1750

Szczegóły
Tytuł 1750
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1750 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1750 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1750 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tytu�: "Stan obl�enia" Autor: tom Clancy T�umaczy�: Krzysztof Soko�owski Tytu� orygina�u: "Op-Center State of Siege" Spis tre�ci Podzi�kowania 4 Prolog 6 1 8 2 13 3 18 4 25 5 29 6 34 7 40 8 42 9 45 10 47 11 50 12 54 13 56 14 60 15 63 16 66 17 70 18 78 19 80 20 83 21 85 22 87 23 90 24 92 25 94 26 97 27 99 28 102 29 105 30 107 31 110 32 111 33 112 34 115 35 117 36 120 37 121 38 123 39 125 40 130 41 131 42 135 43 137 44 141 45 142 46 145 47 147 48 149 49 152 50 154 51 156 52 157 53 159 54 161 55 163 56 164 57 168 58 170 59 174 60 176 * * * Podzi�kowania Pragniemy podzi�kowa� Jeffowi Rovinowi za jego pomys�y i nieocenion� pomoc przy przygotowaniu r�kopisu. Bardzo pomogli nam r�wnie� Martin H. Greenberg, Lany Segriff, Robert Youdelman, Esq., Tom Mallon, Esq. oraz wspaniali ludzie z Penguin Putnam Inc., w tym Phyllis Grann, David Shanks i Tom Colgan. Jak zwykle dzi�kujemy r�wnie� Robertowi Gottliebowi z William Morris Agency, naszemu agentowi i przyjacielowi, bez kt�rego ksi��ka ta nigdy nie zosta�aby napisana. Os�d�cie, drodzy Czytelnicy, na ile ten nasz wsp�lny wysi�ek zako�czy� si� sukcesem. Tom Clancy i Steve Pieczenik u ONZ, Nowy Jork Rada Bezpiecze�stwa zako�czy�a wczoraj opracowywanie rezolucji, w kt�rej ��da od Iraku podj�cia wsp�pracy z inspektorami do spraw kontroli uzbrojenia, nie zagrozi�a jednak u�yciem �rodk�w wojskowych w przypadku, gdyby Irak nie zastosowa� si� do jej ��da�. Associated Press, 5 listopada, 1998 * * * Prolog u Kampong Thom, Kambod�a, rok 1993 Zmar�a na jego r�kach, w jaskrawych promieniach wschodz�cego s�o�ca. Zamkn�a pi�kne oczy, ostatni oddech uni�s� jej delikatn� pier�... i odesz�a. Hang Sary wpatrywa� si� w twarz dziewczyny. Widzia� �d�b�a trawy i grudki ziemi w jej wilgotnych w�osach, widzia� skaleczenia na czole i nosie. Na widok umalowanych na czerwono warg, r�u na policzkach i ciemnej kredki na powiekach, �ciekaj�cej teraz a� na skronie, poczu� nag�e obrzydzenie. Nie tak mia�o by�. Nie mia�o by� tak nawet w tym kraju, gdzie o niewinno�ci wiedziano r�wnie ma�o jak o �yciu w pokoju. Phum Sary nie powinna umrze� tak m�odo. Nie powinna umrze� w ten spos�b. Nikt nie powinien umiera� w ten spos�b, na smaganym wiatrem polu ry�owym, le��c w brudnej wodzie czerwieniej�cej od krwi. Phum zmar�a wiedz�c przynajmniej, kto trzyma j� w ramionach. Nie zmar�a tak jak �y�a przez prawie ca�e �ycie: samotna, niechciana. I cho� poszukiwania, z kt�rych Hang nie zrezygnowa� nigdy, w�a�nie si� sko�czy�y, inne mia�y si� dopiero rozpocz��. Hang siedzia� z podci�gni�tymi kolanami, z opart� na nich g�ow� siostry. �agodnie dotkn�� czubka jej nosa, powi�d� palcem po delikatnym policzku, mi�kkich wargach. U�miecha�a si�, zawsze si� u�miecha�a, niezale�nie od tego, co akurat robi�a. Wydawa�a si� taka krucha. Taka delikatna. Wyj�� jej d�onie z wody i z�o�y� je na ciasno opinaj�cym cia�o niebieskim materiale przetykanym z�ot� nici�. Przytuli� j�. Spyta� sam siebie, czy w ci�gu ostatnich lat by� kto�, kto j� tak przytula�. Czy przez ca�y czas �y�a w spos�b a� tak potworny? Czy mia�a wreszcie do�� i zdecydowa�a, �e nawet �mier� jest lepsza? Twarz Hanga �ci�gn�a si�, kiedy my�la� o jej �yciu. Nagle rozp�aka� si�. Jak mog�em by� tak blisko i nie wiedzie�? - pomy�la�. Ju� od tygodnia wraz z Ty wykonywali w wiosce tajne zadanie. Czy kiedykolwiek b�dzie w stanie wybaczy� sobie, �e nie dowiedzia� si� o siostrze w�wczas, gdy m�g� jeszcze uratowa� jej �ycie? Biedna Ty... b�dzie niepocieszona, kiedy dowie si�, o kogo chodzi�o. Przeprowadza�a w tej chwili rekonesans w obozie, pr�buj�c dowiedzie� si�, kto za tym wszystkim stoi. Przez radiotelefon przekaza�a mu informacj�, �e jedna z kobiet najwyra�niej pr�bowa�a ucieczki tu� przed wschodem s�o�ca, w momencie zmiany warty. �cigano j� i postrzelono. Phum dosta�a kul� w bok. Prawdopodobnie bieg�a, a potem sz�a, p�ki by�a jeszcze w stanie i��. P�niej pewnie po�o�y�a si�, by patrzy� na ja�niej�ce niebo. Kiedy by�a ma�� dziewczynk�, Phum cz�sto patrzy�a w niebo. Ciekawe, czy niebo i wspomnienie lepszych czas�w u�atwi�o jego siostrzyczce odej�cie w pokoju. Hang przeczesa� palcami d�ugie, ciemne w�osy siostry. W dali us�ysza� plusk. To z pewno�ci� Ty. Powiedzia� jej przez radiotelefon, �e dostrzeg� dziewczyn� i widzia�, jak pada�a. Obieca�a, �e przyb�dzie w ci�gu p� godziny. Mieli nadziej�, �e poznaj� nazwisko, �e kto� wreszcie przerwie kr�g milczenia otaczaj�cy t� potworn� organizacj�, niszcz�c� �ycie tak wielu m�odych kobiet. Kiedy Phum dostrzeg�a go, by�a jednak w stanie zaledwie wypowiedzie� imi� brata. Zmar�a z jego imieniem i lekkim u�miechem na wymalowanych jaskraw� szmink� ustach. Nie wypowiedzia�a imienia swego mordercy. Ty przyby�a na miejsce i spojrza�a na martw� dziewczyn�. Sta�a, ubrana w str�j wie�niaczki, na porannym wietrze. Nagle szeroko otworzy�a oczy. Ukl�k�a przy Hangu i przytuli�a go. Przez kilka minut trwali tak, nieruchomo, w milczeniu. Potem Hang wsta� powoli, trzymaj�c na r�kach cia�o siostry. Poni�s� je do starego kombi, kt�re by�o ich baz� terenow�. Wiedzia�, �e nie powinni opuszcza� Kampong Thom. Nie teraz, kiedy byli tak bliscy zdobycia informacji, po kt�re przyjechali. Musia� jednak odwie�� siostr� do domu. Tam powinna zosta� pochowana. Robi�o si� coraz cieplej, s�o�ce pali�o go w kark. Ty otworzy�a tylne drzwi kombi. Roz�o�y�a koc pomi�dzy kartonowymi pud�ami, w kt�rych znajdowa�a si� bro�, sprz�t ��czno�ci, mapy, listy oraz �adunki fosforowe. Hang mia� przy pasie urz�dzenie do ich zdalnego detonowania. Gdyby zostali z�apani, wysadzi�by samoch�d w powietrze, a potem pope�ni� samob�jstwo za pomoc� Smith&Wessona .357. Ty post�pi�aby tak samo. Z jej pomoc� umie�ci� cia�o na kocu. Po�o�y� je w baga�niku, bardzo delikatnie. Nim odjechali, po raz ostatni rozejrza� si� po polu. Krew siostry uczyni�a je �wi�tym, lecz ziemia nie zostanie oczyszczona, p�ki nie obmyje jej krew tych, kt�rzy doprowadzili do jej �mierci. Tak si� stanie. Przysi�g�, �e tak si� stanie, cho�by musia� czeka� na to bardzo, bardzo d�ugo. * * * 1 Pary�, Francja, poniedzia�ek 06.13 Przed siedmioma laty, podczas s�u�by w UNTAC - oddzia�ach pokojowych ONZ w Kambod�y, �mia�y, t�skni�cy do przyg�d porucznik Reynold Downer z 11. kompanii 28. batalionu kr�lewskiego pu�ku Zachodniej Australii, dowiedzia� si�, jakie warunki musz� zosta� spe�nione, nim ONZ b�dzie mog�a wys�a� si�y pokojowe na teren jakiegokolwiek pa�stwa. Nie interesowa�o go to i wcale nie mia� ochoty bra� udzia�u w takim przedsi�wzi�ciu, ale decydowa� rz�d Australii, a nie on. Tak wi�c, po pierwsze, pi�tna�cie kraj�w cz�onkowskich Rady Bezpiecze�stwa musia�o zaakceptowa� operacj� oraz jej szczeg�y. Po drugie, poniewa� ONZ nie dysponuje w�asn� armi�, kraje cz�onkowskie Zgromadzenia Og�lnego musia�y zgodzi� si� na wys�anie swych wojsk oraz na osob� dow�dcy, odpowiedzialnego za rozmieszczenie i dzia�ania wieloj�zycznej armii. Po trzecie, walcz�ce ze sob� si�y musia�y zgodzi� si� na obecno�� oddzia��w pokojowych na swym terytorium. Znalaz�szy si� na miejscu �o�nierze mieli trzy cele. Po pierwsze, musieli doprowadzi� do przerwania ognia i pilnowa� rozejmu, podczas gdy zwa�nione strony szuka�y pokojowego sposobu zako�czenia walk. Po drugie, mieli stworzy� mi�dzy nimi stref� buforow�. Ich trzecim zadaniem by�o utrzymanie pokoju poprzez prowadzenie dzia�a� bojowych - gdyby okaza�y si� konieczne - rozminowywanie terenu, by cywile mogli wr�ci� do domu, a tak�e korzysta� bezpiecznie ze �r�de� wody i po�ywienia. Oddzia�y ONZ os�ania�y tak�e akcje humanitarne. Wszystko to wyt�umaczono �o�nierzom 28. batalionu podczas dwutygodniowych �wicze� w koszarach Irwin w Stubb Terrace. Podczas tych dw�ch tygodni �o�nierze poznawali zwyczaje ludno�ci w miejscu przeznaczenia, zaznajamiali si� z problemami politycznymi, j�zykiem, �rodkami oczyszczania wody; uczyli si� tak�e prowadzenia pojazd�w powoli, ze wzrokiem wbitym w drog�, tak by nie najecha� na min�. Uczono ich r�wnie�, by nie dziwili si� na widok swego odbicia w ciemnoniebieskim berecie i apaszce tego samego koloru. Kiedy sko�czy�o si� szkolenie, kt�re jego dow�dca nazwa� celnie "kastracj�", kontyngent australijski rozparcelowano mi�dzy sze��dziesi�t cztery za�o�one w Kambod�y obozy. Dow�dc� ca�o�ci si� UNTAC w misji trwaj�cej od marca 1992 do wrze�nia 1993 roku by� Australijczyk w�a�nie, genera� John M. Sanderson. Operacj� opracowano bardzo starannie pod k�tem unikni�cia konfliktu zbrojnego. �o�nierze Narod�w Zjednoczonych mogli strzela� dopiero w�wczas, gdy otwarto do nich ogie�, zreszt� wolno im by�o broni� si� wy��cznie w spos�b, kt�ry nie stwarza�by gro�by eskalacji konfliktu. W przypadku �mierci kt�rego� z nich �ledztwo prowadzi� mia�a miejscowa policja, a nie wojsko. Prawa cz�owieka mieli wciela� w �ycie przez nauczanie, nie si��. Przede wszystkim rozdzielali walcz�ce strony, lecz ich zadaniem by�o tak�e rozdawanie �ywno�ci i dbanie o zdrowie miejscowej ludno�ci. Downerowi wszystko wydawa�o si� bardziej cyrkiem ni� operacj� wojskow�. "Chod�cie do nas, nieszcz�liwi ludzie z Trzeciego �wiata. Tu macie chleb, tu penicylin�, tu czyst� wod�". Wra�enie, �e pracuje w cyrku powi�ksza�y jeszcze namioty z powiewaj�cymi na czubkach kolorowymi chor�giewkami i miejscowi gapie, kt�rzy nie bardzo wiedzieli, o co w tym wszystkim chodzi. Cho� wielu z nich bra�o co im dawano, wszyscy sprawiali wra�enie, jakby marzyli tylko o tym, by ONZ wynios�a si� jak najszybciej. Przemoc by�a dla nich czym� zrozumia�ym i od zawsze obecnym w ich codziennym �yciu, obcych za� zdecydowanie nie lubili. W Kambod�y mieli tak niewiele do roboty, �e pu�kownik Iwan Georgijew, wysoki oficer Ludowej Armii Bu�garii, zorganizowa� sie� burdeli. Ochraniali je oficerowie polpotowskiej zbuntowanej Narodowej Armii Demokratycznej Kampuczy, kt�rym potrzeba by�o dewiz na zakup broni i zapas�w; dostawali za to dwadzie�cia pi�� procent zysk�w. Georgijew sterowa� swoim przedsi�wzi�ciem z namiot�w wzniesionych za jego punktem dowodzenia. Dziewczyny przychodzi�y na "radiowe kursy j�zykowe UNTAC" i zostawa�y, by przysporzy� krajowi dewiz. W�a�nie tam Downer pozna� Gergijewa i majora Japo�skich Si� Samoobrony Ishiro Sazanak�. Bu�gar twierdzi�, �e jego najlepszymi klientami s� w�a�nie Australijczycy i Japo�czycy, chocia� Japo�czycy traktowali dziewcz�ta brutalnie i trzeba by�o bardzo ich pilnowa�. "Uprzejmi sady�ci", tak ich nazywa�. Downer, kt�rego wuj Thomas, walczy� z Japo�czykami na Po�udniowym Pacyfiku jako �o�nierz australijskiej Si�dmej Dywizji, nie zgodzi�by si� z tym okre�leniem. Jego zdaniem, Japo�czycy wcale nie byli uprzejmi. Downer pomaga� rekrutowa� nowe "ch�tne do nauki j�zyka" dziewczyny, podczas gdy reszta pomocnik�w Georgijewa szuka�a innych sposob�w, by zape�ni� namioty; jednym z tych sposob�w by�y porwania. Czerwoni Khmerzy pomagali im w tym, gdy tylko nadarzy�a si� okazja. Poza tym zaj�ciem ubocznym Downer nudzi� si� na pot�g�. Narody Zjednoczone by�y zbyt mi�kkie, a przyj�te przez nie zasady przesadnie ogranicza�y mo�liwo�ci �o�nierzy. Dorastaj�c w dokach Sydney nauczy� si�, �e tak naprawd� obowi�zuje tylko jedna zasada: czy sukinsyn zas�uguje na kul�, czy nie zas�uguje? Je�li zas�ugiwa�, to si� do niego strzela�o i wraca�o do domu. Je�li nie zas�ugiwa�, to po choler� si� nim przejmowa�? Downer wypi� resztk� kawy i odsun�� ci�ki kubek, stoj�cy na plastikowym blacie stolika do gry w karty. Kawa by�a dobra, czarna i gorzka; tak� najch�tniej pija� w polu. Czu� si� po niej o�ywiony, got�w do dzia�ania. By� mo�e nie by�o najlepszym pomys�em picie takiej kawy tu i teraz, kiedy nie mia� nic do roboty, ale i tak lubi� to uczucie. Spojrza� na zegarek, zapi�ty na opalonym przegubie. Gdzie si�, do cholery, podzieli? Grupa wraca�a zazwyczaj o �smej. Ile mo�e trwa� sfilmowanie czego�, co filmowali ju� sze�� razy? Odpowied� by�a prosta: b�dzie trwa�o tyle, ile kapitan Vandal uzna za stosowne. W tej cz�ci operacji to on by� dow�dc�. Gdyby ten Francuz nie by� tak sprawny, nie by�oby ich tu. To Vandal �ci�gn�� ich do Pary�a, on kupi� sprz�t, nadzorowa� rozpoznanie i mia� ich st�d wyci�gn��, by mogli rozpocz�� faz� drug�, podczas kt�rej dow�dc� b�dzie Georgijew. Downer wyci�gn�� z pude�ka suchara z �ytniej m�ki i ugryz� go niecierpliwie. Jego smak przypomnia� mu czasy �wicze� w australijskiej dziczy. By�o to w�wczas niemal jedyne po�ywienie jednostki. �uj�c krakersa przygl�da� si� ma�emu, ciemnemu mieszkaniu. Niebieskie oczy przesun�y si� z wej�cia do kuchni po prawej na stoj�cy pod przeciwleg�� �cian� telewizor i na drzwi wej�ciowe. Vandal wynaj�� to mieszkanie dwa lata temu. Jednopokojowe, na parterze, znajdowa�o si� w domu przy krzywej uliczce niedaleko Boulevard de Bastille, blisko poczty. Opr�cz po�o�enia wa�ne by�o tak�e to, �e mieszkali na parterze, dzi�ki czemu w razie niebezpiecze�stwa mogli ucieka� przez okno. Kiedy sk�adali swe oszcz�dno�ci na sfinansowanie operacji, Francuz obieca� im, �e dobrze b�dzie p�aci� wy��cznie za podrobione dokumenty, sprz�t do obserwacji i bro�. Strzepuj�c okruchy suchara z spranych d�ins�w, pot�nie zbudowany Australijczyk spojrza� na wielkie torby u�o�one szeregiem mi�dzy telewizorem i oknem. Opiekowa� si� pi�cioma takimi torbami, wype�nionymi broni�. W tym przypadku Vandal wykona� naprawd� dobr� robot�. Ka�asznikowy, pistolety, pojemniki z gazem �zawi�cym, granaty, granatniki przeciwpancerne, wszystkie nie do wy�ledzenia, kupione za po�rednictwem chi�skich handlarzy broni�, poznanych podczas operacji pokojowej w Kambod�y. Niech B�g b�ogos�awi Organizacj� Narod�w Zjednoczonych, pomy�la� Downer. Jutro rano, tu� po wschodzie s�o�ca, mieli zapakowa� bro� do kupionej tydzie� temu furgonetki. Potem Vandal i Downer podrzuc� Sazanak�, Georgijewa i Barone'a na l�dowisko helikopterowe, a nast�pnie odjad� w �ci�le okre�lonym czasie tak, by spotka� si� u celu. Cel, my�la� Australijczyk. Tak trywialny, a tak wa�ny dla reszty operacji. Spojrza� na st�. Obok telefonu sta�a ma�a ceramiczna miska, wype�niona czarn� mazi� ze spalonych rysunk�w i notatek, polanych wod� z kranu. W notatkach znajdowa�o si� wszystko: od prognozy wiatru na trzystu metrach o godzinie �smej rano, przez analiz� ruchu drogowego, a� do rozk�adu patroli policji rzecznej na Sekwanie. Spalone notatki mo�na odczyta�, spalone i mokre s� nie do odczytania. Jeszcze tylko jeden dzie� tej potwornej nudy, powiedzia� sobie. Kiedy wr�ci reszta grupy, sp�dz� kolejne popo�udnie analizuj�c ta�my wideo i upewniaj�c si�, �e ta faza operacji zosta�a dobrze przygotowana. Zn�w b�d� rysowa� szkice, oblicza� czas lotu, dopasowywa� go do godzin odjazd�w autobus�w, uczy� si� nazw ulic i adres�w handlarzy broni koniecznych do zrealizowania kolejnej fazy. A potem, nad ranem, zn�w wszystko spal�, by policja nie znalaz�a w �mieciach niczego, co mog�aby u�y� przeciwko nim. Australijczyk spojrza� na le��ce na ziemi �piwory. Le�a�y przed kanap�, ostatnim meblem w mieszkaniu. W jedynym oknie zamontowany by� wentylator, kr�c�cy si� niestrudzenie, bowiem pogoda by�a upalna. Vandal zapewni� ich, �e temperatura zbli�aj�ca si� do czterdziestu stopni by�a korzystna dla planu. Cel by� tylko wentylowany, nie klimatyzowany, wi�c znajduj�cy si� w �rodku m�czy�ni b�d� reagowali wolniej ni� w normalnych warunkach. Nie tak jak my, pomy�la� Downer. On i jego towarzysze broni wiedzieli, po co robi� to, co robi�. Australijczyk pomy�la� z kolei o pozosta�ych czterech eks�o�nierzach Pokojowych Si� Zbrojnych ONZ, bior�cych udzia� w ich akcji. Wszystkich spotka� w Phnom Pehn; ka�dy z nich mia� sw�j w�asny, odr�bny pow�d, by si� tu znale��. W zamku drzwi wej�ciowych zazgrzyta� kluczyk. Downer si�gn�� po chi�ski pistolet Wz�r 64 z t�umikiem, spoczywaj�cy do tej pory w kaburze wisz�cej na oparciu krzes�a. Delikatnie odsun�� stoj�ce na stole pude�ko z sucharami, by mie� czyste pole do strza�u. Nadal siedzia�. Opr�cz Vandala klucz do mieszkania mia� tylko dozorca. Podczas ostatniego roku Downer mieszka� w tym mieszkaniu trzykrotnie i za ka�dym razem consierge przychodzi� wy��cznie wezwany, a czasami nie stawia� si� nawet na wezwanie. Je�li drzwi otwiera� kto� nieupowa�niony do wej�cia, b�dzie musia� umrze�. Downer mia� nawet nadziej�, �e to kto� kogo nie zna. By� w nastroju do strzelaniny. Otworzy�y si� drzwi i do mieszkania wszed� Etienne Vandal. D�ugie, kasztanowate w�osy nosi� zaczesane do ty�u, oczy zakrywa�y mu okulary przeciws�oneczne, przez rami� przewiesi� niedbale torb� z kamer� wideo. Za nim szli: �ysy, pot�nie zbudowany Georgijew, �niady Barone i wysoki, szeroki w ramionach Sazanaka. Wszyscy mieli identyczne, oboj�tne miny, wszyscy ubrani byli "na turyst�w", w podkoszulki i sprane d�insy. Sazanaka zamkn�� drzwi, cicho i delikatnie. Downer odetchn�� i wsun�� bro� w kabur�. - Dobrze by�o? - spyta�. Nadal m�wi� z d�wi�cznym, gard�owym akcentem z Nowej Po�udniowej Walii. - D�brzzzy bu�u? - powt�rzy� Barone, parodiuj�c akcent Australijczyka. - Przesta� - poleci� Vandal. - Tak jest! - odpar� Barone. Zasalutowa�, krzywi�c si� kpi�co w stron� Australijczyka. Downer nie lubi� Barone'a. Ten arogancki ma�y cz�owieczek posiada� co�, czego brakowa�o pozosta�ym cz�onkom grupy: pogl�dy. Zachowywa� si� tak, jakby wszyscy byli jego wrogami, nawet sojusznicy. Mia� tak�e dobre ucho. B�d�c nastolatkiem pracowa� jako stra�nik w ambasadzie ameryka�skiej i m�wi� po angielsku niemal bez akcentu. Downer nie pobi� go do tej pory tylko dlatego, �e wszyscy wiedzieli, i� gdyby ma�y Urugwajczyk kiedykolwiek przekroczy� niewidzialn� granic�, wielki, niemal dwumetrowy Australijczyk prze�ama� by go na p�. Vandal po�o�y� torb� na stole. Wyj�� kaset� z kamery i podszed� do telewizora. - Zdaje si�, �e rozpoznanie posz�o dobrze - powiedzia�. - Wzory ruchu ulicznego wydaj� si� takie same jak w zesz�ym tygodniu. Ale por�wnamy ta�my, �eby si� upewni�. - Mam nadziej�, �e po raz ostatni? - spyta� Barone. - Wszyscy mamy t� nadziej� - stwierdzi� Downer. - Tak, ale ja chcia�bym si� wreszcie st�d wynie�� - powiedzia� dwudziestodziewi�cioletni �o�nierz. Nie powiedzia�, gdzie. Grupa cudzoziemc�w spotykaj�ca si� w n�dznym mieszkanku w Pary�u, zawsze mo�e sta� si� obiektem pods�uchu policyjnego. Sazanaka usiad� na kanapie i w milczeniu zdj�� tenis�wki. Masowa� swoje wielkie stopy. Barone rzuci� mu butelk� wody z lod�wki. Japo�czyk chwyci� j� i mrukn�� pod nosem co�, co mia�o by� podzi�kowaniem. M�wi� po angielsku najgorzej z nich. Odzywa� si� bardzo rzadko. Downer by� o Japo�czykach tego samego zdania co jego wuj i milczenie Sazanaki mu nie przeszkadza�o. Z czas�w dzieci�stwa pami�ta� japo�skich marynarzy, turyst�w i spekulant�w, roj�cych si� jak mr�wki w porcie w Sydney. Ci, kt�rzy nie zachowywali si� jakby by� ich w�asno�ci�, sprawiali wra�enie pewnych, �e nied�ugo b�dzie. Niestety, Sazanaka potrafi� pilotowa� niemal wszystko, co lata, a grupa potrzebowa�a tej jego umiej�tno�ci. Barone poda� butelk� stoj�cemu za nim Georgijewowi, kt�ry mu za ni� podzi�kowa�. Kr�tkie "dzi�kuj�" by�o pierwszym wypowiedzianym przez Bu�gara s�owem, kt�re Downer us�ysza� od wczorajszego obiadu, mimo �e pos�ugiwa� si� on niemal bezb��dn� angielszczyzn�; w ko�cu od niemal dziesi�ciu lat by� agentem CIA w Sofii. W Kambod�y pu�kownik te� rzadko si� odzywa�. Bardzo uwa�nie obserwowa� za to kontakty Czerwonych Khmer�w, tajnej policji rz�dowej i obserwator�w ONZ, kontroluj�cych przestrzeganie praw cz�owieka. Raczej wola� s�ucha� ni� m�wi�, nawet gdy o niczym nie rozmawiano. Downer �a�owa�, �e nie ma do tego cierpliwo�ci. Ludzie umiej�cy s�ucha�, wiele dowiaduj� si� nawet podczas przypadkowej rozmowy, a wiedza ta bywa przydatna. - Chcesz? - Barone wyci�gn�� butelk� do Vandala. Francuz tylko pokr�ci� g�ow�. Urugwajczyk spojrza� na Downera. - Tobie te� bym da�, ale wiem, �e odm�wisz - powiedzia�. - Ty pijesz ciep�� wod�. Prawie wrz�tek. - Ciep�e napoje s� lepsze dla zdrowia. Pocisz si� po nich. Oczyszczasz system. - M�wisz, jakby�my bez ciep�ej wody nie pocili si� wystarczaj�co - skrzywi� si� Barone. - Dla mnie to za ma�o. To przyjemne uczucie. Dzi�ki potowi czujesz, �e dzia�asz. �e �yjesz. - Kiedy jeste� z kobiet� to z pewno�ci� wspania�e. Tu i teraz to jakby� odprawia� pokut�. - Czasami i to jest dobre uczucie. - Mo�e dla psychopat�w... - Czy� my wszyscy nie jeste�my psychopatami? - u�miechn�� si� Australijczyk. - Do�� - rozkaza� Vandal, w��czaj�c magnetowid. Downer by� gadu��. D�wi�k w�asnego g�osu uspokaja� go. Jako dziecko m�wi� do siebie przed snem, opowiada� sobie fantastyczne historie, zag�uszaj�c ryki pijanego ojca-dokera, bij�cego kolejn� kobiet�, kt�rych wiele sprowadza� do ich rozpadaj�cego si� drewnianego domu. Barone odkr�ci� w�asn� butelk� wody, wypi� j� d�ugimi �ykami, przyci�gn�� krzes�o i usiad� obok Australijczyka. Wzi�� suchara i gryz� go, przygl�daj�c si� obrazowi na dziewi�tnastocalowym telewizorze. Pochyli� si� do s�siada. - Nie podoba mi to, co powiedzia�e� - szepn��. - Psychopaci s� nieracjonalni. Mnie to nie dotyczy. - Tak ci si� wydaje? - Teek - Barone zn�w sparodiowa� spos�b m�wienia Australijczyka. Downer zni�s� to bez s�owa. Rozumia�, �e potrzebne mu s� umiej�tno�ci Barone'a, a nie jego przyja��. Dwukrotnie obejrzeli dwudziestominutowe nagranie. P�niej Vandal do��czy� do Downera i Barone'a siedz�cych przy chwiej�cym si� stole. Urugwajczyk by� rewolucjonist�, wspom�g� utworzenie nietrwa�ego Consejo de Seguridad Nacional, kt�ry obali� skorumpowanego prezydenta Bordaberry'ego. Specjalizowa� si� w materia�ach wybuchowych. Downer specjalizowa� si� w uzbrojeniu i walce wr�cz. Sazanaka by� pilotem. Kontakty Georgijewa umo�liwia�y im kupienie wszystkiego co potrzebne na czarnym rynku. Bu�gar w�a�nie powr�ci� z Nowego Jorku, gdzie za�atwi� bro� przez handlarza zaopatruj�cego Czerwonych Khmer�w, a tak�e wykorzysta� swe kontakty, by zdoby� informacje o samym celu. Wszystko to mia�o by� potrzebne w drugiej fazie operacji. Na razie jednak nie my�leli o drugiej fazie. Najpierw sukcesem musia�a zako�czy� si� pierwsza. Po raz trzeci obejrzeli nagranie, upewniaj�c si�, �e wybuch o zaplanowanej sile otworzy im cel, nie niszcz�c niczego innego. Cztery godziny sp�dzili nad ta�m�. Po po�udniu spotkali si� z miejscowymi kontaktami Vandala, sprawdzaj�c sprz�t, kt�rego mieli u�y�: furgonetk� i helikopter. Zjedli obiad w caf� i wr�cili do pokoju, by odpocz��. Mimo �e byli podnieceni, wszyscy zasn�li bez problemu. Sen by� im potrzebny. Jutro mieli rozpocz�� now� epok� w dziedzinie stosunk�w mi�dzynarodowych. Mia�a ona zmieni� �wiat, a tak�e uczyni� ich bogatymi. Downer, le��cy na �piworze, czu� na sk�rze powiew wiatru wiej�cego z otwartego okna. Wyobrazi� sobie, �e jest... gdzie�. Mo�e kupi sobie w�asn� wysp�? Mo�e kupi sobie nawet w�asne pa�stwo? Przez d�ugi czas wyobra�a� sobie wszystko, co b�dzie m�g� kupi� za sw�j udzia� w dwustu pi��dziesi�ciu milionach dolar�w. * * * 2 Baza Si� Powietrznych Andrews, Maryland, niedziela 12.10 Kiedy sko�czy�a si� jego kadencja burmistrza Los Angeles, Paul Hood stwierdzi�, �e co�, co w �argonie biurowym nazywa si� "czyszczeniem biurka", z ca�� pewno�ci� jest niedom�wieniem. Powinno raczej nosi� miano �a�oby. Przypominasz sobie wszystko, co si� zdarzy�o: niepowodzenia i sukcesy, kary i nagrody, to czego uda�o ci si� dokona� i to, czego dokona� nie zdo�a�e�, mi�o�� i... czasami... nienawi��. Nienawi��, powt�rzy� w my�lach i jego br�zowe oczy zw�zi�y si�. W tej chwili przepe�niony by� nienawi�ci�, cho� nie wiedzia� dok�adnie, kogo nienawidzi i za co. Nienawi�� nie by�a powodem, dla kt�rego zrezygnowa� ze stanowiska pierwszego w historii dyrektora Centrum Zapobiegania Sytuacjom Kryzysowym, elitarnej agendy ameryka�skiego rz�du. Chcia� m�c sp�dza� wi�cej czasu z �on�, c�rk� i synem. Chcia� zapobiec rozpadowi rodziny. A jednak... Czy�bym nienawidzi� Sharon? - pomy�la� nagle i natychmiast si� zawstydzi�. Nienawidzisz �ony, poniewa� zmusi�a ci� do dokonania wyboru? Pr�bowa� zrozumie�, co czuje, sprz�taj�c biurko i wrzucaj�c do kartonowego pud�a odtajnione materia�y. Tajne akta i nawet listy osobiste musia�y pozosta� w siedzibie Centrum. Trudno mu by�o uwierzy�, �e sp�dzi� w niej dwa i p� roku. Pracowa� w bliskim kontakcie z bardzo wieloma lud�mi i wiedzia�, �e b�dzie mu ich brakowa�. By�o tak�e w tej pracy co�, co Bob Herbert, szef wywiadu Centrum, nazwa� kiedy� "niemoraln� w�adz�". Od m�drych, czasami instynktownych, a czasami wr�cz rozpaczliwych decyzji, podejmowanych przez niego i jego zesp�, zale�a�o ludzkie �ycie, a czasami �ycie milion�w ludzi. Herbert mia� racj�. Paul Hood nigdy nie czu� si� dobrze podejmuj�c te decyzje. Czu� si� jak zwierz�. Wyostrzone zmys�y, nerwy napi�te do ostatecznych granic. Tego uczucia te� b�dzie mu brakowa�. Otworzy� ma�e plastikowe pude�ko, w kt�rym znajdowa� si� podarowany mu przez genera�a Siergieja Or�owa spinacz do papieru. Or�ow dowodzi� rosyjskim centrum operacyjnym, nosz�cym kodow� nazw� Zwierciad�o. Centrum pomog�o mu zapobiec przewrotowi, kt�ry mia� pogr��y� w wojnie Europ� Wschodni�. W �rodku spinacza znajdowa� si� miniaturowy mikrofon, kt�rego pu�kownik Leon Rossky u�ywa� do �ledzenia potencjalnych rywali ministra spraw wewn�trznych, Niko�aja Do�gina, jednego z organizator�w spisku. Paul Hood od�o�y� pude�ko do kartonu i spojrza� na ma�y, czarny kawa�ek skr�conego metalu. Od�amek by� twardy i lekki, nadtopiony po brzegach. Pochodzi� ze skorupy g�owicy bojowej p�nocnokorea�skiej rakiety Nodong, kt�r� zestrzeli� wojskowy oddzia� Centrum, Iglica, nim zdo�a�a zagrozi� Japonii. T� pami�tk� przywi�z� mu zast�pca Hooda, genera� Mike Rodgers. M�j zast�pca, pomy�la� Paul. Formalnie rzecz bior�c, wykorzystywa� w tej chwili zaleg�y urlop, jego rezygnacja mia�a nabra� urz�dowej mocy dopiero za dwa tygodnie. Przez ten czas Mike b�dzie pe�ni� obowi�zki dyrektora Centrum. Mia� nadziej�, �e potem obejmie to stanowisko na sta�e. Czu�by si� bardzo zawiedziony, gdyby go nie dosta�. Trzyma� w d�oniach od�amek metalu, jakby by� to fragment jego �ycia. Do rakietowego ataku na Japoni� nie dosz�o, Centrum ocali�o �ycie oko�o miliona ludzi. Kosztem �ycia kilku os�b. Ta i inne pami�tki by�y martwe, ale wspomnienia wr�cz przeciwnie. Wspomnienia �y�y. Od�o�y� kolejn� pami�tk� do pud�a. Szum powietrza wiej�cego przez zawieszone pod sufitem wentylatory wydawa� mu si� dzi� wyj�tkowo g�o�ny, lecz by� mo�e to jego gabinet by� dzi� wyj�tkowo cichy? Dy�urowa�a nocna zmiana, telefon nie dzwoni�. Na korytarzu nie s�ycha� by�o krok�w biegaj�cych ludzi. Hood szybko przejrza� rzeczy z g�rnej szuflady biurka. Poczt�wki od dzieci, kiedy by�y na wakacjach u babci... nie tak, jak ostatnim razem, kiedy �ona zabra�a je do matki, by podj�� decyzj� co do przysz�o�ci ich rodziny. Ksi��ki, kt�re czytywa� w samolotach, z notatkami na marginesach przypominaj�cych mu o sprawach, kt�re powinien za�atwi�, kiedy doleci na miejsce albo kiedy wr�ci. Mosi�ny klucz do pokoju hotelowego w Hamburgu, hotelu, w kt�rym spotka� Nancy Jo Bosworth, kobiet�, kt�r� niegdy� kocha� i pragn�� po�lubi�. Dwadzie�cia lat wcze�niej Nancy, bez najmniejszego wyja�nienia, znik�a z jego �ycia. Trzyma� klucz w d�oni przez d�u�sz� chwil�, opar� si� jednak pokusie schowania go do kieszeni. Wracanie, cho�by pami�ci�, do pi�knej dziewczyny, kt�ra niegdy� go porzuci�a, nie mog�o mu pom�c w uratowaniu rodziny. Zamkn�� szuflad�. Obieca� Sharon, �e zabierze j� na wystawn� kolacj� w ten ostatni dzie�, kiedy dysponowa� jeszcze funduszem reprezentacyjnym. Nie wybaczy�aby mu, gdyby si� sp�ni�. Ze wsp�pracownikami ju� si� po�egna�. Starsi rang� funkcjonariusze Centrum "zaskoczyli" go dzi� po po�udniu przyj�ciem po�egnalnym. Kiedy szef wywiadu, Bob Herbert, wys�a� poczt� elektroniczn� wszystkim zainteresowanym dat� i godzin�, zapomnia� skre�li� z listy adres Paula. Cieszy� si�, �e Herbert z regu�y nie pope�nia� takich b��d�w. Otworzy� doln� szuflad�. Wyj�� z niej notes z osobistymi adresami, CD-ROM z krzy��wkami, kt�rego nie mia� do tej pory czasu u�y�, i list� wycink�w z recenzjami recitali skrzypcowych Harleigh, jego c�rki. Zbyt wiele z nich opu�ci�. Ca�� czw�rk� planowali pojecha� pod koniec tygodnia do Nowego Jorku, gdzie Harleigh razem z m�odymi nowojorskimi wirtuozami mia�a wyst�powa� w siedzibie ONZ, na przyj�ciu dla ambasador�w. Paradoksalnie, by�o to przyj�cie upami�tniaj�ce wielk� inicjatyw� pokojow� w Hiszpanii, a Centrum mia�o sw�j udzia� w zapobie�eniu tam wojnie. Niestety, na koncert nie dopuszczono publiczno�ci, w tym tak�e rodzic�w. Hood mia� ochot� przyjrze� si�, jak nowa sekretarz generalna ONZ, Mala Chatterjee, radzi sobie podczas pierwszego w swej karierze sekretarz generalnej ONZ publicznego wyst�pienia. Wybrano j� po �mierci Massima Marcella Manni, kt�ry zmar� na atak serca. Chocia� ta m�oda kobieta nie by�a tak do�wiadczona jak inni kandydaci, po�wi�ci�a si� idei walki o prawa cz�owieka �rodkami pokojowymi. Wp�ywowe kraje: Stany Zjednoczone, Niemcy i Japonia, kt�re uzna�y, �e pogl�dy Hinduski mog� by� przydatne, by ukr�ci� Chiny, pomog�y jej w uzyskaniu tego stanowiska. Pozostawi� na biurku rz�dow� ksi��k� telefoniczn�, miesi�czny biuletyn-s�ownik, zawieraj�cy nazwy kraj�w i nazwiska ich przyw�dc�w, oraz grub� ksi�g� wojskowych skr�t�w. W odr�nieniu od Herberta i genera�a Rodgersa, nigdy nie s�u�y� w wojsku. Mia� wyrzuty sumienia, bo nigdy nie ryzykowa� �yciem w s�u�bie kraju, nasilaj�ce si� zawsze, gdy wysy�a� do akcji Iglic�. ��cznik Centrum z FBI, Darrell McCaskey, powiedzia� mu kiedy�: "Nazywaj� nas zespo�em, bo wspomagamy si� nawzajem r�nymi umiej�tno�ciami". Dotar� do le��cych na dnie szuflady zdj��. Zdj�� gumow� opask� i zacz�� je przegl�da�. Pomi�dzy fotografiami przyj�� przy grillu i prasowymi zdj�ciami r�nych �wiatowych przyw�dc�w, by�y te� fotografie szeregowego Iglicy Bassa Moore'a, dow�dcy tej jednostki podpu�kownika Charlie'ego Squiresa i eksperta Centrum do spraw politycznych i ekonomicznych Marthy Macall. Szeregowy Moore zgin�� w P�nocnej Korei, podpu�kownik Squires w Rosji, a Marth� zamordowano przed zaledwie kilkoma dniami w Hiszpanii, w Madrycie. Zebra� zdj�cia, na�o�y� na nie gumk� i schowa� je do kartonu. Zamkn�� ostatni� szuflad�. Do pud�a schowa� jeszcze wytart� podk�adk� pod komputerow� mysz z logo Los Angeles oraz kubek do kawy z Camp David. Nagle zorientowa� si�, �e kto� stoi w otwartych drzwiach na korytarzu. - Potrzebujesz pomocy? - us�ysza� pytanie. U�miechn�� si� lekko i przeczesa� palcami faluj�ce, czarne w�osy. - Nie potrzebuj�, ale wejd�, prosz�. Co tu robisz o tak p�nej godzinie? - Sprawdzam jutrzejsze tytu�y prasowe dotycz�ce Dalekiego Wschodu. Co� mi si� nie zgadza. - Co takiego? - Nie mog� ci powiedzie�. Ju� tu nie pracujesz. - Racja - przyzna� Hood. Ann Farris tak�e si� u�miecha�a, wchodz�c do jego gabinetu. "Washington Times" nazwa� j� kiedy� jedn� z dwudziestu pi�ciu najbardziej atrakcyjnych rozw�dek Waszyngtonu. Po blisko sze�ciu latach nadal mie�ci�a si� na tej li�cie. Mierz�ca metr siedemdziesi�t wzrostu, rzecznik prasowa Centrum ubrana by�a w obcis�� czarn� sp�dniczk� i bia�� bluzk�. Wpatrzone w niego ciemnobr�zowe, wielkie oczy z�agodzi�y nieco gniew, kt�ry Paul odczuwa� jeszcze przed chwil�. - Obieca�am sobie, �e nie b�d� ci przeszkadza�a - powiedzia�a Ann. - Ale przysz�a�. - Tak, przysz�am. - I wcale mi nie przeszkadzasz. Ann zatrzyma�a si� przy biurku i spojrza�a na szefa. D�ugie, kasztanowate w�osy opada�y jej na ramiona. Widz�c jej oczy, jej u�miech, Paul Hood przypomnia� sobie, ile� to razy w ci�gu tych dwu i p� roku Ann dodawa�a mu odwagi, pomaga�a mu i nie ukrywa�a, �e zale�y jej na nim. - Nie chcia�am ci przeszkadza�, ale te� nie chcia�am �egna� si� z tob� na przyj�ciu. - Rozumiem. Ciesz� si�, �e przysz�a�. Ann przysiad�a na kraw�dzi biurka. - Co masz zamiar teraz robi�, Paul? Zostaniesz w Waszyngtonie? - Trudno powiedzie�. My�la�em, �eby powr�ci� do �wiata finans�w. Po naszym powrocie spotkam si� z paroma lud�mi. Je�li nic z tego nie wyjdzie, nie wiem. Mo�e osiedl� si� w ma�ym miasteczku, gdzie� na prowincji, i zajm� si� ksi�gowo�ci�? Pieni�dze, obligacje, Range Rover, grabienie li�ci z trawnika. Nie by�oby to wcale takie z�e �ycie. - Wiem. �y�am tak. - I s�dzisz, �e mnie si� nie spodoba? - Nie wiem - westchn�a Ann Farris. - Co z tob� b�dzie, kiedy dzieci odejd� z domu? M�j syn jest ju� niemal nastolatkiem. Zastanawiam si�, co b�d� robi�, kiedy wyjedzie do koled�u. - I co masz zamiar robi�? - W przypadku, gdy jaki� uroczy m�czyzna w �rednim wieku o czarnych w�osach i br�zowych oczach nie porwie mnie na Antigu� lub na wyspy Tonga? - No, tak. - Paul Hood zaczerwieni� si�. - Kupi� sobie prawdopodobnie dom gdzie�, na tych wyspach, i b�d� pisa�a. Powie�ci, a nie to, co codziennie oddaj� waszyngto�skim s�u�bom prasowym. Mam sporo do opowiedzenia. Niegdy� znana dziennikarka specjalizuj�ca si� w polityce, potem sekretarka prasowa senatora Boba Kaufmanna z Connecticut, z ca�� pewno�ci� mia�a wiele do powiedzenia. O preparowanych informacjach prasowych, oszustwach i wzajemnym wbijaniu sobie no�a w plecy, jak�e powszechnym w�r�d wielkich tego �wiata. Hood westchn��. Spojrza� na puste biurko. - Nie wiem, co chcia�bym robi� - wyzna�. - Musz� najpierw uregulowa� sprawy osobiste. - Chodzi ci o �on�? - Tak, o Sharon - powiedzia� cicho. - Je�li to mi si� uda, wszystko inne z pewno�ci� si� u�o�y. Specjalnie wypowiedzia� imi� �ony, bowiem uczyni�o to j� bardziej rzeczywist�, jakby nagle znalaz�a si� w�r�d nich. Zrobi� to, poniewa� Ann naciska�a go mocniej ni� zazwyczaj. Po raz ostatni mia�a szans� porozmawia� z nim tu, w miejscu, gdzie pracowali wsp�lnie, gdzie byli sobie bliscy, gdzie radowali si� i martwili. - Mog� ci� o co� spyta�? - zapyta�a cicho Ann. - Oczywi�cie. Opu�ci�a wzrok i jeszcze bardziej �ciszy�a g�os. - Jak d�ugo masz zamiar pr�bowa�? - Jak d�ugo? - powt�rzy� Hood i pokr�ci� g�ow�. - Nie wiem, Ann. Naprawd� nie wiem. - Nie spuszcza� z niej wzroku. - A teraz pozw�l, �e ja ci� o co� zapytam. - Oczywi�cie. O co tylko chcesz. - Patrzy�a na niego jeszcze cieplej. Hood nie rozumia�, dlaczego tak krzywdzi sama siebie. - Dlaczego ja? Uda�o mu si� j� zaskoczy�. - Pytasz, dlaczego jestem do ciebie przywi�zana? - Jeste� pewna, �e to dobre s�owo? - Nie - przyzna�a. - Wi�c powiedz mi, dlaczego? - Czy to nie oczywiste? - Nie. Gubernator Vegas. Senator Kaufmann. Prezydent Stan�w Zjednoczonych. By�a� blisko najpot�niejszych ludzi w tym kraju. Ja ich nie przypominam. Ja uciek�em z tej areny, Ann. - Nie. Ty j� tylko opu�ci�e�, a to powa�na r�nica. Opu�ci�e� j�, bo zm�czy�o ci� wieczne tarzanie si� w b�ocie, polityczna poprawno��, konieczno�� zwa�ania na ka�de s�owo. Uczciwo�� jest cech� bardzo poci�gaj�c�, Paul. Inteligencja tak�e. Ale w r�wnym stopniu umiej�tno�� zachowania spokoju, kiedy wszyscy ci charyzmatyczni politycy biegaj� w k�ko, wymachuj�c szabelkami. - Paul Hood o stalowych nerwach, czy tak? - A c� w tym z�ego? - Nie wiem. - Wsta� i wzi�� pod pach� pud�o. - Wiem tylko tyle, �e jest gdzie�, w moim �yciu, co� nie w porz�dku. Przede wszystkim musz� dowiedzie� si�, co. Ann wsta�a tak�e. - No c�, je�li b�dziesz potrzebowa� pomocy w tych poszukiwaniach, pami�taj, �e ja ci jej nigdy nie odm�wi�. Je�li zechcesz porozmawia�, napi� si� kawy, zje�� kolacj�... dzwo�. - Oczywi�cie. - Hood u�miechn�� si�. - I dzi�kuj� ci, �e wpad�a�. Ann wysz�a pewnym, energicznym krokiem. Je�li w jej spojrzeniu by�o zaproszenie - lub smutek - oszcz�dzi�a mu jednego i drugiego. Paul zamkn�� za sob� drzwi. Zamek szcz�kn��. Po raz ostatni s�ysza� ten d�wi�k. Mijaj�c biura w drodze do windy, Paul Hood odpowiada� na �yczenia wszystkiego najlepszego od pracownik�w nocnej zmiany. Widywa� ich rzadko, po si�dmej Centrum rz�dzili Bill Abram i Curt Hardaway. Nocna zmiana by�a domen� m�odych, niewiarygodnie energicznych ludzi. W ich towarzystwie czu� si� jak emeryt. Kiedy doszed� do windy, obr�ci� si� i obrzuci� po�egnalnym spojrzeniem miejsce, kt�re zabra�o mu tyle czasu i nerw�w... ale w kt�rym prze�ywa� te� wielkie, pe�ne napi�cia chwile. Nie warto si� ok�amywa�. B�dzie t�skni�. W windzie stwierdzi�, �e nadal jest z�y. Nie wiedzia�, czy gniewa go to, co zostawi� za sob�, czy to, co ma przed sob�. Psycholog Centrum, Liz Gordon, powiedzia�a mu kiedy�, �e niepewno�� to termin wymy�lony na opisanie porz�dku rzeczy, kt�rego jeszcze nie zrozumieli�my. Mia� nadziej�, �e si� nie myli�a. * * * 3 Pary�, Francja, wtorek 07.32 Ka�da dzielnica Pary�a mo�e si� pochwali� historycznymi obiektami, hotelami, muzeami, pomnikami, kawiarniami, sklepami lub targowiskami. Na p�nocny wsch�d od Sekwany, za p�kilometrowym Le Port de Plaisance de Paris de l'Arsenal - czyli kana�em dla barek i �agl�wek - znajduje si� dzielnica nieco inna od pozosta�ych. Ta mo�e si� pochwali� urz�dami pocztowymi. Na Boulevard Diderot znajduj� si� dwa, odleg�e o zaledwie kilka przecznic, a nieco na p�noc, pomi�dzy nimi, jest i trzeci. Wiele innych rozrzuconych jest w najbli�szej okolicy. Wi�kszo�� z nich zarabia przede wszystkim na turystach, kt�rzy przyje�d�aj� do miasta przez ca�y rok. Co rano o wp� do sz�stej zaczyna kr��y� mi�dzy nimi opancerzona furgonetka Banque de Commerce. Furgonetk� prowadzi uzbrojony kierowca, obok niego siedzi uzbrojony stra�nik, drugi uzbrojony stra�nik znajduje si� zawsze z ty�u, wraz ze znaczkami pocztowymi, formularzami zlece� wyp�aty i kartkami pocztowymi, kt�re nale�y rozwie�� do pi�ciu urz�d�w. Na zako�czenie objazdu furgonetka wiezie p��cienne worki wype�nione przeliczonymi i obanderolowanymi paczkami banknot�w; utarg z poprzedniego dnia. Warto�� �adunku w przeliczeniu z r�nych walut na ameryka�sk� wynosi zazwyczaj od siedmiuset pi��dziesi�ciu tysi�cy do miliona dolar�w. Furgonetka jedzie zawsze t� sam� drog�, najpierw na p�nocny zach�d, a potem skr�ca na zat�oczony zazwyczaj Boulevard de Bastille, mija Place de Bastille i dowozi �adunek do gmachu Banque de Commerce na Boulevard Richard Lenoir. Bank uprawia polityk� podobn� do polityki wi�kszo�ci agencji ochroniarskich zajmuj�cych si� przewozem cennego �adunku: trzyma si� codziennie tej samej drogi. Dzi�ki temu kierowcy znaj� j� doskonale i umiej� wychwyci� wszelkie odst�pstwa od rutyny. Je�li po drodze elektrycy naprawiaj� latarnie albo robotnicy drogowi �ataj� dziur� w asfalcie, kierowcy zostaj� o tym wcze�niej poinformowani. W kabinie kierowcy znajduje si� zawsze w��czona radiostacja, a wszelkie meldunki przechodz� przez central� ��czno�ci w biurowcu banku, stoj�cym po przeciwnej stronie rzeki, na Rue Cuvier, niedaleko Jardin des Plantes. Jedyn� sta�� - paradoksalnie: wiecznie zmienn� sta�� - jest ruch uliczny. Kierowca i siedz�cy na przednim siedzeniu stra�nik przez kuloodporne szyby przygl�dali si� samochodom osobowym i dostawczym, szybszym od ich ci�kiego, czterotonowego pojazdu. Ruch �agl�wek i jacht�w na Le Port de l'Arsenal tak�e by� mniej wi�cej sta�y; by�y to zwykle �odzie d�ugo�ci od czterech do dwunastu metr�w, przybijaj�ce tu do brzegu, by za�oga mog�a p�j�� na kolacj�, odpocz��, pobra� paliwo lub dokona� napraw w dokach. Tego pogodnego ranka ani kierowca, ani stra�nik nie zauwa�yli niczego niezwyk�ego... opr�cz upa�u, gorszego nawet ni� wczoraj, a przecie� nie by�o jeszcze �smej! Cho� ich ciemnoszare czapki by�y ci�kie i ciasne, nie zdj�li ich w obawie, �e pot b�dzie si� im la� do oczu. Kierowca uzbrojony by� w rewolwer MR F1, stra�nik siedz�cy obok niego i drugi stra�nik, zamkni�ty w budzie, uzbrojeni byli w �rut�wki FAMA. O tej porze dnia ruch uliczny by� bardzo intensywny; furgonetki dostawcze i mniejsze samochody wyprzedza�y ich po obu stronach. Ani kierowca, ani pasa�er nie dostrzegli nic niezwyk�ego w tym, �e jad�ca przed nimi furgonetka zwalnia, pozwalaj�c si� wyprzedzi� Citroenowi. Furgonetka by�a stara i poobijana, mia�a brudnobia�e burty i bud� z zielonego p��tna. Kierowca spojrza� w lewo, na kana�. - Wiesz - powiedzia� - chcia�bym siedzie� teraz na ��dce. S�o�ce, ko�ysanie fal, cisza i spok�j. Stra�nik tak�e spojrza� w t� stron�. Za oknem miga�y pnie drzew i maszty jacht�w. - Dla mnie to nudne - przyzna�. - Pewnie dlatego, �e polujesz. Mnie zadowoli�oby siedzenie na wietrzyku, �owienie ryb... Kierowca przerwa� i zmarszczy� czo�o. Czapki, bro�, radio i codzienna droga posz�y w zapomnienie, kiedy jad�cy przed nimi stary grat zatrzyma� si� nagle. Kto� odrzuci� zas�aniaj�c� ty� budy plandek�. Zobaczyli ukrytego za ni� cz�owieka. Drugi wyskoczy� przez drzwi od strony pasa�era i ruszy� w ich kierunku. Obaj mieli na sobie mundury polowe, kamizelki kuloodporne, maski gazowe, pasy na osprz�t, na d�oniach za� gumowe r�kawice. Ka�dy uzbrojony by� w granatnik przeciwpancerny. M�czyzna w budzie furgonetki odchyli� si� lekko na stron� pasa�era tak, by ty� rosyjskiego granatnika RPG-7 nie by� skierowany w stron� kabiny jego samochodu. Ten, kt�ry sta� na ulicy, zachowa� si� podobnie. Stra�nik w opancerzonej furgonetce natychmiast zareagowa�. - Alarm! - krzykn�� do mikrofonu radiostacji. - Dwaj zamaskowani m�czy�ni w furgonetce, stoi� przed nami, numer rejestracyjny 101763, uzbrojeni w granatniki przeciwpancerne. W u�amek sekundy p�niej obaj napastnicy wystrzelili. Z ty�u granatnik�w pojawi�y si� ��topomara�czowe p�omienie. Rozleg� si� cichy syk. Niemal jednocze�nie z dw�ch luf wyskoczy�y dwa g�adkie pociski w kszta�cie wyd�u�onych gruszek, o stalowych p�aszczach, uderzy�y w szyb� i wybuch�y. Stra�nik w szoferce uni�s� bro�. - Szyba wytrzyma�a! - krzykn�� triumfalnie. Kierowca rzuci� wzrokiem w lusterka po obu stronach. Skr�ci� kierownic� w lewo i doda� lekko gazu. - Pr�buj� ucieka� na p�noc... - powiedzia� i nagle i on, i stra�nik zacz�li krzycze�. Kuloodporne szyby, zrobione z laminowanego plastiku, powinny wytrzymywa� jeden, a by� mo�e nawet dwa strza�y z granatnika, oddane nawet z bliskiej odleg�o�ci. Granaty mog� wybi� w nich dziury, mog� doprowadzi� do ich p�kni�cia, ale szyba nie powinna si� rozprysn��. Ktokolwiek siedzi za szyb�: kierowca opancerzonej furgonetki lub limuzyny, kasjer bankowy, stra�nik w wi�zieniu, parkingowy lub urz�dnik pobieraj�cy op�aty na autostradzie, w przypadku ataku ma obowi�zek przede wszystkim wezwa� pomoc, a potem ucieka� jak najdalej. W przypadku samochodu ukryci za szyb� ludzie z regu�y s� uzbrojeni. Teoretycznie po wybiciu szyby napastnicy s� nara�eni na takie same niebezpiecze�stwo jak napadni�ci. Wystrzelone tego dnia na paryskiej ulicy pociski by�y jednak dwukomorowe. W pierwszej komorze znajdowa� si� materia� wybuchowy, w tylnej, wi�kszej, kwas siarkowy. Szyba ci�ar�wki zosta�a uszkodzona w takim samym stopniu w dw�ch miejscach: w miejscu uderzenia granatu kilkucentymetrowe wg��bienie, od kt�rego promieni�cie rozchodzi�a si� siatka p�kni��. Cz�� kwasu si�a wybuchu wepchn�a do kabiny; ochlapa� on twarze i mundury siedz�cych w �rodku ludzi, reszta prze�ar�a szyb�, rozpuszczaj�c warstwy plastiku, do kt�rych dosta�a si� poprzez p�kni�cia. Etienne Vandal i Reynold Downer przewiesili rury granatnik�w przez rami�. Downer zeskoczy� z budy w momencie, kiedy uderzy� w ni� jad�cy z niewielk� pr�dko�ci� samoch�d, kt�ry zaatakowali. Ich furgonetka przesun�a si� w prawo, samoch�d banku w lewo, po czym oba stan�y. Dwaj napastnicy wskoczyli na mask� silnika furgonetki. Uszkodzona szyba ust�pi�a po kilku kopniakach, dok�adnie tak, jak przewidzia� Vandal. Szyba pancerna by�a grubsza, ni� Downer si� spodziewa�, od resztek kwasu zacz�y mu dymi� podeszwy but�w. Jednak zastanawia� si� nad tym zaledwie przez chwil�. Wyj�� pistolet z kabury na biodrze. Sta� po stronie pasa�era. Nie przejmuj�c si� samochodami, kt�re mija�y ich, zatrzymywa�y si� i natychmiast przy�piesza�y, strzeli� w g�ow� stra�nikowi. Francuz zabi� kierowc�. Samotny stra�nik z ty�u po��czy� si� z central� przez w�asne, bezpieczne radio. Vandal wiedzia�, �e tak post�pi, poniewa� po wyj�ciu z wojska, wyposa�ony w nienaganne referencje, natychmiast przyj�ty zosta� do pracy przez Banque de Commerce do ochrony przewo�onych samochodami cennych �adunk�w. Przez blisko siedem miesi�cy je�dzi� identyczn� furgonetk�. Wiedzia� tak�e, �e w tym miejscu, w porze najwi�kszego ruchu, dy�urna jednostka policji pojawi si� na miejscu najwcze�niej po dziesi�ciu minutach. Mieli wi�cej czasu ni� potrzebowali. Ogl�daj�c nagrania wykonane na ulicach Pary�a cz�onkowie grupy orzekli, �e pancerz u�ywany w furgonetkach nie zmieni� si� przez ca�e miesi�ce, od czasu, gdy Vandal zrezygnowa� z pracy. W wojsku ci�g�e doskonalenie sprz�tu jest na porz�dku dziennym; trzeba go dopasowywa� do nowych, doskonalszych rodzaj�w broni, od przeciwpancernej broni plazmowej po coraz pot�niejsze miny l�dowe i do nowych wymaga� strategicznych, takich jak, na przyk�ad, obni�enie masy celem uzyskania wi�kszej szybko�ci i zwrotno�ci. W sektorze prywatnym podobne zmiany zachodz� o wiele wolniej. Ostro�nie, by nie zetkn�� si� z kwasem, nadal sp�ywaj�cym po desce rozdzielczej, Downer w�lizgn�� si� do kabiny. Na pod�odze, pomi�dzy siedzeniami znajdowa� si� pojemnik, w kt�rym przechowywano zazwyczaj dodatkow� amunicj�, dost�pny zar�wno z kabiny, jak i z ty�u furgonetki. Australijczyk opar� martwego stra�nika o drzwi samochodu i otworzy� pojemnik. Z jednego z wisz�cych przy pasie work�w wyj�� kawa�ek C-4. Umie�ci� go g��boko w pojemniku, przyklei� do tylnej �cianki i wcisn�� w materia� wybuchowy ma�y zapalnik nastawiony na pi�tna�cie sekund. Za nim postawi� pojemnik z gazem �zawi�cym, zamkn�� pojemnik od strony kabiny, przesun�� si� nad zw�okami stra�nika i wyskoczy� na ulic�. Vandal tymczasem przykl�kn�� na masce samochodu, wyj�� z pasa ma�e no�yce do metalu i odci�gn�� r�kaw na prawej r�ce kierowcy. Klucz otwieraj�cy ty� furgonetki przymocowany by� do metalowej bransoletki na przegubie martwego m�czyzny. Przeci�� j� bez wysi�ku. W tym momencie wybuch� C-4. Nie tylko wyrwa� dziur� w os�onie pojemnika mi�dzy kabin� a ty�em furgonetki, ale rozsadzi� te� pojemnik z gazem �zawi�cym i, cho� cz�� jego dosta�a si� do szoferki, wi�kszo�� wepchni�ta zosta�a do ty�u. Ruch zatrzyma� si� w sporej odleg�o�ci za stoj�cymi samochodami. Z przodu droga by�a czysta, a pot�ny korek z pewno�ci� dodatkowo op�ni przybycie policji. Vandal z kluczem w r�ku do��czy� do Australijczyka, kt�ry sta� ju� za furgonetk� bankow�. Nie rozmawiali ze sob� wiedz�c, �e kto� m�g�by us�ysze� ich g�osy przez nadal dzia�aj�ce radio. Downer os�ania� Vandala, kt�ry otworzy� tylne drzwi. Wypad� przez nie kaszl�cy stra�nik, otoczony chmur� gazu �zawi�cego. Pr�bowa� za�o�y� mask� gazow�, znajduj�c� si� w skrytce, niestety, umieszczono j� tam, spodziewaj�c si�, �e gaz uwolniony zostanie na zewn�trz samochodu, a nie wewn�trz. Stra�nik nie zd��y� dosi�gn�� skrytki, nie wspominaj�c ju� o masce. Upad� na asfalt. Downer kopn�� go w skro� i m�czyzna znieruchomia�, chocia� nadal oddycha�. Vandal wszed� do bankowej furgonetki. Znad rzeki, gdzie rodzina Sazanaki posiada�a magazyny, nadlatywa� w tym momencie helikopter. Czarny Hughes 500D skr�ci� w ich kierunku, Japo�czyk ukrad� go przed kilkoma dniami. Zwolni�, lec�c nad bulwarem. Hughesy charakteryzuje doskona�a stabilno�� w wolnym locie i w zawis�e, wywo�uj� tak�e niewielki podmuch. Najwa�niejsze by�o jednak to, �e mieszcz� pi�� os�b z �adunkiem. Podbieg� do nich Barone, kierowca ich furgonetki. Na�o�y� mask� gazow�. Georgijew otworzy� tylne drzwi helikoptera. Opu�ci� lin�, na ko�cu kt�rej, na haku, wisia�a metalowa platforma wielko�ci dwa na cztery metry, dooko�a kt�rej bieg�a nylonowa siatka. Downer nadal pilnowa� miejsca napadu. Vandal i Barone, ton�c w rozwiewaj�cej si� powoli chmurze gazu, �adowali na platform� worki z pieni�dzmi. W pi�� minut po rozpocz�ciu operacji pierwsza porcja �adunku zosta�a wci�gni�ta do helikoptera. Downer zerkn�� na zegarek. Mieli lekkie op�nienie. - Musimy si� po�pieszy�! - krzykn�� do wbudowanego w mask� radia. - Uspok�j si� - odpowiedzia� mu Barone. - Mie�cimy si� w marginesie bezpiecze�stwa. - To za ma�o. Mamy trzyma� si� planu co do sekundy! - Rozkazy b�dziesz wydawa�, kiedy zostaniesz dow�dc�! - I nawzajem, kolego! Barone spojrza� na niego w�ciekle przez szyb� maski i w tym momencie platforma opu�ci�a si� po raz drugi. Za�adowano j� drug� porcj� work�w z pieni�dzmi. W oddali rozleg�y si� syreny samochod�w policyjnych. Downer wcale si� tym nie przej��. Gdyby okaza�o si� to konieczne, mieli zak�adnika w postaci nieprzytomnego stra�nika. Pi�tna�cie metr�w nad ich g�owami unosi� si� helikopter pilotowany przez Sazanak�, kt�ry obserwowa� okolic�. Misj� przerwaliby i uciekli wy��cznie w wypadku pojawienia si� helikoptera policyjnego. Pilot szuka� go za pomoc� radaru pok�adowego. Gdyby pojawi�a si� policja, da�by im sygna� do ucieczki. Druga porcja work�w z pieni�dzmi znalaz�a si� w helikopterze. Pozosta�a jeszcze jedna. Korek mia� ju� przesz�o p� kilometra d�ugo�ci. Nie by�o sposobu, �eby si� przez niego przedrze�. Policja musia�a wys�a� za nimi albo Le Brigade questre, albo helikopter. Napastnicy pracowali szybko, lecz efektywnie. Do helikoptera trafi� trzeci �adunek pieni�dzy. Nagle Sazanaka podni�s� palec i zakr�ci� nim w powietrzu. Potem wskaza� w lewo. Z zachodu nadlatywa� policyjny �mig�owiec. Georgijew znowu opu�ci� platform�. Tak jak zaplanowali, pierwszy wszed� na ni� Barone, a potem Vandal. Tym razem Bu�gar nie wci�gn�� jej - obaj zacz�li wspina� si� do helikoptera po linie. Kiedy pierwszy znajdowa� si� na wysoko�ci sze�ciu, a drugi trzech metr�w nad ziemi�, na platform� wskoczy� Downer. Dopiero w�wczas Georgijew w��czy� wyci�gark�. Australijczyk przytrzyma� si� siatki jedn� r�k�, drug� za� zdj�� z ramienia granatnik. Nast�pnie zdj�� niepotrzebn� ju� mask� gazow�, bez kt�rej widzia� lepiej, po�o�y� si� na boku, wyj�� zawieszony u pasa pocisk i za�adowa� granatnik. Przez ten czas Barone i Vandal bezpiecznie dotarli do helikoptera. Sazanaka natychmiast podni�s� helikopter i nada� mu maksymaln� pr�dko�� dwustu pi��dziesi�ciu kilometr�w na godzin�. Downer tymczasem tak ustawi� wyrzutni�, �e zar�wno prz�d lufy, jak i ty� granatnika przechodzi�y przez oka siatki. Nie mia� zamiaru przepali� ich i zabi� si� po upadku na ziemi�. Bu�gar zabezpieczy� platform� dwiema stalowymi linami, umocowanymi do uchwyt�w z jej przodu i ty�u od strony helikoptera, pozostawi� j� jednak wisz�c� niespe�na metr pod tylnym lukiem. Z tej pozycji Downer m�g� broni� ich przed atakiem z ka�dego kierunku. Tak bli