5159
Szczegóły |
Tytuł |
5159 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5159 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5159 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5159 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STANIS�AW LEM
ASTRONAUCI
CZʌ� PIERWSZA
KOSMOKRATOR
BOLID SYBERYJSKI
30 CZERWCA 1908 roku dziesi�tki tysi�cy mieszka�c�w �rodkowej Syberii mog�y
obserwowa� niezwyk�e zjawisko przyrody. Wczesnym rankiem tego dniu pojawi�a si�
w
niebie, o�lepiaj�co bia�a kula, kt�ra z nadzwyczajn� szybko�ci� mkn�a z
po�udniowego
wschodu na p�nocny zach�d. Widziana by�a w ca�ej guberni jenisiejskiej,
rozpo�cieraj�cej
si� na przestrzeni z g�r� pi�ciuset kilometr�w. W strefie jej przelotu dygota�a
ziemia,
dzwoni�y szyby, tynk opada� ze �cian, mury si� rysowa�y, za� w miejscowo�ciach
odleglejszych, gdzie bolid nie by� widoczny, s�yszano pot�ny �oskot, kt�ry
wywo�a�
powszechne przera�enie. Wielu ludzi s�dzi�o, �e nadchodzi koniec �wiata;
robotnicy w
kopalniach z�ota porzucili prac�, trwoga udzieli�a si� nawet zwierz�tom domowym.
W kilka
chwil po znikni�ciu ognistej masy podni�s� si� za horyzontem s�up ognia i
nast�pi�a
poczw�rna detonacja, s�yszalna w promieniu 750 kilometr�w.
Wstrz�s skorupy ziemskiej zarejestrowa�y sejsmografy wszystkich stacji Europy i
Ameryki, a fala powietrzna, wywo�ana wybuchem, posuwaj�c si� z szybko�ci�
d�wi�ku,
dotar�a do odleg�ego o 970 kilometr�w Irkucka po godzinie, do Poczdamu,
odleg�ego 5000
kilometr�w, po 4 godzinach 41 minutach, do Waszyngtonu po 8 godzinach, i
wreszcie w
Poczdamie spostrze�ono j� ponownie po 30 godzinach 28 minutach, gdy obieg�szy
doko�a
kul� ziemsk� wr�ci�a po przebyciu 34 920 kilometr�w.
Podczas najbli�szych nocy pojawi�y si� w �rednich szeroko�ciach Europy
samo�wiec�ce
ob�oki o niezwyk�ym, srebrnym blasku, tak silnym, �e uniemo�liwi� niemieckiemu
astronomowi Wolfowi w Heidelbergu fotografowanie planet. Gigantyczne masy
rozproszonych cz�stek, wyrzucone eksplozj� w najwy�sze warstwy atmosfery,
dotar�y po
kilku dniach do drugiej p�kuli. W tym w�a�nie czasie astronom ameryka�ski Abbot
bada�
przejrzysto�� atmosfery i zauwa�y�, �e pogorszy�a si� ona znacznie z ko�cem
czerwca.
Przyczyna tego zjawiska by�a mu pod�wczas nie znana.
Mimo swych rozmiar�w katastrofa w �rodkowej Syberii nie zwr�ci�a uwagi �wiata
naukowego. W guberni jenisiejskiej kr��y�y przez pewien czas fantastyczne wie�ci
o bolidzie;
przypisywano mu to wielko�� domu, to nawet g�ry, opowiadano o ludziach, kt�rzy
widzieli
go rzekomo po upadku, miejsce to jednak przenoszono zazwyczaj w opowiadaniach
daleko
poza granice w�asnego powiatu, sporo pisano te� w gazetach, lecz nikt nie
przedsi�wzi��
powa�niejszych poszukiwa� i powoli ca�a historia zacz�a przechodzi� w
niepami��.
Dalszy jej ci�g rozpoczyna si� w roku 1921, kiedy to radziecki geofizyk Kulik
przypadkowo przeczyta� na wyrwanej ze starego kalendarza �ciennego kartce opis
olbrzymiej
gwiazdy spadaj�cej. Obje�d�aj�c nied�ugo potem wielkie po�acie �rodkowej
Syberii, Kulik
przekona� si�, �e w�r�d tamtejszych mieszka�c�w wci�� jeszcze �ywe jest
wspomnienie
niezwyk�ego zjawiska z 1908 roku. Wypytawszy wielu naocznych �wiadk�w, Kulik
upewni�
si�, �e meteor, kt�ry wtargn�� nad Syberi� od strony Mongolii, przeszybowa� nad
wielkimi
r�wninami i spad� gdzie� na p�nocy, z dala od dr�g i osiedli ludzkich, w
nieprzebytej tajdze.
Od tej pory sta� si� Kulik entuzjastycznym badaczem meteoru, znanego w
literaturze
fachowej jako bolid tunguski. Opracowa� te� prowizoryczne plany terenu, w
kt�rym, jak
s�dzi�, upad� meteor, i da� je geologowi Obruczewowi, gdy ten wyruszy� w roku
1924 na
samotn� wypraw�. Odbywaj�c z polecenia Komitetu Geologicznego badania w rejonie
rzeki
Podkamiennej Tunguskiej, Obruczew dotar� do faktorii Wanowary, w kt�rej to
okolicy mia�
wed�ug oblicze� Kulika upa�� meteor. Stara� si� zebra� o nim wiadomo�ci ad
tubylc�w, co
przychodzi�o mu nie�atwo, gdy� Tunguzi ukrywali miejsce upadku, uwa�aj�c je za
�wi�te, a
sam� katastrof� za zst�pienie z nieba na ziemi� boga ognistego. Mimo to Obruczew
dowiedzia� si�, �e w odleg�o�ci kilku dni podr�y od faktorii odwieczna tajga
jest powalona
pokotem na przestrzeni wieluset kilometr�w i �e meteor upad� nie w rejonie
Wanowary, jak
s�dzi� Kulak, lecz co najmniej 100 kilometr�w dalej na p�noc.
Kiedy Obruczew opublikowa� zebrane informacje, sprawa nabra�a rozg�osu i w roku
1927
radziecka Akademia Nauk zorganizowa�a pod kierownictwem Kulika pierwsz� wypraw�
w tajg� syberyjsk� dla odkrycia miejsca upadku.
Opu�ciwszy okolice zamieszka�e, po wielu tygodniach uci��liwego marszu przez
tajg�
wyprawa wesz�a w stref� wiatro�omu. Las le�a� powalony wzd�u� drogi meteoru na
przestrzeni stu co najmniej kilometr�w: Kulik pisa� w swoim pami�tniku: �Nie
mog� wci��
jeszcze ogarn�� ogromu tego zjawiska. Silnie wzg�rzysta, g�rska niemal okolica;
rozci�gaj�ca si� na dziesi�tki wiorst hen, w dal za horyzont� Na p�nocy bia��
warstw�
�niegu okryte g�ry nad rzek� Chuszmo. St�d, z naszego punktu obserwacyjnego nie
wida� ani
�ladu lasu: tajga powalona, dziesi�tki tysi�cy wyrwanych z korzeniami i
rzuconych na
zmarz�� ziemi� osmalonych pni, a wok� wielokilometrowym pasem wyros�y m�odniak,
przebijaj�cy si� ku s�o�cu i �yciu� Zdumienie ogarnia, gdy widzi si�
trzydziestometrowe
olbrzymy le�ne le��ce pokotem, z odrzuconymi ku po�udniowi wierzcho�kami� Dalej,
w
g��bi krajobrazu zaro�la przechodz� smugami w ocala�� tajg� i tylko na szczytach
dalekich
wzg�rz wyst�puj� bia�ymi pi�tnami miejsca ogo�ocone z drzew.�
Wkroczywszy w stref� wiatro�omu, ekspedycja przez wiele dni sz�a w�r�d
powalonych i
nadw�glonych pni drzewnych, za�cie�aj�cych torfiasty grunt. Wierzcho�ki le��cych
drzew
wci�� wskazywa�y na po�udniowy wsch�d, stron�, z kt�rej przyby� meteor. Wreszcie
30 maja,
w ca�y miesi�c po opuszczeniu faktorii Wanowary, osi�gni�to uj�cie rzeki
Czurgumy, u
kt�rego rozbito trzynasty z kolei ob�z. Na p�noc od obozu znajdowa�a si�
rozleg�a kotlina,
otoczona amfiteatrem wzg�rz. Tutaj po raz pierwszy spostrzeg�a wyprawa
promienisty obwa�
lasu.
�Zacz��em kr��y� � pisa� Kulik � po g�rskim cyrku wok� wielkiej kotliny na
zach�d;
przechodz�c dziesi�tki wiorst nagimi grzbietami wzg�rz, a wiatro�om le�a� na
nich
wierzcho�kami na zach�d. Ogromnym kr�giem obszed�em ca�� kotlin� ku po�udniowi,
a drzewa, jak zaczarowane, tak�e skierowa�y wierzcho�ki ku po�udniowi. Wr�ci�em
do obozu i
zn�w szczytami ruszy�em na wsch�d � a drzewa le�a�y tutaj zwr�cone na wsch�d.
Nat�y�em wszystkie si�y i raz jeszcze wyszed�em ku po�udniowi po g�rskich
szczytach;
le��ce pnie zwraca�y wierzcho�ki ku po�udniowi. Nie by�o ju� w�tpliwo�ci:
obszed�em wko�o
miejsce upadku! Ognist� bry�� rozpalonych gaz�w i materii uderzy� meteor w
dolin� z jej
wzg�rzami, tundr� i moczarami. Jak struga wody, bij�c w p�ask� powierzchni�,
rozsiewa
promieni�cie bryzgi na wszystkie strony, tak strumie� rozpalonych gaz�w po�o�y�
las na
obszarze dziesi�tk�w mil, wywo�uj�c ten straszliwy obraz zniszczenia.�
W tym dniu uczestnicy wyprawy byli przekonani, �e najwi�ksze trudno�ci s� ju� za
nimi i
rych�o ujrz� miejsce, w kt�rym gigantyczna masa zderzy�a si� ze skorup� ziemsk�.
Nazajutrz
ruszyli w g��b kotliny. Marsz przez miejscami tylko powalony las by� �mudny i
niebezpieczny. Zw�aszcza w pierwszej po�owie dnia, kiedy wiatr si� wzmaga�,
id�cym w�r�d
martwych; odartych z komar�w pni grozi�o przywalenie, bo drzewa pada�y z
przera�liwym
�omotem to tu, to tam, bez �adnych oznak ostrzegawczych, nieraz w pobli�u
w�drowc�w.
Trzeba by�o nieustannie wpatrywa� si� w ich szczyty, aby w por� uskoczy�, a
jednocze�nie
zwraca� piln� uwag� na ziemi�, bo w tundrze roi�o si� od �mij.
We wn�trzu kotliny otoczonej amfiteatrem �ysych pag�rk�w ujrzeli uczestnicy
wyprawy
wzg�rza, r�wninne tundry, moczary, rozlewiska i jeziora. Tajga le�a�a
r�wnoleg�ymi rz�dami
nagich pni, zwr�conych wierzcho�kami w r�ne strony, a korzeniami wskazuj�cych
�rodek
kotliny. Powalone drzewa nosi�y wyra�ne �lady ognia, kt�ry zw�gli� drobniejsze
ga��zki, a
wi�ksze ga��zie i kor� osmali�. W pobli�u �rodka kotliny, po�r�d strzaskanych
drzew odkryto
znaczn� ilo�� lej�w o �rednicy od kilku do kilkudziesi�ciu metr�w. Tyle tylko
stwierdzi�a
pierwsza wyprawa, kt�ra musia�a natychmiast zawr�ci� z powodu braku �ywno�ci i
wyczerpania uczestnik�w. Kulik i jego towarzysze byli pewni, �e odkryte w
kotlinie leje o
b�otnistym dnie, cz�sto zalanym m�tn� wad�, stanowi� kratery, w kt�rych g��bi
spoczywaj�
od�amy meteorytu.
Druga wyprawa z najwi�kszym nak�adem wysi�k�w przywioz�a po bezdro�ach w g��b
tajgi maszyny, kt�re umo�liwi�y dokonanie pierwszych pr�bnych wierce�, po
uprzednim
przekopaniu i osuszeniu lej�w. Prace toczy�y si� w ci�gu kr�tkiego, upalnego
lata, w
dusznym powietrzu, roj�cym si� od zjadliwych komar�w, kt�re ca�ymi chmarami
unosz� si� z
b�ot. Wiercenia da�y wynik ujemny. Nie odnaleziono nie tylko szcz�tk�w meteoru,
ale nawet
�lad�w jego zderzenia z ziemi� W postaci wyst�puj�cej w takich wypadkach m�ki
skalnej, to
jest miazgi i okruch�w kamiennych, stopionych wysok� temperatur�. Zamiast nich
natrafiono
na wody gruntowe, gro��ce zalaniem maszyn, a po ich ocembrowaniu i przebiciu,
kt�re
wymaga�o olbrzymiej pracy, �widry wdar�y si� w wiecznie zlodowacia�y i�. Co
gorsza,
przybyli na miejsce specjali�ci od powstawania torfu, gleboznawcy i geologowie
orzekli
jednog�o�nie, i� rzekome kratery nie maj� nic wsp�lnego z meteorem i �e podobne
twory,
zawdzi�czaj�ce swe powstanie normalnym procesom tworzenia si� pok�ad�w torfu
podmywanego wod� gruntow�, mo�na spotka� wsz�dzie na dalekiej p�nocy.
Rozpocz�to
wi�c systematyczne poszukiwania meteoru za pomoc� deflektometr�w magnetycznych.
Wydawa�o si� oczywiste, �e tak ogromna masa �elaza musi stworzy� anomali�
magnetyczn�,
przyci�gaj�c igie�ki kompas�w, ale aparaty niczego nie wykaza�y. Od po�udnia
wzd�u� rzek i
strumieni prowadzi�a ku kotlinie szeroka na wiele kilometr�w aleja obalonych
drzew; sam�
kotlin� otacza�y wachlarzem le��ce pnie; obliczono, �e zniszczenia te wywo�a�a
energia rz�du
l000 trylion�w erg�w, �e wi�c masa meteoru musia�a by� olbrzymia � a jednak nie
znaleziono najmniejszego nawet od�amka; ani jednego okrucha, �adnego krateru,
�adnego
miejsca, kt�re by nosi�o �lady potwornego upadku.
Jedna za drug� sz�y w tajg� ekspedycje wyposa�one w najczulsze aparaty.
Zak�adano sie�
punkt�w triangulacyjnych, badano stoki wzg�rz, dno b�otnistych jezior i
strumieni, wiercono
nawet dno moczar�w � wszystko na pr�no. Rozlega�y si� g�osy, �e, by� mo�e,
meteor
nale�a� do kamiennych, przypuszczenie nieprawdopodobne, poniewa� meteorytyka nie
zna
bardzo wielkich bolid�w kamiennych, ale i w tym wypadku by�aby okolica usiana
jego
odpryskami. Kiedy za� opublikowano rezultaty bada� nad powalonym lasem, wynik�a
nowa
zagadka.
Ju� przedtem spostrze�ono, �e tajga powalona by�a nier�wnomiernie i �e le��ce
linie nie
zawsze wskazywa�y na �rodek kotliny. Co wi�cej, gdzieniegdzie w odleg�o�ci
kilku�
zaledwie kilometr�w od kotliny sta� nietkni�ty, nie zgorza�y b�r, podczas gdy
kilkana�cie
kilometr�w dalej zn�w napotyka�o si� tysi�ce obalonych modrzewi i sosen.
Pr�bowano to
wyt�umaczy� tak zwanym �efektem cienia�; cz�ci tajgi mia�y ocale�, os�oni�te od
fali
podmuchowej grzbietami wzg�rz, a dla wyja�nienia, czemu w niekt�rych miejscach
drzewa
powalone s� w inn� stron�, twierdzono, �e ten obwa� lasu nie mia� nic wsp�lnego
z katastrof�
i zosta� spowodowany zwyk�� burz�.
Lotnicze mapy fotograficzne terenu obali�y wszystkie te hipotezy. Na zdj�ciach
stereoskopowych wida� by�o doskonale, �e jedne po�acie lasu le�a�y rzeczywi�cie
wsp�rodkowo wok� kotliny, a inne sta�y nietkni�te. Las by� tak powalony,
jakby wybuch
nie uderzy� z jednakow� si�� we wszystkich kierunkach, lecz jakby ze �rodka
kotliny
wybieg�y szersze i w�sze �strumienie�, kt�re d�ugimi alejami k�ad�y drzewa.
Sprawa pozostawa�a niejasna przez wiele lat. Od czasu do czasu wywi�zywa�y si� w
prasie
naukowej dyskusje na temat meteoru tunguskiego. Wysuwano najrozmaitsze
przypuszczenia:
�e by�a to g�owa ma�ej komety czy te� ob�ok zag�szczonego py�u kosmicznego,
�adna
jednaka hipotez nie mog�a wyja�ni� wszystkich fakt�w. W noku 1950, kiedy
historia meteoru
zacz�a ju� ucicha�, pewien m�ody ,uczony radziecki opublikowa� mow� hipotez�,
t�umacz�c�
wszystko w spos�b nies�ychanie �mia�y.
Na dwie doby przed pojawieniem si� nad Syberi� meteoru tunguskiego � pisa� m�ody
uczony � jeden z astronom�w francuskich zauwa�y� ma�e cia�o niebieskie, kt�re z
wielk�
szybko�ci� przenikn�o przez pole widzenia jego teleskopu. Nied�ugo potem
astronom �w
opublikowa� to spostrze�enie. Ani on, ani nikt inny nie wi�za� tej obserwacji z
katastrof�
syberyjsk�, poniewa� gdyby owo ma�e cia�o by�o meteorem, musia�oby upa�� w
zupe�nie
innej okolicy. Mog�o ono by� identyczne z bolidem tunguskim tylko w jednym
wypadku, tak
nieprawdopodobnym, �e nikt nie pomy�la� o tym nawet przez chwil�: gdyby meteor
m�g�
dowolnie zmienia� kierunek i szybko�� swego lotu, jak sterowany statek.
To w�a�nie twierdzi� m�ody uczony. Gwiazda spadaj�c�, znana jako meteor
tunguski, by�a
statkiem mi�dzyplanetarnym, kt�ry nadci�gn�� ku Ziemi po hiperbo�icznej drodze z
okolicy
gwiazdozbioru Wieloryba, a zamierzaj�c l�dowa� zacz�� opisywa� wok� naszej
planety
zacie�niaj�ce si� elipsy. W�wczas w�a�nie dostrzeg� go w swym teleskopie
astronom
francuski.
Statek by�, jak na poj�cie ziemskie, bardzo wielki � mas� jego mo�na oceni� na
kilka do
kilkunastu tysi�cy ton. Lec�ce w nim istoty, obserwuj�c powierzchni� Ziemi ze
znacznej
wysoko�ci, wybra�y do l�dowania wielkie, dobrze z oddali widoczne przestrzenie
Mongolii,
r�wne, bezle�ne, jakby stworzone do tego, by na swoich piaskach przyjmowa�
statki
mi�dzygwiezdne.
Pocisk dotar� do okolicy Ziemi po d�ugiej podr�y, podczas kt�rej osi�gn��
szybko��
kilkudziesi�ciu kilometr�w na sekund�. Nie wiadomo, czy ju� w chwili zbli�ania
si� mieli
podr�ni uszkodzone silniki hamuj�ce, czy te� po prostu nie docenili rozleg�o�ci
naszej
atmosfery � do��, �e ich statek bardzo szybko rozpali� si� do bia�o�ci od
gwa�townego tarcia
i oporu, jaki stawia�o mu powietrze.
Ta w�a�nie nadmierna szybko�� spowodowa�a, �e nie uda�o mu si� wyl�dowa� w
Mongolii, lecz przemkn�� nad ni� na wysoko�ci kilkudziesi�ciu kilometr�w.
Prawdopodobnie
podr�ni winni byli przed l�dowaniem jeszcze kilka razy okr��y� planet�, byli
jednak
zmuszeni do po�piechu � czy to awari� silnik�w, czy jak�kolwiek inn� przyczyn�.
Staraj�c
si� zmniejszy� szybko��, pu�cili w ruch silniki hamuj�ce, kt�re pracowa�y
nier�wno, z
przerwami. Nieregularny odg�os ich pracy s�yszeli mieszka�cy Syberii w postaci
gromowych
�oskot�w. Gdy statek znalaz� si� nad tajg�, strumienie rozpalonego gazu,
wyrzucane z
silnik�w hamuj�cych, wali�y drzewa na boki. Tak powsta�a stukilometrowa aleja
zwalonych
pni, przez kt�r� przedziera�y si� p�niej ekspedycje syberyjskie.
Nad okolic� Podkamiennej Tunguskiej statek zacz�� traci� szybko��. Wzg�rzysty,
pokryty
lasem i moczarami teren nie nadawa� si� do l�dowania. Pragn�c go przelecie�,
podr�ni
skierowali dzi�b statku w g�r� i ponownie zapu�cili silniki hamuj�ce. By�o ju�
jednak za
p�no. Statek, olbrzymia masa rozpalonego do bia�o�ci metalu, straci�
stateczno��, opada�, a
podrzucany nier�wn� prac� silnik�w, zatacza� si� i wirowa�. Gazy odrzutowe z
silnik�w
obala�y las to bli�ej, to dalej, k�ad�y go ca�ymi ulicami, osmala�y korony i
ga��zie. Po raz
ostatni wzni�s� si� statek w g�r� przelatuj�c nad zewn�trznym pier�cieniem
wzg�rz. Tutaj,
wysoko nad kotlin�, nast�pi�a katastrofa. Prawdopodobnie wybuch�y zapasy paliwa.
W
straszliwej eksplozji metalowa bry�a zosta�a rozerwana na strz�py.
Takie obja�nienie t�umaczy�o wszystkie znane fakty. Wyja�nia�o, w jaki spos�b
las zosta�
zniszczony, czemu w jednych miejscach by� tylko obalony, a w innych tak�e
zgorza�y,
wreszcie, dlaczego gdzieniegdzie ocala�y wyspy nietkni�tych drzew. Ale czemu
statek
rozpad� si� tak, �e nie odnaleziono najmniejszych nawet szcz�tk�w? Jakie paliwo
silnikowe
przy wybuchu mo�e zab�ysn�� ja�niej od s�o�ca i osmali� tajg� na przestrzeni
dziesi�tk�w
kilometr�w? Uczony odpowiedzia� i na te pytania. Istnieje, stwierdzi�, tylko
jeden spos�b,
kt�rym mo�na mocn� konstrukcj� wozu mi�dzyplanetarnego tak dalece rozproszy� na
cz�stki,
by nie znalaz� si� w�r�d nich ani jeden okruch dostrzegalny go�ym okiem, i jedno
jest tylko
paliwo, kt�re p�onie z si�� s�o�ca.
Sposobem tym jest rozk�ad materii, a paliwem � j�dra atomowe.
Gdy silniki pojazdu odm�wi�y pos�usze�stwa, zapasy paliwa atomowego
eksplodowa�y. W
dwudziestokilometrowym s�upie ognia olbrzymi pocisk wyparowa� i znikn�� jak
kropla wody
rzucona na rozpalon� p�yt�.
Hipoteza m�odego uczonego nie wywo�a�a odd�wi�ku, jakiego mo�na by si�
spodziewa�.
By�a zbyt �mia�a. Jedni uczeni uwa�ali, �e za ma�o posiada fakt�w na swe
poparcie, inni, �e
zamiast zagadki meteoru stawia zagadk� pocisku mi�dzyplanetarnego, jeszcze inni
wreszcie
uznali j� za fantazj�, godn� raczej powie�ciopisarza ani�eli trze�wego
meteorytologa.
Cho� g�os�w sceptycznych by�o wiele, m�ody uczony zorganizowa� now� ekspedycj� w
g��b tajgi dla zbadania promieniotw�rczo�ci w miejscu upadku. Nale�a�o niestety
liczy� si� z
tym, �e kr�tko istniej�ce produkty rozpadu atom�w wywietrza�y w ci�gu minionych
42 lat.
Powierzchniowe i�y i margle kotliny wykazywa�y w badaniu nieznaczn� tylko
zawarto��
pierwiastk�w radioaktywnych. Tak nieznaczn�, �e nie mo�na by�o wyci�gn�� z tego
�adnego
wniosku, poniewa� znikome ilo�ci cia� promieniotw�rczych znajduj� si� tak�e w
zwyk�ym
gruncie. R�nice le�a�y w granicach b��du pomiarowego. Mog�y znaczy� bardzo
wiele lub
bardzo ma�o, w zale�no�ci od osobistych przekona� eksperymentatora. Sprawa
pozosta�a nie
rozstrzygni�ta. Niebawem ucich�y ostatnie echa dyskusji w czasopismach
naukowych, jaki�
czas prasa codzienna roztrz�sa�a jeszcze zagadnienie, sk�d m�g� przyby� statek
mi�dzyplanetarny i jakie podr�owa�y w nim istoty, lecz te bezp�odne spekulacje
ust�pi�y
miejsca wiadomo�ciom o post�pach budowy olbrzymich elektrowni nadwo��a�skich i
donieckich, o ostatecznym przebiciu Bramy Turgajskiej energi� atomow�, o
skierowaniu w�d
Obu i Jeniseju do basenu Morza Martwego. Na dalekiej p�nocy zwarte masywy
tundry rok
po roku porasta�y pok�ady zwalonych pni, pogr��aj�cych si� coraz g��biej w
grz�skim
gruncie. Odk�adanie torfu, podmywanie i tworzenie brzeg�w rzecznych, w�dr�wki
lod�w,
tajanie �nieg�w � wszystkie te procesy erozyjne ��czy�y si�, zacieraj�c ostatnie
�lady
katastrofy. Zdawa�o si�, �e jej zagadka na zawsze utonie w niepami�ci ludzkiej.
RAPORT
W roku 2003 zako�czone zosta�o cz�ciowe przelewanie Morza �r�dziemnego w g��b
Sahary i gibraltarskie elektrownie wodne da�y po raz pierwszy pr�d do sieci
p�nocno�
afryka�skiej. Wiele ju� lat min�o od upadku ostatniego pa�stwa
kapitalistycznego. Ko�czy�
si� trudny, bolesny i wielki okres sprawiedliwego przetwarzania �wiata. N�dza,
chaos
gospodarczy i wojny nie zagra�a�y ju� wielkim planom mieszka�c�w Ziemi.
Nie kr�powane przebiegiem granic ros�y kontynentalne sieci wysokiego napi�cia,
powstawa�y elektrownie atomowe, bezludne fabryki�automaty i transmutatory
fotochemiczne, w kt�rych energia s�o�ca przetwarza�a dwutlenek w�gla i wod� w
cukier.
Proces ten, od miliarda lat uprawiany przez ro�liny, sta� si� w�asno�ci�
cz�owieka.
Nauka nigdy ju� nie mia�a wytwarza� �rodk�w zniszczenia. W s�u�bie komunizmu
by�a
najpot�niejszym z wszystkich narz�dziem przemiany �wiata. Wydawa�o si�, �e
nawodnienie
Sahary i rzucenie w�d Morza �r�dziemnego w turbiny elektryczne jest dzie�em,
kt�re przez
d�ugi czas pozostanie nieprze�cignione, lecz ju� w rok p�niej rozpocz�to prace
nad
projektem tak niepor�wnanej �mia�o�ci, �e w cie� usun�� nawet Gibraltarsko�
Afryka�ski
Zesp� Hydroenergetyczny. Mi�dzynarodowe Biuro Regulacji Klimat�w przesz�o od
skromnych pr�b lokalnej zmiany pogody, od kierowania chmur deszczowych i
poruszania
masami powietrza do frontowego ataku na g��wnego wroga ludzko�ci. By� nim mr�z,
od
setek milion�w lat usadowiony wok� biegun�w planety. Wieczne lody,
kilkusetmetrowym
pancerzem okrywaj�ce Antarktyd�, sz�st� cz�� �wiata, skuwaj�ce
Grenlandi� i archipelagi Oceanu Lodowatego, �r�d�a zimnych pr�d�w podmorskich,
kt�re
ozi�biaj� p�nocne brzegi Azji i Ameryki, mia�y raz na zawsze znikn��. Dla
osi�gni�cia tego
celu nale�a�o ogrza� olbrzymie obszary oceanu i l�d�w, stopi� tysi�ce kilometr�w
sze�ciennych lodu. Potrzebne ilo�ci ciep�a mierzono w trylionach kaloryj. Tak
gigantycznej
energii nie m�g� dostarczy� uran. Wszystkie jego zapasy by�yby na to zbyt
szczup�e.
Szcz�liwie jedna z najbardziej, jak dawniej s�dzono, oderwanych od �ycia nauk,
astronomia,
odkry�a �r�d�o energii podtrzymuj�ce wieczny ogie� gwiazd. Jest nim przemiana
atomowa
wodoru w hel. W ska�ach i atmosferze Ziemi niewiele jest wodoru, ale wody
ocean�w
stanowi� jego niewyczerpany zbiornik.
My�l uczonych by�a prosta: stworzy� w pobli�u biegun�w olbrzymie �ogniska� o
temperaturze S�o�ca, kt�re o�wiec� i ogrzej� lodowe pustynie. Urzeczywistnieniu
tego
projektu sta�y na przeszkodzie trudno�ci, zdawa�oby si� � nie do pokonania.
Kiedy ludzie zacz�li przemienia� wod�r w hel, okaza�o si�, �e �aden znany na
ziemi
materia� nie jest zdolny oprze� si� powstaj�cym w tej reakcji temperaturom
milion�w stopni.
Najtrwalsza ceg�a szamotowa, prasowany azbest, kwarc, mika, najszlachetniejsza
stal
wolframowa � wszystko to przemienia�o si� w par� przy zetkni�ciu z o�lepiaj�cym
ogniem
atomowym. Maj�c paliwo zdolne stopi� lody i osusza� morza, zmienia� klimat,
ogrzewa�
oceany i stworzy� pod biegunem d�ungle zwrotnikowe � nie posiadano materia�u, z
kt�rego
mo�na by dla tego paliwa zbudowa� piec.
�e jednak nic nie mo�e powstrzyma� ludzi zmierzaj�cych do wytkni�tego celu,
trudno��
zosta�a przezwyci�ona.
Je�eli, rozwa�ali uczeni, nie ma materia�u, z kt�rego mo�na zbudowa� piec dla
przemiany
wodoru w hel � nie nale�y go budowa� wcale. Ogniska atomowego nie mo�na tak�e
roznieci� na powierzchni Ziemi, poniewa� roztopi�oby j� natychmiast, i pogr��y�o
si� w
gruncie, wywo�uj�c katastrof�. A wi�c nale�y je po prostu zawiesi� w atmosferze,
jak
chmury, ale chmury daj�ce si� swobodnie kierowa�.
Uczeni postanowili stworzy� sztuczne s�o�ce podbiegunowe w postaci roz�arzonych
ku�
gazowych wielusetmetrowej �rednicy, kt�rym umieszczone z dala dmuchawy
dostarcza� b�d�
wodoru, a w r�wnie bezpiecznej odleg�o�ci zbudowane urz�dzenia wytworz� pot�ne
pola
elektromagnetyczne, utrzymuj�ce sztuczne s�o�ca na po��danej wysoko�ci.
W pierwszej fazie prac obliczonych na dwudziestolecie przyst�piono do budowy
si�owni
elektrycznych, kt�re mia�y dostarcza� mocy urz�dzeniom steruj�cym. Si�ownie te,
wznoszone
w p�nocnej Grenlandii, na Wyspach Granta, Archipelagu Franciszka J�zefa i na
Syberii,
stanowi� mia�y razem tak zwany Atomowy Pier�cie� Steruj�cy. W mro�ne, bezludne,
g�rzyste okolice ruszy�y ca�e fabryki na ko�ach i g�sienicach. Maszyny
karczowa�y tajg� i
niwelowa�y teren, maszyny wytwarza�y ciep�o odmra�aj�ce grunt zlodowacia�y od
milion�w
lat, maszyny uk�ada�y gotowe bloki betonu, z kt�rych powstawa�y autostrady,
fundamenty
dom�w, tamy i bariery ochronne w dolinach lodowc�w. Maszyny poruszaj�ce si� na
stalowych stopach � kopaczki, ekskawatory, wie�e wiertnicze, spychacze i
�adowacze �
pracowa�y dniem i noc�, a za ich frontem post�powa�y inne, wznosz�c maszty
wysokiego
napi�cia, stacje transformatorowe, domy mieszkalne, buduj�c ca�e miasta i
lotniska, na
kt�rych od razu zacz�y l�dowa� wielkie samoloty transportowe.
Rozg�os tych prac by� ogromny. Uwaga ca�ego �wiata skierowa�a si� na obszary
dalekiej
p�nocy, gdzie w�r�d mroz�w i zawiei, w temperaturze opadaj�cej do 60 stopni
poni�ej zera,
powstawa�y jedna za drug� betonowe wie�e i stalowe soczewki Pier�cienia
Atomowego,
kt�ry w przysz�o�ci obj�� mia� w�adanie nad zawieszonymi w powietrzu kulami
wodoru,
gorej�cego platynowym blaskiem.
Jednym z takich miejsc budowy by�a okolica Podkamiennej Tunguskiej. W�r�d zwa��w
marglu i gliny, w g��bokich wykopach, przebitych w twardej jak ska�a wiecznej
marz�oci, na
pot�nych palach betonowych montowano tam katapultowe stacje rakiet
zast�puj�cych kolej
�elazn�. W czasie pracy kopaczka wyrwa�a z dna siedmiometrowego szybu od�am
gruntu,
kt�ry, rzucony na transporter, dotar� do kruszarki miel�cej kamienie na drobny
�wir. Tutaj
od�am utkn��. Pot�na maszyna na mgnienie oka stan�a, a gdy maszynista
zwi�kszy� pr�d,
z�by z najtwardszej cementowej stali chrupn�y i wy�ama�y si�. Po rozebraniu
maszyny
ujrzano wklinowany mi�dzy jej wa�y g�az tak twardy, �e ledwo bra�y go pilniki.
Przypadkowo
dowiedzieli si� o znalezisku uczeni, kt�rzy oczekiwali w Podkamiennej Tunguskiej
samolotu
do Leningradu. Obejrzawszy zagadkowy g�az, wzi�li go z sob�. Nazajutrz le�a� ju�
w
laboratorium leningradzkiego Instytutu Meteorytyki.
Pocz�tkowo s�dzono, �e to meteor; by�a to jednak bry�a bazaltu pochodzenia
ziemskiego,
w kt�r� wtopi� si� zaostrzony na obu ko�cach walec, wielko�ci� i kszta�tem
przypominaj�cy
granat. Pocisk �w sk�ada� si� z dwu nagwintowanych cz�ci, skr�conych tak
silnie, �e trzeba
by�o przepi�owa� �ciank�, aby dosta� si� do �rodka. Po d�ugich wysi�kach,
wezwawszy na
pomoc technolog�w z Instytutu Fizyki Stosowanej, uczeni zdo�ali wreszcie
rozewrze�
tajemnicz� skorup�. W �rodku znajdowa�a si� szpula ze sp�awu podobnego do
porcelany, na
kt�r� nawini�ty by� pi�ciokilometrowej prawie d�ugo�ci drut stalowy. Nic wi�cej.
W cztery dni p�niej stworzony zosta� mi�dzynarodowy komitet, kt�ry zaj�� si�
zbadaniem
szpuli. Rych�o okaza�o si�, �e nawini�ty na ni� drut by� kiedy� namagnesowany.
Powierzchniowe zwoje, poddane ongi wysokiej temperaturze, utraci�y magnetyzm.
Dobrze
zachowany by� tylko w warstwach g��bszych.
Uczeni gubili si� w domys�ach nad pochodzeniem tajemniczej szpuli. Nikt nie
�mia�
pierwszy wypowiedzie� przypuszczenia, kt�re wszystkim cisn�o si� na usta. Rzecz
sta�a si�
jasna, gdy technologowie wykonali analiz� chemiczn� stopu, z kt�rego sporz�dzony
by� drut.
Stopu takiego nie produkowano nigdy na Ziemi. Pocisk nie by� ziemskiego
pochodzenia.
Musia� pozostawa� w zwi�zku ze s�ynnym niegdy� meteorytem tunguskim. Pad�o nie
wiadomo przez kogo wypowiedziane po raz pierwszy s�owo �raport�. Istotnie, drut
by�
namagnesowany, tak jakby go na ca�ej d�ugo�ci �zapisano� drganiami
elektrycznymi, tworz�c
jedyny w swoim rodzaju �list mi�dzyplanetarny�. Przypomina�o to spos�b
nagrywania
d�wi�k�w na ta�m� stalow�, z dawien dawna praktykowany w radio i telefonii.
Niebawem
rozpowszechni�o si� przypuszczenie, �e w krytycznej chwili, kiedy silniki
odm�wi�y
pos�usze�stwa, podr�ni niewiadomego statku kosmicznego usi�owali uratowa� to,
co uwa�ali
za najcenniejsze, a mianowicie dokument ,,spisany� drganiem magnetycznym na
drucie, i
wyrzucili go ze statku przed katastrof�. Nie brak by�o jednak g�os�w odmiennych,
twierdz�cych, �e szpul� wyrzuci� ze statku podmuch eksplozji, o czym �wiadcz�
widoczne
zmiany cieplne jej skorupy.
W prasie naukowej i codziennej toczy�y si� d�ugie dyskusje o pochodzeniu statku
mi�dzyplanetarnego. Nie by�o bodaj planety uk�adu s�onecznego, kt�rej by nie
podejrzewano
o jego wys�anie. Nawet daleki Uran i olbrzymi Jowisz mia�y swoich zwolennik�w,
zasadniczo jednak opinia powszechna podzieli�a si� mi�dzy dwa stronnictwa:
Wenery i
Marsa. To ostatnie by�o niemal dwukrotnie liczniejsze. W roku tym
zainteresowanie
astronomi� by�o ogromne. Rozchodzi�y si� nieprawdopodobne nak�ady ksi��ek
popularnych,
a nawet fachowych, popyt za� na amatorskie narz�dzia astronomiczne, zw�aszcza
lunety, by�
taki, �e najzasobniejsze sk�ady �wieci�y nieraz pustkami. Co wi�cej, tematyka
astronomiczna
wtargn�a do sztuki: pojawi�y si� powie�ci fantastyczne o zagadkowych istotach z
Marsa,
kt�rym autorowie przypisywali najbardziej nieprawdopodobne w�a�ciwo�ci. Niekt�re
stacje
telewizyjne nadawa�y w tygodniowych programach naukowych audycje specjalne,
po�wi�cone astronomii. Ogromnym powodzeniem cieszy�o si� nadawane przez Berlin,
a
transmitowane przez ca�� p�nocn� p�kul� widowisko telewizyjne Podr� na
Ksi�yc.
Widzowie ogl�dali u siebie w domu powierzchni� Ksi�yca, przybli�on� trzy
tysi�ce razy
dzi�ki temu, �e nadawcz� aparatur� telewizyjn� zainstalowano przy wielkim
teleskopie w
obserwatorium heidelberskim.
Utworzona tymczasem mi�dzynarodowa Komisja T�umaczy rozpocz�a s�ynn� �walk� o
drut�, jak j� nazwa� specjalny korespondent naukowy �Humanite�. Prace
najt�szych
egiptolog�w i sanskrytolog�w, specjalist�w od martwych i zaginionych j�zyk�w,
wydaj� si�
igraszk� w por�wnaniu z zadaniem, jakie oczekiwa�o uczonych. �Raport� sk�ada�
si� z
osiemdziesi�ciu kilku miliard�w drgnie� magnetycznych, utrwalonych w
krystalicznej
strukturze drutu metalowego. Poszczeg�lne grupy drgnie� oddzielone by�y
niewielkimi
strefami drutu nie namagnesowanego. Nasuwa�a si� my�l, �e ka�dy taki odcinek
jest jednym
s�owem, lecz przypuszczenie to mog�o by� mylne. Rzekomy �raport� m�g� w samej
rzeczy
stanowi� po prostu zapis rozmaitych instrument�w pomiarowych. Wielu uczonych
s�dzi�o, �e
je�li �raport� spisany jest nawet za pomoc� s��w, budowa jego j�zyka mo�e by�
ca�kiem inna
od wszystkich znanych na Ziemi. Ale i oni zgodni byli w tym, i� nie wolno
pomija� szansy,
kt�ra po raz pierwszy w dziejach stan�a przed nauk�.
Uczeni mieli przed sob� stos namagnesowanego drutu bez jakichkolwiek obja�nie� i
zabrali si� do pracy.
Najtrudniejszy by� pocz�tek. Ca�y drut zosta� przepuszczony przez aparatur�,
kt�ra
zarejestrowa�a wszystkie drgnienia magnetyczne na ta�mie filmowej. Cenny
orygina�
pow�drowa� do podziemnego skarbca. Odt�d a� do ko�ca uczeni mieli do czynienia
wy��cznie z kopiami filmowymi.
We wst�pnych naradach postanowiono p�j�� jedyn� drog�, kt�ra obiecywa�a
powodzenie.
S�owa ka�dego j�zyka s� symbolami wyobra�aj�cymi pewne przedmioty oraz poj�cia:
ot�
odcyfrowanie j�zyk�w narod�w wymar�ych, szyfr�w i innych tego rodzaju
kryptogram�w
opiera si� na prawid�ach powszechnych dla ka�dej mowy. Poszukuje si� wi�c
symboli
wyst�puj�cych najcz�ciej, bada, czy dany j�zyk posiada charakter obrazkowy,
literowy czy
zg�oskowy, a co najwa�niejsze, poszukuje si� sposobu, kt�ry by pozwoli�
zrozumie�
znaczenie jednego chocia�by wyrazu.
Tutaj zwykle przychodzi uczonym z pomoc� szcz�liwy przypadek: tak by�o z
hieroglifami egipskimi, kiedy to znalaz� si� nagrobek, na kt�rym wyryty by� ten
sam napis
hieroglifami oraz po grecku, podobnie sta�o si� te� z pismem klinowym
Babilo�czyk�w.
Co za� najwa�niejsze, tw�rcy ka�dego z tych nieznanych j�zyk�w byli istotami
podobnymi
do badaczy, �yli kiedy� na tej samej planecie, ogrzewa�o ich to samo S�o�ce,
ogl�dali te same
gwiazdy, ro�liny i morza, a warunki te, rzecz prosta, sprzyja�y wytworzeniu si�
symboli
powszechnych. Zupe�nie inaczej by�o teraz. Jakie� poj�cia mog�y by� wsp�lne
nieznanym
istotom i ludziom? W jakim miejscu nale�a�o przerzuci� most przez otch�a�
dziel�c� istoty
rozmaitych �wiat�w? Tym ogniwem ��cz�cym mog�a sta� si� tylko jedna rzecz:
materia.
Ca�y wszech�wiat, od najdrobniejszych ziarn piasku pod naszymi stopami a� po
najdalsze
gwiazdy, zbudowany jest z takich samych atom�w. We wszystkich zak�tkach
przestrzeni
rz�dz� materi� te same prawa, a wszystkie je potrafi wyrazi� matematyka. Je�li
�rodki jej
zosta�y u�yte przy spisywaniu �raportu� � rzekli sobie uczeni � mamy szans�.
W przeciwnym razie �raport� pozostanie nie odczytany � na zawsze.
Przyj�cie tego za�o�enia stanowi�o jednak dopiero pierwszy krok na drodze
nies�ychanie
�mudnej i d�ugiej. Zdawa�oby si�, �e nale�y teraz po prostu przejrze� �raport�,
poszukuj�c w
nim najbardziej og�lnych praw fizycznych, jednak�e by�o to na tym etapie
niemo�liwe.
Przede wszystkim praw takich jest bardzo wiele, a poza tym, co gorsza, nie
wiadomo by�o,
jakiego uk�adu algorytmicznego u�ywaj� tw�rcy �raportu�. Uk�ad dziesi�tkowy,
operuj�cy
dziewi�cioma liczbami podstawowymi z dziesi�tym zerem, wydaje si� nam oczywisty
i
jedyny, nie jest on jednak taki dla matematyk�w. Przyj�li�my go, poniewa� mamy u
r�k
dziesi�� palc�w, a d�onie by�y liczyd�ami naszych przodk�w w czasach
zamierzch�ych.
Teoretycznie jednak mo�liwa jest dowolna ilo�� takich uk�ad�w, poczynaj�c od
dw�jkowego,
w kt�rym istniej� tylko dwie liczby, zero i jedynka, poprzez tr�jkowy,
czw�rkowy, pi�tkowy i
tak dalej, w niesko�czono��. W czasie swoich prac Komisja T�umaczy ograniczy�a
si� ze
wzgl�d�w praktycznych do siedemdziesi�ciu dziewi�ciu uk�ad�w � od tr�jkowego do
osiemdziesi�tkowego. Zadanie wi�c brzmia�o: przejrze� miliony drga�,
magnetycznych i dla
ka�dego drgnienia obliczy� jego warto�� w siedemdziesi�ciu dziewi�ciu uk�adach
liczbowych; ju� to samo dawa�o z g�r� bilion oblicze�, lecz by� to tylko
pocz�tek, albowiem
uzyskane wyniki nale�a�o przejrze�, szukaj�c w�r�d nich takich, kt�re
odpowiada�yby sta�ym
fizycznym. Sta�ych za�, takich jak naboje i wagi atomowe pierwiastk�w, jest
kilkaset. Ale i to
jeszcze nie wszystko, poniewa� w tak ogromnym morzu liczb trafi� si� mog�y
rezultaty
odpowiadaj�ce jednej ze sta�ych ca�kiem przypadkowo. Trzeba wi�c by�o pu�ci� w
ruch
obliczenia sprawdzaj�ce. Ca�okszta�t tych prac, kt�re by�y dopiero wst�pem do
w�a�ciwego
przek�adu, zaj��by, jak obliczono, tysi�cowi najbieglejszych rachmistrz�w ca�e
�ycie.
Tymczasem dokonano ich w ci�gu dwudziestu siedmiu dni.
Do dyspozycji Komisji T�umaczy by� najwi�kszy pod�wczas na �wiecie M�zg
Elektronowy, pot�na maszyna, zajmuj�ca cztery kondygnacje Instytutu
Matematycznego w
Leningradzie.
Prac� tego olbrzyma kierowa� sztab specjalist�w z Nastawni Steruj�cej,
umieszczonej na
najwy�szym pi�trze Instytutu. Tam to wydano M�zgowi rozkaz, �e ma rozpatrzy�
wszystkie
znaki �raportu� poszukuj�c w nich podobie�stwa do sta�ych fizycznych; ma to
wykona� za
ka�dym razem we wszystkich zadanych uk�adach liczbowych, od dw�jkowego do
osiemdziesi�tkowego, a odnalezione w ten spos�b wyniki sprawdza�, ka�dy za� etap
swej
pracy odnotowywa� i podawa� natychmiast do wiadomo�ci.
Centralna Nastawnia by�a okr�g�� sal� z bia�ego marmuru, w kt�rym p�on�y
zielonkawe
ekrany. Pojawi�y si� na nich wyniki post�puj�cych operacji. Od chwili kiedy
pierwsze ta�my
perforowane, nios�c rozkazy, znik�y w g��bi mechanizmu i kiedy zapali�y si�
sygna�y, a� do
momentu, w kt�rym czerwone lampki kontrolne zgas�y, up�yn�o sze��set
czterdzie�ci jeden
godzin nieprzerwanej pracy. W tym czasie M�zg wykonywa� po pi�� milion�w
oblicze� na
sekund�, nie ustaj�c dniem ani noc�, podczas gdy dy�uruj�cy uczeni zmieniali si�
sze�� razy
dziennie. Niepodobna odda� ogromu dokonanej pracy. Do�� powiedzie�, �e j�zyk
�raportu�
przypomina�, jak si� okaza�o, nie tyle mow�, ile raczej niezwyk�� muzyk�,
poniewa� to, co
odpowiada ziemskim s�owom, wyst�powa�o w nim jak gdyby w rozmaitych �tonacjach�.
Kilka razy nawet olbrzymia pojemno�� M�zgu okazywa�a si� niedostateczna dla
przeprowadzenia wszystkich niezb�dnych oblicze�. W takich chwilach automatyczne
przeka�niki w��cza�y kable podziemne ��cz�ce G��wny M�zg z innymi, kt�re r�wnie�
znajdowa�y si� w obr�bie Leningradu. Najcz�ciej przychodzi� z pomoc� M�zg
Elektronowy
Instytutu Aerodynamiki Teoretycznej.
Nadesz�a wreszcie chwila, w kt�rej na ekranach za�wieci�y wynik�. Brz�czyki
odezwa�y
si� w Nastawni wysokimi g�osami, ale i bez ich wezwania wszyscy dy�urni oderwali
si� od
pulpit�w, wpatrzeni w pierwsze dost�pne ludzkiemu pojmowaniu poj�cia �raportu��
Pierwsze odczytane zdanie brzmia�o:
krzem tlen glin tlen azot tlen wod�r tlen
Oznacza�o ono Ziemi�.
Cztery powt�rzenia s�owa �tlen� zapisane by�y r�n� cz�stotliwo�ci� drga�.
Zrozumiano,
�e �raport� m�wi w tym miejscu o w�a�ciwo�ciach fizycznych Ziemi. Tlenki krzemu
i glinu
� to g��wne sk�adniki skorupy naszej planety, otoczonej azotem i tlenem
powietrza oraz
pokrytej podtlenkiem wodoru � wod� m�rz i ocean�w. Ale to proste pozornie zdanie
m�wi�o
znacznie wi�cej. Po pierwsze, wyra�enia takie, jak krzem, glin, tlen, posiada�y
pewne cechy,
kt�re, wyst�puj�c gdzie indziej w czystej postaci, oznacza�y w og�le �materi�.
Po drugie,
ca�e to zdanie z o�miu wyraz�w poddane by�o pewnej wy�szorz�dnej funkcji, kt�ra
odpowiada powierzchni zakrzywionej. Chodzi�o mianowicie o powierzchni� kulist�,
to jest
w�a�nie o skorup� Ziemi.
Odt�d rozszyfrowanie �raportu� posz�o ju� sprawniej, cho� nie brak by�o miejsc
niejasnych, kt�re wzbudza�y gor�ce spory. W miar� post�powania prac wy�ania� si�
og�lny
obraz Ziemi i �wiata, widziany po raz pierwszy w historii przez istoty nie
b�d�ce lud�mi.
�Raport� by� podzielony na kilka cz�ci. Wst�pna zawiera�a opis fizyczny naszego
globu,
jego rze�by terenu, ukszta�towania l�d�w i m�rz oraz ich sk�adu chemicznego. Nie
tu jednak
kry�y si� trudno�ci. Pierwszy rozd�wi�k powsta� w�r�d t�umaczy, gdy doszli do
miejsca, w
kt�rym �raport� m�wi� o miastach ziemskich. Nieznanym istotom uda�o si� pomimo
wielkiej
chy�o�ci i wysoko�ci, na jakiej odbywa� si� lot pocisku, dostrzec planowe
zagospodarowanie
naszej planety: fabryki, domy, drogi, a nawet ludzi na polach i ulicach.
Niepoj�te by�o jednak
to, �e w og�lnym opisie dostrze�onych zjawisk traktowa�y ludzi jako co� najmniej
wa�nego i
zdawa�y si� nie przypisywa� im roli budowniczych i konstruktor�w cywilizacji
ziemskiej.
�Raport� nazywa� ludzi �d�ugimi kroplami� (jak wynika�o z obja�nienia, chodzi�o
o
�ci�gliw�, mi�kk� substancj�, z kt�rej zbudowane s� nasze cia�a) i uwa�a� ich
za cz�stki
jakiej� wi�kszej, jednorodnej masy, od kt�rej tylko chwilowo wyosobnili si� w
postaci owych
�kropel�. Masa taka musia�a by� dla autor�w �raportu� czym� powszechnym i dobrze
znanym, poniewa� wyra�ali przypuszczenie, �e ludzie utworzeni s� z podobnej
substancji,
co� (tu nast�powa�o s�owo nie przet�umaczone, bo nie istniej�ce w �adnym
ziemskim
j�zyku). W dalszej cz�ci �raportu� opisane by�y miasta, domy mieszkalne oraz
rozmaite
urz�dzenia, jak na przyk�ad sieci kolejowe, dworce, porty, z tak du��
dok�adno�ci�, �e
czytaj�cych ogarnia� mimowolny podziw dla precyzji instrument�w obserwacyjnych,
jakimi
musieli si� pos�ugiwa� podr�ni statku mi�dzyplanetarnego. I tutaj jednak u
podstawy opisu
le�a�o to samo ca�kowite i niepoj�tne odwr�cenie poj��: autorzy �raportu�
usilnie
poszukiwa�a� tw�rc�w ziemskiej cywilizacji technicznej, nawet nie domy�laj�c si�
ich w
ludziach. To, �e dostrzegali przy tym ludzi, nie ulega�o w�tpliwo�ci, bo kilka
zda� dalej
napomykali: �w polu widzenia pe�znie sporo d�ugich kropel�.
Rozwa�ywszy dobrze t� cz�� �raportu� uczeni doszli do wniosku, �e to
przestawienie
poj��, to �nieporozumienie� nie jest bynajmniej przypadkiem, lecz �e w nim
w�a�ni(e kryje
si� tajemnica nieznanych istot. Na nowy, cho� tak�e niezupe�nie jasny �lad
naprowadzi�a ich
zwi�z�a uwaga w dalszej cz�ci �raportu�. Powtarzaj�c wypowiedziane ju�
poprzednio
zdanie, �e nigdzie nie mo�na spostrzec tw�rc�w urz�dze� technicznych, autorzy
�raportu�
dodawali: �by� mo�e dlatego, �e s� oni� (tu nast�puje zn�w s�owo nie
przet�umaczone)
rozmiar�w�.
Klucz do tajemnicy zdawa� si� le�e� w�a�nie w zagadkowym s�owie. Przypuszczenie,
�e
jest to przymiotnik taki, jak �ma�y� lub �drobny�, trzeba by�o odrzuci�,
poniewa�
przymiotniki cechuje inne ukszta�towanie drga� magnetycznych w j�zyku �raportu�.
Gdyby
to by� zaimek, zdanie mog�oby brzmie�: ��e s� oni naszych rozmiar�w�.
Badanie wykaza�o, �e najmniejsze przedmioty, jakie nieznane stworzenia zdo�a�y
dostrzec
z wysoko�ci swego przylotu nad Ziemi�, posiada�y rozmiary siedmiu lub o�miu
centymetr�w.
Je�eli wi�c przypuszcza�y, �e nie mog� dojrze� poszukiwanych przez siebie
�tw�rc�w
cywilizacji ziemskiej� dlatego, i� �s� oni ich rozmiar�w�, to z tego wynika�oby,
:j� nieznane
istoty s� stosunkowo bardzo ma�e � nie przekraczaj� w ka�dym razie wielko�ci
o�miu
centymetr�w. Jest Ho jedyne miejsce �raportu�, z kt�rego mo�na by�o s�dzi� o ich
rozmiarach. Niestety, ca�e to przypuszczenie jest niezwykle kruche, poniewa� w
j�zyku
�raportu� nie odnaleziono ani jednego zaimka takiego, jak �my�, �ja�, �nasze�
itp.
W dalszej cz�ci �raportu� spotyka si� mno��ce si� ku ko�cowi �bia�e plamy�, to
jest
miejsca nie odczytane ju� to z powodu os�abienia zapisu magnetycznego, ju� to
dlatego, �e
wyst�powa�y tam poj�cia, kt�rych nie da�o si� odcyfrowa� ani za pomoc� analizy
drga�, ani
te� metod� �pr�b i b��d�w�, to jest podstawiania prawdopodobnych termin�w, kt�r�
z
nieub�agan� wprost, cierpliwo�ci� stosowa�a mieszana grupa matematyk�w�
operacjonist�w i
j�zykoznawc�w.
Zako�czenie �raportu� stanowi kr�tki, nadzwyczaj rzeczowy opis tragedii, jak�
zako�czy�
si� lot pocisku. S� to dane przyrz�d�w pomiarowych, wykazuj�ce gwa�townie
rosn�c�
szybko�� rozpadu atomowego, olbrzymi wzrost temperatury oraz zaburzenia pracy
silnik�w
nap�dowych. Potem znaki magnetyczne uleg�y zamazaniu. Nast�puje kr�tka strefa
ciszy, a
dalej dwa wyra�nie czytelne s�owa �zabezpieczenia spalone�. Na tym �raport� si�
urywa.
Jake�my powiedzieli, uczeni znali ju� jego tre�� w og�lnych zarysach, poniewa�
za� by�o
prawdopodobne, �e odczytanie ust�p�w dot�d zagadkowych nie przyniesie, poza
szczeg�ami, nic zasadniczo nowego, Komisja T�umaczy przyst�pi�a do nast�pnej
fazy prac,
wy�aniaj�c z siebie trzy nowe sekcje, z kt�rych ka�da po�wi�ci�a si� innemu
zagadnieniu.
Pierwsza, pod przewodnictwem profesora Kluevera, mia�a za zadanie zebra� i
rozszerzy�
nasze wiadomo�ci o nieznanych istotach.
Wi�kszo�� stanowili w niej przyrodnicy, a wi�c biologowie, zoologowie, botanicy
i
lekarze, by� te� jeden specjalista z zakresu m�odej, lecz rozwijaj�cej si� nauki
�
astrobiologii, kt�ra bada przejawy �ycia na innych ni� Ziemia cia�ach
niebieskich.
Druga sekcja sprawdza�a przek�ad �raportu�, zestawiaj�c go z orygina�em, owym
s�ynnym
drutem namagnesowanym, kt�ry wydobyto z podziemnego skarbca Instytutu
Meteorytyki.
Trzecia wreszcie i ostatnia sekcja �l�cza�a nad nie odcyfrowanymi dot�d ust�pami
�raportu�.
By�o w niej wielu matematyk�w i fizyk�w, kt�rzy przesiadywali przewa�nie w
Centralnej
Nastawni M�zgu Elektronowego, ka��c mu bez przerwy trawi� nieprawdopodobnie
zawi�e
obliczenia. Wywo�a�o to nawet lekkie starcie z biologami, kt�rzy twierdzili, �e
Instytut
Matematyki zosta� okupowany przez fizyk�w, a ci uniemo�liwiaj� im korzystanie z
M�zgu
Elektronowego.
W czasie kiedy miliony ludzi na ca�ym �wiecie dzi�ki radiu, prasie i telewizji
zapoznawa�y
si� z tre�ci� opublikowanej cz�ci �raportu�, w pracach Komisji T�umaczy zaszed�
zwrot
dramatyczny.
Wst�pem jak gdyby do g��wnego odkrycia by�a dyskusja w sekcji biolog�w, na kt�r�
zaproszono w charakterze go�cia i doradcy Czandrasekara, wielkiego matematyka
hinduskiego. Nawi�zuj�c do wspomnianego przedtem ust�pu �raportu�, z kt�rego
zdawa�o si�
wynika�, �e nieznane istoty s� ma�ych rozmiar�w, jeden z uczonych wysun��
przypuszczenie,
�e s� to owady �yj�ce gromadnie jak pszczo�y czy mr�wki, lecz o niepor�wnanie
wy�szej
inteligencji. Przewodnicz�cy sekcji, profesor Kluever, powiedzia� na to:
� Wielka inteligencja oznacza wielki m�zg. Tymczasem owady nie mog� mie�
wielkiego
m�zgu z tego samego powodu, dla kt�rego nie mog� posiada� wielkiego cia�a. Na to
nie
pozwala ich budowa. Ich system oddechowy nie potrafi dostarczy� do�� tlenu przy
rozmiarach cia�a przekraczaj�cych kilka centymetr�w i to jest w�a�nie przyczyn�,
�e nie
istniej� i nigdy nie istnia�y bardzo wielkie owady.
Oponent zauwa�y�, �e system oddechowy nieznanych istot m�g�by by� zupe�nie inny.
Profesor Kluever odpar�, �e owady, kt�re maj� inny system nerwowy i oddychaj�
inaczej ni�
owady, nie s�, wed�ug niego, owadami� R�wnie dobrze mo�na by zwierz�ta nazwa�
ro�linami wyposa�onymi w uk�ad nerwowy, krwiono�ny i mi�niowy. C� bowiem za
cecha
pozostaje w jednym i drugim wypadku nie zmieniona opr�cz pustej nazwy?
Wywi�za�a si� gor�ca dyskusja, w kt�rej ka�da strona broni�a swoich argument�w.
Mo�na
by�o s�dzi�, �e wiecz�r up�ynie na ja�owym sporze, gdy o g�os poprosi� profesor
Czandrasekar, kt�ry przys�uchiwa� si� dot�d obradom w milczeniu,
� Przyszed�em tu z pewnym pomys�em � powiedzia� � kt�ry, by� mo�e. rzuci troch�
�wiat�a na omawiany problem. Przestudiowa�em dok�adnie zeznania naocznych
�wiadk�w
upadku meteoru tunguskiego. Wszyscy oni zauwa�yli, �e w czasie pojawienia si�
meteoru
wida� by�o na ziemi cienie takich przedmiot�w, jak drzewa i domy, a cienie te
porusza�y si�
w stron� przeciwn� do kierunku jego lotu. Z tego wynika, �e �raport�,
przynajmniej w swej
cz�ci ko�cowej, nie zosta� spisany przez istoty �ywe.
Twierdzenie to zdumia�o obecnych w najwy�szym stopniu: wpatrywali si� w
matematyka,
kt�ry, podszed�szy do tablicy, wyszuka� wi�kszy kawa�ek kredy i od razu
przyst�pi� do
oblicze�. Dow�d jego szed� tak� drog�: w chwili upadku panowa�a s�oneczna
pogoda, a wi�c
je�eli przedmioty rzuca�y w �wietle meteoru cienie na miejscach s�onecznych, to
blask
meteoru by� na pewno silniejszy od s�onecznego. Oczywi�cie i jego temperatura
musia�a by�
wy�sza od s�onecznej. Znaj�c czas przebywania meteoru w obr�bie atmosfery
ziemskiej,
profesor obliczy�, �e niezale�nie od tego, jaka by�a grubo�� pow�oki statku, w
jego wn�trzu
musia�a panowa� ciep�ota nie ni�sza od sze�ciuset stopni. Takich warunk�w nie
mog�aby,
oczywi�cie, znie�� �adna istota �ywa. A jednak �raport� prowadzony by� przez
ca�y czas lotu
a� do chwili katastrofy. A wi�c: albo notowa�y go przyrz�dy automatyczne i w
rakiecie w
og�le nie by�o nikogo, albo te� nieznane istoty posiadaj� ustr�j zbudowany
inaczej ni�
organizmy zwierz�t i ro�lin.
Biologowie wys�uchali Czandrasekara z nadzwyczajn� uwag� i uznawszy dow�d za
przekonuj�cy, postanowili zapozna� z nim nazajutrz zgromadzenie og�lne Komisji
T�umaczy.
Gdy jednak zjawili si� rano w Ma�ej Sali Instytutu, zaproszono ich, jak
wszystkich zreszt�
uczonych, do Wielkiej Sali Kolumnowej na nadzwyczajne posiedzenie z tajnym
porz�dkiem
dziennym. Wzbudzi�o to powszechne zdziwienie, gdy� dot�d Komisja nie stosowa�a
takich
rygor�w. Posiedzenie odbywa�o si� przy drzwiach zamkni�tych i bez zapraszanych
zazwyczaj
go�ci. Profesor Ramon y Carral z Instituto Nacional del Astronomia w Veracruz,
kt�ry w dniu
tym przewodniczy� obradom, o�wiadczy�, �e trzecia sekcja odkry�a w czasie swych
prac fakt
niezmiernie donios�y, kt�rego natychmiastowe zbadanie jest spraw� najwy�szej
wagi, jako �e
mog� od tego zale�e� losy ca�ego �wiata. Nast�pnie odda� g�os profesorowi Lao�
Czu. Fizyk
chi�ski przemawia� do mikrofonu nie ze swego miejsca, jako to zwykle czyniono,
lecz wszed�
na podium prezydialne, zapewne dlatego, �e chcia� widzie� wszystkich, do kt�rych
m�wi�.
G�osem niezbyt dono�nym, lecz s�yszalnym w ca�ej sali powiedzia�, �e zosta�
upowa�niony
przez trzeci� sekcj� do przedstawienia szanownemu zgromadzeniu odkrycia
niezwyk�ej wagi,
kt�rego donios�o�ci nikt nie potrafi jeszcze doceni�.
O ile wielkie s�owa, kt�rymi przewodnicz�cy poprzedzi� wyk�ad, nikogo
szczeg�lnie nie
zadziwi�y, albowiem stary astronom meksyka�ski znany by� ze swego po�udniowego
temperamentu, to pierwsze zdanie fizyka zelektryzowa�o ca�� sal�, gdy� Lao�Czu
by� jednym
z najtrze�wiejszych i najbardziej krytycznych umys��w Komisji T�umaczy.
W dalszym ci�gu swego przem�wienia Lao�Czu opowiedzia� o nowej metodzie
odczytywania �raportu�, kt�r� zastosowa�a trzecia sekcja. Polega�a ona na
fotografowaniu
pomieniami Roentgena tych cz�ci drutu, kt�rych namagnesowanie uleg�o zatarciu.
Na
zako�czenie Lao�Czu poda� dos�owny tekst ust�pu, jaki uda�o si� odczyta� t�
metod�.
Brzmia� on:
Po drugim elemencie obrotowym przyst�pi si�, do napromieniowania planety. Kiedy
st�enie jonizacyjne opadnie do po�owy, rozpocznie si� Wielki Ruch.
W wype�nionej po brzegi sali panowa�a �miertelna cisza. Nie s�ycha� by�o ani
oddech�w,
ani nawet zwyk�ego poskrzypywania krzese�. Widzia�o si� ludzi o zamkni�tych z
wyt�enia
uwagi oczach, przyciskaj�cych obur�cz s�uchawki do uszu. Niekt�rzy notowali
gor�czkowo
s�owa fizyka chi�skiego. Powt�rzywszy dwa razy przet�umaczony ust�p, Lao�Czu
powiedzia�, �e trzecia sekcja sk�onna jest rozumie� go tak: element obrotowy
jest to jaka�
jednostka czasu, odpowiadaj�ca do�� d�ugiemu okresowi, kt�ry mo�na zapewne
por�wna� z
rokiem ziemskim. Co oznacza �napromieniowanie planety�? Oczywi�cie, zadzia�anie
jakim�
rodzajem energii promienistej, kt�ra wywo�uje jonizacj�. O jak� planet� chodzi?
Nie jest to
zupe�nie pewne, gdy� ust�p nale�y do zrekonstruowanych i by� przedtem zupe�nie
nieczytelny, lecz pewne znamiona przemawiaj� za tym, �e chodzi o nasz� planet�,
o Ziemi�.
Jaki cel mo�e mie� jej napromieniowanie? I to nie jest zupe�nie pewne, m�wi�
Lao�Czu, ale
nieznane istoty zdaj� si� wyra�a� ch�� skierowania na Ziemi� pot�nego �adunku
energii, a
kiedy dz