13035
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 13035 |
Rozszerzenie: |
13035 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 13035 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 13035 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
13035 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Antoni Kieniewicz
Nad Prypeci�, dawno temu...
Wspomnienia zamierzch�ej przesz�o�ci
Przygotowa� do druku Stefan Kieniewicz
Wroc�aw � Warszawa Krak�w � Gda�sk � ��d� Zak�ad Narodowy im. Ossoli�skich
Wydawnictwo 1989
Przedmowa
Ok�adk� i strony tytu�owe projektowa� Lucjan Pi�ty
Redaktor Wydawnictwa Jadwiga Laszkiewicz Redaktor techniczny Maciej Sz�apka
(c) Copyright by Zoktod Narodowy im. Ossoli�skich - Wydawnictwo, Wroc�aw 1989
Printed in Poland
ISBN 83-04-02816-6
Nie zawsze �atwo jest oceni� i zrozumie� osob� najbli�sza, najdro�sz� -
zw�aszcza mo�e w�asnego Ojca. Te cechy jego charakteru, kt�re si� aprobuje i
uznaje, sk�onnym si� jest traktowa� jako powszechnie obowi�zuj�c� norm�; zbyt
oczywist�, aby j� uwielbia� i podziwia�. Do�� cz�sto za to dorastaj�cy m�ody
cz�owiek dostrzega w ojcowskiej postaci elementy mniej doskona�e w por�wnaniu z
innymi, poznanymi wzorami m�czyzny. Wydaje mu si� wtedy Ojciec mniej wybitnym,
mniej godnym na�ladowania, nawet je�li si� nie przestaje �ywi� dla� mi�o�ci i
wdzi�czno�ci. Dopiero w d�u�szej perspektywie czasu, kiedy Ojca ju� dawno nie
sta�o, wraca si� do� wspomnieniem, zaczyna jakby odkrywa� go na nowo, jako osob�
prawdziwie godn� szacunku. Zw�aszcza gdy Ojciec pozostawi� po sobie pami�tniki.
W dzieci�stwie Ojciec (Tatko) by� dla nas - rodze�stwa postaci� nieco odleg�� i
hierarchicznie nadrz�dn�: bytuj�c� powy�ej sztabu nia� i guwernantek, du�o mniej
dost�pn� od Mamy. W obecno�ci Ojca nie nale�a�o b�aznowa� i ha�asowa�, potrafi�
bowiem hukn��, je�eli si� w czymkolwiek uchybi�o obowi�zuj�cej normie. P�niej,
kiedy�my ju� nie byli paniczami ze dworu, a tylko ucznia-kami w warszawskim
inteligenckim mieszkaniu, sta� si� zn�w dla nas Ojciec podstawow�, samo przez
si� zrozumia�� ostoj�, na kt�rej si� wspiera�a codzienna egzystencja rodziny.
By� oczywi�cie wzorem: pracowito�ci, obowi�zkowo�ci, rzetelno�ci, nieskazitelno-
�ci - ale te pozytywne cechy charakteru nie narzuca�y si� nam jako wz�r do
na�ladowania. Milcz�co przyjmowali�my, �e tak w�a�nie si� post�puje w �yciu; �e
taka w�a�nie mi�o�� i zgoda zwyk�y panowa� w ma��e�stwie i w rodzinie. A jednak,
kiedy ju� bardziej podros�em, w starszych gimnazjalnych i studenckich latach,
obserwowa�em Ojca z wi�kszym krytycyzmem. Nie przysz�oby mi na przyk�ad do
g�owy, aby w Nim upatrywa� wz�r obrotno�ci �yciowej, poloru �wiatowego,
g��bszego intelektu. Zdawa� mi si� wtedy Ojciec osob� bardzo drog�, ale po
prawdzie przeci�tn�. Kilka razy zdarzy�o si�, �e Ojciec znajdowa� si� czas jaki�
poza domem i Mama odczytywa�a nam fragmenty jego list�w. Z pewnym zdziwieniem
stwierdza�em, �e s� to listy interesuj�ce i bardzo pi�knie napisane. P�niej za�
jeszcze, w czasie nast�pnej z kolei wojny i po niej sta� si� kochany Ojciec w
moich oczach za�amanym i bezradnym staruszkiem, pozbawionym podstaw egzystencji.
Nale�a�o go otacza� opiek�, wspomaga� materialnie, g��boko wsp�czu� jego
smutnej, a nawet �a�osnej staro�ci.
W pocz�tku 1946 roku Ojciec zacz�� spisywa� "wspomnienia zamierzch�ej
przesz�o�ci", przeznaczaj�c je dla wnucz�t - by�o ich ju� wtedy sze�cioro.
Inicjatywa by�a mojej Matki, chodzi�o jej o umys�owe zatrudnienie Ojca, kt�ry
nie m�g� sobie znale�� miej-
sca w przymusowej bezczynno�ci i nerwowej rozterce. Mieszkali wtedy Rodzice w
Krakowie, w skromniutkim jednopokojowym lokalu - a i to w kuchni gnie�dzi�a si�
obca, jakkolwiek �yczliwa osoba. Kontrast by� znaczny mi�dzy powojenn� n�dza,
wyzuciem ze wszystkiego, a wspomnieniem nie tak zn�w dawnych m�odych lat:
pa�ac�w, roju s�u�by, wykwintnych obiad�w, milionowych interes�w, swobodnych
podr�y po Europie z rulonami z�ota w kieszeni. Zaczyna� Ojciec pisa� nie maj�c
jeszcze lat siedemdziesi�ciu, by� w pe�ni w�adz umys�owych, kt�re p�niej uleg�y
za�mieniu. Ale ju� wtedy Matka moja, obdarzona niezwyk�a pami�ci�, okaza�a si�
nie tylko inicjatork�, ale i wsp�uczestniczk� owego pisania. Ona to
niew�tpliwie podsuwa�a Ojcu owe zapami�tane drobiazgi �ycia codziennego,
urz�dzenia wn�trz, a ju� zw�aszcza damskich toalet, kt�re tak wiele miejsca
zajmuj� w pami�tniku.
Pisa� go Ojciec z g�r� rok. Postara�em si� w�wczas o przepisanie go na maszynie,
w czterech egzemplarzach, dla nas czterech braci. Przepisywa�a zrazu moja
bratowa, p�niej moja szwagierka - nie chcieli�my, by tekst dosta� si� w r�ce
obce. Lektura wzruszy�a mnie, to jasne. Upodoba�em w niej dwa zw�aszcza w�tki:
gor�ce umi�owanie rodzinnego Polesia oraz pi�knie skre�lon� histori� mi�o�ci
ma��e�skiej. O tych sprawach tak ogromnie szczerze Ojciec nigdy z nami m�odymi
nie rozmawia�, cho� przecie nieraz opowiada� nam o pracy swej w Dereszewiczach,
o polowaniach, a nawet i o swoim narzecze�stwie. Wyda�y mi si� pami�tniki,
odczytane wtedy po raz pierwszy, cenn� rodzinn� pami�tk�, ale te� niczym wi�cej.
Przypomn�, �e by�y to lata nie bardzo weso�e oraz niepewne dla os�b z ziemia�sk�
przesz�o�ci�. Maj�c nadz�r nad powieleniem tego nieco kompromituj�cego tekstu,
zadba�em o pomini�cie w maszynopisie niekt�rych fragment�w odnosz�cych si� do
rewolucji rosyjskiej i aktywno�ci politycznej mego Ojca i Stryja wiatach 1917-
1920. .
Po �mierci Ojca pami�tniki jego udost�pniali�my cz�onkom rodziny, bli�szym i
dalszym, w kraju i za granic�. D�ugi czas nie przychodzi�o mi do g�owy, by mog�y
przyda� si� tak�e historykowi: opisy �ycia studenckiego na Uniwersytecie
Warszawskim albo pracy organicznej na Kresach, albo kultury materialnej
ziemia�skiego �rodowiska. Kilka lat temu zdarzy�o mi si� napisa� ksi��eczk� o
dawniejszej przesz�o�ci mego rodzinnego domu, Dereszewicz, na podstawie
dokument�w XIX-wiecznych. Pos�u�y�em si� wtedy pami�tnikiem Ojca jako �r�d�em
ubocznym, miejscami przydatnym, chocia� nie zawsze dok�adnym. Wydawcy owego
eseju w Zak�adzie Narodowym im. Ossoli�skich zwr�cili uwag� na cytowany w nim
pami�tnik; zapragn�li go pozna�, zaproponowali wydanie go drukiem.
Odczyta�em go wtedy raz jeszcze. Przekona�em si�, �e ma on swoje walory
literackie, a tak�e poznawcze; �e w�r�d narastaj�cej fali zainteresowa� dla
przedpotopowych staroci, snobowania si�
na antenat�w oraz mgie�ki sentymentalnej otaczaj�cej Kresy - ksi��ka ta znajdzie
ch�tnych czytelnik�w. Wyda�o mi si� r�wnie�, �e utrwalenie rodzinnego �wiadectwa
rzeczywi�cie "zamierzch�ej przesz�o�ci" mo�e okaza� si� cenne dla dziej�w
polskiej kultury.
Z zawodowego na�ogu stara�em si� ocenia�, ile si� da obiektywnie, warto��
�r�d�owa owego �wiadectwa. Jest to relacja wierna i drobiazgowa. Opisy
rezydencji dworskich, �ycia towarzyskiego, opisy krajobrazu nad Prypecia i
prze�y� my�liwskich s� szczeg�owe i bardzo plastyczne. Podobnie informacje o
gospodarce maj�tkowej w dobrach Dereszewicze-Bryni�w, chocia� tu pami�� mog�a
gdzieniegdzie zawie�� autora, gdy sz�o o liczby i daty. Nie zawiera natomiast
pami�tnik pog��bionej analizy charakter�w. Osoby pojawiaj�ce si� w tek�cie:
krewni bli�si i dalsi, s�siedzi, domownicy, oficjali�ci, zosta�y sportretowane
raczej powierzchownie. Autor nie ukrywa ich przywar i �miesznostek, ale
wszystkich otacza niemal jednakow� sympati�, nie doszukuj�c si� ich g��bszej
osobowo�ci, ukrytych spr�yn dzia�ania. Instruktywne jest pod tym wzgl�dem
por�wnanie niniejszego pami�tnika ze wspomnieniami siostrzenicy autora, Janiny z
Puttkamer�w ��towskiej {Inne czasy, inni ludzie, Londyn (Yeritas) 1959). Tu i
tam opisane zosta�y r�wnie szczeg�owo: ta sama rodzina, te same Dereszewicze, w
tych samych w�a�nie latach. A przecie� tu i tam s� to naprawd� "inne czasy, inni
ludzie".
Unika zatem Ojciec na og� rozwodzenia si� o sprawach przykrych i "wstydliwych,
np. o utracjuszostwie, czy te� o gorsz�cym trybie �ycia os�b ze swego
�rodowiska. Zaledwie o tych rzeczach napomyka; woli k�a�� nacisk na �yczliwo�� i
dobr� wol� swoich bli�nich (w tym i najbli�szych), nawet gdy dozna� z ich strony
przykro�ci albo i krzywdy. Nie zdoby� si� na powiedzenie prawdy o tragicznej
�mierci ukochanej siostry, Isi Luba�skiej. Historia jej samob�jstwa, w wyniku
fatalnego romansu z Rosjaninem, znana jest z innych �wiadectw pami�tnikarskich:
wspomnianej Janiny ��towskiej, a tak�e Marii Czapskiej.
Do�� powierzchownie te� potraktowane zosta�y w pami�tniku szersze sprawy
publiczne. Oboje Rodzice moi w gruncie rzeczy byli domatorami i lud�mi skromnych
upodoba�. Lubili si� zabawi� na szerokim �wiecie, ch�tnie obcowali z blisk�
rodzin�, ale nie rwali' si� do rozbudowywania wielko�wiatowych koneksji. Jak�e
cz�sto Ojciec podkre�la, �e wola� "cha�upk�", w kt�rej zamieszka� po �lubie
(nota bene: kilkunastopokojowa!) od rodzicielskiego pa�acu. Z tym wi�za� si� u
Ojca brak ambicji do wyst�pienia na publicznym polu, nawet gdy otwar�y si� po
temu mo�liwo�ci, po 1905 roku. Prowadzi� Ojciec, owszem, rozleg�e interesy, o
kt�rych ni�ej b�dzie mowa. Ale inicjatorem tych �mia�ych przedsi�wzi�� by� jego
starszy brat Hieronim, cz�owiek rzutki, ambitny, �wiatowy. Ojciec, jak mi si�
zdaje, by� w tej braterskiej sp�ce doskona�ym, sumiennym realizatorem. Sp�ka
prosperowa�a dzi�ki niez�omnej
solidarno�ci obu braci - i dzi�ki fenomenalnej koniunkturze na poleski surowiec
drzewny, utrzymuj�cej si� bez chwili przerwy w ci�gu �wier� wieku z g�ra.
Nawiasem m�wi�c: tak�e dzi�ki �atwemu zbytowi produkowanego w Dereszewiczach
spirytusu.
Ogl�daj�c si� wstecz, w trzydzie�ci lat po opuszczeniu rodzinnego domu, Ojciec
opowiada o swoim �yciu osobistym, o kraju, kt�ry go otacza�, o swym warsztacie
pracy. Wstawki de publicis s� w pami�tniku nieliczne i lu�no powi�zane z
ca�o�ci�. Og�lnikowo i w spos�b stereotypowy pisze Ojciec o prze�ladowaniu
polsko�ci przez rz�d carski; lecz o powstaniu styczniowym, kt�rego kl�ska tak
zaci��y�a nad krajem, wypowiada si� kr�tko i jakby mimochodem. A przecie� jeden
z jego stryj�w by� w owym ruchu zaanga�owany g��boko; r�wnie� serdeczny
przyjaciel Ojca, doktor W�adys�aw Stankiewicz, by� weteranem powstania
styczniowego. Czy�by nigdy nie rozmawiali o roku 1863?
Z roku 1905 odnotowa� Ojciec w�a�ciwie tylko to, �e Deresze-wicze w ci�gu kilku
tygodni strajku powszechnego by�y odci�te od �wiata. Kieniewiczowska fabryka w
Kopcewiczach jednak nie strajkowa�a, co Ojciec m�j podkre�la z satysfakcj�,
podobnie jak niech�tny stosunek tych�e robotnik�w do obu rewolucji 1917 roku.
Nie kwestionuj� tych fakt�w, usi�uj� je sobie obja�ni�. W zestawieniu z ub�stwem
otaczaj�cej wsi mogli robotnicy kopcewic-cy czu� si� uprzywilejowani, zapewne
tak�e lepiej sytuowani, i to ich w jakim� stopniu solidaryzowa�o z pracodawc�.
Cioteczny brat Ojca Stanis�aw Horwatt z Chabna nale�a� w owych latach do
"realist�w", szwagier Wawrzyniec Puttkamer
Ignacy Horwatt
Tablica genealogiczna potomstwa Antoniego Nestora Kieniewicza oraz Ignacego
Horwatta, obejmuj�ca osoby wymienione w ksi��ce, w partiach za� si�gaj�cych XX
wieku jedynie potomstwo Hieronima Kieniewicza - marsza�ka. Dla bardziej
plastycznego uwidocznienia zwi�zk�w kuzynowskich nie szeregowano rodze�stwa
wed�ug dat urodzin.
do Ligi Narodowej. Ojciec nigdzie si� nie anga�owa� politycznie, ani si� te�
ubiega� o mandat do Dumy. Owszem, by� czynny w Mi�skim Towarzystwie Rolniczym i
z racji swej pozycji maj�tkowej zajmowa� w nim (na gruncie powiatu) eksponowane
stanowisko. Rozsiane wzmianki znajdujemy w pami�tniku o innych formach
aktywno�ci spo�ecznej: a wi�c o sklepie sp�dzielczym za�o�onym w Kopcewiczach,
o polskich szk�kach dla katolickiej dziatwy okolicznej, o roztoczonej opiece
nad rzymskokatolick� parafi� w Pe-trykowie. M�wi si� o tych podejmowanych
obowi�zkach, zrozumia�ych samo przez si�; nie czerpie si� z nich szczeg�lnej
chluby. Dopiero rok 1917 wci�ga braci Kieniewicz�w na polityczn� widowni�: w gr�
wchodzi udzia� w "radach narodowych ziem bia�oruskich", zawi�zanych w Mi�sku, i
sto tysi�cy rubli, wy�o�onych na finansowanie korpusu Dowbora. Ale tu idzie ju�
o ratowanie polskich maj�tk�w, zagro�onych przez rewolucj�.
Ze zrozumia��, po ludzku rzecz bior�c, gorycz� wypowiada si� Ojciec o pogromie
rodzinnego domu. Zdemolowali go i rozgrabili, tu� po wyje�dzie w�a�cicieli,
mieszka�cy najbli�szej wsi Ho�ubicy, wsi, kt�ra �y�a od kilku pokole� MV
szczeg�lnej symbiozie z dworem, czerpa�a z niego dodatkowe zarobki, korzysta�a z
r�nych form �wiadczonej przez dw�r opieki. Okaza�o si�, �e ta �yczliwo�� dworu,
okazywana wsi, nie by�a w stanie prze�ama� g��bokiej obco�ci pomi�dzy dwoma
niepodobnymi do siebie �wiatami. Tam prymitywnie �yj�ca, prymitywnie
gospodaruj�ca wie�. Tu oaza eu-
ropejskiej kultury, �atwo dostrzegalnego bogactwa, dziesi�tki tysi�cy hektar�w
pod dozorem licznej stra�y le�nej, kwestionuj�cej ch�opskie serwituty,
os�aniaj�cej pa�skie dobro przed wyr�bem i k�usownictwem. Czy dziwne jest, �e w
owej ch�opskiej masie znalaz�o odd�wi�k has�o 1917 roku: Grab nagrablennoje? A
skoro ju� lud poleski si�gn�� po pa�sk� ziemi� i las, i pa�ski dobytek, targn��
In si� jednym tchem i na pa�sk� rezydencj�, tak aby pomieszczyk nie mia� ju� do
czego wraca�. W jakiej� mierze zawa�y�a tu i obco�� cywilizacyjna, r�nica
j�zyka i wyznania, lecz nie to chyba decydowa�o. Bardzo podobna w stylu rabacja
galicyjska 1846 roku rozegra�a si� przecie w rdzennie polskim i katolickim
kraju. W�wczas, w Galicji przywr�ci� porz�dek cesarski rz�d zaborczy. Na
bia�oruskich i ukrai�skich Kresach ziemia�stwo polskie utraci�o grunt pod
nogami, z chwil� kiedy nie sta�o (znienawidzonego przecie) caratu...
Nie miejsce tu na g��biej wywa�on� ocen� osi�gni�� i dorobku polskiego
ziemia�stwa na Kresach; ani te� na wymierzenie stopnia eksploatacji ludno�ci
miejscowej: do niedawna jeszcze poddanej, do ostatnich dni uzale�nionej
gospodarczo od dworu. Ch�odna refleksja historyka stosunk�w spo�ecznych obruszy
zar�wno tradycyjnego wielbiciela temporis acti, jak i twardego rzecznika
nieub�aganej sprawiedliwo�ci dziejowej. Opis pogromu Dereszewicz, skre�lony po
latach przez dotkni�tego tym ciosem rozbitka, nie m�g� si� jednak obej�� bez
kilku s��w historycznego komentarza.
Decyduj�c si� na publikacj� niniejszego pami�tnika postanowi�em, w porozumieniu
z Wydawnictwem, zamkn�� j� na dacie l stycznia 1919 roku, to jest na przymusowej
emigracji rodziny Kienie-wicz�w z Polesia do Warszawy. O tym, �e wola�em nie
posuwa� si� dalej, zadecydowa�o kilka wzgl�d�w.
Po pierwsze: to, co napisa� m�j Ojciec o �yciu swym w Warszawie, nosi charakter
o wiele bardziej szkicowy w por�wnaniu do cz�ci "poleskiej". Pomini�te
dwudziestolecie mi�dzywojenne zajmuje mniej wi�cej �sm� cz�� r�kopisu.
Po drugie: koleje los�w "wysadzonego z siod�a" ziemianina na warszawskim bruku
nie przedstawiaj� a� tak szczeg�lnej warto�ci �r�d�owej dla dzisiejszego
czytelnika.
Po trzecie wreszcie: temat centralny, na kt�rym si� skupia ko�cowa cz��
wspomnie�, to bardzo smutna historia braterstwa autora, a moich stryjostwa:
choroba umys�owa Leli, rozchwianie po�ycia ma��e�skiego, katastrofa finansowa -
wszystko to zako�czone samob�jstwem Hieronima Kieniewicza 15 stycznia 1925 roku.
Dla kochaj�cego brata by� to wstrz�s nies�ychanie bolesny. Dla os�b postronnych
- ju� tylko melodramat, miejscami nawet trywialny. Dzisiejszemu czytelnikowi
mo�na oszcz�dzi� tej lektury.
Dalsze koleje los�w autora pami�tnika przedstawi� zatem pokr�tce "w�asnymi
s�owami".
Antoni Kieniewicz znalaz� si� w polskiej stolicy - niepodleg�ej
od siedmiu tygodni - z �ona, czterema synami, guwernantk� i nauczycielem
domowym, ale bez dachu nad g�ow� i z bardzo szczup�ym zasobem got�wki. W�asne
mieszkanie zdobyli�my po pi�ciu latach, do tego czasu zmienili�my pi�� adres�w
tymczasowych. M�odzie� posz�a do szk� od jesieni 1919 r., po�egnali�my si�
wtedy z pann� Ann� i panem Ma�kiem. Wakacje letnie sp�dzili�my wszyscy w
Bolcienikach pod Wilnem, u wujostwa Puttkame- j j r�w.
Wojska polskie posuwa�y si� wtedy na wsch�d, og� ziemian kresowych nie w�tpi�,
�e w granicach wskrzeszonej Ojczyzny znajda si� te� niebawem ich dobra. Hieronim
Kieniewicz by� te� aktywny w Komitecie Obrony Kres�w Wschodnich oraz stan�� na
czele Polskiego Bia�ego Krzy�a, organizacji ufundowanej przez pani� Helen�
Paderewsk� dla roztoczenia opieki nad polskim �o�nierzem. We wrze�niu 1919 r.
komunikat z frontu przyni�s� wiadomo�� o zaj�ciu stacji kolejowej Kopcewicz i
wsi Bryniewa. Ojciec m�j zaryzykowa� wyjazd natychmiastowy, zasta� w
Kopcewiczach niewielki tylko posterunek polski. Zapisa� w pami�tniku: "Wszyscy
witaj� mnie owacyjnie: administracja, majstrzy, robotnicy fabryczni. Fabryka ani
jednego dnia roboczego nie sta�a. Towaru du�o. Wysy�ek tylko od dawna ju�
�adnych, sprzeda�y te� nie ma". Nie trac�c czasu, Ojciec dotar� do sztabowej
kwatery poleskiego odcinka frontu w �uni�cu. Od pu�kownika (jeszcze wtedy)
Sikorskie-go uzyska� zgod� na wyw�z forniru z Kopcewicz. Raz na dob� przychodzi�
na front poleski "poci�g towarowy z wojskiem, amunicj�, �ywno�ci� i pasz�";
nazajutrz powraca� pusty. Sikorski zgodzi� si� zostawia� w Kopcewiczach po dwa
wagony na 24 godziny i doczepia� je za�adowane do wracaj�cego poci�gu. W ten
spos�b wywieziono z fabryki oko�o 50 wagon�w towaru. Drobn� cz�� gorszego
gatunku spieni�ono na miejscu w Warszawie; co do reszty porozumiano si� "z
naszym dawnym odbiorc� w Londynie, kt�ry natychmiast przyjecha� do Warszawy dla
obejrzenia towaru". Fornir zatem odchodzi� do Anglii, op�acany w funtach
szterlin-gach.
Ojciec i Stryj zaanga�owali, co wi�cej, administratora dla obj�cia opieki "nad
lasami i folwarkami". Lasy by�y zdewastowane ("ca�y rok kr�g�y je�d�� ch�opi po
lasach, r�bi� materia� i chaty stawiaj� na pot�g�"). Folwarki bez inwentarza,
ludno�� miejscowa wyra�nie niech�tna. Ch�opi spotykaj�cy na drodze dawnego
dziedzica "spogl�dali spode �ba... rzadko kt�ry si� uk�oni� lub przyja�nie
pozdrowi�. Unika�em przeje�d�ania przez wsie" - pisze Ojciec. Pr�ba przywr�cenia
dawnej gospodarki za�ama�a si� i tak po kilku miesi�cach wraz z odwrotem wojsk
polskich spod Kijowa. W sierpniu 1920 roku odnajmywali�my mieszkanie w jednej z
najwy�szych wtedy kamienic warszawskich, Marsza�kowska l, przy placu Unii
Lubelskiej. Z okien 7 pi�tra obserwowali�my wojenn� �un� i ws�uchiwali�my si� w
kanonad� w rejonie Radzymina. Ojciec _
pe�ni� w tym czasie s�u�b� wartownicz� w stra�y obywatelskiej; najstarszy brat
m�j zg�osi� si� do armii ochotniczej.
W nast�pstwie pokoju ryskiego Dereszewicze znalaz�y si� poza granic� Polski.
Natomiast towar wywieziony z Kopcewicz i spieni�ony za dewizy wspom�g� braci
Kieniewicz�w materialnie. W kwietniu 1920 r. ofiarowali oni na r�ne cele
publiczne sum� J 2 2,8 milion�w marek, w�wczas r�wnowarto�� 17 tysi�cy dolar�w.
O darowi�nie pisa�a prasa, pod nag��wkiem: Kresy - Warszawie. Intencja by�a,
rzecz jasna, propagandowa, zainteresowania opinii publicznej spraw� granic
wschodnich. Cz�stk� tej sumy przeznaczono na odbudow� spalonego niedawno, a tak
ulubionego przez Ojca, Teatru Rozmaito�ci (odbudowanego pod nazw� Teatru
Narodowego). Za 2 miliony marek ufundowano Towarzystwo Pomocy dla Inteligencji,
raz jeszcze pod patronatem Heleny Paderewskiej.
Gros uzyskanych dewiz nale�a�o spiesznie inwestowa�, licz�c si� z post�puj�cym
spadkiem kursu marki polskiej. Zosta�y wi�c nabyte niezb�dne meble, nieco
obraz�w, antyk�w; kilka kamienic i plac�w w Warszawie i Poznaniu; reszt�wka
�ak�w pod Mi�skiem Mazowieckim, kt�ra nas zaopatrywa�a w owoce, warzywa, w�dliny
i gdzie sp�dzili�my kilka przemi�ych wakacji. Wszed� r�wnie� Ojciec do jednej z
pierwszych w Warszaw� sp�dzielni mieszkaniowych. Dzi�ki temu, po wielu
perypetiach, dobili�my si� wreszcie pod koniec 1923 roku w�asnego, du�ego
mieszkania, w kamienicy �wie�o wyko�czonej, na rogu ul. Czerwonego Krzy�a i
Wybrze�a Ko�ciuszkowskiego. By�o to w�wczas odludzie, gmach Zwi�zku Zawodowego
Kolejarzy z Teatrem Ateneum stan�� po drugiej stronie ulicy dopiero w par� lat
potem.
Niestety, przewa�n� cz�� p�ynnej got�wki m�j Stryj lokowa� w przedsi�wzi�ciach
handlowych i przemys�owych, kt�re nie okaza�y si� fortunne. �y�ka ryzykancka
Stryja, niezawodna w okresie koniunktury przed 1914 rokiem, zawie�� mia�a
sromotnie w powojennych warunkach warszawskich. Splajtowa� w ci�gu lat paru �le
skalkulowany interes handlu hurtowego wyrobami gumowymi, importowanymi w Anglii.
Zakupywane akcje nowo powsta�ych przedsi�biorstw spada�y zamiast zwy�kowa�.
Nabyte kamienice nie przynosi�y dochodu w zwi�zku z obowi�zuj�c� ochron�
lokator�w. Tymczasem oboje Stryjostwo nie zamierzali rezygnowa� z przedwojennej
stopy �yciowej, wydawania przyj�� i podr�y. Najfatal-niejsz� okaza�a si� sp�ka
akcyjna "Columbia", kt�ra naby�a w rejonie Borys�awia bardzo du�e tereny
naftowe. "Wielka administracja, nabijaj�ca sobie kieszenie. I wiercenia,
wiercenia i ci�gle nowe \viercenia teren�w, z kt�rych ju� ma wytrysn��
z�otodajne �r�d�o naftowe. A tu nic, i dalej wierc� i wierc�". Chwiej�cy si�
interes trzeba by�o wspiera� dalszymi wk�adami got�wki. Po dramatycznej �mierci
brata Ojciec odziedziczy� wielki i ci�ki kufer bezwarto�ciowych ju� akcji
"Columbii". Natomiast trzeba by�o sp�aca� �yro-wane przez brata weksle na
wielotysi�czne sumy. Ruina ta poch�o-
n�a nie tylko wi�ksza cz�� nabytych �wie�o nieruchomo�ci, ��cznie z reszt�wka
�ak�w, ale i ca�� bi�uteri� mojej Matki.
Ci�kie to by�y czasy, gdy nowe nasze mieszkanie na Czerwonego Krzy�a 25
nachodzili sekwestratorzy z zaprotestowanymi wekslami. Chodzili�my dosy�
obdarci, oszcz�dza�o si� te� na jadle. W po�owie 1924 r. Ojciec podj�� prac�
biurow�, aby mie� "na pierwszego" cho� troch� grosza na bie��ce wydatki. Dawny
s�siad � 2 z rzeczyckiego powiatu Micha� Jastrz�bski zosta� powo�any jako
fachowy le�nik na stanowisko dyrektora eksploatacji Puszczy Bia�owieskiej, w
zwi�zku z kontraktem Ministerstwa Rolnictwa na sprzeda� znacznej ilo�ci drewna
do Anglii. Jastrz�bski urz�dzi� sobie w�asne biuro w departamencie le�nictwa
Ministerstwa Rolnictwa, chcia� mie� w nim "swoich ludzi" i w zwi�zku z tym
mi�dzy innymi zaoferowa� prac� memu Ojcu. "Tak si� czasy zmieniaj� - czytamy w
pami�tniku - Fortuna ko�em si� toczy. 2 wielkiego obszarnika, wielkiego pana na
tysi�cach hektar�w, ziemianina, rolnika i fabrykanta, spo�ecznika, kupca i
handlarza - zosta�em wreszcie gryzipi�rkiem urz�dnikiem, do kt�rego jednak
zwracano si� ze s�owami: panie radco".
W gmachu Ministerstwa w by�ym Pa�acu Prymasowskim przy ul. Senatorskiej
przepracowa� Ojciec cztery lata, przetrwa� nawet odej�cie ze stanowiska swego
opiekuna Jastrz�bskiego. Twierdzi, �e polubi� t� prac�, chocia� m�czy�o go
siedem godzin �l�czenia przy biurku. Wyspecjalizowa� si� i bra� do za�atwienia
najbardziej zagmatwane biurokratyczne "kawa�ki". By�a to jednak posada nisko
p�atna i Ojciec rzuci� j� bez wahania, gdy mu si� nadarzy�a praca intratniejsza
i bardziej samodzielna, jakkolwiek tylko przej�ciowa.
I tym razem wci�gn�� go Micha� Jastrz�bski, akcjonariusz drzewnej sp�ki
akcyjnej, kt�ra eksploatowa�a maj�tek le�ny St�zarzy-ce, po�o�ony na prawym
brzegu Bugu na Wo�yniu, w pobli�u U�ci-�uga. Ojciec zosta� dyrektorem tej
sp�ki, z biurem w Warszawie przy ul. Obo�nej 10, z obowi�zkiem dojazd�w do
St�zarzyc dla nadzoru eksploatacji i rachunkowo�ci pieni�nej. Ci�o si� w pie�
las d�bowy (grunt czarnoziemny mia� i�� na parcelacj�), z d�biny wyrabia�o si�
beczki dla cementowni. Wiadomo by�o, �e interes ten trwa� b�dzie ju� tylko trzy
lata; wraz z zako�czeniem wyr�bu sp�ka si� zlikwiduje. Na razie jednak Ojciec
otrzymywa� 1500 z� miesi�cznie, "czyli potr�jnie wi�cej od moich pobor�w
ministerialnych". Po kilku miesi�cach przysz�a podwy�ka do 2500 z�. Teraz ju�
nasza rodzina zacz�a �y� nieco swobodniej, Ojciec za� m�g� zu�ytkowa� sw�
wiedz� le�nika tak�e w terenie, w czasie dojazd�w do St�zarzyc. Z niewielk�
grup� akcjonariuszy stosunki mia� doskona�e.
Sp�ka zako�czy�a czynno�ci na wiosn� 1931 roku i Ojciec ju� nie podj�� innej
pracy zarobkowej. Dwie kamienice w Poznaniu, ocala�e z katastrofy maj�tkowej lat
dwudziestych, przynosi�y ju� wtedy doch�d wystarczaj�cy dla przyzwoitego, cho� i
nie zbytko-
wnego utrzymania rodziny. Syn najstarszy ju� si� usamodzielni�, a mo�na si� by�o
spodziewa�, �e i nast�pni stan� niebawem na w�asnych nogach. W wieku lat 54
Ojciec nie czu� si� emerytem. Pracowa� chcia� i nadal, tyle �e w charakterze
spo�ecznym.
W ufundowanym przez obu braci Towarzystwie Pomocy dla Inteligencji Ojciec by� od
pocz�tku prezesem zarz�du. Towarzy-stwo to prowadzi�o schronisko dla 40
staruszek w Sulej�wku, ochronk� dla dzieci (przedszkole) przy ul. Z�otej,
wypo�yczalni� podr�cznik�w szkolnych, dora�n� pomoc dla najbiedniejszej
inteligencji itd. W tych spo�eczno�ciach obok moich Rodzic�w anga�owa�y si�
r�ne panie z warszawskiego mieszcza�stwa, wielkie pa-triotki o niemieckich
nazwiskach i przewa�nie ewangelicko-augs-burskiego wyznania. Zawi�za�y si� tu
nowe przyja�nie.
Znacznie szersze pole dzia�ania znalaz� Ojciec jako prezes zarz�du Warszawskiego
Towarzystwa Dobroczynno�ci, kt�rym zosta� MV 1931 roku. WTD by�o szacown�
instytucj� o tradycji z g�r� stuletniej. Mia�o central� w gmachu dzi�
odtworzonym przy Krakowskim Przedmie�ciu, z dewiz� Res sacra miser na frontonie.
W tym�e gmachu od ul. Bednarskiej by�o schronisko dla 300 starc�w i staruszek.
Przy ul. Wolskiej podobny zak�ad dla emeryt�w fabrycznych. Na Freta internat dla
250-300 m�odzie�y, wraz ze szko�� powszechn�. Przy Rakowieckiej taki� internat
�e�ski. Dwadzie�cia przedszkoli rozrzuconych w biedniejszych dzielnicach miasta.
Kolonie letnie, oddzielne dla ch�opc�w i dziewcz�t. Wszystko to prowadzone
fachowo przez siostry mi�osierdzia (szarytki), kt�re jednak wypada�o nadzorowa�
i taktownie rozs�dza� codzienne zatargi pomi�dzy elementem �wieckim a zakonnym.
WTD opr�cz subwencji miejskich i pa�stwowych czerpa�o doch�d z w�asnych
nieruchomo�ci, a przede wszystkim z du�ego maj�tku le�nego Go�cie-rad�w w
Lubelskiem, legowanego ongi Towarzystwu przez rodzin� Suchodolskich. W sumie
by�a to du�a machina, obracaj�ca znacznymi funduszami, zatrudniaj�ca par� setek
os�b, roztaczaj�ca opiek� nad tysi�cami. Ojciec m�j nadzorowa� to wszystko
honorowo, maj�c do pomocy etatowego dyrektora. W biurze na Krakowskim
Przedmie�ciu sp�dza� kilka godzin dziennie, wizytowa� i inne obiekty, doje�d�a�
do las�w w Go�cieradowie, chocia� nie uczestniczy� w urz�dzanych tam
polowaniach. By�o to wi�c absorbuj�ce zaj�cie.
Matka moja w tych latach przewodniczy�a we w�asnej parafii (�w. Tr�jcy na Solcu)
Stowarzyszeniu Pa� Mi�osierdzia. Tutaj sz�o si� z bezpo�redni�, dora�n� pomoc�
do suteren i poddaszy, w kt�rych gnie�dzi�a si� biedota Powi�la.
Spokojnie i pracowicie up�ywa� wi�c rok za rokiem. Letnie miesi�ce sp�dzali
Rodzice w Bolcienikach lub Nowosio�kach; bywali te� w Bi�erewiczach u Ord�w, w
pozna�skich Gorzyczkach Edwarda Horwatta oraz w Topoli w Pi�czowskiem, kt�r�
odziedziczy�a po ciotce Tekla �opaci�ska. Nie podtrzymywali stosunk�w
1. Antoni Kieniewicz.
Fotografia ok. 1930 r. na wspomnieniu po�miertnym.
z arystokratyczn� cz�ci� rodziny, mieli w Warszawie szczup�e grono przyjaci�,
takich jak oni eks-ziemian kresowych. W mieszkaniu na Czerwonego Krzy�a, zwanym
potocznie "Wis�a", ton nadawa�a m�odzie�. Pr�cz czterech w�asnych syn�w
wychowywa�a si� tu parka dzieci Henryka Grabowskiego, czw�rka Stanis�awa Ordy,
przebywa�a czas d�u�szy Tekla �opaci�ska. By�o wi�c weso�o i gwar-no, zw�aszcza
w karnawa�owych tygodniach. Rodzice asystowali temu rozgwarowi z wyrozumia�ym
u�miechem; dalecy byli od my�li o arbitralnym kierowaniu naszymi losami.
W ci�gu kilkunastu ostatnich miesi�cy przedwojennych o�enili si� wszyscy czterej
m�odzi Kieniewicze, a wi�c kolejno: Kazimierz z Renat� Axentowicz, Stefan z
Zofia Soba�sk�, Henryk z R� Popiel i na koniec, najstarszy z rodze�stwa
Hieronim z cioteczn� siostr� sw�, Zosi� Grabowsk�. Do �adnego z tych czterech
ma��e�stw Rodzice bezpo�rednio nie przy�o�yli r�ki. Wszystkim b�ogos�awili.
Mog�o si� zdawa�, �e "Wis�a" opustoszeje. Tymczasem za� przysz�a wojna.
Bombardowanie i obl�enie Warszawy prze�yli Rodzice na miejscu. Dom sp�dzielczy
ocala�, oczywi�cie z wybitymi szybami, ale zreszt� za�ama�o si� wszystko, wraz z
Ojczyzn�: dwaj synowie w oflagach, trzeci odci�ty w odleg�ym Wilnie; dochody z
kamienic usta�y, nie by�o z czego �y�. W ci�gu miesi�ca wrze�nia 1939 r. oboje
Rodzice fizycznie i psychicznie postarzeli si�, na oko patrz�c, o lat dziesi��.
Lata okupacji, wyczerpuj�ce nerwowo, by�y podw�jnie ci�kie dla ludzi starszych
i ma�o zaradnych. �y�o si� z wyprzeda�y cenniejszych ruchomo�ci, jad�o byle co.
Trzeciego roku wojny Rodzice zdecydowali si� porzuci� Warszaw�, w kt�rej nie
byli w stanie si� utrzyma�. Osiedli u najm�odszej z synowych, w Ruszczy pod
Krakowem. Tam zasta�a ich wie�� o wybuchu powstania w Warszawie. Dom przy ulicy
Czerwonego Krzy�a, po�o�ony mi�dzy liniami stanowisk polskich i niemieckich,
sp�on�� wraz z ca�ym dobytkiem pierwszej nocy z l na 2 sierpnia 1944 roku.
W niewiele miesi�cy potem Armia Czerwona wypar�a hitlerowc�w z reszty ziem
polskich. W �lad za tym mieszka�cy Ruszczy musieli te� opu�ci� schronienie we
dworze. W�wczas to staraniem najbli�szych znalaz�o si� dla Rodzic�w wspomniane
ju� mieszka�-, ko na tzw. kolonii oficerskiej w Krakowie, ul. Pra�mowskiego
(dzi� Marchlewskiego) 37 m. 6. W pocz�tkowej fazie gnie�dzi�y si�] w tym pokoiku
z kuchni� r�wnie� dwie synowe i troje wnucz�t. Zaopatrzenia w prowiant, wzi�tego
-fe dworu, starczy� mog�o na j kilka miesi�cy.
W tym w�a�nie locum, jak si� wy�ej rzek�o, pisa� Ojciec swoje l pami�tniki.
Tam�e, w kameralnym nastroju, bo w uszczuplonym gronie, obchodzili Rodzice z�ote
wesele, 6 lutego 1951 roku. Obec-1 ni byli dwaj �redni synowie; dwaj pozostali
po wyj�ciu z niewoli niemieckiej nie zdecydowali si� na powr�t do kraju.
Zdrowie mojego Ojca w nast�pnych zaraz latach zacz�o si� pogarsza�. Skromny byt
materialny Rodzice mieli zapewniony; zacz�y si� jednak dolegliwo�ci �o��dkowe,
kilkakrotne pobyty w szpitalu. Z wolna te� wygasa�y u Ojca w�adze umys�owe;
koniec �ycia mia� niewymownie smutny. Zmar� w Krakowie 24 stycznia 1960 roku, w
83 roku �ycia. Matka moja, m�odsza o cztery lata, odesz�a w �lad za nim 26
kwietnia roku nast�pnego. Pochowani zostali oboje na pobliskim cmentarzu
Rakowickim.
Czy jeszcze potrzebne jest tu podsumowanie? D�ugi �ywot Antoniego Kieniewicza da
si� podzieli� na dwie r�wne cz�ci. Pierwsza, dereszewicka, by�a barwna, bujna,
aktywna; druga za� - warszawska i krakowska, sp�dzona zosta�a, jak to o naszej
rodzinie m�wiono z przek�sem, "na partykularzu". W jednym i drugim okresie
Opatrzno�� nie szcz�dzi�a Ojcu bolesnych do�wiadcze�, kt�re przyjmowa� z pokora;
stale za to m�g� si� radowa� zgodna, serdeczn� atmosfera rodzinna. Ca�o�� �ycia,
z wyj�tkiem ostatnich lat kilku, up�yn�a Ojcu na pracy: miarowej, solidnej,
uczciwej, nie zawsze efektownej, natomiast efektywnej. Nawet zwa�ywszy, �e owoce
tej pracy posz�y dwukrotnie z dymem, w nast�pstwie pierwszej i drugiej wojny
�wiatowej...
Prezentujemy wi�c czytelnikowi opis pierwszej po�owy owego �ywota. Jest tu
potrzebna tak zwana nota edytorska.
Autograf pami�tnika, znajduj�cy si� w moim posiadaniu, sk�ada si� ze 116
bifoli�w kratkowanego papieru kancelaryjnego, zapisanego obustronnie, z
zachowaniem po lewej stronie marginesu na jednej czwartej szeroko�ci. Pierwsze
bifolium, niepaginowane, zawiera tytu� oraz dedykacj�: "Ukochani [s] wnucz�ta
moi!" Paginacja za� jest oddzielna: dla w�a�ciwej autobiografii strony l-409
oraz dla obszernego aneksu pt. Polowania poleskie, strony l-52. W aneksie tym
autor opowiada o zwierzynie swoich stron rodzinnych i o r�nych typach polowa�,
urozmaica za� opowiadanie to licznymi wspomnieniami w�asnych prze�y�
my�liwskich. Pierwotnie fragment ten mia� wej�� w sk�ad pami�tnika jako jeden ze
�rodkowych rozdzia��w. My�liwski ekskurs rozr�s� si� jednak�e znacznie i autor
zdecydowa� si� przesun�� go na koniec tomu.
Pismo Ojca (atrament czarny) jest zwarte, �cis�e, drobne, do�� trudno czytelne.
Zawiera niewiele poprawek, natomiast sporo wstawek poczynionych, jak si� wydaje,
w drugiej fazie pracy, w miar� odczytywania gotowego dzie�a. Pomniejsze wstawki
zmie�ci�y si� na marginesach, d�u�sze - na osobnych kartkach, zapisanych jedno-
lub dwustronnie, zwykle formatu mniejszego o po�ow� od ca�o�ci tekstu. Wstawki
te s� zaopatrzone w odno�niki do w�a�ciwej strony. Ponad to na marginesach
widniej� do�� liczne dopiski o��wkowe, pi�ra mego brata Kazimierza. Brat m�j
odtwa-
2 - A. Kieniewicz, Nad Prypeci�...
r�a� na u�ytek pierwszej kopistki (swojej �ony) poszczeg�lne wyrazy autografu,
kt�re mog�y si� zdawa� nieczytelne. Zw�aszcza odnosi�o si� to do imion w�asnych.
Osobna, nienumerowana kartka formatu p� arkusza zawiera spis 32 rozdzia��w, z
odno�nikami do stron autografu.
W publikacji niniejszej pomijamy trzy rozdzia�y ko�cowe, ty-18 czace si� roku
1919 i nast�pnych. Odpada te� rozdzia� III, zatytu�owany: Drzewo genealogiczne.
W tym miejscu r�kopisu znajduje si� kilka kart oznaczonych wsp�lna liczb� 9.
Przedstawiono na nich graficznie, w spos�b ma�o czytelny i nieuporz�dkowany,
powi�zania familijne Kieniewicz�w, Horwatt�w, Tyszkiewicz�w, Gra-bowskich,
Reytan�w i innych rodzin spowinowaconych. Na podstawie tego materia�u i innych
danych wypad�o sporz�dzi� dwie oddzielne tablice genealogiczne Kieniewicz�w i
Horwatt�w i umie�ci� je poza tekstem. W zwi�zku z tym liczba rozdzia��w, w
por�wnaniu z autografem, zmniejszy�a si� do dwudziestu o�miu.
W��czamy do publikacji aneks zatytu�owany: Polowania poleskie, w przekonaniu, �e
zainteresuje on mi�o�nika flory i fauny, a tak�e etnografa. Autor podzieli� �w
aneks na 19 rozdzia��w nier�wnej obj�to�ci, tycz�cych si� poszczeg�lnych
gatunk�w zwierzyny. Ostatni z tych rozdzia��w nosi tytu�: Rybo��wstwo, i dzieli
si� sam na 10 niezatytu�owanych paragraf�w.
Oddajemy do druku ca�o�� pami�tnika, a� po koniec roku 1918, w tym r�wnie�
fragmenty po�wi�cone politycznym aspektom rewolucji rosyjskiej, kt�re opuszczone
zosta�y w pierwszej kopii maszynowej. Niewielkie skr�ty, poczynione przez ni�ej
podpisanego, tycz� si� dwojakiego rodzaju powt�rze�.
W obr�bie ca�ego pami�tnika: zdarza si� autorowi opowiedzie� dwukrotnie t� sama
anegdot� lub charakterystyk� postaci. Szczeg�y takie pozostawili�my na jednym
tylko miejscu; w rzadkich przypadkach skombinowali�my dwie istniej�ce wersje,
nie chc�c uroni� �adnego zapisanego szczeg�u.
W obr�bie zdania lub akapitu: wykre�lali�my powtarzaj�ce si� wyrazy lub
wyra�enia. Usuwali�my te� gdzieniegdzie nadu�ywane przez autora przymiotniki
"puste", typu: odno�ny, szczeg�lny, wzgl�dny, odpowiedni - w przekonaniu, �e
dzieje si� to z korzy�ci� dla stylu. Ca�o�� owych skre�le� jednego i drugiego
typu obejmuje zapewne mniej ni� jeden procent tekstu.
W niewielu wypadkach poprawili�my bez om�wienia oczywiste lapsusy autora: tam
np. gdy pisa�, �e Prype� na wiosn� niesie wody topniej�ce z Karpat; albo gdy
pomyli� w Warszawie plac D�browskiego z placem Ma�achowskiego.
Nie usi�owali�my korygowa� formy wypowiedzi. J�zyk pami�tnika jest bardzo
indywidualny: wartki, obrazowy. Do�� cz�sto zdanie pozbawione jest orzeczenia;
ch�tnie te� autor pos�uguje si� czasem tera�niejszym, zw�aszcza gdy na gor�co
odtwarza przebieg
wydarzenia. Uszanowali�my te osobliwo�ci stylowe w przekonaniu, �e zagustuje w
nich r�wnie� czytelnik. Mo�e te� j�zyk �w wyda� si� lekko archaizowanym - rzecz
niedziwna u autora urodzonego z g�r� sto lat temu. Jest w nim nieco
prowincjonalizm�w, wymagaj�cych tu i �wdzie obja�nienia.
Pisownia autografu na og� poprawna, odpowiada zasadom z pocz�tku lat
mi�dzywojennych. Zosta�a zmodernizowana podobnie jak interpunkcja oraz do��
chwiejna w oryginale ��czna lub rozdzielna pisownia wyraz�w. Usun�li�my
cudzys�owy, w kt�re Autor zaopatrywa� liczne nazwy miejscowo�ci. Nie poszli�my
te� �ci�le w �lad za autografem, je�li idzie o du�e i ma�e litery stanowi�ce
wvraz uszanowania dla najbli�szych cz�onk�w rodziny. Powi�kszyli�my nieco liczb�
akapit�w, niekiedy przyd�ugich.
Zaopatrzyli�my tekst w przypisy, umieszczaj�c je dla wygody czytelnika u do�u
odpowiedniej strony. W przypisach prostujemy dostrze�one niezgodno�ci pami�tnika
z rzeczywistym przebiegiem wydarze�, albo te� sygnalizujemy, �e dana sprawa
znajduje nieco odmienna interpretacj� w innych pami�tnikarskich �wiadectwach.
Obja�niamy ponadto niekt�re personalia - w tej mierze tylko, w jakiej
uzupe�nienie nasze mog�o wzbogaci� lub dodatkowo na�wietli� relacj� autorsk�.
R�wnie� obja�niamy niekt�re wyrazy, najcz�ciej obcoj�zyczne, kt�re w chwili
obecnej nie s� w powszechnym u�yciu.
Wydawcy dzisiejsi staraj� si� zaopatrywa� rzucane na rynek pozycje w tytu�y
atrakcyjne dla ewentualnego nabywcy. W tej my�li pozwoli�em sobie po�o�y� na
karcie tytu�owej nag��wek: Nad Pry-pecia, dawno temu... Poni�ej umie�ci�em tytu�
nadany przez autora: Wspomnienia zamierzch�ej przesz�o�ci.
Stefan Kieniewicz
Gniazdo rodzinne 1
Na wynios�ym lewym brzegu rzeki Prype� bior�cej pocz�tek w b�otach pi�skich,
p�yn�cej z zachodu na wsch�d, a� do Dniepru, sta� frontem do rzeki, zaledwie o
par�set krok�w od niej, nasz dom rodzinny Dereszewicze. Dom parterowy z pi�trem
po�rodku budynku. Dom by� drewniany na wysokim podmurowaniu, ze wszystkich stron
oszalowany, za� gontem nakryty. Dach by� pomalowany na kolor czerwony, �ciany
by�y popielate, drzwi wej�ciowe oraz obramowanie okien biel� swoj� o�ywia�y
weso�o ciemne �ciany budynku. Dwa by�y du�e ganki. P�okr�g�y od strony rzeki i
w formie pod�u�nej od wjazdu i du�ego dziedzi�ca, na kt�rym ros�y pi�kne wysokie
drzewa: �wierki, wejmuty, kasztany, akacje oraz 'wynios�e drzewo korony
cierniowej. Od gank�w z obu stron domu podnosi�y si� w g�r� a� do dachu po
cztery okr�g�e w nader proporcjonalnych rozmiarach murowane kolumny. Na pi�trze,
zar�wno od strony rzeki, jak te� od wjazdu, by�y przez ca�� szeroko�� pi�tra
balkony z balustrad� kratkowana i pomalowan� w kolorze �cian domu.
Z p�okr�g�ego ganku oraz okien domu przepi�kny roztacza� si� widok. Na
pierwszym planie �adnie prowadzone partery - kwietniki z wielk� obfito�ci� r�
szlamowych, pachn�cych tuberoz i barwnych gwo�dzik�w. Za� dalej cudna Prype� o
ka�dej porze roku, dnia i nocy. W dnie pogodne woda jej mieni�a si� przechodz�c
z niebieskiego koloru w ciemny granat. W dnie za� burzliwe umia�a by� gro�n�,
ciemn� i czarn�, lecz zawsze czyst� i przezroczyst�. Przeciwleg�y brzeg rzeki
by� niski, pokryty przepi�knymi ��kami z mn�stwem przer�nego kwiecia oraz
pojedynczo rosn�cymi na nich pi�knymi d�bami. Zw�aszcza w porze wiosennej, gdy
dolin� Prypeci sp�ywa�y do Dniepru ogromne ilo�ci wody i ca�y przeciwleg�y brzeg
na kilka kilometr�w szeroko�ci by� zalany - niezr�wnanie pi�kna roztacza�a si�
panorama.
Atrakcj� i wielk� dla nas wygod� by� du�y ruch na rzece, zw�aszcza w porze
wiosennej. Przy tak zwanej wysokiej wodzie kursowa�y pomi�dzy Kijowem a Pi�skiem
bardzo du�e i wygodne statki osobowe oraz moc statk�w towarowych, holuj�cych w
g�r� rzeki barki z r�nymi towarami, lub te� tak zwane pasy, czyli obrobione ju�
materia�y drzewne przeznaczone na zbyt za granic�. W przeciwnym za� kierunku
sp�ywa�y tratwy drewna na rynki krajowe.
W pewnej odleg�o�ci od domu by�a przysta�, przy kt�rej w razie zapotrzebowania
statki osobowe si� zatrzymywa�y. W nocy na brzegu zapalano wtedy latarni�, w
dzie� za� wywieszano chor�giew.
Od domu r�wnolegle do rzeki w g�r� ci�gn�� si� du�y pi�kny park posadzony omal
w�asn� r�k� przez moj� babk� - matk� mojego ojca. Na obszernej powierzchni ��k
rozrzucone by�y laski przewa�nie lipowe lub te� grupy w formie okr�g�ych
bukiet�w wynios�ych sosen, tu te� by�y pojedynczo rosn�ce wejmuty. Babka moja
sporo posadzi�a te� w parku szybko rosn�cej osiki, kt�r� w latach p�niejszych
m�j Ojciec ju� wyci��, zamieniaj�c osik� drzewostanem bardziej warto�ciowym.
Prawdziw� ozdob� parku by�a d�uga zwarta aleja wynios�ych grubych �wierk�w. W
tym �adnie zarysowanym parku sporo by�o wij�cych si� w r�nych kierunkach dr�g i
dr�ek, przy kt�rych na �aweczkach spaceruj�ce starsze osoby mog�y przysi��� dla
wypoczynku. Pomi�dzy parkiem rosn�cym na wysokim brzegu a nieco oddalaj�cym si�
korytem rzeki w�r�d g�sto rosn�cej wikliny by�y dwa niewielkie jeziorka: jedno
d�ugie, drugie za� mia�o form� okr�g��. Na wysokim brzegu pierwszego sta�a
altana w formie wysokiego grzyba. Pie� jego pomalowany na bia�o z dachem
gontowym o barwie czerwonej. Woko�o pnia, na odpowiedniej wysoko�ci �aweczki. Od
grzyba prowadzi�a sympatyczna dr�ka w d�, a nast�pnie w g�r� do wynios�ego
pag�rka obsadzonego woko�o grubymi �wierkami i te� dziko rosn�c� nad
przepa�cistym brzegiem star� grub� sosn�. Ulubione to by�o miejsce zabaw
dziecinnych. W ko�cu za� parku przy uj�ciu do Prypeci ma�ej rzeczu�ki
Dereszewiczanki sta�a obszerna pi�trowa altana, na kt�rej widnia� napis:
Belweder. Z g�rnej cz�ci Belwederu roztacza� si� �adny widok na zakr�t Prypeci
odp�ywaj�cej w lewo oraz tak zwane stare koryto Prypeci, nad kt�rym g�rowa�
Belweder. Kieruj�c si� od niego wzd�u� Dereszewiczanki dochodzi�o si� do dziko
rosn�cego, wynios�ego i bardzo grubego d�bu, na kt�rym w pewnej wysoko�ci
umieszczona by�a kapliczka z figur� Matki Boskiej. Dalej mija�o si� mostek
prowadz�cy przez Dereszewiczan-k� do folwarku. Tu� za mostkiem sta�a typowa
poleska w�dzarnia: wysoka, w kt�rej na wiosn� w�dzono przewyborne litewskie
szynki, salcesony, kie�basy, karkowiny, pol�dwice. Posuwaj�c si� dalej wzd�u�
rzeczki dochodzi�o si� do rodzinnego cmentarza, z pi�kn�, nader proporcjonaln� w
budowie murowan� kaplic�. Na cmentarzu by� wsp�lny gr�b moich rodzic�w, mojego
brata Aleksandra i ma�ej siostrzyczki Maryni oraz wsp�lna mogi�a moich dziatek
J�zia i Ole�ki. Poza tym par� grob�w os�b z administracji mojego dziada.
O dziejach kaplicy w nast�pnych rozdzia�ach jeszcze pisa� b�d�.
� ogrodzonego cmentarza przez bram� wej�cie by�o na go�ciniec, prowadz�cy z
miasteczka Petryk�w do gminy naszej Laskowi-cze i dalej. Go�ciniec ten ci�gn��
si� wzd�u� parku a� do bramy wjazdowej i dalej wzd�u� ogrodu owocowego,
odgrodzonego od go�ci�ca solidnym p�otem. W sadzie tym, ci�gn�cym si� z drugiej
strony od domu mieszkalnego wzd�u� rzeki, by�a cz�� stara, sadzo-
na jeszcze przez moj� babk�, reszta za� kwater posadzona by�a przez mojego ojca,
kt�ry co kilkana�cie lat z zami�owaniem ogr�d powi�ksza�, dosadzaj�c coraz to
wykwintniej sze gatunki owoc�w. W sadzie by� murowany domek dla ogrodnika i jego
pomocnik�w, oran�eria, sk�ady na warzywa i owoce, stajnia dla koni ogrodowych i
r�ne szopy na sk�adanie owoc�w w czasie zbioru. 22 W pobli�u domu ogrodnika
mie�ci�y si� ogrodzone i zamykane na klucz obszerne inspekty i szklarnie, w
kt�rych ros�y przer�ne smako�yki.
Naprzeciwko ganku od dziedzi�ca by�a brama wjazdowa �elazna wzi�ta w s�upy
murowane. Za bram� staro�wiecka studnia w formie okr�g�ego domku o wysokim dachu
i chor�giewka na nim, wskazuj�c� kierunek wiatru. Studnia bardzo g��boka z
wy�mienit� wod� i bardzo zimn� w lecie. Przy studni niedu�y domek z mieszkaniami
s�u�bowymi. Z obu stron bramy wjazdowej po jednym drewnianym budynku. Oba by�y w
tym samym stylu. W ka�dym trzy wej�cia, trzy ganeczki o dw�ch s�upach
drewnianych. W jednym budynku mie�ci�y si� stajnie dla koni cugowych i wozownie,
w drugim za� lodownia, spi�arnia i podr�czny spichrz na potrzeby dworu. Po obu
stronach dziedzi�ca bli�ej domu sta�y naprzeciwko siebie dwa drewniane budynki
jednakowej wielko�ci i struktury z ganeczkami o czterech s�upkach ka�dy. By�y to
tak zwane oficyny. W jednej by�o dwupokojowe mieszkanie rz�dcy mojego ojca pana
Szpilewskiego, poza tym pokoje dla fraucymeru, czyli pa� apteczkowych, szwaczek,
kawiarek itp. oraz dwa du�e sk�ady, w kt�rych przechowywa�y si� w ogromnych
drewnianych, okutych �elazem skrzyniach zapasowe po�ciele, materace, futra po
sezonie zimowym. Z boku od strony parku by�o jeszcze drugie wej�cie przez
niewielki kryty ganeczek do dw�ch pokoi dla przyjezdnych go�ci mniej
honorowanych. W drugiej za� oficynie mie�ci�o si� r�wnie� dwupokojowe mieszkanie
dla drugiego urz�dnika mojego ojca pana Rymaszewskiego z rodzin�, poza tym
pokoje dla s�u�by m�skiej oraz kuchnie i piekarnie. W tym�e budynku z wej�ciem
przez ganeczek od strony g��wnego domu by�y trzy pokoje go�cinne porz�dnie
umeblowane. Zajmowane one by�y przewa�nie przez cia�o nauczycielskie. Przy
go�ci�cu za stajni� by� jeszcze jeden budynek. Cz�� jego stanowi�a obora dla
o�miu kr�w pa�acowych. W drugiej cz�ci - by�y to mieszkania stangret�w oraz
pracownie dla rymarzy i krawc�w dworskich.
Zaznajomiwszy si� z wygl�dem zewn�trznym domu mieszkalnego oraz jego otoczeniem
zajrzyjmy do jego wn�trza, w kt�rym ujrza�em �wiat Bo�y, sp�dzi�em ca�e moje
dzieci�stwo i lata m�odzie�cze. Przejd�my przez wszystkie pokoje, zobaczmy,
jakie by�o umeblowanie w czasie moich lat ch�opi�cych. P�niej bowiem w zwi�zku
z powi�kszeniem rodziny nast�pi�y zmiany przez dobudowanie do istniej�cego domu
nowego skrzyd�a.
Z ganku od strony wjazdowej wchodzimy przez du�e drzwi, do
kt�rych z obu stron klamki przymocowane dwie z drzewa rze�bione lwie g�owy, do
niewielkiego przedpokoju, od kt�rego prowadz� drewniane schody na pi�tro.
Stamt�d na lewo "wej�cie do drugiego przedpokoju. W nim otomana, przy �cianach
wieszaki na okrycie. U g�ry na �cianie portret cie�li, miejscowego ch�opa, kt�ry
budowa� ten nasz DOM RODZINNY. Portret ten malowa�a ciotka moja, panna Jadwiga
Kieniewicz�wna. Z przedpokoju wej�cie do bardzo du�ego salonu, tak zwanego
czerwonego. Przecina� on na przestrza� szeroko�� domu i posiada� po trzy okna z
ka�dej strony. Zwano go czerwonym z powodu zdobi�cych go pi�knych mebli z drzewa
orzechowego, krytych nader trwa�ym i pi�knym czerwonym materia�em w r�ne
desenie. W �rodku �ciany od przedpokoju by� kominek, uj�ty w ramy z bia�ego
marmuru, w kt�rym zwykle w zimie ca�ymi wieczorami pali� si� ogie�. Naprzeciwko
przy �cianie sta�a du�a kanapa z wymienionego garnituru meblowego, po obu za�
stronach tej kanapy przy �cianach sta�y ogromne lustra nie oparte jednak o
�ciany. Za tymi lustrami chowa�y si� cz�sto dzieci, bawi�c si� w chowanego. Przy
kanapie okr�g�y mahoniowy st� i sporo foteli woko�o. Rodzice moi pod koniec
swego �ycia lubili wieczorami w tym miejscu przesiadywa�.
Nad t� kanap� wisia�y trzy portrety. Po�rodku pi�kny portret mego pradziada
Antoniego Nestora Kieniewicza p�dzla Daniela1, a po jego bokach portrety mojego
dziada Hieronima Kieniewicza i jego ma��onki, a mojej babki Katarzyny z
Horwatt�w. Naprzeciwko nad kominkiem bardzo �adny portret dziewczynki w
czerwonej sukience i z rozpuszczonymi blond w�osami. By� to portret Dziuni
Potworowskiej, c�reczki mojej siostry Klotyldy. Po obu za� stronach kominka i
wymienionego portretu wisia�y portrety moich rodzic�w ju� w wieku starszym.
Portret mego ojca by� p�dzla Sie-strze�cewicza2, a mojej matki p�dzla
Dzieko�skiej3. Z wymienionego salonu przechodzimy do jadalnego przez drzwi,
b�d�ce naprzeciwko drzwi wej�ciowych. Pok�j ten, jak na tak obszerny dom, by�
wzgl�dnie ma�ych rozmiar�w i nie przedstawia� sob� nic godnego uwagi. Na
�cianach r�ne malowid�a przedstawiaj�ce widoki z Wenecji. Ojciec m�j, siedz�c
przy rannym �niadaniu, lubi� przygl�da� si� przez du�e weneckie okno tego pokoju
wszystkiemu, co si� na dziedzi�cu lub przy stajni dzieje. Cz�sto burcza� lub te�
udawa�, �e podpluwa, gdy spostrzeg� co�, co mu si� nie podoba�o. Za jadalni�
by�y dwa kredensy i boczne wyj�cie z domu na podw�rze. Wr��my teraz do
czerwonego salonu i przejd�my przez jego ca��
1 Jan Damel (1780-1849) malarstwo studiowa� na Uniwersytecie w Wilnie. P�niej
osiad� w Mi�sku (wyj�tkowo obfita tw�rczo�� portretowa).
2 Stanis�aw Siestrze�cewicz (1869-1927), portrecista i batalista wile�ski, od
1900 r. osiad�y w Warszawie.
3 Kazimiera Dzieko�ska (1851-1934), portrecistka realistyczna; od 1896 r. w
Stanach Zjednoczonych AP.
24
i
2. Dereszewicze. Salon czerwony. Fotografia z 1911 r., uj�cie od po�udnia.
d�ugo��. W ko�cu b�dziemy mieli przed sob� trzy okna z widokiem na rzek�. Pod
oknami garnitur mebli ze sto�em po�rodku. Na lewo drzwi do niewielkiego
saloniku, w�a�ciwie ma�o zamieszka�ego, w kt�rym rodzice przewa�nie prowadzili
poufne rozmowy. Interesowa�o mnie jako dziecko weneckie okno z widokiem na
rzek�, z kolorowymi szybami. W nim du�e biuro, garnitur mi�kkich mebli.
Portreciki, fotografie, widoczki na �cianach. W drodze powrotnej przez salon
czerwony wprost wchodzimy do drugiego salonu o formie p�okr�g�ej, zwanego
niebieskim. By� to pok�j te� du�y, lecz o wiele mniejszy od poprzedniego salonu.
W g��bi dwa wysokie piece kaflowe, pomi�dzy nimi par� obraz�w na �cianach oraz
bardzo �adne portrety moich dziadostwa Kieniewicz�w w m�odym wieku. Na bocznej
�cianie pi�kny portret mojej siostry Isi Luba�-skiej p�dzla Janowskiego4. Trzy
otwory okienne od pod�ogi do su-
4 Ludomir Janowski (1862-1939), uprawia� najch�tniej portret kobiecy typu
realistycznego; przed 1914 r. mia� liczna klientel� we dworach kresowych. W
latach mi�dzywojennych rozja�ni� nieco palet�, m.in. pod wp�ywem Pankiewicza, z
kt�rym si� przyja�ni�. W latach 20-tych stworzy� pi�kne portrety obojga moich
rodzic�w, niestety zniszczone w powstaniu.
3. Dereszewicze. Salon niebieski.
Fotografia z 1911 r., �ciana p�nocna. "-�� '�
P