1443
Szczegóły |
Tytuł |
1443 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1443 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1443 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1443 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KRZYSZTOF BORU�
MA�E ZIELONE LUDZIKI
CZʌ� IV
DYSPOZYTORNIA
3
1.
Jest noc. Samoch�d Pratta - wielka b��kitna limuzyna o grubych, pancernych szybach i
�wietnej klimatyzacji - mknie przez sawann� drog� do Knox-Benedict. Siedz� obok
pu�kownika w wygodnym wn�trzu wozu i rozmawiamy. �ci�lej - on m�wi, a ja s�ucham,
gdy� w istocie niewiele mam do powiedzenia. Pratt m�wi do�� otwarcie, bez "owijania w
bawe�n�" jak moje sprawy stoj� i czego si� ode mnie spodziewa. Nikt chyba tego nie s�yszy
poza mn� - gruba szyba oddziela nas od kierowcy i siedz�cego obok niego cywila z obstawy.
Najpierw, jeszcze na ulicach Bosch zadaje mi par� zdawkowych pyta�; jak si� czuj�, czy
jestem bardzo zm�czona, czy nie traktowano mnie brutalnie ("wszelkie tortury fizyczne czy
bicie s� u nas zakazane, jako niehumanitarne i ma�o skuteczne") i czy zwr�cono mi wszystkie
przedmioty osobiste. Zastrzega te�, przepraszaj�c, �e mapy i "listu" policja zwr�ci� mi nie
mo�e, gdy� "mog� by� jeszcze potrzebne" - co rzecz jasna brzmi jak gro�ba. Mam ogromn�
ch�� "wygarni�cia" mu, co my�l� o tych "humanitarnych" metodach wyciskania zezna�, ale
dochodz� do wniosku, �e nie ma sensu si� nara�a�. Pozwalam sobie tylko powiedzie� par�
s��w na temat sadyst�w i zbocze�c�w w mundurach, wspominaj�c o tym, �e da�am jednemu z
nich "nauczk�". Pratt jest tym incydentem wyra�nie rozbawiony i gratuluje mi "dobrego
wyszkolenia". Zaraz jednak przechodzi do "w�a�ciwego tematu":
- Mam do pani �al - rozpoczyna tak, jakby by�a to zwyk�a, przyjacielska rozmowa. - Nie
by�a pani ze mn� dzi� rano szczera. Gdyby mi pani w�wczas powiedzia�a to, o czym
dowiedzia� si� p�niej od pani w "forcie" major von Oost, nie byliby�my oboje w tak
k�opotliwej sytuacji. I do tego ta niedorzeczna pr�ba ucieczki...
Nie widz� sensu prostowania, �e nie mia�am zamiaru ucieka�, przynajmniej na razie, i
czekam co powie dalej.
- Szuka�em pani po ca�ym pa�acu i ogrodzie - ci�gnie pu�kownik. - Dopiero po telefonie z
prefektury domy�li�em si�, �e aresztowano pani� gdzie� poza terenem pa�acu. Ale ju� by�o za
p�no na bezpo�redni� interwencj�. A �ci�lej: zmuszony by�em zaprzeczy�, �e w Knox-
Benedict przebywa doktor Quinta i panna Parker. Pani chyba rozumie czym to grozi�o? Co za
nieostro�no�� i prosz� wybaczy� - brak rozs�dku z pani strony! Oczywi�cie, musia�em
zorientowa� si� w sytuacji bez niepotrzebnego szumu, a to zaj�o sporo czasu. Dowiedzia�em
si�, �e przewieziono pani� do "fortu" i jest pani przes�uchiwana, ale nie znaj�c tre�ci pani
zezna�, nie mog�em podj�� odpowiednich krok�w. S� to delikatne sprawy, dotycz�ce
kompetencji poszczeg�lnych resort�w. Nie m�wi�c ju� o konsekwencjach politycznych...
Musz� pani powiedzie�, �e bardzo mi pom�g� senator. On jest naprawd� szczerze pani
�yczliwy i jemu przede wszystkim musi pani podzi�kowa� za tak szybkie uwolnienie.
S�ucham wynurze� pu�kownika i zastanawiam si�, czy jest w nich cho�by cz�stka prawdy.
Im d�u�ej my�l� o tym, co si� ze mn� dzia�o, tym wi�kszego nabieram przekonania, �e ca�a ta
koszmarna historia, co najmniej od momentu aresztowania i przes�uchania w prefekturze,
by�a spektaklem re�yserowanym przez Pratta.
- Ale, niestety, z tego co mi powiedzia� major von Oost wynika, �e nie uda si� ju� uzna�
ca�ej sprawy za zwyk�e nieporozumienie. Aby oszcz�dzi� pani dalszych przykro�ci, b�d�
musia� przedstawi� swoim zwierzchnikom konkretne dowody, �e jest pani "Sylwi� 3" moj�
4
wsp�pracowniczk� i to cenn�.
Inaczej m�wi�c, zmuszony by�em podj�� w pani sprawie pewne zobowi�zania...
- Czy nie nazbyt pochopnie?
- Obawiam si�, �e pani nie w pe�ni zdaje sobie spraw� z powagi sytuacji.
- Nie boj� si� �mierci.
- Nie w�tpi�... Kto zreszt� m�wi o �mierci? Pragn� tylko uchroni� pani� przed dalszym
�ledztwem. Nie chcia�bym, aby wyci�ga�a pani fa�szywe wnioski z tego, z czym pani zetkn�a
si� w "forcie". Je�li zachodzi potrzeba stosuje si� tam metody niepor�wnanie skuteczniejsze...
- Rozumiem, �e nie mam wyboru - przerywam mu cierpko. - Na czym ma polega� owa
wsp�praca?
- Potrzebujemy pewnych informacji...
- Konkretnie: jakich?
- Na przyk�ad... na temat "dyspozytorni".
- To wy mo�ecie mi co� na ten temat powiedzie�, a nie ja wam. Ja nic nie wiem! Chyba to
ju� sprawdzili�cie?
- Sprawdzili�my. I powiedzia�bym raczej, �e pani wiedza w tej materii jest
fragmentaryczna. Ale nam nie chodzi o pani�, lecz o doktora Quint�. Rzecz w tym, i� cieszy
si� pani jego zaufaniem. Zreszt� nie tylko zaufaniem...
- To znaczy, mam wyci�gn�� z niego, co wie na temat "dyspozytorni", a potem nas
zlikwidujecie. Niech pan nie pr�buje zaprzecza�, panie pu�kowniku!
- Cennych wsp�pracownik�w nikt si� nie pozbywa. A je�li idzie o doktora Quint�, to nie
tylko w tym rzecz, co ju� wie... Obawiam si�, �e nadchodz� bardzo trudne czasy i taki umys�
jak doktora Quinty mo�e by� bezcenny. Gdyby chodzi�o tylko o wydobycie z niego
okre�lonych informacji to, jak ju� si� pani orientuje, nie by�by to wielki problem... Prosz�
wybaczy�, �e stawiam tak brutalnie spraw�, ale chc�, aby pani poj�a, �e wasza �mier� czy...
okaleczenie psychiczne nie le�y w naszym interesie.
To co m�wi wydaje si� logiczne i zaczynam rozumie�, dlaczego nie jest dla Pratta
szczeg�lnie wa�ne czy jestem Ellen Parker czy Agni Radej i z jakiego powodu mnie
"podmieniono", za� z Tomem obchodz� si� jak z jajkiem. Oczywi�cie jest to perspektywa
"z�otej klatki", ale zawsze pozostaje jaka� nadzieja. Najwa�niejsze, �e b�d� razem z Tomem i
nie grozi mi ju� powr�t do "fortu". Nie ma sensu komplikowa� sprawy.
- Powiedzmy, �e rozumiem i zgadzam si� na wsp�prac�, gdy� nie widz� innego wyj�cia.
Z Quint� jednak nie p�jdzie panu tak �atwo jak ze mn�.
- W�a�nie dlatego licz� na pani�. I to zar�wno w zdobywaniu informacji, kt�re doktor
posiada, ale nam nie przeka�e, jak te� na dalsz� met� w przekonaniu doktora, �e musi si�
pogodzi� z sytuacj� i �e �le na tym nie wyjdzie, je�li si� dogadamy. Oczywi�cie, wynika st�d,
�e przynajmniej przez pewien czas nie mo�e pani ujawnia� przed doktorem o czym tu
m�wimy. Z tego co wiem wynika, �e nie stanowi to dla pani wi�kszego problemu. Zreszt�
doktor te� nie jest w pe�ni z pani� szczery...
Musz� szybko wej�� w rol�.
- Wiem. I dlatego nie b�dzie to �atwa sprawa.
- Na pocz�tek mam dla pani do�� proste zadanie. Powie pani doktorowi, oczywi�cie w
�cis�ej tajemnicy, �e profesor Henderson nie wyjecha� rano z Knox-Benedict, wbrew temu co
wam m�wi�em, lecz dopiero wczesnym popo�udniem i widzia�a si� pani z nim w pokoju
doktora Swarta, gdy ja na chwil� wyszed�em. Przekaza�a mu pani list do ambasady, a on
poleci� pani zawiadomi� doktora Quint�, �e niestety, sytuacja si� komplikuje i obawia si�, �e
nie b�dzie m�g� wam pom�c. Odnaleziono bowiem w Dolinie Martwych Kamieni zw�oki
doktora Tomasza Quinty i jego sekretarki - Ellen Parker. Wiadomo�� o tym poda�a ju� BBC.
Profesor pyta doktora, co w tej sytuacji robi�. Dalej mo�e pani opowiedzie� doktorowi o
swoich przygodach, z tym, i� nie wspomni pani, rzecz jasna ani s�owem, �e w zeznaniach
5
wymieni�a pani nazwisko profesora.
- Czy profesor zosta� aresztowany?
- C� za niedorzeczna my�l! - �mieje si� pu�kownik. - To nasz najwybitniejszy specjalista
i to nie tylko w elektrofizjologii.
- Wiem co� o tym...
- Wracaj�c do g��wnego tematu: zda mi pani potem dok�adn� relacj� z tego jak
zareagowa� doktor na te b�d� co b�d� nie najprzyjemniejsze wiadomo�ci, co m�wi� i co kaza�
przekaza� profesorowi. I jeszcze jedno: niech pani m�wi du�o o tym, �e w czasie
przes�uchania wypytywano pani� o "dyspozytorni�". Mo�e pani nawet ubarwi� troch�
opowie�� i od razu troch� poci�gn�� go za j�zyk. Oczywi�cie b�dzie si� mia� na baczno�ci.
R�wnie� przed pani�.
- Co konkretnego chcieliby�cie si� dowiedzie�?
- Mo�na powiedzie�, �e interesuje nas wszystko, co Quinta wie o "dyspozytorni". I to nie
tylko to, czego jest pewien, ale tak�e wszelkie przypuszczenia, domys�y, hipotezy, jak
r�wnie� to czego on nie wie, lecz pr�buje si� dowiedzie�. Kwestii wymagaj�cych wyja�nienia
jest mn�stwo. Na przyk�ad cenne mog� by� dane jakie posiada doktor na temat organizacyjnej
struktury, wp�yw�w politycznych i ekonomicznych w �wiecie. Chodzi zw�aszcza o nazwiska
ludzi ze sfer rz�dz�cych i kr�g�w wielkich korporacji. Nie bez znaczenia mog� by� r�wnie�
konkretne informacje, czy mo�e cho�by tylko przypuszczenia, dotycz�ce rodowodu
"dyspozytorni", a nawet idei przewodniej i cel�w, kt�re stawia przed sob�. Co Quinta wie na
ten temat i z jakich �r�de�? My�l� zreszt�, �e nie trzeba pani t�umaczy�, o co nam chodzi...
Prosz� mnie te� dobrze zrozumie�: nie chcemy wam wyrz�dzi� �adnej krzywdy, przeciwnie:
chcemy, aby Quinta sta� si� naszym sojusznikiem. Chodzi tu o by� albo nie by� nie tylko
Dusklandu... Mam nadziej�, �e zdaje sobie pani z tego spraw�...
Pratt urywa, patrz�c w zamy�leniu przed siebie, gdzie snopy �wiate� rzucane przez
reflektory naszego samochodu wydobywaj� raz po raz z ciemno�ci przydro�ne palmy i
baobaby. Jest wyra�nie przej�ty tym, co powiedzia�.
Oczywi�cie, Pratt przecenia moj� rol� i my�l�, �e lepiej b�dzie nie wyprowadza� go z
b��du. Jestem w ten spos�b cenniejsz� zdobycz�, a poza tym, traktuj�c mnie jako
wtajemniczon�, pu�kownik m�wi otwarcie o niekt�rych sprawach, staj�c si� �r�d�em cennych
informacji.
Inna sprawa, �e obraz, kt�ry zaczyna si� wy�ania� z tego, co us�ysza�am wcale nie jest dla
mnie jasny. Ze s��w pu�kownika wynika, �e "dyspozytornia" to pot�na mi�dzynarodowa
mafia polityczna, kt�r� tropi IAT i chyba z tego w�a�nie powodu Tom przylecia� do Afryki.
C� to jednak za dziwna organizacja? Je�li vortex ma by� narz�dziem terroru i anarchii, to
komu s�u�y? Faszystom czy czerwonym? Faszy�ci atakuj�cy ostatni� twierdz� rasizmu?
Lewaccy terrory�ci penetruj�cy wielkie korporacje? A mo�e to jaki� supergang przest�pczy?
Dlaczego wi�c ukrywa si� przed �wiatem prawd�? Co� tu si� nie zgadza...
- Chce pan powiedzie�, �e VP jest narz�dziem szanta�u w skali globalnej? - pr�buj�
sk�oni� pu�kownika do dalszych wynurze�.
- Niew�tpliwie.
- Ale teren operacji nie by� chyba wybrany przez "dyspozytorni�" przypadkowo?
Pratt spogl�da na mnie przenikliwie.
- Czy to Quinta powiedzia� pani, �e "dyspozytornia" kieruje anomali�?
- Nie.
- A wi�c kto?
- Chyba co� na ten temat m�wi� doktor Barley lub Oriento, gdy byli�my w jego stacji w
Dolinie Martwych Kamieni. Czy to bardzo istotne sk�d wiem?
Nie odpowiada na moje pytanie. Zbli�amy si� do o�wietlonego terenu. Czy�by to ju�
Knox-Benedict?
6
Pratt zaczyna teraz m�wi� o Tomie. Najpierw bardzo go chwali - �e to wybitny fachowiec,
wysoko ceniony "nie tylko w �wiecie naukowym". Potem m�wi, i� pewne w�tpliwo�ci mo�e
budzi� to, czy jest lojalny wobec ludzi, dla kt�rych pracuje. Pu�kownik jest przekonany, i�
Quinta d��y przede wszystkim do realizacji w�asnych cel�w. By� mo�e zreszt� nie ma w tym
sprzeczno�ci etycznej o tyle, �e Quinta sam dobiera sobie zleceniodawc�w, a s� to z regu�y
ludzie bardzo wysoko postawieni. Zdaniem Pratta doktor jest cz�owiekiem odwa�nym i
bardzo upartym, a nawet troch� ryzykantem. Dogadanie si� z nim nie jest wi�c �atwe, pr�by
wymuszenia czy przekupstwa nie wchodz� w rachub�. Raczej trzeba go przekona� o
s�uszno�ci wsp�dzia�ania w warunkach, jakie si� wytworzy�y. To wsp�dzia�anie mo�e mie�
ograniczony zakres, wynika� na przyk�ad ze zbie�no�ci "cel�w po�rednich". To, co mam
robi� nie jest tylko zwyk�ym dostarczaniem informacji, lecz bardzo wa�n� i delikatn� "misj�",
polegaj�c� przede wszystkim na "po�redniczeniu". Najwa�niejsze, abym zdoby�a pe�ne
zaufanie Quinty, co oczywi�cie nie jest spraw� prost�, gdy� posiada du�e umiej�tno�ci i
do�wiadczenie w dochodzeniu prawdy i nale�y do ludzi niezwykle czujnych, podejrzliwych
nawet wobec najbli�szych mu os�b. Dowodem tego - jak ma�o mi powiedzia� o
rzeczywistych celach naszej podr�y do Afryki.
My�l�, �e pu�kownik pr�buje w ten spos�b upiec co najmniej dwie pieczenie: os�abi�
opory moralne wobec przyj�cia roli donosiciela, a jednocze�nie podsyci� moj� ciekawo��.
Inna sprawa, �e ma troch� racji, gdy� w�a�ciwie nadal nie wiem, z kim i przeciw komu gra
Tom, a to, i� nie chce mnie wtajemnicza� w swoje sprawy, z pewno�ci� nie wynika tylko z
troski o moje bezpiecze�stwo.
Droga biegnie ju� w pobli�u muru otaczaj�cego rezydencj� Knoxa. Pratt instruuje mnie
teraz jak mam rozmawia� z Tomem, aby nie zorientowa� si�, �e ci�gn� go za j�zyk.
Powinnam unika� programowego dzia�ania, nie uk�ada� sobie z g�ry pyta� zda� si� na
przypadek i �ywio�owy bieg dialogu. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e pu�kownik zna si� na rzeczy i
jest starym praktykiem. W duchu chce mi si� z niego �mia�, �e tak liczy na mnie, ale
jednocze�nie czuj� niepok�j - trudno uwierzy�, aby nie kry�a si� za tym jaka� pu�apka.
Wje�d�amy w alej� prowadz�c� do pa�acu. Pratt o�wiadcza niespodziewanie, �e ju� w
najbli�szych godzinach b�dzie m�g� przekona� si� ile jestem warta i liczy, �e oka�� rozs�dek.
Dzi� bowiem jeszcze spotkamy si� z Knoxem i prawdopodobnie dojdzie do rozmowy w
cztery oczy mi�dzy Tomem i gospodarzem. Jutro z rana mam przekaza� senatorowi dok�adn�
relacj� z tego, co mi o tej rozmowie powie Tom w zaufaniu.
A wi�c nie pozwol� mi ani chwili odetchn�� i zebra� my�li... Jestem oszo�omiona biegiem
wydarze� w ci�gu tych niewielu godzin, a zarazem coraz lepiej pojmuj�, w jak niebezpieczn�
gr� zosta�am wpl�tana. Najgorsze, �e nadal niewiele z tego wszystkiego rozumiem. Musz�
koniecznie porozmawia� z Tomem bez �wiadk�w, a nie wiem jak to zrobi�, zw�aszcza, �e
sygnalizacja dotykowa staje si� niebezpieczna.
- Obawiam si�, �e w obecnych warunkach moje mo�liwo�ci b�d� bardzo ograniczone -
pr�buj� wykorzysta� okazj�, aby zyska� troch� swobody, a jednocze�nie wysondowa� jak
rzeczywi�cie wygl�da obserwacja i pods�uch. - Doktor Quinta jest przekonany, �e wszystko
co robimy i m�wimy jest rejestrowane. A wi�c niczego istotnego nie powie, cho�by mi nawet
ufa�.
- Mo�ecie porozmawia� w parku - podsuwa Pratt.
- Pods�uch i tam jest mo�liwy i Quinta o tym wie. To musi by� teren rzeczywi�cie
"czysty". A przynajmniej doktor musi by� tego pewien.
Samoch�d podje�d�a ju� pod schody pa�acu.
- Pomy�l� o tym... - m�wi Pratt i mruga do mnie porozumiewawczo.
Pa�ac jest jasno o�wietlony. Wida�, �e gospodarz w domu. Wysiadamy i wchodzimy do
hallu.
- Pan prezes ju� przylecia�? - pyta Pratt lokaja.
7
- Tak jest, panie pu�kowniku. Pan prezes oczekuje pana w gabinecie.
- Spotkamy si� na kolacji - m�wi Pratt do mnie i salutuje.
Id� na g�r� do swego pokoju i zastanawiam si� o czym powinnam zaraz powiedzie�
Tomowi, a jakie sprawy mog� poczeka� na dogodniejsz� okazj� do swobodniejszej rozmowy
lub sygnalizacji. Niestety, Toma nie ma w naszym apartamencie i bardzo mnie to niepokoi.
Czasu jest niewiele, a powinni�my si� naradzi� przed kolacj� i spotkaniem z Knoxem.
W sypialni na moim ��ku le�y nowa sukienka, musz� przyzna�, �e nie tylko modna, ale i
wybrana z gustem, pod kolor moich w�os�w. Przy ��ku - nowe pantofelki. Oczywi�cie, nie
jest to podarunek Toma, cho� to by mi najbardziej odpowiada�o. Po prostu wraz z obecno�ci�
gospodarza pa�acu obowi�zuje przy kolacji str�j wieczorowy. Bior� prysznic i zmieniam
bielizn�, obmacan� �apami "Dawsonki", a mo�e na dodatek jakich� oble�nych drab�w. Nie
mog� sobie odm�wi� przyjemno�ci w�o�enia nowej sukienki, cho�by by� to dar samego
diab�a.
W�a�nie stoj� przed lustrem i przygl�dam si� sobie troch� krytycznie (podsinia�e oczy!) i
troch� z ukontentowaniem (suknia �wietnie le�y!), gdy do pokoju wchodzi Tom. Przekracza
pr�g i staje - wida� wyczu� moj� obecno��.
- Tom! - odwracam si� gwa�townie od lustra i �zy poczynaj� kr�ci� mi si� w oczach.
Wyci�ga w moim kierunku r�ce, a ja podbiegam do niego i wybucham p�aczem. Obejmuje
mnie i poczyna ca�owa� po w�osach, mokrych oczach, wargach, dr��cych w nag�ym
przyp�ywie czu�o�ci.
- Tak ba�em si� o ciebie... - s�ysz� jego g�os zmieniony wzruszeniem i czuj� si� w jego
ramionach, po raz pierwszy od wielu godzin, naprawd� bezpieczna.
- Co si� z tob� dzia�o? - szepcze mi nad uchem. - Pu�kownik m�wi�, �e znikn�a�, �e
prawdopodobnie uciek�a�... Oczywi�cie, nie wierzy�em mu. Nie wierzy�em, �eby� mog�a
odej�� tak bez s�owa. By�em pewny, �e wiedz� co si� z tob� sta�o, �e prawdopodobnie
zosta�a� uwi�ziona, a mo�e nawet gdzie� wywieziona. I, �e zaprzeczenia Pratta to po prostu
szanta�.
Zaczynam opowiada� Tomowi w po�piechu, bardzo skr�towo i chaotycznie, co si� ze mn�
dzia�o od rozmowy z Prattem i odnalezienia fotografii Ellen w jego papierach. Powinnam tu
ju� wspomnie� zgodnie z poleceniem pu�kownika, o rzekomym spotkaniu z Hendersonem,
przekazaniu grypsu i komunikacie BBC. Nie jestem jednak zdolna do jakiejkolwiek
podw�jnej gry. Boj� si� te� u�ywa� sygnalizacji dotykowej, zw�aszcza w pe�nym �wietle na
�rodku pokoju, bo przecie� z zestawu s��w w tek�cie wynika�o wyra�nie, �e co�
podejrzewaj�. Przede wszystkim jednak nie potrafi� w tej chwili zebra� my�li. Zupe�nie si�
rozklei�am i nie wiem, czy Tom wiele rozumie z tego co s�yszy poprzez moje chlipanie.
Gdy dochodz� do wydarze� "w forcie", a zw�aszcza gdy chc� m�wi� o wiju, dostaj�
jakiej� nerwowej dr��czki, zaczynam szcz�ka� z�bami i czuj� si� tak, jakbym zaraz mia�a
zemdle�. Tom w pierwszym momencie nie bardzo rozumie, co si� ze mn� dzieje, ale gdy
zaczynam mu niepokoj�co ci��y�, bierze mnie na r�ce i zanosi na tapczan. Potem siada obok
mnie i g�adz�c po policzku, powtarza:
- Nie m�w ju� nic... Nie m�w nic... Wszystko b�dzie dobrze. Ju� wszystko min�o... Ju�
nie dam ci zrobi� krzywdy!
Powoli si� uspokajam. Chwytam jego d�o� i przyciskam do twarzy. Tom zaczyna teraz
m�wi� na temat mojej nowej sukienki, �e chyba bardzo �adnie w niej wygl�dam, a nast�pnie
o tym, �e jak j� przyniesiono to ju� wiedzia�, �e nied�ugo wr�c�.
Czuj� si� ju� lepiej i pytam go, co si� z nim dzia�o, gdy mnie aresztowano. Zn�w
powtarza, tak jak na pocz�tku, �e bardzo si� o mnie l�ka�. Nie m�g� sobie darowa�, i�
pozwoli� mi p�j�� samej na rozmow� z Prattem i by� mo�e jakie� zbiry pr�buj� wydoby� ze
mnie informacje, kt�rych w istocie nie posiadam. Zagrozi� te� senatorowi, �e dop�ki nie
wr�c� ca�a i zdrowa, nie b�dzie z nikim rozmawia�. Senator, co prawda, zaklina� si�, �e nic o
8
mnie nie wie i sam jest zaniepokojony moim znikni�ciem, ale wkr�tce po tym jak Tom
zamkn�� si� w swym pokoju i nikogo nie chcia� wpu�ci�, zadzwoni� Pratt, o�wiadczaj�c, �e
zrobi wszystko, aby mnie odnale��. Potem, po trzech godzinach, zadzwoni� po raz drugi i
powiedzia�, �e ju� wie co si� ze mn� sta�o, �e zosta�am aresztowana przez policyjny patrol w
sytuacji budz�cej uzasadnione podejrzenia, i� jestem szpiegiem lub terrorystk�. Co gorsze,
og�uszy�am konwojuj�cego mnie policjanta i pr�bowa�am zbiec, a w rezultacie grozi mi
wieloletnie ci�kie wi�zienie. Pratt twierdzi�, �e on i senator chcieliby mi pom�c, ale jest to
delikatna kwestia, zw�aszcza, �e nie jestem t� osob�, za kt�r� si� podaj�, co r�wnie� i Toma
stawia w trudnym po�o�eniu, zw�aszcza je�li b�dzie pr�bowa� szuka� pomocy na zewn�trz.
Na tym urwa�a si� rozmowa. Dopiero przed godzin� zadzwoni� senator, donosz�c, �e uzyska�
warunkowe zwolnienie mnie z wi�zienia. Wkr�tce potem zjawi�a si� pokoj�wka z sukienk� i
pantofelkami, a tak�e lokaj anonsuj�cy przylot Knoxa i prosz�cy Toma, aby zszed� do hallu.
Senator przedstawi� Toma gospodarzowi i wraz ze Swartem wszyscy czterej przeszli do
salonu na "drinka".
Rozmowa w salonie dotyczy�a g��wnie najnowszych wydarze� w Patope. Po po�udniu
dosz�o tam do przewrotu wojskowego i w�adz� obj�� genera� Takku. W stolicy tocz� si�
jeszcze walki mi�dzy oddzia�ami pancernymi dowodzonymi przez genera�a a wiern� Numie
�andarmeri�, przy czym los "marsza�ka" pozostaje nie znany. Nowy prezydent Republiki
popierany jest podobno przez "Alcon". Wydaje si� w�tpliwe, czy dojdzie do porozumienia z
partyzantami, dowodzi� bowiem swego czasu akcj� pacyfikacyjn� na terenach zamieszka�ych
przez plemiona Magogo i by� d�ugi czas praw� r�k� Numy.
O mnie, ani o �adnych "delikatnych kwestiach" nie m�wiono. Dopiero gdy gospodarz z
senatorem wyszli, zapowiadaj�c, �e si� spotkamy na kolacji, Swart pozwoli� sobie na
szczero��, radz�c Tomowi, aby nie nara�a� si� niepotrzebnie pu�kownikowi. Doda� te�, �e
powinien mnie lepiej pilnowa�, ale teraz mo�e si� ju� nie martwi�, bo Pratt pojecha� po mnie i
wkr�tce si� zobaczymy. Potem zacz�� m�wi� o Knoxie, o jego ogromnym maj�tku,
rozleg�ych wp�ywach i przyjacielskich stosunkach z wieloma wybitnymi m�ami stanu. To co
s�ysz� pasuje raczej do obrazu aktywnego "dyspozytora" ni� ofiary "dyspozytorni", ale
rozmow� z Tomem na ten temat musz� od�o�y� na p�niej.
Ciekawe rzeczy powiedzia� te� Swart o senatorze. Okazuje si�, �e nosi on nazwisko
"Benedict", jest bratankiem �ony Knoxa i g��wnym akcjonariuszem "Palbio", czego zreszt�
mog�am si� domy�la�. Niedawno rozwi�d� si� po raz czwarty i to mu troch� utrudnia karier�
polityczn�, mimo poparcia Knoxa. Swart twierdzi� te�, �e tak szybkie uwolnienie
zawdzi�czam przede wszystkim senatorowi, kt�ry jest bardzo czu�y na wdzi�ki niewie�cie, a i
samego Quint� ceni bardzo wysoko. Mo�emy wi�c liczy� na jego pomoc w trudniejszych
sytuacjach.
Ta relacja Toma nieco mnie uspokaja, a nawet budzi pewnego rodzaju optymizm. Czuj�
si� ju� zupe�nie dobrze i postanawiam przede wszystkim przekaza� Tomowi informacje
zalecone przez Pratta, z tym i� przyszed� mi do g�owy pomys� wyprowadzenia pu�kownika w
pole.
- Czy s�ucha�e� dzi� Londynu? - m�wi� wstaj�c z tapczana.
- Wieczornego dziennika. Chodzi ci o Patope? - pyta troch� zaskoczony.
- Nie. A dzi� rano?
- Nie mia�em czasu.
Podchodz� do lustra i poprawiam sukienk�.
- Szkoda. Co� podobno w BBC m�wili o tobie i Ellen.
- Nie s�ysza�em? Czy co� istotnego?
- Podobno znaleziono nasze zw�oki w Dolinie Martwych Kamieni...
Twarz Toma kamienieje.
- Kto ci to m�wi�? - pyta po chwili ze �le skrywanym napi�ciem.
9
- Niewa�ne...
- Czy rozpoznano zw�oki?
- Chyba tak... - potwierdzam niezbyt pewnie i pozornie zmieniam temat. - Czy spotka�e�
profesora Hendersona?
- Dzi� nie.
Siedzi nieruchomo, a z wyrazu jego twarzy mo�na si� domy�le�, �e pr�buje odgadn��, co
mu chc� w ten spos�b przekaza�.
- Czego si� martwisz? - m�wi� podchodz�c do niego.
- Na pewno szybko stwierdz� pomy�k�. To drobiazg dla wsp�czesnej kryminalistyki.
- Nie wiem... - odpowiada cicho i zaraz widocznie u�wiadamia sobie, �e niepotrzebnie
mnie straszy, gdy� dodaje pospiesznie: - Wszystko b�dzie dobrze!
Powinnam mu teraz powiedzie�, �e pytano mnie o "dyspozytorni�", lecz w tym momencie
rozlega si� pukanie do drzwi.
Okazuje si�, �e to Swart, zawiadamiaj�cy nas, �e "prezes Knox prosi na wieczerz�".
Dalsz� rozmow� musimy od�o�y� na p�niej.
10
2.
Schodzimy na parter i przez szereg amfiladowo po��czonych pokoi, o r�nym wystroju
wn�trz, pe�nych rze�b, obraz�w i artystycznie wykonanych mebli, dochodzimy do ogromnej
sali jadalnej z d�ugim sto�em po�rodku, jakie dot�d ogl�da�am tylko w kinie.
Knox jest wysokim, nieco pochylonym przez wiek starcem o bujnych siwych w�osach i
krzaczastych brwiach nad przyciemnionymi nieznacznie szk�ami okular�w. Na pierwszy rzut
oka przypomina raczej uczonego lub kompozytora w dawnym stylu ni� biznesmena i
polityka. Gdy zwraca si� do mnie z u�miechem, wydaje si� sympatycznym starym mamutem,
cho� nietrudno sobie wyobrazi�, �e w gniewie ta twarz mo�e wzbudza� l�k.
- Panna Agni Radej - przedstawia mnie, stoj�cy obok gospodarza, pu�kownik Pratt.
Czuj�, �e Tom, kt�rego prowadz� pod r�k�, �ciska mi z niepokojem d�o�.
- Jestem zaskoczony... - m�wi Knox. - S�ysza�em od pu�kownika, �e jest pani bardzo
niebezpieczn� kobiet�, ale nie wiedzia�em, �e a� tak czaruj�c�. M�odo�� i pi�kno, to warto�ci,
kt�re coraz wy�ej cenimy z wiekiem. Pani wybaczy staremu cz�owiekowi, je�li poprosz�, aby
usiad�a pani obok mnie. Oczywi�cie, z panem doktorem.
- Jest pan strasznie mi�y, panie prezesie - wdzi�cz� si� do "mamuta", cho� tego nie
znosz�. - Pan mnie onie�miela. Knox prowadzi nas do drugiego ko�ca sto�u i sadza po swej
prawej r�ce. Po lewej, naprzeciw mnie, siada senator, a nieco dalej Pratt i Swart.
Majordomus daje znak lokajom us�uguj�cym do sto�u i rozpoczyna si� kolacja "w
arystokratycznym stylu". Potrawy i napoje s� znakomite, obs�uga bez zarzutu, atmosfera
troch� sztywna i nie w moim gu�cie, ale na tyle na ile potrafi�, staram si� dostosowa� do
wymaga� chwili.
Najwi�cej m�wi gospodarz. Wida�, �e lubi jak go wszyscy s�uchaj� z uwag�. Pozuje na
filozofa. W istocie jego "z�ote my�li", sentencje i spostrze�enia nie s� zbyt wysokiego lotu,
cho�, nie mo�na odm�wi� im pewnej b�yskotliwo�ci, a czasem i trafno�ci.
Pocz�tkowo tematem rozmowy, czy raczej monolog�w Knoxa, jest zanikaj�cy artyzm w
sztuce... kulinarnej, zanik dobrych obyczaj�w i niebezpieczny kierunek ewolucji ocen
moralnych we wsp�czesnym �wiecie. Potem wyp�ywa kwestia pozycji kobiety w
cywilizowanych spo�ecze�stwach, a nast�pnie rozszerzenie obszaru rezerwat�w dla
zanikaj�cych gatunk�w fauny afryka�skiej, przy czym starszy pan reprezentuje bardzo
post�powe pogl�dy w obu sprawach.
Pratt pr�buje skierowa� rozmow� na tory bli�sze aktualnym wydarzeniom. Wtr�ca, �e tu�
przed kolacj� otrzyma� wiadomo�� o zamordowaniu �ony Numy, jego dw�ch m�odszych
syn�w i c�rki, ale Knox przerywa mu z k��liw� uwag�, �e m�wienie o takich sprawach przy
jedzeniu �wiadczy o braku taktu i dobrego wychowania. A w og�le dyskutowanie o polityce i
interesach przy posi�kach wp�ywa �le na trawienie i on "do�wiadczony stary cz�owiek" od
dawna tego unika. Zaraz te� zaczyna opowiada�, jak to przed laty organizowa� wielkie safari,
a dzi� coraz trudniej o prawdziwe polowanie, nawet tu, w Afryce. Za jego d�ugiego �ycia
Afryka bardzo zmieni�a si� i to niemal z regu�y na niekorzy��. Tylko Afrykanie, nawet ci,
kt�rzy poko�czyli studia na europejskich uniwersytetach, "pozostali nadal dzicy".
11
Pod koniec "wieczerzy", przy lodach, winach i owocach, wbrew zastrze�eniom
gospodarza, rozmowa schodzi jednak na aktualia polityczne. Zaczyna sam Knox, od
pochwa�y tolerancji w... modzie. Tolerancja ta nie jest wcale kosztowna spo�ecznie, daje
ludziom poczucie swobody, a przy tym zupe�nie nie szkodzi pozycji wielkich firm
kszta�tuj�cych gusta. Zaraz potem wyg�asza swoje credo na temat... istoty wolno�ci".
- Demokracja i wolno�� niezb�dne s� ka�demu dojrza�emu narodowi, jak dojrza�emu
m�czy�nie kobieta i alkohol - stwierdza "mamut" w taki spos�b, �e nie wiadomo czy kpi,
czy m�wi powa�nie. - Bez alkoholu i kobiet mo�na co prawda �y�, ale takie �ycie jest ja�owe
i niewiele warte. Narody nie pij�ce wina s� sk�onne do fanatyzmu i wrogiego stosunku do
�wiata, za� narzucona sobie wstrzemi�liwo�� seksualna wiedzie do zbocze� lub je kryje. Z
kolei brak umiaru, je�li idzie o alkohol i kobiety, z regu�y smutno si� ko�czy. Podobnie maj�
si� sprawy z wolno�ci� i demokracj�.
- Chce pan powiedzie�, �e z wolno�ci nale�y korzysta� tak, aby si� ni� nie upi�, za� z
demokracji tak, aby nie straci� dla niej g�owy - �miej� si� z kalamburu.
- Jak najbardziej! - przytakuje Knox z wyra�nym zadowoleniem i wiem, �e zyska�am jego
sympati�. - Ale nie tylko. Chodzi mi o co� wi�cej: aby oceni� walory dobrego wina, trzeba
mie� wyrobiony smak, a wi�c odpowiedni� wiedz� i do�wiadczenie. Trzeba wiedzie� o jakiej
porze, do jakich da� jakie wino najlepiej smakuje. Pijak chwyta wszystko co ma w zasi�gu
r�ki i szukaj�c tylko upojenia, nie zna w istocie smaku prawdziwie dobrego trunku. W
spo�ecze�stwie, w kt�rym ka�dy robi co chce, w kt�rym ka�demu wszystko wolno, a wi�c i
grabi� cudz� w�asno��, nie ma prawdziwej wolno�ci. Anarchia to �ywio� nieokie�znany, w
kt�rym cz�owiek jest igraszk� si�, a wi�c ich niewolnikiem. Prawdziwa wolno�� polega na
tym, �e mamy mo�liwo�ci podejmowania prawid�owych decyzji, a nie dzia�amy na �lepo.
- To samo m�wili Hegel i Marks... - wtr�ca Tom, a ja patrz� z niepokojem jak zareaguje
gospodarz.
- Wiem o tym - odpowiada Knox nad podziw spokojnie i zamy�la si�. - �eby nie by�o
nieporozumie� - podejmuje po chwili - musz� pa�stwu powiedzie�, �e p� wieku temu,
jeszcze w Europie, kiedy m�j ca�y maj�tek mie�ci� si� w jednej walizce, by�em do�� bliski
marksizmowi... No c�, grzechy m�odo�ci... Dzi� wiem, jaki by�em w�wczas naiwny.
Wierzy�em, �e to mo�na wprowadzi� w �ycie tak prostymi �rodkami jak agitacja, walka z
policj�, walka wyborcza, strajki... Wierzy�em, �e zaostrza si� nieuchronnie walka klasowa...
Ale potem na wszystko machn��em r�k�. I s�usznie! Dzi� wiem, �e trzeba inaczej dzia�a�. S�
to czasy bardzo trudne, wszystko coraz bardziej staje si� gr� pozorn�. Niekt�rzy twierdz�, �e
komunizm si� kapitalizuje, inni �e kapitalizm sprzedaje si� komunizmowi. To wszystko
bzdura, je�li patrze� g��biej. Po prostu wszelkie schematy zawodz�... Ale to wcale nie znaczy,
�e Marks nie mia� w wielu kwestiach racji. I niech pan, pu�kowniku, nie robi takiej g�upiej
miny - zwraca si� do Pratta. - Tych, kt�rzy lekcewa�� Marksa, uwa�am i dzi� za durni�w.
C� wart jest polityk, kt�ry nie korzysta z wiedzy i do�wiadczenia przeciwnika? Pa�stwo
wybacz�, to by�a tylko taka sobie dygresja. Pu�kownik Pratt �wietnie umie wykorzysta�
do�wiadczenia fachowc�w bliskich mu profesjonalnie, cho� dzia�aj�cych w odmiennych
politycznie warunkach... Ale nie o to mi w tej chwili idzie. Ot�... O czym to m�wili�my?
Prosz� wybaczy� sklerotykowi...
- O winie, �ywio�ach i prawdziwej wolno�ci - przypominam us�u�nie. Postanowi�am, �e
musz� go sobie zjedna� bez reszty.
- Ano w�a�nie! - cieszy si� starzec. - Ot� ludzie to te� �ywio�. Chyba ju� zreszt� o tym
m�wi�em. Sztuka polega na tym, aby owym �ywio�em odpowiednio pokierowa�, aby nim
w�ada�. Ale jak to zrobi�, aby ze �lepego �ywio�u, z t�pych, nieokrzesanych, zamroczonych
alkoholem pijak�w ludzie stali si� wybrednymi smakoszami wina wolno�ci? - pyta z
patosem. - Wcale to nie�atwe! Dla ogromnej wi�kszo�ci ludzi, nawet z kr�g�w intelektualnej
elity, owa wolno�� to ci�gle jeszcze prawo do �ywio�owo�ci, do spontanicznych, cz�sto wr�cz
12
przypadkowych reakcji, do kierowania si� nie rozs�dkiem, a emocjami i pop�dami, do
poszukiwania iluzji wolnej, nieprzymuszonej woli przy podejmowaniu decyzji, a nie
u�wiadomienia sobie konieczno�ci takiego i nie innego wyboru, wynikaj�cej z okre�lonych
uwarunkowa� obiektywnych i subiektywnych. Ja sam raz po raz �api� si� na tym, �e nie
potrafi� u�wiadomi� sobie jasno owej konieczno�ci. By� mo�e zreszt� ma racj� Maks Planek,
gdy twierdzi, �e samokontrola zawsze b�dzie obarczona b��dem subiektywizmu... Wida� tak
ju� jeste�my skonstruowani, �e cenimy wy�ej z�ud� ni� rzeczywisto��... Lecz z tego faktu
nale�y wyci�gn�� logiczny, realistyczny wniosek: nie ma co liczy� na to, �e potrafimy
zmieni� cz�owieka, przynajmniej w kilku najbli�szych wiekach, je�li nie nigdy. Jest wi�c
tylko jedno wyj�cie: ow� s�abo�� zamieni� w si��!
- To fascynuj�ce co pan m�wi... - wtr�cam ze "szczerym" przej�ciem. - Ale nie bardzo
pojmuj�, jak to mo�liwe.
- Je�li cz�owiek chce wierzy�, i� dzia�a zgodnie z w�asn� woln� wol� i ma pe�n� swobod�
wyboru celu i dr�g do niego prowadz�cych, po co zabiera� mu to z�udzenie? Niech sobie
wierzy, byle ten wyb�r by� prawid�owy! A to mogliby�my ju� dzi� osi�gn��...
- To znaczy? - pyta Tom, a mnie w tej chwili przychodz� do g�owy niepokoj�ce
podejrzenia.
- Czy� nie lepiej, nie s�uszniej wp�ywa� na m�zg ludzki, na psychik� cz�owieka w ten
spos�b, aby podejmowa� on prawid�ow� decyzj�, a jednocze�nie by� przekonany, �e ta
decyzja jest wynikiem jego w�asnych przemy�le� i pragnie�? - odpowiada gospodarz
pytaniem. - Moim zdaniem jest to szlachetniejsza, bardziej humanitarna metoda kierowania
lud�mi ni� przymus!
- To te� jest przymus - stwierdza Tom. - Tyle, �e ukryty...
Knox patrzy na Toma niech�tnie.
- Raczej kategoryczny imperatyw... Nakaz wewn�trzny... - m�wi z naciskiem. - Zreszt�...
je�li nawet i przymus... Przecie� ka�dy motyw dzia�ania, ka�da decyzja, i to zar�wno ta
najbardziej przemy�lana, jak i wywo�ana �ywio�ow� reakcj� jest zdeterminowana
okre�lonymi czynnikami. Tak czy inaczej wszyscy dzia�amy pod przymusem, rzecz w tym,
aby nie by� dostrzegalny, gdy� w�wczas odczuwamy go jako niewol�. Chodzi po prostu o to,
aby nie znajdowa� si� w sytuacji stresowej, i nic poza tym...
- S�owem: dostosujmy nasz gust do wina, kt�re aktualnie mamy w piwnicy... - m�wi Tom
kpi�co.
- �wietnie pan to uj��, doktorze. To w�a�nie mia�em na my�li. I niech pa�stwo zwa��:
gdyby si� nam uda�o w pe�ni to zrealizowa�, by�by to du�y krok naprz�d w zapewnieniu
wszystkim ludziom tego, co zwykli�my nazywa� szcz�ciem...
- Bardzo �mia�e... - u�miecha si� Tom.
- Ale realne. Prosz� zreszt� nie s�dzi�, i� lekcewa�� trudno�ci: r�nego rodzaju obawy,
opory, stereotypy my�lowe... Nawet je�li uda si� rozwi�za� pomy�lnie wszystkie problemy
techniczne, �wiat nasz jest zbyt zr�nicowany, podzielony politycznie, ekonomicznie,
socjalnie i etnicznie, aby mo�na by�o liczy� na powszechne poparcie tej rewolucyjnej idei.
Jest to kwestia dojrza�o�ci politycznej i kulturalnej, a by� mo�e r�wnie� w pewnych
przypadkach przezwyci�enia atawistycznej sk�onno�ci do demonstrowania brutalnej si�y lub
sadystycznych wynaturze�. My�l� jednak, i� do nas nale�y przysz�o��. Czy si� to komu
podoba czy nie. By�oby, oczywi�cie, niedorzeczno�ci� przypuszcza�, i� mo�na stworzy�
system, kt�ry zadowoli wszystkich, ��cznie z brutalami i sadystami. Ale przecie�
perspektywa, jaka si� tu otwiera, oznacza przeobra�enie tak�e i ich mentalno�ci, wi�c nawet i
oni powinni by� zadowoleni... Chodzi o to, �e warunkiem zadowolenia z �ycia, na pewno nie
jedynym, ale niezb�dnym, jest wolno�� od strachu, od niepewno�ci jutra, jest poczucie
bezpiecze�stwa i swobody decydowania o swym losie. Uwolnienie ludzi od poczucia
zagro�enia i przymusu, oto cel, o kt�ry warto walczy�?
13
Knox coraz bardziej si� zapala, a ja mam coraz wi�ksz� ch�� mu przygada�.
- Czy pan to m�wi serio, prezesie? - wtr�cam prowokacyjne pytanie.
- Oczywi�cie.
- Pan naprawd� wierzy w to, co m�wi? Z moich, do�� specyficznych do�wiadcze� wynika,
i� w waszym kraju stosuje si� najch�tniej metod� "kija i marchewki"...
W oczach starca pojawia si� gniew.
- Wida� nie ma pani zbyt wielkiego do�wiadczenia... - odzywa si� Pratt, ale gospodarz
daje mu znak d�oni�, aby zamilk�.
- Pani nas krzywdzi - m�wi z wyrzutem. - Od pi�ciu lat obowi�zuj� u nas surowe
przepisy. Zar�wno w toku �ledztwa, jak i dzia�alno�ci organ�w �cigania, zakazuje si� pod
sankcjami dyscyplinarnymi stosowania wobec podejrzanych wszelkich brutalnych metod,
kt�re mog� by� uznane za form� przymusu fizycznego, nie m�wi�c ju� o ch�o�cie czy
torturach. Nie ma te� w naszym kodeksie kar cielesnych, ani te� kary �mierci. Nasze
ustawodawstwo mo�e by� przyk�adem humanitaryzmu dla wszystkich kraj�w Afryki, a nawet
Europy i Ameryki P�nocnej. Nawet w stosunku do kolorowych kary s� z regu�y bez
por�wnania �agodniejsze ni� w innych krajach afryka�skich wobec w�asnych obywateli.
Oczywi�cie, wprowadzenie w �ycie tego rodzaju bardzo post�powych i humanitarnych zasad
sta�o si� mo�liwe dopiero w�wczas, gdy w naszym spo�ecze�stwie dokona�a si� pe�na
integracja narodowa, rasowa i kulturalna, gdy znikn�� problem dw�ch kategorii obywateli i
nasze stosunki z Afrykanami mog�y u�o�y� si� na zasadzie czysto rynkowej, bez �adnych
problem�w natury politycznej. Dzi� je�li ktokolwiek pr�buje twierdzi�, �e jeste�my krajem
dyskryminacji spo�ecznej czy rasowej, ostoj� wstecznictwa i neokolonializmu, pa�stwem
�ami�cym prawa ludzkie i boskie, jest po prostu bezczelnym k�amc�. Rzecz jasna, mo�e si�
czasem zdarzy�, �e pojedynczy funkcjonariusz policji, czy s�u�b specjalnych zachowa si�
niew�a�ciwie wobec schwytanego przest�pcy. Ludzie s� r�ni, a przez pi�� lat nie wszyscy
pracownicy przyswoili sobie w pe�ni nowy styl pracy. Nie brak te� w�r�d przest�pc�w,
zw�aszcza kolorowych, osobnik�w zachowuj�cych si� bezczelnie, wr�cz prowokacyjnie. Ale
wszelkie wykroczenia funkcjonariuszy s� karane dyscyplinarnie i z roku na rok coraz mniej
mamy przypadk�w samowoli.
- S�owem: pa�scy policjanci to przewodnicy po raju...
- Kto m�wi o raju? - zastrzega si� Knox. - To, co powiedzia�em o wyzwoleniu cz�owieka
ze stres�w i sterowaniu jego d��eniami jest, niestety, muzyk� przysz�o�ci, celem, do kt�rego
zmierzamy. Powiem wi�cej: uwolnienie od stres�w nie oznacza wyzbycia si� wszelkich
emocji negatywnych, przykro�ci, niech�ci czy obaw. Nie tylko bod�ce dodatnie, ale i ujemne
s� potrzebne dla normalnego funkcjonowania organizmu i musimy si� nauczy� umiej�tnie
korzysta� z mo�liwo�ci tego rodzaju stymulacji.
- S�owem: nie tylko udoskonalona metoda "kija i marchewki", ale tak�e "sk�onienia kota,
aby zjad� musztard�" - stwierdza Tom.
- To dobra metoda... - �mieje si� pu�kownik. - Bardzo skuteczna.
- Pa�ska ulubiona, pu�kowniku - dorzuca Benedict.
Knox krzywi si� z niesmakiem.
- Nie b�d�cie panowie trywialni! Chodzi w�a�nie o to, aby nie trzeba by�o jej stosowa� -
stwierdza ch�odno.
- Wszystko zale�y w stosunku do kogo! - zastrzega Pratt. - Nie s�dz�, aby mo�na by�o
ca�kowicie z niej zrezygnowa�. We�my jako przyk�ad plemiona, kt�re teraz wyrzynaj� si�
wzajemnie w Patope...
- I tu si� z panem nie zgadzam - oponuje gospodarz. - Znacznie �atwiej b�dzie
kierunkowa� d��enia spo�ecze�stw prymitywnych ni� wysoko rozwini�tych kulturalnie. Co
wi�cej, �yjemy w czasach szczeg�lnie trudnych i niebezpiecznych. Wszystko si� wok�
zmienia. Wszystkie niewzruszone niegdy� warto�ci, wszystkie prawdy, teorie, zgromadzone
14
przez wieki zasoby indywidualnego i spo�ecznego do�wiadczenia okazuj� si� bezu�yteczne.
Dotychczasowe oceny zjawisk i metody dzia�ania nie zdaj� egzaminu. Ani demokracja i
liberalizm, ani dyktatura i terror nie s� w stanie zapobiec katastrofie, do kt�rej zmierza �wiat.
Je�li nadal b�dziemy my�le� tak jak dawniej, czeka ludzko�� zag�ada...
- M�wi pan o katastrofie ekologicznej czy wojnie? - pytam domy�lnie.
- Nie tylko. Wojna nuklearna i zag�ada biosfery to kataklizm, kt�ry niesie �mier� i
cierpienia, ale mo�e te� dzia�a� oczyszczaj�ce, jak ogie�. Gorszy, katastrofalniejszy w
skutkach ostatecznych jest proces gnicia, rozk�adu... Tu nie chodzi tylko o ostry czy
chroniczny kryzys moralno�ci. Ludzko�� poczyna ju� gni� moralnie. Zak�amanie, ob�uda,
spekulacja ideami nadaj� kszta�t jej obliczu. Prawo staje si� parawanem bezprawia, ochrona
mienia i �ycia kryje grabie� i zbrodnie, przestrzegaj�c zasady nie mieszania si� w czyje�
wewn�trzne sprawy pozwalamy s�siadowi mordowa� w�asne dzieci... Ka�dy najrozs�dniejszy
projekt, ka�da dalekowzroczna decyzja, ka�de sprawiedliwe porozumienie okazuje si� w
praktycznej realizacji niedorzeczno�ci�, �lepot� i niesprawiedliwo�ci�. Demokracja staje si�
prostytucj� sumie� i lichw� wolno�ci. Dyktatura rodzi neofeudalizm, gorszy od
�redniowiecznego, gdy� pozbawiony regulacyjnych mechanizm�w dwuw�adzy: religijnej i
�wieckiej. I nie ma co liczy�, �e wszystko samo si� jako� naprawi, �e ludzko�� stopniowo
dojrzeje i zrozumie. Tak jak doro�nie i zrozumie ma�a bestia hodowana przez matk�-idiotk�
na chuligana i bandyt�... Jedynym wyj�ciem jest silna r�ka kierowana rozumem! Ale czy
mo�na dzisiejszy podzielony �wiat zjednoczy� i nim kierowa�? Historia ju� nas nauczy�a, a
wsp�czesna praktyka potwierdza, �e ka�da akcja wywo�uje reakcj� i czym ostrzejsze,
brutalniejsze �rodki si� stosuje tym efekt bardziej op�akany. Chodzi o to, �e trzeba tu dzia�a�
nie przymusem ani ja�owym, cz�sto koliduj�cym z faktami, przekonywaniem, ani te� stosuj�c
niebezpieczne w skutkach gry manipulacyjne. Trzeba sprawi�, aby wszyscy chcieli to samo,
to samo rozumieli, aby zachowywali si� tak, jak tego wymaga dobro ludzko�ci, z w�asnej
woli. I w�a�nie o to walczymy!
- Pan naprawd� wierzy w to, �e z pomoc� majora von Oosta i profesora Hendersona mo�e
uszcz�liwi� ludzko��?
Twarz starca jakby zszarza�a. Milczy chwil� zbieraj�c my�li, a ja zaczynam �a�owa�
niepotrzebnej szczero�ci.
- Rozumiem pani obawy - odzywa si� Knox po chwili, tonem dobrego nauczycielawychowawcy.
- Ale b�d�my realistami. Chocia� jest pani jeszcze bardzo m�oda, mam prawo
mniema�, i� potrafi spojrze� rozs�dnie, w nowy spos�b na �wiat. A �wiat ten jest inny ni�
widziany w dziewcz�cych marzeniach... Co wi�cej, inny ni� przed wiekami i inny ni� by�
wczoraj. Powiedzia�em przed chwil�, �e zmierza on ku przepa�ci, a dawne sposoby
zawr�cenia go z drogi okazuj� si� zawodne, �e trzeba zmieni� gruntownie metody
sprawowania w�adzy, kierowania lud�mi, grupami spo�ecznymi, narodami, �e dawne metody
gro�� nieuchronnie katastrof�...
- I jedyny spos�b, to pa�skim zdaniem...
- Nie jedyny - przerywa mi domy�lnie. - S� r�ne drogi. I to bynajmniej nie tylko w
teorii. Warto�� teorii nale�y mierzy� ich praktyczn� u�yteczno�ci�. Ale nie o tym chc�
m�wi�. Istniej� trzy metody sprawowania w�adzy, u�yteczne w naszych czasach. Dwie z nich
ju� si� stosuje, trzecia jest w stadium pr�b technicznych... Kt�ra jest naju�yteczniejsza oka�e
�ycie. Kt�rej koszty spo�eczne s� najni�sze wida� to jak na d�oni. Dwie pierwsze z tych
metod maj� w istocie wielowiekowe tradycje, lecz doskona�o�� techniczn� i organizacyjn�
osi�gn�y dopiero w naszym stuleciu. Je�li idzie o pierwsz� to mo�na powiedzie�, �e by� to jej
"z�oty wiek", zw�aszcza w niekt�rych krajach Europy i Azji. Osobi�cie nie gustuj� w tej
metodzie, ale doceniam jej u�yteczno�� w zaprowadzeniu i obronie nowego porz�dku. Nie
wiem, czy pa�stwo domy�laj� si� o czym m�wi�? - zwraca si� do mnie i Toma. -
Klasycznym przyk�adem praktycznej realizacji tej metody by�y hitlerowskie obozy
15
koncentracyjne. Zreszt� nie tylko hitlerowskie. Chodzi oczywi�cie o eksterminacje i
eksploatacje wyselekcjonowanej cz�ci zasob�w ludzkich. Jest to metoda skuteczna, nie
wymagaj�ca kosztownych inwestycji, a wi�c, mo�na powiedzie�, tania. I to chyba w niema�ej
mierze przyczynia si� do jej powodzenia. Nies�usznie, bo w istocie prowadzi do ogromnego
marnotrawstwa, jak na przyk�ad w Kampuczy.
Zastanawiam si�, czy Knox m�wi to, co my�li i rzeczywi�cie prowadzi tego rodzaju
"kalkulacj�", czy te� jest to jego swoista forma ironii. Z wyrazu twarzy Toma wnioskuj�, �e
gospodarz zaczyna dzia�a� mu na nerwy.
- A druga metoda? - staram si� zmieni� temat.
- R�wnie� ma bogate tradycje i zosta�a bardzo udoskonalona w wieku dwudziestym,
szczeg�lnie w drugiej jego po�owie - podejmuje Knox. - Zw�aszcza z pomoc� pa�skich
koleg�w: socjolog�w i politolog�w, doktorze. Jest to dzi� ju� wr�cz nauka i sztuka sterowania
lud�mi. Zasada jest zreszt� stara jak �wiat: nie tylko r�ne procesy fizyczne i reakcje
chemiczne, ale r�wnie� bieg zjawisk spo�ecznych, gospodarczych i politycznych mo�na
hamowa� lub przyspiesza�. C� zreszt� ja, laik, mog� m�wi� na ten temat przy takim
fachowcu od manipulacji jak doktor Quinta? Pa�skie ksi��ki "Wst�p do automatyki
spo�ecznej" i "Redundancja w sterowaniu systemami spo�ecznymi" otworzy�y mi oczy na
wiele kwestii... Czy nie s�dzi pan jednak, doktorze, i� najistotniejsz� cech� nowoczesnej
manipulacji polityczno-spo�ecznej jest jej alienacja, wyobcowanie, uniezale�nienie si� od
manipulant�w, a nie kamufla�, kt�ry zosta� tylko udoskonalony? Zawsze przecie� polityka w
mniejszym lub wi�kszym stopniu oznacza zakulisowe wp�ywanie na bieg wydarze�.
Tom kiwa g�ow�, jakby potakiwa� Knoxowi, lecz ja ju� wiem, �e wcale to nie oznacza
akceptacji tego, co s�yszy.
- M�wi pan: alienacja? Rzeczywi�cie jest to powa�ny i gro�ny problem nowoczesnej
manipulacji, ale nie wiem czy najistotniejszy - odpowiada po chwili namys�u. - Aparat
sterowania manipulacyjnego przejawia� zawsze tendencj� do wymykania si� kontroli. My�l�
zreszt�, �e r�wnie istotn� cech� nowoczesno�ci, jak g��boki kamufla� jest rosn�ca
elastyczno�� taktyki manipulacyjnej. Aby unikn�� nieporozumie� terminologicznych: przez
kamufla� rozumiem w tym przypadku dzia�ania maskuj�ce sterowanie w ten spos�b, i� staje
si� nieostrzegalne dla obiektu manipulacji ani w czasie operacji ani po niej. Je�li za� idzie o
taktyk� to, moim zdaniem, ta ostatnia w coraz mniejszym stopniu opiera si� o operacje typu
algorytmicznego, a coraz cz�ciej o metod� pr�b i b��d�w. Inaczej m�wi�c: zamiast
realizowa� zaplanowan� z g�ry koncepcj� taktyczn�, dzia�a si� od przypadku do przypadku i
szuka odpowiednich sposob�w gry, wykorzystuj�c ka�d� okazj�. Z pozoru wygl�da to tak,
jakby dzia�ano bezplanowo, gdy w istocie jest to stan nieustannego pogotowia "w pe�nym
uzbrojeniu". Tego rodzaju elastyczna taktyka nie tylko utrudnia przeciwnikowi
przewidywania z kt�rej strony nast�pi atak, ale pozwala wykorzysta� ka�dy jego s�abszy
punkt, ka�dy b��d.
- Zgadzam si� z panem, doktorze! To �wietna metoda! - podchwytuje Pratt, ale gospodarz
zn�w daje mu ruchem d�oni znak, aby zamilk�.
- Nie widz� powodu do entuzjazmu - stwierdza z wyrzutem. - Nieustanna walka, homo
homini lupus est... Wsz�dzie czyha wr�g i musimy by� gotowi na wszystko co najgorsze. A w
rzeczywisto�ci wszystko to gra, manipulacja politycznospo�eczna, tak perfidna, �e nawet nie
zdajemy sobie sprawy kto, jak i dlaczego trzyma nas za gard�o i wyzyskuje. Poddani nie
wiedz�, �e s� poddanymi, a je�li czuj� si� zniewoleni to w ich przekonaniu przez �lepy los lub
tak zwane warunki obiektywne. Je�li ka�e si� im na przyk�ad p�aci� �yciem, zdrowiem lub
maj�tkiem za gr� manipulacyjn�, wierz�, i� jest to konieczno�� dziejowa i obowi�zek wobec
ojczyzny, partii politycznej czy wodza, za� win� za to, co ich czeka, ponosz� perfidni
wrogowie wewn�trzni i zewn�trzni...
- Jest pan pacyfist�, prezesie - wtr�ca Tom z powag�, lecz my�l�, �e w duchu kpi.
16
- Jestem pacyfist�-pragmatykiem - potwierdza Knox z przej�ciem. - Nienawidz� wojny i
grabie�y, rozboju i gwa�tu, nieuczciwo�ci i marnotrawstwa d�br! A technika manipulacji
spo�ecznej traktuje to wszystko jako elementy taktyki. Jest ona pozbawiona uczu�,
antyhumanitarna, pe�na pogardy dla cz�owieka. Stwarza sztucznie stresy i napi�cia,
demoralizuje i wp�dza w kompleksy, wmawiaj�c ludziom, �e s� bezsilni wobec �wiata i losu,
kt�rego nigdy nie zdo�aj� pokona�, ani poj�� sensu swego �ycia. Jest to najgorsza posta�
tyranii, bezosobowa i nieuchwytna. Co gorsza, post�puj�cy proces alienacji sterowania
manipulacyjnego, jego nieograniczony rozrost pozbawia w�adzy nawet tych, kt�rzy nim
kieruj�. "W�� poczyna po�era� w�asny ogon.". Sami manipulanci staj� si� przedmiotem
manipulacji i w og�le nie wiadomo kto kim rz�dzi. B��dne ko�o...
- A pa�ska idea, prezesie? - przerywa mu Tom. - Przecie� to r�wnie� manipulacja, tyle,
�e doskonalsza technicznie.
- Nieprawda! - oburza si� starzec. - Kierunkuj�c ludzkie d��enia, potrzeby, a nawet gusta,
odpowiednio do mo�liwo�ci ich zaspokojenia, uwolnimy ludzko�� od szkodliwych stres�w i
napi��, od wojny i g�odu, u�atwimy rozkwit uczu� braterstwa, przyja�ni, tolerancji! Ponadto
metoda ta ma wyra�nie ograniczony zasi�g i zakres stosowania �rodk�w technicznych.
Wyklucza to mo�liwo�� utraty panowania nad nimi i alienacj�...
- Czy rzeczywi�cie?
- Na pewno!
- Nie wiem. Trudno mi zreszt� zabiera� g�os, nie orientuj�c si� w technicznej stronie
przedsi�wzi�cia. Mam tu na my�li spos�b owego, jak pan m�wi, kierunkowania d��e�
poprzez, je�li dobrze zrozumia�em, oddzia�ywanie �rodkami biotechnicznymi. Bo chyba nie
chodzi tu o bod�ce ekonomiczne i pozaekonomiczne, znane i stosowane od wiek�w?
Tom wyra�nie chce sk�oni� Knoxa do konkretniejszych wynurze�, ale ten nie bardzo si�
kwapi z udzielaniem szerszych informacji.
- Dobrze pan zrozumia�, doktorze - potwierdza lakonicznie.
- Rzecz w tym, i� je�li kto� wynajdzie nowy or�, kto� inny wynajdzie tarcz�... W tym
zreszt� ca�a nadzieja, gdy� inaczej grozi�aby ludzko�ci niewola i zag�ada, a co najmniej
bezw�ad, marazm i degeneracja. Nieprzypadkowo je�li jest "pro", rych�o znajdzie si� i
"kontra", dzia�aniu towarzyszy przeciwdzia�anie, tezie - antyteza, "dyspozytorni" -
"antydyspozytornia"... Sprzeczno�ci, jak wiadomo, s� motorem post�pu.
Gospodarz wpatruje si� w Toma z uwag�.
- Je�li pana interesuje, doktorze, techniczna strona koncepcji, kt�r� tu nieudolnie
pr�bowa�em przedstawi� - podejmuje po chwili - najlepiej to panu wyja�ni profesor
Henderson. Ja w fizyce i fizjologii nigdy nie by�em mocny. Mog� panu powiedzie� tylko tyle,
�e mamy podstawy, aby s�dzi�, �e wsp�czesna technika otwiera rzeczywi�cie perspektyw�
programowania okre�lonego behawioru w okre�lonych sytuacjach. My�l� zreszt�, �e pan si�
orientuje w tych sprawach lepiej ode mnie. Czy�bym si� myli�?
Pytanie brzmi do�� dwuznacznie, lecz Tom nie daje si� sprowokowa�.
- Obawiam si�, �e pan mnie przecenia...
- My�l�, �e nie - u�miecha si� starzec. - Proponuj�, aby�my, panie doktorze, doko�czyli
nasz� rozmow� u mnie w bibliotece.
- Ch�tnie - Tom podnosi si� z miejsca.
Ja r�wnie� wstaj� od sto�u, ale w�a�ciwie nie wiem, czy powinnam i�� z Tomem czy
zosta�. Jestem troch� zaskoczona nag�� propozycj� "mamuta".
- Pa�stwo wybacz�... Prosz� sobie nie przeszkadza� - o�wiadcza Knox i podchodzi do
Toma, bior�c go pod rami� przyjacielskim gestem.
Pozostajemy przy stole we czw�rk�. Musz� mie� do�� g�upi� min�, bo pu�kownik spieszy
z wyja�nieniem;
- Prezes nale�y do ludzi szybko, podejmuj�cych decyzje... Dla kogo�, kto go nie zna, jego
17
niekt�re zwyczaje mog� wydawa� si� zbyt... ksi���ce. Ale ma on w pe�ni do tego prawo.
Zreszt�, przyzwyczai si� pani.
Milcz�, wiedz�c dobrze, co Pratt ma na my�li.
- Pozwol� sobie wznie�� toast na pani cze��! - pr�buje roz�adowa� atmosfer� doktor
Swart. Wida� jednak, i� zn�w wypi� za wiele, bo dodaje zdanie, kt�re odnosi wr�cz
przeciwny skutek: - Za szcz�liwe zako�czenie dnia pe�nego wra�e�!
Senator spogl�da gniewnie na Swarta i zwraca si� do mnie.
- Mo�e przejdziemy si� troch� po parku? - proponuje i musz� przyzna�, i� w tej chwili
jestem mu za to wdzi�czna. Byle tylko Pratt i Swart nie chcieli nam towarzyszy�.
Na szcz�cie pu�kownik zatrzymuje Swarta i idziemy sami. Senator prowadzi mnie pod
rami� nasz� wczorajsz� tras�, z tarasu po schodach w d�, a potem alej� o�wietlon�
latarniami. W czasie kolacji milcz�cy i uroczysty, teraz si� o�ywia.
- Bardzo si� o pani� niepokoi�em - m�wi ju� na schodach i, je�li to gra, senator m�g�by
by� niez�ym aktorem. - Szczerze przyznaj� si�, �e nie wierzy�em, aby ucieczka mog�a
zako�czy� si� powodzeniem bez pomocy z zewn�trz. Wchodzi�o w rachub� tylko
aresztowanie lub ukrycie pani przez obcych agent�w. Ale nawet w�wczas, gdy ju�
dowiedzia�em si�, gdzie pani szuka�, nadal by�em niespokojny. Chocia� to co m�wi� wuj