5532

Szczegóły
Tytuł 5532
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5532 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5532 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5532 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ROBERT SILVERBERG ZAMKNI�TY �WIAT "Przyszli�my na �wiat, by zespoli� si� z bli�nimi i z��czy� we wsp�lnocie z rodzajem ludzkim". Cyceron, De finibus, IV Dla Ejler Jackobsson "Ze wszystkich stworze� cz�owiek najmniej jest zdolny do �ycia w stadzie. Sp�dzony w stado jak trzoda, rych�o niszczeje. Oddech jednostki ludzkiej jest zab�jczy dla innych ludzi". Jan Jakub Rousseau, Emil I UCIECZKA Z UTOPII Druga trzydzie�ci. Kawa� czasu do �witu. Przystaj�c, przygl�da si� otaczaj�cym go ciemnym, plastykowym �cianom, o metalicznym wygl�dzie i cieple po�yskuj�cego spi�u. Mocna, solidnie zaprojektowana konstrukcja. W�owe sploty niewidocznych kabli wij�ce si� wewn�trz rdzenia instalacyjnego. I ten przeogromny, czuwaj�cy umys� - dzie�o r�k ludzkich, kt�ry jednak tak �atwo by�o przechytrzy�. Michael odnajduje terminal i identyfikuje si�. - Michael Statler, numer 70411. Prosz� o przepustk� wyj�cia. - Oczywi�cie, sir. Pa�ska przepustka. Z otworu wylatuje b�yszcz�ca b��kitna bransoleta. Michael wsuwa j� na przegub d�oni i zje�d�a na d� szyboci�giem. Poziom 580, Boston. 375, San Francisco. Parter: wszyscy wysiada�. Nad wyj�ciem zapala si� czerwone �wiat�o i luk otwiera si�. Ruszaj�c przed siebie, Michael wchodzi do s�abo o�wietlonego, d�ugiego i zimnego tunelu. Drzwi, przez kt�re przeszed�, zamykaj� si� za nim, by nie dopu�ci� do zanieczyszczenia. Chwila oczekiwania... Drugie drzwi, skrzypi�c troch�, staj� otworem. Michael nie widzi przed sob� nic pr�cz ciemno�ci; mimo to przekracza pr�g i natrafia na schodki: siedem... osiem stopni. Schodz�c w d�, niespodziewanie potyka si� na ostatnim z nich. Wstrz�s upadku. Dalej ju� tylko ziemia, dziwnie g�bczasta ust�pliwa. Ziemia. Gleba. Piach. Jest na zewn�trz. Wyszed�... I Wstaje kolejny szcz�liwy dzie� 2381 roku. Poranne s�o�ce zaw�drowa�o ju� na wysoko�� pi��dziesi�ciu najwy�szych pi�ter Monady Miejskiej 116. Nied�ugo ca�a wschodnia �ciana budowli zal�ni blaskiem niczym g�ad� morza o �wicie. Okno Charlesa Matterna, uaktywnione pierwszymi fotonami brzasku, odmatawia si�. M�czyzna otwiera oczy. Szcz�� bo�e, m�wi w my�lach. Jego �ona ziewa i przeci�ga si� leniwie. Czw�rka dzieci, kt�re nie �pi� ju� od paru godzin, mo�e wreszcie oficjalnie rozpocz�� dzie�. Wstaj� i ze �piewem paraduj� dooko�a sypialni. Szcz�� bo�e, szcz�� bo�e, szcz�� bo�e! Szcz�� bo�e ka�demu z nas! Szcz�� Tacie, szcz�� Mamie i dzieciom! Na �wiecie ca�ym - szcz�� du�ym i ma�ymi P�odno�ci� obdarz nasi Sko�czywszy, p�dz� do platformy sypialnej rodzic�w. Mattern podnosi si�, aby je u�ciska�. O�mioletnia Indra, siedmioletni Sandor, pi�cioletni Marx i trzyletnia Cleo. Ma�a liczebno�� jego stadka jest powodem ukrywanego wstydu Matterna. Czy o m�czy�nie z zaledwie czw�rk� pociech mo�na powiedzie�, �e naprawd� kocha �ycie? Niestety, �ono Principessy nie wydaje ju� owoc�w. Medycy orzekli, �e nie b�dzie mie� wi�cej dzieci. Bezp�odna dwudziestosiedmiolatka. Mattern zastanawia si�, czy nie powinien wzi�� drugiej kobiety. Tak bardzo chcia�by zn�w us�ysze� kwilenie noworodka. Cz�owiek musi przecie� spe�nia� powinno�� wobec boga. - Tatku, Siegmund jeszcze tu jest - oznajmia Sandor. Ch�opiec pokazuje palcem. Rzeczywi�cie: na platformie sypialnej po stronie Principessy, skulony naprzeciw peda�u pneumatycznego, �pi czternastoletni Siegmund Kluver. Korzystaj�c z przywileju wsp�lnoty, ch�opak odwiedzi� mieszkalni� Mattern�w par� godzin po p�nocy. Wiadomo by�o zawsze, �e Siegmund lubi starsze kobiety, ale w ci�gu kilku ostatnich miesi�cy jego upodobanie przesz�o, zdaje si�, w trwa�y zwyczaj. M�odzian ziewa: przeszed� dzisiejszej nocy niez�y trening. Mattern tr�ca go �okciem. - Siegmund? Siegmund, pora wstawa�! Nocny go�� otwiera oczy i u�miecha si� do gospodarza. Po chwili siada, si�gaj�c po ubranie. Nie da si� ukry�, jest ca�kiem przystojny. Mieszka na 787 pi�trze i ma ju� jedno dziecko; drugie jest w�a�nie w drodze. - Przepraszam, zaspa�em - m�wi. - To przez to, �e Principessa potrafi naprawd� zm�czy�. Prawdziwa dzikuska! - Owszem, nie brakuje jej temperamentu - przyznaje Mattern. Je�li prawd� jest to, co s�ysza�, to Mamelon, �onie Siegmunda - r�wnie�. Planuje spr�bowa� jej, gdy b�dzie troch� starsza. Mo�e ju� przysz�ej wiosny. Siegmund wk�ada g�ow� pod sp�ukiwacz molekularny. Teraz i Principessa wstaje. Kiwn�wszy lekko m�owi, naciska peda�. Powietrze szybko uchodzi z platformy. Kobieta zaczyna programowa� �niadanie. Wyci�gaj�c blad�, prawie przezroczyst� r�czk�, Indra w��cza ekran. �ciana wybucha �wiat�em i kolorami. - Dzie� dobry - m�wi kordialny g�os. - Je�li kto� jest ciekaw, temperatura na zewn�trz wynosi 28 stopni. W dniu dzisiejszym Monada 116 liczy ju� 881 115 mieszka�c�w; o 102 wi�cej ni� wczoraj, 14 187 wi�cej ni� w pierwszym dniu roku. Szcz�� bo�e, zwalniamy tempo! Naszym s�siadom z Monady 117 przyby�o od wczoraj 131, w tym czworaczki, kt�re powi�a pani Hula Jabotinsky. Szcz�liwa osiemnastoletnia mama ma teraz jedena�cioro. Prawdziwa s�u�ka bo�a, prawda? Mamy sz�st� dwadzie�cia. Dok�adnie za czterdzie�ci minut do naszego miastowca przyb�dzie dostojny go��, socjokomputator z Piek�a, Nicanor Gortman, kt�rego �atwo rozpoznacie po charakterystycznym, karmazynowo-ultrafioletowym stroju. Doktor Gortman b�dzie go�ciem Charlesa Matterna z 799 pi�tra. Oczywi�cie wszyscy przyjmiemy go z tak� sam� b�ogos�awienno�ci�, jak� okazujemy sobie nawzajem. Szcz�� bo�e Nicanorowi Gortmanowi! Czas na wiadomo�ci z ni�szych poziom�w miastowca... - Dzieci, s�ysza�y�cie? - odzywa si� Principessa. - B�dziemy mie� go�cia i macie zachowywa� si� b�ogos�awiennie. Teraz chod�cie je��. Po umyciu si�, ubraniu i zjedzeniu �niadania Charles Mattern jedzie na znajduj�ce si� na tysi�cznym pi�trze l�dowisko, aby powita� Nicanora Gortmana. W drodze na dach budowli mija poziomy, na kt�rych mieszkaj� rodziny jego rodze�stwa. Ma trzy siostry i tylu� braci. Czworo z nich jest od niego m�odszych, dwoje - starszych. Wszystkim dobrze si� powodzi. Z jednym, niemi�ym wyj�tkiem. Jeden z braci umar� m�odo. Jeffrey... Mattern rzadko go wspomina. Przeje�d�a ju� przez kondygnacje Louisville - o�rodek w�adzy miastowca. Jeszcze chwila i spotka si� z przybyszem. Gortman odwiedzi� ju� kraje tropikalne. Teraz ma zwizytowa� typow� monad� miejsk� strefy umiarkowanej. Mattern czuje si� zaszczycony, �e wyznaczono go oficjalnym gospodarzem spotkania. Wychodzi na l�dowisko po�o�one na samym skraju Miastowca 116. Pole si�owe odgradza go od ch�oszcz�cych t� niebosi�n� wie�� wiatr�w. Po lewej stronie wida� pogr��on� jeszcze w mroku zachodni� �cian� Monady miejskiej 115. Z prawej - po�yskuje wschodnia g�ad� okien Monady 117. Szcz�� bo�e Huli Jabotinsky i jej jedenastu pociechom, my�li Mattern. Omiata wzrokiem inne miastowce stoj�ce w si�gaj�cym po horyzont rz�dzie. Wysokie na trzy kilometry wie�e z superwytrzyma�ego betonu z pi�knymi, strzelistymi zako�czeniami. Przejmuj�cy widok. Szcz�� bo�e, powtarza w my�li Mattern. Po trzykro� szcz�� bo�e! Do jego uszu dolatuje weso�y jazgot wirnik�w. Szybkolot opada na p�yt� l�dowiska. Ze �rodka wynurza si� wysoki, postawny m�czyzna w jaskrawym ubraniu. Nie ma �adnych w�tpliwo�ci, �e to podr�uj�cy a� z Piek�a socjokomputator. - Nicanor Gortman, prawda? - pyta Mattern. - Szcz�� bo�e. Czy mam przyjemno�� z Charlesem Matternem? - Szcz�� bo�e. We w�asnej osobie. Chod�my. Piek�o jest jednym z jedenastu miast na Wenus - planecie, kt�r� ludzko�� przekszta�ci�a, dostosowuj�c do w�asnych potrzeb. Gortman nigdy dot�d nie by� na Ziemi. Wys�awia si� powoli i flegmatycznie, a w jego g�osie nie mo�na wychwyci� �adnego rytmu. Modulacj� mowy przywodzi Matternowi na my�l manier�, z jak� m�wi� mieszka�cy Miastowca 84, kt�ry zwiedzi� kiedy� podczas s�u�bowej podr�y. Czyta� prace Gortmana: solidny, dobrze uargumentowany materia�. - Bardzo podoba mi si� pa�ska "Dynamika etyki �owieckiej" - m�wi do go�cia w szyboci�gu. - Interesuj�ca. Naprawd� znakomita. - Naprawd�? - pyta wyra�nie pochlebiony Gortman. - Oczywi�cie. Staram si� czyta� na bie��co co ciekawsze wenusja�skie pisma. To takie fascynuj�ce poznawa� obce zwyczaje. Na przyk�ad polowanie na dzikie zwierz�ta. - Na Ziemi ich nie ma, prawda? - Szcz�� bo�e, nie - odpowiada Mattern. - Nie dopu�ciliby�my do tego! Mimo to z prawdziw� pasj� poznaj� r�ne style �ycia. - Wi�c lektura moich artyku��w jest dla pana jak�� form� ucieczki? Mattern rzuca go�ciowi zdziwione spojrzenie. - Nie bardzo rozumiem. - Literatura eskapistyczna. To, co czytacie, aby �ycie na Ziemi uczyni� bardziej zno�nym. - Ale� nie. Zapewniani, �e �yje nam si� tu ca�kiem dobrze. Nie musimy szuka� ucieczki w literaturze. Periodyki z zewn�trznego �wiata przegl�dam dla rozrywki, po cz�ci r�wnie� dlatego, �eby pozna� inne punkty widzenia. Sam pan wie, jakie to przydatne w naszej pracy. Doje�d�aj� na 799 pi�tro. - Najpierw chcia�bym pokaza� panu moj� mieszkalni� -odzywa si� Mattern, wysiadaj�c z szyboci�gu. - Jeste�my w Szanghaju - pokazuje r�k�. - Tak� nazw� dali�my blokowi czterdziestu pi�ter, od 761 do 800. Ja mieszkam na przedostatnim; u nas jest to oznak� zawodowego statusu. W ca�ej Monadzie 116 mamy dwadzie�cia pi�� takich miast. Najni�ej le�y Reykjavik, najwy�sze poziomy tworz� Louisville. - Sk�d si� bior� te wszystkie nazwy? - Wybieraj� je sami mieszka�cy. Szanghaj, na przyk�ad, by� kiedy� Kalkut� - tamta nazwa bardziej mi si� podoba�a -ale w siedemdziesi�tym pi�tym grupka malkontent�w z 778 pi�tra przeg�osowa�a w referendum zmian�. - My�la�em, �e w miastowcach nie ma malkontent�w - dziwi si� Gortman. Mattern u�miecha si�. . - W tradycyjnym rozumieniu tego s�owa to szczera prawda. Pozwalamy jednak na istnienie pewnych drobnych antagonizm�w. Bez nich cz�owiek nie by�by w pe�ni sob�, nieprawda�? Nawet tutaj. Id� wschodnim korytarzem w stron� domu Matterna. Jest ju� dziesi�� po si�dmej; ze wszystkich mieszkalni po troje, po czworo wysypuj� si� dzieci, p�dz�c do szko�y. Mattern macha im r�k�. Biegn� ze �piewem. - Na tym pi�trze na jedn� rodzin� przypada statystycznie 6,2 dziecka. Musz� przyzna�, �e to najni�sza �rednia w ca�ej monadzie. Ludzie o wysokim statusie spo�ecznym nie s� chyba najlepszymi reproduktorami. O ile dobrze pami�tam, na 117 pi�trze, w Pradze, �rednia wynosi 9,9 na rodzin�. Rezultat godny pozazdroszczenia - obja�nia Mattern. - Pan to m�wi powa�nie? - pyta Gortman. - Jak najbardziej - odpowiada Mattern, lekko rozdra�niony. - Lubimy dzieci i popieramy rozmna�anie. Przecie� przed podj�ciem tej podr�y musia� pan... - Tak, oczywi�cie - przytakuje pospiesznie Gortman. - Rzecz jasna zapozna�em si� w og�lnym zarysie z wasz� dynamik� kulturow�. By�em tylko ciekawy, czy mo�e pa�ski prywatny pogl�d... - Odbiega od normy? Insynuuje pan, �e b�d�c obiektywny jako uczony, m�g�bym posun�� si�, cho�by w najmniejszym stopniu, do dezaprobowania w�asnego wzorca kulturowego? A mo�e wyra�a pan w ten spos�b w�asn� dezaprobat�? - Przepraszam, je�li odni�s� pan takie wra�enie. Prosz� nie s�dzi�, �e jestem nastawiony negatywnie do waszego modelu spo�ecznego; po prostu ten �wiat to dla mnie co� ca�kiem nowego. Szcz�� bo�e, nie k���my si�, Charles. - Szcz�� bo�e, Nicanor. Nie chcia�em wyda� si� dra�liwy. Wymieniaj� u�miechy. Mattern jest za�enowany, �e okaza� taki brak opanowania. - Ilu ludzi mieszka na 799 pi�trze? - wskrzesza rozmow� Gortman. - Ostatnia liczba, jak� s�ysza�em, to 805. - A w ca�ym Szanghaju? - Oko�o 33 tysi�cy. - Wobec tego ile �yje w ca�ej Monadzie 116? - 881 tysi�cy. - W tej konstelacji miejskiej stoi pi��dziesi�t miastowc�w, prawda? - Owszem. - W sumie jakie� 40 milion�w mieszka�c�w - ci�gnie Gortman. -Troch� wi�cej ni� ca�a ludno�� Wenus. Nie�le! - A to wcale nie najwi�ksza konstelacja! - G�os Matterna pobrzmiewa dum�. - Naprawd� du�e s� Sansan i Boshwash, a w Europie tak�e Berpar, Wienbud i jeszcze jakie� dwie. Wed�ug najnowszych projekt�w ci�gle b�d� powstawa� nowe skupiska! - W takim razie na ca�ej planecie �yje...? - 75 miliard�w! - wykrzykuje Mattern. - Szcz�� bo�e! Nigdy nie by�o tak jak teraz! Ani jeden cz�owiek nie chodzi g�odny! Wszyscy jeste�my szcz�liwi! Zosta�o jeszcze mn�stwo otwartej przestrzeni! B�g nam pob�ogos�awi�, Nicanor. Zatrzymuje si� przy drzwiach z numerem 79 915. - Witaj w moim domu, drogi go�ciu. Co moje, to i twoje. Wchodz� do �rodka. Mieszkalnia Mattern�w nale�y do obszernych. Prawie dziewi��dziesi�t metr�w kwadratowych powierzchni. Dmuchana platforma sypialna, chowane ��ka dzieci i meble, kt�re �atwo przesun��, je�li potrzeba wi�cej miejsca do zabawy. Faktycznie wi�kszo�� pomieszczenia �wieci pustkami. Ekran i terminal danych zajmuj� tyle dwuwymiarowej przestrzeni �ciany, ile w minionej epoce przeznaczano na trzymanie p�katych telewizor�w, rega��w z segregatorami i najprzer�niejszych innych zabieraj�cych miejsce grat�w. Przestronna i przewiewna mieszkalnia, w sam raz dla zaledwie sze�cioosobowej rodziny. Dzieci nie wysz�y jeszcze do szko�y; Principessa zatrzyma�a je, aby przywita�y si� z go�ciem - dlatego troch� dokazuj�. Kiedy wchodzi ich tata, Sandor i Indra w�a�nie wyrywaj� sobie ulubion� zabawk�: fantazjomat. Mattern staje zdumiony. Konflikt w domu? Rodze�stwo ok�ada si� bezg�o�nie, tak, �eby mama nie zauwa�y�a. Sandor kopie Indr� w gole�. Dziewczynka, krzywi�c si� z b�lu, drapie brata paznokciami w policzek. - Szcz�� bo�e - rzuca ostro Mattern. - Kto� tu chce chyba sko�czy� w zsuwni. Dzieci ci�ko sapi�. Zabawka spada na pod�og�. Oboje staj� wyczekuj�co. Zaj�ta przy najm�odszej latoro�li Principessa podnosi wzrok, odgarniaj�c sprzed oczu kosmyk ciemnych w�os�w; nawet nie s�ysza�a, kiedy m�� wr�ci�. - Konflikt sterylizuje - poucza Mattern. - Przepro�cie si� nawzajem. Rodze�stwo ca�uje si� i u�miecha do siebie. Indra potulnie schyla si� po zabawk�, aby poda� j� ojcu. Mattern wr�cza fantazjomat m�odszemu synkowi, Marxowi. Teraz wszyscy ju� patrz� na go�cia. Pan domu zwraca si� ponownie do Gortmana: - Co moje, to i twoje, przyjacielu. P�niej przedstawia przybyszowi ca�� rodzin�. Scena k��tni odebra�a mu troch� pewno�ci siebie, ale widok Gortmana, wyjmuj�cego cztery niedu�e pude�ka i rozdaj�cego je dzieciom, przywraca mu pogod� ducha. Zabawki. B�ogos�awienny gest. Pokazuje go�ciowi pozbawion� teraz powietrza platform� sypialn�. - Na tym sypiamy - t�umaczy. - Miejsca wystarcza dla trojga. Myjemy si� pod sp�ukiwaczem, o tu. Woli pan by� sam przy wydalaniu? - Tak, je�li mo�na. - Ten przycisk w��cza ekran przes�aniaj�cy. W tym miejscu wydalamy odchody: mocz tu, a ka� tam. Rozumie pan, wszystko jest potem uzdatniane. My z miastowc�w jeste�my gospodarnym ludkiem. - Nie w�tpi� - przytakuje Gortman. - Czy chcia�by pan, by�my i my w��czali ekran, kiedy wydalamy? - pyta Principessa. - Wiem, �e w niekt�rych zewn�trznych �wiatach tak robi�. - Nie chcia�bym wam nic narzuca� - odpowiada Wenusjanin. - Nasza kultura pozby�a si� balastu prywatno�ci - m�wi z u�miechem Mattern - ale wci�ni�cie guzika nie sprawi nikomu �adnego k�opotu, je�eli tylko... - urywa nagle. Nowy, przykry domys�: - Mam nadziej�, �e nago�� nie jest na Wenus tabu. Rozumie pan, mamy tylko jedno, wsp�lne pomieszczenie i... - Potrafi� si� dostosowa� - oznajmia z naciskiem Gortman. - Wykszta�cony socjokomputator z za�o�enia jest kulturowym relatywist�! - Oczywi�cie - potakuje Mattern, �miej�c si� nerwowo. Principessa przeprasza, �e nie b�dzie dalej uczestniczy� w rozmowie: musi wyekspediowa� �ciskaj�ce w r�kach nowe zabawki pociechy do szko�y. - Pan wybaczy, je�eli m�wi� o rzeczach oczywistych - zaczyna zn�w Mattern - ale musz� poruszy� spraw� przywilej�w seksualnych. B�dziemy spa� na platformie we troje. Zar�wno moja �ona jak i ja jeste�my do pa�skiej dyspozycji. U nas w miastowcu odm�wienie jakiejkolwiek racjonalnej pro�bie, je�li tylko nikogo to nie krzywdzi, jest czym� niestosownym. W spo�ecze�stwie takim jak nasze, gdzie nawet najb�ahsze tarcia mog�yby w niebezpieczny spos�b zak��ci� �ad i porz�dek, zapobieganie frustracji jest naczeln� zasad�. Zna pan nasz zwyczaj lunatykowania? - Obawiam si�, �e nie. - W Monadzie 116 nigdy nie zamykamy drzwi na klucz. Nie mamy �adnej prywatnej w�asno�ci, kt�r� trzeba by chroni�, a my wszyscy jeste�my spo�ecznie przystosowani. Przyj�te jest odwiedza� noc� inne mieszkalnie. Tym sposobem ci�gle wymieniamy si� partnerami. Zazwyczaj lunatykuj� m�czy�ni, a kobiety czekaj� w swoich domach, ale bywa te� inaczej. Wszyscy doro�li cz�onkowie naszej spo�eczno�ci s� zawsze dla siebie dost�pni. - Interesuj�ce - m�wi Gortman. - Mo�na by si� spodziewa�, �e w spo�ecze�stwie z�o�onym z tylu ludzi �yj�cych w bezpo�redniej blisko�ci wykszta�ci si� raczej nadmierny szacunek dla prywatno�ci ni� model spo�ecznej swobody. - Na pocz�tku mieli�my wiele problem�w zwi�zanych z prywatno�ci�. Na szcz�cie pozbyli�my si� ich! Jak ju� m�wi�em, nasz cel to zapobieganie frustracji, inaczej dosz�oby do powstawania szkodliwych napi��. A prywatno�� jest jednym z g��wnych �r�de� frustracji. - To znaczy, �e mo�na przekroczy� pr�g dowolnej mieszkalni w ca�ym tym kolosie i przespa� si� z...? - Nie w ca�ej monadzie - przerywa mu Mattern. - Tylko w Szanghaju. Lunatykowanie poza granicami rodzinnego miasta jest �le widziane. - Chichocze. - Jak pan widzi, zostawili�my sobie par� ma�ych zakaz�w, �eby wolno�� nam nie zbrzyd�a. Gortman przenosi wzrok na Principess�. �ona Matterna ma na sobie tylko przepask� biodrow� i metalicznej barwy staniczek, zakrywaj�cy lew� pier�. Szczup�a, ale kszta�tna; chocia� dni p�odno�ci ma ju� za sob�, nie straci�a nic ze zmys�owej aury m�odej kobieco�ci. Mimo wszystko Mattern jest dumny z takiej �ony. - Jest pan got�w na zwiedzanie budowli? - pyta go�cia. M�czy�ni id� do drzwi. Na odchodnym Gortman z galanteri� k�ania si� Principessie. Ju� w korytarzu m�wi do Matterna: - Jak widz�, liczebno�� pa�skiej rodziny mie�ci si� poni�ej �redniej. Piekielnie nieuprzejma uwaga! Matternowi udaje si� jednak pozosta� wyrozumia�ym wobec faux pas przybysza. Odpowiada spokojnie: - Mieliby�my wi�cej dzieci, ale moja �ona sta�a si� bezp�odna po zabiegu chirurgicznym. To dla nas wielka tragedia. - Zawsze tak wysoko cenili�cie du�� rodzin�? - Cenimy samo �ycie. Dawa� pocz�tek nowemu istnieniu jest najwi�ksz� zas�ug�, a przeszkadzanie w narodzinach �ycia to najczarniejszy grzech. Wszyscy kochamy nasz ludny, ruchliwy �wiat. Czy dla pana �ycie tutaj wydaje si� nie do zniesienia? Czy wygl�damy na nieszcz�liwych? - Robicie wra�enie zdumiewaj�co dobrze przystosowanych - m�wi Gortman. - Zak�adaj�c, �e... - urywa. - Niech pan doko�czy. - Zak�adaj�c, �e rzeczywi�cie wszyscy my�licie tak samo. I �e naprawd� sp�dzacie ca�e �ycie wewn�trz jednej gigantycznej wie�y. Bo nigdy nie opuszczacie monady, prawda? - Wi�kszo�� z nas nigdy - potwierdza Mattern. - Ja, oczywi�cie, podr�uj� - socjokomputator potrzebuje perspektywy, ale Principessa opr�cz wycieczki szkolnej nigdy nie by�a poni�ej 350 pi�tra. Po co zreszt� mia�aby to robi�? Ca�y sekret naszej harmonii polega na stworzeniu oddzielnych pi�cio-, sze�ciopi�trowych wiosek w obr�bie czterdziestopi�trowych miast, na kt�re dzielimy licz�cy tysi�c pi�ter miastowiec. Nie odczuwamy �cisku ani przeludnienia. Znamy naszych s�siad�w i mamy wielu bliskich znajomych. Jeste�my wobec siebie mili, serdeczni i lojalni. - I wszyscy s� zawsze szcz�liwi? - Prawie wszyscy. - Co to za wyj�tki? - Nazywamy ich nonszalantami - wyja�nia Mattern. - Staramy si� minimalizowa� napi�cia, mog�ce powsta� w naszym �rodowisku. Jak pan widzi, niczego sobie nie odmawiamy i zawsze zaspokajamy racjonalne potrzeby. Czasem jednak pojawiaj� si� osobnicy, kt�rzy ni st�d, ni zow�d wypowiadaj� pos�usze�stwo naszym zasadom. Wichrz�, odmawiaj� innym - buntuj� si�. To dosy� smutne. - Co robicie z nonszalantami? - Rzecz jasna, pozbywamy si� ich - odpowiada Mattern, gdy ponownie wsiadaj� do szyboci�gu, i u�miecha si�. Mattern ma oprowadzi� Gortmana po ca�ej monadzie; taka wycieczka zajmie na pewno kilka dni. Troch� si� boi, �e jego znajomo�� niekt�rych partii miastowca mo�e okaza� si� zbyt s�aba, ale postara si� sprosta� zadaniu najlepiej, jak potrafi. - Miastowce - opowiada - buduje si� z supertwardego betonu. Przez �rodek budowli biegnie centralny rdze� instalacyjny o �rednicy dwustu metr�w. Wed�ug pierwszych projekt�w na ka�dym pi�trze mia�o �y� pi��dziesi�t rodzin, ale obecnie utrzymujemy �redni� oko�o 120, a stare mieszkania zosta�y podzielone na jednopokojowe mieszkalnie. Jeste�my ca�kowicie samowystarczalni; mamy w�asne szko�y, szpitale, obiekty sportowe, ko�cio�y i teatry. - A �ywno��? - Oczywi�cie nie wytwarzamy jej sami. Zawarli�my umowy z osiedlami rolniczymi. Jak pan zapewne wie, prawie dziewi��dziesi�t procent powierzchni naszego kontynentu przeznaczono pod produkcj� �ywno�ci; poza tym istniej� jeszcze farmy morskie. Och, jak tylko przestali�my marnowa� powierzchni� planety, rozrastaj�c si� horyzontalnie na �yznej ziemi, mamy �ywno�ci w br�d. - Czy w ten spos�b jednak nie zdali�cie si� na �ask� osiedli produkcyjnych? - A czy kiedykolwiek mieszka�cy miast byli niezale�ni od farmer�w? - odpowiada pytaniem Mattern. - Odnosz� wra�enie, �e widzi pan �ycie na Ziemi w kategorii k��w i pazur�w. W rzeczywisto�ci wszystkie sk�adniki ekologii naszego �wiata zaz�biaj� si� w uporz�dkowany spos�b. Rolnicy te� nas potrzebuj�, jeste�my dla nich jedynym dost�pnym rynkiem zbytu i jedynym �r�d�em artyku��w przemys�owych. My z kolei potrzebujemy ich - wy��cznych dostawc�w naszego po�ywienia. Jeste�my sobie nawzajem niezb�dni, zgodzi si� pan? Ten system dzia�a. Dzi�ki niemu mogliby�my zapewni� byt jeszcze wielu miliardom ludzi i, szcz�� bo�e, pewnego dnia tak b�dzie. Sun�c w d� blisko �rodka budowli, szyboci�g dociera do ostatniej platformy, na samo dno miastowca. Mattern czuje nad g�ow� przygniataj�cy ogrom monady. Intensywno�� tego pod�wiadomie przykrego doznania napawa go zdziwieniem, ale stara si� nie okazywa� po sobie tego irracjonalnego niepokoju. - Fundamenty konstrukcji si�gaj� czterysta metr�w w g��b ziemi - obja�nia. - Jeste�my na najni�szym poziomie, w miejscu, gdzie wytwarzamy energi�. Przechodz� pomostem komunikacyjnym i zagl�daj� do olbrzymiej, wysokiej na czterdzie�ci metr�w si�owni, w kt�rej wiruj� l�ni�ce zielone turbiny. - Wi�kszo�� energii uzyskujemy ze spalania sprasowanych odpad�w sta�ych - m�wi dalej Mattern. - Palimy wszystko, co nie daje si� przetworzy�, a organiczne resztki sprzedajemy jako naw�z. Tu mamy generatory pomocnicze, nap�dzane skumulowanym ciep�em ludzkich cia�. - To w�a�nie mnie ciekawi�o - odzywa si� Gortman p�g�osem - jak radzicie sobie z ciep�em. Mattern ci�gnie weso�o: - No, oczywi�cie: 800 tysi�cy ludzi �yj�cych w zamkni�tej przestrzeni produkuje ogromn� ilo�� energii cieplnej. Cz�� od razu wydalaj� z monady �ebra ch�odz�ce, rozmieszczone na ca�ej powierzchni zewn�trznej. Reszt� kieruje si� rurami tutaj i wykorzystuje do nap�dzania generator�w. Zim�, rzecz jasna, ciep�o jest r�wnomiernie rozprowadzane po ca�ej budowli, �eby utrzyma� sta�� temperatur�. Nadwy�ka s�u�y do oczyszczania wody i tym podobnych rzeczy. Przez chwil� przygl�daj� si� instalacji elektrycznej. P�niej Mattern prowadzi go�cia do regenerowni, kt�r� w�a�nie zwiedza kilkusetosobowa grupa uczni�w i uczennic. Socjokomputatorzy w milczeniu do��czaj� do wycieczki. - Patrzcie, t�dy sp�ywa mocz - t�umaczy nauczycielka, pokazuj�c plastykowe rury- giganty - kt�ry potem przechodzi przez odpowietrzacz i podlega destylacji. A st�d odprowadza si� ju� czyst� wod�. Chod�cie za mn�... Ze schematu systemu wiecie ju�, jak uzyskujemy chemikalia, kt�re p�niej sprzedajemy osiedlom rolniczym... Socjokomputatorzy zwiedzaj� fabryk� sztucznego nawozu, gdzie odbywa si� przemiana fekali�w. Gortman zadaje r�ne pytania; sprawia wra�enie bardzo zaciekawionego. Mattern jest w �wietnym nastroju: czy mo�e by� co� bardziej interesuj�cego ni� zasady funkcjonowania miastowca? Pocz�tkowo obawia� si�, �e przybywaj�cemu ze �wiata, gdzie mieszka si� w osobnych domach i porusza na wolnym powietrzu, Wenusjaninowi model �ycia w monadach m�g�by wyda� si� odpychaj�cy i szkaradny. M�czy�ni kontynuuj� w�dr�wk�. Mattern opowiada o wentylacji, systemie szyboci�g�w i innych urz�dzeniach miastowca. - Naprawd� genialne - zachwyca si� Gortman. - Nie umia�em sobie nawet wyobrazi�, jakim cudem 75 miliard�w ludzi mo�e w og�le przetrwa� na jednej ma�ej planetce, a wy... wy zmienili�cie j� w... - Utopi�? - podpowiada Mattern. - Tak, to w�a�nie chcia�em powiedzie� - przyznaje Gortman. Mattern nie jest ekspertem od produkcji energii czy utylizacji odpad�w. Ca�a jego wiedza na ten temat bierze si� wy��cznie z osobistej, prywatnej fascynacji szczeg�ami funkcjonowania monady. Przedmiotem jego zawodowych zainteresowa� jest socjokomputacja; dlatego to w�a�nie jego poproszono, aby wyja�ni� go�ciowi spo�eczn� struktur� gigantycznej wie�y. Wracaj� szyboci�giem na g�r�, na poziomy mieszkalne. - To jest Reykjavik - informuje Mattern - zamieszka�y g��wnie przez konserwator�w. Chocia� nie propagujemy podzia�u na klasy, musi pan wiedzie�, �e w ka�dym mie�cie dominuje jedna grupa ludno�ci: in�ynierowie, naukowcy, arty�ci. Szanghaj, na przyk�ad, zamieszkuj� w wi�kszo�ci uczeni. Reprezentanci tego samego zawodu stanowi� swoisty klan. Przechodz� przez hali przy wej�ciu na kondygnacj�. Mattern czuje si� nieswojo na takim niskim pi�trze; m�wi bez przerwy, chc�c pokry� zdenerwowanie. Opowiada, jak to w ka�dym mie�cie rozwin�� si� charakterystyczny dla niego dialekt, moda i folklor, a tak�e powsta� specyficzny typ bohatera. - Czy mieszka�cy r�nych miast cz�sto stykaj� si� ze sob�? - pyta Gortman. - Staramy si� zach�ca� do takich spotka�, na przyk�ad przez sport, wymian� student�w czy regularne wieczorki mi�dzypi�trowe. Rozumie si� - wszystko w rozs�dnych granicach. Nie chcemy, �eby mieszka�cy poziom�w robotniczych zbytnio integrowali si� z uczonymi. I jedni, i drudzy tylko by na tym stracili. Namawiamy natomiast do o�ywionych kontakt�w mi�dzy miastami o por�wnywalnym poziomie umys�owym. Uwa�amy, �e to zdrowe dla spo�ecze�stwa. - Wydaje si�, �e propagowanie lunatykowania na skal� mi�dzymiastow� by�oby lepsz� metod� zacie�niania spo�ecznych wi�zi. Mattern krzywi si� z dezaprobat�. - Je�li o to chodzi, wolimy trzyma� si� wewn�trz w�asnych grup. Przygodne kontakty seksualne z mieszka�cami innych miast s� oznak� chwiejno�ci charakteru. - Rozumiem. Wchodz� do przestronnej sali. - Jeste�my w dormitoriurn nowo�e�c�w - odzywa si� Mattern. - Pomieszczenia takie s� rozmieszczone co pi��, sze�� pi�ter. Mieszkaj� w nich nastoletnie pary, kt�re opu�ci�y dom rodzinny, by zosta� ma��e�stwami. Kiedy rodzi im si� pierwsze dziecko, otrzymuj� prawo do w�asnej mieszkalni. - Jakim sposobem udaje wam si� znale�� miejsce dla nich wszystkich? - pyta zaintrygowany Gortman. - Zak�adam, �e ka�dy pok�j w miastowcu jest pe�ny. Niemo�liwe, �eby�cie mieli r�wn� liczb� urodzin i zgon�w, wi�c... jakim cudem...? - Rzeczywi�cie, zgony zwalniaj� miejsce. Po �mierci wsp�ma��onka ka�dy obywatel maj�cy ju� doros�e dzieci, przeprowadza si� do dormitoriurn dla senior�w, a mieszkalni�, kt�r� zajmowa�, oddaje si� nowo powsta�ej rodzinie. Ale ma pan racj�: odk�d co roku przybywa nam dwa procent rodzin, co znacznie przewy�sza ilo�� zgon�w, wi�kszo�� naszej m�odzie�y nie ma szans na w�asn� mieszkalni� w ojczystym miastowcu. Dlatego nadmiar par z dormitoriurn nowo�e�c�w wysy�a si�, aby zasiedla�y �wie�o zbudowane monady. O tym, kto ma odej��, decyduje losowanie. Podobno trudno jest pogodzi� si� z przeprowadzk�, ale z drugiej strony bycie w grupie pionier�w zaludniaj�cych nowy miastowiec ma r�wnie� swoje dobre strony. Przesiedle�cy automatycznie zyskuj� wysoki status. Zwyk�a kolej rzeczy: wci�� nas przybywa, a przesiedlaj�c m�ode pokolenia, tworzymy coraz to nowe kombinacje kom�rek spo�ecznych - czy to nie fascynuj�ce? Czyta� pan moje "Przemiany strukturalne ludno�ci monad miejskich"? - Obawiam si�, �e nie mia�em przyjemno�ci... - odpowiada Gortman - ale ch�tnie uzupe�ni� t� luk� w lekturze. Wodzi wzrokiem po ca�ym dormitorium. Na najbli�szej platformie kopuluje co� z tuzin par. - S� tacy m�odzi - konstatuje. - Wszyscy tu wcze�nie dojrzewamy. Dziewcz�ta zawieraj� ma��e�stwa �rednio w dwunastym roku �ycia, ch�opcy - tylko o rok p�niej. Szcz�� bo�e, na pierwsze dziecko rzadko czekaj� d�u�ej ni� dwana�cie miesi�cy. - To znaczy, �e nie stosujecie �adnej metody kontroli urodzin? - Kontroli urodzin? - Mattern a� �apie si� za genitalia, zaszokowany tak niespodziewan� i nieprzyzwoit� uwag�. Kilka par podnosi zdziwiony wzrok. Kto� chichocze. - Niech pan nigdy wi�cej nie u�ywa tych s��w - m�wi Mattern. - Zw�aszcza przy dzieciach. My... w og�le nie my�limy w takich kategoriach. - Ale przecie�... - �ycie jest dla nas �wi�to�ci�. Prokreacja to co� b�ogos�awiennego. Rozmna�aj�c si�, spe�niamy obowi�zek wobec boga. U�miecha si�, uznawszy, �e jego s�owa zabrzmia�y zbyt ostro. - Czy by� cz�owiekiem nie znaczy w�a�nie z pomoc� rozumu .podejmowa� wysi�ek sprostania wyzwaniom? W �wiecie, kt�ry zatriumfowa� ju� nad chorobami i wyeliminowa� wojny, przyrost ludno�ci to w�a�nie takie wyzwanie. Przypuszczam, �e mogliby�my ograniczy� rozrodczo��, ale by�oby to z�e, chore i niegodne ludzko�ci rozwi�zanie. Zamiast tego - przyzna pan - zwyci�sko zmagamy si� z kwesti� przeludnienia. Tak w�a�nie �yjemy, mno��c si� z rado�ci�. Co roku przybywa nas trzy miliardy i nikomu nie brakuje miejsca ani �ywno�ci. Umiera niewielu, a rodzi si� wiele nowych istot, kt�re zaludniaj� nasz �wiat, a b�g szcz�ci nam dostatnim, przyjemnym �yciem. Jak pan widzi, wszyscy jeste�my ca�kiem szcz�liwi. Wyro�li�my z dziecinnej potrzeby izolacji cz�owieka od cz�owieka. Po co mieliby�my wychodzi� na zewn�trz? T�skni� za lasem albo pustyni�? Monada mie�ci w sobie do�� �wiat�w dla wszystkich. Przepowiednie prorok�w zag�ady okaza�y si� fa�szywe. Czy cokolwiek wskazuje na to, �e czujemy si� tu nieszcz�liwi? Chod�my, poka�� panu szko��. Mattern wybra� szko�� na 108 pi�trze, w robotniczej dzielnicy Pragi. Ma nadziej�, �e wizyta na tym poziomie zainteresuje Gortmana szczeg�lnie, bowiem Praga szczyci si� najwy�szym w Monadzie 116 wska�nikiem urodzin; rodziny dwunaste-, a nawet pi�tnastoosobowe nie s� tutaj rzadko�ci�. Zbli�aj�c si� do drzwi szko�y, socjokomputatorzy s�ysz� czyste dzieci�ce g�osy, �piewaj�ce piosenk� o boskiej b�ogos�awienno�ci. Mattern zaczyna nuci� do wt�ru; w ich wieku te� �piewa� ten hymn, marz�c o licznej rodzinie, kt�r� kiedy� za�o�y: On boskie nasienie daje, Kt�re rosn�c w Mamy �onie, Ma�ym smykiem wnet si� staje... Niespodziewany i przykry incydent zak��ca spok�j. Na stoj�cych w przej�ciu socjokomputator�w wpada biegn�ca kobieta. M�oda, niechlujnie wygl�daj�ca, z rozpuszczonymi w�osami ma na sobie tylko cienkie, szare okrycie. Jest w zaawansowanej ci��y. - Na pomoc! - krzyczy. - M�j m�� zwariowa�! Roztrz�siona, chowa si� w ramionach Gortmana. Wenusjanin patrzy zdezorientowany. Za dziewczyn� wbiega m�czyzna z oczami nabieg�ymi krwi�. Wygl�da na niewiele ponad dwadzie�cia lat i robi wra�enie nie ca�kiem poczytalnego. Trzyma w r�ku palnik fabrykacyjny, kt�rego ko�c�wka �arzy si� gor�cem. - Przekl�ta suka - be�kocze. -Wsz�dzie tylko bachory! Ma�o nam si�demki, jeszcze �smy w drodze! Zwariuj� od tego! Mattern jest przera�ony. Odci�gn�wszy kobiet� od skonsternowanego Wenusjanina, wpycha go do pomieszczenia szko�y. - Wezwijcie pomoc, pr�dko! - komenderuje. - Powiedzcie, �e napad� nas nonszalant. Z�o�ci si�, �e przybysz sta� si� �wiadkiem tej tak nietypowej sceny; chce zabra� go jak najdalej od tego miejsca. Nie przestaj�c si� trz���, dziewczyna kuli si� za Matternem, kt�ry spokojnie pr�buje przem�wi� do rozs�dku jej m�owi. - B�d� rozs�dny, m�odzie�cze. Przecie� mieszkasz tu od urodzenia. Dobrze wiesz, �e prokreacja jest b�ogos�awienna. Czemu nagle przeciwstawiasz si� zasadom, wed�ug kt�rych... - Do diab�a, odsu� si� od niej, albo ciebie te� przysma��! Nonszalant robi fint� palnikiem, d�gaj�c prosto w twarz Matterna, kt�ry cofa si� przed rozgrzanym narz�dziem. Omija j�� socjokomputatora, napastnik wymierza cios �onie. Ci�arna odskakuje niezgrabnie, i palnik przepala jej ubranie. Przez powsta�� w ten spos�b dziur� wida� blade, nabrzmia�e cia�o, z wyra�n� pr�g� oparzeliny. Kobieta z krzykiem upada na ziemi�, os�aniaj�c wystaj�cy brzuch. M�odzieniec odpycha zagradzaj�cego mu drog� Matterna i zamierza si�, aby uderzy� j� w bok. Socjokomputator usi�uje z�apa� go za rami�. W rezultacie wariat opuszcza palnik, zw�glaj�c kawa�ek pod�ogi. Z przekle�stwem wypuszcza narz�dzie z r�ki i rzuca si� na Matterna, ok�adaj�c go w�ciekle pi�ciami. - Na pomoc! - wo�a uczony. - Ratunku! Tuziny dzieci, od o�mio- do jedenastolatk�w, wysypuj� si� ze szko�y. Nie przestaj�c �piewa� swojego hymnu, odci�gaj� bandyt� od Matterna i szybko, sprawnie pokrywaj� go w�asny-ni cia�ami. Jeszcze chwila i ledwo go wida� spod m��c�cej r�czkami, gwarnej, niepowstrzymanej masy. Nowa grupa uczni�w wybiega i przy��cza si� do ci�by. Wyje w��czona syrena. Kto� dmucha w gwizdek. Wzmocniony urz�dzeniem akustycznym, buczy g�os nauczycielki: - Przyjecha�a policja! Niech wszyscy si� cofn�! Czterej mundurowi s� ju� na miejscu, oceniaj�c sytuacj�. Poparzona kobieta le�y na ziemi, j�cz�c i tr�c zranione miejsce. Jej ob��kany m�� jest nieprzytomny; ma krew na twarzy, prawdopodobnie straci� jedno oko. - Co tu si� sta�o? Kim pan jest? - zadaje pytania jeden z policjant�w. - Charles Mattern, socjokomputator z Szanghaju, 799 pi�tro. Ten cz�owiek to nonszalant. Zaatakowa� sw� ci�arn� �on� palnikiem, a potem rzuci� si� na mnie. Funkcjonariusze stawiaj� szale�ca na nogi. Poturbowany i oszo�omiony, zwisa bezw�adnie pomi�dzy nimi. Dow�dca patrolu beznami�tnie recytuje urz�dow� formu�k�: - Winien odra�aj�cej napa�ci na kobiet� w wieku p�odnym, nosz�c� w �onie pocz�te �ycie. Stwierdzono niebezpieczne sk�onno�ci antyspo�eczne stanowi�ce zagro�enie porz�dku i stabilno�ci. Moc� powierzonej mi w�adzy wydaj� wyrok kasacji z natychmiastowym wykonaniem. Do zsuwni bydlaka, ch�opcy! Policjanci wlok� nonszalanta. Tymczasem przybyli medycy otaczaj� rann� dziewczyn�. �piewaj�c weso�o, dzieci wracaj� do szko�y. Nicanor Gortman stoi oszo�omiony i g��boko wstrz��ni�ty. Chwytaj�c go za rami�, Mattern szepcze �arliwie: - Niestety, takie rzeczy te� si� czasami zdarzaj�, ale szans�, �e b�dzie pan �wiadkiem podobnego zaj�cia, by�a jedna na miliard! To nietypowe zjawisko! Zupe�nie marginalne! Wchodz� do szko�y. Zachodz�ce s�o�ce barwi smugami czerwiem zachodni masyw s�siedniej monady. Gortman w milczeniu je kolacj� z rodzin� Mattern�w. G�osy dzieci splataj� si� w chaotycznej paplaninie o minionym dniu w szkole. Ekran podaje wieczorne wiadomo�ci. G�os wspomina kr�tko o godnym po�a�owania wypadku na 108 pi�trze. - Matka nie odnios�a �adnych powa�niejszych obra�e� -informuje. -Wyrok na nonszalancie wykonano na miejscu, eliminuj�c w ten spos�b wszelkie zagro�enie dla bezpiecze�stwa mieszka�c�w. - Szcz�� bo�e - m�wi p�g�osem Principessa. Po kolacji Mattern prosi terminal o kopie swoich ostatnich publikacji naukowych, po czym wr�cza go�ciowi ca�y ich plik, prosz�c, aby ten przeczyta� je w dogodnym czasie. Gortman skwapliwie dzi�kuje. - Pewnie jest pan zm�czony - m�wi do niego Mattern. - To by� pracowity dzie� - odpowiada Wenusjanin. - I pouczaj�cy - dodaje. - Jak najbardziej. Zrobili�my niez�y kawa� drogi, prawda? Mattern te� czuje znu�enie. Zd��yli zwiedzi� prawie trzydzie�ci sze�� pi�ter. To dopiero pierwszy dzie�, a jego go�� zwiedzi� ju� kliniki p�odno�ci, urz�dy i biura; widzia� zgromadzenia miejskie i uroczysto�ci religijne. Jutro obejrz� jeszcze wi�cej. Spo�ecze�stwo Miastowca 116 jest przecie� takie z�o�one, takie r�norodne. I szcz�liwe - z przekonaniem dodaje w duchu Mattern - czasem przydarzy si� jaki� drobny incydent, ale przecie� jeste�my szcz�liwi. Dzieciarnia k�adzie si� spa�. Kolejno ca�uj� na dobranoc Tat�, Mam� i go�cia, po czym p�dz� przez ca�y pok�j do swoich ��ek: s�odkie, golutkie skrzaty. �wiat�a samoczynnie przygasaj�. Mattern czuje si� lekko przygn�biony. Scysja na 108 pierze troch� zepsu�a tak sk�din�d udany dzie�. Mimo wszystko wydaje mu si�, �e poprzez drobne, codzienne sprawy ich �wiata zdo�a� pokaza� Gortmanowi panuj�ce w monadzie wewn�trzn� harmoni� i spok�j. Teraz przybysz przekona si� na w�asnej sk�rze, jak dzia�a jedna z najskuteczniejszych metod roz�adowania napi��, kt�re mog�yby sta� si� takie zgubne dla ich zamkni�tej spo�eczno�ci. Mattern wstaje. - Pora lunatykowania - oznajmia. - Wychodz�, a pan zostaje tutaj... z Principessa. Przypuszcza, �e Wenusjanin ma ochot� na odrobin� prywatno�ci. Gortman wygl�da na zak�opotanego. - Prosz� si� nie kr�powa� - zach�ca Mattern. - �ycz� dobrej zabawy. My tutaj nie odmawiamy sobie przyjemno�ci. Egoist�w szybko wypleniamy. Zapraszam - co moje, to i twoje. Dobrze m�wi�, Principesso? - Oczywi�cie - przytakuje mu �ona. Mattern wychodzi z mieszkalni, szybko przebywa korytarz i zje�d�a szyboci�giem na 770 pi�tro. Na miejscu sztywnieje, s�ysz�c gniewne pokrzykiwania, kt�re budz� w nim obaw�, �e mo�e wpl�ta� si� w kolejn� przykr� afer�. Na szcz�cie nikt si� nie pojawia i uczony bez przeszk�d idzie dalej. Przechodz�c obok czarnych drzwi do zsuwni, czuje ciarki przechodz�ce mu po plecach; ten widok od razu przypomina Matternowi m�odzie�ca z palnikiem fabrykacyjnym i to, co si� z nim sta�o. Nagle, zupe�nie niespodziewanie, z pami�ci wynurza si� twarz brata, kt�rego kiedy� mia� i kt�ry sko�czy� tak samo. Jeffrey, o rok starszy od niego... Jeffrey, mi�czak i z�odziej. Jeffrey, nieprzystosowany samolub, kt�rego trzeba by�o wrzuci� do zsuwni. W jednej chwili Matternowi robi si� s�abo i dostaje zawrot�w g�owy. Ju� prawie padaj�c, kurczowo �apie za najbli�sz� klamk�, �eby utrzyma� si� na nogach. Drzwi otwieraj� si� i socjokomputator wchodzi do �rodka. Jeszcze nigdy nie lunatykowa� na tym poziomie. W ��eczkach �pi pi�cioro pociech. Na platformie sypialnej le�y m�odsza od niego i jego �ony para, oboje pogr��eni we �nie. Mattern zrzuca ubranie i k�adzie si� przy kobiecie. Dotyka jej uda, a potem drobnych, ch�odnych piersi. Kiedy dziewczyna otwiera oczy, przedstawia si� jej: - Cze��. Jestem Charles Mattern z 799 pi�tra. - Gin� Burk� - s�yszy w odpowiedzi - a to m�j m�� Lenny. Lenny budzi si�. Na widok go�cia kiwa g�ow� i odwraca si�, aby dalej spa�. Mattern delikatnie ca�uje Gin� w usta. Dziewczyna obejmuje go ramionami. Uczony a� dr�y z po��dania. Wchodz�c w ni�, wzdycha. Szcz�� bo�e, my�li. Min�� kolejny szcz�liwy dzie� 2381 roku. II Miasto Chicago od g�ry graniczy z Szanghajem, a od do�u z Edynburgiem. Licz�c 37 402 mieszka�c�w, tkwi obecnie w nieznacznym ni�u demograficznym, z kt�rego na pewno przy pomocy sprawdzonych metod nied�ugo si� wydob�dzie. Podczas gdy le��cy nad nim Szanghaj zamieszkuj� przewa�nie uczeni, a ni�szy Edynburg - informatycy, w Chicago dominuj� zawody techniczne. Aurea Holston przysz�a na �wiat w 2368 roku w Chicago, gdzie sp�dzi�a ca�e swe dotychczasowe �ycie. Ma czterna�cie lat, a jej m�� Memnon - prawie pi�tna�cie. Chocia� s� ma��e�stwem od niemal dw�ch lat, b�g nie poszcz�ci� im dzie�mi. Memnon podr�uje po ca�ym miastowcu, natomiast Aurea by�a poza Chicago zaledwie par� razy. Kiedy� wybra�a si� na spotkanie ze specjalistk� od p�odno�ci, mieszkaj�c� w Pradze star� po�o�n�; innym razem pojecha�a na g�r� a� do Louisville, aby odwiedzi� swego wp�ywowego wuja, piastuj�cego urz�d miejskiego administratora. Poza tym wsp�lnie z Memnonem wiele razy bywali go��mi w szanghajskiej mieszkalni ich przyjaciela, Siegmunda Kluvera. Reszta monady jest dla niej terra incognita. Ale Aurea niespecjalnie lubi podr�owa� - bardzo kocha swoje rodzinne miasto. Chicago zajmuje w Monadzie Miejskiej 116 poziomy od 721 do 760. Memnon i Aurea mieszkaj� na 735 pi�trze w dormitorium dla bezdzietnych m�odych ma��e�stw. Aktualnie dziel� je / trzydziestoma innymi parami - osiem par powy�ej normy. - Nied�ugo b�d� musieli nas zredukowa� - m�wi Memnon. - Zaczynamy p�ka� w szwach. Cz�� ma��e�stw b�dzie musia�a odej��. - Du�o? - pyta Aurea. - Trzy pary tu, pi�� tam: po trochu z ka�dego dormitorium. Przypuszczam, �e z ca�ego Miastowca 116 ub�dzie jakie� dwa tysi�ce par. Tak jak w czasie ostatniego przesiedlenia. Aurea wzdryga si�. - Dok�d oni p�jd�? - S�ysza�em, �e jest ju� prawie gotowy nowy miastowiec. Numer 158. Serce Aurei zalewa fala �alu i strachu. - To okropne by� przesiedlonym w inne miejsce! Memnonie, nas chyba nie przenios�?! - Oczywi�cie, �e nie. Szcz�� bo�e, jeste�my warto�ciowymi obywatelami! M�j wska�nik kwalifikacji wynosi... - Ale nie mamy dzieci. Takie pary id� na pierwszy ogie�, prawda? - Ju� nied�ugo b�g nam poszcz�ci. Memnon obejmuje �on�. Jest wysoki, szczup�y i silny. Jego purpuroworude w�osy uk�adaj� si� w fale, a twarz o stanowczych rysach tchnie powag�. Aurea czuje si� przy nim krucha i s�aba, cho� w rzeczywisto�ci sama r�wnie� jest silna i dobrze zbudowana. Jej z�ociste w�osy przechodz� p�ynnie od jasnych do ciemniejszych ton�w. Ma bladozielone oczy, pe�ne piersi i jest szeroka w biodrach. Siegmund Kluver mawia, �e wygl�da jak �ywa bogini macierzy�stwa. Budzi po��danie wielu m�czyzn i na jej platformie sypialnej cz�sto goszcz� lunatycy. Mimo to wci�� jeszcze nie zasz�a w ci���. Ostatnio zrobi�a si� troch� dra�liwa na tym punkcie, zdaj�c sobie spraw� z ca�ej ironii swej marnuj�cej si� zmys�owo�ci. Memnon wypuszcza j� z obj�� i Aurea odchodzi ci�kim krokiem w g��b pomieszczenia. Ich dormitorium ma kszta�t d�ugiego i w�skiego pokoju, zbudowanego wok� g��wnego rdzenia instalacyjnego miastowca. �ciany po�yskuj� mozaik� zmieniaj�cych si� deseni z�ota, zieleni i b��kitu. Rz�dy platform sypialnych, z�o�onych lub nadmuchanych, zajmuj� pod�og�. Umeblowanie jest proste i funkcjonalne, a �wiat�o przes�czaj�ce si� przez pod�wietlon� pod�og� i sufit - jasne a� do jaskrawo�ci. We wschodni� �cian� pokoju wbudowano kilka ekran�w trzy terminale danych. Jest tu tak�e pi�� miejsc do wydalania, trzy do wsp�lnej rekreacji, dwa punkty ze sp�ukiwaczami i dwa k�ciki prywatno�ci. Zgodnie z cichym prawem dormitorium ekrany przes�aniaj�ce k�ciki prywatno�ci nie s� nigdy w��czane. Cokolwiek kto� robi, robi to na oczach wsp�mieszka�c�w. Ca�kowita wzajem-dost�pno�� to przecie� naczelna zasada przetrwania cywilizacji miastowc�w. �yj�c we wsp�lnym dormitorium nie spos�b i tym zapomnie�. Aurea staje przed olbrzymim oknem w zachodnim ko�cu pomieszczenia i patrzy przed siebie. S�o�ce zaczyna ju� zachodzi�. Okaza�y masyw Monady Miejskiej 117 okrywaj� plamy z�ocistej czerwieni. Dziewczyna wodzi wzrokiem wzd�u� trzonu gigantycznej wie�y, od l�dowiska a� po szczyt tysi�cznego pi�tra; potem w d�, do szerokiej talii konstrukcji. Nie mo�e si�gn�� wzrokiem poni�ej 400 pi�tra s�siaduj�cej budowli - jej rodzinny miastowiec stoi zbyt blisko. Jak by to by�o, zastanawia si� Aurea, mieszka� w Monadzie 117? Albo w 115,110 czy 140? Ca�e �ycie ani razu nie opu�ci�a swojego miastowca. Otaczaj�c� j� przestrze�, a� po horyzont, spe�niaj� wie�e konstelacji Chipitts: pi��dziesi�t kolosalnych, betonowych s�up�w - wysokich na trzy kilometry odr�bnych �wiat�w, b�d�cych domem dla oko�o o�miuset tysi�cy istot. Ludzie w Miastowcu 117 s� tacy sami, jak my - przekonuje sam� siebie. Tak samo chodz� i m�wi�, ubieraj� si�, my�l� i kochaj�. Przecie� Miastowiec 117 to nie �aden inny �wiat. To nasz najbli�szy s�siad. Nie jeste�my czym� wyj�tkowym, jedynym w swoim rodzaju. Nie jeste�my sami. Ogarnia j� l�k. - Memnonie - jej g�os brzmi ochryple - kiedy zacznie si� przesiedlenie, wy�l� nas do Monady 158. Siegmund Kluver jest szcz�ciarzem. Dzi�ki p�odno�ci jego pozycja w spo�ecze�stwie Miastowca 116 jest bardzo mocna, a wysoki status spo�eczny sprawia, �e mo�e czu� si� wolny od jakichkolwiek zagro�e�. Cho� dopiero co sko�czy� czterna�cie lat, Siegmund jest ju� ojcem dw�jki dzieci: synka imieniem Janus i nowo narodzonej c�reczki, Persefony. M�odzieniec mieszka w �adnej, pi��-dziesi�ciometrowej mieszkalni, po�o�onej na 787 pi�trze. Jego specjalno�� zawodowa to teoria zarz�dzania miastowcem. Mimo m�odego wieku sp�dza ju� wiele czasu w Louisville jako konsultant administrator�w monady. Chocia� niskiego wzrostu, jest dobrze zbudowany i do�� silny. Ma du�� g�ow� i g�ste, kr�cone w�osy. W dzieci�stwie mieszka� w Chicago i by� jednym z najlepszych przyjaci� Memnona. Nadal cz�sto si� spotykaj�. Fakt, �e �yj� teraz w r�nych miastach, nie przerwa� ich przyja�ni. Towarzyskie spotkania Holston�w i Kluver�w maj� miejsce zawsze w mieszkalni Siegmunda. Kluyerowie nigdy nie zje�d�aj� na d� do Chicago, aby odwiedzi� Aure� i Memnona. Siegmund twierdzi, �e nie ma to nic wsp�lnego ze snobizmem. - Po co mamy siedzie� we czworo w pe�nym ha�asu dormitorium - m�wi - skoro mo�emy spotka� si� w zaciszu mojej mieszkalni? Jego postawa wydaje si� Aurei troch� podejrzana. Mieszka�cy monad nie powinni przecie� przywi�zywa� takiej wagi do prywatno�ci. Mo�e po prostu wsp�lne dormitorium to dla Siegmunda Kluvera za niskie progi? Kiedy� mieszka� tu tak samo jak Aurea i Memnon. Dwa lata temu, kiedy ca�a czw�rka by�a �wie�o po �lubie. W tych odleg�ych dniach Aurea kilka razy kocha�a si� z Siegmundem. Pochlebia�o jej to. P�niej �ona Siegmunda szybko zasz�a w ci��� i Kluverowie mogli ubiega� si� o w�asn� mieszkalni�, a osi�gni�cia ch�opaka w karierze zawodowej uprawnia�y ich do szukania domostwa w Szanghaju. Odk�d wyprowadzi� si� ze wsp�lnego dormitorium, nigdy wi�cej nie dzieli� z Aurea platformy sypialnej. Smuci j� to, bo lubi�a jego pieszczoty, lecz przecie� niewiele mo�e zrobi�, by co� zmieni�. Szansa, �e przyjdzie do niej w porze lunatykowania, jest bardzo ma�a. Kontakty seksualne mi�dzy mieszka�cami r�nych miast uwa�a si� za niestosowne, a Siegmund przestrzega konwenans�w. Mo�e przyj�� mu ochota na lunatykowanie w miastach powy�ej w�asnego pi�tra, ale ma�o prawdopodobne, aby zapu�ci� si� gdzie� ni�ej. Poza tym dzisiejszy Siegmund jest przeznaczony do wy�szych cel�w. Memnon m�wi, �e zanim jego przyjaciel sko�czy siedemna�cie lat, b�dzie nie tylko specjalist� od teorii zarz�dzania, ale sam zostanie administratorem i przeniesie si� do dumnego Louisville. Ju� teraz sp�dza mn�stwo czasu z zarz�dcami monady. I ich �onami, jak g�osi plotka. Siegmund jest cudownym gospodarzem. W jego mieszkalni jest przytulnie i mi�o. Dwie �ciany po�yskuj� kasetonami zrobionymi z jednego z tych nowych ozdobnych materia��w, emituj�cych delikatne d�wi�ki, dopasowane do wzoru spektralnego wybranego przez w�a�ciciela. Na dzisiejszy wiecz�r Siegmund �ciemni� kasetony prawie do ultrafioletu, kt�remu towarzysz� tony bliskie g�rnej granicy s�yszalno�ci: kombinacja dzia�aj�ca na zmys�y przez wyostrzenie i wyczulenie ich do maksimum, �mia�a i podniecaj�ca. Siegmund ma tak�e doskona�y gust, je�li chodzi o ustawianie szczelin zapachowych mieszkalni: powietrze wype�nia wo� ja�minu i hiacyntu. - Troch� dygotu? - proponuje. - �wie�a dostawa z Wenus. Naprawd� b�ogos�awienny. Aurea i Memnon przytakuj� z u�miechem. Siegmund nape�nia du��, ��obion� czar� ze srebra kosztownym, skrz�cym si� p�ynem i stawia j� na sto�opode�cie. Jedno wci�ni�cie peda�u pod�odze i blat podnosi si� na wysoko�� p�tora metra. - Mamelon? - pyta Siegmund. - Przy��czysz si� do nas? �ona Siegmunda wk�ada niemowl� do kojca ochronnego przy platformie sypialnej i przeszed�szy przez pok�j do��cza do towarzystwa. Mamelon Kluver jest do�� wysoka, o ciemnej karnacji i ciemnych w�osach, pi�knych i zadbanych mimo pozornego nie�adu. Ma wysokie czo�o, wydatne ko�ci policzkowe i ostro zarysowany podbr�dek. Szeroko otwarte oczy, b�yszcz�ce i czujne, wydaj� si� niemal za du�e i wyra�nie dominuj� w jej jasnej i w�skiej twarzy. Delikatne pi�kno Mamelon sprawia, �e Aurea czuje si� bole�nie �wiadoma wszystkich s�abych stron w�asnej urody: zadartego nosa, zaokr�glonych policzk�w, pe�nych ust i jasnych pieg�w rozsypanych na �niadej sk�rze. Niespe�na szesnastoletnia Mamelon jest najstarsza w ich gronie. Ma piersi nabrzmia�e od mleka - jest dopiero jedena�cie dni po po�ogu i karmi. Aurea nie zna �adnej innej kobiety, kt�ra zdecydowa�aby si� karmi� piersi�, ale Mamelon zawsze by�a inna. Wci�� troch� przera�a Aure�, taka ch�odna, opanowana i dojrza�a. I nami�tna. Kiedy Aurea mia�a dwana�cie lat i by�a �wie�o po �lubie, raz po raz budzi�a si�, s�ysz�c okrzyki rozkoszy Mamelon, rozlegaj�ce si� w ca�ym dormitorium. W tej chwili Mamelon pochyla si� lekko, przytykaj�c usta do czary z dygotem. Ca�a czw�rka pije jednocze�nie. Male�kie b�belki ta�cz� Aurei na wargach. Silny aromat napoju sprawia, �e kr�ci jej si� w g�owie. Patrzy na dno czary i widzi powstaj�ce i rozpadaj�ce si� abstrakcyjne formy. Odlotyna dzia�a lekko upajaj�co i halucynogennie, poza tym wyostrza wzrok i wycisza wewn�trzny niepok�j. Pochodzi z pi�mowych, bagiennych nizin na Wenus. Nap�j podany przez Siegmunda zawiera miliardy obcych mikroorganizm�w fermentuj�cych i mno��cych si� nawet w trakcie trawienia i przyswajania. Aurea czuje, jak ich kom�rki rozchodz� si� po ca�ym ciele, bior�c w posiadanie jej p�uca, w�trob� i jajniki. Sprawiaj�, �e wi