6715

Szczegóły
Tytuł 6715
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6715 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6715 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6715 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Arthur C. Clarke Wyspy na niebie Prze�o�y�a Ewa Ko�aczkowska OD REDAKCJI Arthur Charles Clarke, jeden z najwybitniejszych anglo- saskich autor�w ksi��ek fantastycznonaukowych, urodzi� si� w roku 1917 w nadmorskim mie�cie angielskim Minehead. Ju� od wczesnego dzieci�stwa zdradza� zainteresowanie spra- wami nauki, a w trzynastym roku �ycia skonstruowa� sw�j pierwszy teleskop. Clarke niemal od pocz�tk�w istnienia Brytyjskiego Towa- rzystwa Mi�dzyplanetarnego by� �ci�le z nim zwi�zany, naj- pierw jako skarbnik, a od 1949 roku jako jego prezes. W 1941 roku zosta� powo�any do RAFu, gdzie specjalizowa� si� w radiolokacji i stan�� na czele pierwszej jednostki do- konuj�cej eksperyment�w z radarem. W okresie tym publikowa� liczne rozprawy z zakresu elek- troniki i swe pierwsze fantastycznonaukowe opowiadania. Po demobilizacji rozpocz�� studia w dziedzinie fizyki i ma- tematyki na uniwersytecie w Londynie, gdzie w 1948 roku zdobywa dyplom. W latach 1949�51 pe�ni� funkcj� zast�pcy redaktora naczel- nego �Science Abstracts", nie przerywaj�c pracy literackiej, kt�rej ca�kowicie po�wi�ci� si� od roku 1952. Poza ksi��kami popularno- i fantastycznonaukowymi Clarke jest autorem licz- nych audycji radiowych i telewizyjnych, ch�tnie te� wyg�a- sza odczyty po�wi�cone lotom kosmicznym. Obecnie Clarke nale�y do paru towarzystw naukowych, mieszka stale na Cejlonie I du�o podr�uje. Swym fantastyeznonaukowym nowelom i powie�ciom daje przede wszystkim solidn� naukow� podbudow�, a jednocze- �nie z du�� umiej�tno�ci� m�wi o zawi�ych problemach nauki wsp�czesnej j�zykiem rzeczowym i prostym. Spo�r�d licznych jego ksi��ek przek�adu na polski docze- ka�y si� ju�: �Na podb�j przestrzeni", �Piaski Marsa" (Wie- dza Powszechna), �Zdobywamy ksi�yc" (Pa�stwowe Wydaw- nictwa Techniczne) oraz �Tajemnice koralowych raf" (Wy- dawnictwo Morskie). �Wyspy na niebie" to powie��, kt�rej akcja rozgrywa si� w XXI wieku w kosmosie, a bohaterem jest szesnastoletni ch�opiec. Ksi��ka ta, wydana w Anglii w 1952 roku, ukazuje, rzecz prosta, perspektywy astronautyki. Perspektywy te do- czeka�y si� w minionym dziesi�cioleciu cz�ciowej realizacji. MIASTA W KOSMOSIE Wraz z uruchomieniem pierwszego sztucznego satelity w dniu 4 pa�dziernika 1957 roku swat wkroczy� w epok� podboju przestrzeni kosmicznej. Ksi��ka, kt�r� bierzecie do r�ki, opo- wie Warn o tej w�a�nie epoce, kiedy to � za sto lat od dzi- siejszego dnia � obecne ma�e ksi�yce urosn� do rozmiar�w miast-olbrzym�w, unosz�cych si� w odleg�o�ci tysi�cy mil ponad Ziemi�. Te �stacje przestrzenne" powstan� dla wielorakich cel�w i b�d� s�u�y�y za obserwatoria astronomiczne, za punkty po- bierania paliwa przez statki d���ce na inne planety, b�d� za pomieszczenie dla urz�dze� radio-telewizyjnych, kt�re za- pewni� �wiatu system ��czno�ci, o jakim dzi� nie mamy wy- obra�enia. Zbuduje si� je z materia��w dostarczanych eta- pami na orbit� za pomoc� rakiet transportowych, kt�re zrzuc� i zostawi� sw�j �adunek w przestrzeni, do chwili gdy b�dzie potrzebny. Monta�u cz��ci dokonaj� robotnicy w skafandrach kosmicznych lub w miniaturowych jednoosobowych pojazdach z napadem odrzutowym o ma�ej mocy, co umo�liwi ludziom poruszanie si� poza atmosfer�, w pr�ni pozbawionej tarcia. Osi�gni�cia te zaczn� si� jeszcze za �ycia naszego pokole- nia; niejeden czytelnik niniejszej ksi��ki wyruszy w podr� mi�dzyplanetarn� i, by� mo�e, wniesie sw�j wk�ad w budow� pierwszych �wysp na niebie". Rozporz�dzamy ju� silnikami rakietowymi, kt�re mog� do tego pos�u�y�. Rozw�j astronau- tyki przedstawia si� dzi� podobnie jak rozw�j aeronautyki w 1903 roku, kiedy bracia Wright zbudowali sw�j pierwszy samolot. Ale post�p astronautyki b�dzie o wiele szybszy, bo nasza wiedza o wszech�wiecie jest ju� teraz ogromnie rozleg�a. Za satelitami, kt�re obecnie okr��aj� Ziemi�, pod��� wkr�t- ce znacznie wi�ksze, wyposa�one w bardziej precyzyjne in- strumenty. W ci�gu nast�pnych kilku lat opracujemy metody ich bezpiecznego powrotu na Ziemi�, osadza� je mo�e b�dzie- my jak szybowce o wielkiej pr�dko�ci, kt�re mo�na �ci�gn�� do baz za pomoc� fal radiowych. A wtedy wszystko ju� b�- dzie przygotowane do dalszego etapu � pierwszego lotu sztucz- nego satelity z za�og� ludzk�*. W istocie ludzie przebywali jui dawniej w przestrzeni, ale jedynie przez par� godzin, w trakcie wysoko�ciowych lot�w balonem. Musimy si� jeszcze wiele nauczy� w zakresie �me- dycyny kosmicznej", tej zupe�nie nowej dziedziny, niew�tpli- wie jednak zagadnienie utrzymania cz�owieka przy �yciu poza atmosfer� zostanie rozwi�zane. Nadejdzie dzie�, kiedy niekt�- rzy ludzie b�d� prawie ttale przebywa� w kosmosie, a po- czuj� si� nieswojo i �le, gdy przyjdzie im wr�ci� na powierzch- ni� naszej Ziemi, z jej nieokie�znan� pogod� i parali�uj�c� si�� ci�ko�ci. Pierwsze stacje kosmiczne pomieszcz� r�norodne laborato- ria naukowe, ale z czasem znajd� r�wnie� zastosowanie w licz- nych przedsi�wzi�ciach handlowych, a nawet jako hotele i szpi- tale, o czym wspomina ta ksi��ka. Na dalsz� met� jednak pos�u�� przede wszystkim za odskoczni� przy lotach mi�dzy- planetarnych. Podr�ni z Ziemi b�d� si� tutaj przesiada� z bliskodystansowych statk�w szybuj�cych po orbicie, kt�re unios�y ich poza atmosfer�, do rzeczywistych pojazd�w mi�- dzyplanetarnych; te przewioz� ich z jednego �wiata w drugi. Z trudem mo�na to sobie wyobrazi�, ale zastan�wcie si�, co pomy�la�by wasz pradziadek na widok dzisiejszych olbrzymich lotnisk. To, co dla jednego pokolenia wydaje si� niemo�liwe, zostaje z �atwo�ci� zrealizowane przez nast�pne, a jeszcze dal- sze uwa�aj� te osi�gni�cia za najzupe�niej naturalne. Ksi��ka moja jest opowie�ci� przygodow� i ma na celu przy- nie�� Warn troch� rozrywki. Lecz jednocze�nie wszystkie za- warte w niej elementy s� �cis�e w takim stopniu, w jakim pozwala� na to zakres dzisiejszej wiedzy. Po sko�czonej lek- turze stwierdzicie z pewno�ci�, �e nauczyli�cie si� niema�o O prawach rz�dz�cych lotami mi�dzyplanetarnymi i o prze- dziwnych rzeczach, jakie mog� si� zdarzy� w przestrzeni. A je�li to Was zach�ci do obrania najbardziej nowoczesnego I podniecaj�cego zawodu � zawodu in�yniera-astronauty � najserdeczniej b�d� Warn �yczy� powodzenia. A. C. C. � Przepowiednia autora spe�ni�a si� 12 kwietnia 1981 roku, w dniu tym bowiem znalaz� si� w kosmosie pierwszy cz�owiek, Jurij Gagarin. 1. Rozgrywka o podr� kosmiczn� �Wygrasz czy nie, uszy do g�ry, Roy! Po prostu nie przejmuj si� i wszystko traktuj jako dobry kawa�". To by�y s�owa stryja Jima i przypomnia�em je sobie w dro- dze do wielkiego studia, dok�d pod��a�em wraz z in- nymi uczestnikami teleturnieju. Nie czu�em si� spe- cjalnie zdenerwowany. Ostatecznie by�a to tylko zabawa, chocia� ogromnie mi zale�a�o na wygranej. W zat�oczonym audytorium ludzie kr�cili si� i roz- mawiali oczekuj�c rozpocz�cia programu. Tu i �wdzie rozleg�y si� brawa, w chwili gdy weszli�my na scen�, aby zaj�� swoje miejsca. Szybko rzuci�em okiem na swoich pi�ciu wsp�zawodnik�w i dozna�em lekkiego wstrz�su. Na twarzy ka�dego z nich malowa�a si� pe- wno��, �e w�a�nie jemu przypadnie wygrana. Na widowni znowu rozleg�y si� brawa: do studia wchodzi� Elmer Schmitz, konferansjer. Pozna�em go oczywi�cie ju� dawniej, w czasie rozgrywek p�fina- �owych, a wy widzieli�cie go pewno nieraz w telewizji. Elmer Schmitz udzieli� nam ostatnich instrukcji, prze- szed� na swoje stanowisko pod reflektorami i da� znak operatorom. Na widok czerwonego �wiat�a sala nagle ucich�a. Z mego miejsca obserwowa�em, jak Elmer �nastawia" sw�j u�miech. � Dobry wiecz�r pa�stwu! Elmer Schmitz przed- stawia finalist�w Lotniczego Teleturnieju. Program jego zosta� przygotowany wesp� ze �wiatowym To- warzystwem Linii Lotniczych. Tych sze�ciu m�odych ludzi, kt�rych go�cimy dzi� w studio... Skromno�� nie pozwala mi powt�rzy� tego, co El- mer Schmitz o nas m�wi�. Og�lny sens by� taki, �e wiemy mn�stwo rzeczy o wszystkim, co lata w atmo- sferze i poza atmosfer�, i w tej dziedzinie pobili�my oko�o pi�ciu tysi�cy innych cz�onk�w M�odzie�owego Klubu Rakietowego w serii og�lnokrajowych konkur- s�w. Dzi� nast�pi� ko�cowe eliminacje, kt�re wy�oni� zwyci�zc�. Pocz�tek przeszed� do�� g�adko wed�ug porz�dku ustalonego w czasie poprzednich spotka�. Elmer ko- lejno rzuca� pytanie ka�demu z nas, zostawiaj�c nam dwadzie�cia sekund do namys�u. Moje pytanie by�o ca�kiem �atwe: jaki jest rekord wysoko�ci dla prostego odrzutu. Inni uczestnicy r�wnie� dali trafne odpowie- dzi na swoje pytania. Ta pierwsza seria, jak mi si� zdaje, mia�a na celu obudzenie w nas wiary we w�asne si�y. Ale p�niej zacz�to dociska� �rub�. �aden z nas nie widzia� swoich rezultat�w, kt�re wy�wietlano na ekra- nie na wprost widowni, ale z ha�asu, jaki wybucha� w�r�d publiczno�ci, mo�na si� by�o domy�li�, �e od- powied� jest trafna. Zapomnia�em wyja�ni�, �e przy niew�a�ciwej odpowiedzi traci�o si� punkt: mia�o to zapobiega� zgadywaniu. Je�li si� czego� nie wiedzia�o, najrozs�dniej by�o milcze�. O ile mog�em os�dzi�, strzeli�em tylko jednego by- ka, ale jaki� smarkacz z Nowego Waszyngtonu nie po- myli� si� chyba ani razu; nie da�bym zreszt� za to g�owy, bo nie mog�em jednocze�nie uwa�a� na cudze odpowiedzi i zastanawia� si�, co Elmer chowa w za- nadrzu na m�j u�ytek. Ogarn�o mnie przygn�bienie, ale w�a�nie �wiat�a przygas�y i zacz�� dzia�a� ukryty aparat filmowy. � A teraz ostatnia runda! � powiedzia� Elmer. � Ka�demu z was uka�e si� samolot lub rakieta na prze- ci�g jednej sekundy i przez ten czas musicie zidenty- fikowa� maszyn�. Gotowi? Sekunda wydaje si� niezmiernie kr�tkim odcinkiem czasu, ale w rzeczywisto�ci tak nie jest. Sporo da si� zauwa�y� w ci�gu sekundy, do��, aby rozpozna� to, co si� zna naprawd� dobrze. Ale niekt�re z pokazanych nam maszyn liczy�y sobie chyba ze sto lat. Kilka mia�o nawet �mig�a! Uda�o mi si� tym razem: zawsze mnie interesowa�a historia lotnictwa i dzi�ki temu rozpo- zna�em sporo tych staro�wieckich grat�w. Natomiast ch�opak z Nowego Waszyngtonu wpad� tutaj na ca�ego. Pokazano mu rysunek oryginalnego dwup�atowca Wrighta, kt�ry mo�na sobie co dzie� obejrze� w Mu- zeum Smithsona, ale on nie mia� poj�cia, co to jest. M�wi� potem, �e interesuj� go tylko rakiety i �e kon- kurs by� niesprawiedliwy. Wed�ug mnie jednak s�usz- nie dosta� po nosie. Mnie przypad� Dornier DO-X i B-52. Obydwa roz- pozna�em i w�a�ciwie nie zaskoczy�o mnie specjalnie moje nazwisko wywo�ane przez Elmera, kiedy znowu zapali�o si� �wiat�o. Mimo wszystko by� to wspania�y moment, gdy szed�em ku niemu, a aparaty filmowe jecha�y za mn�, w g��bi za� hucza�y oklaski widowni. � Przyjmij moje gratulacje, Roy! � powiedzia� serdecznie Elmer, �ciskaj�c mi r�k�. � Trafia�e� pra- wie bez pud�a. Nie powiod�o ci si� tylko raz. Wobec tego mam zaszczyt og�osi� ci� zwyci�zc� Konkursu �wiatowych Linii Lotniczych. Jak wiesz, nagrod� sta- nowi podr�, ca�kowicie op�acona, do jakiegokolwiek miejsca na �wiecie. Umieramy z ciekawo�ci, dok�d si� wybierzesz! Co to b�dzie za miejscowo��? A mo�esz uda� si� wsz�dzie na przestrzeni mi�dzy Biegunem P�nocnym a Po�udniowym! W ustach zupe�nie mi zasch�o. Chocia� wszystko so- bie obmy�li�em ju� wiele tygodni temu, ca�a sprawa przedstawia�a si� inaczej, gdy przysz�o co do czego. Poczu�em si� straszliwie samotny w olbrzymim studio; naoko�o wszyscy czekali na moje s�owa w g�uchej ci- szy. Gdy w ko�cu pad�a moja odpowied�, w�asny g�os zdawa� mi si� p�yn�� z jakiej� wielkie] odleg�o�ci. � Chc� pojecha� do Stacji Wewn�trznej. Mina Elmera zdradzi�a jednocze�nie zaskoczenie, zdumienie i niezadowolenie. Na widowni rozleg�y si� szmery, kto� za�mia� si� kr�tko. I mo�e to wp�yn�o na decyzj� Elmera, aby potraktowa� spraw� humory- stycznie. � Cha! cha! cha! �wietny kawa�, Roy! Ale przecie� warunki konkursu m�wi� o jakimkolwiek miejscu na Ziemi. Musisz trzyma� si� przepis�w, nie ma rady. By�em pewny, �e Elmer nabija si� ze mnie, i to mnie rozw�cieczy�o. Odpowiedzia�em wi�c z miejsca: � Przestudiowa�em przepisy bardzo uwa�nie. Nie m�wi si� tam nigdzie �na Ziemi", lecz �do jakiejkol- wiek cz�ci Ziemi". A to wielka r�nica. Elmer by� sprytny. Zorientowa� si�, �e mo�e z tego wynikn�� niezgorszy bigos, bo u�miech zgas� na jego twarzy i z niepokojem spojrza� na kamery telewizyjne. � Prosz�, m�w dalej. Odetchn��em. � W roku 2054 � ci�gn��em � Stany Zjednoczo- ne podpisa�y Konwencj� Tycho, kt�ra okre�li�a, jak daleko w kosmos si�gaj� legalne granice ka�dej pla- nety. Na mocy Konwencji Stacja Wewn�trzna jest cz�ci� Ziemi, poniewa� le�y poni�ej granicy tysi�ca kilometr�w. Elmer rzuci� mi osobliwe spojrzenie. Potem spokoj- niej nieco zapyta�: � Powiedz mi, Roy, czy tw�j tatu� jest adwoka- tem? � Nie � odpar�em, przecz�co potrz�saj�c g�ow�. Oczywi�cie mog�em doda�: �Za to stryjek Jim jest adwokatem", ale postanowi�em milcze�; i tak z tego wszystkiego wyniknie dosy� k�opot�w. Elmer jeszcze par� razy spr�bowa� wp�yn�� na zmia- n� mojej decyzji, ale daremnie. Czas up�ywa� i wido- wnia trzyma�a moj� stron�. Wreszcie da� za wygran� i powiedzia� ze �miechem: � C� robi�, stanowczy z ciebie m�odzieniec! W ka�- dym razie nagroda jest twoja i wygl�da na to, �e od tej chwili zajm� si� t� spraw� prawdziwi prawnicy. Mam nadziej�, �e po zako�czeniu sporu zostanie jesz- cze co�kolwiek dla ciebie! Ja r�wnie� krzepi�em si� tak� nadziej�! Elmer mia� naturalnie racj�, przypuszczaj�c, �e sam sobie nie wykombinowa�em celu podr�y. Stryjek Jim, kt�ry jest radc� prawnym w wielkim kombinacie ener- gii atomowej, wypatrzy� t� okazj� wkr�tce po moim zg�oszeniu si� do teleturnieju. Pouczy� mnie, co mam m�wi�, i zapewni�, �e �wiatowe Linie Lotnicze w �aden spos�b si� nie wykr�c�. A nawet gdyby mieli jakie� szans�, za du�o os�b widzia�o mnie w telewizji, �eby pr�ba wykiwania mnie nie stanowi�a dla nich bardzo z�ej reklamy. � Upieraj si� przy swoim, Roy � m�wi� stryj � i nie zgadzaj si� na nic dop�ty, dop�ki nie porozumiesz si� ze mn�. Ca�a sprawa zupe�nie wyprowadzi�a <z r�wnowagi mam� i tatusia. Ogl�dali teleturniej i zorientowali si�, o co chodzi, gdy tylko zacz��em si� targowa�. Tatu� natychmiast zadzwoni� do stryja Jima i powiedzia� mu, co o nim my�li (dosz�o to do mnie po pewnym, czasie), ale by�o ju� za p�no, �eby mnie powstrzyma�. Bo trzeba wam wiedzie�, �e od niepami�tnych cza- s�w jak wariat marzy�em o podr�y kosmicznej. W chwili opisywanych przeze mnie zdarze� mia�em szesna�cie lat i jak na ten wiek by� ze mnie spory dry- blas. Czyta�em wszystko, co mi wpad�o w r�ce na temat lotnictwa i astronautyki, ogl�da�em wszystkie filmy i programy telewizyjne nadawane z przestrzeni i posta- nowi�em sobie, �e pewnego dnia to ja b�d� patrza� w d�, �ledz�c Ziemi� nikn�c� w oddali. Budowa�em modele s�ynnych statk�w kosmicznych i umieszcza�em w niekt�rych silniki rakietowe, a� w ko�cu s�siedzi zacz�li si� awanturowa�. Mia�em u siebie w pokoju setki fotografii, nie tylko wi�kszo�ci bardziej znanych statk�w, ale r�wnie� wielu miejscowo�ci na najwa�- niejszych planetach. Mama i tatu� nie przeciwstawiali si� moim zainte- resowaniom, ale s�dzili, �e z nich wyrosn�. � Popatrz na Joe Donovana � mawiali (Joe pro- wadzi� w naszej dzielnicy warsztat naprawy helikop- ter�w). � Gdy by� w twoim wieku, chcia� pojecha� na Marsa jako osadnik. Nie wystarcza�a mu Ziemia! Ostatecznie nie pojecha� nawet na Ksi�yc i pewno ju� nie pojedzie. Jest ca�kiem zadowolony z tego, co ma tutaj. Prawd� m�wi�c, nie mia�em co do tego zupe�nej pewno�ci. Widywa�em go nieraz zapatrzonego w niebo, gdy rakiety, wspinaj�c si� ku g�rze, ci�gn�y poprzez stratosfer� bia�e smugi pary, i czasami zdawa�o mi si�, �e odda�by wszystko, co posiada�, �eby z nimi polecie�. Stryjek Jim, brat tatusia, by� jedynym cz�owiekiem, kt�ry rozumia�, co te rzeczy dla mnie znacz�. Sam by� par� razy na Marsie, raz na Wenus, a na Ksi�yc lata� tak cz�sto, �e ju� nie m�g� si� doliczy� swoich podr�y. Jego zaj�cie w�a�nie na tym polega�o; ludzie po prostu p�acili mu, �eby to robi�. W naszej rodzinie uwa�ano, �e stryj Jim wywiera na mnie bardzo niepo��dany wp�yw. �wiatowe Linie Lotnicze odezwa�y si� mniej wi�cej w tydzie� po wygraniu przeze mnie turnieju. Bardzo uprzejmie, ale *w spos�b lodowaty panowie z Zarz�du przekazali mi swoj� zgod�; warunki konkursu istotnie pozwala�y mi uda� si� do Stacji Wewn�trznej. (Nie mogli si� wszak�e powstrzyma� od uwagi, jak bardzo ich dziwi, �e nie wybra�em jednego z luksusowych lot�w organizowanych przez nich w obr�bie atmosfery. Stryj Jim obja�ni� mnie, �e wyprowadzi�y ich z r�w- nowagi koszty zwi�zane z moim wyborem, co najmniej dziesi�ciokrotnie wy�sze od sumy, kt�r� zamierzali na to po�wi�ci�). Stawiali jednak dwa warunki. Po pierw- sze powinienem uzyska� zgod� rodzic�w, a po drugi? przej�� przez badania lekarskie, obowi�zuj�ce za�ogi statk�w kosmicznych. Musz� przyzna� moim starym, �e chocia� ci�gle byli na mnie w�ciekli, nie pr�bowali storpedowa� moich plan�w. Podr�e kosmiczne by�y przecie� zupe�nie bez- pieczne, a ja mia�em pojecha� tylko par�set mil w g�- r� � wielka mi zn�w odleg�o��! Tote� po kr�tkich tar- gach podpisali i wys�ali formularze. �wiatowe Linie Lotnicze � g�ow� za to daj� � krzepi�y si� jeszcze na- dziej�, �e rodzice zabroni� mi jecha�. Pozostawa�a druga przeszkoda: badania lekarskie. Uwa�a�em, �e to niesprawiedliwo�� zmusza� mnie do nich. Jak s�ysza�em, badania te by�y bardzo surowe i je�liby mnie zdyskwalifikowano, sprawi�bym nie lada frajd� �wiatowym Liniom Lotniczym. Najbli�szym miejscem, gdzie mog�em si� podda� badaniom, by� Wydzia� Medycyny Kosmicznej na Uni- wersytecie Johnsa Hopkinsa � godzinny lot odrzu- towcem na linii Kansas�Waszyngton, a przedtem i potem par� dojazdowych, kr�tszych lot�w helikopte- rami. Chocia� odby�em ju� w �yciu kilkana�cie d�u�- szych podr�y, tym razem ogarn�o mnie takie pod- niecenie, �e ten w�a�nie lot wydawa� mi si� zupe�n� nowo�ci�. I w pewnym sensie stanowi� nowo��, bo je- �liby wszystko dobrze posz�o, mia� otworzy� nowy rozdzia� w moim �yciu. Przygotowa�em si� do podr�y ju� w przeddzie� wieczorem, chocia� mia�em sp�dzi� poza domem zale- dwie par� godzin. Wiecz�r by� pi�kny i wynios�em na dw�r m�j ma�y teleskop, �eby popatrze� na gwiaz- dy. Ten teleskop to nic nadzwyczajnego, ot, par� socze- . wek w drewnianej rurze, ale zmajstrowa�em go sam i by�em z niego ogromnie dumny. Gdy Ksi�yc by� w pierwszej kwadrze, teleskop ukazywa� wi�ksze g�- ry na jego powierzchni, a tak�e pier�cienie Saturna i ksi�yce Jowisza. Lecz tej w�a�nie nocy chodzi�o mi o co� innego, do�� trudnego do znalezienia. Zna�em w przybli�eniu orbi- t� tego, czego szuka�em, bo miejscowy klub astrono- miczny przygotowa� dla mnie potrzebne liczby. Nasta- wi�em wi�c teleskop jak najdok�adniej i powoli zacz��em szuka� w�r�d gwiazd, przesuwaj�c si� na po�udniowy zach�d, oraz zagl�daj�c do mapy, kt�r� mia�em pod r�k�. Poszukiwania trwa�y oko�o pi�tnastu minut. W pole widzenia wesz�a grupka gwiazd i co�, co nie by�o gwiazd�. Dostrzeg�em jedynie male�ki, owalny pun- kcik, zbyt drobny, aby zauwa�y� jakie� szczeg�y. B�yszcza� jaskrawo w g�rze w o�lepiaj�cym �wietle S�o�ca, poza cieniem Ziemi; i widzia�em, jak si� po- rusza. Astronom w poprzednim stuleciu by�by ogro- mnie zaintrygowany tym punkcikiem, jako �e stanowi� co� nowego na niebie. By�a to Stacja Meteorologiczna Numer Dwa, odleg�a o sze�� tysi�cy mil od Ziemi, okr��aj�ca j� cztery razy w ci�gu doby. Stacji We- wn�trznej, wysuni�tej zbyt daleko na po�udnie, nie mog�em dostrzec z itej szeroko�ci geograficznej, na kt�rej si� znajdowa�em: trzeba by mieszka� blisko r�wnika, �eby zobaczy�, jak jarzy si� na niebie ta najsilniej b�yszcz�ca i najszybciej poruszaj�ca si� ze wszystkich �gwiazd". Usi�owa�em wyobrazi� sobie, jak wygl�da �ycie tam wysoko, na tej banieczce unosz�cej si� w pustce. W tej chwili uczeni patrz� mo�e stamt�d na mnie tak, jak ja patrz� na nich z do�u. �Jak oni tam �yj�?" � my- �la�em, pami�taj�c ca�y czas, �e przy odrobinie "szcz�- �cia wkr�tce dowiem si� tego osobi�cie. Male�ki, l�ni�cy kr��ek sta� si� nagle w moich oczach pomara�czowy, potem czerwony, i wreszcie zacz�� mrocznie� jak wygasaj�ce zarzewie. Po paru sekundach znik� ca�kowicie, chocia� gwiazdy nadal b�yszcza�y jaskrawo w polu widzenia. Stacja Meteoro- logiczna Numer Dwa umkn�a w cie� Ziemi i mia�a pozosta� niewidzialna a� do chwili, kiedy � mniej wi�cej za godzin� � uka�e si� od strony po�udnio- wo-wschodniej. Na Stacji Kosmicznej panowa�a teraz noc tak jak tutaj, na Ziemi. Odstawi�em teleskop i po- szed�em spa�. Na wsch�d od Kansas City, dok�d uda�em si� wa- szyngto�skim odrzutowcem, rozci�ga si� pi��setmilo- wa p�aszczyzna a� do �a�cucha Apalach�w. Gdyby si� cofn�� o jedno stulecie wstecz, lecia�bym nad miliona- mi akr�w gospodarstw rolnych, ale teraz znik�y one z powierzchni ziemi, gdy� w ko�cu dwudziestego wie- ku rolnictwo przesun�o si� na morze. Odwieczne prerie odradza�y si� znowu, a wraz z nimi olbrzymie stada. bizon�w, kt�re kr��y�y tutaj w czasach, kiedy jedynymi panami tej ziemi byli Indianie. G��wne mia- sta przemys�owe i o�rodki g�rnicze zmieni�y si� nie- wiele, ale mniejsze miasteczka znik�y, a za par� lat nie pozostanie z nich nawet �ladu. By�em chyba o wiele bardziej zdenerwowany id�c na g�r� po szerokich marmurowych schodach Wydzia- �u Medycyny Kosmicznej, ni� na pocz�tku ostatniej rundy turnieju og�oszonego przez �wiatowe Linie Lo- tnicze. Gdybym by� przepad� w konkursie, jaka� no- wa szansa mog�aby si� trafi� p�niej, ale je�li teraz lekarze powiedz� �nie", zamkn� przede mn� na zaw- wsze drog� w kosmos. Czeka�y mnie dwa rodzaje test�w: fizyczne i psy- chologiczne. Musia�em wykonywa� rozmaite niem�dre czynno�ci, biega� po ko�owrocie wstrzymuj�c oddech, dos�uchiwa� si� bardzo nik�ych d�wi�k�w w d�wi�ko- szczelnym pokoju i okre�la� zamglone, kolorowe �wia- t�a. W pewnym momencie wzmocni� si� tysi�ckrotnie odg�os uderze� mojego serca: wra�enie by�o niesamo- wite i a� ciarki po mnie przesz�y, ale lekarze orzekli, �e wszystko jest w porz�dku. Wygl�dali na ca�kiem przyjacielsk� band� i po chwili domy�li�em si�, �e trzymaj� moj� stron� i robi�, co mog�, abym przeszed�. Bardzo mnie to, oczywi�cie, podnios�o na duchu i wreszcie ca�e badanie zacz�o minie bawi� niby jaka� ciekawa gra. Ale zmieni�em zdanie po te�cie, kt�ry polega� na tym, �e usadowiono mnie w pudle wiruj�cym we wszyst- kich mo�liwych kierunkach. Gdy z niego wyszed�em, dosta�em okropnych md�o�ci i nie mog�em utrzyma� si� na nogach. To by�a najci�sza chwila, jak� prze- �y�em, gdy� nabra�em pewno�ci, �e mnie odrzuc�. Oka- za�o si� jednak, �e wszystko jest tak jak trzeba: w�a- �nie gdybym nie dosta� md�o�ci, oznacza�oby to, �e co� jest ze mn� nie w porz�dku! Wreszcie pozwolono mi odpocz�� godzin� przed te- stami psychologicznymi. Nie przejmowa�em si� zanadto, bo zetkn��em si� z nimi ju� dawniej. U�yto do nich kilku prostych sk�adanek i kilkuf kartek z pytaniami, na kt�re nale�a�o odpowiedzie� (�Cztery w�r�d nast�- puj�cych pi�ciu s��w maj� ze sob� jaki� zwi�zek � prosz� je podkre�li�"), jak r�wnie� kilku test�w na sprawno�� oka i r�ki. W ko�cu przywi�zano mi do g�o- wy mn�stwo drut�w i zaprowadzono do w�skiego, za- ciemnionego korytarza. Przede mn� znajdowa�y si� zamkni�te drzwi. � A teraz s�uchaj uwa�nie, Roy � powiedzia� psy- cholog, kt�ry przeprowadza� badania. � Zostawi� ci� tutaj samego, a �wiat�o zga�nie. St�j w miejscu, do- p�ki nie otrzymasz dalszych instrukcji, a wtedy po- st�puj dok�adnie wed�ug wskaz�wek. Nie zwracaj uwagi na te druty. B�d� si� wlok�y za tob� przy ka�- dym ruchu. Zrozumia�e�? � Tak jest � odpar�em zaciekawiony, co b�dzie dalej. �wiat�a przygas�y i przez minut� znajdowa�em si� w kompletnych ciemno�ciach. Potem ukaza� si� s�aby czworobok czerwonego pobrzasku i zorientowa�em si�, �e to drzwi otwieraj� si� przede mn�, chocia� nie roz- leg� si� najmniejszy szmer. Usi�owa�em zobaczy�, co jest za nimi, ale �wiat�o by�o zbyt s�abe. Wiedzia�em, �e druty umocowane na g�owie notuj� impulsy mego m�zgu. A wi�c na wszelki wypadek sta- ra�em si� zachowa� spok�j i skupienie. Z ukrytego g�o�nika rozleg�y si� w ciemno�ciach s�owa: � Przejd� przez drzwi, kt�re masz przed sob�, i zatrzymaj si� zaraz, gdy je miniesz. Spe�ni�em polecenie, chocia� nie�atwo by�o i�� prosto w tym md�ym, �wietle, z trenem spl�tanych drut�w wlok�cych si� za mn�. Nie us�ysza�em d�wi�ku zamykania drzwi, ale od- czu�em niewyra�nie, �e to si� sta�o, a gdy si�gn��em r�k� do ty�u, okaza�o si�, �e mam za sob� g�adk� tafl� z masy plastycznej. Ciemno�ci panowa�y teraz zupe�ne: zgas�o nawet s�abe czerwone �wiate�ko. Wiele czasu up�yn�o � tak mi si� przynajmniej wydawa�o � zanim zdarzy�o si� co� nowego. Musia�em po ciemku sta� chyba z dziesi�� minut, oczekuj�c na nowy rozkaz. Par� razy gwizdn��em cichutko, aby sprawdzi�, czy odezwie si� echo, na podstawie kt�rego m�g�bym okre�li� rozmiary pokoju. Nie mia�em oczy- wi�cie �adnej pewno�ci, ale odnios�em wra�enie, �e izba jest do�� obszerna. A potem, bez �adnego ostrze�enia, �wiat�o zapali�o si� znowu, nie nag�ym blaskiem, co by mnie o�lepi�o, ale jednak bardzo szybko, bo- w ci�gu dw�ch czy trzech sekund. Ca�e otoczenie zarysowa�o si� wyra�nie i wcale si� nie wstydz� przyzna�, �e na g�os wrza- sn��em. Gdyby nie jeden szczeg�, pok�j by�by zupe�nie zwyczajny. Sta�o tu biurko z paroma gazetami na wie- rzchu, trzy fotele, p�ki biblioteczne wzd�u� jednej �ciany, ma�y stolik i zwyczajny telewizor. Przez okno zagl�da�o s�o�ce, a firanki powiewa�y lekko w pod- muchach wiatru. W chwili kiedy zab�ys�o �wiat�o, otwo- rzy�y si� drzwi i wszed� jaki� pan. Wzi�� ze sto�u ga- zet� i zasiad� w jednym z foteli. W�a�nie zabiera� si� do czytania, gdy spojrza� w g�r� i spostrzeg� mnie. M�wi�c �w g�r�", mam to istotnie na my�li. Bo pod tym w�a�nie wzgl�dem pok�j �w nie by� normalny. Ja wcale nie sta�em na pod�odze, tak jak krzes�a czy biblioteka. Znajdowa�em si� o pi�tna�cie st�p w g�rze, przyp�aszczony do sufitu i przera�ony do ostatecznych granic, bez �adnego oparcia i nie maj�c �adnego uchwytu pod r�k�! Maca�em palcami g�adk� powie- rzchni� za sob�, ale by�a r�wna jak szk�o. Nie uda mi si� zatem unikn�� upadku, a pod�oga, daleko w dole, wygl�da�a na bardzo tward�. 2. Po�egnanie z si�� ci�ko�ci Upadek jeszcze wcale nie nast�pi� i szybko opu�ci�a mnie chwilowa panika. Musia�em pa�� ofiar� jakiego� z�udzenia, gdy� pod nogami wyczuwa�em solidn� po- d�og�, wbrew temu, co mi m�wi� wzrok. Przesta�em czepia� si� drzwi, kt�rymi wszed�em, drzwi stanowi�- cych cz�� sufitu, o czym usi�owa�y mnie przekona� moje w�asne oczy. Ca�a rzecz okaza�a si� �miesznie prosta! Pok�j, na kt�ry pozornie patrzy�em z g�ry, by�o to w istocie odbicie w wielkim lustrze stoj�cym na wprost mnie, a ustawionym pod k�tem 45�. Ja za� znajdowa�em si� naprawd� w g�rnej cz�ci wysokiego pokoju, kt�ry �nachyla� si�" poziomo pod w�a�ciwym k�tem, ale z racji zwierciad�a nie mo�na si� by�o tego domy�li�. Ukl�k�em wi�c i na r�kach i kolanach ostro�nie posun��em si� naprz�d. Trzeba by�o na to nie lada si�y woli, bo oczy ci�gle mi m�wi�y, �e z g�ow� naprz�d pe�zam w d� po prostopad�ej �cianie. Par� st�p dalej natrafi�em na pr�ni� i wyjrza�em za kraw�d�. Po- k�j, na kt�ry patrzy�em, le�a� w dole, tym razem na- prawd� pode mn�! A m�czyzna w fotelu u�miecha� si�, jakby chcia� powiedzie�: �Zaaplikowali�my ci po- rz�dny szok, co?" Tego pana, rzecz prosta, a raczej jego odbicie, mog�em widzie� wprost przed sob� w lu- strze. Teraz za mn� otworzy�y si� drzwi i wszed� psycho- log. Ni�s� d�ugi pasek papieru i zawo�a� weso�o: �� Mamy ju� na ta�mie wszystkie twoje reakcje, Roy! Czy wiesz, do czego zmierza� ten ostatni test? � Chyba tak � odpar�em nieco stropiony. � Mia� wykaza�, jak si� b�d� zachowywa� przy zanikaniu si�y ci�ko�ci. � Owszem, taki mia� w�a�nie cel. Nazywamy to te- stem na orientacj�. W przestrzeni nie b�dzie �adnej si�y ci�ko�ci i s� osoby, kt�re nigdy nie mog� si� do tego przyzwyczai�. Ten w�a�nie test wyklucza wi�- kszo�� kandydat�w. Mia�em nadziej�, �e mnie nie wykluczy, ale prze�y- �em bardzo niemi�e p� godziny w oczekiwaniu na decyzj� lekarzy. Martwi�em si� jednak niepotrzebnie, bo � jak ju� wspomnia�em � trzymali oni moj� stron� i r�wnie usilnie jak ja sam chcieli przeci�- gn�� mnie przez te pr�by. G�ry Nowej Gwinei, na po�udnie od r�wnika, tu i �wdzie wyrastaj�ce na przesz�o trzy mile ponad po- ziom morza, musia�y by� ongi� jednym z najdzikszych i najbardziej niedost�pnych miejsc na Ziemi. Chocia� dzi�ki helikopterom dost�p do nich sta� si� r�wnie �a- twy, jak do jakiejkolwiek innej miejscowo�ci, dopiero w dwudziestym pierwszym stuleciu g�ry te nabra�y znaczenia jako g��wna odskocznia na szlaki kosmosu. Z�o�y�y si� na to trzy wa�kie powody. Przede wszy- stkim fakt ich po�o�enia w pobli�u r�wnika oznacza, �e wskutek wirowania globu ziemskiego poruszaj� si� z zachodu na wsch�d z szybko�ci� tysi�ca mil na godzin�. Stanowi to niezmiernie korzystny start dla statku wyruszaj�cego w przestrze�. Wysoko�� za� tego �a�cucha sprawia, �e g�ciejsze warstwy atmosfery le- �� poni�ej szczyt�w, op�r powietrza jest zatem zmniej- szony i silniki rakietowe mog� dzia�a� sprawniej. Ale chyba najwa�niejsza ich zaleta polega na tym, �e dalej na wsch�d, na przestrzeni dziesi�tk�w tysi�cy mil, rozci�ga si� otwarty Pacyfik. Statk�w kosmicznych nie mo�na wystrzela� z terytori�w zaludnionych, gdy� opr�cz niebezpiecze�stwa gro��cego w razie awarii, nies�ychany ha�as wspinaj�cego si� w g�r� statku og�uszy�by wszystkich w obr�bie wielu mil. Lotnisko Goddarda le�y na rozleg�ym p�askowy�u zr�wnanym za pomoc� podmuchu atomowego, na wy- soko�ci prawie dw�ch i p� mili nad poziomem morza. Nie ma sposobu dotrze� tam l�dem � ca�y ruch od- bywa si� drog� powietrzn� i lotnisko stanowi miejsce spotka� statk�w atmosferycznych i statk�w kosmicz- nych. Gdy po raz pierwszy zobaczy�em to l�dowisko, zbli- �aj�c si� do� na odrzutowcu, wyda�o mi si� male�kim bia�ym prostok�tem w�r�d g�r. W zasi�gu wzroku wsz�dzie ci�gn�y si� olbrzymie doliny wype�nione tropikaln� puszcz�. S�ysza�em, �e w niekt�rych jej ost�pach �yj� dzikie szczepy, kt�re do tej pory nie zetkn�y si� jeszcze z cywilizacj�. Ciekaw by�em, co te� ci ludzie my�leli na widok potwor�w fruwaj�cych nad ich g�owami i na d�wi�k wibruj�cy w powie- trzu! Niewielki baga�, jaki pozwolono mi zabra�, zosta� wyekspediowany wcze�niej i mia�em go odebra� do- piero na Stacji Wewn�trznej. Po wyj�ciu z odrzutowca ogarn�o mnie zimne, czyste powietrze lotniska God- darda. od razu poczu�em, �e znajduj� si� wysoko nad poziomem morza, i bezwiednie spojrza�em w niebo, rozgl�daj�c si� za celem mojej podr�y. Ale posk�pio- no mi czasu na te poszukiwania, gdy� czekali na mnie reporterzy i znowu musia�em wyst�pi� przed ka- merami. Nie mam pojada, co m�wi�em, i na szcz�cie wkr�t- ce mnie wybawi� jeden z urz�dnik�w lotniska. Trzeba by�o wype�ni�, jak zawsze, r�ne papiery. Zwa�ono mnie dok�adnie, kazano po�kn�� jakie� pigu�ki (i przy- pilnowano, �ebym to zrobi�), a potem wdrapali�my si� na ma�� ci�ar�wk�, kt�ra mia�a nas dostawi� do wy- rzutni. By�em jedynym pasa�erem w tej podr�y, bo rakieta, kt�r� mia�em lecie�, s�u�y�a zasadniczo do przewo�enia towar�w. Wi�kszo�� statk�w kosmicznych nosi nazwy zwi�- zane z astronomi�, co jest zupe�nie naturalne. Ja lecia- �em na �Syriuszu", kt�ry, chocia� nie zalicza� si� do najwi�kszych, wygl�da� jednak imponuj�co obserwo- wany z drogi do wyrzutni. Statek spoczywa� ju� na platformie, z dziobem skierowanym prostopadle ku nie- bu, i zdawa�o si�, �e utrzymuje r�wnowag� na wiel- kich tr�jk�tach skrzyde�. Skrzyd�a w��cz� si� do akcji, gdy statek z powrotem wejdzie w atmosfer�, wracaj�c na Ziemi�; na razie s�u�y�y jedynie jako podpora dla czterech olbrzymich zbiornik�w paliwa, podobnych do gigantycznych bomb, kt�re zostan� odczepione na- tychmiast po opr�nieniu. Zbiorniki te, o kszta�cie op�ywowym, by�y prawie tych samych rozmiar�w co kad�ub statku. Rusztowanie d�wigu sta�o na swoim miejscu i, wcho- dz�c do windy, po raz pierwszy uprzytomni�em sobie, �e �egnam si� z Ziemi�. Obok miga�y metalowe �cia- ny �Syriusza" i rozlega�o si� wycie silnika. Roztacza� si� przede mn� coraz rozleglejszy widok na lotnisko Goddarda. Dostrzega�em budynki administracji sku- pione na skraju p�askowy�u, wielkie magazyny ma- teria��w p�dnych, dziwaczne machiny fabryk p�ynnego ozonu i lotnisko ze zwyk�ym szeregiem odrzutowc�w i helikopter�w. A dalej odwieczne g�ry i lasy, absolut- nie nie zmienione przez to wszystko, co stworzy� cz�o- wiek. D�wig stan�� bez wstrz�su i drzwi otwar�y si� na kr�tk� schodni� prowadz�c� na pok�ad �Syriusza". Przeszed�em przez ni� i przez otwarty luk wej�ciowy rakiety; jaskrawy, tropikalny blask s�o�ca zast�pi�o teraz ch�odne �wiat�o elektryczne w kabinie nawiga- cyjnej. Pilot siedzia� ju� w fotelu, zaj�ty przepisowym sprawdzaniem sprz�tu. Obr�ci� si� ku mnie z serdecz^ nym u�miechem. � A wi�c to ty jeste� ten s�awny Roy Malcolm! Do�o�� wszelkich stara�, �eby ci� dowie�� w ca�o�ci na stacj�. Czy je�dzi�e� ju� kiedy rakiet�? � Nie � odpar�em. � W ka�dym razie nie przejmuj si�. To nie takie straszne, jak twierdz� niekt�rzy. Usi�d� sobie wy- godnie, zapnij pasy i postaraj si� kompletnie odpr�y�. Mamy jeszcze dwadzie�cia minut do startu. Wdrapa�em si� na pneumatyczn� le�ank�, ale nie tak �atwo by�o si� odpr�y�. W�a�ciwie nie ba�em si�, ale niew�tpliwie by�em podniecony. Bo przecie� po d�u- gich latach marze� znalaz�em si� wreszcie na pok�a- dzie statku kosmicznego. Za par� minut wyrzuci mnie w niebo si�a przewy�szaj�ca sto milion�w koni mecha- nicznych. Pozwoli�em oczom b��dzi� po kabinie. Wi�ksz� cz�� jej wyposa�enia dobrze zna�em z fotografii i film�w i wiedzia�em, do czego s�u�� wszystkie instrumenty. Pulpit startowy statku kosmicznego nie jest w istocie bardzo skomplikowany, bo mn�stwo rzeczy odbywa si� automatycznie. Pilot rozmawia� w�a�nie przez radio z wie�� kon- troln� lotniska, w ramach zwyk�ej procedury przed startem. Poprzez rozmow� przebija� si� ci�gle g�os kon- trolnego automatu zegarowego: �Pi�tna�cie minut do startu... Dziesi�� minut do startu... Pi�� minut do star- tu". Chocia� cz�sto s�ysza�em dawniej g�os takiego ze- gara i podobne rozmowy, zawsze wzbudza�y one we mnie dreszcz podniecenia. A tym razem nie ogl�da�em przecie� programu telewizyjnego � sam bra�em w tym wszystkim udzia�. Wreszcie pilot powiedzia�: � W��czam obs�ug� auto- matyczn� � i nacisn�� du�y czerwony prze��cznik. Potem odetchn�� z ulg�, przeci�gn�� si� i odchyli� w ty�. � Jakie� to jest zawsze mi�e uczucie � zawo- �a�. � Nic do roboty przez ca�� nast�pn� godzin�! Oczywi�cie nie m�wi� tego powa�nie. Wprawdzie od tej chwili statek mia�y obs�ugiwa� roboty, on musia� jednak przypilnowa�, �eby wszystko sz�o wed�ug planu. W razie niebezpiecze�stwa lub pomy�ki pilota automa- tycznego cz�owiek musi znowu obj�� rz�dy. Statek zacz�� wibrowa� z chwil� pierwszych obrot�w pomp doprowadzaj�cych paliwo. Na ekran telewizyjny wyskoczy� Skomplikowany dese� przecinaj�cych si� wzajemnie linii. Przypuszcza�em, �e to musi mie� jaki� zwi�zek z kursem rakiety. Ustawione rz�dem ma�e �wiate�ka zacz�y zmienia� si� kolejno z czerwonych na zielone. Gdy zmieni� si� kolor ostatniego, pilot na- tychmiast zawo�a� do mnie: � Uwa�aj! Masz le�e� zupe�nie p�asko! Opad�em na le�ank� i wtedy, zupe�nie nagle, dozna- �em uczucia, jakby kto� na mnie skoczy�. W uszach mi potwornie zahucza�o i mia�em wra�enie, �e wa�� ton�. Oddychanie wymaga�o wyra�nego wysi�ku: nie da�o si� ju� teraz powierzy� tej czynno�ci p�ucom i wi�cej o niej nie my�le�. Uczucie niewygody trwa�o zaledwie par� sekund, a potem przywyk�em do niej. W�asne silniki statku jeszcze si� nie w��czy�y � wspinali�my si� w g�r� dzi�ki sile ci�gu pomocniczych silnik�w rakietowych, kt�re po trzydziestu sekundach mia�y si� wypali� i od- pa��, gdy ju� b�dziemy wysoko nad ziemi�. Mog�em okre�li� ten moment po nag�ym zwolnieniu ci�aru cia�a. By�a to tylko kr�tka chwila; potem w to- nie huku nast�pi�a ledwo uchwytna zmiana � zacz�y wybucha� nasze w�asne rakiety. Ich detonacje mia�y trwa� przez nast�pne pi�� minut. Pod koniec tego okresu poszybujemy tak chy�o, �e Ziemia nie zdo�a ju� przyci�gn�� nas z powrotem. Si�a ci�gu obdarza�a mnie teraz trzykrotnie wi�ksz� wag� ni� normalna. Dop�ki si� nie rusza�em, dop�ty nie czu�em specjalnej przykro�ci. Dla do�wiadczenia spr�bowa�em, czy uda mi si� podnie�� r�k�. By�o to m�cz�ce, ale niezbyt trudne. A jednak z ulg� opu�ci- �em j� z powrotem. Przypuszczam, �e w razie koniecz- no�ci m�g�bym si��� prosto, ale pozycja stoj�ca by�aby absolutnie niemo�liwa. Dese� kolorowych linii na ekranie telewizyjnym po- zornie pozosta� nie zmieniony. Ale powoli par� tam ku g�rze ma�y punkcik � s�dz�, �e mia� wyobra�a� wspi- naj�cy si� statek kosmiczny. �ledzi�em go w napi�ciu, zadaj�c sobie pytanie, czy silniki odpal� si�, gdy punkcik dojdzie do g�rnej kraw�dzi ekranu. Zanim to nast�pi�o, zacz�a si� seria kr�tkich wy- buch�w i statek lekko zadr�a�. Przez chwil� s�dzi�em zaniepokojony, �e sta�o si� co� z�ego. Potem dopiero zda�em sobie spraw�, �e zosta�y odczepione puste zbiorniki. Opada�y w d� i zaraz plusn� w Ocean Spo- kojny, gdzie� na pustych jego po�aciach mi�dzy Tahiti a Po�udniow� Ameryk�. Wreszcie huk rakiet zacz�� milkn�� i znik�o uczucie olbrzymiego ci�aru cia�a. Statek wchodzi� na sw� ostateczn� orbit� na wysoko�ci pi�ciuset mil ponad r�wnikiem. Silniki spe�ni�y swoje zadanie i teraz tylko ostatecznie korygowa�y kurs. Po odpal� rakiet zaleg�a kompletna cisza. Ci�gle jeszcze czu�em s�abe wibracje pomp paliwowych, kt�re powraca�y do bezruchu, ale poza tym w ma�ej kabinie nie rozlega� si� najmniejszy d�wi�k. Huk rakiet cz�cio- wo mnie og�uszy� i up�yn�o par� minut, zanim zacz�- �em znowu s�ysze� normalnie. Pilot zako�czy� kontrol� instrument�w, a potem opu�ci� sw�j fotel. P�yn�� ku mnie w powietrzu, ja za� wpatrywa�em si� w niego jak urzeczony. � Minie jeszcze sporo czasu, zanim si� do tego przy- zwyczaisz � powiedzia� odpinaj�c m�j pas ochron- ny. � Trzeba pami�ta�, �eby zawsze porusza� si� spo- kojnie. I nigdy nie puszcza� jednego uchwytu z r�ki, dop�ki nie wybierzesz sobie nowego. Podnios�em si� ostro�nie. Uczepi�em si� le�anki w sa- m� por�, aby zapobiec zrywowi do sufitu. Tylko, oczy- wi�cie, trudno by�o m�wi� w tym wypadku o suficie. Poj�cie �do�u" i �g�ry" ca�kowicie zanik�o. Ci�ko�� przesta�a istnie� � wystarcza�o, abym lekkim ruchem wyrzuci� si� do przodu, a juz sun��em tam, gdzie mia- �em ochot�. Dziwna to rzecz i nawet jeszcze teraz s� osoby, kt�re nie rozumiej�, na czym polega �niewa�ko��", s�dz�c, ze to ma co� wsp�lnego z przebywaniem �poza zasi�- giem przyci�gania". To oczywi�cie nonsens. Na stacji kosmicznej czy przy beznap�dowym locie rakiety trans- portowej na wysoko�ci pi�ciuset mil pole si�y ci��enia jest prawie tak samo pot�ne jak na Ziemi. Popadamy w stan niewa�ko�ci nie dlatego, �e przebywamy w stre- fie bezgrawitacyjnej, ale dlatego, �e przestali�my opie- ra� si� sile ci��enia. Mo�na dozna� tego uczucia nawet na Ziemi, wewn�trz swobodnie spadaj�cej win- dy, tak d�ugo jak ten spadek trwa. Kr���ca stacja kosmiczna czy rakieta znajduje si� w stanie zbli�onym do ci�g�ego spadania, kt�re mo�e trwa� wiecznie, gdy� nie jest skierowane ku Ziemi, a dooko�a niej. � A teraz uwaga! � ostrzeg� mnie pilot. � Nie u�miecha mi si� wcale perspektywa, �e rozbijesz sobie �eb o moj� tablic� przyrz�d�w! Je�li masz ochot� wyj- rze� przez okno, uczep si� tego paska. Pos�ucha�em go i zerkn��em na zewn�trz przez ma�e okienko � od nico�ci dzieli�a mnie teraz jedynie gru- ba warstwa masy plastycznej. Zdaj� sobie spraw�, �e po tylu filmach i po tylu fotografiach wszyscy ju� wiedz�, jak wygl�da Ziemia widziana z kosmosu. Nie b�d� si� wi�c niepotrzebnie nad tym rozwodzi�. Co prawda, niewiele mog�em zoba- czy�, bo moje pole widzenia ca�kowicie nieomal wype�- nia� Ocean Spokojny. Pode mn� rozci�ga� si� zdumie- waj�co g��boki lazur, przechodz�cy w mi�kki, mglisty b��kit na granicy widzialno�ci. Zapyta�em pilota, w ja- kiej odleg�o�ci jest horyzont. � Oko�o dw�ch tysi�cy mil � odpar�. � Widzi si� prawie ca�y obszar a� do Nowej Zelandii i Hawai. Nie- z�y widoczek, co? Teraz, gdy ju� przywyk�em do tej ogromnej skali, uda�o mi si� odr�ni� niekt�re wyspy na Pacyfiku; przy wielu uwydatnia�y si� wyra�nie rafy koralowe. Hen, daleko, w stronie, kt�r� uzna�em za zach�d, bar- wa oceanu zmienia�a si� raptownie z niebieskiej na jaskrawozielon�. Zorientowa�em si�, �e to olbrzymie farmy morskie, kt�re �ywi� kontynent azjatycki i obec- nie zajmuj� znaczn� powierzchni� ocean�w w strefach tropikalnych. Wybrze�e Ameryki Po�udniowej wyros�o pod nami akurat w chwili, gdy pilot zacz�� przygotowywa� si� do l�dowania na Stacji Wewn�trznej. (Wiem, �e s�owo �l�dowanie" brzmi dziwacznie, ale na og� u�ywa si� tego terminu. W przestrzeni kosmicznej niejedno zwy- czajne s�owo ma ca�kiem inne znaczenie.) Ci�gle jeszcze tkwi�em przy iluminatorze, ale teraz otrzyma�em rozkaz powrotu na miejsce, �eby unikn�� kozio�kowania po kabinie w trakcie ko�cowych ewolucji statku. Ekran telewizyjny stanowi� obecnie czarny prostok�t z male�k� podw�jn� gwiazd� �wiec�c� prawie na �rodku. Od stacji dzieli�o nas oko�o stu mil, ale doga- niali�my j� powoli. Obie gwiazdki jarzy�y si� coraz mocniej i coraz dalej odsuwa�y od siebie; tu i �wdzie pojawi�y si� obok nich dodatkowe blade satelity. Wie- dzia�em, �e patrz� na statki kosmiczne, chwilowo �w dokach", kt�re pobieraj� paliwo lub podlegaj� na- prawie. Nagle jedno z tych bladych �wiate�ek rozb�ys�o jaskrawo. Sto mil przed nami jaki� statek z tej flotylli zapu�ci� silniki i oddala� si�. Zapyta�em pilota, co to za jeden. � Pewnie �Alfa Centaura" w drodze na Wenus � odpar�. � To wspania�y staruch, ale doprawdy naj- wy�szy czas, �eby poszed� na emerytur�. Teraz jednak pozw�l mi zaj�� si� nawigacj�. To jest w�a�nie praca, kt�rej nie mo�e wykona� automatyczny pilot. Zacz�li�my puszcza� w ruch hamulce w odleg�o�ci zaledwie paru mil od Stacji Wewn�trznej. Od strony nosa, od dysz rozleg� si� przera�liwy gwizd i na chwil� powr�ci�o, chocia� w s�abym stopniu, poczucie ci�ko�ci. Trwa�o jedynie par� sekund. A potem zr�wnali�my pr�dko�� ze stacj� i przy��czyli�my si� do innych jej satelit�w. Nie omieszka�em poprosi� pilota o pozwolenie, zanim zszed�em z le�anki i znowu zbli�y�em si� do okna. Ziemia znajdowa�a si� teraz po drugiej stronie statku, a przed sob� mia�em gwiazdy i stacj� kosmiczn�. Widok by� tak osza�amiaj�cy, �e patrza�em przez ca�� minut�, zanim si� w tym wszystkim rozezna�em. I teraz dopiero zrozumia�em cel testu na orientacj�, kt�remu poddali mnie lekarze. Zupe�ny chaos � to by�a Stacja Wewn�trzna na pierwszy rzut oka. W odleg�o�ci mniej wi�cej mili przed nami unosi�a si� w przestrzeni olbrzymia a�u- rowa konstrukcja kratownicowa o kszta�cie p�askiej tarczy, z�o�ona z paj�czych d�wigar�w. Na jej po- wierzchni wyrasta�y gdzieniegdzie kuliste budynki r�- nych rozmiar�w, po��czone ze sob� rurami o takiej szeroko�ci, �e mog�y stanowi� przej�cie dla ludzi. Naj- wi�ksza kula, popstrzona otworami luk�w i dziesi�tka- mi anten radiowych stercz�cych we wszystkich kierun- kach, le�a�a w samym �rodku tarczy. W r�nych punktach przywar�o do niej kilka statk�w kosmicznych; niekt�re by�y prawie ca�kowicie rozebra- ne. Uderzy�o mnie ich ogromne podobie�stwo do much schwytanych w paj�czyn�. Na pok�adzie pracowali ro- botnicy w skafandrach i czasami o�lepia� mnie blask palnika spawalniczego. Inne statki unosi�y si� swobodnie w przestrzeni na- oko�o stacji; nie mog�em dostrzec w�r�d nich jakiego� celowego uk�adu. Niekt�re � skrzydlate pojazdy o kszta�cie op�ywowym � przypomina�y naszego �Syriusza". Inne by�y to prawdziwe statki kosmicz- ne � zmontowane tutaj, poza atmosfer�, i przeznaczo- ne do przewo�enia �adunk�w ze �wiata do �wiata bez l�dowania na �adnej planecie. Te niesamowite, w�t�e konstrukcje sk�ada�y si� zwykle z kulistej kabiny ci�nieniowej dla za�ogi i pasa�er�w i obszerniejszych od niej zbiornik�w na materia�y p�dne. Tutaj oczy- wi�cie nie istnia�a linia op�ywowa: kabiny, cysterny z paliwem i silniki po prostu po��czono ze sob� cienkimi pr�tami. Ich widok przypomnia� mi od razu stare ilu- strowane czasopisma, kt�re kiedy� przegl�da�em, za- wieraj�ce wyobra�enia naszych dziadk�w o statkach kosmicznych. By�y to smuk�e, g�adkie pociski zaopa- trzone w stateczniki i podobne raczej do bomb. Auto- rzy tych rysunk�w doznaliby wstrz�su w zetkni�ciu z rzeczywisto�ci�: prawdopodobnie nawet nie byliby w og�le uznali tych dziwacznych przedmiot�w za statki kosmiczne. Rozwa�a�em w�a�nie zagadnienie, w jaki spos�b do- staniemy si� na pok�ad stacji, kiedy nagle co� wtargn�- �o w moje pole widzenia. By� to ma�y zasobnik w kszta�- cie walca, akurat takich rozmiar�w, aby pomie�ci� jednego cz�owieka, i w istocie siedzia� tam cz�owiek � dostrzega�em jego g�ow� przez szyby z masy plastycz- nej na jednym ko�cu aparatu. Z kad�uba maszyny wystawa�y d�ugie, z��czone ramiona, a z ty�u wlok�a si� cienka lina. Zdo�a�em tylko rozr�ni� niewyra�n� mgie�k� strumienia gaz�w silniczka rakietowego, kt�ry porusza� ten miniaturowy pojazd kosmiczny. Cz�owiek z obs�ugi musia� zauwa�y�, �e na niego patrz�, bo przy mijaniu nas przes�a� mi u�miech. W chwil� potem w kad�ubie naszego statku rozleg�o si� niepokoj�ce �bum". Pilot roze�mia� si� widz�c, �e mam naprawd� Stracha. � To tylko sprz�ga si� lin� holownicz�. Lina jest magnetyczna, trzeba ci wiedzie�. Za chwil� ruszymy. Da�o si� odczu� niezmiernie s�abe szarpni�cie i nasz statek zacz�� powoli wirowa�, a� stan�� r�wnolegle do wielkiej tarczy stacji. Lin� przywi�zano na �r�dokr�- ciu i stacja holowa�a nas teraz, tak jak w�dkarz wy- ci�ga na brzeg ryb�. Pilot nacisn�� guzik na pulpicie sterowym i natychmiast zaj�cza�y silniki: wypu�cili�my podwozie. Tego nikt by si� nie spodziewa� w kosmosie, ale sam pomys� by� rozs�dny. Amortyzatory wstrz�- s�w doskonale nadawa�y si� do tego, aby z�agodzi� niewielkie zderzenie ze stacj�. Wci�gano nas tak wolno, �e ta kr�ciutka podr� za- j�a prawie dziesi�� minut. Wreszcie nast�pi� lekki wstrz�s w momencie �przyziemienia" i koniec podr�y. � Mam nadziej� powiedzia� ze �miechem pilot � �e zadowolony jeste� z przeja�d�ki. A mo�e by�by� wola� co� ekstra? Spojrza�em na niego nieufnie, nie b�d�c pewny, czy si� czasem ze mnie nie nabija. � Dzi�kuj� bardzo, rozmaito�ci mia�em wystarcza- j�c� ilo��. Czym wi�cej m�g� mnie pan jeszcze ucz�- stowa�? � A co by� powiedzia� na par� meteor�w, napa�� pirat�w, inwazj� ze strefy pozaatmosferycznej lub co� z tych rzeczy, o kt�rych czyta�e� w czasopismach roz- rywkowych? � Ja czytam tylko powa�ne ksi��ki, takie jak �Wst�p do astronautyki" Richardsona albo �Nowoczes- ne statki" Maxwella. Nie czytam powie�ci w odcin- kach. � Nie wierz� � odpar� pilot. � W ka�dym razie ja je czytam i g�ow� daj�, �e ty robisz to samo. Mnie nie nabierzesz! Mia� oczywi�cie s�uszno��. By�a to moja pierwsza lekcja. Ca�y tutejszy personel zosta� wybrany zar�wno ze wzgl�du na og�ln� inteligencj�, jak i wiedz� tech- niczn�. Od razu wychodzi�o na jaw, je�li kto� nie by� na poziomie. Ciekawi�o mnie teraz, w jaki spos�b wyjdziemy ze statku; dobieg�a w�a�nie od strony �luzy ca�a seria trzask�w i zgrzyt�w, a wkr�tce potem niepokoj�cy syk powietrza. Gdy z wolna umilk�, luk wyj�ciowy otworzy� si� na o�cie� z nieg�o�nym cmokni�ciem. � Pami�taj, co ci m�wi�em: masz si� porusza� bar- dzo wolno � powiedzia� pilot zabieraj�c dziennik wachtowy. � Wiesz co? Najlepiej uczep si� mojego pasa, a ja ci� poholuj�. Zgoda? Uderzy�a mnie my�l, �e w niezbyt dostojny spos�b wkrocz� na stacj�. Ale bezpieczniej by�o nie ryzyko- wa� i zastosowawszy si� do rady pilota min��em gi�t- kie ci�nieniowe po��czenie dostawione do boku nasze- go statku. Pilot odbi� si� pot�nym ruchem n�g i wl�k� mnie za sob�. Przypomina�o to w gruncie rzeczy nauk� p�ywania, wskutek czego w pierwszej chwili ogarn�a mnie panika, �e uton�, je�li spr�buj� oddycha�. Wkr�tce znale�li�my si� w szerokim metalowym tu- nelu, kt�ry � jak si� domy�li�em � stanowi� jedno z g��wnych przej�� na stacji*. Wzd�u� jego �cian bieg�y kable i rury, a od czasu do czasu mijali�my wielkie podw�jne drzwi z czerwonymi napisami: �Wyj�cie za- pasowe". Wszystko to razem nie bardzo mi dodawa�o animuszu. W ci�gu tej w�dr�wki spotkali�my tylko dwie osoby. Przemkn�y ko�o nas z niewymuszon� lekko�ci�, co wzbudzi�o moj� zazdro�� i sk�oni�o do po- wzi�cia decyzji, �e zanim st�d odjad�, osi�gn� tak� sam� wpraw�. � Zabieram ci� do komandora Doyle'a � wyja�ni� pilot. � On prowadzi tutaj szkolenie i b�dzie mia� na ciebie oko. � Co to za cz�owiek? � zapyta�em z niepokojem. � Nic si� nie b�j, za chwil� sam si� przekonasz. No i jeste�my na miejscu. Zatrzymali�my si� przed okr�g�ymi drzwiami z ta- bliczk�: �Komandor R. Doyle, kierownik szkolenia. Prosz� puka� i wchodzi�". Pilot zapuka� i wszed�, ci�gle holuj�c mnie jak wo- rek z kartoflami. � Kapitan Jo>nes melduje si� z pasa�erem, panie ko- mandorze � powiedzia� i wypchn�� mnie do przodu. I wtedy dopiero zobaczy�em m�czyzn�, do kt�rego si� zwraca�. Komandor Doyle siedzia� za najzupe�niej zwyczaj- nym biurkiem, kt�re raczej stanowi�o niespodziank� w miejscu, gdzie �adna inna rzecz nie by�a zwyczajna. On sam za� wygl�da� na boksera. Chyba nie widzia�em r�wnie pot�nie zbudowanego m�czyzny. Olbrzymie ramiona zakrywa�