2310
Szczegóły |
Tytuł |
2310 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2310 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2310 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2310 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stanis�aw Strumph Wojtkiewicz
Tiergarten
powie�� z lat 1939-1945
wydanie drugie
Wydawnictwo Ksi��ka i Wiedza
1967
Defilada aktor�w
By� p�ny grudniowy wiecz�r roku 1945. Po sze�cioletniej tu�aczce
emigracyjnej od paru tygodni zn�w mieszka�em w miejscu oznaczonym jako
"Warszawa". Tego wieczoru nadawa�em kolejny felieton o pierwszych
wra�eniach z kraju. Jasne i ciep�e studio w ocala�ym pa�acyku w Alejach
Ujazdowskich, gdzie Polskie Radio otrzyma�o w�wczas swoj� siedzib�, dawa�o
mi�e wra�enie ��czno�ci ze �wiatem, a personel z obs�ugi mikrofonu czyni�
wszystko, aby mi te audycje u�atwia�. Przyje�d�a�em tu z mojego pokoiku na
Pradze stare�kim samochodem wysy�anym przez Radio i w taki� spos�b
wyprawiano mnie z powrotem. Straszliwy obraz niemal doszcz�tnie zrujnowanej
stolicy ju� obejrza�em wielokrotnie, ale dotychczas towarzyszyli temu
ludzie, kt�rzy mrowili si� przy odbudowie dawnego �ycia, lub te� mija�em
wszystko w p�dzie, pod��aj�c do swoich zaj��. Sam na sam z ponur�
warszawsk� rzeczywisto�ci� jeszcze si� nie spotka�em. Dopiero wtedy...
Samoch�d nie powr�ci� na czas z trudnych rejs�w przez oceany spi�trzonych
w katastrofie gruz�w. Oczekiwa�em daremnie, wreszcie - mimo �yczliwych
przestr�g - postanowi�em wraca� piechot�. Troski i obawy koleg�w redaktor�w
wydawa�y mi si� �mieszne: bo i czego obawia� si� mog�em tutaj, nareszcie
po�r�d rodak�w, w dodatku najg��biej dotkni�tych ze mn� razem utrat�,
jakiej nie spos�b wymierzy�.
Z Alei Ujazdowskich droga wiod�a przez kamienist� dolin�, co pozosta�a z
placu Trzech Krzy�y, a dalej zamienionym w kapry�ny w�w�z Nowym �wiatem i
kanionem Krakowskiego Przedmie�cia, do poszczerbionego hotelu "Bristol".
Stamt�d zej�� nale�a�o drewnianymi schodkami ulicy Karowej na drewniany
prowizoryczny most przez Wis��, �eby dopiero na Pradze znale�� si� w
dzielnicy zamieszka�ej. O tej porze, niemal ju� nocnej, tylko przy mo�cie i
za nim mog�em napotka� ludzi, bo pierwsza cz�� drogi prowadzi�a zupe�nym
pustkowiem, w�skimi �cie�ynkami wydeptanymi za dnia poprzez pe�ne zasadzek
bezdro�e dawnych chodnik�w i jezdni. Pami�ta�em, �e w �rodku skrzy�owania
Nowego �wiatu z Alejami Jerozolimskimi wyrasta w�r�d rozpadlin olbrzymie
usypisko gruzu, przez kt�re trudno si� sz�o nawet w jasny dzie�, a tak�e
wiedzia�em, jak niebezpieczne s� do�y w pobli�u resztek domu na rogu
Foksal, gdzie - jak m�wiono - urz�dzi� sobie na zim� ciche piwniczne
legowisko wyp�oszony z niespokojnych p�l i las�w borsuk. Tu mia�
zaciszniej.
Na owym cmentarzu dwustu tysi�cy zamordowanych warszawian, jakim si�
sta�a stolica, lepiej si� istotnie powodzi�o w�wczas zwierz�tom ni�
ludziom. Zaj�ce �mia�o hasa�y w pobli�u dawnego �r�dmie�cia, a w kana�ach i
zawalonych piwnicach niezliczone chmary szczur�w jeszcze nie zako�czy�y
swojej uczty. �wiadomo�� tych bolesnych spraw przepe�ni�a mnie od razu,
ledwo znalaz�em si� na ulicy.
�nieg pobieli� otaczaj�ce ruiny, ale w jasnym �wietle miesi�ca
z�owieszczo czerni�y si� gdzieniegdzie resztki otwor�w okiennych i
poszarpane wybuchami, zakopcone dymem po�ar�w u�omki, szczerby i kikuty
mur�w. I oto znalaz�em si� sam, zupe�nie sam, jakby zagubiony w
przera�aj�cej kosmicznej pustce na fantastycznych, i�cie ksi�ycowych
wertepach.
Prawie naprzeciw tymczasowej siedziby Polskiego Radia, sk�d dopiero co
wyszed�em, pi�trzy�y si� gruzy wielkiego domu, gdzie - jak pami�ta�em -
mieszka�a przed wojn� jedna z m�odych kobiet, kt�rych dzieje z�o�y�y si�
znacznie p�niej na posta� mojej Sabiny. Mniejsza z tym, czy by�a to
dorodna, zajad�a w leczeniu biedoty warszawskiej doktor Zofia, czy tak�e
lekarka, Helena, zwana "Ank�", kt�ra a� do �mierci opatrywa�a partyzant�w i
ch�op�w w Kieleckiem, czy prostolinijna, mocna cia�em i duchem Lilka, czy
pe�na ambicji �yciowych Jadzia-brzydula, czasu wojny AK-owska kurierka, a
mo�e i na poz�r osch�a i ch�odna, lecz gor�co oddana sprawom opieki
spo�ecznej R�a, czy istny fenomen kobiecej �arliwo�ci - Paulinka, lub
wreszcie - skupiona w sobie, tajemnicza agentka Teresa. Z wiadomo�ci, kt�re
mnie osaczy�y k��liwym rojem zaraz po powrocie do kraju, wynika�o, �e
pierwsza zgin�a pod gruzami szpitala jeszcze podczas obl�enia Warszawy w
roku 1939, drug� zastrzelili Niemcy w partyzanckiej potyczce niedaleko
I��y, trzecia pad�a w jednej z niezliczonych egzekucji w Warszawie, czwarta
zagin�a bez wie�ci na tajnym, a ryzykownym szlaku kurierskim, pi�ta pad�a
na Starym Mie�cie podczas powstania, sz�st� tak�e dosi�g�a �mier�
�o�nierska, tylko o Teresie nic mi jeszcze nie powiedziano pr�cz tego, �e
znalaz�a si� bardzo daleko. Z przyjaci�-m�czyzn r�wnie� wi�kszo��
zgin�a. Tak wi�c, id�c warszawsk� pustyni�, brn��em przez proch i py�
dzielnych ludzkich istnie�.
U zbiegu ulicy Wilczej z Alejami przystan��em nad �elazn� pokryw�
kana�owego w�azu. W miejscu tym wychodzili na powierzchni� ci z powsta�c�w,
kt�rzy w roku 1944 zdo�ali szcz�liwie przeby� gehenn� podziemnego odwrotu
z G�rnego Mokotowa i ulicy Che�mskiej. Wielogodzinna, trudna do wyobra�enia
w�dr�wka m�czyzn i kobiet w �liskich, smrodliwych �ciekach, po�r�d
martwych cia� ludzkich i drapie�nych szczur�w, pod ustawiczn� groz�
zrzucanych z g�ry niemieckich granat�w, to wszystko wbi�o mi si� w pami�� z
kilku rzeczowych relacji, zawsze ze sob� przera�aj�co zgodnych. A takich
przepraw kana�ami dokonano podczas powstania wiele. Nie pozostawa�o
w�tpliwo�ci: oni przechodzili tu istne piek�o, z wszelkimi jego odmianami.
Przypomnia�y mi si� s�owa pewnego naszego pu�kownika, kt�ry na froncie
w�oskim perswadowa� swoim oficerom: "Braciszkowie, czego tu si� ba�?
Uzbrojeni po z�by, z czo�gami, wspierani przez lotnictwo, mo�emy najwy�ej
zgin��. Mamy te� ogromne szanse zwyci�stwa, a w ka�dym razie nie grozi nam
straszliwa, powolna tortura. Tysi�cami do�wiadczali jej nasi rodacy w
r�nych katowniach, na kt�re skazywa�a ich bezbronno�� i bezradno��... Wi�c
czego si� tu i ba�?"
Tortura zadana Warszawie i ca�ej Polsce mog�a je obie zabi� - lub
zahartowa�, ju� na wieczno��. Ruszy�em z tego miejsca dalej na p�noc, w
zastyg�� na mrozie dolin� placu Trzech Krzy�y. Z prawej strony naprawd�
g�ucho i niemo by�o w ruinach Instytutu G�uchoniemych, z lewej gwiazdy i
ksi�yc zimno zagl�da�y w rozbity czerep ko�cielnej kopu�y. "Czego si�
ba�?" - powt�rzy�em sobie mimo woli. Wszystko, co najgorsze, ju� przecie�
by�o.
Min�� nale�a�o kilka dalszych punkt�w i miejsc, kt�re jakby wytycza�y
jedn� z wielu krzy�owych dr�g Warszawy. Pod zwa�ami kamienicy czynszowej na
rogu Chmielnej, w�a�nie naprzeciw owego legowiska borsuczego, �mier�
ponios�o wiele chroni�cych si� w piwnicy rodzin, a dalej na trasie wiele
by�o bram i resztek mur�w, pod kt�rymi w masowych egzekucjach patrzyli
oprawcom w oczy nieszcz�ni skaza�cy, czasem przywo�eni z wi�zie� z gipsem
w ustach. Przy wlocie Nowego �wiatu w Krakowskie Przedmie�cie przej��
musia�em okropne miejsca, gdzie zaledwie szesna�cie miesi�cy temu czo�gi
niemieckie, nacieraj�c na powsta�c�w, p�dzi�y przed sob� gromad� kobiet i
dzieci. Z ocala�� dziewczynk�, Basi� Grembeck�, kt�ra stanowi�a w�wczas
cz�stk� niemieckiej tarczy, tak szczeg�lnie pomy�lanej przez hitlerowskich
rycerzy, w�a�nie tego dnia rozmawia�em.
Przepe�niony setkami i tysi�cami podobnych skojarze�, sk�adaj�cych si� na
�a�ob� kraju, wszystkich jego miast i miasteczek, wsi i las�w, �a�ob�
milion�w ludzi �ywych po milionach pomordowanych rodak�w, po raz pierwszy
zrozumia�em w pe�ni, �e obr�t wojny ocali� nas od zag�ady, w ostatniej
niemal chwili wyrywaj�c nar�d z morderczego chwytu ludob�jc�w. A �e
ludob�jc�w tych liczy� nale�a�o r�wnie� na miliony, wi�c zatroska�em si� o
przysz�o��. Jak�e u�o�y� stosunki z tym narodem s�siedzkim, gdzie nawet
kobiety oklaskiwa�y z entuzjazmem wyczyny "bohater�w" z rodzaju, kt�ry tak
dok�adnie rozpoznali�my. Postanowi�em ju� wtedy nauczy� si� bolesnej
historii tych lat, prze�y� j�, przekaza� innym jej sens.
St�d wi�c nowa ksi��ka i nowe �wiadectwo, �e pisarz pragnie co� obroni� i
ocali�. Barwy, zanim sp�owiej�? �ywe uczucia przed uwi�dni�ciem? Ludzkie
dzia�ania? Fakty, gubi�ce si� na zawsze w czasach i przestrzeni, tak jak
�zy gin� bez �ladu w morzach? Najpewniej chodzi�o mi o wszystko razem i
jeszcze o wiele innych spraw. Jednak�e w ca�o�ci powie�ciowego zamierzenia
trudno nie dostrzec autora. To on, m�wi�c technicznym j�zykiem, jest
kronikarzem, re�yserem i kamerzyst� temat�w i problem�w, on te� b�dzie
przewodnikiem czytelniczej wyprawy w region d�ugo i pracowicie formowany z
r�nych element�w, tak�e i tych przez niego osobi�cie prze�ytych.
Nowa ksi��ka - a wi�c ogromny trud, przy tym zawsze samotniczy, z osobn�
histori� wzlot�w i zw�tpie�, bo tak zwykle dzieje si� tam, gdzie ostateczny
wynik stanowi niewiadom�. I cho� autor, niby mityczny si�acz, ud�wignie
nareszcie odtworzony przez siebie �wiat, jednak dopiero p�niej wyjdzie na
jaw - je�li nie istotna miara wysi�ku, to charakter jego wizji: imponuj�cy
glob Atlasa okaza� si� mo�e zwyk�ym balonem, l�ni�c�, lecz pust� ba�k�
mydlan�. Mam nadziej�, �e podobnego zawodu sobie i Czytelnikom nie sprawi�,
a to g��wnie dlatego, �e wk�adam w t� powie�� taki zas�b wiedzy i uczu�, na
jakie mnie tylko sta�.
W ka�dym razie mog� zapewni�, �e blisko i dobrze pozna�em pierwszych
moich towarzyszy podr�y, czyli jej bohater�w. Na czo�o wybija si� po�r�d
nich stary znajomy, Micha� Rybikowski, alias Adam Micha�owski, alias Adam
lub Andrzej Paszkowski, ochrzczony w pewnym k�ku warszawskich znajomych
"Rudym" (o czym z pewno�ci� on sam nie wiedzia�), w innych przyjaznych
�rodowiskach zwany "Rybikiem", tu i �wdzie, w konspiracji, Adamem,
wzgl�dnie po prostu, po rodzinnemu, Michasiem. Pewni ludzie, by�o to
przewa�nie w Finlandii i na �otwie, zapami�tali go mo�e w postaci
jowialnego handlowca Iana Jacobsena, a zn�w inne osoby, po�r�d nich sporo
kobiet - Niemek, Szwedek i innych damulek - dotychczas gotowe s�
przysi�ga�, �e by� to owiany tajemniczo�ci� Peter Iwanow, ich beztroski
kompan rodem z dalekiej Mand�urii. Co do Niemc�w, to wiedzieli oni, �e kto�
taki istnieje i dzia�a, ale niemal do ko�ca nie zorientowali si�, kim
w�a�ciwie jest.
Rozgry�� natur� tego cz�owieka mo�na raczej przyjazn� intuicj� ni�
ch�odn� analiz�. Dokonajmy tej pr�by. Trudno�� przenikni�cia natury
"Rybika" nie pochodzi bynajmniej z faktu, �e by� on oficerem przedwojennej
"dw�jki", czyli Oddzia�u II Sztabu G��wnego. Zna�em i widywa�em ludzi tego
autoramentu, nies�usznie uwa�anych za jaki� odr�bny gatunek. W istocie
rzeczy, analogicznie do innych m�czyzn, podlegali oni zwyk�ym
nami�tno�ciom, zdarza�o si� wi�c, �e goni�c za upragnionym po�owem wpadali
w zastawione na nich sieci z prawdziwie ch�opi�c� naiwno�ci�. Tym bardziej
w trudnych sytuacjach wojennych, szczeg�lnie wobec kl�ski, niewielu z nich
odznaczy�o si� hartem, odwag� i zdolno�ci� do dzia�ania i my�lenia
samodzielnego. "Rybik" nale�a� niew�tpliwie do tych ostatnich, dobrze wi�c
reprezentowa� nie tyle t� kategori� rodak�w, do kt�rej mechanicznie
nale�a�, ile romantyczny polski patriotyzm.
Ju� na d�ugo przed rokiem 1939 zastanawia� mnie �w przypadkowo poznany
oficer z upodobaniami niezwyk�ymi w jego sferze. Szuka� przede wszystkim
towarzystwa ludzi wykszta�conych, ch�tnie towarzysz�c im w o�ywionych
dyskusjach. Wieczorem �l�cza� nad podr�cznikami, �eby samemu doj�� sensu
uczonych wywod�w, na przyk�ad wyra�anych przez profesor�w fizyki -
Bia�obrzeskiego i Wolfkego. Kiedy indziej, cho� zwykle raczej zamkni�ty w
sobie, wybucha� entuzjazmem do docieka�, kt�re snuli prehistoryk
Poniatowski, architekt i podr�nik Balcer czy astronom Kamie�ski.
- Gdzie pan si� spotyka ze swoimi naukowcami? - zapyta�em.
- W naszym k�ku dyskusyjnym. Nadzwyczajni ludzie! Chce pan? Za kilka dni
zbieramy si� w obserwatorium. Sam odkrywca poka�e nam komet� Wilka. Nowa!
Profesor Kamie�ski obja�ni panu jeden kamyk. Fantazja! Takie kawa�ki spad�y
na ziemi� po erupcji s�o�ca. Profesor przywi�z� kilka z Tokio, od
japo�skich uczonych...
A pewnego dnia, bardzo skupiony, jakby budz�c si� z zamy�lenia,
powiedzia�:
- B�dziemy lata�!
Kiedy raz jeszcze powt�rzy� to zdanie, i to z wielk� moc�, zdziwiony
odpar�em:
- Jak to - b�dziemy? Latamy przecie�!
- Nie o to chodzi - odrzek� z przekonaniem. - Ludzie b�d� fruwa�
samodzielnie. Bez silnik�w! Sami! Niby ptaki. Wie pan?
- Sk�d�e taki optymizm?
- To nie optymizm, to stwierdzone. Naukowo. Powiedzia� nam o tym
antropolog. Ca�a historia! Na podstawie bada�.
- Jakich bada�?
- Szczeg�owych. Antropologia stwierdzi�a, �e ko�ci ludzkie staj� si�
coraz l�ejsze. Z czasem dojdziemy do ptasich mo�liwo�ci, szkielet cz�owieka
stanie si� lekki, wi�c - rozumie pan?
- Kiedy� ten proces umo�liwi latanie?
- Ju� za par� milion�w lat! - tryumfalnie odrzek� Rybikowski.
Takie bywa�y nasze rozmowy, kiedy od czasu do czasu pojawia� si� w
Warszawie, po czym na d�ugie miesi�ce znowu znika�. Za ka�dym powrotem z
pocz�tku promieniowa�a z niego rado�� �ycia, p�niej pos�pnia�, zdradza�
roztargnienie, gni�t� w sobie jakie� kalkulacje czy idee. I niepr�dko,
dopiero s�ysz�c, �e pochodzi z Laudy, skojarzy�em sobie "Rybika" z innym
cz�owiekiem, zreszt� legendarnym w naszej historii. Tak jest! Bo gdyby
wielkiemu wieszczowi odebra� poetycki geniusz, pozosta�by sk�onnym do
r�nych docieka�, zag��bionym w sobie, podejrzliwym i ma�om�wnym Litwinem z
g��bokiej prowincji. Ta w�a�nie ziemia wydaje ludzi o zdrowym jak ziarno
sercu, o temperamencie wybuchowym, lecz zahamowanym przez bardzo
intensywnie kie�kuj�ce �ycie wewn�trzne. O tamtym kto� pisa�, �e sto
kilkadziesi�t lat temu s�awny poeta przewidywa� - jakim� "duchem Bo�ym" -
skrzyneczk�, z kt�rej mo�na b�dzie s�ucha� koncert�w, a tak�e i przem�wie�
politycznych. Wi�c i owe "b�dziemy lata�" Rybikowskiego, i jego milcz�ca
dociekliwo��, i przeb�yski entuzjazmu dla nauki, i pozorny ch��d, i ogie�
wewn�trzny - to wszystko na�o�y�o mi si� - toutes proportions gardees - na
sylwetk� dobrze znan� z historii literatury.
Sam zaintrygowany swoim spostrze�eniem spyta�em:
- Panie Michale, a pami�ta pan, kto napisa� dwuwiersz taki: "raczej
�elazo rozpalone w d�oni, ni�li prawic� krzy�ack� u�ciska�"?
Skin�� g�ow�, bo wiedzia� o swoim s�awnym ziomku wszystko, co potrzeba. I
jako� ze smutkiem odrzek�:
- Niestety, ja to musz� robi�. I to cz�sto. Przecie� pan wie, czym si�
zajmuj�? Nie? Jestem oficerem wywiadu i pracuj� na terenie Rzeszy.
Major Rybikowski nie by� zreszt� w tym zakresie nowicjuszem. Najpierw, co
prawda, s�u�y� w podchor���wce piechoty w Ostrowie-Komorowie, ale p�niej
zda� egzamin do Wy�szej Szko�y Wojennej, gdzie zacz�� gromadzi� materia�y o
przemy�le i handlu III Rzeszy. Nast�pnie, przydzielony do sztabu 17 dywizji
w Gnie�nie, sporz�dzi� tam czterystastronicowe opracowanie po�wi�cone
gospodarce niemieckiej. Ocena tej roboty wypad�a pozytywnie, wi�c w roku
1933 przydzielono go do Biura Studi�w Niemieckich Oddzia�u II Sztabu
G��wnego. Hitler znalaz� si� wtedy u w�adzy. Od tego czasu Rybikowski stale
ju� je�dzi� do Niemiec, a po kr�tkim sta�u w 25 pu�ku piechoty w Piotrkowie
wr�ci� do wywiadu przeciwniemieckiego, wiosn� 1936 roku obj�� referat
"przygotowa� wojennych", wreszcie w roku 1939 przeszed� do kierownictwa
wywiadu ofensywnego na Niemcy. M�j bohater istnia� naprawd�. Ale, rzecz
jasna, powie�ciowa inwencja autorska w niejednym fragmencie przyda�a lub
uj�a tej postaci niejedn� sytuacj�.
Tyle na razie o "Rybiku".
Nie zna�em osobi�cie drugiej naczelnej postaci tej powie�ci, kapitana
Alfonsa Jerzego Jakubia�ca, ale opowiedzieli mi o nim ludzie, kt�rzy go
znali wy�mienicie. "Futek", jak go w rodzinie i w szkole nazywano, od
wczesnych lat kierowa� si� patriotyczn� ambicj�. Pragn�� jako� dor�wna�
�o�nierzom, kt�rzy mu imponowali, ba - w skryto�ci ducha zamierza� ich
przewy�szy�. "Za p�no si� urodzi�em" - my�la� markotnie, bolej�c nad
faktem, �e mia� tylko dziewi�� lat, gdy wybuch�a pierwsza wojna �wiatowa, a
zaledwie trzyna�cie w chwili odzyskania przez ojczyzn� niepodleg�o�ci.
Strzelcy, dru�yniacy, sokoli, legioni�ci, u�ani spod Rokitny, Krechowiec
czy Jaz�owca, "bajo�czycy" i "b��kitni" z Francji, wreszcie pierwsi polscy
lotnicy wydawali mu si� herosami, co zreszt� na ka�dym kroku mo�na by�o
stwierdzi� naocznie. Mundury heros�w strojne by�y w niezliczone wst��eczki,
baretki i metalowe pami�tki, powiewa�a wok� nich chwalebna legenda, za
nimi goni�y rozmarzone oczy Polek. Zreszt� wsz�dzie, jak szeroki i d�ugi
by� kraj, mno�y�y si� okazje do uroczysto�ci, podczas kt�rych place miast i
miasteczek tudzie� bitewne szlaki i pobojowiska dzwoni�y marszow� muzyk�,
�opota�y bia�o-czerwon� flag� i zamiera�y w czci dla masywnych or��w i
haftowanych srebrem i z�otem sztandar�w. "Ech, sp�ni�em si�" bola�
"Futek".
Rodzina Jakubia�c�w w 1920 roku opu�ci�a rodzinne �wi�ciany i kipi�cy
niecierpliwo�ci� ch�opak uczy� si� pocz�tkowo w Toruniu, dopiero p�niej w
gimnazjum Zygmunta Augusta w Wilnie, wreszcie powr�ci� do �wi�cian.
Wiedzia� ju�, �e chce by� tylko �o�nierzem, naturalnie oficerem, przysz�ym
obro�c� kraju i spadkobierc� tamtych bohater�w. Jednak�e osi�gni�cie tego
celu widzia� g��wnie w sprawno�ci fizycznej. Nie godzi� si� z nud�
gramatyki lub podr�cznika fizyki, ale c� - bez �wiadectwa maturalnego
trudno by�oby zdoby� pierwszy stopie� wojskowego wtajemniczenia, jaki
stanowi�a szko�a podchor��ych, musia� wi�c co nieco trenowa� tak�e g�ow�.
Trzeba przyzna�: szed� z klasy do klasy z mozo�em i nie bez ponurych kl�sk,
ale za to przodowa� po�r�d r�wie�nik�w w sporcie, wytrzyma�o�ci i harcie
fizycznym.
Ma�e �wi�ciany by�y miasteczkiem typowym dla mozaikowego uk�adu stosunk�w
na wschodzie �wczesnej Polski. Naprzeciw gimnazjum polskiego mie�ci�o si�
przy ulicy 3 Maja gimnazjum litewskie. Opr�cz tego m�odzie� tamtejsza
uczy�a si� w seminarium nauczycielskim, w gimnazjum �ydowskim, w
krawiecko-gospodarskiej szkole zawodowej i wreszcie w szkole rolniczej.
�wiatek m�odych ci�gle si� burzy�, bo w tamtych stronach ludzie zawsze
kochali i nienawidzili na serio, a zamiary swoje, cho� pokrywane
przys�owiow� litewsk� czy bia�orusk� skryto�ci�, przeprowadzali z
niezwyk�ym uporem. Na Wile�szczy�nie wszystkie r�nice i niech�ci
wyst�powa�y daleko ostrzej ni� w lekkomy�lnej Warszawie, uk�adnym Krakowie
i rozs�dnym Poznaniu; tu r�wnie� i m�odzie� r�nych narod�w bezwzgl�dnie i
twardo sta�a przy takiej czy innej tradycji swoich dziad�w czy ojc�w. Kiedy
wi�c w samo �wi�to narodowe ch�opcy litewscy wystawili u siebie w szkolnym
oknie tekturowego Or�a Bia�ego z postronkiem na szyi, omal nie dosz�o do
lokalnej �wi�cia�skiej wojny polsko-litewskiej. Bohaterami dla stron obu
zostali w�wczas oni dwaj: chwilowo aresztowany za obraz� god�a pa�stwowego
jaki� ch�opak litewski oraz w�a�nie "Futek", kt�ry z szale�cz� desperacj�
wtargn�� "sprintem" do wrogiego obozu i spomi�dzy setki zaskoczonych
Litwin�w szcz�liwie wyrwa� i uni�s� obra�one god�o.
Nauczyciele i w og�le ludzie starsi nie r�nili si� tam zbytnio od swoich
wychowank�w, zwykle podzielaj�c ich upodobania i aspiracje. W Wilnie, u
"czerwonego" Stralla, a� roi�o si� od r�nej ma�ci miejscowych i
prowincjonalnych szachist�w, obserwuj�cych, jak uczniak Frydman kolejno
bije kalwi�skiego ksi�dza z ulicy Zawalnej i dyrektora gimnazjum z
Oszmiany, albo i profesora matematyki ze �wi�cian. Ale i w samych
�wi�cianach, trenuj�c przez ca�� zim� bieg dooko�a miasteczka, "Futek" mia�
wiernego partnera nie w kim innym, jak w tym profesorku. Mimo mroz�w ubrani
w same koszulki i spodenki, zaczynali k�usowa� sprzed mieszkania przy ulicy
Strunojskiej (co to prowadzi�a do Strunoj�), dalej biegli przez Dworcow� do
ulicy 3 Maja, wpadali na Blakisk� (t�, co do Blakiszek) i ko�o cmentarza
nawracali na Polsk� (p�niej �wirki i Wigury), aby tu finiszowa�. Wed�ug
stoper�w bywali do�� pewni sukcesu, ale z wiosn�, je�li tylko pojawia� si�
jaki� przyjezdny gwiazdor lekkoatletyki, nadzieja ta zazwyczaj pryska�a.
W ka�dym razie, chocia� daleko za takim mistrzem, jak uproszony o
przyjazd na "�wi�cianiad�" Kucharski, ale drugie miejsce mia� w�a�nie
Jakubianiec, czyli w skr�cie "Futek", z czasem awansowany na powa�niejszego
"Kub�".
W roku 1926, kiedy w Warszawie rozegra�a si� bratob�jcza walka, "Kuba"
nie mia� �adnych w�tpliwo�ci politycznych. Przede wszystkim decydowa� o tym
prosty fakt, �e J�zef Pi�sudski, kt�ry si�gn�� po dyktatorsk� w�adz�,
posiada� stopie� marsza�ka, a wi�c w si�ach zbrojnych najwy�szy. Dla
m�odego �wi�cia�skiego maturzysty, kt�ry tego� roku wst�powa� do
upragnionej Szko�y Podchor��ych w Ostrowie-Komorowie, skrzy�owane
hetma�skie bu�awy na mundurze marsza�ka znaczy�y niewiele tylko mniej ni�
orze� w herbie czy �wi�ta pami�tka z Ostrej Bramy. Poza tym r�d Pi�sudskich
wywodzi� si� w�a�nie ze stron tamtejszych i przyjemnie by�o my�le�, �e na
czele wszystkich polskich obywateli stan�� cz�owiek jakby sw�j, znakomity
ziomek z Litwy. Wreszcie, od pierwszej chwili rozpocz�cia s�u�by wojskowej,
Alfons Jakubianiec wci�� si� obraca� po�r�d dawnych wiernych �o�nierzy i
�lepych wielbicieli "dziadka", jak powszechnie nazywano marsza�ka. Z
biegiem lat taka swojska "junta" wojskowa kompletnie opanowa�a wy�sze i
�rednie szczeble w rz�dzie i wojsku, ka�dy wi�c z m�odych oficer�w obraca�
si� ju� niemal wy��cznie w �rodowisku by�ych legionist�w. Tak i
Jakubianiec, razem z innymi, zosta� niejako automatycznie "pi�sudczykiem",
nic bardziej zrozumia�ego i prostszego przed sob� nie widz�c, jak poddanie
si� dyscyplinie, co zreszt� uczyni� ch�tnie, a nawet z rado�ci�. My�le�
samodzielnie zacz�� p�niej.
W takiej to postawie utwierdzi� go r�wnie� pierwszy porucznik-instruktor,
w�a�nie znany nam ju� Micha� Rybikowski, tak samo "Litwin", jeno z Laudy, i
z tej samej polskiej formacji kresowej, kt�ra od wiek�w s�u�y�a kr�lom,
ksi���tom i kolejnym insurekcjom za niewyczerpany rezerwat dobrych
�o�nierzy, a niekiedy i znakomitych budzicieli ducha narodowego, jak ongi�
genera� Ko�ciuszko, a po nim tw�rca "Dziad�w" i "Pana Tadeusza". �w
porucznik, jako zbyt m�ody, sam legionist� tak�e by� nie m�g�, ale zd��y�
naw�cha� si� prochu, a nawet zapisa� si� w roku 1920 jako podchor��y w
historii 85 pu�ku piechoty, otrzymuj�c krzy� "Virtuti Militari". W siedem
lat p�niej podchor��y Jakubianiec wraz z ca�ym plutonem m�g� by� dumny z
takiego dow�dcy.
Z rokiem 1929, kiedy �wie�o upieczony podporucznik Jakubianiec otrzyma�
przydzia� do jednego z pu�k�w 1 dywizji Legion�w w Wilnie, mit o
"pi�sudczykach" jeszcze bardziej si� utwierdzi� w m�odym oficerze. Pu�ki
prezentowa�y si� znakomicie. Panowa� tu istny kult dla marsza�ka, ten za� z
dalekiego warszawskiego Belwederu wci�� widzia� w �wietnej wile�skiej
dywizji jakby pepinier� najbli�szych i najbardziej zaufanych
wsp�pracownik�w; st�d w�a�nie wychodzili p�niej, ju� do zada�
politycznych wyznaczani, genera� Skwarczy�ski, pu�kownicy Wenda,
Stachiewicz i Pe�czy�ski. Dziesi�� lat p�niej, pe�ni�c s�u�b� na
stanowiskach najwy�szych pod drugim z kolei marsza�kiem, ukaza� si� mieli
oni podkomendnym i ca�emu narodowi w �wietle daleko mniej korzystnym, ale
w�wczas nikt z m�odzie�y oficerskiej nie �mia�by w�tpi� w autorytety, kt�re
ustanowi� raczy� i nama�ci� sam legendarny "dziadek".
Z okresu, kiedy Jakubianiec s�u�y� w 5 pu�ku piechoty Legion�w, pochodz�
r�ne o nim opinie. By� dobrym narciarzem i zapalonym my�liwym. "On
ta�cuj�c mazura jak sam �wi�ty Jerzy" - mawia�y zachwycone umundurowanym
elegantem wile�skie damy. Ale bezpo�redni dow�dca gorszy� si�: "Co� za
elegancko si� pan ubieraj�c, panie poruczniku! Przepisowa barwa mundura ma
by� jak dobrze dojrza�y szczaw, a nie dzieci�ce szczyny. Znaczy si� trzeba
panu porucznikowi znosi� ta szczypiorkowa mundura na �wiczeniach i
pokazywa� mi si� w nim publicznie zakazuj�!" Nie przytaczam komentarzy ze
strony podchor��ych, kt�rych Jakubianiec tak gorliwie musztrowa�, �e
musieli odbywa� wielokilometrowe marsze, przy czym cz�sto w maskach
gazowych, podczas gdy z rozkazu porucznika podkadzano marszowe szlaki
dymnymi �wiecami. Wszak�e jako wyk�adowca "historii najnowszej" porucznik
Jakubianiec tolerowa� �mia�e pogl�dy niekt�rych pupil�w i na og�
zachowywa� umiar polityczny, a imponowa� niezwyk�� pami�ci�. To sprawia�o,
�e i sam szybko si� uczy� j�zyk�w obcych, mi�dzy innymi za� po trosze i
zwrot�w japo�skich, kiedy na sta� do pu�ku przyby� z Japonii major Mizuno.
Ma�ego Japo�czyka i smuk�ego Polaka widywano w�wczas cz�sto, jak z ko�ca
ulicy Kalwaryjskiej, gdzie 5 pu�k kwaterowa�, razem szli sobie na jarz�bki
do "�or�a" albo - zale�nie od sezonu - na raki czy rydze z patelni podawane
przez fertyczne �yd�weczki w lokalikach za Zielonym Mostem. Major Mizuno
sprawnie wychyla� kielich za kielichem i m�wi�:
- Ojciec znowu przestrzega mnie. Mia�em list z Tokio. Napisa� teraz tak:
"Synu m�j, uwa�aj, bo w kraju, gdzie jeste�, w�dka jest podobno bardzo
tania". Ma niezwyk�y wywiad, prawda?
- No, to za zdrowie twojego ojca! - podnosi� szklank� porucznik.
P�niej ju�, przeniesiony do Korpusu Ochrony Pogranicza, a nast�pnie
awansowany na kapitana, kieruj�c plac�wk� wywiadowcz� w Grodnie,
Jakubianiec o tym swoim egzotycznym przyjacielu nie zapomina�, wi�c listy
pomi�dzy garnizonami w Japonii a Grodnem wci�� kr��y�y. W efekcie
przynios�o to po latach skutki korzystne, gdy po wrze�niu 1939 oficer nasz
wraz z innymi znalaz� si� na tu�aczce. Japo�czyk nie zapomnia� wtedy o
ludziach z kraju, w kt�rym co prawda tania jest w�dka, ale gdzie - jako
najdro�sz� cnot� - piel�gnuje si� mi�o�� ojczyzny.
Kontakty japo�sko-polskie w og�le nasili�y si� w tamtym okresie. Wobec
aspiracji japo�skich do opanowania Chin, nie m�wi�c ju� o zagarni�ciu Korei
i Mand�urii, sztab cesarski poszukiwa� odpowiedzi na pytanie, jak mo�e si�
przedstawia� przysz�y uk�ad si�. Sta�yst�w, student�w i obserwator�w,
przybysz�w z Dalekiego Wschodu, namno�y�o si� w�wczas w ca�ym �wiecie, a
wi�c i w Polsce. Ludzie s� jednak wsz�dzie i zawsze tylko lud�mi, wi�c i
Japo�czycy mimo woli nabierali sympatii do kraj�w, w kt�rych go�cili, gdzie
zbierali wiadomo�ci i gdzie nasi�kali nastrojem czy pogl�dami. Z Niemiec
wyje�d�ali pe�ni respektu, a z Polski - z �alem. Dla naszych oficer�w za�,
wychowywanych w kulcie dla "dziadka", przyja�� polsko-japo�ska stanowi�a
jakby przed�u�enie polityki sprzed �wier�wiecza, kiedy to Pi�sudski, wtedy
jeszcze jako "socjalista", wyprawi� si� do Tokio w poszukiwaniu sojuszu dla
walki z caratem. Tote� i Jakubianiec rad przyjmowa� zapewnienia majora
Mizuny, �e zawsze b�dzie pami�ta� oficerskie szale�cze biegi urz�dzane na
�w. Huberta, a w og�le - ca�� polsk� dzielno�� i wielki polski patriotyzm.
Jednak�e pr�cz wymiany grzeczno�ci i serdeczno�ci musia�y wydarza� si�
niekiedy tak�e i fachowe przys�ugi, bo w tym�e czasie s�ysza�em z ust
Rybikowskiego lu�no czynione wzmianki na temat pewnych korzy�ci
wynikaj�cych z przyjaznego dla nas usposobienia Japo�czyk�w. Ludzko��
powoli toczy�a si� ku wojennej katastrofie; informacji i sojusznik�w
poszukiwano, gdzie si� tylko da�o, powszechnie; agentury wywiadu panoszy�y
si� i krzy�owa�y na ca�ym �wiecie.
Ofiar� tego rodzaju zabieg�w sta�a si� mi�dzy innymi znana w warszawskich
salonach dorodna hrabianka Magdusia, zreszt� przez sam� natur�
predestynowana do roli, kt�r� kazano jej zagra�. Nale�a�a do rodziny
niezamo�nej, lecz skoligaconej z rodami ksi���cymi i hrabiowskimi, pyszni�a
si� tytu�em i �wietn� edukacj�, ale kiecki z niej oblatywa�y i zawsze
cierpia�a na brak obuwia. Dramat stawa� si� tym powa�niejszy, �e panna
uros�a ponad miar� wielka i nie mie�ci�a si� w cudzych pantofelkach czy
sukienkach. Wydawa�em si� przy niej takim karze�kiem, �e - na przyk�ad -
funduj�c zg�odnia�ej pannie kaw�, proponowa�em, �eby�my wchodzili do
"Ziemia�skiej" po kolei, nie razem. Magdusia pisywa�a niez�e wierszyki i
�apczywie inkasowa�a honoraria, a� wreszcie wynik� projekt wys�ania tak
inteligentnej osoby na studia do Brukseli. Akcja sk�adkowa na ten cel
obj�a najbardziej dystyngowane sfery, ale - tytu�em po�yczki - panna
wycygani�a co� nieco� tak�e i od swoich zwyk�ych znajomych. Pojecha�a, �eby
studiowa� opiek� socjaln�, powr�ci�a za� w par� lat potem z filozofi�
potocznie nazywan� dzi� egzystencjaln�. W Magdusinej wersji oznacza�o to
kompletne zerwanie z tak zwanymi "zasadami".
Czego nie us�ysza�em od niej, gdy znalaz�a si� znowu w Warszawie!
- Wymyka�y�my si� z internatu wieczorami i udawa�y�my na ulicach
prostytutki - opowiada�a z o�ywieniem. - Pyszna zabawa!
- Zabawa? Mam nadziej�, �e to by�o "na niby"!
- Wcale nie na niby! Moim pierwszym klientem by� marynarz. Bardzo dobrze
zagra�am rol�, nie po�apa� si� g�upiec do ko�ca. I jeszcze zap�aci�!
- To maj� by� panny z najlepszych dom�w Europy!? Same - jak m�wisz -
hrabianki i ksi�niczki?
- Nam, w naszej sferze, wszystko wolno - odpowiada�a. - Zreszt�, jaka
jestem, taka jestem - i ju�! A ty, jak widz�, wci�� siedzisz w starych
idea�ach i jeszcze nie dojrza�e� do rozumienia ludzi i �wiata, voila!
Always stupid! Immer dumm!
W jaki� czas potem, gdzie� na pocz�tku roku 1939, dawno nie widziana
Magdusia raz jeszcze zwr�ci�a si� do mnie z pro�b�. W tym wypadku nie
okazywa�a dawnego tupetu, a w tonie jej us�ysza�em nowe nutki: maskowanego
strachu i jeszcze staranniej skrywanej czujnej drapie�no�ci.
- Stasiu - m�wi�a ze sztuczn� rzewno�ci� - jestem na rozdro�u. Zakocha�am
si�, wiesz? I on mnie kocha! Wspania�y typ! Lovely boy! Przedstawi� mi go
radca ambasady niemieckiej, Thilo von Trotha, z ich arystokracji.
- Kim�e jest �w desperat?
- Rudolf von Scheliha, te� dyplomata, ze �l�skich Szelig�w. Rudi jest
r�wnie� radc� w ambasadzie niemieckiej. Ma herb polski. Esteta, znawca
kobiet, wybredni� pod ka�dym wzgl�dem. W hazardzie - szalony, ale zawsze
szcz�liwy. Rozwodzi si� dla mnie, you see? Nie u�miechaj si�, bo mo�e to
my, ja i Rudi, skierujemy wszystko na w�a�ciwe tory. Niemcy i Polacy, b�d�c
w zgodzie, mog� dokona� cud�w!
- Domy�lam si� tych tor�w, domy�lam!
- Nic nie wiesz, my dear! On pochodzi od Szelig�w, naszych Piastowicz�w.
W rodzinie maj� i naszego biskupa Bodzant�, i pruskich arystokrat�w.
Go�cili mnie w zamku von Troth�w pod Szczecinem, wiesz?
- Dobrze, dobrze. O c� ci jednak chodzi?
- Ot�, Stasiu, czy nie m�g�by� zapyta� kt�rego� ze swoich znajomych,
najlepiej oficera ze sztabu, jak oni tam widz� moje cz�ste wizyty w
ambasadzie? Bo widzisz, Rudi za�atwi� mi tam niez�� posad�. Po prostu
udzielam lekcji j�zyka polskiego. Nie chcia�abym jednak, �eby o tym �le
s�dzono, you see? Zapytasz? Do it for me, please!
- Dobrze. Zg�o� si� za kilka dni. Ale ju� widz�, �e zapl�ta�a� si�.
- Rudi uwa�a, �e Polacy powinni i�� z Niemcami - odpali�a. - A u von
Troth�w m�wi� zupe�nie szczerze, co my�l�. Widzisz, niemiecka arystokracja
czeka, a� Hitler za�atwi jej to, czego nie mog�a osi�gn�� sama. A potem oni
z Hitlerem sko�cz�, wiesz?
- Albo on z nimi - odrzek�em. - I z nami te�...
W kilka dni potem, kiedy si� pokaza�a, o�wiadczy�em:
- Powtarzam dwie kr�tkie rozmowy z kim� kompetentnym. W pierwszej
przedstawi�em spraw�. W drugiej us�ysza�em, co nast�puje: "Radz� panu
zaniecha� z ni� wszelkich stosunk�w". Wyra�one to by�o jednak daleko
dobitniej.
Hrabianka Magdusia, o kt�rej jeszcze b�dzie mowa, zblad�a, jakby
us�ysza�a wyrok �mierci. Tym "kim� kompetentnym", do kt�rego si� zwraca�em,
by� major Rybikowski.
Wiele jest jeszcze postaci figuruj�cych w powie�ci, podobnie jak
Magdusia, na jej dalszych planach. Pewnego lotnika, nazwijmy go tu
Hubertowiczem, widzia�em kilka razy, w Warszawie, w Londynie i zn�w w
Polsce, ale zajrze� w g��b tej przewrotnej indywidualno�ci pomog�a mi
kobieta. Je�li chodzi o nasz wywiad w Pradze i Kr�lewcu, to oryginalne
sprawozdanie kierownika Plac�wki Wywiadowczej "G" mam na stole u siebie. �w
pracowity i rozwa�ny agent s�u�by specjalnej mimo woli odmalowa� i
Jakubia�ca, i samego siebie bardzo plastycznie, jednak�e m�j bohater
Duszkiewicz ��czy dzieje trzech os�b. Japo�skich oficer�w i dyplomat�w
szkicuj� na podstawie tego� sprawozdania i zanotowanej przeze mnie relacji
"Rybika". Jak wida�, budowa�em opowie�� z element�w rzeczywistych, z
fragment�w i szcz�tk�w odtwarzaj�c kszta�ty, kt�rych nale�a�oby si�
domy�la� lub je wyczuwa�. A relacje okupacyjne niewiast, wplecione pomi�dzy
rozdzia�y, niech m�wi� czytelnikowi o realiach przeci�tnego ludzkiego
bytowania w tamtych strasznych czasach.
Teraz o Sabinie, a raczej o jednej z tych m�odych kobiet, kt�rych losy
uog�lni�em w jednej powie�ciowej postaci. W literaturze
polityczno-wywiadowczej nazwana jest rzeczywi�cie Sabin�; podobnie zapisano
j� w pami�ci niekt�rych Polak�w, a tak�e w aktach Gestapo. Niech�e
pozostanie i u mnie Sabin�-bez-nazwiska, cho� w istocie nosi�a imi�
zupe�nie inne, podobnie jak zagubi� swoje prawdziwe miano inny bohater,
mianowicie magazynier z Dortmundu, by�y pomocnik kowala wiejskiego spod
Kalisza. Kryje si� w tych i podobnych im postaciach tak pot�ny �adunek
patriotycznej gotowo�ci do ofiary z �ycia, �e wolno mi uczyni� z nich
symbole charakterystyczne dla naszej zbiorowo�ci. Dlatego te� pozwoli�em
sobie najg��bsze pobudki dzia�ania i najbardziej �mia�e decyzje kilku
znanych mi kobiet niejako skumulowa� i przyswoi� tej w�a�nie sk�din�d
autentycznej Sabinie. Jakkolwiek bowiem wyobra�aliby�my sobie moj�
kobiet�-bez-nazwiska, jej przesz�o�� czy jej wygl�d, b�dzie to raczej
oboj�tne w �wietle s�u�by, kt�r� jakby w samym piekle dobrowolnie pe�ni�a
na podobie�stwo innych jej rodaczek, bohaterek najcz�ciej bezimiennych i
nic nie znacz�cych, a kt�re istotnie mo�na por�wna� do �ez przepadaj�cych w
oceanie.
Pozosta�aby kwestia, sk�d mog�em si� dowiedzie� o doznaniach i decyzjach
Sabiny czy kt�rej� z innych kobiet, kt�re z�o�y�y si� na jej powie�ciowy
model. Mo�na by to uzna� za wymys�, ale trafniej by�oby dopu�ci�
okoliczno��, �e autor z tych czy innych wzgl�d�w zas�u�y� sobie czasu wojny
na sporo zwierze�, nawet najbardziej poufnych. Wystarczy wyobrazi� sobie
kt�r�� z niezliczonych mo�liwych sytuacji, kiedy jeden cz�owiek wyznaje
drugiemu tajemnice najbardziej osobiste. Bywa tak w niebezpiecze�stwie, w
przeczuciu bliskiej �mierci albo po torturze wi�ziennych i obozowych
osamotnie� lub wreszcie w�wczas, kiedy si� co� robi pro publico bono, czyli
ze wzgl�d�w najwy�szych. Moja Sabina nie jest wi�c ca�kiem prawdziwa, ale
jej prze�ycia, rysy jej charakteru i pobudki jej dzia�a� nie maj� te� nic
wsp�lnego z wymys�em. Namawiam wi�c Czytelnik�w, by uwierzyli w prawd� we
wszelkich mo�liwych jej postaciach, a najbardziej wtedy, gdy zaprz�tn�a
ona tw�rcz� wyobra�ni� pisarza.
Z t� moj� Sabin� rozmawia�em na kr�tko przed wojn� i tylko raz jeden, ale
trwa�o to par� d�ugich godzin, bardzo m�cz�cych dla nas obojga. Osobi�cie
nie znosz� zagl�dania w zakamarki cudzych istnie�, kobiecie za� nie�atwo
by�o wyj�ka� i obja�ni� perypetie �wiadcz�ce o prawdzie jej niezwyk�ych
s��w. Jednak�e pani ta zwraca�a si� do mnie z pe�nym zaufaniem, a mnie zn�w
nie wypada�o uchyla� si� od wys�uchania jej, tym bardziej �e w grze
znalaz�a si� okoliczno�� rzeczywi�cie godna uwagi. Kr�tko m�wi�c, chodzi�o
o dziwn� rol� oficera wojsk lotniczych, Hubertowicza, a troch� i o m�a
Sabiny, porucznika-lekarza. Z pocz�tku wydawa�o mi si�, �e w �yciu tej pani
wydarzy� si� tylko banalny tr�jk�t, zreszt� dziej�cy si� w terenie r�wnie�
wytyczonym przez trzy punkty: pewn� ma�� puszcza�sk� mie�cin�, Grodno i
Druskienniki, ale relacja Sabiny wkr�tce nabra�a dla mnie sensu o wiele
powa�niejszego ni� przys�owiowe skojarzenia geometryczne.
- A wi�c - pyta�em - co� wynik�o u was w okoliczno�ciach raczej
romansowych?
- Tak - przyzna�a. - Jednak�e sta�o si� co� znacznie gorszego.
- Ale m��? S�ysza�em, �e pani wysz�a za m��, �e jeste�cie szcz�liwi, a
nawet widzia�em was razem na jakim� pu�kowym �wi�cie. Nie pami�tam - mo�e w
"krechowieckim" w Augustowie? Albo w Podbrodziu u tak zwanych
"prawos�awnych" u�an�w?
- Owszem, bywali�my i w Augustowie, i w Podbrodziu - odrzek�a. - Ale
widzi pan, tamto ju� sko�czone. Na zawsze. Mam wra�enie, �e to wszystko
dzia�o si� bardzo, bardzo dawno temu. Od tego czasu...
Przyjrza�em si� jej uwa�nie, gdy zacz�a snu� opowie��. Wyda�a mi si�
zupe�nie inna ni� kiedykolwiek. Sprzed kilku lat pami�ta�em j� jako
dziewcz�cy p�czuszek sil�cy si� na przedwczesn� powag�, p�niej, z okresu
jej warszawskich "szale�stw", jako rozbawion� i mo�e nadto �mia�� panienk�,
wreszcie w ostatniej z r�l - jako szcz�liw� i podobno gospodarn� ma��onk�,
mimo drobnego wzrostu kr�luj�c� po�r�d kresowych oficerskich �on dzi�ki
edukacji i r�nym kobiecym talentom, a tak�e dzi�ki temu, �e mia�a w
rodzinie wujka-genera�a. Ale oto wszystkie dawne maseczki gdzie� przepad�y,
okr�g�a twarz pani Sabiny wyra�a�a teraz najg��bsz� trosk�, a w jej
ciemnych oczach nie zna� by�o �adnej gry obliczonej na wywo�anie efektu.
Przelotnie tylko sprawdziwszy, czy s�ucham, patrzy�a w przestrze� i
beznami�tnie, z wielk� rozwag� ci�gn�a spowied�.
Najpierw pokr�tce o rozej�ciu si� z m�odym oficerem-lekarzem.
- Zdradza�? - zagadn��em.
Energicznie machn�a r�k� i odrzek�a:
- To mniej wa�ne! Ale w�a�nie przy tego rodzaju okazji wysz�o na jaw, �e
najwidoczniej znalaz� si� pod wp�ywem agitatorki - komunistki. Zreszt� by�
ze mn� szczery. "Nie bili�my si� o tak� niepodleg�o��" - powtarza�. Zacz��
uwa�a� komunizm za jedyne s�uszne wyj�cie dla ca�ej ludzko�ci, a wi�c i dla
nas, Polak�w. Kiedy mi to wyzna�, moje uczucia dla niego zgas�y.
Dyskutowali�my ze sob� w ci�gu wielu wieczor�w, ale nic to nam ju� nie
pomog�o. Sytuacja pogorszy�a si�, kiedy sprawa dosz�a do oficer�w
kontrwywiadu w Grodnie, dok�d m�a wzywano dla indagacji. Podobno tamta
kobieta z kolei zarzuci�a swoje sieci na kogo� innego, przy�apano j� na
tym, rozpocz�to badanie jej znajomych, a wi�c i mojego m�a. Wyjecha�am
wtedy do Warszawy i rozpocz�am kroki rozwodowe.
Kiedy tak m�wi�a, w oczach przesun�y mi si� jedna po drugiej znajome
twarze kilku oficer�w, przewa�nie owych "�elaznych" porucznik�w, z tych czy
innych wzgl�d�w nie awansowanych i skazanych ju� tylko na mizern�
emeryturk�. Po roku 1920 obrali oni s�u�b� zawodow� w armii, ale kariera
wojskowa nie u�miechn�a si� do nich. Zarabiali tylko na takie opinie o
sobie, jak uprawianie pija�stwa, niesforno�� s�u�bowa i nielojalno��
polityczna, rzecz za� w tym, �e na og� cechowa�o ich poszukiwanie nowych
dr�g, jak to si� przydarza najcz�ciej ludziom rozgoryczonym, a maj�cym
troch� wolnego czasu na rozmy�lania. Niejeden z takich zawiedzionych
oficer�w sk�ania� si� ku teoriom ultraradykalnym. M�� mojej rozm�wczyni
nale�a� do nich.
Tymczasem pani Sabina ci�gn�a opowie�� o dramatycznym epizodzie, kt�ry
j� spotka� w Druskiennikach, dok�d pojecha�a dla wypoczynku i tak zwanej
zmiany wra�e�.
Z Druskiennik przywozi�o si� w�wczas tamtejsze specjalno�ci, mianowicie
drobne politurowane wyroby z jasnego drzewa. Pi�kna pani tak�e posiada�a
pami�tk� z nadnieme�skiego uzdrowiska: drewniany no�yk do rozcinania
kartek. Na no�u by� wy��obiony napis: "Pami�tka z Druskiennik". U nasady
trzonka wyryta by�a jeszcze data z inicja�ami. "Aby jak najd�u�ej zachowa�
si� w pani my�lach" - powiedzia� tamten pilot, pracowicie operuj�c
scyzorykiem w celu dodania niewinnej pami�tce znacze� intymnych.
Otworzywszy torebk�, pani Sabina pokaza�a mi teraz druskiennick� pami�tk�
i wyryte na niej litery i cyfry.
- Naturalnie s�ysza� pan o nim? - zapyta�a, wymieniaj�c imi� i nazwisko.
Potwierdzi�em, lotnik bowiem, kt�rego nazywam Hubertowiczem, cieszy� si�
niema�� w�wczas popularno�ci�, a w p�nocno-wschodnim k�cie kraju, sk�d
pochodzi�, sta� si� wzorem dla m�odzie�y m�skiej i "b�stwem" dla
pensjonarek - po prostu jakby gwiazd� pierwszej wielko�ci. Nadlatuj�c
czasami od strony Warszawy i popisuj�c si� karko�omn� akrobacj�, gasi� tam
od razu lokalne s�awy, takie jak znakomity je�dziec porucznik Jankowski, a
nawet nasz niezr�wnany mazurzysta Jakubianiec. Kt�ra z tamtejszych dam nie
marzy�a o flircie z wysokim, a lekcewa��cym wszystkich i wszystko lotniku,
zwyci�zc� nad zdradliwym �ywio�em i absolutnym panem pot�nych mocy
ukrytych w l�ni�cej maszynie? Zreszt� by� on - w razie wybuchu wojny -
kandydatem na bohatera prawdziwego.
- No, wi�c i ja - rzeczowo powiedzia�a pani Sabina. - W tych
Druskiennikach...
Z tego, co us�ysza�em dalej, wynika�o, �e flirt mi�dzy dam�, troch�
podobn� do przymilnej, lecz niebezpiecznej kotki, a bezwzgl�dnym i
postawnym drapie�nikiem, na jakiego zawsze mi wygl�da� Hubertowicz, nie
mia� przebiegu, o jakim marz� kobiety. Lotnik zd��a� do swojego celu zbyt
brutalnie i obcesowo. Omijaj�c konwenanse, zaczepi� samotn� rozw�dk� i przy
pierwszym ju� spotkaniu jakby w roztargnieniu o�wiadczy� jej swoje zachwyty
i uczucia, a tak�e zapowiedzia� ponowny przyjazd do Druskiennik. Mo�na si�
by�o domy�la�, �e zuchwalec wywar� wra�enie na pozbawionej domu i m�a
kobiecie, budz�c w niej mo�e jakie� nadzieje, a w ka�dym razie ciekawo��.
Zjawiwszy si� w Druskiennikach ponownie, Hubertowicz bez ceregieli zabra�
now� znajom� na przeja�d�k� ��dk� po Niemnie.
- Si�� ubra� mnie wtedy w czerwony sweterek, zreszt� bardzo niebrzydki -
m�wi�a pani Sabina. - By�o gor�co, chcia�am ten �aszek zdj��, ale on upar�
si�, rzekomo z wielkiej troski o to, abym si� nie zazi�bi�a. Prosz� si� nie
dziwi�, �e o tym wspominam, ale to ma znaczenie. Co do niego, to by� ubrany
po cywilnemu i nosi� p��cienn� bia�� czapeczk�. Z pewno�ci� tak� mia�
umow�...
- Z kim�e? - zdziwi�em si�.
- Z kim�, kto nas obserwowa� z litewskiego, wysokiego brzegu - odrzek�a.
- Ale niech pan s�ucha dalej.
Wyobrazi�em sobie teraz sceneri� Druskiennik. Ze stacji Porzecze je�dzi�o
si� tam brzegiem jeziora do miasteczka, na plac Ko�cielny. Tu� zaraz by�
sosnowy park wysokopienny z solankowym zak�adem k�pielowym, a nad samym
Niemnem - deptak i muszla koncertowa. Z tamtej strony rzeki - p�owe
urwisko, na kt�re wylega�a ludno�� litewskiej wsi Ba�turzyszki dla
s�uchania koncert�w. Kt� interesowa� si� w tej wsi ��deczk�, na kt�rej
przekomarza�a si� flirtuj�ca para, ona w czerwonym (niebrzydkim,
podobno...) sweterku, on za� w bia�ej czapeczce?
Ze skr�conej, lecz bardzo jednoznacznej relacji domy�la�em si� nastroj�w
i w og�le romantycznego klimatu owego dnia. Po wycieczce w pi�knym i
nas�onecznionym krajobrazie do reszty rozmarzy� pani� Sabin� smaczny obiad,
naturalnie spo�yty we dwoje, po czym wyruszono na d�ugi i daleki spacer.
Nie pyta�em, dok�d poszli, czy �cie�k� po trawiastym zboczu nad rw�c�
rzeczk� Rotniczank�, czy te� na stary, pe�en uroku cmentarzyk. W ka�dym
razie zrozumia�em, �e epilog eskapady rozegra� si� ju� w ciemno�ciach.
- By�am... by�am wtedy jako� niezwykle wzburzona - ci�gn�a Sabina. -
Sama nie wiedzia�am, co si� ze mn� dzieje. Kipia�a we mnie prawdziwa
mieszanina rado�ci i gniewu, tryumfu i furii.
- Furii? Po tym, co zasz�o?
- No tak! Bo pozostawi� mnie sam�, wieczorem, w ciemnym lesie. Znik� tak
samo nagle, jak nagle i bezczelnie robi� wszystko. Poczu�am g��bokie
upokorzenie i od razu znienawidzi�am w nim brutala, a przecie� gna�o mnie
co� do niego. Wi�c zerwa�am si� i pobieg�am z powrotem. Chcia�am
spoliczkowa� go albo rozp�aka� si�...
- Na jego piersi?
- Niech pan nie kpi. Tylko kobieta zrozumia�aby mnie. Zreszt� nie to jest
wa�ne.
- Wi�c pobieg�a pani do niego?
- Jak prawdziwa wariatka. Pokaza� mi jeszcze za dnia pensjonat, w kt�rym
si� zatrzymywa�, nawet werand� nale��c� do jego pokoju. Nikt mnie nie
zauwa�y�, gdy prawie bez tchu wlecia�am na pi�tro i od razu znalaz�am ten
pok�j z werand�. Bia�a czapeczka le�a�a na stoliku, zreszt� i bez niej
wiedzia�abym, �e to on tu mieszka, nikt inny. No i ukry�am si�. Naiwnie i
g�upio. Na tamtej werandzie, za wysokim fotelem, co sta� w k�cie, pod samym
oknem, bo pomi�dzy werand� a pokojem by�o okno. Otwarte. Sama nie wiem, po
co to wszystko zrobi�am. Jak pensjonarka, prawda?
- Hm! - przyzna�em powa�nie. - Niech b�dzie pensjonarka.
- Ale ja nie po to wszystko to panu opowiedzia�am, �eby pomno�y� pa�sk�
wiedz� o kobietach. Tu chodzi o innego rodzaju wiedz�. Musi pan zrozumie�,
jak dosz�o do rzeczy najwa�niejszej. Mimo woli sta�am si� �wiadkiem czego�
strasznego, niepoj�tego.
- S�ucham.
- Zaledwie w tym swoim k�cie odetchn�am, us�ysza�am ich kroki na
schodach, potem na korytarzu. Ich to znaczy jego i tego drugiego. Wreszcie
weszli. Na razie nie odzywali si�. Zacz�li m�wi�, ale dopiero po zamkni�ciu
drzwi, kiedy zasiedli w pokoju, tu� za oknem, ko�o kt�rego siedzia�am jak
ta mysz pod miot��.
- Rozmawiali?
- Tak! Najpierw nie bardzo uwa�a�am, tylko chcia�am przeczeka�, a� ten
drugi sobie p�jdzie. Zreszt� ju� och�on�am i gotowa by�am w og�le uciec z
tego miejsca. Tymczasem, prosz� pana, oni - po �ykni�ciu jakiego� alkoholu
- zacz�li m�wi� o swoich sprawach. Rozmawiali po niemiecku, a ja ten j�zyk
znam doskonale, ze Szwajcarii. Pan mo�e s�ysza�, �e moi rodzice rozeszli
si�? Wtedy na par� lat ojciec odda� mnie do internatu szkolnego pod
Zurichem. Wi�c niemiecki stamt�d... Prosz� pana, niech pan teraz uwa�a.
Wzburzona, zerwa�a si�.
- Hubertowicz to szpieg! - krzykn�a. - Szpieg i zdrajca!
Oniemia�em.
- Tak jest - potwierdzi�a, pragn�c si� opanowa�. To szpieg! I nie byle
jaki!
- Taki �wietny oficer? Lotnik? Nie do wiary!
- Tak jest, mo�e nie do wiary, ale to prawda. Najpierw Niemiec, bo to by�
Niemiec, nadmieni�, �e widzia� nas z tamtego brzegu, i zapyta� o dam� w
czerwonym swetrze. "Przygodna znajomo��" - odrzek� na to m�j amant.
Roze�mieli si�. Nast�pnie przeszli do samej rzeczy. Niemiec zagadn�� o
materia�. Hubertowicz odrzek�, �e materia�u nie da, ale wszystko podyktuje.
Niemiec wyrazi� niezadowolenie. Teraz Hubertowicz zapyta�, czy um�wiona
suma zosta�a wp�acona. Ile, na jakie konto i gdzie? Niemiec najwidoczniej
okaza� jaki� dokument, bo zaszele�ci� papier. Przez chwil� m�wili troch�
ciszej. Z kolei Hubertowicz rozpocz�� dyktowa�. M�wi� to panu pokr�tce, ale
gdzie nale�y, powiem bardzo dok�adnie. Prosz� pana, on mu wtedy podyktowa�
spis naszych jednostek lotniczych, kt�re z nich nale�� do poszczeg�lnych
armii, a kt�re s� w dyspozycji wodza naczelnego, wymienia� liczby i typy
samolot�w, nazwiska dow�dc�w i pilot�w, wreszcie powiedzia� wszystko o
lotniskach, o sk�adach paliwa, nawet o przewidywanych lotniskach polowych i
o jakich� w�z�ach lotniczych. A Niemiec zapisywa� i wci�� mrucza� "schn".
To by� d�ugi drobiazgowy wyk�ad, wi�c Niemca zadowoli�. Jeszcze zada� kilka
pyta�, a Hubertowicz mu odpowiada�. W ostatnim zapytaniu chodzi�o o to, co
Hubertowicz zrobi ze sob�, gdy wybuchnie wojna.
- C� odrzek�?
- �e b�dzie walczy� zupe�nie tak samo, jak inni lotnicy polscy. Co�
niezrozumia�ego! Szpieg, a walczy� zamierza!
- A Niemiec?
- Powiedzia� raz jeszcze swoje "schn", napi� si� i poszed�, a
Hubertowicz z nim. Z werandy dostrzeg�am, jak ich cienie przemkn�y w
stron� rzeki. Uciek�am wtedy i prosto do Warszawy. Ja tego ukry� nie mog�,
nie wiem tylko, do kogo trzeba i��. Wujowi przecie� takich rzeczy o sobie
nie powiem, w og�le nikomu bez pana rady. Niech pan wska�e! Milcze� o tym
nie b�d�! Trzeba ratowa� sytuacj�. Niech w sztabie naszym wiedz�, �e tamci
dostali wszystko! I �e to straszny zdrajca!
Nie chcia�o mi si� samemu pl�ta� w tak dra�liwe sprawy, wi�c zapyta�em:
- A nie lepiej by�o za�atwi� to w Grodnie?
- Nie mog�am, prosz� pana! Prosz� zrozumie�, tam mnie znaj�. Z kapitanem
Jakubia�cem nieraz ta�czy�am. I w og�le... Dopiero co skandal z m�em,
teraz ten...
Nikt pr�cz majora Micha�a Rybikowskiego nawet nie przyszed� mi wtedy na
my�l. Spowied� Sabiny tchn�a odwag� i szczero�ci�. Niejeden osch�y,
cyniczny g�uptas m�g�by doszukiwa� si� w niej aktu kobiecej zemsty, ba!
nawet obrazy korpusu oficerskiego. Rzecz ca�� nale�a�o wzi�� i do rozumu, i
do tej wewn�trznej kom�reczki, kt�r� nazywamy sumieniem. "Tylko Rybikowski
- zdecydowa�em - niech on to rozstrzyga". Jego zatem numer telefoniczny
poda�em w�wczas pani Sabinie.
O dalszych losach sprawy niepr�dko si� dowiedzia�em.
"Wojny nie b�dzie"
Sabinie nie uda�o si� dotrze� do majora Rybikowskiego, cho� - jak s�dz� -
w ci�gu tego lata pr�bowa�a kilka razy skorzysta� z udzielonego jej numeru
telefonu. Major by� wci�� nieuchwytny, a zreszt� chyba i sam� kobiet� od
pocz�tku n�ka�y w�tpliwo�ci, bo z chwil� zwierzenia tajemnicy komu� innemu
przesta�a wierzy� sobie samej. Po wielu latach przyzna�a mi si�, �e to, co
pods�ucha�a z werandy w druskiennickim pensjonacie, zacz�o chwilami
wydawa� si� jej jakim� z�ym snem, nie maj�cym nic wsp�lnego z
rzeczywisto�ci�. Rozpami�tuj�c niebywa�y incydent, docieka�a: "Mo�e to
napad gor�czki? Mo�e to by�a gra wyobra�ni?" A tymczasem, zanim jeszcze
dosz�a do przekonania, �e by�a i jest ca�kiem przytomna, incydent powoli
traci� na znaczeniu wobec innych wydarze�. Zreszt� Sabinie przychodzi�o na
my�l i to, �e kt� to wie - mo�e Hubertowicz �wiadomie wprowad