5110
Szczegóły |
Tytuł |
5110 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5110 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5110 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5110 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
J�zef Ignacy Kraszewski
KRZY�ACY 1410
OBRAZY Z PRZESZ�O�CI
Ego te bapttzo in gladio
God�o krzy�ackie
TOM PIERWSZY
<
PRZEDMOWA
Karol�w Miark�w by�o dw�ch, ojciec i syn. O ojcu
pisano du�o, wynoszono jego liczne zas�ugi, potem go
w spos�b do�� p�ytki i nieprzemy�lany pot�piano, ale
jego pozycja w dziejach odrodzenia narodowego G�rnego
�l�ska mimo tych atak�w pozosta�a nadal wybitna.
O drugim pisano znacznie mniej i w�a�ciwie pozostaje on
nadal w cieniu swego ojca. Nie b�dziemy prostowa� tych
proporcji, w jakich ustali�a si� ich s�awa po�miertna. S�
one sprawiedliwe, bo zas�ugi ojca i syna by�y bardzo
r�ne i trudno by�oby je r�wnowa�y�. Ojciec by� wiel-
kiej miary dzia�aczem, �wietnym na sw�j czas dzienni-
karzem, poczytnym pisarzem, wreszcie drukarzem i wy-
dawc�. Syn podj�� jego dzie�o i prowadzi� je dalej tylko
w ostatniej z tych dziedzin dzia�alno�ci, poprzesta� na
drukarstwie i wydawnictwie. R�nic� t� mogliby�my �
pos�uguj�c si� wsp�czesnymi okre�leniami � uj�� w ten
spos�b: pierwszy nie tylko upowszechnia� kultur� polsk�
na �l�sku, ale tak�e j� tworzy�, wnosi� w ni� swoje
w�asne elementy, drugi tylko j� upowszechnia�.
Karol Miarka-ojciec wyszed� z jednego z tych rejo-
n�w G�rnego �l�ska, kt�re najdzielniej i najskuteczniej
opiera�y si� germanizacji � z ziemi pszczy�skiej, ze wsi
Pielgrzymowice, gdzie urodzi� si� w r. 1825. �l�sk w tym
czasie od blisko pi�ciu wiek�w pozostawa� ju� pod obcy-
mi rz�dami, a Polska, jego odwieczna ojczyzna, od lat
trzydziestu by�a wykre�lona z mapy Europy. Istnia�
tylko jej szcz�tek. Kr�lestwo Kongresowe, fikcja nie-
podleg�o�ci pod ber�em cara i knutem jego namiestnika.
W tych warunkach walka o polsko�� �l�ska mog�a si�
wyda� mrzonk�, czym� ca�kowicie nierealnym, pozba-
wionym podstaw i perspektyw politycznych. Tym bar-
dziej, �e przecie� ziemie �l�skie pozostawa�y we w�ada-
niu dw�ch mocarstw nale��cych do tr�jki tych, co zbrod-
niczo rozgrabiiy ziemie Rzeczypospolitej w r. 1795 w spo-
s�b, zdawa�o si�, ostateczny.
A mimo to sprawa polsko�ci �l�ska nie by�a przegrana,
mimo to ziemia ta w�a�nie wtedy rozpoczyna�a swoj�
�mudn� i dalek� drog� powrotu w granice ojczyzny,
drog�, kt�ra si� nie za�amuje mimo wszystkich kl�sk,
kt�re ponosi� nasz nar�d w walkach zbrojnych o swoj�
wolno��. Przez Europ� idzie wielki powiew idei wolno-
�ciowych i demokratycznych, powiew my�li rewolucyj-
nej, do czynnego �ycia politycznego budz� si� masy
ch�opskie i robotnicze, kt�re dopominaj� si� swoich praw.
W tej atmosferze rodz� si� i na �l�sku zal��ki oporu
przeciw obcemu ciemi�zcy, kt�ry wyzysk i ucisk spo-
�eczny ��czy� nierozerwalnie z uciskiem narodowym,
z t�pieniem polsko�ci, kt�rej ostoj� sta� si� tylko lud.
Karol Miarka jest jednym z typowych przyk�ad�w
tego, jak olbrzymie trudno�ci sta�y na owej drodze �l�s-
ka do Polski. Wyszed�szy z polskiej rodziny, jako nau-
czyciel znalaz� si� ju� o krok od ca�kowitego zniemczenia.
Polska �wiadomo�� narodowa zupe�nie w nim wygas�a.
Mia� ju� niemal lat trzydzie�ci, gdy w sercu jego i umy-
�le zacz�a si� toczy� walka o to, kim jest w�a�ciwie �
Polakiem czy Niemcem. I nie by�a to walka �atwa. Trwa�a
blisko lat dziesi��, a rozstrzygn�a si� dopiero w toku
wsp�pracy z dzia�aczem i dziennikarzem cieszy�skim,
Paw�em Stalmachem. Dopiero na �amach jego �Gwiazdki
Cieszy�skiej" Karol Miarka zadeklarowa� si� ostatecznie
jako Polak, jako wierny syn ludu �l�skiego i or�downik
jego walki narodowej. By� to rok 1861, Miarka mia� ju�
lat trzydzie�ci sze��, a punktem prze�omowym sta�a si�
napisana przez niego powie�� historyczna �G�rka Kle-
mensowa", zrodzona � jak napisze do Stalmacha �
z �mi�o�ci przyrodzonej do rzeczy polskiej, kt�ra tla�a
zawsze w k�ciczku serca". Pisa� t� powie�� w wielkim
trudzie, mocuj�c si� w ka�dym zdaniu, niemal w ka�dym
s�owie z trudno�ciami mowy polskiej i skar��c si�, �e go
�jeszcze cz�sto Niemiec bodzie". By� to jego chrzest
bojowy. Stalmach nazwa� t� powie�� �szko�� co do jego
nowego sposobu widzenia".
�wietna to by�a szko�a, skoro Miarka chwyta si� teraz
pi�ra publicysty i ju� nie za po�rednictwem powie�ci
historycznej, lecz na materiale bie��cych, naj�wie�szych
fakt�w porusza spraw� po�o�enia ludu polskiego na �l�-
sku. Otworzy t� publicystyk� �Glos wo�aj�cego na pu-
szczy g�rno�l�skiej, czyli o stosunkach ludu polskiego na
pruskim �l�sku". Jest to ju� manifest Polaka walcz�cego.
I takim pozostanie Miarka do ko�ca swego �ycia.
Jaki� piekielny zapa� musia� mie� do swoich nowych
zada�, jak�� si��, je�eli w czterdziestym trzecim roku
�ycia zdecydowa� si� porzuci� spokojny, cichy �ywot
wiejskiego nauczyciela i wyp�yn�� samodzielnie na nie-
pewne, szerokie wody pracy dziennikarskiej w odradza-
j�cym si� po latach zastoju w czasach reakcji Bachow-
skiej dziennikarstwie polskim na �l�sku. Opuszcza ro-
dzinne Pielgrzymowice, gdzie organistowa� i uczy� po
ojcu, przenosi si� do Kr�lewskiej Huty, w samo centrum
okr�gu przemys�owego, zostaje redaktorem �Zwiastuna",
a w rok p�niej tworzy w�asne pismo � �Katolika" �
i staje na jego czele.
Lata siedemdziesi�te, okres walki kulturalnej, to w �y-
ciu Miarki Sturm- und Drangperiode. �Katolik" zdobywa
szerok� poczytno��, ma wy�szy nak�ad ni� czo�owe ga-
zety warszawskie. Miarka wype�nia go swoj� publicy-
styk� i powie�ciami. Raz po raz popada w konflikt z w�a-
dzami, podejmuje polemik� z samym ��elaznym kancle-
rzem" Bismarckiem, powo�uje do �ycia nowe czasopisma,
nowe organizacje polskie, jest ustawicznie gn�biony pro-
cesami s�dowymi i co pewien czas w�druje na skutek
wyrok�w skazuj�cych do wi�zienia. Walczy o spraw�
polsk� z otwart� przy�bic� i odwa�nie, cho� stale musi
manewrowa� przy pomocy lojalistycznych deklaracji, bo
od jego walki ju� tylko krok do tego, co mo�na by by�o
nazwa� zdrad� stanu ze wszystkimi konsekwencjami kar-
nymi takiego okre�lenia. Ten okres jego dzia�alno�ci jest
dla jej wynik�w decyduj�cy: obudzi� spo�ecze�stwo �l�s-
kie do �ycia politycznego, zmobilizowa� je do konsek-
wentnej walki o jego prawa narodowe, do walki, kt�ra
ju� nie ustanie i znajdzie sw�j ko�cowy wyraz w zbroj-
nych powstaniach w latach 1918 � 1921.
Miarka by� wojuj�cym katolikiem. I trzeba powiedzie�,
�e by� katolikiem fanatycznym, zdecydowanie reakcyj-
nym, zwalczaj�cym my�l post�pow� i rewolucyjn�. Ta
dziedzina jego pogl�d�w jest szczeg�lnie niesympatyczna
dla cz�owieka wsp�czesnego, dla kt�rego jednym z pod-
stawowych idea��w i jedn� z g��wnych zasad jest tole-
rancja. Ten fanatyzm, ultramontanizm, to zwalczanie
my�li socjalistycznej powa�nie umniejszaj� jego zas�ugi
spo�eczne. Mo�na powiedzie�, �e za spraw� jego dzia�al-
no�ci spot�gowa� si� wp�yw kleru na ruch spo�eczno-na-
rodowy na �l�sku, a nie by� to wp�yw najlepszy, cho�
poszczeg�lni ksi�a mieli cz�sto dla sprawy narodowej
na �l�sku powa�ne zas�ugi. Tote� do tej dziedziny dzia-
�alno�ci Miarki dzisiaj nie nawi�zujemy, jest nam ona
ca�kowicie obca, a charakter jego katolicyzmu jest dzi-
siaj obcy tak�e i samym katolikom, kt�rzy coraz cz�ciej
i coraz szerzej deklaruj� si� po stronie post�powej, nowo-
czesnej my�li spo�ecznej.
Zas�ugi narodowe Miarki, mimo krytycznego stosunku
do wielu jego hase�, s� jednak bezsporne i wielkie. Po-
wi�kszy� je jeszcze jako wydawca. Stosunkowo szybko
zorganizowa� w�asn� drukarni� i stworzy� w niej zal��ki
przysz�ego wydawnictwa. Na razie drukowa� w niej
swoje czasopisma i swoje powie�ci. Potem wypuszcza�.
spod swojej prasy obfit� literatur� religijn�. Wreszcie
przyszed� tak�e czas na wydawnictwa �wieckie.
Syn jego, nosz�cy to samo imi�, odziedziczy� po nim
wydawnictwo i drukarni�, podczas gdy �Katolik" prze-
szed� ju� w inne r�ce. Mo�e m�ody Miarka nie chcia�
ju� ryzykowa� cierniowej drogi ojca jako dziennikarza
i wydawcy prasowego. W ko�cu przecie� Karola Miark�
zniszczono podst�pnie sprokurowanym procesem o nad-
u�ycia pieni�ne. Skompromitowano go wobec spo�ecze�-
stwa, w�r�d kt�rego i dla kt�rego pracowa�. Gdy ojciec
umiera� schorowany w Cieszynie w r. 1882, syn gospo-
darzy� ju� w Miko�owie, w stworzonej przez niego dru-
karni i wydawnictwie. I trzeba powiedzie�, �e dobrze
gospodarzy�. Rozbudowa� drukarni�, rozszerzy� wydaw-
nictwo. Mia� do tego zreszt� dobre przygotowanie, bo go
ojciec na nauk� sztuki drukarskiej i wydawniczej kilka
razy za granic� wysy�a�. Wkr�tce Wydawnictwo Karola
Miarki w Miko�owie staje si� wielk� i znan� firm�, naj-
wi�kszym polskim przedsi�biorstwem tego rodzaju na
�l�sku.
W polityce wydawniczej Miarki-syna pocz�tkowo prze-
wa�a literatura dewocyjna: �ywoty �wi�tych, modlitew-
niki, historie biblijne. Czo�ow� pozycj� od pocz�tku zaj-
muj� jednak kalendarze, kt�re ju� obok tre�ci religijnej
zawieraj� spory �adunek tre�ci �wieckiej. Nak�ad miar-
kowskiego kalendarza wynosi� ju� w pocz�tkach 60 000
egzemplarzy, co najlepiej �wiadczy o jego poczytno�ci.
Wreszcie do g�osu dochodz� wydawnictwa �wieckie:
ksi��ki dotycz�ce historii, zdobyczy naukowych, �piew-
niki. Rozchodzi�o si� ich blisko 50 000 egzemplarzy w ci�-
gu roku. Wreszcie w r. 1898, w stulecie urodzin Mickie-
wicza, pojawia si� wyt�oczone u Miarki pierwsze wyda-
nie dziel tego poety. Potem wydanie to jest kilkakrotnie
.wznawiane, a obok niego pojawiaj� si� wydania dzie�
S�owackiego, Krasi�skiego, Pola, Syrokomli. Wychodzi
tak�e Sienkiewicz, ale jego powie�ci ukazuj� si� w skr�-
tach, jakby dostosowane do poziomu s�abo wyrobionego
czytelnika. Tak sprokurowano �Krzy�ak�w", a tak prze-
robione �Quo vadis" otrzyma�o polskie brzmienie tytu�u
�Dok�d idziesz, Panie?". U Miarki przerabiano i skracano
nie tylko Sienkiewicza. Tak samo post�powano z ksi��-
kami Juliusza Verne'a.
Tych ostatnich praktyk nikt dzisiaj nie mo�e pochwa-
li�. Ale mo�e m�odszy Miarka lepiej zna� swoich odbior-
c�w i czytelnik�w? Mo�e naprawd� trzeba im by�o lek-
tur� takich ksi��ek u�atwia�. W ka�dym razie Wydaw-
nictwo Karola Miarki w Miko�owie przeprowadzi�o na
prze�omie XIX i XX wieku decyduj�cy szturm celem
zdobycia �l�ska dla ksi��ki polskiej. Przedtem produko-
wano tu tylko najlichsz� literatur� jarmarczn�, sprzeda-
wan� na kramach odpustowych. Ksi��ka polska docho-
dzi�a tu � i to nie bez trudno�ci � tylko zza granicznych
kordon�w lub z Wielkopolski. Od czasu gdy zacz�� roz-
wija� sw� dzia�alno�� drukarsk� i wydawnicz� Karol
Miarka, a potem zacz�� j� prowadzi� dalej jego syn �
�l�sk mia� ju� w�asn� ksi��k� polsk�, kt�r� m�g� si�
syci� do woli. Co wi�cej � popularne wydania dzie�
wielkich pisarzy polskich sz�y ze �l�ska tak�e i do innych
10
zabor�w, sz�y masowo do Ameryki, do Westfalii i tra-
fia�y do r�k polskich emigrant�w.
Wydawnictwo ��l�sk" rozpoczyna �Krzy�akami"
J. Kraszewskiego cykl ksi��ek, kt�ry nazwano BIBLIO-
TEK� KAROLA MIARKI. Jest to cykl, kt�ry pragnie
trafi� do upodoba� �l�skiego czytelnika. I tego, kt�ry
jeszcze pami�ta dawne wydawnictwa Karola Miarki, te
czerwone tomiki ze z�oceniami, na kt�rych widnia�y
nazwiska Mickiewicza i S�owackiego, t� jego Now� Bi-
bliotek� Pisarzy Polskich, kt�ra sta�a si� chyba funda-
mentem jego zas�ug dla kultury polskiej na �l�sku, i tego
czytelnika, kt�ry z racji swojego wieku ju� mo�e si�
z tymi wydawnictwami nie spotka�. B�dziemy tu przy-
pomina� i wznawia� ksi��ki dobre, szlachetne w swoich
tre�ciach i po�yteczne, ksi��ki, kt�re mog� liczy� na
szerok� poczytno��, kt�rych lektura jest przyjemno�ci�,
a zarazem przynosi korzy�� g�owie i sercu.
Niech id� w �wiat opatrzone imieniem i nazwiskiem
Karola Miarki � obydwu Miark�w, ojca i syna � i niech
s�u�� tym samym, sprawom, kt�rym s�u�y�y dzie�a naj-
wi�kszych mistrz�w s�owa polskiego, t�oczone w ich
mikolowskiej oficynie.
WYDAWNICTWO ��L�SK"
TOM PIERWSZY
ACHODZ�CE s�o�ce jaskrawo o�wieca�o czerwone
mury malborskiego zamku, a raczej trzech zamk�w
i roz�o�onych na wzg�rzu, z kt�rego na b�onia nad
Nogatem widok si� szeroki rozlega�. Godzina by�a, gdy si�
wszystko ku spoczynkowi i domowi zbiera; ludzie z p�l,
podr�ni z go�ci�c�w do gospod, byd�o i konie z paszy,
ptactwo z �eru do gniazd przyla�a. W ulicy do g�rnego
zamku wiod�cej pe�no te� by�o ludu rozmaitego, cisn�-
cego si� ku wnij�ciu i wychodz�cego z grodu na miasto.
Szum i wrzawa wielka panowa�y w ciasnej bramie
pe�nej wszelakich postaci, mi�dzy kt�rymi i naj�wietniej-
sze rycerskie, i najubo�sze �ebracze o siebie si� ociera�y.
S�ycha� by�o wrzask knecht�w, toruj�cych rycerzom dro-
g�, i parskanie koni, i wart wo�anie, i piskliwe g�osy
�ebrz�cych przy drodze.
Nieopodal pod 'murem, nad kt�rym si� wznosi�a �ciana
ko�cio�a Panny Marii z olbrzymim wizerunkiem Matki
Boskiej na tle z�otem wysadzanym, siedzia�o rz�dem �e-
bractwo, zawodz�c pie�ni wieczorne. Dzwony odzywa�y
si� po ko�cio�ach na modlitw�, po zakonnych murach na
godziny, na s�u�b�, na braci i rycerzy. Ka�dy z tych
dzwon�w mia� sw�j g�os, po kt�rym go poznawali swoi,
i m�wi� co innego a inaczej. Jedne �piewa�y przeci�gle
i d�ugo, drugie urywanymi d�wi�kami rozkazuj�co wo-
�a�y, inne si� modli�y, zwolna rozko�ysane, rozmarzone
jakby pie�ni� wieczorn�. W s�onecznych promieniach po-
15
mara�czowych krasne mury Malborka ex lutho, z b�ota
zbudowanego, rubinowymi barwy, szat� purpurow�
okryte ja�nia�y. Zdawa�o si�, jakby ceg�a, z kt�rej je
wzniesiono, ze krwi� by�a mieszana, w krwi maczana
i krwi� oblana. Ostre szczyty z w�skimi oknami pi�y
si� do g�ry, a na gzymsach ich �lizga�y si� b�yski �wiat�a,
jak sznury z�ote, i w b�onach okien w o��w oprawnych
odbija�o si� s�o�ce, jakby z nich bi�y p�omienie.
Wspania�y to by� a straszmy widok tego zamczyska
o wieczornej porze, z tymi krwawymi �cianami, na p�
w cieniach, p� w p�omieniach, i kto na� spojrza�, za-
drze� musia� nad pot�g� Zakonu, kt�ry z namiotu dor�s�
do takiego grodu i z obozu rozla� si� na pa�stwo zdobyte.
Czu� tu by�o wielk� pot�g� i si��.
Wszystko olbrzymie wygl�da�o: mury ci�gn�ce si�
i pi�trz�ce ogromnymi �ciany, obraz Marii ca�� zaj-
muj�cy ko�cio�a po�a� w z�ocistej niszy, baszty, bramy,
ganki, ko�cio�y, poros�y wysoko, a sam lud, co zape�nia�
gmachy, pot�ny te� by� i doborowy. Rycerze na koniach,
cali okuci w �elazo, dobrani z rodu, co w puszczach ger-
ma�skich wyhodowa� si� do walki z dzikimi zwierz�tami.
Konie pod nimi .ci�kie i rozty�e, blachami przyodziane,
do nich te� by�y podobierane. Knechci, co jechali za
panami, r�wnali im imliar�, psy, co za nimi bieg�y, do
wilk�w by�y podobne si��, sier�ci� i wzrostem.
Pieszy lud te� z zaimku i do zamku p�yn�cy �
wszystek, co po sukniach bia�ych z p�krzy�ami pozna�
go by�o mo�na za p�-braci, ros�y i silny, a butny i roz-
bujany � rozp�dza� ubog� czelad� na ziemi tej zrodzon�,
na niewolnika wygl�daj�c�. Ust�powano im i� drogi
pr�dko, bo knecht ka�dy �acno sobie radzi� pi�ci� i ki-
jem. Ani krzycze� wolno by�o obitemu, kiedy go pan
ch�osta�. A roi�o si� tymi pa�skimi p�aszczami bia�ymi
doko�a zamku, bo z r�nych stron do nowego mistrza
16
przybywali pos�a�cy i rycerze, i komturowie konwent�w,
i miejskie gromady, i ksi���cy pos�owie, i go�cie nie-
mieccy znad Renu, ze Szwabii, Frankonii, Luzacji, Sak-
sonii, Bawarii a ca�ego germa�skiego mrowiska.
Ale dla wszystkich by�o dosy� miejsca na zamkach,
w g�rnym i �rednim, i po wszech tych gmachach pi�-
trz�cych si� ma g�rze, nie licz�c loch�w i podziemi drugie
tyle, w kt�rych te� niejeden go�� si� mie�ci� pod k�od�.
I od dawna nie by�o na malborskim zamku tak ludno,
bo nikomu tajno nie by�o, �e si� na wojn� zbiera�o.
Jagie��o upomina� si� ziemi dobrzy�skiej, a Witold �mu-
dzi, i cho� Witolda Zakon prawie by� pewien, przecie�
tyle razy si� na nim zawi�d�, i� ostro�no�� zachowa�
musiano; cho� Krzy�acy mieli wszech ksi���t niemiec-
kich pomoc i zasi�ki kupione i obiecane; cho� kr�la
Zygmunta te� zap�aci� przyrzekli; cho� kr�l polski i brat
jego sami niemal stali przeciw nim nikogo z sob� nie
maj�c � trzeba by�o sposobi� si�, by ich pokona�, z nie-
ma�ym trudem i zachodem. Po ca�ej wi�c przestrzeni
ziem Zakonu szli go�ce, aby zamki oprawia�, zewsz�d
przynoszono wie�ci, co nad granicami s�ycha�, �ywno��,
prochy, konie, zbroje i dzia�a �ci�gano. Sz�y o pok�j
rokowania, ale go nikt nie by� pewien.
Nowy mistrz po Konradzie obrany, brat jego Uiryk,
starym by� wojakiem, cho� cz�owiekiem m�odym, bo po-
cz�� wcze�nie za Konrada Wallenroda wyprawy swe
i u boku jego walczy� nieustannie; walczy� komturem
.W Baldze, gdzie nigdy spokoju nie mia�, a marsza�kowa�
potem Zakonowi, a� do zgonu brata.
�o�nierz by� to wi�cej ni� w�dz, pr�dki, gor�czka,
butny, do gniewu i porywu skory, a pot�g� Zakonu na-
karmiony tak, i� w nim duma p�omieniami wzbiera�a.
Nieprzyjaciela takiego naprzeciw siebie mie�, Zakonem
l Krzy�acy
17
trz�s�cego i mi�o�ci� jego uzbrojonego, z Niemiec jako
ze spi�arni ci�gn�cego ludzi i �elazo, niebezpieczne by�o.
Co dzie� sz�y listy z Malborka i kursorzy na zach�d,
a� nad Ren, i nawo�ywa�y po zanikach rycerstwo nie-
mieckie na spokojne S�owian ziemie, kt�re si� z gar�ci
Zakonu wymyka�y; co dzie� te� z gda�skiej wie�y wida� '
by�o nowych przybysz�w, pocztami ci�gn�cych na �owy
krzy�ackie przeciw Litwie, Rusi i Polsce.
Dlatego i w tej godzinie wieczornej gor�cego dnia
lipcowego gwarno tak by�o w bramach i oko�o mur�w,
a na zamku ino r�enie koni by�o s�ycha�, i chrz�st
zbroi, i brz�k �ele�ca u boku rycerzy... i rzucanie zbro-
jami, kt�re padaj�c chrz�szcza�y.
W�a�nie komtur z Tucholi na zamek jecha�, Henryk
von Schwelborn, i drog� torowa� kaza� knechtom, bo
ludu przy sobie nie lubi�, a o lada kogo otrze� si� nie
�cierpia�. Siedzia� na bachmacie ogromnym, we zbroi
i p�aszczu na rami� zarzuconym, w szyszaku, kt�rego
przy�bic� podni�s�, a twarz mu z niego marsowa patrza�a,
z czarnym w�sem i brod� jak wiecha, z brwiami rozbu-
ja�ymi krzaczasto, z czerwonymi i wydatnymi usty,
jakby krwi� niestart� nabrzmia�ymi. I odgadn�� by�o
�atwo, po co z Tucholi do mistrza �pieszy�, bo go wszyscy
znali, �e Jagie��y i jego narodu nie cierpia�, a mawia�,
odgra�aj�c si�, i� krew by jego pil ze smakiem, i m�wi�c
to �mia� si� bia�ymi z�by jak wilcze ostrymi. Chcia�
te� wojny i na ni� namawia�, i cieszy� si�, �e j� mie�
b�dzie, bo zdawa�a si� nieuchronn�.
A gdy w bram� wje�d�a� z czterema rycerzami za
sob� i dziesi�tkiem knecht�w z drugiej strony, chcia�
si� w ni� wcisn�� ubogi jaki� cz�owiek, niem�ody, o kiju,
kt�rego z czarnej d�ugiej sukni trudno pozna� by�o, co
za jeden mia� by�: p�tnik, ksi�dz, �ebrak czy s�uga pa�-
ski. A �e wchodz�c stary nie ust�pi� komturowi, bo go
18
nie widzia�, pchni�to go tak i przyparto do muru, �e
ko� komtura nog� mu przygni�t� stop� a� krzykn��, za
co p�azem miecza po karku od samego Schwelborna
dosta�.
I podni�s� na� oczy stary, a� si� �renice ich spotka�y
z sob�, a by�o wejrzenie starca, mimo bole�ci, tak pro-
mieniste i pot�ne, �e si� komtur �achn�� i namarszczy�
zdziwiony, by ubogi cz�ek �mia� tak patrze� na niego.
Starzec si� przecie i marsa tego nie ul�k�, oko w oko
mierzy� Henryka, kt�ry go zwolna mija�, a r�k� jedn�,
jakby z szyderstwa raczej ni� z pokory, czarn� czapeczk�,
przystaj�c� mu do g�owy, podni�s� i ukaza� w�r�d siwych
w�os�w ogr�g�e znami� tonsury, daj�c zna�, i� kap�anem
by�.
Przez rami� na� patrz�c kamtur dojrza� ten znak
i butno si� roz�mia�, jakby rzec chcia�: � C� mi to,
�e� ty kap�anem, jam rycerzem-zakonnikiem najmo�niej-
szego w �wiecie bractwa i szydz� sobie z twej tonsury
i kap�a�stwa!
Starzec zwolna czapeczk� na�o�y�, a r�k� chud� za
stop� zranion� si� uchwyci� i postawszy chwil�, kulej�c,
zwolna poci�gn�� w g��b zamku, kt�ry zdawa� si� zna�
dobrze, bo si� do infirmerii o drog� nie pyta�.
Lecz �eby tam doj��, dziedzi�ce g�rne przebywa� by�o
potrzeba i bramy wewn�trzne, a tu te� �cisk gorszy ni�
w ulicy, zgie�k straszniejszy panowa�. Sta�y przez knech-
t�w trzymane konie z pozwieszanymi �bami, czekaj�c a�
im stajnie uka��, zwijali si� pos�ugacze i czelad� klasz-
torna, wy�adowywano wozy, staczano beczki, przej�� by�o
nie�atwo nawet jednemu cz�owiekowi, bo gawied� popy-
cha�a i rzuca�a jak pi�k� tym, co jej wpad� w drog�,
szczeg�lnie, gdy p�aszcza na sobie bia�ego nie mia�.
Staruszek z nog� zranion� tak ubogo wygl�da� z ki-
jem bia�ym, kt�ry ni�s� w r�ku i torebk� sk�rzan� przez
19
plecy, �e go ciury nawet poszanowa� nie chcieli; popy-
chano biedaka, lecz da� sob� pomiata� z pokor� i s��wka
nie rzek�, i r�ki nie podni�s�.
Komtur zsiada� z konia w�a�nie, gdy kulej�c nadci�g-
n�� stary, spojrza� na� z ukosa i jednemu z braci przy-
wo�a� go do siebie kaza�. M�ody zakonnik podbieg� par�
krok�w ku podr�nemu, s�owa nie 'm�wi�c za ramiona
go chwyciwszy, nie opieraj�cego si� popchn�� przed sob�
do komtura, kt�ry sta� na stopniu u wchodu, dobywaj�c
z kalety pieni�dz, jaki chcia� jako ja�mu�n� da� skrzyw-
dzonemu.
Gdy go postawiono przed komturem, starzec powt�r-
nie odkry� g�ow� i nakry� j� zaraz, a oczy podni�s�szy
ciekawie patrza�. Zna� ta twarz na Schwelbornie uczyni�a
wra�enie, bo pieni�dz ju� trzymaj�c w palcach sta�,
a wpatrzy� si� w ni� z podziwem jakim�, jakby jej zro-
zumie� nie m�g�. W istocie te� owemu pi�knemu obliczu
staruszka zdziwi� si� by�o mo�na, tak ono od wyszarzane]
podr�nej sukni ubogiej odbija�o dziwnie, taki �wi�ty
spok�j b�ogi rozlany by� w pi�knych rysach bladej jego
twarzy. Srebrnym w�osem okolona, bia�a, jasna, u�mie-
cha�a si� �agodnie, z oczu mu bi�y jakby pramienie do
g��bi si�gaj�ce, i sta�, jak go��b przed jastrz�biem, obok
komtura z pych� na� patrz�cego z g�ry.
� Mo�ci ksi���, na msz� �wi�t� za powodzenie or�a
komtura z Tucholi!
� B�g zap�a� � cicho odpowiedzia� 'ksi�dz � b�d�
si� modli�!
� Sk�d�e idziecie? Z daleka?
Ksi�dz si� troch� zawaha�.
� Tak, z daleka, z daleka... ze �l�ska id�.
� A dok�d?
� Do cudownego obrazu Naj�wi�tszej Marii Malbor-
skiej! � i wskaza� r�k� ku ko�cio�owi, na kt�rego �cianie
ja�nia�a olbrzymia posta� Marii, przy kaplicy �w. Anny.
Komtur patrza� na�, nic nie rzek�, odwr�ci� si�
i w kru�ganki si� pu�ci� do wielkiego mistrza.
Starzec, potrzymawszy na d�oni pieni�dz, schowa� go
nie �piesz�c si�, a raczej wsun�� niedbale do torebki;
potem, �e mu zbola�a noga wi�cej dolega�a, ci�ej jeszcze
o kiju pocz�� i�� ku zamkowi dolnemu, gdzie by�a i.nfir-
imeria i gospoda dla podr�nych. Tu ju� dalej pu�ciejsze
by�y dziedzi�ce, acz i tu si� kr�ci�a czelad�, bo si� do
wieczerzy w wielkim refektarzu mia�o, a go�ci by�o dosy�,
'kt�rych wielki mistrz u swojego sto�u te� przyjmowa�
pocze�niej. Wi�c bary�ki z miodem i piwem gda�skim
czarnym toczono, a g�siory zielone z winem nie�li drudzy
obur�cz, i misy cynowe, kt�re ledwie dw�ch d�wign�o.
I �mia�a si� s�u�ba do zakazanego owocu, bo sama si�
szklank� cienkuszu obchodzi� by�a zmuszona. Staruszek
zwolna sun�� w d� ku infirmerii, aby si� szpital-
nikowi stawi� i o nocleg go prosi� � ale i do tego dost�p
nie by� �atwy. Stali u drzwi pacho�kowie, przez kt�rych
o pos�uchanie musiano si� zg�asza�, ci brali imiona po-
dr�nych i nie�li je do niego, a odpowied� przynosili.
Dw�ch tam o framug� opartych ziewa�o, gdy ksi�dz
zbli�y� si� i pok�oni�.
� Ksi�dz jestem � rzek� � pielgrzym z ziemi �l�s-
kiej do Panny Marii, pobo�ny, stary, skaleczony, o nocleg
prosz�.
Jeden z barczystych knecht�w przypatrzy� si� star-
cowi i milcz�c niech�tnie odszed�. S�ycha� by�o niekiedy
podwoi stukni�cie i milczenie po nim. W chwil� wyszed�
pacho�ek i r�k� ksi�dzu wskaza�, aby za nim ci�gn��.
Po kilku schodach, na ka�dym z chor� nog� odpcczywa-
21
j��, zwl�k� si� stary w korytarz sklepiony, i wg��bieniem
w murze wpuszczono go przez drzwi do malej izdebki,
a z niej do obszernej, jasnej, sklepionej izby, w kt�rej
na wygodnym krze�le z por�czami, o poduszkach i pod-
n�ku, siedzia� niemlody, bardzo oty�y m�czyzna z twa-
rz� obrz�k�� i czerwon�. Drzema� mo�e niedawno, bo
jeszcze mia� p�pi�c� postaw� i r�ce splecione trzyma�
przed sob� wygodnie.
Ksi�dz si� od progu sk�oni�.
� Sk�d? co? jak? po co? � odezwa� si� jakby bez
my�li siedz�cy w bia�ej sukni szpitalnik.
� Ksi�dz, pielgrzym, �l�zak, do cudownego malbor-
skiego obrazu, prosz� o go�cin�.
Szpitalnik jedn� r�k� potar� si� po g�owie.
� W sam czas, bo wieczerz� podadz�, prosimy. Niko-
mu w imi� Marii i �w. Jana ��daj�cemu nie odmawia si�
odpoczynku.
Wtem spojrza� na posadzk�, na kt�rej sta� go��. Miej-
sce to, gdzie jego noga spocz�a, oznacza�a plama ciemna,
noga sta�a w ka�u�ce krwi, kt�ra z niej p�yn�a.
� A to co? � zawo�a� zdziwiony szpitalnik.
� Przypadek! Niech b�dzie na chwal� Bo��, �e cier-
pi� i �e mi dozwoli� cho� kropelk� krwi wyla�.
� C� ci si�, ojcze, sta�o � rzek� szpitalnik, widocz-
nie krwi� zaniepokojony, a mo�e wi�cej plam� na jasnej
posadzce.
� Moja wina... po�pieszy�em si� we wrota, gdy ryce-
rze jechali... Konie ich nawyk�y tratowa� nieprzyjaci�,
wi�c si� i swoim od nich dosta� mo�e.
� A id��e, ojcze, id�, niech ci w szpitalu najprz�d
nog� obejrz� i obwi���.
Klasn�� w d�onie. Gruby pacho�ek oci�ale sun�c przy-
by�.
22
� Zaprowad� ojca do szpitala, niech mu nog� opatrz�,
do wieczerzy posadz� i nocleg naznacz�...
Pok�oniwszy si� nisko szpitalnikowi, poszed� za prze-
wodnikiem ksi�dz w milczeniu. Niedaleko te� mia� do
drzwi szpitala, w kt�rych kilku braci wida� by�o stoj�-
cych. Tym go odda� pos�any. Nie pozdrowiwszy go nawet,
pokazali mu drzwi do izby. Jeden z pos�ugaczy, kt�remu
pacho�ek rozkaz odda�, zbli�y� si� do siadaj�cego na �awie.
Milcz�c do nogi si� schyli�, a gdy j� ju� w r�ce mia�
wzi��, spojrza� staremu w oczy i z cicha krzykn��.
Stary na ustach palec po�o�y�. Obejrza� si� i da� znak,
aby milcza�.
Trzymaj�c w r�kach dr��cych nog� starca, przykl�k-
n�wszy, z wlepionymi w niego oczyma, braciszek szpitalny
zdawa� si� os�upia�y. Ksi�dz mu si� u�miecha� do-
brotliwie i �agodnie.
Krew tymczasem na pod�og� ciek�a. Ujrzawszy j�,
dopiero �ywo wzi�� si� do rozwi�zywania staruszkowi
nogi braciszek. Sk�rzane obuwie, proste, sznurami przy-
wi�zane, �atwo zdj�� by�o, i szmaty, kt�rymi stop� obwi-
ni�to, by�y ca�e krwi� zbroczone.
Pytaj�ce oczy zwr�ci� braciszek, obaczywszy zduszone
palce, z kt�rych podkowa ko�ska krwi doby�a.
� Ko� nast�pi�, bo Pan B�g chcia�, abym pocierpia�.
Przy��cie, bracie, wody, a prze�egnajcie ran�, nic nie
b�dzie.
� M�j ojcze, wy tutaj? pieszo? a to� oczom nie wie-
rz�...
� P�tnikiem id�, �lub uczyniwszy, do Malborskiej
N. Panny, co za dziwo?
� Sam jeden?
� Z Bogiem... z Anio�em Str�em...
� W waszym wieku?
23
� Najbezpieczniej: ubogiego starca chyba ko� za-
czepi, ludzie mu nic z�ego nie zrobi�, pomin�...
Westchn�� ksi�dz, braciszek spu�ci� g�ow�, rozwi�za�
nog� i tu� do wielkiej d�bowej skoczy� szafy, kt�rej oba
skrzyd�a otworzy�. Zapach z niej wyszed� od zi� suchych
i mocnych korzeni a lek�w, orze�wiaj�cy i mi�y. Na
p�kach sta�y s�oje i flaszki, le�a�a bielizna i p�achty.
Pr�dko si� uwin�� braciszek i wody utoczywszy z dzio-
ba stercz�cego w �cianie na wielk� mis� glinian�, pocz��
nog� ostro�nie obmywa�, ociera�, potem j� z lekka hub�
le�n� ob�o�y�, aby krew zatamowa� i p�acht� starannie
okr�ci�. Znalaz� si� sukna kawa�, by j� okry� po wierzchu.
� B�g �e ci zap�a�, 'm�j Franku! � odezwa� si�
ksi�dz � a gdy do domu powr�c�, powiem waszym,
�e�cie tu zdrowi i w �wi�tej s�u�bie.
Stary westchn��, a braciszek mu przerwa�.
� Nie 'm�wcie o mnie ni s�owa nikomu, ani gdziem
jest, ani co czyni�, niech o mnie pami�� zaginie.
Zamilk� simutno.
� �wi�tej s�u�by nie macie si� oo wstydzi� � doda�
kap�an � lepsza ona pewnie ni� owa na koniu i we
zbroi, z pych� w sercu i krwi� na r�kach. Ta krew, kt�-
r�� ty swoje r�ce zmaza� dla mi�o�ci mojej, nie plami
ci� przynajmniej i na dusz� nie spadnie.
Braciszek popatrza� na� i d�ugie westchnienie z piersi
mu si� wyrwa�o.
� M�j ojcze, w infirmerii dzwoni� do sto�u, ja was
.poprowadz�, r�k� podaim, posadz�; potrzebujecie pokrze-
pienia.
� Dzie� ca�y w ustach nic opr�cz wody nie mia�em �'.
rzek� kap�an � alem w wigili� chcia� po�ci�.
� To� ju� i s�o�ce zasz�o � doda� r�k� podaj�c Fra-
nek. � Chod�my!
24
Wyszli tak z izby szpitalnej. Nie opodal znowu,
o kilkana�cie krok�w by� refektarz infirmerii.
St� zakonny rycerzy i braci, wedle regu�y ich nader
by� skromnym, w infirmerii tylko wi�cej i lepiej chorym,
go�ciom, pielgrzymom, przybyszom, starcom i tym, co
wygody lubili, da� by�o wolno. Tu si� cz�sto i zdrowy
wprosi�, aby zje�� smaczniej i wi�cej, bo w infirmerii
nie zbywa�o na niczym: kr�le i ksi���ta je�� tu mogli...
Refektarz by� d�ugi, jak wszystkie izby sklepiony,
a ogromny st�, wzd�u� ustawiony na nogach krzywych,
�rodek jego zajmowa�. Z jednej strony o�wieca�y go w�s-
kie okna od dziedzi�ca, z drugiej szafy sta�y, sto�y do
naczy� i okiennicami opatrzony otw�r, kt�rym misy
z kuchni obok podawano. Na �cianie wnij�cia przeciwnej,
na podstawce z muru wystaj�cej, sta� pos��ek drewniany
N. M. Panny, malowany i z�ocony, a poni�ej podobny
�w. Jana. Z�ocone te� wst�gi oko�o nich si� wij�ce zawie-
ra�y napisy stosowne. W lewo, pomi�dzy oknami, ma�a
ambonka dawniej s�u�y�a lektorowi, kt�ry czasu obia-
du Pismo �wi�te i legendy czytywa�. Teraz ju� w infir-
merii opr�cz b�ogos�awie�stwa i modlitwy wi�cej nic
czyta� nie by�o w zwyczaju. Lichtarze u �cian, nie poza-
palane jeszcze, z rog�w jelenich, mia�y przygotowane
�wiece, kt�re w nich tkwi�y.
Gdy staruszek na pr�g wszed�, refektarz ju� by� pe�en,
a zwija�o si� w nim tyle i tak r�nych ludzi, �e si� zrazu,
jakby nieco wyl�k�y, u drzwi zatrzyma�. Do jedzenia
jeszcze czas nie by� przyszed�, a �e stary sta� nie m�g�,
braciszek go na �awie posadzi�, nie opodal drzwi, bo dalej
i�� nam�wi� nie m�g�. Oczy wszystkich zwr�ci�y si� zaraz
ciekawie na ubogiego p�tnika.
By�by i on te� zaprawd� mia� si� w czym rozpatrywa�,
gdyby ciekawy by� r�nobarwnej tej zbieranej dru�yny.
25
U sto�u ju� siedzia�o kilku rycerzy zakonnych, stary
jeden i zgrzybia�y, kaleka drugi bez r�ki, trzeci, kt�remu
oty�o�� bezmierna chorob� si� sta�a i odpoczynek nakazy-
wa�a. By�o jeszcze dw�ch, co si� mo�e chorymi czynili,
aby lepiej zje�� za oczyma. Opr�cz zakonnik�w wielu
by�o podr�nych, zna� z rycerskich orszak�w przyby�ych
ksi���t i baron�w; byli i klerycy a pisarkowie r�ni,
i pos�ance z Niemiec, i mieszczanie. Wi�c cho� z cicha
niby rozmowy si� wiod�y, a gwar by�, jakby woda szu-
mia�a w strumieniu. W�r�d tego szumu prysn�� czasem
�mieszek, jak kiedy si� fala o kamie� rozbije.
�w oty�y rycerz, cho� nikt jeszcze nie jad�, zza pasa
no�a doby� i z bochenka chleba le��cego przed sob� kraja�
sztuki grube, smarowa� je mas�em i chciwie po�era�.
I tak by� zaj�ty t� spraw�, �e nie widzia�, jak na niego
ze wszech stron patrzono, bo ju� by� po�owie bochna po-
do�a� i m�g� �mia�o ca�y poch�on��, s�dz�c z �apczywo�ci,
z jak� si� raczy�.
Ksi�yna z nog� chor�, nie mieszaj�c si� z go��mi
innymi, sparty na bia�ym kiju, z boku na lawie siad�szy
czeka�, a�by misy przyniesiono. Braciszek szpitalny sta�
przy nim, a�eby mu r�k� poda�. Wtem jeden z rycerzy,
s�usznej postaci, chudy, blady, zbli�y� si� do siedz�cego
� co� pom�wiwszy z braciszkiem, a nie dowiedziawszy si�
mo�e, co chcia�, zwr�ci� si� do starca:
� Sk�d B�g prowadzi?
� Ze �l�skiej ziemi.
� Dobra ziemia � odpar� rycerz � rodzi ona m�-
nych szlachcic�w, kt�rych tu dosy� mamy, ino j� polskie
plemi� zachwa�ci�o... bo tam tego jeszcze do��...
Starzec g�ow� podni�s�.
� Po Bo�emu, jedno plemi� nielepsze od drugiego,
wszyscy�my chrze�cijanie, krwi� Zbawiciela odkupieni.
26
Rycerz ramionami ruszy�.
� Czy chrze�cijanami s�, i o tym w�tpi� � doda�. �
A �e tu, na polskiej ziemi swej kr�la poganina plugawego
maj�, to pewna. Ale nied�ugo mu rog�w przytrzemy.
Nie m�wi� nic ksi�dz.
� C� po drodze s�yszeli�cie? bo�cie to przez kraje
jego i�� musieli.
� A c� mog�em s�ysze� od ko�cio�a do ko�cio�a id�c
i po drodze si� modl�c? � rzek� staruszek. � Po ko�cio-
�ach dzwony, a po drodze s�o�ce, py� i burze spotyka�em.
� Przecie� tam, s�ysz�, na gwa�t si� do wojny z nami
sposobi�?
� Mnie o pokoju m�wiono � odpar� ksi�dz.
� Niech nas B�g od niego uchowa � porywczo za-
wo�a� rycerz � stokro� lepsza wojna ni� taki pok�j, jaki
my mamy, w czasie kt�rego w zbroi musimy sta�, a dzie�
i noc czuwa�... Raz z tymi rozb�jnikami sko�czy� po-
trzeba!
I tymi s�owami nie sk�oni� staruszka do rozmowy;
wtem si� wszyscy ruszyli, bo misy z rybami niesiono i za-
pach imbiru a szafranu po izbie si� rozni�s�. Zajmowano
tedy miejsca skwapliwie, a kto m�g�, co najbli�ej misy.
Wpo�r�d gwaru odczytano benedykcj�. Staruszek si� na
szarym ko�cu pokornie umie�ci�.
Szpitalny braciszek pozosta�, przysiad�szy na �awie,
aby ksi�dza odprowadzi�, gdy si� posili. Jedli zrazu �
wszyscy w milczeniu, potem si� po sobie rozgl�da� po-
cz�li. Jeden ze starych rycerzy, kt�ry r�k� przeci�t�
w boju nie w�adn��, przysiad� si� p�niej do pielgrzyma,
ciekawie mu si� przygl�daj�c. By� to cz�ek chudej, po-
ci�g�ej twarzy, z policzkami zapad�ymi, oczu wysadzi-
stych, ze sk�pym zarostem na brodzie, a �e z�by zjad�,
27
szcz�ki mu zapad�y dziwnie, co wyraz nadawa�o rysom
szyderski i niemi�y.
Przygl�da� si� staruszkowi bardzo pilnie, a gdy ryby
zjedli i drugie danie przyniesiono, tr�ci� go, wpatruj�c
si�, i spyta�:
� Gdzie� jam was widzia�?
� By� mo�e � odpar� stary � du�o po �wiecie si�
chadza�o, w r�nych miejscach bywa�o; ano, nie pomn�...
� I ja nie � m�wi� zakonnik tr�c czo�o � a przy-
si�g�bym, �e k�dy� spotykali�my si� i to nie tu na nasze}
ziemi, ale na obcej.
� Bywali�cie gdzie dawniej? � zapyta� stary spo-
kojnie.
� Wiele po Niemczech, Czechach, �u�ycach, �l�sku,
Polsce, Litwie i Rusi, ba, i nad Renem, u Szwab�w
i Frankon�w.
� Na �l�sku moja ojcowizna � odpowiedzia� kap�an.
Zakonnik ci�gle si� wpatrywa� i duma� podparty na
�okciu, w pami�ci szuka� widocznie czego�.
� Nie bywali�cie kiedy z Witoldem u nas?
� Nie � rzek� ksi�dz � na j egom dworze nigdy nie
go�ci�.
� A na Jagie��owym? � podchwyci� zakonnik.
Ksi�dz chwil� milcza�.
� M�odszym b�d�c, lat temu wiele, pisarzem bywa-
�em przy biskupie krakowskim, gdy innego brak�o.
Rycerz warg� zagryz�.
� Widzicie, to�my pewnie na jakim zje�dzie dla ro-
kowania spotyka� si� musieli. Ale teraz w ich s�u�bie nie
jeste�cie?
� Bogu s�u��, a nikomu wi�cej � rzek� staruszek.
Zakonnik zamy�lony w mis� pocz�� patrze� i milcza�
czas jaki�, ale .chwilami staruszkowi si� przypatrywa�.
28
� To dziw, �e�cie w�a�nie pod te czasy, gdy any si�
na wojn� zbieramy z Jagie���, przybyli tutaj...
� C� mnie wojna obchodzi? � m�wi� stary � nie
�o�nierz jestem... pr�cz Chrystus�w.
� Bo�by was pos�dzi� �acno, �e�cie tu podpatrywa�
nas przyszli? � mrukn�� zakonnik.
Stary spojrza� zdziwiony i roz�mia� si�.
� Ksi�dz jestem...
� My sami zakonnicy jeste�my � odpar� ze �mie-
chem tak�e Krzy�ak � przecie�, gdy trzeba, na zwiady
si� puszczamy. Jatm te� nieraz przebrany na dworze kr�-
lewskim z Czechami go�ci�!!
� Wasz zakon wolny jest � rzek� ksi�dz � wi�cej
�dzi� �o�nierzami, ni� mnichami nazwa� si� mo�ecie.
� Jak to dzi�? � podchwyci� Krzy�ak � albo� si�
U nas co zmieni�o?
Ostatnie s�owa ura�ony rzek� wyzywaj�co. Staruszek
-oczy spu�ci�, namy�la� si� zdawa�.
� Uderzcie si� w piersi, pami�tacie czasy dawniej-
sze... Zaprawd�, zaprawd�, ur�s� Zakon w pot�g�, ale
pot�ga niesie z sob� pych�, a pycha wszystko z�e.
Zakonnik si� podpar� �okciem i nasro�y�.
� Ostre s�owa, a w �ywe oczy! � zawo�a�.
� Za oczyma bym ich nie m�wi�, lecz owszem broni�
was � �agodnie ci�gn�� stary. � Widzicie siwe w�osy
moje i cho� ubog�, ale duchown� odzie�. Nie godzi mi
si� k�ama�, gdy wyzywacie, abym m�wi�.
� Ano, milcz�.
Czas jaki� trwa�o w istocie milczenie. Przy stole wi�a
si� rozmowa pomi�dzy wszystkimi, oty�y zakonnik kufle
wypr�nia�, sapa� a pot ociera�.
� Wojna wi�c � rzek� kto� z drugiego ko�ca �
a je�li wybuchnie, znamy mistrza naszego, nie popro-
29
wadzi on jej mi�kk� r�k� i na �arty: walka musi by�
o �ycie lub �mier�. Z jednej strony kr�l rzymski, W�gro-
wie, my z drugiej... Kto wie, po jakiej ksi��� Witold
stanie... Jagie��o gard�o da� musi, w Krakowie pok�j
zawrzemy!
� Amen � do�o�y� drugi.
� My�my zawsze grzeszyli tym, �e�my si� za r�kaw
komu� ci�gn�� dali, a nieprzyjaciela szcz�dzili! Wyprosi�
papie�, kr�l, cesarz, uk�adali�my si� i cierpieli, a buta
tego poganina ros�a...
� Za pozwoleniem mi�o�ci waszej � przerwa� po-
wolnie stary ksi�dz, na kt�rego wszyscy oczy zwr�cili. �
Nie s�dz� ja, kto praw a kto winien, bo to nie moja
rzecz, ale co do kr�la Jagie��y, prawda ka�e powiedzie�,
�e chrze�cijanin jest i gorliwy wielce. Nie ma dnia, by
cho� p�no mszy �wi�tej, a czasem dw�ch i trzech, nie
s�ucha�, na �owy nawet z sob� duchownych wozi, pi�tki
suszy i modli si� na kolanach.
Niekt�rzy si� �mia� pocz�li, inni wybuchli gniewem.
� C� to za jeden? Polak? � pocz�li pyta�.
� �l�zak jestem...
� E! p� Polaka! � mrukn�� kt�ry� ze wzgard�.
� Po c� Jagie��y bronicie?
� Nie Jagie��y, ale prawdy broni�.
� Jako �ywo, nie jest to prawda � wyrwa� si� kt�-
ry� zza sto�u. � Z nieboszczykiem Konradem, wielkim
mistrzem, kilka razy je�dzili�my na granic� z kr�lem
na rozmow�. Widzia�em go z bliska. Obyczaje ma poga�-
skie, a wiecie dlaczego? W lesie nade wszystko siedzie�
lubi, aby si� do w��w modli� i pod starymi d�bami
zabobony swoje odprawia�. Samem widzia�, jak wycho-
dz�c z rana z namiotu s�omki lama�, rzuca� i wko�o si�
okr�ca� czyni�c gus�a jakie�.
30
� Ano tak! tak ci jest! � potwierdzali drudzy, pa-
trz�c w ksi�dza, kt�ry milcza�.
� C� wy na to? � podchwyci� s�siad.
� Przy swoim stoj� � rzeki stary � chrze�cijani-
nem jest.
� A my�my chyba u was poganie! � za�mia� si�
jeden ze starych.
� Nie wiem � odpari spokojnie pielgrzym. � Krzy�
przecie na piersiach nosicie, a wierz�, i� go i w sercu
macie.
Zamruczano za sto�em.
� Co za jeden ten przyb��da? sk�d?
� Pielgrzym. Kap�an ze �l�ska.
� Co� mu z ust �le s�ycha� � szepn�� jeden z braci.
� Jagie��y broni...
Wsta� cichaczem kt�ry� zza sto�u i bocznymi drzwia-
mi si� wysun��.
Rozmowa ci�gn�a si� dalej, a oczyma milcz�cego
itarca mierzono. Mrok si� robi� poczyna� i �wiece w lich-
tarzach rogowych pozapalano. Niekt�rzy kuflami si� za-
bawiali.
Staruszek wi�c wsta�, r�ce za�o�y� i nie czekaj�c be-
oedykcji a modlitwy, sam po cichu, stoj�c, modli� si�
zacz��.
Spojrzano na� z ukosa, jakby mu za z�e wzi�to, i�
pobo�no�ci� swoj� drugim chcia� dawa� nauk�.
Z ko�ca sto�u starszy si� ozwa�:
� Nale�aio poczeka� z drugimi na modlitw�.
� S�aby, stary i skaleczony jestem � zawo�a� ka-
ptan � prosz� o pozwolenie, bym na spoczynek m�g�
odej��.
Chcia� si� z lawy wysun��, gdy s�siad go po ramieniu
r�k� uderzy�; siary si� zachwia� i usiad�.
� C/.ekaj, ojcze wielebny � doda� �miej�c^i� �
31
nim p�jdziecie st�d, musicie mie� z kim� chwil� roz-
mowy...
Szyderski u�miech s�owom tym towarzyszy�. Staru-
szek nie odpowiadaj�c nic pozosta� w miejscu; oczy
wszystkich zwr�cone by�y na niego. Spozierali niekt�rzy
na drzwi, gdy te si� otwar�y, w nich dw�ch ukaza�o si�
knecht�w z halabardami w r�kach.
Siedz�cy obok ksi�dza, u�miechaj�c si�, wskaza� star-
cowi na nich.
� P�jdziecie z nimi � rzek� klepi�c go po ramie-
niu � a nie zapomnijcie co ciekawego powiedzie� o kr�lu
Jagie���.
Szpitalny braciszek zobaczywszy knecht�w wielkiego
mistrza poblad� nieco, popatrza� na ksi�dza, kt�ry ju�
kija postawionego w k�cie szuka�, i wysun�� si� z refe-
ktarza.
Kulej�c szed� w milczeniu staruszek pomi�dzy knech-
tami przez podw�rze, nazad do �redniego zamku, gdzie
by�y izby dostojnych rycerzy i kapitu�y Zakonu. U gan-
ku wchodowego przez pacho�ka zameldowano wielkiemu
mistrzowi, �e przyprowadzono nakazanego pielgrzyma.
Wyszed� w bia�ym habicie mnich z twarz� ogolon�,
duchowny, i pokaza� drog� przez kru�ganki i korytarze
do wn�trza.
Po sklepionej komnacie, niewielkiej, przechadza� si�
w ubiorze rycerskim m�czyzna s�usznego wzrostu, pi�k-
nej twarzy, z oczyma czarnymi, bystrymi... gdy ksi�dza
wpuszczono. Stan�� zobaczywszy go, i mocno wpatrywa�
si� w niego pocz��.
Postawy by� pa�skiej, a cho� oznak �adnych dosto-
je�stwa na sobie nie mia�, opr�cz �a�cucha z�otego na
piersiach, a na palcu pier�cienia, pozna� by�o �atwo, i�
wysoki urz�d w Zakonie musia� piastowa�. Z dum� pa-
trza�, z wysoka i z wielk� wzroku pot�g�.
32
� Nie doniesiono mi fa�szywie � odezwa� si� po
chwili � i ja sobie przypominam, �em was przy kr�lu,
albo Witoldzie widywa�?
� Przy pierwszym raz ty�kom pisarski urz�d czasowo
sprawowa� � odpar� ksi�dz � a drugiemu nigdy nie
s�u�y�em.
� Nie zapierasz wi�c? � podst�pnie rzek� m�czyzna.
� Prawdy zapiera� si� nie mog�.
� Wi�c i reszty jej dopowiedzie� powiniene� � do-
da� zakonnik. � Kto ci� tu pos�a�?
� Mnie? pos�a�? � spyta� stary � mnie? A kt�
i po co by mnie mia� tu posy�a�?
U�miechn�� si� wzgardliwie rycerz.
�Wiecie kto jestem? � spyta�.
� Domy�lam si� w was najwy�szego mistrza Za-
konu...
� Nim te� jestem... w moim r�ku �ycie wasze...
M�wcie prawd� ca��, kto was tu szpiegiem posy�a?
Ksi�dz po�o�y� znak krzy�a na piersiach.
� O, panie m�j! � zawo�a� � suknia moja kap�a�ska
za mnie �wiadczy� powinna. Dlaczego pos�dzacie mnie?
Wielki mistrz roz�mia� si� r�k� potrz�saj�c, jakby
nakazywa� milczenie.
� Macie� nas za tak prostodusznych, aby�my uwie-
rzyli? Wojna si� zbli�a... wy do orszaku kr�la nale�eli�cie,
a pewnie nale�ycie, potajemnie przybywacie na zamek,
wkradacie si� do niego i ja mam uwierzy�, �e to z nabo-
�e�stwa lub dla zabawy czynicie?
Pocz�� si� �mia�. Starzec zamilk�.
� I ja mam was wypu�ci� na swobod�, aby�cie im
zanie�li o nas wie�ci, a mo�e i o innych zamkach i woj-
skach naszych... W istocie chytry kr�l dobrze sobie wy-
bra� pos�a. Kt� na starca i kap�ana zwa�a? Ale my ma-
my dobre oczy i podej�� si� nie dajemy.
* Krzy�acy
33
� Mistrzu � rzek� stary � nie b�d� m�wi� nic na
moj� obron�. Stoi oto krzy� Chrystus�w z wizerunkiem
Zbawiciela podle was, z�o�� wam na� przysi�g� �em
niewinny.
� Po co mi przysi�ga i krzywoprzysi�stwo, gdzie wi-
na jawna, a wyst�pny schwycony na uczynku? Przy-
znajcie si� lepiej, powiedzcie, kto was posy�a, powiedz-
cie, gdzie kr�l i wojska jego... skruch� si� wykupicie.
� Ja id� ze �l�ska, a modl� si� przez drog�, nie
wiem nic � j�kn�� staruszek. � Za �wiadka niewinno�ci
mej bior� N.M. Pann�, do kt�rej obrazu ci�gn��em.
Spu�ci� g�ow� staruszek, spar� si� na kiju i doko�-
czy�, jakby sam do siebie:
� Sta� si� wola Twoja...
� Je�li po dobrej nie zeznacie woli � rzek� mistrz �
znajdzie si� u nas kat i �o�e, i c�gi, i sznury, i ruszt...
nie czekajcie, abym ich u�y�.
� W r�ku boskim �ycie i zdrowie moje, czy�cie co
wola wasza, a pomnijcie, �e B�g jest na niebie, co pom�ci
niewinnego.
� Na s�d Bo�y mnie wyzywacie? � za�mia� si�
mistrz � wy... robak jeden.
� Kap�an... � przerwa� stary z godno�ci�.
Mistrz Uiryk pocz�� si� przypatrywa� starcowi, kt�ry
pod gro�b� nabiera� powagi i majestatu. Nie by� to ju�
�w przed chwil� zgi�ty i pokorny starowina, przed po-
wag� mistrza schylaj�cy g�ow�; czo�o podni�s� i oczy
wlepi� �mia�o w Uiryka.
� Si� ci� do wi�zienia i na m�ki � odezwa� si�
mistrz.
� Panem jeste� � rzek� kap�an � czy�.
Stali obaj milcz�cy, mierz�c si� oczyma; przez chwil�
mistrz si� zdawa� zachwiany.
� Przebacz� wam, je�li mi powiecie, co czyni kr�l,
34
gdzie ob�z? gdzie Witold? Id�-li �l�zacy i Czechowic,
a Morawianie na pomoc? Ile chor�gwi zaci�nych?
Oburzy� si� stary i poruszy�.
� Mistrzu! � zawo�a� podnosz�c r�k� do g�ry �
czy� ze s�abym, co chcesz... Nie kr�la Jagie��y i jego cho-.
r�gwi, nie ksi�cia Witolda z jego Rusinami i Tatary
obawia� si� masz. Ja ci powiem o innych nieprzyjacio-
�ach, daleko niebezpieczni ej szych, kt�rzy Zakon zwyci�-
�� i obal�.
Mistrz stan�� os�upia�y.
� Nie wojska te, ale niebieskie zast�py wyjd� prze-
ciw wam, z Archanio�em Micha�em, jak niegdy� przeciw
zbuntowanym anio�om. Zabij� was nie strza�y nieprzy-
jaciela, ale grzechy wasze...
Uiryk, nie otwieraj�c ust, s�ucha� zdumiony.
� Tak � ci�gn�� staruszek poruszaj�c si� coraz bar-
dziej. � Chrze�cija�skim zowiecie si� zakonem, a ducha
Chrystusowego nie macie... a pych� szata�sk�. Nie poga-
ny wojujecie, ale pot�gi si� dobijacie i bogactw dla siebie;
nie w pokorze i pos�usze�stwie �yjecie, ale w zbytkach
i zniewie�cia�o�ci; nie w mi�o�ci, ale w nienawi�ci i zatar-
gach. Grzechy wasze s� wrogami, co was pobij�.
Nie m�wi�c nic mistrz w d�onie uderzy�; zakonnik
ukaza� si� w progu.
� Odda� tego kaznodziej� knechtom! � zawo�a�. �
Trzeba poszanowa� sukni� kap�a�sk�. Ptaszek to drogi
i niepospolitym duchem zagrzany, nie mo�na go wrzuca�
do lada ciemnicy... nale�y uczci�... jak nale�y... Wszak
wolny sklep Witoldowy? Tam, gdzie siedzia� pan jego,
niech sobie staruszek odpocznie. Wygodnie mu tam b�-
dzie i bezpiecznie...
M�wi� z szyderskim wyrazem, gdy knechci pokazali
si� ju� w progu, a za nimi oczekuj�cy wcze�nie klucznik
z trzosem u pasa.
35
� Da� mu sklep Witold�w � doda� mistrz � wszak
to nieopodal ko�cio�a, b�dzie si� m�g� modli� s�uchaj�c.
� B�g zap�a� � rzek� staruszek, kijem si� podpar�
i wyszed�.
Knechci go z dw�ch stron mi�dzy siebie wzi�li, szy-
dz�c, przodem klucznik st�pa� ogl�daj�c si� niekiedy.
Wyszli w podw�rze, w kt�rym ciemno ju� by�o i pusto.
Gmachy sta�y czarne i wsz�dzie prawie ognie by�y poga-
szone, gdzieniegdzie tylko spoza b�on b�yska�o md�e
lampy �wiate�ko. Na czarnym sklepieniu niebios spokoj-
nie gwiazdy po�yskiwa�y.
Z nog� okaleczon� starzec ledwie si� powoli m�g�
porusza�, wi�c knechci popychali go i ci�gn�li, bo ich
klucznik wyprzedza�. Tak si� zbli�yli nieopodal od gda�-
skiej wie�y, k�dy by�o do loch�w wnij�cie, piekarni
i kuchni, i spu�cili si� kilka schod�w w g��b. Klucznik
wprz�dy lampk� zapali� w izbie u stra�nika. Mury pod-
ziemne, grube i nie okryte niczym, ponuro wygl�da�y...
straszniej jeszcze okowane, ci�kie drzwi �elazne, dr�giem
zaparte, w kt�rych za krat� ma�e na zawiasach wida�
by�o okienko.
Klucznik, cho� ogromn� d�oni� jedn� i drug�, pochy-
liwszy si� i napar�szy sob� cisn�� je, nie m�g� poruszy�,
a� knecht pom�g� � na wrzeci�dzach zardzewia�ych od-
chyli�y si� drzwi, a za nimi ukaza�o si� wnij�cie w�skie,
w prawo i lewo dwie kom�rki ciasne, pewnie dla stra�y.
Tu� naprzeciw drugie drzwi blach� okute otwiera� ju�
str� i sam poprzedzi� pielgrzyma, rozpatruj�c si� w za-
t�ch�ym sklepie.
By�a to izba na p� w ziemi, o jednym oknie, zewsz�d
grubymi drewnianymi balami obita, kt�re �elazne pasy
do muru przyci�ni�te trzyma�y... Z takich�e bali �o�e
us�ane, nagie, ceglana posadzka zimna, kurzaw� i ziemi�
zasypana � nie by�o wi�cej nic.
36
Klucznik si� obejrza�, bo ani dzbana z wod�, ani s�o-
my na pos�anie nie by�o.
� Na noc i tak dobrze � mrukn��.
Ksi�dz znu�ony ju� by� na �o�e przypad�, nie prosz�c
o nic, nie m�wi�c nic, spu�ciwszy oczy modli� si�. Knech-
ci popatrzyli na� ciekawie, spojrza� na� i stary klucznik,
po czym do drzwi powr�cili wszyscy; ostatni wyszed�
str� i na rygle drzwi spu�ci� jedne i drugie. Ciemno�ci
otoczy�y starca i nierych�o troch� nocnego mroku doj-
rza� u g�ry, w oknie kraciastym.
� Bogu niech za wszystko b�d� dzi�ki � szepn��
sk�adaj�c znu�one cz�onki na deskach.
Gdy z pokor� wi�zie� szed� na spoczynek, w izbie
wielkiego mistrza gwar jeszcze panowa� i powi�kszy� si�
po uprowadzeniu staruszka. Opr�cz Uiryka Jungingen,
znajdowali si� tu: komtur z Tucholi przyby�y Schwel-
born, wielki szpitalnik, kt�ry pielgrzyma przyjmowa�,
i wielki komtur Kuno von Lichtenstein. Na stole wida�
by�o kubki srebrne i szklane ponalewane winem i mis�
pe�n� migda��w, rodzynk�w i fig. Wielki mistrz siedzia�
zamy�lony, inni si� przechadzali, a rozmowa by�a �ywa.
� Zaraz z oczu tego chytrego w�a wyczyta�em �
m�wi� wielki szpitalnik � �e nie pobo�no�� go tu przy-
prowadzi�a.
� Ale� to jawna, �e darmo si� nie wl�k� � gwa�tow-
nie doda� Schwelborn � ko� m�j te� czu� w nim wroga,
gdym mu nog� zdusi� w bramie.
� Jagie��� trzeba zna� � rzek� Uiryk � i ca�y ten
r�d litewskich kunigas�w... kt�rym nigdy wierzy� nie
mo�na. Dawno� to Witold, gdy�my grodek nad Dubiss�
wznosili, drzewo nam ze swych puszcz wozi� kaza� i w�a-
snych cie�li przysy�a� w pomoc?
� Mo�e dlatego, aby mu oni donie�li, k�dy do gr�d-
37
ka wnij�c�e b�dzie �atwiejsze � szydersko dorzuci�
Schwelborn. � Jadowite �mije!
� Starego szpiega jutro na �o�e wzi��, a poci�gn��
go sznurami dobrze, �eby mu stawy powyskakiwa�y, wy-
�piewa wszystko.
� Szpieg, to jawna! � m�wi� Lichtenstein, wielki
komtur � czy si� przyzna, czy nie, w�tpi� o tym nie
mo�na. Pe�ne ich s� grodki nasze i miasta... tak �e �e-
brak�w, nie pytaj�c nawet, wiesza� ka��, bo w ich �ach-
manach zdrada chodzi...
� Lada dzie� wybuchnie wojna i to s� znaki, co j�
poprzedzaj� zawsze � przerwa� wielki mistrz � zatem
w gotowo�ci by� musimy na pierwsze has�o do boju.
Z Czech i Morawy do Polski poci�gn�y pu�ki zaci�ne.
Na Mazowszu trzebi� dla wojsk drogi po lasach. Kr�l
z Witoldem i mazowieckimi panami nieustannie zjazdy
maj�.
� Bogu niech b�dzie chwa�a! Bogu chwa�a! � wy-
buchn�� Schwelborn � przynajmniej moje miecze raz
si� krwi� ochrzcz�, co je dla nich dawno chowam! Wojna!
to�my te� gotowi... Komturowie wszyscy na zawo�anie
czekaj�, w che�mi�skiej ziemi po zamkach patrz� tylko
na blankach i czatuj�, rych�o pierwsza �una si� uka�e;
skoczym do boju weselej ni� ch�opi do ta�ca!!
� Daj to Bo�e � rzek� wielki mistrz � bo o po-
koju m�wi� ju� nie ma co... ani si� go spodziewa�. Miecz
musi rozstrzygn��.
� I krew � doda� Schwelborn. � Niech si� to raz
sko�czy i niech nas rozgrodz� pustynie.
Mistrz Uiryk westchn��.
� Wszystko k�adziemy na szal� � rzek� � wa�ym
wiele!
� B�g z nami! � wo�a� Lichtenstein. � B�g Zast�-
p�w z nami! My�my tu przodownicy wiary i �wiat�a...
38
barbarzy�stwo to raz wyt�pi� potrzeba i ziemi� przez pa-
pie�y i