377
Szczegóły |
Tytuł |
377 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
377 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 377 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
377 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Gustaw Herling-Grudzi�ski
Inny �wiat
Zapiski sowieckie
Tu otwiera� si� inny, odr�bny �wiat, do niczego niepodobny; tu panowa�y inne, odr�bne prawa, inne obyczaje, inne nawyki i odruchy; tu trwa� martwy za �ycia dom, a w nim �ycie jak nigdzie i ludzie niezwykli. Ten oto zapomniany zak�tek zamierzam tutaj opisa�.
DostOjewski, Zapiski z martwego domu
Krystynie
Od Autora
Nale�y chyba zacz�� od przedstawienia, na u�ytek czytelnika polskiego w Kraju, zwi�z�ej historii Innego �wiata. Napisa�em t� ksi��k� w ci�gu roku, od lipca 1949 do lipca 1950, w Rugby i w Londynie. Ukaza�a si� najpierw po angielsku w znakomitym przek�adzie �p. Andrzeja Cio�kosza i z przedmow� Bertranda Russella. Spotka�a si� z dobrym przyj�ciem prasy i czytelnik�w. Za wydaniem angielskim posz�y inne, zar�wno normalne, jak "kieszonkowe": ameryka�skie, szwedzkie, niemieckie, w�oskie, hiszpa�skie (w Argentynie), japo�skie, chi�skie (w Hongkongu), arabskie. Najd�u�ej, bo a� trzydzie�ci pi�� lat, musia�em czeka� na wydanie francuskie: nosi dat� 1985, poprzedzone jest wst�pem pisarza hiszpa�skiego Jorge Sempruna, obecnego ministra kultury w rz�dzie Gonzaleza. Przek�ad francuski, bardzo dobrze przyj�ty, poci�gn�� za sob� wznowienia w Anglii i w Ameryce. Lada dzie� uka�e si� w Londynie przek�ad rosyjski pi�ra Natalii Gorbaniewskiej. Kto wie, czy nie ujrzy kiedy� �wiat�a dziennego r�wnie� w ojczy�nie t�umaczki. Ostatecznie za trzema stroniczkami w Doktorze �ywago na opisany w Innym �wiecie temat, kt�re taki niegdy� wywo�a�y skandal w ojczy�nie wielkiego poety, poszed� niebawem Dzie� Iwana Denisowicza w miesi�czniku Twar-dowskiego ,,Nowyj Mir". A dzi� urz�dza si� w Moskwie wiecz�r publiczny ku czci War�ama Sza�amowa, autora Opowiada� kolymskich; i coraz cz�ciej m�wi si�, �e dotrze w ko�cu otwarcie i masowo do swoich naturalnych odbiorc�w Archipelag Gulag.
Po polsku Inny �wiat ukaza� si� w roku 1953 nak�adem londy�skiego wydawnictwa "Gryf. W roku 1965 przej�� go Instytut Literacki w Pary�u. By� tam odt�d pi�ciokrotnie wznawiany, ostatnie wznowienie datowane jest 1985.
Zbyteczne by�oby roztrz�sanie w autorskiej przedmowie problematyki Innego �wiata, skoro czytelnik polski ma teraz dzi�ki "Czytelnikowi" ksi��k� przed sob� i mo�e sam towarzyszy� lekturze w�asnymi refleksjami. Chcia�bym tylko, naruszaj�c troch� elementarne przykazanie pisarskiej pow�ci�gliwo�ci i skromno�ci, zwr�ci� uwag� na jedn� rzecz. "Inny �wiat - pisa� Ignazio Silone w prezentacji w�oskiego wydania mojej ksi��ki - jest nie tylko �wiadectwem, lecz tak�e dzie�em literackim". Podobne akcenty pojawiaj� si� w przedmowie Russella do wydania angielskiego i w przedmowie Sempruna do wydania francuskiego. K�ad�a te� na to nacisk wi�kszo�� obcoj�zycznych recenzent�w. Zawsze cieszy�a mnie szczeg�lnie opinia krytyka angielskiego Edwarda Crankshawa. Wyra�a� on tyle lat temu pewno��, �e Inny �wiat czytany b�dzie "d�ugo jeszcze po zlikwidowaniu instytucji, kt�re opisuje". Obecne oficjalne wydanie polskie jest jednym z dowod�w, �e zbli�yli�my si� bardzo do potwierdzenia s�uszno�ci tych s��w.
Oficjalne, lecz nie pierwsze w Kraju. Inny �wiat wydany by� wielokrotnie w "drugim obiegu", w niskich z konieczno�ci nak�adach. Wysokonak�adowe wydanie "Czytelnika" pozwala �ywi� nadziej�, �e moja ksi��ka trafi teraz do r�k wielu czytelnik�w krajowych. Jaka� to satysfakcja dla polskiego pisarza emigracyjnego! Zaiste, habent suafata libelli...
Gustaw Herling-Grudzi�ski
Neapol, 15 listopada 1988
Cz�� pierwsza
Witebsk - Leningrad - Wo�ogda
Lato w Witebsku dobiega�o ko�ca. Po po�udniu s�o�ce pra�y�o jeszcze przez chwil� bruk dziedzi�ca wi�ziennego i ko�czy�o sw�j bieg za czerwon� �cian� s�siedniego bloku. Z podw�rza dochodzi�y kroki wi�ni�w, wystukuj�ce miarowo drog� do �a�ni, i s�owa komend rosyjskich, pomieszane z d�wi�kiem kluczy. Dy�urny na korytarzu pod�piewywa�, sk�ada� co par� minut gazet� i nie �piesz�c si� zbytnio, podchodzi� do okr�g�ego okienka w drzwiach. Dwie�cie par oczu odrywa�o si� jak na dany znak od sufitu i zbiega�o si� w ma�ej soczewce "judasza". Spod ceratowego daszka spogl�da�o ku nam ogromne oko i obj�wszy wahad�owym ruchem cel�, znika�o za opuszczon� zastawk� z blachy. Trzy uderzenia butem w drzwi oznacza�y: "Przygotujcie si� do kolacji".
P�nadzy podnosili�my si� z cementowej pod�ogi - sygna� do kolacji ko�czy� r�wnie� nasz� popo�udniow� drzemk�. Czekaj�c z glinianymi miskami na gor�c� ciecz wieczorn�, odlewali�my przy okazji do wysokiego kibla ��taw� ciecz z obiadu. Strumienie moczu z sze�ciu lub o�miu otwor�w spotyka�y si�, zatoczywszy �uk jak w fontannie, po�rodku kibla i wkr�ca�y si� wiruj�cymi lejami do dna, podnosz�c poziom piany u �cian. Przed zapi�ciem rozpork�w przygl�dali�my si� jeszcze przez chwil� wygolonym rozkroczom; wygl�da�y dziwnie, jak przygi�te wichrem drzewa na ja�owych zboczach polnych.
Gdyby mnie kto� zapyta�, co jeszcze robili�my w sowieckich wi�zieniach, niewiele umia�bym doda�. To prawda, �e ledwie umilk�a u drzwi ko�atka poranna zwiastuj �-
11
ca pobudk�, a do celi wje�d�a� kocio� gor�cego odwaru z ziela i kosz z dziennymi racjami chleba, nasza sk�onno�� do rozm�w osi�ga�a punkt szczytowy; chcieli�my ,,przegada�" chleb do obiadu. Katolicy zbierali si� wok� ascetycznego ksi�dza. �ydzi obsiadali opodal rabina wojskowego o rybich �lepiach i fa�dach sk�ry zwisaj�cych z dawnego brzucha, ludzie pro�ci opowiadali sobie sny i wspominali dawne �ycie, a ludzie inteligentni zbierali niedopa�ki na wsp�lnego papierosa. Wystarczy�y jednak dwa uderzenia butem w drzwi, aby wszystko co �ywe rusza�o w skupionym milczeniu, pod wodz� swoich przewodnik�w duchowych, do kot�a zupy na korytarzu. Od chwili gdy w naszej celi zjawi� si� male�ki, czarny "Jewriej" z Grodna i obwie�ciwszy nam, �e "Niemcy wzi�li Pary�", zap�aka� gorzko, usta� na bar�ogach szept patriotyczny i sko�czy�y si� rozmowy polityczne. W strumieniu omijaj�cego nas �ycia p�yn�li�my jak martwy skrzep ku bij�cemu coraz s�abiej sercu wolnego �wiata.
Pod wiecz�r powietrze stawa�o si� ch�odniejsze, a na niebie pojawia�y si� we�niste ob�oki i �eglowa�y wolno przed siebie, zapalaj�c po drodze pierwsze gwiazdy. Rdzawy mur naprzeciwko okna wybucha� na chwil� rudym p�omieniem, po czym gas� gwa�townie, dosi�gni�ty skrzyd�em zmierzchu. Nadchodzi�a noc, a wraz z ni� oddech dla p�uc, odpoczynek dla oczu i wilgotny dotyk ch�odu dla spieczonych warg.
Przed samym apelem w celi zapala�o si� �wiat�o. Od tego nag�ego przeja�nienia niebo za oknem pogr��a�o si� w mroku, aby w chwil� potem zap�on�� znowu migotliw� jasno�ci�. To naro�ne wie�yczki patrolowa�y noc krzy�uj�cymi si� ci�ciami reflektor�w. Zanim jeszcze upad� Pary�, o tej w�a�nie porze zjawia�a si� zazwyczaj na ma�ym odcinku ulicy, kt�ry wida� by�o z okien naszej celi, wysoka kobieta w chustce na g�owie i przystan�wszy pod latarni� naprzeciwko muru wi�ziennego, zapala�a papierosa. Zdarzy�o si� par� razy, �e p�on�c� zapa�k� podnios�a
12
do g�ry jak �agiew i znieruchomia�a na chwil� w tej niepoj�tej pozie. Os�dzili�my, �e ma to oznacza� Nadziej�. Po upadku Pary�a ulica opustosza�a na dwa miesi�ce. Dopiero w drugiej po�owie sierpnia, gdy lato w Witebsku zbli�a�o si� ku ko�cowi, nieznajoma zbudzi�a nas z drzemki szybkim tupotem n�g, dudni�cych w ciszy o bruk ulicy, zatrzyma�a si� pod latarni� i zapaliwszy papierosa, zgasi�a zapa�k� zygzakowatym ruchem r�ki (pogoda by�a bezwietrzna), podobnym do skok�w przek�adni w ko�ach lokomotywy. Zgodzili�my si� wszyscy, �e ma to oznacza� Transport.
Z transportem nie spieszono si� jednak i przez nast�pne dwa miesi�ce. Dopiero pod koniec pa�dziernika z celi, licz�cej dwie�cie os�b, wywo�ano pi��dziesi�ciu wi�ni�w na odczytanie wyrok�w. Szed�em do kancelarii oboj�tnie, bez �lad�w podniecenia. �ledztwo w mojej sprawie sko�czy�o si� ju� dawniej, w wi�zieniu grodzie�skim; nie zachowa�em si� na nim wzorowo, o nie! - i do dzi� jeszcze podziwiam szczerze moich wi�ziennych znajomych, kt�rzy mieli odwag� prowadzi� z sowieckimi s�dziami �ledczymi finezyjn� szermierk� dialektyczn�, pe�n� celnych uk�u� i b�yskawicznych ripost. Odpowiada�em na pytania kr�tko i wprost, nie czekaj�c, a� rozgor�czkowana wyobra�nia heroiczna podsunie mi na schodach, w drodze powrotnej do celi, dumne wersety z katechizmu m�cze�stwa polskiego. Jedyne, czego pragn��em, to spa�, spa� i jeszcze raz spa�. Nie umiem fizycznie opanowa� dw�ch rzeczy: przerwanego snu i pe�nego p�cherza. Obie grozi�y mi jednocze�nie, gdy przebudzony w�r�d nocy siada�em na twardym sto�ku naprzeciwko s�dziego �ledczego, zwr�ciwszy twarz prosto w kierunku �ar�wki o niesamowitej mocy.
Pierwsza hipoteza oskar�enia opiera�a si� na dw�ch dowodach rzeczowych: wysokie buty z cholewami, w kt�-
13
rych m�odsza siostra wyprawi�a mnie po kl�sce wrze�niowej w �wiat, mia�y �wiadczy�, �e jestem ,,majorem wojsk polskich", a pierwsza cz�� nazwiska w brzmieniu rosyjskim (Gerling) kojarzy�a mnie niespodzianie z pewnym marsza�kiem lotnictwa niemieckiego. Logiczna konkluzja brzmia�a: "jest oficerem polskim na us�ugach wrogiego wywiadu niemieckiego". Jaskrawe niedok�adno�ci w obu przes�ankach pozwoli�y nam jednak stosunkowo szybko upora� si� z tym ci�kim zarzutem. Pozosta� bezsporny fakt - usi�owa�em przekroczy� granic� pa�stwow� Zwi�zku Sowieckiego i Litwy.- Po c� to, je�li mo�na wiedzie�? - �eby si� bi� z Niemcami. - A czy wiadomo mi, �e Zwi�zek Sowiecki zawar� pakt przyja�ni z Niemcami? - Tak, ale wiadomo mi r�wnie�, �e Zwi�zek Sowiecki nie wypowiedzia� wojny Anglii i Francji. - To nie ma znaczenia. - Jak brzmi ostatecznie akt oskar�enia? - "Zamierza� przekroczy� granic� sowiecko-litewsk�, aby prowadzi� walk� ze Zwi�zkiem Sowieckim". - Czy nie mo�na by s��w "ze Zwi�zkiem Sowieckim" zamieni� na s�owa "z Niemcami"? - Uderzenie otwart� d�oni� na odlew otrze�wi�o mnie z miejsca. "To wychodzi na jedno" - pocieszy� mnie s�dzia �ledczy, gdy podpisywa�em przed�o�ony dokument.
W celi, do kt�rej skierowano mnie po odczytaniu wyroku (pi�� lat), w bocznym skrzydle wi�zienia witebskie-go, zetkn��em si� po raz pierwszy z wi�niami rosyjskimi. Na drewnianych pryczach le�a�o kilkunastu ch�opc�w w wieku od lat czternastu do szesnastu, a pod samym oknem, z kt�rego wida� by�o ju� tylko skrawek ci�kiego, o�owianego nieba, siedzia� ma�y cz�owieczek o zaczerwienionych oczach i haczykowatym nosie, gryz�c w milczeniu suchar czarnego chleba. Deszcz zacina� ju� od paru dni. Jesie� zawis�a nad Witebskiem rybim p�cherzem, kt�ry posikiwa� strugami brudnej wody z wylotu rynny nad koszem, os�aniaj�cym doln� po�ow� krat i widok na dziedziniec wi�zienny.
14
Ma�oletni przest�pcy s� plag� wi�zie� sowieckich, ale nie spotyka ich si� prawie nigdy w obozach pracy. Nienaturalnie o�ywieni, wiecznie czego� szukaj�cy na cudzych pryczach i we w�asnych rozporkach, oddaj� si� z zami�owaniem dw�m wielkim nami�tno�ciom: kradzie�y i onanizmowi. Prawie wszyscy albo nie znaj� w og�le rodzic�w, albo nie wiedz� nic o ich istnieniu. Na olbrzymich obszarach pa�stwa policyjnego prowadz� z zadziwiaj�c� swobod� typowe �ycie "biezprizornych", podr�uj�c na gap� poci�gami towarowymi z miasta do miasta, z osiedla do osiedla. �yj� z kradzie�y towar�w ze sk�ad�w pa�stwowych i nierzadko kradn� z powrotem to, co przed chwil� sprzedali, szanta�uj�c nieostro�nych nabywc�w gro�b� donosu. Sypiaj� na dworcach kolejowych, w parkach miejskich, w remizach tramwajowych - za jedyny maj�tek maj�c czasem tylko ma�e zawini�tko, przewi�zane rzemiennym paskiem. Dopiero p�niej przekona�em si�, �e "biezprizorni" tworz� obok "urk�w" (przest�pc�w pospolitych) najgro�niejsz� mafi� p�legaln� w Rosji, kt�ra zorganizowana jest na wz�r l� maso�skich. Je�eli istnieje w Zwi�zku Sowieckim co� w rodzaju szcz�tkowego czarnego rynku, to tylko dzi�ki tym m�odym oberwa�-com, myszkuj�cym niespokojnie w t�umie, oblegaj�cym "spiectorgi", skradaj�cym si� o zmierzchu ku spichrzom zbo�a i sk�adom w�gla. W�adze sowieckie przygl�daj� si� temu przez palce, uwa�aj�c "biezprizornych" za jedynych "proles�w", nie obci��onych dziedzicznie grzechem pierworodnym kontrrewolucji, za mas� plastyczn�, z kt�rej mo�na wszystko ulepi�. Tote� m�odzi ch�opcy nauczyli si� szybko uwa�a� wi�zienie za co� w rodzaju kolonii letnich i bez wi�kszego sprzeciwu korzystaj� z tego okresu wytchnienia po wyczerpuj�cym �yciu na wolno�ci. Do naszej celi w Witebsku przychodzi� czasem "wospitatiel" o ewangelicznej twarzy, p�owej czuprynie i niebieskich o-czach i g�osem przypominaj�cym �agodny szept w konfesjonale wzywa� gromad� ,,biezprizornych" na nauk�: "Rie-
15
biata, pojdiom niemno�ko pouczitsia". Uszy puch�y, gdy "riebiata" wracali z kursu. Naj ohydniej sze wyzwiska i przekle�stwa przeplata�y si� z frazesami "politgramoty". Z k��bowiska m�odych cia� wybiega�y ku nam nieustanne oskar�enia o "trockizm", "nacjonalizm" i "kontrrewolucj�", zapewnienia, �e "towarzysz Stalin dobrze zrobi�, zamykaj�c was w wi�zieniu", a "sowiecka w�adza zawojuje wkr�tce ca�y �wiat" - wszystko to powtarzane z okrutnym, sadystycznym uporem, tak typowym dla ka�dej bezdomnej m�odo�ci. Nieco p�niej, w obozie, spotka�em osiemnastoletniego ch�opca, kt�ry pe�ni� funkcj� naczelnika "kawecze" (kulturno-wospitatielnaja czast') tylko z tego tytu�u, �e niegdy� jako "biezprizorny" ucz�szcza� na kursy pedagogiczne w wi�zieniu.
M�j s�siad pod oknem przygl�da� mi si� pierwszego dnia podejrzliwie,' �uj�c bez przerwy sk�rki czerstwego chleba, po kt�re si�ga� do du�ego worka, s�u��cego mu na pryczy za poduszk�. By� jedynym cz�owiekiem w celi, do kt�rego mia�em ochot� przem�wi�. Cz�sto w wi�zieniach sowieckich spotyka si� ludzi z pi�tnem tragedii odci�ni�tym na twarzach. W�skie usta, krogulczy nos, �zawi�ce jak od gar�ci piasku oczy, urywane westchnienia i kurze �apki zanurzaj�ce si� co pewien czas w worku - mog�y znaczy� wszystko albo nic. Szed� do ust�pu, drobi�c ma�ymi kroczkami, a gdy przychodzi�a na niego wreszcie kolej, rozkracza� si� niezdarnie nad dziur�, spuszczaj�c spodnie, unosi� ostro�nie do g�ry d�ug� koszul� i prawie stoj�c, wzdyma� si� i czerwienia� od nadmiernego wysi�ku. Wyp�dzano go zawsze z ust�pu ostatniego, ale jeszcze na korytarzu zapina� spodnie, uskakuj�c �miesznie w bok przed poszturchiwaniami stra�nika. Po powrocie do celi k�ad� si� natychmiast na pryczy i dysza� ci�ko, a jego stara twarz przypomina�a zasuszon� fig�.
- Polak? - zapyta� wreszcie kt�rego� wieczoru.
Skin��em g�ow�.
16
- Ja jestem ciekawy, czy w Polsce - zaskrzecza� gniewnie - m�j syn m�g�by by� kapitanem w wojsku.
- Nie wiem - odpowiedzia�em. - Za co pan siedzi?
- To nie jest wa�ne. Ja mog� zgni� w kryminale, ale m�j syn jest kapitanem w lotnictwie.
Po apelu wieczornym opowiedzia� mi swoj� histori�. Le��c obok siebie, rozmawiali�my szeptem, �eby nie przebudzi� naszych "biezprizornych". Stary �yd by� od kilkudziesi�ciu lat szewcem w Witebsku, pami�ta� rewolucj� i wspomina� z rozrzewnieniem wszystko, co prze�y� od chwili jej wybuchu. Zosta� skazany na pi�� lat za to, �e w artelu szewc�w sprzeciwi� si� u�ywaniu skrawk�w sk�ry do �elowania nowych but�w. "To nie jest wa�ne - powtarza� w k�ko - rozumiecie przecie�, �e wsz�dzie s� ludzie zazdro�ni. Ja wykszta�ci�em syna, ja z niego zrobi�em kapitana lotnictwa, to jak im si� mog�o podoba�, �e ja, stary �yd, mam syna w lotnictwie? Ale on napisze podanie i mnie zwolni� przedterminowo. Czy to kto widzia�, �eby dawa� taki ch�am na nowe zel�wki?" Podni�s� si� na pryczy i upewniwszy si�, �e "biezprizorni" �pi�, rozpru� w marynarce podszewk� pod r�kawem i wyj�� spod waty zmi�t� fotografi�. Spogl�da� z niej na mnie cz�owiek w mundurze lotnika, o inteligentnej twarzy i zakrzywionym ostro nosie.
W par� minut potem jeden z "biezprizornych" zlaz� z pryczy, odla� si� do kibla przy drzwiach i zastuka� w okienko. Na korytarzu zabrz�cza�y klucze, rozleg�o si� przeci�g�e ziewni�cie i o kamienn� pod�og� za�omota�y podkute buty.
- Czego? - zapyta�o rozespane oko w judaszu.
- Obywatelu dy�urny, dajcie zapali�.
- Mleko ssa�, g�wniarzu - warkn�o gro�nie oko i znikn�o za blaszan� zastawk�.
Ch�opiec przywar� obiema pi�ciami do drzwi i wspinaj�c si� na palcach do �lepego okienka, zawo�a� g�o�no:
- Gra�danin die�urnyj, ja imieju k wam wopros!
17
Teraz klucz zazgrzyta� dwa razy w zamku i okute drzwi ust�pi�y. Na progu sta� m�ody stra�nik w przekrzywionej na bok czapce z niebieskim denkiem i czerwonym otokiem.
- Gadaj.
- Nie mog� tutaj, musz� na korytarz.
Drzwi otworzy�y si� ze skrzypieniem szerzej, ch�opiec w�lizgn�� si� pod r�k� opart� o klucz tkwi�cy w zamku na korytarz i wr�ci� po chwili do celi z zapalonym papierosem. Zaci�gaj�c si� chciwymi haustami, spogl�da� ku nam niespokojnie i kuli� si� jak m�ode szczeni�, cofaj�ce si� przed kopni�ciem.
Po kwadransie drzwi celi otworzy�y si� znowu szeroko, dy�urny przest�pi� energicznie pr�g i krzykn�� ostro:
- Wstawa�! Dow�dca bloku! Rewizja!
Dow�dca bloku rozpocz�� rewizj� od "biezprizornych", a dy�urny nie odrywa� tymczasem wzroku od dw�ch szereg�w wi�ni�w, stoj�cych w postawie na baczno�� ty�em do prycz, a twarzami do siebie. Wprawne r�ce przerzuca�y szybko sienniki ,,biezprizornych", pogmera�y w moim bar�ogu i zanurzy�y si� w worku starego �yda. Zaraz potem us�ysza�em szelest papieru, st�umiony lekko mi�toszeniem waty.
- Co to jest? Dolary?
- Nie. Fotografia mojego syna, kapitana Armii Czerwonej, Natana Awramowicza Zygfelda.
- Za co siedzisz?
- Za szkodnictwo w rzemio�le.
- Szkodnik sowieckiego rzemios�a nie ma prawa przechowywa� w celi fotografii oficera Armii Czerwonej.
- To jest m�j syn...
- Milcz. Nie ma w wi�zieniu syn�w.
Gdy wychodzi�em z celi na etap, stary szewc kiwa� si� na pryczy jak og�upia�a papuga na dr��ku, �uj�c wraz ze sk�rkami chleba par� powtarzaj�cych si� monotonnie s��w.
18
Szli�my na dworzec p�n� godzin�, przez opustosza�e ju� prawie miasto. Ulice wych�ostane ulew� po�yskiwa�y w czarnym �wietle wieczoru jak d�ugie tafle miki. Powietrzem p�yn�a duszna fala ciep�a, a D�wina, wezbrawszy gwa�townie, szumia�a niespokojnie pod uginaj�cymi si� deskami mostu. W ma�ych uliczkach mia�em nie wiadomo dlaczego uczucie, �e ze wszystkich okien biegn� ku nam poprzez szpary w deskach okiennic ludzkie spojrzenia. Dopiero na g��wnej ulicy ruch o�ywi� si� nieco, ale grupki przechodni�w mija�y nas w milczeniu, nie odwracaj�c g��w w nasz� stron�, z oczami utkwionymi przed siebie lub w ziemi�, z oczami, kt�re widzia�y nie patrz�c. Pi�� miesi�cy temu przechodzili�my przez te same ulice Witebska w upalny dzie� czerwcowy, odgrodzeni od tro-tuaru stalow� link� bagnet�w. D�wina wlok�a si� leniwie w wyschni�tym �o�ysku, na chodnikach lepkich od �aru s�onecznego szli energicznym krokiem zm�czeni przechodnie, rozmawiaj�c sk�po i nie zatrzymuj�c si� ani na chwil�: urz�dnicy w czapkach z zadartymi do g�ry daszkami, robotnicy w kombinezonach skwiercz�cych smarem z maszyn, ch�opcy z tornistrami na plecach, �o�nierze w wysokich butach �mierdz�cych �ojem, kobiety w brzydkich perkalikowych sukienkach. Ile� bym w�wczas da� za to, �eby zobaczy� grupk� weso�o rozmawiaj�cych ludzi! Mijali�my domy o otwartych oknach, z kt�rych nie zwisa�y kolorowe ko�dry, zagl�dali�my ukradkiem przez p�oty na podw�rka, na kt�rych nie suszy�a si� bielizna, widzieli�my zamkni�ty ko�ci� z napisem "Antirieligioznyj Muziej", czytali�my slogany na transparentach przewieszonych w poprzek ulicy, wpatrywali�my si� w ogromn� czerwon� gwiazd� na szczycie ratusza. Nie by�o to miasto Smutku; by�o to miasto, w kt�rym nigdy nie go�ci�a Rado��.
19
W Leningradzie nasz etap podzielony zosta� na dziesi�cioosobowe partie, kt�re w parominutowych odst�pach czasu odje�d�a�y z dworca czarnymi karetkami wi�ziennymi do "Pieriesy�ki". Wci�ni�ty pomi�dzy towarzyszy, niemal dusz�c si� w drewnianym pudle bez okien i wentylator�w, nie mia�em sposobno�ci obserwowa� miasta. Jedynie na zakr�tach ulic p�d samochodu spycha� mnie z �aweczki i na okamgnienie dostrzega�em przez szpar� w budce szofera fragmenty gmach�w, skwer�w i t�umu ludzkiego. Dzie� by� mro�ny, ale s�oneczny. Spad� by� ju� �nieg - przyjechali�my do Leningradu w listopadzie 1940 roku - na ulicach spotyka�o si� pierwszych przechodni�w w walonkach i futrzanych czapkach uszankach. K�api�ce boki czapek opada�y wprawdzie tylko na uszy i nie zas�ania�y oczu, ale na wz�r ko�skich okular�w pozwala�y patrze� prosto przed siebie i nie rozprasza� uwagi na boki. Nasz transport przejecha� ulicami miasta nie zauwa�ony, jak stado czarnych kruk�w ko�uj�ce w poszukiwaniu �eru nad za�nie�onym polem.
Starzy wi�niowie opowiadali mi, �e w Leningradzie siedzia�o w owym czasie oko�o 40 tysi�cy ludzi. Obliczenia te - do��, jak s�dz�, prawdopodobne - oparte by�y g��wnie na �mudnym zestawianiu i por�wnywaniu fakt�w, poszlak i pok�tnych relacji. I tak na przyk�ad, w s�ynnym wi�zieniu na Krestach, licz�cym tysi�c jednoosobowych cel, przebywa�o �rednio trzydziestu wi�ni�w w celi. Wiadomo�� o tym przynie�li wi�niowie z Krest�w, kt�rzy przed etapem do oboz�w sp�dzali zazwyczaj par� nocy w naszej Pieriesy�ce. W�asne si�y obliczali�my na dziesi�� tysi�cy; w celi 37., zdolnej w normalnych warunkach pomie�ci� co najwy�ej 20 os�b, siedzia�o 70 wi�ni�w. Jednym z najbardziej zdumiewaj�cych i zachwycaj�cych zjawisk w ubogim �yciu umys�owym ,,martwych dom�w" jest wspaniale wyostrzona czujno�� obserwacji ka�dego do�wiadczonego wi�nia. Nie by�o celi, w kt�rej bym nie spotka� cho� jednego statystyka i badacza �ycia
20
wi�ziennego, pogr��onego dniem i noc� w rekonstruowaniu obrazu otaczaj�cej go rzeczywisto�ci z drobnej mozaiki napomknie�, opowiada�, strz�p�w rozmowy zas�yszanej na korytarzu, strz�p�w gazety znalezionej w ust�pie, zarz�dze� administracyjnych, ruchu pojazd�w na dziedzi�cu, d�wi�ku zbli�aj�cych si� i oddalaj�cych krok�w przed bram�. W Leningradzie zetkn��em si� po raz pierwszy z hipotezami na temat liczby wi�ni�w, zes�a�c�w i bia�ych niewolnik�w w Zwi�zku Sowieckim. W dyskusjach wi�ziennych waha�a si� ona pomi�dzy 18 a 25 milionami.
Nasz etap natkn�� si� na korytarzu na grup� wi�ni�w, zd��aj�cych ku drzwiom wyj�ciowym. Stan�li�my w miejscu jak wryci, powstrzymywani bardziej impulsem strachu ni� obaw� przelotnego zajrzenia w obce twarze. Grupa id�ca nam na spotkanie cofn�a si� r�wnie� w g��b korytarza. Stali�my tak naprzeciwko siebie z opuszczonymi g�owami - dwa �wiaty sprz�gni�te wsp�lnym losem, a przedzielone murem nieufno�ci i l�ku. Konwojenci naradzali si� kr�tko; okaza�o si�, �e musimy da� drog�. Zastuka�a �elazna ko�atka w bocznych drzwiach, uchyli�o si� okienko judasza. Znowu kr�tka narada i wprowadzono nas na szeroki, widny korytarz oddzia�u, kt�rego wygl�d zdawa� si� przeczy� wszystkiemu, co widzia�em dot�d w czasie mojej wi�ziennej w�dr�wki.
Ten luksusowy pawilon o du�ych oknach i l�ni�cych od czysto�ci korytarzach, kt�re tak jaskrawo kontrastuj� z klasztorn� martwot� wi�kszo�ci wi�zie� rosyjskich, mie�ci si� w naj�adniejszym skrzydle Pieriesy�ki. Ogromne kraty, przesuwane na szynach, zast�puj� w jednej �cianie drzwi, daj�c z�udzenie zupe�nej wewn�trznej wolno�ci i tej szczeg�lnej dyscypliny, jak� ludzie izolowani od �wiata wytwarzaj� samorzutnie, aby zapomnie� o samotno�ci. Cele by�y puste i robi�y wra�enie izb mieszkalnych, opuszczonych przez kursant�w na chwil� przed naszym przybyciem. Wzorowo pos�ane ��ka, nocne stoliki zastawione
21
fotografiami rodzinnymi w ramkach z kolorowego papieru i srebra, wieszaki na ubrania, du�e sto�y zawalone ksi��kami, gazetami i szachami, bia�e muszle umywalni w rogach, radioodbiorniki i portrety Stalina; w g��bi korytarza wsp�lna jadalnia z podium, jak s�dz�, dla uzdolnionych muzycznie wi�ni�w. Portrety Stalina w wi�zieniu! Aby zrozumie� ca�� niezwyk�o�� tego faktu, trzeba pami�ta�, �e wi�niowie w Rosji s� zupe�nie wyobcowani z �ycia politycznego, nie bior� udzia�u w jego liturgii i obrz�dach sakralnych. Okres pokuty odbywaj� bez Boga, nie korzystaj�c jednak ze wszystkich dobrodziejstw tego przymusowego ateizmu politycznego. Nie wolno im Stalina chwali�, lecz nie wolno im go r�wnie� gani�.
W ci�gu tych paru minut wyczekiwania zd��y�em nie tylko zanotowa� w pami�ci wygl�d wi�zienia Intourista - kt�re zwiedza�a prawdopodobnie Lenka von Koerber, autorka entuzjastycznej ksi��ki o wi�ziennictwie sowieckim - ale uda�o mi si� r�wnie� zamieni� par� s��w z jedynym w pawilonie wi�niem, pe�ni�cym w czasie nieobecno�ci swych towarzyszy funkcje porz�dkowego w celach. Opowiedzia� mi, d�ubi�c w radioodbiorniku i nie patrz�c w moim kierunku, �e odsiaduj� tu kar� "pe�noprawni obywatele Zwi�zku Sowieckiego o wyrokach nie przekraczaj�cych osiemnastu miesi�cy, zas�dzeni na kary wi�zienia za takie przest�pstwa, jak "mie�kaja kr���" (drobna kradzie�), "progu�" (sp�nienie do pracy), "chuliga�stwo" i uchybienia przeciwko dyscyplinie fabrycznej. Pracuj� ca�y dzie� w ci�kich warsztatach mechanicznych, kt�re mieszcz� si� w obr�bie wi�zienia, otrzymuj� niez�e wynagrodzenie, maj� dobry wikt i wolno im dwa razy w tygodniu przyjmowa� krewnych na "widzeniach". Gdyby w�adze sowieckie stworzy�y podobne warunku �ycia dwudziestu milionom wi�ni�w i zes�a�c�w w Rosji, Stalin m�g�by trzyma� w szachu wojsko, NKWD i parti� "czwart� si��". M�j rozm�wca bowiem nie uskar�a si� bynajmniej na brak wolno�ci. Jest mu dobrze i wygodnie.
22
Czy wie, jaki los zgotowano wi�niom w innych blokach Pieriesy�ki leningradzkiej, w tysi�cach wi�zie� i oboz�w, rozrzuconych g�st� sieci� na ca�ym obszarze Zwi�zku Sowieckiego? Owszem, wie, ale to s� przecie� "polityczni". Tam - wskazuje ruchem g�owy na martwy blok Pieriesy�ki z zakratowanymi okienkami - zdycha si� za �ycia. Tu oddycha si� swobodniej ni� na wolno�ci. Nasz Pa�ac Zimowy - dodaje pieszczotliwie - nasz Zimnij Dworiec. Stalin wie z w�asnego do�wiadczenia, �e stwarzaj�c ludzkie warunki �ycia w wi�zieniach, mo�na ducha pokory wzbudzi� tylko w "bytowikach", ale nigdy w "politycznych". Co wi�cej - im lepiej si� czuje materialnie "polityczny" w wi�zieniu, tym odwa�niej t�skni za wolno�ci�, tym gwa�towniej buntuje si� przeciwko w�adzy, kt�ra go uwi�zi�a. Kiedy si� czyta opisy dostatniego prawie i kulturalnego �ycia, jakie p�dzili wi�niowie i zes�a�cy carscy, trudno zrazu oczom uwierzy�; a przecie� byli to ludzie, kt�rzy obalili carat.
Nie nale�y miesza� zwyk�ych "bytowik�w" z "urkami". Wprawdzie w obozach spotyka si� czasem drobnych przest�pc�w pospolitych, kt�rych wyrok przekroczy� dwa lata, ale prawie zawsze zajmuj� oni w hierarchii obozowej pozycj� wyj�tkow�, bli�sz� raczej przywilej�w najemnej administracji ni� statusu przeci�tnego wi�nia. "Urk�" staje si� przest�pca pospolity dopiero po kilkakrotnej recydywie. W tej nowej sytuacji nie opuszcza ju� na og� nigdy obozu, wychodz�c na wolno�� tylko na par� tygodni dla za�atwienia najpilniejszych spraw i dokonania nast�pnego przest�pstwa. Miar� pozycji, jak� wytworzy� sobie w obozie "urka", jest nie tylko to, ile lat tu�a� si� po �agrach i za co siedzi, ale i to, jak� zdo�a� sobie uciu�a� fortunk� z paskarstwa, kradzie�y, a nierzadko i mord�w dokonywanych na "bie�oruczkach" (politycznych), ilu ma po obozach "b�atnych" naczelnik�w i kucharzy, jakie ma kwalifikacje fachowe na brygadiera i co ile "�agpunkt�w" czekaj� na niego kochanki jak rozstawne klacze. "Urka"
23
jest w obozie instytucj�, najwy�szym funkcjonariuszem po dow�dcy warty; on decyduje o warto�ci i prawomy�lno�ci robotnik�w w brygadzie, jemu powierzaj� cz�sto najod-powiedzialniejsze stanowiska, dubluj�c go w razie potrzeby fachowcem bez sta�u obozowego, przez jego r�ce przechodz� wszystkie "prawiczki" z wolno�ci, zanim wyl�duj� wreszcie w ��kach naczelnik�w, on szarog�si si� w "kul-turno-wospitatielnoj czasti". S� to ludzie, kt�rzy my�l� o wolno�ci z takim samym obrzydzeniem i l�kiem, jak my o obozie.
W celi 37. znalaz�em si� r�wnie� przez przypadek. W czasie segregowania etapu okaza�o si�, �e nie ma mojego nazwiska na li�cie. Stra�nik podrapa� si� bezradnie w g�ow�, sprawdzi� uwa�nie wszystkich na liter� G, zapyta� jeszcze raz o "imia i otczestwo" i wzruszy� ramionami. "Do jakiej celi ci� skierowali?" - zapyta�. Zza drzwi po obu stronach korytarza dochodzi� niespokojny szum, pomieszany z d�wi�kiem rozm�w i krzykliwym �piewem. Jedynie w celi po�o�onej nieco w g��bi, na zakr�cie korytarza, panowa�a cisza; co par� chwil przerywa�a j� fraza jakiej� egzotycznej piosenki, �piewana chrapliwym, astmatycznym g�osem i poparta natychmiast ostrym uderzeniem w struny instrumentu. "Do trzydziestej si�dmej" - odpowiedzia�em spokojnie.
W celi by�o pusto, lub raczej prawie pusto. Dwa rz�dy prycz, zbite z desek bez odst�p�w pomi�dzy legowiskami i zas�ane siennikami, dawa�y pewne poczucie stabilizacji, ale ju� bar�ogi z wierzchnich cz�ci ubrania i busz�at�w pod �cianami poprzecznymi i zawini�tka u�o�one pod sto�em (w celach przeludnionych rozwija si� je dopiero na noc, wykorzystuj�c ka�dy skrawek pod�ogi, obie �awki, a nieraz i sam st�) pozwala�y si� domy�la�, �e wi�cej tu ludzi ni� miejsca. Na sienniku roz�o�onym najbli�ej drzwi,
24
tu� obok kibla, le�a� olbrzymi brodacz o wspania�ej, jak z kamienia wykutej g�owie i wschodnich rysach twarzy i pyka� spokojnie fajk�. Oczy mia� utkwione w suficie, jedn� r�k� pod�o�y� pod g�ow�, a drug� g�adzi� bezmy�lnie i obci�ga� mundur wojskowy bez dystynkcji. Za ka�dym poci�gni�ciem fajki zza szczeciniastej brody bucha� k��b dymu jak zza krzaku ja�owca. W drugim k�cie celi, po przek�tnej, le�a� z podci�gni�tymi do g�ry nogami czter-dziestoparoletni m�czyzna o g�adko wygolonej, inteligentnej twarzy, w bryczesach, butach z cholewami i zielonkawej wiatr�wce i czyta� ksi��k�. Naprzeciwko brodacza siedzia�, zwiesiwszy go�e nogi z pryczy, gruby �yd w rozpi�tym na piersiach mundurze wojskowym, spod kt�rego stercza�y k�aki czarnych w�os�w. Na g�owie mia� ma�y berecik, a szyja owini�ta we�nianym szalem podkre�la�a jeszcze mi�siste wargi, nalan� twarz i dwie �liwki oczu, wepchni�te w puchlizn� policzk�w jak w wyschni�te ciasto i przedzielone nosem kszta�tu wielkiego korniszona. �piewa�, dusz�c si� i sapi�c, piosenk�, kt�ra wydawa�a mi si� w�wczas w�oska, wybijaj�c jej takt r�k� na kolanie. Obok niego, oparty lekko o za�om muru przy oknie, sta� pi�knie zbudowany atleta w marynarskim deklu i koszulce gimnastycznej w niebieskie paski i brzd�ka� na gitarze, wpatrzony w mglisty zarys Leningradu. Scena jak z domu noclegowego w francuskim zau�ku portowym.
Tu� przed obiadem okute drzwi otworzy�y si� na ro�cie� i kilkudziesi�ciu wi�ni�w z r�kami jeszcze za�o�onymi do ty�u zacz�o przekracza� parami pr�g w takt monotonnego odliczania stra�nika; cela wr�ci�a ze spaceru. W�r�d nowo przyby�ych przewa�ali starzej�cy si� ju� m�czy�ni w mundurach i p�aszczach wojskowych bez dystynkcji; paru wr�ci�o na swoje miejsca na pryczach, podpieraj�c si� na laskach lub na ramionach towarzyszy. Kilkunastu m�odych marynarzy i tyle� samo cywil�w zamkn�o poch�d, przepychaj�c si� �okciami do sto�u. Trzy
25
uderzenia butem w zamkni�te drzwi oznacza�y tutaj to samo co w Witebsku.
W czasie obiadu pozna�em wysokiego, przystojnego m�czyzn�, kt�ry przygl�da� mi si� uwa�nie, jedz�c z namys�em i jak�� wyszukan� elegancj� gest�w porcj� kaszy. Jego du�e, zamy�lone oczy osadzone by�y w ko�cistej i pobru�d�onej twarzy, a szcz�ki wykonywa�y po ka�dym k�sie powolny ruch, jakby rozgryza�y jaki� wyj�tkowy przysmak. Odezwa� si� do mnie pierwszy po polsku, skanduj�c prawie drewnianym i troch� uroczystym j�zykiem, kt�rego nie u�ywa� pewnie od lat, swoj� kr�tk� opowie��. By� potomkiem zes�a�c�w z 1863 roku - nazywa� si� Szk�owski - i przed aresztowaniem dowodzi� pu�kiem artylerii w Puszkinie (dawnym Carskim Siole) pod Leningradem. M�wi�c o Rosji, u�ywa� s�owa "rodi-na", Polsk� za� nazywa� ,,krajem naszych ojc�w". Za co go aresztowano? Jako pu�kownik i Polak z pochodzenia za ma�o si� interesowa� wychowaniem politycznym �o�nierzy. "Pan rozumie - u�miecha� si� �agodnie - w dzieci�stwie nauczyli cz�owieka, �e wojsko jest od tego, �eby ma�o my�le� i zaszcziszczaf rodinu". Za co siedz� inni? "Te jenera�y? - wzruszy� ramionami. - Za to, �e za du�o zajmowali si� polityk�".
S�siadem Szk�owskiego by� m�czyzna w zielonej wiatr�wce, kt�rego zasta�em czytaj�cego ksi��k�. Pu�kownik Pawe� Iwanowicz (nie pami�tam, niestety, jego nazwiska) by� jedynym obok Szk�owskiego oficerem w celi o tak niskim stopniu. Dowiedziawszy si�, �e jestem Polakiem i �e by�em we wrze�niu 1939 roku w Polsce, o�ywi� si� i zasypa� mnie gradem pyta�. Okaza�o si�, �e zanim go aresztowano, pracowa� w wywiadzie na pograniczu polsko-so-wieckim; zna� �wietnie wszystkie, najbardziej nawet zapad�e dziury prowincjonalne na Kresach, a czteroletni pobyt w wi�zieniu nie poczyni� najmniejszych wyrw we wspania�ym dossier wywiadowczym, jakie nosi� w m�zgu. Pami�ta� rozmieszczenie garnizon�w, dywizji, pu�k�w i
26
oddzia��w KOP-u, nazwiska i najb�ahsze s�abostki ludzkie ich dow�dc�w: ten potrzebowa� ci�gle pieni�dzy na karty, ten przepada� za ko�mi, ten mieszka� w Lidzie, ale mia� kochank� w Baranowiczach, a tamten by� wzorowym oficerem. Rozpytywa� mnie z podnieceniem o ich udzia� w kampanii wrze�niowej, jak zgrany w�a�ciciel stajni pyta o lokaty swoich dawnych koni na zagranicznych torach wy�cigowych. Niewiele umia�em i chcia�em mu powiedzie�. Szumia�o mi jeszcze w�wczas w g�owie od wrze�niowego ciosu.
Pogaduszki wywiadowcze z Paw�em Iwanowiczem mia�y ten po�ytek, �e zaprzyja�nili�my si� szybko i pewnego dnia rozmowa ze�lizgn�a si� mimochodem na temat mieszka�c�w celi. Pami�tam ten wiecz�r, jakby to by�o wczoraj. Le�eli�my na jego pryczy, a w�a�ciwie on le�a�, a ja siedzia�em oparty na �okciu; obok nas drzema� m�ody student medycyny z Leningradu o dziewcz�cej twarzy, kt�ry zapyta� mnie raz szeptem w ust�pie, czy czyta�em Powr�t z ZSRR Gide'a, bo s�dz�c z artyku��w prasy sowieckiej, jest to bardzo interesuj�ca ksi��ka. W celi zapalono ju� �wiat�a, przy stole siedzieli marynarze i grali w karty, a na pryczach rz�dem - jak na dw�ch zbiorowych katafalkach - le�eli genera�owie sowieccy, zastyg�szy w ge�cie nieruchomej zadumy. Pawe� Iwanowicz pokazywa� mi wzrokiem ka�dego po kolei, poruszaj�c tylko muskularni twarzy i rzucaj�c - niczym przewodnik w sali sarkofag�w egipskich - kr�tkie obja�nienia.
Przy grubym �ydzie, kt�ry zwiesiwszy jak zwykle nogi z pryczy, nuci� cicho, powiedzia�: ,,Komisarz polityczny dywizji w Hiszpanii. Mia� bardzo ci�kie �ledztwo". Brodacza, pykaj�cego bezustannie fajk�, okre�li� jako in�yniera lotnika i genera�a awiacji, kt�ry w�a�nie niedawno og�osi� g�od�wk�, ��daj�c rewizji procesu "w imi� potrzeb sowieckiego przemys�u lotniczego". Wszyscy zostali oskar�eni w roku 1937 o szpiegostwo. Zdaniem Paw�a Iwa-nowicza ca�a sprawa by�a prowokacj� niemieck� na olbrzy-
27
mi� skal�. Wywiad niemiecki podsun�� wywiadowi sowieckiemu przez neutralnego po�rednika sfa�szowane dowody, obci��aj�ce powa�nie du�� cz�� sztabowc�w sowieckich, kt�rzy w r�nych okresach swej s�u�by przebywali jaki� czas za granic�. Niemcom chodzi�o o sparali�owanie dow�dztwa sowieckiego, a wywiad rosyjski �y� w stanie egzaltowanej podejrzliwo�ci po spisku Tuchaczew-skiego. Gdyby wojna z Niemcami wybuch�a w roku 1938, Armia Czerwona mia�aby powa�nie nadw�tlone rezerwy sztabowe. Wybuch drugiej wojny �wiatowej uchroni� ich od wyrok�w �mierci i zatrzyma� gwa�townie szprychy �ledczego ko�a tortur. Od wybuchu wojny rosyjsko-nie-mieckiej oczekiwali zwolnienia, pe�nej rehabilitacji, przywr�cenia stopni i stanowisk dow�dczych, wyp�aty uposa�e� za cztery lata sp�dzone w wi�zieniu. Wyroki dziesi�cioletnie, jakie odczytano im przed miesi�cem po trzech i p� latach nieprzerwanych bada�, uwa�ali za zwyk�� formalno��, kt�ra ma uratowa� twarz NKWD.
W�r�d mieszka�c�w celi 37. wybuch wojny rosyj-sko-niemieckiej uchodzi� bowiem w listopadzie 1940 roku za rzecz nie podlegaj�c� w�tpieniu; wierzyli w jej zwyci�ski koniec i w to, �e ani dnia nie b�dzie si� toczy�a na terytorium sowieckim. Po apelu wieczornym, kiedy do celi przyje�d�a� sklepik z papierosami, par�wkami i gazetami, Pawe� Iwanowicz, jako najm�odszy stopniem i wiekiem, wdrapywa� si� na st� i czyta� na g�os z ,,Prawdy" i "Iz-wiestij" jednakowe "soobszczenija z zapadnogo fronta". By�a to jedyna w ci�gu dnia chwila, kiedy genera�owie o�ywiali si�, dyskutuj�c z przej�ciem o szansach obu stron. Uderzy�o mnie, �e w ich wypowiedziach nie by�o ani cienia skargi, buntu lub m�ciwo�ci, gdy rozmowa zahacza�a o potencja� wojenny Rosji; jedynie smutek ludzi, kt�rych oderwano od warsztatu pracy. Zapyta�em o to kiedy� Paw�a Iwanowicza. "W normalnym pa�stwie - odpowiedzia� - istniej� ludzie zadowoleni, �rednio zadowoleni i niezadowoleni. W pa�stwie, w kt�rym wszyscy
28
s� zadowoleni, zachodzi podejrzenie, �e wszyscy s� niezadowoleni. Tak czy owak, tworzymy zwart� ca�o��". Nauczy�em si� tych s��w na pami��.
Genera� Artamjan, brodaty Ormianin z awiacji, wstawa� wieczorami na par� minut i masywne jego cielsko odbywa�o pomi�dzy pryczami co� w rodzaju spaceru "dla rozprostowania ko�ci". Po ka�dym spacerze k�ad� si� znowu na dawnym miejscu i sapi�c ci�ko, wykonywa� par� wdech�w i wydech�w. Robi� to wszystko ze �mierteln� powag� i zadziwiaj�c� punktualno�ci�. Jego wieczorna gimnastyka by�a dla nas sygna�em do kolacji.
Gdy przyszed�em do celi 37., trafi�em na trzeci dzie� jego g�od�wki; po dzieci�ciu dniach mojego pobytu w Pie-riesy�ce g�od�wka jeszcze trwa�a. Artamjan przyblad�, coraz kr�cej spacerowa�, chwyta�a go cz�sto zadyszka i zanosi� si� od kaszlu po ka�dym pierwszym poci�gni�ciu fajki. ��da� zwolnienia i rehabilitacji, powo�uj�c si� na swoje zas�ugi i rewolucyjn� przesz�o��. Proponowano mu prac� pod konwojem w leningradzkiej fabryce samolot�w i osobn� cel� w "Pa�acu Zimowym". Co trzy dni przed po�udniem dozorca przynosi� mu do celi wspania�� paczk� "od �ony", o kt�rej nic nie wiedzia� i kt�ra wed�ug wszelkiego prawdopodobie�stwa �y�a r�wnie� od trzech i p� lat na zes�aniu. Artamjan podnosi� si� z pryczy, proponowa� wszystkim w celi pocz�stunek, a gdy odpowiada�o mu g�uche milczenie, wzywa� z korytarza dozorc� i w jego obecno�ci wrzuca� ca�� zawarto�� paczki do kibla.
Mimo �e wyznaczono mi miejsce do spania na ziemi ko�o kibla, a wi�c tu� obok jego pryczy, nie odezwa� si� do mnie ani razu. Ostatniej jednak nocy, gdy nienaturalnie o�ywiony ruch na korytarzu zdawa� si� zwiastowa� etap, nie spali�my obaj. Le�a�em na wznak, z r�kami splecionymi pod g�ow�, i nas�uchiwa�em, jak za przegrod� drzwi ro�nie szum krok�w niby �oskot wzbieraj�cej rzeki za tam�. K��by dymu z fajki Artamjana przes�ania�y md�e �wiat�o �ar�wki, pogr��aj�c cel� w dusznym p�-
29
mroku. Nagle jego r�ka obsun�a si� z pryczy i zacz�a szuka� mojej. Gdy mu j� poda�em, uni�s�szy si� lekko na pos�aniu, wsun�� j� bez s�owa pod sw�j koc i przytkn�� do klatki piersiowej. Poprzez parcian� koszul� zmaca�em zgrubienie i wkl�ni�cie na �ebrach. Powi�d� j� jeszcze w d�, poni�ej kolana - to samo. Chcia�em do� przem�wi�, zapyta� go o co�, ale kamienna twarz obro�ni�ta mchem brody nie wyra�a�a nic poza zm�czeniem i zamy�leniem.
Po p�nocy ruch na korytarzu wzm�g� si� jeszcze bardziej, s�ycha� by�o otwieranie i zamykanie cel, i monotonne g�osy wyczytuj�ce nazwiska. Po ka�dym "jest" rzeka ludzkich cia� wzbiera�a, uderzaj�c zduszonymi szeptami o �ciany. Otworzy�y si� wreszcie i drzwi naszej celi - Szk�owski i ja na etap. Gdy kl�cz�c zwija�em szybko swoje �achy, Artamjan chwyci� mnie jeszcze raz za r�k� i �cisn�� j� mocno. Nie powiedzia� ani s�owa i nie spojrza� w moim kierunku. Wyszli�my na korytarz, prosto w t�um spoconych i paruj�cych jeszcze od snu cia�, kt�re przykucn�y boja�liwie pod �cianami jak strz�py ludzkiej n�dzy w �cieku kana�owym.
Ze Szk�owskim znalaz�em si� w jednym przedziale wagonu "sto�ypinowskiego". Rozes�a� sobie na �aweczce p�aszcz i usadowiwszy si� w k�cie przedzia�u, siedzia� ju� tak przez ca�y czas - wyprostowany, milcz�cy i surowy, w mundurze zapi�tym pod szyj�, z r�kami splecionymi na kolanach. Opr�cz nas na g�rnych sk�adanych �awkach rozsiad�o si� trzech "urk�w", zabieraj�c si� do gry w karty. Jeden z nich, goryl o p�askiej mongolskiej twarzy, opowiedzia� nam, zanim jeszcze poci�g ruszy� ze stacji, �e doczeka� si� nareszcie w Leningradzie pi�tnastoletniego wyroku za zar�banie siekier� w obozie peczorskim kucharza, kt�ry mu odm�wi� dodatkowej porcji kaszy. M�wi�
30
to spokojnie, z pewnym akcentem dumy w g�osie, nie przerywaj�c ani na chwil� gry. Szk�owski siedzia� niepo-ruszony z przymkni�tymi lekko oczami, a ja za�mia�em si� nie bez przymusu.
By�o ju� chyba bardzo p�no - bo poci�g, wynurzaj�c si� z lasu, przecina� smugi szarego �wiat�a, kt�re unosi�y si� nad za�nie�onymi por�bami - gdy goryl cisn�� nagle karty, zeskoczy� z g�rnej �awki i stan�� przed Szk�ow-skim.
- Dawaj szynel - krzykn�� - przegra�em go w karty.
Pu�kownik otworzy� zdumione oczy i nie zmieniwszy pozycji, wzruszy� ramionami.
- Dawaj - zagrzmia� po raz wt�ry w�ciek�y ryk - dawaj, "a to g�aza wykom"! - Szk�owski podni�s� si� powoli i odda� sw�j p�aszcz.
Dopiero p�niej, w obozie, poj��em sens tej dziwacznej sceny. Gra o cudze rzeczy nale�y do najpopularniejszych rozrywek w�r�d "urk�w", a g��wna jej atrakcja polega na tym, �e przegrywaj�cy ma obowi�zek wyegzekwowa� od postronnego widza um�wiony z g�ry przedmiot. Kiedy�, w trzydziestych si�dmych latach pionierstwa obozowego w Rosji, gra�o si� o cudze �ycie, bo nie by�o cenniejszych przedmiot�w; siedz�cy gdzie� w drugim ko�cu baraku wi�zie� polityczny ani si� domy�la�, �e wytarte karty, spadaj�ce z wysoka z ostrym trzaskiem na ma�� deszczu�k� umieszczon� na kolanach graj�cych, przypie-cz�towuj� jego losy. "G�aza wykolu" by�o w ustach ,,urk�w" naj straszniejsz� gro�b�: dwa palce prawej r�ki, rozstawione w kszta�t litery V, mierzy�y prosto w oczy ofiary. Bro� przeciwko niej by�a r�wnie straszna - nale�a�o b�yskawicznie przystawi� do nosa i czo�a wypr�one ostrze d�oni. Rozczapierzone palce rozpruwa�y si� o nie jak fale o dzi�b okr�tu. Inna rzecz, �e goryl mia� niewielkie szans� urzeczywistnienia swej gro�by; w chwil� potem zauwa�y�em, �e brak mu wskazuj�cego palca prawej r�ki.
31
Samookaleczenie r�ki lub nogi siekier� na �ci�tym pniu uchodzi�o w latach trzydziestych si�dmych - zw�aszcza w brygadach le�nych - za najpewniejszy spos�b wydostania si� u kresu si� do normalnego, ludzkiego szpitala. Niesamowita bezmy�lno�� sowieckiego ustawodawstwa obozowego sprawi�a, �e wi�zie� umieraj�cy z wycie�czenia przy pracy by� bezimienn� jednostk� energetyczn�, kt�r� wykre�la si� pewnego dnia z planu technicznego jednym poci�gni�ciem o��wka; ale wi�zie� okaleczony w czasie wyr�bu lasu by� tylko uszkodzon� maszyn�, kt�r� odsy�a si� czym pr�dzej do remontu.
W Wo�ogdzie zabrano mnie jedynego z przedzia�u. "Do widzenia" - powiedzia�em do Szk�owskiego i wyci�gn��em do� r�k�. "Do widzenia - odrzek�, �ciskaj�c j� serdecznie - oby pan wr�ci� do kraju naszych ojc�w".
Sp�dzi�em jeszcze jedn� dob� w wi�zieniu wo�ogodz-kim, kt�re swoimi naro�nymi wie�yczkami i czerwonym murem okalaj�cym du�y dziedziniec przypomina zameczek �redniowieczny. W podziemiach, w ma�ej celi o otworze wielko�ci g�owy zamiast okna, spa�em na go�ym klepisku ziemi w�r�d okolicznych ch�op�w, kt�rzy nie odr�niali dnia od nocy, nie pami�tali pory roku i nazwy miesi�ca, nie wiedzieli, jak d�ugo siedz�, za co siedz� i kiedy wyjd� na wolno��. Drzemi�c na swych futrzanych szubach - nie rozdziani, nie rozzuci i nie myci - majaczyli w gor�czkowym p�nie o rodzinach, domach i zwierz�tach.
Nast�pnej nocy o �wicie dojecha�em z innym etapem do stacji Jercewo pod Archangielskiem, gdzie czeka� ju� na nas konw�j. Wysypali�my si� z wagon�w na skrzypi�cy �nieg w�r�d naszczekiwania wilczur�w i nawo�ywania stra�y. Na zbiela�ym od mrozu niebie migota�y jeszcze ostatnie gwiazdy. Zdawa�o si�, �e zgasn� lada chwila i g�sta noc wynurzy si� z nieruchomego lasu, aby poch�on�� dr��c� powa�� nieba i r�owy �wit utajony w zimnych
32
p�omieniach ognisk. Na horyzoncie jednak pojawi�y si� za pierwszym zakr�tem drogi cztery sylwetki "bocian�w" na omotanych drutem kolczastym szczud�ach. W barakach pali�y si� �wiat�a, a na trzeszcz�cych od mrozu ko�owrotkach �lizga�y si� z brz�kiem �a�cuchy studzienne.
Nocne �owy
S�owo "proizwo�" jest ju� dzisiaj prawdopodobnie nie znane wi�niom sowieckim, ostatnie dni jego panowania przypad�y bowiem w wi�kszo�ci oboz�w rosyjskich na koniec roku 1940. W bardzo lapidarnym skr�cie oznacza ono rz�dy wi�ni�w w zadrutowanej zonie obozowej od p�nego wieczoru do �witu.
"Pionierski" okres sowieckich oboz�w pracy trwa� zasadniczo, z drobnymi odchyleniami zale�nymi od warunk�w lokalnych, od roku 1937 do roku 1940. "Tridcaf siem" stanowi w �wiadomo�ci starych wi�ni�w rosyjskich, kt�rzy mieli szcz�cie prze�y� lata Wielkiej Czystki i "budownictwa socjalistycznego w jednym kraju" opartego na masowym u�yciu pracy przymusowej, dat� podobn� do narodzenia Chrystusa w �wiadomo�ci chrze�cijanina lub zburzenia Jerozolimy w umy�le ortodoksyjnego �yda. "To by�o w trzydziestym si�dmym" - te s�owa wypowiadane szeptem pe�nym grozy i nie zabli�nionego jeszcze cierpienia s�ysza�em ci�gle po przyje�dzie do obozu, jakby chodzi�o o rok g�odu, pomoru, zarazy, po�ogi i wojen domowych. W kalendarzu rewolucyjnym istnieje ca�y szereg takich prze�omowych wypadk�w historycznych, kt�rych jednak - jak przysta�o na styl nowej ery - nie okre�la si� na og� datami. U ludzi bardzo starych punktem zwrotnym jest Rewolucja Pa�dziernikowa i ona to z wi�ksz� doz� s�uszno�ci mog�aby uchodzi� za pocz�tek Nowej Ery, od kt�rego przy u�yciu s��w "przed" i "po" liczy si� wszystko, co zasz�o kiedykolwiek w dziejach ludzko�ci. Zale�nie przy tym od nastawienia m�wi�-
34
cego "przed" i "po" oznaczaj� albo n�dz� i dostatek, albo dostatek i n�dz�; w obu wszak�e wypadkach wszystko, co dzia�o si� w Rosji przed szturmowaniem Pa�acu Zimowego w Petersburgu, tonie jednakowo w p�mroku prehistorii. Ludzie m�odsi (m�wi� oczywi�cie ci�gle o obozach) licz� czas inaczej. Dla nich "za cara" znaczy ju� bezspornie "n�dza, niewolnictwo i ucisk", a "za Lenina" - "bie�yj chleb, sachar i salo". Te kamienie milowe, umocnione w prymitywnej �wiadomo�ci historycznej g��wnie za spraw� opowiada� ojc�w, przemawiaj� tak�e czasem do archeologa z kapitalistycznej planety innymi napisami: po okresie wst�pnej szcz�liwo�ci przychodzi okres G�odu i Kolektywizacji, kt�ry nie oszcz�dzi� ani jednej rodziny na Ukrainie; w �lad za latami Swobody i Zapa�u id� lata Terroru i Strachu, wstrz�sane periodycznymi kataklizmami Powszechnych Czystek i poprzetyka-ne nazwiskami Kirowa, Jagody, Je�owa, Zinowjewa, Ka-mieniewa, Trockiego i Tuchaczewskiego. Pomarszczona od niewidzialnych wstrz�s�w skorupa ziemska uk�ada si� w�wczas w wyra�ne pasma g�rskie, z kt�rych sp�ywaj� w doliny potoki krwi i �ez. Po ka�dej takiej krwawej irygacji na ja�owych zboczach g�rskich wyrasta nowa W�adza, a przerwy pomi�dzy cyklicznymi �a�cuchami wype�nia ze s�abn�cym lub rosn�cym nat�eniem Okr��enie Kapitalistyczne. Stalin unosi si� nad Epok� poleninowsk� jako okrutny Arcykap�an, kt�ry ukrad� z o�tarza bog�w �wi�ty p�omie� rewolucji.
^ Pierwsi moi towarzysze obozowi, in�ynier rolnik Polen-ko i teletechnik z Kijowa Karbo�ski (pierwszy zosta� skazany za sabota� kolektywizacji, a drugi za kontakt listowny z krewnymi w Polsce), nale�eli w�a�nie do niedobitk�w Starej Gwardii z trzydziestego si�dmego roku. Z ich opowiada� wynika�o, �e ob�z kargopolski - kt�ry w chwili mojego przybycia sk�ada� si� z kilkunastu "uczastk�w", rozrzuconych w promieniu kilkudziesi�ciu kilometr�w i licz�cych w sumie oko�o trzydziestu tysi�cy wi�ni�w -
35
za�o�y�o cztery lata temu sze�ciuset wi�ni�w, wysadzonych kt�rej� nocy w pobli�u stacji Jercewo, w dziewiczym lesie archangielskim. Warunki by�y ci�kie: mr�z dochodz�cy w zimie do czterdziestu stopni Celsjusza poni�ej zera (co w tej okolicy nie jest zjawiskiem niecodziennym), wy�ywienie nie przekraczaj�ce trzystu gram�w czarnego chleba i jednego talerza gor�cej zupy na dob� i mieszkanie w sza�asach z ga��zi jod�owych, skleconych po par� wok� p�on�cego bez przerwy ogniska; jedynie uzbrojeni konwojenci mieszkali w ma�ych domkach ruchomych na p�ozach. Wi�niowie zacz�li sw� prac� od tego, �e oczy�cili ma�� por�b� i wznie�li po�rodku polany niewielki barak szpitalny. W�a�nie w�wczas okaza�o si�, �e samooka-leczenie przy pracy daje przywilej sp�dzenia paru tygodni pod prawdziwym dachem, z kt�rego nie cieknie odtaja�y �nieg, w pobli�u roz�arzonego do czerwono�ci piecyka �elaznego; ale ilo�� nieszcz�liwych wypadk�w przy pracy by�a tak du�a, �e poranionych trzeba by�o niemal codziennie odstawia� na saniach do szpitala w miejscowo�ci Niandoma, odleg�ej o kilkadziesi�t kilometr�w od Jerce-wa. Jednocze�nie ros�a w zastraszaj�cy spos�b �miertelno��. Najpierw zacz�li umiera� komuni�ci polscy i niemieccy, kt�rzy zbiegli z kraj�w rodzinnych, szukaj�c schronienia przed wi�zieniem - w Rosji. Patrze� na �mier� Polak�w by�o - zdaniem moich dw�ch towarzyszy - rzecz� znacznie straszniejsz� ni� obserwowa� gor�czkowe, przed�miertne majaczenia Niemc�w. Komuni�ci polscy (przewa�nie �ydzi) umierali nagle, jak ptaki spadaj�ce w czasie mrozu z ga��zi, albo raczej jak g��binowe ryby oceaniczne, kt�re p�kaj� od wewn�trznego ci�nienia, gdy je spod ucisku wielu atmosfer wody wydoby� na powierzchni�. Jedno kr�tkie kaszlni�cie, ledwie dos�yszalne zakrztuszenie si� i koniec. Male�ki bia�y ob�oczek pary zawisa� na chwil� w powietrzu, g�owa opada�a ci�ko na piersi, r�ce zaciska�y kurczowo dwie kule �niegu. I nic wi�cej. Ani jednego s�owa. Ani jednej pro�by. Po nich
36
przysz�a kolej na Ukrai�c�w i "nacmen�w" (mieszka�c�w �rodkowej Azji, to jest Kazach�w, Uzbek�w, Turkmen�w i Kirgiz�w). Najlepiej trzymali si� rdzenni Rosjanie, Ba�towie i Finowie (kt�rzy pi�uj�, jak wiadomo, �wietnie las), podwy�szono im wi�c dzienne racje o sto gram�w chleba i dodatkow� chochl� zupy. W czasie pierwszych paru miesi�cy, gdy wysoki stopie� �miertelno�ci i prymitywne warunki obozowania nie pozwala�y konwojentom prowadzi� dok�adnego wykazu wi�ni�w, w sza�asach przetrzymywano nieraz po par� dni zlodowacia�e trupy, pobieraj