3632
Szczegóły |
Tytuł |
3632 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3632 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3632 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3632 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Thomas Hardy
Powr�t na wrzosowisko
(T�umaczy�a Aldona Szpakowska)
Ju� si� �egna�em
Ze smutku Pani�,
Ju�em j� my�la� rzuca� i bez jednej �zy,
Lecz ona, p�ocha,
Dalej mnie kocha,
I taka dla mnie czu�a, taka wierna mi!
Ju�em j� zwodzi�,
Ju�em odchodzi�,
Lecz c�! Taka jest czu�a, taka wierna mi!
John Keats, Endymion
PRZEDMOWA AUTORA
Czas opisanych w tej powie�ci wydarze� to lata mniej wi�cej czterdzieste, kiedy star� miejscowo�� k�pieliskow� zwan� �Budmouth� wci�� jeszcze opromienia� blask dawnej �wietno�ci i s�awy z czas�w kr�l�w Jerzych. Romantycznemu, obdarzonemu wyobra�ni� samotnemu mieszka�cowi g��bi kraju wydawa�a si� ona niezwykle interesuj�ca.
Pod og�ln� nazw� wrzosowiska Egdon, jak� nada�em ponuremu krajobrazowi z mojej opowie�ci, kryje si� kilkana�cie rzeczywi�cie istniej�cych wrzosowisk. Wszystkie s� do siebie podobne, maj� identyczny charakter, chocia� dzisiaj jest to mniej widoczne, gdy� niekt�re kawa�ki ziemi zosta�y zaorane lub obsadzone drzewami.
Mi�o mi pomy�le�, �e mo�e jakie� miejsce na tym rozleg�ym terenie, kt�rego po�udniowo-zachodni� cz�� opisa�em, jest wrzosowiskiem Leara, legendarnego kr�la Wessexu.
Lipiec 1895
Ksi�ga pierwsza
TRZY KOBIETY
I
KRAJOBRAZ, W KT�RYM CZAS SI� ZATRZYMA�
Pewne sobotnie listopadowe popo�udnie przechodzi�o ju� w przedwieczorny zmierzch i rozleg�y obszar ugoru, znanego jako wrzosowisko Egdon, przybiera� barw� coraz ciemniejszego br�zu. Zwisaj�ca nisko bia�awa p�achta ob�ok�w, kt�ra odcina�a go od nieba, wygl�da�a jak namiot maj�cy za podstaw� ca�e wrzosowisko.
Na horyzoncie zaznacza�a si� wyra�nie linia zetkni�cia niebios, zasnutych tym bia�ym welonem, z pokryt� ciemn� ro�linno�ci� ziemi�. Przez ten kontrast wydawa�o si�, �e na wrzosowisku zapad�a przedwcze�nie noc, gdy� panowa�y tu niemal kompletne ciemno�ci, cho� na niebie ja�nia� jeszcze dzie�. Wie�niak �cinaj�cy janowiec orientuj�c si� wed�ug nieba pracowa�by dalej, lecz gdyby rozejrza� si� doko�a, postanowi�by dorzuci� par� ga��zek do wi�zki i wraca� do domu. Daleka linia graniczna ziemi i firmamentu zdawa�a si� rozdziela� nie tylko materi�, ale i czas. Sam koloryt wrzosowiska sprawia�, �e wiecz�r nadchodzi� tu o p� godziny wcze�niej. Ponury wygl�d tej okolicy potrafi� niejednokrotnie op�ni� �wit, omroczy� blask po�udnia, zwiastowa� groz� nie rozp�tanych jeszcze burz, a bezksi�ycow� nieprzeniknion� ciemno�� nocy wype�ni� przera�eniem i trwog�.
Gdy mrok zasnuwa� to pustkowie, objawia�o si� jego wspania�e, osobliwe pi�kno, nikt zatem, kto nie widzia� wrzosowiska w takim momencie, nie m�g�by twierdzi�, �e je zna. Natur� Egdonu wyczuwa�o si� najlepiej, gdy nie widzia�o si� wyra�nie szczeg��w krajobrazu. Jego tajemnica objawia�a si� wieczorem i noc�, wtedy i tylko wtedy ws�ucha� si� mo�na by�o w jego prawdziw� opowie��. Zaiste, to miejsce mia�o co� wsp�lnego z noc� i kiedy si� zbli�a�a, w jej cieniach i w mroku tej ziemi wyczuwa�o si� wzajemne ku sobie ci��enie. Ten pos�pny obszar poros�ych wrzosem wzg�rz i dolin jak gdyby podnosi� si� na powitanie mi�ej mu ciemno�ci wieczoru i wydycha� mrok r�wnie szybko, jak zsy�a�y go na ziemi� niebiosa. Ciemno�ci ziemi i nieba ��czy�y si� w p� drogi w ponurym braterstwie.
Ca�a okolica trwa�a teraz w pe�nej napi�cia czujno�ci. Kiedy wszystko doko�a zapada�o w zadum� i sen, wrzosowisko z wolna si� budzi�o, nas�uchiwa�o. Co noc ten Tytan zdawa� si� na co� czeka�, lecz wyczekuj�c tak, nieporuszony, od tylu stuleci, przetrwa� tyle przemian, �e tylko jednego m�g� ju� wygl�da�: ostatecznego kresu.
Tym, kt�rzy wrzosowisko ukochali, jawi�o si� ono we wspomnieniach jako miejsce szczeg�lnie bliskie i �askawe. Nie s� nam tak bliskie u�miechni�te, kwieciste i urodzajne r�wniny, one bowiem na sta�e harmonizowa� mog� jedynie z egzystencj� budz�c� wi�ksze nadzieje ni� nasza. W godzinie zmierzchu krajobraz Egdonu tchn�� majestatem, lecz nie surowo�ci�, urzeka� dostoje�stwem bez ostentacji, zda si�, przed czym� ostrzega� i by� prawdziwie wielki w swej prostocie. Zdarza si�, �e mury wi�zienia maj� wi�cej godno�ci ni� fasada dwukrotnie wi�kszego pa�acu: r�wnie� i to wrzosowisko cechowa�a wznios�o��, kt�rej pr�no by szuka� w miejscowo�ciach s�yn�cych z konwencjonalnego pi�kna. Weso�e widoki raduj� nas w chwilach rado�ci, lecz niestety, nie zawsze jeste�my weseli. Cz�owieka pogr��onego w smutku nazbyt weso�y widok razi jak szyderstwo, a rzadziej si� zdarza, aby ponura okolica wprawi�a kogo� w przygn�bienie. Dziki Egdon przemawia� do subtelniejszych, mniej pospolitych instynkt�w i do uczu� wykszta�conych p�niej ni� te, kt�re budzi czaruj�ce pi�kno otoczenia.
Nasuwa si� pytanie, czy nie jest to ju� ostatni okres panowania klasycznego pi�kna. Pos�pny ug�r w Thule* sta� si� mo�e now� dolin� Tempe*, gdy� z dusz� cz�owieka mog� bardziej harmonizowa� ponure okolice, cho� by�y tak niemi�e rodzajowi ludzkiemu w okresie m�odo�ci. Niedaleki wydaje si� czas � by� mo�e ju� nawet nadszed� � kiedy z ca�ego bogactwa przyrody tylko surowa szlachetno�� wrzosowiska, morza czy g�r odpowiada� b�dzie nastrojom bardziej my�l�cej cz�ci ludzko�ci. A� w ko�cu kraje takie jak Islandia stan� si� nawet dla zwyk�ego turysty tym, czym s� dzisiaj dla niego winnice i mirtowe gaje po�udniowej Europy, i w drodze z Alp do piaszczystych wydm Scheveningen* przejedzie przez Heidelberg i Baden nie zwr�ciwszy na te miasta uwagi.
Nawet najsurowszy asceta czu�by, �e ma naturalne prawo w�drowa� po Egdonie i �e poddaj�c si� urokowi tego krajobrazu, nie pob�a�a sobie nadmiernie. Ka�dy z nas ma wrodzone prawo przynajmniej do tak przygaszonych barw, do tak surowego pi�kna. Tylko w rozkwicie lata panowa� tu nieco weselszy nastr�j. G��bi� prze�y� wywo�ywa�a nie wspania�o�� krajobrazu, ale jego powaga, przejawiaj�ca si� zazwyczaj w czasie mrocznej zimy, po�r�d burz i mgie�. Wtedy Egdon odwzajemnia� si� �ywio�om, bo burza by�a jego kochank�, a wicher przyjacielem. Ukazywa�y si� tu w�wczas dziwne zjawy. Odkryto, �e Egdon jest w�a�nie owym dotychczas nie uznanym pierwowzorem straszliwych kraj�w ciemno�ci, po kt�rych b��dzimy o p�nocy w snach, pe�ni przera�enia, uciekaj�c przed gro��cym nieszcz�ciem. Po przebudzeniu obraz ten znika z naszych my�li, ale jego wspomnienie powraca na widok takich okolic jak wrzosowisko Egdon.
W tej chwili by�o to miejsce idealnie harmonizuj�ce z natur� cz�owieka: ani upiorne, nienawistne czy szpetne, ani te� pospolite, bez tre�ci czy zbyt md�e, ale � jak cz�owiek � traktowane z lekcewa�eniem, a zdolne przetrwa�, przy tym osobliwie imponuj�ce i tajemnicze w swej przy�mionej monotonii. I jak z twarzy cz�owieka d�ugo �yj�cego w odosobnieniu, i z jego oblicza przeziera�a samotno��. Tchn�o opuszczeniem i niepokoi�o u�pionym tragizmem.
Ta mroczna, tajemnicza ziemia figuruje w ksi�dze katastralnej Wilhelma Zdobywcy. Opisano j� tam pod nazw� �Bruaria� jako pustkowie poros�e wrzosem, krzakami ja�owca i g�ogu. Podano jej d�ugo�� i szeroko�� w milach, a chocia� nie mamy pewno�ci, ile dok�adnie mierzy�a owa wczesno�redniowieczna mila, dane te jednak�e �wiadcz�, �e powierzchnia Egdonu niewiele si� w ci�gu tych wiek�w zmieni�a. �Turbaria Bruaria�, prawo zbierania darni z wrzosowiska, wymienione jest w dokumentach dotycz�cych tego rejonu. Leland okre�la �w ponury zak�tek jako �poros�� wrzosem i mchem� krain�.
Tyle przynajmniej zrozumia�ych wiadomo�ci o tej okolicy nape�niaj�cych nas szczer� satysfakcj�, zachowa�o si� z zamierzch�ych czas�w. Egdon mia� zawsze � jak teraz � wygl�d dzikiego pustkowia. Cywilizacja od wiek�w by�a jego wrogiem. Od pojawienia si� ro�linno�ci okrywa�a go ta sama starodawna br�zowa szata � naturalny, nieodmienny str�j tej w�a�nie formacji. To wci�� jednakowe, czcigodne okrycie ziemi jest w jakim� sensie drwin� na ludzk� pr�no��, przejawiaj�c� si� w ubiorze. Cz�owiek ubrany w modny krojem i barw� str�j wyda�by si� na wrzosowisku kim� niew�a�ciwym. Tam bowiem, gdzie szata ziemi jest tak prymitywna, i cz�owiek nosi� powinien najstarsze, najprostsze ubranie.
Kto�, kto znalaz�by si� w �rodkowej dolinie Egdonu w takiej jak ta porze, gdy popo�udnie przechodzi w wiecz�r, i wsparty o pie� cierniowy zatoczy�by spojrzeniem daleki kr�g, a widz�c tylko poros�e wrzosem wzniesienia i grzbiety pag�rk�w uprzytomni�by sobie, �e wszystko, co go otacza, trwa od prehistorycznych czas�w nie zmienione, jak gwiazdy nad jego g�ow� � odzyska�by r�wnowag� ducha, unosz�cego si� niepewnie na fali przemian, dr�czonego niepowstrzymanym nap�ywem tego, co nowe. Ten wielki, dziewiczy obszar cechuje odwieczna niezmienno��, kt�rej nie posiada morze. Czy� wolno nam powiedzie� o jakimkolwiek morzu, �e jest stare? Poddawane procesowi destylacji przez s�o�ce, przyci�gane przez ksi�yc, odnawia si� z roku na rok, z dnia na dzie�, z godziny na godzin�. Morze si� zmienia�o, zmienia�y si� pola, rzeki, wsie i ludzie, a tylko Egdon pozostawa� taki sam. Jego teren nie jest na tyle pofalowany, �eby korodowa�y go deszcze i wiatry, ani tak p�aski, �eby m�g� ucierpie� od powodzi i osadzania si� gleby. Z wyj�tkiem starej drogi i jeszcze starszego kopca � kt�re jednak tak wros�y przez wieki w krajobraz, �e sta�y si� jakby tworem natury � nawet drobne nier�wno�ci terenu nie by�y dzie�em kilofa, p�uga czy �opaty, lecz �ladami ostatnich zmian geologicznych.
Wspomniany go�ciniec przecina� ni�ej le��c� cz�� wrzosowiska od kra�ca do kra�ca widnokr�gu. Na wielu odcinkach pokrywa� si� z dawn� boczn� drog�, kt�ra niedaleko st�d ��czy�a si� z wielk� Zachodni� Drog� Rzymsk�, Via Iceniana, czyli Ikenild Street. Warto zaznaczy�, �e cho� w tej przedwieczornej chwili mrok g�stnia� i przes�oni� ju� szczeg�y krajobrazu, go�ciniec wi� si� wyra�nie bia�� wst�g�.
II
NA SCENIE POJAWIAJ� SI� LUDZIE,
A WRAZ Z NIMI K�OPOTY
Drog� t� szed� stary cz�owiek. G�ow� mia� bia�� jak szczyt wysokiej g�ry, plecy przygarbione, wygl�d osoby znu�onej �yciem. Kapelusz mia� l�ni�cy, na nogach trzewiki, a staro�wieck� marynarsk� kurt� zdobi�y miedziane guziki z kotwic�. W r�ku trzyma� lask� ze srebrn� ga�k� i pos�ugiwa� si� ni� jak prawdziw� trzeci� nog�, nieustannie, co kilka cali znacz�c ziemi� jej ko�cem. Mo�na by by�o powiedzie�, �e przed laty cz�owiek ten musia� s�u�y� w takiej czy innej randze jako oficer marynarki.
Rozpo�ciera�a si� przed nim droga d�uga i m�cz�ca, pusta, bia�a, wysch�a. Po obu jej stronach ci�gn�o si� wrzosowisko, a ona, jak rozdzia�ek w ciemnych w�osach, przepo�awia�a ten mroczny obszar, skr�caj�c i gin�c gdzie� za lini� horyzontu.
Stary cz�owiek cz�sto nat�a� wzrok i spogl�da� na szlak przed sob�. W pewnym momencie w sporej przed sob� odleg�o�ci dostrzeg� jaki� ruchomy punkt i po chwili si� zorientowa�, �e to pojazd zd��aj�cy w tym samym co i on kierunku. By� to jedyny znak �ycia w tej scenerii, a jego pojawienie si� podkre�li�o jeszcze bardziej pustk� okolicy. Wehiku� posuwa� si� wolno i odleg�o�� mi�dzy nimi wyra�nie si� zmniejsza�a.
Z bliska okaza�o si�, �e to kryty w�z na resorach, pospolity w kszta�cie, ale szczeg�lnego koloru: krwistoczerwony. Id�cy obok wo�nica by� r�wnie� czerwony. W tym samym odcieniu czerwieni mia� ubranie, czapk�, buty, twarz i r�ce. Zdawa�o si�, �e nie jest tylko chwilowo zbrukany t� barw�, ale ni� na wskro� przesi�kn��.
Starzec wiedzia�, co to znaczy: podr�ny trudni� si� dostarczaniem farmerom czerwonej farby do owczej we�ny. Nale�a� do klasy ludzi, kt�ra gwa�townie zanika�a w Wesseksie i w �wiecie wiejskim zajmowa�a miejsce, jakie w ubieg�ym stuleciu w �wiecie zwierz�t zajmowa� ptak dodo. Stanowi�a osobliwe, rzadko spotykane ogniwo mi�dzy przestarza�ymi a wsp�czesnymi formami �ycia.
Dawny oficer powoli zr�wna� si� z wo�nic� i powita� go �yczliwym �dobry wiecz�r�. Handlarz farb� zwr�ci� ku niemu zamy�lon� twarz i odpowiedzia� smutnym g�osem. By� m�ody, a cho� twarzy nie mia� pi�knej, w swej naturalnej barwie wydawa�aby si� ca�kiem przystojna. Oczy, dziwnie l�ni�ce na tle czerwieni, by�y bystre jak u drapie�nego ptaka i niebieskie jak jesienna mg�a. Nie nosi� faworyt�w ani w�s�w, co uwydatnia�o delikatne zarysy dolnej cz�ci twarzy. Wargi mia� cienkie, nieco zaci�ni�te, jak gdyby w zadumie, ale od czasu do czasu k�ciki ich leciutko drga�y. Ubranie ze sztruksu, doskona�ego gatunku i nie bardzo zniszczone, by�o odpowiednie do jego pracy, kt�ra jednak pozbawi�a je pierwotnego koloru. Zgrabna posta� m�czyzny doskonale si� w tym stroju prezentowa�a. W jego zachowaniu by�o co�, co nasuwa�o my�l, �e jak na sw�j stan nie jest bynajmniej biedny. Kto�, kto go obserwowa�, musia� postawi� sobie pytanie, dlaczego tak obiecuj�cy m�ody cz�owiek ukry� sw� mi�� powierzchowno��, oddaj�c si� owemu szczeg�lnemu zaj�ciu.
Odpowiedziawszy na pozdrowienie, nie okazywa� ochoty na dalsz� rozmow�, chocia� szli krok w krok, gdy� starszy w�drowiec wyra�nie pragn�� towarzystwa. Uszu ich nie dobiega�y �adne odg�osy, pr�cz �wistu wiatru przelatuj�cego nad brunatnym pustkowiem, skrzypienia k�, w�asnych krok�w i stukotu kopyt dw�ch w�ochatych konik�w w zaprz�gu. By�y to zwierz�ta drobne, lecz wytrwa�e, nale�a�y do rasy spotykanej mi�dzy Galloway i Exmoor. Zwano je tam konikami �skubi�cymi wrzos�.
Kiedy tak szli drog�, handlarz farb� od czasu do czasu pozostawa� w tyle i id�c za wozem niespokojnie zagl�da� do �rodka przez ma�e okienko. Nast�pnie powraca� do swego towarzysza i z roztargnieniem odpowiada� na jego uwagi na temat okolicy. A potem zn�w szli obok siebie nic nie m�wi�c, ale cisza zupe�nie im nie przeszkadza�a. W tym pustkowiu cz�sto si� zdarza�o, �e w�drowcy, wymieniwszy powitanie, szli obok siebie przez ca�e mile bez s�owa, sama blisko�� drugiej osoby zast�powa�a rozmow�, zw�aszcza �e tutaj � w przeciwie�stwie do miasta � �atwo mo�na by�o unikn�� towarzystwa ludzi.
Mo�e i tych dwu nie odezwa�oby si� do siebie a� do rozstania, gdyby handlarz farb� nie zagl�da� do wozu. Kiedy uczyni� to po raz pi�ty, stary zapyta�:
� Wiezie pan co� jeszcze pr�cz swego towaru?
� Tak.
� Kogo�, kto wymaga opieki?
� Tak.
W tej chwili z wn�trza wozu dobieg� cichy okrzyk. Handlarz pospieszy� do tylnego okienka, zajrza� i wr�ci� do towarzysza.
� Wiezie pan dziecko?
� Nie, prosz� pana, kobiet�.
� O, do diaska! A dlaczego ona krzyczy?
� Bo zasn�a, a poniewa� nie przywyk�a do podr�y, �le si� czuje i m�cz� j� z�e sny.
� Czy to m�oda kobieta?
� Owszem, m�oda.
� Zainteresowa�bym si� tym przed czterdziestu laty. Czy to pa�ska �ona?
� Moja �ona! � W g�osie handlarza zabrzmia�a gorycz. � Nie zechcia�aby wyj�� za takiego jak ja. Ale po co mam o tym wszystkim panu m�wi�?
� No w�a�nie. Dlaczego jednak mia�by pan o tym nie m�wi�? Przecie� nie zrobi� nic z�ego ani panu, ani jej.
Handlarz farb� patrzy� przez chwil� na w�drowca.
� No wi�c, prosz� pana � rzek� w ko�cu � znam j� nie od dzisiaj, cho� zapewne by�oby lepiej, �ebym jej nie zna�. Ale nie jest blisk� mi osob� i ja nie jestem jej bliski, i nie znalaz�aby si� w moim wozie, gdyby trafi� si� jaki� lepszy pojazd.
� Sk�d, je�li mo�na zapyta�?
� Z Anglebury.
� Znam dobrze to miasto. A co ona tam robi�a?
� Ach, nic takiego, o czym by warto m�wi�. Teraz jest �miertelnie zm�czona i nie czuje si� dobrze, dlatego jest taka niespokojna. Zasn�a przed godzin�, a sen j� pokrzepi.
� Niew�tpliwie �adna, co?
� Raczej tak.
Stary zwr�ci� pe�en ciekawo�ci wzrok ku okienku wozu i nie odwracaj�c oczu zapyta�:
� Chyba mog� na ni� spojrze�?
� Nie! � sprzeciwi� si� gwa�townie m�ody. � Jest za ciemno, �eby j� dobrze zobaczy�, a co wi�cej, nie mam prawa na to pozwoli�. Dzi�ki Bogu, �pi g��boko. Mam nadziej�, �e obudzi si� dopiero w domu.
� Kim ona jest? Kto� z s�siedztwa?
� Daruje pan, wszystko jedno kto.
� A czy nie jest to ta dziewczyna z Blooms-End, o kt�rej ostatnio tyle si� m�wi? Je�eli tak, to j� znam i wiem ju�, co si� sta�o.
� Wszystko jedno kto. A teraz, prosz� pana, przykro mi, ale musimy si� rozsta�. Moje koniki s� zm�czone, droga przed nimi daleka, powinny tutaj wypocz�� przez godzink�.
Stary skin�� oboj�tnie g�ow�, a handlarz skierowa� konie i w�z na wrzosowisko, m�wi�c:
� Dobranoc panu.
W�drowiec r�wnie� go po�egna� i poszed� dalej drog�. Wo�nica patrzy� za oddalaj�cym si� starym cz�owiekiem, a� jego posta� sta�a si� ma�ym punktem i znikn�a w g�stniej�cych oparach wieczoru. Wtedy ze snopa uwieszonego pod wozem wyci�gn�� troch� siana i rzuciwszy gar�� koniom, roz�o�y� reszt� w pobli�u na ziemi i usiad�, wsparty plecami o ko�o. Z wn�trza wozu nadp�yn�� ku niemu cichy szmer oddechu. Uspokojony, rozejrza� si� w zamy�leniu, jakby nie wiedz�c, co dalej robi�.
I rzeczywi�cie, nale�a�o chyba post�powa� z rozwag� i namys�em, znalaz�szy si� w dolinie Egdonu w tej przej�ciowej porze mi�dzy dniem a noc�, gdy niemal dotykalnie wyczuwa�o si� wok� dziwn� niepewno��. Taka atmosfera cechowa�a chwile ciszy na wrzosowym pustkowiu. Nie by� to spok�j ca�kowitej martwoty, ale tylko pozorny, kryj�cy nieprawdopodobn� wprost powolno��. Stan zaniku �ywotno�ci, granicz�cy z odr�twieniem �mierci, jest czym� zdumiewaj�cym w zdrowym organizmie. Jak mo�na okazywa� bezw�ad typowy dla pustyni, a zarazem w�ada� si�ami pokrewnymi tym, kt�re o�ywiaj� ��k�, a nawet las? Gdy kto� postawi sobie to pytanie, zmuszony jest do r�wnie powa�nych refleksji jak wobec czyich� niedom�wie� i rezerwy.
Przed oczyma podr�nego roztacza� si� teren stopniowo wznosz�cy si� od drogi ku �rodkowi wrzosowiska. Znajdowa�y si� tam, jedne za drugimi, pag�reczki, do�y, �a�cuchy wzg�rk�w i wzniesienia, i wreszcie wysokie wzg�rze, rysuj�ce si� na tle wci�� jeszcze jasnego nieba. Wzrok podr�nego b��dzi� przez chwil� po krajobrazie, by w ko�cu zatrzyma� si� na jednym godnym uwagi szczeg�le. By� nim kopiec. Ten guz, stercz�cy nad naturalnym poziomem ziemi, zajmowa� najwy�sz� cz�� najbardziej osamotnionego wzniesienia okolicy. Patrz�cemu na� z doliny wydawa� si� ma�y niczym brodawka na czole Atlasa, ale w rzeczywisto�ci by� du�y. Stanowi� biegun i o� tego wrzosowiskowego �wiata.
W pewnej chwili stary cz�owiek patrz�c na kopiec spostrzeg�, �e na wierzcho�ku � dotychczas najwy�szym punkcie okolicy � wznosi si� co� jeszcze, co wyrasta z jego p�kolistej formy jak szpic z he�mu. Kto� o bujnej wyobra�ni pomy�la�by natychmiast, �e to posta� jednego z Celt�w, kt�rzy usypali kopiec. Sceneria bowiem nie mia�a w sobie nic nowoczesnego. Zdawa� by si� mog�o, �e to ostatni z Celt�w spogl�da w zamy�leniu z g�ry, nim zst�pi w wieczyst� noc za swymi wsp�bra�mi.
Posta� owa trwa�a r�wnie nieruchomo jak g�ra u jej st�p. Na r�wninie wznosi�o si� wzg�rze, na wzg�rzu kopiec, na kopcu czyja� posta�. Nad ni� za� nie by�o nic poza tym, co nale�a�o ju� do mapy nieba.
Posta� ta stanowi�a idealne, delikatne, wprost konieczne wyko�czenie ciemnej masy pag�rk�w i zdawa�a si� by� jedynym widocznym usprawiedliwieniem ich zarysu. Bez niej by�aby to kopu�a nie zwie�czona latarni�, a dzi�ki niej wszelkie wymagania architektoniczne zosta�y zaspokojone. Obraz �w by� zdumiewaj�co jednolity, poniewa� dolina, wzniesienie, kopiec i tkwi�ca na nim posta� tworzy�y zwart� ca�o��. Patrz�c na jedn� z tych rzeczy widzia�o si� tylko u�amek, jeden z element�w ca�o�ci.
Posta� t� ��czy�a organiczna wprost jedno�� z ca�� nieruchom� struktur�, wi�c gdyby cho� drgn�a, wydawa�oby si� to dziwnym zjawiskiem. Charakterystycznym rysem tej ca�o�ci by�a niezmienno��, wprowadzenie wi�c ruchu w jakiejkolwiek jej cz�ci oznacza�oby zam�t.
A jednak do tego dosz�o. Posta� na szczycie kopca wyra�nie si� poruszy�a, przesun�a i obr�ci�a. Jak gdyby czym� zaniepokojona, zsun�a si� z prawej strony kopca, podobnie jak kropla wody sp�ywa z p�ka kwiatu, i znikn�a. Po jej ruchach mo�na by�o pozna�, �e to kobieta.
Wkr�tce ujawni�a si� przyczyna jej nag�ego odej�cia. Z chwil� gdy znikn�a na prawym zboczu kopca, z lewej jego strony zarysowa� si� na tle nieba cz�owiek nios�cy jaki� ci�ar; wszed�szy na szczyt z�o�y� tam swoje brzemi�. Za nim pojawi� si� drugi, trzeci, czwarty i pi�ty, a� w ko�cu ca�y kopiec zaroi� si� od ludzi z podobnymi �adunkami.
Sensowne wyt�umaczenie tej pantomimy na tle nieba mog�o by� tylko takie, �e kobiety nie ��czy�o nic z lud�mi, kt�rzy zaj�li jej miejsce, i skrz�tnie ich unika�a, a przysz�a tam w zupe�nie innym celu ni� oni.
Obserwator pod��y� w wyobra�ni za samotn� postaci�, uznaj�c j� za interesuj�c� i wa�n�, za posiadaj�c� zapewne ciekawsz� histori� ni� ci przybysze, kt�rych pod�wiadomie uwa�a� za intruz�w. Oni jednak pozostali i ulokowali si� na szczycie kopca, i nic nie wskazywa�o na to, by mia�a tu powr�ci� samotna kobieta, kt�ra przez chwil� kr�lowa�a nad tym pustkowiem.
III
OBYCZAJE TEJ OKOLICY
Gdyby w�wczas kto� obserwowa� kopiec z bliska, spostrzeg�by, �e owi ludzie to ch�opcy i m�czy�ni z pobliskich osad. Ka�dy wchodz�c na kopiec ni�s� na ramionach d�ugi dr��ek o zaostrzonych ko�cach, a na nim wbite wi�zki janowca: dwie z przodu i dwie z ty�u. Przyszli z odleg�ej o �wier� mili cz�ci wrzosowiska, poros�ej niemal wy��cznie tym krzewem.
Ka�da posta�, przes�oni�ta w ten spos�b janowcem, p�ki nie zrzuci�a ga��zi, wygl�da�a jak krzak o ludzkich nogach. Posuwali si� niczym stado owiec, to znaczy, �e najsilniejsi szli przodem, a s�abi i m�odociani w tyle.
Ga��zie z�o�ono razem i piramida z chrustu, blisko dziesi�ciometrowej �rednicy, zaj�a szczyt wzniesienia � znanego na wiele mil woko�o jako Rainbarrow, czyli Deszczowy Kopiec. Jedni zabrali si� do wyszukiwania najsuchszych li�ci na podpa�k�, drudzy odrywali je�ynowe ga��zki opl�tuj�ce wi�zki janowca, a jeszcze inni wznosili oczy i wpatrywali si� w rozpo�cieraj�cy si� przed nimi szeroki obszar ziemi, w owej chwili niemal ca�kowicie zatopiony w mroku. W tamtejszych dolinach nigdy, nawet za dnia, nie widzia�o si� nic pr�cz dzikiego wrzosowiska, ale z tego miejsca wzrok obejmowa� rozleg�� przestrze� het poza jego granicami. W tym momencie nie mo�na by�o dostrzec szczeg��w krajobrazu, wyczuwa�o si� jednak jego g��bi� i dal.
Kiedy m�czy�ni i ch�opcy uk�adali stos, zasz�a pewna zmiana w masie ciemno�ci zasnuwaj�cej krajobraz. Pocz�y si� wok� roz�arza� czerwone s�o�ca ognia, strzela�y w g�r� czerwone ki�cie p�omienia, znacz�c jaskrawymi plamami ca�� dolin�. By�y to ogniska rozniecane przez wioski i osady z okazji tej samej uroczysto�ci. Niekt�re znajdowa�y si� daleko i pali�y si� �l�c w g�r� wi�zki bladych jak s�oma p�omyk�w, wystrzelaj�cych na kszta�t wachlarza. Inne, bli�sze i wi�ksze, odbija�y szkar�atn� czerwieni� od otaczaj�cych je mrok�w, niby rany na ciemnej sk�rze zwierz�cia. Inne przypomina�y menady z czerwonymi od wina twarzami i rozwianym w�osem. Te bli�sze rzuca�y odblask na spokojne ob�oki, zabarwiaj�c czerwieni� zmieniaj�ce si� z ka�d� chwil� zag��bienia, kt�re stawa�y si� podobne do wrz�cych kot��w. Mo�na by naliczy� w okolicy chyba ze trzydzie�ci ognisk; a jak patrz�c na tarcz� zegara umiemy okre�li� godzin�, cho� cyfry s� niewidoczne, tak samo owi ludzie rozpoznawali po�o�enie ka�dego �wiate�ka po odleg�o�ci i kierunku nachylenia, cho� nie mogli dostrzec szczeg��w krajobrazu.
Nagle na Rainbarrow strzeli� w niebo pierwszy wysoki p�omie�, zmuszaj�c stoj�cych wok� do oderwania oczu od dalekich ognisk i spojrzenia na w�asne dzie�o. Weso�y blask przystroi� w z�ot� liberi� ludzi, co stali najbli�ej w kr�gu � powi�kszaj�cym si� stale, bo przy��czali si� do� coraz to nowi w�drowcy, m�czy�ni i kobiety � i rzuci� na ciemn� dar� dooko�a �wietlisty, drgaj�cy dywan, kt�ry sp�ywaj�c ze szczytu wzg�rza roztapia� si� w mroku. W tym blasku kopiec ukaza� si� jako element globu, i to tak doskona�y jak w �w dzie�, kiedy go usypano; wida� by�o nawet d� pozosta�y po wybranej ziemi. �aden p�ug nie tkn�� nigdy tego ugoru. Tutejsza ziemia, cho� rolnik nazwa�by j� ja�ow�, historykowi wyda�aby si� p�odna, nic w niej bowiem nie zosta�o zniszczone, bo nigdy nie by�a uprawiana.
Wygl�da�o to tak, jakby ludzie rozniecaj�cy ognisko stali na o�wietlonym, g�rnym pi�trze �wiata, odci�ci od le��cego ni�ej pasma ciemno�ci, niczym z nim nie zwi�zani. Wrzosowisko w dole zmieni�o si� w ciemn� czelu��, nie by�o ju� przed�u�eniem ziemi, na kt�rej stali, ich oczy bowiem, przywyk�szy do �wiat�a, nie dostrzega�y nic, co znajdowa�o si� poza jego kr�giem. Niekiedy, co prawda, janowiec strzela� �ywszym p�omieniem, kt�ry s�a� zboczem wzg�rza strza�y blasku, niczym adiutant�w, ku dalekiemu krzakowi, ka�u�y b�ota czy plamie bia�ego piasku, zmuszaj�c je, by rozja�ni�y si� na chwil� � zanim zn�w poch�onie je mrok. W�wczas czarny obszar w dole stawa� si� otch�ani� z wizji Wielkiego Florenty�czyka, a poszepty wiatru w dolinach brzmia�y jak skargi i b�agania uwi�zionych tutaj �duch�w wielkiej mocy�.
Pomy�le� by mo�na, �e ci m�czy�ni i ch�opcy wyprawili si� nagle w minione wieki i przenie�li z przesz�o�ci t� godzin� i ten obrz�d, popularny niegdy� w okolicy. Popio�y dawnego ogniska Bryt�w, kt�re p�on�o na tym samym szczycie, le�a�y nietkni�te pod ich stopami. P�omie� rozniecany przed wiekami na pogrzebowym stosie tak samo ja�nia� nad nizinami jak obecny. P�niej palono tu ogniska ku czci Wodana i Thora; mia�y one okres swej �wietno�ci. Jest spraw� powszechnie wiadom�, �e ogniska takie jak to, kt�re w�a�nie radowa�o oczy mieszka�c�w okolicy wrzosowiska, wywodz� si� prawdopodobnie w prostej linii od rozmaitych druidycznych rytua��w i sakso�skich obrz�d�w, a nie s� bynajmniej zwi�zane ze spiskiem prochowym*.
Co wi�cej, rozpalanie ogniska to instynktowny akt protestu cz�owieka przeciw rozbrzmiewaj�cemu w ca�ej przyrodzie z pocz�tkiem zimy nakazowi wygaszania �wiat�a. To spontaniczny prometejski bunt przeciw postanowieniu, �e owa powracaj�ca pora roku ma przynie�� z�e chwile, ciemno�ci i zimno, niedol� i �mier�. Nadp�ywa czarny chaos, ale sp�tani w okowach bogowie ziemi m�wi�: �Niech b�dzie �wiat�o�.
Po stoj�cych wok� ogniska postaciach przesuwa�y si� na przemian to jaskrawe odblaski, to czarne jak sadza cienie, a ukazuj�cy si� obraz urzeka� D�rerowskim mistrzostwem. Trudno jednak�e by�oby okre�li� charakter kt�rej� z tych twarzy, bo gdy zwinne j�zyki ognia wznosi�y si� ku g�rze, ta�czy�y i strzela�y w powietrze, plamy cienia i blasku przesuwaj�ce si� po nich nieustannie zmienia�y kszta�t i po�o�enie. Wszystko by�o rozedrgane niczym li�cie, przelotne jak b�yskawica.
Pogr��one w cieniu oczodo�y, g��bokie niczym w trupiej czaszce, nagle wype�nia�y si� blaskiem, zapad�y policzek wygl�da� jak ciemna pieczara, a potem zaczyna� l�ni�, bruzdy na twarzy albo przypomina�y g�rskie jary, albo wyg�adza�y si� zupe�nie w zmienionym o�wietleniu. Nozdrza by�y niczym g��bokie studnie, �y�y na starych szyjach jak poz�acane listwy, rzeczy z natury matowe l�ni�y, po�yskliwe za� przedmioty � cho�by niesiony przez kt�rego� z m�czyzn sierp do �cinania janowca � b�yszcza�y niczym szk�o, oczy p�on�y jak latarki. To, co Natura stworzy�a jako po prostu dziwne, stawa�o si� groteskowe, groteskowe za� wydawa�o si� czym� nadprzyrodzonym. Wszystko bowiem wyst�powa�o w formie wyolbrzymionej.
Tak wi�c zapewne i stary cz�owiek, kt�rego podobnie jak innych przyci�gn�y na wzg�rze strzelaj�ce w niebo p�omienie, opr�cz widocznego nosa i brody � bo reszt� skrywa�a ciemno�� � mia� wszystko to, co si� sk�ada na ludzkie oblicze. Stary rad grza� si� w cieple ogniska. Trzymanym w r�ku kijem spycha� do ognia le��ce na ziemi ga��zki i patrzy� w sam �rodek ogniska, od czasu do czasu za� mierzy� wzrokiem wysoko�� p�omienia lub goni� spojrzeniem gasn�ce w mroku iskry. Widok ogniska i bij�ce z niego ciep�o budzi�y w nim coraz wi�ksze zadowolenie, kt�re wkr�tce przerodzi�o si� w weso�o��. Nie wypuszczaj�c z r�ki kija zacz�� skocznie ta�czy� jakiego� osobliwego menueta. Spod kamizelki wysuwa� mu si�, poruszaj�cy si� wahad�owo b�yszcz�cy miedziany �a�cuch. Zacz�� �piewa� g�osem cienkim jak brz�czenie pszczo�y.
Przywo�a� ca�� szlacht� kr�l,
Po dw�ch, po trzech, po jednym,
� Kr�low� wyspowiada� chc�,
Marsza�ku, p�jdziesz ze mn�.
Skoczy marsza�ek � �askaw, �askaw kr�l!
Przykl�ka, cho� niem�ody,
� Cokolwiek za� kr�lowa wyzna nam,
Nikt nie poniesie szkody!
Z braku oddechu nie m�g� doko�czy� pie�ni. Przerwa zwr�ci�a uwag� krzepkiego m�czyzny w �rednim wieku. Tak surowo �ci�gn�� k�ciki ust, kt�re kszta�tem przypomina�y n�w ksi�yca, jakby za wszelk� cen� nie chcia� w nikim wzbudzi� nies�usznego podejrzenia, �e bierze jakikolwiek udzia� w tej weso�o�ci.
� �adna piosenka, Grandferze Cantle, ale to chyba za du�y wysi�ek dla zdartego starego gard�a, jak wasze! � zwr�ci� si� do pomarszczonego weso�ka. � Chcieliby�cie, Grandferze, znowu mie� osiemna�cie lat, jak wtedy kiedy�cie �piewali j� po raz pierwszy?
� Co? � zapyta� Grandfer Cantle, przerywaj�c taniec.
� Pyta�em, czy nie chcieliby�cie by� znowu m�odym. Bo dzi� ten wasz stary miech ju� skrzypi.
� Ale chyba umiem �piewa�? Gdybym nie umia� doby� g�osu z gard�a, wydawa�bym si� bardzo stary, prawda, Tymoteuszu?
� A co tam s�ycha� u nowo za�lubionej pary w ober�y �Cicha Kobieta�? � dopytywa� Tymoteusz, wskazuj�c w kierunku dalekiego go�ci�ca, na nik�e �wiate�ko znajduj�ce si� jednak w znacznej odleg�o�ci od miejsca, gdzie w tej chwili odpoczywa� handlarz czerwon� farb�. � O co tam chodzi? Powinni�cie wiedzie�, wy, taki bystry cz�owiek.
� No ale troch� hulaka, co? Nie zaprzeczam. Pan Cantle to pan Cantle. Przecie� to jednak weso�a wada, s�siedzie Fairway, dla kt�rej wiek najlepszym lekarstwem.
� S�ysza�em, �e mieli wr�ci� do domu na noc. Ju� teraz na pewno wr�cili. No i co dalej?
� Chyba powinni�my do nich i�� i �yczy� im szcz�cia?
� Raczej nie.
� Nie? A pod�ug mnie musimy i��. W ka�dym razie ja musz�, bo nie by�bym sob�, gdybym nie poszed�. Wszak zawsze jestem pierwszy do ka�dej bibki!
W�o�� na siebie mnisi p�aszcz,
Drugi, marsza�ku, dam ci,
I do Eleonory marsz,
Jak dw�ch zakonnych braci.
� Wczoraj wieczorem spotka�em pani� Yeobright, ciotk� panny m�odej, i ona mi powiedzia�a, �e jej syn, Clym, wraca do domu na Bo�e Narodzenie. Jaki� on jest zdolny... Och, chcia�bym mie� jego rozum. No wi�c przem�wi�em do niej weso�o, jak to ja, a ona powiada: ��eby te� cz�owiek z wygl�du powa�ny gada� takie g�upstwa�. Da�a mi odpraw�. Nie dbam o to, co m�wi, niech mnie dunder �wi�nie, je�li k�ami�, wi�c jej rzek�em: �Niech mnie dunder �wi�nie, je�eli dbam o wasze zdanie.� Dosta�a za swoje, no nie?
� My�l�, �e to raczej wy dostali�cie za swoje � odpar� Fairway.
� Nie, chyba nie jest ze mn� tak �le � powiedzia� Grandfer Cantle, ale mina mu nieco zrzed�a.
� Chyba jest. Pewnie z powodu tego �lubu Clym przyje�d�a do domu na �wi�ta. Teraz, kiedy jego matka zostaje w domu sama, chce wszystko u�o�y� od nowa.
� No w�a�nie. Ale pos�uchaj, Tymoteuszu � zacz�� z przej�ciem Grandfer. � Chocia� znany ze mnie �artowni�, potrafi� m�wi� sensownie, je�eli akurat jestem tak jak teraz powa�ny. Mog� niema�o powiedzie� o tej m�odej parze. Dzi� rano o sz�stej wyruszyli w drog�, aby za�atwi� swoj� spraw�, i od tej pory ani widu, ani s�ychu, a przecie� musieli wr�ci� po po�udniu do domu jako m�� i �ona. Czy� nie m�wi� rozs�dnie, Tymoteuszu? Pani Yeobright pomyli�a si� co do mnie, prawda?
� No tak. Nie wiedzia�em, �e tych dwoje nadal chodzi�o ze sob�, skoro zesz�ej jesieni ciotka dziewczyny zerwa�a zapowiedzi. Jak dawno zacz�� si� ten ca�y zam�t od nowa? Powiedz, Humphreyu?
� Tak, jak dawno? � powt�rzy� �ywo Grandfer Cantle, r�wnie� zwracaj�c si� do Humphreya. � Rad bym wiedzie�.
� Odk�d ciotka zmieni�a zdanie i powiedzia�a jej, �e mo�e go mimo wszystko wzi�� za m�a � odrzek� Humphrey nie odrywaj�c oczu od ognia. By� to powa�ny m�odzieniec, kt�ry trzyma� w r�ku sk�rzane �apawice i sierp do �cinania janowca. Wypchane na kolanach nogawice, sztywne z racji jego pracy niczym filisty�skie nagolenniki z br�zu, os�ania�y mu nogi. � Dlatego te� poszli gdzie indziej bra� �lub. Rozumiecie, skoro pani Yeobright urz�dza�a takie fanaberie i zerwa�a zapowiedzi, g�upio im by�o wyprawi� huczne weselisko w tej samej parafii, jak gdyby ciotka panny m�odej nigdy nie mia�a nic przeciw temu.
� W�a�nie... g�upio. To bardzo niedobrze dla tych biedak�w, �e tak si� sta�o, chocia� ja, oczywi�cie, tylko domy�lam si� prawdy � powiedzia� Grandfer Cantle, nadal staraj�c si� m�wi� i zachowywa� jak rozs�dny cz�owiek.
� No c�, poszed�em tego dnia do ko�cio�a � rzek� Fairway � co by�o rzecz� do�� niezwyk��.
� Niech mnie nazw� g�upcem, je�li to nieprawda � powiedzia� Grandfer z naciskiem. � Nie by�em jeszcze w ko�ciele w tym roku, a teraz, kiedy zima za pasem, te� nie powiem, �eby mi si� chcia�o i��.
� Nie by�em w ko�ciele ju� od trzech lat � rzek� Humphrey � bo okropnie chce mi si� spa� w niedziel�, a droga strasznie daleka. Nawet je�li cz�owiek p�jdzie, to i tak nie ma �adnej pewno�ci, �e tam wysoko znajdzie si� w�r�d wybranych, skoro tylu ludziom to si� nie uda�o, wi�c siedz� w domu i wcale nie chodz�.
� A ja nie tylko tam by�em � podj�� uroczy�cie Fairway � ale w dodatku siedzia�em w tej samej �awce co pani Yeobright. I cho� mo�e to wam si� wyda� dziwne, krew mi w �y�ach zakrzep�a, kiedy j� pos�ysza�em. Tak, to dziwne, krew we mnie zakrzep�a, bo by�em tu� przy niej. � Opisawszy to dok�adnie m�wca jeszcze mocniej ni� zwykle �ci�gn�� wargi i spojrza� na ludzi, kt�rzy zbli�yli si� ku niemu.
� Je�eli co� si� zdarza w ko�ciele, to zawsze jest powa�na sprawa � powiedzia�a jaka� stoj�ca za nim kobieta.
� ...�powinni�cie je zg�osi�, powiedzia� pastor � ci�gn�� swe opowiadanie Fairway. � I wtedy siedz�ca obok kobieta potr�ci�a mnie i podnios�a si� z miejsca. �Niech mnie wszyscy diabli�, rzek�em do siebie, �je�li to nie pani Yeobright?� �Tak, s�siedzi, cho� by�em w �wi�tyni, w�a�nie te s�owa powiedzia�em. To niezgodne z moim sumieniem, �eby kl�� przy ludziach, i spodziewam si�, �e obecne tu kobiety nie wezm� mi tego za z�e, ale co powiedzia�em, to powiedzia�em, i �ga�bym, gdybym si� do tego nie przyzna�.
� I rzeczywi�cie, s�siedzie Fairway.
� �Niech mnie wszyscy diabli, je�li to nie pani Yeobright�, powiedzia�em � powt�rzy� grzeszne s�owa z t� sam� co poprzednio beznami�tn� surowo�ci� w twarzy, na dow�d, �e sk�ania go do tego konieczno��, a nie upodobanie. � I zaraz potem us�ysza�em jej s�owa: �Nie pozwalam na zapowiedzi.� �Porozmawiamy po nabo�e�stwie�, powiedzia� pastor ca�kiem zwyczajnym tonem. Tak, zrobi� si� z niego od razu zwyk�y cz�owiek, nie bardziej �wi�ty ni� wy czy ja. A jak� blad� mia�a twarz! Pewnie pami�tacie pomnik w ko�ciele w Weatherbury, tego siedz�cego po turecku �o�nierza, kt�remu dzieciaki ze szko�y odtr�ci�y nos? Ot� twarz tej kobiety, kiedy m�wi�a: �Nie pozwalam na zapowiedzi�, by�a tego samego koloru co twarz �o�nierza.
S�uchacze odchrz�kn�li i dorzucili kilka ga��zek do ognia nie dlatego, aby to by�o konieczne, tylko chc�c zyska� na czasie i m�c nale�ycie rozwa�y� mora� tej opowie�ci.
� Kiedy si� dowiedzia�am, �e zerwane s� zapowiedzi, by�am tak rada, jak gdyby mi kto ofiarowa� sze�ciopens�wk� � da� si� s�ysze� powa�ny g�os, nale��cy do Olly Dowden, kobiety, kt�ra utrzymywa�a si� z robienia miote� z janowca. Z natury by�a tak samo uprzejma dla wrog�w, jak dla przyjaci� i wdzi�czna ca�emu �wiatu za to, �e mo�e �y�.
� No a teraz dziewczyna i tak wzi�a z nim �lub � powiedzia� Humphrey.
� Potem pani Yeobright namy�li�a si� i by�a mu przychylna � podj�� Fairway, nie zwracaj�c na niego uwagi, bo chcia� zaznaczy�, �e to, co m�wi, nie jest tylko uzupe�nieniem s��w Humphreya, ale rezultatem samodzielnych rozwa�a�.
� Ale nawet je�eli by�o im wstyd, to nie rozumiem, dlaczego nie mieliby bra� tutaj �lubu � stwierdzi�a t�ga kobieta, kt�rej gorset przy ka�dym obrocie czy nachyleniu skrzypia� jak nowe buty. � Dobrze przecie� jest czasami sprosi� s�siad�w i zabawi� si� razem i tak samo dobrze jest, jak wesele wypada na �wi�ta. Nie lubi� odludk�w.
� No, pewno mi nie uwierzycie, ale nie przepadam za hucznymi weselami � oznajmi� Tymoteusz Fairway, znowu b��dz�c spojrzeniem po otaczaj�cych go ludziach. � Skoro chcecie wiedzie�, to wcale si� nie dziwi�, �e Tomasina Yeobright i s�siad Wildeve wol� mie� spok�j. Wesele w domu to huczne tany, a takie rzeczy nie dla m�czyzny, kt�ry ma ju� za sob� czterdziestk�.
� To prawda. Jak si� ju� cz�owiek znajdzie w domu panny m�odej, nie mo�na odm�wi�, gdy prosz� do skocznego ta�ca, bo wiadomo, czego si� po go�ciach spodziewaj�.
� Trzeba ta�czy� na Bo�e Narodzenie, bo jest raz w roku, i musi si� ta�czy� na weselu, bo jest raz w �yciu. Nawet na chrzcinach ludzie si� par� razy zakr�c�, je�li to pierwsze lub drugie dziecko. �e nie wspomn� o �piewaniu pie�ni... Co do mnie, to najbardziej lubi� porz�dne pogrzeby. Daj� dobrze je�� i pi�, jak przy innych okazjach, albo nawet lepiej. A nogi tak si� nie zm�cz� przy rozmowie o nieboszczyku jak w ta�cu przy d�wi�kach kobzy.
� Z dziesi�ciu m�czyzn dziewi�ciu przyzna, �e ta�czy� na stypie to ju� troch� za wiele, no nie? � powiedzia� Grandfer Cantle.
� Tylko na takim przyj�ciu stateczny cz�owiek mo�e si� czu� bezpieczny po paru pucharkach.
� A ja nie mog� poj��, �e taka godna panienka jak Tomasina Yeobright mog�a si� zgodzi� na r�wnie lichy �lub � odezwa�a si� Zuzanna Nunsuch, t�ga kobieta, kt�rej bardziej odpowiada� poprzedni temat rozmowy. � Marniejszy ni� u najgorszych biedak�w. Nie chcia�abym tego cz�owieka za m�a, cho� jest przystojny.
� Trzeba mu odda� sprawiedliwo��... jest m�dry i uczony na sw�j spos�b. Niemal tak m�dry jak Clym Yeobright. Wychowano go na co� lepszego ani�eli wiejski ober�ysta. In�ynier � oto, czym by� ten cz�owiek, jak wszyscy wiemy. Ale zmarnowa� swoje szanse i prowadzi gospod�, �eby zarobi� na �ycie. Nauka na nic mu si� nie zda�a.
� Cz�sto tak si� dzieje � zauwa�y�a Olly, kobieta, kt�ra wyrabia�a miot�y. � A przecie ludzie zabiegaj� o nauk� i tylu j� zdobywa! Ci, co dawniej nie umieliby zakre�li� okr�g�ego �O�, nawet gdyby chodzi�o o wybawienie duszy z otch�ani, teraz umiej� si� podpisa�, i to bez skrzypni�cia pi�ra, cz�sto bez jednego kleksa... Co ja m�wi�? Prawie �e bez sto�u, na kt�rym mogliby oprze� brzuch i �okcie.
� To prawda. A� dziw, jaka teraz og�ada w�r�d ludzi.
� Zanim wzi�li mnie w osiemset czwartym do pu�ku Chwat�w, jak nas nazywali � �ywo wtr�ci� Grandfer Cantle � wiedzia�em tyle o �wiecie co najwi�kszy prostak w�r�d was. A teraz, do diaska, czy jest co�, czego bym nie umia�?
� Umia�by� z pewno�ci� podpisa� si� w ksi�dze � powiedzia� Fairway � gdyby� nie by� za stary, aby wzi�� sobie kobiet�, jak Wildeve pann� Tomasin�, ale nasz Humphrey tego nie potrafi, bo on pod wzgl�dem nauki idzie w �lady ojca. Och, Humphreyu, dobrze pami�tam, jak to by�o w czasie mojego �lubu. Mia�em si� w�a�nie podpisa� w ksi�dze i zobaczy�em krzy�yk postawiony przez twojego ojca. Twoi rodzice brali �lub akurat przede mn� i tw�j ojciec postawi� krzy� z rozpostartymi ramionami niczym jakiego� stracha na wr�ble. C� to by� za okropny czarny gryzmo�! Przypomina� mi twojego ojca. Kiedy na niego spojrza�em, nie mog�em za nic powstrzyma� �miechu, cho� przez ca�y czas sta�em jak na roz�arzonych w�glach, no bo i ten �lub, i ta kobieta przy mnie, a tu jeszcze Jack Changley i inni ch�opcy �miej� si� do mnie przez ko�cielne okno. Ale w chwil� p�niej, gdyby mnie kto� pchn�� s�omk�, m�g�by mnie przewr�ci�, bo pomy�la�em sobie, �e skoro mi�dzy twoim ojcem i matk� dosz�o kiedy� do ostrych s��w, to odk�d zostali m�em i �on�, musieli si� k��ci� ju� ze dwadzie�cia razy, i zrozumia�em, �e jestem nast�pny w kolejce i czeka mnie to samo... No, to by� dzie�!
� Wildeve jest starszy od Tomasimy Yeobright o dobrych kilka latek. A �adna z niej dziewczyna. Musi by� niem�dra, �e maj�c dom chce odda� wianek takiemu m�czy�nie.
S�owa te wypowiedzia� kopacz darni lub torfu, kt�ry si� przed chwil� przy��czy� do rozmawiaj�cych. Trzyma� na ramieniu ogromn� �opat� wyci�t� na kszta�t serca, jakich u�ywa si� do podobnych prac. W blasku ogniska jej wyostrzone brzegi b�yszcza�y niczym srebrny �uk.
� Sto panien by za nim polecia�o, gdyby je poprosi� � rzek�a roz�o�ysta kobieta.
� A czy kiedy znali�cie, s�siedzie, m�czyzn�, kt�rego by �adna kobieta nie chcia�a? � zapyta� Humphrey.
� Nie � zaprzeczy� kopacz.
� Ani ja � dorzuci� inny.
� I ja te� nie � rzek� Grandfer Cantle.
� Ale ja zna�em jednego � o�wiadczy� Tymoteusz Fairway wspieraj�c si� mocniej na jednej nodze. � Zna�em takiego cz�owieka. Ale musicie wiedzie�, tylko jednego. � Odchrz�kn�� powa�nie, jakby si� stara�, aby chrypka nie utrudni�a nikomu zrozumienia tej wypowiedzi. � Tak, zna�em takiego cz�owieka � powt�rzy�.
� C� to musia�o by� za straszyd�o z tego nieszcz�nika, panie Fairway � rzek� kopacz torfu.
22
� A przecie� nie by� ani g�uchy, ani niemy, ani �lepy. Nie powiem wam, kto to by�.
� Znaj� go w naszych stronach? � zapyta�a Olly Dowden.
� Chyba nie � odpar� Tymoteusz � ale nie powiem, jak si� nazywa�... No, dalej, podrzu�cie do ognia, ch�opaki.
� A dlaczego Christian Cantle tak szcz�ka z�bami? � zapyta� ch�opiec stoj�cy w�r�d dymu i cieni po drugiej stronie ogniska. � Zimno ci, Christianie? W odpowiedzi da� si� s�ysze� cienki, j�kaj�cy si� g�os:
� Nie, nie jest mi zimno.
� Wyjd� z cienia, Christianie, poka� si� wszystkim. Nie wiedzia�em, �e jeste� tutaj � powiedzia� Fairway i rzuci� w jego stron� pe�ne lito�ci spojrzenie.
Na te s�owa m�czyzna o rzadkich w�osach, bardzo w�ski w ramionach i bardzo ko�cisty, z w�asnej woli wysun�� si� chwiejnie naprz�d o kilka krok�w, a o kilka nast�pnych � z woli innych.
By� to najm�odszy syn Grandfera Cantle'a.
� Dlaczego tak dr�ysz, Christianie? � zapyta� �agodnie kopacz torfu.
� To ja jestem tym cz�owiekiem.
� Jakim cz�owiekiem?
� Kt�rego nie po�lubi �adna kobieta.
� Do diabla, sk�d�e znowu! � zaprzeczy� Tymoteusz Fairway, obrzucaj�c spojrzeniem nie tylko samego Christiana, ale i stoj�cych wok� ludzi, podczas gdy Grandfer Cantle wpatrywa� si� w syna niczym kwoka w kacz�, kt�re wysiedzia�a.
� Tak, to ja nim jestem i dlatego si� boj� � odpar� m�ody cz�owiek. � Czy my�licie, �e b�d� cierpia� z tego powodu? Zawsze b�d� powtarza�, �e nie dbam o to, nawet przysi�gn� � cho� to nieprawda.
� Niech mnie licho porwie, je�li zdarzy� mi si� kiedy� dziwniejszy wypadek � powiedzia� Fairway. � Wcale nie o tobie m�wi�em. Jest wi�c jeszcze jeden taki w okolicy! Dlaczego odkry�e� przed nami swoj� niedol�, Christianie?
� Skoro tak musi by�, to my�l�, �e nie ma na to �adnej rady � zwr�ci� ku nim swoje �a�osne okr�g�e oczy, otoczone koncentrycznymi liniami jak tarcza strzelnicza.
� Racja. Ale to smutne i dreszcz mnie przechodzi, bo jest dw�ch takich biedak�w, a my�la�em, �e tylko jeden. Smutna to sprawa, Christianie. Ale sk�d wiesz, �e kobiety ciebie nie chc�?
� Pyta�em.
� No, nie my�la�em, �e m�g�by� si� zdoby� na tak� odwag�. Co ta ostatnia powiedzia�a? Mo�e co� takiego, co w gruncie rzeczy nie jest stanowcz� odmow�?
� �Zejd� mi z oczu, ty pokrako i g�upcze�, tak mnie odprawi�a.
� Nie zach�caj�ce, przyznaj� � potwierdzi� Fairway. � �Zejd� mi z oczu, ty pokrako i g�upcze�, to raczej przykry spos�b odmowy. Ale nawet i taki op�r pokona� mo�e cierpliwo�� i czas, kt�ry wplecie srebrne nitki we w�osy twej dziewczyny. Ile masz lat, Christianie?
23
� Podczas wykopk�w sko�czy�em trzydzie�ci jeden, panie Fairway.
� Nie jeste� ju� ch�opcem, nie. Ale nie tra� nadziei.
� Taki m�j wiek wed�ug metryki chrztu, bo zapisane to jest w wielkiej ksi�dze, kt�r� trzymaj� w zakrystii. Ale matka mi powiedzia�a, �e urodzi�em si� troch� wcze�niej, ni� mnie ochrzczono.
� Aha.
� Za nic w �wiecie nie umia�a powiedzie� kiedy, pami�ta�a tylko, �e nie by�o wtedy ksi�yca.
� Nie by�o ksi�yca! To niedobrze. Hej, s�siedzi, to nie wr�y nic dobrego!
� Tak, nic dobrego � potwierdzi� Grandfer Cantle, potrz�saj�c g�ow�.
� Matka wiedzia�a, �e nie by�o wtedy ksi�yca, bo pyta�a o to kobiety, kt�ra mia�a kalendarz. Pyta�a o to zawsze, kiedy urodzi� si� jej ch�opak, bo jest takie porzekad�o: �Biada ch�opcu urodzonemu pod czarnym ksi�ycem�*. Dlatego by�a zawsze niespokojna, kiedy urodzi�a syna. Czy pan naprawd� my�li, panie Fairway, �e to nic dobrego?
� Tak. �Biada ch�opcu urodzonemu pod czarnym ksi�ycem�, to jedno z najprawdziwszych porzekade�, jakie znam. Ch�opiec urodzony przed nowiem nigdy do niczego nie dojdzie. Niedobra to sprawa, Christianie, �e te� ze wszystkich dni w miesi�cu w�a�nie w ten jeden wytkn��e� nos na �wiat.
� My�l�, �e kiedy pan si� urodzi�, musia�a by� ca�kowita pe�nia � powiedzia� Christian, patrz�c na niego z nieprzepartym podziwem.
� No, na pewno nie by�o to na nowiu � odpar� Fairway z oboj�tnym spojrzeniem.
� Wola�bym nie tkn�� kielicha w do�ynki ni� urodzi� si� w czas bezksi�ycowy � �ali� si� Christian urywanym recitativo. � M�wi�, �e jestem karykatur� cz�owieka i nie ma ze mnie po�ytku. To chyba dlatego.
� Tak � potwierdzi� Grandfer Cantle, podupad�szy na duchu. � A przecie kiedy by� ch�opcem, jego matka przep�aka�a drugie godziny, bo si� ba�a, �e wyro�nie du�y i wezm� go do wojska.
� No c�, wielu jest takich jak on, kt�rym si� r�wnie �le dzieje � powiedzia� Fairway. � Skopy musz� prze�y� �ycie tak samo jak inne barany, biedaku.
� Na pewno wi�c b�d� mia� trudne �ycie? A mo�e noce s� dla mnie niebezpieczne, panie Fairway?
� B�dziesz k�ad� si� do ��ka sam a� do �mierci, a przecie kiedy duch przychodzi, ukazuje si� nie parom ma��e�skim, ale tym, co �pi� w pojedynk�. Jednego ducha niedawno tu ludzie widzieli. Bardzo by� dziwny.
� Nie... Nie m�wcie o tym... je�eli nie sprawi to wam r�nicy. Sk�ra mi �cierpnie, gdy pomy�l� o nim le��c sam jeden w ��ku. Ale na pewno zechcecie sobie o tym pogada�... Wiem, Tymoteuszu, na pewno, a mnie �ni� si� b�dzie przez ca�� noc! Bardzo dziwny? O jakim duchu powiadacie, �e by� bardzo dziwny? Nie... nie, Tymoteuszu, lepiej mi nie m�wcie!
* Powiedzenie to pochodzi z Kornwalii, gdzie dawniej wierzono, �e ch�opiec urodzony mi�dzy ostatni� kwadr� a nowiem nie do�yje wieku m�odzie�czego.
24
� Ja tam w�a�ciwie tylko przez p� wierz� w duchy, ale z tego, co s�ysza�em, to musia� by� prawdziwy upi�r. Widzia� go jeden ma�y ch�opiec.
� Jak on wygl�da�?... Nie... nie...
� By� czerwony. No tak, duchy s� przewa�nie bia�e, ale ten wygl�da�, jakby go sk�pano we krwi.
Christian wci�gn�� g��boko oddech, cho� to nie rozszerzy�o mu klatki piersiowej, a Humphrey zapyta�:
� Gdzie go widzia�?
� Nie w tym miejscu dok�adnie, ale na wrzosowisku. Nie warto o tym wspomina�. Co by�cie powiedzieli na to � zapyta� �ywszym tonem Fairway, zwracaj�c si� do nich tak, jakby Grandfer Cantle nie wyst�pi� ju� przedtem z tym pomys�em. � Co by�cie powiedzieli na to, �eby�my tak za�piewali piosenk� nowo�e�com, nim p�jd� do ��ka w dniu swego �lubu? Kiedy ludzie si� pobior�, dobrze jest okaza� im zadowolenie, bo nasz smutek i tak ich nie roz��czy. Wiadomo, �e nie jestem pijakiem, ale kiedy kobiety i m�odzie� p�jd� do domu, mogliby�my zajrze� do �Cichej Kobiety� i zata�czy� nowo�e�com przed drzwiami. To si� na pewno spodoba m�odej �onie, a chcia�bym jej dogodzi�, bo kiedy mieszka�a ze sw� ciotk� w Blooms-End, nieraz nape�nia�a mi pusty brzuch.
� Chod�my wi�c! � zawo�a� Grandfer Cantle, obracaj�c si� tak �ywo, �e jego miedziany �a�cuch rozhu�ta� si� gwa�townie. � Wysch�em na wi�r, wi���c janowiec na tym wietrze, i zasch�o mi ju� w gardle od obiadu. M�wi�, �e piwo uwarzone ostatnio w �Cichej Kobiecie� jest bardzo dobre. A je�eli, s�siedzi, troch� si� tam zasiedzimy, to� przecie jutro niedziela i b�dziemy to mogli odespa�.
� Grandferze Cantle! Jeste�cie zbyt lekkomy�lni, jak na wasz wiek! � upomnia�a go t�ga kobieta.
� Jestem lekkomy�lny! Zbyt lekkomy�lny, aby si� podoba� kobietom! Za�piewam co� z Weso�ej kompanii* albo jak�� piosenk�, przy kt�rej s�aby, stary cz�owiek mo�e sobie oczy wyp�aka�. Do licha! Jestem zdecydowany na wszystko.
Przez lewe rami� zerka kr�l,
Z�y, s�dz�c go po minie. � Marsza�ku � rzecze � kln� si�, �e
Stryczek ci� nie ominie.
� Masz racj�, to w�a�nie zrobimy � rzek� Fairway. � Obdarzymy ich pie�ni�, a to si� Bogu podoba. Po co Clym, kuzyn Tomasiny, wraca do domu, kiedy jest ju� po wszystkim? Powinien by� wr�ci� wcze�niej, je�li chcia� temu przeszkodzi� i sam si� z ni� �eni�.
� Pewno wraca, �eby poby� troch� z matk�, bo b�dzie si� czu� samotna bez dziewczyny.
* Weso�a kompania (A Jovial Crew, or The Merry Beggars) � romantyczna komadia Richarda Brome'a, przyjaciela Bena Jonsona, wystawiona po raz pierwszy w roku 1641.
25
� C�, mo�e to dziwne, ale ja nigdy nie czuj� si� samotny. Nigdy, ani troch� � o�wiadczy� Grandfer Cantle. � A w nocy jestem odwa�ny jak lew.
Ognisko zaczyna�o ju� przygasa�, gdy� opa� by� marny. Blad�a r�wnie� wi�kszo