2573
Szczegóły |
Tytuł |
2573 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2573 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2573 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2573 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KORNEL MAKUSZY�SKI
DUSZE Z PAPIERU
LW�W 1911
KRAK�W. - DRUK W. L. ANCZYCA I SPӣKI
SCAN-DAL
TOM I
Zbi�r tych bezpretensyonalnych szkic�w jest obrazem artystycznego dorobku teatru lwowskiego za przeci�g lat kilku; jest przypadkowym i dorywczym, gdy� przypadkowy i dorywczy jest repertuar polskich teatr�w, ch�on�cych �akomie i bez nale�ytego wyboru wszelki import. Zbi�r ten jest niekompletny; pomin�li�my w nim wiele scenicznych drobiazg�w, usun�li�my te� fejletonowe s�dy o dzie�ach scenicznych, kt�re ze zbytniej widzieli�my wszyscy blizko�ci, a nie chc�c ich krzywdzi�, pozostawimy bezstronny s�d o nich niezwi�zanej z nami niczem przysz�o�ci, maj�cej do rozporz�dzenia rzecz niezmiernie cenn�, bo perspektyw� oddalenia. Odnoszenie si� bezpo�rednie do niekt�rych z om�wionych w ksi��ce tej dzie� scenicznych, zetkniecie si� z niemi twarz� w twarz, niespodzianie, by�o mo�e cz�sto powodem zbytnich, lecz szczerych zachwyce�. Okroi je r�wnie� rozwaga dni p�niejszych, reguluj�ca p�omienne entuzyazmy.
Zebrali�my te ulotne szkice w ca�o��, na�laduj�c francuskie zwyczaje literackie, z t� tylko r�nic�, �e szkice, w ksi��ce tej zawarte, nie maj� najmniejszych do niczego pretensyi. Mog� spe�ni� jeden tylko po�ytek: komu�, co kiedy� b�dzie pisa� historye, teatru polskiego, pos�u�� za przyk�ad wyrazu chwili, jednego dnia - nie wi�cej. Schowane za� w najciemniejszym k�cie biblioteki, pos�u�� czytelnikowi, (je�li si� jaki znajdzie), jako niedok�adny przewodnik po teatrze z lat ostatnich.
Uzupe�nieniem tej skromnej ksi��ki b�d� serye nast�pne, na ten sam temat.
We Lwowie, w grudniu 1910.
K. M
AL. FREDRO
Na wznowienie ��lub�w panie�skich�.
�Rozum m�czyzn�, bia�og�ow� affekt tylko rz�dzi; oraz kocha, oraz nienawidzi; nie gdzie rozum, ale gdzie affekt, tam wszystko�.
Zaduma� si� Fredro nad wielce prawdziw� sentency� swego dziada, nad afektem bia�og�owskim i nad m�skim rozumem, co ��wiat w possesy� wzi���, co wszystko na sw� miar� przykroi, co nawet �z w�a dryakiew� przyrz�dzi.
Zaduma� si� i z zadumy na �wiat�o wywi�d� dusze najpi�kniejsze, jakie kiedykolwiek chadza�y po polskiej scenie.
Parami, mod� poloneza:
Wi�c najpierw pani Dobr�jska, szanowna wielce a czcigodna; loki jej si� ko�ysz� jakby do taktu, a ona, ko�cami palc�w sukni� uj�wszy, modli si� w duszy, by jej rumieniec na twarz leciw� wyp�yn��, bo Radost, co po redutach stare nogi w��czy, strzy�e oczyma nieprzystojnie w stron� jej bia�ych po�czoszek.
Za nimi para prze�liczna; jakby Pan Tadeusz z grobu wsta� i Zosi� wi�d�!
Gucio i Aniela!
�Pewnie kochankiem jest tej dziewczyny, pewnie to jego kochanka�.
On modni�, w pyszny frak opi�ty, wczoraj jeszcze �pod z�ot� papug�� harce szlacheckie wyprawia�, dzi� si� w jej niebieskie oczy na �mier� zapatrzy� i rozmi�owanym g�osem jej powiada:
�Wierz mi. s� dusze dla siebie stworzone;
Niech je w przeciwn� los potr�ci stron�.
One wbrew losom, w tym lub tamtym �wiecie,
Znajd�, przyci�gn� i z��cza si� przecie.
Tak jak dw�ch kwiat�w obce sobie wonie,
��cza si� w g�rze, jedna w drugiej tonie�...
A ona prze�liczn� g��wk� pe�n� ma przera�aj�cych awantur, wszak�e ma pod poduszk� ukryte �M�a Kloryndy zjecie wiaro�omne�; zrobi�a grymas, jakby ko�o niej krokodyl by�, nie Gucio, bo j� przecie� straszliwa przysi�ga wi��e, �e nigdy niczyj� �on� nie b�dzie. Lepsza �mier� albo klasztor, ale ju� w sz�stym akcie, bo w pi�tym trzpiot Gucio z ust jej straszliw� przysi�g� zca�uje, tak dokumentnie, �e ju� pora� drugi przysi�ga� nie b�dzie.
W trzeciej parze, p�dyabl� szlacheckie, srogi kozak w powiewnej sukience, Klara, m�wi tysi�c s��w na minut� i ci�gnie za sob� Albina, co �nied�ugo ca�y w fontann� si� zmieni�, albo w morzu w�asnych �ez z rozpaczy si� utopi. Ca�y w westchnienia si� zmieni� i we wzdychania; smutny jest, bo �mier� nad nim pewna zawis�a; z rozpaczy, je�li go odtr�ci Klara, smok ognisty, z rado�ci, je�li mu mi�o�� przysi�gnie.
Taki korow�d przedziwny os�b; taki serdeczny �miech; taki deszcz obfity s��w, jak wtedy, gdy w s�onecznym sadzie kwiecie z jab�oni leci chmur�; taki dobry dzie�; prze�liczna godzina zadumy i rozwa�a� o sentencyi Fredrowej: czy te� prawd� jest, �e �nie gdzie rozum, ale gdzie affekt, tam wszystko?... �
Oto si� scena rozszerza, powoli.., powoli...
I po kilku chwilach, kiedy aktor przeczyta� ju� g�o�no par� kart ze starej, dobrej ksi��ki, o tem, jakto dwie panny zacne przysi�g�y �na kobiety sta�o�� niewzruszon��... - nie ma ju� sceny i teatralnej sali, lecz stary polski dw�r, co si� dzi� ju� w gruzy zwali� i w upadku legi. Na �cianach sylwetki babek; po k�tach gra orkiestra zegar�w, ale cicho, aby nie przeszkadza� rozkochanej parze, co list do siebie samej pisze, graj�c komedy� jak na teatrum, najpi�kniejsz� scen�, jakiej drugiej nie by�o i nie b�dzie w komedyi polskiej.
�Piszmy wi�c...�
On m�wi, ona pisze.
Prze�liczny list: o anielskiem kochaniu, o t�sknocie pal�cej, o romansie rozmi�owanych oczu, o nocy bezsennej, o straszliwych przysi�gach, o westchnieniach (przynajmniej raz na p�l godziny...) Tysi�c s��w w jednem s�owie, historya obszerna w jednem spojrzeniu.
S�uchamy pilnie. Pie�cimy dotkni�ciem ka�de s�owo, jak przeczysty, z�oty klejnot, wyrobiony misternie. Mo�e jest kto w sali, co jeszcze �piewa� o Pilonie pod jaworem, o psach nieczujnych, sprzyjaj�cych kochankom. Mo�e kto prze�ywa� romanse figurek porcenalowych, wdzi�cz�cych si� do siebie pod kloszami na eta�erce.
Wi�c mnie zupe�nie odbiega ochota sprawdza�, czy Klara bucik ma stylowy i zawi�zany dobrze, a Anieli chcia�oby si� szepn��, aby sobie nie zaprz�ta�a rozkochanej g�owy Tarnowskim, �e j� z uznaniem �porz�dn� pann�� mianowa�, a Klar�... �tak�e bardzo porz�dn��...
Dobry u�miech wchodzi na wszystkie twarze, jest chwila, �eby si� chcia�o powiedzie� o tem tym ludziom na scenie, �e si� ich niezmiernie mi�uje, wszystk� moc� dusz zm�czonych bardzo, za ka�de s�owo dobre, kt�re nigdy nie by�o czem innem, ni� by� mia�o; za ka�dy ruch, kt�ry od serca szed� i �wiat si� zdawa� cisn�� do piersi; za ka�dy u�miech, kt�ry uczony nie by�, lecz z ust wykwita� albo z oczu.
I za tak� chwil�, kiedy ci� co�
�...to w uszach �echce, to co� w oczach parzy,
to biegnie, biegnie, jakby dreszcz po twarzy,
to z twarzy w serce, to jak krople wrz�ce
z serca si� w g�r�, w g�r�, w g�r� wznosi...�.
za tak� chwile dzi�kujesz szeptem samemu sobie, �e� przyszed� na s�uchanie s��w dobrych.
I nikt si� wzrusze� w�asnych nie wstydzi!
Wi�c w rozmy�laniu przychodzimy do przekonania, �e jeste�my ludzie dobrzy, tylko,., wstydliwi, cho� nam sentyment do twarzy. Ma przeto stary Fredro przywilej, �e przed nim, przed osob� szanown�, nie �miemy udawa� kawiarnianych cynik�w i zwyrodnia�ych daltonist�w uczucia i robimy si� sentymentalni - jak ja, pisz�c te s�owa,
Ta moc zdzierania nam z twarzy naiwnie strojonych masek, to jest wielko�� Fredry, kt�ra b�dzie pot�g� za lat sto czy dwie�cie, kiedy maski do twarzy przyrosn�, a zmurszej� sztambuchy, w kt�rych potrafimy jeszcze jako tako odczyta� namaszczone, a serdeczne sentencye o prostocie ducha. Wtedy jako skarby bezcenne stan� si� te wiersze, w kt�rych kamieniem drogim b�dzie ka�dy rym niewybredny.
Niechaj b�ogos�awi� s�owa te teatrowi polskiemu:
I. A. KISIELEWSKI
�Ostatnie spotkanie�. (Cze�� druga dylogii).
�S� sami. Przy sobie... Tak bardzo razem, tak bardzo blizko.
Tak cicho.
Tak dziwnie s�ysz�: s�ysz� w�asne milczenie.
Tak dziwnie czuj�: czuj� mu�ni�cie aksamitnych ton�w.
Tak dziwnie widz�: widz� pie�� promienn�. Widz�: pie�� ku nim przysz�a - pie�� jasna.
Dwa tony splecione, jak dwa powoje. Dwa d�wi�ki mi�kkie: �Jura� i �Jula�.
Pie�� promienna, pie�� bia�a...�
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Znalaz�em te s�owa w starym, po��k�ym zeszycie krakowskiego ��ycia�. W kr�ciuchnym poemaciku Kisielewski z wielk� mi�o�ci� ukazywa� swoich bohater�w, Jur� i Jul�. uj�tych w sie�, �spl�tanych jak dwa powoje�. Wyszli na scen�, on, nieco pozer, bia�y paw, lubuj�cy si� w swoim w�asnym dramacie, i ona, szalona Julka, w �miertelnem przera�eniu, wysi�kiem chwytaj�ca powietrze, jak ryba wyj�ta z wody; oczy ma rozpalone gor�czk�, dusz� rozpalon� do bia�o�ci; wyci�gn�a przed siebie r�ce i w okropnym krzyku, w dw�ch s�owach ukaza�a sw�j straszny dramat: �Dajcie �y�!�
Po widowni poszed� szmer; kto� zakry� r�k� oczy, aby nie ujrze� w�asnego widma z dni, kt�re dawno min�y; kto� si� u�miechn�� bez czelnie ironicznie, a przecie� smutno; kto� wreszcie rzuci� dusz� swoj� na kolana i szepta�: moja wina! moja ci�ka wina!
Jerzy Bore�ski gada� dalej frazesy, mi�y, dobry i sympatyczny; gada� je ze �wi�t� wiar�, z zapa�em, kt�rym tylko m�odo�� szturmy przypuszcza, i n�ci� szalon� Julk�, ukazuj�c jej przez okno z�ote szczyty, s�o�ce, szale�stwo, ekstazy i sztuk�. M�wi� z namaszczeniem, bo nie zauwa�y�, �e tw�rca jego a autor sztuki, u�miecha si� weso�o na uboczu i kpi w duszy, bo widzia� ju� wielu takich aposto��w go�ow�sych, widzia� ju� wielu Prometeusz�w, kt�rzy nie zdali wskutek swoich zaj�� olimpijskich, nauczycielskiego egzaminu; �y� z wielu takimi, co nosili mickiewiczowski krawat i bunt w duszy, co tworzy przedziwn� harmoni� i jest modne na krakowskich plantach. Wi�c i z Bore�skiego kpi�, bo nie o Bore�skiego idzie. Idzie o �szalon� Julk�, kt�r� tymczasem sie� opl�tywa�a coraz mocniej i mocniej, d�awi�a j� coraz bardziej, a� leg�a w ko�cu, jak powalony zwierz, dysz�c ci�ko. Zaci�a usta i zamilk�a na zawsze.
Ucich�a �pie�� promienna� i �pie�� bia�a�; jeszcze jeden bunt zosta� st�umiony w zarodku na chwa�� spo�ecze�stwa, jeszcze jedna m�odo�� osiwia�a w przeci�gu jednej nocy; znalaz� si� jeszcze jeden przyk�ad, �e szale�stwa nie s� dozwolone. �Tu le�y Julia Apulina... nie! Julia Chomi�ska... Szale�stwa swego ocali� nie mog�a�... Z historyi tej �miesznej walki powsta� �weso�y dramat�, tak weso�y, �e a� si� p�aka� chce, �e a� si� chce k�sa� palce do krwi. Bo czy� nie sprawia ci�bie weso�ego widoku cz�owiek, kt�ry ma dziwaczn� mani�, bowiem mu si� zdaje, �e mu skrzyd�a uros�y, na przek�r ca�emu medycznemu fakultetowi? Albo taki, po kt�rym przebiegaj� dreszcze dziwacznych przeczu�? Taki, kt�ry patrzy na ka�u��, rozlan� w dzie� wiosenny na ulicy i widzi w niej rajskie obrazy? Albo taki, kt�ry sny opowiada, oczy maj�c otwarte, albo z okiennej szyby czyta poematy? Weso�y jest cz�owiek taki i niebezpieczny. Niebezpieczny, bo czuje w sobie si�y nieznane i burzy� chce wszystko naok�, aby uczyni� miejsce rozbuja�ej swojej duszy, kt�ra p�dzi przed siebie, na o�lep z rozwianym w�osem i wo�a, krzyczy, ca�� piersi� i �piewa pie�� wiosenn�, jak Mowgli, kt�ry bieg� przez puszcz� i �piewa�. �piewa pochwal� �ycia, lecz nie tego, co jest, lecz tego, kt�re si� urodzi dopiero, kt�re wyjdzie wraz z wiosn� z pod lod�w. Niech zniszczeje wszystko i niech si� �ycie nowe urodzi! Niech si� urodzi swoboda i niech si� urodzi mi�o��. Niech opadn� zbutwia�e wi�zy, a w s�o�ce niech wystrzeli si�a, wielka, wspania�a, nieokie�znana si�a, kt�ra �wiat ogarnie i w g�r� go uniesie, jak na archanielskich skrzyd�ach.
Zamilknij, szalona Julko! Teatr si� z ciebie �mieje i jedyny tw�j przyjaciel, autor, �mieje si� r�wnie�. Bo kiedy by� bardzo m�ody, roi� wiosenny bieg przez �ycie i �piew na cze�� s�o�ca.
Co teraz czyni? Pisze fejleton o francuskiej farsie po pi�� cent�w od wiersza, poza tem rozmy�la z Relskim z �Karykatur� o ulepszonym sposobie �atania but�w kartonem z bilet�w wizytowych... Nie straci� tylko jednego: tego ironicznego u�miechu, kt�ry jest panaceum na wszelkie choroby i na twoj� tragedy� r�wnie�, szalona, biedna Julko!...
Odby�y si� tedy egzekwie na pogrzebie s�onecznych pragnie�, wy�owionych �sieci�� z dna burzliwej duszy; zachowano przy tem wszelkie ceremonie, kt�re s� zawsze straszliwie patetyczne; wi�c i na pogrzebie podniebnych idea��w by�o nieco patosu i pozy, wszelki pogrzeb bowiem nastraja teatralnie. Jerzy Bore�ski, �Jura� mia� mow�, nieco sztuczn�, lecz mu si� to wybacza, bo m�wi� z serca, a �e jest m�ody, m�wi� mo�e nieco za wiele. M�odzi, szczeg�lnie w typie Bore�skiego, literaci - upijaj� si� s�owami, jak absyntem.
A �szalona Julka� zaci�a si� w m�ce i w �miertelnem milczeniu; kobieta potrafi cierpie� szlachetniej, ni� m�czyzna. To te� Jula cierpi tak bardzo, �e kiedy autor podszed� ku niej w �0statniem spotkaniu�, aby j� nam�wi� na schadzk� z Bore�skim, podszed� ku niej ju� bez u�miechu, tego jadowitego u�miechu, kt�rego si� �ycie tak bardzo boi.
Spowa�nia� i zamy�li� si�. Zrobi�o mu si� �al, niezmiernie �al tego ptaka, kt�ry broczy krwi� i t�ucze si� o pr�ty klatki. Oto ten rajski ptak, co si� chcia� wzbi� szerokim kr�giem pod gwiazdy. Schwytany w sie�, pad� z powrotem. Nie mia� odwagi, aby si� nie ogl�dn�� poza siebie i lecie� wprost w s�o�ce, wi�c za to cierpi. Straszliwie cierpi. Jeszcze raz pr�buje skrzyde�, chce wspomnieniem przywo�a� z powrotem sztuk� latania:
- Nie mog�! na zawsze! na zawsze!
�Na twarzy bezsilna rozpacz, k�ty ust drgaj�.. Pada z j�kiem...�
Szalona Julka ju� nigdy nie b�dzie zdoln� do szale�stw; nie p�acze, bo zbyt hard� ma dusz�; nie skar�y si�, bo tacy jak ona ludzie nigdy si� nie skar��. Znieruchomia�a w m�ce. By�a na swoim w�asnym pogrzebie i straszliwe to widmo zosta�o jej w oczach; widzi wci�� w oczach swoich trupa,
Ile razy st�pi, wlecze za sob� w�asn� trumn�. Mo�e by�, �e ka�dy z nas ma tak� tragedy�, lecz zawsze komu� co� zostanie - nadzieja, albo... rozpacz. A jej nie pozosta�o nic, bo pochowa�a wszystko swoje najdro�sze i dlatego jej ma�a tragedya jest tak� wielk�, i dlatego tak bardzo wzrusza. Szalona Julka nie ma ani nadziei, ani nie rozpacza: skamienia�a.
Czeg� wi�c jeszcze chc� od niej? Czemu j� budz� z tego t�pego snu, kt�ry patrzy przez otwarte, szklane oczy w ciemno�� i pustk�, nie widzi nic, lecz wci�� patrzy, beznadziejnie, bez wyrazu? Lecz niema nic z�o�liwszego nad �ycie. �ycie, jakby si� u Dantego nauczy�o dw�ch tych wierszy z ust�pu o Francesce z Rimini �e �nic wi�cej nie boli, jak chwile szcz�cia wspomina� w niedoli� - wci�� przypomina tym, kt�rzy pami�ta� nie chc�. Cz�owiek, kt�ry w przytu�ku sypia nie znosi, aby mu przypominano czasy, kiedy w aksamitach chodzi�, a zbrodniarz wstydzi si� swego dzieci�stwa.
�ycie jednak przypomina i patrzy z rozkosz� na nag�y skurcz i na suche �zy na twarzy nieszcz�liwego cz�owieka.
I oto na �szalon� Julk� przysz�a chwila tortury; za szale�stwa swoje zap�aci raz jeszcze; spojrzy wspomnieniom jeszcze raz w jasne, rozp�omienione oczy; prze�yje �ostatnie spotkanie� m�odzie�czych wizyi swoich i idea��w, chodz�cych w�r�d szelestu orlich pi�r i archanielskich; krwaw� �un� mign� jej raz jeszcze przed szklanemi oczyma te po�ogi, kt�re jej pali�y dusz� w chwilach uniesie�; jeszcze raz w�r�d m�czarni przypomni chwil�, kiedy podawa�a do niewinnego poca�unku swoje w�osy i piersi, �bo m�wi�, �e w�osy i piersi dziewcz�ce przedziwn� wo� wydaj�...� Ikar, konaj�cy, po raz ostatni spojrzy w s�o�ce.
Co potem b�dzie? Niech b�dzie co chce. Niech si� �wiat zawali, albo niech sterczy dalej. Przyjdzie m�ka? Niech przyjdzie! Wi�kszej ju� nie b�dzie. �mier�? O! Niech przybywa czempr�dzej. (Ludzi z �Weso�ych dramat�w� nigdy �mier� nie trwo�y; �mier� jest im... do twarzy).
�Szalona Julka� spotka�a si� po raz ostatni z - �Jur��, z Jerzym Bore�skim. (�Dwa tony splecione jak dwa powoje...�)
Na maskaradzie, w rozpasanym tinglu, na tle, na kt�rego widok dreszcz bierze, albowiem �ycie jest to najbardziej pomys�owy re�yser; bo z�o�liwe �ycie, w dalszym ci�gu, lubi ekstrawagancje, jak ka�dy zblazowany sybaryta; albowiem �ycie jest to indywiduum z gruntu fa�szywe i zawsze urz�dza komedye.
Oto na tem tle haniebnem wykwit�y dwie czerwone r�e, czerwone ostatkiem krwi, bo �szalona Julka� ju� jej niema, a s�awny teraz Bore�ski wypluwa z p�uc resztki, wiadom� bowiem jest rzecz�, �e wszelka s�awa sk�ada si� z pomnika i galopuj�cych suchot.
Spotkali si� po raz ostatni; kiedy si� im w twarze spojrzy, wie si� pewnie, �e po raz ostatni; zreszt� w rytmie ich s��w jest pogrzebowa nuta, w ich szampa�skiem szale�stwie jest rezygnacya, jest �mier�, jest koniec. Ta scena, to ca�y dramat; reszta to tylko dodatek literacki, rze�bione ramy do tragicznego obrazu. Ta scena jednak�e jest wielka, stworzy� j� wielki pisarz sceniczny, a pisa� j� ca�� m�od� dusz�.
M�wi �szalona Julka�: - ...Nie wolno m�wi� o niczem. Nie pyta�. Zapomnie� o wszystk�em... Dzisiaj jest moje: �raz w �yciu oszale�. M�j dzie�. Jedyny w �yciu. Potem... Raz na zawsze... Na ca�e �ycie...
...Przysz�am zobaczy� siebie. Widzie� to, co mojem by�o, a sta�o si� tob�... spojrze� na to, co tylko twojem jest, a przecie� mn� by�o niegdy�... mojem... i we mnie... mn�... i tob�... Przecie� i ja niegdy� by�am cz�owiekiem jak ty..-Przecie� i ja�...
Ave Vita! morituri te salutant!
On umrze, bo ma suchoty, a ona umrze, bo ju� nie ma duszy i nie b�d� �odpoczywali w spokoju s bo ich przekl�� czcigodny s�dzia Rolewski, ich, i tych wszystkich �literat�w, poet�w, b�azn�w, aktor�w, klown�w, emancypantki, malarzy�... jednem s�owem wszystkich, kt�rzy powinni sko�czy� na suchej ga��zi.
Koniec �weso�ego dramatu�.
Stworzy� go jeden pot�ny poryw i wielkie ukochanie tego wszystkiego, co ukochali bohaterzy tego dramatu.
Dlatego mniejsza o to, czy ta scena jest dobra, a tamta z�a, czy prawdziw� jest ta figura, a nieprawdziw� tamta... wszak to jest oda do m�odo�ci, a nie dramat. Drga wprawdzie w tej muzyce nuta molowa, lecz to tylko patos szlachetny, bo m�ody poeta ma bardzo wiele wsp�lnego ze starym aktorem: obaj lubi� �miertelne pozy.
M�odzie�czy za� ten entuzyazm Kisielewskiego jest nieraz porywaj�cy (szczeg�lnie w �Sieci�, bo �Ostatnie spotkanie� nosi na sobie ju� zbyt wiele pracy, zm�czonej, zbyt starannej). Entuzyazm dla jakich� pot�g mistycznych, co maj� rozerwa� ciasnot� piersi, uwielbienie mi�o�ci, czystej, jak kwiaty. Sceniczne utwory Kisielewskiego mog� by� uwa�ane za dokumenty chwili, kt�ra entuzyazm ten urodzi�a. Kisielewski zapisa� �wietnie te stany nastrojowe, okresy prze�om�w, rodzenia si� pragnie�, budzenia si� wiosny. chwili przyjmowanej radosnem westchnieniem.
Zbyt pr�dko dojrza�a ta �m�odo��, kt�rej wsch�d wita� jeszcze Kisielewski przez okno w Paonie. Bogdaj, czy nie umar�a, bo idea�y jej, �wietne i barwne, zosta�y sprzedane na publicznym przetargu. Zdaje si�, �e m�odo�� ta umar�a na suchoty, artystyczn� mod�. Zosta�y po niej wspomnienia i - dramaty, dramaty, t�tni�ce �yw� krwi�, pe�ne dreszcz�w i szum�w, pe�ne pragnie� i hymn�w, przepojone t�sknot�, pe�ne sn�w o pot�dze.
Wi�c si� z takiem wzruszeniem s�ucha tych s��w kwitn�cych. Serca bij� g�o�niej, bo kt� nie pr�bowa� rwa� wi�z�w i kt� wreszcie nie poszed� w ci�k� s�u�b�? Kt� nie roi� o wie�cach r�anych na czole i o b�yskach nad g�ow�? Kt� z nas nie roi� o s�onecznych lunach, o Pro-meteusze, przykuci do taczek! Ile� �szalonych Julek� siedzia�o wczoraj na galeryi - z wypiekami na twarzy i z tragedyjk� w biednej duszyczce?
Niech m�odo�� nasza b�dzie z nami!
W�ODZIMIERZ PERZY�SKI
�Aszantka�, komedya w 3 aktach.
Je�li jeszcze cokolwiek warte skompromitowane mocno literackie proroctwa, bez wahania rzec mo�na, �e W�odzimierz Perzy�ski wejdzie do literatury jako jeden z tych, kt�rzy w niej rozpoczynaj� rozdzia�y i kt�rych nazwiska kilkakrotnie si� podkre�la. Komedya polska znalaz�a opiekuna w�r�d najm�odszych, wzi�ta z pod opieki Kisielewskiego, kt�ry na stanowisku tem wytrwa� nie m�g�, w�asnemi si� �ywi�c echami, prze�uwaj�c my�li w�asne.
A Perzy�skiemu nie wr�ymy na kredyt, ani nie s�dzimy lekkomy�lnie, podnoszeniem scenicznych fenomen�w m�odzie�czych do rz�du dziel sko�czonych, jak to ju� mia�o miejsce niejednokrotnie, a ko�czy�o si� smutnie dla cudownych dzieci w literaturze, kt�re albo gin�y na mani� wielko�ci, albo ku�y manier� z tego, co okrzyczano u nich za doskona�o��, i d�awi�y tw�rczo�� manier�.
Perzy�ski jest dzi� ju� pewnym siebie, a pierwsza jego rzecz sceniczna, �Lekkomy�lna siostra� jest stworzona z tak� maestry� pisania, tak wytrawnie i tak spokojnie, �e o cudownym fenomenie i fajerwerku tw�rczym niema mowy. Te jest urodzony talent komedyowy, nie pot�ny! lecz wielki, nie g��boki, lecz trze�wy, i przypu�ci� mo�na, �e tw�rczo�� Perzy�skiego nie by�aby zdolna do zg��biania przepa�ci, na kt�rej dnie dramaty si� czaj�, ani do nadmiernych orlich wzlot�w - lecz tak chodzi� po ziemi i w�r�d ludzi, jak on umie chodzi�, nie potrafi dzi� (pr�cz Zapolskiej) mo�e �aden z dramatycznych pisarzy polskich. Perzy�ski zdaje sit zna� sil� swego talentu i zdaje si� wie doskonale, w czem ta si�� si� ukrywa: wi�c ani na koturny nie wychodzi, ani nie d�wiga miecz�w i sztylet�w, lecz niezmiernie spokojnie, ze spokojem u m�odego pisarza zadziwiaj�cym, czyni� wedle recepty z �Wesela�: �ja si� patrz� i miarkuj�.
Ten spok�j pochodzi z poznania drogi, kt�ra si� talentowi jego �cieli, r�wna i prosta, bez zawrot�w. A patrze� umie Perzy�ski przedziwnie.
Patrzy na wszystko doko�a, nie pomijaj�c najdrobniejszego szczeg�u, nie daj�c przemin�� jednej chwili, bez dobycia z niej tego, co w niej by�o pi�knego czy wstr�tnego. A �e wpatruje
si� g��boko - lubuje si� wi�cej w wydobywaniu tego, co na samem dnie le�y, w mule b�otnym, w�r�d wodorost�w i co wyci�ga pe�nemi d�o�mi, odgarn�wszy wprz�dy ze skrzywionym, gorzkim u�miechem wszystkie zorze i brylanty i opale, kt�rymi powierzchnia wody gra od s�o�ca i za kt�rymi namu� ukry�a.
Ta praktyka bezwzgl�dna, to nurzanie si� w b�ocie, ta brutalna ch�� zdarcia przepysznej zas�ony z gnij�cego cia�a, wielu do Perzy�skiego zra�a; a on w�tpliwe pi�kno z dni naszego �ywota zostawia na lup s�odyczy poezyi lirycznej, a sam czyni, co czyni�. Lecz nie robi tego dla sensacyi literackiej, nie pokazuje brudu dla brudu, nie handluje �cierpkimi owocami� w�r�d tych, kt�rym si� przejad�y bakalie, nie brudzi umy�lnie w�asnej duszy, aby j� potem my� w oczach publiczno�ci z dramatycznym gestem i w�r�d gwizdania filozoficznych aforyzm�w.
Perzy�ski czyni to wszystko ze szczerego serca.
To jest dusza jasna i bez pozy, maj�ca moc przej�cia si�, a� do b�lu, kt�ry u niego przebija w ka�dym skurczu twarzy, a temci ten b�l wi�kszy, im wi�cej by�a twarz przedtem roze�miana.
I nie dlatego, �e ma dusz� skostnia�� i cyniczn�, odbywa w�dr�wk� w najgorszy brud, kt�ry si� kryje, przyr�s�szy do �cian w salonie Topolskich z �Lekkomy�lnej siostry�, czy w �salonie� Aszantki, lecz, �e ma dusz� ogromnie czu��, wra�liw�, do p�aczu sk�onn�, a ten ukrywa w skrzywieniu satyrycznem twarzy, co wygl�da zdaleka na cyniczny u�miech.
St�d niepozumienie mi�dzy nim a pewn� cz�ci� publiczno�ci, kt�rej si� rzeczy przez Perzy�skiego podane, wydaj� zbyt grube i wstr�tne w dotkni�ciu, aby ich dotyka�, tem mniej aby je analizowa�. Tego widz nie dostrzeg� u francuskiego farsisty, kt�ry p�awi si� w brudzie z gracy� i umie sztuk� swoj� sprzeda�, za n�dzny natomiast jest, by potrafi�' by� szczerym, za marny by m�g� by� brutalnym, jakim jest Perzyriski w �Aszantce�. Brutalno�� w odkrywaniu tego, co wedle kodeksu przyzwoito�ci ma zapewnione prawo istnienia, lecz winno by� zakryte, nie wzmo�e popularno�ci Perzy�skiego u tej w�a�nie cz�ci publiczno�ci, dla kt�rej Maupassant jest pornografem. Ta zreszt� udaje w takich wypadkach, �e nie wie o co chodzi. Natomiast innych zdumia� wprost Perzy�ski odtworzeniem bez przesady mistrzowskiem jednego dnia z niezmiernie bujnego �ycia, kt�re usi�uje tworzy� a samob�jstwem ko�czy, chore na zbytek si� i p�du.
�Aszantka� jest komedy� brutalnej prawdy? przeniesionej na scen� bez przeprowadzenia jej przez teatraln� garderob�, bez podmalowania jej szmink� oczu ani twarzy. Nie dodano jej niczego ani te� uj�to, a dlatego, �e nie uj�to i nie z�agodzono, wydaje si� ona potworn� tym, kt�rzy jej w takiej grozie nigdy nie widzieli. Groza za� ta i potworno�� jest ogromnie powszedni�, jednostajna jak obracanie si� zab�oconego ko�a, wiecznie w jedn� stron�, Perzy�ski niczego nie wymy�li� i nie poetyzowa�; bystremi bardzo oczyma umia� dostrzedz t� powszednio��, umia� wyczu� w ka�dym za�omie duszy, gdzie ona si� kryje, kt�r�dy chodzi, przez kogo wiedziona.
To jest mistrzowskie szpiegowanie �ycia, lecz nie wedle rutynowanej recepty, kt�ra pozwala doj�� - tutaj a nie dalej, bo dalsze ci�gi obrazi�yby moralno�� publiczn�; Perzy�ski zaczyna w�a�nie, �yciu i konwencyonalnej moralno�ci na przek�r, w�dr�wk� sw� �ladami �ycia od tego miejsca, na kt�rem zawsze inni ko�czyli i wchodzi w takie mroki, w tak� wstr�tn� wilgo�, w tak� przera�aj�c� atmosfer�, �e sk�ra cierpnie i przechodzi j� dreszcz obrzydzenia, kiedy wr�ciwszy opowiada Perzy�ski o tem co ujrza�, pokrywaj�c bolesnym u�miechem odraz� i potworno��.
W ten spos�b stworzy� �Aszantk�; po wys�uchaniu tej opowie�ci, tak prawdziwej, �e wiara nasza wobec autora a� chwia� si� zaczyna i obawia si�, �e j� przesad� karmi, do chwili jednak tylko, kiedy si� w spazmatycznem �kaniu bohatera opowie�ci odkryje dow�d haniebnej prawdy, bo wtedy ju� wierzymy autorowi,: �e istniej� Topolscy, istniej� baronowie Kr�ccy, Aszantki i jak si� zowi� te figury, kt�re Perzy�ski na �wiat�o wywl�k�.
Wierzymy, �e to chleb powszedni, historyaj Aszantki, jedna z tysi�cznych, skre�lona wierniej ku zbudowaniu weso�ych, smutna bardzo dla smutnych.
Perzy�ski nie ma zamiar�w moralizatorskich i bynajmniej twarzy jego ta mina nie przystoi. Nie zmy�la bajek z tragicznym podk�adem, aby mora� powiedzie� na ko�cu. Jego prawda dzia�a sama, jak sala szpitalna, swoim widokiem. I to jest dowodem talentu Perzy�skiego, umiej�tno�� dobywania prawdy i odwaga, w ukazywaniu jej w ca�ej nago�ci. Brutalnie �mia�ym by� w �Lekkomy�lnej siostrze�, cho� dekoracya salonu ratowa�a pozory, w �Aszantce� nie kr�powa� si� niczem.
�Aszantka� napisana jest wybornie, akt drugi m�g�by by� mistrzowskim, gdyby zako�czenie jego nie wygrubia�o si�, gdyby bohater �Aszantki � p�aka� w samotno�ci; by�by bardziej wstrz�saj�cy, gdyby mu �ez nie chciano ociera�. Niepotrzebnie si� zjawia przyjaciel i m�ci t� niezr�wnan� scenicznie chwil� wstrz��nie� wewn�trznych, dobywaj�cych si� w �kaniu.
M�g�by si� nie pokazywa� na scenie i klasyczny wujaszek z pierwszego aktu, gdy� mu ju� nieswojo w�r�d Aszantek i Kr�ckich; lecz to b��d schodz�cy do rz�du drobnostki wobec niezr�wnanej ca�o�ci, drgaj�cej i �ywej.
�Szcz�cie Frania�, komedya w 3 aktach.
Z t� sam� szczer� rado�ci�, z jak� witali�my �Aszantk�, witamy ka�d� now� sztuk� Perzy�skiego; ten pisarz doskona�y nie zawiedzie nigdy oczekiwa�. To nic, �e dzi�, pisz� trzy u�miechni�te jednoaktowe komedye, okazuje jak�� depresy�, jutro zn�w b�y�nie tymi �wietnym, wytwornym dowcipem, kt�ry ma zawsze na ustach, zn�w si� u�miechnie pogodnie a drwi�co tym u�miechem, kt�ry jest bezcenny, bo go tak ma�o, tak przera�liwie ma�o. Wszyscy s� powa�ni, - trzeba, czy nie potrzeba, wi�c j kiedy Perzy�ski, przetopiwszy niegro�ne a straszliwe m�odzie�cze oburzenia wobec �wiata i ludzi, na znakomite wiersze, machn�� r�k� i zacz�� si� �mia� ze �wiata i z ludzi, - przyj�to go ch�tnie i z rado�ci�. Perzy�ski sta� si� pisarzem popularnym, ulubionym przez wszystkich bez wyj�tku, przez tych nawet, kt�rych za po�y tu�urk�w powyci�ga� na scen�; uczyni� to bowiem z min� tak niewinn�, tak bez irytacyi, z takim humorem rozbrajaj�cym i - z takim wielkim talentem, i z takim zapasem kultury, �e mu pozwoli� si� musi na wszystko.
Szlachetny jego humor ma jednak�e - do melancholii sk�onno��; to ju� jest tragedya ludzi bardzo dowcipnych, �e gdzie� w zak�tku serca �ywi� t� �nimf�, z Polski rodem...� Niech B�g broni, aby Perzy�ski ��mia� si� przez �zy�, jak byle pajac to dzi� robi od czas�w spopularyzowania opery Leoncavalla; ten pisarz wytworny nie znosi szablonowego bzdurstwa. Lecz na cichej, dobrej melancholii mo�na go przychwyta�, jak na gor�cym uczynku, bo j� skrz�tnie ukrywa w roze�mianym, �ywym, skrz�cym si� dyalogu, chowa za kulisy i pod maski swoich aktor�w.
Ale �miejmy si�!
Scena jest pe�na �miechu, rozigrana tym niefrasobliwym humorem cz�owieka, kt�ry tyle widzia� biedy, �e go ju� i bieda o �miech przyprawia, tyle widzia� przygn�bie�, �e kpi nawet z rozpaczy, tyle widzia� szarzyzny ludzkiej, �e si� nawet pogodnemu dniowi �ycia w twarz haniebnie roze�mieje. �miejmy si� nawet z tego, �e jaka� lekkomy�lna siostra p�acze, i z tego, �e jaki� kochanek Aszantki w �eb sobie poszed� strzeli� i z tego, �e Franio, szcz�liwy Franio, znalaz� po d�ugiem czekaniu szcz�cie tak wielkie, �e si� niem ud�awi� mo�na.
�Szcz�cie Frania� jest to bowiem bardzo weso�e szcz�cie. Bo najpierw Franio by� cz�owiekiem nieszcz�liwym.
Figura nies�ychanie pocieszna z sercem szczeroz�otem, a wiadomo, �e cz�owiek, kt�ry ma; serce z�ote, nie ma zasadniczo z�ota w innej, bardziej popularnej postaci.
Wychowa� si�, bo taki zawsze niestety wychowa.
Pracowa�, bo taki zawsze pracuje, - no i kocha� si�, bo taki zawsze si� kocha.
Franio kocha si� tedy, serdecznie, ca�� dusz� i ca�em poczciwem sercem, kt�re przyzwyczajone jednak�e do uleg�o�ci swego pana, r�wnie� jest uleg�e, zacisn�o z�by i milczy. Jaki pan, taki kram, a serce to jest kram, cho� mocno zbyteczny. Franio wykombinowa� jednak w cicho�ci poczciwego ducha, zamkn�wszy pewne oczy, aby nie widzie� w�asnej bezeczelnej odwagi, �e przecie� cz�owiek to cz�owiek i ma jakie takie prawa, cho� si� nazywa Franio, cho� ojcu jego pan Lipowski podarowa� kiedy� paltot, cho� si� nim wys�uguj�, cho� nadu�ywaj� go haniebnie, cho� jest dziewcz� do wszystkiego, mimo poczucia swej wspania�ej, m�skiej godno�ci.
Brawo Franiu!
Franio postanowi� si� o�wiadczy�. Rzecz wygl�da jakby nie z prawdziwego zdarzenia. A jednak jest prawdziwa. Zakocha� si� na �mier� w pannie Heli, c�rce swego pryncypa�a z kantoru, tego pana Lipowskiego, co to jego ojcu darowa� paltot Panna Hela zupe�nie widocznie wy�miewa Frania i uwa�a go za sprz�t; zapewne to Frania boli, zapewne dusza si� w nim wije, ale Franio ma min� tak pocieszn�, �e wiele sobie z tego robi� nie nale�y. Zdoby� si� na odwag�, na nieprawdopodobny u niego czyn: na zielonym papierze - (o, s�odka nadziejo!) - napisa� list do pana Lipowskiego, w kt�rym si� o�wiadczy�, wyra�nie, bez g�upich poetyckich przeno�ni.,.
Zapewne si� przerazi� swego czynu, bo kaza� list odnie�� p�niej, a sam poszed� wcze�niej do szanownych pa�stwa Lipowskich. A stan�wszy na placu boju, przerazi� si� jeszcze bardziej; wi�c prosi niewiast� s�u�ebn�, bardzo zacn� sk�din�d pani� Mroczy�sk�, aby, kiedy przyjdzie list w zielonej kopercie, nie oddawa�a go panu Lipowskiemu, lecz jemu.
W mi�dzyczasie, p�s��wkami powiedzia� pannie Heli, o co idzie, potraktowany zasi� przez ni� jak cz�owiek, kt�ry je�li sam nie jest waryatem, to przynajmniej mia� waryata w rodzime, ju� biegnie, aby list sw�j nieszcz�sny przychwyci� w drodze.
A oto w tej chwili sta�a si� rzecz straszliwa! do pokoju wszed� pan Lipowski z zielonym listem w r�ku, szlachetnie oburzony. Franio skurczy� si� w sobie nieprawdopodobnie, jak �bik!
Jetzt will ich willen! - sagte der Strauss. Zdaje si�, �e to by� nag�y atak ob��kania, kiedy pan Lipowski, oczom nie wierz�c, pyta�:
- Panie! czy� to pan pisa� ten list?
- Ja! - rykn�� Franio.
A w tem jednem s�owie zahucza�a wszystka rozpaczliwa, gro�na odwaga dobrego, cichego a tak bardzo uciesznego Frania.
I oto chory na poczciw� dobro� Franio, jeden z tych ludzi, kt�rymi �ycie zatyka wszelkie szpary, z tych, kt�rzy zawsze pracuj� na innych i za innych, i kt�rych nie szanuje naw� kucharka w domu, gdzie �bywaj��, a c� dopiero �ycie, indywiduum z wielkopa�skiemi pretensyami! - oto Franio, kochany ch�opak - poszed� sobie do stu dyab��w. Gdzie� si� tam w��czy, odarty i g�odny; co komu po nim a jemu po kim, takich jak on jest sto i tysi�c.
Raz si� zdoby� na odwag� i wyrzucili za drzwi nieszcz�snego rycerza.
Nie mo�na jednak�e powiedzie�, aby go nie wspominano i to nawet bardzo serdecznie.
S�u��ca pa�stwa Lipowskich mia�a widocznie do niego pasy�, bo powiada do pani Lipowskiej:
- Z temi firankami to jest k�opot. Zesz�ego lata to pan Franio wszystko pozdejmowa� i w godzin� by�o gotowe. Co te� si� z nim dzieje?
A z firankami dlatego jest k�opot, bo pa�stwo Lipowscy wyje�d�aj� na wie�. Panna Hela jest czego� niezdrowa i wiecznie rozdra�niona Po scenie bowiem kr�ci� si� pan Otocki, bardzo mi�y malarz i dawa� pannie Heli lekcye rysunk�w; panna Hela bardzo lubi�a ca�owa� go w oczy, co jest ostatecznie rozrywk� bardzo niewinn�, ze wzgl�du na to, �e oczy s� zwierciad�em duszy; �e za� ka�dy malarz jest indywiduum wygodnem wielce, wi�c wola�, aby te niewinne zabawy odbywa�y si� u niego w domu, przeciw czemu panna Hela zbytnio nie protestowa�a, a �e dowiedzionem jest nast�pnie, �e gdzie si� pojawi jaki malarz, tam si� zaraz dzieje jakie� nieszcz�cie, wi�c panna Hela prowadzi w tej chwili taki dyskurs z kuchark�:
- Panienka tak wygl�da, jakby by�a chora, albo mia�a jakie zmartwienie.
- Mroczy�ska! - pyta ni st�d ni zow�d panna Hela - czy Mroczy�ska mia�a kiedy dzieci?
- Jak panience nie wstyd takie rzeczy mc wi�; zestarza�am si� i pierwszy raz s�ysz�, �eby mnie kto o takie rzeczy pos�dza�!
Bardzo s�usznie.
Wi�c panna Hela jest smutna i ci�gle zdenerwowana. Pan Otocki obiecuje wprawdzie, �e si� o�eni, ale najpierw musi uporz�dkowa� kies sprawy, to i owo; ka�dy malarz tak zreszt� zawsze opowiada, a panna p�acze. A� djabli przynie�li - Frania. Pan Lipowski dowiedzia� si�, �e poczciwy Franio jest w n�dzy i pisa� po niego. Franio przyszed� wspania�y, ja ksi��� niez�omny; jest bardzo dumny i nosi wysoko, jednem s�owem �ma min� na stan�.
- Niech�e pan siada, - m�wi panna Hela.
- Dzi�kuj�! - odrzecze Franio z godno�ci�.
- C� pan porabia?
- Ja? Nic... Owszem... bawi� si�... (Franio jest chytry!)
- To pan mi�o czas sp�dza?
- Nie mog� si� uskar�a�... Pij� troch�... (Franio renomuje, ale jest wspania�y!) - Wog�le chc� wyjecha�... za granic�... Tu u nasi w kraju nudno! (Franio jest bezczelnie arystokratyczny).
Ale Franio pr�cz tego jest straszny; oto wygada� si�, ni mniej ni wi�cej, tylko z tem, �e malarz Otocki, kt�ry pann� Hele o takie niezno�ne przyprawi� zdenerwowanie, jest �onaty. Och! Pannie Heli poczernia�o troch� w oczach...
S�dny dzie�!...
Wszystko si� wykry�o, pan Otocki spokojnie uciek�, panna Hela krzyczy, �e pope�ni samob�jstwo, pa�stwo Lipowscy radz� w�r�d �ez.
A tylko jeden Franio, spokojny, cichy, z�oty Franio czeka w drugim pokoju, a� go zawo�aj�; czeka spokojnie, jak ca�e �ycie czeka� i jak b�dzie czeka� zawsze swojej kolei, pokorny i cichy, a przecie� wiadomo, �e pokora przebija niebiosa, jak to ju� dawno powiedziano i jak to si� ju� podobno raz nawet zdarzy�o. Wi�c Franio czeka...
- C�! - powiada pani Lipowska do pana Lipowskiego - Franio ostatecznie nie jest gorszy od innych... Wyrabia si� przy nas.
Poco d�u�ej gada�! Zawo�ali Frania, d�ugo mu klarowali rzecz ca��, Franio co� tam krzycza� jak op�tany, �e �pomiata� sob� nie pozwoli�, ��e si� nie o�eni za �adn� cen�, �e to �ajdactwo, krzycza�, jednem s�owem, aby si� samemu przed sob� wyda� wspania�ym i odwa�nym i �eby si� raz w �yciu wykrzycze� do woli, ale kiedy ujrza� �zy w poczciwych oczach szanownego pana Lipowskiego, serce mu zmi�to jak wosk - no i wzi�� pann� Hele, czyst�, jak lilia, ale taka... z potomkiem.
- A widzi pan - rzecze mu kucharka bardzo zreszt� m�dra niewiasta - ja panu zawsze m�wi�am, �e na ka�dego przyjdzie chwil jego szcz�cia, tylko trzeba czeka�!
- Tak!... tak!...-rzek� Franio, ch�opak nies�ychanie ucieszny i nies�ychanie smutny, przyt�oczony nadmiarem swego szcz�cia.
Historya bardzo weso�a i nieco smutna; gdyby j� kto inny zrobi�, nie Perzy�ski, wtedy pozbawion� �wietnych ironicznych b�ysk�w, wygl�da�aby zgo�a na wielce smutny melodramat; lecz w r�ku Perzy�skiego jest znakomitym komedyowym �artem, pe�nym subtelnego humor ukrytego w ka�dej sytuacyi, nawet w tych, kt�re| maj� zgryzione, tragiczne miny.
Skromny i niewymagaj�cy, wyborny pisarz! nie ma �adnych od widza pretensyonalnych wymaga�, sam nie pozuje i nie udaje, �e pisze, wspania�� komedy�. Pisze dziwnie niewymuszenie, �mieje si� jasno, smuci dobrotliwie, szar�uje w miar�, w miar� przekorny i w miar� z�o�liwy. A posiadaj�c znakomit� wpraw� sceniczn�, chodzi po scenie swobodnie i lekko; ani �ladu w jego robocie scenicznej cho�by najmniejszego wysi�ku, silenia si� na fajerwerkowy, a w gruncie rzeczy wymuszony dowcip, gdy� dowcip Perzy�skiego jest cenny z powodu swej przedziwnej prostoty i jasno�ci. Jak znakomity francuski karykaturzysta, kilku tylko rys�w potrzebuje na oddanie zamierzonego wyrazu; jest w tem pewna nonszalancya, ale taka, na kt�r� mo�e sobie pozwoli� prawdziwy, siebie pewny talent; ta niefrasobliwo��, omal, �e sympatyczna, �obuzerska lekkomy�lno�� w traktowaniu ca�ej historyi jest specyalnym wdzi�kiem rzeczy Perzy�skiego.
Bohater�w swoich traktuje ze swobod�, przyjacielsk� pob�a�liwo�ci�, inpertynencye m�wi im z haniebn� s�odycz�, rozbrajaj�co; wybiera ich zawsze z ko�a, kt�re d�ugo przedtem obserwowa� w ukryciu, wi�c ich zna na wylot. Nie wymknie mu si� tedy �adnemi t�umaczeniami szanowna rodzina Lipowskich, nie zablaguje niczem Otocki, nie wzruszy straszliwemi minami �szcz�liwy Franio�. Perzy�ski wybra� te figury z szerokiego t�umu, jak znawca, kt�ry z ogromnego sk�adu rupieci wybierze tylko okazy. Okazy, trzeba przyzna�, nadzwyczajne, bo na pierwszy rzut oka wyda� si� mo�e, �e to tandetna balucczyzna, kurzem przypr�szona. Perzy�ski kurz star� i tak je �wietnie wystroi�, tak wybornie pomalowa� im g�by, �e rozkosz patrze�; niepozorny Franio, szary, smutny, niedo��ny Franio, staje si� bohaterem naprawd�; mo�na si� ze� �mia� do rozpuku, ale me nale�y mu wtedy patrze� w oczy, bo ma oczy, tak dobre, jak oczy dziecka. I jeszcze z jednego wa�nego powodu nie nale�y natrz�sa� si� z Frania: oto Perzy�ski ma dla nie widoczny, szczery sentyment. Mimo tego, przeszar�owa� niedo��stwo Frania i tem w�a�nie na �miech ludzki go wystawi�. Nale�y tedy, szanuj�c sentymenty ulubionego przez wszystkich pisarza, �mia� si� w dziwny spos�b �mia� si� smutno.
Mo�na si� za to �mia� szczerze z wszystkich innych ludzi w �Szcz�ciu Frania�; s� doskonale nam znani, widzieli�my ich ju� w �Lekkomy�lnej siostrze�, a figury z �Aszantki� r�wnie� tego samego pochodzenia; Otocki np z �Szcz�cia Frania� jest rodzonym bratem Olszewskiego z �Lekkomy�lnej siostry�.
Zauwa�y� nale�y przy sposobno�ci, �e Perzy�ski nie tylko figury swoje przenosi pseudonimami; powtarza r�wnie� wzajemny ich stosunek duchowy, ju� metodycznie: na bandy szubrawc�w jedna jasna dusza, maj�c s�u�y� za skal� por�wnawcz� dla widza, lekkomy�lna siostra na tle �ajdackiej familii Topolskich, wi�c kochanek Aszantki na tle zbieraniny szuler�w, kokot i �otr�w, szcz�liwy Franio na tle pod�awej rodziny Lipowskich.
Znakomite te okazy maluje z tak� nies�ychan� predylekcy�, tak �wietnie wyci�ga �wiat�o �ajdactwa, najbardziej ukryte, �e si� nie zwa�a na to, czy si� ju� te szanowne osobisto�ci kiedy� widzia�o; zupe�nie, jakby Perzy�ski chcia� zademonstrowa� rozmaite odmiany ludzkiej ob�udy na tych samych kapitalnych okazach.
Okazy te w �Szcz�ciu Frania� zosta�y prze�wiecone z�o�liwym, badawczym promieniem znakomicie; ta panienka, kt�ra rozpacza ze �wietn� min� przed lustrem, �e jej nikt nie rozumie, jest kapitalna; ten obywatel szanowany, taki mi�y pan, �e si� nawet z czcigodn� �on� swoj� milcz�co umawia, aby nawzajem... przed sob� mogli zachowa� pozory, jest wyborny.
Jednem s�owem, nowa sztuka Perzy�skiego, chocia� niczego nowego nie przynios�a, w ca�ej jednak pe�ni posiada wszystkie pisarskie zalety tego doskona�ego pisarza.
JERZY �U�AWSKI
�Za cen� �ez�, komedya pomy�ek w 3 aktach.
Tytu� jest tragiczny, bardzo nawet tragiczny i zapowiada co�, co ma w sobie b�l �ez; ale niech si� uspokoi cz�owiek, kt�ry tragedyi si� boi, s�dz�c z tytu�u - aktor, cho�by z armaty strzeli� do siebie na scenie, nie umrze. Pozatem wielu tw�rc�w ma sk�onno�� do przesady w stylu tragediante i ju� w tytule �ka, chocia� nie ma o co p�aka� w sztuce; to ju� jest taka autorska pasya i nie nale�y tego zbytnio bra� do serca, gdy� idzie o gest tylko i o poz�, kt�ra si� lepiej wydaje na koturnach, a te zreszt� s� w tym wypadku nieodzowne, bo kt� w Polsce rozprawia� kiedy o sztuce, nie stan�wszy na koturnie i nie deklamuj�c z patosem, dla nadania wagi s�owom bez wagi?
Epidemiczna, a niewinna megalomania kap�an�w sztuki s�dzi przytem, �e zawsze nale�y by� kap�anem i kaza� o �wi�tej sztuce wielce sztucznie, aby ten, kto w �yciu swem nie by� w krakowskim Paonie, nie my�la�, �e mu wolno dok�adnie wiedzie� o czem�, co otoczone przywilejem jest i kap�a�sk� tajemnic�...
M�wi si� tedy o sztuce zawsze g�rnie, a jednak zawsze naiwnie; kr�ci si� doko�a tego potwora o anielskiej twarzy i powtarza banalno�ci, coraz pi�kniejsze i coraz wi�cej ozdobne, coraz bardziej stylowe i zawsze puste; s�owa ja�owe, maj�ce min� natchnion�. Potem si� rodz� z tego nieporozumienia i pomy�ki, dziwaczny chaos, bez kszta�tu i twarzy, ch�r, w kt�rym mo�na �piewa� fa�szywie, bo kt� zauwa�y fa�sz jeden w tysi�cu?
I wiecznie si� powtarza to samo, tak bardzo si� powtarza, �e si� tego ju� s�ucha� nie chce, bo si� to wszystko ju� wie, bo wszystko to ju� by�o, gorzej! b�dzie jeszcze...
Wyp�owia�ymi oleodrukami sta�y si� obrazy, w kt�rych Sztuka jest na planie pierwszym; a z pewno�ci� najbardziej wyp�owia�a wszelka symbolistyka prometejska, kiedy Sztuka jest Prometejem um�czonym, a jakie� �ycie, czy s�p wyjada jej w�trob�. Gdyby medycyna nie zna�a przeznaczenia tej szlachetnej cz�ci cia�a, mo�naby rzec �mia�o, �e w�troba w cz�owieku jest po to, aby jej mo�na u�ywa� w prometejskim obrazie jako niezb�dnego akcesoryum. Czy ten Prometeusz nazywa si� po ojcu Kalina czy Relski, czy uwi�zany jest jak u Kaweckiego do g�upiej �ony, czy jak u Kisielewskiego do ko�yski - rzecz oboj�tna, Prometeusza b�dzie udawa� zawsze, gdy� jest to rola dobra i przyzwoicie tragiczna.
Tylko, �e ci Prometeusze w pelerynach krakowskiego stylu stali si� ju� zjawiskiem ulicznem, na kt�re nikt ju� z niemym podziwem nie patrzy; tylko, �e ich kaboty�ska m�ka nikogo dzi� ju� nie wzruszy, bo karykatura tej niebole�nej m�ki zbyt si� sta�a weso�a i zabawna wobec powagi �ycia, kt�re wszystkiem by� potrafi, tylko nie histryonem. Wi�c kiedy si� jeszcze jeden taki samozwa�czy Prometeusz zjawia na scenie, nie jest ju� zajmuj�cy; traktuje go si� troch� z politowaniem, a troch� tak, jak nudnawego go�cia, kt�ry zajmuje nam gadaniem zbyt wiele czasu.
Zygmunt Orlicz, poeta z komedyi �u�awskiego, jest w�a�nie tem �jeszcze jednem� wydaniem prometejskiem. I jako �ywo! - �u�awski, cho� zna na wylot swego bohatera, cho� wie dobrze, �e jest to kabotyn pierwszego rz�du - ma przecie� do niego s�abo��. Nazwie go w ostatnich s�owach nawet �bydl�ciem�, ale ani jednem s�owem w ci�gu akt�w trzech komedyi nie da tego pozna�, �e z niego drwi, �e go traktowa� nale�y z ironi�, jako dramatycznego pajaca; tak w nim tradycyjnie czci banalno��...
Zygmunt Orlicz to jest kabotyn, ci�ki na wet kabotyn; ma w sobie wszystkie cechy kabotyna... �robi�cego� w tw�rczo�ci. Kiedy w pokoju ga�nie naftowa lampa, Orlicz robi z tego symbol; w tej chwili nale�a�oby go trzasn�� w �eb ironi�. Nic! �u�awski pozwala mu bredzi� zupe�nie powa�nie.
�S� chwile - powiada Orlicz - �e zdaje mi si�, i� jestem czego� pewien, a potem jestem pewien, �e mi si� zdaje tylko�...
Mo�e si� komu� zdawa� z kolei, �e jest w tem nies�ychana g��bia, lecz mo�e by� pewien, �e mu si� tylko zdaje. Bo Orlicz operuje je�li mo�e, paradoksem, je�li nie mo�e, to frazesem, nawet cytatem z hebrajskich przypowie�ci.
Trudno mu to jednak�e ukry�, �e jest komedyantem, sam si� do tego przyznaje, m�wi�c, �e kiedy szmink� z twarzy chce zetrze�, to i w tem giest komedyancki bywa. A w tem miejscu �u�awski to m�wi tonem jakby bolesnego wsp�czucia i jakby go od widza pragn�� r�wnie� dla swego bohatera. Wsp�czucia? Nale�y si� za�mia� w twarz Zygmuntowi Orliczowi i poradzi�, aby przyj�� t� posad� w muzeum, kt�r� mu ofiaruj� i aby g�upstw nie gada�, s�dz�c, �e mu szcz�cie tw�rcze natchnienie sp�ta.
Czego chce w�a�ciwie Zygmunt Orlicz?
Mia� szcz�cie w r�ku i uciek� od niego, aby by� s�awnym; sta� si� s�awnym i - wraca do szcz�cia, bo mu zn�w ze s�aw� jest nijako.
I tak �le i tak niedobrze; gdyby� jeszcze sam dochodzi� do s�d�w o sobie i gdyby w nim samym tkwi�y pobudki jego czyn�w... Lecz tak nie jest; porzucenie szcz�cia poradzi� mu jeden przyjaciel, powr�t do szcz�cia poradzi� mu drugi przyjaciel. Sam Orlicz jest wprawdzie w zgodzie ze swemi post�pieniami, lecz t� w�a�nie zgod� na niezgod� nale�a�o u niego sch�osta�, jako rys kabotynizmu, co hamletyzuje, a nie wydyma� go seryo do kszta�t�w tragicznych, kt�re wra�enia nie mog� wywo�a� �adn� miar�, dlatego w�a�nie, �e tragizm ten jest aktorski, nieszczery, banalny, wm�wiony i przedewszystkiem fa�szywy. Bo gdzie� jest prawda w motywie ucieczki Orlicza od osobistego szcz�cia?
Radzi mu przyjaciel suchotnik: �po co si� troska� �miertelnemi rzeczami i - lud�mi �miertelnymi?... Zerwij obowi�zki i le�!... Pr�no z tem walczy�. Zbrodnia to jest - i bezu�yteczna, bo siebie si� zabija, a nie zbuduje si� nic, dla nikogo.., A struny gra� nie chc�, p�ki le�y co� na nich, chocia�by kwiat... a przecie� musz� gra� cho�by za cen� �ez�.
Na to Orlicz ma jedn� odpowied�: �Wyje�d�am!�
Zygmunt Orlicz, cho� podobno wielki poeta, post�pi� w tem miejscu g�upio.
Excusez le mot, Orlicz!...
W dowodzie swoim, �e nale�y rzuci� wszystko, aby tworzy�, powtarza� przyjaciel suchotnik rzeczy oklepane; ka�da tw�rczo�� ma w sobie co� sybaryckiego, cho�by dlatego, �e ma podobno w sobie arystokratyczne pierwiastki, a sybarytyzm jest tu� obok, wi�c og�osi�a kiedy� dawno w regulaminie swoim, �e nawet szcz�cie jest dla tw�rczo�ci nieszcz�ciem. Tak to ju� zosta�o w tradycyi i ka�dy �aczek poetycki szuka najpierw zmartwienia, ile razy chce sp�odzi� sonet, albo udaje, �e go... z�b boli. Ci straszliwi pesymi�ci poszli nawet dalej; aby by� porz�dnym poet�, nale�a�oby wedle tej recepty mie� chocia�by suchoty, kt�re dlatego zapewne ma i przyjaciel Orlicza, z zawodu muzyk, z przekona� - suchotnik, dobra zreszt� figura w �u�awskiego komedyi. Tragicznie to wygl�da, interesuj�co i usuwa wszelkie przeszkody do tworzenia...
Has�o, �e sztuka nie znosi wsp�zawodnictwa w tej samej duszy i �e oddanie si� bez zastrze�e� jest jej �wi�tym przywilejem, zdrobnia�e i przet�umaczone opacznie, s�u�y tylko za motyw do scenicznej akcyi, za nic wi�cej i z poryw�w Orlicza, z hymn�w na cze�� nie�miertelnych dzie� i t. d. czyni tylko deklamacy�, pe�n� frazes�w i pozy. Orlicz s�ucha suchotniczych podszept�w przyjaciela suchotnika, cho� ma zdrowe p�uca i zdaje si�, �e i dusz� m�g�by mie� zdrow�, gdyby nie urz�dza� dla pesymistycznej pozy dramat�w za cen� fa�szywych �ez i gdyby szcz�cie w�a�nie, przed kt�rem ucieka, a nie zmanierowanego suchotnika, wzi�� sobie za suflera.
Lecz gdyby tak by�o, - nie by�oby dramatu.
Ot i ca�a rzecz. Wi�c przekl�li�my razem z Orliczem szcz�cie, jako kul� o�owian�, co si� Dedalom u n�g zwiesza i le�my, gdzie si� s�awa �wieci. Lotny poryw musi jednak�e by� udanym, bowiem zupe�nie wyra�nie i dok�adnie, ju� na pocz�tku drugiego aktu mo�na wy wr�y� Orliczowi wszystko, co do s�owa; bo gdzie�by by�a tragedya duszy poetyckiej, kt�ra porzuci�a szcz�cie, aby ku s�awie lecie�, gdyby ta s�awa, raz jeden chocia�by w literaturze, okaza�a si� prawdziwem s�o�cem? Nie by�o zdaje si�, jeszcze takiego wypadku i dlaczeg� w�a�nie Orliczowi ma si� objawi� jako z�ote s�o�ce, kiedy si� stu innym ukazywa�a zawsze jako niewiasta, b�d�ca na utrzymaniu wydawcy i dyrektora teatru, pana od literatury czy od poezyi?
Zreszt� Orlicz jest polskim tw�rc�, a dla takiego s�awa zasadniczo czem innem by� nie mo�e i pio�un mu przypomnie� musi, wedle przykazania... Naturalnie!... Wi�c si� ju� z g�ry wie, �e Orliczowi s�awa stanie ko�ci� w gardle; uwierzyli�my mu na s�owo, �e jego kaboty�stwo potrafi�o chwyci� s�aw� za skrzyd�a, uwierzymy mu tem �atwiej, �e tak� s�aw�, o jakiej on m�wi, doprawdy, �e chwyci� nie trudno. Orlicz jest s�awny, a w tem miejscu ma si� w nim dusza zgi�ta wyprostowa�, aby wr�ci� do dawnego po�o�enia z pierwszego aktu, kiedy nie by� s�awnym, tylko ubogo szcz�liwym, - co wi�c robi Orlicz? Zaczyna irytowa� si� na s�aw�. Och!
Powiada gorzko poeta Orlicz:
�Zamiast s�awy mam surogat jej najgorszy: rozg�os; zamiast wrog�w: psiarni�, po pi�tach mnie k�saj�c�; zamiast samotno�ci: osamotnienie na wy�ynach, a w dole ci�b�; zamiast swobody tworzenia: wydawc� i dyrektor�w teatru�.
Zygmunt Orlicz jest widocznie neurastenik i sam nie wie, czego chce; je�eli nie jest s�awnym, to widocznie nie mia� tego talentu, o kt�rym si� w sztuce tyle m�wi i widocznie poznano si� na jego kabotynizmie; je�eli nie ma wrog�w, to widocznie dlatego, �e nikt sobie nie zadaje trudu, aby go nienawidzie�, gdy� jest na nienawi�� za ma�y; je�eli si� skar�y na osamotnienie, to czemu uciek� sam od ludzi; je�eli chce mie� swobod� tworzenia, to przecie� najpro�ciej jest - pisa� dla siebie, zapewniwszy sobie utrzymanie z proponowanej mu kiedy� pracy. I sk�d ta gorycz okropna w bombastycznym okrzyku? St�d, �e kilka g�upiuchnych panienek nim si� zachwyca i prosi o wierszyk?
Panienki nale�y odes�a� do stu dyab��w i nie gada� na ten temat frazesami. Tak, ale Orlicz musi powiedzie� ten frazes, bo trzeba w sztuce, aby powr�ci� do dawnej narzeczonej, od kt�rej uciek�, wi�c udaje rozpacz na temat bankructwa porywu z pierwszego aktu, a widz udaje, �e temu wszystkiemu wierzy, nie dlatego bynajmniej, �eby szanowa� Orlicza, bo si� w duchu natrz�sa z tych �tragedyi�, lecz tylko dlatego, �e sztuk� pisa� poeta tak powa�ny jak �u�awski i przed nim si� tylko udaje - �e si� tym historyom nieprawdziwym wierzy.
Zygmunt Orlicz, wm�wiwszy w siebie, �e teraz dla rozmaito�ci nale�y od s�awy wr�ci� do szcz�cia, powtarza si� haniebnie i jak pierwej uciek� od narzeczonej, kt�ra mu by�a uosobieniem szcz�cia, tak teraz, ucieka od aktorki, kt�ra mu s�aw� jego fa�szyw� przypomina. Jest wobec tego ma�o pomys�owy w urozmaicaniu dramatycznej akcyi i gdyby tak jeszcze mia�a si� w dalszym ci�gu komedyi sprawdzi� zapowied� aktorki, powiedziana pod adresem Orlicza: �ty wr�cisz!� - urz�dzi�by Orlicz spektakl na mod�� da capo senza fine - bo zn�w z kolei musia�by uciec od narzeczonej.
Je�eli przeto komedya �u�awskiego musi by� koniecznie nazwana w tytule �komedy� pomy�ek�, to dlatego tylko, �e