Ryszard Kurylczyk Od Maratonu do Arderikki Część pierwsza Maraton 4 Rozdział pierwszy Tego ciepłego, choć już jesiennego, dnia, po śniadaniu – siedzieli obydwaj na rozległym tarasie. Powinni, jak co dzień, zachwycać się pysznym widokiem lazuru eubejskiej cieśniny, zielenią drzew, bielą domów i miejskich murów, lekkością widocznych stąd świątyń. Powinni ciągnąć nie kończący się spór o mądrościach orfickich. Nie czynili tego. Siedzieli milczący i przygnębieni, wsłuchani w ciszę. Ta właśnie niepokojąca cisza, ten spokój – jakże różny od niedawnej zgiełkliwej obecności ponad czterotysięcznego oddziału kleruchów z sąsiedniego Chalkis – zapowiadał najgorsze. Diodor mógłby, tak jak wczoraj, zwrócić się do Arystoksenosa z prośbą: „Uciekaj, przyjacielu, wraz z kleruchami do Aten, nie masz wszak żadnych obowiązków wobec Eretrii. Jam cię zaprosił, byś, jak co roku, uparcie przekonywał mnie, że Pitagoras w Kretonie głosił myśli oparte na mądrościach orfickich, a więc, że owe myśli greckimi były. W sporze pozostałem wprawdzie przy swoim mniemaniu, że myśli Pitagorasa, niestety, greckimi nie były, wszelako nadal będziemy o tym rozprawiać – za rok lub później. Teraz uciekaj! Wiesz przecie, że Ka-rystos zostało zburzone i nic nie zatrzyma perskich najeźdźców. Wiesz, że nasi wodzowie nie chcieli wyprowadzić zbrojnych poza miejskie mury wraz z ateńskimi kleruchami. Postanowiono, że miasto będzie się bronić. Grozi nam niechybna śmierć. Jeśli waleczne Karytos, mające mury silniejsze od naszych, nie oparło się nawale Persów, to i Eretria nie uratuje się od zagłady. Uciekaj, Arystoksenosie, nawet dziś nie jest jeszcze za późno! Uciekaj!” Ale Diodor wiedział doskonale, co by na taką prośbę odpowiedział jego przyjaciel: „Przybyłem tu na twoje zaproszenie wieść nasz spór, a nie z kleruchami przemierzać drogę do Aten. Wolę, by powiedziano w greckich miastach, że Arystoksenos Muzyk grat swoje melo- die, zachęcając Eretrejczyków do walki, niż by ktokolwiek zarzucił mi tchórzostwo w obliczu perskiego zagrożenia. Nie umiem, tak jak ty, władać mieczem, ale nie lękam się niebezpie- czeństwa – chcę dzielić los z mężnymi obrońcami, bym jeśli przeżyję, mógł o ich czynach układać pieśni”. Siedzieli więc na tarasie w milczeniu, patrząc na południowy kraniec cieśniny, na odległe wzgórza. Tam właśnie, na tle tych wzgórz powinny pojawić się żagle perskiej floty. Nie stało się to tego dnia. Następnego ranka obudził ich ruch domowników, krzyki zbrojnych na miejskich murach. Obydwaj wybiegli na taras zobaczyć, co się wokół dzieje. Od południa całą przestrzeń cieśniny zajmowały okręty. Ile ich było, bogowie raczą wie- dzieć. Błękit morza przesłoniła biel żagli. Na wszystkich tarasach, na miejskich murach, skąd widać było cieśninę – stali Eretrejczy-cy. Stali jak posągi, skamieniali, oniemiali, jakby poddani magicznej sile zatrzymującej ich w .milczącym bezruchu. Przed ich oczyma roztaczał się widok w równej mierze przepiękny, co i straszny, przerażający. Ale zarazem czyniono w mieście spiesznie przygotowania do walki. Rozlegały się komendy, niecono ogień pod kadziami z wodą, wnoszono na mury kamienie do miotania w oblegających, a przy; otworach strzelniczych w murach rozstawiano łuczników. I kiedy pierwsze okręty dopływały do brzegu, kiedy na ląd poczęła schodzić jaskrawo ko- lorowa perska piechota – już poniektórzy łucznicy eretrejscy sięgali do kołczanów, napinali cięciwy, choć na strzelanie było jeszcze za wcześnie. Kilku najgorliwszych – a może przestra- szonych – puściło napięte cięciwy. Ich strzały piskliwie przecięły powietrze, ale opadły w połowie drogi do celu, nie zagrażając Persom, którzy spokojnie, bez pośpiechu schodzili z okrętów na kamienistą, przedmiejską plażę i po niewielu chwilach wypełnili ją do ostatniego skrawka niczym szarańcza. 5 Rozdział drugi Odpowiedzi Meda Datisa – dowódcy konnicy królewskiej na pytania dostojnego Tachma-spady, spisane w Suzie przez skrybów pałacowych – Baradkamę i Nanazeribniego – w trzydziestym trzecim roku panowania najdostojniejszego króla królów, którego imienia on sam zakazał wywoływać. Chcę wiedzieć wszystko, a nawet jeszcze więcej! Stąd mów to, co jest ci wiadome od chwili, kiedy dowiedziałeś się o tym, żeś mianowany został dowódcą królewskiej konnicy. Kiedy ci przerwę i zadam pytanie, odpowiadaj tak, abym nie musiał korzystać z tortur, jakie prawo mam czynić, również i wobec twojej osoby. Jeśli wszystko, com powiedział, jest dla ciebie dostatecznie jasne – zaczynaj... W chwili tamtej, od której chcesz usłyszeć moją opowieść, byłem z Artafrenesem, bratankiem króla królów Dariusza... Zaprzestań! Czyż na początku nie powiedziano ci, jak zwać się będzie dokument z naszej rozmowy, a i to, że król królów zakazał używania swego imienia, nie tylko w pytaniach, ale też i odpowiedziach? Drugi już raz i – nadzieję mam – ostatni zwracam ci na to uwagę. Mów dalej! Byłem więc z bratankiem króla królów w Cylicji, gdzie doglądaliśmy zbiórki armii i bu- dowy okrętów, kiedy ową radosną wiadomość otrzymałem. Pracy mieliśmy tak wiele, czasu zaś do chwili wypłynięcia – tak mało, że poza uściśnięciem się nie mogliśmy zadowolenia swego wyrazić inaczej. A była ku temu podwójna okazja, bom ja przejął dowództwo nad konnicą, a Artafrenes nad całą armią wyruszającą do Grecji. On to właśnie powiedział mi wówczas, że syn króla królów przyjął plan wyprawy. Mówił, jaki to plan? Nic nie mówił, ale wszyscy wiedzieliśmy, o co chodziło. Jacy wszyscy? Poza mną i Artafrenesem był jeszcze Grek Hippiasz, który wraz z nami doglądał przygo- towań i który zaznajomił nas, jeszcze zimą, z owym planem. Uważał on, że kampania Mardo- niusza sprzed dwu lat nie powiodła się dlatego, że przeprawa na brzeg grecki była nader dłu- gotrwała, przez co nieprzyjaciel miał dużo czasu na przygotowanie się do obrony, a nadto trzeba było po drodze wieść walki z Brygami i Frygi jeżykami, co dodatkowo uderzenie na Greków opóźniło. Zresztą i morze przybrzeżne – po greckiej stronie – wielce jest zdradliwe. Tam Mardoniusz blisko połowę okrętów w burzy postradał. Hippiasz uważał, że ważne jest, by Greków zaskoczyć, a można to uzyskać, przepływając szybko z całą armią w poprzek mo- rze i po zdobyciu słabszej Eretrii – na Ateny z dogodnego dla siebie miejsca uderzyć! Jak więc widzisz, odpowiedź twoja, że był to rozkaz syna króla, nie jest taka pewna, skoro wcześniej powiedział wam, co macie robić, nie kto inny jak Grek Hippiasz! Czy nie słuszniej brzmiałaby odpowiedź twoja, że polecenie co do kampanii greckiej przekazał wam właśnie Hippiasz, a syn króla tylko je potwierdził? Tak można również powiedzieć. Rozkaz jednak wydał syn króla! Dobrze, zostawmy na razie tę sprawę. Wypłynęliście w morze prosto, jak powiedziałeś, na Eretrię? Niezupełnie tak, bo po drodze wiele razy zatrzymywaliśmy się... A widzisz, znowu chciałeś mnie zbyć. A ja, jak mówiłem, muszę wiedzieć wszystko. Dati-sie – strzeż się! Po raz pierwszy zatrzymaliśmy się przy Rodos, by obdarować świątynię w Lindos, której wyrocznia przekazała nam wcześniej pochlebne wielce wróżby. Potem stanęliśmy przy wyspie Samos, by ich okręty mogły do nas dołączyć, a też i dla zabrania obroku dla koni. Dalej popłynęliśmy do Naksos, licząc się z walką o to miasto, ale mieszkańcy zbiegli w góry, tak że wojska nasze bez większych przeszkód zdobyły miasto i spore łupy. Z tych to zdobyczy przekazał Artafrenes Apollinowi Delijskiemuaż trzysta talentów kadzidła i złoty 6 naszyjnik przedniej roboty. Nie zamierzaliśmy dobywać ni świątyni, ni przyświątynnego miasta – zakazał nam tego syn króla – zresztą, nie było to konieczne, bo mieszkańcy ze strachu przed armią schronili się na wyspę Tenos, zostawiając tylko kapłanów. Potem obłupiliśmy Karystos i Magarę, tak że dopływając do Eretrii mieliśmy już spore łupy, a i żołnierze wprawili się w walce o greckie mury. Kiedyśmy zatrzymali się opodal Eretrii, nikt nie stanął przeciw nam. Armia schodziła na ląd bez żadnych przeszkód. Po sześciu dniach, za sprawą Hippiasza, otwarto jedną z bram, tak że szybko miasto mogliśmy zdobyć. Dostały się w nasze ręce ogromne dobra. Mieszkańców, którzy przy życiu ostali, w ten sam jeszcze dzień przewieźć nakazaliśmy na wyspę, którą oni zwą Ajgilia, gdzie pod strażą przebywali, a myśmy przed nocą zdążyli dopłynąć do równiny maratońskiej i tu nad brzegiem samym stanęliśmy obozem. Datisie, od tej chwili waż każde wypowiadane zdanie, jakby już nie od całej wypowiedzi, a od jednego słowa zależało twoje życie! Powiedz więc, dlaczego tak bardzo spieszyliście się spod Eretrii? Tego nie wiem. Taki był rozkaz Artafrenesa. Uważałem go za słuszny, bom chciał jak najszybciej konnicę na brzeg wyprowadzić i zezwolić na popas koni. Co było dalej? Przez noc ustawiliśmy na plaży okręty, wyładowaliśmy cały tabor i przygotowaliśmy obóz. Czyniliśmy to nie niepokojeni przez Greków. O świtaniu wraz z Artafrenesem i Hippia- szem objechaliśmy teren, by poznać go dokładniej. Miejsce do walki było nad wyraz sposob- ne! Od prawej strony naszych wojsk ciągnęło się wyschnięte koryto potoku, które – jakby rów specjalnie wykopany – nas zabezpieczało. Za tym łożyskiem rozpościerały się wielkie błota, grząskie i niemożliwe do przejścia, tak że od ataku nagłego z prawa byliśmy dostatecznie zabezpieczeni. Z lewa, między drogą do Aten a nami, też były błota, co ubezpieczało przed atakiem od tej strony. Przed nami była długa, aż wzgórz sięgająca, równina porosła niską tra- wą i okolona niewysokimi górami. Kiedy więc rozstawiliśmy oddziały piesze wzdłuż plaży, na czoło stawiając moją konnicę, mogliśmy spokojnie czekać na Greków, nie narażeni na ich nagły atak. Sposób przeprowadzenia bitwy mieliśmy ustalić w zależności od tego, z której oni pojawią się strony. Wiedzieliśmy przecież, że Grecy nie mają konnicy, stąd, gdyby pojawili się na równinie, byliby przez moje oddziały zmieceni i dobici przez piechotę. Tak więc – cze- kaliśmy. Tego dnia Greków nie było. Następnego przed południem Ateńczycy schodzić za- częli od strony góry Kofroni, dokładnie naprzeciw nas, i zatrzymali się na zalesionym dość gęsto zboczu. Do wieczora kopali rów na przedpolu i czynili ze ścinanych drzew palisadę. Nie zamierzaliśmy ich atakować pośród lasu, obserwując jeno i oceniając liczebność. Tej no- cy zebraliśmy wszystkich dowódców naszych oddziałów i ustaliliśmy sposób walki. Artafre- nes postanowił, że my pierwsi nie będziemy atakować. Zaczekamy, aż Grecy ruszą ze zbocza na równinę. Musieliby oni biec do połowy równiny, najmniej przez czas jednego spokojnego posiłku – nie mogli więc nas zaskoczyć! Mieliśmy czekać, aż wyjdą zza rowu i palisady na równinę i kiedy będą w jej połowie, wtedy ruszy moja konnica. Jeśli wtenczas Grecy rzucą się do ucieczki i będą usiłowali schronić się na powrót w obozie – zostaną przez konnych dogo- nieni w połowie drogi przed palisadą. Jeśli zaś przyjmą walkę, impet naszej konnicy zdruzgo- cze ich szyki bojowe i zdziesiątkuje ich szeregi. Z tak nadwątlonymi siłami, mimo lepszego uzbrojenia – staną się już łatwym łupem dla naszej piechoty. Zamysł ten dawał nam pewność zwycięstwa. Greków było nie więcej niż dziesięć, jedenaście tysięcznych oddziałów. A moja konnica liczyła sześć takich oddziałów i jej atak zniósłby blisko połowę ich wojska, a nadto mieliśmy jeszcze dwakroć od moich oddziałów liczebniejszą piechotę. Bitwa więc, przepro- wadzona podług naszego zamysłu – musiała być wygrana Artafrenes na środku armii ustawił Persów i Medów – najlepiej uzbrojonych – a na skrzydła dał Fartów, Sogdyjczyków, Saków, Elamczyków i Jonów. Rankiem następnego dnia byliśmy gotowi do bitwy! Ateńczycy wyszli przed palisadę. Staliśmy tak naprzeciw siebie przez cały dzień, ale Grecy nie zaatakowali. Tak też było przez następne trzy dni. Czekaliśmy spokojnie, pewni będąc zwycięstwa! 7 Czwartej nocy zgłosiłem Artafrenesowi, że konie nasze, pojone wodą z błota, nie czują się najlepiej, a też i trawa, używana na popas z przedpola, już się skończyła. Dobrze więc byłoby jakiś oddział piechoty puścić nocą na równinę dla zżęcia świeżej trawy, albo konie na popas tam nocą wypuścić pod strażą. Artafrenes nie zgodził się z tym zamiarem, uważając, że widok koni na równinie mogliby Ateńczycy przyjąć za nasz nocny atak i ruszyć do walki, a wtedy ciężko byłoby konnicy szyk na czas przygotować i planowany zamiar spełnić. Hippiasz, który był przy naszej rozmowie, za proponował, by – jeśli za dnia Ateńczycy nie uderzą – w noc kolejną przeprowadzić konie do podnóży góry Stratii, gdzie znajdują się źródliska z krystalicznie czystą wodą i łąki pełne soczystych traw. Zostawiając tam konie na nocny popas, przed rankiem można je sprowadzić i w szyku bojowym ustawić. Zamiar ten spodobał mi się i tej jeszcze nocy wysłałem zwiadowców, którzy to, co powiedział Hippiasz, sprawdzili i potwierdzili. Źródliska były jednak dość odległe, bo leżały trzy razy dalej niż obozowisko Ateń-czyków. Dojść do nich można było nie postrzeżenie po obrzeżu wielkich błot. Zaproponowałem więc Artafrenesowi, by samych koni na popas nie puszczać, bo w razie czego ich sprowadzenie zajęłoby tyle czasu, ile musiałaby piechota ateńska zmitrężyć na dojście do środka równiny maratońskiej. Zanim więc moi jeźdźcy przygotowaliby szyk bojowy, po przyprowadzeniu koni. Grecy byliby na rzut włócznią od naszych oddziałów, co nie pozwoliłoby konnicy na nabranie impetu Chciałem więc, by z końmi na miejsce popasu przeszli wszyscy moi żołnierze wraz ze mną. Wtedy, gdyby Grecy na czas naszego pobytu przy źródliskach ruszyli do walki, my – powiadomieni o tym – zdążylibyśmy pochwycić ich w połowie równiny, uderzając wprawdzie nie od czoła ich oddziałów, a od skrzydła, ale na pewno wystarczająco skutecznie, by ich szyk załamać i rozproszyć. Artafrenes zgodził się na tę propozycję i następnej nocy przeszedłem wraz z oddziałami na łąki u podnóża góry Stratii. Była więc to twoja decyzja, Datisie? Nie mogę się wypierać! Choć sam zamysł pierwotny dał Hippiasz, jam go zmienił nieco, chcąc zabezpieczyć się przed niespodziankami. Rozkaz zaś wydał Artafrenes... O jakich niespodziankach mówisz? Plan bitwy był wyśmienity, ale przecie pod warunkiem, że moje oddziały znajdowałyby się na równinie maratońskiej, przed linią naszej piechoty. Jeśli więc od, chodziłem z konnicą z pola bitwy, chciałem być pewien, że nie zmienia to zamysłu owego i że w krótkim czasie mogę się znaleźć na powrót z konnicą przed linią piechoty. Zaczynasz kręcić, Datisie. Przecież powiedziałeś, że gdyby Ateńczycy pod nieobecność twoich konnych ruszyli przez równinę i w tej właśnie chwili umyślny dosiadłby konia, by ciebie o tym uświadomić, mógłbyś z oddziałami być na równinie maratońskiej w czasie, kie- dy Grecy byliby już w jej połowie. Wówczas pozostawałoby i uderzenie z impetem w skrzy- dło ich wojsk, a nie od czoła. Myślę, że tak właśnie musiałoby się stać rzeczywiście, bo jeśli- byś chciał z konnicą pędzić przed linię naszej piechoty, musiałbyś tam oddziały poustawiać i na nowo impetu nabrać, a wtedy już miałbyś Greków nie na rzut włóczni, a z mieczami na karkach. Jak więc możesz powiedzieć, że w przypadku niespodzianki oddziały twoje mogły się znaleźć przed linią piechoty? Dostojny hazarpadzie, szczerze mówiąc, w ogóle nie przypuszczałem, by Grecy mogli ruszyć w nocy czy O świtaniu do walki, bowiem Hippiasz przekonał mnie, wiele podając przykładów, że atakują oni zawsze po wschodzie słońca. Dlatego chciałem przed świtaniem dotrzeć z nakarmionymi i napojonymi końmi przed linię naszej piechoty i w tym zrozumieniu mówiłem o swojej tam obecności. Gdyby zaś nastąpił niespodziewany atak, uderzyłbym oczywiście całym impetem w skrzydło wojsk greckich w połowie maratońskiej równiny albo nieco tylko dalej, bo tak z moich rachub wynikało. Raz więc jeszcze z mocą zapytam: czyja była to decyzja, w wyniku której owej nocy konnica odeszła sprzed linii naszej piechoty?! Artafrenesa i moja... 8 A teraz powiedz, Datisie, czy przed świtem, po owej nocy, kiedy wraz z konnicą byłeś na popasie u podnóża góry Stratii – stanąłeś przed linią naszej piechoty na maratońskiej równi- nie? Tak się nie stało, o dostojny Tachmaspadzie! Dlaczegóż to? Kiedy uformowałem oddziały w potrójny szereg, by wracać przed rozwianiem się ciemności, przybył konny goniec – jakich wielu rozstawiłem wzdłuż linii błot dla prowadzenia obserwacji Greków – krzycząc, że ateńska piechota jest już w połowie równiny maratońskiej! Nie mogłem zrozumieć, jak to się stało, ale wówczas nie było czasu na dociekanie przyczyny nagłego, nocnego przecież ataku. Szybko przeformowałem konnicę w szyk bojowy, wiedząc już, że kiedy dopadniemy pola walki, trwać może bitwa między Grekami a naszą piechotą, i że wtedy mamy szansę uderzyć z tyłu na greckie oddziały. Zakazałem jednak czynić tego z całym impetem, bo mogłoby to część wojsk greckich silnie zepchnąć na naszą piechotę i zamiast pomóc – jej właśnie zaszkodzić. Zaczęło już świtać, kiedy pędziliśmy galopem przez maratońską równinę. Bitwa toczyła się na trzy, cztery rzuty włócznią od naszego obozu. Jakież było moje zdziwienie, kiedym ujrzał, że walczący od strony, z której przybywaliśmy, nie byli Ateńczykami, a Persami i Medami. Przestałem w tej właśnie chwili rozumieć cokolwiek z toczącej się przed nami bitwy. Wyhamowawszy więc impet konnicy, nakazałem, by oddziały, każdy na własną rękę, włączyły się do bitwy od skrzydeł, gdzie widać było szyki ateńskie. Sam zaś z przybocznym oddziałem też wpadłem w wir walki. Nie zastanawiałem się wtedy nad przyczyną zastanego obrazu bitwy, po prostu walczyłem na równi ze wszystkimi. Wraz też z nimi zostałem zepchnięty w kierunku brzegu morza. Tam nakazałem, by moje oddziały ładowały szybko konie na okręty, bom stwierdził, że bitwę przegrywamy i Grecy mają w polu znaczną przewagę. Mam więc z tego, co dotychczas powiedziałeś, rozumieć, żeś najpierw opuścił z konnicą pole bitwy, potem na czas ustalony na równinę maratońską nie dotarł, da lej, bez zaznajomie- nia się z tokiem walki – rozproszył konnicę, pozbawiając ją swego dowództwa, a na koniec, jeszcze w trakcie walki – nakazałeś swoim oddziałom sadowić się na okręty, czyli po prostu przygotowywać się do ucieczki? Dobrze zrozumiałem to, co mówiłeś? Całkiem opacznie, o dostojny! Posądzasz mnie o zdradę i to uczynioną wielokrotnie. A to nie jest prawda! Nie unoś się, Datisie. Udowodnij, że to, co powiedziałem, nie jest słuszne. Krzykiem mo- ich wniosków nie zmienisz. Oskarżenie, jakie ze słów moich odbierasz – oddalić możesz, tylko dowodnie przekonując mnie o swej niewinności. Wtedy, kiedy goniec dotarł do mnie z wiadomością, że Ateńczycy znajdują się w połowie równiny, zaprzątnięty byłem myślą tylko o tym, jak najskuteczniej konnicą na wroga uderzyć. A później, kiedy na tyłach bitwy, miast zobaczyć oddziały greckie, zobaczyłem nasze, stara- łem się wydać rozkaz, który najlepiej w tej, zaiste dziwnej, sytuacji mógłby nam służyć. Na- kazałem rozproszenie oddziałów, z przekonaniem, że jest to jedynie słuszny rozkaz. Rzucając się w wir walki, starałem się odszukać Artafrenesa, co też po pewnym czasie – choć jak długim, trudno mi powiedzieć – nastąpiło. Kiedy już walczyliśmy ramię przy ramieniu, zapytałem go, co robić? Odkrzyknął, żeby wycofać konnicę z pola walki, konie ładować na okręty, żołnierzy spieszyć i odwrót piechoty na okręty osłaniać. Uznałem, że Artafrenes więcej niż ja rozumie z tego, co się stało wcześniej i działo wówczas na polu walki, więc nie zadawałem żadnych zbędnych pytań i niezwłocznie przystąpiłem do wykonania rozkazu. Zdołałem większość naszych koni z bitwy wycofać i na okręty załadować, a też na tyle skutecznie wycofujące się oddziały osłaniać, że straciliśmy jeno siedem okrętów i tych tylko żołnierzy, którzy na polu bitwy polegli. Reszta, na bronionej przez moje oddziały plaży, składnie załadowała się i odpłynęła. Chyba nie zechcesz mi wmówić, że waszą klęskę król królów powinien uznać za zwycię- stwo, a was za bohaterów. 9 Nie była to klęska, o dostojny, a tylko porażka. Straciliśmy o połowę mniej żołnierzy niż Mardoniusz, a jego właśnie król królów wynagrodził. Jesteś pewny siebie, Datisie! Obyś miał do tego rzeczywiste powody! Kiedy więc poznałeś przyczynę owej, jak powiedziałeś, Zaskakującej dla ciebie sytuacji na maratońskiej równinie? Po bitwie! Popłynęliśmy niezwłocznie do zatoki Faleronu, licząc, że zwolennicy Hippiasza poddadzą Ateny. Okazało się jednak, że oddziały greckie spod Maratonu dotarły do Aten przed naszymi okrętami. To przekreślało nasze rachuby. Staliśmy w zatoce sześć dni i nocy, bo Hippiasz pewien był, że czy wcześniej, czy później jego sojusznicy oddadzą miasto. Tak się jednak nie stało. W drugi dzień tego postoju przeszedłem na okręt, na którym był Artafre-nes i Hippiasz, i wtedy też zastanawialiśmy się nad przyczyną porażki na maratońskiej równinie. I do czego doszliście? Ja głównie chciałem wiedzieć, co się wydarzyło pod moją nieobecność na polu bitwy. I choć już w pierwszy dzień rozmawiałem z wieloma żołnierzami, nie mogłem jeszcze wszyst- kiego do końca pojąć. I tego, cośmy – przesłuchując później dowódców straży przedniej i pozostawionych przeze mnie wzdłuż bagien gońców konnych – dowiedzieli się, wynikało, że nikt w ciągu owej nocy nie zauważył Greków wychodzących zza palisady. U schyłku nocy pojawili się oni nagle, jakby wyrastając spod ziemi w połowie maratońskiej równiny, i bie- giem ruszyli ku naszej piechocie! Artafrenes zdążył ustawić szyk i wyjść naprzeciw zbliżają- cym się Grekom na kilka rzutów włócznią od plaży. Uderzenie naszych oddziałów, perskich i medyjskich, rozbito środek greckich linii, tak że już na początku bitwy oddziały te znalazły się po drugiej stronie greckich szeregów. Artafrenes uznał to wówczas za dobry omen i nie zauważył w takim manewrze – podstępu. Dopiero w czasie bitwy stwierdził, że rozbicie środ- ka greckich wojsk spowodowało, że znaleźliśmy się w potrzasku. Nasza konnica nie mogła – tak jak to plan nakazywał – uderzyć z całym impetem w tył greckiej falangi, bo były tam już oddziały naszej piechoty. Ta sprawa, a też i to, że Ateńczycy pojawili się w połowie równiny, prowadziły do wniosku, że ktoś musiał zdradzić nasze zamiary, a przede wszystkim uwiado- mić Greków, że tej właśnie nocy na plaży nie ma konnicy! A nie mogli odejścia konnicy zauważyć greccy zwiadowcy? To jest – o dostojny – niemożliwe. Od naszego przypłynięcia Artafrenes nakazał obsadzić naszymi zwiadowcami górę Agriliki, z której byliśmy widoczni, a ja swoimi ludźmi zabez- pieczyłem trasę wzdłuż błot i górę Stratii, a nawet chroniony przez błota przylądek Mitikos, aby grecki okręt nie mógł obserwować nas bezkarnie od strony morza. Ponieważ każdej nocy poiliśmy konie w kałużach wielkich błot, Grecy nie mogli, bez zdrady, odgadnąć, że akurat owej nocy z konnicą wyruszyłem na odleglejszy popas! Sądzisz więc, że była to zdrada! I nie dziwisz się, że cię przepytuję?. Sam, o dostojny, chciałbym wiedzieć, kto zdradził, bom ja tego nie uczynił! To musi się dopiero wyjaśnić. A nie mógłbym oto pomyśleć, że łatwowierność dowódcy, który nie przewidział zdrady i nie ubezpieczył się dostatecznie dobrze przed nią – jest też zdradą? Milczysz! Powiedz więc, jak Grecy z mimowolnej nawet zdrady mogli skorzystać? Jeśli ktoś podsłuchał naszą rozmowę, jaką z Artafrenesem i Hippiaszem prowadziliśmy w przeddzień owej nocy... Wykluczasz więc, że zdrajca mógł być wśród was? Raczysz, o dostojny, żartować. Wykluczam! Datisie, Datisie – szybkiś w swoich osądach. Obyś jednak w tym właśnie miał akurat rację. No, ale jeśli ktoś przypadkiem albo rozmyślnie podsłuchał waszą rozmowę? Myślałem, co wówczas zrobiłbym na miejscu Militiadesa. Znam go, bo służył krótko pod moimi rozkazami, nim zbiegł od nas i otrzymał od swoich rodaków stolec zarządcy Cherso- nezu w Tracji... 10 Powiadasz, że znasz Militiadesa, i że służył on pod twoimi rozkazami. A to ciekawe za- iste... Grecki strateg i to ten właśnie, który dowodził ateńskimi wojskami w niekorzystnej dla nas bitwie, był twoim żołnierzem? Po dwakroć ciekawe! Tego już za wiele! Któryś raz z kolei podczas naszej rozmowy zarzucasz mi zdradę, a ja cierpliwie ci odpowiadam, że myśl twoja fałszywym idzie tropem. Wiedz jednak, że i cier- pliwość ma swoje granice – miej się na baczności, rodaku! Nie strasz mnie, Datisie, nic to nie da. Ciesz się jeno, że swoje myśli wypowiadam głośno, i to na razie w twojej tylko obecności. Bo choć skrybowie skrzętnie zapiszą każde nasze słowo, króla królów zaciekawi tylko to, co ja – opierając się na tych zapisach – o sprawie orzeknę. Wracaj więc do przerwanej myśli... Gdybym był na miejscu Militiadesa, rzecz jasna oczekiwałbym z utęsknieniem takiej chwili, kiedy wojska nasze ruszą pierwsze, i wtedy przyjąłbym walkę pośród lasu, gdzie kon- nica nie byłaby taka groźna, albo też czekał na moment, kiedy owej konnicy nie będzie. Wię- cej, zrobiłbym wszystko, by konnicę od piechoty odłączyć. Otóż to właśnie! Czyniłbyś wszystko, by konnicę od wojsk odłączyć? Kto, Datisie, zade- cydował, aby tak właśnie się stało? Ty, Artairenes, Hippiasz, czy wszyscyście razem to uczy- nili? Jak byś sądził, będąc na moim miejscu? Będąc na twoim miejscu i podejrzewając naszą trójkę, sądziłbym, że mógł zdradzić Hip- piasz albo ja! Sam to powiedziałeś, Datisie, sam to powiedziałeś!... Wróćmy jednak do tego, co mógłby zrobić Militiades, gdyby wymyślony przez ciebie rozkaz został zdradzony? Raz jeszcze powiadam, że był to rozkaz Artafrenesa, wymyślony w części tylko przeze mnie, głównie zaś przez Hippiasza. Oho! Widzę, że zaczynasz sobie zdawać sprawę z powagi chwili. Z powagi tak, ale nie przychylając się do twoich podejrzeń. Uważam, że Militiades mógł wielu swoich ludzi zostawić pośród Jonów, a ci, służąc w naszej armii, najlepiej mogli dla niego pracować. Dość, że jeśli wiadomość o odejściu moich oddziałów w ową noc zgubną – otrzymał, mógł ją przeciw nam spożytkować. Myślę, że pojedynczymi, małymi oddziałami przesunął, dla nas niepostrzeżenie, całą swoją piechotę aż do połowy równiny maratońskiej. Tam zalegli do schyłku nocy, a potem, na dany znak, ruszyli ku naszym wojskom. Środek swoich oddziałów musieli najpewniej zostawić najsłabszy, by z jednej strony, nie budząc po- dejrzeń, zezwolić na jego szybkie przełamanie, z drugiej zaś, dzięki właśnie temu, zapobiec runięciu moich oddziałów na tyły jego wojsk. Wiedział, że zobaczywszy Persów i Medów na tyłach jego wojsk, zwolnię pęd konnicy. Zaiste chytry to był plan i jeśli by się powiódł, mógł dać w tej bitwie zwycięstwo! Tak też się i stało, Datisie! Niezupełnie. Miał bowiem prawo Militiades sądzić, że po zwycięskiej bitwie zawładnie również flotą. Przed jego zamysłem – gotującym nam klęskę całkowitą – uratował armię od- ważny rozkaz Artafrenesa i szybkie załadowanie konnicy, a też obrona przez moje oddziały odwrotu piechoty. Jednak chcesz, za wszelką cenę, pomniejszyć waszą porażkę? Niech ci i tak będzie, o dostojny rodaku! Powiedz mi jeszcze, Datisie, czyś wracał z zatoki Faleronu na tym samym okręcie co Arta-frenes i Hippiasz? Z zatoki do wyspy Ajgilii, dokąd popłynęliśmy zabrać pilnowanych przez nasze straże Eretre jeżyków, wracaliśmy razem, a później Hippiasz przesiadł się na okręt, którym płynęli wzięci do niewoli, bo pośród Eretre jeżyków spotkał znajomego Greka... Wiesz może, kim był ów Grek? Tak, wiem! Nie był to Eretrejczyk, o czym mówił mi Hippiasz. Znalazł się on w tym mie- ście przypadkowo, zaproszony przez jakiegoś swego przyjaciela i wraz z Eretre jeżykami zo- 11 stał wzięty do niewoli. Nie pomnę w tej chwili, jak się ów Grek nazywał, ale Hippiasz określał go nie tylko imieniem, ale również przydomkiem – „Muzyk”. Jest to już wszystko, Datisie, czego chciałem się od ciebie dowiedzieć. Uprzedzam na ko- niec naszej rozmowy, byś do czasu wyjaśnienia sprawy nie tylko nie oddalał się z Suzy, ale nawet nie opuszczał królewskiego pałacu'. Wiedz też, że straże otrzymały mój rozkaz zatrzy- mania cię, jeśli poweźmiesz zamiar oddalenia się nagłego. Życz mi, by Ahura Mazda prowa- dził moje myśli po drogach Arty. Życz, bym odszukał zdrajcę. Życzę ci tego, dostojny hazarpadzie. Wybacz 'też, jeślim w uniesieniu powiedział coś nie- stosownego Oby Ahura Mazda pozwolił ci odkryć zdrajcę. Zależy mi na tym jeszcze bardziej niż tobie! 12 Rozdział trzeci Odpowiedzi Artafrenesa – dowódcy wojsk królewskich – na pytania dostojnego Tachma spady, spisane w Suzie przez skrybów pałacowych – Baradkamę i Nanazerib- niego – w trzydziestym trzecim roku panowania najdostojniejszego króla królów, które- go imienia on sam zakazał wywoływać. Artafrenesie! Jeden ze skrybów poda ci dokumenty w języku elamickim i aramejskim spisane. Wiedz, że oba to samo zawierają i jednako są ważne. Wybierz jeden z nich, zapoznaj się z jego treścią i kiedy już to uczynisz, daj znać przez skrybę, żeś gotów do rozmowy ze mną. Żegnaj na czas jakiś... Przeczytałem wszystko, hazarpadzie, i oświadczam, że zgadzam się w całości z tym wszystkim, co powiedział ci Datis, nic innego nie mając do dodania! Czy aby też, podobnie jak Datis, nie jesteś nazbyt pochopny i szybki w swoich sądach? Powiadasz, że zgadzasz się ze wszystkim, co powiedział Datis, a więc i z tym, że gdyby był on na moim miejscu, za zdrajcę uznałby albo Hippiasza, albo siebie?... Mam więc prawo po tym, co powiedziałeś, sądzić, że i ty za zdrajcę uważasz Hippiasza albo Datisa? Czy nie tak? Niezupełnie. Z tym akurat się nie zgadzam! A czy zgadzasz się z tym, że odejście Datisa wraz z oddziałami konnicy z pola bitwy w ową fatalną noc – nie było błędem, jak usiłował wyjaśnić mi Datis? Z tym też się nie zgadzam. Czyli jednak nie ze wszystkim, co on powiedział, chciałbyś się zgodzić. Może więc jednak nie uznasz jego odpowiedzi za swoje i zechcesz ze mną rozmawiać poważnie, choć jesteś urodzony przez dobrze urodzonego... Dostojny Tachmaspadzie, odpowiem na każde twoje pytanie! A więc i ty szybko zrozumiałeś powagę chwili. To dobrze, dostojny Artafrenesie. Będę się cieszył, jeśli po naszej rozmowie i później, kiedy swoje przemyślenia przekażę królowi królów, będę mógł mówić do ciebie, jak przed chwilą: dostojny Artafrenesie. A na razie powiedz mi, kto o zamyśle morskiej wyprawy na Eretrię i Ateny mógł wiedzieć wtenczas, kiedy Hip-piasz w zimie objaśnił go tobie i Datisowi? Niewielu ludzi. Na pewno król królów, jego syn, Hippiasz, Mardoniusz i ja... Tyś wiedział o tym zamyśle jeszcze przed waszą rozmową w Cylicji? Tak właśnie było! Po niezbyt udanej kampanii Mardoniusza król królów wraz z nami od- wiedził go, leczącego się z ran u babilońskich medyków. Wówczas to Hippiasz opowiedział historię swojego ojca – Pizystrata, z której wynikało, że Ateny najłatwiej pokonać można, atakując z równiny maratońskiej. Mógłbyś dokładniej powtórzyć opowieść Hippiasza? Jeśli sobie tego życzysz! Uczynię to, może nie nazbyt wiernie, ale przecie będę starał się zachować główny wątek tak, jak go zapamiętałem. Mówił wówczas Hippiasz, że ojciec jego przed blisko pięćdziesięciu laty wylądował z tysiącem zaledwie najemnych żołnierzy na rów- ninie maratońskiej od strony morza i, nie zauważony przez mieszkańców, z łatwością zdobył Ateny. Hippiasz twierdził, że miejsce to jest szczególnie korzystne czy to do marszu na mia- sto, czy do pokonania na owej równinie wojsk ateńskich. Uważał, że ten, kto wyląduje z nie- wielką nawet armią na plażach maratońskich, ma zwycięstwo nad Atenami zapewnione. Po jego ojcu nikt od tamtej pory tego mię powtórzył. Lacedemończycy, na przykład, atakowali Ateny – już za rządów Hippiasza – od strony wybrzeża falerońskiego, na którym ateńskie wojsko wraz z konnicą tessalską z łatwością pokonało wrogą armię, mając znacznie dogod- niejszą pozycję. Na wybrzeżu falerońskim lądowanie odbywa się niemal na oczach mieszkań- ców Aten, zaś od maratońskiej równiny do miasta jest pół dnia marszu. Do tego, równinę ową zasłaniają wzgórza. Wówczas :to król królów zapytał, czy tessalską konnica nie może równie 13 dobrze znaleźć się na równinie maratońskiej, jak znalazła się na wybrzeżu falerońskim. Hippiasz odpowiedział, że przed niespełna dziesięcioma laty wyprawa pod wodzą króla Lacedemończy-ków – Kleomeniosa – rozbiła ową konnicę i pozbawiła właśnie Hippiasza stolca tyrana Aten. Ta odpowiedź wywołała wesołość w naszym towarzystwie, a król królów śmiał się długo z przewrotności losu, który spowodował, że pierwszy niedawno Ateńczyk stał się naszym sługą. Król królów rzekł wtedy, że następna wyprawa popłynie morzem, wioząc armię na maratońską równinę, i osadzi Hippiasza z powrotem na ateńskim tronie, co Grek przyjął z wielką wdzięcznością. Później Hippiasz pomagał nam w przygotowaniu armii. Zimą, o której wspomniałeś, w Cylicji tylko powtórzył to, co przy łożu rannego Mardoniusza zostało właściwie już ustalone. Czy nie pomylę się więc, Artafrenesie, jeśli powiem, że decyzję w sprawie morskiej wy- prawy na równinę maratońską podjął sam król królów, rozkaz wydał jego syn, a zamysł pod- sunął Grek Hippiasz? Nie pomylisz się, dostojny hazarpadzie, tak właśnie mówiąc. Cieszę się, że znając tego, kto zadecydował o wyprawie i wydał rozkaz jej wykonania, nie muszę snuć różnych domysłów, jakie podsuwały mi niejasności w wypowiedziach Datisa. Powiedz, proszę, dlaczego po zdobyciu Eretrii nie dałeś wytchnąć armii, jeszcze tego samego dnia nakazując lądowanie na maratońskiej równinie? Kilka było przyczyn takiego mojego zarządzenia. Wiedziałem, że na wyspie znajduje się dość liczny oddział, złożony z ateńskich osadników zwanych kleruchami. Liczyłem, że będą oni bronić Eretrii, i tam ich pokonam. Tak się jednak nie stało. Podług zeznań Eretrejczyków – na dwa dni przed naszym przypłynięciem owi kleruchowie odeszli w pełnym uzbrojeniu do Aten. Z tego zdarzenia powziąłem domniemanie: Ateńczycy domyślają się, że wylądujemy na maratońskiej równinie – i właśnie tam będą na nas czekać! Zresztą miałem wieści, że i z Pla- tei, i innych miast greckie oddziały pociągnęły w kierunku Aten. Uznałem, że Grecy, choćby już na nas czekali akurat na maratońskiej równinie, to w czasie naszego wieczornego lądowa- nia na plaży nie zdecydują się zapewne na atak, bo – jak mi było wiadome – nie mieli w zwy- czaju walczyć nocną porą. Tak wtedy sądziłem aż do maratońskiej bitwy, która nastąpiła mię- dzy zakończeniem nocy a świtem. Najważniejsze wówczas było to, że chciałem pokonać Ateńczyków jak najszybciej. W każdym razie, w ciągu dziesięciu dni od zdobycia Eretrii. Wiedziałem bowiem, że Lacedemończycy w tym właśnie czasie nie wyślą na pomoc Ateń- czykom ani jednego wojownika. Nie tylko od Hippiasza, ale i od Jonów dowiedziałam się, że Spartanie, obchodząc święta Apollina Karneiskiego, nie podejmują żadnej walki do czasu najbliższej pełni księżyca. A do tej chwili pozostało nam właśnie dziesięć dni po zdobyciu Eretrii. Chciałem więc stoczyć bitwę czym prędzej. Nie zastawszy Ateńczyków na maratoń- skiej równinie, postanowiłem czekać na nich tylko dni pięć. Kiedy Grecy przez kilka dni nie wychodzili w pole, pozostając na skraju lasu, za palisada – zdecydowałem zakończyć czeka- nie. Musiałem uderzyć na Ateny przed pełnią księżyca. Wiedział o tym tylko Hippiasz – nie powiedziałem tego nawet Datisowi. Stąd, kiedy Datis zamierzał pójść z konnicą na popas, uznałem ten zamysł za korzystny, bom już postanowił, że niezwłocznie podejmę bitwę. Chciałem oto następnego ranka stanąć z wypoczętymi końmi naprzeciw Greków, a w nocy załadować tajemnie część armii na okręty i odpłynąć do zatoki falerońskiej, by jednak z tam- tego właśnie miejsca zaatakować – bezbronne podówczas – Ateny. Nim Grecy zorientowaliby się w tym manewrze, miasto byłoby nasze, tym bardziej że zwolennicy Hippiasza dali nam znak, że są gotowi – pod nieobecność Militiadesa i armii – poddać Ateny. Niestety, w przed- dzień wykonania tego zamysłu my zostaliśmy niespodziewanie zaatakowani przez Greków. Podejrzewam, podobnie jak Datis, że ktoś nas zdradził uprzedzając Ateńczyków o tym, że konnicy nie ma na plaży. Nie mógł tego uczynić jednak Datis, bo nie znał moich dalszych zamiarów... A kto je znał poza tobą? Tylko Hippiasz! 14 Wiesz, iż to, co mówisz, jest już prawie oskarżeniem i powodem do wydania wyroku na tego Greka?! A ja jestem jednak przekonany, że Hippiasz też nie mógł zdradzić! Jemu jak nikomu na świecie zależało na pokonaniu Aten. Pragnął bowiem powrócić na stolec zarządcy tego mia- sta. Jaki więc mógłby mieć cel, jaką korzyść ze zdrady? A czy wiesz o tym, Artafrenesie, że król królów – znacznie wcześniej niż mówiłeś – obiecywał Hippiaszowi tron ateński? Nic o tym nie wiem, dostojny hazarpadzie, ale zaciekawiasz mnie. Mogę dla odmiany ja zadać ci pytanie? Jak to się stało, że wcześniej – kiedy jeszcze nie zamierzaliśmy walczyć z Grekami – mógł król królów złożyć taką właśnie, niemożliwą do spełnienia, obietnicę? Dla króla królów nie ma niemożliwych do spełnienia obietnic, na co ci zwracam uwagę! Odpowiem zaś nie dlatego, że zadałeś mi pytanie – bo od pytań ja jestem – ale dlatego, że chciałem zapoznać cię z tą sprawą, która może nam pomóc w rozwikłaniu zagadki waszej porażki na maratońskiej równinie. Oto podówczas, kiedy twój dostojny ojciec – satrapa – wiódł przez swoje poselstwo rozmowy z Grekami – Ateny zwróciły się do nas z prośbą o przymierze. Wówczas król królów zgodził się na to, stawiając jeden tylko warunek, a ten oto, ze Hippiasz powróci na stolec tyrana miasta. W odpowiedzi Ateny zerwały z nami rozmowy. Ale w tym samym roku Lacedemończycy prosili nas o znaczną pożyczkę, którą im dostar- czyliśmy z zapewnieniem, że nie będą musieli oddawać ani talentu złota, jeśli wymogą na Atenach przyjęcie na powrót władzy Hippiasza. Wówczas to król królów obiecał Hippiaszowi powrót do Aten... Lacedemończycy zwołali wszystkich sprzymierzonych w ich związku, za- lecając Atenom wykonanie tego, czego my oczekiwaliśmy... Do spełnienia naszego życzenia jednak nie doszło i Hippiasz obył się samym apetytem na władzę, Może ową nie spełnioną obietnicę zapamiętał? Grecy bywają wyjątkowo pamiętliwi. A teraz odpowiedz mi, czy znając to, co zeznał tutaj Datis, a także to, com ci przed chwilą powiedział – poddałbyś Hippiasza torturom? Uczyniłbym tak, o dostojny hazarpadzie! Dziękuję ci, Artafrenesie, za tę odpowiedź i na koniec naszej rozmowy ostrzegam, byś nie opuszczał Suzy aż do czasu wyjaśnienia wszystkich okoliczności maratońskiej porażki. Nadto proszę cię, byś zastanowił się, jako sprawca przebywania w Suzie wziętych do niewoli Ere-trejczyków, co moglibyśmy z nimi zrobić? Żegnam cię, chyląc czoło przed wykazaną roztropnością, wielce też żałując, że akurat twoja wyprawa na Ateny zakończyła się porażką, bo jest to wyraźna złośliwość losu lub ludzi. Jeśli ludzi, wierzaj mi, będę wiedział, jakich! I w jakim stopniu są oni winni porażki – oby chwilowej – dostojny Artafrenesie! Wybacz, dostojny hazarpadzie, choć już mnie pożegnałeś – coś dopowiem. Otóż wielkim dla mnie wydarzeniem była ta z tobą rozmowa i dziś żałuję wielce, iż tylekroć spotykając ciebie w pałacu króla królów, nie zdołałem ani bliżej cię poznać, ani też z tobą się zaprzyjaź- nić. Wierzę, że takiego właśnie zamysłu przyszłego nie pokrzyżują ni źli ludzie, ni zły los. I ja mam, dostojny Artafrenesie, tę nadzieję... 15 Rozdział czwarty Odpowiedzi Greków: Arystoksenosa zwanego „Muzykiem” i Diodora Eretrejczyka na pytanie dostojnego Tachmaspady, spisane w Suzie, na jego polecenie, z ukrycia przez nadzorcę niewolników greckich, Sziszszitiego. Tyś jest Arystoksenos zwany „Muzykiem”, a ciebie nazywają Diodorem. Nie mylę się – prawda? Nie mylisz się, panie, jam jest Diodor, a to mój przyjaciel Arystoksenos. Z tego, co wiem, i Arystoksenos zna naszą mowę? Znam ją dobrze. Jak sądzicie, po co was akurat – spośród wielu Eretrejczyków – nakazałem przyprowadzić do siebie? Myślę, że wiesz, o panie, i to, żem nie jest z Eretrii. Powód zaś naszego tu pobytu nie zo- stał nam wyjaśniony, choć spodziewaliśmy się gorszego zaiste przyjęcia... A czemu akurat uważasz. Greku, że spotykasz się z lepszym przyjęciem, niż się spodziewałeś? Znam, panie, nie tylko wasz język, ale i obyczaje, stąd jeśli przez całą podróż nie odzywano się do nas inaczej, jak do niewolnych, choć przecie różnymi słowy, bo na wybrzeżu Cylicji mówiono do nas „manija”, w głębi waszego kraju „grda”, a tu w Suzie „kurtasz”, to przecie wiem, że słowa te, choć różno brzmiące – niewolnego oznaczają. Mogliśmy więc spodziewać się, że przyprowadzono nas do właściciela nas obu. A że na przywitanie słowa te nie padły, zaś nasz nadzorca pozostał za progiem, a nas samych nazwałeś, o panie, imionami naszymi – nie jest więc aż tak źle, jak mogliśmy się spodziewać... A przywołałeś nas, jak myślę, nie po to, by przypomnieć, żeśmy niewolnicy, ani też po to, by, na przykład, pozbawić nas życia, bo straży w komnacie nie widzę, a suto stół zastawiony. Nie jest więc źle! Zaskakujesz mnie, Diodorze. Poprawnieś to wywiódł. A co jednak byłoby, gdybym teraz klasnął w dłonie po straże i oddał was katom? Pewnikiem za chwilę dokończylibyśmy żywota, pozostając nieświadomi przyczyny rze- czywistej, dla której rzecz taka mogłaby się wydarzyć. Nie wyglądasz mi jednak, panie, na takiego, który przywołanych w nieświadomości pozostawia... Znowu poprawnie wniosek wywiodłeś, choć tym razem najjednoznaczniej dopowiem, że jeśli w czasie naszej rozmowy, na którą was zaprosiłem, zachowacie się czy to w sposób, któ- ry wskazywałby, że gościnności mojej nie doceniacie, albo że nie zechcecie zaspokoić moje- go zainteresowania, dla którego przywiedzeni właśnie do mnie zostaliście, wtedy zdarzyć się może to, co na razie nie będzie miało miejsca... By nie tracić czasu na zbytnie tajemnice, chcę powiedzieć wam, że wasza gościna u mnie jest tyle samo przypadkowa, co też i nieprzypad- kowa. Otom rozmawiał przed kilkoma dniami z Hippiaszem, który powiedział, że płynąc z Aten ku naszym brzegom, odbył z wami długą i arcyciekawą rozmowę o jednym z greckich mędrców, którego wy zwiecie Pitagorasem. Nie będę ukrywał, żem wielce zainteresowany tym wszystkim, co wasi mędrcy głoszą, a że z Hippiaszem na ten akurat temat wieleśmy roz- mawiali, liczę, że od was czegoś nowego będę mógł się dowiedzieć. Postanowiłem więc sprowadzić was do siebie, ugościć i spodziewam się, że w zamian za gościnę zabawicie mnie – jak przedtem Hippiasza – również ciekawą rozmową. Jeśli – jak już wspomniałem – uznam, że jenom czas stracił, wierzcie mi, że z wielkim żalem, ale przecie bez trudu oddam was w ręce straży, nie jako niewolników, ale jako – nudnych niewolników. Postarajcie się więc za- bawić mnie, co najmniej tak, jak się tego po was spodziewam. Chodźmy do stołu!... Słysza- łem od Hippiasza, że uważacie, jakoby Pitagoras założywszy w Kretonie bractwo religijne niczego nowego w nim nie nauczał, a jeno znane od dawna mądrości orfickie? Nie wiemy, panie, kim jesteś, i wiedzieć, jak sądzę, nie będziemy, ale skoroś był lak ła- skaw zaprosić nas do siebie w gościnę i wywołać temat zaiste arcyciekawy, o który od wielu już lat spieramy się między sobą, a i spór ów wiedliśmy też przy Hippiaszu – pozwól nam w 16 pierwszej kolejności zaspokoić nasze nieopisane apetyty wywołane widokiem tak obficie zastawionego stołu, jakiego już od wielu miesięcy nie oglądaliśmy. W czasie posiłku tak ja, jak i Arystoksenos zastanawiać się będziemy nad tym, jak najlepiej oczekiwania twoje spełnić. Dobrze, zaklasnę, ale przecie nie po straże, a po sługi... Dziękujemy ci, o panie, za czas, któregoś nam udzielił, bo teraz, gdyby nam nawet przy- szło nie zaspokoić twoich oczekiwań i gdybyś dla odmiany przywołał nie sługi a straże – lżej będzie umierać po rozkoszy biesiady. Widzę, Diodorze, że po winie daktylowym dowcip ci się zaostrza. Dowcip lubię, a i wina, jak widzicie, nie zamierzam żałować. Pytanie z mojej strony postawione pozostaje jednak nadal bez odpowiedzi. Pozwolisz więc, panie, że opowiem ci, na czym spór mój z Arystoksenosem polega, dla którego to sporu zaprosiłem go do Eretrii, co okazało się niefortunne, bo rozmowę rozpoczętą w moim domu, przy biesiadnym stole – zakończyliśmy w waszej niewoli. Jak widzisz jednak, szczęście wam sprzyja, bo możecie spór toczyć dalej przy stole bie- siadnym. Kto wie, może nawet tu go właśnie zakończycie... Tym razem ja mam nadzieję, o panie, żeś żartował?... Niezupełnie. Wszelako nie chodziło mi o zakończenie takie, o jakim pomyślałeś, Diodo- rze. Wprawdzie rzeczywiście śmierć wasza mogłaby być zakończeniem sporu, ale akurat nie to miałem na myśli. Mam dla was – zapewne nie znaną wam – wiadomość, która szalę sporu może na korzyść jednego z was przechylić. Zanim tę wiadomość ujawnię, chcę usłyszeć od was, jakie są główne powody waszej nieustannej polemiki. Powiedz mi, Diodorze, czym do- kładnie różnisz się z Arystoksenosem w poglądach na temat Pitagorasa? Twierdzę oto, że choć Pitagoras uważany jest przez wszystkich prawie Greków za jednego z najbardziej swojskich mędrców, to jednak jego myśli bardziej są wierzeniom naszym obce, niż czyjekolwiek inne. Uważam, że nazbyt wiele przyjął on prawd z innych krajów, by to, co głosił, za greckie można uznawać! Natomiast Arystoksenos... Pozwól, Diodorze, że sam swój pogląd naszemu gospodarzowi przedstawię. Ja więc, od- miennie niż Diodor, uważam, że Pitagoras w Kretonie głosił myśli oparte tylko i wyłącznie na mądrościach orfickich. A że mądrości orfickie uważam za najczystsze greckie, zatem i Pita- gorasa za takiego mędrca biorę! Mógłbyś, o panie, spór taki rozstrzygnąć? Może i będę mógł to uczynić, jeśli dokładniej wprowadzicie mnie w jądro sprawy, przed- stawiając to, co za poglądem Diodora, a co za twoim, Arystoksenosie, przemawia. Pozwól, panie, że przed Diodorem wyłożę swoje racje, bo choć w ten sposób na ostrze je- go argumentów pierwszy się wystawię, to przecie będę mógł potem, jego słuchając, spokojnie ocenić to, co nowego do naszego sporu wniesie. Skoroś mówił, panie, o mądrościach orfic- kich, wiesz pewno o nich wiele, ale nie sądzę, byś wiedział – wiedzieć nie może o tym nawet Diodor, bom ten argument trzymał na specjalną okazję i uznałem, że takowa się właśnie zda- rzyła – że Pitagoras dlatego właśnie w Kretonie założył bractwo religijne, na mądrościach orfickich oparte, żeby takim niedowiarkom jak Diodor – jacy i podówczas bywali – czynem tym udowodnić najdobitniej, że to, co głosi, jest ze wszech miar greckie! Rzeczywiście za- skoczyłeś mnie takim poglądem, Arystoksenosie! Anim się spodziewał, że po tylu latach spo- ru chowasz jeszcze jakieś argumenty na specjalną okazję... Hej – mili moi goście! Widzę, że chcecie wdać się na powrót w swój spór, o mnie zapominając, a też i o celu, dla którego was do siebie zaprosiłem. Chcąc w ciągu dalszym sporu pełniej uczestniczyć, muszę zapytać, czy waszym zdaniem mądrości orfickie uznać można za greckie? Tak, o panie! I ja to potwierdzam! Miałżeby więc Arystoksenos rację, wytaczając ów argument trzymany na specjalną okazję? Niezupełnie, o panie, bo... 17 Zaczekaj, Diodorze. Powiedziałem, że pragnę najpełniej uczestniczyć w waszym sporze, stąd musicie, chcąc spełnię takie moje życzenie, wysłuchać teraz tego, co ja wiem o mądro- ściach orfickich. Niech któryś z was poprawi mnie, jeśli w wiadomościach swoich nie będę z waszymi w zgodzie. Wówczas, kiedy nadal spór ów toczyć będziecie, i la oczekiwane pożytki mogę z niego wynieść. Z tego. co do mnie przez Hippiasza, ale też przez Jonów dotarło – wiem, że podług mądrości orfickich, wtedy gdy leszcze nie było ni bogów, ni ludzi – wszyst- ko było ze sobą przemieszane w podobną do mułu materię, z której narodziła się przedziwna istota – Czas. I tylko pojąc nie mogę, jak Czas ów – który i teraz dla nas istnieje – mógłby być istotą żywą, bo chociaż czuję to, że porusza się, ciągnie mnie ku starości, w nicość pokolenia obraca, przecie bardziej przypomina mi rzekę – w której jak byśmy płynęli – niż jakieś gi- gantyczne, żywe stworzenie. Za żywą istotę można uznać czas chyba tylko dla jego ruchu. Ojcze Zeusie! Diodorze, nie pomyliłem się, że pobyt tutaj jest dla mnie specjalną okazją! Wybacz, o panie, to moje uniesienie i to, żem przerwał twój wywód, ale tak właśnie my od lat swój spór wiedziemy, że mieszamy ciągle to, co Pitagoras wywodził, z tym, co my o jego poglądach sądzimy. Stąd i spór nasz trwa długo i końca jego nie widać. Jeśli więc nie chcesz, by nasza gościna przerodziła się w nie kończący się spór o twoim, panie, zdaniu na temat mą- drości orfickich, a nie o nich samych – nie mieszaj, na Zeusa, tych dwu rzeczy! O panie! Wybacz Arystoksenosowi. Jest to zaiste wyjątkowo niepraktyczny człowiek, o czym nie raz miałem okazję się już przekonać. On dla czystości naszego sporu, czy jakiej- kolwiek dyskusji, gotów poświęcić wszystkie inne korzyści. Nie zechciał oto zauważyć, że gdyby ci nie przerwał, a podjął spór z tobą i zaczął polemizować z twoimi poglądami na temat mądrości orfickich – moglibyśmy w tych gościnnych progach przetrwać, być może, czas o wiele dłuższy, niż można sobie marzyć! A ten poczciwiec gotów nie tylko siebie, ale i mnie – swoimi uwagami – na powrót oddać pod czujne oko nadzorcy niewolników. Zaiste, Arystok- senosie, przynosisz mi pecha... Takeś to wywiódł, Diodorze, że chcąc ciebie i przyjaciela twego pocieszyć, obiecuję teraz, że jeśli rozmowa z wami zaspokoi moją ciekawość – wolność wam przywrócę!... Jeśli tak, o panie, to od chwili tej ni słowa nie powiem , na Arystoksenosa! Ba – gotów jestem uznać jego wypowiedź za arcysłuszną i wręcz prosić cię, panie, byś już tylko o wiedzy swojej na temat mądrości orfickich mówił i jak najszybciej do sedna sporu naszego doszedł. Jeśli to będzie w dalszej rozmowie potrzebne do odzyskania wolności, uznam Pitagorasa, nawet wbrew sobie, za najpierwszego z pierwszych pośród Greków... Słabą masz do wina głowę. Diodorze. Nie uprzedziłem cię, że nie jest ono wprawdzie najlepsze, ale za to najmocniejsze z win daktylowych wyrabianych w Babilonii. Ostrzegam więc, byś ostrożniejszym był w jego dalszym piciu, bo może cię ono od wolności oddalić, zamiast do niej przybliżyć. Nie rezygnuj też dla lada przyczyny ze swoich racji, bo kto wie, czy akurat owa racja nie może być przyczyną waszej wolności? Natomiast ty, Arystoksenosie, praw jesteś mówiąc, że jeśli rozprawialibyśmy o moim poglądzie na temat mądrości orfickich, a nie o nich samych, to moglibyśmy wdać się w spór inny niż ten, którym zainteresowany jestem najbardziej – w spór o Pitagorasa! Ściślej zaś w wiedzę o nim poprzez ów spór. Stąd, przyjmując twoją, dość zuchwałą, uwagę za zasadną – wracam do przerwanej myśli... Czas więc spłodził: Powietrze, Chaos i Ciemność, z których powstał bóg Fanes, on zaś stworzył Wszechrzecz i był jej władcą. Szósty władca owej Wszechrzeczy, którą, jak wiem, wy nazywacie Wszechświatem – połknął Fanesa. Imię tego bogożercy – Zeus. On to stworzył Wszechświat na powrót i zaludnił go tytanami, z popiołów których powstał człowiek. Dalej zaś pod okiem boga Zeusa i jego rodziny – mnożymy się sami. Czyż mylę się, tak akurat o orfickich mądrościach sądząc? O panie, pozwól, że okażę trzeźwość swoich myśli, bo nie daktylowe wino zamąciło mi w głowie, a twoje napomknienie, że możesz zwrócić nam to, co każdemu Grekowi jest szcze- gólnie drogie – wolność! I by na nią zasłużyć jak najlepiej, chciałbym uczynić to nie poprzez 18 pochlebstwa na temat twoich wiadomości o mądrościach orfickich, a poprzez chęć przyśpieszenia dojścia do tego, co ciebie, jak zrozumiałem – interesuje najbardziej, a więc do myśli głoszonych przez Pitagorasa! Uczynić to mogę tylko w jeden sposób: pokazując miejsca, w których nasze poglądy na mądrości orfickie różnią się od siebie. Oto po pierwsze, Czas stworzył trzy wymienione przez ciebie, byty, ale w innej niż rzekłeś kolejności, jako że najsam-pierw: Chaos i Ciemność, a później Powietrze. Ważnym jest to wielce, bo przecie nie z owych trzech bytów stworzony został Fanes, a jeno z wywołanego w Powietrzu jaja, które dzieląc się na dwie części – niekoniecznie równe – wydało na świat Fanesa. Ten zaś bóg, bę- dąc dwupłciowym, bez niczyjej pomocy mógł zapełnić Wszechświat innymi bytami, ów jego przymiot doprowadził do stworzenia Nocy, której przecież mylić nie można z wcześniej przez Czas stworzoną Ciemnością. Ciemność była wszak wszechogarniającym bytem samym w sobie i nie dała poprzez istnienie swoje możliwości na powstanie jasności jakiejkolwiek, ni małej, ni dużej, ni żadnej! Kiedy zaś Fanes spłodził Noc, musiała zaistnieć – co staje się oczywiste – i jasność; ta mała w świeceniu gwiazd się objawiająca i ta duża, dniem zwana, która owo małe świecenie na czas jakiś bierze w swoje posiadanie. Tak więc, to Fanes – we- spół z córą swą, Nocą – wywołał Wszechświat, w którym zaistniało prawie wszystko to, co dziś oglądamy. Zeus, połknąwszy Fanesa, stworzył wprawdzie Wszechświat od nowa, ale na podobieństwo poprzedniego. Tyle zgłosiłbym uwag do twojej, panie, wiedzy o mądrościach orfickich. Do tego, co powiedział Diodor, dodałbym niewiele, o panie! To tylko, że Wszechświat Fa-nesa różnił się jednak od stworzonego przez Zeusa, być może nieznacznie, ale przecie się różnił. Bowiem Zeus stworzył tytanów z popiołów, z których myśmy powstali. Drobiazg ten już raz w naszym sporze Diodor pominął, próbując mi wmówić, że z podobnymi mądrościami spotkał się i poza Grecją, a więc te orfickie mogły powstać z obcych pierwocin. Wówczas udowodniłem mu, że nie miał racji, stąd na pytanie twoje, czy mądrości orfickie są greckimi, odpowiedział – jak i ja – twierdząco! Przyjmując do swojej wiadomości wasze zastrzeżenia do tego, co mówiłem o mądrościach orfickich, a też i zakładając, że macie obaj rację, twierdząc, iż one mądrości są greckimi tylko – nie mogę pojąć jednego, Dlaczego sto Pitagoras, właśnie w Kretonie, głosił pogląd, że Wszechświat jest kulą, w której środku znajduje się ogień, i że ogień właśnie był nasieniem, z którego rozprzestrzenia się Wszechświat? Jest to aby pogląd oparty na mądrościach orfickich? Na Zeusa! Arystoksenosie, czyżbyśmy byli w Eretrii podsłuchiwani? Wybacz, panie, to moje podniecenie, ale właśnie w Eretrii w trakcie naszego sporu twierdziłem, że ta część my- śli Pitagorasa w Kretonie głoszonych jest dla mnie argumentem w sporze. Nie sposób uznać, że wszystko, co Pitagoras głosił, opiera się na mądrościach orfickich, bo właśnie owa myśl, że ogień mógłby być nasieniem Wszechświata – sprzeczna jest z nimi, a więc może być niegrec- ka! Wtedy Arystoksenos dowodnie uzasadnił... To sam ci, o panie, wywiodę, bo wywód ów odpowiedzią będzie na postawione nam pytanie! Uważam więc, że nie jest to argument przemawiający za poglądem Diodora. Wszak Pitagorasowi mogło chodzić nie o Wszechświat pierwotny – stworzony przez Fanesa – w którym żadnej jasności być nie mogło na początku, a jedynie powietrzna przejrzystość i to przejrzystość ciemna. Choć później Fanes – wespół z córką Nocą – i jasność do istnienia powołał, to jasność owa była tylko skutkiem, a nie przyczyną powstania Wszechświata. Mógł więc Pitagoras, mówiąc o ogniu jako przyczynie, mieć na myśli Wszechświat stworzony przez Zeusa. Nie jest bowiem w mądrościach orfickich powiedziane, w jakiej kolejności elementy, z których Fanes Wszechświat stworzył, zostały przez Zeusa odtworzone. Mógłby oto Zeus, Fanesa połknąwszy, chcieć najsampierw pozbyć się z trzewi – palącego ognia, który to pogląd nawet Diodor uznał za oczywisty. Myśl taką potwierdza i to, że choć, jak wspomniałem, powstanie tytanów różniło Wszechświat Zeusa od Wszechświata Fanesa, to owi tytani zostali właśnie spaleni. Do spalenia zaś czegokolwiek – ogień jest niezbędny. Musiał więc on istnieć w Ze- 19 usowym Wszechświecie od samego początku, bo nie stworzył go Zeus tylko na czas zniszczenia tytanów! Nie jest więc to, co Pitagoras w Kretonie głosił, sprzeczne z mądrościami orfickimi. Jest to jeno myśl samodzielna, ale z owych mądrości wysnuta. Diodor, by mnie przekonać do swego poglądu, musiałby użyć innych argumentów... Nie uczynił tego dotychczas, więc obstaję przy swoim, że Pitagorasa myśli są na wskroś greckie! Tu przesadziłeś, przyjacielu! Mógłby nasz gospodarz pomyśleć, że nie ma żadnych innych argumentów za moim poglądem przemawiających i spór nasz zakończył się w Eretrii twoim zwycięstwem, a przecież tak nie jest, bo... Wybacz, Diodorze, że ci przerywam, ale czynię to tylko dlatego, że chciałbym w tej chwili dać ci argument, o którym w naszej rozmowie już napomknąłem. Rzekłem, że mógłbym oto swoją wiedzą o zdarzeniach – Grekom nie znanych – przechylić szalę sporu na korzyść jednego z was. Na korzyść twoją – Diodorze! Chętnym uchem, o panie, wysłucham argumentu władnego rozstrzygnąć trwający od kilku lat spór z Arystoksenosem. A i ja, podobnie jak Diodor, w słuch się zamieniam, choć wierzyć mi się nie chce, bym po latach dyskusji z Diodorem, wiedzionych przy współudziale wielu Greków – miał zostać pokonany przez argument – wybacz, panie – Persa! Otóż to, Arystoksenosie! Wy, Grecy, zanadto jesteście przekonani o tym, że tylko wam dana jest mądrość i wiedza, i niczego od innych ludów nauczyć się nie możecie. Odmienne w tej sprawie zdanie mają jeno ci Grecy, którzy posiedli wiedzę, nie tylko między sobą spory tocząc, ale z obcymi w szranki stając. Do takich Greków należał właśnie – Pitagoras! Dowo- dziłeś oto, Arystoksenosie, że jego opowieść o tym, iż nasieniem Wszechświata jest ogień, to opowieść grecka, bo niesprzeczna z mądrościami orfickimi. Zobaczysz za chwilę, że wniosek taki na wątlej opiera się osnowie. Mam oto z czasów Cyrusa Wielkiego dokument, który opi- suje spotkanie dwóch wielkich mędrców ówczesne żyjących: Greka Pitagorasa i Persa Zaratu- stry. Dokument ten spisany został przez człowieka, któremu polecono, by potajemnie śledził owych dwu mężów i o tym, co mówili – zwierzchność swoją powiadomił. Cóż z dokumentu owego wynika? Oto Zaratustra udowodnił Pitagorasowi, że przyczyną powstania Wszech– świata – nieważne, czy przyczyną samoistną, czy przez Zeusa albo i innego boga spowodo- waną – były; Ogień i Ciemność; że właśnie Ogień był ojcem i przyczyną Wszechświata, a Ciemność jeno matką, może i brzemienną i rodzącą Wszechświat, ale przecie nie mógłby ów Wszechświat zaistnieć w łonie Ciemności, gdyby Ogień nie był nosicielem nasienia Wszech- świata! Zaratustra opowiadał Pitagorasowi, jak właśnie ze związku Ognia z Ciemnością po- wstał Wszechświat. Jak Ciemność za przyczyną Ognia rozbłysnęła ognistą kulą, rosnącą na wsze strony; jak owa kula od niemowlęctwa dojrzewała w dorosły Wszechświat, objawiający się nam i słońcem, i księżycem, i gwiazdami – po ojcu, a też i ciemnością nocy – po matce. Cóż zresztą będę ci, Arystoksenosie, opowiadał, proszę, sięgnij po leżące na tamtym stole tabliczki – przeczytaj je! A ja w tym czasie porozmawiam z Diodorem, który podług mnie spór wygrał, bowiem Pitagoras w Kretonie głosił myśli, które choć nie sprzeczne z mądro- ściami orfickimi – są najczystsze perskie! Panie! Nawet myśl o tym, że wygłoszone przez ciebie argumenty mogą dać mi zwycięstwo w sporze z Arystoksenosem, nawet chęć rozmowy z tobą nie jest w stanie zagłuszyć mojej dojmującej ciekawości o pełną treść dokumentu, jaki zezwoliłeś przeczytać tylko Arystokse-nosowi. Chciałbym, przepraszając ciebie, że dla tej ciekawości zrezygnuję z rozmowy – móc wraz z przyjacielem zagłębić się w lekturę! No dobrze – czytajcie! Ciekaw jestem wielce, co też. powiecie po zaznajomieniu się z dokumentem?.. Tak, o panie! Przedtem nie mogłem uwierzyć, że mój spór z Arystoksenosem mógłby kiedykolwiek się skończyć. Teraz już wiem, że nie tylko się skończył, ale też, że skończył się moim zwycięstwem!... 20 Nie ciesz się przedwcześnie, Diodorze! Ja sądzę, że taki dokument niekoniecznie musi być z czasów Cyrusa. Mógłby być spisany nawet przez któregoś ze skrybów naszego gospodarza. Dlatego też powiem ci, Diodorze: nie wygrałeś jeszcze sporu, a tobie, Persie, żeś mi nie udowodnił, że Pitagoras myśli swoje zapożyczył od Zaratustry. Mylisz się, Persie, źle oceniając Greków, bo nas nie znasz! Mówiłeś oto, że Hippiasz jest twoim przyjacielem, a ja ci powiem, że Hippiasz nim nie jest, bo nienawidzi Persów nie mniej niż ja. Tak też i Pitagoras, jeśliby nawet i spotkał się z Zaratustra, nie mógłby przyjąć jego poglądów, jak i nie przyjął ich Hip-piasz, będąc z wami przez wiele lat. Grek pozostanie Grekiem! Arystoksenosie, miarkuj się, na Zeusa! Chcesz dla wątpliwego udowodnienia swoich racji – stracić życie?... Otóż to! Ręce mnie swędzą, by zaklasnąć na straże. Nie zwykłym dać się obrażać, nawet gościom – w swoim domu. Tym bardziej że – jak sądzę – Arystoksenos w krzykach swoich objawia własną bezsiłę, nie mając żadnych argumentów przeciw dokumentowi, którego ory- ginalność z łatwością mogę wykazać. Mógłbym krzyk uznać za argument, gdyby Arystokse- nos udowodnił, że Hippiasz nie jest moim przyjacielem, ale stwierdzenie takie jest tak bezza- sadne, że nie mogę się powstrzymać przed obraźliwszym niż krzyk Arystoksenosa – śmie- chem. A ja ci, Persie, powiadam, że nie masz racji! Bo każdy z nas Greków, służąc nawet obcym władcom, zawsze pozostaje Grekiem! Właśnie Hippiasz jest tego dowodem. Wygraliście z Eretrią, ale czemuście nie wygrali z Atenami? Bo na równinie maratońskiej był z wami Hip-piasz – nie wasz sługa, a Hippiasz – Ateńczyk! Mogli Jonowie skierować na swoich odległych braci miecze, ale nie mógłby żaden Grek ścierpieć deptania przez Persów ateńskich świątyń! Wierzaj mi, że właśnie ten, kogo nazywasz swoim przyjacielem, na równinie maratońskiej okazał się w głębi serca i rozumu takim samym Grekiem jak każdy stojący w oddziałach Militiadesa. Dlatego mogliśmy zwyciężyć! Bo i cóż znaczyła wasza liczebna przewaga, wasza chwalona konnica – przeciw greckiej jedności? Liczebność niewiele dała; konnicy nie było, kiedy mogłaby być użyteczna. Musieliście salwować się ucieczką! Teraz ja, Persie, nie mogę powstrzymać się od śmiechu... To ja jestem przyjacielem Hippiasza, bom Grekiem, a ty, Persie, łudzisz się sądząc, że masz w Greku przyjaciela! Hippiasz pozostał Grekiem, choć był przez lata między wami. Tak i Pitagoras po jednej z Persem rozmowie nie mógł przejąć jego śmiesznych opowieści o miłosnych uniesieniach Ognia i Ciemności. Śmiesznych, bo czemu nie płodzą oni nadal ognistych Wszechświatów? Chęć im do siebie odeszła? A nasz mądry Zeus stworzył Wszechświat, czuwa nad nim i dlatego wierzę, że i teraz, śledząc nasze losy – wykaże ci, że jest ponad wasze Ognie i Ciemności, ponad wasze Ahura Mazdy i Arty. Sądziłem, Arystoksenosie, że bardziej od ciebie porywczym jest Diodor, alem się pomylił. Sądziłem też, że Hippiasz jest moim przyjacielem, ale z taką żarliwością przekonujesz mnie, że zdradził nas na równinie maratońskiej, że gotów jestem przyjąć fakt taki za pewnik, który rzeczywiście w wątpliwość podawałby moją z Hippiaszem przyjaźń!... Ale tego akurat nie uczynię, bo ci po prostu nie wierzę. Sądzę, że kieruje twoimi słowami bardziej złość po- mieszana z daktylowym winem, niż chęć dociekania prawdy w sporze, już nie tylko z Diodo- rem, lecz także ze mną. Nie wierzę ci i dlatego, że to właśnie Hippiasz udowodnił mi, że Pita- goras w Kretonie i inne myśli oparte na perskich mądrościach głosił. Jest ci pewno wiadome, iż nauczał on, by nie zasnąć, nie przemyślawszy uprzednio wszystkich swoich z dnia minio- nego uczynków, by żałować za złe, a z dobrych się radować. Takie postępowanie miało ludzi prowadzić ku drodze do boskiej cnoty. A czyż droga ta to nie jest – wyśmiewana przez ciebie, Greku, przed chwilą – nasza Arta, która wiedzie nie do twego Zeusa, a do naszego Ahura Mazdy?! Pitagoras, Arystoksenosie, był najprzedniejszym Grekiem nie dlatego, że czerpał z mądrości orfickich, ale dlatego, że mądrości nasze uznał za lepsze od innych, warte, by je pośród was opowiadać. Podobnie Hippiasz, choć jest Grekiem – nam, a nie Grecji służy! 21 Jeszcze raz ci, Persie, powiadam, że nie masz racji, bo tylko ci się wydaje, że Hippiasz wam służy. Pozostał on Grekiem, czego dał dowód dobitny pod Maratonem, informując przez Jonów Militiadesa, że wasza konnios udała się do odległych źródeł! Tak też i Pitagoras, jeśli opowiadał wieści u was zasłyszane, uznawał je za ciekawostki, a nie mylił ich z mądrościami orfickimi. Nietrudno ziarno od plew odróżnić! Oj, Greku, Greku! W chwili dla ciebie szczególnej, rzeczywiście pozostałeś Grekiem. Za- palczywym, nierozsądnym, wyżej stawiającym swoje racje nad chłodny spokój który w chwilach takich jest bardziej potrzebny niż żar umiłowania swojej ojczyzny. Miłość ojczyzny i do swoich bogów w chwilach szczególnych nie powinna objawiać się uniesieniami przesła- niającymi rozsądek. W tej chwili mogę już powiedzieć, że ja też nie jestem Persem, a Me- dem! Imię moje Tachmaspad, jestem hazarpadem – dowódcą gwardii przybocznej króla kró- lów. On to polecił mi przeprowadzić śledztwo, które miało ujawnić, kto zdradził nas na ma- ratońskiej równinie. Mówię „miało ujawnić”, bo przecie teraz nie mam już wątpliwości, że to moje śledztwo ujawniło zdrajcę! A stało się to też i za twoją przyczyną, Arystoksenosie! Czyż to nie Pitagoras, którego mądrości stanowiły pozornie główny wątek naszej rozmowy, właśnie w Kretonie powiedział: „Czyń to, czego później nie będziesz musiał żałować”? Jak widzisz, Arystoksenosie, ja z myśli waszych mędrców staram się wyciągnąć pożytki, wy zaś lubujecie się w kłótniach o nich. I nie chodzi wam o to, co mądrego ktoś z waszych powiedział, ale o to, czy myśli, jakie głosił – są greckie. Nie interesuje mnie więc, czy swój spór wieść nadal bę- dziecie lub uznacie go za rozstrzygnięty. To akurat nie było ważne dla mnie od samego po- czątku naszej rozmowy. Milczysz?... Widzę więc, że muszę cię pocieszyć. Oto rozmowę z wami uznałem za nad wyraz interesującą i zgodnie z obietnicą, już jutro ruszycie wraz z my- mi ludźmi do Sardes, a stamtąd odprowadzeni zostaniecie do naszych granic. Będziecie więc wolni! Na pamiątkę naszej rozmowy daję wam też tabliczki, z którymi mieliście okazję się zapoznać. Liczę na to, że sami dociekniecie, czy są, czy nie są one prawdziwym dokumentem z czasów Cyrusa Wielkiego. Puszczam was wolno i z tego powodu, że nie sądzę, byście po- śród swoich mogli opowiadać o rzeczywistej przyczynie, dla której akurat wam spośród poj- manych w niewolę Eretrejczyków darowano wolność. Sądzę, że raczej opowiadać będziecie o tym, jak uratowała was wiedza o mądrościach głoszonych przez Pitagorasa, w czym zresztą mój prezent może być wam wielce pomocny. Zechcesz coś, Greku, na koniec naszej rozmo- wy powiedzieć? Tak, perski sługo! Myliłem się sądząc, że ludzi wrogich połączyć może, choćby na chwilę – czyste umiłowanie mądrości. Wróg pozostaje wrogiem! Będę wolny, ale w przyszłości wolę o wolność walczyć, niż ją z laski czyjejś otrzymać, zdradzając przy tym, choćby i nieświadomie, choćby i niebezpośrednio – swego rodaka. Może i mam jako Grek przywary, któreś mi, Persie czy Medzie – wypomniał, wolę jednak pozostać z nimi, niż być tak przebiegłym, że aż podłym! O tym opowiem swoim rodakom, kiedy z Diodorem wrócimy do Eretrii. Do ruin Eretrii – Arystoksenosie – do ruin tylko... 22 Rozdział piąty Spotkanie Greka Hippiasza z synem króla królów Kserksesem, azatą Artafrenesem, Datisem i hazarpadem Tachmaspadem, spisane w Suzie przez królewskich skrybów: Baradkamę i Nanazaribmego, w trzydziestym trzecim roku panowania króla królów Dariusza. Przyjaciele! Zapraszając was na to spotkanie, mówiłem, że na dzień akurat dzisiejszy przypada szczególna w moim życiu chwila i dlatego ten dzień pragnąłbym spędzić w najbliż- szym mi gronie. Dzięki ci, dostojny Kserksesie, żeś sprawił mi zaszczyt, zaproszenie moje przyjmując. Dziękuję wam: Artafrenesie, Datisie i Tachmaspadzie, żeście zasiedli przy moim stole, dając tym dowód swojej przyjaźni... Dziękując, nie zaprzeczam, że zaskoczony byłem wielce tym, iż żaden z was, kiedym go zapraszał na dzisiejsze spotkanie, nie dał poznać po sobie, że nie wie, z jakiej ono jest okazji. Wszyscyście jakby zaproszenia mojego się spo- dziewali, a przecież spodziewać się nie mogliście! Przyczynę, dla której dzień dzisiejszy uznałem za uroczysty – znam tylko ja! Tajemnicę tę chciałbym wam dzisiaj wyjaśnić... Wybacz, Hippiaszu, że ci przerwę, ale tak będzie lepiej! Chcesz oto powiedzieć nam, że w dniu akurat dzisiejszym mija lat dwadzieścia, od kiedy przybyłeś do nas i od kiedy zaufał ci mój ojciec, król królów. Tyś mnie uczył pojmować właściwie Greków i Grecję i uczyłeś nie- zgorzej, skoro bez większego wysiłku dociekłem, że zechcesz dzień taki uznać za uroczysty. Rzecz jednak w tym, że nasze jakby oczekiwanie na twoje zaproszenie nie wynika z tego, że dzisiejszy dzień jest akurat dla ciebie uroczysty. Powiem inaczej: gdybyś ty nie zaprosił nas dzisiaj do siebie, uczyniłby to wobec ciebie w naszym imieniu – Tachmaspad. U niego zaś zastałbyś i nas. Nie jesteś więc w błędzie, mówiąc, że nie byliśmy twoim zaproszeniem za- skoczeni, ale też nie tylko dlatego, żeśmy dociekli tego zaproszenia przyczyny. Powiedziałem oto, że jeśli nie ty, to zaprosiłby nas do siebie Tachmaspad, tak się bowiem składa, iż dzień dzisiejszy jest i dla niego chwilą uroczystą – na swój sposób... Czy zaś domyślasz się, dlacze- go? Raczej wątpię! Niech więc wyjaśni ci to Tachmaspad... Hippiaszu! Król królów zlecił mi przeprowadzenie śledztwa w sprawie, którą w tym wła- śnie gronie uznaliśmy za rzeczywiście zaistniałą. Sprawą tą jest czyjaś zdrada naszych planów wojennych w przededniu bitwy na maratońskie! równinie. Uznaliśmy, że zdrada musiała mieć miejsce! Z rozkazu króla królów do mnie należało docieknięcie, kto był owym zdrajcą. Kserkses powiedział, że dzień dzisiejszy i dla mnie również jest uroczysty, wie bowiem, że dziś właśnie zakończyłem śledztwo i jego wyniki przekazałem królowi królów, który zgo- dziwszy się z tym. czego dociekłem, zadecydował też, jaka kara ma być zdrajcy wymierzo- na!... Nie protestujesz, że mówię to akurat do ciebie?... To dobrze, bo łatwiej przyjdzie mi powiedzieć, że ciebie właśnie, Hippiaszu, uznałem za tego człowieka, który zdradził nasze plany w przednoc bitwy! Na Zeusa! Co za niedorzeczne oskarżenie! Hippiaszu, nim cokolwiek powiesz, wysłuchaj mnie do końca, by słowa twoje nie zaszkodziły ci jeszcze bardziej. Król królów polecił więc, byśmy dziś– właśnie w dwudziestą rocznicę twego u nas pobytu – spotkali się w tym gronie, bym też w gronie tym przedstawił ci zarzut zdrady i zapytał, czy do owego czynu się przyznajesz? Jeślibyś się przyznał, karą, jaką ci król królów wymierza, jest zesłanie wraz z pojmanymi w Eretrii Grekami w miejsce do- wolnie przez ciebie wybrane, a leżące o dzień drogi od Suzy. Tam miałbyś wraz ze swymi rodakami pozostać, bez prawa zmiany miejsca pobytu, aż do dni swoich – ostatnich. Jak po- wiedział król królów, ta część wyroku jest jego darem za twój dwudziestoletni między nami pobyt, za naukę Kserksesa i za pomoc, jakiej udzieliłeś nam w rozpoczętej z Grekami walce. Gdyby nie to wszystko, wyrok byłby inny... Nie śpiesz się, Hippiaszu, z odpowiedzią, bom jeszcze nie skończył. Oto, jeślibyś na zadane ci pytanie: czy przyznajesz się do zdrady? – od- 23 powiedział przecząco, masz być poddany torturom pierwszego stopnia, a po ich przeprowadzeniu mam ci wyjawić część powodów, które doprowadziły mnie do pewności, że ty właśnie jesteś owym zdrajcą. Jeśli po tym przyznasz się, dalsza część wyroku jest ci znana: pójdziesz na zesłanie wraz z Eretrejeczykami. Jeśli zaś znowu nie przyznasz się do zarzuconego ci niecnego czynu, masz być poddany torturom drugiego stopnia, po czym przedstawię ci dalszą część zarzutów przemawiających za twoją zdradą. Domyślasz się, co się z tobą stanie, jeśli się nie przyznasz? Czekają cię tortury trzeciego stopnia, po których 'mam ci przedstawić ostatnie dowody twojej zdrady i zadać ostatnie sekretne pytanie, i bez względu na twoją odpowiedź – ściąć ci głowę w obecności naszej. Czyś dobrze wszystko, Hippiaszu, zrozumiał? Tak, zrozumiałem! Za przyznanie się do zdrady czeka mnie coś na kształt – nagrody, zaś upór przy tym, że nie poczuwam się do niej, kosztować mnie będzie bądź to utratę zdrowia, bądź nawet – życia! Mimo tych niemiłych dla mnie widoków, już w tej chwili chcę ci, Tach- maspadzie, odpowiedzieć, że nie czuję się winny zdrady, ani też nie przyznaję się do jej po- pełnienia! Cieszę się, że mogę to powiedzieć, nie tylko wobec ciebie, hazarpadzie, ale i wo- bec Artafrenesa i Datisa, z którymi ramię przy ramieniu walczyłem na maratońskiej równinie przeciw Grekom. Cieszę się, że to moje oświadczenie słyszy również dostojny Kserkses. Nie zadałem ci wprawdzie pierwszego pytania, aleś już na nie odpowiedział. Skoro się nie przyznajesz, przywołam straże... Niech dzięki będą Ahura Mazdzie, że mamy to już za sobą. Lubię Hippiasza, ale sam do- konał wyboru... Ojciec twój, Kserksesie, rzekłby raczej: „Dzięki niech będą Ahura Mazdzie i innym bo- gom, jacy są”. Daj spokój, Artafrenesie. Nie próbuj ponownie usłyszeć tego, com ci już raz powiedział. A gdybym jednak spróbował? Powtórzę, jak przed chwilą: „Niech dzięki będą Ahura Mazdzie”, a tobie zadałbym pyta- nie: jakich oto innych bogów masz na myśli? Idzie mi, Kserksesie, nie tyle o to, których poza Ahura Mazdą bogów ja chciałbym otaczać pamięcią i czcić, ale bardziej o to, o których bogach twój ojciec myśli, mówiąc: „Dzięki niech będą Ahura Mazdzie i innym bogom, jacy są”? Sądzę więc, że król nasz nie zapomniał o świetlanym, słonecznym bogu Mitrze, który wojskom naszym patronuje i do zwycięstwa prowadzi, ani też o Ardwisurze Anahicie, której błogosławieństwo obdarzyło go synami. A najpewniej nie zapomniał też i o innych Ahurach, którzy poza Mazdą władzę nad ludźmi sprawują... Zamilcz, Artafrenesie! Zamilcz, bo uznam cię za głupca! Mówisz tak, jak stary kapłan z Pasagardy, który żyjąc dziś, pozostał w odległym „wczoraj”. Może jednak dobrze się stało, żeś zeźlił mnie, bo już teraz powiem to, co i tak – wcześniej czy później – musiałbym wam przedstawić. Oto, jak wiecie – ojciec mój uznał mnie, przed kilkoma dniami, swoim następcą jedynym. Przyjdzie więc taki dzień – oby jak najpóźniej, ale przecie przyjdzie – kiedy powie- cie do mnie nie: „Dostojny Kserksesie”, a: ,,Królu królów”! W dzień taki nie będę, być może, chciał mówić z wami o tym, co dzisiaj, bądźcie więc uważni, jeśli w owym dniu chcecie być – tak jak dziś najbliższymi mi ludźmi! Powiedziałeś, Artafrenesie, że ojciec mój nie zapo- mniał o Mitrze i Ardwisurze. A ja ci powiem, że nigdy nie pamiętał on o tych bogach. Już Zaratustra nauczał ojca mego na partyjskim dworze, że nie są ważni ci liczni bogowie, któ- rych dewami zwano niegdyś, jak i ci, których zwano Ahurami. Najważniejszym jest jeden bóg, najmądrzejszy spośród wszystkich; i stąd przez Zaratustrę nazwany Ahura Mazdą. Do innych bogów prowadzą tylko kłamliwe drogi, a do naszego boga prowadzi świetlana Arta, jedynie prawdziwa droga, która już dla tego przymiotu stanowi sobą prawdę i boską sprawie- dliwość. Wiedza ta dana była ojcu memu, kiedy jeszcze był dzieckiem. Jak więc możesz, Ar- tafrenesie, sądzić, że miałby on na myśli Mitrę czy Ardwisurę? Ojciec mój, król królów, król czterech stron świata, mówiąc: „Dzięki niech będą Ahura Mazdzie i innym bogom, jacy są” – 24 najpewniej ma na myśli tych bogów, z którymi jako władca liczyć się musi – rządząc mnogimi ludami. Zadałbym ci, Artafrefnesie, pytanie: co oto byłoby, gdyby ojciec mój uznał, że w satrapii Armina, gdzie za najwyższego boga uważany jest księżyc, a za boginię słońce, trzeba wprowadzić jedynie kult Ahura Mazdy? Co też by się działo, gdyby w tym samym czasie wszystkim Chaldejczykom nakazać to samo, niszcząc jednocześnie złoty posąg Marduka w Babilonie? Jak odpowiesz na to pytanie, Artafrenesie? Uważam oto, że nie stałoby się nic szczególnego, gdyby król królów polecenie takie nakazał wykonać. A ty, Datisie? Odpowiedź Artafrenesa jest zgodna z moim osądem. A ty, Tachmaspadzie? Śmiech mnie ogarnia, kiedy słucham w tych i podobnych sprawach Artafrenesa i Datisa. Przyjaciele moi, doprawdy wyczuwa się, po tym co mówicie, że jesteście przede wszystkim żołnierzami. Pewien jestem, że w prowadzeniu wojen jesteście nad wyraz przenikliwi i mą- drzy, o czym zresztą miałem okazję się przekonać, rozmawiając z wami o bitwie na maratoń- skiej równinie. Choć była to bitwa przegrana, to przecież stało się to nie z waszej winy. Stało się tak dlatego, że pośród was nie było nikogo, kto zechciałby myśleć nie tylko o tym, jak oddziały ustawić i jaki plan bitwy przygotować, ale i o tym, co myślą inni ludzie i jakimi będą się kierować w owej bitwie racjami. A jak się okazuje, jest to na równi ważne z wiedzą woj- skową. Tak więc, Kserksesie, moja odpowiedź na postawione pytanie odmienna będzie w znacznej części od sądów Artafrenesa i Datisa. Uważam oto, podobnie jak oni, że gdyby zale- cić w Arminie czczenie – jako jedynego – boga Ahura Mazdę, kult ten szybko zostałby przy- jęty przez nam sprzyjających ludzi, a jeno mieszkańcy odleglejszych stron przez czas jakiś cześć oddawaliby bogu księżyca i bogini słońca, ale i ci z upływem czasu uznaliby Ahura Mazdę. Nic by się więc nie stało szczególnego w Arminie, gdyby król królów podjął wspo- mniane przez ciebie polecenie. Gdyby jednak to samo uczynić w Chaldei, niszcząc nadto w Babilonie złoty posąg Marduka, w mgnieniu oka doszłoby tam do zamieszek, a pewnikiem i do orężnego powstania, przeciw któremu Artafrenesa i Datisa z ich wojskiem ojciec twój musiałby skierować! Gdyby wspomniane polecenie wprowadzić w innych satrapiach, do orężnych powstań by doszło w Egipcie i w Zarzeczu, a już najpewniej w jego części zwanej Judea... Brawo, Tachmaspadzie! Jakże się cieszę, że to ty właśnie jesteś hazarpadem, a pewien je- stem, że pozostaniesz nim, kiedy zwrócisz się do mnie nie imieniem moim, a nazwaniem; królu królów. Jak widzicie, podejmując jakieś zalecenie, zastanawiać się należy, w jakich satrapiach trzeba tylko wzmocnić załogi w naszych twierdzach, a do jakich silne wysłać od- działy. Wiedzieć więc wam – najbliższym mi ludziom – trzeba, jakie jest moje mniemanie o powiedzeniu ojca mego: ,,Dzięki niech będą Ahura Mazdzie i innym bogom, jacy są”. Uwa- żam oto, że jedynym bogiem jest Ahura Mazda, a jedyną do niego drogą Arta! Innych bogów i innej drogi nie ma! By jednak wszyscy poddani tak sądzili, trzeba być silnym! Nie jest prze- cie wielką sztuką pokonać jakieś wojska i podporządkować obcy kraj, ale tak tylko postąpiw- szy, podbitego ludu nie podporządkujemy sobie całkowicie. Trzeba jeszcze takiemu ludowi zabrać jego boga – czy bogów – i do swojego przekonać! Wtedy dopiero rzec by można było, że ów lud jest nam zupełnie podporządkowany. Nigdy ty, Tachmaspadzie, ani ty, Datisie, nie zapytaliście mnie, dlaczego was, Medów, traktują na równi z Persami. Gdybyście jednak takie pytanie zadali, odpowiedziałbym, że mniej jest dla mnie ważnym, że Cyrus Wielki przed laty pokonał wasze wojsko i lud wasz do naszego państwa wcielił, tylko, że wiemy jednakich czciliśmy bogów, a i teraz nie jest inaczej! Artatrenes wspomniał i o wcześniejszych bogach, wcale mnie nie dziwi, bo tacy byli pośród nas onegdaj czczeni. Ale jeszcze raz powtarzam, że w dniu, w którym przyjdzie wam powiedzieć do mnie; królu królów – Jedynym bogiem nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich ludów czterech stron świata stanie się Ahura Mazda! Za- pamiętajcie, com rzekł! 25 By tak się stało, armia silniejszą być musi, o królu. Greków trzeba by tez pokonać, żeby me sądzono, że jest jakiś lud, który wojskom naszym może stawić czoło. Widzę, Artafrenesie, że pożyteczną dla ciebie jest nasza rozmowa. Do tego, coś rzekł, ja tylko to dodam, że to właśnie wy wiedzieć musicie, jak silną musi być armia, by Greków pewnie pokonać, jak silne muszą być nasze załogi w twierdzach, by Ahura Mazda przez wszystkie nam podległe ludy za jedynego został uznany boga, ile czasu trzeba nam będzie, by zadanie takie wykonać! Ale uwaga, przyjaciele! Pytam: ile nam czasu trzeba będzie na speł- nienie zamierzenia, licząc nie od dnia dzisiejszego, który uroczystym jest dla Tachmaspada, ale od dnia, który dla mnie stanie się uroczystym! Mam też do was i inne pytania, na które odpowiedzi winniśmy wspólnie znaleźć... Wybacz, Kserksesie, że ci przerwę, ale znak mi dano, że tortury pierwszego stopnia zo- stały zakończone i Hippiasza do nas niosą. Nie przyznał się do zdrady?... Połóżcie go tutaj i polejcie wodą, niech dojdzie do siebie. Tachmaspadzie, ależ go okaleczono! Może Hippiasz rzeczywiście nie jest winien, skoro się tak upiera? Datisie, jużem raz w naszej niedawnej rozmowie w czas prowadzonego śledztwa udowodnił, że brak wyobraźni i użalanie się nad wrogami prowadzić może tylko do klęski. Uważaj więc, bym cię nie zapytał, czy gdybyś nie dopuścił do ucieczki ze swoich oddziałów – greckiego najemnika imieniem Militiades, albo gdybyś nakazał uciekiniera owego zabić w Cher-sonezie, doszłoby do porażki wojsk 'naszych na maratońskiej równinie? Litość, Datisie, złym jest doradcą w chwilach, kiedy spełnia się rozkazy władców! Albo spełnione one są zgodnie z ich zamysłem, rzekłbym – ślepo, albo igra się nie tylko z cudzym życiem! Takeś to, Tachmaspadzie, wywiódł, jakby żaden dowódca ani żaden bliski władcy urzęd- nik nie mógł być po prostu człowiekiem z jego licznymi ułomnościami. Niestety, Datisie, niestety! W tej sprawie przyznać muszę rację Tachmaspadowi i to nie tylko dlatego, żem chwalił go przed chwilą. Na luksus litości, a też i wielu innych uczuć, po- zwolić sobie mogą tylko ludzie stojący z dala od spraw państwowych. Jeśli zaś już ktoś wyra- ził chęć bycia przy nich blisko, nie może być i rozkazodawcą, lub choćby ich tylko wykonaw- cą i – równocześnie – zwykłym człowiekiem. Może on takiego udawać, choć wierzą j mi, być nim nie może! To straszne, Kserksesie, straszne... Spójrzcie, jak wygląda Hippiasz. Ciesz się, Datisie, że to ty tak nie wyglądasz, i ucz się od Tachmaspada... Czy słyszysz mnie, Hippiaszu? Jeśli tak, staraj się usiąść. O! Widzę, że wcale sprawnie ci to poszło. A gdzie, Greku, są twoje pyszne, bujne włosy? Pewnoś nie wiedział, że umoczone w odwarze z wina, włosy palą się jak pochodnia? Teraz wiesz! Zanim ci wyjawię drugą część powodów, dla których uznałem cię zdrajcą, żałuj, żeś pierwszych nie zechciał usłyszeć, wie- rzaj mi – były interesujące... Pluję na twoje domysły – Tachmaspadzie! Na Zeusa, boli! Daj, proszę, wina... To tyś mnie, Hippiaszu, zaprosił na ucztę, dlatego piję wino. Ja zaś zaprosiłem ciebie na tortury, stąd nie spiesz się z opluwaniem mnie, bo niezadługo będziesz miał ku temu jeszcze więcej powodów, jeśli nadal pozostaniesz równie krnąbrnym. Oszczędzaj, Greku, i ślinę, i słowa! Przypominam ci też, że jeśli nie zechcesz wysłuchać dalszych powodów, dla których uznałem cię zdrajcą – w torturach drugiego stopnia postradasz szybko oczy i nim ja upiję kil- ka łyków wina, zostaniesz, oszalały z bólu, przyprowadzony na powrót tutaj, a wtedy bę- dziesz miał już ostatnią możliwość powiedzenia czegokolwiek do nas. Wolę już postradać wzrok, niż patrzeć na was – rzekomo moi przyjaciele! Datisie, podał mi wina... Zostań na swoim miejscu, Datisie! A jakie prawo masz, Tachmaspadzie, wydawać mi polecenia?! Ja więc wydaję ci takie polecenie, wszak jestem nadal twoim dowódcą. Pozostań na swoim miejscu! 26 Dziękuję ci, Artafrenesie. Wyprowadźcie Greka, i kiedy już wykrzyczy dostatecznie długo swój ból po stracie oczu – na powrót go do nas przywiedźcie. Wybacz, dostojny Kserksesie. Nie pozostanę dłużej między wami i to nie dlatego, że Tachmaspad mnie obraża, ale żem nigdy nie sądził, iż zadawanie innym okrucieństwa jest obowiązkiem królewskich urzędników... Nie przesadzaj, Datisie. Oto masz do czynienia z jednym Grekiem, który choć jest podda- wany torturom, żyje nadal. A powiedz no mi, drogi przyjacielu, iluś usiekł Greków na mara- tońskiej równinie? Iluś okaleczył? Ileś zostawił za przyczyną swego miecza – wdów i sierot? Ile bezbronnych kobiet i dzieci przeszyło ostrze twojej włóczni w trakcie dobywania Eretrii i innych miast greckich? Nie udawaj niewiniątka, Datisie! Jam przecie nie zabił nikogo! A ty chcesz swoim wyjściem ze mnie akurat zrobić okrutnika. Siedź między nami i nie okazuj niewieścich zaiste uczuć, wszak jesteś – wojownikiem. Jeślibyś jednak zechciał mimo tego, co powiedziałem – odejść od nas, wiedz, że polecę Artafrenesowi, by wysłał cię na mizernego dowódcę którejś z twierdz egipskich... Milczysz? Lepiej milcz i ucz się, niż miałbyś popełnić jakieś niekorzystne dla siebie głupstwo. Pamiętaj, że sprawne wykonywanie rozkazów niesie za sobą korzyści, a wahanie i okazywanie nieprzystojnych – dla stanowiska, na które cię po- stawiono – uczuć, może ci tylko zaszkodzić. Kiedy idziesz drogą, trudno, by na twoim ciele nie osiadł z niej pył. Nawet ja niesiony w lektyce nie pozostaję zupełnie czysty. Przypominam ci raz jeszcze – nie zabiłem żadnego Greka, a ilu miecz twój pozbawił życia? Ale to było, Kserksesie, na polu bitwy. Byłem po prostu lepszym wojownikiem od tych, którzy padli od mego miecza!... O naiwny! Pozbawiłeś życia innych ludzi, bo byli od ciebie słabsi. Tym się usprawiedli- wiasz? A może gorszym byłeś od nich, albo bardziej okrutnym, albo bardziej przebiegłym? Zastanów się nad tym!... Ale poniechajmy nieprzystojnego sporu i wróćmy do sprawy naj- ważniejszej. Wniesienie Hippiasza przerwało mi myśl, nad którą, jak powiedziałem, wespół powinniśmy się zastanowić. Myśl tę zawrę w takim oto pytaniu: kto waszym zdaniem powi- nien być namiestnikiem Ahura Mazdy w naszym rozległym państwie? Zaiste, niezwykle ważne to pytanie, dostojny Kserksesie. Nie tak dawno możliwość mia- łem zapoznania się z trzema głównymi modlitwami wyznawców gminy Zaratustry. Z modlitw owych wynika, że namiestnikiem bożym mógłby być nieżyjący Zaratustra, ale czy słusznym byłoby takie rozwiązanie? Myślę, że gdyby król królów uznał go za jazatę–wybawcę, mógłby lud z upływem czasu czcić namiestnika bożego jako boga, zapomniawszy zupełnie o ludzkim pochodzeniu Zaratustry. Miałżeby jazata–Zaratustra być równym uskrzydlonemu bogu – Ahura Mazdzie? Skoro Ahura Mazda pojawia się jako ogień na świątynnych ołtarzach – niech więc i tak pozostanie! Ogień wszędzie na cześć Ahura Mazdy można rozniecić, niekoniecznie tylko na ołtarzu świątynnym... Nie wiem, czy wiesz o tym, Kserksesie, że za krajami przez Greków zamieszkanymi żyją podobno plemiona zwane Scytami, które nie mają ni świątyń, ni kapłanów, a symbolem ich boga jest zwykły miecz wbity w ziemię, przed którym modlą się i składają ofiary. Czyż nie jest to przednia myśl? Mieczy wszak wiele, a i ziemi, w którą można je wbić – nie mniej! Lepiej więc niech symbolem Ahura Mazdy będzie ogień, który równie łatwo rozpalić w każdym miejscu, jak i miecz wbić w ziemię. Po co namiestnik? Zgrabnieś to wywiódł, Tachmaspadzie, ale przecie, jeśli w państwie naszym jeden będzie bóg – Ahura Mazda, to w jego imieniu występować będą kapłani, a ci podlegać swoim zwierzchnikom, co nieodzownie doprowadzi do powołania jakiegoś arcykapłana, który chcąc nie chcąc uważany może być za namiestnika Ahura Mazdy. Tak jest pośród egipskich czci- cieli Ozyrysa, chaldeiskich wyznawców Marduka i wspomnianych przez ciebie Judejczyków, którzy swego Jahwe wynieśli na ołtarz jerozolimskiej świątyni. Popatrz – kto pośród czcicieli tych bogów ma najwyższą władzę? Właśnie kapłani i stojący na ich czele arcykapłan! Ale wszystkie te narody władzę naszą uznają – Kserksesie! 27 Zwróć uwagę, Artafrenesie, na drobną nieścisłość w swojej wypowiedzi. Uznają oni wła- dzę królewską, po rozbiciu ich wojsk, ale nie uznają władzy innego boga. Ja zaś wam powie- działem, iż kiedy nadejdzie dla mnie uroczysty dzień i zwracać się będziecie do mnie nie tyl- ko imieniem Kserkses – wówczas ogłoszę, że jedynym bogiem w całym imperium jest Ahura Mazda. Stanąć wtedy nam przyjdzie nie tyle przeciw orężnym oddziałom, a przeciw całym ludom! Mówiliśmy już, że w jednych satrapiach nie sprawi to wielkiego kłopotu, w innych zaś do rozruchów dojdzie. Przyjmijmy, że powstania zostaną rozbite, bo wcześniej przewi- dzimy, gdzie one nastąpią, i dobrze do takiego przypadku będziemy przygotowani. Po jakimś czasie wszystkie ludy uznają nie tylko władzę królewską, ale i boską władzę Ahura Mazdy! i teraz uważajcie! Uznają oni tym samym władzę kapłanów, a też i arcykapłana Ahura Mazdy, jeśli takowy będzie. Wówczas będziemy mieć do czynienia nie z jedną, a z dwiema władza- mi: królewską i boską. Nie jest więc bez znaczenia, kto będzie namiestnikiem ziemskim Ahu- ra Mazdy. Uważacie, że król królów powinien się z kimkolwiek z ludzi dzielić władzą? Na- wet, gdyby człowiekiem takim był namiestnik ziemski Ahura Mazdy? Kserksesie, a gdyby... Wybacz, że ci przerwę, Tachmaspadzie... A ja przerwę tobie, Artafrenesie! Myślę, że jednako sądzimy, iż sprzeczność pozorną można usunąć, gdyby Kserkses był namiestnikiem ziemskim Ahura Mazdy. Miałby wówczas władzę nad ludami i królewską, i boską!... Czyżbyście rzeczywiście wszyscy myśleli tak jak Datis? Artafrenes przerwał mi, ale przecie Datis wyraził moją myśl tak, jak ją chciałem przedstawić. I moją, królu królów! Nie śpiesz się, Artafrenesie z nazywaniem mnie królem królów. Mam teraz prawo tylko do królewskiego tytułu i niech tak na razie pozostanie. Więcej czasu wespół mieć będziemy na obmyślanie planu, jak Ahura Mazda stać się może jedynym bogiem w naszym imperium i jak namiestnik jego najlepiej łączyć może władzę boską z królewską... Są już przecie tradycje takie w Egipcie – warto do nich sięgnąć. Wspomniałeś też królu, że narody trzeba niejako podwójnie ujarzmiać, najpierw wojska wraże rozbijając, a potem na- rzucając swojego boga. A czy nie można by mieć od razu dostatecznie silnej armii, tak aby po rozbiciu wojsk wykonać i drugie zadanie?... Cieszę się, Datisie, że zaczynasz myśleć jak mój dowódca i urzędnik, a nie – niewiasta. Nie sądzę jednak, byśmy mogli z egipskich doświadczeń skorzystać. Skoro Egipt nam podle- ga, więc ich rozwiązanie nie jest najszczęśliwsze. Co zaś do drugiej części – rację masz zu- pełną! Ogłoszę Ahura Mazdę jedynym bogiem w naszym państwie, a wy zdusicie zbrojne powstanie pośród tych ludów, którym się to nie spodoba; zniszczycie ich bogów, dalsze zaś podboje czynić będziemy armią tak silną, tak wielka, że samo jej wejście na wraży teren rzuci obce ludy na kolana przed Ahura Mazda i jego ziemskim namiestnikiem! A ogień jako sym- bol niech zostanie. Niecić go będziemy mogli nie tylko na ołtarzach. Zaczniemy od Grecji! Tak, od Grecji! Skoro już to powiedziałem, kończmy sprawę Hippiasza. Czy wykrzyczał swój ból po stracie oczu? Tachmaspadzie, wykonaj ojcowskie zalecenia! Niech go przyprowa- dzą!... Chcesz, ślepy Greku – wina? Zeusie – wybacz wiarołomność!... Ateno – ciebie nigdy nie zdradziłem!... Zabijcie mnie już teraz – podli!... Po krzykach twoich mogę, Hippiaszu, rozumieć, że zdradziłeś Grecję, ale nie zdradziłeś Aten. Jest to jednak twoja tylko sprawa. Ja chcę usłyszeć od ciebie, czy nie zdradzając Aten – zdradziłeś nas? Mówiąc krótko, czyś w przednoc bitwy na maratońskiej równinie doniósł lub polecił komuś donieść, że Datis wraz z oddziałami konnicy udał się do źródlisk? Milczysz! Dopowiem ci więc tę część swoich dociekań, którą na czas po torturach drugiego stopnia przygotowałem i wierzaj mi, możesz żałować, żeś nie dopuścił mnie wcześniej do głosu. Nie 28 przerywasz, a więc chcesz usłyszeć, co zamierzam ci powiedzieć... Oto dzisiejszego ranka, kiedy zaprosiłeś mnie na swo1ą „uroczystość”, nakazałem, by pośród jońskich oddziałów rozpuścić wieść, żeś został pojmany i poddany torturom. Wiesz, co nastąpiło? Dwóch Jonów chciało zbiec. Pojmani, wyjawili na mękach, żeś im nakazała podejść owej nocy pod szańce Ateńczyków i zakrzyknąć, że nie ma na maratońskiej plaży – konnicy Datisa! Zostali ścięci! Masz, rzeźniku, pewność, że zdradzili? A może me mieli, podobnie jak ja, żadnego innego wyboru, jak tylko przyznać się do zdrady?! Może, jak mnie, za przyznanie się do zbrodni obiecywano im życie? Choć nakazałeś mnie oszpecić i oślepić, w okrutnym bólu nie myślałem o twoich pytaniach, myślałem o tym, jak bardzo chcę żyć! Z tego też względu powiem ci to, na co czekasz: zdradziłem was, okrutnych barbarzyńców, pośród których tyle lat przebywałem! A będąc tu, stałem się wam podobny i trzeba było mi tych tortur, bym to pojął! Zdradziłem was! Masz tu swoją odpowiedź, na 'którą czekałeś, choć wierzą j mi, nigdy nie będziesz mógł być pewnym, czy Jest to odpowiedź prawdziwa, czy tylko wykrzyczana dla ratowania życia!... Ajschylosie, jam nie medismos... Omdlał, czy nie żyje?... Omdlał tylko. Wynieście go i oddajcie w nadzór Sziszszitiego, który wraz z Eretrejczykami przebywa w pomieszczeniach domu handlowego Elamczyka zwanego Tutu. Nadzorca wiedział będzie, co dalej z nim czynić... Wykonujcie polecenie! Przyjaciele! Skoro gospodarz pierwszy opuszcza dom, pewno i nam wypada udać się na spo- czynek. Nie rozśmieszaj mnie – Tachmaspadzie, bom jeszcze winien ojcu zupełnie poważną opo- wieść o wydarzeniach, jakie miały miejsce dzisiejszego wieczoru. Wyjaśnij mi raczej, jakiego to Greka imię wymienił Hippiasz, nim omdlał? Dlaczego też ten akurat Grek miałby wierzyć Hippiaszowi, że nam nie sprzyjał, bo tak chyba zrozumieć można ten jego okrzyk: ,,...jam nie medismos”? Wybacz, Kserksesie, ale doprawdy nie ma żadnych wiadomości o Greku imieniem Aj- schylos... Widzę, królu, że ja się do czegoś przydam. Jako dowódca konnicy, od jeńców, których po bitwie, na statku przepytywałem o imiona znaczniejszych Greków, jacy walczyli przeciw nam na równinie maratońskiej – dowiedziałem się, że był pośród nich i Ajschylos. Ja. królu, też zetknąłem się z imieniem tego Greka. Oto Hippiasz w czasie jednej z rozmów ze mną wspomniał, że miał kiedyś pośród Ateńczyków przyjaciela, którego syn – jeszcze małoletni i bez żadnych doświadczeń – Persów nienawidził i uważał nas za symbol zła i przemocy. Jak pamiętam – padło wówczas imię: Aischylos. Ponadto prosić cię chciałem, dostojny Kserksesie. byś w rozmowie z ojcem swoim nie powtórzył mojego. może nazbyt po- śpiesznego – nazwania cię królem królów. Nie obawiaj się, Artafrenesie. Jak mógłbym karać – pochlebcę, który na domiar wszyst- kiego, pochlebstwem swoim sprawił mi niewątpliwą przyjemność... Dziękuję ci, Kserksesie! A i przypomniałem sobie jeszcze z naszych z Hippiaszem roz- mów, że ów Ajschylos uważał, że ten z ludzi, któremu dane będzie przetrwać najgorszy ból i cierpienie, dzięki właśnie temu stanie się w późniejszym swoim życiu łagodny i wyrozumiały dla innych... Może to i mogłoby wyjaśnić, dostojny Kserksesie, dlaczego Hippiasz przywołał imię owego Greka, ale myśl tego Ajschylosa dziwną mi się wydaje i niebezpieczną! Przez cierpienie można stać się lepszym? Od myśli takiej niedaleko do twierdzenia, że wróg nasz stać się może – przyjacielem... Wróg to wróg! Może tylko zostać pokonany i bać się. W przyjaźń z wrogiem nie wierzę! Podobnie niebezpieczne myśli roznoszą Judejczycy, mówiąc, że przez cierpienie lepiej służą swemu bogu, którego zowią... Skończ i ty, Tachmaspadzie, o tych innych bogach mówić! Uzgodniliśmy przecie, że jedynym będzie Ahura Mazda, i że siłą naszej armii udowodnimy to wszystko najjednoznaczniej! 29 Część druga Suza 30 Rozdział pierwszy Tej wiosny deszcze były tak obfite, że w dni kilka zamieniły całą równinę wokół Suzy, aż po zwałowisko, otaczających ją z oddali gór, w gęsty kobierzec traw, ozdobiony deseniem ciemniejszych palmowych i akacjowych gajów. Nawet patrząc z wysokich strażnic Hadisz, nie sposób było dojrzeć w tym falującym mo- rzu zieleni niczego krom migotliwych plam fioletowych irysów i różowo–żółtych bukietów tamaryszku. Najwytrwalszy strażnik Dariuszowych postrzegam! odwracał głowę od miejsca, gdzie wody Choaspu przybliżają się do nurtu Ulaj, bo tam kolory zetknąwszy się z odbitymi od rzecznych fal promieniami słonecznymi zaczynały jakby wirować w szaleńczym, wiosen- nym tańcu, tworząc kręgi przymuszające do odwrócenia od nich oczu. Sądzić można było, że dla tej właśnie przyczyny w miejsce owo poprzez trawy zbliżały się ku sobie dwie grupy mężczyzn. Zdążający nie chcieli być zapewne ani to zauważeni z kró- lewskiej taczary, ani niepokojeni przez krzątających się u podnóża miejskiej wysoczyzny chłopów, bo inaczej wybraliby wydeptane ścieżki, by nie brodzić w zielonych ostępach. Idący od zachodniej strony musieli przyjść babilońskim szlakiem, bo na ich szatach osiadł czerwo- nawy pył, utrzymujący się na tamtejszych przełęczach. Ci, co szli od Suzy, mieli stroje po- kryte jedynie rosą z porannych mgieł. Obie grupy mężczyzn spotkały się nie opodal brzegu Choaspu. Pan mój, Marduknasirpal, pozdrawia dostojnego Tutu! I ja w imieniu swego pana, który sam nie mógł na spotkanie przybyć – pozdrawiam Mar- duknasirpala, życząc, by dochód z każdej jego kupieckiej wyprawy pomnażał po dwakroć jego majątek... Szczerze życząc, zapytać chciałem, czy oto nastąpiło coś szczególnego, co nie pozwoliło przybyć twemu panu na spotkanie? Nie, przyjacielu! Przecie wysłannik wasz mówił jasno, że najważniejszą sprawą jest wasze spotkanie z Grekiem Hippiaszem, przebywającym pod dachem mego pana. Czyście stracili chęć na owo spotkanie? Jeśli tak, czy mogę rozumieć, żeście nie przywieźli też obiecanych dwustu złotych „łuczników”, jako współudziału w utrzymaniu Eretrejczyków? Skądże! Jeśli jest pośród was Hippiasz, to i my mamy obiecany kruszec. Pytałem o Tutu dla zupełnie innej przyczyny. Skoro jednak go nie ma, pozostańmy przy umówionym spotka- niu. W każdym razie mam chyba prawo mniemać, jak to było powiedziane, że wasi ludzie zapewniają nasze bezpieczeństwo? Tutu zawsze dotrzymuje umów zawartych z prześwietnym domem handlowym „Egibi”. Jest pośród nas Hippiasz! A i o bezpieczeństwo wasze możecie być zupełnie spokojni. Wskaż więc jeno, kto będzie z nim rozmawiał, a oddalą się od nas w bezpieczne i chłodne ukrycie, odprowadzeni przez przybyłych ze mną ludzi. A czemu to, nie mogą pójść tam sami? A to dlatego, że choć miejsce spotkania jest nie nazbyt odległe, to jednak twój człowiek sam go nie odnajdzie, a oślepiony przez Persów Hippiasz nie może być przewodnikiem. Daruj, zapomniałem, że Hippiasza pozbawiono wzroku. Ten oto mój współtowarzysz pójdzie wespół z Hippiaszem, my zaś, jak sądzę, czas znaczny mieć będziemy na rozmowę o kupieckich interesach. Najpewniej tak, choć kiedy tylko odejdą i my zapadniemy w trawy, by nie stać się przy- czyną odkrycia przez kogoś miejsca ich rozmowy. 31 Rozdział drugi Witaj, Hippiaszu! Jam jest Babilończyk – Marduknasirpal, syn Iddiny. Jeśliś nim jest naprawdę i jeśli, jak wiem, chcesz pomóc i mnie, i Eretrejeczykom w za- mian za moją z tobą rozmowę o Persach, chcę byś był ze mną zupełnie szczery. Powiedziałeś, żeś synem Iddiny. Jeśli tak, nie możesz mówić o sobie, żeś jest Babilończykiem – niepraw- daż? Czy jest to takie ważne, Hippiaszu? Dla mnie ważne! Mógłbym oto nie wiedzieć, z kim rozmawiam o pomocy dla nas, bo nie jest to temat niebezpieczny, ale muszę wiedzieć, z kim mówię o Persach... Więcej, muszę wiedzieć też, w czyim ten ktoś występuje imieniu. Rzekłeś, żeś jest Babilończykiem, mogę więc domniemać, że rozmawiał będziesz w imieniu Babilończyków. Ale czy tylko ich, czy wszystkich Chaldejczyków? Wiem, że kupiec babiloński Iddina był Judejczykiem i pośród swoich zwano go imieniem Natan. Jeśliś jego synem, toś Judejczykiem mieszkającym w Ba- bilonie, a nie Babilończykiem, a więc musisz nosić też i imię inne niż Marduknasirpal?! Mo- gę więc domniemać, że rozmawiał będziesz ze mną w imieniu Judejczyków. A wówczas – czy tych, którzy pozostali w Babilonie, czy też tych, co przeszli do Zarzecza? Wybacz, Hippiaszu, że raz jeszcze zapytam, czy jest to dla ciebie takie ważne? Jużem rzekł, że ważne! A o przyczynie, dla której tak właśnie jest, mogę rozmawiać z tobą wtedy, kiedy poznam do końca, kim jesteś i w czyim występujesz imieniu... Dobrze, nie chcąc tracić czasu na przedstawianie powodu, dla którego chciałbym pozostać tylko jako Babilończyk Marduknasirpal, syn Iddiny – powiem, że pośród współplemieńców zwą mnie: Szirik, syn Natana. Jestem więc Judejczykiem z Babilonu. A przybyłem tu w imieniu Rady – babilońskiej i nippurskiej gminy – wyznawców Jahu. Taką twoją odpowiedź uznać mogę za wystarczającą do dalszej naszej rozmowy, choć przyznam, żem zaskoczony, iż rozmawiasz ze mną w imieniu wyznawców gmin Jahu, a nie, jak się spodziewałem – kupców judejskich, babilońskich, a może nawet greckich i egipskich. A cóż w tym za różnica? Kpisz ze mnie, Sziriku! Jeślibyś rozmawiał ze mną w imieniu kupców, pewno chciałbyś poznać odpowiedź na pytanie – jak można pomóc w rozprzestrzenianiu się perskiego impe- rium, bo to kupieckim interesom ogromnie sprzyja. Jeśliś zaś przybył w imieniu wyznawców Jahu, nie sądzę, by mogło ci zależeć akurat na rozroście granic dariuszowego państwa. Czyż nie mam racji? Błogosławiony niech będzie Jahu, który najpewniej podpowiedział Radzie, by akurat z tobą rozmawiać!... Okrzyk twój jest szczery i świadczy, że nie będziesz miał nadmiernych trudności w roz- mowie ze mną, jeśli do tego domysł mój o treści twoich pytań jest słuszny. Uprzedzam cię jednak, że jeśli sądzi Rada lub ty sam sądzisz, że z powodu tego, iż Persowie wyłupili mi oczy – nienawidzę ich, lub pałam chęcią odwetu... Nie powiesz przecie, Hippiaszu, że chciałbyś, by Persowie na ateńskim akropolu zawiesili Dariuszowe sztandary! Rzeczywiście, na tym mi nie zależy. Ale powiedz, dla jakiej przyczyny może to być niekorzystne akurat dla Judejczyków? Otóż to! Przecie i nami nie kieruje zimna nienawiść do Persów. Wieleśmy od nich zaznali dobrego. Moi współplemieńcy dzięki Persom wrócili do Jerozolimy i mogli nie tylko miasto, ale i świątynię Jahu odbudować, a i tym, co w Babilonie pozostali, nie powodzi się najgorzej. Nie wiesz najpewniej, że jeden z naszych proroków nazwał Cyrusa ,,pomazańcem Jahu”. Jak widzisz –– powodów do nienawiści wobec Persów nie mamy. Mimo to wyznawcom Jahu zależy, by na ateńskim akropolu nie stanęły perskie straże! Zapytałeś, czemu tego nie chce- my. Moja odpowiedź będzie zarazem pytaniem, bo wiąże się ze sprawą, z którą Rada skiero- 32 wała mnie akurat do ciebie. Rzekłem, że trafny był to szczególnie wybór, bo, jak widzisz, podobnie o Persach myślimy. Rada dowiedziała się oto, że syn Dariusza zamierza po śmierci ojca w całym imperium wprowadzić – jako jedyną – wiarę w Ahura Mazdę. Ma on – podług tych wieści – nakazać burzyć świątynie innych bogów. Jeśli jest to prawda, nie dziw się, żem dotarł do ciebie, choć przecie nie jako wróg Persów, lecz jako wróg Ahura Mazdy. .Mówiąc ściśle – wróg nie tyle Ahura Mazdy, co Kserksesowego zamysłu, podług którego Ahura Maz- da miałby być jedynym w imperium bogiem! Czyś pewny wieści, jakie do waszej Rady dotarły? Ja, mimo że do niedawna blisko przy Kserksesie byłem, nigdy od niego ani jego przyjaciół o zamyśle takim nic nie słyszałem. Nie chodzi mi, rzecz jasna, o wiedzę, od kogo wieść taka pochodzić może, ale czy jest – pewną? Nie mam przed tobą, Hippiaszu, tajemnic, bośmy też i powiedzieli, że rozmawiać będziemy ze sobą aż do końca – szczerze. Wiedz zatem wszystko, by docenić wagę owej wieści i zro- zumieć, że jeśli jest ona prawdziwa, to nie tylko Jahu, ale i Atena będzie zagrożona, a i Zeus najpewniej. Oto przed wieloma jeszcze laty, kiedy Dariusz rozpoczął budowę swej taczary, przybył do Suzy jeden z naszych współbraci, by wiedzieć jak najwięcej o perskich poczyna- niach. W Suzie nikt go nie miał i nie ma za Judejczyka, a za Aramejczyka. Nosi on tu imię Zerutu... Znam to imię! Nie jest to aby ten sam Aramejczyk, który poślubił Gambię, córkę Farnaksesa? Toż ta kobieta jest kochanką Tachmaspady – dowódcy gwardii przybocznej króla królów... Otóż to! Wszyscy na dworze Dariuszowym wiedzą, że nałożnicą hazarpada jest Gambia. O tym wie też i Zerutu. Powiem więcej – nie ma on nic przeciw temu! Możesz dalej nic nie mówić o tym. Wieść, o której wspomniałeś, muszę uznać nie tylko za pewną, ale więcej nawet niż pewną, jeśli pochodzi z tego źródła. Nie sądzę, by poza Dariu- szem i Kserksesem był ktoś trzeci w całym perskim imperium, który wiedziałby więcej o wszystkich sprawach, niż właśnie – Tachmaspad. Szczerze waszą Radę podziwiam, bom wszystkich mógł podejrzewać, będąc tyle lat pośród Persów, że mogą jakieś wieści z dworu Dariuszowego wynosić, ale nigdy Zerutu, którego wszyscy za niedojdę i rogacza mają. Źródło wieści o Kserksesa zamyśle uznaję więc za wiarygodne a i wieść samą za wartą wspólnej na- szej rozmowy, choć też i nie ze wszystkim, co powiedziałeś, mogę się zgodzić. Nie jest bo- wiem jednakie zagrożenie Ateny i Zeusa w chwili, w której Kserkses usiłowałby zamysł swój w czyn wprowadzić. Atena byłaby w zagrożeniu, gdyby Kserkses samo tylko miasto Ateny zdobył, bo dziś nie ma ono wielu sojuszników. Zagrozić zaś Zeusowi to zdobyć nie tylko Spartę, ale wszystkich Lacedemończyków i ich sojuszników pokonać, a po drodze i Ateny dobyć. Zagrozić zaś Zeusowi Herkejosowi, znaczy wszystkich Greków zabić, bo też i nie masz greckiej rodziny w żadnym z naszych miast – nawet gdyby wrogie sobie były – która nie czciłaby Zeusa Herkejosa i Hestii. Jak więc widzisz, nie jest obojętne, który z naszych bogów byłby zagrożony. Jeśli – jak powiadasz – Kserkses zamierza nie tylko granice impe- rium poszerzyć – o czym sam wiem wiele – ale i nakazać, by czcić tylko Ahura Mazdę, to warte jest zastanowienia, któremu z greckich bogów zamysł taki będzie zagrażał... Wybacz, Hippiaszu, że przerwę ci twój ważny dla mnie wywód, ale przecież Radę intere- suje zagrożenie nie tylko greckich bogów. Chce ona też wiedzieć, czy kserksesowy nakaz czczenia tylko Ahura Mazdy byłby możliwy do wykonania w już istniejących prowincjach państwa perskiego. Nas przede wszystkim interesuje, czy i na ile zamiar taki zagrozić może naszemu jedynemu bogu – Jahu. Zupełnie szczerze ci odpowiadając na wcześniejsze i to twoje pytanie, uznaję, że nie miałby Kserkses większego kłopotu z wprowadzeniem swego zamysłu w obecnych granicach imperium. Armii nie musi żadnej organizować, ma po twierdzach swoje garnizony, posiada też ludzi, którzy szybko mogliby mu donieść, czy wszędzie jego nakaz został spełniony. Myślę więc, że gdyby wydał polecenie uznania Ahura Mazdy za jedynego boga w całym swoim imperium, szybko by się to stało... Chociaż, jak się głębiej zastanowić, mogłyby być przeszkody. 33 O właśnie, Hippiaszu! Radę wielce interesuje to, jakie mógłby mieć Kserkses przeszkody, które mogłyby mu utrudnić albo choćby zbrzydzić wykonanie takiego zamysłu. A może są i takie, które mogłyby się stać przeszkodami wręcz me do pokonania? I to jest główne pytanie, z którym do ciebie przyjechałem, choć równie interesuje mnie i to, czy Kserkses mógłby zmusić i Grecje do porzucenia swoich bogów dla kultu Ahura Mazdy. Niełatwe zadajesz mi pytania, Judejczyku! Ale też i niemało już kosztują i będą nas kosztować odpowiedzi na nie. Podług umowy przywiozłem dla Tutu dwieście złotych dereków, które pozwolą na utrzymanie wszystkich Erę trę jeżyków przez znaczny czas. Nadto, jeśli odpowiedź twoja zadowoli Radę, zgodnie z umową przywiozę ci wiadomość o tym, jak zabezpieczyć wygodny byt nie tylko wszystkim wziętym do niewoli Grekom, ale i synom ich synów – jak tego chciałeś. A jakąż mogę mieć pewność, że przyrzeczonego dotrzymacie? A jakąż my mamy pewność, że odpowiedź twoja będzie właściwą? Mimo to przywiozłem kruszec! Rozumiem, obydwaj ryzykujemy! Czemu jednak Rada nie zadała tych pytań waszym prorokom, którzy, jak wiem, potrafią przyszłość przepowiadać? Czyżbyście im nie wierzyli? Nie w tym rzecz, Hippiaszu, czy wierzymy naszym prorokom – bo jednak wierzymy – tylko, że ich wieszczenia, nie wiadomo, w jakiej chwili mogą się spełnić. Prorocy wypowiadając słowa zsyłane im przez Jahu, najczęściej nie wiedzą, czy wieszczenie tyczy czasu dzisiejszego, czy tego, który za sto, a może za tysiąc lat nastąpi. I choć przecie wszystkie proroctwa okazują się słuszne, to często po latach sprawdzić dopiero można, czy wieszczenie ziściło się wiernie. Greckie zaś wyrocznie nigdy nie wieszczą o tym, co zdarzyć się może w nieokreślenie odległym czasie, a zawsze mówią o tym, co wkrótce się wydarzy. Wieszczenia greckie, według zdania naszego, nic wspólnego z proroctwem nie mają, bo opierają się najpewniej na wiadomościach, jakie do świątyń Appolina wierni ze wszystkich stron przynoszą. Miast więc proroctwa wysłuchać, które nie wiedzieć kiedy się ziści, albo za złoto niepewne wróżby w świątyniach Apollina kupować, Rada woli otrzymać odpowiedź od kogoś, kto równie dobrze zna tak świat grecki, jak i perski. A tym kimś ty właśnie jesteś, Hippiaszu! Stąd też Rada uznała, że twoje odpowiedzi warte są tego, co chciałeś – zabezpieczenia Eretrejczyków ? Pochlebiasz mi, Sziriku, czy – jak wolisz – Marduknasirpalu! Anim sądził, że może mnie ktoś aż tak wysoko oceniać. Skoro jednak tak jest, nim ci odpowiem na pytanie, jedną jeszcze prośbę dorzucę, tym bardziej że mam prawo mniemać, iż nic jej wykonanie nie będzie kosz- tować waszą Radę. Oto, jeśli judejscy prorocy mogą wieszczyć przyszłość aż tak, jak mówi- łeś, odległą, że w czasie jej określić nie można, niech więc któryś z onych proroków odpowie, co stanie się w taki, nie wiedzieć jak odległy, czas z Eretrejczykami, których chciałbym za- bezpieczyć? Skoro i tak masz przywieźć decyzję Rady, o tym jak życzenie moje będzie speł- nione, to mógłbyś też przywieźć jednocześnie i owo proroctwo. Chytrześ to wywiódł. Z góry więc mogę sądzić, że jeśli proroctwo, jakie ci przywiozę, będzie nie po twojej myśli, to zarzucisz nam, że decyzja naszej Rady nie zabezpieczy właściwie Eretrejczyków. Ostry to warunek, choć w rzeczy samej nic nie musi Radę kosztować. Znaj jednak i naszą dobrą wolę, i wagę, jaką do twoich odpowiedzi przywiązujemy – zgadzam się i na ten twój warunek! To była jeno prośba. Prośba, która tylko potwierdza słuszność wyboru dokonanego przez Radę, że ktoś taki jak ty odpowiedzi właściwej może udzielić na stawiane pytania. Mógłbyś więc już, Hippiaszu, przystąpić do rzeczy? Pozwolisz, Sziriku, że przez dłuższą chwilę uporządkuję swoje myśli, by najjaśniej, a zarazem najtrafniej swój osąd w sprawach z pytań wynikających – wypowiedzieć. Choć ciekawym wielce odpowiedzi, rozumiem cię i jeśli pozwolisz, pójdę umyć się w wodach Choaspu, licząc, że kiedy już wrócę – usłyszę twoją odpowiedź... 34 Rozdział trzeci Zapytałeś oto, co stać się może, kiedy Kserkses po objęciu stolca króla królów zechce uznać Ahura Mazdę za jedynego boga w całym perskim imperium. Chcesz też wiedzieć, co we wprowadzeniu takiego zamysłu może mu przeszkadzać, a co wręcz uniemożliwić mu pró- bę wyniesienia Ahura Mazdy ponad wszystkich bogów. Najsampierw muszę ci powiedzieć wprost, że podług mego osądu, jeśli Kserkses podejmie taką decyzję, to nic, ale to absolutnie nic się nie wydarzy, bo wszyscy pamiętają, że i jego ojciec podobne głosił zamysły, które jednak przeciw żadnym bogom wcale się nie obróciły. Stać by się coś mogło dopiero wtedy, kiedy Kserkses zechciałby zamysł swój najjednoznaczniej wykonać! Wówczas mógłby mieć wspomniane przeszkody. Oto bowiem, po pierwsze; wiedzieć ci trzeba, że nie wszyscy Per- sowie i Medowie czczą Ahura Mazdę. Pośród nich wielu jest wyznawców innych bogów. A są też i całe gminy czczące dewy, czyli demony, które uznają za bóstwa i to równe Ahurze. Jeśli więc Kserkses przy zamyśle swoim się uprze, między swymi najbliższymi znajdzie szybko wrogów. Po drugie, jeśli zechce być przez wszystkich Chaldejczyków uznany za kró- la, musi Mardukowi dłoń w dłonie włożyć, a jeśli tego nie uczyni, nie tylko Babilon, ale i całe Dwurzecze przeciw niemu stanie. Nie będzie inaczej w Egipcie, jeśli zwierzchności boga Ho- rusa nie uzna. Nie sądzę też, by Zarzecze uznało go swoim królem, jeśli zechce fenickie świątynie zniszczyć. Sam też powiedziałeś, co stać się może w waszej prowincji, jeśli jerozo- limska świątynia Jahu uległaby zniszczeniu. Masz więc i owe przeszkody, o które pytałeś, i to przeszkody niemałe, choć, jak już wspomniałeś, nie aż tak wielkie, by mogły Kserksesa od jego zamiaru odwieść, jeśliby był to zamiar i wcześniej przemyślany, i przygotowany. Bo zastanówmy się, co by stać się mogło wtenczas, gdyby Kserkses działał podług planu. Mógł- by najsamprzód Persów i Medów uwiadomić o swojej decyzji. Dwór cały i armię, przyzwy- czajoną do służby królowi królów, miałby za sobą. Najpewniej gminy wyznające dewy pierwsze powstałyby zbrojnie, ale opór taki w dni kilka mógłby zostać zgnieciony, a wierni dewom co do ostatniego zostaliby głów pozbawieni, nawet nie przez oddziały wysłanych przeciw nim „nieśmiertelnych”, a tylko przez wojsko stojące w ościennych twierdzach. Po- wiedzmy, że tak właśnie by się stało. Wówczas Kserkses mógłby nie przybyć do Babilonu, by włożyć dłoń w ręce Marduka. Powstaliby wtedy Chaldejczycy w obronie swoich praw od- wiecznych. Co mógłby Kserkses powiedzieć? A to, że od lat jest przez ojca swego wyznaczo- nym i przyjętym przez Marduka królem Babilonu i nie musi zabiegać o ponowne uwierzytel- nienie tej godności. A zatem powstanie Chaldejczyków jest nie obrona ich praw. a buntem przeciw swemu prawowitemu władcy! Nie jest też obroną Marduka. a buntem przez kapła- nów tego boga wznieconym! Wierzaj, że szybko Babilon pozostałby sam przeciw perskiej potędze, i nic by nie uratowało, jak sądzę, nie tylko miasta, ale i świątyni Marduka. Jeśliby takie powstanie zostało przez Kserksesa ukarane, to – jak znam Fenicjan – w Zarzeczu całym panowałby spokój. A jeśliby w obawie o swoich bogów powstał czy to Tyr, czy Sydon, nie musiałby przeciw nim Kserkses kierować armii, szybko bunt byłby uśmierzony przez perskie garnizony. Spokój panowałby też – a nawet przede wszystkim – w Jerozolimie. Czyż nie by- liby Judejczycy radzi z obalenia Babilonu i Marduka? Zresztą, Kserkses słusznie mniemając, że wieść o jego poczynaniach dotrze na koniec i do Egiptu i tam może spowodować rebelię – zapewne zawczasu wzmocniłby garnizony wokół Jerozolimy, a i w niej samej zapewniłby postój niemałych oddziałów. Sam na miejscu Kserksesa, jeszcze przed ogłoszeniem wspo- mnianego zamysłu, bym to uczynił. Jerozolima to przecie stały dla perskich wojsk pomost do Egiptu. Jeśli więc zamiar Kserksesa byłby przemyślany dokładnie, to wierzą j mi, nie minęły- by dwa lata od jego ogłoszenia, a Ahura Mazda jedynym byłby bogiem w całym perskim im- perium! Jest jednak rozwiązanie, które mimo wszystko może Kserksesowi obrzydzić, a nawet uniemożliwić wprowadzenie w życie tego zamysłu. Chciałeś to wiedzieć, słuchaj więc uważ- nie, ale proszę cię, nie zapisuj tego, co mówię. Skąd możesz wiedzieć, w czyje ręce rulon taki 35 dostać się może? Nawet jeśliś się obraził, muszę rzec, że nie wolno ci niczego zapisywać! Zaczekam więc, aż rulon spalisz i dopiero wtedy mogę ci o rozwiązaniu wspomnianym po- wiedzieć... Cieszę się, żeś mnie posłuchał. Po dwakroć się cieszę, za siebie i za ciebie!... Jest więc rozwiązanie, które niewielkie przeszkody mogłoby uczynić przeszkodami aż nie do po- konania I Stać tak się może tylko wówczas, kiedy przeszkody owe zaistnieją w różnych miej- scach, ale dokładnie w tym samym czasie! Oto przedstaw sobie, co się stanie, jeśli po ogło- szonym przez Kserksesa zamyśle nie będzie rozruchów, dajmy na to przez kilka miesięcy albo i rok cały. Garnizony wtenczas nie będą nadzwyczaj czujne, a twierdze gorliwiej niż normalnie chronione. I oto nagle któregoś dnia, najlepiej zimą, kiedy armii trudno z olbrzy- mimi taborami posuwać się naprzód, wybuchłyby jednocześnie zamieszki pośród gmin per- skich i medyjskich wyznających dewy, a też powstaliby: Chaldejczycy, Egipcjanie, Fenijczy- cy, wy i wszystkie plemiona nie uznające Ahura Mazdy. Takiego wszechogarniającego po- wstania armia perska nie byłaby zdolna uśmierzyć. Żeby mieć wystarczającą siłę na zgniece- nie buntu tylu narodów, musiałaby składać się z licznych wojsk tych narodów, które właśnie przeciw niej powstały! W takiej sytuacji Kserkses miałby do wyboru dwa rozwiązania: mu- siałby zdecydować się albo na podjęcie nierównej walki – albo na wycofanie się ze swego zamysłu. Wybrałby najpewniej to drugie rozwiązanie! Mógłby wprawdzie, uzyskawszy spo- kój, za czas jakiś próbować po kolei wyznawców różnych bogów zniewalać, ale wówczas musiałby zrezygnować z chęci rozszerzenia granic swego imperium! Aby wydarzenia mogły- by się tak właśnie – korzystnie dla wszystkich bogów – potoczyć, musiałby zaistnieć jeden konieczny warunek. Musiałby oto ktoś zorganizować najtajniej i najsprawniej spisek przeciw Kserksesowemu zamysłowi. Musieliby to uczynić ludzie, którzy byliby w stanie uświadomić wyznawcom różnych bogów, jakie zagrożenie niesie ze sobą uznanie Ahura Mazdy za jedy- nego boga w perskim imperium, i umieliby to uczynić w tajemnicy zupełnej przed „oczyma” i „uszami” króla królów. Jest więc, jak widzisz, możliwe stworzenie Kserksesowi przeszkód nie do pokonania! Trudno mi wszelako wyobrazić sobie, by znaleźli się tacy ludzie, którzy mogliby ów spisek przeprowadzić i tajne jego wykonanie zabezpieczyć. Jeśliby jednak tacy się znaleźli, ale byliby wyznawcami tylko jednego boga, mieliby oni okrutną pokusę obalenia imperium perskiego i chcieliby doprowadzić do uznania swego boga za najważniejszego w powstałym – nowym imperium. Wiele ludów słusznie mogłoby sądzić, że nic się w samej rzeczy nie zmieniło. Jedno imperium upadło, a drugie powstało. Nie byłoby więc najlepszym rozwiązaniem sprzysiężenie przeciw Persom pod przewodnictwem wyznawców tylko jednego boga. Powinno to być sprzysiężenie składające się z przedstawicieli wyznawców różnych – zagrożonych przez Ahura Mazdę – bogów! Ale czy takie sprzysiężenie mogłoby swoje za- miary przez czas tak długi, jak pół roku a może i rok cały – utrzymać w tajemnicy?... Odpo- wiadając zatem na twoje pierwsze pytanie, twierdzę, że przeciwstawienie się wprowadzeniu w czyn Kserksesowego zamysłu jest możliwe, ale niesłychanie trudne do spełnienia. Skutecz- ność takiego przedsięwzięcia, jak ci wyjaśniłem, nisko raczej oceniam. Stąd znowu powtórzę, niezależnie, jak bardzo to zgodne z tym, co chciałbyś usłyszeć, że jeśli Kserkses po przejęciu tronu zechce uznać Ahura Mazdę za jedynego boga w perskim imperium, to nie minie rok lub dwa, a tak właśnie się stanie: Ahura Mazda jedynym będzie bogiem! Po owych dwu latach najbardziej zagrożeni będą greccy bogowie. Teraz odpowiem na twoje drugie pytanie: czy byłby zdolny Kserkses spowodować, by Ahura Mazda zatriumfował nad bogami greckimi? W Grecji obronę przed zamysłem Kserksesa należałoby sposobić inaczej niż w Persji. W impe- rium perskim uświadomienie wyznawcom różnych bogów zagrożenia ze strony Ahura Mazdy musiałoby być dokonane, jak wspomniałem – najdoskonalej tajnie, w Grecji natomiast owo uświadomienie o zagrożeniu nie tylko Ateny – patronki miasta, ale i Hestii – bogini domowe- go ogniska, i Zeusa Herkejosa – opiekuna obejścia – mogłoby się dokonywać bez żadnej ta- jemnicy, a wręcz przeciwnie, im jawniej, tym dla Kserksesa gorzej! Jeśli bowiem wszyscy Grecy uświadomią sobie, że zagrożona jest i Hestia, i Zeus Herkejos, to zjednoczonych Gre- 36 ków, występujących w obronie wolności swoich bogów i swoich domów, nikt nie będzie w stanie pokonać – nawet największa armia perska. Tego jestem pewien zaiste! Co więc mu- siałoby się stać, by zamysł Kserksesa nie powiódł się w Grecji? Otóż właśnie znacznie mniej niż w perskim imperium. Poza zrozumieniem zagrożenia dla wspólnych Grekom bogów, tyl- ko to jeszcze, by Ateny przewodziły w walce przeciw Persom – na morzu, a Sparta – na lą- dzie. Moi bowiem rodacy, nawet zjednoczeni, nie pokonają potęgi Persów, składając do- wództwo w jedne tylko ręce – albo Sparty, albo Aten. Trudno mi przewidzieć, jak długo żył jeszcze będzie Dariusz, choć nie jest przecie młody. Można sądzić, że jest kilka lat do tej chwili, kiedy Kserkses mógłby ogłosić Ahura Mazdę jedynym bogiem. Jest potem rok, a mo- że i dwa, na wprowadzenie tego zamysłu w imperium, następnie rok, a może i dwa, na zorga- nizowanie armii przeciw Grecji. Jeśliby chciał ktoś przeciwstawić się zamysłowi Kserksesa, miałby zatem dość dużo czasu na przygotowanie Greków do walki. Moim więc zdaniem to, czy Ahura Mazda zatriumfuje we wszystkich krajach, mniej dziś i jutro zależy od wyznaw- ców innych bogów w granicach imperium perskiego, a bardziej od tego, czy Grecy uznają, że ich bogowie są przez Ahura Mazdę zagrożeni! Najprościej i najkrócej powiedzieć można, że armię Kserksesa mogą zatrzymać tylko Grecy! Taka jest moja odpowiedź na zadane przez Radę pytania... 37 Rozdział czwarty Czy wszyscy z was wiedzą, dlaczego aż do Suzy Rada nakazała wam przybyć? Wiecie?!... Zerutu, stań przy mnie – wy zaś powtarzajcie za mną rotę przysięgi: Przysięgam wiernie bogu swemu służyć! Przysięgam dla jego zwycięstwa poświęcić i siły, i zdrowie! Przysięgam zadania przez Radę postawione spełniać najtajniej i najdokładniej! Niech Adonaj osądzi nasze uczynki – na jego chwałę spełniane! Pozostań teraz. Samuelu, a inni niech przejdą do drugiej komnaty, bo też i pojedynczo za- mierzam was przywoływać. Dziś się poznając ze sobą, zapamiętajcie jeden drugiego, by jak przyjdzie potrzeba – wspierać się wzajemnie, i by – z powodu wzajemnej nieznajomości – jeden drugiemu nie zaszkodził. Ale przecie o zadaniach swoich między sobą nie mówcie, by na pokusę, jeśliby przyszedł dla którego czas próby – nie wystawiać nie tylko siebie, ale i innych. Zostań, Samuelu!... Polecam tobie, byś udał się jako błagalnik do greckich Delf i tak długo tam przebywał – czy to jako posługacz świątynny, czy najpodlejszy kupiec, który niczyjej nie zwraca uwagi – aż przyjdzie ktoś do ciebie z pozdrowieniem od domu handlowego „Egibi”. Wówczas wie- dzieć musisz, ile kruszcu otrzymała świątynia od Persów, by Pytia wypowiedziała przychylne dla nich wieszczenia. Masz to wiedzieć dokładnie! Może będziesz musiał w Delfach pozostać rok, a może i lat dziesięć, dlatego staraj się, by wszyscy za potrzebnego mogli cię uważać. Będąc w świątyni, cały czas myśl o tym, jakie oto Pytia mogłaby wygłosić wieszczenie, by Spartę i Ateny przed Persami ostrzec, a i jeszcze więcej – by z wieszczenia onego wynikało, że Grecy złamać mogą perską potęgę głównie na morzu, silną flotę zawczasu budując! Niech więc ten, który zgłosi się do ciebie z moim pozdrowieniem, wie, ile złota ma świątyni dostar- czyć, by Pytia takie – jak już rzekłem – wypowiedziała wieszczenie. Raz jeszcze powtarzam to, co na lata masz zapamiętać: masz połączyć Spartę i Ateny przeciw perskiej potędze, a też Grekom o wygraniu na morzu napomykać. Idź i niech Adonaj cię prowadzi! Przywołaj na- stępnego... Polecam ci, byś w Chalkis prowadził interesy domu handlowego Greka Batyllosa z egip- skiego Neukratis. Raz w roku masz do niego przybywać i z handlu sprawę zdawać, a też i dla mnie przekazywać wiadomości i moje zalecenia odbierać. Kiedy dotrzesz do Chalkis, staraj się jak najlepiej z kupieckiego rzemiosła się wywiązywać, by zdalnie wszyscy dobre mieli o tobie. Na sprawy publicznie kruszcu nie żałuj, ale też m majętnością, ni niczym innym nad drugich się nie wynoś. Bądź jeno rzetelnym kupcem, który zawsze spełnia zawarte umowy. Kiedy tak się stanie – zaprzyjaźnij się z Temistoklesem z Frearroj i nigdy niczego od niego ani nie żądaj, ani nie oczekuj. Daj mu też do zrozumienia, że nie z przypadku jego przyjaźń chcesz pozyskać. Powiedz, że w twojej ojczyźnie wygłoszono proroctwo mówiące, że Ateń- czycy perską flotę pokonają, a stać się to ma w ten czas, kiedy przewodził im będzie właśnie on – Temistokles! Śmiał się pewno będzie z tego wieszczenia. Mimo to, ilekroć znajdziesz okazję, powtarzaj mu tę opowieść! A kiedy wydarzy się – może za pięć lat, może dziesięć, a może i później – że go na czele Ateńczyków postawią, tym bardziej mu przypominaj treść proroctwa o okrętach! Czyś wszystko najdokładniej zapamiętał? Tak, znam swoje zadanie i starał się będę najlepiej je wykonać. Cieszę się. Do Neukratis w przyszłym przybądź roku. Przywołaj następnego... Polecam ci, byś się udał do Miletu i tam zgłosił się do greckiego kupca Empedoklesa. Z nim pospołu wyruszysz w roku następnym do Aten. Bądź jego sługą i opiekunem. Ma on w Atenach krewnego, którego zwą Ksantipnos. Kiedy do onego Greka dotrzecie, pozostaniecie u niego nie dłużej niż rok. Wiedzieć ci trzeba, że ten Ateńczyk jest prawdziwym przywódcą 38 pospólstwa. Dopilnuj, by Empedokles namówił go do rozgłoszenia pośród ludu, że nie lud służy dostojnym, a oni ludowi. Że lud może sam orzekać, który z możnych najlepiej interesów pospolitych pilnuje. I tego najlepszego lud może wybierać. A jeśli któryś nie czyni tego dostatecznie dobrze i sprawiedliwie, może przez lud być skazany na wypędzenie z Aten. Na spełnienie tego posiania wiele otrzymacie w Atenach od naszych kupców kruszcu. Gdyby jednak Ksantippos nie wyraził na wykonanie zadania zgody, macie rok cały, by znaleźć w Atenach, pośród przyjaciół Ksantipposa, takiego, który zadania tego się podejmie. Rzecz wszelako nie tylko w tym, by Greka chętnego do spełnienia celu onego znaleźć, ale by ów Grek miał wystarczająco dużo zwolenników i zaufanych, a też i wystarczająco dużo kruszcu, by z Aten oddalić tych, którzy mogliby być przeciwnikami Temistoklesa z Frearroj. Grek wasz musi wiedzieć, że w chwili szczególnej – a to takiej, w której Persowie z armią szyko- wać się będą na podbój Grecji, lub już jej granice przekroczą – przywódcą Ateńczyków ma zostać Temistokles! Grekowi, który zadania takiego się podejmie, wypłacimy tyle kruszcu, ile ważył będzie w dniu, w którym Temistokles zostanie przywódcą. I choć już dziś wiem, że najpewniej będzie to do owej chwili najgrubszy Grek, jakiego widziano – nic to. Tyle będzie mu wypłacone! Jeśli nie masz pytań i nie chcesz, by coś ci powtórzyć czy to z zaleceń, czy imion, to poproś następnego... Polecam ci, drogi Zerutu, byś udał się na brzeg pustynny kraju Kasytów, do ich osiedla Arderikka, które ledwie o dzień drogi od Suzy jest położone. Odszu- kaj tam właściciela tego osiedla – zwie się on Ubazu. W pobliżu wspomnianego osiedla Ka- syci przed laty wykopali studnie. z której miast wody, ciecz oleista wypłynęła, a ta podług nich do niczego się nie nadaje, a jeno powietrze zatruwa. Odkup od niego cały ten teren wraz ze studnią. Powiedz też, że osiedlą się tam Grecy eretrejscy, których Artafrenes jako niewol- nych przywiózł do Suzy, a nad którymi zarządcą będzie dawno przez Ubazu nie widziany jego średni syn – Szamu. Jeśli więc Ubazu ziemię sprzeda – i kruszec miał będzie, i syna w swoim pobliżu. Jak się to już stanie i ziemia do ciebie będzie należeć, powiedz o tym Tutu. Pamiętaj też, że jego matka – Indukka – nie za bardzo cię lubi, więc zacznij od pozdrowienia jej w imieniu domu handlowego „Egibi”, To zaś, co za chwilę ci dopowiem, nie jest już pole- ceniem Bady, a jeno moją prośbą. Gdybyś mógł poprosić Gambię, by przekonała Tachmaspa- da, iż najlepszym miejscem dla osiedlenia Eretrejczyków jest Arderikka – byłoby to wielce dla nas korzystne. Jeśli nie zechcesz prośby mojej spełnić – trudno! Nie, nie odpowiadaj te- raz! Poznam za jakiś czas, czyś prośbę moją spełnił, czy też nie... Żegnaj! Spełnij zadanie postawione ci przez Radę, a o mojej prośbie, jak chcesz – zapomnij! Zawołaj ostatniego... Czeka cię, bracie, długa droga. Przyjdzie ci najpierw do kraju Daków dotrzeć. Wiem, że znasz ich język i zwyczaje, stąd swoich przyjaciół, jakich pośród nich miałeś – odszukaj. Zwiedź się, czy ich wiara w dewy jest równie silna jak wtedy, kiedyś z nimi przebywał. Cze- kaj tam na chwilę, w której przybędzie do ciebie ktoś z pozdrowieniem od domu handlowego „Egibi”, wtedy staraj się, by naczelnicy plemion i kapłani dowiedzieli się, że syn króla, kiedy tylko na tron zasiądzie, chciał będzie wiernych dewom do kultu Ahura Mazdy skłonić. A tych, którzy nie zechcą Ahura Mazdy uznać, na śmierć skaże! Skoro to uczynisz, do Baktrii się udaj i staraj się dostać w pobliże brata Kserksesa – Ariamenesa. Pozostań przy nim tak długo, aż wiedział będziesz, czy zechce on, po śmierci Dariusza, na równi z Kserksesem o tron się ubiegać, czy też od zamysłu owego odstąpić. Podpowiem ci, że najpewniej poznasz to po tym, że armię baktryjską ponad potrzebną miarę rozbudowuje. Jeśli uznasz w jakiejś chwili, że Ariamenes uważa się za Dariuszowego następcę i będzie chciał przy pomocy armii swojej o tron się ubiegać, przybywaj bezzwłocznie do Babilonu! Odnajdziesz mnie w domu handlowym ,,Egibi”, a gdyby mnie tam nie było, wiedzieć będą o moim miejscu postoju. Do- trzeć musisz do mnie koniecznie! Czy spełnienie swego trudnego zadania uważasz za możli- we? Czy nie boisz się? Raczysz żartować ze mnie! Czyż nie przysięgałem dopiero co, że jeśli trzeba będzie – na- wet i życie poświęcę dla wiary naszej, dla Adonaja?! Uczynię to bez żadnego wahania! 39 Rzecz w tym, przyjacielu, że ja właśnie nie chcę od ciebie aż takich poświęceń. Żywy mi jesteś, potrzebny, przecie masz ważną wieść zdobyć i do mnie z nią wrócić. Dlatego staraj się swoją młodość okiełzać i najrozważniej działać, rzadko sięgając do miecza, a najlepiej w ogóle takich chęci się wyzbądź! Sądzisz, że mógłbym dotrzeć przez przełęcze i góry do krainy Daków bez użycia miecza? Mówię o chwili, w której już tam będziesz. 40 Rozdział piąty Oto i jestem, Hippiaszu! Starałem się wrócić najszybciej, jak to było możliwe, by przy- nieść ci nie tylko odpowiedź Rady, ale i prorockie wieszczenie, o które prosiłeś. Rzeczywiście, jeszcze się ciebie, Sziriku, nie spodziewałem. Kiedy Tutu uwiadomił mnie o tym, że przybywasz, ucieszyłem się, bo szybko wróciłeś, to najpewniej z dobrymi dla mnie wieściami. Ze złymi nie byłoby ci spieszno... Jak zwykle, słusznie rozumujesz. Odpowiedzi twoje na postawione ci pytania Rada uznała za bardzo ważne i dla nas niezwykle przydatne. Wykorzystamy je najlepiej, jak to będzie możliwe... Wybacz, że ci przerywam, alem ciekaw wielce, czy Rada wasza zechce spisek przeciw Kserksesowemu zamysłowi zorganizować, i czyście uznali, że można to uczynić w pełnej tajemnicy? Nie chcesz, Hippiaszu, najprzód usłyszeć, jak zamierzamy przyszłość wziętych do niewoli Greków zabezpieczyć? Skoro dałeś mi do zrozumienia, że odpowiedź wasza będzie dla mnie dobra, mogę z wy- słuchaniem tej wieści wstrzymać się nieco. Bardziej w tej chwili zaciekawiony jestem tym, jak moje rady zechcecie spożytkować, co zamierzacie uczynić... Rozumiesz, Hippiaszu, że niczego z tajnych ustaleń Rady nie będę mógł ci w szczegółach przekazać. Powiedziałem jednak, że Rada odpowiedzi twoje uznała za pożyteczne dla nas i ważne. To zaś znaczy, że nie zamierzamy wbrew twoim radom czegokolwiek czynić. Dziwię się więc, że sądzisz, iż Rada mogłaby stanąć na czele tajnego spisku wymierzonego przeciw Kserksesowemu zamysłowi uznania Ahura Mazdy za jedynego boga. Sameś dowodnie wy- wiódł, i my przyjmujemy twoją myśl, że spiskowi takiemu nie powinni przewodzić wyznaw- cy jednego boga. Rada uznała też za słuszne twoje przewidywania, że jeśli Kserkses zamiar swój podejmie, to zostanie on w granicach imperium perskiego wykonany. Nie będziemy w tym przeszkadzać. Niech tak się stanie! Rzecz jeno w tym, by wiedząc o zdarzeniach, jakie nastąpią, najmniejsze ponieść straty, by na przyszłość wiarę w Jahu umocnić... Rada przyjęła też, że jedyne, czym krzepić się możemy, jest nadzieja, że zamysł Kserksesowy poniesie klę- skę w Grecji. I tę nadzieję wszystkimi siłami wspierać będziemy, by wątłe dziś mniemanie, jutro w pewność zamienić. Mówiąc wprost – nadzieja nasza w klęsce Kserksesa na greckich polach bitew. Wiemy więc, w czym i komu pomagać, a to już dużo, bardzo dużo! Słuszna to decyzja i jestem z niej rad wielce. Wszelako w jednym mam nadal wątpliwość... Powiedziałeś oto, że kiedy Kserkses będzie swój zamysł wprowadzał w imperium, wy nie będziecie mu przeszkadzać, a jeno postaracie się, by najmniejsze tylko ponieść straty. Zwróć, Sziriku, uwagę na niebezpieczeństwo, które z zamysłu waszego wynika... Oto nie będziecie – jak rozumiem – przeszkadzać w klęsce innych bogów. Wy swego boga ze zdarzeń tych uchronić chcecie. A jeśli później zamiary Kserksesa wniwecz się w Grecji obrócą, a i armia jego klęskę tam poniesie, nie zechcecie aby uznać, że wasz Jahu, pozostawszy nietkniętym, zatriumfował nad innymi bogami i winien być przez wszystkie uznany narody? Myślę, że przesadzasz z tą – Hippiaszu – wątpliwością, bo wiesz przecie, że nawet dotkli- wa klęska Kserksesa w Grecji nie obali imperium. Może je nadszarpnąć, ale nie obalić! Stać tak by się mogło tylko wtedy, kiedy w czas nieobecności perskiej armii w imperium, ze- chciałby kto – zbrojne i wielkie wywołać powstanie i rozbitą przez Greków armię perską do ostatecznej klęski przywieść w chwili przeprawy z greckiego brzegu. Zamysł taki Rada roz- ważała i jest on zaiste kuszący, bo mógłby się zapewne powieść. Wtedy jednak organizatorzy owego, już niekoniecznie tajnego, spisku mieliby właśnie ochotę nowe imperium stworzyć. A tyś przed takim zamiarem ostrzegał, wskazując na to, że wówczas narody mogłyby powie- dzieć, że niewiele się zmieniło, poza nazwą ciemięzcy i nazwą boga, w imieniu którego rządy zostały przyjęte. Rada uznała, że tej pokusie oprzeć się należy! Niepotrzebne nam, Hippiaszu, 41 takie imperium, niepotrzebne zniewolenie innych narodów w imieniu Jahu. Nie chcemy, by inne kraje przez nas cierpiały. Niech narody same uznają, że wiara w Jahu przynosi im wy- zwolenie i spełnienie – niech przyjmą ją z wyboru, a nie po nie– woli! Nie będziemy ni orga- nizować spisków, ni stać na ich czele. Wiara w Jahu spełnić się może przez miłość do innych narodów, przez ich zjednanie dla naszej wiary, a nie przez skłonienie do niej spiskiem albo orężem. To ci też powiem, że arcykapłan świątyni jerozolimskiej przysłał na posiedzenie Ra- dy zwój, na którym spisane zostało to, co o obronie Judei przed laty powiedzieli nasi współ- bracia, którzy dla Adonaja życie swoje poświęcili. Ich słowa zgodne są z twoimi radami. I oni przeciwni byli powstaniu imperium wielkiego, w którym Jahu byłby jedynym bogiem! Rada na j jednoznacznie j ustaliła, że woli i wolności narodów innych naruszać nie należy. Obo- wiązkiem naszym jest jeno wiarę w Jahu głosić i jeśli wiarę tę inne narody przyjmą, cieszyć się z tego. Może i przyjdzie, Hippiaszu, taki czas, że Jerozolima stolicą będzie, ale przecie nie stolicą imperium, a jeno miejscem centralnym wiary w Pana naszego, który uznany zostanie za Pana i w innych, mnogich narodach. Szczytny cel sobie stawiacie! Ale, jak sądzę, niespełnialny. Bóg każdy musi być silny nie tylko wiarą zakonu, ale i oręża. Mówiłem oto jeno symbolicznie, że w Grecji walczył będzie Zeus i Hestia przeciw Ahura Mazdzie, bo przecie staną naprzeciw siebie dwie armie: perska i grecka. One rozstrzygną o zwycięstwie bogów... Tym się, Hippiaszu, właśnie różnimy, że twoja rachuba głównie na ocenie sił armii się opiera, a nasza – na przeświadczeniu, że o przewadze którejś z armii zadecyduje w ostatecz- ności silniejsza wiara w słuszność swych racji. I ta armia, która mocniej, żarliwiej wierzyć będzie – zwycięży! Raz powiadasz, Sziriku, że Rada moje odpowiedzi uznała za ważne i słuszne, a raz – że różnimy się ze sobą. Jakżeż to? Rada uznała, żeś słusznie ocenił i przewidział działania ludzi, a też i sytuacje, które z tych działań wyniknąć mogą. I na to oczekiwała właśnie od ciebie odpowiedzi, stąd uznała je za ważne i słuszne!... Teraz podjąłeś zaś temat wiary, który z owymi odpowiedziami niewiele ma wspólnego. W różnych wierzymy bogów i inaczej na sprawy wiary patrzymy. Powiadam ci, Sziriku, że jeśli w odległej przyszłości – jak Rada uważa – mnogie narody za swego boga przyjmą waszego Jahu, to powstanie nic innego, jak wielkie imperium podobne do perskiego. A zamysł Kserksesa o uznaniu Ahura Mazdy jedynym bogiem imperium niczym się nie będzie różnił od zamysłu Rady. Nawet nie organizując owych spisków, przed którymi ostrzegałem, nadal stoicie przed niebezpieczeństwem stworzenia imperium. A ja ci powiem, Hippiaszu, że mówimy o różnych rzeczach. Ty mówisz o imperium two- rzonym przez ludzi dla zniewolenia innych ludzi, a ja mówię o imperium wiary tworzonym dla zbratania narodów. Wiara w siłę boga łączy, wiara w siłę oręża – dzieli! Wiara pomaga żyć, oręż umierać... Obyś miał rację, Sziriku! Obyś miał rację! Przecie, Hippiaszu, będziemy się mogli o tym łatwo przekonać. Sameś mówił, że Grecy mogą się zjednoczyć przeciw perskiej potędze tylko wtedy, jeśli uznają, że ich bogowie zo- staną zagrożeni przez Ahura Mazdę. Innymi słowy, Grecy zjednoczyć się mogą i wygrać tyl- ko wtedy, kiedy umiłowanie swoich bogów postawią ponad wzajemne waśnie. Do zjednocze- nia Greków jest potrzebna silniejsza niż teraz wiara i wiara ta może doprowadzić ich do zwy- cięstwa! Jeśli zwyciężą, możemy uznać, że miałem rację – nieprawdaż? Byłaby to próba, którą mógłbym uznać za zasadną, gdyby nie to, że co ty nazywasz wiarą, jaka ma Greków do zjednoczenia i zwycięstwa doprowadzić – ja uważam jeno za obawę przed perskim jarzmem. Sądzisz, że strach – bo czyż nie tak można nazwać obawę przed zagrożeniem – silniejszy jest od odwagi obrony własnej ojczyzny i własnej wiary? Mógłbyś więc powiedzieć, że Ateń- czycy stanęli pod Maratonem powodowani strachem, a nie odwagą? 42 Strach, Sziriku, jest rodzajem, odcieniem odwagi!... Paradne doprawdy! Myślę, że zaczynam rozumieć, do czego zmierzasz. Chcesz oto pró- bować udowodnić, że uczucia ludzkie bywają nieostre, różne przyjmując odcienie. Strach może przerodzić się w odwagę, nienawiść w miłość, zdrada ojczyzny w jej uwielbienie... A czyż tak właśnie w życiu nie bywa? Uważasz, że jestem zdrajcą swojej ojczyzny, bo pośród Persów przebywam? Śmiało mogę powiedzieć, że ja, którego ktoś za zdrajcę uznać może, więcej dla Grecji zrobiłem i robię, niż ci, których uznają za najbardziej ją miłujących!... Usprawiedliwiasz się, Hippiaszu! Strach to strach, odwaga to odwaga, tak jak i miłość różna jest od nienawiści, a zdrada od wierności. Mówisz o odcieniach tych uczuć. Jakie tam odcienie?! Zdradziłeś najjednoznaczniej Ateny, zdradziłeś Grecję! I ten błąd, ten fakt starałeś się, już po jego zaistnieniu, odkupić swoim dalszym postępowaniem – ot i wszystko. Dopu- ściłeś się zdrady, którą ci twoi współplemieńcy mogą darować, ale której ci najpewniej nigdy nie zapomną! Tak też jest z każdym innym uczuciem: albo się zdradza, albo jest się wiernym, jak też albo się wierzy, albo nie wierzy!... Ostry jesteś w osądach, Sziriku. Łatwo i szybko oceniasz postępowanie innych. Uważasz więc, że popełnionych błędów nie można odkupić, zamazać swoim postępowaniem? Chciałbyś więc, Hippiaszu, powiedzieć, że dbając o interesy wziętych do niewoli Eretre jeżyków, a także ich dzieci, a nawet dzieci ich dzieci – zamazujesz fakt swojej zdrady? Czy jest to równoznaczne z tym, że gdybyś nie zdradził Aten, to nie pomógłbyś swoim współple- mieńcom, gdyby byli w potrzebie? A ty sądzisz, że Persowie pozbawili mnie oczu za umiłowanie Persji? Zmieniasz temat i na moje pytanie nie odpowiedziałeś. Wiem od Tutu o twojej roli w ma- ratońskiej bitwie. I nawet wiedząc o tym, nie mogę ci nie powiedzieć ostro, że gdybyś nie zdradził Aten, nie musiałbyś dowodzić miłości do tego miasta – kolejną zdradą, tym razem swoich nowych sojuszników, którymi z twego, przecie świadomego, wyboru – stali się Per- sowie. W swoim odczuciu zmazujesz błąd wcześniej popełniony, ale w odczuciu i Greków, i Persów – skłonnyś po prostu do zdrady. Jesteś wręcz okrutny, Sziriku, myśląc o mnie w ten sposób! Chciałbyś, jak widzę, by po- stępowanie ludzi było albo białe, albo czarne, a ono jest – jak i życie całe – szare, a więc z mieszaniny bieli i czerni się składa. Może i masz rację, Hippiaszu, o codzienności tak mówiąc, ale kiedy trzeba nowe tworzyć, ostrość osądu bywa najczęściej jedyną owego nowego ostoją. Pozwól więc, że przy swoim osądzie zostanę, a przed pożegnaniem chciałbym ci przekazać to, co Rada postanowiła, by spełnić twoje warunki. Mów! Nim minie tydzień od naszej dziś rozmowy – Tachmaspad zaleci Tutu, byście się przenieśli do osiedla Arderikka, położonego w Kyssji o dzień drogi od Suzy. Przewodnikiem waszym będzie Kasyta Szamu. Dobrze zna on tamte strony i będzie waszym doradcą i opiekunem. Pomoże wam budulec na domy uzyskać i jadło w początkach zabezpieczał będzie. Na skraju tego osiedla jest położona studnia, na której dnie zbiera się ciągle płyn gęsty i smolisty. Z płynu tego można i sól, i maż na wzmocnienie dachów, i płyn palny wyrabiać. Studnia ta po wieczne czasy do was należeć będzie. Kiedy już osiądziecie w Arderice, Szamu objaśni wam, jak płyn dobywać i jak produkty wspomniane z niego oddzielać. Będzie je kupował od was babiloński dom handlowy ,,Egibi”. Połowa zysku osiągniętego ze sprzedaży będzie wam od– dawana, byście mogli i byt dostatni, i przyszłość zabezpieczyć. Wierzaj mi, niemała ilość kruszcu będzie do was wpływać i najzupełniej wystarczy, by zamysł twój względem Eretre jeżyków powzięty, najdokładniej wykonać! Z dniem opuszczenia przez was Suzy, wszelkie niezbędne umowy przez skrybów zostaną spisane i tobie wręczone. Taka jest decyzja Rady w pierwszym, przez ciebie postawionym, warunku... A proroctwo, jakie ci miałem przywieźć, brzmi następująco: ,,Miejsce, w które Persowie z ruin Eretrii mieszkańców wywiodą, wyspą 43 będzie na wieki wieków. A kiedy rozbitków odkryje wysłannik Apollina, uzna ich za Greków, a siebie za obcoplemieńca. Czym wypełnił, Hippiaszu, twoje warunki? Warunek pierwszy najdokładniej. Proroctwo zaś, jeśli mam być szczery, bardziej mi wieszczenie Pytii przypomina, niż to, czegom mógł się spodziewać. Mogę bowiem sądzić, że powinniśmy do kraju Kasytów statkiem jakimś płynąć. A przecież rzekłeś, że osiedle Arde- rikka o dzień drogi od Suzy jest położone – idzie się do niego przez równinę trawiastą, no, może część czasu przez podgórską pustynię. Wspomniane zaś w proroctwie miejsce miałoby aż na wieki wieków być wyspą. Czyżby więc Arderikka nie była ostatecznym miejscem na- szego osiedlenia? Sam, Hippiaszu, przez dni ostatnie, zmierzając z Babionu do Suzy, myślałem nad tym proroctwem. Sądzę, że nie można słów owych dokładnie tak, jak zostały wypowiedziane – traktować. Zapewne jednak mówią one o osiedlu Arderikka, jeśli przyjąć, że na wieki wieków mieszkańcy jego pozostaną grecką wyspą pośród morza innych plemion i ludów zamieszkują- cych Suzjanę. Wysłannik Apollina najpewniej będzie Grekiem, choć osiadłych w Arderice uzna za bardziej greckich od siebie. Zgrabnieś proroctwo objaśnił! Choć na mój gust – aż za zgrabnie, wręcz bajecznie. Do czyż jest możliwe, by Eretrejczycy po stu, czy nawet tysiącu lat pobytu w Arderice stali się bardziej greccy, niż na przykład Ateńczycy? Jeślibyś wierzył w życie wieczne, powiedziałbym ci – zobaczymy, ale skoro nie wierzysz – powtórzę ci to, co doradził mi kiedyś jeden z naszych proroków: „Pamiętaj z przeszłości rzeczy najpiękniejsze, o przyszłości myśl jak najgorzej i daj się teraźniejszości rozczarowy- wać”. Sziriku, starszym znacznie od ciebie i ani mi w głowie jeno na los się zdawać, wolę więc z przeszłości wyciągać wnioski i postępowaniem dzisiejszym na przyszłość, nawet odległą – wpływać, by stawała się zgodna z moimi zamysłami. Czyżbyś więc sądził, że pojedynczy człowiek może mieć wpływ – bez udziału boga – na przyszłe zdarzenia? A po co, Sziriku, wasza Rada chciała usłyszeć moje odpowiedzi na wypowiedziane przez ciebie pytania? Dlatego żem prorok, czy dlatego, że więcej wiem od innych? Obruszysz się najpewniej, Hippiaszu, ale powiem ci, że nasza Rada uważa cię za ślepe narzędzie zesłane nam przez Jahu! Zdradziłeś przecie bogów ł greckich, i perskich, by nieświadomie, przez swoją wiedzę, do Jahu się przybliżyć i jemu właśnie służyć. 44 Część trzecia Abydos 45 Rozdział pierwszy Jam jest Pers Sziszsziti, syn Persa Kammaki, którym dostąpił zaszczytu przebywania obok lewego ramienia króla królów Kserksesa w te dni, jakie potrzebne będą na przejście armii naszej na brzeg grecki. Polecone mi zostało opisanie tego wszystkiego, co oczy moje widzieć, a uszy słyszeć będą. Nakazał król królów, by nikt urodzony ze szlachetnie urodzonego nie dokonywał żadnych poprawek w tym, co napiszę. Niech Ahura Mazda prowadzi moje oczy po tych samych miejscach, na które patrzeć będą oczy króla królów. Niech uszy moje wyłowią te same dźwięki, które on słyszał będzie. Niech ręka moja wiedzie rylec najdelikatniej i najsprawniej. Niech Aria prowadzi moje zmysły po ścieżkach myśli najdostojniejszego króla królów. Niech Kserkses przeczytawszy to, co napiszę – powie: jam widział każdy z obrazów, które Sziszsziti w słowa zamienił, jam słyszał każde ze słów, które zapisane zostały, jam myślał tak właśnie, jak jest powiedziane! Spraw Ahura Mazdo, by to się stało! Dzień pierwszy wiosny, szóstego roku panowania króla królów Kserksesa Żołnierze z gwardii przybocznej przed południem zaprowadzili mnie na wzgórze, gdzie pośród skał stał wykuty z białego marmuru tron króla królów. Powiedziano mi, że Pan przybędzie w to miejsce po spożyciu południowego posiłku, tak że czasu miałem wiele, by przyjrzeć się wszystkiemu. Stanąłem, jak mi zalecono, po lewej stronie królewskiego tronu. W dole, na całej równinie, aż po odległe wzgórza, obozowała nieprzebrana armia. Zdawać się mogło, że przyszli tu wszyscy mężczyźni, jakich wydała ziemia. A każdy dzierżył oręż. I chociam biegły w zliczaniu wszelkiego dobra, anim marzyć nie mógł, by policzyć tę ludzką chmarę. Dnia by mi nie starczyło na wykonanie takiej pracy. Wojska były miriady. Oderwawszy wzrok od równiny. spojrzałem na grecki, skalisty brzeg Chersonezu. Wyglądał jak zawsze groźnie i niedostępnie, choć tego dnia nikt się go nie bał. Nasze Abydos i greckie miasto Sestos spinały szerokimi łukami dwa mosty wykonane z powiązanych ze sobą, zakotwiczonych na nurcie wrót Hellespontu, setek okrętów. Liny utrzymujące drewnianą, wyścielaną darniną drogę, ułożoną na podkładach, przypominały dereniowy, napięty łuk. Za mostami, jakby w cięciwach tych łuków, ustawiła się flota. Okrę- tów było najpewniej kilkanaście tysięcy, a samych trójrzędowców, górujących nad pozosta- łymi – ze dwa. a może i trzy tysiące. Nie wiem. jak długo przyglądałem się temu obrazowi. Niewiele wówczas zapisałem, bo nie znam słów, które mogłyby to, co widziałem przed sobą – wiernie opisać. Chciałem wtedy krzyknąć tylko: ..Kserksesie. królu królów, królu wszystkich stron świata, wrogowie twoi po– winni ujrzeć ten obraz i przysłać swoich posłów z darami i poddaństwem! A jeśli nie zechcą tego czynić – biada im bo armia twoja przykryje ich ziemie!”... Kiedym po raz koleiny spojrzał w dół, zoczyłem, że drogą, która mnie przyprowadzono idzie ze dwie setki zbrojnych. Wolno pieli się no skałach, aż rozróżniłem pośród nich i króla królów. W połowie wzgórza większość ostała, a ku tronowi szło dalej szeregiem ośmiu tylko mężów. Nie wszystkich mogłem zrazu rozpoznać. Ale za chwile już dobrze widziałem, kto ku tronowi zmierza. Na czele szedł Tachmaspad – dowódca gwardii królewskiej, za nim niesiono parnego króla królów, dalej szli: Artabanos – stryj Kserksesa. Otanes – ojciec dostojnej Ato- sy, małżonki króla, Achaimenes – brat Kserksesa, Hystaspes i Ariabignes – synowie Dariusza z innych matek. Szereg zamykał Hydarnes – dowódca oddziałów „nieśmiertelnych”... Kiedy król królów zasiadł na tronie, nakazał odprawić wszystkich gwardzistów i sługi na odległość głosu. Powiedział też, że to nie dotyczy Sziszitiego! I tylko ja z przybyłymi zosta- łem. Wtedy król królów ozwał się w te słowa: Czyż nie powinienem być teraz najszczęśliwszym z władców?! Ni Cyrus, ni Kambyzes, ni Ojciec mój nie zgromadzili takiej armii! I choć każdy z nich dokonał wiele, moim udziałem będzie doprowadzenie do wywyższenia Ahura Mazdy nie tylko w granicach naszego impe- 46 rium, ale i we wszystkich greckich krajach, a może i tych, które poza nimi są położone. A co wy, mi najbliżsi, myślicie, stojąc wraz ze mną u wrót Hellespontu? Po dłuższej chwili ciszy pierwszy ozwał się Otanes: Nasze milczenie zaświadcza o tym, o królu królów, żeśmy na równi z tobą wzruszeni wi- dokiem miejsca, licznej armii i powagą chwili, na której spełnienie czekał już twój ojciec – najdostojniejszy Dariusz. Za wszystkich więc przyjdzie mi powiedzieć, że wraz z tobą po- dzielamy tę doniosłą chwilę, uznając ją za tym szczęśliwszą, że możemy być przy twoim bo- ku... Czy wszyscy sądzicie tak jak Otanes? – zapytał król królów. Wtedy odezwał się Artaba- nos, który – śmiem sądzić – wszystkich obecnych zaskoczył swoimi słowami: Patrząc, Kserksesie, na te wszystkie zbrojne narody, zgromadzone u stóp twego tronu, za- stanawiam się teraz nad tym, co też oni myślą o tobie? A też i o nas u twego boku stojących? Co myślą o przyszłych walkach, jakie ich czekają na greckim brzegu? Co też myślą Jonowie, którym przecie przypadnie walczyć przeciw swoim współplemieńcom? A więc jednak inaczej myślisz, Antabanosie, niż pozostali. Jak zawsze, wiele masz pytań i pewno wiele wątpliwości. Zapewne też – jak domniemam – podejrzewasz, iż mnie jeno duma rozpiera z licznej armii i z przekuwania w czyn wielce śmiałego zamysłu uczynienia Ahura Mazdy jedynym bogiem wszystkich ludzi. W tym jednak, jak i w wielu innych sądach – mylisz się, Artabanosie. Siedząc na tronie i patrząc z wyniosłego wzgórza na swoją armię, w tej samej mierze jestem szczęśliwy, co i zasmucony. Spójrz w dół, ilu ich jest, jaką stanowią potęgę, a przecie minie kilka dziesiątek lat, a już żadnego z nich nie stanie na tym świecie. Ni ich, ni nas. Wszystkich nas czeka jednaki koniec; od najpodlejszego ciury do mnie – umrzemy! Cóż więc znaczy nasza potęga wobec wiecznego Ahura Mazdy? Zechciał on, bym armię zebrał i w jego imieniu na wrogów poprowadził. Czynię to, mówiąc żem szczęśliwy, ale też i wiem, że prowadzę jedynie armię jutrzejszych cieni. Myśl ta nie napawa mnie już takim szczęściem i dumą. Zważ jednak królu królów, że stojąca u stóp twego tronu armia nie zemrze ot tak sobie, ze starości. Znaczna jej część zginie w walkach, jakie nastąpią. I ci, co legną na polach bitew, nie zostawią swego nasienia w łonie kobiet, nie ujrzą swoich synów, którzy mogliby ich chwałę głosić. Mają więc nad czym dumać. A jeśli zastanawiają się tak jak i ja, to nie mogę uwierzyć, by byli radzi wrota Hellespontu przekroczyć. Ja z samą radością na most nie wkroczę. Znowu złowróżebnie kraczesz, Artabanosie. Zmienny jesteś jak płocha dziewica. Raz mnie namawiasz do uderzenia na Grecję, to znów od zamiaru tego odwodzisz. Raz mówisz, że nie może być szczęśliwszego wodza nad tego, który na czele tak silnej armii idzie, teraz zaś chcesz mnie, jak widzę, przekonać, że armia niechętnie szła będzie do walki. A Jonów nawet o zdradę podejrzewasz. Oto wiedz, że ja jako człowiek jeno mogę mieć wahania, zaś jako władca – ich nie mam! Ani myślę rozczulać się nad tym, czy chcieć będzie armia przejść przez mosty, czy nie. Wiem, że bez wahania przejdą gwardziści, a reszcie w wyborze pomogą baty dowódców. A jeśli o Jonów idzie, zapominasz, że zostawili oni w miastach swoje żony i dzieci. Jak myślisz, jeśli zdradzą w walce, co stanie się z ich najbliższymi?... Raz jeszcze ci powiadam, że jak i ty miewam chwile słabości, kiedy żal mi oto choćby tych tam na dole sto- jących. Żal i dlatego, że legną w bitwach, alem przecie mówił, że czy z tej przyczyny, czy ze starości, wszyscyśmy dla Ahura Mazdy winni życie! Czyż więc nie lepiej życie to zakończyć w jego świętej sprawie i z jego imieniem na ustach?! Znowu milczysz, Artabanosie. W jed- nym zaś przyznam ci rację: nie jest dobrze, kiedy ci na dole zgromadzeni czas mają na jakie- kolwiek myślenie, podobnie jak źle jest, kiedy moi najbliżsi z braku obowiązków czas swój trawią na wahania. Co do armii, postanawiam, byś, Ariabignesie, zszedł do gońców i zarzą- dził wyścigi trójrzędowców. Niech i flota, i pozostali mają zajęcie. Powiedz, że zwycięska załoga królewską otrzyma nagrodę. A co do ciebie, Artabanosie – o tym nieco później. Teraz zaś chciałbym usłyszeć, co sądzicie o chwili, w której chcemy wrota Hellady przekroczyć. 47 Czy aby jest ona najsposobniejsza? Odpowiedz pierwszy, Ariabignesie, zanim odejdziesz, a ty, Artabanosie, nad odpowiedzią będziesz miał czas się zastanowić, bo zapytam cię ostatniego. Królu królów, najsposobniejsza to chwila. Drugiej takiej floty nie ma na świecie. Pora do żeglugi najlepsza. A ty, Otanosie, co odpowiesz na moje pytanie? Ruszajmy, Panie, choćby za chwilę. Prowadź nas w imieniu Ahura Mazdy! Hystospesie? Na mosty, królu królów! Niech jeden prowadzi ku Atenom, a drugi ku Sparcie! Achajmenesie? Setki narodów stoją z nami naprzeciw greckiego brzegu. Dałeś mi pod dowództwo Ęgip- cjain. Przywiodłem ich z najodleglejszych krain. Już od pół roku zmierzamy do tego miejsca. A teraz, kiedy od greckiej ziemi dzieli mnie parę stadionów, miałżebym się cofnąć? Prowadź, Kserksesie! Hydarnesie? Królu królów! Żołnierze moi idący na czele wojsk chylą zawsze ostrza włóczni przed twoim majestatem, wskaż jeno kierunek ataku, a te same ostrza uniosą się przeciw wrogom, zaczerwienią się krwią. Prowadź! Tachmaspadzie? Poleciłeś mi. Panie, bym pozostał w Suzie i rozkaz twój wykonam, choć serce rwie się, by przy twoim boku gromić wroga. Byłbym najszczęśliwszym z ludzi przechodząc wraz z tobą wrota Hellespontu! Słyszałeś, Artabanosie, wszystkie odpowiedzi?! A co ty mi na koniec powiesz? Najprościej byłoby, gdybym jeno tylko wyrzekł słowo: prowadź! Ale przecie mam tę na- dzieję, że nasze odpowiedzi nie są wyznaniem wiary Ahura Mazdzie, Odpowiedzi nasze nie mogą też potwierdzać naszego dla ciebie oddania, bo w to też mię wątpisz, Kserksesie. Jeśli więc mam zdać się nie tylko na podpowiedzi serca, ale na to, co dyktuje rozum, nie odpo- wiem jednym słowem. Patrzę oto na potężną flotę, patrzę na nieprzeliczoną armię i ogarnia mnie zwątpienie. Gdzie, królu królów, w jakiej zatoce, w jakich portach schowamy taką liczną flotę, kiedy przyjdzie sztorm? Albo choćby wtedy, kiedy żołnierzy z pokładu na odpo- czynek zechcemy na ląd sprowadzić? Jak będziemy żywić taką chmarę ludzi? Skąd weźmie- my dla nich dostateczną ilość wody? Gdzie znajdziemy takie równinne miejsce, by siłę całej armii w walce wykorzystać? Co zrobimy, jeśli nam w Grecji prze– zimować przyjdzie?... Dość! Dość, Artabanosie! Mam już doprawdy powyżej uszu tych twoich wątpliwości. Stawiasz pytanie takie, jakbyśmy dziś po raz pierwszy w tej sprawie się spotkali. A czy nie rozmawialiśmy o tym dwa lata, rok, pół roku, miesiąc temu? Czyż sam nie brałeś udziału w zabezpieczeniu przemarszu armii przez greckie krainy?! Masz, Panie, rację! Ale zadaję te pytania nie po to, by cię zirytować, ale by nawet i po raz setny z czystej ostrożności na nie odpowiedzieć, a przez to upewnić się, że wszystko, co do nas należało – zostało zrobione! Otóż właśnie, Artabanosie! Ty wszystko czynisz z czystej ostrożności, co też tym bardziej przekonuje mnie, że wobec ciebie słuszną podjąłem decyzję. Zastanawiałem się oto, kogo z was powinienem zostawić w państwie na czas swojej nieobecności. Namiestnikiem moim może zostać jeno ktoś z najbliższego mi grona, a więc ktoś z was. Nie mogę na to stanowisko mianować Tachmaspada, który wiele mając przymiotów, jedną ma wadę – jest Medem. Mógłbym więc Meda na stolec namiestnika króla królów postawić? Przeciwny temu byłby nawet sam Tachmaspad! Tak więc, choć już wcześniej o tym postanowiłem, ale i dzisiejsza nasza rozmowa utwierdza mnie w tej decyzji: ciebie, Artabanosie, mianuję namiestnikiem moim, a do pomocy ci stawiam Tachmaspada, który nie będzie się wahał w koniecznym działaniu, jeśli ty właśnie będziesz o tym decydował. Miejcie baczenie na wszystkie kraje, 48 miejcie baczenie na wszystkie sprawy, które pozostawiam. Miejcie baczenie na budowę Per-sepolis. I niechaj, kiedy tryumfalnie wrócę, usłyszę od was, żeście z obowiązków swoich wywiązali się należycie. Nadto postanawiam, by mieszkańców Abydos nie zabierać na wy- prawę, niech pilnują mostów, tak by stale sprawne na zwycięski powrót armii czekały. W Abydos ma też pozostać Sziszsziti, by w dzień mojego powrotu wszystko, co zobaczy, opisał, by liczbę przez mosty gonionych niewolnych – podał, a też i ilości wiezionych łupów nie po- minął. Takie są moje postanowienia! I niczego ponadto nie chcę słyszeć! Niech każdy zlecone mu zadanie wykonuje. A ty, Ariabignesie, powiedzże wreszcie, czyj trójrzędowiec wygrał, bo widzę, że od dłuższej chwili chcesz to wyjawić. Królu królów! Zwyciężyła załoga Fenicjan z Sydonu i na nagrodę oczekuje. Nakaż im wypłacić sumę dwakroć taką, jakiej się spodziewają. A teraz zejdźmy do wo- dzów, chcę im oznajmić | swoją decyzję w sprawie przekroczenia wrót Hellespontu. Kiedy króla królów zniesiono do połowy wzgórza, gdzie stały zastępy starszyzny wojskowej, wodzowie poczęli wznosić okrzyki na jego cześć. Podchwyciła te okrzyki | armia, tak że wkrótce cala dolina drżała od gromkiego „Kserksesie, prowadź!” Echo odbite od greckich skał Chersonezu powtarzało ten okrzyk, co wszyscy uznali za dobrą wróżbę. Kiedy już się uciszyło, król królów rzekł do wodzów te słowa: ,,Najwaleczniejsi z walecznych, najodważniejsi z odważnych! O świcie dnia jutrzejszego ruszamy na czele wojsk ku Grecji. Prowadzić będzie nas Ahura Mazda! Niech zadrżą serca Greków, niech tchórzliwi już rozpoczynają ucieczkę ze swoich pysznych miast, niech roz- tropni już szykują mowy powitalne i uczty godne naszych oddziałów. Niech przezorni już myślą nad wielkością podatków, jakie nam rokrocznie płacić będą. Niech już dziś to czynią! Jutro ruszamy jak wiosenna lawina i nic nam się nie oprze! Wodzowie, przed nami Grecja!” Jeszcze w czasie wieczornego posiłku, który król królów spożywał w podróżnym powozie, słychać było echo okrzyków: „Kserksesie prowadź!” Król królów tego dnia wcześnie ułożył się do snu. Dzień drugi wiosny, szóstego roku panowania króla królów Kserksesa Dnia tego najdostojniejszy z dostojnych wstał jeszcze przed świtaniem i udał się na nad- brzeżne skały wraz z Tachmaspadem i ze mną. I kiedy na krańcach widnokręgu zapaliły się poranne zorze – wzniósł modły do Ahura Mazdy, nakazując mi, bym ni słowa nie uronił z tego, co powie, bo modlitwa króla królów powinna być przed jego zwycięskim powrotem wyryta na płycie kamiennej i w dzień tryumfu zamocowana na skałach greckiego brzegu. A wypowiedział Pan te oto słowa: „Ahura Mazdo, któryś uczynił tę ziemię, któryś uczynił niebiosa, któryś uczynił człowieka, któryś ród nasz wybrał na przewodników ludzi. Dobry Dawco, spraw, abym z twej woli poprowadził wierne tobie narody po zwycięstwo. Podtrzymuj pieszych w marszach znojnych, wspomagaj w siłę ramiona w czas bitew. Konnych prowadź po najlepszych ścieżkach. Przed okrętami łagodź morskie fale i uśmierzaj wichury. Najlepszą rzeczą jest dla twego imienia wzbudzić cześć i chwałę pośród ludów, które w złej wierze pozostają. Niechaj twój rydwan prowadzi ku wrogom, a sam jego widok niech ich przeraża. Imieniem twoim przyzywam słońce zza widnokręgu, które niechaj obudzi ludzi całego świata ze snu niewiedzy o istnieniu twoim. Niechaj wszyscy oni zapragną Cnoty, Myśli Dobrej i Dobrego imienia Ahura Mazdy. Tobie, Ahuro, chwała niech będzie nad chwały i zwycięstwo nad całym światem. Spraw, by zadość stało się wierze twojego sługi Kserksesa, który na czele wiernych ci narodów stanął przeciw Helladzie i wszystkim innym ludom, które przed tobą kolan jeszcze nie ugięły. Spraw, Ahura Mazdo, bym świat przed tobą rzucił na kolana. Niechaj spełnienie takich twoich żądań najwyższym będzie szczęściem dla wiernego twego sługi – Kserksesa”. Kiedym całą modlitwę zapisał, nakazał król królów Tachmaspadowi, by na kamiennej płycie zostawiono miejsce dla wpisania wszystkich niewolnych ludów, jakie w dzień powrotu 49 zwycięskiej armii prowadzone będą przez mosty. Kiedy zaś słońce wypłynęło zza widnokręgu, wylał Pan obiatę w morskie fale i cisnął w nie złotą czarę i złoty mieszalnik, a też odpiął od pasa ostry akinakes o rękojeści wysadzanej perłami i rzucił go do wody. A potem dał znak ręką i okadzono wonnościami obydwa mosty, a poręcze umajono gałązkami mirtu. Wtedy przez most przeszło dziesięć tysięcy wybranych spośród pieszych i dziesięć tysięcy spośród konnych i byli tak strojni i rośli, że król królów nakazał Tachmaspadowi, by na płycie pod modlitwą do Ahura Mazdy najpierw wyryć przemarsz wojsk przez mosty, a dopiero niżej miejsce dla pokazania pokonanych ludów zostawić. Potem ruszyła w morze flota, a przez mosty dzień cały i noc ciągnęła chmara wojsk, służ- ba, bydło juczne i reszta taboru. Król królów dopiero po wieczornym posiłku udał się na spo- czynek. Dzień trzeci do ósmego wiosny, szóstego roku panowania króla królów Kserksesa Przed wschodem słońca Tachmaspad przyprowadził w miejsce, w którym stałem, naj- przedniejszych kamieniarzy z Abydos, tych samych, którzy tron króla królów z białego ka- mienia wykuli. Mieli oni dokładnie przyglądać się pochodowi wojsk, by to, co zobaczą, naj- wierniej w kamieniu utrwalić. Kiedy słońce wstało, zatrzymano ciżbę wojsk i znów okadzono wonnościami mosty i świeżymi gałązkami mirtu je umajono. Potem przez jeden tylko most przejechało tysiąc kon- nych Persów, a za nimi przeszedł też tysięczny oddział pieszy. Ci idący przed królem królów, na znak czci mieli ostrza kopii skierowane ku ziemi, tak że w słońcu błyszczały ze złota zro- bione owoce granatu, które na zakończeniach dereniowych drzewców chwiały się w rytm równych kroków gwardii. Za ich szeregami prowadzono dziesięć dorodnych koni z nesajskiej równiny – poświęconych samemu Ahura Mazdzie, którego święty wóz w chwilę później cią- gnęło osiem białych rumaków. Za złotym boskim wozem w niewielkim odstępie jechał sam król królów w bojowym ry- dwanie, a dalej jego kryty wóz podróżny. Z tyłu ochraniało najdostojniejszego tysiąc gwar- dyjskich kopijników z włóczniami zakończonymi złotym jabłkiem. Ci jednak ostrza włóczni ku niebu mieli skierowane. Dalej powoli jechał tysięczny oddział konnych Persów, a za nimi szli równymi rzędami „nieśmiertelni”. Dziesięć tysięcy z nich miało włócznie ze srebrnym granaitem, a tych opasywało blisko cztery tysiące mających na zakończeniu włóczni złote owoce. Dalej był odstęp znaczny, na dwa do trzech stadionów, i później szła ciżba nieprzeli- czona różnych narodów. Szli tak od tej chwili przez obydwa mosty nieprzerwanie przez pięć dni i nocy. W czwarty dzień dostojny Artabanos udał się do Suzy, by w czas nieobecności króla kró- lów obowiązki namiestnika pełnić. Zaś w dzień piąty, po przekroczeniu mostów przez ostat- nich żołnierzy – Tachmaspad odjechał do Sardes, nakazawszy przedtem, by wszyscy posłań- cy, którzy z wieściami do niego będą z greckiego brzegu przybywać – pierwej zatrzymali się w Abydos i mnie z owymi zapoznawali, bym mógł pierwszy wiedzieć, kiedy zwycięski król królów wracał będzie. 50 Rozdział drugi Wieści przez posłańców przyniesione z greckiego brzegu –jesienią,szóstego roku pa- nowania króla królów Kserksesa Tak jak mi nakazał łaskawy Tachmaspad,w oczekiwaniu na posłańców nadzorowałem pracę kamieniarzy przy sporządzaniu płyty ku chwale króla królów Kserksesa.Mieszkałem pospołu z nadzorcami mostów.Trzeba rzec,że ludzie z Abydos starali się o nasze wygody, jadło i napitek w wystarczających ilościach przynosząc.Tak mi czas płynął,ale iłem razy pomyślał,że mój Pan może być utrudzony marszem,albo i walką,to aż żałość mnie ogarnia- ła,że z jednej strony niby zostałem wyróżniony,ale z drugiej,nie dane mi jest wespół z królem królów przemierzać obce strony i najdokładniej,i najwierniej swoimi oczyma zdarzenia widząc –zwycięstwa opisywać.A tak jeno na krótkie opowieści spieszących do Sardes po- słańców byłem zdany – Znałem jednak zadanie swoje –opisanie zwycięskiego powrotu armii przez wrota Hellespontu –więc trwałem tu,uznając,że służę królowi królów tak,jak on sam mi nakazał. W trzeci miesiąc po odejściu armii z Abydos skończyli kamieniarze ryć na płycie modli- twę króla królów i wtedy właśnie przybył posłaniec z wieścią,że armia zgniotła w wąwozie termopilskim jakieś oddziały greckie,które śmiały utrudniać przejście króla królów z trachiń- skiej równiny.Był więc to dobry znak!Skończono wykuwać modlitwę i zostały rozbite pierwsze greckie oddziały. Dwudziestego trzeciego dnia,drugiego miesiąca jesieni posłaniec,który do Tachmaspada zdążał – jak mu,o Największy z Wielkich,nakazałeś –przez dzień,cały opowiadał mi o zdo- byciu Aten.Zgodnie z twoją wolą » opowieść jego zapisuję: „Łaskę okazał Ahura Mazda swemu wybrańcowi jedynemu na ziemi –Kserksesowi, słuszne podpowiadając Grekom rozwiązanie:ucieczkę przed potęgą armii króla królów.Naj-pewniej nie bogowie greccy,a sam Ahura Mazda raczył przemówić ustami Pytli. Kiedy Ateńczylkom przekazano wróżbę,że mur drewniany swej córce Zeus daruje wszechwiedny,mur ten jeden zostanie,was i dzieci ocali – Grecy jak dzieci wróżbę tę pojęli. Wódz ateński Temistokles nakazał wszystkich,którzy broń mogli unieść,na okręty wsadzić,a resztę w górach skryć.I cóż to Atenom pomogło?Raczej była to pomoc dla armii naszej,któ-ra stanęła pod ateńskim akropolem przez nikogo nie zatrzymywana,jeśli nie liczyć śmiesznego pomysłu świątynnych strażników,którzy z drewna mur zbudowali,wierząc,że ustami Py-tii Atena przemawia,i że ich ów mur uratuje.I cóż to Atenom pomogło?Kilka zaledwie zapalających strzał ów mur obróciło w kupę popiołu,a nasze oddziały w chwilę potem na akropolu zatknęły zwycięskie sztandary. Błogosławiony bądź,Kserksesie,po wsze czasy!Imię twoje jak piorun poraziło całą Gre- cję.Stopy twoje depczą dummy,niezdobyty ateński akropol,oczy twoje napawają się klęską wrogów,usta twoje im rozkazują.Wieczny Ahura Mazda czuwa nad tobą i do panowania przez ciebie nad całą Grecją się sposobi.Wielki bóg wszystkich Persów i podległych im lu- dów zaszczycił Ateny,przybywając do nich w złocistym rydwanie,prowadzonym najspraw- niejszą ręką króla królów Kserksesa.Grajcie trąby,jeden jest bóg nad wszystkimi ludami, jeden jest król królów,przed którym głowę chylić będą.Śpiewajcie narody chwałę mocarzom w niebie i na ziemi:Ahura Mazdzie i Kserksesowi ”! Abydos – piętnasty dzień ostatniego miesiąca jesieni,szóstego roku panowania króla królów Kserksesa. Poskarżyć się muszę do ciebie,o królu królów.Wierzę,że kiedy wróciwszy skargę mą przeczytasz,srogim zapałasz gniewem do sprzeniewierców twego rozkazu.Od czasu przyby- cia posłańca, który chwalebne zdobycie Aten mi obwieścił, żaden z kolejnych gońców do mego leża nie zajrzał – wszyscy skrzętnie je omijają. Jeden, zatrzymany przez moje sługi, rzekł, że dzieje się tak z twojego rozkazu! A przecież nie może być to prawdą, bo sameś w mojej obecności inne rozkazy wydał, nawet wodzów napominając, by niczego przed moimi uszami nie tajono. Boję się, Panie, że intryga jakaś – czy zdrada nawet – jest przeciw tobie szykowana. Oto bowiem, kiedy trzy dni temu wichura strasizna zerwała mosty na Hellespon- cie, nikt ich nie zaczął odbudowywać i miast z Sardes w tym celu oddziały przysłać, przywo- żą stamtąd, nie wiedzieć po co – pełne wozy strojów dla oddziałów „nieśmiertelnych”. 52 Rozdział trzeci Abydos – siedemnasty dzień ostatniego miesiąca Jesieni, szóstego roku panowania króla królów Kserksesa O Panie! Dziś pod Abydos dotarły dwa fenickie okręty, których dowódcy opowiadają na- około straszne jakieś wieści, którym nikt tu nie chce dać wiary. Mówią oni, że w dwudzie- stym drugim dniu drugiego miesiąca jesieni Grecy pobili naszą flotę pod Salaminą, a nie opo- dal wysiekli większość najdzielniejszych Persów, pośród których co znamienitsi wodzowie polegli. Nie mogą to być wieści prawdziwe, przecież nakazałeś o wszystkim mnie – przez posłańców uwiadamiać. Fenicjanie mówią, że i ty sam ku Abydos podążasz. Oby była to prawda, bo wówczas będę mógł opisać twój zwycięski powrót, a nie fałszywe wieści fenic- kich zdrajców, których nakazałem pojmać i pod strażą trzymać do twego przybycia. Zabrałem też zapiski, jakie zostały znalezione na ich okręcie. Fenicjanie mówią, że nakazałeś, by mnie zostały oddane. Są to też najpewniej fałszywe dokumenty, bo zauważ królu królów, co w nich zapisano: „Ja, skryba dostojnego Ariabignesa – dowódcy floty królewskiej – rozkaz otrzymałem opisania morskiej bitwy, stoczonej na rozkaz króla królów dla ostatecznego pokonania Greków. To, co opiszę, mam przekazać Sziszszitiemu, który pod Abydos na wieści oczekuje. Dla spełnienia polecenia udałem się rankiem w miejsce nieodległe od tronu króla królów. Tron ustawimy na wzniesieniu naprzeciw wyspy, którą Grecy Psyttaleją zowią. Przed mymi oczyma rozciągał się widok całego wojennego teatrum, które wespół z innymi miałem oglą- dać. Oto naprzeciw skalista wyspa Psyttaleją odległa na tysiąc kroków, za nią z lewej salamiń- ska cieśnina, w której skryła się grecka flota. Mają oni nie więcej niż czterysta niskich okrę- tów, obsadzonych ciężkozbrojną piechotą. W prawo rozciągają się zielononiebieskie wody salamińskiej zatoki, widoczne aż po wyspę Nerę, której część, przed wzrokiem – przylądek Filatouri skrywa. Gdyby nie to, widać by było stojące za nimi okręty Koryntian, wysłane tam przez Greków dla obrony cieśniny przed atakiem naszej floty. Gdybyż nieszczęśni Grecy wi- dzieć mogli to, co ja widzę, nie rozdzielaliby swoich skromnych sił niepotrzebnie. Cała bo- wiem nasza flota nie w północnej części cieśniny, a tu właśnie, od południa stoi ustawiona. Właśnie z lewa od ostrego czuba przylądka Warwari aż do miejsca, gdzie na srebrnych no- gach stoi tran króla królów, na długości większej niż dwa tysiące kroków rozstawiła się nasza dumna flota. Tak nieprzebrana i tak wspaniała, że aż żal mi już teraz nielicznych greckich okrętów, które przeciw niej staną. Od mojej strony kołysały się w pierwszym rzędzie wysokie triery fenickie. Na ich górnych pokładach stała piechota zbrojna w łuki i oszczepy, mogąc łatwo razić Greków, na znacznie niższych pokładach rozmieszczonych. Dalej były okręty jońskie, a za nimi w rzędach jedenastu stało jeszcze dwa tysiące okrętów innych nacji. Nagle piechota na okrętach zgromadzona poczęła wiwatować na cześć króla królów. Wtedy spostrzegłem, że najdostojniejszy Kserkses tu właśnie przybył i na tronie spoczął. Okrzykom wielojęzycznym końca nie było. W nieopisanej wrzawie głosów słyszało się tylko imię króla królów Kserksesa. Później pierwsze sto fenickich okrętów, równo zanurzając wiosła, zaczęło się dumnie przesuwać w zwartym szeregu wzdłuż wybrzeża przed tronem króla królów. Widać było, że oni sami mogliby Greków pokonać, gdyby ci się ze swego ukrycia pokazali. Wszyscy stojący wokół królewskiego tronu z radością oglądali ową paradę wysokich i chyżych fenickich okrętów. W chwilę potem od salamińskiego półwyspu ozwały się głosy greckich piszczałek i zza Psyttalei wypłynęły wraże okręty. Nasze wojska, na wyspie zaczajone, obsypywać ich poczęły gradem strzał, pokąd nie oddaliły się od wyspy. Nieliczna to 53 była flota i w porównaniu z naszą – skromnie, wręcz żałośnie wyglądała. Pierwsze ich okręty płynęły w kierunku przylądka Tropaja, a więc prawie w sam środek zwartego szyku naszej floty. Przyznaję, że z podziwem patrzyłem na ten ich odważny manewr, którym najpewniej za- mierzali ustawić się naprzeciw naszych sił. Tak też po pewnym czasie się stało. Grecka flota, nie niepokojona przez nasze okręty, ustawiła się w czterech rzędach od przylądka Tropaja do miejsca naprzeciw królewskiego tronu. Sięgała więc półksiężycem, wgiętym w kierunku Psyttalei – mniej więcej połowy frontu utworzonego przez naszą flotę. Król królów przyglądał się spokojnie owym manewrom, aż obie floty stanęły naprzeciw siebie, a potem skinął ręką... Galery fenickie skierowały swoje okute dzioby na greckie prawe skrzydło. Wiosła równo zanurzały się w gładkiej tafli wody. Wydawało się, że nic nie po- wstrzyma tych olbrzymów przed uderzeniem w stojące nieruchomo greckie okręty. Wszyscy już wyobrażali sobie trzask łamanych pokładów i miażdżonych wrogich żołnierzy. I wtedy, nagle! – od otwartego morza wiać zaczął gwałtowny wiatr, tak ostry, że okręty stojące od nas najdalej, przy przylądku Warwari, zaczęły wpadać na siebie i tworzyć po jakimś czasie zbitą bezładnie gromadę. Słychać było trzask łamanych wioseł i burt oraz krzyki, niestety nie grec- kiej, a naszej piechoty wpadającej do morza z pochylonych lub uszkodzonych okrętów. Naprzeciw nas – wiatr zepchnął fenickie galery tak, że stały teraz bokiem do wrogich okrętów. Ten niespodziewany, trwający dalej, podmuch nic nie uczynił greckiej flocie osłoniętej półwyspom salamińskich skał. Na prawym skrzydle ich galery ruszyły lawą w odsłonięte burty fenickich trier. Widziałem, że nawet najdostojniejszy Kserkses opuścił głowę, by nie widzieć tego, co musiało nieuchronnie nastąpić. Ja uczyniłem to samo i aż drgnąłem, kiedy doszedł naszych uszu trzask łamanych wioseł i chrzęst zbrojnych ostróg rozrywających burty fenickich galer. W tej chwili pozostała grecka flota ruszyła na stłoczone w nieładzie nasze okręty. Widać było stąd jak na dłoni, że naszej flocie nie uda się w tak krótkim czasie przygotować jakiegokolwiek szyku, że Grecy w dowolnych miejscach mogą na nas uderzyć, Czyżby Ahura Mazda przestał nam sprzyjać, albo też chciał by zwycięstwo osiągnięte zo- stało w trudniejszych I niż król królów przewidywał – warunkach? Ciężkozbrojna piechota grecka przeprawiała się bez większych przeszkód na fenickie galery, bo w chwili uderzenia w nie – nasi wojownicy spadali z górnych pokładów bądź na niższe, bądź do morza. Ci, co ostali, rzucali oszczepami w nadchodzących, choć z małym skutkiem, bo Grecy i tarcze, i pancerze mieli kute ze stali. Naprzeciw tronu króla królów trwała rzeź naszej piechoty na fenickich galerach. Widać było, jak greccy ciężkozbrojni opanowują okręt po okręcie, jak pod ciosami ich mieczy giną dzielne załogi. Żadne inne okręty nie mogły przybyć na pomoc, bo oddzielała je mała skalista wysepka pomiędzy Psyttaleją a miejscem, na którym stał tron króla królów. Niektórzy ze świty królew- skiej dobywać zaczęli strzały z kołczanów, chcąc pomóc załogom fenickich galer, ale strzały spadały w morze w znacznej od walczących odległości. Widać też było, że na Psyttaleję od Salaminy zmierzają łodzie załadowane greckimi hoplitami. Zniknęli na czas jakiś z oczu przesłonięci skałami wyspy, a zaraz potem rozpoczęły się walki i widać było, że nasza piechota będąca na wyspie, nie poradzi greckim ciężkozbrojnym. Kiedy fenickie galery, zdatne do pływania, uciekać poczęły wzdłuż wybrzeża Amfiale, na Psyttalei wiwatowali zwycięzcy Grecy, tak że wiele ich okrętów, uszkodzonych w walce z Fenicjanami, zawróciło na wyspę, już niezagrożenie przybijając do jej brzegów. A przecie podług zamysłów naszych wodzów, tu na nich miała czekać nasza piechota. Teraz jej oddziały leżały rozbite na skałach Psyttalei. Król królów siedział ze spuszczoną głową. Woalem się temu nie dziwił: na Psyttalei dowódcami oddziałów byli przecie trzej bratankowie króla królów. Patrząc na przebiegające przed nami zdarzenia, wręcz zapomniałem o centrum i lewym skrzydle naszej floty. 54 Kiedym spojrzał w kierunku przylądka Tropaja, widocznym było, że Jonowie i Egipcjanie lepiej sobie radzili niż Fenicjanie. Dwa rzędy okrętów dzielnie walczyły z Grekami, choć przez owo stłoczenie, dalsze rzędy nie mogły im wiele pomóc, stąd widać było, że tylko starają się ustawić w front, by zatrzymać przeciwnika, gdyby ten dwa rzędy naszych okrętów pokonał. Część naszych okrętów płynęła w kierunku wybrzeża, na którym staliśmy, chcąc zapewne ominąć walczących i uderzyć Greków od tyłu. Te jednak okręty los spotkał srogi, bo część greckiej floty, która rozbiła galery fenickie, ruszyła na pomoc walczącym z Jonami i Egipcjanami, a po drodze trafiwszy na te nasze okręty, szybko je bądź to dobyła, bądź to zatopiła. Kiedy ta część greckiej floty dotarła do przylądka Tropaja – szeregi jońskich i egipskich galer szybko zaczęły topnieć. Pozostałe zaś, nie naruszone rzędy naszej floty, miast ruszyć im na pomoc, postawiły żagle i zaczęły uciekać na otwarte morze. Nie wiedziałem, ile czasu trwała bitwa. Stąd, kiedy nasze okręty zaczęły uciekać, spojrzałem na jesienne słońce. Stało w zenicie. Tak więc w południe tego dnia teatrum bitwy tak oto wyglądało: Ku morzu płynęło na żaglach więcej niż tysiąc naszych okrętów ściganych przez Greków. Rozbitych i niezatopionych okrętów naliczyłem ponad dwieście, choć nie wiem, ile z tego było naszych, a ile greckich? Nie wiedzieć też, ile poszło na dno salamińskiej zatoki. Niedaleko miejsca, gdzie stał tron króla królów, leżały na wybrzeżu szczątki dwu fenickich galer. Co z pozostałymi okrętami się stało, nie wiem, bo część prawego skrzydła floty uciekła przed Grekami na wybrzeże Amfiale – osłonięte skałami wzgórz przed moim wzrokiem. Obawiam się o to, czy aby nie zostali tam zaatakowani i zatopieni przez korynckie okręty stojące między wyspami? Po tej bitwie flota nasza liczebnie była jeszcze silna, bo i cóż znaczy te naliczone dwieście, a niechby i dwakroć tyle okrętów, które utraciła, skoro pozostało jej dużo ponad tysiąc, a więc nadal miała ich więcej niż flota grecka przed bitwą. A przecie i Grecy postradali w bitwie sporo okrętów. Jednak nie mógłbym rzec z czystym sumieniem, że bitwa ta została przez nas wygrana. Po prawdzie raczej powinienem powiedzieć, że przegraliśmy tę bitwę. Sam nie wiem, czy taki opis bitwy pozwoli mi pozostawić pan mój, .dostojny Ariabignes. Kiedy już flota grecka zaczęła powracać i kierować się za Psyttaleję, ku salamińskiemu wybrzeżu, do króla królów przybyli dowódcy ocalałych fenickich galer. Na moich oczach ścięto im głowy! Wtedy obawiać się zacząłem o los dostojnego Ariabignesa i zacząłem o nie- go rozpytywać. Jeszcze przed wieczorem dowiedziałem się, że zginął w walce przy tropaj- skim przylądku. Cóż miałem teraz czynić? Jak spełnić polecony mi rozkaz, by opis bitwy dostarczyć do Abydos? Mimo śmierci mego pana, los mi jednak sprzyjał, bom następnego dnia dowiedział się, że rozeźleni za śmierć swoich dowódców Fenicjanie odłączają się od floty i odpływają do Zarze- cza. Kiedym im opowiedział, jaki dostałem rozkaz od nieżyjącego dowódcy floty – będąc mu wierni, zgodzili się zabrać mnie ze sobą i dowieźć do Abydos. Będę więc mógł spełnić pole- cenie swego pana, przekazując to, co zapisałem – Sziszszitiemu”. 55 Rozdział czwarty Abydos – dwudziesty czwarty dzień ostatniego miesiąca, Jesieni, szóstego roku panowania króla królów Kserksesa Ucieszyłem się wielce, kiedy zoczyłem nasze oddziały u podnóża skał na przeciwległym brzegu. Wiedziałem, że okręty, które tam płyną z naszej strony, przewiozą je do Abydos. Czegoś się pewno od nich dowiem, ale też i ich przeprawy nie opisuję, bo owe sześćdziesiąt tysięcznych oddziałów, jakie na brzeg wysadzono, za zwycięskie uznać nie mogę. Wychu- dzeni są, schorowani i w samych jeno łachmanach. Co więc mam opisywać? To, że przy ogniskach odpoczywają i przygotowaną strawę pochłaniają z łapczywością dzikich zwierząt? To, że nie mają nawet siły w przywiezione, pewno dla nich, nowe stroje się prze– brać? Od- działy owe to najpewniej ranni i chorzy, których nakazałeś, o Panie, z greckiego brzegu na odpoczynek przewieźć. Czekam więc na twoich posłańców, bo nie mogę dać wiary wieściom, że pośród tej kupy nieszczęścia – ty się, Panie, znajdujesz... Nie może to być prawdą, bom nie widział ani twego powozu, ani rydwanu Ahura Mazdy! Abydos – drugi dzień pierwszego miesiąca zimy, szóstego roku panowania króla królów Kserksesa Posłaniec twój przybył, ale daruj, Panie, po tym, czegom się dowiedział, ani myślę stawać przed twoim obliczem. Wybacz, ale chcę żyć! Wczoraj widziałem wielu okrutnie usieczonych mieszkańców Abydos. Nakazałeś ich zabić za to, że nie upilnowali mostów. A cóż oni są winni? Jak mogli stawiać czoło żywiołom? Samem to przeżył. Najstarsi ludzie w okolicy nie pamiętają takiej wichury w Hellesponcie. Nikt ze śmiertelnych nie mógłby mostów uratować! Dlaczego więc niewinnych usieczono? Nie chciałem wierzyć dowódcom fenickich okrętów, że w czas bitwy pod Salaminą najdzielniej walczącym nakazałeś ściąć głowy, ale teraz wierzę, bom też i więcej okropności się dowiedział. Nakazałeś uśmiercić najwierniejszych ci mieszkańców Abydos, to pewno i mnie nakażesz ściąć głowę, bom twego zwycięskiego powrotu nie mógł opisać, A przecież nie skrybowie, a władcy są klęsk sprawcami... Wiesz, Panie, com postanowił? Wypuszczę oto więzionych Fenicjan i wraz z nimi ucieknę od ciebie, bo już wyobrażam sobie, co stanie się tu, w Abydos i gdzie indziej. Najpierw odpocząwszy z oddziałami, przebierzesz się w strojne zwiezione szaty, a potem jako zwycięzca do Sardes wkroczysz, mówiąc wszędzie, żeś ty Ateny dobył, a resztę niewiel- kiego już zadania – dobycia Grecji – powierzyłeś zostawionej części armii, na czele z Mar- domuszem. Wszystkich zaś, którzy byli świadkami twego niesławnego powrotu – nakażesz skrócić o głowę. Jeśli Mardoniusz zwycięży, powiesz, że takeś właśnie nakazał, chwałę dla siebie przyjmując. Jeśli przegra, nakażesz najpewniej ściąć i jemu głowę, za nieudolność. Jakby się więc nie stało, ty będziesz zwycięski! Mówię ci to nie dlatego, żem buntownik, bo przecie nim nie jestem! Nadal darzę cię sza- cunkiem i czuję się jak ty Panie – Persem. Tyś jednak okazał się przede wszystkim – władcą. Zabijając niewygodnych świadków, klęski w zwycięstwa chcesz przemienić... Któż ciebie, Kserksesie. rozliczy za śmierć setek tysięcy naszych wojowników?' Któż cię rozliczy za stra- cenie złotego rydwanu Ahura Mazdy?... Ty, Kserksesie? Polegli będą milczeć, ci co milczeć nie zechcą – znajdą się pośród poległych! Mógłbym tego ci nie pisać, ale przecie, kto ci to powie? Miał będziesz najpewniej wielu nowych skrybów, którzy przebieg twojej w Grecji kampanii – podług wskazówek opiszą. Ja tego uczynić nie mogę – znam prawdę! A tak już się dzieje, że skryba, który prawdę nieko- rzystną dla władcy chciałby napisać, za zdrajcę jest uznany. I albo daje głowę, albo z kraju musi uchodzić, by życie ratować. 56 Nie zamierzam wraz z tobą dalszych popełniać błędów. Tyś chciał mieczem zwycięstwo Ahura Mazdy nad innymi bogami wywalczyć, a ja – naiwny – owo zwycięstwo opisać! I co nam z tego przyszło? Ty klęskę w zwycięstwo usiłujesz przemienić, a ja nie wiem, czy życie uratuję. Cóż, jam tylko skryba – tyś król królów. W czas próby okazałeś się dokładnie takim samym władcą, jak ci, co byli przed tobą, i jacy po tobie nastaną! Z tego, co szczerze ci napi- sałem, jeden najpewniej wyciągniesz wniosek, że po skrybów słać trzeba nie posłańców, a siepaczy... grudzień 1981 – maj 1985 57 Spis treści Część pierwsza Maraton Cześć druga Suza Część trzecia Abydos 58