2570
Szczegóły |
Tytuł |
2570 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2570 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2570 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2570 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KORNEL MAKUSZY�SKI
FATALNA SZPILKA
ROZDZIA� PIERWSZY
z kt�rego czytelnik niczego si� nie dowie,
gdy� autor zaj�ty jest rozmy�laniem.
Autor rozmy�la:
Nauka powiada, �e nic w naturze nie ginie - czasem tylko zginie z�oty zegarek lub portfel. Pomin�wszy jednak te do�� cz�ste wyj�tki, przyzna� trzeba, �e nauka wyg�asza prawdy wznios�e i m�dre, tylko �e cz�owiek jest czasem mato� i poj�� ich nie mo�e.. Najmniej jednak rozgarni�ty zrozumie, �e takie urz�dzenie �wiata, na kt�rym nic zgin�� nie mo�e, co bowiem zginie, musi powr�ci� w innej postaci, jest urz�dzeniem dowcipnym. Je�li ci zginie �ona - �ona, ca�e szcz�cie twoje - wnet w innym powraca ono kszta�cie. Wraca jako spok�j, rozwaga ducha, cisza poranna i wieczorna, wi�c znowu jako szcz�cie niewys�owione. Natura jest sprawiedliwa. Je�li zginie w rzeczywisto�ci na ten przyk�ad spalony przez ciebie papieros, wraca jego dusza jako zapalenie b�on �luzowych. Butelka wina zniweczona przez wypicie, zjawia si� jako kamienie ��ciowe.
S� to przyk�ady wcale mizerne, mo�na je jednak podnie�� do �ywio�owej pot�gi i pi�kne na ten temat snu� rozmy�lania. Nie ginie tedy oddech morza, gdy� wraca w nie jako burza i deszczowa woda, piorun wystrzelony z brzucha czarnej chmury, zjawia si� jako ska�ka meteorytu. Tak te� i dusza ludzka, przez lekarza, kt�ry ci� leczy� pieczo�owicie, wystrzelona w za�wiaty, wraca zawsze na ziemi� w postaciach najrozmaitszych; wi�c dusza te�ciowej zmienia si� w trzaskanie szafy lub zlatywanie talerzy z p�ek; dusza pijaka rozp�ka nape�nione winem szklanki, z zawi�ci to czyni�c i z goryczy; dusza pisarza wraca na ziemi� jako mysz w bibliotece, �akoma i zawsze g�odna; dusza wydawcy dlatego nie wraca w �adnej postaci, gdy� jej nie by�o - wydawca nie ma duszy.
Ko�o �ywota jest w wiecznym ruchu, drganie atomu pobudza drganie s�siedniego i tak to wszystko dr�y i rusza si� i nic nie przepada. Frywolny cz�owiek m�g�by w pustocie swojej pomy�le�, �e jest na weselu warszawskim, przy ulicy Mi�ej lub Spokojnej, gdzie si� wszystko kr�ci rytmicznie, dok�adnie i w k�ko. A kiedy kto� wykona ruch �ywszy i pan m�ody na ten przyk�ad da w pysk pierwszemu dru�bie, ten w tej chwili wali drugiego dru�b�, drugi dru�ba pierwszego z brzegu go�cia, ten nast�pnego i tak w k�ko, a� si� zamknie to mistyczne ko�o. Tak to porz�dek odwieczny we wszech�wiecie odbija si� w kropelce wody albo w weselu na Spokojnej.
�aden ruch nie ginie, nie ginie �aden py�ek. Jest tedy rzecz� oczywist�, �e ka�da rzecz zgubiona nie przepada, po prostu dlatego, �e j� przecie� kto� znajdzie. I dlatego cz�owiek ma�ego umys�u wpada w rozpacz, zgubiwszy brylant, rozpacz jego bowiem nie umie si� tym pocieszy�, �e brylant wcale nie zginie. Wszystko si� znajdzie, co zosta�o zgubione, natura za� nie mo�e dba� o drobiazgow� i bezsensown� formalistyk�, aby w�a�nie ten sam znalaz�, co zgubi�. To ju� jest spraw� g�upiego ba�wana - przypadku, m�dro�� natury nie ma z tym nic wsp�lnego.
Poniewa� ta historia przera�liwa, kt�r� tu opowiedzie� zamierzamy, wynika z tego, �e kto� co� znalaz�, nie b�dzie od rzeczy zastanowi� si� pobie�nie nad tym, jakie si� na �wiecie utar�y zwyczaje na temat "zgubiono - znaleziono", jak nie napisana umowa spo�eczna komentuje r�norodne przypadki i jakie zaburzenia w psychice ludzkiej dokonuj� si� na tym tle?
Twierdzeniu, �e nic w naturze nie ginie, pozorny k�am zada� by mog�o spostrze�enie, �e na tysi�ce rzeczy zgubionych znajduj� si� dwie lub trzy. Mog�oby to nasun�� r�wnocze�nie wniosek ponury, �e dziewi��set dziewi��dziesi�t osiem przedmiot�w znalazca ukrad�, utai� i schowa�. By�oby to takim potwornym i na niczym nie opartym oskar�eniem wznios�ego i przeczystego ducha ludzkiego, �e do wniosku takiego m�g�by doj�� tylko pesymista zawodowy, cz�owiek bez sumienia i bez serca: agent policyjny, s�dzia �ledczy lub prokurator. A przecie� odpowied� jest tak �atwa: nikt nie znalaz�!
Zguba le�y gdzie�, wdeptana w ziemi�, albo w�r�d szparga��w. Uszczypliwa uwaga, �e czasem nie mo�na znale�� opas�ego kufra z garderob� lub dziesi�ciu wagon�w cukru i �e trudno przypu�ci�, aby taki drobiazg wdeptano w ziemi� tak, �e nikt go nie zauwa�y� - jest tylko uszczypliw� uwag� ludzkiej ma�py, nie wierz�cej w sprawy tajemnicze i nadprzyrodzone. Ha! A czy taki wie, �e Atlantyda, kraj wielki, wyspa wspania�a, swojego czasu gdzie� zgin�a i kt� j� odnalaz�? C� wi�c znaczy kufer z garderob�?!
Przy odrobinie dobrej woli mo�na wi�c sobie wyt�umaczy� to dziwne na poz�r zestawienie statystyczne i t� niewsp�mierno��. Nie wszystko zreszt� znajduje si� od razu, dopiero kiedy�, p�niej. Raz zgubiona �ona odnaleziona zosta�a niespodzianie po latach trzydziestu i rozpoznana po znamieniu za prawym uchem. M�� p�aka� ze szcz�cia, lecz mu zbytnie wzruszenie uderzy�o na m�zg, bo si� tego dnia powiesi�.
Nie nale�y tedy w�tpi� i trzeba za naturaln� kolej rzeczy, co si� kiedy� wy�wietli, uwa�a� t� spraw�.
Z�o�y�o si� przeto tak, co mo�na przeczyta� w ka�dej gazecie, �e tego samego dnia w wielkim mie�cie zgubiono: trzy pier�cionki z brylantami, jeden ze szmaragdem i dwa z szafirem, pi�� z�otych zegark�w, jeden platynowy, dwie�cie sze��dziesi�t lasek i parasoli, osiem pakiet�w papier�w warto�ciowych, czterna�cie portfeli z pieni�dzmi, futro sobolowe i dziewi�� tysi�cy weksli podpisanych, na wielkie sumy opiewaj�cych; a znaleziono: jeden parasol, ksi��k� bez ok�adki, z�aman� szcz�k� sztuczn�, r�kawiczk� nician� jedn�, kalosz z prawej nogi i psa dwumiesi�cznego bez rasy.
C� by sobie z�y cz�owiek pomy�la�, gdybym mu przedtem nie wyja�ni� tego fenomenu i nie uspokoi� go, �e si� tedy rzeczy drogocenne albo kiedy� znajd�, albo po wiekach zostan� odkopane, bo je poch�on�a ziemia zach�anna na b�yskotki, jak sroka?
Uk�ad spo�eczny powiada: cz�owiek powinien gubi� rzeczy cenne i bardzo kosztowne, przez co si� okazuje, �e natura ludzka pe�na jest wznios�ej pogardy dla bogactw i ma�o dba o nie, i �le si� nimi opiekuje, znajdowa� za� powinien przedmioty biedne, szare, "skarby pokornych", w prostocie swej rzewne, raduj�ce nie oko, lecz serce, budz�ce wsp�czucie i lito��. Znalaz�szy bowiem brylant, u�miechniesz si� tylko �agodnie i pomy�lisz: "Ach, jaka� pi�kna pani b�dzie mia�a niemi�� na balu niespodziank�. Wszyscy pomy�l�, �e zastawi�a brylant!" I tyle. �adnego cieplejszego uczucia. Kiedy jednak znajdziesz przedmiot tak niezwyk�y, jak z�aman� sztuczn� szcz�k�, jeste� wzruszony szczerze i do g��bi. Pomy�lisz z lito�ci�: "O, jak biedny jest cz�owiek, kt�ry nie tylko nie ma z�b�w w�asnych, ale jeszcze jest tak nieszcz�liwy, �e gubi sztuczne! C� zrobi ten dobry, biedny cz�owiek? �zy b�dzie mia� w oczach, nie mog�c zje�� dzi� kawa�ka suchego chleba!"
I wzruszony znalazca, na skrzyd�ach uczucia niesiony, oddaje przedmiot bole�ciwy policjantowi, aby go z�o�y� gdzie nale�y i aby w pismach og�osili, �e nikt nie skrzywdzi bezz�bnego biedaka.
Dlatego lepiej jest znale�� nician� r�kawiczk� biednej szwaczki, o czym cz�owiek czu�y m�g�by rzewny napisa� wiersz, ani�eli bicz pere�. I nie tylko dlatego, �e dusza znalazcy z rozrzewnienia czyni si� lepsza rozmy�laj�c o biedocie nieszcz�snej dziewczyny, lecz z tego te� powodu, �e niciana r�kawiczka jest zawsze prawdziwa, a t�czowe per�y s� zawsze fa�szywe.
C� si� jeszcze naj�atwiej gubi, c� si� znajduje naj�atwiej i najcz�ciej?
Najcz�ciej gubi si� spink� do ko�nierzyka, naj�atwiej znajduje si� podrzucone niemowl�ta. Natura jest sprawiedliwa i za rozpacz szukania spinki, rozpacz zazwyczaj blisk� samob�jstwa, daje cz�owiekowi chwil� tak niebia�skiego wzruszenia, jak ta, kiedy cz�owiek znajdzie na schodach drugiego cz�owieka, male�kiego, �licznego cz�owieka, co p�acze i kwili, jak ptasz� i ma na pieluszkach kartk� z napisem: "To dziecko jest dziewczynk� wyznania moj�eszowego".
Przeni�s�szy si� w sfer� ducha, zauwa�ymy �atwo dziwn� analogi� z rzeczywisto�ci�. Zdawa� by si� mog�o, �e najwa�niejsz� duchow� funkcj� cz�owieka jest ustawiczny proces gubienia. O ka�dym bowiem cz�owieku, bez najmniejszej mo�liwo�ci pomy�ki, powiedzie� mo�na, �e "zgubi� dusz�". Jak to si� robi, nie wiem; dusza moja jest skromna i czysta. Ilu� jednak przyjaci� moich zgubi�o dusz� i teraz jej szuka w winie lub w piekle mi�o�ci?!
Spostrze�enie, �e kto� zgubi� g�ow�, nie budzi ju� tej sensacji. Do tego ma�o sensacyjnego zakresu nale�� te wypadki, o kt�rych si� notuje: "autor si� zgubi� w og�lnikach", "autor zgubi� w�tek", "autor zgubi� ide�". C� bowiem innego mo�e zgubi� cz�owiek, nazwany autorem? Czy z�oty zegarek? Zaprawd�, nie! Czy portfel? Ha! ha! Jakie� to �mieszne pytanie; taki to zawsze gubi rzeczy weso�e i tandetne: siebie, w�tek albo ide�.
Co si� znajduje w sferze ducha? Znajduje si� mniej wi�cej to samo, co kto� przedtem zgubi�; wi�c cz�owiek "znalaz� siebie", "znalaz� sw�j ton ", "znalaz� sumienie", "znalaz� w sobie serce", "znalaz� moc". O, jak�� rupieciarni� jest wn�trze cz�owieka, w kt�rej nie znajdziesz nic innego, nic cenniejszego, jak "siebie".
Najdziwniejsze jest to, �e czynno�� znajdowania nie jest czynno�ci� prost� i niewymy�ln�. Mo�na znale�� i znale��, wedle szerokiej skali, tak lub inaczej. M�wi si� wszak�e wyra�nie: "ten cz�owiek znalaz� si� z godno�ci� ", albo "znalaz� si� jak idiota", "znalaz� si� pod psem", "haniebnie" lub "dostojnie". Czynno�� ta mo�e by� tak skomplikowana, �e samo okre�lenie przypomina paralityka poskr�canego w esy-floresy, s� bowiem ludzie, co "znale�li si� w kropce".
Jak�e d�ugo i nadobnie mo�na by snu� takie rozmy�lania, co by nie by�o spraw� niepo�yteczn�, jest to bowiem temat wznios�y. Rozkazanie ewangeliczne: szukajcie, a znajdziecie! - mie�ci w sobie my�l g��bok�, tote� �arliwi chrze�cijanie szukaj� wci�� w prostym i wzruszaj�cym przekonaniu, �e im za to obiecano znalezienie wielu z�otych pieni�dzy.
Wracaj�c na ziemi�, trzeba to jeszcze zauwa�y� w obronie honoru cz�owieka, �e je�li si� nigdy nie kwapi z oddaniem znalezionej rzeczy, to tylko dlatego, �e rzecz znalezion� uwa�a si� - bardzo s�usznie zreszt� - za rzecz przynosz�c� szcz�cie. Przekona� si� o tym osobi�cie jeden taki, co znalaz� milion.
Przynios�o mu to wiele szcz�cia. Znacznie mniej szcz�cia przynosi podkowa ko�ska, mimo wielkiej pod tym wzgl�dem reklamy. Znalezienie podkowy by�oby szcz�ciem raczej dla konia. Cz�owiek woli przedmioty bardziej ludzkie.
Mniemanie jednak�e o szcz�liwych przymiotach rzeczy znalezionych nie jest s�uszne w ca�ej pe�ni. Nie wszystko znalezione jest szcz�liwe. Dlatego cz�owiek zawsze u�miecha si� ironicznie, m�wi�c o drugim, �e "znalaz� szcz�cie w ma��e�stwie".
S� rzeczy znalezione, kt�re przynosz� nieszcz�cie.
By� taki egipski skarabeusz, �ajdak w wieku lat czterech tysi�cy, z�o�liwy, jak pawian. Kto go posiada�, umiera�. By�a taka kobieta...
Ale nie nale�y budzi� grozy, mog�oby bowiem doj�� do tego, �e przera�ony cz�owiek, znalaz�szy worek z�ota, nie zechce go podnie��. Wynaturzenie i ob��d cz�owieka nie jest naszym zamiarem.
Trzeba jednak u�miechn�� si�, kiedy si� w tego cz�owieka wmawia uporczywie, �e znalaz� co�, czego bynajmniej nie szuka�, jak gdyby w�a�nie szuka�. Kiedy kto� uton�� w k�pieli, pisz� o nim potem w gazecie, �e "znalaz� �mier� w nurtach Wis�y". Znalaz�? Czy� jej szuka�? Wszystkiego mo�na szuka� w wodzie, ale nie �mierci.
Je�eli ju� mowa o wodzie i o tym, co mo�na w niej znale��, nie od rzeczy b�dzie wspomnienie o najstraszliwszej przygodzie w historii �wiata, historii, w kt�rej znaleziono - histori�.
Oto jest ponury przyk�ad, �e nie wszystko znalezione przynosi szcz�cie, przyk�ad, wobec kt�rego wszystko jest marne i mizerne.
C� to znaleziono tak okropnego? Oto c�rka Faraona znalaz�a Moj�esza w trzcinie nilowej...
Je�li si� pomy�li, jak by cudownie wygl�da� �wiat, gdyby go nie znaleziono, dusza zapada w melancholi�. O, c�e� uczyni�a kwiecie lotosu, niem�dra faraon�wno!? C�e� uczyni�a?
Oto jest przyk�ad pot�ny, �e nie wszystko trzeba znajdowa�; czasem trzeba przej�� mimo, udaj�c, �e si� nie widzi. Je�li za� zach�anno�� ludzka jest tak wielka, �e musi podnie�� ka�d� rzecz zgubion�, niech�e zach�anno�� ta zachowa niejaki rozs�dek.
Naszym zamiarem jest opowie�� o tym, jak �le czyni cz�owiek, kt�ry zamiast rzeczy cennej, znajduje byle co. Czasem bowiem w niepozornym drobiazgu ukryta jest si�a fatalna, d uch z�y i z�o�liwy, kt�ry mieszka w przedmiocie nieopatrznie znalezionym.
Zna�em takiego cz�owieka, kt�ry znalaz� szpilk�. Zwyczajn� malutk� szpilk� z czarnym �ebkiem. W g��wce tej szpilki mieszka� diabe�.
I oto, patrzcie, do czego mo�e doprowadzi� g�upota cz�owieka, kt�ry nie znalaz� Coh-i-noora, tylko szpilk�, kt�ry si� pochyli�, aby j� podnie��.
ROZDZIA� DRUGI
w kt�rym fatalna szpilka
wysuwa sw�j ma�y �eb na swiat�o dzienne.
Oto jest cz�owiek, kt�remu przyjrze� si� nale�y, on to bowiem jest tym, co wyci�nie �z� z oczu ludzkich i serca zmusi do rzewnego �kania. Nic w nim w tej chwili nie ma takiego, co by zapowiada�o �zy, jednak mnie ju� zwilgotnia�y oczy, mnie bowiem wiadoma jest jego przera�liwa historia.
Jest to cz�owiek m�ody, mi�y bardzo i weso�y. Pan B�g, kt�ry dary swoje rozdziela sprawiedliwie, da� mu wprawdzie tylko p� g�owy, za to jednak p�tora serca, dla r�wnowagi. Tak jest zawsze; ludzie, kt�rzy zupe�nie nie maj� g�owy, maj� za to dwa �o��dki, albo jeden �o��dek i ministerialn� tek�; kto ma zbyt wielk� g�ow�, wskutek czego pisze wiersze, taki albo zupe�nie nie ma �o��dka, albo tylko jak�� miniaturow� jego imitacj�, gdy� mu ju� ten sprz�t jest niepotrzebny.
P� g�owy wystarcza zupe�nie do �ycia i jest zjawiskiem tak Powszechnym, �e zupe�nie �adnej w�r�d ludzi nie budzi uwagi. Wielkim i znamienitym jest zdarzeniem, je�li si� urodzi cz�owiek z g�ow� ciel�cia, inne jednak zniekszta�cenie g�owy, mniejsza jej pojemno��, u�amek przepisowej ca�o�ci, nie warte jest wspomnienia. Cz�owiek jest organizmem tak silnym, �e przez lata ca�e �y� potrafi z jednym tylko p�ucem, dlaczego� by nie mia� �y� z po�ow� g�owy, co jest do zauwa�enia znacznie trudniejsze w pierwszym rz�dzie dla jej w�a�ciciela. �ycia to nie m�ci, nie przysparza zmartwie�.
Tote� u�miech nigdy nie schodzi� z pogodnego oblicza pana Feliksa P�czka.
M�j Bo�e! Jak niekt�rzy ludzie nazywaj� si� pi�knie, jak nadobnie - ba! - jak smakowicie! I jest to jednak spraw� godn� podziwu, �e w ka�dym imieniu i w ka�dym nazwisku jest jaki� tajemny zaczyn los�w w�a�ciciela nazwiska, jest jakie� proroctwo, nie daj�ce si� okre�li�, jaki� tajemny omen. Ludziom szcz�liwie nazwanym �ycie si� snuje jako� lepiej, g�adziej i �atwiej. Jak gdyby los r�k� machn�wszy m�wi�: "jak ci� ju� tak nazwali, to niech ci si� dzieje wedle imienia twojego!"
Zauwa�yli to chytrzy ludzie i zacz�li podchodzi� los; pocz�li mianowa� syn�w i c�rki swoje proroczo i przyjemnie; wi�c Bonawentura, Benwenuto, Feliks, Dobros�aw, Bogdan, Bogus�aw - najrozmaiciej. Los jednak uwa�a�, �e si� go niepotrzebnie uwa�a za idiot� i cz�sto czyni przekornie.
Bez chytro�ci i podst�pu pan Feliks P�czek zosta� tak nazwany. Rodzina P�czk�w zwa�a si� tak od dawna. Feliksem za� zosta� dlatego, �e dobry znajomy i serdeczny przyjaciel jego mamy z okresu jego pocz�cia, tak si� w�a�nie wabi�. Razem z��czone imi� z nazwiskiem "najmilsze z siebie da�y malowid�o". Ka�demu, kogo jako tako bito w szkole trzcin� p6 g�owie, wiadomo, �e Feliks znaczy po katolicku: Szcz�sny. Dodajcie� po tego P�czka! Ha! Kt� nie wie, �e mo�e to by� zawi�zek kwiatu, kolebka wspania�o�ci, purpury, z�ota lub b��kitu, utajony jeszcze, w li�� jeszcze owity cud �ycia, co jutro pod poca�unkiem s�o�ca z przepychem si� rozwinie i jak Sezam otworzy.
Patrz�c jednak na rumian�, okr�g��, weso�� twarz pana Feliksa, odnosi�o si� wra�enie, �e to jednak nie o kwiaty idzie. Mo�na by o kwiatach czule rozmy�la�, gdyby rzecz sz�a o pannie P�czek. ,W tej jednak sprawie rumiano�� m�skiego oblicza pana Feliksa przypomina�a inne pi�kno�ci tego �wiata, nazwisko jego przywodzi�o na my�l cud sztuki kulinarnej, wynalazek polskiego geniuszu, dum� i chwa�� polskiego �o��dka, �w p�czek, o kt�rym si� m�wi, �e "p�ywa w ma�le". Jest to ciastko przedziwne, nies�usznie przez Mickiewicza w eposie pomini�te, chocia� uczczone by� powinno opisem d�ugim i dok�adnym, ciastko tajemnicze, nigdy bowiem nie wiesz, co w nim siedzi, do wyrobienia trudne, mo�e by� bowiem lekkie, jak zefirek, jak anio� lub jak kobieta, lub ci�kie, jak �ycie z kobiet�, albo jak stufuntowa kula armatnia.
Los pozwoli� naj�askawiej panu Feliksowi, aby nazwisku jego nie dzia�a si� krzywda i aby nie by�o rozd�wi�ku pomi�dzy nim i �ywotem jego pana. Tote� �ycie by�o dla pana P�czka jak mas�o, a on w nim p�ywa� lekko i z u�miechem.
Na d�wi�k tego smakowitego nazwiska ka�dy rad si� u�miecha� i ka�dy patrzy� przyja�nie na tego tak s'.:.dko nazwanego cz�owieka. Przecie� nie nazywa� si� Wilk, tylko P�czek. Nape�niony by� konfitur� nie byle jak�: mia� serce przedziwnie dobre, kamienic� w �r�dmie�ciu, bogat� ciotk� na ostatnich dw�ch nogach, got�wk� w ilo�ci przyzwoitej, automobil zap�acony, �adnych d�ug�w. W karty nie gra�, weksli nie podpisywa�, kobiet si� l�ka�, istnia�a wi�c wszelka pewno��, �e maj�tku nigdy nie straci.
By� to przy tym cz�owiek roztropny, wierszy nie pisa�, wi�c nie pi�, interes�w nie robi�, chyba pewne, takie na osiemset procent, wydatek za� raz na tydzie� na kinematograf nie tylko go nie rujnowa�, przeciwnie, kszta�ci� go i to nie byle jak, lecz gruntownie. Pan P�czek bowiem, szanuj�c pieni�dze i raz wszed�szy na widowni�, siedzia� tam kamieniem przez wszystkie programy tego dnia, od godziny pi�tej do dwunastej w nocy. St�d nabra� wielkiej znajomo�ci dalekich kraj�w, obcych lud�w i zwyczaj�w r�norodnych. Tak bardzo by� w tym rozmi�owany, �e m�g� rozprawia� uczenie i zajmuj�co o Afryce �rodkowej, o Azorach, albo te� o wszystkich szczepach india�skich, o kt�rych wiedzia�, czy s� przyjazne "bladym twarzom ", czy te� �akn� ich krwi lub w�dki, co sobie wy�ej ceni�y, daj�c tym dow�d wielkiej i starodawnej m�dro�ci.
Nie dziw to przeto, �e jak bohaterski Otello opowie�ciami o bojach na dalekich morzach porwa� bia�� dusz� Desdemony, tak ci �w Feliks P�czek czarowa� kobiety. Potrafi� on ple�� opowie�ci tak przedziwne i tak zajmuj�co spl�tane, �e febra trz�s�a s�uchaczem, jak wiatr trz�sie strachem na wr�ble. By�y to opowie�ci najcz�ciej o sercach niewinnych, o mi�o�ci prze�ladowanej, przep�ywaj�cej rzeki, skacz�cej z dachu na dach, z automobilu na poci�g ameryka�ski, z poci�gu na aeroplan, z aeroplanu w nurty oceanu, gdzie czeka�y na ni� rekiny.
Serca �ka�y i oczy otwiera�y swoje upusty.
C� tedy by�o dziwnego w tym, �e �liczna panna Danuta S�oneczko, c�rka bogatego Litwina, rozmi�owa�a si� w nim, jak Lizdejka w rycerzu? Pan P�czek zawr�ci� jej w g�owie tak umiej�tnie, �e biedna Litwineczka z mi�o�ci straci�a apetyt i mog�a zaledwie prze�kn�� sze��dziesi�t ko�dun�w, ilo�� kt�r� si� litewski nie po�ywi wr�bel.
Papa, stary Perkun, spod oka na to patrzy�, jak mu taki g�adki warszawiak na sikork� potrzask zastawia, Ale �e nieurodzaj by� na kawaler�w, a ten przynajmniej nie by� ho�ysz, wi�c ju� od�a�owa� butelk� ocalonej starki i zar�czyny urz�dzi� na nowiu ksi�yca, trzy razy potajemnie splun�wszy dla odczynienia urok�w.
�lub pana P�czka z pann� S�oneczko (ach, jakie� dzieci s�odkie i promieniste wyda ta unia!) naznaczony by� na dzie� dziewi�tnasty marca, w dzie� �wi�tego J�zefa, w �W dzie� nieszcz�sny, w kt�rym si� �eni tylu dobrych ludzi.
- Bo�e� ty m�j! - szepn�o w zachwycie przeczyste jak Wilia dziewictwo panny Danuty. - Czy to aby prawda?
Albowiem pan P�czek obieca� dziewicy, �e j� nazajutrz automobilem w podr� po�lubn� wywiezie do Pary�a.
- Czy to aby nie podrywka, m�j ty ukochany?
- Wi�c pan P�czek paszport wydoby� z portfela z gotow� wiz� francusk� i zdumionym jej oczom okaza�.
- I piecz�cia te� ju� jest i rozpiska jest?
- Wszystko w najlepszym gatunku!
Rozrzewniona dziewica pad�a mu w ramiona, jak Wilejka wpada do Wilii pot�nej.
Szcz�liwy by� pan P�czek, och tak! - i wiedzia� teraz dopiero, dlaczego si� nazywa Feliks. A kiedy spojrza� na jej biodra rozros�e, jak Baublis, "w kt�rego ogromie, wiekami wydr��onym, jakby w dobrym domie dwunastu ludzi mog�o wieczerza� za sto�em", jeszcze si� poczu� szcz�liwszy, �e to on sam, bez tamtych dwunastu w dostatkach tych ucztowa� b�dzie. Dziewica by�a tak wspania�a, �e on, P�czek, czu� si� wobec tego gmachu s�odyczy, jak ma�y P�czek w ma�ej cukierni.
Serce mia� tak nabrzmia�e mi�o�ci�, jak buk�ak z ko�lej sk�ry nabrzmia�y jest od wina, tak ni� wzd�te, jak �agiel jest wzd�ty wiatrem, jak topielec wod�, a dum� pysza�ek; mi�o�� �piewa�a w nim, jak polne ptasz�, ociera�a si� o jego serce, jak kot, pyszni�a si�, jak paw, barwi�a si�, jak kameleon. Cud mi�o�ci sprawi�, �e w ma�ym sercu pana P�czka by�a ca�a mena�eria.
Do dnia �lubu by�o ju� niedaleko. Pan P�czek przygotowa� wszystko, wszystko przezornie, wszystko m�drze. Postara� si� o za�wiadczenie, �e jest "literatem" i otrzyma� tam paszport, wynaj�� mieszkanie swoje na rok, kt�ry Sp�dzi za granic�, spakowa� kufry. Trzeba by�o tylko zabra� do automobilu dziewictwo panny Danuty i pojecha� za s�o�cem tam, gdzie ono rodzi wino, szcz�liwy u�miech i piosenk�.
Pan P�czek si� zamy�li�.
- Gdzie jest - pyta� siebie - cz�owiek ode mnie szcz�liwszy? B�g mi da� ojca, co umia� robi� pieni�dze, a temu. ojcu syna, kt�ry ich nie straci�. Los mi da� pann� Danut�, a jej da� mnie. Jad�y zacne Litwiny tylko grzyby i cietrzewie i narodow� cnot� oszcz�dno�ci doprowadzi�y do rozmiar�w bohaterstwa. Ach, jaki� to nar�d cnotliwy i zapobiegliwy. Nie doje, nie dopije, a pieni�dze chowa... O, dzi�ki ci, Panie Bo�e! Miej zawsze w opiece s�ug� swojego, kt�remu ju� da�e� tyle!
Spojrza� z wdzi�czno�ci� w niebo, a niebo si� do mego u�miechn�o.
Przechodnie spojrzeli przyja�nie na cz�owieka, kt�ry si� do wszystkiego u�miecha. Rzewno�� wielka nap�yn�a w serce pana P�czka tak, �e wzruszony poszed� do kinematografu.
Pokazywano tam napad Indian z krwawego plemienia Ming�w na karawan� bia�ych osadnik�w, zd��aj�cych nad jezioro Ontario. W trzecim wozie w niesko�czonym; szeregu walczy�a, jak lwica, m�oda, pi�kna dziewczyna. Na nic jednak bohaterstwo dziewcz�cego serca! O, rozpaczy! Stary w�dz Ming�w, Krwawy Byk, porwa� j� zdradziecko z ty�u zaszed�szy, aby j� odda� do wigwamu swego syna, krew pij�cego dzikiego Czarnego Lisa, inaczej zwanego Grzmi�c� Rusznic�.
Dobry pan P�czek mia� na twarzy wypieki, R�ce mu dr�a�y i nie wiedzia�, co z nimi uczyni�. Tote� si� zdumia�, gdy nagle us�ysza� cichy syk:
- Zabierz pan r�k�, bo zawo�am policj�...
Oto do czego przywodzi wielkie wzruszenie. Pan P�czek my�la�:
- Raz w �yciu to prze�y�, raz jeden w �yciu!
Bowiem i w P�czku mo�e by� dusza bohaterska.
Kiedy nazajutrz opowiada� pannie Danucie histori� okropnego porwania, czyni� to z takim wzburzeniem i z takim wzruszeniem, �e panna spojrza�a wcale ponuro.
- Co� panu aby ta pannica mocno si� w g�ow� wkr�ci�a...
I zawsze weso�a panna Danuta wygl�da�a w tej chwili, jak ukwaszony rydz. S�usznie jej bowiem przyj�� mog�o na my�l, �e je�li pan P�czek jest taki romansowy wobec p��tna, mo�e si� zdarzy�, �e z cia�em �ywym si� zetkn�wszy, pozwoli krwi swojej gwa�townej oszale�.
Nie mo�e si� co� takiego zdarzy� statecznej duszy litewskiej, co rok my�li zanim s�owo z siebie wypu�ci, lecz za to s�owo m�dro�ci pe�ne, a nie p�oche, pe�ne wiatru - duszy, co mo�e wprawdzie oszale�, zanim to jednak oka�e, to ju� albo przedmiot mi�osnego szale�stwa umar�, albo samego szale�ca z�o�ono do trumny. Mo�e si� to zdarzy� jednak panu P�czkowi, duszy pe�nej polotu, warszawskiej duszy rozs�onecznionej, �mig�ym tramwajem po mie�cie �ycia je�d��cej, roz�piewanej i rozgadanej .
Panna Danuta zacz�a my�le� ponuro.
O, biedna litewska panienko! Nied�ugo ci przysz�o czeka�, kwiatku znad Niemna!
Pan P�czek by� cz�owiekiem wsz�dzie mile widzianym, gdy� wnosi� wsz�dzie u�miech, co si� w�r�d ludzi rozumnych r�wna przyniesieniu butelki dobrego wina. Lubi�y go kobiety z wielu powod�w znanych i z wielu powod�w tajemnych, do kt�rych dotrze� niepodobna, nie b�d�c kobiet�, Pan P�czek lekki by� jak kobieta i bardzo figlarny. Tote� nie zdziwi� si� wcale, �e go zaproszono na wielk� uczt�, kt�r� wydawa� ma�o mu zreszt� znany bankier Stanis�aw, syn Abrahama, Tulipan, katolik zreszt� wyborny, w�a�ciciel chrze�cija�skiego imienia, wielkiego maj�tku, trzech koni wy�cigowych i jednej baletnicy, kt�ra mia�a rozstr�j �o��dka, opr�cz tego za� s�abo�� do pana P�czka.
Pan Tulipan wydawa� wielk� uczt� z powodu imienin panny Krystyny, kt�ra si� wprawdzie nazywa�a Fabianna, ale jej wyt�umaczono, �e to nieprzyzwoicie i mog� z tego powodu by� plotki.
Pi�kne to by�o przyj�cie i pe�ne wielkiej pogody. Sta�o si� za� g�o�ne z powodu niemi�ego zaj�cia, kt�re zosta�o wywo�ane nadmiarem sarmackiego temperamentu pana Tulipana.
Ale to ca�a historia.
Pan P�czek wdzia� frak i g�adzi� jego jedwabne klapy pieszczotliwie, my�l�c rado�nie:
- Za kilka dni b�dziemy brali �lub! Pami�taj, �eby� si� nie obla� dzisiaj szampanem. Bo b�dzie szampan, ha! ha! �ydy p�ac�!
Gdy wchodzi� do przedsionka g�o�nej knajpy od strony gabinet�w, u�miechn�� si� po raz drugi. Us�ysza� gwar bardzo burzliwy, wi�c doskona�� zapowiadaj�cy zabaw�.
- A ja b�d� pierwszy! - pomy�la�, patrz�c w lustro, kt�re b�ysn�o uradowane, �e przegl�da si� w nim twarz tak bardzo mi�a, aby w�som nada� jeszcze po�ysku.
Obci�gaj�c kamizelk�, zni�y� pan P�czek nieco wzrok i w tej chwili ujrza� na marmurowej p�ycie, b�d�cej podstaw� lustra, co� �wiec�cego.
- Ach, szpilka! - mrukn��.
I ju� odchodzi�.
Nagle si� zatrzyma�.
- Nie trzeba gardzi� i szpilk� - rzek� pan P�czek do pana P�czka - zreszt� rzecz znaleziona przynosi szcz�cie. Ha! ha!
Wzi�� szpilk� w palce. By�a to zwyczajna, g�upia od urodzenia szpilka, z czarn� g��wk�. Takich szpilek jest na �wiecie jedena�cie miliard�w osiemset dwadzie�cia sze�� milion�w i jeszcze kilka. Dlatego nikt nie dba o taki drobiazg, ka�dy go depcze, nikt go nie ceni. A jednak jest to przedmiot po�yteczny.
Tego samego zdania by� pan P�czek, wi�c cho� o tym w tej chwili nie my�la�, wpi�� machinalnie szpilk� w klap� fraka.
Ostrze jej znikn�o w jedwabiu, tylko jej oko czarne i b�yszcz�ce patrzy�o na �wiat bystro. Widzia�o mn�stwo �wiate� i jedno najja�niejsze: promienn�, rozradowan�, zarumienion�, szcz�liw� twarz pana P�czka.
Czarne oko szpilki b�ysn�o z�o�liwie, kiedy pan P�czek stan�� w drzwiach zwyci�ski, witany krzykiem i tak� wrzaw�, jak kiedy Krwawy Byk porywa� dziewczyn� z Zachodu.
- Pan P�czek! Pan P�czek! Nareszcie!..
Pan P�czek zarumieniony ze szcz�cia, �e tyle ludzkiej mi�o�ci wychodzi na jego spotkanie, uk�oni� si� przezabawnie, po czym ruchem teatralnym szybko po�o�y� r�k� na sercu.
W tej chwili sykn��.
Przejecha� d�oni� po wystaj�cym zdradliwie ostrym ko�cu szpilki.
Swiat�a nagle przygas�y.
Ha!
ROZDZIA� TRZECI
w kt�rym fatalna szpilka
rozpoczyna swoje dzia�anie.
- Pan P�czek! Pan P�czek! - krzykn�y damy i panowie.
Tak swoje "Ziemia! Ziemia!" - wrzasn�li �eglarze Kolumba. Taki wrzask czynili Grecy, morze ujrzawszy. Taki wrzask czyni� �ydzi, rabina witaj�c. Wrzask taki czyni rodzina, kiedy bogaty wuj nieboszczyk nagle si� budzi z letargu, �ajdak jeden. Taki rwetes podnosz� niewiasty na widok myszy niewinnej. Bowiem i wrzask pe�en l�ku jest zawsze tym samym wrzaskiem.
Tak pan P�czek wjecha� na nim jak na burzliwym ob�oku i zst�piwszy z niego, nie zwa�aj�c na kropelki krwi, kt�re mu si� ukaza�y na r�ce, wita� pann� Krystyn� przykl�kn�wszy, albowiem wielce ceni� sobie t� dziewic�, kt�ra ni� by� przesta�a jedynie przez roztargnienie.
Panna Krystyna zar�owi�a si�, jak ob�ok, jak panna m�oda, jak lakmusowy papierek, jak pose�, co pierwszy raz m�wi, jak m�ody rzezimieszek, po raz pierwszy schwytany, jak �yd po chrzcie; pan P�czek nie by� to byle kto, bo i bogaty, i po francusku umiej�cy si� rozm�wi� z Niemcem, a po niemiecku z Francuzem, i weso�y, i szcz�liwy, i pi�kny. Nie by�by to honor nadmierny, gdyby tego nikt nie widzia�, bo przed pann� Krystyn� kl�cza� raz nawet jeden s�awny poeta i d�ugo wstawa�, bo mu podobno sfatygowane spodnie w tym wysi�ku p�k�y, ale zawsze by� to poeta. W tej chwili jednak ze dwadzie�cia os�b patrzy�o na ten gest dworny i nader uprzejmy, a w�r�d nich kole�anki panny Krystyny, panienki nadobne, szlachetne szwaczki, panny z magazyn�w, daktylografki pracowite, uwielbiaj�ce prac�, mi�o��, rado�� i s�odk� w�dk�.
- Szlag je w tej chwili wszystkie trafi�! - pomy�la�a rzewnie panna Krystyna i migda�owe oczy zasz�y jej mg�� wielkiego szcz�cia.
Spojrza� pan Tulipan i na lwim jego czole ukaza�a si� ma�a chmurka, jaka czasem nad oceanem si� zjawia, pierwszy zwiastun burzy, piorunami strzelaj�cej. Pan Tulipan by� to jednak gentleman, kt�ry zna� staropolskie przys�owie, w rodzinie Tulipan�w wielbione: "go�� w dom itd."
Zatem do uczty pi�knie prosi� i poda� rami� najbli�ej stoj�cej damie, kt�r� by od tej chwili s�usznie zwa� by�o mo�na "dam� tulipanow�".
Zapa� wielki ogarn�� go�ci, przeto rozpocz�li uczt� radosn� i gwarn�. Pan P�czek usiad� ko�o panny Krystyny i wprz�d jej ju� swoje serce zaofiarowawszy, teraz jej podawa� prosi� na zimno, co j� zn�w rozrzewni�o do g��bi dziewiczego serca.
Pan Tulipan z powag� nalewa� w�dki znamienite i z u�miechem podawa� je swoim go�ciom. Pi�y dziewice s�odk� wi�niow�, albo pomara�czow� s�odzon�, poniekt�ra tylko pospo�u z m�ami o gardle mocnym i przepalonym goli�a czyst� mocn�.
- Pij, Fela! Nie b�j nic! - m�wi�a panna Hela Mara, kinematograficzna adeptka, do nie�mia�ej i p�ochliwej pani Feli Pietruszk�wnej z baletu - od tamtego paskudztwa g�owa tylko boli, a to czysty kryszta�. Czego si� gapisz?
- Bo ten P�czek to jaki� dobry go��!
- Nie zawracaj sobie kontrafa�dy, �eni si�...
- No to co?
- Jak to co? Zaj�ty...
- Zaj�ty, nie zaj�ty, a pr�b� generaln� mo�e zrobi�.
- Popatrz, jak ta na niego leci...
- Kto? Krzysia? Leci, jak szafa na trzech nogach. Zaraz ca�kiem poleci, bo si� zaleje.
- A Tulipan z�y, �e nie daj Bo�e. Staszek!
- Co panna Fela rozka�e?
- Niech pan patrzy, jak Krysia oblizuje si� do P�czka.
- Nu, co jest?
- A pan jej taki pewny?
- Tysi�c z�otych miesi�cznie, to ja nie mam mie� pewno�ci? Powiedz pani sama!
Ziarnko goryczy wpad�o w czu�� dusz� pana Tulipana; odszed� powoli, aby si� upi� na smutno.
Tymczasem pan P�czek szala�. Pi� wszystko, co przed nim sta�o i by� tak weso�y, tak ochoczy, �e �ciskaj�c od czasu do czasu pod sto�em r�k� panny Krysi, lewym okiem umizga� si� do panny Feli, prawym do Dziuby, a ustami u�miecha� si� do panny Mani Rwetes. Ca�y promienia� mi�o�ci�, entuzjazmem i zachwytem w stron� �ycia. Sta� si� na kr�tk� chwil� jego szalonym poet�, wielbi� je w �ososiu r�owym, jak (zapewne) delikatne cia�o dziewicze, w kawiorze si�y daj�cym, w majonezach przedziwnych, w t�czowych napojach zimnych i gor�cych, dusz� na skrzyd�ach w niebo unosz�cych. Przede wszystkim za� wielbi� je w cudzie stworzenia: w owych dziewojach, pe�nych mi�o�ci i s�odyczy, pe�nych t�sknoty, �al�w, w�dki, szampana, dreszcz�w po��dania, niebia�skiego zachwytu, rak�w i homar�w.
Wszystkie patrzy�y na niego z rozmarzeniem i z zachwytem jak na kr�la �ycia. I po chwili �adna z nich nie dziwi�a si� ju� zbytnio pannie Krzysi, prawnie przynale�nej do firmy Stanis�aw Tulipan, �e tak szczerze i bez ob�udy manifestuje sw�j zachwyt mi�osny dla pana P�czka.
Panna Krzysia by�a prima inter pares, nale�a�o wierzy� jej do�wiadczeniu i subtelnemu instynktowi. Jak kr�lowa w�r�d pracowitych pszcz�ek, tak ci ona umia�a spo�ywa� bez pracy miody �ycia, na gody mi�osne wylatuj�c pod niebo. A one, biedactwa, musia�y w ci�kim utrudzeniu przelatywa� z kwiatka na kwiatek, z groszku na koniczynk�. Panna Krzysia za� zbiera�a miody na wspania�ym Tulipanie, z kt�rego uczyni�a sobie niewolnika, jak gdyby c�rce faraon�w przysz�a fantazja wybrania sobie na kochanka przystojnego �ydka z ziemi Goshen, aby jej s�u�y� pokornie, ale ze wszystkich si� swoich.
�mia�e to jest co prawda por�wnanie, panna Krzysia sama zamiata�a ulic�, wysokie i inne takie po�yteczne czyni�a rzeczy, za co niewdzi�cz okolicznych mieszka�c�w, nie mog�cych poj�� szlachetnej manii pracy, obel�ywie nazwa�a go str�em. To go tak� nape�ni�o gorycz�, �e si� rozpi�, nie szanowa� policyjnej w�adzy i wyje�d�a� na ni� z pyskiem, za co go wtr�cano do srogiego wi�zienia. Kiedy z niego powraca�, wzburzony sw�j gniew wylewa� na wszystko, co by�o pod r�k�. Pod r�k� zawsze znajduje si� najbli�sza rodzina, wskutek czego najbli�sza rodzina stale miewa�a podbite oko, wybity przedni z�b, albo przetr�con� nog�.
Panna Krzysia bywa�a tedy bita sumiennie, z pewn� nawet nadwy�k� za jej arystokratyczne maniery, str� ten bowiem ponury i w swej rozpasanej nami�tno�ci bicia nieposkromiony, zawsze sobie wtedy przypomina� jakie� stare dzieje i twierdzi�, �e zanim si� Krzysia urodzi�a, mieszka� w "jego" kamienicy jeden ho�ysz, ale bardzo przystojny, �e matka jej �wi�tej pami�ci - pos�ugiwa�a w jego mieszkaniu, a kiedy Krzysia na �wiat bo�y i na Solec przysz�a, ho�ysz czym pr�dzej si� wyprowadzi�. Nie jest to �atwe do zrozumienia, dlaczego za to wszystko str� bi� rodzone swoje dziecko. Pewne by�o, �e bi� tak d�ugo, �e wbi� Krzysi wiele do g�owy roztropno�ci i pewne cz�ci cia�a jej wydelikaci� i uczyni� �askotliwymi. Krzysia zwia�a z Solca, jak zefir, a poniewa� wia� wiatr zachodni, wi�c j� poni�s� w stron� opery, gdzie do dzi� pl�sa na chwa�� sztuki rodzimej.
�ywot jej, pe�en Przyg�d, zosta� dlatego opowiedziany, aby wiadomym si� sta�o, sk�d w ma�ej jej g��wce tyle by�o roztropno�ci i sk�d si� wzi�a w jej sercu nieszcz�snym taka wielka potrzeba kochania. Panem Tulipanem pogardza�a tak �ywio�owo, jak pies �ydowskim pogardza cha�atem. Rujnowa�a go wyrafinowanie i z pasj�. Zanim Tulipan zdo�a� straty powetowa� na gie�dzie, furia ta pi�kna ju� mu na nowo popl�ta�a bowiem, zanim zdo�a�a jako baletnica ukaza� wszem wobec i potem ka�demu z osobna �mig�e pi�kno swoich n�g, zaprawia�a �ycia nie w pa�acu w Memfis, lecz na Solcu, gdzie bilanse. Taka ci by�a wielka duma i pycha w tej kr�lewnie z Solca, �e si� Tulipan odnosi� do niej ze strachem i z pokor�.
A ona mia�a dla niego �mietankowe, s�odkie lody w sercu. Nic innego. Ujrzawszy za� pana P�czka, jego niebywa�� rycersko�ci� zniewolona, uszczypni�ta mocno par� razy w �ydk�, nazwana "s�odk� Krzysiuni�", poczu�a w sercu taki wielki nap�yw uczucia, taki ogrom rzewno�ci, tak� s�odycz dobrego dziewcz�cia, �e zamiast tego szampana, kt�ry pije w tej chwili, napi�aby si� na ka�de jego ��danie jodyny. Tak wielka jest moc �wi�tej mi�o�ci!
Ze wzgl�du na obecno�� wielu go�ci, musia�a t�amsi� w sobie nagle zbudzon� nami�tno�� i ukrywa� jej �ar w sercu tak, jak przekupki na Solcu ukrywaj� �arz�ce si� w�gle w �elaznym garnku, kt�ry czasu srogiej zimy trzymaj� ukryty pod sp�dnic� dla b�ogiego ciep�a. Ale jak kiedy �elazne drzwiczki pieca nie s� zamkni�te, gdy pot�nie w piecu napalono, przeto �ar z nich bucha dooko�a i krwawe �wiat�a wybiegaj� z nich daleko, tak z oczu panny Krzysi bucha�a nami�tno�� i gor�co wspania�e.
Widzia�y to jej kole�anki i patrzy�y na to z zachwyconym podziwem, widzia� to pan Tulipan i z tego upa�u zrobi�o mu si� zimno w duszy. A ona gorza�a, jak pochodnia, jak rakieta, jak piec, w kt�rym pal� wapno, jak wulkan, jak wdowa, co po dziesi�ciu latach znowu za m�� idzie. Od tych mi�osnych upa��w topi�y si� na stole piramidy lod�w, w kolorow� zmieniaj�c si� zup�, wi�d�y majonezy, s�ania�y si� os�ab�e kwiaty, pot wyst�pi� na r�owe cia�o u�miechni�tego po �mierci prosi�cia, ciep�y stawa� si� szampan, taja�y wreszcie serca.
Wszystkim obecnym panienkom udzieli�o si� to podniecenie upalne, jak gdyby ogie� pad� na wi�ry. Tote� upa� si� uczyni� bardzo wielki i panowie mieli wielk� na twarzach czerwono�� i krople potu na �ysinach, Nikt si� nie zdumiewa, je�li na gor�cej pustyni cz�owiek z p�nocy rozdziewa si� z szat. Nikt te� nie my�la� si� zdziwi�, kiedy pann� Pietruszk�wn� tak rozebra�o, �e si� zacz�a rozbiera�.
Wielki radosny podni�s� si� wrzask, kiedy gdzie� spod sto�u jakby rajski ptak wyfrun�� nagle pod powa�� i pocz�� powoli opada�. To Hela Mara zdj�a z siebie to, co jest r�owe jak ob�ok, jest czasem barchanowe, czasem jedwabne, ale zawsze bez wyj�tku parzyste i cisn�a tym w g�r�, na wiwat. Chciano to rozerwa� na sztuki, na pami�tk� i na szcz�cie, jak sznurek wisielca, ale m�ody poeta, bardzo ju� pijany, porwa� to w obj�cia, do piersi przycisn�� jak zdobyty sztandar i zacz�� wy� wniebog�osy:
- Nie dam! Nie dam! Nie dam!
Potem w k�cie t�umaczy� pannie Heli:
- Helusiu! Nie odbieraj, bo by� serca nie mia�a... Zostaw mi na otarcie �ez...
- A do domu jak p�jd�?
- Na co ci to w domu? W domu masz pewnie inne...
- Pewnie, �e mam...
- A po drodze to wygodnie nie mie�...
- Leszek, nie b�d� �winia!
- Poeta jestem nie �winia... Upi�em si�, wstyd, �e si� upi�em, bo to za �ydowskie pieni�dze. Ale ci tego nie oddam...
- Wariat! Na co ci to?
- Czy ja wiem? Krawat sobie z tego zrobi�, albo na oknie zawiesz�, jak b�d� mia� mieszkanie, jako portiery... Daj�e� mi to, Helusiu!
- Puste?
- O, bachantko!
- No, no! Tylko bez poufa�o�ci! Oj, patrz, co Krzysia wyrabia!
Krzysia pi�a szampana wprost z butelki, po czym zarzuci�a ramiona na zdumion� i szcz�liw� g�ow� pana P�czka i ca�owa�a go w usta. Pan P�czek by� w miar� pijany, nigdy bowiem miary nie przekracza�, tote� mimo wielkiej dumy z powodu takiego wyr�nienia, stara� si� uspokoi� wzburzony ocean nami�tno�ci dziewiczej, bo nie wiedzia�, co ma z tym zrobi�. Tymczasem Krzysia, my�l�c, �e to, co dot�d uczyni�a, to pewnie by�o za ma�o dla zdobycia wzajemno�ci takiego, jak P�czek kr�lewicza, piszcz�c z rado�ci, upojona niezwyk�ym swoim pomys�em, rozerwa�a kosztown� sukni� ruchem Salome i ukaza�a �wiatu nie byle co, jak Hela Mara, lecz rzecz nier�wnie wspanialsz�, cho� tak�e parzyst� - piersi.
Piorun uderzy� w pana P�czka.
Salomon, kt�ry powiada�, �e s� to "dwa jelonki m�ode" - ubogi by� w por�wnania. Jelonek, to jednak za ma�o; nie mog� si� z tym r�wna� wszystkie najp�ochliwsze i najpi�kniejsze zwierz�ta �wiata, ani kwiaty najwspanialsze. Wiedzia�a o tym panna Krzysia, bo gdyby arcydzie�a te nie by�y godne widzenia, nie by�aby ich dobywa�a z ukrycia, albowiem kobieta nie wstydzi si� tego, �e zamordowa�a, �e zdradzi�a, �e najstraszliwszego dopu�ci�a si� grzechu. Wstydzi si� jednak piersi brzydkich. I s�usznie. C� znacz� tamte drobiazgi wobec tej sprawy.
Nie dziw przeto, �e ca�e towarzystwo spojrza�o, jak zaczarowane; wszyscy mieli ciel�ce miny niemowl�t.
A Krzysia krzycza�a:
- P�czek! Masz, bierz! To twoje...
- Ale�, panno Krzysiu!
Nagle ostry krzyk wpad� w sam �rodek sza�u:
- Krzysia! Schowaj to natychmiast!
To pan Tulipan wo�a� g�osem g�uchym, jak umar�y, kt�ry si� obudzi� w trumnie.
- Schowaj to natychmiast, powtarzam!
S�usznie powtarza�, gdy� rzecz by�a parzysta.
- Krysiu! Krysiu! - �agodzi�y spraw� niewiasty.
Ale Krysia wpad�a w sza�.
- Nie schowam, bo to moje i mam prawo robi�, co mi si� podoba! Moje, czy nie moje?
Najbardziej ur�ni�ty go�� nie m�g� odm�wi� racji temu rozumowaniu. Pan Tulipan by� jednak�e poza sfer� rozs�dku i dobrego wychowania.
Szuka� tylko okazji, aby sponiewiera� P�czka, s�usznie mniemaj�c, �e z panienk�, co pi�a szampana wprost z butelki, trudno b�dzie doj�� do porozumienia. Trudno jednak by�o o okazj�, gdy� P�czek zachowywa� si� wcale wytwornie i sam zacz�� namawia� Krzysi�, by ukry�a drogocenne skarby i umkn�a je oczom posp�lstwa, na bardziej prywatny chowaj�c je u�ytek.
Krzysia by�aby je obci�a, gdyby P�czek tego chcia�, - Jak ty tak m�wisz, to schowam, Felu�. Ale niech mi ten �yd jeszcze s�owo powie, to zrzucam ca�� sukni�. Trzeba schowa�?
- Trzeba, trzeba...
- No to daj jak� szpilk�, bo rozerwa�am sukni�.
- Szpilk�? Sk�d ja pannie Krzysi... Ach, mam!
Si�gn�� do klapy fraka i wyj�� szpilk�. Jak to si� czasem szcz�liwie znajduje rzecz niekt�r�.
- Uk�uj przedtem, bo si� pok��cimy! - szepn�a na nowo rozmarzona Krzysia.
P�czek uk�u� j� delikatnie w rami�. Tulipan zadr�a� w srogiej duszy, patrz�c na te dusery, kt�rych nie rozumia�.
- A teraz zepnij to szpilk�! - m�wi�a Krzysia.
- Mo�e sama?
- Co, boisz si� tego Hamana?
- Kto, ja si� boj�? Prosz�, gdzie spi��?
Krzysia podda�a piersi ku niemu, a kiedy si� nad nimi pochyli�, uca�owa�a go z wielkim kla�ni�ciem w ucho.
W tej chwili us�ysza� syk w�a.
- Co pan tam majstruje, panie P�czek?
- Co mi si� podoba, panie Tulipan. Nie widzi pan, �e spinam szpilk� sukni�?
- Pan mo�e uk�u� pann� Krzysi� w piersi...
- Jak on to zrobi, to nie b�dzie bola�o! - rzek�a Krzysia.
- A ja sobie to wypraszam! - sykn�� Tulipan. - Pan nie przestanie?
- Nie!
- A ja panu m�wi�, we� pan t� szpilk�!
- Gadaj pan do szpilki, nie do mnie!
- Panie P�czek! Pan tu pije za moje pieni�dze! Ja to panu zauwa�am, za moje pieni�dze!
P�czek podni�s� si� nagle, jak raniony tygrys, wyr�s� wspaniale, jak ciasto na dro�d�ach, jak ognisty s�up przed �ydami. Obla�a go purpura krwi i on raczej wygl�da� w tej chwili jak p�omienny tulipan.
- Do kogo pan to m�wi?
- Do pana! Tu si� chyba nikt inny nie nazywa tak �miesznie: P�czek! Tu jest porz�dne towarzystwo...
- Wal go w pysk, P�czek! - zawo�a�a Krzysia.
- Co takiego? Co takiego? To ty, Krzysia z takim �obuzem... oj! Nie spodziewa�em si�...
- Albo nie! On tego nie wart. Plu� mu w jego majonez i chod� ze mn�. Jak taki mato: nie pozwala uczciwej dziewczynie szpilki po�yczy�, to niech si� ud�awi swoim fa�szywym szampanem. My�licie, �e to francuski szampan? To taki francuski, jak on katolik. Kaza� na w�gierskie paskudztwo przykleja� francuskie etykiety.
- Krzysia! To k�am! - tupa� nogami Tulipan.
- Chod�, Felu�, z tej knajpy!
- Ja go zabij�! - rycza� P�czek i chwyci� za prawdziw� butelk� z fa�szyw� mark�.
Wyrwano mu j� z r�ki i rozdzielono tygrys�w. Kiedy towarzystwo dowiedzia�o si� z ust wiarygodnych, �e Tulipan jest �winia i robi szachrajstwa z winem, nie mia�o w g��bi serca nic przeciwko temu, �eby sympatyczny P�czek pobi� srodze zwi�d�ego Tulipana. Towarzyskie wzgl�dy jednak�e i wysoka rasa tych ludzi, umia�y pog��bi� sw�j �al serdeczny, wi�c kilku go�ci p�ta�o w jednym k�cie w�ciek�o�� P�czka, inni czynili to w drugim. Jeszcze chwila jednak, a rozp�ta si� wojna trzydziestoletnia. By�o to tym bli�sze prawdy, �e ze dwa trupy le�a�y ju� pod sto�em w krwi czerwonego wina. Ci ju� dawno polegli i walka nami�tno�ci nie obchodzi�a ich zupe�nie.
Mniej pijani, przera�eni tym g��boko, �e wzajemne pobicie si� b�dzie stanowczo ko�cem uczty, czynili ruchy strategiczne bardzo przemy�lne, aby bitw� zako�czy� przed jej rozpocz�ciem i nie popsowa� baterii butelek. Wypchni�to wi�c P�czka do przedpokoju, za nim za� wypad�a Krzysia. Na�o�ono na nich w�r�d zgie�ku cudze futra.
Krzysia by�a jak furia, P�czek by� blady, co rumianemu z natury P�czkowi bynajmniej nie przystoi.
Troch� otrze�wieli, ale nie bardzo.
- Pojed� do mnie, Felu� - m�wi�a Krzysia, a ka�de jej s�owo nalane by�o nami�tno�ci�, jak z�oty puchar czerwieni� wina - bo ci� kocham, a temu �ydowi, to ja jeszcze poka��.
Ja mu dzi� zrobi� imieniny! Moje piersi, czy nie moje? S�ysza� kto kiedy co� podobnego? Taki gud�aj! I o co mu posz�o? O szpilk�!
Pan P�czek w ca�ym tym rozgardiaszu nie uroni� tej szpilki nieszcz�snej, co wywo�a�a wojn�. Trzyma� j� teraz w palcach i patrzy� na ni� ponuro. Nie m�g� dobrze poj��, czy jest tak bardzo pijany, czy te� szpilka patrzy mu naprawd� w oczy i u�miecha si� drwi�co.
Wi�c j� czym pr�dzej z jak�� pasj� wbi� w klap� fraka.
ROZDZIA� CZWARTY
w kt�rym ci�ka chmura zdarze�,
nak�uta szpilk�, wypuszcza z siebie
ognisty piorun nieszcz�scia.
Sp�on��by wszelki papier, gdyby na nim opisa� furi� zemsty panny Krzysi nad sponiewieranym Tulipanem. Zanim si� dokona�a, wzi�a panna Krzysia jego wielk� fotografi� z napisem: "Mojej kr�lowej - pa�, Stanis�aw", domalowa�a mu czerwonym o��wkiem do barwienia ust wielkie w�sy, pilnikiem wyd�uba�a mu oczy, po czym rozdar�szy go w okolicy brzucha, cisn�a to wszystko razem w piec.
Tulipan umar� w pogardzie, taki bowiem jest los bogaczy. Za to P�czek zosta� wyniesiony na szczyty szcz�liwo�ci ziemskiej, najwi�ksz� za� mu to sprawia�o rado��, �e si� to wszystko dzia�o w pi�amie pana Tulipana. O, gdyby� to by� widzia�, Tulipanie, pomiesza�by ci si� tw�j wielki rozum, p�k�oby twoje zahartowane serce.
Tulipan jednak tego nie widzia�, tylko przeczuwa�, a cho� widzenie oczyma duszy sprawia ju� wiele bole�ci, prawdziw� bole�� odczuwa� Tulipan, kiedy szpieguj�c ko�o domu panny Krzysi, ujrza� wychodz�cego ze� nazajutrz u�miechni�tego P�czka, kiedy go ujrza� ju� na w�asne oczy, kt�re mu w tej�e chwili zala�a w�ciek�o�� tak wielka, �e r�wnej nie by�o na ca�ej ulicy, cho� ju� by�o na niej rojno, bo to by�o oko�o jedenastej.
P�czek nie spostrzeg� Tulipana, albowiem poca�unkami posy�anymi r�k�, �egna� si� z pann� Krzysi�, stoj�c� w oknie. Cz�owiek w niebo patrz�cy, nie widzi mizernych tulipan�w pod nogami. Musia�a go jednak dojrze� panienka, bo nagle wywali�a j�zyk w srogim ataku pogardy. Zdumia� si� pan P�czek, nie rozumiej�c, co by ten kares mia� znaczy�, poniewa� jednak zna� niezbadan� natur� kobiety, u�miechn�� si� raz jeszcze i poszed� do domu, spa�.
Uk�adaj�c si� do snu u�miecha� si� wci��, gdy� go wszystko bawi�o, i to �e b�dzie spa� w bia�y dzie�, i to �e si� ma �eni� za niewiele dni, i to �e znalaz� g�upi� szpilk� i przez t� szpilk� omal�e do krwawej nie dosz�o awantury. Bez tej szpilki jednak�e i bez tej awantury nie prze�y�by chwil wcale mi�ych. Nie mia� tedy do tej szpilki �alu, nawet przeciwnie, mia� dla tego zgubionego biedactwa uczucia przyjazne. O ma�ej rance przez ni� zadanej dawno ju� zapomnia�. Wino nie takie goi rany...
Wyj�� szpilk� z klapy fraka i przyjrza� si� jej pilnie. Zwyczajna szpilka, mizerna, biedna szpileczka. Ha! A jednak nie zwyczajna. W b�ysku jej czarnej g��wki by�o przecie� co� zabawnego, jak czasem zabawnym jest spojrzenie.
- Do kogo ona nale�y? - rozmy�la� P�czek - zapewne do kobiety. Znalaz�em j� u wej�cia do gabinetu, wi�c kobieta musia�a by� pi�kna, brzydkich bowiem nikt nie zaprasza do gabinetu, tylko na went�, albo na cmentarz. M usia�a nale�e� do kobiety weso�ej, przy tym do kobiety, albo przewiduj�cej bardzo, albo o z�ym sercu. Dlaczego? Je�li to by�a dama przewiduj�ca, wyj�a j� z sukni i porzuci�a w przedpokoju, aby nie uczyni� przez zadrapanie krzywdy jakiej� kochanej g�owie, kt�ra si� u�o�y zapewne na jej piersi. Przewiduj�ce kobiety nie maj� dlatego przy sobie nigdy nic ostrego, dlatego nie nosz� z sob� nawet dowcipu. Je�li za� by�a to kobieta o sercu twardym, post�pi�a ona z t� biedn� szpileczk�, jak z�a matka, co si� brzydkiego wstydzi dziecka. Wesz�a mi�dzy ludzi z brylantami i ze z�otem, a to szare biedactwo porzuci�a na zgub� i poniewierk�.
Dobre serce pana P�czka rozczuli�o si� t� szpilk�, tak biedn� i tak sieroc�. U�miechn�� si� do niej i postanowi� j� zawsze mie� przy sobie, mniema� bowiem s�usznie, �e drobiazg ten jednak przynosi mu szcz�cie, pewnie z wdzi�czno�ci za to, �e si� nim zaopiekowa�. Ukry� j� wi�c w portfelu, wpi�wszy w fotografi� panny S�oneczko, z kt�r� si� nigdy nie rozstawa�.
Miesza�o mu si� nieco w znu�onej i cokolwiek hucz�cej g�owie, kiedy zasypia�; to szpilka, to panna S�oneczko zjawia�y si� jego oczom, w kt�rych wzrok zamiera�. A kiedy zasn��, wzdryga� si� czasem i nagle podskakiwa� na �o�u, zdawa�o mu si� bowiem, �e go kto� t� szpilk� wci�� ekscytuje, wnet jednak zjawia�a si� panna, promienna i r�owa i g�adzi�a d�oni� �agodnie miejsce obola�e, z lekka tylko si� rumieni�c i wstydliwie odwracaj�c oczy, je�li z�o�liwa szpilka uk�u�a go w miejsce, od wiek�w panny cnotliwe wstydem i wzruszeniem nape�niaj�ce.
Powik�a�y si� jednak senne marzenia, bo oto po chwili pan P�czek wzdrygn�� si� przez sen i g�ucho j�kn��, zdawa�o mu si� bowiem, �e panna S�oneczko nagle chmur� nakry�a swoj� promienn� twarz i uj�wszy szpilk� w delikatne palce, najwyra�niej zmierza z ni� do jego prawego oka, chc�c je wyd�uba�. Kiedy pan P�czek silnie zacisn�� powiek�, skierowa�a szpilk� ku lewemu z niewyra�n� uwag�, �e jej w�a�ciwie nie zale�y, czy to b�dzie oko prawe, czy lewe. Chcia� senny pan P�czek wo�a� Krzysi� na pomoc i pewnie krzykn��, wo�aj�c j� z g��bi serca, bo oto nadchodzi. Pan P�czek s�yszy najwyra�niej dzwonek u drzwi, nerwowo terkoc�cy. Us�ysze� go musia�a i panna S�oneczko, bo �wawiej jeszcze j�a si� krz�ta� i nie mog�c si� dobra� do oczu, nagle chwyci�a go za g�ow� silnymi r�koma i jednym zamachem wbi�a mu szpilk� w ty� g�owy. Lodowate zimno wstrz�sn�o panem P�czkiem, uczu� przeszywaj�cy, ostry b�l we �bie i porwa� si� z krzykiem na r�wne nogi.
Obok ��ka sta� s�u��cy, szczerze zdziwiony nieco ob��kanym i pe�nym ruchu snem swego pana.
- Co si� sta�o? - j�kn�� P�czek.
- Nic!
- Czy kto dzwoni�?
- W�a�nie przed chwil�. Przynie�li list.
- I po to mnie Franciszek budzi�?
- Ja ja�nie pana nie budzi�em. To ja�nie pan robi� przez sen taki harmider, �e m�g�by zbudzi� umar�ego.
- Niech Franciszek nie bredzi. Od kogo list?
- Od panny S�oneczko...
- Nie mo�e by�!
- Mo�e by�, bo jest.
- List?
- Przecie nie fortepian. Kazali pokwitowa�, bo to jaki� wa�ny list. M�wi�em, �e pan chory.
- Dobrze Franciszek powiedzia�.
- A pan si� pewnie schla�.
- Id� do diab�a!
Pan P�czek nerwowo i skwapliwie otwiera� list swojego S�oneczka. Jak gejzer islandzki, kiedy mu mydlin w szerok� gardziel wlej�, nagle wybucha, tak dotkni�cie tego listu pobudzi�o w nim u�pione i winem zalane sumienie, �e wybuch�o i wy� zacz�o. Przeczuwa� nieszcz�cie i zadr�a� w g��bi ducha. Panna S�oneczko mog�a bowiem nawet zgrzeszy�, wszystko najgorsze mog�o si� zdarzy� tej duszy czu�ej i litewskiej, jednak�e trzeba by�o czego� ponad ludzk� miar�, aby j� zmusi� do napisania listu. List bowiem jako wynalazek nowoczesny pachnia� troch� diab�em, poza tym w rodzinie S�oneczk�w, tysi�c siedemdziesi�t pi�� lat istniej�cej, przez lat tysi�c nikt nie umia� pisa�, a przez lat siedemdziesi�t pi�� ka�dy ba� si� pisa�, w pisanym bowiem zawsze jakowa� mog�a by� podrywka.
Wiedzia� o tym pan P�czek i s�usznie dr�a� duchem.
Kiedy on spa� w bar�ogu, zm�czony rozkosznym zm�cze