1995
Szczegóły |
Tytuł |
1995 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1995 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1995 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1995 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Karol May
Karawana niewolnik�w
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1991
T�oczono pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9.
Przedruk z wydawnictwa "Foox",
Warszawa 1990
Pisa� J. Podstawka
Korekty dokona�y
B. Krajewska
i D. Jagie��o
Rozdzia� I
Ojciec czworga oczu
- Rai es sala - zawo�a� nabo�ny
szech el d�emali, dow�dca
karawany. - Do modlitwy!
Nadszed� el asr, czas zgi�cia
kolan w trzy godziny po
po�udniu!
Wszyscy zeszli si�, padli na
przepalon� s�o�cem ziemi� i z
braku wody, potrzebnej do
przepisanego obmycia zacz�li
piaskiem lekko pociera� sobie
r�ce, a potem policzki. Podczas
tej czynno�ci odmawiali g�o�no
s�owa Fathy, pierwszej sury
Koranu:
- W imi� wszechmi�o�ciwego
Boga! Chwa�a i dzi�ki Panu
�wiata, wszechmi�osiernemu,
kt�ry panowa� b�dzie w dzie�
s�du. Tobie chcemy s�u�y� i
ciebie b�aga�, aby� nas wi�d�
drog� praw�, drog� tych, kt�rzy
ciesz� si� twoj� �ask�, a nie
drog� tych, na kt�rych si�
gniewasz i nie drog� b��dz�cych!
Rozmodleni kl�czeli w kibbli,
to znaczy z twarz� zwr�con� na
wsch�d, czyli w stron� Mekki.
W�r�d uk�on�w obmywali si� dalej
piaskiem, a� szech powsta� z
swego miejsca i da� znak, �e
�wi�ta czynno�� sko�czona. Prawo
pozwala podr�nemu na bezwodnej
pustyni symbolicznie, za pomoc�
piasku, dokonywa� ablucji,
nale��cych do codziennych
mod��w. To u�atwienie nie
sprzeciwia si� wcale
zapatrywaniom syna pustyni.
Nazywa on j� bahr bala moije
lakin milian nukat er raml,
morzem bez wody, ale pe�nym
kropel piasku. Por�wnuje wi�c
piasek pozornie niesko�czonego
pustkowia z wodami morza, r�wnie
niesko�czonymi.
Niewielka karawana nie
znajdowa�a si� co prawda na
bezmiernej Saharze, ani na
Hammadzie, podobnej do morza,
dzi�ki falistym piaszczystym
wzg�rzom, ale w ka�dym razie na
pustyni, kt�rej ko�ca oko na
pr�no wypatrywa�o. Piasek,
piasek i nic, tylko piasek! Ani
jedno drzewo, ani jeden krzak,
ani nawet �d�b�o trawy nie
przerywa�o tej jednostajno�ci. W
dodatku s�o�ce �wieci�o z nieba
jak ogie� i tylko za poszarpan�
i chropowat� grup� ska�,
wznosz�c� si� w g�r� z
piaszczystej r�wniny i podobn�
do ruin zamczyska znajdowa�o si�
odrobin� cienia.
Tam od przedpo�udnia
spoczywa�a karawana, aby w
najgor�tszej porze dnia da�
wypocz�� wielb��dom. Czas asru
min��, chciano wi�c wyruszy�
dalej. Muzu�manin, a szczeg�lnie
syn pustyni wybiera si� w podr�
zawsze w godzinie asru i tylko z
wielkiej konieczno�ci robi w tym
wyj�tek. Je�li podr� potem nie
wypadnie pomy�lnie, jak si� tego
spodziewa�, przypisuje
oczywi�cie win� temu, �e nie
rozpocz�� podr�y o szcz�liwej
godzinie.
Karawana by�a ma�a, bo
sk�ada�a si� tylko z sze�ciu
os�b, tylu� wielb��d�w
wierzchowych i pi�ciu jucznych.
Pi�ciu ludzi by�o Arabami Homr,
kt�rzy uchodz� za bardzo
nabo�nych muzu�man�w. �e
zas�uguj� na t� s�aw�, okaza�o
si� teraz po modlitwie. Kiedy
bowiem tych pi�ciu wsta�o i
uda�o si� do zwierz�t szech
mrukn�� z cicha do nich:
- Allah jenahrl el kelb, el
nuzrani, niech B�g zniszczy tego
psa, chrze�cijanina!
Spojrza� przy tym wrogo na
sz�stego podr�nego, kt�ry
siedzia� tu� pod ska��, zaj�ty
zdejmowaniem sk�ry z ma�ego
ptaka.
Cz�owiek ten nie mia� ostro
wykrojonych rys�w i gor�cych
oczu Arab�w, ani te� ich
wysmuk�ej postaci. Kiedy
zauwa�y�, �e zamierzaj�
wyruszy�, wsta� i wtedy ukaza�a
si� wyra�nie jego wysoka posta�
o szerokich plecach. W�osy mia�
jasne i taki sam zarost okala�
mu ca�� twarz. Oczy jego by�y
niebieskie, a rysy twarzy tak
mi�kkie, jak si� to u m�czyzn
semit�w prawie nie zdarza.
Ubrany by� tak samo, jak jego
arabscy towarzysze, to jest w
jasny burnus z kapturem,
nasuni�tym na g�ow�. Kiedy
jednak dosiad� wielb��da i
burnus mu si� rozchyli� okaza�o
si� jeszcze, �e mia� na sobie
wysokie buty z cholewami, co w
tych stronach by�o rzadkim
zjawiskiem. Zza jego pasa
wygl�da�y g�ownie dwu rewolwer�w
i no�a, u siod�a za� wisia�y
dwie strzelby, jedna l�ejsza do
polowania na ptaki, a druga
ci�sza na wi�kszego zwierza. Na
oczach mia� szk�a ochronne.
- Czy pojedziemy teraz dalej?
- zapyta� szecha el d�emali w
dialekcie Kahiry (Kairu).
- Je�li sobie Abu l' arba ijun
tego �yczy - odpowiedzia� Arab.
S�owa jego by�y uprzejme, lecz
na pr�no stara� si� nada�
twarzy przyjazny wyraz. Abu l'
arba ijun znaczy "ojciec czworga
oczu". Arab lubi innym,
zw�aszcza obcym, kt�rych imienia
nie mo�e wym�wi�, nadawa�
okre�lenia, odnosz�ce si� do
czego� uderzaj�cego w nich, lub
do rzucaj�cej si� w oczy jakiej�
ich w�a�ciwo�ci. Tu zawdzi�cza�
podr�ny swoj� szczeg�ln� nazw�
okularom.
Nazwy takie zaczynaj� si�
zwykle od abu, ben, ibn, omm
albo bent, czyli od wyraz�w,
znacz�cych: ojciec, syn, wnuk,
matka albo c�rka. S�yszy si�
wi�c takie nazwy, jak: ojciec
szabli = m�� waleczny; syn rozumu
= m�dry m�odzieniec; matka
kuskussu = kobieta, umiej�ca
dobrze przyrz�dza� t� potraw�;
c�rka rozmowy = gadatliwa
dziewczyna. Nie tylko na
wschodzie panuje taki zwyczaj. W
Stanach Zjednoczonych np.
powtarza si� s�owo Old. Old
Firehand, Old Shatterhand, Old
Coon, to znane nazwiska s�ynnych
my�liwych preriowych.
- Kiedy dojedziemy do Bahr el
Abiad (Zachodnie, g��wne rami�
Nilu)? - zapyta� obcy podr�ny.
- Jutro, jeszcze przed
wieczorem.
- A do Faszody?
- O tym samym czasie. Je�li
bowiem Allah zechce, dotrzemy do
rzeki w�a�nie w tym miejscu,
gdzie to miasto le�y.
- To dobrze! Nie znam
dok�adnie tych stron. Spodziewam
si�, �e wy znacie je lepiej i
nie zab��dzicie!
- Beni Homr nigdy nie b��dz�.
Znaj� ca�� przestrze� mi�dzy
D�esirah (Wysp�), Sennar i
krajem Wadai. Niech "ojciec
czworga oczu" b�dzie spokojny!
Powiedzia� te s�owa pewnym
tonem i rzuci� na towarzyszy
szydercze spojrzenie, kt�re
obcemu wyda�oby si� podejrzanym,
gdyby je zauwa�y�. M�wi�o bowiem
najwyra�niej, �e podr�ny nie
dojedzie ani do Nilu, ani do
Faszody.
- A gdzie dzi� przenocujemy? -
pyta� dalej obcy.
- Nad Bir Aslan (Studni� lwa).
Dostaniemy si� tam godzin� po
mogrebie (mod�ach o zachodzie
s�o�ca).
- Nazwa tego miejsca brzmi
gro�nie. Czy mo�e lwy niepokoj�
okolic� studni?
- Obecnie ju� nie. Ale przed
wielu laty osiedli� si� tam "pan
z grub� g�ow�" (czyli po arabsku:
lew) z �on� i dzie�mi. Wielu
ludzi i zwierz�t pad�o jego
ofiar�, wszyscy wojownicy i
my�liwi, kt�rzy wyruszali, �eby
go zabi�, wracali z poszarpanymi
cz�onkami, albo nawet gin�li,
po�arci przez niego. Niech Allah
pot�pi dusz� jego i dusze
wszystkich jego przodk�w i
potomk�w! Po pewnym czasie
przyby� tam m�� z Frankistanu,
zawin�� w kawa�ek mi�sa trucizn�
i po�o�y� w pobli�u studni.
Nazajutrz �ar�ok le�a� nie�ywy,
a �ona jego tak si� tym
przestraszy�a, �e wynios�a si�,
Allah wie dok�d. Oby z synami i
c�rkami zgin�a w n�dzy! Od tego
czasu okolica tej studni wolna
jest od lwa, ale zachowa�a jego
imi�.
Arabski mieszkaniec pustyni
wtedy tylko m�wi o lwie tak z�ym
tonem, je�li lew ju� nie �yje i
nie mo�e mu zaszkodzi�. Wobec
�yj�cego lwa boi si� u�ywa�
obel�ywych wyraz�w lub
przekle�stw. Unika nawet s�owa:
saba, lew, a je�li si� nim
pos�uguje, to wymawia je
szeptem, a�eby drapie�nik tego
nie us�ysza�. Arabowi wydaje
si�, �e lew s�yszy to s�owo z
odleg�o�ci wielu mil i zjawia
si� natychmiast gdy tylko je
cz�owiek wym�wi.
Tak jak Murzyni w Sudanie,
wielu Arab�w jest zdania, �e w
lwie mieszka dusza jakiego�
szejka. Znosz� wi�c d�ugo jego
rozboje, dop�ki nie wymaga od
nich zbyt wielu ofiar. Gdy si�
miarka przebierze, wyruszaj�
t�umnie, a�eby go zabi�, a walk�
rozpoczynaj� wznios�ymi mowami,
wystosowanymi do niego.
�mia�y my�liwy europejski nie
boi si� stan�� sam naprzeciwko
lwa i najch�tniej szuka go przy
wodopoju w nocy, aby go wzi�� na
celny strza�, ale Arab nie uwa�a
tego za odwag�, lecz za
szale�stwo. Gdy lew tak
przerzedzi trzody arabskiego
duaru (wie� z�o�ona z namiot�w),
�e ludziom w ko�cu zabraknie
cierpliwo�ci, wybieraj� si� na
polowanie wszyscy zdolni do
walki mieszka�cy, oczywi�cie w
bia�y dzie�. Zaopatruj� si� w
najrozmaitsz� bro�, nawet w
kamienie, potem odmawiaj� Fath�
i udaj� si� przed legowisko lwa,
mi�dzy ska�ami, albo w
kolczastych krzakach.
Tam uczestnik wyprawy,
obdarzony szczeg�ln� swad�,
zaczyna wyja�nia� kr�lowi
zwierz�t w uprzejmych s�owach,
�e ca�a wie� �yczy sobie, a�eby
on opu�ci� t� okolic� i poszed�
je�� byd�o, wielb��dy i owce
innej wsi. To pozostaje
oczywi�cie bez skutku. Potem
zawiadamia go natarczywiej i
powa�niej o postanowieniu
starszyzny... R�wnie� na pr�no.
Potem m�wca o�wiadcza, �e wobec
jego oboj�tno�ci zmuszeni s�
u�y� gwa�townych �rodk�w i
zaczynaj� dop�ty rzuca�
kamieniami w g�stwin�, dop�ki
lew, wybity ze swej codziennej
drzemki, nie wyjdzie
majestatycznie zza ska� i
zaro�li. Na jego widok
rozbrzmiewa �wist strza�,
oszczep�w i trzask strzelb.
Towarzyszy temu taki wrzask i
takie wycie, �e gdyby lew by�
cho� troch� muzykalny, umkn��by
w tej samej chwili.
Nikt nie stara si� dobrze wymierzy�,
dlatego wi�kszo�� pocisk�w
przelatuje obok lwa, a ledwie
kilka rani go lekko. Oczy lwa
zaczynaj� b�yszcze�, a potem
jednym skokiem powala kt�rego� z
my�liwych. Zn�w zahucz� strza�y,
a kr�l pustyni, ranny ju�
ci�ko, porywa drug� i trzeci�
ofiar�, a� wreszcie podziurawiony
wprost pociskami, z kt�rych
�aden nie by� �miertelny, pada
na ziemi�.
Z t� chwil� ko�czy si�
szacunek, z kt�rym dot�d
przemawiano do lwa, bo gro�ny
zwierz ju� nie �yje i nie mo�e
pom�ci� �adnej obelgi. Wszyscy
na� si� rzucaj�, kopi� go
nogami, bij� pi�ciami, pluj� na
niego, kalaj� pami�� jego oraz
jego przodk�w i krewnych
przezwiskami, kt�rych
nieprzebrane skarby posiada
j�zyk arabski.
Obcy u�mia� si� nieco z
opowiadania szecha, czym da�
dow�d, �e nie pozwoli�by si�
po�re� "panu z grub� g�ow�" i
jego rodzinie.
Ta kr�tka rozmowa odby�a si�
jeszcze podczas przygotowa� do
drogi, kt�re nie s� tak proste,
jak Europejczyk mo�e sobie
wyobra�a�. Je�li si� jedzie
konno, to wsiada si� na siod�o i
rusza si� w drog�. Ale z
wielb��dami sprawa przedstawia
si� inaczej, zw�aszcza z
wielb��dami jucznymi. Nie s� to
bowiem cierpliwe stworzenia, jak
nam je liczne ksi��ki opisuj�,
lecz leniwe, z�o�liwe i
podst�pne, pomijaj�c ju� ich
naturaln� brzydot� i niemi��
wo�, jak� wydzielaj� z siebie.
Wo� ta jest tak odra�aj�ca, �e
konie nie chc� w nocy pozostawa�
z wielb��dami na tym samym
miejscu. "Okr�t pustyni", to
zwierz� k��liwe, kopie przodem i
ty�em, nie przywi�zuje si� do
cz�owieka i odznacza si�
niedo��stwem, mniejszym chyba
tylko od jego m�ciwo�ci. Bywaj�
wielb��dy, do kt�rych
Europejczyk nie mo�e si�
zbli�y�, je�li nie chce si�
narazi� na pok�sanie i
podeptanie nogami.
Prawda, �e wielb��d zadowala
si� byle czym, �e jest bardzo
wytrwa�y, ale te nadzwyczajne
przymioty, o kt�rych tyle ju�
bajano, s� przesadzone. �aden
wielb��d nie zniesie pragnienia
d�u�ej, ni� przez trzy dni. Na
taki czas starczy jego zapas
wody w �o��dku. Je�li si� go po
up�ywie tego czasu nie napoi, to
po�o�y si� na ziemi, a wtedy
nawet najwi�ksze okrucie�stwa
nie porusz� go z miejsca.
Zginie, a nie wstanie.
Tak samo k�amstwem jest
twierdzenie, �e Beduin, kiedy mu
zabraknie wody, dla ocalenia
swego �ycia przebija wielb��da i
wypija wod� z jego �o��dka.
�o��dek zabitego wielb��da nie
zawiera wody, lecz ciep�� i
g�st� jak krew ciecz,
pomieszan� z resztkami paszy,
�mierdz�c� rozmaitymi solami
amoniakowymi gorzej ni� kupa
gnoju i podobn� do cieczy w
naszych do�ach ust�powych.
Wady wielb��da wyst�puj� w
czasie podr�y szczeg�lnie po
spoczynku, kiedy go trzeba znowu
objuczy�. Broni si� wtedy ze
wszystkich si� pyskiem i nogami,
j�czy, chrapie, st�ka i ryczy,
ile ma si�y. Do tego nale�y
sobie wyobrazi� �ajania, krzyki
i przekle�stwa tych, kt�rzy z
nim si� szarpi�, nak�adaj�c
juki, a wtedy przedstawi si� nam
scena, kt�rej widok niejednego
odstraszy�by od podr�y.
Nieco lepszym charakterem
odznaczaj� si� wielb��dy
wierzchowe, zwane hed�in. Bywaj�
mi�dzy nimi i bardzo drogie.
Widzia�em wielb��dy z Biszarin,
za kt�re p�acono dziesi�� do
dwunastu tysi�cy frank�w. Siod�o
wielb��da jucznego to jakby dach
z podniesionymi szczytami, kt�re
tworz� przedni� i tyln� kul�.
Takie siod�o nazywa si� hauiah,
siod�o za� na wysokiego,
smuk�ego hed�ina, machlufah. To
drugie jest tak urz�dzone, �e
je�dziec siada w wygodnym
wg��bieniu, a nogi skrzy�owuje
przed przedni� kul� na szyi
wielb��da. Podczas wsiadania
wielb��d musi le�e� na ziemi.
Ledwie wsiadaj�cy dotknie si�
siod�a, zwierz� zrywa si� w g�r�
najpierw tylnymi, a potem
przednimi nogami. Wskutek tego
je�dziec pochyla si� najpierw w
prz�d, a potem do ty�u. Trzeba
by� zr�cznym i przytomnym, aby
utrzyma� w�wczas r�wnowag� i nie
spa�� na ziemi�.
Je�li wielb��d raz ju� jest w
ruchu, to nawet juczny ma tak
r�wnomierny i wydatny krok, �e
stosunkowo szybko przebywa si�
znaczne przestrzenie.
Nasi Beni Homr musieli zada�
sobie du�o trudu, zanim w�o�yli
�adunek na wielb��dy. Obcy, nie
czekaj�c na nich, dosiad�
swojego hed�ina i pojecha�
powoli naprz�d. Nie zna�
wprawdzie tych stron, ale
wiedzia�, w kt�rym kierunku si�
zwr�ci�.
- Ten pies nie ruszy� si�
nawet podczas naszej modlitwy -
rzek� szech. - Ani r�k nie
z�o�y�, ani nie poruszy� ustami.
Oby si� spali� w najg��bszej
jamie d�ehenny (piek�a).
- Czemu nie wys�a�e� go tam
ju� dawno? - mrukn�� jeden z
cz�onk�w karawany.
- Je�li sam si� tego nie
domy�lasz, to Allah nie da� ci
m�zgu. Czy nie widzia�e� broni
tego chrze�cijanina? Nie
zauwa�y�e�, �e z obu ma�ych
pistolet�w mo�e wystrzeli� po
sze�� razy bez nabijania? A w
strzelbach ma cztery naboje. To
znaczy razem szesna�cie, a nas
jest pi�ciu.
- To musimy go zabi�, gdy
b�dzie spa�!
- Nie. Ja jestem wojownikiem,
nie tch�rzem! Nie zabijam nikogo
we �nie. Przeciw szesnastu kulom
nic nie wsk�ramy, dlatego
powiedzia�em Abu el Motowi (ojcu
�mierci), �e dzi� dojedziemy do
Bir Aslan. Tam on zrobi, co mu
si� spodoba, a my z nim si�
podzielimy.
- Je�li dostaniemy co� godnego
podzia�u. Co ten chrze�cijanin
ma przy sobie? Sk�rki ze
zwierz�t i ptak�w, kt�re chce
wypcha�, oraz flaszki, pe�ne
chrab�szczy, w��w i jaszczurek,
z kt�rymi oby go Allah usma�y�!
Wiezie tak�e kwiaty, li�cie i
trawy, pogniecione w papierze.
Zdaje mi si�, �e czasami
odwiedza go szejtan (szatan),
kt�rego on karmi tymi rzeczami.
- A mnie si� zdaje, �e ty albo
rzeczywi�cie straci�e� rozum,
albo go nigdy nie mia�e�. Czy
by�e� g�uchy wtedy, kiedy nam
m�wi�, co zrobi z tymi rzeczami?
- Ja tych rzeczy nie
potrzebuj�, dlatego nie
s�ucha�em, gdy o nich m�wi�.
- Ale wiesz, co to jest
medresa (uniwersytet)?
- S�ysza�em co� o tym.
- Ot� on jest w takiej
medresie nauczycielem. Uczy o
ro�linach i zwierz�tach ca�ego
�wiata. Do nas przyby� po to,
a�eby zabra� nasze ro�liny i
zwierz�ta i zawie�� je swoim
uczniom. Opr�cz tego chce
wielkie skrzynie tych rzeczy
darowa� swemu su�tanowi, kt�ry
posiada osobne domy do ich
przechowywania.
- Ale czy nam si� to przyda?
- Nawet bardzo! Wszak
su�tanowi sk�ada si� tylko
drogocenne podarki. Wobec tego
zwierz�ta i ro�liny, kt�re ten
giaur (czyli niewierny) u nas
pozbiera�, maj� bez w�tpienia
wysok� warto��. Rozumiesz teraz?
- Rozumiem. Allah i ty
o�wiecili�cie mnie -
odpowiedzia� z przek�sem
towarzysz szecha.
- Ot� ja pomy�la�em o tym,
�eby mu te zbiory odebra�, a
potem sprzeda� w Chartumie. Tam
mo�na by dosta� za nie dobr�
cen�. Czy nie widzia�e� u niego
niczego wi�cej?
- Ca�e �adunki sukien i
materii, pere� szklanych i
innych przedmiot�w, kt�re
zamienia si� u Murzyn�w na ko��
s�oniow� i na niewolnik�w.
- A co jeszcze?
- Wi�cej nic nie zauwa�y�em.
- Bo oczy twe pociemnia�y. A
jego bro�, pier�cienie i zegarek
nie maj� warto�ci?
- Nawet bardzo du��. Opr�cz
tego ma sk�rzan� torebk� pod
kamizelk�. Kiedy j� raz
otworzy�, zobaczy�em tam wielkie
papiery z obcym pismem i
stemplami. Raz w Chartumie
widzia�em u pewnego kupca taki
papier i dowiedzia�em si�, �e
mo�na za taki papier dosta�
bardzo du�o pieni�dzy, je�li
si� go odda temu, czyje
nazwisko jest tam napisane. Przy
podziale ja za��dam tych papier�w
razem z broni�, materiami i
zegarkiem. Tym my si�
wzbogacimy, a wszystko inne, to
jest wielb��dy ze zbiorem
zwierz�t i ro�lin otrzyma Abu el
Mot.
- Czy na to przystanie?
- Ju� si� na to zgodzi� i da�
mi s�owo.
- A przyjdzie na pewno?
Dzisiaj ostatni dzie�. Giaur
wynaj�� nas, �eby�my go na
naszych wielb��dach zawie�li do
Faszody. Je�li przyb�dziemy tam
jutro, to nasz plan si� nie uda.
Giaur pojedzie potem dalej bez
nas.
- Nie dojedzie tam. Jestem
pewien, �e Abu el Mot idzie
zaraz za nami. Napad nast�pi
dzi� w nocy, tu� przed samym
�witem. Dwie godziny po p�nocy
mam p�j�� sze��set krok�w na
zach�d od studni i tam spotkam
starego.
- O tym nic nam nie
powiedzia�e�. Je�li um�wili�cie
si� w ten spos�b, to przyjdzie
na pewno i zdobycz b�dzie nasza.
Jeste�my Beni Arab, mieszkamy
na pustyni i z niej �yjemy.
Wszystko, co si� na niej
znajduje, jest nasz� w�asno�ci�,
a zatem i ten giaur parszywy,
kt�ry nie sk�oni si� nawet,
kiedy my modlimy si� do Allaha.
Tymi s�owy wyrazi� powszechne
zapatrywanie mieszka�c�w
pustyni, uwa�aj�cych grabie� za
tak rycerskie rzemios�o, �e si�
nim chlubi� publicznie.
Podczas tej rozmowy pu�cili
Arabowie wielb��dy za obcym,
kt�ry nawet nie przeczuwa�, �e
jego �mier� jest rzecz�
postanowion�. Gdy si� do�
zbli�yli, nie zwr�ci� na nich
uwagi. Naraz zawo�a� na
wielb��da "khe, khe!", na znak,
�eby stan�� i ukl�kn��, a sam
zeskoczy� z siod�a i pochwyci�
strzelb�.
- Allah! - zawo�a� szech. -
Czy jest gdzie jaki
nieprzyjaciel?
- Nie - odpowiedzia� podr�ny,
wskazuj�c w g�r�. - Chodzi mi o
jednego z tych ptak�w.
Arabowie spojrzeli w g�r�.
- To hed� z �on� - rzek�
szech. - Czy nie ma go w waszym
kraju?
- Jest, ale inny gatunek.
Nazywa si� u nas kania, a ja
chc� mie� hed�a.
- Chcesz go zastrzeli�?
- Tak.
- To niemo�liwe! Tego nikt nie
potrafi, nawet z najlepszej
strzelby!
- Zobaczymy! - rzek� obcy,
�miej�c si�.
Obie kanie ci�gle unosi�y si�
nad karawan� zwyczajem ptak�w
drapie�nych, a teraz, kiedy
je�d�cy pozsiadali, zacz�y
powoli spuszcza� si�, zataczaj�c
regularne kr�gi w pewnej
odleg�o�ci. Obcy poprawi�
okulary, odwr�ci� si� od s�o�ca,
�eby go �wiat�o nie razi�o,
mierzy� przez kilka sekund,
wodz�c ko�cem strzelby za lotem
ptak�w i wypali�.
Lec�cy przodem samiec drgn��,
z�o�y� skrzyd�a, rozpostar� je
znowu, ale tylko na kr�tki czas,
bo nie m�g� ju� utrzyma� si� w
powietrzu i spad� na ziemi�.
Obcy pospieszy� na to miejsce,
podni�s� ptaka i zacz�� mu si�
przypatrywa�. Nadeszli te�
Arabowie, wzi�li mu z r�k kani�
i badali j� z ciekawo�ci�.
- Allah akbar - B�g jest
wielki! - zawo�a� szech w
zdumieniu. - Czy mia�e� kul� w
lufie?
- Tak, ma�� kul�, nie �rut.
- I mimo to go trafi�e�!
- Jak widzisz - skin�� dobry
strzelec g�ow�. - Kula wbi�a mu
si� w piersi, w samo �ycie, co
sta�o si� zreszt� przypadkiem,
bo w ca�e cia�o mierzy�em.
Cieszy mnie to, �e mi si� strza�
tak uda�, bo dzi�ki temu nie
uszkodzi�em sk�ry.
- Zestrzeli� hed�a kul� z
takiej wysoko�ci! Trafi� go w to
miejsce! Effendi, jeste�
znakomitym strzelcem!
Nauczyciele na naszych medresach
nie umiej� tak strzela�. Gdzie
ty nauczy�e� si� tego?
- Na polowaniu.
- To ju� dawniej polowa�e� na
takie ptaki?
- Na ptaki, nied�wiedzie,
dzikie konie, bawo�y, i inne
zwierz�ta.
- Czy wszystkie �yj� w twej
ojczy�nie?
- Tylko niekt�re. Na inne
polowa�em w tej cz�ci �wiata,
kt�ra si� zwie Ameryka.
- Nie s�ysza�em jeszcze nic o
tym kraju. Czy mamy hed�a
zapakowa�?
- Tak. Dzi� wieczorem zdejm� z
niego sk�r� przy obozowym
ognisku, je�li je rozpalimy.
- Nad Bir Aslan ro�nie du�o
g�stych krzak�w.
- Schowajcie ptaka! To samiec
i cenniejszy od samicy.
- Tak, to samiec. Ja to wiem
tak�e. Wdowa jego odlecia�a i
b�dzie go op�akiwa�a, dop�ki jej
inny hed� nie pocieszy. Allah
troszczy si� o wszystkie
stworzenia, ale najbardziej o
diur ed d�iane (ptaki rajskie,
czyli jask�ki), kt�re corocznie
przyjmuje do raju, kiedy od nas
odlec�.
Wierz� w to ludzie, oczywi�cie
nieo�wieceni, prawie w ca�ym
Egipcie, nie wiedz�c o tym, �e
jask�ki, zwane przez nich
"snunut", maj� w Europie
w�a�ciw� ojczyzn� i tylko na
zim� ci�gn� na po�udnie.
Poniewa� znikaj� na wiosn�, a
ludzie nie wiedz� gdzie, przeto
wyja�niaj� sobie to zjawisko w
ten spos�b, �e jask�ki odlatuj�
do raju, gnie�d�� si� u Allaha i
"�wierkaj�" przed nim modlitwy
wiernych. Niew�tpliwie pogl�d
ten wytworzy� si� dzi�ki mi�emu
stosunkowi, jaki ��czy cz�owieka
z tym ptakiem.
Karawana wyruszy�a w dalsz�
drog�. Wkr�tce ujrzeli nagie
g�ry, wznosz�ce si� na po�udnie
i na p�noc od obranej drogi. To
sk�oni�o obcego do ogl�dni�cia
si� za siebie. Oko jego utkwi�o
na kilku punktach, kt�re jakby
nieruchomo wisia�y w powietrzu.
Wydoby� lunet� z torby przy
siodle i przypatrywa� si� przez
pewien czas tym punktom. Potem
schowa� j� do torby i zapyta�:
- Czy to bardzo ucz�szczana
droga handlowa?
- Nie - odrzek� szech. -
Gdyby�my pojechali drog�
karawanow�, musieliby�my jecha�
�ukiem i straci� na to dwa dni.
- Tu wi�c nie mo�na spodziewa�
si� �adnej karawany?
- Nie, gdy� w suchej porze
roku nie ma na tej drodze wody.
Nasza woda tak�e wnet si�
wyczerpie.
- Ale w Bir Aslan jest woda?
- Oczywi�cie, effendi.
- Hm! To szczeg�lne!
Zrobi� przy tym min� tak
podejrzliw�, �e szech go spyta�:
- Nad czym zamy�li�e� si�,
panie? Czy ci si� co nie podoba?
- Tak.
- Co?
- Twierdzisz, �e nie
znajdujemy si� na drodze
karawanowej, a jednak jad� za
nami ludzie.
- Za nami? To niemo�liwe!
Przecie� musieliby�my ich
widzie�!
- Niekoniecznie.
- Jak�e wi�c mo�esz twierdzi�
o tym na pewno?
- Widz� wprawdzie nie ich
samych, lecz ich �lady.
- Effendi, ty �artujesz! -
rzek� szech tonem cz�owieka,
kt�ry si� na tym lepiej zna.
- O, nie. Przeciwnie, m�wi�
bardzo powa�nie!
- Jak mo�e cz�owiek widzie�
darb i ethar (�lady i tropy)
ludzi, jad�cych za nim?
- Masz na my�li tylko �lady,
odci�ni�te na piasku stopami
ludzi i kopytami zwierz�t,
tymczasem s� tak�e �lady w
powietrzu.
- W powietrzu? Allah akbar -
B�g jest wielki! On potrafi
wszystko, bo dla Niego wszystko
jest mo�liwe! �eby jednak
pozwoli� nam zostawia� �lady w
powietrzu, o tym jeszcze nie
s�ysza�em.
Zmierzy� podr�nego takim
spojrzeniem, jakby go uwa�a� za
niepoczytalnego.
- A jednak tak jest. �lady s�
tutaj. Trzeba tylko mie� oczy.
Przypomnij sobie hed�a, kt�rego
zastrzeli�em!
- C� on ma wsp�lnego z darb i
ethar?
- Bardzo wiele, bo w pewnych
warunkach m�g� wskazywa� na nasz
trop. Czy widzia�e� go, zanim
pad� od mej kuli?
- Tak, ta para ptak�w lecia�a
za nami ju� od rana. Gdy za�
odpoczywali�my pod ska�ami,
kr��y�a ci�gle nad nami. Je�li
hed� nie ma innego po�ywienia,
trzyma si� wielb��d�w, a�eby
zaspokoi� g��d tym, co je�d�cy
porzuc�. Czyha tak�e na ptaki
b�kojady, kt�re ci�gn� za
karawan�, �eby zjada� owady,
osiadaj�ce zwierz�ta.
- Przyznajesz zatem, �e w
miejscu, nad kt�rym hed� si�
unosi, znajduje si� karawana?
- Tak.
- Tam za nami leci druga para,
do kt�rej przy��czy�a si�
owdowia�a samica. Widzisz?
Szech spojrza� wstecz. Jego
wprawnym, bystrym oczom nie
mog�y uj�� ptaki.
- Widz�! - odrzek�.
- Tam pewnie jest karawana?
- Prawdopodobnie.
- Mimo, �e nie znajdujemy si�
na w�a�ciwej drodze, jak sam
powiedzia�e�. Ci ludzie jad�
naszym �ladem.
- Mo�e nie znaj� drogi i
trzymaj� si� naszego tropu.
- Ka�d� karawan� prowadzi
szech el d�emali, a opr�cz niego
inni ludzie, znaj�cy drog�.
- I najlepszy kabir
(przewodnik) mo�e zab��dzi�!
- W wielkiej Saharze, ale nie
tutaj, na po�udnie od Dar Fur,
gdzie w�a�ciwie nie ma
prawdziwej pustyni. Szech
karawany, id�cej za nami, zna
drog� tak samo dobrze, jak ty.
Musi j� zna�. Je�li mimo to
zboczy� z drogi, by zd��a� za
nami, to nosi si� wzgl�dem nas z
jakimi� zamiarami.
- Zamiarami? Effendi, co za
my�l! Nie s�dzisz chyba, �eby ci
ludzie nale�eli do...
Nie wym�wi� dalszego s�owa i z
trudem ukry� zak�opotanie.
- Do gum (karawany
zb�jeckiej), chcia�e� powiedzie�
- sko�czy� obcy. - Tak w�a�nie
mi si� zdaje.
- Allah kerim - B�g jest
�askaw! Co za my�l, effendi! W
tych stronach nie grasuje gum.
Na p�noc od Dar Fur czasem si�
pokazuje.
- Ja nie dowierzam tym
ludziom! Dlaczego id� za nami?
- Id� za nami, lecz nas nie
�cigaj�. Mo�e sk�oni� ich do
tego ten sam cel, co nas.
- �eby skr�ci� drog�? To mo�e
by�.
- To nie tylko mo�e by�, lecz
tak jest na pewno. Moje serce
wolne jest od obaw. Znam te
strony i wiem, �e w nich tak
bezpiecznie, jak na �onie
Proroka, kt�remu niech Allah
b�ogos�awi!
Obcy spojrza� na szecha
badawczym wzrokiem. Temu nie
podoba�o si� to widocznie, bo
zapyta�:
- Czemu patrzysz tak na mnie?
- �eby czyta� w twej duszy.
- I widzisz tam oczywi�cie
prawd�?
- Nie.
- Allah! A c�? K�amstwo?
- Tak.
Na to porwa� szech za n�,
tkwi�cy mu za pasem i zawo�a�:
- Czy wiesz, �e wym�wi�e�
obelg�? Tego prawy Ben Arab nie
zniesie!
Twarz obcego przybra�a nagle
ca�kiem inny wyraz. Wyda�o si�,
�e rysy jego zaostrzy�y si� i
napr�y�y. Dumny u�miech
przemkn�� po jego pi�knym
obliczu.
- Zostaw n� za pasem - rzek�
tonem lekcewa��cym - bo mnie nie
znasz! Nie cierpi�, je�li kto�
m�wi o obeldze z r�k� na no�u.
Poka� ostrze, a wystrzelam was
wszystkich w jednej minucie!
Szech cofn�� r�k� od pasa. By�
z�y i zak�opotany.
- Czy mam pozwoli� na to,
�eby� mnie pomawia� o k�amstwo?
- zapyta� z wyrzutem.
- Tak, bo ja powiedzia�em
prawd�. Najpierw zaniepokoi�a
mnie karawana, id�ca za nami, a
teraz tobie nie dowierzam.
- Dlaczego?
- Bo je�li to jest gum, to ty
bronisz jej przede mn� i starasz
si� u�pi� moj� czujno��.
- Allah yah fedak - niech ci�
B�g broni, bo my�li twoje
b��dz�! Co mnie ci ludzie za
nami obchodz�?
- Bardzo wiele, jak si� zdaje,
bo nie usi�owa�by� rozprasza�
k�amstwem moich w�tpliwo�ci co
do ich zamiar�w.
- Zapewniam ci�, �e nie
poczuwam si� do �adnego
k�amstwa!
- Nie? Czy� nie powiedzia�e�,
�e w tych stronach jest tak
bezpiecznie, jak na �onie
Proroka?
- Powiedzia�em, bo tak jest
rzeczywi�cie.
- M�wisz to mnie, bo wiesz, �e
jestem tu obcy. Jeste� pewien,
�e nie znam stosunk�w w tym
kraju. Prawda! Nie znam dr�g,
chocia� przy pomocy swoich map
znalaz�bym je i bez ciebie, ale
inne rzeczy znam z pewno�ci�
lepiej od ciebie. W mojej
ojczy�nie s� ksi��ki i obrazy,
przedstawiaj�ce wszystkie kraje
i narody �wiata. Z nich
poznajemy ludy lepiej, ani�eli
ci, kt�rzy do nich nale��. Wiem
na przyk�ad dok�adnie, �e tu
wcale nie jest tak bezpiecznie,
jak na �onie Proroka. Tu wiele
krwi pop�yn�o. Tu, gdzie
jeste�my, walczyli z sob�
Nuerowie, Szillukowie i ludy
Denka. Tu potykali si� D�urowie
i Luowie, Tuicze i Barowie,
Eliabowie i Kieczowie,
Abgalangowie, Agerowie, Abugowie
i Dongole, mordowali si�
wzajemnie, ranili, a nawet
po�erali.
Szech os�upia� ze zdumienia.
- Effendi! - zawo�a� ze
swojego wielb��da. - Ty to
wszystko wiesz i znasz te
wszystkie narody?
- Tak, w ka�dym razie lepiej
od ciebie! Wiem, �e tu w�a�nie,
kt�r�dy teraz jedziemy, wlecze
si� czasem noc� okropna gazua
(karawana z porwanymi
niewolnikami), a�eby uj�� baszy,
kt�ry w Faszodzie wy�apuje
�owc�w niewolnik�w. Niejeden
czarny biedak pad� tu ze
znu�enia, a cios lub kula
zamkn�y mu usta raz na zawsze.
Nad Mokren el Bohur wy�adowuje
si� tych biedak�w z okr�t�w i
prowadzi potem w poprzek przez
l�d, a�eby ich powy�ej Faszody
wsadzi� znowu na statki, a
nast�pnie sprzeda� w Chartumie.
Niejeden westchn�� tu po raz
ostatni, niejeden straszny
okrzyk przerwa� cisz� nocn�. A
ty por�wnujesz te strony z �onem
Proroka? Czy mo�na powiedzie�
wi�ksze k�amstwo?
Szech spojrza� przed siebie
ponuro. Czu�, �e zosta� pobity,
lecz nie m�g� si� przyzna� do
tego. Odpowiedzia� wi�c po
chwili:
- Nie my�la�em o gazui,
effendi. My�la�em tylko o tobie
i twoim bezpiecze�stwie. Jeste�
pod nasz� opiek�, a ja chcia�bym
widzie� tego, ktoby si� o�mieli�
w�os tobie zerwa� z g�owy!
- Nie zapalaj si�! Ja patrz�
jasno i wiem dobrze, co mam
my�le�. Nie m�w o opiece!
Wynaj��em was, �eby�cie moje
rzeczy przewie�li do Faszody na
swoich wielb��dach, ale na wasz�
opiek� nie liczy�em. Wam
bardziej ona potrzebna, ani�eli
mnie!
- Nam?
- Tak. Czy policzy�e� tych
Murzyn�w Szilluk�w, kt�rych twoi
wsp�plemie�cy porwali tu i
zawlekli do Dar Fur, jako
niewolnik�w? Czy z tego powodu
nie panuje mi�dzy wami a nimi
nienasycona nienawi��, ��dza
krwawej zemsty? Czy nie
znajdujemy si� teraz w kraju
Szilluk�w, kt�rzy na wasz widok
napadliby na was z pewno�ci�?
Czemu opu�cili�cie drog�
karawanow� i zaprowadzili�cie
mnie w te puste strony? Czy po
to, a�eby skr�ci� drog�, jak
przedtem wspomina�e�? Nie!
Chcecie nie spotka� Szilluk�w. A
mo�e jeszcze inny pow�d sk�oni�
was do tego.
- Jaki? - zapyta� szech
p�g�bkiem, widz�c, �e go
przejrzano.
- Postanowili�cie mnie tutaj
zabi�.
- Allah, Wallah, Tallah! Co za
my�li odzywaj� si� w twojej
duszy!
- Sam jeste� temu winien.
Pomy�l o karawanie, kt�ra d��y
za nami! Mo�e to gum, kt�ra ma
napa�� na mnie. Zachciewa si�
wam mojego mienia, kt�regoby�cie
nie dostali, dop�ki ja �yj�. Na
swoim terytorium nie mo�ecie mi
odebra� �ycia, bo poci�gni�to by
was za to z pewno�ci� do
odpowiedzialno�ci. Prowadzicie
wi�c mnie bezdro�em do Bir
Aslan. Tam b�dziecie usi�owali
dokona� zbrodni, �eby �aden
�wiadek nie zdradzi� mordercy.
Je�liby si� potem znalaz�y moje
zw�oki, to win� za morderstwo
b�dzie mo�na zrzuci� na
Szilluk�w, bo na ich terenie
pope�niono zbrodni�. W ten
spos�b odnie�liby�cie podw�jn�
korzy��: zrabowaliby�cie moje
mienie i wywarli zemst� nad
Szillukami.
Obcy powiedzia� to tak
swobodnym, a nawet przyjaznym
tonem, jak gdyby sz�o o rzecz
zwyk��, przyjemn�. S�owa jego
wywar�y na Arabach ogromne
wra�enie. Porwa� za bro� nie
�mieli. Czym bowiem by�y ich
d�ugie flinty wobec jego broni?
Pod tym wzgl�dem mia� sam jeden
nad nimi przewag�. Ale musieli
co� zrobi�, a�eby okaza�, �e
nies�usznie dotkn�� ich swoim
oskar�eniem. Zatrzymali wi�c
wielbl�dy i o�wiadczyli, �e nie
zrobi� ani kroku dalej, lecz
z�o�� pakunki i powr�c� do domu.
Obcy za�mia� si� g�o�no.
- Tego nie zrobicie! - rzek�.
- Chcecie wraca� bez wody? Wszak
musicie bezwarunkowo dotrze� do
studni lwa. Zreszt� naumy�lnie
nie zap�aci�em wam z g�ry. Dam
wam pieni�dze dopiero w
Faszodzie, a je�li mnie tam nie
zaprowadzicie, nie dostaniecie
ani piastra. Co do moich
podejrze�, to wyjawi�em wam je
otwarcie, by dowie��, �e si� was
nie boj�. Mia�em ju� do
czynienia z lud�mi o wiele
gorszymi od was. Zreszt� nic wam
nie mo�na zarzuci�, pr�cz tego,
�e mnie nie znacie. Je�li m�j
domys� oka�e si� fa�szywym, to
poprosz� was o przebaczenie, a w
uznaniu waszych dobrych ch�ci
ka�� w Faszodzie zar�n�� wo�u i
rozdziel� je tylko pomi�dzy was;
do wynagrodzenia za�, um�wionego
za wasze us�ugi, dodam bakszysz,
kt�rego b�dziecie mogli u�y�
jako ozdoby dla waszych �on i
c�rek.
By�y to dla Arab�w, jak na
tamtejsze stosunki, bardzo dobre
widoki, lecz nie usun�y ich
gniewu, chocia� na razie udali,
�e odprowadz� go dalej, je�li
porzuci swoje podejrzenia i
dotrzyma przyrzeczenia. On
przysta� na to, lecz dowi�d� ju�
w nast�pnej chwili, �e jego
nieufno�� trwa dalej, gdy� odt�d
jecha� ostatni w szeregu, gdy
dotychczas pozostawa� z szechem
na przodzie.
Arabowie udali, �e na to nie
zwa�aj�, lecz gdy ruszyli w
dalsz� drog�, zacz�� szech po
pewnym czasie zachowywa� si�
tak, jakby jad�cemu obok siebie
Homrowi pokazywa� drog�.
Wyci�ga� r�k� naprz�d i wstecz,
na prawo i na lewo i m�wi� przy
tym zawzi�tym tonem:
- Ten pies jest o wiele
sprytniejszy, ani�eli wygl�da.
Zna ten ca�y kraj, jego
mieszka�c�w i wie, co si� tu
dawniej sta�o.
- I odgad� dok�adnie wszystko,
co zamierzamy - doda�
zagadni�ty. - Niech go zatem
piorun porwie za czupryn�!
- Ja sam uczyni�bym to
najch�tniej!
- Kt� ci przeszkadza?
- Bro� jego.
- Czy nie m�g�by jeden z nas
pozosta� w tyle i wpakowa� mu
kul� w samo serce?
- Spr�buj! To by�oby
najlepsze. Nie potrzebowaliby�my
czeka� a� do rana, ani dzieli�
si� �upem z Abu el Motem. Trupa
porzuciliby�my tutaj,
pojechaliby�my do studni
nape�ni� wory i wr�ciliby�my
noc�. Jutro byliby�my ju� daleko
i nikt by nie wiedzia�, czyja
kula ugodzi�a tego psa.
- Mam go zastrzeli�?
- Nie chcia�bym, �eby zgin�� z
r�k naszych, ale skoro ju� okry�
nasze twarze rumie�cem wstydu,
to niech zginie od twojej kuli!
- Co za to dostan�?
- Z�oty �a�cuch od jego
zegarka.
- Opr�cz udzia�u w zdobyczy,
kt�ry na mnie przypadnie?
- Naturalnie.
- To niech si� stanie. Wypal�
ze strzelby tak blisko niego, �e
mu kula przez pier� przejdzie!
Zatrzyma� swego wielb��da,
zsiad� i zacz�� co� poprawia�
przy gurcie. Towarzysze
pojechali dalej obok niego,
tylko obcy stan�� przy nim i
rzek� g�osem uprzejmym:
- Powiniene� o tym pami�ta�,
�e takie rzeczy robi si� zawsze
przed wyruszeniem w drog�.
Zsiadaj�c w niew�a�ciwej porze,
zmniejszasz po�piech ca�ej
karawany. Zd��aj wi�c szybko za
nami, gdy b�dziesz got�w. Tw�j
tifenk (strzelba) dosta� si�
prawie ca�kiem pod wielb��da i
m�g�by si� z�ama�. Wol� go wzi��
z sob�.
Si�gn�� z wysokiego siedzenia
metrekiem (kijem do kierowania
wielb��d�w) na d�, wsun�� go
pod rzemie� strzelby, wisz�cej
na kuli u siod�a i podni�s� j�
do siebie. Nast�pnie pojecha�
dalej z u�miechem na ustach.
Arab niezmiernie si�
rozczarowa�. Strzelby nie by�o,
a pistoletu nie mia�. Napa�� z
wysokiego siedzenia, z no�em w
r�ku, by�o niepodobie�stwem.
- Czy ten syn i wnuk szatana
przeczu� to! - pomy�la�,
zgrzytaj�c z�bami. - Ta pr�ba
si� nie uda�a, ale wnet noc
zapadnie i wtedy on nie zobaczy,
jak si� b�dzie mierzy� do niego.
B�d� m�g� go zastrzeli�, zanim
dojedziemy do studni.
Wsiad�szy na siod�o, ruszy�
pr�dko za towarzyszami. Gdy
przeje�d�a� obok obcego, ten
poda� mu strzelb�, m�wi�c:
- Kamie� ognisty rozbi� si� i
wypad�. Dzisiaj nie b�dziesz
m�g� strzela�, ale jutro dam ci
nowy. Mam kilka w swoich
pakunkach.
Rozdzia� II
D�elaba
Jasne by�o, �e obcy od�rubowa�
krzesiwo. Szech pozna� znowu, �e
go przejrzano. Rozz�oszczony do
najwy�szego stopnia zamierza�
albo sam pocz�stowa� giaura
kul�, albo kaza� to zrobi�
jednemu z towarzyszy. Obcy za�
jecha� z ty�u z twarz�
najoboj�tniejsz�, strzelb�
jednak, kt�ra przedtem wisia�a
na kuli, trzyma� w r�ce, gotow�
do strza�u i bystrym okiem �ledzi�
ruchy karawany.
Czas up�ywa�, a kraj robi�
si� pag�rkowaty. D�ugi, cho� nie
wysoki, �a�cuch g�r ci�gn�� si�
z p�nocy na po�udnie,
urozmaicaj�c do pewnego stopnia
krajobraz. Gdy ten �a�cuch g�r
przebyli, wyjechali znowu na
r�wnin�, gdzie sk�po ros�a
trawa, spalona teraz �arem
s�o�ca. S�o�ce chyli�o si� coraz
bardziej ku zachodowi. Gdy go
dosi�g�o, szech zatrzyma� swego
wielb��da i zawo�a� jak muezin:
- Rai es sala - do modlitwy!
S�o�ce tonie ju� w morzu piasku.
Nadszed� czas mogrebu!
Wszyscy zsiedli i zacz�li si�
modli� w opisany ju� spos�b.
Muzu�manin obowi�zany jest
modli� si� pi�� razy na dzie� i
obmy� si� przy tym, czy znajduje
si� w domu, czy gdziekolwiek.
S� to modlitwy: el fagr o
wschodzie s�o�ca; el degri w
po�udnie; el asr w trzy godziny
potem; el mogreb o zachodzie
s�o�ca, wreszcie el aszia w
godzin� potem.
Rozumie si�, �e tych p�r nie
przestrzega si� wsz�dzie surowo,
a im dalej na wsch�d przeciska
si� kultura zachodnia, tym
trudniej muzu�maninowi dochowa�
religijnych przepis�w.
Po odm�wieniu Fathy wsiedli
wszyscy znowu na siod�a i
ruszyli w dalsz� drog�. Obcy nie
zsiada� wcale, bo nie mo�na by�o
��da� od niego, a�eby bra�
udzia� w ich modlitwach, albo na
spos�b europejski okazywa� sw�j
szacunek przez odkrycie g�owy.
By�by si� tym znies�awi�, gdy�
mahometanin uwa�a za ha�b�
pokazywa� obna�on� g�ow�. Tylko
mezaiji (golarz) ma prawo
ogl�da� nabo�ne, g�adko ogolone
g�owy, na kt�rych zostaje tylko
�rodkowy kosmyk w�os�w. Kosmyk
ten bardzo jest muzu�maninowi
potrzebny. Gdyby bowiem po
�mierci potkn�� si� na �cie�ce,
wiod�cej do raju, tak w�skiej,
jak ostrze brzytwy, Anio�
Gabriel pochwyci go za ten lok,
zatrzyma i nie pozwoli mu spa��
do piek�a.
Gdy na po�udniu s�o�ce zajdzie
za widnokr�g, noc zapada bardzo
szybko. Zmierzchu, jak u nas,
tam nie ma. Tote� Abu 'l arba
ijun, "Ojciec czworga oczu",
nagli� teraz Arab�w do wi�kszego
po�piechu. Nie ujechali jeszcze
daleko, kiedy ujrzeli ma�y
orszak je�d�c�w, poruszaj�cy si�
od p�nocy pod ostrym k�tem w
ich kierunku. By�a to d�elaba,
czyli karawana handlowa w
najskromniejszym, najubo�szym
rodzaju.
O�miu ludzi, z kt�rych si�
sk�ada�a, nie jecha�o na dumnych
rumakach lub na d�ugonogich
hed�inach, a nawet nie na
zwyk�ych, ordynarnych
wielb��dach jucznych, lecz
wisieli w rozmaitych, niezbyt
zgrabnych pozach na zwierz�tach,
kt�rych wizerunki, malowane na
drewnianych tabliczkach,
wieszano dawniej na szyi leniwym
uczniom - na os�ach.
Orszak nie by� zatem podobny
do wielkich karawan, licz�cych
kilkaset wielb��d�w i ��cz�cych
pa�stwa �r�dziemnomorskie z
wielkimi oazami Sahary. By�a to
prawdziwie suda�ska d�elaba,
kt�rej widok budzi raczej
lito��. Karawany takie tworz�
si� w spos�b nast�puj�cy:
Suda�czyk nie jest przyjacielem
pracy i wysi�ku. Skoro tylko
zarobi jak�� marn� sumk�, jako
majtek, s�u��cy lub w inny �atwy
spos�b, zostaje handlowcem, bo
ten pi�kny zaw�d podoba mu si�
najbardziej. W tym celu musi
zakupi� os�a, co poch�ania tylko
cz�� kapita�u. Nast�pnie nabywa
si� dwa sk�rzane wory na towary
zwane gurab, kt�re si� zawiesza
w podr�y po obu stronach
siod�a. W ko�cu zakupuje si�
towary, najbardziej poszukiwane
w kraju. Kupuj�c i sprzedaj�c te
towary, ma handlarz zosta�
milionerem. Towarami tymi s�:
znane w tych okolicach czernid�o
na oczy, ma�e kawa�ki �oju
wo�owego, kt�rym suda�ski
elegant wysmarowuje swoj� posta�
adonisow�, a�eby �wietnie
wygl�da�a; r�wnie ma�e kostki
soli, kt�re w krajach jej
pozbawionych s� bardzo po��dane
i dobrze op�acane; kilka szpilek
do w�os�w, najwi�kszy skarb
Murzynek; wonne artykuliki,
kt�rych zapach zmusi�by nas do
zatkania nosa; a przede
wszystkim kilkana�cie �okc