5709
Szczegóły |
Tytuł |
5709 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5709 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5709 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5709 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Howard Waldrop
Lwy �pi� dzisiejszej nocy
Bia�y cz�owiek zn�w by� pijany. Robert Oinenke przeszed� przez w�sk�,
pokryt� szutrem uliczk� i stan�� na drewnianym chodniku po przeciwnej
stronie. K�tem oka widzia� bia�ego cz�owieka, zupe�nie zamroczonego.
Siedzia� wyci�gn�wszy przed siebie nogi, plecami oparty o mur; potrz�sa�
g�ow� i gada� do siebie, obficie znacz�c przekle�stwami sw�j monolog.
Niekt�rzy powiadaj�, �e to najemnik z jednej z wojen granicznych na
p�nocy - jednego z tych konflikt�w, w kt�rym dwa kraje po��czy�y si� w
jeden albo jeden podzieli� na trzy. Robert nie pami�ta� dok�adnie, jak
to by�o. Pan Lemuel, nauczyciel historii, tylko przelotnie o tym wspomnia�.
Przez ca�y czas, od chwili pojawienia si� w Onitsha, bia�y cz�owiek
nosi� te same spodnie koloru khaki. Kroju wojskowego, by�y teraz podarte
i poplamione. Dzisiaj m�czyzna ubrany by� w afryka�sk� koszul�; jej
barwy, ongi� zapewne niebieska i czerwona, zla�y si� teraz w niemal
jednolit� purpur�. Na g�owie mia� wojskow� czapk� z nieznajomymi
dystynkcjami. Niekt�rzy uwa�ali, �e by� kiedy� genera�em, inni - �e
sier�antem. Jego g�o�ne przekle�stwa wprawia�y dzieci szkolne w
przera�enie. Koledzy Roberta z klasy uwa�ali m�czyzn� za le�nego
demona. Czasem zjawiali si� policjanci, kt�rzy gdzie� go prowadzili,
kiedy indziej napominali go po prostu, by by� cicho, a on si� uspokaja�.
Najcz�ciej widziano go, jak siedzia� wsparty o �cian� jakiego�
budynku i gada� do siebie. Czasem kto� dawa� mu pieni�dze; w�wczas
m�czyzna wstawa� i szed� do najbli�szego sklepu lub straganu, gdzie
sprzedawano wino palmowe. Przebywa� w s�siedztwie domu Roberta ju� od
paru miesi�cy. Przedtem widywano go nieopodal targu.
Robert nie patrzy� na niego. My�l o targu sprawi�a, �e przyspieszy�
kroku. Rozleg� si� pierwszy dzwonek szkolny.
- Nie b�dziesz si� w��czy� po targu - matka powiedzia�a do niego
rano, gdy przygotowywa� si� do wyj�cia do szko�y. - Panna Mbene m�wi�a
mi, �e wczoraj si� sp�ni�e� do szko�y.
Wyj�a pierwsze nar�cze bielizny z kosza i po�o�y�a je obok deski do
prasowania. W palenisku buzowa� ogie�, a jej �elazka nagrzewa�y si� na
stojaku nad p�omieniami. W domu by�o ju� gor�co jak w piecu, a wkr�tce
zrobi si� tak wilgotno, jak podczas pory deszczowej.
Jego matka by�a wci�� m�oda i �adna, ale cer� mia�a zniszczon�.
Pracowa�a na utrzymanie ich obojga, od kiedy ojciec Roberta zgin�� w
wypadku podczas budowy tamy przez jeden z dop�yw�w Nigru. Wraz z
czterdziestoma innymi uton��, zmyty fal�, gdy p�k�y grodzie. Odnaleziono
tylko dwa cia�a. Firma, w kt�rej pracowa� ojciec, przesy�a�a matce co
miesi�c troch� pieni�dzy, a poza tym przychodzi� jeszcze rz�dowy zasi�ek
dla samotnych matek.
S�siadka, pani Yortebe, zarabia�a praniem, a matka prasowa�a. Pranie
bra�y od dobrze sytuowanych rodzin pracownik�w pa�stwowych oraz
przemys�owc�w mieszkaj�cych w lepszej dzielnicy.
- Dzi� si� nie sp�ni� - odrzek� Robert targany sprzecznymi
uczuciami. Wiedzia�, �e nie zabawi tam tak d�ugo, aby nie zd��y� do
szko�y, ale wiedzia� te�, �e p�jdzie jednak dalsz� tras� - czyli przez
targ.
W�o�y� do teczki ksi��ki, zeszyty i przybory do pisania. Matka
obr�ci�a si�, by wzi�� czyj�� koszul� ze stosu bielizny. Znieruchomia�a,
patrz�c na Roberta.
- Po co ci dwa zeszyty? - spyta�a.
Robert zamar�. W my�lach wypr�bowa� dziesi�� k�amstw. Matka ruszy�a w
jego kierunku.
- Poprzedni mi si� prawie sko�czy� - powiedzia�. Matka przystan�a. -
Je�li dzi� ka�� du�o pisa�, b�d� musia� po�ycza�. - Kupuj� dziesi��
zeszyt�w na pocz�tku ka�dego roku, a potem nast�pne dziesi�� po
p�roczu. Chyba wiesz, �e pieni�dze nie rosn� na drzewach?
- Tak, mamo - powiedzia�. Modli� si� w duchu, aby matka nie zajrza�a
do zeszyt�w i nie zobaczy�a, �e pierwszy jest zapisany dopiero w
po�owie, a drugi ca�y czysty. Matka nazywa�a wszelk� ekstrawagancj�
"okrutnym trwonieniem czasu i pieni�dzy".
- M�wi�a� mi, �eby nie po�ycza� od innych. Chcia�em by� zapobiegliwy.
- No - odrzek�a matka - niech b�dzie. Tylko nie �a� ko�o targu. Zaraz
ci si� zachce tego, czego nie mo�esz mie�. I nie sp�nij si� znowu do
szko�y, bo zap�dz� ci� do �elazka.
- Tak, mamo. - Robert podbieg� do matki, potar� nosem o jej policzek.
- Do widzenia.
- Do widzenia. I nie �a� ko�o targu!
- Tak, mamo.
Targ! Jaskrawe, okryte daszkami stragany zajmuj�ce w sumie ca�� mil�
kongijsk� powierzchni, pe�ne barwnych rzeczy: towar�w, zwierz�t i ludzi.
Targ w Onitsha by� na przeci�ciu szlak�w handlowych, w pobli�u rzeki i
stacji kolejowej. Tysi�c straganiarzy handlowa�o w dni powszednie; w
soboty, niedziele i �wi�ta zjawia�o si� ich wiele razy wi�cej.
Robert min�� wielkie stosy melon�w, klatki z perliczkami, sto�y pe�ne
zabawek i ozd�b, wszystko jasne i �wietliste w porannym s�o�cu.
Ludzie rozmawiali w pi�ciu j�zykach, targowali si�, nawo�ywali,
�artowali. Oto kupcy z Senegalu przybyli w swych jasnoczerwonych
kapeluszach i d�ugich szatach. Robert dostrzeg� wysokiego Wazira,
stoj�cego nieruchomo z kr�lewskim dostoje�stwem, pokazuj�cego szybkimi
ruchami d�ugich palc�w, jakie ceny sk�onny jest zap�aci�, podczas gdy
stoj�cy przed nim kupiec dodawa� do ka�dej liczby jeszcze dwa palce.
Kilku ludzi z wypuk�ym tatua�em na twarzach, przyby�ych z g��bi kraju,
chodzi�o z szeroko rozwartymi oczyma mi�dzy straganami, cicho ze sob�
rozmawiaj�c.
Szcz�ka�y szalki wag, wa�ono �ywno��, rozlega� si� jazgot kur i
kaczek, a z wielkiej zagrody, gdzie trzymano zwierz�ta domowe, dochodzi�
ryk os�a. Zaprz�ony w koz� w�zek przywi�z� kupcowi bulwy pochrzynu; ten
zacz�� krzycze� na wozaka, bowiem zerwano je za wcze�nie i by�y jeszcze
twarde. Wozak wzruszy� ramionami i pokaza� mu faktur�. Kupiec zdj��
fartuch, cisn�� nim o ziemi� i ruszy� w kierunku miasta przeklinaj�c
zebrane bulwy, wozak�w i sp�dzielni� produkcyjn�.
Robert min�� stragany z �ywno�ci�, cho� zapach dojrza�ych owoc�w
mango sprawi�, �e �lina nap�yn�a mu do ust. Ju� trzy tygodnie nie jad�
obiadu, by zaoszcz�dzi� par� groszy. Rozleg� si� daleki dzwonek szkolny
oznaczaj�cy, �e do rozpocz�cia zaj�� pozosta�o jeszcze dziesi�� minut.
Trzeba si� spieszy�.
Podszed� do wi�kszych stoisk w odleg�ym ko�cu targu, gdzie handlowali
ksi�garze i bukini�ci. Ju� z daleka widzia� jaskrawe obwoluty, czarne
napisy i niekt�re ilustracje z ok�adek. Podszed� do ulubionego stoiska,
nale��cego do pana Freda, w�a�ciciela drukarni i ksi�garni. Sprzedawca,
kt�ry zd��y� ju� zapami�ta� ch�opca, kiwn�� mu g�ow�, gdy ten zjawi� si�
przy stoisku. By� to mi�y ch�opak w wieku dwudziestu paru lat, ubrany w
garnitur z kamizelk�. Spojrza� na zegarek.
- Czy masz znowu zamiar sp�ni� si� do szko�y w tak pi�kny poranek? -
zapyta�.
Robert nie chcia� traci� czasu na rozmow�, ale odpowiedzia�: - Wiem,
kt�re ksi��ki chc� kupi�. To zajmie tylko chwil�. Sprzedawca skin�� g�ow�.
Robert przebieg� wzd�u� d�ugich p�ek, z kt�rych rzuca�y mu si� w
oczy znajome tytu�y. "Pijacy wierz�, �e knajpa to niebo", "Ukochana
Ruth", "Johnny - nerwowy m��", "Kobieta, kt�ra sprawi�a, �e sta�em si�
romantykiem", "Powr�t Mabel" albo "Jak o�eni�em si� z moj� siostr�". Na
ok�adce tej ostatniej ksi��ki znajdowa�a si� podobizna Julie Engebe,
znanej aktorki dramatycznej; Robert wiedzia�, �e w ten spos�b wydawcy
staraj� si�, aby wi�cej ludzi kupi�o ksi��k�.
Wi�kszo�� tomik�w mia�a opraw� kartonow� i liczy�a sobie niewiele
ponad pi��dziesi�t stron. Niekt�re mia�y wielkie, drukowane litery na
ok�adkach, inne rysunki, kilka nawet zdobi�y fotografie. Robert dotar�
do ko�ca p�ki i szybko zacz�� czyta� inne tytu�y: Przygody policjanta
Noego, Eddy - ch�opiec z g�rniczego miasta, Kieszonkowa encyklopedia
etykiety i dobrego wychowania, Dlaczego ch�opcy nigdy nie ufaj� sk�pym
dziewcz�tom, , Jak by� pann� i kawalerem nie wpadaj�c w k�opoty,
Opowie�ci plemienia Ibo, kt�re ka�dy zna� powinien.
Znalaz� to, czego szuka�: Bicze Klio Oskara Oshwenke. Ksi��ka nie
by�a grubsza od pozosta�ych, a napis na czerwono-zielono-czarnej ok�adce
zosta� z�o�ony trzema r�nymi krojami czcionek, przy czym litera "i" w
s�owie "Bicze" pochodzi�a z jeszcze innego zestawu.
Robert zdj�� j� z p�ki (by� to egzemplarz nosz�cy �lady
wielokrotnego przegl�dania, ale Robert wiedzia�, �e innego w sklepie nie
by�o). Min�� dwa kolejne stela�e i doszed� do miejsca, gdzie znajdowa�y
si� utwory dramatyczne. Tam wybra� dwa tomiki: Kij-samobij Otuby Malewe
oraz Szalej�cy Turek albo BajazetII Thomasa Goffe'a, Europejczyka z
Anglii, kt�ry �y� trzysta lat temu.
Robert wr�ci� do lady dysz�c ci�ko po tych wy�cigach wzd�u� p�ek z
ksi��kami. - Te trzy - powiedzia� rozk�adaj�c ksi��ki przed sprzedawc�.
Ksi�garz wypisa� ceny na dw�ch paragonach. - To kosztuje dwadzie�cia
cztery nowe centy, m�ody cz�owieku - powiedzia�. Robert patrzy� na
niego, nie rozumiej�c. - Ale wczoraj kosztowa�y one dwadzie�cia dwa! -
wykrzykn��.
Sprzedawca ponownie spojrza� na ksi��ki. Wtedy Robert dostrzeg�, �e
cena na ksi��ce Goffe'a, sze�� cent�w, zosta�a przekre�lona i w jej
miejsce pojawi�a si� nowa - osiem cent�w - wypisana grub�, czerwon� kredk�.
- Pan Fred przyszed� dzi� osobi�cie i przejrza� ksi�gozbi�r
powiedzia� sprzedawca. - Niekt�re ceny podni�s�, inne znacznie obni�y�.
Mamy teraz znacznie wi�cej ksi��ek po dwa centy w skrzynce przed sklepem
- powiedzia� jakby ze skruch�.
- Ale... ja mam tylko dwadzie�cia dwa nowe centy. - Robert poczu�
pieczenie w oczach.
Sprzedawca spojrza� na le��ce przed nim ksi��ki. - Powiem ci co�,
m�ody cz�owieku. Dam ci te trzy ksi��ki za dwadzie�cia dwa centy. Kiedy
b�dziesz mia� brakuj�ce dwa centy, przyniesiesz je p r o s t o do mnie.
Je�li b�dzie tu drugi sprzedawca albo pan Fred, masz nic nie m�wi�.
Rozumiesz?
- Tak, tak. Dzi�kuj� panu bardzo! - Poda� sprzedawcy pieni�dze.
Wiedzia�, �e to tak samo, jakby po�yczy� dwa centy, a matka nie lubi�a
po�yczania, ale tak bardzo chcia� mie� te ksi��ki.
Wetkn�� do teczki kupione tomiki oraz paragony. Gdy ju� odbiega� od
stoiska, zobaczy�, jak uprzejmy m�ody sprzedawca si�ga do kieszeni w
kamizelce, wyjmuje dwie monety i wk�ada je do kasy. Robert bieg�
najszybciej, jak potrafi�, bo wiedzia�, �e inaczej znowu si� sp�ni.
Wychowawca klasy, pan Yotofeka, spojrza� na uwag� w dzienniczku.
- Jestem bardzo rozczarowany, Robercie - powiedzia� patrz�c ch�opcu
prosto w oczy. - Przecie� masz wiele zdolno�ci. Czy mo�esz mi
powiedzie�, dlaczego w ci�gu ostatnich dw�ch tygodni sp�ni�e� si� do
szko�y trzy razy?
- Nie, prosz� pana - odrzek� Robert. Poprawi� okulary, kt�re by�y
sklejone plastrem w jednym nauszniku.
- �adnego powodu?
- Szed�em do szko�y d�u�ej, ni� my�la�em.
- Masz trzyna�cie lat, Robercie Oinenke! - pan Yotofeka uni�s� g�os.
- Mieszkasz nieca�� mil� kongijsk� od szko�y, do kt�rej chodzisz ju�
si�dmy rok. Ju� dawno powiniene� wiedzie�, ile czasu zabiera ci droga!
Robert skrzywi� si�. - Tak, pszepana. - Podaj mi swoj� teczk�,
Robercie. - Ale ja...
- Chc� do niej zajrze�.
- S�ucham, pszepana. - Robert poda� teczk� stoj�cemu nad nim
wychowawcy. Nauczyciel otworzy� j�, wyj�� najpierw ksi��ki i zeszyty
szkolne, potem wydawnictwa pana Freda. Spojrza� na pokwitowania, potem
na dzienniczek Roberta, kt�ry le�a� otwarty niczym wielka ksi�ga
chrze�cija�skiego �wi�tego Piotra na niebiosach.
- Nie jad�e� obiadu po to, �eby kupi� te �miecie?
- Tak, prosz� pana.
- To znaczy "tak, jad�em" czy "tak, nie jad�em"?
- Tak, nie jad�em.
- Pos�uchaj Robercie. Dwie z tych ksi��ek s� nic nie warte. Z
przyjemno�ci� widz�, �e kupi�e� cho� jedn� dobr� sztuk�. Ale pozosta�e
wybrane przez ciebie ksi��ki... R�wnie dobrze mog�e� swoje zaoszcz�dzone
grosze wrzuci� do szamba. - Uni�s� w d�oni Bicze Klio. - Czy twoja matka
wie, �e to czytasz? A ta sztuka! Kij-samobij jest o tych wszystkich
przes�dach, kt�re odrzucili�my, jeszcze zanim uzyskali�my niepodleg�o��.
Czy chcia�by�, �eby ludzie znowu w to wierzyli? Chcesz, �eby wr�ci�y
obrz�dy krwi, konflikty plemienne? Cz�owiek, kt�ry to napisa�, jest
p�analfabet�, ledwo co wyci�gni�tym z buszu.
- Ale...
- �adne ale. Mo�esz korzysta� z biblioteki szkolnej, Robercie, albo z
publicznej. Szukaj ksi��ek, kt�re pomog� ci si� rozwin��, b�d�
odpowiednie dla twej lepszej natury. Ksi��ek napisanych przez ludzi
wykszta�conych, kt�rzy studiowali na uniwersytetach.
Robert wiedzia�, �e pan Yotofeka dumny jest ze swego wykszta�cenia
oraz �e on i jemu podobni z pogard� patrz� na stragany z ksi��kami. Oni
pewnie czytali tylko wydania uniwersyteckie albo prawdziwe ksi��ki z
Lagos czy Kairu.
Pan Yotofeka znowu-przyj�� ton srogi i rzeczowy. - Za sp�nienia
przez trzy dni zostaniesz po szkole. Pomo�esz sprz�ta� panu Labubie.
Pan Labuba by� wo�nym szkolnym. By� to cz�owiek wysoki i powolny;
pachnia� starymi szmatami i tytoniem do �ucia z domieszk� johimbiny.
Robert go nie lubi�.
Wychowawca napisa� co� na karteczce i wr�czy� j� Robertowi.
- Zaniesiesz t� kartk� twojej ci�ko pracuj�cej matce - powiedzia� -
i poprosisz, �eby to podpisa�a. A jutro zjawisz si� tu przed d r u g i m
dzwonkiem. Je�li znowu si� sp�nisz, Robercie Oinenke, nie b�d�
potrzebowa� kija-samobija, �eby ci spu�ci� lanie.
- Tak jest, prosz� pana - odrzek� Robert.
Kiedy Robert wr�ci� po po�udniu do domu, poszed� prosto do ma�ego
pokoiku na ty�ach domu, gdzie sta�o jego ��ko i ma�e biureczko. Na
biurku le�a�y jego o��wki, pi�ro wieczne, gumka, linijka, cyrkiel,
k�tomierz i klej. Z teczki wyj�� zeszyty, a nast�pnie kupione rano trzy
ksi��ki, kt�re ustawi� po�rodku p�ki na podr�czniki wisz�cej nad blatem
biurka. Usiad� i zabra� si� do czytania. Matka nie przysz�a jeszcze do
domu z zakup�w; nigdy jej nie by�o o porze powrotu ze szko�y.
Pan Yotofeka mia� cz�ciowo s�uszno�� w sprawie Kija-samobija. Nie
by�o to wybitne dzie�o. Sztuka opisywa�a cz�owieka z dawnych czas�w,
kt�rego oskar�ono o pope�nienie zbrodni. Prawdziwy sprawca zamieni� bez
wiedzy obwinionego jego kij do przysi�g na inny, kt�ry w wygl�dzie i
dotyku by� zupe�nie podobny (Robert wiedzia�, �e to niemo�liwe). Ale
fa�szywy kij i tak wymierzy� sprawiedliwo��. Uni�s� si� ze swego miejsca
na miejscu dla �wiadk�w, kiedy podst�pnie oskar�ony odpowiada� na
pytania s�du, wylecia� przez okno, dogoni� zbrodniarza i zbi� go na
�mier�. Wskaz�wki dla re�ysera nakazywa�y zawieszenie kija na
niewidocznych drutach, kt�rymi porusza� kto� z obs�ugi ukryty nad scen�;
kij wylatuje przez okno, a ogl�daj�cy sztuk� widz� przest�pc�, jak biega
z jednej strony sceny na drug� trzymaj�c si� za g�ow�, za ka�dym
przebiegni�ciem bardziej okrwawiony.
Robert naprawd� lubi� utwory dramatyczne. Co wiecz�r przygl�da� si�
t�umom mieszka�c�w kieruj�cych si� w stron� teatru na wezwanie b�bn�w i
rog�w, co oznacza�o, �e wkr�tce rozpocznie si� przedstawienie.
Oczywi�cie widzia� ju� wszystkie sztuki dla dzieci: Pot�ne czary,
Wierny w�dz, C�rka Yoruby. Widzia� te� utwory napisane dla dzieci
europejskich - Kopciuszek, Titelitury, Ognisty Nos. Zreszt� widzieli je
wszyscy jego r�wie�nicy O�rodek Kultury Nigru co roku organizowa�
przedstawienia dla najm�odszych.
Kiedy jednak Robert m�g� dosta� bilety, czy to za po�rednictwem
szko�y, czy znajomych, chodzi� na prawdziwe sztuki, afryka�skie i
europejskie. Ogl�da� widowiska ludowe dla doros�ych, takie jak Dlaczego
w�� jest o�lizg�y; widzia� te� sztuki kongijskiego dramaturga Ourelaya
W�adca ca�ej ziemi, kt�r� zbada� oraz Krzyk Afryki. Widzia� tragedie i
komedie pochodz�ce z wi�kszo�ci kraj�w europejskich, a nawet sztuk� z
Nipponu, kt�ra mu si� spodoba�a, cho� niewiele w niej si� dzia�o.
(Robertowi najbardziej si� podoba�y postacie kobiece w sztukach, a�
kiedy� dowiedzia� si�, �e nie graj� ich kobiety; w�wczas nie wiedzia�
ju�, co my�le�.)
Pierwsz� sztuk�, kt�r� ogl�da�, by�a Na podb�j �owisk Christophera
Kingstone'a; po niej przysz�a kolej na Weso�� histori� Darastusa i
Fawnii Roba Greene'a. Kiedy� O�rodek Kultury zorganizowa� ca�y tydzie�
dramatu europejskiego, wieczorami, w jasno o�wietlonej sali. Szko�a
Roberta dosta�a darmowe bilety dla wszystkich, kt�rzy chcieli p�j��.
Robert by� jedynym uczniem z jego klasy, kt�ry obejrza� wszystkie
przedstawienia, cho� kilku starszych te� by�o na wszystkich.
Wystawiono Cezara i Pompej� George'a Chapmana, Matk� Bombie Johna
Lyly, Strachy Johna Jeffere, Tragiczn� histori� Romeusa i Julietty
Arthura Broke'a, Szcz�liwe zachody mi�o�ci W. Szakspiera, Tragedi�
Dydony, kr�lowej Kartaginy Marlowa i Nasha, a ostatniego wieczoru
najlepsz� rzecz, Ogr�d szparagowy Richarda Brome'a.
Roberta zawsze intrygowa�o, �e taki niewielki kraj m�g� wyda� tylu
znakomitych dramaturg�w w stosunkowo nied�ugim okresie, szczeg�lnie
je�li wzi�� pod uwag�, �e jednocze�nie Anglicy musieli walczy� z Turkami
i W�ochami. Robert zacz�� czyta� o tym kraju i jego historii, z ksi��ek
w szkolnej bibliotece. Potem do wiedzia� si�, �e na targu sprzedaj�
wiele ksi��ek z utworami dramatycznymi z tamtego okresu (poniewa� nie
p�acono ju� honorari�w, gdy� autorzy zmarli ponad dwie�cie pi��dziesi�t
lat temu). Zacz�� tam chodzi�, najpierw kupuj�c ze skrzynki pozycje po
cencie od sztuki, potem ju� z nast�pnej - po dwa centy.
Robert otworzy� szuflad� biurka. Pod �wiadectwem uko�czenia sz�stej
klasy le�a�y ksi��ki kupione u pana Freda. By�o ich dwadzie�cia sze��;
w�r�d nich dwadzie�cia sztuk teatralnych, a w�r�d tych z kolei -
dwana�cie z Anglii sprzed trzystu lat.
Zamkn�� szuflad�. Spojrza� na ok�adk� kupionej rano sztuki Thomasa
Goffe'a - Szalej�cy Turek albo Bajazet II. Potem otworzy� sw�j drugi
zeszyt - ten, z kt�rym matka omal nie przy�apa�a go rano. Na pierwszej
stronie o��wkiem napisa�, jak umia� naj�adniej:
Robert Oinenke
ZEMSTA MOTOFUKI
sztuka w trzech aktach
Po godzinie r�ka os�ab�a mu od pisania. Dotar� do sceny, w kt�rej
kr�l Motofuko mia� poradzi� si� swego astrologa w sprawie napa�ci, jakie
w�dz Renebe przeprowadza� na okoliczne plemiona. Robert od�o�y� zeszyt i
zabra� si� do czytania sztuki Goffe'a. By�a niez�a, ale stwierdzi�, �e
po tak d�ugim pisaniu dialogu nie ma ochoty na czytanie r�wnie� dialogu.
Od�o�y� ksi��k�.
W�a�ciwie to nie zamierza� czyta� Bicz�w Klio; kupi� t� ksi��k� na
sobot� i niedziel�. Ale nie m�g� si� doczeka�. Upewniwszy si�, �e drzwi
frontowe s� zamkni�te, cho� na zewn�trz nadal by�o gor�co, otworzy�
czerwono-zielono-czarn� ok�adk� i przeczyta� kart� tytu�ow�:
Oskar Oshwenke
BICZE KLIO
czyli
zniekszta�cenia historii
dokonane przez bia�� ras�
"I oto Hiszpanie zakrzykn�li: "Ziemia!" i wp�yn�li na pok�adzie
trzech s�ynnych statk�w, Ni�i, Pinty i Elisabetty, do zatoki na wyspie.
Kolumb wsiad� do pierwszej �odzi; gdy dop�yn�li. wraz ze swymi lud�mi
stan�� na piaszczystej pla�y. W powietrzu roi�o si� od papug, a ca�a
okolica by�a wprost prze�liczna! Ale przybysze szukali ca�e pi�� dni i
nie znale�li nikogo poza wielkimi stadami zwierz�t, ptak�w, �awicami ryb
i mn�stwem ��wi.
My�l�c, �e znale�li si� w Indiach, pop�yn�li dalej szukaj�c tubylc�w,
ale na �adnej z wysp, na kt�rych si� zatrzymywali, nie widzieli ani
�ladu cz�owieka! Z brzegu jednej z wysepek dostrzegli dalekie kszta�ty
wi�kszej wyspy lub nawet sta�ego l�du, ale zm�czeni poszukiwaniami,
zaopatrzywszy si� w �ywno�� z�owion� i upolowan� na wyspach, powr�cili
do Europy i opowiadali o cudach, jakie widzieli, o Nowych Ziemiach.
Wkr�tce ka�dy chcia� tam pojecha�."
By�a to pasjonuj�ca lektura dla Roberta. Jeszcze raz przeczyta� ten
fragment, a potem przewr�ci� kartki, tak jak robi� to wiele razy u pana
Freda, zanim kupi� ksi��k�. Kartki otworzy�y si� na jego ulubionej
ilustracji (to g��wnie dla niej kupi� t� ksi��k�, a nie jeszcze jedn�
sztuk�). By� to rysunek w�ochatego s�onia z uniesion� tr�b�, a wok�
niego rozci�ga�y si� po�acie tej magicznej substancji - �niegu. Poni�ej
by� fragment, kt�ry Robert niemal zna� na pami��.
"Pierwszy cz�owiek stan�� w�wczas nad brzegiem Wielkiej Rzeki
(obecnie zwanej Now� Tamiz�) Nowej Ziemi P�nocnej.
Cho� �eglowa� w s�u�bie Portingal�w, pochodzi� z Anglii (kt�ra
w�wczas da�a �wiatu jej trzeciego papie�a), a nazywa� si� Cromwell.
Powiedzia� on, �e w powietrzu nad Wielk� Rzek� unosz� si� krocie go��bi,
milion milion�w raty sto po sto, a gdy przelatuj�, wype�niaj� ca�e niebo
na wiele godzin.
Cromwell powiedzia�, �e ziemie te zamieszkuje osobliwe garbate byd�o
(bardzo podobne do naszych �ubr�w), kt�re �ywi� si� traw� rosn�c� po obu
stronach rzeki. Stoj� w takich ilo�ciach i tak blisko siebie, �e mo�na
po ich grzbietach przej�� setki mil kongijskich i nie dotkn�� stop� ziemi.
A tu i tam w�r�d nich wida� by�o wielkie, pokryte w�osem mammuty,
kt�re, jak wiemy, ongi� �y�y w znacznej cz�ci Europy, a przypomina�y
bardzo nasze s�onie, kt�re mo�na jeszcze zobaczy� w rezerwatach, ale
pokrywa�a je czerwonobrunatna sier��, k�y mia�y znacznie pot�niejsze i
w og�le wygl�da�y o wiele gro�niej.
Cromwell stwierdzi�, �e �adne ze zwierz�t nie ba�y si� go, tote�
chodzi� w�r�d nich jedne poklepuj�c, innym podsuwaj�c smaczniejsze k�pki
trawy. Nigdy zwierz�ta te nie widzia�y cz�owieka ani nie s�ysza�y jego
g�osu i nikt na nie nie polowa� od pocz�tku stworzenia. Ujrza� ca�y
kontynent pokryty sk�rami do wzi�cia przez Europejczyk�w oraz miliony
pi�r do kapeluszy i ozd�b. Wiedzia�; �e jest pierwszym, kt�ry ujrza� to
miejsce, i �e znajduje si� ono niemal w raju. Po wielu przygodach wr�ci�
do Lizbony, ale poniewa� by� dobrym katolikiem i do tego jeszcze
Anglikiem, nikt mu nie uwierzy�. Uda� si� wi�c do Anglii i tam snu� swe
opowie�ci."
Robert powr�ci� do pracy nad sw� sztuk�, starannie zatemperowawszy
no�em o��wek i po�o�ywszy gumk� w pobli�u zeszytu. Podj�� pisanie w
miejscu, gdzie kr�l Motofuko wzywa astrologa w sprawie wodza Renebe:
MOTOFUKO: Spojrzyj na te gwiazdy, kt�re p�on� nad g�owami, ja�niej
nawet ni� siedem ustawionych w ordynku planet! Czy� �wiec�c tak jasno
wypalaj� si� przez tydzie�?
ASTROLOG: W�a�nie tak! Ci, kt�rzy podziwiaj� ich blask, zapominaj� o
kr�tko�ci ich �ycia. A ksi�yc, cho� nie tak gor�cy, zostaje i przetrwa
wszystko inne.
MOTOFUKO: My�lisz tedy, �e gwiazda wodza Renebe szybko zga�nie?
ASTROLOG: Bogowie sami p�acz� widz�c jego marsz! Idzie on, co prawda,
w zwyci�skim pochodzie ku twoim ziemiom, ale jego zwolennicy zakopi�
jego popio�y w jakiej� dziurze w ziemi, zanim uda mu si� dotrze� do
Pot�nego Nigru. Taki blask wywo�uje zazdro�� bog�w.
Robert us�ysza�, jak matka rozmawia przed domem z s�siadk�. Zamkn��
zeszyt, od�o�y� na bok Bicze Klio i pobieg�, by pom�c jej wnie�� zakupy.
Nast�pnego ranka podczas przerwy w szkole zosta� w klasie i nie
poszed� z innymi na boisko. Otworzy� zeszyt i zacz�� pisa� od sceny,
kiedy w�dz Renebe, kt�ry podbi� wszystkie ziemie kr�la Motofuki i kaza�
zabi� wszystkie jego �ony oraz syn�w (tak mu si� wydawa�o), wypytuje
swego genera�a o drog� do stolicy kr�la Motofuki.
RENEBE: I pewien jeste�, �e jego ca�y pomiot nie �yje, a wojownicy
zostali sprzedani psom mauryjskim?
GENERA�: Tak pewien, jak tego, �e s�o�ce wstaje i zachodzi, Wasza
Wysoko��. Sam trzyma�em jego dzieci za nogi i uderza�em nimi o drzewa;
ich ko�ci p�ka�y, �ama�y si� karki i czaszki. A co do jego wodz�w,
pracuj� teraz w kopalniach i na polach pochrzynu w Nowych Ziemiach; nie
b�d� ci� ju� niepokoi�. Z jego byd�a zrobili�my sobie wielk� uczt�, a
jego owce rozegnali�my na cztery wiatry.
Dla widza b�dzie to bardzo wa�ne: kr�l Motofuko uszed� pogoni, ale
uratowa� si� te� jego czteroletni syn, Motofene, uwi�zany pod brzuchem
barana na kr�tko przed atakiem �o�nierzy w bitwie o Yotele. Rozp�dzaj�c
owce �o�nierze faktycznie skierowali kr�lewskiego syna w bezpieczne
miejsce, gdzie zajm� si� nim pasterze i wy�l� daleko, by m�g� dorasta� i
obmy�la� zemst�.
Opowie�� o kr�lu Motofuce to stara historia, znana wszystkim ludziom
w Onitsha. Robert opowiada� j� na nowo, z do�� znacznymi zmianami:
opowie�� o owcach pochodzi�a z ulubionego przez ch�opca fragmentu
Odysei, kiedy Grecy s� uwi�zieni w jaskini Polifema. (Naprawd� to kr�l
Motofuko wys�a� swego syna, by mieszka� u wodza s�siedniego pa�stwa jako
kr�lewicz-zak�adnik, na wiele czasu przed napa�ci� wodza Renebe.) Nie
by�a to jedyna zmiana; zdaniem Roberta, najwi�kszy k�opot z prawdziwym
�yciem polega na tym, �e jest ono zazwyczaj przera�liwie nudne, a
wyst�puj�ce w nim osoby s� przewa�nie podobne do pana Yotofeki i pana
Labuby. Opowie�� o kr�lu Motofuce powinna wygl�da� zupe�nie inaczej.
Podczas lekcji Robert trzyma� Bicze Klio wewn�trz podr�cznika
gramatyki egipskiej. Czyta�:
Wkr�tce wszystkie kraje europejskie, kt�re by�o na to sta�, wys�a�y
ekspedycje do Nowych Ziem. Tamtejsze wyspy obfitowa�y w ogromne bogactwa
i wielkie przestrzenie, ale Bia�y Cz�owiek musia� sprowadza�
niewolnik�w, kt�rzy by wykopywali te bogactwa i �cinali drzewa na
materia� do budowy statk�w. I w�a�nie wtedy biali Europejczycy zacz�li
kupowa� niewolnik�w od handlarzy arabskich i wysy�a� ich za Ciep�e
Morze, aby tam oprawiali zwierzyn�, budowali domy i s�u�yli bia�ym w
wielu sprawach.
Afryk� pustoszono. Ca�e plemiona sprzedawano w niewol� i poha�bienie;
co gorsza, czarni toczyli wojny z czarnymi, aby w ten spos�b zdoby�
niewolnik�w i sprzeda� ich Europejczykom. Matk� Afryk� gwa�cono raz po
raz - ale przybywa�y tu r�wnie� ekspedycje badawcze i kartograficzne.
Bia�e plamy na mapach Bia�ego Cz�owieka kurczy�y si� coraz bardziej, a�
po roku 1700 zosta�o ju� bardzo niewiele takich miejsc."
Do klasy wesz�a panna Mbene; k�tem oka spojrza�a na Roberta, a
nast�pnie podesz�a do tablicy i zacz�a wypisywa� zadania matematyczne.
Robert j�kn��, zamkn�� egipsk� gramatyk� i wyj�� zeszyt do rachunk�w.
Pan Labuba strzykn�� strumieniem �liny w chwasty rosn�ce na skraju
boiska. Oczy mia� czerwone, a �renice bardziej otwarte, ni� powinny by�
w jasnym �wietle popo�udniowego s�o�ca.
- Wyci�gniem te trawy - powiedzia� do Roberta. Da� mu par� r�kawic,
kt�re ch�opcu si�gn�y do �okci. - Ci�g r�wno. Jak szarpniesz, te badyle
przerzn� ci �apy nawet przez r�kawice.
Ju� po kilku minutach Robert zalewa� si� potem. Od kl�cz�cego przy
nim pana Labuby bi� zapach pasty do pod��g zmieszany z woni� lizolu.
Wkr�tce obaj oczy�cili ca�y skraj boiska przy ogrodzeniu.
Robert wpad� we w�a�ciwy rytm tej pracy; odczuwa� nawet przyjemno��,
gdy ostre trawy wychodzi�y z ziemi z odg�osem p�kania i chmur� ziemi
opadaj�cej z popl�tanych niczym maski o�miornicy korzeni. P�niej
grabiami wydobywali odrosty. Wkr�tce w pobli�u hu�tawki zebra� si�
niema�y stos wykopanych chwast�w.
Przez ca�y czas Robert obmy�la� ci�g dalszy swej sztuki: pisanie
przerwa� w drugim akcie, kiedy Motofuko przyby� w przebraniu na
audiencj� przebaczenia u nowego kr�la Renebe. Nie wiedzia� jednak, �e
Renebe, boj�c si� zemsty zwolennik�w starego kr�la, nam�wi� swego
g�upiego brata Gub�, by ten siadywa� na tronie w tym dniu, kiedy ka�dy
m�g� przyby� do kr�la i otrzyma� przebaczenie swych wyst�pk�w.
- Nie ma pan z nim k�opot�w? - rozleg� si� pytaj�cy g�os pana
Yotofeki, kt�ry podszed� i stan�� za Robertem.
Pan Labuba z trudem prze�kn�� prze�uwany przez siebie tyto� johimbinowy.
- Nijakich, panie Yotofeka - powiedzia�, podnosz�c wzrok. - Bardzo
dobrze. Robercie, kiedy zegar na wie�y wybije trzeci�, mo�esz i�� do domu.
- Tak, prosz� pana.
Pan Yotofeka wszed� z powrotem do budynku. Pan Labuba spojrza� na
Roberta i mrugn�� do niego.
MOTOFUKO: Wiele, wiele krzywd w moim czasie. B�agam ci�, kr�lu,
przebacz mi. Dopu�ci�em, by moje �ony, wszystkie wierne, zosta�y mi
zabrane; patrzy�em, jak gin� moje dzieci, a my�la�em wcze�niej, �e s�
bezpieczne od �mierci. Moja wie� spustoszona, moi przyjaciele w niewoli.
Rozum zwi�d� jak kwiat.
GUBA: Z jakiej to szalonej okolicy przybywasz, gdzie dziej� si� takie
rzeczy?
MOTOFUKO (na stronie): Wymie� mi kraj, gdzie takie rzeczy nie
zdarzaj� si� co dzie�. (do Guby): Tak, wszystko to sprawi�em. O�lepiony,
pope�ni�em jeszcze gorszy grzech. B�agam ci�, wybacz mi go.
GUBA: A c� to za grzech?
MOTOFUKO (ods�aniaj�c twarz): Zab�jstwo kr�la (przebija go). GUBA: O,
matko bog�w! Pom�cij m� �mier�. Zabi�e� nie tego. Tam... (umiera)
(Wbiegaj� stra�e z dobyt� broni�.)
MOTOFUKO: Nie tego? Skoro wszyscy maj� splamione krwi� r�ce?
Chod�cie, psy, kruki, s�py, tygrysy! Witam z�by, dzioby i szpony! Niech
ca�a ziemia zawyje! Przekl�ty, przekl�ty ten �wiat, gdzie ludzie �r� si�
jak szakale nad trupem pa�stwa! Odrzyjcie z cia�a me ko�ci - potrzebny
im odpoczynek. (Wychodz�, walcz�c. Zza sceny dobiegaj� krzyki, krew
tryska strumieniem z kulis. )
�O�NIERZ (wzburzony): To straszne! �ywcem odzieraj� go ze sk�ry!
Ale stanice rybackie i handlowe trudno by�o utrzyma� tylko z pomoc�
pracy niewolnik�w. Wszystkich potrzeb nie zaspokoi�o nawet przywo�enie
zbrodniarzy z kraj�w Bia�ego Cz�owieka by�o ich zbyt ma�o.
Z�oto stawa�o si� coraz cenniejsze, skupiaj�c si� jednocze�nie w
r�kach coraz mniejszej grupy ludzi w Europie. Co prawda, znaleziono
nieco z�ota w Po�udniowej Nowej Ziemi, ale kry�y je wysokie �a�cuchy
g�rskie i z trudno�ci� mo�na je by�o wydoby�. Niewolnicy pracowali pod
ziemi�, gdzie w ko�cu �lepli. Coraz to wybucha�y bunty przeciwko tym
okrutnym warunkom.
Jedno z pierwszych nowych pa�stw, kt�re w�wczas powsta�y, zosta�o
utworzone przez niewolnik�w, co zrzucili swe �a�cuchy. Nazwali to
pa�stwo Wolno�ci�, bowiem tego im najbardziej by�o brak, od kiedy
wyrwano ich z �ona Matki Afryki. Nie starczy�o wszystkich �o�nierzy
Bia�ego Cz�owieka, kt�rych pozbierano ze stanic, by rozgromi�
wyzwole�c�w. Mieszka�cy Wolno�ci powoli wykopali z�oto z g�r, wzbogacili
si� i wyruszyli, by wyzwoli� innych, w Po�udniowej Nowej Ziemi i w samej
Afryce...
Bunt nast�powa� za buntem. Matka Afryka powsta�a. Bia�ych ludzi by�o
za ma�o, a ich niewolnicze armie wkr�tce same si� zbuntowa�y i po��czy�y
si�y ze swymi bra�mi i siostrami przeciwko Bia�emu Cz�owiekowi.
Najpierw upad�y zubo�a�e dominia francuskie i hiszpa�skie, potem
bogatsze - w�oskie - i wreszcie brytyjskie. Na ko�cu wyzwolono kolonie,
kt�re by�y w�asno�ci� wielkich rodzin bankierskich z Niemiec. P�niej
gniew Matki Afryki zwr�ci� si� przeciwko tym Arabom i Egipcjanom, kt�rzy
pomagali bia�ym w ujarzmieniu czarnych.
Teraz ju� nie maj� �adnej w�adzy nad naszym kontynentem, a handel,
jaki z nimi prowadzimy, jest wy��cznie korzystny dla Afryki."
ASHINGO: Duch! Duch martwego kr�la!
RENEBE: Co? C� to za szale�stwo? Stra�e, na miejsca! O czym m�wisz,
cz�owieku?
ASHINGO: On przyszed�, przysi�gam; jego sk�ra ca�a w strz�pach, jego
m�zg jak czerwony kalafior, jego oczy - pustymi otworami!
RENEBE: C� to oznacza? Dajcie mi tu starego astrologa, szybko. Niech
powie, co oznacza pojawienie si� tej istoty!
(Okrzyki na zewn�trz. Wchodzi astrolog.)
ASTROLOG: Twoi ludzie obudzili mnie z wa�nego snu. Wasza kr�lewska
mo�� znajdowa� si� na podwy�szeniu i spogl�da� na podw�rzec pe�en jego
przyjaci� i rodziny. By�e�, kr�lu, ubrany w kr�lewsk� zbroj�, ca�� z
br�zu i �elaza. Dooko�a p�on�y ognie zwyci�stwa, a nigdzie nie by�o
s�ycha� ani g�osu sprzeciwu. Wsz�dzie panowa� pok�j i porz�dek.
RENEBE: Czy jest to zatem znak d�ugiego panowania?
ASTROLOG: Nie wiem, panie. To by� m � j sen.
Matka sta�a za nim, zagl�daj�c mu przez rami�.
Robert zerwa� si�, pr�buj�c schowa� zeszyt. Spad�y mu okulary.
- Co to jest? - Matka si�gn�a i wyci�gn�a mu zeszyt z r�k. - To...
dodatkowe zadanie do szko�y - powiedzia�. Podni�s� okulary.
- Wcale nie. - Popatrzy�a na ostatni� zapisan� stron�. - To
marnowanie papieru. Czy my�lisz, �e mamy pieni�dze na marnowanie?
- Nie, mamo. Prosz� ci�... - Wyci�gn�� r�k� po zeszyt.
- Najpierw sp�niasz si� do szko�y. P�niej za kar� odsiadujesz po
lekcjach. Marnujesz zeszyty szkolne. A teraz k � a m i e s z. - ja...
przepraszam. Ja...
- Co� pisa� w tym zeszycie?
- To sztuka teatralna, historyczna.
- I co masz z ni� zamiar zrobi�?
Robert spu�ci� oczy. - Zanios� j� do drukarni pana Freda, kt�ry j�
wyda. Chc�, �eby j� wystawili w O�rodku Kultury. Chc�, �eby j� kupowali
w ca�ym Nigrze.
Matka podesz�a do kominka, gdzie jej �elazka ch�odzi�y si� teraz,
odsuni�te od ognia.
- Co chcesz zrobi�!? - wrzasn�� ch�opiec.
Matka wzdrygn�a si�, zdumiona. Spojrza�a na zeszyt, potem z powrotem
na Roberta. Oczy jej si� zw�zi�y.
- Chcia�am wzi�� okulary. Robert zacz�� p�aka�.
Podesz�a do niego i otoczy�a go ramieniem. Pachnia�a targiem, par� i
cynamonem. Ukry� g�ow� w jej piersiach.
- B�dziesz ze mnie dumna, mamo. Przepraszam, �e wzi��em zeszyt, ale m
u s i a � e m napisa� t� sztuk�.
Odsun�a si� od niego. - Powinnam ci� zbi� a� do krwi za to, �e
zepsu�e� zeszyt. Za to b�dziesz mi pomaga� do ko�ca tygodnia. Nie masz
prawa usi��� przy tym zeszycie, dop�ki nie odrobisz pracy domowej.
Powiniene� wiedzie�, �e pan Fred nie opublikuje niczego, co napisa�
jaki� ucze�.
Odda�a mu zeszyt. - Schowaj to teraz. Potem id� na ganek i przynie�
mi t� bielizn� do cerowania. Ci�ko b�dziesz pracowa� na ten zeszyt, oj,
ci�ko.
Robert schwyci� zeszyt w ramiona, jakby trzyma� w nich sw� dusz�.
RENEBE: O, c� za m�ki, b�l i spustoszenie! Spadaj�ce gwiazdy i
wiatry wstrz�saj� podstawami samej nocy! Gdzie moje wojska, moja pot�ga?
Jaki� u�ytek z podatk�w i danin, je�li nie mog� kupi� za nie silnych
ludzi, kt�rzy by za mnie umarli?
(GLOS zza sceny): Nie ma nikogo. Wszyscy uciekli. RENEBE: St�j! Kto
idzie? (Dobywa miecza.)
MOTOFENE (wchodzi): Ten, kt�rego imi� zmrozi ci krew w �y�ach.
RENEBE: Syn zabitego kr�la!
MOTOFUKO: Tak, zabitego dla ciebie i ca�ego �wiata, ale �ywego dla
mnie i tak nienaruszonego jak ta gwiazda, wok� kt�rej obraca si�
skrzypi�ca o� ziemi.
(Za scen� krzyki i odg�os biegn�cych. )
S�yszysz teraz krzyki twoich bliskich i przyjaci�, takie same
krzyki, jakie ja s�ysza�em na jawie i w niespokojnym �nie przez te
czterna�cie lat. Pos�uchaj ich teraz.
RENEBE: Stra�e! Do mnie!
MOTOFENE: Do ciebie? Widzisz te gwiazdy b�yskaj�ce ku tobie stoj�cym
w przepysznym oknie pa�acu? To dalekie ognie - a przy ka�dym z nich
umiera jaki� tw�j przyjaciel, �ona, dziecko. Dla ciebie za� moi
znakomici kowale przygotowali wspania�� szat�. Ca�� z br�zu i �elaza,
jak przysta�o kr�lowi. I szat� t� b�dziesz mia� na sobie, kiedy poka��
ci podw�rzec pa�acowy wype�niony twoimi zmar�ymi krewnymi i
przyjaci�mi. B�dziesz mia� dobry widok, bo zawiesimy ci� wysoko, na
najlepszych linach. (Wchodz� �o�nierze Motofene.) Pochwy�cie go, ale nie
czy�cie mu krzywdy.. (Rozbrajaj� go. ) A teraz, m�j poprzedni kr�lu,
wychod� na zewn�trz. Cho� niebo pe�ne gwiazd, noc jest ch�odna. Nie
obawiaj si� zimnej stali czy br�zu; gdy tylko szata znajdzie si� na
tobie, moi �o�nierze ci j� podgrzej�. (Wychodz�. Kurtyna zapada.)
Robert min�� poj�kuj�cego bia�ego cz�owieka i ruszy� w d� ulicy, za
targ. Jego celem by�a drukarnia pana Freda w �r�dmie�ciu Onitsha. Szed�
szerok� ulic� Nowo-Targow�, uwa�aj�c, by nie wpa�� pod jeden z
ha�a�liwych tramwaj�w na par�, kt�re toczy�y si� po szynach w kierunku
centrum miasta.
Robert zobaczy� dwa ptaszki wau-wau siedz�ce na pojedynczym drucie
telegraficznym biegn�cym do stacji przeka�nikowej w mie�cie. Wedle
dawnych przes�d�w jeden ptaszek wau-wau to z�y znak, dwa to dobry, trzy
to niespodzianka.
- Pan Fred jest zaj�ty - powiedzia�a kobieta siedz�ca w redakcji
wydawanego przez pana Freda tygodnika Wulkan Onitsha. Wok� jej biurka
le�a�y stosy ksi��ek drukowanych do sprzeda�y w stoisku pana Freda; na
�cianie wisia�y nag��wki z Wulkana i wielka fotografia w�a�ciciela,
kt�ry wygl�da� surowo w swym od�wi�tnym garniturze, pod olbrzymim
zegarem, na kt�rego tarczy widnia�o wypisane po egipsku motto pana Freda:
CZAS TO PIENI�DZ.
Kalendarz na jej biurku, z wizerunkami nigerskich autor�w dla ka�dego
miesi�ca, otwarty by� na pa�dzierniku roku 1894. Na dole strony
znajdowa�a si� lista utwor�w autora z tego miesi�ca, wydanych przez pana
Freda.
- Chcia�bym zobaczy� si� z panem Fredem w sprawie mojej sztuki -
powiedzia� Robert.
- Twojej sztuki?
- Tak. To zajmuj�ca sztuka historyczna. Nazywa si� Zemsta Motofuki.
- Czy jest ona we w�a�ciwej formie?
- Zgodnie z najsurowszymi zasadami dramaturgii - odrzek� Robert.
- Chcia�abym j� zobaczy�. Robert zawaha� si�.
- Czy jest ona w maszynopisie? - zapyta�a kobieta. Po grzbiecie
Roberta przebieg� zimny dreszcz.
- Wszystkie sk�adane utwory musz� by� w maszynopisie, z podw�jnym
odst�pem i szerokimi marginesami - powiedzia�a. G�os uwi�z� Robertowi w
gardle. - Ale... ja j� napisa�em bardzo wyra�nie - wykrztusi� w ko�cu.
- Wiem, �e tak. Ale pan Fred czyta wszystko osobi�cie, jest bardzo
zaj�ty i wymaga maszynopis�w.
Minione trzy tygodnie zwali�y si� na g�ow� Roberta niczym mur z
niewypalanych cegie�.
- Mo�e gdybym porozmawia� z panem Fredem...
- To nic ci nie pomo�e, je�li sztuka nie jest przepisana na maszynie.
- Bardzo prosz�. Ja...
- Dobrze. Ale musisz tu zaczeka� do godziny pierwszej. Pan Fred
zatwierdza ostateczny kszta�t Wulkana i nie wolno mu przeszkadza�.
By�o dopiero wp� do jedenastej. - Zaczekam - odrzek� Robert.
W po�udnie kobieta wysz�a, a jej miejsce zaj�� m�ody cz�owiek w
kamizelce.
Wchodzili inni ludzie, kt�rych za�atwia� sam m�ody cz�owiek albo
odsy�a� ich do drugiego pokoju na prawo. Z lewa za� dobiega�y
szcz�kni�cia, turkotania, �omot i dzwonki. Robert wyobrazi� sobie
wielkie maszyny, pot�nych m�czyzn zmagaj�cych si� w pocie czo�a z
ko�ami z�batymi i trybami oraz stosy ksi��ek si�gaj�ce a� do sufitu.
Zacz�o si� popo�udnie i w drukarni zrobi�o si� znacznie ciszej.
Robert wsta�, przeci�gn�� si� i przeszed� jeszcze raz po poczekalni
czytaj�c nag��wki z gazet, kt�re ukaza�y si� pi��, dziesi��, pi�tna�cie
lat temu, nawet kiedy jeszcze go nie by�o na �wiecie.
Zazwyczaj by�y to opowie�ci o buntach, wojnach, powodziach i
panikach. Robert nie znalaz� tu wiadomo�ci o katastrofie tamy, w kt�rej
zgin�� jego ojciec; po��k�y wycinek z t� informacj� le�a� w domu,
mi�dzy stronicami koptyjskiej Biblii.
Na jednej ze �cian znajdowa� si� plakat reklamuj�cy raj dla w�dkarzy
nad jeziorem Po�udniowo-Saharyjskim; wzrok przyci�ga�y fotografie
pstr�g�w i z�baczy z�owionych przez mistrz�w w�dki.
O drugiej m�czyzna wsta� zza biurka i zasun�� �aluzje w oknach. -
B�dziesz musia� poczeka� na ojca na zewn�trz - powiedzia�. - Na dzi� ju�
zamykamy.
- Poczeka� na ojca?
- A co, nie jeste� synem Moletule?
- Nie. Przyszed�em zobaczy� si� z panem Fredem w sprawie mojej
sztuki. Ta pani...
- Ona mi nic nie m�wi�a. My�la�em, �e jeste� synem drukarza. M�wisz,
�e chcesz si� zobaczy� z panem Fredem w sprawie sztuki?
- Tak, ja...
- Czy jest ona w maszynopisie? - spyta� m�czyzna. Robert zacz�� p�aka�.
- Pan Fred przyjmie ci� teraz - powiedzia� m�ody m�czyzna wracaj�c
do pokoju i odbieraj�c sw� chusteczk� od ch�opca.
- Bardzo przepraszam - wyj�ka� Robert.
- M�wi�em panu Fredowi tylko tyle, �e przyszed�e� tu w sprawie swej
sztuki - rzek� m�czyzna otwieraj�c drzwi do drukarni. Nie by�o tu wcale
ogromnych maszyn, tylko kilka ma�ych, w ciemnym, pi�trowym
pomieszczeniu; poza tym kilka sto��w i kaset z o�owiem i gotowymi ju�
czcionkami. Wszystko by�o zakurzone i pachnia�o metalem i g�st� farb�
drukarsk�.
Nad jednym ze sto��w pochyla� si� niski m�czyzna w samej tylko
koszuli, czytaj�c d�ugi i w�ski pas papieru, podczas gdy w pobli�u
czeka� ch�opiec w wieku Roberta. Pan Fred napisa� co� na papierze i
ch�opiec zabra� go do drugiego pomieszczenia, gdzie kilku m�czyzn
pochyla�o si� w milczeniu nad sto�ami kasztami pe�nymi czcionek.
- S�ucham - powiedzia� pan Fred podnosz�c wzrok. - Przyszed�em do
pana w sprawie mojej sztuki.
- Twojej sztuki?
- Napisa�em sztuk� o kr�lu Motofuce. Chcia�bym, �eby par j� opublikowa�.
Pan Fred za�mia� si�. - No c�, b�dziemy musieli o tym porozmawia�.
Czy sztuka jest w maszynopisie?
Robertowi znowu zachcia�o si� p�aka�.
- Nie. Przykro mi, ale nie. Nie wiedzia�em...
- Nie przyjmujemy r�kopis�w do wydawania, chyba �e...
- Napisa�em j� bardzo starannie, prosz� pana. Gdybym wiedzia�, na
pewno postara�bym si� j� przepisa� na maszynie...
- Czy na r�kopisie jest twoje nazwisko oraz adres?
- Tylko nazwisko. Ja...
Pan Fred wyj�� zza ucha o��wek.
- Jaki jest tw�j numer domu?
Robert poda� mu adres i m�czyzna zapisa� go na ok�adce zeszytu.
- No wi�c, panie... Robercie Oinenke, przeczytam to, ale nie przed
przysz�ym czwartkiem. Przyjdziesz tu o dziesi�tej rano w sobot�
dziewi�tnastego po r�kopis i nasz� decyzj�.
- Ale...
- Co?
- Naprawd� bardzo lubi� ksi��ki, kt�re pan wydaje, prosz� pana.
Szczeg�lnie podoba�y mi si� Bicze Klio pana Oskara Oshwenke.
- Jak to mi�o spotka� zadowolonego klienta. Tamt� ksi��k� wydali�my
pi�� lat temu. Od tego czasu gusta si� zmieni�y. Wygl�da na to, �e
czytelnicy ju� s� zm�czeni ksi��kami historycznymi.
- I dlatego mam nadziej�, �e spodoba si� panu moja sztuka -
powiedzia� Robert.
- Zobaczymy si� za dwa tygodnie - odpar� pan Fred. Cisn�� zeszyt na
stos maszynopis�w le��cy na stole.
"W wyniku spu�cizny po Bia�ym Cz�owieku mamy dzi� w Afryce wiele
problem�w. Zniszczy� on wiele z tego, czego nie m�g� zabra� ze sob�.
Wiele region�w pozbawionych jest telegrafu; wiele mniejszych miast
dysponuje tylko prymitywnym sta�ym pr�dem elektrycznym. Trzeba du�o
zrobi� w dziedzinie zdrowia i o �wiaty sanitarnej - ale nie jest z nami
tak �le, jak z niekt�rymi spo�r�d najprymitywniejszych bia�ych
Europejczyk�w w ich spustoszonych wojn� krajach albo w nielicznych
enklawach plantacji i faktorii na Nowych Ziemiach.
To od ciebie zale�y, m�odzie�y dzisiejszej Afryki, czy nasze
przes�anie dobrej woli i dobrobytu dotrze do tych ludzi, kt�rych tak
teraz gn�bi historia, jak kiedy� gn�bili oni nas. �ycz� wam powodzenia."
Oskar Oshwenke
Onitsha, Niger, 1889
Robert odk�ada� wizyt� w stoisku pana Freda na targu tak d�ugo, jak
tylko wytrzyma�. Dzi� by� dzie� wydania jego ksi��ki. Zobaczy�, �e w
stoisku urz�duje ten sam uprzejmy m�ody sprzedawca. (Robert zwr�ci� mu
brakuj�ce dwa centy z dziesi�ciodolarowej zaliczki, jak� pan Fred
wyp�aci� jego matce dwa tygodnie temu. Matka jeszcze do dzi� nie mog�a w
to uwierzy�.)
- Witam pana autora! - powiedzia� sprzedawca. - Mam tu dla ciebie
trzy egzemplarze autorskie. Pan Fred �yczy ci powodzenia.
Sprzedawca ustawia� jego ksi��k� wraz z Dozorc� Zoo Johna-Johna
Motulli pod wielkim napisem: OSTATNIE NOWO�CI! Jego ksi��ka znajdzie si�
w sprzeda�y w ca�ym mie�cie. Popatrzy� na ok�adki tomik�w, kt�re trzyma�
w r�ku:
Robert Oinenke
TRAGICZNA �MIER� KR�LA MOTOFUKI
albo
JAK ZBRODNIA NIE POP�ACA
sztuka w trzech aktach
Nak�adem Wydawnictwa Pana Freda Olungene
Sprzeda�: Targ Miejski, stoisko nr 300
Redakcja Wulkanu Onitsha, ul. Nowo-Targowa 12
Cena - 10 nowych cent�w
W drodze do domu min�� r�g, na kt�rym grupka ch�opc�w wy�miewa�a si�
z bia�ego cz�owieka. M�czyzna by� pijany; dopiero co zwymiotowa� na
�cian� jednego ze sklep�w. Ch�opcy drwili z niego.
- Pozabijam. Pozabijam was wszystkich. �adnego wstydu mamrota�,
pr�buj�c wsta�.
Robertowi zabrzmia�y w uszach wyj�tki z Bicz�w Klio. Wszed� mi�dzy
ch�opc�w i da� bia�emu trzy nowe centy. M�czyzna spojrza� na� szarymi,
b��dnymi oczyma.
- Dzi�kuj�, paniczu - mrukn��, mocno zaciskaj�c d�o�.
Robert pobieg� do domu, by pokaza� swoje ksi��ki matce i s�siadom.