6307

Szczegóły
Tytuł 6307
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6307 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6307 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6307 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jaros�aw Iwaszkiewicz Aleja Przyjaci� Czytelnik � Warszawa � 1984 607/0033848 Oklejke i kart� tytu�ow� projektowa� Andrzej Heidrich (c) Copyright by Spaldaclma Wydam, arszawa 1984 ISBN 83-07-0 1 073-X ALEJA PRZYJACIӣ Dawniej (dawno, dawno temu), gdy si� sz�o prawym trotuarem Alei Ujazdowskiej, za zwart� zabudow� mija�o si� pusty plac, na kt�rym czasem latem urz�dzano kawiarni� z lodami, a nawet czasem gra�a orkiestra, i zaczyna�y pa�acyki "mo�nych", stoj�ce w ogr�dkach, a nawet ogrodach. Mija�o si� pa�acyk Dziewulskich, gdzie dzisiaj jest ambasada bu�garska, potem dwie wille tak g�upio i nieopatrznie zburzone, aby da� miejsce niewydarzonej ambasadzie ameryka�skiej, wille Wernickich i Lilpop�w, potem naro�n� will� Rau�w, potem Radziwi���w, a za Pi�kn� siedzib� Aignera, dom (.........) i potem jeszcze kilka pa�ac�w. A� wreszcie dochodz�c do pustego placu przed Koszykow� i do r�wnie barbarzy�sko zburzonej karczmy na rozdro�u, miejsca spotka� kr�la Stasia z pani� Grabowsk�. Tam le�a�a obszerna posiad�o�� z ogrodem wychodz�cym na Koszykow� i na Mokotowsk�, z �adnym i do�� skromnym pa�acykiem zbudowanym chyba przez Marconiego, z pi�knym pos�giem Donatella stoj�cym przed gankiem. W stron� Koszykowej ci�gn�a si� w ogrodzie tym pi�kna aleja kasztanowa. By�a to posiad�o�� podolskich magnat�w Sobariskich. W stron� Koszykowej ci�gn�a si� spora aleja powsta�a w ten spos�b, �e przyjaciele Sobariskich, odwiedzaj�cy ich w tym warszawskim pa�acu, sadzili ka�dy po drzewku. I dlatego alej� t� nazwano "alej� przyjaci�". Gdy przysz�y ci�kie czasy, podolskie w�o�ci posz�y w diab�y, Ogr�d otaczaj�cy pa�acyk przy Al. Ujazdowskich 11, b�d�cy w�asno�ci� mego Ojca, i enksa Soba�skiego, ro?xi�ga� si^ pomi�dzy ulicami Koszykow� i alej� R� (Koszykowa 10 i aleja R� 7) i nigdy do ulicy Mokotowskiej nie si�ga�. 5 �wczesny w�a�ciciel pa�acyku i ogrodu pocz�� parcelowa� te place le��ce w bardzo korzystnym dla zabudowy miejscu. Parcelacja zacz�a si� od "alei przyjaci�", i parkowa t�tnica zmieni�a si� w miejsk� �y�� obudowan� �ci�le mieszkalnymi domami. Ulica tak powsta�a nosi do l dzi� nazw� Aleja Przyjaci�, ale ju� nikt nie zna pochodzenia tej l nazwy. Ile razy przechodz� tamt�dy, przypominaj� mi si� dzieje rodu l Sobariskich i tym samym losy jednego z tej rodziny, Antoniego, kt�ry l by� moim bardzo bliskim przyjacielem. Pozna�em go dosy� p�no, nie na kresach, ale jako wyrzuconego ju� l na bruk wygna�ca z kres�w. Ju� by�em �onaty, kiedy kiedy� byli�my z moj� �on� na fajfie u pani l Marylki Sobariskiej, znanej w Warszawie opiekunki m�odych pisarzy, l snobuj�cych si� malarzy, pisarzy i muzyk�w, i bardzo du�o przyjmu-l j�cej w swoim �wietnym mieszkaniu po�o�onym przy ul. Kredytowej! w dornu gazowni miejskiej. U pani Sobariskiej pozna�em Mari� D�browsk�, widywa�em tam l Zofi� Na�kowsk�, Jerzego Lieberta. Nie brak�o te� malarzy, jak Tadeusz Pruszkowski albo kuzynka pani domu Pia G�rska, uczennica l i przyjaci�ka Che�mo�skiego. Przychodzili te� utytu�owani przedsta-l wiciele "wielkiego �wiata", jak pani Helena Potocka, ksi��� W�odzi-l mierz Czetwerty�ski i inni. Kiedy� pani Sobariska ostro mnie l zaatakowa�a, �e nie znam jej bratanka, Antoniego. Powiedzia�em, �el nie mia�em okazji pozna� go, a nawet nie wiem, jak wygl�da. Pos�ysza� t� rozmow� znany konsul angielski, przemi�y pan Franki Savery, kt�ry bardzo wr�s� w polskie spo�ecze�stwo. Powiedzia�! mi: -Ju� ja tak zrobi�, �e pan pozna Antoniego Sobariskiego. To jeden l z najbardziej interesuj�cych ludzi w Warszawie. Zaprosz� was razemj na �niadanie. "�niadania" u Savery'ego to by�a jedna z najciekawszych instytucji l przedwojennej Warszawy. Oczywi�cie s�u�y�a ona konsulowi do| ca�kowitego ogarni�cia nastroj�w spo�ecze�stwa: Savery d�ugo by� * Warszawie, biegle m�wi� po polsku, i by� bardzo inteligentny. Interesowa� si� naprawd� polskim �yciem kulturalnym, mia� powazn zbiory polskiej sztuki ludowej i bywa� w wielu domach polskich. By� 6 cz�owiekiem bardzo mi�ym i bardzo g�adkim. Przy tym bardzo uprzejmym; z jego por�ki pozna�em przewodnika Julena, kt�ry mi towarzyszy� w Zermatt i w nieudanej wyprawie na Matterhnhorn, u�o�y� mi te� ca�� marszrut� wycieczki do Szwajcarii, gdy si� tam wybiera�em w roku 1929. W bardzo kr�tkim czasie po spotkaniu u pani Marylki otrzymali�my wi�c zaproszenie do Savery'ego na �niadanie, na kt�rym poznali�my Toni�. Nie bardzo pami�tam to �niadanie, ani kogo wtedy Savery zebra� w swoim mieszkaniu przy alei R� pod numerem sz�stym. Chyba �lad tego zebrania zosta� w "Journal de Pologne", gdzie panna Czosnowska w dziale "Mondaniteos" skrz�tnie notowa�a wszystkie przyj�cia towarzyskie. Bywali�my dosy� cz�sto u Savery'ego, ale nic mi nie zosta�o w pami�ci z tych przyj��. Widocznie kuchnia by�a taka sobie, jedno tylko zapami�ta�em i spr�bowa�em na�ladowa� u siebie w Kopenhadze, bo wytwarza�o to �wietny nastr�j: do zupy (by�y to "�niadania obiadowe") podawano stare angielskie sherry, a potem ju� do wszystkich potraw i do ko�ca tego repas tylko szampan. By� to zwyczaj do�� osobliwy, ale nie odosobniony w angielskim �yciu towarzyskim. Z obiad�w tych wy�owi�em tylko to jedno wspomnienie i poznanie Toni� Soba�skiego. By� zachwycaj�cy. Brzydki, o przykrej ziemistej cerze, ale wysoki, dobrze zbudowany i bardzo elegancki (specjalna elegancja, kt�r� nazywali�my "le style Tonio"), troch� zanadto peroruj�cy i zabieraj�cy g�os na ca�y st�, ale bardzo dowcipny, kulturalny, zainteresowany we wszystkim, zorientowany we wszystkim, zar�wno w polityce jak w dziedzinie kultury, wyrobiony towarzysko, nigdy nie m�wi�cy �le o nikim i je�eli czasem z�o�liwy, to dla lekkiego dowcipu -by� idea�em d�entelmena, a zarazem znakomitym materia�em na dziennikarza. Mla� ju� du�e do�wiadczenie �yciowe. M�ody syn magnackiego rodu w m�odo�ci prze�y� wielkie bunty rodzinne, ucieka� z rodzinnej Jbodowki do Kijowa z ukochan� wiejsk� dziewczyn�, walczy� z despot� dziadkiem, kt�ry mia� niezmiernie staro�wieckie i zacofane Antoni Sobartski, "Tonio" -m�j stryj - Urodzony w 1900 roku, ODU�CI� wraz ze 7 poj�cia (o czym �wiadczy�y jego horrendalne felietony w "Dzienniku Kijowskim") - wyrzucony z siod�a znalaz� si� w Warszawie w do�� osobliwej sytuacji rodzinnej. Starszy jego brat straci� gros maj�tku na Podolu, zosta� mu tylko pa�acyk w Warszawie i o�mioro dzieci, sze�� bardzo pi�knych c�rek i dw�ch syn�w. Tonio po stryju swoim Kazimierzu, m�u pani Marylki, odziedziczy� pi�kny maj�tek Guz�w w Sochaczewskiem ze wspania��, cho� star� cukrowni� - no i mn�stwo obowi�zk�w rodzinnych i finansowych, kt�re (.,........) cz�owiekowi, kt�rego interesowa�y zupe�nie inne sprawy, niezmiernie ci��y�y. Ciekawe by�o, �e ca�kowicie rozdziela� te dwie sfery swego �ycia i-" ile kontaktowali�my si� z nim na tle tych interesuj�cych go spraw, o tyle wcale nas nie wtajemnicza� w te sprawy gospodarcze i codziennego �ycia, kt�re go jednak bardzo absorbowa�y. Dopiero znacznie p�niej, kiedy i ja po �mierci mego te�cia zosta�em wci�gni�ty w podobne interesy, zorientowa�em si�, jak trudna by�a pozycja Antoniego Soba�skiego. A trzeba pami�ta�, �e dotyczy to lat 1929-1932, lat ci�kiego europejskiego kryzysu, kt�ry bardzo zaci��y� nad polskimi sprawami gospodarczymi. Nie pami�tam ju�, czy to przez nas, czy innymi drogami Tonio wci�gni�ty zosta� w towarzystwo kr�c�ce si� wok� "Wiadomo�ci Literackich". Zaprzyja�ni� si� zdawa�o si� bez reszty z naszym towarzystwem, pozna� si� z Grydzewskim, nie rozstawa� si� ze S�onimskim i by� jednym z satelit�w Franca Fiszera. Wszystko to jednak by�o tylko pozorem, bo mia� on drugie �rodowisko, zastrze�one dla siebie, do kt�rego nas nie dopuszcza�. Mia� swoj� rodzin�, o kt�rej sporo m�wi�, ale do kt�rej nikogo z nas swymi rodzicami Podole i Kij�w na prze�omie lat 1917/1918, nie m�g� wi�c jako siedemnastoletni ch�opak ucieka� z Obod�wki, tym bardziej i� panowa�y tam bardzo staro�wieckie obyczaje. Nie m�g� te� walczy� ze swoim dziadkiem Feliksem Soba�-skim - rzeczywi�cie despot� zwanym "le tyran de la Podolie", kt�ry zmar� w Pary�u w 1913 roku. 3 Feliks Soba�ski mia� w rzeczywisto�ci dziewi�cioro dzieci, siedem c�rek i dw�ch syn�w. 8 nie dopuszcza�, mia� sw�j Londyn, do kt�rego je�dzi� w ka�dej wolnej chwili, i swoich angielskich przyjaci�. By� on "zbuntowanym hrabi�", ale nie wprowadza� nikogo w zaczarowany arystokratyczny kr�g swoich. Do tego stopnia, �e kiedy� znale�li�my si� z moj� �on� w teatrze "Reduta" razem z nim i jego matk�. Tak si� z�o�y�o, �e mieli�my miejsca tu� za nimi, a w "Reducie" widownia siedzia�a jedni u drugich na g�owie. W czasie przedstawienia i w antraktach rozmawiali�my z Toniem, ale nie przedstawi� nas swojej matce ! Tym �atwiej m�g� to zrobi�, �e mi�dzy Soba�skimi a Lilpopami istnia� �lad dawnej znajomo�ci. Ojciec Toni� Micha� w m�odo�ci kocha� si� w ciotce mojej �ony, "pi�knej Anielci Lilpop", jak pisa� , Sienkiewicz, kt�ra mojej �onie zast�powa�a matk�. By�o kiedy� takie przedstawienie "�lub�w panie�skich", gdzie Aniel� gra�a Modrzeje wska, a Klar� Popielka (nawiasem ciotka powiada�a, �e Popielka by�a lepsza od Modrzejewskiej), kiedy w lo�y-siedzia�a pi�kna Aniela Lilpop z matk� i siostrami, a w parterze nie spuszczali z nich lornetek Roman Taube i Micha� Soba�ski. Ale oczywi�cie to by�y "panie z miasta" i mowy o tym nie by�o, aby hrabia Soba�ski m�g� stara� si� o jej r�k�. By�em raz jeden w pa�acyku Soba�skich, kiedy Tonio le�a� chory w jednej z przybramnych oficynek pa�acu. Raz jeden by�em u niego w kawalerskim jego mieszkaniu, kt�re odnajmowa� w domu Ko�ciel-skich (tam gdzie teraz jest Pa�ac �lub�w) . W Guzowie nigdy nie by�em. Natomiast mia�em zupe�nie nieoczekiwane (..........) z Guzowa. W marcu, zdaje si� 1929, roku Teatr Nowy, nast�pca "Reduty" wystawi� moj� sztuk� "Kochankowie z Werony". Zawistowski, kt�ry Moja babka, Ludwika z Wodzickich Micha�owa Soba�ska, by�a osob� niezwykle towarzysk�, interesuj�c� si� wszystkim, a specjalnie przyjaci�mi Toni�, rywalizuj�c ze swoj� bratow� Mari� z G�rskich Kazimierzow� Soba�ska w utrzymywaniu stosunk�w z najbardziej ciekawymi lud�mi �wczesnej Warszawy - dlatego te� opisana scena nie wydaje mi si� prawdopodobna, gdy� przeczy�aby dodatkowo bardzo dobremu wychowaniu Toni�. Dom Ko�cielskich, w kt�rym mieszka� jaki� czas Tonio, znajduje si� przy ulicy �wi�toja�skiej 2, r�g placu Zamkowego. 9 by� wtedy kierownikiem literackim tego teatru, przeforsowa� ten m�j utw�r, ale zar�wno on, jak i ja bardzo zawiedli�my. Ten rozgadany utw�r dramatyczny interpretuj�cy po swojemu fina� Szekspirowskiego "Romea i Julii" nie znalaz� zupe�nie odd�wi�ku u warszawskiej publiczno�ci. By�a to klapa nie z tej ziemi, kt�rej czym pr�dzej przyklasn�li Boy i Slonimski. Obsada dramatu liczy�a tylko cztery osoby, co zach�ci�o na pewno do grania tego utworu. Rola Julii by�a obsadzona przez Smosarsk�, a Romea gra� Janusz Warnecki, za stary i za brzydki na t� rol�. By� wtedy w Teatrze Narodowym m�odziutki aktor Zygmunt Modzelewski, bardzo uzdolniony, obdarzony fantastyczn� pami�ci� i bardzo �adny. On si� zapali� do roli Romea, poniewa� sztuka pad�a, gra� j� tylko raz jeden. Bardzo mi go by�o �al, poszed�em na to przedstawienie, omawiali�my jego gr� - jednym s�owem zaprzyja�ni- li�my si�. M�j te�� by� wtedy w Afryce czy na Sycylii, jego mieszkanko w hotelu Polonia by�o wolne. Zygmunt mia� bardzo ci�kie warunki domowe. Pozwoli�em mu tam mieszka� przez par� dni. Zachodzi�em tam do niego i rozmowy nasze ci�gn�y si� do p�nej nocy.^ Okaza�o si�, �e by� on czy to korepetytorem, czy mieszka� w Guzowie i przyja�ni� si� bardzo z pi�knymi pannami Soba�skimi, bratanicami Toni�. Od Zygmunta te� uzyska�em wiadomo�ci o ca�ym trybie �ycia Soba�skich. I wiedzia�em mo�e wi�cej, ni� sobie Tonio �yczy�. 7vpjnunt w czasie wojny wyjecha� do Ameryki i mia� fabryk� bielizny w Los Angeles. Przyje�d�a� jako� do kraju i mam od niego dziwaczn� pi�am�, kt�r� nazywam pi�am� Soba�skich. Tonio by� cz�stym go�ciem w Stawisku, pami�tam wielokrotne jego tam odwiedziny. By� na weselu mojego d�ugoletniego szofera i s�u��cego, mi�ego W�adys�awa Ku�wika. By� �wiadkiem na jego �lubie. W ksi�gach parafialnych widnieje akt tego �lubu, po�wiadczony przez �wiadk�w. Kochany pan Jarzyna, organista i ko�cielny Zygmunt Modzelewski przyja�ni� si� z administratorem Guzowa, Janem Kami�-skim, bawi�c u niego podczas wakacji. Tak te� powsta�a znajomo�� i przyja�� ze mn� i moim rodze�stwem, kt�ra trwa do dzi� dnia. 10 brwinowski, zapisa�: �wiadkowie: Jaros�aw Iwaszkiewicz, literat, i Antoni Soba�ski, hrabia. Zapis ten i dzisiaj mo�na jeszcze odczyta�. Bardzo �mieszne mi si� wydaje dzisiaj, �e Tonio mia� mnie niejako za snoba i za parvenu, co� w rodzaju "mieszczanina szlachcicem". Pami�tam, �e kiedy�, na jakim� balu publicznym w Teatrze Wielkim, zwr�ci� mi uwag�, �e niepotrzebnie w�o�y�em do koszuli frakowej przepi�kne rubinowe spinki, kt�re mi zapisa� w testamencie m�j te��. "Takie rzeczy nosi si� tylko na wieczorach prywatnych" - powiedzia�. T� zabaw� w snobizmy obja�nia si� te� tzw. "carton" - zaproszenie na wiecz�r, kt�re wys�a�em do Toni� w Warszawie z Kopenhagi, po francusku, z oficjaln� formu�k�, �e "Mn le s�cretaire de la legation de Pologne et Madame Iwaszkiewicz prient le comte Antoine Soba�ski de venir diner chez eux", na co odpisa� s�ynnym listem powtarzaj�cym te wszystkie formu�y i stwierdzaj�cym "qu'il ne pourra s'y rendre s� chemise empes�e etant a la lessive" (�e nie b�dzie m�g� si� uda� na �w obiad, poniewa� jego sztywna koszula znajduje si� w praniu). Zabawny styl tego listu i kontrast francuskiej pompy z tre�ci�, wyj�tkowo polsk�, by� przez d�ugi czas przedmiotem naszej weso�o�ci. Ju� kiedy dobrze si� znali�my, odby�o si� u nas to historyczne "�niadanie", pierwsze po naszym przeniesieniu si� na Stawisko, kiedy przy jednym stole zebrali�my siostry Kossak�wny, Madzie i Lilk�, braci Brez�w, Achillesa i Tadeusza, oraz Antoniego Sobariskiego. Tonio nie zna� jeszcze Achillesa ani obu Kossak�wien i z tego spotkania wynik�y wielkie przyja�nie. Achilles by� wtedy w rozkwicie swej wyj�tkowej urody i jako� tak przysta� do Toni�, �e ci�gle widywano ich razem, jak lorda Douglasa i Oskara Wilde'a. Dziwactwa i egzotyka Kossak�wien, zw�aszcza Lilki (poparta jej wielkim talentem poetyckim), zrobi�y na Toniu du�e wra�enie. Kossak�wny mieszka�y wtedy w hotelu "Bristol", gdzie Wojciech Kossak mia� pracowni� w strychu, i nosi�y si� wtedy z niezno�nym stworzeniem, z lemurem, kt�rego Lilka dosta�a od kt�rego� ze swoich egzotycznych wielbicieli i 11 z kt�rym wozi�a si� i nosi�a mi�dzy Krakowem a Warszaw�. Lemur by� niezno�ny, skaka� po wszystkich meblach i wszystkim na g�owy, drapa� pazurkami i by� bardzo nieporz�dny. Trzeba jednak przyzna�, �e by� bardzo �adny, ze �wiec�cymi oczkami i ostrymi uszkami. Ale by� bardzo g�upi i nie by�o z niego wielkiej pociechy. Szczeg�lniej nienawidzi� go S�onimski, kt�remu skaka� na �ysin� i zrywa� pince-nez z nosa. Pracowa�em wtedy w MSZ-cie, a mieszka�em ju� w Stawisku, jada�em wi�c obiady po restauracjach, w "Polonii", "Pod Bukietem", w "Oazie", jeszcze "Simon i Stecki" nie sta� si� wtedy modny. By�o te� kilku innych przyjaci� bezdomnych, kt�rzy nie mieli obiad�w w domu. Wyznaczyli�my sobie tedy czwartki na wsp�lne obiady w "Oazie", na placu Teatralnym. Przychodzi� tam �wiatope�k Karpi�ski, Antoni S�onimski, ja i kilku innych. Przychodzi� te� Antoni Soba�ski. Bywa� i Franc Fiszer, kiedy przyje�d�a� do Warszawy. Bywa� i Grydzewski. Obiady by�y bardzo przyjemne. "Oaza." by�a t�umnie zaludniona wieczorami, ale w dzie� by�o pusto. Obiady wydawano po cenach zni�onych, a kuchnia by�a doskona�a. Rozmowa by�a zawsze bardzo interesuj�ca. �wiatek, cho� m�wi� wy��cznie o sobie, bywa� zabawny. S�onimski opowiada� nowe i stare dowcipy (ju� wtedy zacz�� si� powtarza�), a Tonio by� zawsze wspania�y i dowcipny, umiej�cy prowadzi� rozmow�, poruszaj�cy aktualne tematy, bardzo oswojony z zagadnieniami polskimi i europejskimi, umiej�cy �wietnie opowiada�. Jego opowiadania, �ywe obserwacje ludzi, �yj� jeszcze do dzi� dnia w rodzinie i moje c�rki z lubo�ci� je powtarzaj�, jak opowiadania Antka Michalaka. A Fiszer tak�e nie zawsze by� b�aznem i czasami prowadzi� ciekawe rozmowy, czasem zreszt� zabawne i cyniczne, jak np. z Arturem Rubinsteinem w tej�e "Oazie". Uczestniczy� tak�e Tonio w innych zebraniach towarzyskich, kt�re urz�dza�em, a mianowicie przychodzi� na poniedzia�kowy jour fixe u mnie w moim mieszkaniu na Kredytowej. Historia mojego mieszkania na Kredytowej, kt�re w�wczas zdawa�o si� rzecz� zwyczajna, dzi� wygl�da jak bajka o �elaznym wilku. 12 Kiedy zamieszkali�my na Stawisku (jesie� 1928 r.), po��czenie z Warszaw� by�o jeszcze niedogodne, musia�o si� mie� jakie� pied--a-terre w mie�cie. Po �mierci mojego te�cia zlikwidowa�em jego dwa pokoje w hotelu "Polonia", miejsce, gdzie si� zastrzeli�, a natomiast kupi�em od lokator�w dwa pokoje w domu na Kredytowej 8; pokoje te po�o�one w podw�rzu na pierwszym pi�trze by�y w stanie ruiny, ale kosztowa�y mnie nieludzkie pieni�dze. A w dodatku trzeba je by�o odnowi�, a w�a�ciwie odbudowa� ca�e wn�trze. Pokoje te by�y niezwykle wysokie, poprosi�em o zaprojektowanie ca�ej budowy, ca�ego wn�trza mojego dobrego znajomego, krewnego �wierczy�skie-go, pod�wczas jeszcze ucznia Politechniki Warszawskiej, dzi� emerytowanego ju� profesora, Jerzego Hryniewieckiego. Stworzy� on z tych pokoik�w niezwyk�� ca�o��, oryginaln� i pe�n� wdzi�ku. Pierwszy ma�y pokoik zamurowa� od strony przedpokoju, stwarzaj�c zaciszn� niewielk� alkow�, do po�owy zape�nion� olbrzymim tapczanem mojego te�cia, nad wej�ciem i przedpokojem tworz�c wewn�trzne .drugie pi�tro, czyli pawlacz, miejsce na �azienk� i klozecik. Wchodzi�o si� do tej �azienki po �elaznej okr�towej drabince. Roman Jasiriski stwierdzi�, �e jest to �azienka dla ma�p. W drugi du�y pok�j Hryniewiecki wstawi� w po�owie wysoko�ci du�y balkon drewniany. Na tym balkonie sta�o moje biurko i szafy z najcenniejszymi moimi ksi��kami, kt�re odziedziczy�em po Natalce Dzier�ek, mojej kuzynce, po dziadku mojej �ony i po Augu�cie Iwa�skim. Sam sobie kupi�em bardzo tanio Encyklopedi� Francusk� XVIII wieku. W tym pokoju sta�y meble sto�owe kompozycji Hryniewieckiego, z kt�rych ocala�y dwa krzes�a stoj�ce w Stawisku, oraz wisia�y trzy najlepsze martwe natury Kamila Witkowskiego. Tam te� by� ceglany kominek z du�� czarn� nisz� nad nim. Marzy�em, by w tej niszy postawi� jak�� pi�kn� nowoczesn� rze�b�, ale nie dokona�em tego zamiaru. Tonio, kt�ry mi pomaga� przy urz�dzaniu tego mieszkania, doradza�, aby tam postawi� wielki "makartowski" bukiet. Po tej radzie zw�tpi�em o jego zdolno�ciach plastycznych. Przedpok�j by� w�ski i pe�en rur. Rury wzi�li�my za rogi, to znaczy pomalowali b�yszcz�c� 13 karminow� farb� olejn�, co dawa�o pi�kny efekt na granatowym tle �ciany. Tam te� wisia�y najosobliwsze fotografie: Kiepura �piewaj�cy w browarze Karlsberg w Kopenhadze, moja �ona ze s�ynn� �piewaczk� Conchit� Supervia w salonie poselstwa, i jedno z moich arcydzie� fotograficznych, portret mojego kopenhaskiego przyjaciela Johna Fenneberga wios�uj�cego na tratwie po Kattegacie. W tym to dziwacznym mieszkaniu urz�dza�em moje cotygodniowe five o'clocki, na kt�re schodzi�o si� czasem du�o, a czasem bardzo ma�o os�b. Dostawali tylko herbat� i suche ciasteczka, a jak si� zasiedzieli, to przynoszono z po�o�onego naprzeciw "Klubu Mysliwskiego" r�ne gor�ce rondelki: par�wki w sosie pomidorowym, pieczarki w �mietanie, (......) zapiekane. W�adys�aw zaprzyja�ni� si� z kucharzem z "Klubu" i nie sprawia�o to wielkich trudno�ci. Zebrania by�y poufne, ma�e, bracia Brezowie, Witold Conti, skamandryci, oczywi�cie Ksawery Pruszy�ski, kt�ry w�a�nie si� wtedy o�eni�, a ona w pocz�tkach by�a ca�kiem jadalna, no i oczywi�cie Tonio. Czasami robi�o si� wi�cej os�b i nawet ta�czono. Widz� przed oczami J�zia Czechowicza ta�cz�cego ze Stasia Horzycow�, kt�ra mia�a do niego specjalnego feblika. Po premierze "Maskarady" odby�o si� wielkie przyj�cie z SZAMPANEM, gdzie kr�lowa�a Jadwiga Smosarska. Wida� uwa�a�a, �e mieszkanie jest nie do�� jasno o�wietlone, bo postawi�a swoje krzes�o pod lamp�, przesiedzia�a na nim nie ruszaj�c si� z miejsca dwie godziny i posz�a. By�a to osoba bardzo dbaj�ca o swoj� opini�. Tonio dzieli� ze mn� wszystkie imprezy towarzyskie, a opr�cz tego mia� bardzo du�o w�asnych, do kt�rych ja nie mia�em wgl�du. Bywa� bardzo cz�stym go�ciem na Stawisku, cho� Hania go specjalnie nie lubi�a. Nie nale�a� do jej "gadaczy" jak Franek Doma�ski, a p�niej w czasie wojny, Roman Ko�oniecki. M�wi�a, �e j� brzydzi�; cho� nie by� �adny, ale nie mia� w sobie nic budz�cego wstr�t. W�a�ciwie to Soba�ski najbardziej si� przyja�ni� ze S�onimskim. Z Antonim ��czy� go �w feblik angielski, kt�ry u S�onimskiego by� chyba bardziej powierzchowny. Przed wojn� nie zna� dobrze angielskiego j�zyka ma�powa� tylko angielski akcent. 14 Znajomo�� j�zyka angielskiego u Toni� by�a powa�niejsza i nie s�u�y�a tylko do popisu. Zdaje mi si�, �e wzorami dla jego dziennikarstwa by�y wzory angielskie, tote� to, co pisa� w swoich reporta�ach, by�o g��bokie i uzasadnione. Najbardziej b�ysn�� cyklem felieton�w z Niemiec hitlerowskich wydanych potem w tomie "Cywil w Berlinie". By� to wielki g�os ostrze�enia, ale jak wiadomo, w tamtych latach �adnych ostrze�e� nie brano na powa�no. Na dobitk� nie zgadza�" si� z Ksawerym Pruszy�skim (A tym bardziej z Borejsz�) w ocenie wojny hiszpa�skiej i tym sobie bardzo zaszkodzi�. O Soba�skim jako "przedburzowcu" nie m�wi si� u nas zupe�nie i po prawdzie o nim jako pisarzu zapomniano zupe�nie. � by� on m�drym i spostrzegawczym obserwatorem zdarze� Politycznych i spo�ecznych i rozumowania jego sta�y zawsze na bardzo Bardzo wysokim poziomie. Nie m�g� si� odda� ca�kowicie pracy dziennikarskiej, bo by� s�abego Zdrowia i ostatecznie usun�� si� z oczu �wiata skromnie i cicho w czasie strasznych lat wojny. "By� taki dobrze wychowany - m�wi�a Janka S�onimska- i tak grzecznie i cicho umar� w jakim� szpitalu w Londynie". A gdzie jest pochowany? Nie wiem. Pami�tam za to z drobnymi szczeg�ami jego ostatni� wizyt� na Stawisku. By�o to jednocze�nie nasze ostatnie spotkanie. Ostatnia niedziela sierpnia 1939 by�a pogodna, ale niebo by�o przykryte ob�okami. W powietrzu wia�a jaka� melancholia ko�cz�cych si� sporaw i wszyscy byli przybici. Zebra�o si� u nas du�o os�b, nas dwoje, Wanda Telakowska, Sta� Bali�ski, Czes�aw Mi�osz i Tonio. Po obiedzie zebrali�my si� w du�ym salonie i Sta� siad� do fortepianu. Brz�ka� z pocz�ttku tak sobie, a potem zagra� po kolei wszystkie szlagiery dwudziestolecia. I "Ja si� boj� sama spa�", i "Co pani ma tam pod sukienk�", a umia�, szelma, z tych banalnych melodii wydoby� ca�y wdzi�k, jak z wyblak�ych makatek, jak z przypomnie� "tego co ju� nie ma". I tak przegrywa� jedno shimmi po drugim, jedno tango po drugim, a my�my s�uchali tak, jakby�my wiedzieli, �e to min�o na zawsze. W pewnym momencie Tonio poprosi� do ta�ca Wand� Telako- 15 wsk� i zata�czyli tak, jak ta�czy�a Messalka z Redo, jak tariczy Kawecka i Krzewi�ski. Wszystkie ta�ce, jeden po drugim, przynajmniej przez godzin�. Przerwa� nam nasze zas�uchanie i zapatrzenie, nasz ca�y sentytneri-talny (..........) turkot zaje�d�aj�cej bryczki. To Tonio prosi�, aby go odwie�� na dworzec do Brwinowa, bo jecha� du�� kolej� do Skierniewic czy �yrardowa, wraca� do Guzora. Po�egna� si� z nami wsiad�. Bryczka zaturkota�a, psy podbieg�y szczekaj�c, ja uczepi�em si� tylnej osi bryczki i tak to jecha�em do bramy. Tonio odwr�ci� si� ku mnie. Mia� na sobie r�ow� koszul� i zielony krawat, na to jak��' kus� kurteczk�, na g�owie mi�kki malutki kapelusik: ca�y w swoim stylu. Istnia�a wtedy tylko brama od strony Turczynka. Kasztanka i siwek (m�j wierzchowiec) �wawo ci�gn�y bryczk� nic nie przeczuwaj�c, �e ju� za tydzie� znikn� mi z oczu w jakim�' t�oku pod Siedlcami, siwek jak zwykle przestraszy� si� kamienia w bramie, zawr�ci�y w prawo, Tonio machn�� mi r�k� - i ju� na zawsze odjecha� z mojego �ywota. Dobry i m�dry by� przyjaciel. TUWIM Tuwima widywa�em po wojnie. Nie by�a to ju� przyja�� sprzed dawnych lat, raczej oboj�tne konstatowanie, �e�my si� ogromnie zmienili. Tuwim uni�s� za granic� w roku 1939 obraz poczciwego ,,Jarosia" (on jeden mnie tak nazywa�) i tam jeszcze sobie ten obraz wyidealizowa�. Po powrocie mia� wielk� ochot� do poklepywania mnie po ramieniu i powiadania: no dobrze, dobrze, m�j Jaros�awie! A ja ju� by�em ten powojenny, kanciasty, troch� niesforny, troch� rzucaj�cy si�, a troch� ju� powa�niejszy, powa�niejszy ni� Tuwim m�g� oczekiwa�! I dlatego po wojnie ju�e�my nie �yli z sob� tak blisko, jak przed wojn�. Nie �yli�my przecie i przed wojn� w specjalnie za�y�ych stosunkach. W moich przedwojennych notatkach nie znajduj� �adnych specjalnych wzmianek o Tuwimie. By� -jak by�o powietrze, s�o�ce, wiatr, odwieczne zmiany dnia i nocy, p�r roku- istnia�, gada�o si� z nim o poezji, �artowa�o, czasem zamy�la�o razem, ale do g�owy mi nie przychodzi�o, �e to przecie� Tuwim. Po pierwszym zach�y�ni�ciu si� jego poezj�, kt�r� w roku 1918 przyjmowa�em ca�kiem bezkrytycznie, cz�owiek si� oswoi! z jego wierszami - i nawet nie zawsze my�la� o sobie, Tuwimie, S�onimskim, Lechoniu s�owami Lilki Pawlikowskiej "my z Bagdadu". Uwa�ali�my si� za zwyczajnych ludzi i do g�owy mi nie przychodzi�o, �e s�owajulka trzeba zapisa�, �e ten gest trzeba zanotowa�, to powiedzonko utrwali�. Tym bardziej �e posiada� on cechy nie zawsze sympatyczne, a raczej nie zawsze "pierwszego gatunku". Czasami zbytnio pachnia� "parweniu-szem". "Julek si� puszy" - mawia�o si� mi�dzy przyjaci�mi, Lecho� to dobrze opisywa� w swoim po�miertnym wspomnieniu... 17 Charakter mojej wieloletniej przyja�ni z Julianem Tuwimem nie mia� nic z koturn�w i woskowych tabliczek. Byli�my -i do ko�ca zostali�my - czym� w rodzaju koleg�w z uniwersytetu. Trzyma�y si� nas �arty - czasami nawet do�� g�upie - a je�li zamy�lali�my si� nad naszymi s�owami, nad naszymi losami nawet i nad zadaniami naszych �ywot�w, to starali�my si� udawa� przed sob�, �e (si�) "nie przejmujemy" gromkimi s�owami i �e to wszystko nie jest "na powa�no". Bo przecie, kiedy spotykali�my si�, m�wili�my o rzeczach postronnych i przelotnych. O plotkach, �artach, ludziach - wreszcie o wierszach. I nie przypatrywa�em mu si�, aby zanotowa� w pami�ci niepowtarzalny kszta�t jego indywidualno�ci. Widz� go jeszcze dzisiaj "oczami duszy" - jak m�wi� Hamlet - ale jednym z najprzykrzejszych dla mnie lapsus�w by�o, gdy kto� pisz�c o nim por�wnywa� go do ptaka. To por�wnanie czysto zewn�trzne, konturowe - nic nie daje z istoty sprawy. Bo przecie najwa�niejsze by�o to, co uderza�o w Tuwimie - to w�a�nie jego ludzko��. Cz�owiek, pi�kny cz�owiek, z ca�� swoj� nerwowo�ci�, z ca�ym swoim zaci�ciem, z ca�� poz�, jaka niew�tpliwie uderza nas w nim. Na co pozowa� Tuwim? Nie na poet�, nie na artyst�-na cz�owieka. Odwraca� si� do rozm�wcy swoim ludzkim - nie ptasim! - profilem, wype�nia� pok�j smug� jasno�ci. Tak, by� jasny, oczy, siwe w�osy, u�miech - by�y jasne. W oczach ogie� jasno�ci i zapa�u, b�ysk �artu i ukrywane starannie uczucie, kt�re co i raz wyziera�o z tych oczu. �mia� si� z Makuszy�skiego i z jego niezliczone razy powtarzanego wyrazu "serce" - a w sobie tai� przede wszystkim mi�o��. Mi�o�� do cz�owieka i do jego tworu - do poezji. Gdy si� przestawa�o z Tuwimem, wiedzia�o si�, �e si� spala w uczuciach, w s�owach. Zdania-nawet najprostsze - wyrzuca� jak fajerwerki. O ile� lepiej si� rozumie pochodzenie jego poezji - gdy si� wie, jak p�on�� ich autor, gdy si� s�yszy g�os, kt�rym je wypowiada�.'Bo przecie Tuwim stwierdzi� ca�� sw� osobowo�ci� to, co napisa� Ga�czyriski, �e: ... na to w�a�nie jest serce i m�zg, �eby �ycie byto jak p�omie�. 18 S�owa jego rodzi�y si� jak wiersze x impuls�w gwa�townych; wyrywa�y si� jak para przez ulegaj�ce pot�nemu ci�nieniu klapy. Takie by�y tak�e jego listy, kr�tkie jak okrzyki, patetyczne, powiedzia�bym - "ogromne". "Kochany Jaros�awku! W tych paru s�owach jest najgor�tsza mi�o�� dla przyjaciela i poety, kt�ry napisa� Modlitw�. Jest i zazdro��, czego nie b�d� ukrywa�. Ale �e si� do niej przyznaj�, wi�c B�g mi wybaczy. �ciskam Ci� i ca�uj� Julek Rabka 12 VIII 36" I te dedykacje, gdzie w jeszcze mniejszej ilo�ci s��w zawarte wybuchy uczucia. Zawsze "z mi�o�ci�", czasami "z zaci�t� przyja�ni�"-dla odmiany "z przyja�ni� i mi�o�ci�". A� wreszcie uczucie przemaga nawet w Tuwimie wyrazisto�� s��w i pozostawia mu ju� tylko westchnienie: "Ach, m�j Poeto! Ach, m�j Jaros�awie, z wielk� mi�o�ci� Julek 20 X 36" tak jak kre�li na egzemplarzu "Tre�ci gorej�cej". A przecie nie ��czy�a nas gor�ca, m�odzie�cza przyja��. By�y ca�e miesi�ce - prawie �ata, kiedy�my si� nie widywali. Ale pozosta�o to braterstwo w poezji, kt�re dla Tuwima by�o naj�wi�tszym braterstwem. Wyraz temu dal przepisuj�c na egzemplarzu "Lutni Puszkina" kawa�ek wiersza Puszkina do Jazykowa: lztlrc\\ )c sladostnyj sojuz Poet�w micx sol�oj swiazujct: Oni %rccy jcdlinych muy, |(xlynyj ptamic� ich wotnujct; Drug Urugu czuzdy po suU'hiL\ ()m r(xlina po wdochno\vicn|u. Klianus Owitlijcwoju tienju: - l\)!�!(); Hltzok i" tk-hic! 19 To odszukiwanie braterstwa w poezji - chocia� tak prawdziwie byli�my "czu�dy po sud'bie"-to mo�e najcharakterystyczniejsza strona stosunku Tuwima do przyjaci�. Bo wszystko inne by�o dekoracj�, �yciem, drobiazgiem �ycia. Naprawd� Tuwima obchodzi�a tylko poezja. I to si� odczuwa�o w ka�dej rozmowie. Pali� si� ogniem wewn�trznym, ilekro� zgada�o si� o poezji-a w�a�ciwie m�wi�c, tak jak zosta�o mi to w pami�ci, tos'my rozmawiali tylko o poezji, od tego pierwszego wieczora "Pod Picadorem" - 29 listopada 1918 roku - do ostatniego, po moim odczycie o To�stoju i Zwi�zku Literat�w- 10 listopada 1953 roku-przez r�wne prawie 35 lat! D�uga, nieobowi�-zuj�ca, jedyna rozmowa o wierszach - a raczej zachwyt nad istnieniem wierszy i poet�w. Wydaje si� to mo�e zbyt patetyczne i nieszczere, ale tak by�o w istocie. Taki to by� cz�owiek. Nic te� dziwnego, �e 'obija� si� o kanty �ycia bardzo boles'nie. Tym bardziej �e udawa� �yciowo zahartowanego. Ale dos'� jest przeczyta� jego list z Ameryki do Janiny Broniewskiej skierowany, aby zrozumie�, co ta natura musia�a wycierpie� w "czasach pogardy" - przedwojennych i wojennych. "...Tyle we mnie kompleks�w" - pisa� do mnie z Nowego Jorku - "kompleksy nieu-czestniczenia, nieobecnos'ci, bezpiecze�stwa, sytos'ci - jeden wielki kompleks ocalenia ...My�l�, �e z tego si� otrz�sn� po powrocie do kraju." Otrz�sn�� si�, lecz �lady prze�y� zosta�y. St�d p�yn�a nerwowo�� i niepok�j, st�d owo zdrowie stale szwankuj�ce. St�d owo gor�czkowe s�owo - tak dla Tuwima charakterystyczne. St�d owo spalenie si� w jednym momencie - zniknienie sprzed oczu. "Ogniu r�wien pr�dkiemu" - odlecia�. Zostawi� nam swoje s�owo, b�dziemy nad nim trwa� w kontemplacji. Ale obraz cz�owieka, cudownego, trudnego i czaruj�cego cz�owieka zaciera si� stopniowo w naszych oczach, a� zniknie. Tuwim zawsze wygl�da�, jak gdyby pokazywa� sztuki magiczne, nawet w kawiarni, nawet na ulicy. My�l�, �e zawsze chcia� ol�niewa�. Nawet w owej "Mordowni", dok�d nas zaprosi� na po�lubn� uczt�. Dot�d bywali�my u niego tylko w jego kawalerskim studenckim mieszkaniu, u wuja jego, dr� Krukowskiego, na Kr�lewskiej. (Tuwim 20 mawiai zawsze; "matka moja Krukowska, babka Lapowska, prababka Dillon, a dopiero praprababka Goldberg...") W tym locum Tuwim mieszka� nied�ugo; byli�my tam raz czy dwa na ogadywaniu jakich� wsp�lnych zamierze�. Kr�ci� si� tam w�wczas jego kuzyn, chudy, wyro�ni�ty ch�opak, Kazio Krukowski - i nikt z nas nie przeczuwa�, �e ma do czynienia z przysz�ym Lopkiem. Kazik uczy� si� .�piewu, mia� pi�kny g�os tenorowy i raczy� nas na wety ari� z "Fausta"! Widocznie za pomoc� sztuk magicznych Tuwim �ci�gn�� na ow� uczt� weseln� Staffa. Kto orientuje si� w tym, �e Staff nigdy nigdzie nie bywa� -nawet na w�asnych wieczorach autorskich - ten si� domy�la, co to by�o za osi�gni�cie. "Mordownia" na Siennej przypomina�a zapewne mu nieco "Atlasa" lub jaka inn� knajp� we Lwowie. Ale przyszed�, sankcjonuj�c tym jakby �w patronat nad pikadorczykami, o kt�rym Tuwim i ja g�osili�my otwarcie - a kt�remu sprzeciwia! si� S�onimski, nie maj�cy nigdy do Staffa specjalnego nabo�e�stwa. Tuwim nie waha� si� wprowadzi� swej m�odej �ony, kt�ra w ca�ym rozkwicie swej niezwyk�ej urody wygl�da�a rzeczywi�cie jak oblubienica. Byli�my jeszcze chyba bardziej onie�mieleni ni� ona i milczkiem, �wawo, zajadali�my zrazy po nelso�sku w obfitym �mietanowym sosie. W�a�nie tak, przy zrazach po nelso�sku i przy w�dce widz� naszych poet�w - a przecie w tej "Mordowni" grono si� zebra�o nieliche. Staff, Tuwim, S�onimski, Wierzy�ski, Horzyca (kt�ry wtedy wcale �adne wiersze pisywa� i "Pod Picadorem" swoj� "Litani�" czytywa�)-a mo�e jeszcze i paru innych, nie licz�c pisz�cego te s�owa. Nowi poeci przybywali do "Skamandra". Pami�tam zawsze, z jakim entuzjazmem -czasami nawet przesadnym - wita� ich Julek. Kiedy� na posiedzeniu komitetu redakcyjnego "Skamandra", kt�ry si� zebra� w nowym mieszkaniu Tuwim�w na Ch�odnej, czytali�my wiersze dw�ch m�odych poet�w, koleg�w z jednej �awy gimnazjalnej, Romana Ko�onieckiego i Lucjana Szenwalda. Nie zapomn� tej rado�ci Tuwima; jak gdyby on sam te wiersze napisa�, cieszy� si� z nich i przesadnie chwali�. Mo�e dlatego, �e w gruncie rzeczy nie ba� si� �adnej konkurencji? Pami�tam tak�e gremialne ;,odkrycie" Lilki Pawlikowkskiej. Gzy- 21 tali�my razem "Niebieskie migda�y" -jak on si� z tego cieszy� i jak pr�dko sta� si� entuzjastycznym wielbicielem "staro�wieckiej pani z Krakowa" - kt�ra bynajmniej nie by�a taka staro�wiecka. Ogromnie lubi� powtarza� uroczy wiersz Julka, kt�ry on sam z takim przej�ciem czytywa�, ten wiersz o Kutnie i ��czycy. Rzuci�bym to wszystko, rzuci�bym od razu, Usiad�bym jesieni� w Kutnie lub Sieradzu. W kumie lub Sieradzu, Rawie lub ��czycy, W parterowym domku, przy cichej ulicy. By�oby tam ciep�o, ciasno, ale milo Du�o by si� spa�o, cz�sto by si� pi�o. Tam koguty rankiem na op�otkach piej�, lam s�siedzi dobrzy tyj� i g�upiej�. Poszed�bym do karczmy, usiad�bym w k�ciku, Po tym, co nie wr�ci, pop�aka� po cichu. Pogada�bym z Tob� przy ampu�ce wina: "No i c�, kochana? C�, moja jedyna? �al ci zabaw, gwaru, t�skno do stolicy? Nudzisz sit; tu pewno w Kutnie lub ��czycy?" Nic by� nie odrzek�a, nic, moja kochana, S�ucha�aby� wichru w kominie do rana... l duma�a d�ugo w leku i t�sknicy: - Czego on tu szuka w Kutnie lub w ��czycy? Odpowiada on mi bardzo i cz�sto przywo�uj� go w pami�ci, kiedy naprawd� chce mi si� porzuci� "to wszystko" ... nie czekaj�c, a� trzeba b�dzie z konieczno�ci porzuci�. Ale ci wszyscy, kt�rzy znali dobrze Tuwima, wiedz�, �e ten wiersz nie odpowiada� �adnej jego rzeczywisto�ci-by� wyrazem chwilowego kaprysu czy t�sknoty do �odzi. 22 Julian Tuwim by� cz�owiekiem wielkiego miasta, a ju� zupe�nie nie mo�na go sobie wyobrazi� na tle dzikiej przyrody, w przygodach, na polowaniu... By� to mo�e najwi�kszy kontrast mi�dzy nami. Pami�tam, jak w roku 1921 zrobili�my z Rytardem wielki "spacer" kilkudniowy od Komin�w Tylkowych grzbietem Tatr a� do prze��czy Krzy�ne (przypominam, �e jeszcze wtedy nie by�o kolejki na Kasprowy); nocowali�my w schroniskach i kolebach, �ywili�my si� ry�em gotowanym przy ogniskach - potem poszli�my do Morskiego Oka, na Rysy - i pewnego pi�knego popo�udnia zeszli�my w dolin� Zakopanego, spaleni na Murzyn�w i w strz�pach naszych sportowych koszul, kt�re jako� nie chcia�y nam s�u�y� w g�rach. Zastanawiali�my si�, co b�dzie z noclegami, gdy� nie mieli�my wiele pieni�dzy, a Zakopane by�o pe�ne. Na Krup�wkach, tam w g�rze, spotkali�my Tuwima z �on�. Ona by�a w r�owej sukni jak ob�oczek, on w jasnym ubraniu, tacy modni i �wie�utcy. Zacz�� si� z nas �mia� na g�os, pokazuj�c palcem i wo�aj�c: "Dzicy ludzie! Dzicy ludzie!" Okaza�o si�, �e mieszka� w jednym z najwykwintniejszych pensjonat�w (nie pami�tam ju� w jakim, bo w tej epoce" naw� "Cieszynianki" nie by�o i Droga do Bia�ego by�a naprawd� pust� drog�). Wtedy w�a�nie zacz�� dobrze zarabia� w "Qui pro Quo". W por�wnaniu z tymi zarobkami inni skamandryci byli n�dzarzami. By�em tak�e razem z Tuwimem w Pary�u w 1925 roku. Mieszka� do�� elegancko na Bouleyard Montparnasse - ja w malutkim pensjo-naciku (jak z Balzaka) gdzie� w Passy. Spotykali�my si� do�� cz�sto. Byli�my kiedy� na �niadaniu z Frederikiem Lefevre i Markiem Eigerem na rue Daunou. Marzyli�my o tym, aby Lefevre zrobi� z nami wywiad, ale oczywi�cie mowy o tym nie by�o. Widywa�em Tuwima u Marcoussisa, u Leopolda Zborowskiego, w tej epoce bywa�y te� w Pary�u "Maria i Magdalena". Ale Julek zadziwiaj�co wozi� z sob� po �wiecie sw�j obyczaj, swoj� manier�, by� zawsze tym, co m�wi "hokus-pokus" nawet ko�o ko�cio�a Madeleine, przy kramach z kwiatami, gdzie poznajomi� mnie z Erenburgiem. Zawsze si� troch� wypr�a�, dok�adnie m�wi�, nie chcia�, aby si� wydawa�o, �e cokolwiek mu imponuje. W owej epoce jeszcze �artowali�my z tego i S�onimski mu porz�dnie dokucza�... 23 Oczywi�cie te wszystkie rzeczy, kt�re sta�y si� potem, sta�y si� naprawd� i nie by�o miejsca do wyg�upia�. Naprawd� napisali�my par� wierszy czy troch� prozy, a potem by�a naprawd� wojna i te: straszliwe rzeczy, z kt�rymi Tuwim nie m�g� sobie da� rady. Tragedia �ydowska w Polsce, nieogarniona w swojej obj�to�ci, nie dawa�a mu spokoju do ko�ca, ona zapewne te� pogorszy�a stan jego zdrowia. W listach przed przyjazdem prosi�, aby mu nie m�wiono o matce, �e on i tak wie. Matka jego zabita �bsta�a przez oprawc�w niemieckich w Otwocku. Ale rnimo woli powraca� wci�� do tego tematu, my�le� musia� o tym bez przerwy. Troch� za maio si� zastanawiamy, ile musia�a go kosztowa� decyzja powrotu do Polski po wojnie i rekonstruowanie �ycia tutaj, jak go ka�dy krok w Warszawie, ka�dy wyjazd z Warszawy musia� bole�. Zna�em w swoim czasie ca�� rodzin� Tuwim�w, bywa�em u nich w Lodzi. ��d� by�a chciwa na wieczory autorskie i czytanie poezji. Julek-cz�sto organizowa� takie wieczory dla swoich przyjaci�, zachowa� si� �lad tego w naszej korespondencji. Oczywi�cie podczas pobytu w �odzi chodzilis'my na Andrzeja do mieszkania Tuwim�w. Oboje_ rodzice Julka sprawiali wra�enie uroczych ludzi, matka byia kiedy� pi�kna. Julek by� podobny do ojca, kt�ry zapewne w dawnych czasach by� eleganckim, postawnym m�czyzn�, mo�e nawet przystojniejszym od syna. Kiedy go zna�em, by� ju� troch� pomylonym ma�ym urz�dnikiem z jakiego� biura, troch� z Kafki czy z jakich rosyjskich nowelek, mo�e nawet z E.T.A. Hoffmanna. W ka�dym razie robi� bardzo nierzeczywiste wra�enie cz�owieka z bajki! Pami�tam, �e mnie to bardzo uderza�o i jednocze�nie niezmiernie interesowa�o. Stary pan Tuwim stara! si� jak gdyby zamiera�, znika� wobec pi�knej ma��onki i dwojga wspania�ych, inteligentnych i nieco narzucaj�cych si� dzieci. Czu�em niezmiern� sympati� dla jego delikatno�ci i subtelnego, jakby nieco wstydliwego u�miechu. Przypuszczam, �e dla niego poezja Julka by�a ekshibicj� i ciesz�c si� z niej bardzo, wstydzi� si� jej w g��bi swego go��biego serca. Dom rodzinny Tuwima nie by� banalnym domem, byt prawdziwym domem poety. Odczuwali�my to wszyscy i obserwowali�my domownik�w z ulicy Andrzeja jak gdyby jakich� aktor�w, 24 graj�cych urocz�, subteln� sztuk�. Mo�na sobie wyobrazi�, czym dla tych pi�knych i ostro�nych ludzi, ca�ych jak gdyby okrytych motylim py�kiem, by�y przejawy antysemityzmu. Te wszystkie plugastwa, kt�re wypisywa�y endeckie pi�midla, ludzie typu Adolfa Nowaczy�skiego czy Stanis�awa Pie�kowskiego, na biednego poet�. Nawet powa�ni krytycy, jak Zygmunt Wasilewski, odmawiali Tuwimowi prawa uwa�ania si� za polskiego poet�, A przecie� �aden inny nar�d nie m�g� wyda� poety pochodzenia �ydowskiego tak g��boko zwi�zanego ze swoj� "ojczyzn�-polszczyzn�". Cala rado�� rodzic�w z jego powodzenia, z jego wspania�ych osi�gni�� poetyckich zm�cona by�a coraz bardziej wzrastaj�c� fal� antysemityzmu. Julek te� cierpia� nad tym - i wreszcie pocz�� wszystkie sprawy ogl�da� pod tym k�tem. Sprawa antysemityzmu niechybnie spowodowa�a pewne skrzywienie jego psychiki. My�la� ci�gle o tym. Kiedy po powrocie z Ameryki spotka� po raz pierwszy moj� �on�, u�ciska� j� i zawo�a� po swojemu z patosem: - Dzi�kuj� ci, Haniu, �e ty moich �ydk�w broni�a�. Na co moja �ona z ca�ym spokojem odpowiedzia�a: - M�j Julku, przecie� to by�y moje �ydki. Julek byi zawsze bardzo chorowity. Nawet nie zdawali�my sobie z tego sprawy, takie zdrowe byki, jak Wierzy�ski, S�onimski czy ja. Nie rozumieli�my tych chor�b i pami�tam, jak mnie zaskoczy�o kiedy�, gdy dowiedziawszy si�, �e Julek gwa�townie zachorowa�, pobieg�em do jakiej� lecznicy i natkn��em si� na korytarzu na moment, kiedy Julka wieziono na operacj�. Le�a� nieprzytomny na w�zku, a za nim kroczy�a blada jak trup Stefcia. By�a to perforacja �o��dka, Pod�wczas jeszcze nie mia�em poj�cia, �e mo�na tak chorowa�. Zdrowy nigdy w choroby nie wierzy. I widok nieprzytomnego przyjaciela prawdziwie mnie przerazi�. Ostatni raz przed wojn� widzia�em Tuwima na Kalat�wkach, w hotelu, do kt�rego zaszed�em, chc�c mu przedstawi� moje obie c�rki. Przy stoliku, gdzie pili�my herbat�, roztoczy� ca�y sw�j repertuar gwa�townych okrzyk�w, min., celebruj�cych gest�w i uroczych rozjas'nieri. Dla mnie by�o znane to nieco teatralne widowisko, �w 25 "Tieatr dla siebia", jaki Tuwim lubi� urz�dza� stale - ale moje dziewczynki by�y zafascynowane. "C� to za nadzwyczajny cz�owiek!"-powtarza�y, gdy�my wracali w stron� Zakopanego. Po wojnie z Ameryki powr�ci�, w�a�ciwie m�wi�c, cz�owiek z�amany. Nie umia� zapomnie� -i trudno mu si� dziwi�! Cieszyli�my si� z siebie, ale byli�my sobie obcy. Na pogrzebie Ga�czy�skiego stali�my we dw�ch, ostatni, na warcie. Cywilny, zimny i niepogodny . pogrzeb Ga�czy�skiego by� trudnym prze�yciem. Julek czu� si� ju� �le i na warcie nie m�g� sta� d�ugo. Um�wilis'my si� z. Andrzejewskim, �e zast�pi go po paru minutach. Stali�my twarzami do siebie i widzia�em, �e Tuwim jest blady jak trup. Gdy Andrzejewski mia� go zast�pi�, zerwa� laurowy listek z wie�ca le��cego na trumnie i schowa� go sobie na sercu. Par� dni przedtem mia�em w Zwi�zku Literat�w odczyt o To�stoju. Z wielkim zdziwieniem ujrza�em Tuwima przed sob� w pierwszym rz�dzie. Nie bywa� na tego rodzaju imprezach - nie mia� na to cierpliwo�ci. Wzi�� udzia� w nag�ej polemice na temat wymowy nazwiska drugiego bohatera "Anny Kareniny" - Lewin czy 'Ljo-win - kt�ra wybucha�a niespodziewanie podczas samego odczytu. Po odczycie ja z �on�, c�rk� i zi�ciem poszli�my na kolacj� do "Bristolu". W pierwszej sali ujrzeli�my Tuwima z �on�. Przysiad� si� p�niej do naszego stolika, wypili�my razem par� kieliszk�w i wspominali�my nieobecnych przyjaci�, dawne czasy, moje po�lubne "s'niadanie", kt�re si� odby�o w tym�e samym "Bristolu" i na kt�rym byli Tuwimowie, Wierzy�scy, Breiterowie, Lechori, S�onimski... Oczywi�cie powinienem by� zapisa� zaraz po powrocie do domu t� rozmow�. Ba, gdybym by� wiedzia�, �e to "by�a nasza ostatnia rozmowa. Odej�cie Julka by�o niespodziewane - i jak gdyby niezas�u�one. �mier� nie w por�. Ale nie by�a to �mier� cz�owieka, kt�ry u�ywa� �ycia, aby go poszarpa�o, aby go potarga�o jak �agiel na wietrze. My�l�, �e Tuwim raczej �y� schowany od wiatr�w, �ycie jego nie by�o ani gwa�towne, ani bogate. Ca�y spala� si� w s�owach. I bynajmniej nie sta� we "wszech�wiatowym przeci�gu". To s�owa jego wia�y i wy�y. On sam, suchy, smutny pan - tak jak zapewne le�a� w trumnie - mia� w 26 twarzy wyraz zdziwienia i niezrozumienia, tego co Rosjanie nazywaj� ,niedoumienje"... I jego wielka ciekawo�� wydaje si� nam w tej chwili poz�. Raczej byt to l�k przed �wiatem. Jego B�g-na kt�rego "czyha�" - przychodzi� w ciszy. Nieciekaw jestem �wiata, Ogromnych pi�knych miast: Nie wi�cej one powiedz�, Jak ten przydro�ny chwast. Nieciekaw jestem ludzi, Co nauk zg��bili sto: Wystarczy mi pierwszy lepszy, Wystarczy mi byle kto. l ksi�g nie jestem ciekaw, - Mo�ecie ze mnie drwi� - Wiem ja bez ksi�g niema�o I wiem, co znaczy �y�. Usiad�em sobie pod drzewem, Spokojny jestem i sam -O, Bo�e! C), szcz�cie moje! Jak�e dzi�kowa� Ci mam? LECHO� Przypadkiem otworzy�em radio dzi� rano o godzinie 8 i trafi�em na rozg�o�ni� "Kraj". Eichler�wna m�wi�a wiersze Jana Lechonia przy muzyce Karola Szymanowskiego. Kto�' bardzo dobrze gra� preludia i etiudy, Eichler�wna cudownie m�wi�a wiersze (zachowuj�c - o dziwo! - rytm i respektuj�c przecinki i kropki). By�a to jedna z najpi�kniejszych audycji, jakie s�ysza�em. Wiersze Lechonia nabra�y innej barwy, innego znaczenia w chwili spe�nienia si� jego tragicznego, �a�osnego losu. I tak to wsp�brzmia�o doskonale z muzyk� Szymanowskiego - tego najstarszego skamandryty... Przypomnia�em sobie emigracyjny wiersz Lechonia pt. "Niebo": �ni�o mi si� dzi� niebo: zaraz je pozna�em , Po zapachu koniczyn i �piewie skowronka, Cyka�y w trawie �wierszcze, falowa�a ��ka, 1 wiem, �e by� tam Pan B�g, cho� Go nie widzia�em. Nie widzia�em anio��w, ale nad ugory, 2 szumem bia�e swe skrzyd�a podnios�y bociany, l by�y jeszcze jakie� buki i jawory, Kt�re w wiatru poszumie gra�y jak organy, A p�niej niby wielki robak �wi�toja�ski Srebrny ksi�yc roz�wietli� Akropolu gruzy, Nad kt�rymi wysoko sta� Pawe� Kochariski I gra� w tej boskiej ciszy "�r�d�o Aretuzy". I kiedy tak s�ucha�em tej audycji, ujrza�em wyra�nie namacalne pokrewie�stwo pomi�dzy t� muzyk� i t� poezj�. Cos' nieoczekiwanie wsp�lnego. 28 ... Pytasz, co w moim �yciu z wszystkich rzeczy g��wn�. Powiem ci: �mier� i mi�o�� - obydwie zar�wno... Istnieje wsp�lne im obu zami�owanie do rzeczy ostatecznych, mi�o�ci i �mierci, owo nat�enie muzyki i poezji, jak napr�onej wst�gi jedwabnej, co ��czy ich tw�rczo�� wsp�lnym pomostem; st�d tak trafnie ilustrowa�a "srebrne i czarne" wiersze poz�ocista muzyka. My�la�em sobie: tak oni w tej chwili wygl�daj�, ju� zawarci w wielkim og�lnym nurcie polskiej kultury, tak wygl�daj� z perspektyw)' �mierci, kt�ra ich otoczy�a tumanem wieczno�ci - potargawszy wprz�dy "jak �agle rozpi�te". Ale w mojej pami�ci istniej� oni zupe�nie inaczej. W�a�nie tak, jak ich ostatni raz razem widzia�em, w zacisznym, cho� po�o�onym niedaleko P�l Elizejskich hoteliku "Atala", kiedy �miali si� i �artowali, gadali o przygotowywanym w Operze Paryskiej przedstawieniu "Harnasi�w", to powtarzali paryskie plotki lub opowiadali kawa�y, popijaj�c porto. Byli nadzwyczajniejszymi lud�mi. Dzia�o si� to w listopadzie czy grudniu 1935 roku. Tak widz� ich jeszcze dzisiaj na br�zowych aksamitnych fotelach "rezydencji" (bro� Bo�e s�owa "hotel"!) "Atala", dw�ch najosobliwszych ludzi, z jakimi mnie los zetkn��. Bo indywidualno�� Jana Lechonia nie wyczerpywa�a si� w wierszach. Przeciwnie - wydaje mi si� - w wierszach zawar�a si� mniej warto�ciowa czy mo�e mniej osobliwa cz�� jego istoty. Lepsza cz�� by�a dla �ycia - a raczej dla my�lenia, a przede wszystkim dla m�wienk o �yciu i wszelkich jego przejawach. Lechori by� naj�wietniejszym "rozmawiaczem", jakiego zna�em, rozmawiaczem na wielk�, wszech�wiatow� miar�: jak o Wildzie mo�na o nim powiedzie�, �e talent sw�j odda� sztuce, a geniusz... rozmowie. Nie mog� okre�li� - jak S�onimski - �e Lecho� by� "przyjacielem mojej m�odos'ci". Trzeba bowiem chyba tak to okre�li�. Od opisanej ju� przeze mnie pierwszej chwili, od owego momentu, kiedy Grydzewski wymieni� sakramentalne s�owa "koledzy si� jeszcze nie znaj�" na tr�jk�tnym placyku, dzi� nie istniej�cym, kt�ry ��czy� Szpitaln� ulic� z placem Wareckim, i kiedy podali�my sobie d�o�, po��czy�o nas dziwne 29 uczucie: cos' jakby niech��, cos' jakby rywalizacja, cos' jakby zniecierpliwienie wzajemne naszymi mankamentami, co� jakby wzajemny szacunek, kt�rego nie chcieli�my sobie okaza�, pokrywaj�c go drwinami, wy�miewaniem wzajemnym - i bardzo pokazow�, m�odzie�cz� "nieprzyja�ni�". Bo te� po prawdzie wszystko nas w owej epoce dzieli�o. Ja by�em przybyszem z dalekiej Ukrainy, niew�tpliwie przyzwyczajonym do szerszego oddechu zagadnie� i wi�kszego rozmachu �yciowego. Lecho� by� prawdziwym, nieodrodnym dzieckiem Warszawy, obdarzonym przy tym niezwyk��, b�yszcz�c� inteligencj�, roz�wietlan� b�yskawicami humoru, kt�ry co prawda nie zawsze odznacza� si� � wykwintem. Mimo wszystkie zastrze�enia jednak trzeba powiedzie�, �e dowcip Lechonia bywa� znakomity w chwilach, kiedy by� pozbawiony wysi�ku, by bawi� za wszelk� cen�. Rzadko by� czystos�owny. Pami�tam: kiedy� Lecho� i S�onimski byli u nas na obiedzie w Podkowie Le�nej. Podano na jednym p�misku dwa pieczone ptaki. Moja �ona powiedzia�a, �e jeden to kura, a drugi cietrzew, kt�rego m�j te�� przywi�z� w�a�nie z polowania. Na co Lecho�, nie namy�laj�c si�: "To znaczy, �e kura jest zacietrzewiona, a cietrzew zakurzony". Ale raczej humor jego by� g��bszy, si�gaj�cy bardziej istotnych spraw - jako redaktor "Cyrulika Sewilskiego", czy jak m�wili z�o�liwi, "Cyrulika Serwilskiego", wykaza�, �e nawet w oficjalnym pi�mie sanacyjnym mo�na od czasu do czasu zab�ysn�� znakomitym powiedzonkiem czy �artem. Co si� za� tyczy Lechoniowych piosenek w "Szopkach Picadora" - odr�nia�y si� one swoim wybitnie poetyckim charakterem i znacznie g��bszym humorem ni� piosenki Tuwima czy S�onimskiego, kt�re zreszt� nie tak bardzo r�ni�y si� mi�dzy sob�. Trzeba jednak przyzna�, �e Lecho� got�w by� dla �artu zrobi� bardzo wiele, zaryzykowa� wszystko, a nawet po�wi�ci� najserdeczniejsz� przyja��. Zreszt� mia?. zbyt wielu "przyjaci�", aby naprawd� ceni� sobie przyja��. Ostrym dowcipem zra�a� sobie wszystkich - a nie by�o dla niego nic �wi�tego. Gdy podczas mojego �lubu w ko�ciele brwihowskim podszed�em po obrz�dzie do grupy moich koleg�w wskazuj�c pier�cionek na palcu i m�wi�c: "No, klamka zapad�a!" - po- 30 wiedzia� mi: "Nie martw si� -to tylko na sxc�� tygodni". Chwali� Boga, w tych dniach obchodzi�em trzydziest� pi'tt� rocznic� �lubu. M�wi�c jednak o Lechoniu, przekonuj� si� coraz bardziej, �e istota tego cz�owieka wymyka si� z wszelkiej pr�by ok