16875

Szczegóły
Tytuł 16875
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16875 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16875 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16875 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ryszard Kurylczyk Od Maratonu do Arderikki Część pierwsza Maraton 4 Rozdział pierwszy Tego ciepłego, choć już jesiennego, dnia, po śniadaniu – siedzieli obydwaj na rozległym tarasie. Powinni, jak co dzień, zachwycać się pysznym widokiem lazuru eubejskiej cieśniny, zielenią drzew, bielą domów i miejskich murów, lekkością widocznych stąd świątyń. Powinni ciągnąć nie kończący się spór o mądrościach orfickich. Nie czynili tego. Siedzieli milczący i przygnębieni, wsłuchani w ciszę. Ta właśnie niepokojąca cisza, ten spokój – jakże różny od niedawnej zgiełkliwej obecności ponad czterotysięcznego oddziału kleruchów z sąsiedniego Chalkis – zapowiadał najgorsze. Diodor mógłby, tak jak wczoraj, zwrócić się do Arystoksenosa z prośbą: „Uciekaj, przyjacielu, wraz z kleruchami do Aten, nie masz wszak żadnych obowiązków wobec Eretrii. Jam cię zaprosił, byś, jak co roku, uparcie przekonywał mnie, że Pitagoras w Kretonie głosił myśli oparte na mądrościach orfickich, a więc, że owe myśli greckimi były. W sporze pozostałem wprawdzie przy swoim mniemaniu, że myśli Pitagorasa, niestety, greckimi nie były, wszelako nadal będziemy o tym rozprawiać – za rok lub później. Teraz uciekaj! Wiesz przecie, że Ka-rystos zostało zburzone i nic nie zatrzyma perskich najeźdźców. Wiesz, że nasi wodzowie nie chcieli wyprowadzić zbrojnych poza miejskie mury wraz z ateńskimi kleruchami. Postanowiono, że miasto będzie się bronić. Grozi nam niechybna śmierć. Jeśli waleczne Karytos, mające mury silniejsze od naszych, nie oparło się nawale Persów, to i Eretria nie uratuje się od zagłady. Uciekaj, Arystoksenosie, nawet dziś nie jest jeszcze za późno! Uciekaj!” Ale Diodor wiedział doskonale, co by na taką prośbę odpowiedział jego przyjaciel: „Przybyłem tu na twoje zaproszenie wieść nasz spór, a nie z kleruchami przemierzać drogę do Aten. Wolę, by powiedziano w greckich miastach, że Arystoksenos Muzyk grat swoje melo- die, zachęcając Eretrejczyków do walki, niż by ktokolwiek zarzucił mi tchórzostwo w obliczu perskiego zagrożenia. Nie umiem, tak jak ty, władać mieczem, ale nie lękam się niebezpie- czeństwa – chcę dzielić los z mężnymi obrońcami, bym jeśli przeżyję, mógł o ich czynach układać pieśni”. Siedzieli więc na tarasie w milczeniu, patrząc na południowy kraniec cieśniny, na odległe wzgórza. Tam właśnie, na tle tych wzgórz powinny pojawić się żagle perskiej floty. Nie stało się to tego dnia. Następnego ranka obudził ich ruch domowników, krzyki zbrojnych na miejskich murach. Obydwaj wybiegli na taras zobaczyć, co się wokół dzieje. Od południa całą przestrzeń cieśniny zajmowały okręty. Ile ich było, bogowie raczą wie- dzieć. Błękit morza przesłoniła biel żagli. Na wszystkich tarasach, na miejskich murach, skąd widać było cieśninę – stali Eretrejczy-cy. Stali jak posągi, skamieniali, oniemiali, jakby poddani magicznej sile zatrzymującej ich w .milczącym bezruchu. Przed ich oczyma roztaczał się widok w równej mierze przepiękny, co i straszny, przerażający. Ale zarazem czyniono w mieście spiesznie przygotowania do walki. Rozlegały się komendy, niecono ogień pod kadziami z wodą, wnoszono na mury kamienie do miotania w oblegających, a przy; otworach strzelniczych w murach rozstawiano łuczników. I kiedy pierwsze okręty dopływały do brzegu, kiedy na ląd poczęła schodzić jaskrawo ko- lorowa perska piechota – już poniektórzy łucznicy eretrejscy sięgali do kołczanów, napinali cięciwy, choć na strzelanie było jeszcze za wcześnie. Kilku najgorliwszych – a może przestra- szonych – puściło napięte cięciwy. Ich strzały piskliwie przecięły powietrze, ale opadły w połowie drogi do celu, nie zagrażając Persom, którzy spokojnie, bez pośpiechu schodzili z okrętów na kamienistą, przedmiejską plażę i po niewielu chwilach wypełnili ją do ostatniego skrawka niczym szarańcza. 5 Rozdział drugi Odpowiedzi Meda Datisa – dowódcy konnicy królewskiej na pytania dostojnego Tachma-spady, spisane w Suzie przez skrybów pałacowych – Baradkamę i Nanazeribniego – w trzydziestym trzecim roku panowania najdostojniejszego króla królów, którego imienia on sam zakazał wywoływać. Chcę wiedzieć wszystko, a nawet jeszcze więcej! Stąd mów to, co jest ci wiadome od chwili, kiedy dowiedziałeś się o tym, żeś mianowany został dowódcą królewskiej konnicy. Kiedy ci przerwę i zadam pytanie, odpowiadaj tak, abym nie musiał korzystać z tortur, jakie prawo mam czynić, również i wobec twojej osoby. Jeśli wszystko, com powiedział, jest dla ciebie dostatecznie jasne – zaczynaj... W chwili tamtej, od której chcesz usłyszeć moją opowieść, byłem z Artafrenesem, bratankiem króla królów Dariusza... Zaprzestań! Czyż na początku nie powiedziano ci, jak zwać się będzie dokument z naszej rozmowy, a i to, że król królów zakazał używania swego imienia, nie tylko w pytaniach, ale też i odpowiedziach? Drugi już raz i – nadzieję mam – ostatni zwracam ci na to uwagę. Mów dalej! Byłem więc z bratankiem króla królów w Cylicji, gdzie doglądaliśmy zbiórki armii i bu- dowy okrętów, kiedy ową radosną wiadomość otrzymałem. Pracy mieliśmy tak wiele, czasu zaś do chwili wypłynięcia – tak mało, że poza uściśnięciem się nie mogliśmy zadowolenia swego wyrazić inaczej. A była ku temu podwójna okazja, bom ja przejął dowództwo nad konnicą, a Artafrenes nad całą armią wyruszającą do Grecji. On to właśnie powiedział mi wówczas, że syn króla królów przyjął plan wyprawy. Mówił, jaki to plan? Nic nie mówił, ale wszyscy wiedzieliśmy, o co chodziło. Jacy wszyscy? Poza mną i Artafrenesem był jeszcze Grek Hippiasz, który wraz z nami doglądał przygo- towań i który zaznajomił nas, jeszcze zimą, z owym planem. Uważał on, że kampania Mardo- niusza sprzed dwu lat nie powiodła się dlatego, że przeprawa na brzeg grecki była nader dłu- gotrwała, przez co nieprzyjaciel miał dużo czasu na przygotowanie się do obrony, a nadto trzeba było po drodze wieść walki z Brygami i Frygi jeżykami, co dodatkowo uderzenie na Greków opóźniło. Zresztą i morze przybrzeżne – po greckiej stronie – wielce jest zdradliwe. Tam Mardoniusz blisko połowę okrętów w burzy postradał. Hippiasz uważał, że ważne jest, by Greków zaskoczyć, a można to uzyskać, przepływając szybko z całą armią w poprzek mo- rze i po zdobyciu słabszej Eretrii – na Ateny z dogodnego dla siebie miejsca uderzyć! Jak więc widzisz, odpowiedź twoja, że był to rozkaz syna króla, nie jest taka pewna, skoro wcześniej powiedział wam, co macie robić, nie kto inny jak Grek Hippiasz! Czy nie słuszniej brzmiałaby odpowiedź twoja, że polecenie co do kampanii greckiej przekazał wam właśnie Hippiasz, a syn króla tylko je potwierdził? Tak można również powiedzieć. Rozkaz jednak wydał syn króla! Dobrze, zostawmy na razie tę sprawę. Wypłynęliście w morze prosto, jak powiedziałeś, na Eretrię? Niezupełnie tak, bo po drodze wiele razy zatrzymywaliśmy się... A widzisz, znowu chciałeś mnie zbyć. A ja, jak mówiłem, muszę wiedzieć wszystko. Dati-sie – strzeż się! Po raz pierwszy zatrzymaliśmy się przy Rodos, by obdarować świątynię w Lindos, której wyrocznia przekazała nam wcześniej pochlebne wielce wróżby. Potem stanęliśmy przy wyspie Samos, by ich okręty mogły do nas dołączyć, a też i dla zabrania obroku dla koni. Dalej popłynęliśmy do Naksos, licząc się z walką o to miasto, ale mieszkańcy zbiegli w góry, tak że wojska nasze bez większych przeszkód zdobyły miasto i spore łupy. Z tych to zdobyczy przekazał Artafrenes Apollinowi Delijskiemuaż trzysta talentów kadzidła i złoty 6 naszyjnik przedniej roboty. Nie zamierzaliśmy dobywać ni świątyni, ni przyświątynnego miasta – zakazał nam tego syn króla – zresztą, nie było to konieczne, bo mieszkańcy ze strachu przed armią schronili się na wyspę Tenos, zostawiając tylko kapłanów. Potem obłupiliśmy Karystos i Magarę, tak że dopływając do Eretrii mieliśmy już spore łupy, a i żołnierze wprawili się w walce o greckie mury. Kiedyśmy zatrzymali się opodal Eretrii, nikt nie stanął przeciw nam. Armia schodziła na ląd bez żadnych przeszkód. Po sześciu dniach, za sprawą Hippiasza, otwarto jedną z bram, tak że szybko miasto mogliśmy zdobyć. Dostały się w nasze ręce ogromne dobra. Mieszkańców, którzy przy życiu ostali, w ten sam jeszcze dzień przewieźć nakazaliśmy na wyspę, którą oni zwą Ajgilia, gdzie pod strażą przebywali, a myśmy przed nocą zdążyli dopłynąć do równiny maratońskiej i tu nad brzegiem samym stanęliśmy obozem. Datisie, od tej chwili waż każde wypowiadane zdanie, jakby już nie od całej wypowiedzi, a od jednego słowa zależało twoje życie! Powiedz więc, dlaczego tak bardzo spieszyliście się spod Eretrii? Tego nie wiem. Taki był rozkaz Artafrenesa. Uważałem go za słuszny, bom chciał jak najszybciej konnicę na brzeg wyprowadzić i zezwolić na popas koni. Co było dalej? Przez noc ustawiliśmy na plaży okręty, wyładowaliśmy cały tabor i przygotowaliśmy obóz. Czyniliśmy to nie niepokojeni przez Greków. O świtaniu wraz z Artafrenesem i Hippia- szem objechaliśmy teren, by poznać go dokładniej. Miejsce do walki było nad wyraz sposob- ne! Od prawej strony naszych wojsk ciągnęło się wyschnięte koryto potoku, które – jakby rów specjalnie wykopany – nas zabezpieczało. Za tym łożyskiem rozpościerały się wielkie błota, grząskie i niemożliwe do przejścia, tak że od ataku nagłego z prawa byliśmy dostatecznie zabezpieczeni. Z lewa, między drogą do Aten a nami, też były błota, co ubezpieczało przed atakiem od tej strony. Przed nami była długa, aż wzgórz sięgająca, równina porosła niską tra- wą i okolona niewysokimi górami. Kiedy więc rozstawiliśmy oddziały piesze wzdłuż plaży, na czoło stawiając moją konnicę, mogliśmy spokojnie czekać na Greków, nie narażeni na ich nagły atak. Sposób przeprowadzenia bitwy mieliśmy ustalić w zależności od tego, z której oni pojawią się strony. Wiedzieliśmy przecież, że Grecy nie mają konnicy, stąd, gdyby pojawili się na równinie, byliby przez moje oddziały zmieceni i dobici przez piechotę. Tak więc – cze- kaliśmy. Tego dnia Greków nie było. Następnego przed południem Ateńczycy schodzić za- częli od strony góry Kofroni, dokładnie naprzeciw nas, i zatrzymali się na zalesionym dość gęsto zboczu. Do wieczora kopali rów na przedpolu i czynili ze ścinanych drzew palisadę. Nie zamierzaliśmy ich atakować pośród lasu, obserwując jeno i oceniając liczebność. Tej no- cy zebraliśmy wszystkich dowódców naszych oddziałów i ustaliliśmy sposób walki. Artafre- nes postanowił, że my pierwsi nie będziemy atakować. Zaczekamy, aż Grecy ruszą ze zbocza na równinę. Musieliby oni biec do połowy równiny, najmniej przez czas jednego spokojnego posiłku – nie mogli więc nas zaskoczyć! Mieliśmy czekać, aż wyjdą zza rowu i palisady na równinę i kiedy będą w jej połowie, wtedy ruszy moja konnica. Jeśli wtenczas Grecy rzucą się do ucieczki i będą usiłowali schronić się na powrót w obozie – zostaną przez konnych dogo- nieni w połowie drogi przed palisadą. Jeśli zaś przyjmą walkę, impet naszej konnicy zdruzgo- cze ich szyki bojowe i zdziesiątkuje ich szeregi. Z tak nadwątlonymi siłami, mimo lepszego uzbrojenia – staną się już łatwym łupem dla naszej piechoty. Zamysł ten dawał nam pewność zwycięstwa. Greków było nie więcej niż dziesięć, jedenaście tysięcznych oddziałów. A moja konnica liczyła sześć takich oddziałów i jej atak zniósłby blisko połowę ich wojska, a nadto mieliśmy jeszcze dwakroć od moich oddziałów liczebniejszą piechotę. Bitwa więc, przepro- wadzona podług naszego zamysłu – musiała być wygrana Artafrenes na środku armii ustawił Persów i Medów – najlepiej uzbrojonych – a na skrzydła dał Fartów, Sogdyjczyków, Saków, Elamczyków i Jonów. Rankiem następnego dnia byliśmy gotowi do bitwy! Ateńczycy wyszli przed palisadę. Staliśmy tak naprzeciw siebie przez cały dzień, ale Grecy nie zaatakowali. Tak też było przez następne trzy dni. Czekaliśmy spokojnie, pewni będąc zwycięstwa! 7 Czwartej nocy zgłosiłem Artafrenesowi, że konie nasze, pojone wodą z błota, nie czują się najlepiej, a też i trawa, używana na popas z przedpola, już się skończyła. Dobrze więc byłoby jakiś oddział piechoty puścić nocą na równinę dla zżęcia świeżej trawy, albo konie na popas tam nocą wypuścić pod strażą. Artafrenes nie zgodził się z tym zamiarem, uważając, że widok koni na równinie mogliby Ateńczycy przyjąć za nasz nocny atak i ruszyć do walki, a wtedy ciężko byłoby konnicy szyk na czas przygotować i planowany zamiar spełnić. Hippiasz, który był przy naszej rozmowie, za proponował, by – jeśli za dnia Ateńczycy nie uderzą – w noc kolejną przeprowadzić konie do podnóży góry Stratii, gdzie znajdują się źródliska z krystalicznie czystą wodą i łąki pełne soczystych traw. Zostawiając tam konie na nocny popas, przed rankiem można je sprowadzić i w szyku bojowym ustawić. Zamiar ten spodobał mi się i tej jeszcze nocy wysłałem zwiadowców, którzy to, co powiedział Hippiasz, sprawdzili i potwierdzili. Źródliska były jednak dość odległe, bo leżały trzy razy dalej niż obozowisko Ateń-czyków. Dojść do nich można było nie postrzeżenie po obrzeżu wielkich błot. Zaproponowałem więc Artafrenesowi, by samych koni na popas nie puszczać, bo w razie czego ich sprowadzenie zajęłoby tyle czasu, ile musiałaby piechota ateńska zmitrężyć na dojście do środka równiny maratońskiej. Zanim więc moi jeźdźcy przygotowaliby szyk bojowy, po przyprowadzeniu koni. Grecy byliby na rzut włócznią od naszych oddziałów, co nie pozwoliłoby konnicy na nabranie impetu Chciałem więc, by z końmi na miejsce popasu przeszli wszyscy moi żołnierze wraz ze mną. Wtedy, gdyby Grecy na czas naszego pobytu przy źródliskach ruszyli do walki, my – powiadomieni o tym – zdążylibyśmy pochwycić ich w połowie równiny, uderzając wprawdzie nie od czoła ich oddziałów, a od skrzydła, ale na pewno wystarczająco skutecznie, by ich szyk załamać i rozproszyć. Artafrenes zgodził się na tę propozycję i następnej nocy przeszedłem wraz z oddziałami na łąki u podnóża góry Stratii. Była więc to twoja decyzja, Datisie? Nie mogę się wypierać! Choć sam zamysł pierwotny dał Hippiasz, jam go zmienił nieco, chcąc zabezpieczyć się przed niespodziankami. Rozkaz zaś wydał Artafrenes... O jakich niespodziankach mówisz? Plan bitwy był wyśmienity, ale przecie pod warunkiem, że moje oddziały znajdowałyby się na równinie maratońskiej, przed linią naszej piechoty. Jeśli więc od, chodziłem z konnicą z pola bitwy, chciałem być pewien, że nie zmienia to zamysłu owego i że w krótkim czasie mogę się znaleźć na powrót z konnicą przed linią piechoty. Zaczynasz kręcić, Datisie. Przecież powiedziałeś, że gdyby Ateńczycy pod nieobecność twoich konnych ruszyli przez równinę i w tej właśnie chwili umyślny dosiadłby konia, by ciebie o tym uświadomić, mógłbyś z oddziałami być na równinie maratońskiej w czasie, kie- dy Grecy byliby już w jej połowie. Wówczas pozostawałoby i uderzenie z impetem w skrzy- dło ich wojsk, a nie od czoła. Myślę, że tak właśnie musiałoby się stać rzeczywiście, bo jeśli- byś chciał z konnicą pędzić przed linię naszej piechoty, musiałbyś tam oddziały poustawiać i na nowo impetu nabrać, a wtedy już miałbyś Greków nie na rzut włóczni, a z mieczami na karkach. Jak więc możesz powiedzieć, że w przypadku niespodzianki oddziały twoje mogły się znaleźć przed linią piechoty? Dostojny hazarpadzie, szczerze mówiąc, w ogóle nie przypuszczałem, by Grecy mogli ruszyć w nocy czy O świtaniu do walki, bowiem Hippiasz przekonał mnie, wiele podając przykładów, że atakują oni zawsze po wschodzie słońca. Dlatego chciałem przed świtaniem dotrzeć z nakarmionymi i napojonymi końmi przed linię naszej piechoty i w tym zrozumieniu mówiłem o swojej tam obecności. Gdyby zaś nastąpił niespodziewany atak, uderzyłbym oczywiście całym impetem w skrzydło wojsk greckich w połowie maratońskiej równiny albo nieco tylko dalej, bo tak z moich rachub wynikało. Raz więc jeszcze z mocą zapytam: czyja była to decyzja, w wyniku której owej nocy konnica odeszła sprzed linii naszej piechoty?! Artafrenesa i moja... 8 A teraz powiedz, Datisie, czy przed świtem, po owej nocy, kiedy wraz z konnicą byłeś na popasie u podnóża góry Stratii – stanąłeś przed linią naszej piechoty na maratońskiej równi- nie? Tak się nie stało, o dostojny Tachmaspadzie! Dlaczegóż to? Kiedy uformowałem oddziały w potrójny szereg, by wracać przed rozwianiem się ciemności, przybył konny goniec – jakich wielu rozstawiłem wzdłuż linii błot dla prowadzenia obserwacji Greków – krzycząc, że ateńska piechota jest już w połowie równiny maratońskiej! Nie mogłem zrozumieć, jak to się stało, ale wówczas nie było czasu na dociekanie przyczyny nagłego, nocnego przecież ataku. Szybko przeformowałem konnicę w szyk bojowy, wiedząc już, że kiedy dopadniemy pola walki, trwać może bitwa między Grekami a naszą piechotą, i że wtedy mamy szansę uderzyć z tyłu na greckie oddziały. Zakazałem jednak czynić tego z całym impetem, bo mogłoby to część wojsk greckich silnie zepchnąć na naszą piechotę i zamiast pomóc – jej właśnie zaszkodzić. Zaczęło już świtać, kiedy pędziliśmy galopem przez maratońską równinę. Bitwa toczyła się na trzy, cztery rzuty włócznią od naszego obozu. Jakież było moje zdziwienie, kiedym ujrzał, że walczący od strony, z której przybywaliśmy, nie byli Ateńczykami, a Persami i Medami. Przestałem w tej właśnie chwili rozumieć cokolwiek z toczącej się przed nami bitwy. Wyhamowawszy więc impet konnicy, nakazałem, by oddziały, każdy na własną rękę, włączyły się do bitwy od skrzydeł, gdzie widać było szyki ateńskie. Sam zaś z przybocznym oddziałem też wpadłem w wir walki. Nie zastanawiałem się wtedy nad przyczyną zastanego obrazu bitwy, po prostu walczyłem na równi ze wszystkimi. Wraz też z nimi zostałem zepchnięty w kierunku brzegu morza. Tam nakazałem, by moje oddziały ładowały szybko konie na okręty, bom stwierdził, że bitwę przegrywamy i Grecy mają w polu znaczną przewagę. Mam więc z tego, co dotychczas powiedziałeś, rozumieć, żeś najpierw opuścił z konnicą pole bitwy, potem na czas ustalony na równinę maratońską nie dotarł, da lej, bez zaznajomie- nia się z tokiem walki – rozproszył konnicę, pozbawiając ją swego dowództwa, a na koniec, jeszcze w trakcie walki – nakazałeś swoim oddziałom sadowić się na okręty, czyli po prostu przygotowywać się do ucieczki? Dobrze zrozumiałem to, co mówiłeś? Całkiem opacznie, o dostojny! Posądzasz mnie o zdradę i to uczynioną wielokrotnie. A to nie jest prawda! Nie unoś się, Datisie. Udowodnij, że to, co powiedziałem, nie jest słuszne. Krzykiem mo- ich wniosków nie zmienisz. Oskarżenie, jakie ze słów moich odbierasz – oddalić możesz, tylko dowodnie przekonując mnie o swej niewinności. Wtedy, kiedy goniec dotarł do mnie z wiadomością, że Ateńczycy znajdują się w połowie równiny, zaprzątnięty byłem myślą tylko o tym, jak najskuteczniej konnicą na wroga uderzyć. A później, kiedy na tyłach bitwy, miast zobaczyć oddziały greckie, zobaczyłem nasze, stara- łem się wydać rozkaz, który najlepiej w tej, zaiste dziwnej, sytuacji mógłby nam służyć. Na- kazałem rozproszenie oddziałów, z przekonaniem, że jest to jedynie słuszny rozkaz. Rzucając się w wir walki, starałem się odszukać Artafrenesa, co też po pewnym czasie – choć jak długim, trudno mi powiedzieć – nastąpiło. Kiedy już walczyliśmy ramię przy ramieniu, zapytałem go, co robić? Odkrzyknął, żeby wycofać konnicę z pola walki, konie ładować na okręty, żołnierzy spieszyć i odwrót piechoty na okręty osłaniać. Uznałem, że Artafrenes więcej niż ja rozumie z tego, co się stało wcześniej i działo wówczas na polu walki, więc nie zadawałem żadnych zbędnych pytań i niezwłocznie przystąpiłem do wykonania rozkazu. Zdołałem większość naszych koni z bitwy wycofać i na okręty załadować, a też na tyle skutecznie wycofujące się oddziały osłaniać, że straciliśmy jeno siedem okrętów i tych tylko żołnierzy, którzy na polu bitwy polegli. Reszta, na bronionej przez moje oddziały plaży, składnie załadowała się i odpłynęła. Chyba nie zechcesz mi wmówić, że waszą klęskę król królów powinien uznać za zwycię- stwo, a was za bohaterów. 9 Nie była to klęska, o dostojny, a tylko porażka. Straciliśmy o połowę mniej żołnierzy niż Mardoniusz, a jego właśnie król królów wynagrodził. Jesteś pewny siebie, Datisie! Obyś miał do tego rzeczywiste powody! Kiedy więc poznałeś przyczynę owej, jak powiedziałeś, Zaskakującej dla ciebie sytuacji na maratońskiej równinie? Po bitwie! Popłynęliśmy niezwłocznie do zatoki Faleronu, licząc, że zwolennicy Hippiasza poddadzą Ateny. Okazało się jednak, że oddziały greckie spod Maratonu dotarły do Aten przed naszymi okrętami. To przekreślało nasze rachuby. Staliśmy w zatoce sześć dni i nocy, bo Hippiasz pewien był, że czy wcześniej, czy później jego sojusznicy oddadzą miasto. Tak się jednak nie stało. W drugi dzień tego postoju przeszedłem na okręt, na którym był Artafre-nes i Hippiasz, i wtedy też zastanawialiśmy się nad przyczyną porażki na maratońskiej równinie. I do czego doszliście? Ja głównie chciałem wiedzieć, co się wydarzyło pod moją nieobecność na polu bitwy. I choć już w pierwszy dzień rozmawiałem z wieloma żołnierzami, nie mogłem jeszcze wszyst- kiego do końca pojąć. I tego, cośmy – przesłuchując później dowódców straży przedniej i pozostawionych przeze mnie wzdłuż bagien gońców konnych – dowiedzieli się, wynikało, że nikt w ciągu owej nocy nie zauważył Greków wychodzących zza palisady. U schyłku nocy pojawili się oni nagle, jakby wyrastając spod ziemi w połowie maratońskiej równiny, i bie- giem ruszyli ku naszej piechocie! Artafrenes zdążył ustawić szyk i wyjść naprzeciw zbliżają- cym się Grekom na kilka rzutów włócznią od plaży. Uderzenie naszych oddziałów, perskich i medyjskich, rozbito środek greckich linii, tak że już na początku bitwy oddziały te znalazły się po drugiej stronie greckich szeregów. Artafrenes uznał to wówczas za dobry omen i nie zauważył w takim manewrze – podstępu. Dopiero w czasie bitwy stwierdził, że rozbicie środ- ka greckich wojsk spowodowało, że znaleźliśmy się w potrzasku. Nasza konnica nie mogła – tak jak to plan nakazywał – uderzyć z całym impetem w tył greckiej falangi, bo były tam już oddziały naszej piechoty. Ta sprawa, a też i to, że Ateńczycy pojawili się w połowie równiny, prowadziły do wniosku, że ktoś musiał zdradzić nasze zamiary, a przede wszystkim uwiado- mić Greków, że tej właśnie nocy na plaży nie ma konnicy! A nie mogli odejścia konnicy zauważyć greccy zwiadowcy? To jest – o dostojny – niemożliwe. Od naszego przypłynięcia Artafrenes nakazał obsadzić naszymi zwiadowcami górę Agriliki, z której byliśmy widoczni, a ja swoimi ludźmi zabez- pieczyłem trasę wzdłuż błot i górę Stratii, a nawet chroniony przez błota przylądek Mitikos, aby grecki okręt nie mógł obserwować nas bezkarnie od strony morza. Ponieważ każdej nocy poiliśmy konie w kałużach wielkich błot, Grecy nie mogli, bez zdrady, odgadnąć, że akurat owej nocy z konnicą wyruszyłem na odleglejszy popas! Sądzisz więc, że była to zdrada! I nie dziwisz się, że cię przepytuję?. Sam, o dostojny, chciałbym wiedzieć, kto zdradził, bom ja tego nie uczynił! To musi się dopiero wyjaśnić. A nie mógłbym oto pomyśleć, że łatwowierność dowódcy, który nie przewidział zdrady i nie ubezpieczył się dostatecznie dobrze przed nią – jest też zdradą? Milczysz! Powiedz więc, jak Grecy z mimowolnej nawet zdrady mogli skorzystać? Jeśli ktoś podsłuchał naszą rozmowę, jaką z Artafrenesem i Hippiaszem prowadziliśmy w przeddzień owej nocy... Wykluczasz więc, że zdrajca mógł być wśród was? Raczysz, o dostojny, żartować. Wykluczam! Datisie, Datisie – szybkiś w swoich osądach. Obyś jednak w tym właśnie miał akurat rację. No, ale jeśli ktoś przypadkiem albo rozmyślnie podsłuchał waszą rozmowę? Myślałem, co wówczas zrobiłbym na miejscu Militiadesa. Znam go, bo służył krótko pod moimi rozkazami, nim zbiegł od nas i otrzymał od swoich rodaków stolec zarządcy Cherso- nezu w Tracji... 10 Powiadasz, że znasz Militiadesa, i że służył on pod twoimi rozkazami. A to ciekawe za- iste... Grecki strateg i to ten właśnie, który dowodził ateńskimi wojskami w niekorzystnej dla nas bitwie, był twoim żołnierzem? Po dwakroć ciekawe! Tego już za wiele! Któryś raz z kolei podczas naszej rozmowy zarzucasz mi zdradę, a ja cierpliwie ci odpowiadam, że myśl twoja fałszywym idzie tropem. Wiedz jednak, że i cier- pliwość ma swoje granice – miej się na baczności, rodaku! Nie strasz mnie, Datisie, nic to nie da. Ciesz się jeno, że swoje myśli wypowiadam głośno, i to na razie w twojej tylko obecności. Bo choć skrybowie skrzętnie zapiszą każde nasze słowo, króla królów zaciekawi tylko to, co ja – opierając się na tych zapisach – o sprawie orzeknę. Wracaj więc do przerwanej myśli... Gdybym był na miejscu Militiadesa, rzecz jasna oczekiwałbym z utęsknieniem takiej chwili, kiedy wojska nasze ruszą pierwsze, i wtedy przyjąłbym walkę pośród lasu, gdzie kon- nica nie byłaby taka groźna, albo też czekał na moment, kiedy owej konnicy nie będzie. Wię- cej, zrobiłbym wszystko, by konnicę od piechoty odłączyć. Otóż to właśnie! Czyniłbyś wszystko, by konnicę od wojsk odłączyć? Kto, Datisie, zade- cydował, aby tak właśnie się stało? Ty, Artairenes, Hippiasz, czy wszyscyście razem to uczy- nili? Jak byś sądził, będąc na moim miejscu? Będąc na twoim miejscu i podejrzewając naszą trójkę, sądziłbym, że mógł zdradzić Hip- piasz albo ja! Sam to powiedziałeś, Datisie, sam to powiedziałeś!... Wróćmy jednak do tego, co mógłby zrobić Militiades, gdyby wymyślony przez ciebie rozkaz został zdradzony? Raz jeszcze powiadam, że był to rozkaz Artafrenesa, wymyślony w części tylko przeze mnie, głównie zaś przez Hippiasza. Oho! Widzę, że zaczynasz sobie zdawać sprawę z powagi chwili. Z powagi tak, ale nie przychylając się do twoich podejrzeń. Uważam, że Militiades mógł wielu swoich ludzi zostawić pośród Jonów, a ci, służąc w naszej armii, najlepiej mogli dla niego pracować. Dość, że jeśli wiadomość o odejściu moich oddziałów w ową noc zgubną – otrzymał, mógł ją przeciw nam spożytkować. Myślę, że pojedynczymi, małymi oddziałami przesunął, dla nas niepostrzeżenie, całą swoją piechotę aż do połowy równiny maratońskiej. Tam zalegli do schyłku nocy, a potem, na dany znak, ruszyli ku naszym wojskom. Środek swoich oddziałów musieli najpewniej zostawić najsłabszy, by z jednej strony, nie budząc po- dejrzeń, zezwolić na jego szybkie przełamanie, z drugiej zaś, dzięki właśnie temu, zapobiec runięciu moich oddziałów na tyły jego wojsk. Wiedział, że zobaczywszy Persów i Medów na tyłach jego wojsk, zwolnię pęd konnicy. Zaiste chytry to był plan i jeśli by się powiódł, mógł dać w tej bitwie zwycięstwo! Tak też się i stało, Datisie! Niezupełnie. Miał bowiem prawo Militiades sądzić, że po zwycięskiej bitwie zawładnie również flotą. Przed jego zamysłem – gotującym nam klęskę całkowitą – uratował armię od- ważny rozkaz Artafrenesa i szybkie załadowanie konnicy, a też obrona przez moje oddziały odwrotu piechoty. Jednak chcesz, za wszelką cenę, pomniejszyć waszą porażkę? Niech ci i tak będzie, o dostojny rodaku! Powiedz mi jeszcze, Datisie, czyś wracał z zatoki Faleronu na tym samym okręcie co Arta-frenes i Hippiasz? Z zatoki do wyspy Ajgilii, dokąd popłynęliśmy zabrać pilnowanych przez nasze straże Eretre jeżyków, wracaliśmy razem, a później Hippiasz przesiadł się na okręt, którym płynęli wzięci do niewoli, bo pośród Eretre jeżyków spotkał znajomego Greka... Wiesz może, kim był ów Grek? Tak, wiem! Nie był to Eretrejczyk, o czym mówił mi Hippiasz. Znalazł się on w tym mie- ście przypadkowo, zaproszony przez jakiegoś swego przyjaciela i wraz z Eretre jeżykami zo- 11 stał wzięty do niewoli. Nie pomnę w tej chwili, jak się ów Grek nazywał, ale Hippiasz określał go nie tylko imieniem, ale również przydomkiem – „Muzyk”. Jest to już wszystko, Datisie, czego chciałem się od ciebie dowiedzieć. Uprzedzam na ko- niec naszej rozmowy, byś do czasu wyjaśnienia sprawy nie tylko nie oddalał się z Suzy, ale nawet nie opuszczał królewskiego pałacu'. Wiedz też, że straże otrzymały mój rozkaz zatrzy- mania cię, jeśli poweźmiesz zamiar oddalenia się nagłego. Życz mi, by Ahura Mazda prowa- dził moje myśli po drogach Arty. Życz, bym odszukał zdrajcę. Życzę ci tego, dostojny hazarpadzie. Wybacz 'też, jeślim w uniesieniu powiedział coś nie- stosownego Oby Ahura Mazda pozwolił ci odkryć zdrajcę. Zależy mi na tym jeszcze bardziej niż tobie! 12 Rozdział trzeci Odpowiedzi Artafrenesa – dowódcy wojsk królewskich – na pytania dostojnego Tachma spady, spisane w Suzie przez skrybów pałacowych – Baradkamę i Nanazerib- niego – w trzydziestym trzecim roku panowania najdostojniejszego króla królów, które- go imienia on sam zakazał wywoływać. Artafrenesie! Jeden ze skrybów poda ci dokumenty w języku elamickim i aramejskim spisane. Wiedz, że oba to samo zawierają i jednako są ważne. Wybierz jeden z nich, zapoznaj się z jego treścią i kiedy już to uczynisz, daj znać przez skrybę, żeś gotów do rozmowy ze mną. Żegnaj na czas jakiś... Przeczytałem wszystko, hazarpadzie, i oświadczam, że zgadzam się w całości z tym wszystkim, co powiedział ci Datis, nic innego nie mając do dodania! Czy aby też, podobnie jak Datis, nie jesteś nazbyt pochopny i szybki w swoich sądach? Powiadasz, że zgadzasz się ze wszystkim, co powiedział Datis, a więc i z tym, że gdyby był on na moim miejscu, za zdrajcę uznałby albo Hippiasza, albo siebie?... Mam więc prawo po tym, co powiedziałeś, sądzić, że i ty za zdrajcę uważasz Hippiasza albo Datisa? Czy nie tak? Niezupełnie. Z tym akurat się nie zgadzam! A czy zgadzasz się z tym, że odejście Datisa wraz z oddziałami konnicy z pola bitwy w ową fatalną noc – nie było błędem, jak usiłował wyjaśnić mi Datis? Z tym też się nie zgadzam. Czyli jednak nie ze wszystkim, co on powiedział, chciałbyś się zgodzić. Może więc jednak nie uznasz jego odpowiedzi za swoje i zechcesz ze mną rozmawiać poważnie, choć jesteś urodzony przez dobrze urodzonego... Dostojny Tachmaspadzie, odpowiem na każde twoje pytanie! A więc i ty szybko zrozumiałeś powagę chwili. To dobrze, dostojny Artafrenesie. Będę się cieszył, jeśli po naszej rozmowie i później, kiedy swoje przemyślenia przekażę królowi królów, będę mógł mówić do ciebie, jak przed chwilą: dostojny Artafrenesie. A na razie powiedz mi, kto o zamyśle morskiej wyprawy na Eretrię i Ateny mógł wiedzieć wtenczas, kiedy Hip-piasz w zimie objaśnił go tobie i Datisowi? Niewielu ludzi. Na pewno król królów, jego syn, Hippiasz, Mardoniusz i ja... Tyś wiedział o tym zamyśle jeszcze przed waszą rozmową w Cylicji? Tak właśnie było! Po niezbyt udanej kampanii Mardoniusza król królów wraz z nami od- wiedził go, leczącego się z ran u babilońskich medyków. Wówczas to Hippiasz opowiedział historię swojego ojca – Pizystrata, z której wynikało, że Ateny najłatwiej pokonać można, atakując z równiny maratońskiej. Mógłbyś dokładniej powtórzyć opowieść Hippiasza? Jeśli sobie tego życzysz! Uczynię to, może nie nazbyt wiernie, ale przecie będę starał się zachować główny wątek tak, jak go zapamiętałem. Mówił wówczas Hippiasz, że ojciec jego przed blisko pięćdziesięciu laty wylądował z tysiącem zaledwie najemnych żołnierzy na rów- ninie maratońskiej od strony morza i, nie zauważony przez mieszkańców, z łatwością zdobył Ateny. Hippiasz twierdził, że miejsce to jest szczególnie korzystne czy to do marszu na mia- sto, czy do pokonania na owej równinie wojsk ateńskich. Uważał, że ten, kto wyląduje z nie- wielką nawet armią na plażach maratońskich, ma zwycięstwo nad Atenami zapewnione. Po jego ojcu nikt od tamtej pory tego mię powtórzył. Lacedemończycy, na przykład, atakowali Ateny – już za rządów Hippiasza – od strony wybrzeża falerońskiego, na którym ateńskie wojsko wraz z konnicą tessalską z łatwością pokonało wrogą armię, mając znacznie dogod- niejszą pozycję. Na wybrzeżu falerońskim lądowanie odbywa się niemal na oczach mieszkań- ców Aten, zaś od maratońskiej równiny do miasta jest pół dnia marszu. Do tego, równinę ową zasłaniają wzgórza. Wówczas :to król królów zapytał, czy tessalską konnica nie może równie 13 dobrze znaleźć się na równinie maratońskiej, jak znalazła się na wybrzeżu falerońskim. Hippiasz odpowiedział, że przed niespełna dziesięcioma laty wyprawa pod wodzą króla Lacedemończy-ków – Kleomeniosa – rozbiła ową konnicę i pozbawiła właśnie Hippiasza stolca tyrana Aten. Ta odpowiedź wywołała wesołość w naszym towarzystwie, a król królów śmiał się długo z przewrotności losu, który spowodował, że pierwszy niedawno Ateńczyk stał się naszym sługą. Król królów rzekł wtedy, że następna wyprawa popłynie morzem, wioząc armię na maratońską równinę, i osadzi Hippiasza z powrotem na ateńskim tronie, co Grek przyjął z wielką wdzięcznością. Później Hippiasz pomagał nam w przygotowaniu armii. Zimą, o której wspomniałeś, w Cylicji tylko powtórzył to, co przy łożu rannego Mardoniusza zostało właściwie już ustalone. Czy nie pomylę się więc, Artafrenesie, jeśli powiem, że decyzję w sprawie morskiej wy- prawy na równinę maratońską podjął sam król królów, rozkaz wydał jego syn, a zamysł pod- sunął Grek Hippiasz? Nie pomylisz się, dostojny hazarpadzie, tak właśnie mówiąc. Cieszę się, że znając tego, kto zadecydował o wyprawie i wydał rozkaz jej wykonania, nie muszę snuć różnych domysłów, jakie podsuwały mi niejasności w wypowiedziach Datisa. Powiedz, proszę, dlaczego po zdobyciu Eretrii nie dałeś wytchnąć armii, jeszcze tego samego dnia nakazując lądowanie na maratońskiej równinie? Kilka było przyczyn takiego mojego zarządzenia. Wiedziałem, że na wyspie znajduje się dość liczny oddział, złożony z ateńskich osadników zwanych kleruchami. Liczyłem, że będą oni bronić Eretrii, i tam ich pokonam. Tak się jednak nie stało. Podług zeznań Eretrejczyków – na dwa dni przed naszym przypłynięciem owi kleruchowie odeszli w pełnym uzbrojeniu do Aten. Z tego zdarzenia powziąłem domniemanie: Ateńczycy domyślają się, że wylądujemy na maratońskiej równinie – i właśnie tam będą na nas czekać! Zresztą miałem wieści, że i z Pla- tei, i innych miast greckie oddziały pociągnęły w kierunku Aten. Uznałem, że Grecy, choćby już na nas czekali akurat na maratońskiej równinie, to w czasie naszego wieczornego lądowa- nia na plaży nie zdecydują się zapewne na atak, bo – jak mi było wiadome – nie mieli w zwy- czaju walczyć nocną porą. Tak wtedy sądziłem aż do maratońskiej bitwy, która nastąpiła mię- dzy zakończeniem nocy a świtem. Najważniejsze wówczas było to, że chciałem pokonać Ateńczyków jak najszybciej. W każdym razie, w ciągu dziesięciu dni od zdobycia Eretrii. Wiedziałem bowiem, że Lacedemończycy w tym właśnie czasie nie wyślą na pomoc Ateń- czykom ani jednego wojownika. Nie tylko od Hippiasza, ale i od Jonów dowiedziałam się, że Spartanie, obchodząc święta Apollina Karneiskiego, nie podejmują żadnej walki do czasu najbliższej pełni księżyca. A do tej chwili pozostało nam właśnie dziesięć dni po zdobyciu Eretrii. Chciałem więc stoczyć bitwę czym prędzej. Nie zastawszy Ateńczyków na maratoń- skiej równinie, postanowiłem czekać na nich tylko dni pięć. Kiedy Grecy przez kilka dni nie wychodzili w pole, pozostając na skraju lasu, za palisada – zdecydowałem zakończyć czeka- nie. Musiałem uderzyć na Ateny przed pełnią księżyca. Wiedział o tym tylko Hippiasz – nie powiedziałem tego nawet Datisowi. Stąd, kiedy Datis zamierzał pójść z konnicą na popas, uznałem ten zamysł za korzystny, bom już postanowił, że niezwłocznie podejmę bitwę. Chciałem oto następnego ranka stanąć z wypoczętymi końmi naprzeciw Greków, a w nocy załadować tajemnie część armii na okręty i odpłynąć do zatoki falerońskiej, by jednak z tam- tego właśnie miejsca zaatakować – bezbronne podówczas – Ateny. Nim Grecy zorientowaliby się w tym manewrze, miasto byłoby nasze, tym bardziej że zwolennicy Hippiasza dali nam znak, że są gotowi – pod nieobecność Militiadesa i armii – poddać Ateny. Niestety, w przed- dzień wykonania tego zamysłu my zostaliśmy niespodziewanie zaatakowani przez Greków. Podejrzewam, podobnie jak Datis, że ktoś nas zdradził uprzedzając Ateńczyków o tym, że konnicy nie ma na plaży. Nie mógł tego uczynić jednak Datis, bo nie znał moich dalszych zamiarów... A kto je znał poza tobą? Tylko Hippiasz! 14 Wiesz, iż to, co mówisz, jest już prawie oskarżeniem i powodem do wydania wyroku na tego Greka?! A ja jestem jednak przekonany, że Hippiasz też nie mógł zdradzić! Jemu jak nikomu na świecie zależało na pokonaniu Aten. Pragnął bowiem powrócić na stolec zarządcy tego mia- sta. Jaki więc mógłby mieć cel, jaką korzyść ze zdrady? A czy wiesz o tym, Artafrenesie, że król królów – znacznie wcześniej niż mówiłeś – obiecywał Hippiaszowi tron ateński? Nic o tym nie wiem, dostojny hazarpadzie, ale zaciekawiasz mnie. Mogę dla odmiany ja zadać ci pytanie? Jak to się stało, że wcześniej – kiedy jeszcze nie zamierzaliśmy walczyć z Grekami – mógł król królów złożyć taką właśnie, niemożliwą do spełnienia, obietnicę? Dla króla królów nie ma niemożliwych do spełnienia obietnic, na co ci zwracam uwagę! Odpowiem zaś nie dlatego, że zadałeś mi pytanie – bo od pytań ja jestem – ale dlatego, że chciałem zapoznać cię z tą sprawą, która może nam pomóc w rozwikłaniu zagadki waszej porażki na maratońskiej równinie. Oto podówczas, kiedy twój dostojny ojciec – satrapa – wiódł przez swoje poselstwo rozmowy z Grekami – Ateny zwróciły się do nas z prośbą o przymierze. Wówczas król królów zgodził się na to, stawiając jeden tylko warunek, a ten oto, ze Hippiasz powróci na stolec tyrana miasta. W odpowiedzi Ateny zerwały z nami rozmowy. Ale w tym samym roku Lacedemończycy prosili nas o znaczną pożyczkę, którą im dostar- czyliśmy z zapewnieniem, że nie będą musieli oddawać ani talentu złota, jeśli wymogą na Atenach przyjęcie na powrót władzy Hippiasza. Wówczas to król królów obiecał Hippiaszowi powrót do Aten... Lacedemończycy zwołali wszystkich sprzymierzonych w ich związku, za- lecając Atenom wykonanie tego, czego my oczekiwaliśmy... Do spełnienia naszego życzenia jednak nie doszło i Hippiasz obył się samym apetytem na władzę, Może ową nie spełnioną obietnicę zapamiętał? Grecy bywają wyjątkowo pamiętliwi. A teraz odpowiedz mi, czy znając to, co zeznał tutaj Datis, a także to, com ci przed chwilą powiedział – poddałbyś Hippiasza torturom? Uczyniłbym tak, o dostojny hazarpadzie! Dziękuję ci, Artafrenesie, za tę odpowiedź i na koniec naszej rozmowy ostrzegam, byś nie opuszczał Suzy aż do czasu wyjaśnienia wszystkich okoliczności maratońskiej porażki. Nadto proszę cię, byś zastanowił się, jako sprawca przebywania w Suzie wziętych do niewoli Ere-trejczyków, co moglibyśmy z nimi zrobić? Żegnam cię, chyląc czoło przed wykazaną roztropnością, wielce też żałując, że akurat twoja wyprawa na Ateny zakończyła się porażką, bo jest to wyraźna złośliwość losu lub ludzi. Jeśli ludzi, wierzaj mi, będę wiedział, jakich! I w jakim stopniu są oni winni porażki – oby chwilowej – dostojny Artafrenesie! Wybacz, dostojny hazarpadzie, choć już mnie pożegnałeś – coś dopowiem. Otóż wielkim dla mnie wydarzeniem była ta z tobą rozmowa i dziś żałuję wielce, iż tylekroć spotykając ciebie w pałacu króla królów, nie zdołałem ani bliżej cię poznać, ani też z tobą się zaprzyjaź- nić. Wierzę, że takiego właśnie zamysłu przyszłego nie pokrzyżują ni źli ludzie, ni zły los. I ja mam, dostojny Artafrenesie, tę nadzieję... 15 Rozdział czwarty Odpowiedzi Greków: Arystoksenosa zwanego „Muzykiem” i Diodora Eretrejczyka na pytanie dostojnego Tachmaspady, spisane w Suzie, na jego polecenie, z ukrycia przez nadzorcę niewolników greckich, Sziszszitiego. Tyś jest Arystoksenos zwany „Muzykiem”, a ciebie nazywają Diodorem. Nie mylę się – prawda? Nie mylisz się, panie, jam jest Diodor, a to mój przyjaciel Arystoksenos. Z tego, co wiem, i Arystoksenos zna naszą mowę? Znam ją dobrze. Jak sądzicie, po co was akurat – spośród wielu Eretrejczyków – nakazałem przyprowadzić do siebie? Myślę, że wiesz, o panie, i to, żem nie jest z Eretrii. Powód zaś naszego tu pobytu nie zo- stał nam wyjaśniony, choć spodziewaliśmy się gorszego zaiste przyjęcia... A czemu akurat uważasz. Greku, że spotykasz się z lepszym przyjęciem, niż się spodziewałeś? Znam, panie, nie tylko wasz język, ale i obyczaje, stąd jeśli przez całą podróż nie odzywano się do nas inaczej, jak do niewolnych, choć przecie różnymi słowy, bo na wybrzeżu Cylicji mówiono do nas „manija”, w głębi waszego kraju „grda”, a tu w Suzie „kurtasz”, to przecie wiem, że słowa te, choć różno brzmiące – niewolnego oznaczają. Mogliśmy więc spodziewać się, że przyprowadzono nas do właściciela nas obu. A że na przywitanie słowa te nie padły, zaś nasz nadzorca pozostał za progiem, a nas samych nazwałeś, o panie, imionami naszymi – nie jest więc aż tak źle, jak mogliśmy się spodziewać... A przywołałeś nas, jak myślę, nie po to, by przypomnieć, żeśmy niewolnicy, ani też po to, by, na przykład, pozbawić nas życia, bo straży w komnacie nie widzę, a suto stół zastawiony. Nie jest więc źle! Zaskakujesz mnie, Diodorze. Poprawnieś to wywiódł. A co jednak byłoby, gdybym teraz klasnął w dłonie po straże i oddał was katom? Pewnikiem za chwilę dokończylibyśmy żywota, pozostając nieświadomi przyczyny rze- czywistej, dla której rzecz taka mogłaby się wydarzyć. Nie wyglądasz mi jednak, panie, na takiego, który przywołanych w nieświadomości pozostawia... Znowu poprawnie wniosek wywiodłeś, choć tym razem najjednoznaczniej dopowiem, że jeśli w czasie naszej rozmowy, na którą was zaprosiłem, zachowacie się czy to w sposób, któ- ry wskazywałby, że gościnności mojej nie doceniacie, albo że nie zechcecie zaspokoić moje- go zainteresowania, dla którego przywiedzeni właśnie do mnie zostaliście, wtedy zdarzyć się może to, co na razie nie będzie miało miejsca... By nie tracić czasu na zbytnie tajemnice, chcę powiedzieć wam, że wasza gościna u mnie jest tyle samo przypadkowa, co też i nieprzypad- kowa. Otom rozmawiał przed kilkoma dniami z Hippiaszem, który powiedział, że płynąc z Aten ku naszym brzegom, odbył z wami długą i arcyciekawą rozmowę o jednym z greckich mędrców, którego wy zwiecie Pitagorasem. Nie będę ukrywał, żem wielce zainteresowany tym wszystkim, co wasi mędrcy głoszą, a że z Hippiaszem na ten akurat temat wieleśmy roz- mawiali, liczę, że od was czegoś nowego będę mógł się dowiedzieć. Postanowiłem więc sprowadzić was do siebie, ugościć i spodziewam się, że w zamian za gościnę zabawicie mnie – jak przedtem Hippiasza – również ciekawą rozmową. Jeśli – jak już wspomniałem – uznam, że jenom czas stracił, wierzcie mi, że z wielkim żalem, ale przecie bez trudu oddam was w ręce straży, nie jako niewolników, ale jako – nudnych niewolników. Postarajcie się więc za- bawić mnie, co najmniej tak, jak się tego po was spodziewam. Chodźmy do stołu!... Słysza- łem od Hippiasza, że uważacie, jakoby Pitagoras założywszy w Kretonie bractwo religijne niczego nowego w nim nie nauczał, a jeno znane od dawna mądrości orfickie? Nie wiemy, panie, kim jesteś, i wiedzieć, jak sądzę, nie będziemy, ale skoroś był lak ła- skaw zaprosić nas do siebie w gościnę i wywołać temat zaiste arcyciekawy, o który od wielu już lat spieramy się między sobą, a i spór ów wiedliśmy też przy Hippiaszu – pozwól nam w 16 pierwszej kolejności zaspokoić nasze nieopisane apetyty wywołane widokiem tak obficie zastawionego stołu, jakiego już od wielu miesięcy nie oglądaliśmy. W czasie posiłku tak ja, jak i Arystoksenos zastanawiać się będziemy nad tym, jak najlepiej oczekiwania twoje spełnić. Dobrze, zaklasnę, ale przecie nie po straże, a po sługi... Dziękujemy ci, o panie, za czas, któregoś nam udzielił, bo teraz, gdyby nam nawet przy- szło nie zaspokoić twoich oczekiwań i gdybyś dla odmiany przywołał nie sługi a straże – lżej będzie umierać po rozkoszy biesiady. Widzę, Diodorze, że po winie daktylowym dowcip ci się zaostrza. Dowcip lubię, a i wina, jak widzicie, nie zamierzam żałować. Pytanie z mojej strony postawione pozostaje jednak nadal bez odpowiedzi. Pozwolisz więc, panie, że opowiem ci, na czym spór mój z Arystoksenosem polega, dla którego to sporu zaprosiłem go do Eretrii, co okazało się niefortunne, bo rozmowę rozpoczętą w moim domu, przy biesiadnym stole – zakończyliśmy w waszej niewoli. Jak widzisz jednak, szczęście wam sprzyja, bo możecie spór toczyć dalej przy stole bie- siadnym. Kto wie, może nawet tu go właśnie zakończycie... Tym razem ja mam nadzieję, o panie, żeś żartował?... Niezupełnie. Wszelako nie chodziło mi o zakończenie takie, o jakim pomyślałeś, Diodo- rze. Wprawdzie rzeczywiście śmierć wasza mogłaby być zakończeniem sporu, ale akurat nie to miałem na myśli. Mam dla was – zapewne nie znaną wam – wiadomość, która szalę sporu może na korzyść jednego z was przechylić. Zanim tę wiadomość ujawnię, chcę usłyszeć od was, jakie są główne powody waszej nieustannej polemiki. Powiedz mi, Diodorze, czym do- kładnie różnisz się z Arystoksenosem w poglądach na temat Pitagorasa? Twierdzę oto, że choć Pitagoras uważany jest przez wszystkich prawie Greków za jednego z najbardziej swojskich mędrców, to jednak jego myśli bardziej są wierzeniom naszym obce, niż czyjekolwiek inne. Uważam, że nazbyt wiele przyjął on prawd z innych krajów, by to, co głosił, za greckie można uznawać! Natomiast Arystoksenos... Pozwól, Diodorze, że sam swój pogląd naszemu gospodarzowi przedstawię. Ja więc, od- miennie niż Diodor, uważam, że Pitagoras w Kretonie głosił myśli oparte tylko i wyłącznie na mądro