13213

Szczegóły
Tytuł 13213
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13213 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13213 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13213 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

IRVING STONE UDRĘKA I EKSTAZA Tłumaczyła Aldona Szpakowska 1 Czytelnik • Warszawa 1990 Tytuł oryginału angielskiego THE AGONY AND THE ECSTASY Copyright © 1961 by Doubleday & Company, Inc. Sonety Michała Anioła tłumaczył Leopold Staff Sonety Vittorii Colonny tłumaczyła Jadwiga Dackiewicz Okładkę i kartę tytułową projektował Władysław Brykczyński © Copyright for the Polish edition by Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik", 1965 „Czytelnik" Warszawa 1990 Wydanie IV Ark. wyd. 22,2; ark. druk.25 Prasowe Zakłady Graficzne w Łodzi Zam. wyd. 730; druk.3042/89 Printed in Poland ISBN 83-07-02114-6 Mc mistrz najlepszy pomyśleć nie zdole Poza tym, co już w marmurze spoczywa W pełnym zarysie i co wydobywa Jeno dłoń, ducha spełniająca wolę. Jak może, pani, być, co z doświadczenia Znane, że dłużej przetrwa rzeźba żywa, Którą dłoń z głazu twardego wyrywa, Niż twórca, co go czas w popiół zamienia? Jeśli dla pięknej sztuki (którą duchy Z nieba przynoszą i która pokona Naturę, kto się odda jej trudowi) Jam się urodził ni ślepy, ni głuchy, Pięknu pokrewny ogniem mego łona -Winien ten, co mnie przeznaczył ogniowi. MICHELANGELO BUONARROTI Księga pierwsza PRACOWNIA Siedział przed lustrem w sypialni na piętrze i szkicował swą szczupłą twarz, wystające kości policzkowe, ciężkie powieki nad szeroko rozstawionymi oczyma koloru bursztynu i ciemne kędziory, bezładnie spływające na szerokie, płaskie czoło. „Źle mnie zaprojektowano - rozmyśla trzynastolatek w poważnym skupieniu. - Głowa nieprawidłowa, za duże czoło na te usta i brodę. Należało użyć miary murarskiej". Uniósł lekko swoje gibkie ciało, tak by nie obudzić czterech braci, którzy z nim spali, i nastawił ucha w stronę Via dell'Anguilłara, nasłuchując gwizdu przyjaciela, Granacciego. Szybkimi ruchami kredki zaczął poprawiać swoją podobiznę, poszerzać oczy, uwypuklać czoło, zaokrąglać policzki, wypełniać wargi i powiększać brodę. „No - pomyślał -teraz lepiej wyglądam". Przez wysokie, trzymetrowe okno, które otworzył na chłodny ranny powiew, wpadły tony ptaszęcej pieśni. Ukrył rysunek pod wezgłowiem łóżka i krętymi kamiennymi schodami bezszelestnie zszedł na ulicę. Jego przyjaciel, Francesco Granacci, młodzieniec dziewiętnastoletni, o głowę od niego wyższy, o włosach koloru siana i żywych niebieskich oczach, od roku zaopatrywał Michała Anioła w papier i materiały rysunkowe, udzielał schronienia w domu swych rodziców na Via dei Bentaccordi, a także dostarczał mu rysunków, wypożyczanych ukradkiem z pracowni Ghirlandaia. Chociaż rodzina Granacciego była zamożna, Francesco już jako dziesięcioletni chłopiec został uczniem Fi-lippina Lippi, mając lat trzynaście pozował do nie ukończonego przez Masaccia fresku w Santa Maria del Carmine Św. Piotr wskrzesza cesarskiego synowca jako centralna figura - wskrzeszony młodzieniec. Obecnie terminował u Ghirlandaia. Granacci nie traktował własne- . •>' Która 2 Otla dach""mch Via ^odl^D ^ *ała mmm mmm m i^S.•*LL>* Gl>*k»7ani' - Granacci, da/' Ri macie nic przeciw tem.°narrOtieniu mm Ufc,^a W Sa"ta Cror. ; Z 1Strz U^nonie rJ*L . .. 13 -14 bez obiadu/ Czyż cn U pelno 17 r lViu usiyszał wchodzącego syna i uniósł głowę. Natura nje poskąpiła mu jednego tylko: włosów. Ponieważ rosły bujnie, wypieje. gnował wspaniałego wąsa, który spływał mu na brodę, kwadratowo ściętą, długą na dziesięć centymetrów. Włos srebrzył się gdzieniegdzie, czoło marszczyło się w cztery głębokie poziome bruzdy, wyżłobione przez lata upartych ślęczeń nad księgami rachunkowymi i zapis-karni rodzinnymi. To ciągłe wspominanie przepadłej fortuny BuonaJ rotich nadało jego małym, piwnym oczom wyraz melancholii. Michał Anioł wiedział, że jego ojciec jest człowiekiem przezornym, który za- I myka drzwi na potrójne zamki. - Dzień dobry, messerpadre. Lodovico westchnął. - Za późno się urodziłem. Sto lat temu winną latorośl BuonarrcH tich podwiązywano kiełbasami. Michał Anioł obserwował ojca, gdy ten pogrążał się w marzeniu -pracy nad kroniką Buonarrotich, tym Starym Testamentem swego ży- i cia. Lodoyico wiedział z dokładnością do jednego florena, iłe wynosił; majątek każdego pokolenia Buonarrotich w należącej do nich ziemi, domach, przedsiębiorstwach, złocie; zajęciem jego było poznawani* historii rodzinnej, a każdy z synów po kolei musiał się uczyć tej legen-- Byliśmy zacnymi mieszczanami - pouczał ich Lodovico. - Nasz ród jest równie stary, jak Medicich, Strozzich i Tornabuonich. Nazwisko Buonarrotich przetrwało trzy stulecia. - W głosie jego brzmiała energia i duma. - Od trzech stuleci płacimy Florencji podatki. Michałowi Aniołowi nie wolno było bez pozwolenia siadać w obecności ojca, a gdy otrzymał jakieś polecenie, musiał składać ukłon. Zl obowiązku, a nie z ciekawości dowiadywał się, że w połowie XIII wie-B ku, kiedy Gwelfowie doszli do władzy we Florencji, znaczenie rodzinyB nagle wzrosło. W roku 1260 jeden z Buonarrotich był członkiem radyB armii Gwełfów, drugi w 1332 kapitanem stronnictwa Gwelfów, a w la- I tach 1343-1463 godność członka florenckiej Priori, czyli rady miejs-ł kiej, najwyższa godność w mieście, dziesięciokrotnie przypadła Buo- I narrotim; między 1326 a 1475 ośmiu Buonarrotich było gonfaloniera- | 18 mi, czyli burmistrzami dzielnicy Santa C „astu należało do buonuomini, czyli Racfy W ^ 1375"1473 dwu-Lodovico i jego brat Francesco, którzy JstSi l^' * mkdzy nimi me oficjalne uznanie złn™„~ „„_._ y . taa wybrani w 147^5 rw„. , latacii U/.5-1473 dwu- aio ao buonuomini, czyli Rady Santa Croce, a między nimi r odovico i jego brat Francesco, którzy zostali wybrani w 1473. Ostat-¦ oficjalne uznanie złożone podupadającej rodzinie Buonarrotich miało miejsce trzynaście lat temu, w 1474 roku, kiedy Lodovico został mianowany podestą, czyli wizytującym burmistrzem, Caprese w dolinie Tybru i Chiusi di Verna, wysoko w skalistych Apeninach. W Caprese, w wiejskim pałacyku, gdzie przez sześć miesięcy rezydowała jego rodzina, przyszedł na świat Michał Anioł. Ojciec uczył go, że szlachetnie urodzonemu mieszczaninowi nie przystoi praca, lecz syn sam spostrzegł, że Lodovico więcej trudu wkłada w obmyślanie, jak uniknąć wydania pieniędzy, niż włożyłby w ich zarobienie. Z fortuny Buonarrotich pozostało jeszcze nieco zasobów i Lodovico mógłby przejść przez życie jako szlachetnie urodzony, jeśliby nic nie wydawał, lecz choć poświęcał temu zadaniu wszystkie swe zdolności i siły, kapitał topniał. Chłopiec stał w głębokiej wnęce dwuipółmetrowego okna; słabe promienie marcowego słońca grzały jego szczupłe ramiona, ale myślami był w dawnym domu w Settignano, nad doliną Arno, gdzie ----6^ ^yfM mieszkali za życia matki. Tam panowała miłość i radość. Ale matka ,/n„m nnlrnl„ ¦ R """""* uuJeaneg° Morena, ile wynosi* zmarła. gdy miał sześć lat, a zrozpaczony ojciec zamknął się jak w domlch nrzedSbior i BufOnarrotich w "lżącej do mch ziem* warowni w swoim gabinecie. Przez cztery następne lata. gdy domem htto frodzm,t ST" ; f J,ęCiera Jeg° byl° Poznawan* kierowała ciotka Cassandra, Michał Anioł czuł się samotny i niepo- Mstoni rodzinnej, a każdy z synów po kolei musaał się uczyć tej legeM trzebny nikornu, z wyjątkiem przebywającej z nimi babki, monny - Byliśmy zacnymi m\»°~~ Alessandry, i rodziny kamieniarzy mieszkających za górą. To wła- ~* j • śnie żona kamieniarza wykarmiła go, gdyż jego własna matka była za słaba. W ciągu tych czterech lat, nim ojciec ponownie się ożenił i Lukrecja wymogła, by przenieśli się do Florencji, przy każdej sposobności uciekał do Topolinów. Wędrował pszenicznymi łanami wśród srebrzy-stozielonych oliwek, a przebywszy graniczny strumyk wspinał się winnicami na sąsiednią górę, aż na ich podwórzec. Tutaj w milczeniu zabierał się do pracy i ciął pietra serena z pobliskiego kamieniołomu na bloki, przeznaczone na budowę nowego pałacu we Florencji. Swój żal 1 smutek wyładowywał w uderzeniach, których dokładności uczył się na tym podwórzu od chwili, kiedy jako małe dziecko otrzymał od kamieniarza - podobnie jak jego rodzeni synowie - młotek i dłutko do °brabiania kamiennych odpadków. 19 Oderwał się myślą od podwórca kamieniarza w Settignano i wrócił do kamiennego domu na Via delFAnguillara. - Ojcze, przychodzę wprost od Domenika Ghirlandaia, który zgodził się przyjąć mnie za ucznia. wszystk0 a,do™ api,, t 20 * od anego stołu, taj sakiewkę z pieniędzmi leżącą u jego stóp i przez mokre ulice ° dził do przyjaciela sukiennika, Armatore, który pozwalał mu rozbawiać stół pod osłoną od deszczu. Francesco rzekł ochrypłym głosem: ,— _ Michale Aniele, nie dostrzegasz czarnego kruka w misce mleka, r każ to przewrotną przyjemność daje ci szkalowanie imienia Buonar-rotich! Chłopca rozwścieczyło to oskarżenie. _ Dumny jestem z naszego nazwiska, jak każdy z nas! Dlaczego nie wolno mi nauczyć się robić rzeczy pięknych, które będą chlubą Florencji, tak jak drzwi Ghibertiego, rzeźby Donatella i freski Ghirlandaia? Florencja to miasto artystów! Lodovico położył rękę na ramieniu chłopca, nazywając go spieszczonym imieniem Michelagnoło. Był jego ulubieńcem spośród pięciu synów, z nim wiązał najżywsze nadzieje i dlatego odważył się przez trzy lata wydawać pieniądze na jego kształcenie w szkole mistrza Urbi-no. Duma mistrza nie pozwalała mu donieść ojcu, że jego rzekomo bystry syn woli rysować, niż kreślić litery ze zbiorów greckich i łacińskich manuskryptów. Jeśli zaś chodzi o retorykę, chłopiec miał własne zasa-[ dy logiki, których wymowny Urbino nie zdołał zmienić. - Michelagnoło, to, co mówisz o artystach, jest równie prawdziwe, '¦ Ja^ słowa ulicznego mówcy. Tak mnie rozgniewałeś swoją głupotą, że ¦ mam ochotę cię zbić. Ale masz już trzynaście lat, płaciłem, by nauczono cię logiki, spróbuję więc posłużyć się logiką, Ghiberti i Donatello zaczęli jako rzemieślnicy i skończyli jako rzemieślnicy. To samo czeka Ghirlandaia. Ich praca ani na jedno braccio, jeden łokieć, nie podnio-f sfa ich pozycji społecznej, a Donatello u schyłku życia był tak ubogi, | że Cosimo dfMedici musiał dawać mu zapomogę! Chłopiec rozgorzał na ten atak. - Bo Donatello włożył wszystkie swoje pieniądze w druciany ko-f szyk i zawiesił go u sufitu, żeby każdy jego pomocnik czy przyjaciel mógł brać, gdy mu trzeba. Ghirlandaio robi fortunę. - Sztuka jest jak mycie ługiem łba osła: strata i pracy, i ługu - zauważył Francesco, bowiem mądrość Toskańczyka utkana jest z przysłów. - Każdy myśli, że odłamki skały zamienią się w złoto w jego rCku. Cóż to za marzenia? - Moje jedyne marzenia! - wykrzyknął Michał Anioł. Zwrócił się znów do ojca: - Miłość do sztuki to krew moich żył, wytoczcie ją ze 21 mnie, a nie pozostanie mi w ciele wilgoci nawet na jedno splunie cie! - Przepowiadałem, że mój Michał Anioł odwróci koło fortuny!, krzyknął Lodovico. -Należało być pokornie jszym. No, dostaniesz z; wulgarność! Sztywno zgiętą w łokciu prawą ręką, niby maczugą, począł grzmo. cić syna. Francesco, nie chcąc zawieść bratanka w tym krytycznym mo mencie życia, także go bił, uderzając w ucho napięstkiem. Michał Anioł pochylił głowę jak nieme zwierzę w czasie burzy. Nią było sensu uciekać, bo potem trzeba by podjąć spór na nowo. W myśli powtarzał słowa babki: „Pazienza! Cierpliwości! Praca każdego człowieka przychodzi z nim razem na świat". Kątem oka dojrzał wypełniającą drzwi postać ciotki Cassandrjl Grubokościstej owej niewieście nawet wdychane przez nią powietrze! przydawało tuszy. Cassandra, o ogromnych udach, pośladkach i biuś-i cie, o głosie stosownym do kształtów, czuła się nieszczęśliwa i bynajmniej nie uważała za swój obowiązek rozsiewania szczęścia. - Szczęście -głosiła ciotka Cassandra - będzie na tamtym świecie, i Głęboki bas ciotki Cassandry, żądającej wyjaśnień, co się tu dzieje, raził jego uszy dotkliwiej niż ręka jej męża. Nagle ustały ciosy, zaległa cisza: domyślił się, że weszła babka. Ta samotna kobieta w czer-i ni, niezbyt urodziwa, ale o bardzo kształtnej głowie, posługiwała się swym autorytetem najstarszej w rodzie tylko w momentach rodzinne-; go kryzysu. Lodovico nie chciał obrazić matki. Ciężko opadł na krzesło. - Koniec dyskusji - oznajmił. - Nie na to cię wychowałem, byś rzeźbił. Wystarczy, żebyś umiał robić pieniądze i przysłużył się dobremu imieniu Buonarrotich. Niechaj już więcej nie słyszę o terminowaniu u artystów. Michał Anioł rad był, że macochę zbyt pochłania jej torta, by mogła opuścić kuchnię. Pokój nie pomieściłby więcej widzów. Monna Alessandra podeszła do syna. - A co za różnica, czy wstąpi do Cechu Wełniarzy i będzie skręcał wełnę, czy też do Cechu Aptekarzy i będzie mieszać farby? Ty nie pozostawisz po sobie dość pieniędzy na wyżywienie pięciu gęsi, a cóż dopiero pięciu synów... - Nie mówiła tego w tonie wymówki, bo wszak to jej własny mąż, Lionardo Buonarroti, przez brak orientacji i szczęścia pierwszy umniejszył znaczenie rodziny. - Wszyscy chłopcy będą musieli zarabiać na życie. Niechaj więc Lionardo idzie do klasztoru, jak 22 nie a Michał Anioł do pracowni. Skoro nie możemy im pomóc, Cpowinniśmy im przeszkadzać. Będę terminować u Ghirlandaia, ojcze. Musisz podpisać ten papier. Przysłużę się całej rodzinie. Lodovico ze zdumieniem spojrzał na syna. Czy zły duch go opętał? Może powinien zabrać go do Arezzo i prosić o odprawienie nad nim egzorcyzmów? _ Michale Aniele, twoje słowa tylko zwiększają mój gniew. - Jesz- ostatni druzgocący strzał: -Nie stać nas na zapłacenie nawet jednego skuda za twoją naukę u Ghirlandaia. Na to tylko czekał Michał Anioł. Ze spokojem oświadczył: - Pieniądze nie będą potrzebne, padre. Ghirlandaio będzie ci płacić, jeśli pozwolisz mi terminować u niego. - On będzie mi płacić! -Lodovico poderwał się z krzesła. -Miałby mi płacić za przywilej uczenia ciebie? - Bo uważa, że mam zręczną rękę. Po dłuższej chwili milczenia Lodovico z wolna opadł na obite skórą oparcie krzesła. - Zginiemy niechybnie, jeśli nas Bóg nie uratuje. Słowo daję, nie wiem, skąd ty się wziąłeś! Z pewnością nie pochodzisz od Buonarrotich! Wszystko to z linii twej matki, Rucellaich. Splunął, jakby chciał wypluć to nazwisko niby kęs zrobaczywiałego jabłka. Michał Anioł pierwszy raz usłyszał nazwisko matki wymówione głośno w domu Buonarrotich. Lodovico przeżegnał się, bardziej z zakłopotania niż z pobożności. - Doprawdy, muszę więcej walczyć ze sobą niż niejeden święty. Nie było podówczas w całych Włoszech pracowni malarskiej, która by tak pulsowała życiem i cieszyła się takim powodzeniem, jak bottega °menika Ghirlandaia. W ciągu najbliższych dwu lat - bo tyle pozostało jeszcze z pięcioletniego kontraktu - malarz miał ukończyć dwadzieścia pięć owalnych i prostokątnych fresków na chórze Tornabuo-nich w Santa Maria Novella, a oprócz tego podpisał był umowę na Dbraz Pokłon Trzech Króli do Ospedali degli Innocenti i na mozaikę 23dzie, mięsisty i poszerzony na końcu, duże ciemne oczy, zan a koło ust policzki, gęstwę ciemnych włosów, z przedziałkiem n ku, spływającą do pół ucha. Ubrany był w długą szatę koloru s- Sj purpurowymi rękawami i brzegiem białego kołnierzyka widocz szyi. Wzrostu był niewiele więcej niż średniego, krzepkiego zd a utrzymywał się w formie jeżdżąc wiele konno i polując z soko} Posiadał rozległą wiedzę w dziedzinie literatury klasycznej n rał greckie i rzymskie manuskrypty, pisał wiersze, stawiane prze? t demię Platońską na równi z poezją Petrarki i Dantego. Stwi pierwszą w Europie bibliotekę publiczną, najbogatszy zbiór od cz Aleksandrii, liczący dziesięć tysięcy tomów. Jego kolekcje rzei obrazów, rysunków i pięknie cyzelowanych klejnotów stały otwom dla artystów i studentów, by mogli czerpać zeń natchnienie i uczyć* Uznawano go „za największego mecenasa literatury i sztuki spośr* wszystkich książąt, jacy kiedykolwiek żyli". Sprowadzał uczonychd( Florencji, chcąc uczynić z niej centrum nauki europejskiej, i wznosi) dla nich wille na stokach Fiesole. Tutaj to Pico delia Mirandola, Ante lo Poliziano, Marsilio Ficino i Cristoforo Landino tłumaczyli św« odnalezione hebrajskie i greckie manuskrypty, pisali poezje, a taka filozoficzne i religijne rozprawy, przyczyniając się do powstania teg( co Lorenzo nazywał „humanistyczną rewolucją". Michał Anioł słyszał częstokroć opowiadania o tym człowiek który stanowił ulubiony temat rozmów Florentyńczyków. Wiedziafi jego słabym wzroku, o tym, że urodził się bez powonienia. A terazslii chając, jak Lorenzo mówił coś do Bertolda, uprzytomnił sobie, żegl) jego miał zachrypłe, niemiłe brzmienie. Wydawało się jednakże, że jest to jedyna jego nieprzyjemna ce cha, tak jak słabość oczu była jedyną jego słabością, a brak powol nia jedynym brakiem, z jakim się urodził. Lorenzo bowiem, o którt względy ubiegali się władcy włoskich miast-państewek, a także dyl stie tak potężne, jak turecka czy chińska, miał naturę otwartą, dajł się lubić, ani odrobiny arogancji. Ten władca Republiki - w takiffl mym sensie, w jakim gonfalonieri di giustizia i Signoria byli strazr mi praw i obyczajów miasta - nie posiadał wojska ani straży, cn° ulicami Florencji bez asysty, rozmawiając z jej mieszkańcami J równymi sobie, żył prostym rodzinnym życiem, bawił się ze s dziećmi i otworzył dom na oścież dla artystów, pisarzy i uczonych( go świata. . 0 geniusz. Sprawował absolutną władzę w spra-v tym tkwl J ^LCZ rZądził Florencją z takim rozsądkiem, wrodzo-,aCj, politycznyC ' czuCiem własnej godności, że ludzie, którzy by -dworn°ścia . pOSiadał - łatwo stali się wrogami, współpracowali gdyby tycllC^c harnlOnii. Takich pomyślnych rezultatów nie osiągnął we vvzajerrin , wany ojciec Piero, ani genialny dziadek Cosimo, zwa-ani jeg° utazy"tkich Toskańczyków Pater Patriae, Ojciec Ojczyzny, za cii - stuleciami krwawej wojny domowej rozdzielonej na nnictwa (jweifów i Gibelinów - stworzył jedną repu-dWa "SSentydczycy mogli w ciągu godziny splądrować pałac Loren-bl'kC- . Wygnać" go z miasta. Wiedział o tym zarówno on sam, mieszkańcy Florencji i świadomość tego leżała u podstaw jego a t'tularnej władzy. Jak bowiem nie było w nim arogancji, tak samo e było tchórzostwa. Odwagą i zręcznym posunięciem taktycznym cajjł życie ojcu, mając lat zaledwie siedemnaście; własne zaś życie wystawił na hazard, gdy chcąc uchronić swe miasto przed inwazją, udał się - z świtą nie większą niż zazwyczaj na ulicach Florencji - do obozu Ferrante'a w Neapolu. Ten to człowiek stał o parę kroków przed Michałem Aniołem, zatopiony w serdecznej pogwarce z Bertoldem na temat jakiejś starożytnej rzeźby, którą dnia tego przywieziono z Azji Mniejszej. Rzeźba była dla Lorenza sprawą tak samo ważną, jak jego flota żeglująca po morzach s'wiata, jak kantory jego banków rozsiane po całej Europie i nad Morzem Śródziemnym, jak sięgające wartości milionów złotych florenów coroczne jego dochody z handlu i uprawy pod postacią dóbr wszelakich: od florenckiej wełny, oliwy i wina do egzotycznych per-i, aromatów i jedwabi ze Wschodu. U jednych respekt budziło bo-acwo Lorenza, u innych jego siła; ale uczeni i artyści szanowali go i 1 za ieg° pasję do wiedzy, za to, że przysiągł sobie wyzwolić myśl chach*' Wlęzioną od Przeszło tysiąca lat w ciemnych, zatęchłych lo- t zatrzymał się, by pogawędzić z uczniami. Michał Anioł idącą obok niego dziewczynkę. Była bardzo drobna, , ubrana w suknię z różowej wełny, zwaną gamurra, czar- t w suknię z różowej wełny, zwaną gam n-Vm- mo lWem' ° miękkiej, plisowanej, szerokiej spódnicy, czar-S|uzkCzrria}' Zasznurowanym staniku, pod którym nosiła bladożółtą tc"° brokat ym °krągłym wycięciem pod szyją. Pantofelki miała z źół-a na gęstych ciemnych włosach różową atłasową czape- 80 81czkę, gęsto haftowaną perłami. Była tak bledziutka, że nawet suknia i czapeczka nie zdołały ożywić jej policzków. Kiedy Lorenzo mijał jego stół z niedostrzegalnym niemal w niem głowy, wzrok Michała Anioła napotkał spojrzenie dzie» Przerwał pracę. Ona przystanęła. Nie mógł oderwać oczu szczupłej postaci i żywej twarzyczki. Nią zaś wstrząsnął wyra twarzy, pełnej jeszcze dzikiej energii, z jaką rysował. Jej policzy ru kości słoniowej pokrył rumieniec. On zaś oddychał szybko I dom, że jakaś nić się między nimi nawiązuje. Przez chwilę myślał dziewczynka odezwie się, bo zwilżyła blade wargi końcem języka tem powieki jej zadrgały, oderwała od niego wzrok, podeszł ojca... Lorenzo objął ramieniem jej szczupłą kibić. Minęli fontannę, s\ rowali się ku bramie i poszli na Piazza. Michał Anioł zwrócił się do Torrigianiego: - Kto to był? - Lorenzo Wspaniały, ty idioto! - Ach, nie, nie! Ta dziewczyna. - Dziewczyna? A, Contessina. Jego córka. Ostatnia, jaka post stała w pałacu. - Contessina? Mała księżna? - Tak. Starszym córkom nadawał taki przydomek, ale gdy te! szczurek się urodził, kazał ją ochrzcić Contessina. Dlaczego pytasz' - A tak sobie, bez powodu. Lodovico nigdy nie udzielił swej zgody na to, by syn jego uca czał do ogrodu San Marco. Chociaż rodzina wiedziała, że chłc opuścił pracownię Ghirlandaia, to jednak, niejako broniąc się * degradacją, nie przyjmowała do wiadomości faktu, że para się biarstwem. Rzadko go widywali. Wychodził z domu o świcie, W spali wszyscy z wyjątkiem jego macochy robiącej już zakupy na wracał w samo południe, właśnie gdy Lukrecja wynosiła pieczys < tem do zmierzchu pracował w ogrodzie i mitrężył jak mógł p° " by zastać rodzinę w łóżkach i tylko Buonarrota wyczekującego dnia, tualnie babkę czuwającą w kuchni, by mu podać lekką ze swych koszul, Michale Aniele - rzekła monna i podarłeś pończochy. Twój ojciec uważa, że jak nie \lessandra * / e mniejsza z tym. Mam trochę odłożonych pienię- oi rarabiac.-- <" ¦ thceszz"1 co ci potrzeba. , ' ta LO jej zwiędłego policzka. Ich dwoje w tej rodzinie Pizycisni^erdecznie i wiernie, choć nie bardzo wiedzieli, jak tę mi- dzy- tsię l0ŚĆRVł ascetyczny z natury i nie dbał o ubranie. Wkrótce już będę rzeźbił i od stóp do głów pokryje mnie pył kamienny Nikt nie zauważy ubrania. Uszanowała jego dumę i włożyła do sakiewki te parę monet. - Jak chcesz. Te pieniądze są dla ciebie. Granacci nie widział potrzeby, by wstawać tak wcześnie czy wracać tak późno wieczorem. Tylko w południe chłopcy chodzili w obie strony razem. Granacci z każdym dniem stawał się coraz bardziej przygnębiony, jego zwieszone ramiona zdawały się tylko trochę górować nad ramionami przyjaciela. - To ta zimna lepka glina - skarżył się. - Jakże jej nienawidzę. Staram się modelować jak najgorzej, aby Bertoldo nie powiedział, że już mogę rzeźbić. Już z dziesięć razy próbowałem pietra dura, twardego kamienia, a każde uderzenie młotka wchodzi we mnie zamiast w kamień. - Ależ, Granacci, carissimo, marmur daje oddźwięk-przedkładał ichal Anioł. - Jest chłonny. Pietra dura jest jak czerstwy chleb. Po- KaJ, aż zaczniesz pracować w marmurze, a będziesz miał wrażenie, » zanurzasz palce w świeże ciasto. anacci ze zdumieniem przyjrzał się twarzy przyjaciela, aki jesteś powściągliwy, gdy chodzi o wszystko inne, ale gdy marmur zjawi się na twych wargach, stajesz się poetą. Anioł pogrążył się w wirze rysowania. Jedno z pierwszych j jakie usłyszał odBertolda, brzmiało: ^zym ogrodzie rysowanie jest sine ąua non: kiedy przyj-:Nv'czeni \P*U) ^ew;* rę^ę' Potem zdejmij buty i rysuj stopy, to dobre z ego nie miałbym rysować i prawej ręki? 82 83 - Drugi dowcipniś w naszym gronie! - rzucił zachwyconv w do. Już kiedy Michał Anioł obrabiał pietra serena dla Topolin- J sto przerzucał młotek z prawej ręki do lewej i nie tracił przez to zji ruchu ani poczucia równowagi. Kiedy narysował swą lewa różnych położeniach, ujął nią piórko i narysował rękę prawą, na wierzchem dłoni na dół, a potem odwróconą, z palcami wynr, nymi. Nadszedł Bertoldo i wziął arkusik ze stłoczonymi na nim mi. - Beczka wina taki daje napój, jaki zawiera - szepnął cichoł - Obie moje ręce są takie same. Dzięki Lorenzowi rysowano żywe modele sprowadzane ze wszy kich dzielnic Florencji: uczonych w czerni aksamitów, żołnierzy J czych karkach, kwadratowych głowach i szerokich, wygiętych lub brwi; twardych zawadiaków; contadini wprost od wózków; łysychsti ców o haczykowatych nosach i spiczastych brodach; mnichów w ca nych habitach z czarnymi kapturami odwiniętymi na siwych włosai radosnych i urodziwych florenckich junaków o prostych greckich sach, zrośniętych brwiach, kędzierzawych włosach i okrągłych oczs bez wyrazu; farbiarzy wełny o poplamionych rękach; żelaźnikówzo ciskami na palcach; zwalistych tragarzy; pulchne służebne; nobilóu purpurowych i białych jedwabiach naszywanych perłami; smi# chłopców w sukniach lila; pucołowate dzieci, które miały służyć modele do puttów. Michał Anioł żachnął się, gdy Bertoldo ostro skrytykował nary wane przez niego popiersie. - Jakże można rysować tylko z zewnątrz? Widzimy tylko to, cl tuż pod skórą. Gdybyśmy mogli zobaczyć wnętrze ciała: kości, mu ły... By znać człowieka, musielibyśmy znać jego budelli e san, wnętrzności i krew. Nigdy nie widziałem, co jest w środku człowie' - Dio fottuto! - jęknął cicho Bertoldo. - Lekarzom raz w r wolno przeprowadzać sekcję jednych zwłok w obecności Rady M W innych wypadkach jest to we Florencji uważane za najgorszą '• nię. Wybij to sobie z głowy. - Mogę tego n<e mówić, nie mogę tego nie myśleć. Nie będę rzeźbić, dopóki nie poznam, w jaki sposób pracuje ludzkie ciało- - Nawet Grecy nie robili sekcji, choć byli poganami i nie n , Który abraniał. Donatello dla zdobycia swej cudownej ciała też nie potrzebował go krajać. Czy musisz i Donatello? nie, ale innym. ił nigdy nie widział Bertolda tak podnieconym. Wycią-"'nokajająco poklepał szczupłe ramię starego mistrza. ch codziennych starć, stali się przyjaciółmi. Kiedy inni pomii"0 y ie lub obrabiali kamień, Bertoldo zabierał chłopca całymi godzinami, kiedy ten kopiował egipskie amulety, iedaliony i rzymskie monety, stał nad nim i trzymając w ręku *\ tych dzieł sztuki tłumaczył, co ów starożytny artysta pragnął sią|"ąsCwemu zdziwieniu Michał Anioł zdobył także sympatię Torri-eianiego, który przysunął bliżej do niego swój stół roboczy. Torrigiani miał taki charakter, że trudno mu się było oprzeć. Jego czar, żywość i uprzejmość prędko wzbudziły miłość Michała Anioła. Dandys Torrigiani stroił się w kolorowe jedwabne koszule, przepasywał szerokim pasem ze złotymi sprzączkami, a rano idąc do ogrodu wstępował na rynku do cyrulika, aby go ogolił, uczesał i namaścił włosy wonną pomadą. Michał Anioł nie odznaczał się schludnością w pracy; brudził ręce węglem, a potem niebacznie rozmazywał go po twarzy, pryskał farbę na koszulę, atrament na pończochy. Torrigiani mimo dnia solidnej pracy potrafił ustrzec od najmniejszej plamki jasnożółtą płócienną camicia, krótką koszulę o bufiastych (kawach, zieloną tunikę z „T" wyhaftowanym żółtym jedwabiem na ńeniu, swe ciemnoniebieskie calzoni z cienko przędzonej wełny, ypracował sobie postawę przy rzeźbieniu, dzięki której odłamki ani amienny nie padały na jego ubranie czy włosy. Była to rzecz nie-¦ ** u rzeźbiarzy, zazwyczaj bowiem po całodziennej pracy wy-k monolity. Michał Anioł odnosił się do niego z podziwem i nach n Umny' ^ Torrigiani otoczył go swym silnym ramieniem lub Kgo n't-!!U niemu swą PiCkn3 twarz, wykrzykując coś głośno na temat o rści y ści " ^ , wykonuj esz naj czystszą pracę, a nie znam niko- brudzit Przy robocie jak ty. ciągle w ruchu, śmiał się, stawał w różnych pozach, b '3ez sensu' wymachiwał rękami, przystrojonymi w di i ić I ieni ^lub '3ez sensu' wymachiwał rękami, przystrojonymi w szmaragdami i perłami, jak gdyby chciał ujarzmić nawet 84 85 powietrze wokół siebie, lecz nigdy nie był nieruchomy, nigdy ny. Jego donośny głos dźwięcznie rozbrzmiewał nad bujną, \J^ łąką wiosenną, aż w odległym kącie ogrodu scalpellini, buduj bliotekę, gdzie mieścić się miały książki i manuskrypty Lorenza C stawali nasłuchując. Kiedy uczniowie wychodzili, by rankiem, we wczesnych pr niach słońca oglądać obrazy Giotta w Santa Croce lub w oświetl popołudniowym przyjrzeć się w Santo Spirito Młodemu świętemu nowi i Dwóm świętym Filippina Lippi albo patrzeć w blasku za* na rzeźby na Kampanilli, projektowane przez Giotta, a wykon przez jego ucznia, Andreę Pisano, Torrigiani brał Michała Aniotan, rękę, przymilał się do niego, zniewalał do słuchania i zachwycał. - Ach, być żołnierzem, Michale Aniele... Potykać się w śmierte; nym boju, lancą i mieczem zabijać wrogów, zdobywać ich ziemieil biety... To dopiero życie. A czymże jest praca artysty? Ach, todobi dla sułtańskich eunuchów. My obaj, amico mio, musimy razempa wędrować świat, szukać walki, niebezpieczeństw i skarbów. Michał Anioł żywił dla Torrigianiego głębokie uczucie, miłości mai. Uważał siebie za prostaka, a to, że zdobył względy tak pięknej i niezwykłego młodzieńca jak Torrigiani, oszałamiało go, jak raocii wino oszałamia kogoś, kto nigdy nie pił. Musiał teraz zapomnieć wiele z tego, czego nauczył się w praej Ghirlandaia, gdyż rysunek do fresku i rysunek do rzeźby to dwier rzeczy. - To jest rysowanie dla samego rysowania - pouczał go Bei dokładnie w tych samych słowach, w jakich zwykł go przed tym strzegąc Ghirlandaio - aby zdobyć pewność dla oka i pewność d Bertoldo trąbił mu w ucho o tych różnicach. Rzeźbiarz ma W figury trójwymiarowe, nie tylko wysokie i szerokie, ale glęboK larz rysuje, aby wypełnić przestrzeń, rzeźbiarz - aby się JeJ P' Malarz rysuje martwą naturę w pewnych ramach, rzeźbiarz rys pochwycić ruch, by odkryć napięcie i skręty ludzkiego ciała- - Malarz rysuje, aby pokazać to, co szczegółowe, rzeźb' dyt" ¦ hał Anioł milczał. ^ • ażniejsze, że malarz rysuje, aby uzewnętrznić, aby wy- - A naJ.t z własnej duszy i przelać go na papier, rzeźbiarz zaś iwnie, wydziera kształt światu i przetwarza go we własnej wprost prze duszy- 0 ]y[jchał Anioł sam już przeczuwał, ale wiele uznał za Tka mądrość doświadczenia. wi- no w moją głowę wszystko - tłumaczył się mistrz - w co wie-~kt'rykolwiek z toskańskich rzeźbiarzy w ciągu dwu ubiegłych stu-Musisz więc wybaczyć, jeśli cieknie obiter dicta. X r rtoldo, obarczony zadaniem wychowania nowego pokolenia 'biarzy, był żarliwym nauczycielem, w przeciwieństwie do Ghirlan-a który po prostu nie miał na to czasu. Rzeźbiarze w najlepszym razie mówią monosylabami, bo ich prawdziwy język, ich prawdziwa mowa, głos młotka i dłuta, zagłusza mniej ważne słowa i dźwięki. Ber-toldo był wyjątkiem. - Dobrze rysujesz, Michale Aniele. Lecz równie ważną rzeczą jest wiedzieć, dlaczego należy dobrze rysować. Rysunek to świeca zapalona po to, by rzeźbiarz nie musiał szukać po omacku, to plan, uł atwiaj ą-cy zrozumienie budowli, na którą patrzysz. Próba zrozumienia drugiej ludzkiej istoty, dotarcia do jej najskrytszych głębin, to najbardziej niebezpieczne z ludzkich przedsięwzięć. A tego wszystkiego podejmuje e. artysta, mając za oręż jedynie węgiel i pióro. - Wzruszył ramiona- Ten romantyczny chłopak, Torrigiani, gada o pójściu na wojnę. ;cinna zabawa! Żadne śmiertelne niebezpieczeństwo nie daje ta- wzruszenia, jakie przeżywa samotny człowiek usiłując stworzyć '^° ni§dy przedtem nie istniało. Anioł trzymał w ręku swe rysunki, owoc całodziennej pra-glądał je, jak gdyby próbując lepiej zrozumieć słowa mistrza, ezc w nich choć część tego, co tamten chciał w nich widzieć. jmj ' vame to najlepsza metoda gruntownego poznania jakiegoś m;Klrości T~ Perorowal starzec - postawienie w jej miejsce wiedzy i k czynił Dante, gdy pisał wiersze swego „Purgatorio". lloniera byS°Wanie Jest czymś podobnym do czytania. Do czytania 'Us"«. aby h lC l0Sy Priama i Heleny trojańskiej, do czytania Sweto-Nlichał A°Wledzieć się o rzymskich cesarzach. pochwycić rucn, oy ocucryc napięcie i sKręty mazKiego i,iai«- ¦ kichał A • ^ S1(? ° rzymsKicn cesarzach. - Malarz rysuje, aby pokazać to, co szczegółowe, rzezui „ jestg loi pochylił głowę, odsłonić to, co powszechne. Comprendi? Zrozumiałeś? -dopyt" eukiem. Nie potrafię czytać po grecku ani po łacinie. 86 87 Urbino przez trzy lata próbował mnie uczyć, ale ja się uparł J chciałem. Pragnąłem tylko rysować. - Stupido! Nie zrozumiałeś mnie. Nic dziwnego, że Urbin tobą kłopoty. Rysowanie to uczenie się. To jest dyscyplina miarka, dzięki której widzisz, na ile jesteś uczciwy. To konfe * wyjawiasz prawdę o samym sobie, nawet jeśli będziesz przekotv przedstawiasz kogo innego. Rysowanie to wiersz poety, napiSa się przekonać, czy warto opowiedzieć daną historię, czy warto ul daną prawdę. Starzec zakończył głosem cichym, wzruszonym: - Pamiętaj,//g/io mio, rysować to stawać się podobnym Bogn. tchnął oddech w Adama. Zewnętrzne tchnienie artysty i wewnęti tchnienie modelu tworzy nowe, trzecie życie na papierze. To aki łości, Michale Aniele, akt miłości, z którego wszystko na ziemi] rodzi. Tak, rysowanie to tchnienie życia. Wiedział o tym, tylko że dla™ go to nie był cel, lecz środek. Zaczął w tajemnicy przed wszystkimi pozostawać dłużej wieczo; mi, zbierać narzędzia i obrabiać rozrzucone wokół odłamki kamieni żółtawobiałego trawertynu z rzymskich kamieniołomów, pietra fon Lombrellino, konglomerowatego breccia z Impruneta, ciemnozid, nego marmuru z Prato, cętkowanego czerwono-żółtego ze Sieny, m żowego z Gavorrano, przejrzystego marmuru cipollino,kwiecistej niebiesko-białego bardiglio. Lecz największą było dla niego radoś gdy ktoś pozostawił kawałek śnieżnobiałego marmuru z Carrary.S dy był dzieckiem, stawał nieraz przed ciosającymi marmur, rozpal wie pragnąc dostać kawałek tego cennego kamienia. Lecz nigdy spełniło się to marzenie, biały marmur był rzadki i drogi, sprowadź go z Carrary i Seravezzy tylko tyle, ile wynosiły zamówienia. Zaczął ukradkiem eksperymentować ze szpicakiem oraz zęba i płaskimi dłutkami, obrabiając płaskie powierzchnie namarmurz jak poprzednio, u Topolinów, na pietra serena. Była to dla ni' lepsza godzina dnia, gdy znajdował się sam jeden w ogrodzie towarzyszy tylko posągi. Wkrótce już, wkrótce musi na dobre ręce te narzędzia. Muszą mu pozwolić od samego poranka b: swe ręce, gdyż są dla niego czymś równie niezbędnym, jak jeS ręce czy nogi. Gdy zmierzch zapadał, pamiętał zawsze o tym skrobać obrabiane przez siebie kontury, aby nikt nie mógł p°zn ównież sprzątnąć ścinki, wyrzucając je na stos w dalekim ^cie °f orzyłapano go na tej pracy, a uczynił to ktoś, po kim się jdnaKP J Contessina de'Medici przychodziła teraz fgo dnia do ogrodu, a towarzyszył jej jeśli nie ojciec, to niemal ka , picin0? lub Pico delia Mirandola, uczeni Akademii Plaża Rozmawiała z Granaccim, z Sansovinem i z Rusti- tońskiej L^eznapewne znała już od dawna. Ale nikt nie przedstawił jej Jctory ^ ^ do niego nigdy się nie odezwała ebn,Jcy _^ ^ K-ed wchodziła do ogrodu, wiedział o tym natychmiast, nim jesz-d strzegł jej szybko poruszającą się postać czy twarzyczkę, w któ-widoczne były tylko oczy. Przeżywał wszystko intensywniej, ży-¦ jak gdyby wszelki ruch wokół niego, nawet ruch słońca i powietrza,'stał się szybszy. _ ' — To Contessina uwolniła Granacciego z harówki, jaką była dla niego obróbka kamienia. Zwierzył jej się z tego, ona wspomniała ojcu. Jednego dnia Lorenzo wszedł do ogrodu i zapytał: - Granacci, chciałbym mieć duży obraz Triumf Paulusa Emiliu-sza. Czy chciałbyś się podjąć namalowania tego obrazu? - Czy chciałbym się podjąć?! Kiedy bieda najbardziej dokucza, przychodzi ratunek. Za plecami Lorenza Granacci przycisnął palec lewej dłoni do ust i przesłał Contessinie pocałunek wdzięczności. Nigdy nie zatrzymywała się, by spojrzeć na pracę Michała Anioła. rzystawała zawsze przy stole Torrigianiego, stała przy przeciwległym °ńcu Watu' twarzą zwrócona ku Mchałowi Aniołowi, tak że mógł wiaty jej gest, słyszeć, jak śmieje się, zabawiana przez Torrigia-niirl° v C*az Patrzył jak urzeczony, spojrzenia ich nie spotykały się tego^ y odchodzila> czuł w sobie dręczącą pustkę. Nie rozumiał 'tnie l\.ZWraca' dotąd uwagi na dziewczęta. Nawet roczne przeszko-chanka d^d nie nauczy*° g° poznawać, które byłyby dobrymi „ko-pamiętaj' h rodzinie ani w kółku znaj ornych nie było dziewcząt. Nie *et nie Pr y edykolwiek rozmawiał z jakąś dziewczyną. Nigdy na-»ł którejś z nich rysować. Wydawały mu się obce. Dla-ied;>leko od ZUWa* bÓ1 Patrzac, jak się śmieje z Torrigianim, tak s-jakn- ' "§o? Dlaczego wściekał się wtedy zarówno na Torrigia- u Medy1 r ? Kimze była dla niego ona, księżniczka szlachetnego uszów? 89 Był to rodzaj tajemniczej choroby. Pragnął, aby nie pr2v do ogrodu, aby go zostawiła w spokoju. Rustici mówił, że da miała zwyczaju przychodzić tak często. Czemuż więc teraz l dnia, spędza tu godzinę lub więcej? Im bardziej zapamiętale -się ku pustej karcie papieru, tym wyraziściej zdawał sobie spr ' ona stoi drżąca tam przy stole Torrigianiego i flirtuje z pięknym a jednak dostrzega każde posunięcie węgla w jego ręku i odcz jako osobistą obrazę. Dopiero znacznie później, gdy w skwarze letniego słońca p0 kwiaty i zbrązowiała trawa w ich ogrodzie, zdał sobie sprawę, żer ra go zazdrość. Zazdrość o Torrigianiego. Zazdrość o Contessinę 3 drość o nich dwoje razem i o każde z osobna. I wtedy przeraził się. A teraz to ona odkryła, że jest w ogrodzie, gdy wszyscy jużwj Towarzyszyli jej brat Giovanni, tęgi i lekko zezowaty chłopiec, lj musiał mieć chyba - podobnie jak Michał Anioł - lat czternaścieĄ przeznaczony na kardynała, oraz kuzyn, nieprawy syn Giuliana, chanego brata Lorenza, zasztyletowanego w Duomo przez człom spisku Pazzich. Michał Anioł liczył podówczas zaledwie trzy lata,. wciąż jeszcze mówiono o powieszonych na gmachu Signorii spisk cach. Pierwsze słowa same wybiegły na usta. - Buona sera. - Buona sera. - Michał Anioł. - Contessina. - Come va? - spytała ona. - Non c'e małe. - Podobnie jak kamieniarz w Settignano. Rzeźbił wzór jodełkowy na kawałku pietra serena. Nie prz pracy. - Ten kamień pachnie. - Jak świeżo zerwane figi. - A ten? - wskazała na kawałek marmuru na ławce obo Czy pachnie świeżo zerwanymi śliwkami? - Nie, on prawie nie pachnie. - Odłupał kawałek, sama. Zmarszczyła nosek, śmiejąc się do niego. Stanął przed to i zaczął zadawać mu ciosy dłutem, aż poleciały odłamki- 90 nracuiesz tak... tak zaciekle? Czy cię to nie męczy? _ placzego F jvioie by zm^C^ jest wątła i że w ubiegłym roku jej matka i siostra piędzią , RUStici twierdził, że Lorenzo właśnie dlatego był SUrzywiązany, bo nie miała żyć długo na tym świecie. ] ie ciosanie kamienia nie pozbawia sił, ono j e daj e. Proszę, '^"obić ten biały marmur. Zadziwi cię, jak ożywa w twoich rę-spróbuj ot>r h W twoich rękach, Michale Aniele. Czy skończysz dla mnie ten ńr na pietra serena? Ależ to nic nie jest, po prostu jodełka, jaką robimy na ścieżki „grodowe i nakrywy cystern. _ Mnie się podoba. _ W takim razie skończę. Stalą spokojnie, tuż nad nim, gdy przykucnął nad kamieniem. Kiedy natrafi! na twardziznę, rozejrzał się, szukając wiadra z wodą, a nie /.najdując go, splunął i trafił dokładnie w to miejsce, które chciał zmiękczyć, po czym znów puścił w ruch swe dłutko. Ubawiona, zapytała: - A co robisz, gdy ci zabraknie śliny? Zwrócił ku niej płonącą twarz. - Prawdziwemu scalpellino nigdy nie braknie śliny. 1 Plerwszym upałem i duchotą w ogrodzie przyszła pierwsza strata: m- Jego zapał wiądł jak trawa dokoła. Nie zdobywał żadnych na- ¦ otrzymywał zamówień i chociaż Bertoldo płacił mu trochę, n przewyższały jedynie zarobki Michała Anioła, ponieważ lc nie dostawał. Z tego też powodu Soggi przypuszczał, k;it- ;'ż wsz ¦ Zwietrzneg° wieczoru pod koniec sierpnia Soggi odcze-;S° terini •' W^^ą' a wtedy, cisnąwszy narzędzia, podszedł do no- le, zabierajmy się stąd. Wszystko to jest takie... ta- czas. ? Przed czym? 91 - Słuchaj, nie bądź ślepy. Oni nie dadzą nam nigdy 7 pieniędzy. A komu tak naprawdę potrzebna jest do życia rze?j - Mnie. Niesmak, pragnienie ucieczki, a nawet strach odmalował 1 twarzy Soggiego znacznie wyraźniej niż jakiekolwiek uczucia t próbował obdarzać swe woskowe czy gliniane modele. - Gdzie znajdziemy pracę? Jeśli Lorenzo umrze... - Ależ to młody człowiek, zaledwie czterdziestoletni. - ... wtedy nie znaj dziemy innego patrona ani ogrodu. Czyż I jak żebracy wędrować po Włoszech z kapeluszami w ręku? Kom trzebny kamieniarz? Przyda się wam może Madonna? Albo P' Mogę wam ją zrobić, w zamian za dach nad głową i wyżywienie! Soggi wrzucił do worka parę swych drobiazgów. - Ma che! Chcę być kupcem, żeby ludzie przychodzili do mniek dego dnia! Kupowali pasto albo wieprzowinę, wino albo calzoni.y dzie nie mogą żyć bez tego wszystkiego. Każdego dnia muszą w wać. Więc każdego dnia będę musiał sprzedawać. Z tego, co spn dam, będę żyć. Jestem praktyczny z natury, muszę wiedzieć, że k go dnia zarobię tyle a tyle soldów. Rzeźba to ostatni z luksusów, 1 mym dole mojej listy. I co ty na to, Michale Aniele? Nie zapłacilicij szcze ani jednego skuda. Spójrz, jakie podarte masz ubranie. C chcesz przeżyć całe życie jak żebrak? Skończ z tym. Znaj dziemy sob pracę... Wybuch jego był szczery; uczucia te narastały w nim tygo może miesiącami. Ale Michał Anioł był w głębi duszy nieco ubawion - Rzeźba jest na samej górze mojej listy, Soggi. Co więcej, ja» mam w ogóle żadnej listy. Mówię: „Rzeźba" i na tym koniec. - Na tym koniec, to dobrze powiedziane - przytaknął Soggi- -" ojciec zna rzeźnika na Ponte Vecchio, który szuka chłopca do poi Dłutko przypomina nóż rzeźnicki... Kiedy następnego ranka Bertoldo posłyszał o odejściu | wzruszył tylko ramionami. - Takie straty są nieuniknione. Każdy rodzi się z pewnym tem, ale jakże szybko płomyk ten gaśnie u większości ludzi. Z rezygnacją przeczesał palcami swe rzadkie siwe włosy- - Podobne rzeczy zawsze się zdarzały w pracowniach. K namy naukę wiedząc, że część jej pójdzie na marne, ale 1 przecież robić ograniczeń z tego powodu, bo ucierpieliby ¦ wie Takich Soggich pcha do rzeźby nie miłość do niej ,szysy uCZnl^a]<iegoś z nią powinowactwa, lecz porywy młodości, ał prZygasa, mówią sobie: „Porzuć marzenia. Poszu-Z byłoby ci bardziej przydatne". Kiedy zostaniesz mi- ¦ przekonasz się, że to prawda. Rzeźbienie to ciężka pra-ffy zostawać artystą dlatego, że się może nim zostać, ale > musi Sztuka jest tylko dla tych, którzy bez niej byliby Ze wi 'Spnego poranka Bugiardini, o twarzy jak księżyc w pełni, nie-ale za to tłuściejszy niż dawniej, zjawił się w charakterze ucznia. Michał Anioł i Granacci uścisnęli go serdecznie. nacci ukończył obraz dla Lorenza i wykazał tyle talentu organiki o, ze LOrenzo zaproponował mu, aby został administratorem ogrodu. Granacci czuł się dobrze w tej roli, z przyjemnością poświęcał swój czas na to, by sprawdzić, czy przywieziono odpowiedni kamień, żelazo lub brąz, lubił organizować konkursy dla uczniów, przyjmować skromne zamówienia od cechów. - Granacci, nie powinieneś tego robić - protestował Michał Anioł. - Masz talent jak każdy z nas. - Ale mnie to bawi - odparł łagodnie Granacci. - A więc niech cię to przestanie bawić! Jeśli będziemy potrzebowali węgla czy modelu, zdobędziemy go sami. Dlaczego masz dla nas rezygnować ze swej pracy? Granacci wyczuł w gniewie przyjaciela uznanie dla siebie. Na wszystko jest czas, przyjacielu. Malowałem i będę jeszcze malował. iedy Granacci powrócił do malowania, Michał Anioł był jesz-waniad T* zagniewany niż poprzednio. Lorenzo zaprzągł go do ryso-acji dla moralitetów, bander i arkad dla widowisk, acci, idioto, jak możesz stać tutaj i śpiewać z takim zadowo-!Ul1JąC karnawał°we dekoracje, które zostaną wyrzucone P° widowisku? Al 1Usi byc^Jj8 u"^lę robić t0' co nazywasz błahostkami. Nie wszystko p°nie\vaż ludzik * Wiecznotrwałe- Widowisko i przyjęcie są ważne, laJvvażniejsz ' fZLrp'ą z nich przyjemność, a przyjemność jest jedną n rzeczy w życiu, równie ważną jak jedzenie, picie czy y--tyFlorentyńczyku! 92 93 Z każdym mijającym dniem jesieni wzrastała przyjaźń m' a chałem Aniołem a jego towarzyszami. W dni uroczystości u kościelnych, kiedy ogród zamykano na cztery spusty, Rustici? go na obiad, a potem zabierał na wieś i szukał koni, płacąc j* rzom i chłopcom stajennym za pozwolenie rysowania w ich sta' na ich polach. - Konie to najwspanialsze twory boskie! - wykrzykiwał Ru, Powinieneś je rysować ciągle, rysować każdego konia, jakiego czysz. - Ale, Rustici, ja nie mam zamiaru rzeźbić koni, tylko ludzi - Naucz się rysować konia, a będziesz umiał wszystko narysowL Sansovino, contadino z Arezzo, dwa razy starszy od Michała, ła, miał swoją własną filozofię. - Artysta musi często powracać do ziemi, musi ją orać, obsiev plewić z chwastów, zbierać plony. Kontakt z ziemią odradza nas. M tylko artystą, to znaczy czerpać wyłącznie z samego siebie, jało% Dlatego co parę tygodni jadę na mym mule do domu, do Arezzo.w sisz kiedy pojechać tam ze mną, Michale Aniele, i poczuć pod stopa zaoraną ziemię. - Chętnie pojadę z tobą do Arezzo, Sansovino, jeśli będę tamo pługiem skiby marmuru. Jedynie w domu czuł się nieszczęśliwy. Loclovico orientował! grubsza, ile każdy z terminatorów dostaje jako nagrodę czy zap wykonanie zamówień. Wiedział, że Sansovino, Torrigiani i G zarabiają duże sumy. - A ty nic? - wypytywał syna. - Ani jednego skuda? - Jeszcze nie. - Po bitych ośmiu miesiącach! Dlaczego? Dlaczego inni zar< a ty nie? - Nie wiem. - Mogę wyciągnąć tylko jeden wniosek: nie potrafisz wsp niczyć z innymi. - Nie współzawodniczyłem z nimi. - Czy Lorenzo nie odkryłby w tobie talentu, gdybyś go P - Na pewno. - Ale nigdy dotąd nie zwrócił na ciebie uwagi? - ^ie' / Dam ci jeszcze cztery miesiące, aby to był okrągły rok. ływie roku Lorenzo nadal będzie uważał, że nie masz A* i^KŁ do pracy. talentu- PUJ ,-w0^ci starczyło mu zaledwie na miesiąc. Jednej niedzieli AlL f^ ł Aiła do muru e w0^ci starcy AlL f^nowu Michała Anioła do muru. ZyPCzy Bertoldo chwali twoją pracę? I Czy mówi, że masz talent? - Nie. . _ czy zachęca cię/ _ Uczy. _ Tonie to samo. - Ammesso. Przyznaję. - Czy chwali innych? - Czasem. - Czy możliwe, byś był z nich najmniej obiecującym? - To niemożliwe. - Dlaczego niemożliwe? - Rysuję lepiej niż inni. - Rysujesz... co to ma za znaczenie? Jeśli kształcą cię na rzeźbiąca, dlaczego nie rzeźbisz? - Bertoldo mi nie daje. - Dlaczego? - Mówi, że jeszcze nie jestem gotów. ~ A inni? ~ tani tak. - Czy nie rozumiesz, co to znaczy? ~ Nie. _ T° ZnaczY, że masz mniej zdolności niż inni. - A ,Sl<\okaże> gdy dostanę kamień w ręce. "A kiedy to nastąpi? 1 nie bodziesz obrabiał kamienia, nie będziesz mógł nic - Tak. ZaPowiada, że wkrótce pozwolą ci zabrać się do kamie- 94 95 - Nie. - Czy nie wygląda to beznadziejnie? - Nie. - A jak wygląda? - Zagadkowo. - Więc jak długo będziesz się dziwić