt ryzykowny. Rosjanie nie mieli innego wyboru, jak tylko poprosi� o podwiezienie na pok�adzie Goddarda i Endeavour, korzystaj�c z niepotrzebnego ju� Cio�kowskiemu paliwa, nasze statki mog�yby zabra� ten dodatkowy �adunek. Jednak�e lot powrotny odbywa�by si� w nies�ychanej ciasnocie i niewygodzie, a wszyscy zainteresowani musieliby spa� i je�� na zmiany.
Zatem albo Amerykanie, albo Anglicy powr�c� na Ziemi� jako pierwsi. W ci�gu ostatnich tygodni, kiedy ekspedycja zbli�a�a si� do ko�ca, moje stosunki z komandorem Vandenburgiem by�y cokolwiek napi�te. Ju� nawet zacz��em si� zastanawia�, czy nie powinni�my rozstrzygn�� sprawy drog� losowania...
Drugim problemem, kt�ry absorbowa� moj� uwag�, by�a dyscyplina za�ogi. Mo�e jest to zbyt mocne okre�lenie, a nie chcia�bym, aby ktokolwiek pomy�la� sobie, �e istnia�o prawdopodobie�stwo buntu. Lecz wszyscy moi ludzie byli teraz troch� rozkojarzeni poza s�u�b� i najcz�ciej chowali si� po k�tach, pisz�c co� zawzi�cie. Bardzo dobrze wiedzia�em, co si� dzieje, gdy� i mnie to nie omin�o. Nie by�o na Ksi�ycu cz�owieka, u kt�rego jaka� gazeta czy tygodnik nie zam�wi�by artyku�u na prawach wy��czno�ci, a straszy�y nas nieuchronnie zbli�aj�ce si� terminy. ��cz�cy nas z Ziemi� dalekopis pracowa� nieprzerwanie, przekazuj�c dziesi�tki tysi�cy s��w dziennie, a wi�ksze kawa�ki wiekopomnej prozy dyktowano kana�ami ��czno�ci g�osowej.
Pewnego dnia przyszed� do mnie profesor Williams, nasz astronom o bardzo praktycznym umy�le, przynosz�c ze sob� rozwi�zanie mojego g��wnego problemu.
- Szefie - rzek� siadaj�c ostro�nie na brzegu stanowczo zbyt �atwo sk�adaj�cego si� stolika, kt�rego u�ywa�em do pracy w moim igloo - czy naprawd� istnieje jaki� pow�d natury t