8421
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 8421 |
Rozszerzenie: |
8421 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 8421 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 8421 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
8421 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
BOHDAN TOMASZEWSKI
ROMANTYCZNE
MECZE
Copyright by Bohdan Tomaszewski
Wydawnictwo �Tower Press�
Gda�sk 2001
Tower Press 2000
Copyright by B. Tomaszewski
PRZEDMOWA DO WYDANIA PIERWSZEGO
�yczliwy autorowi Czytelnik, kiedy zechce wzi�� do r�ki t� ksi��k�, niechaj nie spodziewa
si�, �e znajdzie to, co jest w sporcie najbardziej emocjonuj�ce: przebieg walki i wynik. Od�o�y�em
to rozmy�lnie na bok, pragn�c zatrzyma� uwag� Czytelnika na sprawach mo�e nie tak
barwnych, lecz, jak wydaje mi si�, dosy� istotnych.
Sport � b�d�cy jedn� z ulubionych form, rozrywki milion�w ludzi i stanowi�cy przedmiot
ich codziennego zainteresowania � spe�nia przez to zapewne dosy� wa�n� rol�.
W dobie mechanizacji, po�piechu i wyt�onej pracy ka�dy z nas kr�tk� chwil� odpoczynku
po�wi�ca ch�tnie prostej i �atwej rozrywce. Rola popularnych widowisk, jakimi sta�y si�
tak�e zawody sportowe, jest wi�c niema�a. Kszta�tuj� one do pewnego stopnia nasze gusta,
styl bycia, a mo�e i nawet spos�b post�powania.
Ale �e dzisiejszy sport, jak m�wi�, biegnie rami� w rami� z dzisiejszym �yciem i tak�e sta�
si� twardy i bardziej prozaiczny ni� kiedy� � wi�c proponuj� troch� oddechu.
Dlatego taki tytu�: �Romantyczne mecze�. Co� naiwnego i nie z dzisiejszych czas�w.
Czy tak jest naprawd�?
B. T.
5
WST�P DO WYDANIA DRUGIEGO
�...w zakresie czynu Niepodobie�stwo nie
istnieje dla nieugi�tego ludzkiego ducha,
natomiast w zakresie analizy stajemy
wcze�niej czy p�niej wobec Niepodobie�stwa...�
Jaka szkoda, �e Conrad nie napisa� cho� jednej ksi��ki o sporcie. Kiedy zaczytywa�em si�
nim w m�odo�ci, a i p�niej odnosi�em to samo wra�enie, �e w�a�nie On, wielki Conrad, tworz�c
swoje arcypowie�ci jakby zupe�nie niechc�cy, na uboczu g��wnego nurtu, kt�rym by�
poch�oni�ty, trafia� w sedno tego co okre�lali�my zawsze s�owem: sport. Rzec by mo�na odkrywa�
�j�dro jasno�ci�, roz�wietla� tajemne pobudki, kt�re podrywa�y ludzi do dzia�ania
wbrew l�kom i pokusom. Zmagaj� si� z �ywio�em i przeciwno�ciami losu, pr�buj� dokona�
wyboru mi�dzy szlachetno�ci� a ma�o�ci�. S�owem tocz� nieustann� walk� r�wnie� z samym
sob� o zachowanie wierno�ci temu, co uznali za sprawiedliwe, a wi�c s�uszne. Przecie� to
wszystko odnajdujemy w rywalizacji sportowej.
Kiedy� pr�bowa�em okre�li� t� najciekawsz� wed�ug mnie warstw� sportu jako wybieranie
najtrudniejszej drogi w d��eniu do osi�gni�cia celu. W sporcie celem tym, zdawa� by si� mog�o,
jest � zwyci�stwo. Czy jednak czasem nie jest wi�kszym osi�gni�ciem miejsce odleg�e,
ani�eli pierwsze? Trzeba by zna� do ko�ca wysi�ek i wol� walki w�o�one przez zwyci�zc� i
pokonanego, a tak�e ich wierno�� pisanym oraz niepisanym regu�om sportu. Jakie to dalekie
od tego sportu b�d�cego chlebem powszednim milion�w ludzi na ca�ym �wiecie!
Ten sam Conrad powiedzia� r�wnie�, �e �nie potrzebujemy w zasadzie Silnego bod�ca aby
m�wi� o sobie...� i spostrze�enie to odnosi si� zapewne do wi�kszo�ci z nas. Niechaj wi�c
Czytelnik b�dzie wyrozumia�y dla autora, �e pisz�c ten wst�p do II Wydania �Romantycznych
mecz�w� odwa�y si� na niejedno osobiste wyznanie. Ot� przyj��em decyzj� wznowienia
tej ksi��ki z ogromn� wdzi�czno�ci�, jako cenny upominek, od Czytelnik�w, a pewnie i
niekt�rych S�uchaczy. Byt tym milszy, �e akurat zbli�a�a si� Gwiazdka. Bo�e Narodzenie
1982 roku bez �niegu i mrozu przebiega�o sm�tnie i tylko ze wzgl�du na niezmienn� atmosfer�
tych �wi�t dawa�o r�wnowag� ducha dzi�ki wspomnieniom zar�wno pogodnym jak i
gorzkim. Te drugie zawsze upi�ksza dystans czasu.
�w podarunek gwiazdkowy na prze�omie lat 1982-1983 to by�o wygranie �Romantycznych
mecz�w� w Plebiscycie czytelnik�w �Przegl�du Sportowego�. Okaza�o si�, �e jest to
ich ulubiona ksi��ka sportowa powojennych lat. Satysfakcja by�a tym wi�ksza, �e ksi��k�
wyr�nili w�a�nie Czytelnicy, a nie jakie� cia�o instytucjonalne. Opinia mi�o�nik�w sportu
jest dla reportera najwa�niejsza. Kr�tka rozmowa z �Przegl�dem Sportowym� by�a wtedy
moj� pierwsz� publiczn� wypowiedzi� od schy�ku 1981 roku.
Ale dlaczego wyr�niono w�a�nie t� ksi��k�? Czy po prostu dlatego, �e mecze w niej opisane
to w przygniataj�cej wi�kszo�ci zmagania przegrane, ale uczciwe? Niekiedy mecze, w
og�le sprawy przegrane, mog� okaza� si� w przysz�o�ci zwyci�skie. Nawet najwi�ksi reali�ci
chodz�cy twardo po ziemi musz� bra� pod uwag�, �e wok� jest jednak sporo ludzi potrzebuj�cych,
jak powietrza, sprawdzenia siebie nie korzystaj�c ze sprzyjaj�cych okoliczno�ci albo
koniunktury. Oni nie sprzedadz� si� za medal, pieni�dze, zaszczyty, awanse. Nie sprzeniewierz�
si�. Tak, sprawy przegrane niekiedy s� zwyci�skie. Narciarz, kt�ry w czasie slalomu omin��
bramk�, a nie zauwa�ono tego � i wygra� ale sam przyzna� si� do b��du, zostaje zdyskwa
6
lifikowany. Traci z�oty medal lecz osi�ga co� cenniejszego � satysfakcj�, �e pozosta� wierny
zwyk�ej uczciwo�ci. To da mu dodatkow� si�� w dalszych startach, a pewnie i w �yciu.
� G�upio zrobi�e�! Trzeba by�o nie przyznawa� si� i bra� medal � powiedzia�by na to niejeden
dzia�acz.
A jaka by�aby reakcja wielu kibic�w?
To s� dwie postawy. �cieraj� si� nieustannie, kt�ra bierze g�r�? To co normalne, cho� zapewne
nie�atwe, wielu okre�la ironicznie: romantyzmem albo pi�knoduchostwem.
Nie wyst�puj� przeciwko rozs�dkowi. Czym by�by jednak cz�owiek, je�liby na wszystkich
obszarach swej dzia�alno�ci kierowa� si� jedynie ch�odnym rozumem, chytro�ci� i wyrachowaniem.
Czym sta�by si� sport? Czym ju� si� sta�?
Zdaj� sobie spraw�, �e wszystko w nim komplikuje si� coraz bardziej. Sport podlega coraz
pot�niejszym naciskom ze strony nauki, polityki i biznesu. Bywa wykorzystywany do wywo�ywania
szowinistycznych nastroj�w. Precyzyjne zdefiniowanie co to jest sport sta�o si�
prawie niemo�liwe wobec zachodz�cych przeobra�e�. Obszary tego co okre�lamy jako sport
niepomiernie si� rozrosty. Uprawia go dziecko w przedszkolu w formie zabawy, ale uprawia
go tak�e dziecko w szk�ce sportowej sposobione na przysz�ego rekordzist�. Uprawiaj� sport
ludzie maj�cy 70 lat szukaj�cy w nim ratunku dla s�abn�cego zdrowia, a tak�e � arcychampioni
boksu, tenisa, futbolu, kolarstwa i innych dyscyplin otrzymuj�cy zawrotne sumy pieni�ne
za ka�dy start. Zarabia �na sporcie� r�wnie� zawodnik III ligi pi�karskiej, tylko �e zap�ata
jest wielokrotnie mniejsza. Nawet Mi�dzynarodowy Komitet Olimpijski nie od dzi� stoi
w obliczu ostatecznej kapitulacji godz�c si� na kolejne, coraz wi�ksze kompromisy. Dopuszcza
do sportu w Igrzyskach coraz wi�ksze zast�py zawodnik�w zarabiaj�cych dzi�ki sportowi
powa�ne kwoty i by� mo�e w przysz�o�ci w Igrzyskach Olimpijskich b�d� brali udzia� oficjalnie
sami zawodowcy. By�by to jaki� kres epoki. Nie mo�na wykluczy�, �e w ko�cu nast�pi
zmierzch Igrzysk w ich dawnej, coubertinowskiej formie.
Jedno nie zmieni�o si� na przestrzeni kilkunastu lat od napisania tej ksi��ki: obyczajowo��
sportowa pozosta�a ta sama, my�l� rzecz prosta o jej normach pozytywnych. Norm tych nikt
do tej pory nie o�mieli� si� podwa�y�. Uprawianie sportu za pieni�dze wcale zreszt� nie wyklucza
przekre�lenia zasad fair play.
Tak czy inaczej wszystko w sporcie komplikuje si� coraz bardziej. Dok�adna analiza zachodz�cych
zjawisk sta�a si� niezmiernie trudna. Dokonanie jej nie jest mo�e �Niepodobie�stwem�
lecz przekracza me mo�liwo�ci. Dlatego zajmuje si� tym, co w sporcie, cho� pozornie
przegrywa � mam nadziej� � nigdy nie zostanie pokonane. Zreszt� obserwuj�c przez lata
m�odych ludzi, kt�rzy podejmowali walk� na boisku odnosi�em wra�enie, �e wielu z nich
dobrze rozumia�o jej najwa�niejszy sens. Bo czy te wszystkie porywy i poszukiwanie trudniejszej
drogi nie wywodz�, si� w�a�nie z lat naszej wczesnej m�odo�ci? W najwi�kszych zawodach
zwykle zwyci�ali ci, kt�rzy byli odwa�ni i nie bali si� ani si�y rywala, ani w�asnej
s�abo�ci. Taka postawa daje r�wnowag� wewn�trzn� oraz poczucie wsp�lnoty z tymi, kt�rzy
poszli t� sam� drog� odrzucaj�c sukces zdobyty za wszelk� cen�.
Od napisania tej ksi��ki min�o kilkana�cie lat. Sport zmieni� si�, bo i �wiat si� zmieni�.
Conrad napisa�, �e: ��wiat, doczesny �wiat spoczywa na paru prostych wyobra�eniach, tak
prostych, �e musz� by� prastare. A mi�dzy innymi spoczywa na poj�ciu Wierno�ci...�
Drugie wydanie tej ksi��ki poszerzone jest o te par� stronnic. Rozmy�lnie pozostawi�em
poprzednie kr�tkie s�owo wst�pne. Doda�em na ko�cu, trzy �Miniaturki sportowe� napisane
w latach 1980-1981, jest wreszcie par� ma�ych zmian w tek�cie. Ponadto niekt�re rozdzia�y
uzna�em za stosowne uzupe�ni� odsy�aczami zamieszczonymi na ich ko�cu, b�d� co b�d� od
napisania ich min�o sporo lat. Informuje m�odszego Czytelnika o s�awnych kiedy� postaciach,
a tak�e zdarzeniach sportowych jakie rozgrywa�y si� nie wczoraj, lecz przedwczoraj
lub jeszcze wcze�niej.
7
l jeszcze jedno wyznanie na koniec. Przez wiele lat pisania tej i innych ksi��ek by�o raczej
moim ubocznym zaj�ciem. Na pierwszym planie by� mikrofon. Zawsze wydawa�o mi si� i
nadal wydaje, �e to wszystko by�o jednak do�� odleg�e od tego co by�o w pierwotnym zamy�le.
Po prostu gorsze, nie pog��bione w tre�ci i nie do�� u�adzone w formie. Sportowiec, a
czuj� si� sportowcem, dobrze zna uczucie, �e m�g� urwa� jeszcze u�amek sekundy, dorzuci�
centymetr, strzeli� nie w aut, lecz w r�g bramki, kiedy rozpami�tuj� wysi�ek w�o�ony w walk�
podj�t� dobrowolnie. Tak zapewne jest z ka�dym dzia�aniem, nie tylko w sporcie. Uczucie
niedosytu kiedy zako�czy�o si� mecz, transmisj�, ksi��k� lub cokolwiek innego w zale�no�ci
od zami�owania i wiary w to co si� czyni.
Ulecia�y w eter zdyszane zdania, chropowate, cz�sto niedoko�czone. Gdzie� mo�e le�y
kilka zwitk�w ta�my. To wszystko co pozostaje po mikrofonowym sprawozdawcy. No i te
stronice pisane zawsze od lat w nieustannym po�piechu.
B.T.
Warszawa, w 1983 r.
8
KORT ZA TOPOLAMI
Je�li pisze si� o kim� szanowanym i s�awnym, do kogo jest si� przy tym przywi�zanym,
trzeba chyba znale�� jak�� osobist�, serdeczn� nut�. I tak w�a�nie b�dzie.
Pierwszy mecz, jaki ogl�da�em w �yciu, to by� mecz pi�karski dru�yny WKS Legia. W
og�le pierwszy raz zobaczy�em wtedy sport na w�asne oczy.
By�a niedziela, wczesne popo�udnie. Starsi bracia � Wies�aw i Janusz � jako� szybko i
nerwowo jedli tego dnia obiad. Kiedy wszystko ju� po�kn�li przy wzdychaniach Mamy: �Oj,
ch�opcy, ch�opcy, przecie� to niezdrowo!� � zerwali si� z krzese� i pobiegli do przedpokoju.
Szeptali tam, a potem Wies�aw wr�ci� i powiedzia� do mnie sucho: �Nie guzdraj si�. Czekamy
dwie minuty�. I zaraz zadudni�o po schodach.
Dogoni�em ich przed bram�. A potem prowadzili mnie z placu przed Politechnik�, ulic�
�niadeckich; szli�my kawa�ek Marsza�kowsk�, potem Pi�kn�, przeci�li�my Ujazdowskie i w
d�, w d�, �agodnym zakr�tem ulicy, gdzie po jednej stronie zza sztachet wygl�da�y zielone
drzewa, a po drugiej niedu�e domki. Szli�my w g�stniej�cym t�umie ludzi. Szli�my szybko,
prawie biegn�c i zr�cznie wymijaj�c starszych. Przebiegali�my ca�e odcinki drogi brzegiem
jezdni, nie boj�c si� trolejbus�w... bo ich wtedy nie by�o. Tylko nieliczne taks�wki zje�d�a�y
wolno, ostro�nie przepychaj�c si� mi�dzy lud�mi. Przewa�a�y �cytrynki�, czyli Citroeny,
Renaulty i wreszcie Fordy � p�kate, kwadratowe, czarne jak smo�a, z pouchylanymi budami.
Klekota�y tak�e doro�ki.
Wreszcie na rogu My�liwieckiej i �azienkowskiej zobaczy�em wielk�, drewnian� bram�.
Otwiera�a swe podwoje w tym samym miejscu, gdzie stoi dzi� Dom Harcerza. W drewnianej
budce z niezgrabnym napisem �Kasa� zap�acili�my po 50 groszy za bilet i byli�my po drugiej
stronie � �na meczu�, jak powiedzia� Janusz, zdenerwowany, z wypiekami na twarzy, �bo ju�
jest po gwizdku i pewnie oni prowadz� 1:0, a my sp�nili�my si� przez ciebie, bo jeste� ma�y
i nie umiesz szybko chodzi�...�. I tu obaj spojrzeli na mnie z wyra�nym wyrzutem, a mo�e i
pogard�, tego nie pami�tam.
Zapami�ta�em drewniane �awki, to by�a g��wna trybuna. W oddali rysowa� si� kontur du�ego
domu, co w jaki� czas p�niej mia� przemieni� si� w g��wn� trybun� warszawskiego
reprezentacyjnego stadionu. Dzisiejsza Legia otworzy swoje bramy dopiero p�niej. B�dzie
tam pi�kne boisko, a wok� betonowy tor dla motocyklist�w i kolarzy (nied�ugo trwa� �ywot
tego toru. Chyba �le go skonstruowano, p�ka� szybko i potem uleg� likwidacji. Spraw� t�
przypominam tylko nawiasem, gdy� ma�o kto o niej pami�ta...).
Stan�li�my z bra�mi tu� obok wykredowanej bia�ej linii, oddzielaj�cej �wczesne g��wne
boisko od miejsc dla widz�w. Tak, to przede wszystkim zapami�ta�em: ogromna przestrze�
trawnika. Je�li ma si� nos nie wy�ej ni� metr ponad ziemi�, z takiego punktu widzenia boisko
pi�karskie wydaje si� wielkie, bezkresne jak ocean. Zielony ocean. Biegali po nim kolorowo
ubrani panowie, gonili pi�k�, a w pewnym momencie jeden, wysoki, czarny kopn�� j� przed
siebie, dogoni�, zn�w kopn��, i bieg� w kierunku chor�giewki na drewnianym paliku wetkni�tym
w ziemi�. Wtedy Wies�aw zawo�a�: �Uwa�aj, zaraz �Kicia� scentruje!!�.
Pi�ka polecia�a wysoko, kto� dosta� ni� w g�ow�, odbi�a si�, wpad�a w siatk� i zrobi� si�
straszny ha�as.
By� to goal! Pierwszy goal, jakiego widzia�em w �yciu!
9
Scentrowa� Wypijewski, a g��wk� zagra� rudy Nawrot. Legia wygra�a wtedy z Warszawiank�
6:1. By� to pocz�tek lat trzydziestych. Ten mecz przes�dzi�, �e cho� jestem warszawiakiem,
nigdy nie by�am za tak kochan� przez stolic� Poloni�, nie za Warszawiank� �Kusego�,
nie za Marymontem ani Skr�, ani �adnym innym klubem warszawskim � ale w�a�nie
za Legi�. Ba, potem mia�em nawet dost�pi� zaszczytu i wst�pi� do tego klubu, co prawda nie
do pi�karskiej sekcji, ale to ju� p�niejsza historia.
Tak czy owak � zacz�o si�. Zosta�em nami�tnym kibicem futbolowym w�a�nie tej dru�yny.
R�ne by�y przyczyny � ale ta najwa�niejsza: pierwszy mecz, pierwszy goal.
Przedwojenna dru�yna pi�karska Legii nigdy nie zdoby�a mistrzostwa ligi, ale przez d�u�szy
czas niemal zawsze by�a w czo��wce. Gra�a �adnie, stylowo. Naj�adniej Cracovia � ale
zaraz po niej moja Legia.
W bramce wyst�powa� w�wczas Skwarczy�ski. Ledwie ju� pami�tam jego twarz, gdy�
tylko raz widzia�em go z bliska � i to p�niej, na jakim� innym meczu. Usadowi�em si� tu� za
bramk�, by zobaczy� z bliska jak robinsonuje.
By�. to czas, kiedy sam ju� kopa�em pi�k�, a w�a�ciwie usi�owa�em j� �apa� w r�ce, gdy
koledzy strzelali na �bud�, czyli na mnie, albo obok mnie. Nasza �buda� wygl�da�a inaczej
ni� Skwarczy�skiego. Po prostu z jednej strony le�a�a czapka, a o przepisowe 7 krok�w, wymierzonych
naszymi kr�tkimi nogami, rzucali�my marynark� albo koszul�.
Czarno ubrany pan � z bia�ymi nakolannikami (nakolanniki, to by� przedmiot naszych
westchnie�!) ponad czerni� obcis�ych, we�nianych skarpet � kr�ci� si� niespokojnie pomi�dzy
dwoma s�upkami, podpieraj�cymi d�ug� poprzeczk�, a za plecami mia� kwadraty sznurkowej
siatki. Kr�ci� si�, podskakiwa� w miejscu, czasem nieruchomia�, gdy w dalekiej perspektywie
atak jego dru�yny przeprowadza� akcje. Spr�a� si� znowu, kiedy pi�ka przechodzi�a pod nogi
przeciwnik�w i nadci�ga�a nawa�nica ofensywy, skierowanej wprost na niego. Czasem krzycza�:
�Heniu, uwa�aj na prawo!� (to by�o do s�ynnego beka, Martyny). Albo: �Przepu��!
Przepu��, ja �api�!� � i wybiega� z bramki, chwyta� pi�k�, potem koz�owa� i dalekim wykopem
odsy�a� j� z powrotem w pole.
Bo�e, jak�e wielka wydawa�a si� bramka! Dopiero z bliska mo�na by�o przekona� si�, jak
trudne s� te wszystkie robinsonady, pi�stkowania, wybiegi, skoki po pi�k� w g�stwin� n�g...
To by�a twarda walka. Wychwyta�, odebra�, posi��� na kilka sekund, przej�� pi�k� sponad
g��w. Kr�tkie, zduszone okrzyki, zmierzwione w�osy, spocone twarze, brudne buty. A trawa
wcale nie taka zielona, jak wydaje si� z odleg�ej trybuny. Bura �ysina przed bramk� � wydeptana
butami jego i tylu innych bramkarzy najrozmaitszych dru�yn, kt�re tak�e grywa�y na tym
samym boisku.
Kiedy pi�ka, kopni�ta niecelnie, wylatywa�a ponad bramk� albo obok s�upk�w, biegli�my
po ni�, by jak najszybciej odrzuci� z powrotem do r�k Skwarczy�skiego. Jak�e by�a wielka i
twarda! Kopn��e� j� i trzy nast�pne kroki � ku�tyk, ku�tyk. Tak bola�a stopa.
Obro�cy Legii, Martyna i Ziemian, nale�eli do najlepszych w kraju. Martyna mia� s�ynny,
oswobadzaj�cy wykop oraz pot�ne rzuty karne i wolne (pami�tam, jak raz na meczu z austriackim
Rapidem strzeli� wolnego niemal ze �rodka boiska i trafi� w... poprzeczk�. Gdzie te
czasy?!).
Dwa razy w tamtych latach ogl�da�em s�ynnych bramkarzy zagranicznych w�a�nie w meczach
z Legi�. Jeden Austriak � nazywa� si� Hiden. By� tak s�awny, �e przed meczem kierownictwo
Legii obieca�o swym graczom, i� ten, kto Hidenowi strzeli bramk�, otrzyma specjalny,
pami�tkowy �eton! Jedn� strzeli� w�wczas Nawrot, drug� ju� nie pami�tam kto... Ale
grali solidarnie, nie widzia�o si� indywidualnych rajd�w na bramk� �wiede�skiej pantery�.
By� to dobry okres dla Legii. W tym samym okresie. zmierzyli si� z paryskim Racing Ciubem,
kt�ry posiada� w swej bramce tak�e wielk� s�aw�. Wysoki Pi�tko w bia�ym swetrze pod
szyj� i w r�kawiczkach. Ale te� mu kilka goali wbili.
10
Partnerem Martyny by� Ziemian, ofiarny, k��liwy gracz, niekiedy troch� za ostry. Dalej
r�wna linia pomocy: Nowakowski, Cebulak i Szaller. Nie zasilali, co prawda, reprezentacji
narodowej, gdy� by�a jeszcze lepsza tr�jka, krakowska: bracia Kotlarczykowie z Wis�y i Mysiak
z Cracovii. Ale tr�jka �legionist�w� liczy�a si� i by�a ceniona. Na skrzydle wyst�powa�
�zwariowany� Rajdek. Ten zap�dza� si� z pi�k�, czasem sam nie wiedzia� gdzie, kiksowa�, sia�
zam�t w szeregach dru�yny przeciwnej, niekiedy i w�asnej, ale bywa�o, �e nagle strzeli� celnie
w samo okienko. Na drugiej flance � �w �Kicia�, czyli Wypijewski. By� to bardzo szybki
skrzyd�owy, m�wiono, �e prze�ciga go tylko pi�karz-sprinter Balcer z Wis�y, kt�ry biega� 100
m w ok. 11 sekund. Wielce interesuj�ca tr�jka �rodkowa, sami technicy: Ciszewski, Lanko i
m�j ukochany Nawrot. Ten by� rudy, niezgrabnie biega� na krzywawych nogach, w przyd�ugich
spodenkach, w wiecznie wy�a��cej koszulce. Ale jak on dryblowa�, jak strzela� g�ow�!
Ludzie na trybunach j�czeli z zachwytu. Czasem miewa� jednak okropne dni, fatalnej, leniwej
gry bez formy.
Rozgrywali pitk� niezbyt szybko, przewa�nie do�em. Jak mieli dzie� � chodzi�a od nogi do
nogi i �w uliczk�! w uliczk�!� � wo�ali kibice Legii. Wykopom Martyny towarzysz�o ch�ralne:
�Buuch!� � widowni.
Chodzi�o si� stale na ich mecze i taka ju� kolej rzeczy, �e kiedy nadszed� starszy wiek i
mia�o si� te 12 lat, cz�owiek sam zacz�� kopa�. Na Polu Mokotowskim, na terenie �wczesnych
Wy�cig�w, w niedu�ym ogrodzie zawi�zali�my klub sportowy pod nazw� KS Wy�cig.
Nale�a�o do niego kilkudziesi�ciu uczniak�w z gimnazjum Staszica, z �Przysz�o�ci�, gdzie
przede wszystkim kr�lowa� hokej, od Ronthalera, z kilku innych znajduj�cych si� w tej dzielnicy
miasta szk�.
U nas kr�lowa�a niepodzielnie pi�ka no�na i rych�o zacz�li�my gra� mecze z juniorami
warszawskich klub�w. Wbili�my raz ch�opcom z Warszawianki 6:l, z juniorami Legii tak�e
wygrali�my 4:0. Spotkania odbywa�y si� �na In�ynierii� � czyli na boisku wojskowym, znajduj�cym
si� na terenie Podchor���wki, tu� ko�o naro�nika dzisiejszej al. Niepodleg�o�ci, Suchej
i Nowowiejskiej.
Ch�opcy z Legii poprosili o rewan�, do siebie � w�a�nie na to samo boisko, na kt�rym po
raz pierwszy zobaczy�em mecz. S�dziowa� nam pan Wac�aw Prze�dziecki, ��cznik ligowej
Legii. Przegrali�my l:2. Mo�na by�o wyr�wna� na 3 minuty przed ko�cem, ale nasz �wietny
skrzyd�owy, Dolecki, p�niejszy reprezentant Polski w hokeju, a p�niej trener, fatalnie spud�owa�,
stoj�c sam na sam z ich bramkarzem.
Wtedy nie by�em ju� bramkarzem Wy�cigu, przenios�em si� na lewego ��cznika. Ach te
ch�opi�ce poszukiwania jednego, jedynego miejsca na boisku, kt�re b�dzie w�a�nie tym miejscem,
co przyniesie �wiatow� karier�!...
*
Par� lat p�niej gra�em w tenisa jako junior na kortach Legii. Ten sam, co dzi�, p�ytki kana�,
��cz�cy ulic� My�liwieck� z Czerniakowsk�, to samo ogrodzenie z siatki i te same topole,
tyle �e du�o, du�o ni�sze. I zaraz opodal boisko pi�karskie, gdzie wtedy centrowa� �Kicia�.
Zach�cali mnie do gry ch�opcy z Czerniakowa. Mieszkali na Czerniakowie, ale zarabiali pieni�dze
na Legii, gdzie podawali pi�ki T�oczy�skiemu, J�drzejowskiej i Hebdzie. Poznali�my
si� na skromnym korcie sp�dzielni mieszkaniowej w okolicach ulicy Podchor��ych, gdzie
wtedy mieszka�em. Grali�my tam najpierw drewnianymi packami, potem prawdziw� rakiet�,
kt�ra mia�a struny. Lubili�my si�, zach�cali, dodawali otuchy: �Przyjd� na Legi�, mo�e ci�
przyjm��.
A� wstyd przyzna� si�: na kort zaprowadzi�a mnie matka. Ale uprosi�em, �eby nie wchodzi�a
do �rodka. Zosta�a na zewn�trz i przez dwie godziny spacerowa�a nad brzegiem kana�u.
11
W klubie przeegzaminowa�a mnie Helena �uniewska, �wczesna wicemistrzyni Polski.
Widzia�a m�j zapa� i trem�, by�a �yczliwa, wida� komu� szepn�a potem: �We�cie go, mo�e
co� z niego b�dzie...�
I tak zosta�em cz�onkiem WKS Legia. Pozna�em osobi�cie Ignacego T�oczy�skiego i J�zefa
Hebd�. Potem nawet sam� pani� Jadwig� J�drzejowsk�.
Moje poznanie z T�oczy�skim wypad�o nad wyraz niefortunnie. Gra�em z jakim� koleg� na
korcie nr 6 po�o�onym tu� ko�o drewnianego domku, gdzie znajdowa� si� magazyn na siatki.
Sko�czyli�my gra� i rozmawiali�my o meczu z Austri�, kt�ry akurat sko�czy� si� dwa dni
wcze�niej w Wiedniu. T�oczy�ski zagra� tam s�abo i przegra� oba single.
� Nie, on ju� si� ko�czy � m�wi�em kategorycznie. � Hebda jest du�o lepszy. Trzeba w
og�le zastanowi� si�, kto powinien teraz gra� w reprezentacji obok Hebdy. W ka�dym razie
nie T�oczy�ski...
By�em pocz�tkuj�cym juniorem, w og�le by� to sam pocz�tek. Cz�sto, kiedy si� jest nazbyt
m�odym, wypowiada si� takie opinie. Najgorsze, �e pan Ignacy siedzia� na le�aku za owym
domkiem i wszystko s�ysza�. W 15 minut p�niej przypadek zrz�dzi�, �e przedstawiano mu
junior�w dopiero co przyj�tych do klubu. Spojrza� na mnie jak gdyby nic. Tak, s�ysza�
wszystko � w kilka lat p�niej, ju� w czasie okupacji, nacisn��em go i przyzna� si�, �e s�ysza�.
� By�e�, bracie, strasznie pewny siebie, by�e� ostry... Dlatego tak mocno wzi��em ci� w obroty.
Istotnie, Ignacy T�oczy�ski wiele ze mn� trenowa�, m�czy�, goni� po korcie, ogrywa� do
zera, nie popuszcza� ani jednej pi�ki. Wiele mu zawdzi�czam.
W tamtych latach by�o nas w Legii tylko kilku junior�w, nie to co dzi�. Ale grywali�my
du�o, codziennie, po kilka godzin, co oczywi�cie niefortunnie odbija�o si� na mojej nauce w
szkole. Ojciec gniewa� si�. Dopiero w dwa lata p�niej, kiedy przeczyta� w niedzielnym �Kurierze
Warszawskim�, �e synalek zdoby� mistrzostwo Polski m�odzik�w na kortach ��dzkiej
Wimy i �zapowiada si� � pogodzi� si� ostatecznie z tr�jkami z minusem na szkolnej cenzurze.
Ale do pierwszej pochlebnej recenzji sz�o si� w trudzie i znoju. Pierwszy start w og�lnopolskim
turnieju dla ch�opc�w, zorganizowanym w�a�nie przez ��dzk� Wim�, zako�czy� si�
dla mnie ca�kowit� kl�sk�. Wyszed�em na kort w nowym, bia�ym swetrze, ale przegra�em od
razu w I rundzie z juniorem z prowincji. By� co prawda tenisow� nadziej� Grudzi�dza, ale
gdzie Grudzi�dzowi do Legii! Kiedy dowiedzia�em si� przed meczem, �e m�j przeciwnik
trenuje w jakim� tam ma�ym klubie, wyszed�em do gry z lekkim sercem. My�l b��ka�a si� ju�
przy nast�pnym przeciwniku. Jak z tym nast�pnym b�d� gra�?...
My�la�em... my�la�em i przegra�em 3:6, 4:6. To by�o pierwsze ostrze�enie, jak zgubna bywa
zbytnia pewno�� siebie. Dodam, �e m�j zwyci�zca tak�e nie zosta� mistrzem Wimbledonu,
ale jest za to �wietnym pisarzem: Witold Zalewski, autor m.in. �Pruskiego muru�.
W rok p�niej pojecha�em do �odzi w roli jagni�cia. Byle przej�� jedn�, no, dwie rundy!
Ale jako� gra�o si� i doszed�em dalej. A potem a� do fina�owej puli, gdzie systemem �ka�dy z
ka�dym� gra�o nas czterech: Henryk Skonecki, m�odszy brat W�adys�awa, Banasiak � dzi�
��dzki trener, i m�j kolega z Legii � Andrzej Jurasz. On w�a�nie by� bezkonkurencyjnym faworytem.
Wysoki, wytworny ch�opiec bi� mnie w klubie na treningach bez utraty seta. Stale
by� lepszy. Lecz teraz on powt�rzy� m�j b��d. Ju� na pocz�tku turnieju zaprowadzi� mnie
przed tablic� z rozlosowanymi grami i tak m�wi�: �Patrz, uwa�aj... Tu moje nazwisko. Pierwsz�
rund� gram z tym i wygram. Drug�... tu, widzisz. Te� nie mog� przegra�. W trzeciej spotkam
si� prawdopodobnie z tym niskim z Krakowa. Nie ma serwisu. �wier�fina�... Banasiak
albo Sioda. Jeden i drugi gorsi ode mnie. No, a potem z tob� i z Heniem. Sam rozumiesz...
Fina� i puchar dla mnie�.
Rozpocz�li�my gr� ka�dy z ka�dym. Obaj z Juraszem pokonali�my Henia Skoneckiego i
Banasiaka, i wreszcie wyszli�my rami� w rami� na kort do gry. By�em ofiar� skazan� na po�arcie.
Ach, jaki on by� pewien swego! Mo�e to w�a�nie mnie zdopingowa�o? By� upa�, ale
12
gra� przez dwa sety w pi�knym, we�nianym swetrze. Rozgl�da� si� po widowni, wreszcie
znalaz� �adn� panienk�, krygowa� si�, przegina� pi�knie przy serwisie i... tak niespodziewanie
dla niego, a chyba bardziej dla mnie, zszed� z kortu pokonany po za�artej walce. By� w�ciek�y.
�ciska�em w r�kach spory, srebrny puchar. Nie wierzy�em oczom: wi�c to moje?
Andrzeja Jurasza zawierucha wojenna wywia�a gdzie� w szeroki �wiat i �lad po nim zagin��.
By� du�ym talentem, ale nie mia� odporno�ci.
Do Warszawy przywioz�em puchar i tytu�. W klubie przywitano mnie zwyczajnie, jak ka�dego
dnia, kiedy przychodzi�em na trening.
� Musia�e� nie�le gra� � powiedzia� Jurek Gottschalk.
T�oczy�ski klepn�� po ramieniu. Kto� inny pyta�, dlaczego przegra� Jurasz? I to by�o
wszystko. �adnej pochwa�y. Dopiero nast�pnego dnia w domku, tym samym, kt�ry stoi do
dzi�, kiedy nikogo nie by�o, podszed� Ignacy T�oczy�ski i bez s�owa po�o�y� na stoliku, przy
kt�rym pi�em herbat�, male�ki, metalowy kr��ek. Bia�ozielona tarcza z czarnym pasem, a u
g�ry z boku literka �L� w k�ku. Pobieg�em na g�r� do szatni. Kr�cej ni� zwykle bra�em
prysznic, byle tylko ubra� si� i w�o�y� marynark�. A potem ju� na ulicy przykr�ci�em go do
klapy. I tak paradowa�em z tym metalowym znaczkiem, a� przepad� na zawsze wraz z wieloma
innymi pami�tkami w czasie Powstania.
Ignacy T�oczy�ski by� rodem z Poznania. Ca�� karier� zawdzi�cza� sobie, no i Legii. Na jej
kortach doszed� do du�ej klasy, cho�, jak m�wili niekt�rzy, wielkim talentem tenisowym nie
by�. By� za to fantastycznie zaci�ty w grze na korcie. Forhend uderza� troch� jak pejczem, nie
bardzo stylowo, bekhend mia� niezgorszy, a mimo stosunkowo niskiego wzrostu wali� mocny
pierwszy serwis, przy drugim pi�k� podcina�. Jak ju� wspomnia�em, kiedy wst�pi�em do klubu,
T�oczy�ski prze�ywa� w�a�nie kryzys formy. Na czo�o wysun�li si� Hebda i Tar�owski, a
wkr�tce i Baworowski, o kt�rym jeszcze opowiem. Byli prorocy, kt�rzy twierdzili: �Ignac ju�
sko�czy� si�. Nikt nie przypuszcza�, �e wcale ju� wtedy niem�ody tenisista prze�amie si� i
jeszcze raz zerwie do walki dzi�ki wyj�tkowej pracowito�ci i ambicji. Pami�tam. jak bra�
mnie na kort, stawia� po drugiej stronie siatki i kaza� odbija� serwisy. Stara� si� trafia� pi�k�
przez kwadrans stale w jedno miejsce. Potem zmienia� pole obstrza�u. A na zako�czenie d�ugiego
i, trzeba przyzna�, nudnego treningu nagroda dla mnie: 20 minut gry na liczenie!
W 1939 roku na centralnym korcie Legii w pami�tnym meczu o Puchar Davisa z Niemcami
odni�s� �yciowy sukces, zwyci�aj�c najpierw Henkla, a potem Menzia, nale��cych do
pierwszej dziesi�tki �wiatowej. W par� tygodni p�niej doszed� a� do �wier�fina�u w mi�dzynarodowych
mistrzostwach Francji w Pary�u, przegrywaj�c po dramatycznej i wyr�wnanej
walce z �wczesn� pierwsz� rakiet� �wiata, Amerykaninem Riggsem. Osi�gn�� szczyt klasy
dopiero pod koniec kariery, d�wigaj�c si� z paroletniego, g��bokiego upadku formy. Ostatnie
przed wojn� mistrzostwa Polski wygra� w zdecydowanym stylu, zwyci�aj�c zar�wno Baworowskiego,
jak i Hebd�. Turniej ten odbywa� si� w jego rodzinnym Poznaniu.
Najlepszy mecz w mojej skromnej karierze tenisisty rozegra�em w�a�nie z T�oczy�skim,
ale ju� par� lat p�niej w czasie okupacji. Nasza paczka z Legii trenowa�a cichaczem na kortach
G�uchoniemych w Warszawie, ukrytych g��boko na ty�ach budynku Instytutu, stoj�cego
frontem do Placu Trzech Krzy�y. Wchodzi�o si� przez g��wn� bram�, a potem w g��b i w
g��b zapuszczonego ogrodu, a potem w d� poza skarp�, gdzie znajdowa�y si� korty. Z jednej
strony od �wiata odgradza�a je ta skarpa, z drugiej drewniany parkan wychodz�cy na ul. Ksi���c�.
W og�le ma�o kto tu zagl�da�. Zaszyli�my si�. Treningi sz�y ostro, sta�ymi bywalcami
byli bracia T�oczy�scy, Spycha�a, Gottschalk i kilku jeszcze koleg�w. Po pewnym czasie zacz�li�my
nawet wyje�d�a� �na tourn�e� najcz�ciej do Konstancina, gdzie na terenie posesji
cenionego warszawskiego cukiernika Pomianowskiego znajdowa� si� wcale dobry kort. Zapraszano
nas tam w niedziel� na mecze pokazowe. Przychodzi�o nawet sporo publiczno�ci.
Pewnego razu przybieg� kto� z alarmem, �e do Konstancina zajecha�y budy � �andarmi prze
13
prowadzaj� �apank�. Nie by�o wyj�cia, trzeba by�o dalej gra�, tylko poprosili�my publiczno��,
�eby nie klaska�a. I tak w zupe�nej ciszy toczy� si� mecz.
W�a�nie w Konstancinie spotka�em si� raz w takiej pokaz�wce z Ignacym T�oczy�skim.
Stawi�em op�r, pi�ka chodzi�a d�ugo nad siatk�, dawa�em z siebie wszystko. Zapami�ta�em te
p� godziny gry! I dzi�, kiedy wezm� rakiet� do r�ki � jakbym czu� na jej strunach si�� pi�ki
uderzonej przez T�oczy�skiego. P�torej godziny gry, w kt�rej da�em s�awnemu przeciwnikowi
i przyjacielowi to wszystko, czego zdo�a�em nauczy� si� przez lata.
Ale pan Ignacy by� jak zawsze surowy i ogra� mnie 6:1, 6:0.
Bardzo zmartwiony, ze spuszczon� g�ow� bieg�em do siatki by podzi�kowa� T�oczy�skiemu
za mecz. Spojrza� na mnie i powiedzia� tak, �e nikt nie s�ysza�: �Co si� martwisz?
Chcia�em ci� pu�ci� na k�ku i nie uda�o si�. Wygra�e� gema. Nie�le grasz, tylko ja troch�
lepiej�.
W j�zyku tenisist�w �pu�ci� na k�ku� oznacza zwyci�y� 8:0, 6:0 .
On i J�zef Hebda, Andrzej Majewski � p�niejszy wiceprezes PZT, Adam Baworowski,
Ksawery T�oczy�ski, �uniewska, Lillpop�wna, Neuman�wna, Jurek Gottschlak, Janek
Strzelecki i inni, wielu innych, a w�r�d nich nasza kr�lowa tenisa � Jadwiga J�drzejowska,
byli w�wczas moimi starszymi i bardzo dobrymi kolegami. Serdecznie zapami�ta�em to kole�e�stwo.
Niekt�rych spotkasz i dzi� na kortach za topolami albo na meczu o Puchar Davisa.
Po�wi�c� wi�c i im dalej kilka s��w.
A wi�c Jurek Gottschlak. Zacz�� od pingponga, jak nazywali�my w�wczas tenis sto�owy.
Ale przy stole i na sali by�o mu ciasno, ci�gn�a go przestrze� kortu, a poniewa� posiada�
znakomite wyczucie odbicia ma�ej pi�ki, wi�c rych�o dawa� sobie doskonale rad� i z wi�ksz�,
a potem znalaz� si� w czo��wce tenisowych junior�w. Zdoby� dwukrotnie Puchar M�odych,
rozgrywany na kortach Agrykoli, zwyci�aj�c Ksawerego T�oczy�skiego, m�odszego brata
mistrza. Kiedy wst�pi�em do Legii, Jurek ko�czy� ju� karier� juniora i wraz z Ksawerym
utworzy� polskiego debla przysz�o�ci, zaskakuj�c krajowe pary rozumn� gr� z p�kortu i przy
siatce. Nie mieli dynamicznych uderze�, ale byli zgrani. Kr�tko przed wojn� weszli do �cis�ej
czo��wki kraju i zdawa�o si�, �e bliski jest ju� czas, kiedy nie b�dziemy traci� punkt�w w
mi�dzypa�stwowych meczach w grze podw�jnej. Niestety, marzenia te nie mia�y si� zi�ci�.
Przysz�a wojna.
Jerzy Gottschlak zgin�� w czasie Powstania jako �o�nierz AK. W tym samym rejonie
�r�dmie�cia walczyli bracia T�oczy�scy i Spycha�a.
O J�zefie Hebdzie pisa�em do�� szeroko przed kilku laty w �Milcz�cych stadionach�.
Troch� wspomnie� po�wi�c� Adamowi Baworowskiemu, kt�rego kariera sportowa i niesportowa
potoczy�y si� zgo�a inaczej. Pochodzi� z arystokratycznej polskiej rodziny, ale wychowywa�
si� w Wiedniu. Na kortach wiede�skich doszed� do du�ej klasy, zdoby� miejsce w
reprezentacji pucharowej tego kraju i parokrotnie nawet zmierzy� si� z reprezentacj� Polski.
S�ysza�o si� o nim wiele, czyta�o w gazetach. M�ody przystojny blondyn, o �adnej sylwetce i
estetycznym stylu gry. By� �ywio�owy i nerwowy na korcie. Typ m�czyzny, kt�ry zawsze
pozostaje ch�opcem.
W 1938 roku, zaraz po hitlerowskim Anschlussie, Baworowski opu�ci� Austri� i przeni�s�
si� do Polski, gdzie, trzeba przyzna�, przyj�to go z otwartymi ramionami, jako �wietnego gracza,
cho� pocz�tkowo nie bez pewnej rezerwy. Pami�tam doskonale jak tego samego dnia, w
kt�rym przylecia� do Polski, przyszed� na kort Legii z p�kiem rakiet, elegancko ubrany i
u�miechni�ty. Tym u�miechem pewnie nadrabia� niepok�j, jak go te� przyjm�. Szybko rozebra�
si� w szatni i pobieg� na kort. Czeka�o tam ju� kilku dziennikarzy i fotoreporterzy. Zrobiono
fotografi�. Siedzi na drewnianej balustradce przy korcie nr 2 w granatowym swetrze i
trzyma pod pach� trzy nowiutkie Max Playe (to zdj�cie znalaz�o si� w kilka dni p�niej na
ok�adce ilustrowanego tygodnika sportowego �Raz, Dwa, Trzy�, wydawanego w Krakowie).
A potem rozpocz�� trening. Tak, umia� trenowa�. 20 minut tylko serwis... P� godziny ude
14
rze� z woleja przy siatce. A potem gra na liczenie. Godzina... dwie godziny... trzy. Wszyscy
byli zaszokowani. To on tyle gra?
Ci�gle gra�, ca�y dzie� siedzia� na korcie. Szuka� partner�w w lada kim. Kiedy rano nikogo
nie by�o, bra� zupe�nego pata�acha, ci�gn�� na kort i trenowa�. Zauwa�y�em to i... przesta�em
chodzi� do szko�y. Przez ca�y czerwiec grali�my codziennie wczesnym rankiem po 3, 4 godziny.
Szuka� emocji. Umy�lnie psu� pi�ki, doprowadza� do jakich� horrendalnych wynik�w
na swoj� niekorzy��.
Pami�tam jak dzi�. Bije serwis z ca�ej si�y, pierwszy � niecelny, bije drugi � jeszcze mocniej.
Zn�w aut. Zagrywam mu ostro na bekhend, a on w trudnej sytuacji pr�buje odpowiedzie�
na sam� lini�. Minimalny aut. Kiedy prowadzi�em 4:3 albo 4:0 � bo i tak si� zdarza�o �
Adam dopiero zaczyna� gra� powa�nie. Szuka� niebezpiecznych sytuacji. Trudno�ci zdwaja�y
si�y, uskrzydla�y jego gr�. Pach! Pach! � i 30 minut p�niej schodzi�em zmia�d�ony. Denerwowa�y
mnie te manewry, ale gra z tak �wietnym zawodnikiem dawa�a ogromn� korzy��.
Niew�tpliwie zaprzyja�nili�my si�.
Czasem grali�my debla przeciwko jakiej� tam parze. Pierwszy wyst�p obok Baworowskiego
by� ogromnie pesz�cy. Nie mog�em trafi� w pi�k�, przede wszystkim psu�em smecze, kt�re
nigdy nie by�y moj� mocn� stron�. Nie z�o�ci� si�, by� �yczliwy.
Szybko wszyscy bardzo go polubili, cho� okaza�o si�, �e nie b�dzie tak mocn� podpor�
polskiego tenisa, jak pocz�tkowo przypuszczano, gdy� powr�t Baworowskiego zbieg� si� ze
zwy�k� formy Ignacego T�oczy�skiego. Zreszt� i J�zef Hebda mia� wtedy dobre sezony.
Polski Austriak czy te� austriacki Polak wni�s� jednak na nasze korty wiele element�w
tzw. nowoczesnego tenisa. Gra� �wietnie przy siatce, by� urodzonym deblist�, jak m�wiono. I
wraz z T�oczy�skim latem 1939 roku doszed� na mistrzostwach Francji w grze podw�jnej a�
do p�fina�u, co by�o pierwszym powa�nym sukcesem polskiego tenisa w tej konkurencji. Ale
w Poznaniu T�oczy�ski go rozni�s�.
Mia� �adny styl. Od dziecka �wiczy� z najlepszymi trenerami. Bardzo nerwowy, nieodporny.
Obdarzony du�ym wdzi�kiem osobistym trenowa� na kortach Legii a� do dnia poprzedzaj�cego
wybuch wojny. Ostatni raz spotka�em go w pa�dziernniku w okupowanej Warszawie.
Sta� w kolejce po chleb przed sklepem przy ul. Kopernika. Mizerny, w wyszarza�ym paletku,
nie przypomina� niczym eleganckiego i pogodnego m�odzie�ca, do kt�rego wzdycha�y
panie z trybun, kiedy rozgrywa� parti�. By� ogromnie przybity. Wci�� s�abo m�wi� po polsku.
� Co to b�dzie?' Co dalej b�dzie? � pyta� mnie bezradnie.
Drogi nasze nagle rozesz�y si�. My wiedzieli�my, co dalej b�dzie. Nikt nie mia� waha�.
Przetrwa�!
W jaki� czas p�niej Baworowski opu�ci� Polsk�. S�uch o nim zagin��. Dopiero po kilku
latach dowiedzieli�my si�, �e poleg� w mundurze Wehrmachtu. Pod Stalingradem. Przypadek
sprawi�, �e w tej samej bitwie zgin�� austriacki Grek, George Metaxa, �wietny europejski
gracz, z kt�rym Baworowski, zanim opu�ci� Austri�, tworzy� znakomitego debla. Tak podobnie
zako�czy�y si� te oba �ycia i obie tenisowe kariery.1
Korty Legii. W�a�ciwie te same, co dzi�. Tylko drzewa, odgradzaj�ce teren gier z jednej
strony od treningowych boisk pi�karskich, a z drugiej od kana�u, by�y wtedy nie tak wysokie...
Te drzewa s� miar� czasu, jaki up�yn�� od tamtych dni, kiedy po�kn�wszy obiad bieg�o si� z
rakiet� na Legi�. Gra�o si� do p�nego zmierzchu. Potem herbatka i rozmowy:
� �ebym nie zagra� crossem, ale wzd�u� linii, by�oby 40:30 dla mnie, a nie dla ciebie. I nie
wypu�ci�bym ju� seta.
� Co tam, zagra�by� po linii!... A ja by�em ju� na sieci. Zabi�bym pi�k�.
I tak jeszcze przez godzin� o tym, co by�o na korcie. Za oknami ciemno. Pan Szersze�, rudy,
piegowaty, o pomarszczonej twarzy, �wczesny gospodarz klubu, zagl�da co chwil� do
kawiarenki. Dzwoni kluczami od szatni, jak ko�cielny.
� Panowie, ju� p�no. Jutro b�dzie znowu dzie�. Nagracie si�.
15
W k�cie cztery zastyg�e w napi�ciu twarze. Zielone sukno bryd�owego stolika. Tym dawa�
spok�j. Graj� i gra� b�d� d�ugo. Radca Olchowicz � kapitan sportowy PZT, po wojnie pierwszy
prezes Zwi�zku, pan pu�kownik X, mecenas Y i wiecznie roze�miana mistrzyni rakiety.
� Piki... Pas... Dwa kiery... Pas... Pi�� kier�w. Kontra.
W�skim betonowym chodnikiem id� do furtki. Obok mnie Jurek Gottschlak. Ciche
skrzypni�cie i jeste�my na ulicy.
� Serwus! Jutro o pi�tej.
*
Kiedy na serdecznym wieczorze jubileuszowym Legii, jaki odby� si� z okazji 50-lecia
Klubu w warszawskim Klubie Olimpijczyka, dosta�em od m�odego porucznika prezent w
postaci ma�ego metalowego znaczka z literk� �L�, poczu�em si� przez chwil� o wiele lat
m�odszy. Znaczek by� przecie� taki sam, jak ten, kt�ry kiedy� da� mi Ignacy T�oczy�ski. I te�
wpi��em go w klap� marynarki, kiedy wyszed�em na ulic�.
16
JE�D�CY I KONIE
Je�li mia�bym odpowiedzie� na pytanie, kt�ry ze sport�w posiada w Polsce najstarsze tradycje,
a jednocze�nie najbardziej �cis�e zwi�zki z histori�, literatur� czy malarstwem, bez
chwili wahania odpowiedzia�bym � je�dziectwo.
To s� bardzo stare sentymenty. Polska kawaleria! Polska jazda! Niema�o o niej w naszej
literaturze i malarstwie. W ostatnich latach tak�e dosy� cz�sto pojawiaj� si� konie i je�d�cy w
naszych filmach. Spo�r�d mniej lub bardziej udanych �ruchomych obraz�w'' galopuj�cych
koni na ekranie wyj��bym przede wszystkim jeden i postawi� na honorowym miejscu. Cho�
nale�� do tych, kt�rym wajdowska wersja �Popio��w� wyra�nie nie przypad�a do gustu, jednak
i ja by�em porwany poetyck� sekwencj� legendarnej szar�y polskich szwole�er�w w
hiszpa�skim W�wozie Somosierra. A poniewa� tak si� z�o�y�o, �e film ten powi�za� si� niezmiernie
dramatycznie z postaci� jednego z najwspanialszych polskich je�d�c�w, a najrozmaitsze
przypadki sprawi�y, �e je�d�ca tego mia�em zaszczyt zna� osobi�cie, wi�c w dalszym
ci�gu narrator (tu mam na my�li siebie) nie powstrzyma si� i przedstawi czytelnikowi niekt�re
wydarzenia tej g�o�nej w swoim czasie, pi�knej, a zarazem smutnej sprawy, co i tak b�dzie na
pewno tylko jak�� cz�stk� pe�nej prawdy.
A powracaj�c jeszcze od owych tradycji polskiego je�dziectwa, powiedzmy sobie, �e szar�a
w W�wozie Somosierra zosta�a wreszcie � na szcz�cie � nale�ycie przedstawiona szerszemu
og�owi. Do tej dawnej bitwy nie raz powracali historycy i publicy�ci znaj�cy dobrze
histori�, co w efekcie da�o nam pe�niejszy obraz znaczenia s�awnego ataku polskich szwole�er�w
dla dalszych los�w hiszpa�skiej kampanii. Dzi� ju� tylko ci, kt�rzy nie czytali tych prac,
kt�rzy nie interesuj� si� dawnymi epopejami, pod okre�lenie �Somosierra� podk�adaj� jedynie
akt nierozs�dnego szale�stwa.2
Tak czy inaczej szar�a owa pozosta�a nadal symbolem d�ugiej, wspania�ej historii dziej�w
polskiej kawalerii, kt�rej pocz�tki si�gaj� niemal zarania naszej pa�stwowo�ci. Jak s�upy milowe
wyznaczaj� dzieje naszej jazdy Wielkie Victorie: P�owce, Grunwald, Kircholm, Chocim,
Odsiecz Wiede�ska, Somosierra, Stoczek � a� do bitew Tragicznego Wrze�nia, kawaleryjskich
atak�w najwi�kszego po�wi�cenia i odwagi. By�y to ostatnie szar�e jazdy w historii
Polski i zarazem w dziejach wszystkich wojen.
Lecz mamy m�wi� o sporcie. Odd�wi�k tych wszystkich dawnych spraw nie zwi�zanych
bezpo�rednio z je�dziectwem, lecz z histori� naszych wojen, obyczaj�w i tradycji � znajdujemy
ju� w pocz�tkach polskiego sportu, a wi�c w latach dwudziestych, kiedy Polacy zacz�li
odnosi� pi�kne sukcesy na najrozmaitszych hippodromach w kraju i za granic�. Wtedy, i w
latach p�niejszych, g�o�ne by�y nazwiska: Szosland i Kr�likiewicz, R�mmel, Gutowski,
Kulesza, Roycewicz � zreszt� wymieni� mo�na by jeszcze wielu.3 Mieli�my ca�� plejad� znakomitych
zawodnik�w, �wietne konie, tu trzeba obiektywnie doda�, �e irlandzkiego a nie polskiego
chowu, mieli�my wreszcie tor w warszawskim Parku �azienkowskim, kt�ry nale�a� do
najbardziej modnych w je�dzieckim �wiecie.
Pragn� w�a�nie zacz�� od pewnego wspomnienia zwi�zanego jak naj�ci�lej z tym stadionem.
Utrwali�o si� ono wyj�tkowo mocno w mojej pami�ci.
A wi�c �azienki, koniec lat trzydziestych. Odbywa si� wielki, mi�dzynarodowy konkurs o
Puchar Narod�w.
17
O pierwsze miejsce walczy ju� tylko kilka najlepszych ekip, w�r�d nich i polska. Nasi
prowadz� r�nic� 4 pkt., do ko�ca konkursu pozostaje ju� tylko jeden, ostatni parcours � rozstrzygaj�cy.
Je�li polski je�dziec zdo�a pokona� go bez punkt�w karnych, Puchar Narod�w
zostanie w Warszawie. Jedna zrzutka przeszkody, a wi�c 4 pkt. karne, zmusi nas do podj�cia
dodatkowej rozgrywki. Dwie zrzutki � zwyci꿹 �wietni Francuzi, mo�e Niemcy, mo�e W�osi...
Tak, o ile pami�tam, taki by� mniej wi�cej uk�ad si�.
Napi�cie niebywa�e.
Oto na tor wje�d�a polski rotmistrz na pi�knej klaczy �Kikimora�. To jeden z najlepszych
koni. S�ynie jednak z nerwowo�ci. Ta�czy, szarpie �bem. Zrywa si� burza oklask�w. �Kikimora�
� rasowa sportsmenka � natychmiast uspokaja si�. Nieruchomieje sylwetka je�d�ca i
konia. Robi si� cicho. Wreszcie przeci�g�y sygna� do rozpocz�cia decyduj�cego przejazdu.
S�ycha� t�tent kopyt. Ju� p�dzi p�ynnym k�usem i naje�d�a na pierwsz� przeszkod�. J�k
rozpaczy! Tylnym kopytem zrzuca nisk� barier�. Pierwsza przeszkoda i od razu 4 pkt. karne.
A wi�c jest ju� remis. Remis � ale s� jeszcze nik�e szans� zwyci�stwa. Przy r�wnej ilo�ci
punkt�w polska ekipa mo�e zdoby� Puchar, mo�e zdoby�, je�li tylko pokona rywali w dodatkowej
rozgrywce. A wi�c s� jeszcze nadzieje... Jazda dalej! �Kikimora� i je�dziec w polskim
mundurze przechodz� p�ynnie drug� przeszkod�, zataczaj� �uk i atakuj� potr�jny zestaw barier.
Hop! Hop! Hop! � na trybunach cisza jak makiem sia�.
Czwarta przeszkoda. Wzi�ta. Pi�ta � wzi�ta. Kto� nie wytrzymuje, zaczyna bi� brawo.
Kto� nerwowo kaszle. Zn�w zapada g��boka cisza, zn�w s�ycha� tylko t�tent konia zbli�aj�cego
si� do czerwonego muru. Hop! W idealnym rytmie i wsp�dzia�aniu przed oczami tysi�cy
ludzi przesuwa si� na torze ko� i je�dziec, d���c sekunda po sekundzie do upragnionej
mety. �sma przeszkoda � wzi�ta. Dziewi�ta � wzi�ta. Ju� nikt nie klaszcze. Wszyscy
wstrzymuj� oddech. Jeszcze siedem przeszk�d do ko�ca. �Kikimora� szarpie g�ow�, ale na
ostatnich metrach przed skokiem uspakaja si� i p�ynnym k�usem przeskakuje na drug� stron�.
Jeszcze sze�� przeszk�d. Jeszcze pi��. Jeszcze cztery. Jeszcze trzy przeszkody do ko�ca. Zupe�nie
cicho. Jeszcze dwie. Zn�w kto� zaczyna bi� brawo � raptem przerywa. Cisza. G��boka
cisza. Tylko t�tent konia.
Przedostatnia przeszkoda: r�w z wod�. K�us przechodzi w galop. Bior� rozp�d, hop! � s�
ju� na drugiej stronie. Kilkadziesi�t metr�w do ko�ca. Ju� tylko jedna przeszkoda. Niski p�ot.
Zbli�aj� si�, ko� si� wspina i ju�... ju� przechodzi na drug� stron�, gdy nagle j�k wydziera si�
z ust ludzi. Tylnym kopytem zrzuci�a przeszkod�. Zaw�d, rozpacz! Koniec. Przegrywamy
Puchar Narod�w.
Prosz� wybaczy�. Jest to historia bez happy endu. Czasem w�a�nie pora�ki pami�ta si�
najd�u�ej. Po raz pierwszy w�wczas, jako ch�opiec, prze�y�em dramatyczn� sportow� chwil�,
zetkn��em si� z nastrojem specyficznego napi�cia, pi�knego i gro�nego zarazem, kt�re potem
tylekro� czu�em na najrozmaitszych stadionach �wiata. Ogrom oczekiwania i ci�ar kl�ski.
Jednym z najs�ynniejszych polskich je�d�c�w tamtych, czy mo�e troch� wcze�niejszych
lat by� Adam Kr�likiewicz. Na arcys�awnych hippodromach W�och, Francji, Ameryki i innych
kraj�w, na dw�ch koniach �Ja�ku� i �Picadorze� zdobywa� dla nas szarfy i puchary.
Napisa� o swych wierzchowcach pi�kn� ksi��k�, pragn�c utrwali� obraz wybitnych przecie
�wyczynowc�w� polskiego sportu.
Oto charakterystyka �Ja�ka�: Zanim rozpacza� sw� b�yskotliw� karier�, zda� egzamin nie
tylko w czasie pokoju, ale r�wnie� niejeden raz krew w�cha� i bagnety. Karta jego s�u�by, to
pi�kne, rzetelne �wiadectwo �o�nierskiego trudu, dow�d ogromnego zdrowia, potwierdzenie
p�yn�cej w jego �y�ach szlachetnej krwi i dobrego rodu... Jasnogniadej ma�ci by�, wzrostu
�redniego... Fantazyjna osada ogona, zdobna gwiazdka na czole i bia�a kokieteryjna chrapka �
dope�nia�y zewn�trznych cech zgrabnego, lecz raczej zdawa�oby si� damskiego, delikatnego
konika...
18
Autor opisa� tak�e �wn�trze� �Ja�ka�: By� rozwa�ny, o �agodnym charakterze, weso�y,
�atwo daj�cy si� uj�� w karby dyscypliny, ambitny i normalnie wra�liwy.
O �Picadorze� pisa� tak�e z r�wn� mi�o�ci�, jak o bliskim cz�owieku. Ksi��ka, b�d�ca w
zasadzie tylko wspomnieniami dawnych parcours�w, budzi jednocze�nie sympati� i podziw
dla zwierz�t � wydana jeszcze w 1958 r. przez �Sport i Turystyk�. Na szcz�cie posiadam j�
w bibliotece, tote� na wie�� o fatalnym zdarzeniu, pami�tam, wieczorem raz jeszcze si�gn��em
po ni� i zag��bi�em si� w niekt�re fragmenty.
By� to okres, kiedy realizowano akurat owe filmowe �Popio�y�. Ogromne publicity mia�
zreszt� ten film, jeszcze na d�ugo zanim wszed� na ekrany. Wszyscy wiedzieli, �e b�dzie to
obraz dwuseryjny na ekranie szerokim, a poniewa� mia� przenie�� jedno z najwybitniejszych
dzie� polskiego pisarza i opowiada� o dawnych heroicznych dziejach wojny i mi�o�ci, o narodzinach
jednej epoki i zmierzchu poprzedniej, o dobroci i pod�o�ci cz�owieka, o jego dzielno�ci
i rozumie � wi�c zainteresowanie w spo�ecze�stwie od razu by�o olbrzymie. Wszystko
mia�o dzia� si� przy tym na tle pi�kna polskiej ziemi. Nierzadko przy akompaniamencie armatnich
salw i t�tentu szwole�erskich szwadron�w. Potrzebni byli wi�c nie tylko aktorzy,
lecz i staty�ci � t�dzy je�d�cy o marsowych twarzach i przepysznych �o�nierskich sylwetkach.
Re�yser postanowi� wprowadzi� do napisanego kiedy� dzie�a szar�� nad szar�ami! Ach, jak
ludzie cieszyli si�, �e prze�yj� wreszcie t� filmow� Somosierr�!
W filmie role g��wnych bohater�w odtwarzali dwaj zupe�nie m�odzi ch�opcy, studenci
szko�y teatralnej. Do��czamy do pary go�ow�s�w jeszcze jedn� posta�... Oto na planie pojawi�
si� niezr�wnany je�dziec.
O tragicznych skutkach upadku Adama Kr�likiewicza w czasie zdj�� plenerowych opowiada�
mi Rafa� Olbromski, czyli Daniel Olbrychski, m�ody adept sztuki aktorskiej odtwarzaj�cy
g��wn� posta�. Ot� stary je�dziec nie czu� si� tego dnia najlepiej. Lecz gdy zobaczy�
konie i szwole�erskie mundury, i czaka na g�owach statyst�w, tak�e dosiad� konia. Tego dnia
nie kr�cono zdj��. By�a zwyk�a przymiarka. Adam Kr�likiewicz pu�ci� si� wspania�ym galopem
i p�dzi� a� ziemia dudni�a, a dech zapar�o w piersiach patrz�cych.
� Jecha� tak, jakby czu�, �e to jego ostatni galop! � opowiada� z wypiekami na policzkach
m�ody aktor. � Gdy wtem ko� zachwia� si� na grz�skim gruncie i zwali� wraz z tym, kt�ry go
dosiada�. Bieg�em pierwszy � m�wi� m�odzieniec � najpierw dziwi�c si�, a potem niepokoj�c
dlaczego pan major tak d�ugo nie wstaje. Wnet wiedzieli�my wszystko. Kontuzja kr�gos�upa.
Dos�ownie par� dni wcze�niej rozmawiali�my z nim na temat ryzyka. M�wi�, �e za bardzo
ryzykowa� w �yciu nie wolno, widz�c, �e tak w�a�nie czyni� podczas jazdy, kt�r� opanowa�em
od niedawna. Lecz kiedy� wyrwa�o mu si�, gdy m�wi� o sobie: zawsze ryzykowa�em w
�yciu i b�d� ryzykowa� do ko�ca.
Odwiedza�em potem parokrotnie majora Kr�likiewicza w szpitalu, kiedy ju� przebywa� w
klinice rehabilitacji Akademii Medycznej w Konstancinie. Raz zasta�em go w w�zku na sali,
kiedy przygl�da� si� �wicz�cym kolegom � towarzyszom niedoli. Drugim razem kiedy wszed�em
do jego pokoju, pan major w�a�nie goli� si�, lecz sz�o mu dosy� kiepsko.
Oczywi�cie wiedzia�, �e jego kontuzja jest bardzo powa�na. M�wi�, �e chcia�by wyleczy�
si� na tyle, by m�c tylko chodzi� � to by�o w czasie pierwszej wizyty � ale zaraz doda�, �e
niczego nie �a�uje, przeciwnie � cieszy si�, i� ostatni raz siedzia� na koniu w�a�nie w starym
szwole�erskim mundurze.
W czasie szar�y somosierskiej wyst�powa� w roli starego wachmistrza. Niestety, tak z�o�y�o
si�, �e nie nakr�cono jego zbli�enia na ekranie. Tylko ten, kto go dobrze zna� i pami�ta�
jak trzyma� si� w siodle, m�g� rozpozna� je�d�ca w atakuj�cych wylot W�wozu szeregach
szwole�er�w.
W nieco wi�cej ni� rok po ostatniej wizycie �wietny kawalerzysta zmar� wskutek choroby
spowodowanej wypadkiem. Walczy� do ko�ca. Najtrudniejsza walka polega chyba przede
wszystkim na pr�bach przezwyci�enia w�