5159

Szczegóły
Tytuł 5159
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5159 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5159 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5159 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

STANIS�AW LEM ASTRONAUCI CZʌ� PIERWSZA KOSMOKRATOR BOLID SYBERYJSKI 30 CZERWCA 1908 roku dziesi�tki tysi�cy mieszka�c�w �rodkowej Syberii mog�y obserwowa� niezwyk�e zjawisko przyrody. Wczesnym rankiem tego dniu pojawi�a si� w niebie, o�lepiaj�co bia�a kula, kt�ra z nadzwyczajn� szybko�ci� mkn�a z po�udniowego wschodu na p�nocny zach�d. Widziana by�a w ca�ej guberni jenisiejskiej, rozpo�cieraj�cej si� na przestrzeni z g�r� pi�ciuset kilometr�w. W strefie jej przelotu dygota�a ziemia, dzwoni�y szyby, tynk opada� ze �cian, mury si� rysowa�y, za� w miejscowo�ciach odleglejszych, gdzie bolid nie by� widoczny, s�yszano pot�ny �oskot, kt�ry wywo�a� powszechne przera�enie. Wielu ludzi s�dzi�o, �e nadchodzi koniec �wiata; robotnicy w kopalniach z�ota porzucili prac�, trwoga udzieli�a si� nawet zwierz�tom domowym. W kilka chwil po znikni�ciu ognistej masy podni�s� si� za horyzontem s�up ognia i nast�pi�a poczw�rna detonacja, s�yszalna w promieniu 750 kilometr�w. Wstrz�s skorupy ziemskiej zarejestrowa�y sejsmografy wszystkich stacji Europy i Ameryki, a fala powietrzna, wywo�ana wybuchem, posuwaj�c si� z szybko�ci� d�wi�ku, dotar�a do odleg�ego o 970 kilometr�w Irkucka po godzinie, do Poczdamu, odleg�ego 5000 kilometr�w, po 4 godzinach 41 minutach, do Waszyngtonu po 8 godzinach, i wreszcie w Poczdamie spostrze�ono j� ponownie po 30 godzinach 28 minutach, gdy obieg�szy doko�a kul� ziemsk� wr�ci�a po przebyciu 34 920 kilometr�w. Podczas najbli�szych nocy pojawi�y si� w �rednich szeroko�ciach Europy samo�wiec�ce ob�oki o niezwyk�ym, srebrnym blasku, tak silnym, �e uniemo�liwi� niemieckiemu astronomowi Wolfowi w Heidelbergu fotografowanie planet. Gigantyczne masy rozproszonych cz�stek, wyrzucone eksplozj� w najwy�sze warstwy atmosfery, dotar�y po kilku dniach do drugiej p�kuli. W tym w�a�nie czasie astronom ameryka�ski Abbot bada� przejrzysto�� atmosfery i zauwa�y�, �e pogorszy�a si� ona znacznie z ko�cem czerwca. Przyczyna tego zjawiska by�a mu pod�wczas nie znana. Mimo swych rozmiar�w katastrofa w �rodkowej Syberii nie zwr�ci�a uwagi �wiata naukowego. W guberni jenisiejskiej kr��y�y przez pewien czas fantastyczne wie�ci o bolidzie; przypisywano mu to wielko�� domu, to nawet g�ry, opowiadano o ludziach, kt�rzy widzieli go rzekomo po upadku, miejsce to jednak przenoszono zazwyczaj w opowiadaniach daleko poza granice w�asnego powiatu, sporo pisano te� w gazetach, lecz nikt nie przedsi�wzi�� powa�niejszych poszukiwa� i powoli ca�a historia zacz�a przechodzi� w niepami��. Dalszy jej ci�g rozpoczyna si� w roku 1921, kiedy to radziecki geofizyk Kulik przypadkowo przeczyta� na wyrwanej ze starego kalendarza �ciennego kartce opis olbrzymiej gwiazdy spadaj�cej. Obje�d�aj�c nied�ugo potem wielkie po�acie �rodkowej Syberii, Kulik przekona� si�, �e w�r�d tamtejszych mieszka�c�w wci�� jeszcze �ywe jest wspomnienie niezwyk�ego zjawiska z 1908 roku. Wypytawszy wielu naocznych �wiadk�w, Kulik upewni� si�, �e meteor, kt�ry wtargn�� nad Syberi� od strony Mongolii, przeszybowa� nad wielkimi r�wninami i spad� gdzie� na p�nocy, z dala od dr�g i osiedli ludzkich, w nieprzebytej tajdze. Od tej pory sta� si� Kulik entuzjastycznym badaczem meteoru, znanego w literaturze fachowej jako bolid tunguski. Opracowa� te� prowizoryczne plany terenu, w kt�rym, jak s�dzi�, upad� meteor, i da� je geologowi Obruczewowi, gdy ten wyruszy� w roku 1924 na samotn� wypraw�. Odbywaj�c z polecenia Komitetu Geologicznego badania w rejonie rzeki Podkamiennej Tunguskiej, Obruczew dotar� do faktorii Wanowary, w kt�rej to okolicy mia� wed�ug oblicze� Kulika upa�� meteor. Stara� si� zebra� o nim wiadomo�ci ad tubylc�w, co przychodzi�o mu nie�atwo, gdy� Tunguzi ukrywali miejsce upadku, uwa�aj�c je za �wi�te, a sam� katastrof� za zst�pienie z nieba na ziemi� boga ognistego. Mimo to Obruczew dowiedzia� si�, �e w odleg�o�ci kilku dni podr�y od faktorii odwieczna tajga jest powalona pokotem na przestrzeni wieluset kilometr�w i �e meteor upad� nie w rejonie Wanowary, jak s�dzi� Kulak, lecz co najmniej 100 kilometr�w dalej na p�noc. Kiedy Obruczew opublikowa� zebrane informacje, sprawa nabra�a rozg�osu i w roku 1927 radziecka Akademia Nauk zorganizowa�a pod kierownictwem Kulika pierwsz� wypraw� w tajg� syberyjsk� dla odkrycia miejsca upadku. Opu�ciwszy okolice zamieszka�e, po wielu tygodniach uci��liwego marszu przez tajg� wyprawa wesz�a w stref� wiatro�omu. Las le�a� powalony wzd�u� drogi meteoru na przestrzeni stu co najmniej kilometr�w: Kulik pisa� w swoim pami�tniku: �Nie mog� wci�� jeszcze ogarn�� ogromu tego zjawiska. Silnie wzg�rzysta, g�rska niemal okolica; rozci�gaj�ca si� na dziesi�tki wiorst hen, w dal za horyzont� Na p�nocy bia�� warstw� �niegu okryte g�ry nad rzek� Chuszmo. St�d, z naszego punktu obserwacyjnego nie wida� ani �ladu lasu: tajga powalona, dziesi�tki tysi�cy wyrwanych z korzeniami i rzuconych na zmarz�� ziemi� osmalonych pni, a wok� wielokilometrowym pasem wyros�y m�odniak, przebijaj�cy si� ku s�o�cu i �yciu� Zdumienie ogarnia, gdy widzi si� trzydziestometrowe olbrzymy le�ne le��ce pokotem, z odrzuconymi ku po�udniowi wierzcho�kami� Dalej, w g��bi krajobrazu zaro�la przechodz� smugami w ocala�� tajg� i tylko na szczytach dalekich wzg�rz wyst�puj� bia�ymi pi�tnami miejsca ogo�ocone z drzew.� Wkroczywszy w stref� wiatro�omu, ekspedycja przez wiele dni sz�a w�r�d powalonych i nadw�glonych pni drzewnych, za�cie�aj�cych torfiasty grunt. Wierzcho�ki le��cych drzew wci�� wskazywa�y na po�udniowy wsch�d, stron�, z kt�rej przyby� meteor. Wreszcie 30 maja, w ca�y miesi�c po opuszczeniu faktorii Wanowary, osi�gni�to uj�cie rzeki Czurgumy, u kt�rego rozbito trzynasty z kolei ob�z. Na p�noc od obozu znajdowa�a si� rozleg�a kotlina, otoczona amfiteatrem wzg�rz. Tutaj po raz pierwszy spostrzeg�a wyprawa promienisty obwa� lasu. �Zacz��em kr��y� � pisa� Kulik � po g�rskim cyrku wok� wielkiej kotliny na zach�d; przechodz�c dziesi�tki wiorst nagimi grzbietami wzg�rz, a wiatro�om le�a� na nich wierzcho�kami na zach�d. Ogromnym kr�giem obszed�em ca�� kotlin� ku po�udniowi, a drzewa, jak zaczarowane, tak�e skierowa�y wierzcho�ki ku po�udniowi. Wr�ci�em do obozu i zn�w szczytami ruszy�em na wsch�d � a drzewa le�a�y tutaj zwr�cone na wsch�d. Nat�y�em wszystkie si�y i raz jeszcze wyszed�em ku po�udniowi po g�rskich szczytach; le��ce pnie zwraca�y wierzcho�ki ku po�udniowi. Nie by�o ju� w�tpliwo�ci: obszed�em wko�o miejsce upadku! Ognist� bry�� rozpalonych gaz�w i materii uderzy� meteor w dolin� z jej wzg�rzami, tundr� i moczarami. Jak struga wody, bij�c w p�ask� powierzchni�, rozsiewa promieni�cie bryzgi na wszystkie strony, tak strumie� rozpalonych gaz�w po�o�y� las na obszarze dziesi�tk�w mil, wywo�uj�c ten straszliwy obraz zniszczenia.� W tym dniu uczestnicy wyprawy byli przekonani, �e najwi�ksze trudno�ci s� ju� za nimi i rych�o ujrz� miejsce, w kt�rym gigantyczna masa zderzy�a si� ze skorup� ziemsk�. Nazajutrz ruszyli w g��b kotliny. Marsz przez miejscami tylko powalony las by� �mudny i niebezpieczny. Zw�aszcza w pierwszej po�owie dnia, kiedy wiatr si� wzmaga�, id�cym w�r�d martwych; odartych z komar�w pni grozi�o przywalenie, bo drzewa pada�y z przera�liwym �omotem to tu, to tam, bez �adnych oznak ostrzegawczych, nieraz w pobli�u w�drowc�w. Trzeba by�o nieustannie wpatrywa� si� w ich szczyty, aby w por� uskoczy�, a jednocze�nie zwraca� piln� uwag� na ziemi�, bo w tundrze roi�o si� od �mij. We wn�trzu kotliny otoczonej amfiteatrem �ysych pag�rk�w ujrzeli uczestnicy wyprawy wzg�rza, r�wninne tundry, moczary, rozlewiska i jeziora. Tajga le�a�a r�wnoleg�ymi rz�dami nagich pni, zwr�conych wierzcho�kami w r�ne strony, a korzeniami wskazuj�cych �rodek kotliny. Powalone drzewa nosi�y wyra�ne �lady ognia, kt�ry zw�gli� drobniejsze ga��zki, a wi�ksze ga��zie i kor� osmali�. W pobli�u �rodka kotliny, po�r�d strzaskanych drzew odkryto znaczn� ilo�� lej�w o �rednicy od kilku do kilkudziesi�ciu metr�w. Tyle tylko stwierdzi�a pierwsza wyprawa, kt�ra musia�a natychmiast zawr�ci� z powodu braku �ywno�ci i wyczerpania uczestnik�w. Kulik i jego towarzysze byli pewni, �e odkryte w kotlinie leje o b�otnistym dnie, cz�sto zalanym m�tn� wad�, stanowi� kratery, w kt�rych g��bi spoczywaj� od�amy meteorytu. Druga wyprawa z najwi�kszym nak�adem wysi�k�w przywioz�a po bezdro�ach w g��b tajgi maszyny, kt�re umo�liwi�y dokonanie pierwszych pr�bnych wierce�, po uprzednim przekopaniu i osuszeniu lej�w. Prace toczy�y si� w ci�gu kr�tkiego, upalnego lata, w dusznym powietrzu, roj�cym si� od zjadliwych komar�w, kt�re ca�ymi chmarami unosz� si� z b�ot. Wiercenia da�y wynik ujemny. Nie odnaleziono nie tylko szcz�tk�w meteoru, ale nawet �lad�w jego zderzenia z ziemi� W postaci wyst�puj�cej w takich wypadkach m�ki skalnej, to jest miazgi i okruch�w kamiennych, stopionych wysok� temperatur�. Zamiast nich natrafiono na wody gruntowe, gro��ce zalaniem maszyn, a po ich ocembrowaniu i przebiciu, kt�re wymaga�o olbrzymiej pracy, �widry wdar�y si� w wiecznie zlodowacia�y i�. Co gorsza, przybyli na miejsce specjali�ci od powstawania torfu, gleboznawcy i geologowie orzekli jednog�o�nie, i� rzekome kratery nie maj� nic wsp�lnego z meteorem i �e podobne twory, zawdzi�czaj�ce swe powstanie normalnym procesom tworzenia si� pok�ad�w torfu podmywanego wod� gruntow�, mo�na spotka� wsz�dzie na dalekiej p�nocy. Rozpocz�to wi�c systematyczne poszukiwania meteoru za pomoc� deflektometr�w magnetycznych. Wydawa�o si� oczywiste, �e tak ogromna masa �elaza musi stworzy� anomali� magnetyczn�, przyci�gaj�c igie�ki kompas�w, ale aparaty niczego nie wykaza�y. Od po�udnia wzd�u� rzek i strumieni prowadzi�a ku kotlinie szeroka na wiele kilometr�w aleja obalonych drzew; sam� kotlin� otacza�y wachlarzem le��ce pnie; obliczono, �e zniszczenia te wywo�a�a energia rz�du l000 trylion�w erg�w, �e wi�c masa meteoru musia�a by� olbrzymia � a jednak nie znaleziono najmniejszego nawet od�amka; ani jednego okrucha, �adnego krateru, �adnego miejsca, kt�re by nosi�o �lady potwornego upadku. Jedna za drug� sz�y w tajg� ekspedycje wyposa�one w najczulsze aparaty. Zak�adano sie� punkt�w triangulacyjnych, badano stoki wzg�rz, dno b�otnistych jezior i strumieni, wiercono nawet dno moczar�w � wszystko na pr�no. Rozlega�y si� g�osy, �e, by� mo�e, meteor nale�a� do kamiennych, przypuszczenie nieprawdopodobne, poniewa� meteorytyka nie zna bardzo wielkich bolid�w kamiennych, ale i w tym wypadku by�aby okolica usiana jego odpryskami. Kiedy za� opublikowano rezultaty bada� nad powalonym lasem, wynik�a nowa zagadka. Ju� przedtem spostrze�ono, �e tajga powalona by�a nier�wnomiernie i �e le��ce linie nie zawsze wskazywa�y na �rodek kotliny. Co wi�cej, gdzieniegdzie w odleg�o�ci kilku� zaledwie kilometr�w od kotliny sta� nietkni�ty, nie zgorza�y b�r, podczas gdy kilkana�cie kilometr�w dalej zn�w napotyka�o si� tysi�ce obalonych modrzewi i sosen. Pr�bowano to wyt�umaczy� tak zwanym �efektem cienia�; cz�ci tajgi mia�y ocale�, os�oni�te od fali podmuchowej grzbietami wzg�rz, a dla wyja�nienia, czemu w niekt�rych miejscach drzewa powalone s� w inn� stron�, twierdzono, �e ten obwa� lasu nie mia� nic wsp�lnego z katastrof� i zosta� spowodowany zwyk�� burz�. Lotnicze mapy fotograficzne terenu obali�y wszystkie te hipotezy. Na zdj�ciach stereoskopowych wida� by�o doskonale, �e jedne po�acie lasu le�a�y rzeczywi�cie wsp�rodkowo wok� kotliny, a inne sta�y nietkni�te. Las by� tak powalony, jakby wybuch nie uderzy� z jednakow� si�� we wszystkich kierunkach, lecz jakby ze �rodka kotliny wybieg�y szersze i w�sze �strumienie�, kt�re d�ugimi alejami k�ad�y drzewa. Sprawa pozostawa�a niejasna przez wiele lat. Od czasu do czasu wywi�zywa�y si� w prasie naukowej dyskusje na temat meteoru tunguskiego. Wysuwano najrozmaitsze przypuszczenia: �e by�a to g�owa ma�ej komety czy te� ob�ok zag�szczonego py�u kosmicznego, �adna jednaka hipotez nie mog�a wyja�ni� wszystkich fakt�w. W noku 1950, kiedy historia meteoru zacz�a ju� ucicha�, pewien m�ody ,uczony radziecki opublikowa� mow� hipotez�, t�umacz�c� wszystko w spos�b nies�ychanie �mia�y. Na dwie doby przed pojawieniem si� nad Syberi� meteoru tunguskiego � pisa� m�ody uczony � jeden z astronom�w francuskich zauwa�y� ma�e cia�o niebieskie, kt�re z wielk� szybko�ci� przenikn�o przez pole widzenia jego teleskopu. Nied�ugo potem astronom �w opublikowa� to spostrze�enie. Ani on, ani nikt inny nie wi�za� tej obserwacji z katastrof� syberyjsk�, poniewa� gdyby owo ma�e cia�o by�o meteorem, musia�oby upa�� w zupe�nie innej okolicy. Mog�o ono by� identyczne z bolidem tunguskim tylko w jednym wypadku, tak nieprawdopodobnym, �e nikt nie pomy�la� o tym nawet przez chwil�: gdyby meteor m�g� dowolnie zmienia� kierunek i szybko�� swego lotu, jak sterowany statek. To w�a�nie twierdzi� m�ody uczony. Gwiazda spadaj�c�, znana jako meteor tunguski, by�a statkiem mi�dzyplanetarnym, kt�ry nadci�gn�� ku Ziemi po hiperbo�icznej drodze z okolicy gwiazdozbioru Wieloryba, a zamierzaj�c l�dowa� zacz�� opisywa� wok� naszej planety zacie�niaj�ce si� elipsy. W�wczas w�a�nie dostrzeg� go w swym teleskopie astronom francuski. Statek by�, jak na poj�cie ziemskie, bardzo wielki � mas� jego mo�na oceni� na kilka do kilkunastu tysi�cy ton. Lec�ce w nim istoty, obserwuj�c powierzchni� Ziemi ze znacznej wysoko�ci, wybra�y do l�dowania wielkie, dobrze z oddali widoczne przestrzenie Mongolii, r�wne, bezle�ne, jakby stworzone do tego, by na swoich piaskach przyjmowa� statki mi�dzygwiezdne. Pocisk dotar� do okolicy Ziemi po d�ugiej podr�y, podczas kt�rej osi�gn�� szybko�� kilkudziesi�ciu kilometr�w na sekund�. Nie wiadomo, czy ju� w chwili zbli�ania si� mieli podr�ni uszkodzone silniki hamuj�ce, czy te� po prostu nie docenili rozleg�o�ci naszej atmosfery � do��, �e ich statek bardzo szybko rozpali� si� do bia�o�ci od gwa�townego tarcia i oporu, jaki stawia�o mu powietrze. Ta w�a�nie nadmierna szybko�� spowodowa�a, �e nie uda�o mu si� wyl�dowa� w Mongolii, lecz przemkn�� nad ni� na wysoko�ci kilkudziesi�ciu kilometr�w. Prawdopodobnie podr�ni winni byli przed l�dowaniem jeszcze kilka razy okr��y� planet�, byli jednak zmuszeni do po�piechu � czy to awari� silnik�w, czy jak�kolwiek inn� przyczyn�. Staraj�c si� zmniejszy� szybko��, pu�cili w ruch silniki hamuj�ce, kt�re pracowa�y nier�wno, z przerwami. Nieregularny odg�os ich pracy s�yszeli mieszka�cy Syberii w postaci gromowych �oskot�w. Gdy statek znalaz� si� nad tajg�, strumienie rozpalonego gazu, wyrzucane z silnik�w hamuj�cych, wali�y drzewa na boki. Tak powsta�a stukilometrowa aleja zwalonych pni, przez kt�r� przedziera�y si� p�niej ekspedycje syberyjskie. Nad okolic� Podkamiennej Tunguskiej statek zacz�� traci� szybko��. Wzg�rzysty, pokryty lasem i moczarami teren nie nadawa� si� do l�dowania. Pragn�c go przelecie�, podr�ni skierowali dzi�b statku w g�r� i ponownie zapu�cili silniki hamuj�ce. By�o ju� jednak za p�no. Statek, olbrzymia masa rozpalonego do bia�o�ci metalu, straci� stateczno��, opada�, a podrzucany nier�wn� prac� silnik�w, zatacza� si� i wirowa�. Gazy odrzutowe z silnik�w obala�y las to bli�ej, to dalej, k�ad�y go ca�ymi ulicami, osmala�y korony i ga��zie. Po raz ostatni wzni�s� si� statek w g�r� przelatuj�c nad zewn�trznym pier�cieniem wzg�rz. Tutaj, wysoko nad kotlin�, nast�pi�a katastrofa. Prawdopodobnie wybuch�y zapasy paliwa. W straszliwej eksplozji metalowa bry�a zosta�a rozerwana na strz�py. Takie obja�nienie t�umaczy�o wszystkie znane fakty. Wyja�nia�o, w jaki spos�b las zosta� zniszczony, czemu w jednych miejscach by� tylko obalony, a w innych tak�e zgorza�y, wreszcie, dlaczego gdzieniegdzie ocala�y wyspy nietkni�tych drzew. Ale czemu statek rozpad� si� tak, �e nie odnaleziono najmniejszych nawet szcz�tk�w? Jakie paliwo silnikowe przy wybuchu mo�e zab�ysn�� ja�niej od s�o�ca i osmali� tajg� na przestrzeni dziesi�tk�w kilometr�w? Uczony odpowiedzia� i na te pytania. Istnieje, stwierdzi�, tylko jeden spos�b, kt�rym mo�na mocn� konstrukcj� wozu mi�dzyplanetarnego tak dalece rozproszy� na cz�stki, by nie znalaz� si� w�r�d nich ani jeden okruch dostrzegalny go�ym okiem, i jedno jest tylko paliwo, kt�re p�onie z si�� s�o�ca. Sposobem tym jest rozk�ad materii, a paliwem � j�dra atomowe. Gdy silniki pojazdu odm�wi�y pos�usze�stwa, zapasy paliwa atomowego eksplodowa�y. W dwudziestokilometrowym s�upie ognia olbrzymi pocisk wyparowa� i znikn�� jak kropla wody rzucona na rozpalon� p�yt�. Hipoteza m�odego uczonego nie wywo�a�a odd�wi�ku, jakiego mo�na by si� spodziewa�. By�a zbyt �mia�a. Jedni uczeni uwa�ali, �e za ma�o posiada fakt�w na swe poparcie, inni, �e zamiast zagadki meteoru stawia zagadk� pocisku mi�dzyplanetarnego, jeszcze inni wreszcie uznali j� za fantazj�, godn� raczej powie�ciopisarza ani�eli trze�wego meteorytologa. Cho� g�os�w sceptycznych by�o wiele, m�ody uczony zorganizowa� now� ekspedycj� w g��b tajgi dla zbadania promieniotw�rczo�ci w miejscu upadku. Nale�a�o niestety liczy� si� z tym, �e kr�tko istniej�ce produkty rozpadu atom�w wywietrza�y w ci�gu minionych 42 lat. Powierzchniowe i�y i margle kotliny wykazywa�y w badaniu nieznaczn� tylko zawarto�� pierwiastk�w radioaktywnych. Tak nieznaczn�, �e nie mo�na by�o wyci�gn�� z tego �adnego wniosku, poniewa� znikome ilo�ci cia� promieniotw�rczych znajduj� si� tak�e w zwyk�ym gruncie. R�nice le�a�y w granicach b��du pomiarowego. Mog�y znaczy� bardzo wiele lub bardzo ma�o, w zale�no�ci od osobistych przekona� eksperymentatora. Sprawa pozosta�a nie rozstrzygni�ta. Niebawem ucich�y ostatnie echa dyskusji w czasopismach naukowych, jaki� czas prasa codzienna roztrz�sa�a jeszcze zagadnienie, sk�d m�g� przyby� statek mi�dzyplanetarny i jakie podr�owa�y w nim istoty, lecz te bezp�odne spekulacje ust�pi�y miejsca wiadomo�ciom o post�pach budowy olbrzymich elektrowni nadwo��a�skich i donieckich, o ostatecznym przebiciu Bramy Turgajskiej energi� atomow�, o skierowaniu w�d Obu i Jeniseju do basenu Morza Martwego. Na dalekiej p�nocy zwarte masywy tundry rok po roku porasta�y pok�ady zwalonych pni, pogr��aj�cych si� coraz g��biej w grz�skim gruncie. Odk�adanie torfu, podmywanie i tworzenie brzeg�w rzecznych, w�dr�wki lod�w, tajanie �nieg�w � wszystkie te procesy erozyjne ��czy�y si�, zacieraj�c ostatnie �lady katastrofy. Zdawa�o si�, �e jej zagadka na zawsze utonie w niepami�ci ludzkiej. RAPORT W roku 2003 zako�czone zosta�o cz�ciowe przelewanie Morza �r�dziemnego w g��b Sahary i gibraltarskie elektrownie wodne da�y po raz pierwszy pr�d do sieci p�nocno� afryka�skiej. Wiele ju� lat min�o od upadku ostatniego pa�stwa kapitalistycznego. Ko�czy� si� trudny, bolesny i wielki okres sprawiedliwego przetwarzania �wiata. N�dza, chaos gospodarczy i wojny nie zagra�a�y ju� wielkim planom mieszka�c�w Ziemi. Nie kr�powane przebiegiem granic ros�y kontynentalne sieci wysokiego napi�cia, powstawa�y elektrownie atomowe, bezludne fabryki�automaty i transmutatory fotochemiczne, w kt�rych energia s�o�ca przetwarza�a dwutlenek w�gla i wod� w cukier. Proces ten, od miliarda lat uprawiany przez ro�liny, sta� si� w�asno�ci� cz�owieka. Nauka nigdy ju� nie mia�a wytwarza� �rodk�w zniszczenia. W s�u�bie komunizmu by�a najpot�niejszym z wszystkich narz�dziem przemiany �wiata. Wydawa�o si�, �e nawodnienie Sahary i rzucenie w�d Morza �r�dziemnego w turbiny elektryczne jest dzie�em, kt�re przez d�ugi czas pozostanie nieprze�cignione, lecz ju� w rok p�niej rozpocz�to prace nad projektem tak niepor�wnanej �mia�o�ci, �e w cie� usun�� nawet Gibraltarsko� Afryka�ski Zesp� Hydroenergetyczny. Mi�dzynarodowe Biuro Regulacji Klimat�w przesz�o od skromnych pr�b lokalnej zmiany pogody, od kierowania chmur deszczowych i poruszania masami powietrza do frontowego ataku na g��wnego wroga ludzko�ci. By� nim mr�z, od setek milion�w lat usadowiony wok� biegun�w planety. Wieczne lody, kilkusetmetrowym pancerzem okrywaj�ce Antarktyd�, sz�st� cz�� �wiata, skuwaj�ce Grenlandi� i archipelagi Oceanu Lodowatego, �r�d�a zimnych pr�d�w podmorskich, kt�re ozi�biaj� p�nocne brzegi Azji i Ameryki, mia�y raz na zawsze znikn��. Dla osi�gni�cia tego celu nale�a�o ogrza� olbrzymie obszary oceanu i l�d�w, stopi� tysi�ce kilometr�w sze�ciennych lodu. Potrzebne ilo�ci ciep�a mierzono w trylionach kaloryj. Tak gigantycznej energii nie m�g� dostarczy� uran. Wszystkie jego zapasy by�yby na to zbyt szczup�e. Szcz�liwie jedna z najbardziej, jak dawniej s�dzono, oderwanych od �ycia nauk, astronomia, odkry�a �r�d�o energii podtrzymuj�ce wieczny ogie� gwiazd. Jest nim przemiana atomowa wodoru w hel. W ska�ach i atmosferze Ziemi niewiele jest wodoru, ale wody ocean�w stanowi� jego niewyczerpany zbiornik. My�l uczonych by�a prosta: stworzy� w pobli�u biegun�w olbrzymie �ogniska� o temperaturze S�o�ca, kt�re o�wiec� i ogrzej� lodowe pustynie. Urzeczywistnieniu tego projektu sta�y na przeszkodzie trudno�ci, zdawa�oby si� � nie do pokonania. Kiedy ludzie zacz�li przemienia� wod�r w hel, okaza�o si�, �e �aden znany na ziemi materia� nie jest zdolny oprze� si� powstaj�cym w tej reakcji temperaturom milion�w stopni. Najtrwalsza ceg�a szamotowa, prasowany azbest, kwarc, mika, najszlachetniejsza stal wolframowa � wszystko to przemienia�o si� w par� przy zetkni�ciu z o�lepiaj�cym ogniem atomowym. Maj�c paliwo zdolne stopi� lody i osusza� morza, zmienia� klimat, ogrzewa� oceany i stworzy� pod biegunem d�ungle zwrotnikowe � nie posiadano materia�u, z kt�rego mo�na by dla tego paliwa zbudowa� piec. �e jednak nic nie mo�e powstrzyma� ludzi zmierzaj�cych do wytkni�tego celu, trudno�� zosta�a przezwyci�ona. Je�eli, rozwa�ali uczeni, nie ma materia�u, z kt�rego mo�na zbudowa� piec dla przemiany wodoru w hel � nie nale�y go budowa� wcale. Ogniska atomowego nie mo�na tak�e roznieci� na powierzchni Ziemi, poniewa� roztopi�oby j� natychmiast, i pogr��y�o si� w gruncie, wywo�uj�c katastrof�. A wi�c nale�y je po prostu zawiesi� w atmosferze, jak chmury, ale chmury daj�ce si� swobodnie kierowa�. Uczeni postanowili stworzy� sztuczne s�o�ce podbiegunowe w postaci roz�arzonych ku� gazowych wielusetmetrowej �rednicy, kt�rym umieszczone z dala dmuchawy dostarcza� b�d� wodoru, a w r�wnie bezpiecznej odleg�o�ci zbudowane urz�dzenia wytworz� pot�ne pola elektromagnetyczne, utrzymuj�ce sztuczne s�o�ca na po��danej wysoko�ci. W pierwszej fazie prac obliczonych na dwudziestolecie przyst�piono do budowy si�owni elektrycznych, kt�re mia�y dostarcza� mocy urz�dzeniom steruj�cym. Si�ownie te, wznoszone w p�nocnej Grenlandii, na Wyspach Granta, Archipelagu Franciszka J�zefa i na Syberii, stanowi� mia�y razem tak zwany Atomowy Pier�cie� Steruj�cy. W mro�ne, bezludne, g�rzyste okolice ruszy�y ca�e fabryki na ko�ach i g�sienicach. Maszyny karczowa�y tajg� i niwelowa�y teren, maszyny wytwarza�y ciep�o odmra�aj�ce grunt zlodowacia�y od milion�w lat, maszyny uk�ada�y gotowe bloki betonu, z kt�rych powstawa�y autostrady, fundamenty dom�w, tamy i bariery ochronne w dolinach lodowc�w. Maszyny poruszaj�ce si� na stalowych stopach � kopaczki, ekskawatory, wie�e wiertnicze, spychacze i �adowacze � pracowa�y dniem i noc�, a za ich frontem post�powa�y inne, wznosz�c maszty wysokiego napi�cia, stacje transformatorowe, domy mieszkalne, buduj�c ca�e miasta i lotniska, na kt�rych od razu zacz�y l�dowa� wielkie samoloty transportowe. Rozg�os tych prac by� ogromny. Uwaga ca�ego �wiata skierowa�a si� na obszary dalekiej p�nocy, gdzie w�r�d mroz�w i zawiei, w temperaturze opadaj�cej do 60 stopni poni�ej zera, powstawa�y jedna za drug� betonowe wie�e i stalowe soczewki Pier�cienia Atomowego, kt�ry w przysz�o�ci obj�� mia� w�adanie nad zawieszonymi w powietrzu kulami wodoru, gorej�cego platynowym blaskiem. Jednym z takich miejsc budowy by�a okolica Podkamiennej Tunguskiej. W�r�d zwa��w marglu i gliny, w g��bokich wykopach, przebitych w twardej jak ska�a wiecznej marz�oci, na pot�nych palach betonowych montowano tam katapultowe stacje rakiet zast�puj�cych kolej �elazn�. W czasie pracy kopaczka wyrwa�a z dna siedmiometrowego szybu od�am gruntu, kt�ry, rzucony na transporter, dotar� do kruszarki miel�cej kamienie na drobny �wir. Tutaj od�am utkn��. Pot�na maszyna na mgnienie oka stan�a, a gdy maszynista zwi�kszy� pr�d, z�by z najtwardszej cementowej stali chrupn�y i wy�ama�y si�. Po rozebraniu maszyny ujrzano wklinowany mi�dzy jej wa�y g�az tak twardy, �e ledwo bra�y go pilniki. Przypadkowo dowiedzieli si� o znalezisku uczeni, kt�rzy oczekiwali w Podkamiennej Tunguskiej samolotu do Leningradu. Obejrzawszy zagadkowy g�az, wzi�li go z sob�. Nazajutrz le�a� ju� w laboratorium leningradzkiego Instytutu Meteorytyki. Pocz�tkowo s�dzono, �e to meteor; by�a to jednak bry�a bazaltu pochodzenia ziemskiego, w kt�r� wtopi� si� zaostrzony na obu ko�cach walec, wielko�ci� i kszta�tem przypominaj�cy granat. Pocisk �w sk�ada� si� z dwu nagwintowanych cz�ci, skr�conych tak silnie, �e trzeba by�o przepi�owa� �ciank�, aby dosta� si� do �rodka. Po d�ugich wysi�kach, wezwawszy na pomoc technolog�w z Instytutu Fizyki Stosowanej, uczeni zdo�ali wreszcie rozewrze� tajemnicz� skorup�. W �rodku znajdowa�a si� szpula ze sp�awu podobnego do porcelany, na kt�r� nawini�ty by� pi�ciokilometrowej prawie d�ugo�ci drut stalowy. Nic wi�cej. W cztery dni p�niej stworzony zosta� mi�dzynarodowy komitet, kt�ry zaj�� si� zbadaniem szpuli. Rych�o okaza�o si�, �e nawini�ty na ni� drut by� kiedy� namagnesowany. Powierzchniowe zwoje, poddane ongi wysokiej temperaturze, utraci�y magnetyzm. Dobrze zachowany by� tylko w warstwach g��bszych. Uczeni gubili si� w domys�ach nad pochodzeniem tajemniczej szpuli. Nikt nie �mia� pierwszy wypowiedzie� przypuszczenia, kt�re wszystkim cisn�o si� na usta. Rzecz sta�a si� jasna, gdy technologowie wykonali analiz� chemiczn� stopu, z kt�rego sporz�dzony by� drut. Stopu takiego nie produkowano nigdy na Ziemi. Pocisk nie by� ziemskiego pochodzenia. Musia� pozostawa� w zwi�zku ze s�ynnym niegdy� meteorytem tunguskim. Pad�o nie wiadomo przez kogo wypowiedziane po raz pierwszy s�owo �raport�. Istotnie, drut by� namagnesowany, tak jakby go na ca�ej d�ugo�ci �zapisano� drganiami elektrycznymi, tworz�c jedyny w swoim rodzaju �list mi�dzyplanetarny�. Przypomina�o to spos�b nagrywania d�wi�k�w na ta�m� stalow�, z dawien dawna praktykowany w radio i telefonii. Niebawem rozpowszechni�o si� przypuszczenie, �e w krytycznej chwili, kiedy silniki odm�wi�y pos�usze�stwa, podr�ni niewiadomego statku kosmicznego usi�owali uratowa� to, co uwa�ali za najcenniejsze, a mianowicie dokument ,,spisany� drganiem magnetycznym na drucie, i wyrzucili go ze statku przed katastrof�. Nie brak by�o jednak g�os�w odmiennych, twierdz�cych, �e szpul� wyrzuci� ze statku podmuch eksplozji, o czym �wiadcz� widoczne zmiany cieplne jej skorupy. W prasie naukowej i codziennej toczy�y si� d�ugie dyskusje o pochodzeniu statku mi�dzyplanetarnego. Nie by�o bodaj planety uk�adu s�onecznego, kt�rej by nie podejrzewano o jego wys�anie. Nawet daleki Uran i olbrzymi Jowisz mia�y swoich zwolennik�w, zasadniczo jednak opinia powszechna podzieli�a si� mi�dzy dwa stronnictwa: Wenery i Marsa. To ostatnie by�o niemal dwukrotnie liczniejsze. W roku tym zainteresowanie astronomi� by�o ogromne. Rozchodzi�y si� nieprawdopodobne nak�ady ksi��ek popularnych, a nawet fachowych, popyt za� na amatorskie narz�dzia astronomiczne, zw�aszcza lunety, by� taki, �e najzasobniejsze sk�ady �wieci�y nieraz pustkami. Co wi�cej, tematyka astronomiczna wtargn�a do sztuki: pojawi�y si� powie�ci fantastyczne o zagadkowych istotach z Marsa, kt�rym autorowie przypisywali najbardziej nieprawdopodobne w�a�ciwo�ci. Niekt�re stacje telewizyjne nadawa�y w tygodniowych programach naukowych audycje specjalne, po�wi�cone astronomii. Ogromnym powodzeniem cieszy�o si� nadawane przez Berlin, a transmitowane przez ca�� p�nocn� p�kul� widowisko telewizyjne Podr� na Ksi�yc. Widzowie ogl�dali u siebie w domu powierzchni� Ksi�yca, przybli�on� trzy tysi�ce razy dzi�ki temu, �e nadawcz� aparatur� telewizyjn� zainstalowano przy wielkim teleskopie w obserwatorium heidelberskim. Utworzona tymczasem mi�dzynarodowa Komisja T�umaczy rozpocz�a s�ynn� �walk� o drut�, jak j� nazwa� specjalny korespondent naukowy �Humanite�. Prace najt�szych egiptolog�w i sanskrytolog�w, specjalist�w od martwych i zaginionych j�zyk�w, wydaj� si� igraszk� w por�wnaniu z zadaniem, jakie oczekiwa�o uczonych. �Raport� sk�ada� si� z osiemdziesi�ciu kilku miliard�w drgnie� magnetycznych, utrwalonych w krystalicznej strukturze drutu metalowego. Poszczeg�lne grupy drgnie� oddzielone by�y niewielkimi strefami drutu nie namagnesowanego. Nasuwa�a si� my�l, �e ka�dy taki odcinek jest jednym s�owem, lecz przypuszczenie to mog�o by� mylne. Rzekomy �raport� m�g� w samej rzeczy stanowi� po prostu zapis rozmaitych instrument�w pomiarowych. Wielu uczonych s�dzi�o, �e je�li �raport� spisany jest nawet za pomoc� s��w, budowa jego j�zyka mo�e by� ca�kiem inna od wszystkich znanych na Ziemi. Ale i oni zgodni byli w tym, i� nie wolno pomija� szansy, kt�ra po raz pierwszy w dziejach stan�a przed nauk�. Uczeni mieli przed sob� stos namagnesowanego drutu bez jakichkolwiek obja�nie� i zabrali si� do pracy. Najtrudniejszy by� pocz�tek. Ca�y drut zosta� przepuszczony przez aparatur�, kt�ra zarejestrowa�a wszystkie drgnienia magnetyczne na ta�mie filmowej. Cenny orygina� pow�drowa� do podziemnego skarbca. Odt�d a� do ko�ca uczeni mieli do czynienia wy��cznie z kopiami filmowymi. We wst�pnych naradach postanowiono p�j�� jedyn� drog�, kt�ra obiecywa�a powodzenie. S�owa ka�dego j�zyka s� symbolami wyobra�aj�cymi pewne przedmioty oraz poj�cia: ot� odcyfrowanie j�zyk�w narod�w wymar�ych, szyfr�w i innych tego rodzaju kryptogram�w opiera si� na prawid�ach powszechnych dla ka�dej mowy. Poszukuje si� wi�c symboli wyst�puj�cych najcz�ciej, bada, czy dany j�zyk posiada charakter obrazkowy, literowy czy zg�oskowy, a co najwa�niejsze, poszukuje si� sposobu, kt�ry by pozwoli� zrozumie� znaczenie jednego chocia�by wyrazu. Tutaj zwykle przychodzi uczonym z pomoc� szcz�liwy przypadek: tak by�o z hieroglifami egipskimi, kiedy to znalaz� si� nagrobek, na kt�rym wyryty by� ten sam napis hieroglifami oraz po grecku, podobnie sta�o si� te� z pismem klinowym Babilo�czyk�w. Co za� najwa�niejsze, tw�rcy ka�dego z tych nieznanych j�zyk�w byli istotami podobnymi do badaczy, �yli kiedy� na tej samej planecie, ogrzewa�o ich to samo S�o�ce, ogl�dali te same gwiazdy, ro�liny i morza, a warunki te, rzecz prosta, sprzyja�y wytworzeniu si� symboli powszechnych. Zupe�nie inaczej by�o teraz. Jakie� poj�cia mog�y by� wsp�lne nieznanym istotom i ludziom? W jakim miejscu nale�a�o przerzuci� most przez otch�a� dziel�c� istoty rozmaitych �wiat�w? Tym ogniwem ��cz�cym mog�a sta� si� tylko jedna rzecz: materia. Ca�y wszech�wiat, od najdrobniejszych ziarn piasku pod naszymi stopami a� po najdalsze gwiazdy, zbudowany jest z takich samych atom�w. We wszystkich zak�tkach przestrzeni rz�dz� materi� te same prawa, a wszystkie je potrafi wyrazi� matematyka. Je�li �rodki jej zosta�y u�yte przy spisywaniu �raportu� � rzekli sobie uczeni � mamy szans�. W przeciwnym razie �raport� pozostanie nie odczytany � na zawsze. Przyj�cie tego za�o�enia stanowi�o jednak dopiero pierwszy krok na drodze nies�ychanie �mudnej i d�ugiej. Zdawa�oby si�, �e nale�y teraz po prostu przejrze� �raport�, poszukuj�c w nim najbardziej og�lnych praw fizycznych, jednak�e by�o to na tym etapie niemo�liwe. Przede wszystkim praw takich jest bardzo wiele, a poza tym, co gorsza, nie wiadomo by�o, jakiego uk�adu algorytmicznego u�ywaj� tw�rcy �raportu�. Uk�ad dziesi�tkowy, operuj�cy dziewi�cioma liczbami podstawowymi z dziesi�tym zerem, wydaje si� nam oczywisty i jedyny, nie jest on jednak taki dla matematyk�w. Przyj�li�my go, poniewa� mamy u r�k dziesi�� palc�w, a d�onie by�y liczyd�ami naszych przodk�w w czasach zamierzch�ych. Teoretycznie jednak mo�liwa jest dowolna ilo�� takich uk�ad�w, poczynaj�c od dw�jkowego, w kt�rym istniej� tylko dwie liczby, zero i jedynka, poprzez tr�jkowy, czw�rkowy, pi�tkowy i tak dalej, w niesko�czono��. W czasie swoich prac Komisja T�umaczy ograniczy�a si� ze wzgl�d�w praktycznych do siedemdziesi�ciu dziewi�ciu uk�ad�w � od tr�jkowego do osiemdziesi�tkowego. Zadanie wi�c brzmia�o: przejrze� miliony drga�, magnetycznych i dla ka�dego drgnienia obliczy� jego warto�� w siedemdziesi�ciu dziewi�ciu uk�adach liczbowych; ju� to samo dawa�o z g�r� bilion oblicze�, lecz by� to tylko pocz�tek, albowiem uzyskane wyniki nale�a�o przejrze�, szukaj�c w�r�d nich takich, kt�re odpowiada�yby sta�ym fizycznym. Sta�ych za�, takich jak naboje i wagi atomowe pierwiastk�w, jest kilkaset. Ale i to jeszcze nie wszystko, poniewa� w tak ogromnym morzu liczb trafi� si� mog�y rezultaty odpowiadaj�ce jednej ze sta�ych ca�kiem przypadkowo. Trzeba wi�c by�o pu�ci� w ruch obliczenia sprawdzaj�ce. Ca�okszta�t tych prac, kt�re by�y dopiero wst�pem do w�a�ciwego przek�adu, zaj��by, jak obliczono, tysi�cowi najbieglejszych rachmistrz�w ca�e �ycie. Tymczasem dokonano ich w ci�gu dwudziestu siedmiu dni. Do dyspozycji Komisji T�umaczy by� najwi�kszy pod�wczas na �wiecie M�zg Elektronowy, pot�na maszyna, zajmuj�ca cztery kondygnacje Instytutu Matematycznego w Leningradzie. Prac� tego olbrzyma kierowa� sztab specjalist�w z Nastawni Steruj�cej, umieszczonej na najwy�szym pi�trze Instytutu. Tam to wydano M�zgowi rozkaz, �e ma rozpatrzy� wszystkie znaki �raportu� poszukuj�c w nich podobie�stwa do sta�ych fizycznych; ma to wykona� za ka�dym razem we wszystkich zadanych uk�adach liczbowych, od dw�jkowego do osiemdziesi�tkowego, a odnalezione w ten spos�b wyniki sprawdza�, ka�dy za� etap swej pracy odnotowywa� i podawa� natychmiast do wiadomo�ci. Centralna Nastawnia by�a okr�g�� sal� z bia�ego marmuru, w kt�rym p�on�y zielonkawe ekrany. Pojawi�y si� na nich wyniki post�puj�cych operacji. Od chwili kiedy pierwsze ta�my perforowane, nios�c rozkazy, znik�y w g��bi mechanizmu i kiedy zapali�y si� sygna�y, a� do momentu, w kt�rym czerwone lampki kontrolne zgas�y, up�yn�o sze��set czterdzie�ci jeden godzin nieprzerwanej pracy. W tym czasie M�zg wykonywa� po pi�� milion�w oblicze� na sekund�, nie ustaj�c dniem ani noc�, podczas gdy dy�uruj�cy uczeni zmieniali si� sze�� razy dziennie. Niepodobna odda� ogromu dokonanej pracy. Do�� powiedzie�, �e j�zyk �raportu� przypomina�, jak si� okaza�o, nie tyle mow�, ile raczej niezwyk�� muzyk�, poniewa� to, co odpowiada ziemskim s�owom, wyst�powa�o w nim jak gdyby w rozmaitych �tonacjach�. Kilka razy nawet olbrzymia pojemno�� M�zgu okazywa�a si� niedostateczna dla przeprowadzenia wszystkich niezb�dnych oblicze�. W takich chwilach automatyczne przeka�niki w��cza�y kable podziemne ��cz�ce G��wny M�zg z innymi, kt�re r�wnie� znajdowa�y si� w obr�bie Leningradu. Najcz�ciej przychodzi� z pomoc� M�zg Elektronowy Instytutu Aerodynamiki Teoretycznej. Nadesz�a wreszcie chwila, w kt�rej na ekranach za�wieci�y wynik�. Brz�czyki odezwa�y si� w Nastawni wysokimi g�osami, ale i bez ich wezwania wszyscy dy�urni oderwali si� od pulpit�w, wpatrzeni w pierwsze dost�pne ludzkiemu pojmowaniu poj�cia �raportu�� Pierwsze odczytane zdanie brzmia�o: krzem tlen glin tlen azot tlen wod�r tlen Oznacza�o ono Ziemi�. Cztery powt�rzenia s�owa �tlen� zapisane by�y r�n� cz�stotliwo�ci� drga�. Zrozumiano, �e �raport� m�wi w tym miejscu o w�a�ciwo�ciach fizycznych Ziemi. Tlenki krzemu i glinu � to g��wne sk�adniki skorupy naszej planety, otoczonej azotem i tlenem powietrza oraz pokrytej podtlenkiem wodoru � wod� m�rz i ocean�w. Ale to proste pozornie zdanie m�wi�o znacznie wi�cej. Po pierwsze, wyra�enia takie, jak krzem, glin, tlen, posiada�y pewne cechy, kt�re, wyst�puj�c gdzie indziej w czystej postaci, oznacza�y w og�le �materi�. Po drugie, ca�e to zdanie z o�miu wyraz�w poddane by�o pewnej wy�szorz�dnej funkcji, kt�ra odpowiada powierzchni zakrzywionej. Chodzi�o mianowicie o powierzchni� kulist�, to jest w�a�nie o skorup� Ziemi. Odt�d rozszyfrowanie �raportu� posz�o ju� sprawniej, cho� nie brak by�o miejsc niejasnych, kt�re wzbudza�y gor�ce spory. W miar� post�powania prac wy�ania� si� og�lny obraz Ziemi i �wiata, widziany po raz pierwszy w historii przez istoty nie b�d�ce lud�mi. �Raport� by� podzielony na kilka cz�ci. Wst�pna zawiera�a opis fizyczny naszego globu, jego rze�by terenu, ukszta�towania l�d�w i m�rz oraz ich sk�adu chemicznego. Nie tu jednak kry�y si� trudno�ci. Pierwszy rozd�wi�k powsta� w�r�d t�umaczy, gdy doszli do miejsca, w kt�rym �raport� m�wi� o miastach ziemskich. Nieznanym istotom uda�o si� pomimo wielkiej chy�o�ci i wysoko�ci, na jakiej odbywa� si� lot pocisku, dostrzec planowe zagospodarowanie naszej planety: fabryki, domy, drogi, a nawet ludzi na polach i ulicach. Niepoj�te by�o jednak to, �e w og�lnym opisie dostrze�onych zjawisk traktowa�y ludzi jako co� najmniej wa�nego i zdawa�y si� nie przypisywa� im roli budowniczych i konstruktor�w cywilizacji ziemskiej. �Raport� nazywa� ludzi �d�ugimi kroplami� (jak wynika�o z obja�nienia, chodzi�o o �ci�gliw�, mi�kk� substancj�, z kt�rej zbudowane s� nasze cia�a) i uwa�a� ich za cz�stki jakiej� wi�kszej, jednorodnej masy, od kt�rej tylko chwilowo wyosobnili si� w postaci owych �kropel�. Masa taka musia�a by� dla autor�w �raportu� czym� powszechnym i dobrze znanym, poniewa� wyra�ali przypuszczenie, �e ludzie utworzeni s� z podobnej substancji, co� (tu nast�powa�o s�owo nie przet�umaczone, bo nie istniej�ce w �adnym ziemskim j�zyku). W dalszej cz�ci �raportu� opisane by�y miasta, domy mieszkalne oraz rozmaite urz�dzenia, jak na przyk�ad sieci kolejowe, dworce, porty, z tak du�� dok�adno�ci�, �e czytaj�cych ogarnia� mimowolny podziw dla precyzji instrument�w obserwacyjnych, jakimi musieli si� pos�ugiwa� podr�ni statku mi�dzyplanetarnego. I tutaj jednak u podstawy opisu le�a�o to samo ca�kowite i niepoj�tne odwr�cenie poj��: autorzy �raportu� usilnie poszukiwa�a� tw�rc�w ziemskiej cywilizacji technicznej, nawet nie domy�laj�c si� ich w ludziach. To, �e dostrzegali przy tym ludzi, nie ulega�o w�tpliwo�ci, bo kilka zda� dalej napomykali: �w polu widzenia pe�znie sporo d�ugich kropel�. Rozwa�ywszy dobrze t� cz�� �raportu� uczeni doszli do wniosku, �e to przestawienie poj��, to �nieporozumienie� nie jest bynajmniej przypadkiem, lecz �e w nim w�a�ni(e kryje si� tajemnica nieznanych istot. Na nowy, cho� tak�e niezupe�nie jasny �lad naprowadzi�a ich zwi�z�a uwaga w dalszej cz�ci �raportu�. Powtarzaj�c wypowiedziane ju� poprzednio zdanie, �e nigdzie nie mo�na spostrzec tw�rc�w urz�dze� technicznych, autorzy �raportu� dodawali: �by� mo�e dlatego, �e s� oni� (tu nast�puje zn�w s�owo nie przet�umaczone) rozmiar�w�. Klucz do tajemnicy zdawa� si� le�e� w�a�nie w zagadkowym s�owie. Przypuszczenie, �e jest to przymiotnik taki, jak �ma�y� lub �drobny�, trzeba by�o odrzuci�, poniewa� przymiotniki cechuje inne ukszta�towanie drga� magnetycznych w j�zyku �raportu�. Gdyby to by� zaimek, zdanie mog�oby brzmie�: ��e s� oni naszych rozmiar�w�. Badanie wykaza�o, �e najmniejsze przedmioty, jakie nieznane stworzenia zdo�a�y dostrzec z wysoko�ci swego przylotu nad Ziemi�, posiada�y rozmiary siedmiu lub o�miu centymetr�w. Je�eli wi�c przypuszcza�y, �e nie mog� dojrze� poszukiwanych przez siebie �tw�rc�w cywilizacji ziemskiej� dlatego, i� �s� oni ich rozmiar�w�, to z tego wynika�oby, :j� nieznane istoty s� stosunkowo bardzo ma�e � nie przekraczaj� w ka�dym razie wielko�ci o�miu centymetr�w. Jest Ho jedyne miejsce �raportu�, z kt�rego mo�na by�o s�dzi� o ich rozmiarach. Niestety, ca�e to przypuszczenie jest niezwykle kruche, poniewa� w j�zyku �raportu� nie odnaleziono ani jednego zaimka takiego, jak �my�, �ja�, �nasze� itp. W dalszej cz�ci �raportu� spotyka si� mno��ce si� ku ko�cowi �bia�e plamy�, to jest miejsca nie odczytane ju� to z powodu os�abienia zapisu magnetycznego, ju� to dlatego, �e wyst�powa�y tam poj�cia, kt�rych nie da�o si� odcyfrowa� ani za pomoc� analizy drga�, ani te� metod� �pr�b i b��d�w�, to jest podstawiania prawdopodobnych termin�w, kt�r� z nieub�agan� wprost, cierpliwo�ci� stosowa�a mieszana grupa matematyk�w� operacjonist�w i j�zykoznawc�w. Zako�czenie �raportu� stanowi kr�tki, nadzwyczaj rzeczowy opis tragedii, jak� zako�czy� si� lot pocisku. S� to dane przyrz�d�w pomiarowych, wykazuj�ce gwa�townie rosn�c� szybko�� rozpadu atomowego, olbrzymi wzrost temperatury oraz zaburzenia pracy silnik�w nap�dowych. Potem znaki magnetyczne uleg�y zamazaniu. Nast�puje kr�tka strefa ciszy, a dalej dwa wyra�nie czytelne s�owa �zabezpieczenia spalone�. Na tym �raport� si� urywa. Jake�my powiedzieli, uczeni znali ju� jego tre�� w og�lnych zarysach, poniewa� za� by�o prawdopodobne, �e odczytanie ust�p�w dot�d zagadkowych nie przyniesie, poza szczeg�ami, nic zasadniczo nowego, Komisja T�umaczy przyst�pi�a do nast�pnej fazy prac, wy�aniaj�c z siebie trzy nowe sekcje, z kt�rych ka�da po�wi�ci�a si� innemu zagadnieniu. Pierwsza, pod przewodnictwem profesora Kluevera, mia�a za zadanie zebra� i rozszerzy� nasze wiadomo�ci o nieznanych istotach. Wi�kszo�� stanowili w niej przyrodnicy, a wi�c biologowie, zoologowie, botanicy i lekarze, by� te� jeden specjalista z zakresu m�odej, lecz rozwijaj�cej si� nauki � astrobiologii, kt�ra bada przejawy �ycia na innych ni� Ziemia cia�ach niebieskich. Druga sekcja sprawdza�a przek�ad �raportu�, zestawiaj�c go z orygina�em, owym s�ynnym drutem namagnesowanym, kt�ry wydobyto z podziemnego skarbca Instytutu Meteorytyki. Trzecia wreszcie i ostatnia sekcja �l�cza�a nad nie odcyfrowanymi dot�d ust�pami �raportu�. By�o w niej wielu matematyk�w i fizyk�w, kt�rzy przesiadywali przewa�nie w Centralnej Nastawni M�zgu Elektronowego, ka��c mu bez przerwy trawi� nieprawdopodobnie zawi�e obliczenia. Wywo�a�o to nawet lekkie starcie z biologami, kt�rzy twierdzili, �e Instytut Matematyki zosta� okupowany przez fizyk�w, a ci uniemo�liwiaj� im korzystanie z M�zgu Elektronowego. W czasie kiedy miliony ludzi na ca�ym �wiecie dzi�ki radiu, prasie i telewizji zapoznawa�y si� z tre�ci� opublikowanej cz�ci �raportu�, w pracach Komisji T�umaczy zaszed� zwrot dramatyczny. Wst�pem jak gdyby do g��wnego odkrycia by�a dyskusja w sekcji biolog�w, na kt�r� zaproszono w charakterze go�cia i doradcy Czandrasekara, wielkiego matematyka hinduskiego. Nawi�zuj�c do wspomnianego przedtem ust�pu �raportu�, z kt�rego zdawa�o si� wynika�, �e nieznane istoty s� ma�ych rozmiar�w, jeden z uczonych wysun�� przypuszczenie, �e s� to owady �yj�ce gromadnie jak pszczo�y czy mr�wki, lecz o niepor�wnanie wy�szej inteligencji. Przewodnicz�cy sekcji, profesor Kluever, powiedzia� na to: � Wielka inteligencja oznacza wielki m�zg. Tymczasem owady nie mog� mie� wielkiego m�zgu z tego samego powodu, dla kt�rego nie mog� posiada� wielkiego cia�a. Na to nie pozwala ich budowa. Ich system oddechowy nie potrafi dostarczy� do�� tlenu przy rozmiarach cia�a przekraczaj�cych kilka centymetr�w i to jest w�a�nie przyczyn�, �e nie istniej� i nigdy nie istnia�y bardzo wielkie owady. Oponent zauwa�y�, �e system oddechowy nieznanych istot m�g�by by� zupe�nie inny. Profesor Kluever odpar�, �e owady, kt�re maj� inny system nerwowy i oddychaj� inaczej ni� owady, nie s�, wed�ug niego, owadami� R�wnie dobrze mo�na by zwierz�ta nazwa� ro�linami wyposa�onymi w uk�ad nerwowy, krwiono�ny i mi�niowy. C� bowiem za cecha pozostaje w jednym i drugim wypadku nie zmieniona opr�cz pustej nazwy? Wywi�za�a si� gor�ca dyskusja, w kt�rej ka�da strona broni�a swoich argument�w. Mo�na by�o s�dzi�, �e wiecz�r up�ynie na ja�owym sporze, gdy o g�os poprosi� profesor Czandrasekar, kt�ry przys�uchiwa� si� dot�d obradom w milczeniu, � Przyszed�em tu z pewnym pomys�em � powiedzia� � kt�ry, by� mo�e. rzuci troch� �wiat�a na omawiany problem. Przestudiowa�em dok�adnie zeznania naocznych �wiadk�w upadku meteoru tunguskiego. Wszyscy oni zauwa�yli, �e w czasie pojawienia si� meteoru wida� by�o na ziemi cienie takich przedmiot�w, jak drzewa i domy, a cienie te porusza�y si� w stron� przeciwn� do kierunku jego lotu. Z tego wynika, �e �raport�, przynajmniej w swej cz�ci ko�cowej, nie zosta� spisany przez istoty �ywe. Twierdzenie to zdumia�o obecnych w najwy�szym stopniu: wpatrywali si� w matematyka, kt�ry, podszed�szy do tablicy, wyszuka� wi�kszy kawa�ek kredy i od razu przyst�pi� do oblicze�. Dow�d jego szed� tak� drog�: w chwili upadku panowa�a s�oneczna pogoda, a wi�c je�eli przedmioty rzuca�y w �wietle meteoru cienie na miejscach s�onecznych, to blask meteoru by� na pewno silniejszy od s�onecznego. Oczywi�cie i jego temperatura musia�a by� wy�sza od s�onecznej. Znaj�c czas przebywania meteoru w obr�bie atmosfery ziemskiej, profesor obliczy�, �e niezale�nie od tego, jaka by�a grubo�� pow�oki statku, w jego wn�trzu musia�a panowa� ciep�ota nie ni�sza od sze�ciuset stopni. Takich warunk�w nie mog�aby, oczywi�cie, znie�� �adna istota �ywa. A jednak �raport� prowadzony by� przez ca�y czas lotu a� do chwili katastrofy. A wi�c: albo notowa�y go przyrz�dy automatyczne i w rakiecie w og�le nie by�o nikogo, albo te� nieznane istoty posiadaj� ustr�j zbudowany inaczej ni� organizmy zwierz�t i ro�lin. Biologowie wys�uchali Czandrasekara z nadzwyczajn� uwag� i uznawszy dow�d za przekonuj�cy, postanowili zapozna� z nim nazajutrz zgromadzenie og�lne Komisji T�umaczy. Gdy jednak zjawili si� rano w Ma�ej Sali Instytutu, zaproszono ich, jak wszystkich zreszt� uczonych, do Wielkiej Sali Kolumnowej na nadzwyczajne posiedzenie z tajnym porz�dkiem dziennym. Wzbudzi�o to powszechne zdziwienie, gdy� dot�d Komisja nie stosowa�a takich rygor�w. Posiedzenie odbywa�o si� przy drzwiach zamkni�tych i bez zapraszanych zazwyczaj go�ci. Profesor Ramon y Carral z Instituto Nacional del Astronomia w Veracruz, kt�ry w dniu tym przewodniczy� obradom, o�wiadczy�, �e trzecia sekcja odkry�a w czasie swych prac fakt niezmiernie donios�y, kt�rego natychmiastowe zbadanie jest spraw� najwy�szej wagi, jako �e mog� od tego zale�e� losy ca�ego �wiata. Nast�pnie odda� g�os profesorowi Lao� Czu. Fizyk chi�ski przemawia� do mikrofonu nie ze swego miejsca, jako to zwykle czyniono, lecz wszed� na podium prezydialne, zapewne dlatego, �e chcia� widzie� wszystkich, do kt�rych m�wi�. G�osem niezbyt dono�nym, lecz s�yszalnym w ca�ej sali powiedzia�, �e zosta� upowa�niony przez trzeci� sekcj� do przedstawienia szanownemu zgromadzeniu odkrycia niezwyk�ej wagi, kt�rego donios�o�ci nikt nie potrafi jeszcze doceni�. O ile wielkie s�owa, kt�rymi przewodnicz�cy poprzedzi� wyk�ad, nikogo szczeg�lnie nie zadziwi�y, albowiem stary astronom meksyka�ski znany by� ze swego po�udniowego temperamentu, to pierwsze zdanie fizyka zelektryzowa�o ca�� sal�, gdy� Lao�Czu by� jednym z najtrze�wiejszych i najbardziej krytycznych umys��w Komisji T�umaczy. W dalszym ci�gu swego przem�wienia Lao�Czu opowiedzia� o nowej metodzie odczytywania �raportu�, kt�r� zastosowa�a trzecia sekcja. Polega�a ona na fotografowaniu pomieniami Roentgena tych cz�ci drutu, kt�rych namagnesowanie uleg�o zatarciu. Na zako�czenie Lao�Czu poda� dos�owny tekst ust�pu, jaki uda�o si� odczyta� t� metod�. Brzmia� on: Po drugim elemencie obrotowym przyst�pi si�, do napromieniowania planety. Kiedy st�enie jonizacyjne opadnie do po�owy, rozpocznie si� Wielki Ruch. W wype�nionej po brzegi sali panowa�a �miertelna cisza. Nie s�ycha� by�o ani oddech�w, ani nawet zwyk�ego poskrzypywania krzese�. Widzia�o si� ludzi o zamkni�tych z wyt�enia uwagi oczach, przyciskaj�cych obur�cz s�uchawki do uszu. Niekt�rzy notowali gor�czkowo s�owa fizyka chi�skiego. Powt�rzywszy dwa razy przet�umaczony ust�p, Lao�Czu powiedzia�, �e trzecia sekcja sk�onna jest rozumie� go tak: element obrotowy jest to jaka� jednostka czasu, odpowiadaj�ca do�� d�ugiemu okresowi, kt�ry mo�na zapewne por�wna� z rokiem ziemskim. Co oznacza �napromieniowanie planety�? Oczywi�cie, zadzia�anie jakim� rodzajem energii promienistej, kt�ra wywo�uje jonizacj�. O jak� planet� chodzi? Nie jest to zupe�nie pewne, gdy� ust�p nale�y do zrekonstruowanych i by� przedtem zupe�nie nieczytelny, lecz pewne znamiona przemawiaj� za tym, �e chodzi o nasz� planet�, o Ziemi�. Jaki cel mo�e mie� jej napromieniowanie? I to nie jest zupe�nie pewne, m�wi� Lao�Czu, ale nieznane istoty zdaj� si� wyra�a� ch�� skierowania na Ziemi� pot�nego �adunku energii, a kiedy dz