12348
Szczegóły |
Tytuł |
12348 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12348 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12348 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12348 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stefan �eromski
S�owo o bandosie
W podg�rskich, kamienistych dzia�kach kieleckich, na ja�owych sapach, przez
kt�re s�czy si� zask�rna woda z �elaznych rudawisk, na radomskich piaskach
podso�nianych, na opoczy�skich krajach-sm�tniskach, gdzie si� "korzec sieje,
kop� zbiera, a kopa korzec daje" - hoduje si� dola bandosa. Siedzi
przykucni�ta w bru�dzie, po�r�d sczernia�ej ziemniaczanej naci, k�dy� pod
ja�owczykiem, k�dy� pod k�p� �opianu, na w�skim wygonie, mi�dzy owsem a
�ytkiem - jako pasturka, �achmanami od oka ludzkiego okryta, workiem od
d�d�u. Tu�a si� wzd�u� go�ci�c�w, po rowach kurzem przyd�tych, wyci�gaj�c ku
bryczkom przeje�d�aj�cym obdart� ch�opczy�sk� czapczyn�. W k��buszek skr�ca
si� z chor�bsk tajemnych po zapieckach i workach izb-szkarlatynek. Patrzy
d�ugo zza przepalonych szyb czworacznych na przeje�d�aj�cych panicz�w
wielkimi, strasznymi, ojczy�nianymi oczami. P�ynie w bia�ej trumience,
pomalowanej lubryk�, pod ros� �wi�conej wody u ko�cielnego proga i na ug�r
cmentarny.
Gdy si� poczyna okrutny, nikomu i niczemu nie przepuszczaj�cy przedn�wek,
wychodzi w dal - za Pilic�-rzek�, za Wis��-rzek�, "w pszenne kraje".
W pustych wioskach kieleckich zostaje jeno dziad strupiesza�y, o�lep�a
kud�ata babka, ko�lawiec, nie mowa lub ob��kana latawica. Bywa wtedy, �e
opuszczony stary cz�owiek prosi si� z g�odu i biedy o �mier�, jak o �ask�.
Bywa wtedy, �e bezsilni ludzie �ywi� si� m�k� z kory olszowej w �arnach
mielonej, mleczem ziarna ledwie okwit�ego �yta, garsteczk� kaszy mannianej,
o bia�ej rosie osmykanej na cudzej ��ce.
Ciemne chaty z nisko nawis�ym czarnym dachem, g�ucho zamkni�te kluczem
drewnianym na wrzeci�dz bukowy, zostaj� same. Dro�yny od go�ci�ca do drzwi
prowadz�ce zarastaj� traw�. Ze wsi ucieka ostatni towarzysz schroniska
ludzkiego - wr�bel. W inn� okolic� wynosi si� opuszczony pies.
A za Pilic�, za Wis��, w "pszennym kraju" s�o�ce pali bandosa grzbiet,
zgi�ty od �witu do wieczora. Twardy jest trud ca�odzienny na skwarze w
pa�skim polu! Jak mgnienie oka kr�tki jest sen w parn� noc letni�. Od rannej
zorzy po sierpem zaj�tym zbo�u rozlega si� surowa i wrzaskliwa bandoska
pie��:
Dobrze temu, dobrze, kto komu �eb odrze,
Jesce temu lepiej, kto kogo o�lepi...
La� si� bandosa pot cuchn�cy w szmaty zgrzebne i w rud� jego sukman� przez
wieki. �ar�o go robactwo, okrywa� brud i osacza�a ze wszech stron tajemnicza
choroba, �eby pa�skie dzieci�tko ja�nie �wieci�o zdrowym cia�kiem i galanto
uczesanymi w�oskami. Wykl�cza�y jego kolana ��obowiny g��bokie w kamiennych
posadzkach wysokich ko�cio��w, wyca�owa�y jego usta jakoby nowe rany w Pana
Jezusa przebitych nogach po kruchtach, �eby ja�nie pan dostojnie m�g�
siedzie� przed Bogiem we stallach, dumnie a pewnie spojrze� na cichy sw�j
lud, a pi�knego pog�adzi� w�sa.
Taka jest przez wieki nasza rzecz-pospolita.
P�aka� ongi, przed wieloma wiekami, nad �a�osn� dol� �e�c�w polski poeta:
S�oneczko, �liczne oko, dnia oko pi�knego,
Nie jeste� ty zwyczaj�w starosty naszego:
Ty wstajesz, kiedy tw�j czas, jemu by si� zda�o,
�eby� ty, o s�oneczko, o p�nocy wsta�o...
A czy te� kiedy, w dalekiej przysz�o�ci, polski bandos dol� swoj� w kamieniu
wykl�czy? Czy j� wyca�uje z pana Jezusowych n�g gwo�dziami przebitych? Czy
j� wydepce opuchni�tymi nogami z niesko�czonych kolein drogi mi�dzy swoj�
czarn� chat� a dalekim, pszennym krajem? Czy te� j� ostr�kos� wykosi z
wonnie szumi�cych traw, czy j� kisdy wy�nie sierpem pracowitym z jarego
zbo�a �wi�tej ojczyzny? Kiedy� ustanie skarga �e�c�w, lec�ca po rannych
rosach z pokole� na pokolenia? Kiedy� si� �e�cy polscy z mi�o�ci� nachyl� ku
zbo�u dosta�emu i kiedy� szerokim zamachem pot�gi zagarn� pokos trawy
szumi�cej nie m�j ani tw�j, ale nasz, ojczysty?...
*
"Kto nie wyjdzie z domu, aby z�o znale�� i z oblicza ziemi wyg�adzi�, do
tego z�o samo przyjdzie i stanie przed obliczem jego".
*
Zdarzy�o si� onego czasu, �e daleko - daleko szed� bitymi go�ci�cami samotny
wiejski ch�opczyna.
Wraca� do domu z kieleckiej g�ry. Poj�li go byli ze sob� ludzie we �wiaty,
bo w cha�upie, zawartej na g�ucho, nie mia� przy kim zosta�. ��� we �niwa z
innymi, wi�za�, d�wiga� snopki i uk�ada� we sterty. Napatrzy� si� pi�knych
panicz�w, harcuj�cych �cierniskami na spasionych kucach, nadziwowa� si�
pannom, bokiem dosiaduj�cym dzikiego ogiera, na�lepia� si� na pa�ac
wielkookienny. �piewa� panom podchlebne pie�ni w do�ynki...
A gdy ludzie po �niwach wracali i uszli ju� mil wiele, rozpuch�a mu bardzo w
kostce prawa noga. Szed�, utykaj�c, z wielkim po�piechem, �eby nad��y�.
Bardzo si� ludziom �pieszy�o do cha�up, wi�c go z jednego noclegu odeszli.
Wl�k� si� tedy sam. dalek�, obc� drog�...
A jecha� ona drog� na siwym koniku panicz weso�y. Zobaczy� bandosa,
siedz�cego nad rowem, jak se g�ow� uk�ada� na po�cieli z pryzmy kamieni
szosowych, i z ciekawo�ci zlaz� ze swego konika. Zagada�. Popatrza� na nog�
spuchni�t�, weyzai w tajemnic� oczu zamglonych... Przepyta� si�, jak i co.
Pocz�li obadwaj gwarzy� pomi�dzy sob�. Gdy konik siwy szczypa� trawk�
przykurzon�, wszystko paniczowi bandos rozpowiedzia�: - o d�ugo�ci dnia, gdy
si� z sierpem na kl�czkach idzie przez niesko�czon� niw� - o g�odzie
przedwieczerza i dobrotliwych zachodach - o smaku niewys�owionym zimnej wody
we dzbanie - o bardzo kr�tkiej nocy i �wicie niezb�aganym - o ch�odzie rosy
porannej, przez kt�r� stopy brn� z noclegowiska na niw� - o rozpuchni�tej
nodze i zabijaj�cej dusz� d�ugo�ci nieznanej drogi - o zimowym wzdychaniu
podstrzesznym, o komorniczym t�sknieniu ku onej pracy przedn�wkowej na
znojnym pa�skim polu - i o dr�ce zaro�ni�tej pod progiem czarnej cha�upy...
Zaszkli�y si� paniczkowe jasne oczy i spos�pnia�a weso�a twarz. Siad� obok,
tak samo na po�cieli z kamieni g�owin� po�o�y� i s�ucha�. Tak si� ta wtedy
na wieki wieczne rozm�wili bandos z paniczem.
Co� sobie szeptan� mow� zaprzysi�gli wraz. A� do zgonu. Panicz wzi�� w swe
piersi serce bandosa, a swoje w jego piersi wcieli�.
(Poczu� snad� w sobie wtedy po dziadach, pradziadach ocknione widziad�o,
wykl�t�, wykadzon� zmor�: - dusz� rycerza.) Krwaw� bandosa dol� przypi��
sobie do lewego boku, jak zardzewia�y, w ziemi wykopany brzeszczot mieczowy.
R�ba� nim pocz�� z ramienia �lepymi ciosami mrok zag�stnia�y i z dawna
naros�� przemoc w ojczy�nie
Wtr�ca� si� wsz�dzie, by� wsz�dzie, poeta, b��dny donkichot, Rycerz-Bandos.
Depta� strudzonymi nogami wszystkie go�ci�ce idej�w, swoj� w�asn� �adne]
nazwa� nie mog�c, bo oczy niedo�cig�a porywa�a dal, a stopy pali� sanda� z
p�omienia.
Wdziera� si� na niedo�cig�e percie wykl�tych marze�, na strome, w ska�ach
kute stopnie poznawania, na �miesznie zawrotne urwiska z�udze� pot�gi.
Nad nim i nad bandosem jedna by�a dola i jedno niebo. �ciga� ich t�gi,
zdrowy �miech, ur�ganie, wyzwiska, potwarze i wszystkie gro�by, od
najprostszej, najpoczciwszej, mi�dzyzdrowa�kowej, a� do bardzo z�o�onej,
nowoczesnej, niemniej m�wi�cej jedynie po�yskiem z zanadrza no�a
skrytob�jcy.
By� czas, �e bandos o�lep�e oczy podnosi� od gnoju wywalanego na pa�skie
pole, odj�� r�ce od p�uga, przewracaj�cego zagon cudzy. Z kl�tw� w�ciek�o�ci
na sp�kanych wargach wyprz�g� si� by� z pa�skiego kieratu i wyszed� z
czworacznego chlewa, gdzie si� jego dzieci pospo�u ze �winiami tarzaj�.
Ruszy� wtedy za przewodnikiem.
Ten za�, kto mu przewodzi�, opiera� si� na nim.
Jest bowiem w Polsce zasada naj�ywotniejsza, �e ilekro� kto przewodzi�
zamierza, na kim� "opiera� si�" musi.
Jeden opiera si� na ksi�ach, drugi na fabrykantach, trzeci na szlachcie,
czwarty na �ydach, pi�ty na ch�opach, sz�sty na robotnikach z fabryk.
By� i taki, co si� nawet "oprze�" postanowi� na tobie - �al si� Bo�e! -
parobku.
Nie wiedzia� ciemny bandos, �e nie trzeba by�o takiego s�ucha� i za tym i��,
kto si� na innych opiera.
Nie wiedzia�, �e taki schlebia tylko n�dzy, �eby sz�a za nim i wali�a si�
pod jego stopy, a on za� stanie na niej, jako na wzniesieniu. Jak�e to mia�
pozna� bandos od brudu i n�dzy o�lep�y, kto z wodz�w ma dusz� czyst� i r�ce
czyste? Mia��e odepchn�� pochlebc� i wybra� tego, co nie nosi w ustach
miodu, lecz gorycz? Jak�e mia� w t�umie pochlebc�w pozna� tego
sprzymierze�ca, co uderza p�omiennym s�owem w mot�och klsch�w, w mot�och
szlachty ze dwor�w, w szajki fabrykant�w, w gromady ch�op�w, co na swych
morgach siedz�, w �ywe masy robotnik�w z fabryk, a nawet w pier� nie zakryt�
jego, bandosa, kt�ry jest najbardziej ze szmat obdarty w ojczy�nie, chudy
jak Chrystus z przydro�nej pasyjki - ]ego, co swoj� nie mo�e nazwa� �y�ki
drewnianej, kt�r� warz� do ust niesie, bar�ogu, na kt�rym nie dosypia, i
grobu, w kt�rym po trudzie ma spocz��!
Jak�e to bandos mia� wyrozumie� i poj��, �e ten jeno m�wi prawd� godn�
pos�uchu, kto mot�ochowi nie schlebia, �e ten jeno m�wi prawd� godn�
pos�uchu, kto idzie przeciw mot�ochowi z �agwi� prawdy?
Jak�e to mia� pozna�, �e ten jeno m�wi prawd� godn� pos�uchu, kto si� na
nikim nie opiera, lecz si� opiera na samym sobie - kto samego siebie
przeciwstawia mot�ochowi!
(Cho�by t�um �wista�, cho�by wy�, cho�by si� zmawia� w bojkot, w og�odzenie,
cho�by przekupywa� skrytob�jc� - on u�miecha si� do swej prawdy.)
Jak�e to mia� pozna� ciemny bandos, �e tylko ten g�osi prawd� godn�
pos�uchu, kto wzywa do walki o ka�dego cierpi�cego cz�owieka, o wolnego
cz�owieka, o ca�y t�skni�cy a uwi�ziony wolny duch. Albowiem tylko ten
wyniszczy w Polsce nasienie czarnej seciny.
Czasu owej dziwnej jesieni, jesieni, co by�a jakby w klepsydrze w�oskowata
cie�nia, przez kt�r� mia�a si� z jednej otch�ani czasu przesun�� w inn�,
nieznan�, wszystka zawarto�� dziej�w plemienia Rycerz-Bandos da� si� unie��
z�udzeniu. Pod g�r�, przedwiecznym grodziskiem, w�r�d ��k sta� na m�wnicy.
Jak najcudniejsza ��ka s�a� si� lud ze wsi dalekich, z miasteczek, z izb
rzemie�lniczych, z nor n�dzarzy. W�r�d t�umu sta�a szlachta z pa�ac�w i
dwor�w, "inteligencja" rozmaitych zawod�w. Nad g�owami wszystkich powiewa�y
symbole braterstwa idei. Rycerz-Bandos m�wi� na temat tej prawdy,
wyszarpanej z m�cze�stwa przez poezj� polsk�:
Ty nie jeste� mi ju� krajom,
Miejscem, domem, obyczajem.
Pa�stwa zgonem albo zjawem,
Ale cnott�, ale prawem...
A kiedy, zst�piwszy z m�wnicy, szed� z odkryt� g�ow� w wielkim t�umie
ch�op�w, r�kodzielnik�w, wyrobniczego mrowia, parobk�w i n�dzarzy,
�piewaj�cych pie�� radosn�, kiedy patrza� na szczyty drzew przed wiekiem
sadzonych, kt�re zdawa�y si� wyci�ga� ku niebu konary i witkami �mia� si� ku
chmurom, m�wi� do duszy swej:
"Nareszcie, teraz nareszcie z��czy�o si� rozdzielone serce ich! Oka�e teraz
szlachcic polski wielko�� duszy, kt�ra przecie sam� siebie w trudzie tylu
lat przezwyci�a�a. Odpasze wreszcie - z�otolity pas i zrzuci z ramion
kontusz czerwony. Zst�pi w piastowski lud i stanie si� ludem. Najpierwszy
jego narodowy czyn b�dzie zniesienie a� do najdalszej granicy n�dzy
parobk�w, pod�wignienie a� do chrze�cija�skiego wsp�lnictwa we wszelkim
dobru robotnik�w rolnych. Nie przymusowe, lecz dobrowolne wyw�aszczenie!
B�dzie w�r�d nas milcz�cy majestat wielkiego uczynku, gdy� b�dziemy jeden
lud, szarpi�cy w ciszy powrozy swych na�og�w, zdzieraj�cy wros�e w rop� ran
przepaski z�udze�. Prawo, kt�re teraz wpo�r�d nas jednog�o�nie, starym
obyczajem zapadnie, za�wieci w mroku �wiata, jak na pocz�tku Szczerbiec,
trzaskaj�cy w bramy Wschodu. Niechaj �pi� ko�ci, rozmiecione po okr�gu
ziemi! Niechaj, spoczywaj� pod b�ogos�awieniem popio�y rozsypane. Tak si�
daleko, tak szeroko, tak g��boko musia� rozpostrze� polski duch, �eby m�g�
samego siebie przem�c i zwyci�y�. Wszystko si� dobrze dokona na u�y�nionych
popio�ami rolach! Nie trzeba w Polsce rewolucji socjalnej. Kto pierwszy
znalaz� liberum veto, ten pierwszy zniweczy na ziemi rewolucj� socjaln�.
Rozpustne swoje has�o: "zastaw si�, a postaw si�!" - przemieni szlachta
polska na najwy�sze has�o �wiata. Zastaw si�, jak wygnance w ziemi� cudz� i
w ziemi� sybirsk�! Nie zostaw sobie nic pr�cz wielko�ci duszy. "Zastaw si�,
a postaw si�!", jak owo �wiate�ko w zwalisku, jasna zorze�ka ojczyzny nowej,
hetma� kresowy opuszczony od wojska, umar�y na dzikm polu, Stanis�aw
Worcell. "Zastaw si�, a postaw si�!", jak Joachim Lelewel, kt�ry w izbie
n�dzarza mieszka� i bluz� robotnicz� grzbiet nakrywa�, a obdarzy� nar�d
zwierciad�em jego dziej�w; jak Bronis�aw Trentowski, kt�ry nie mia� za co
kupi� ksi��ki potrzebnej do bada�, a zostawi� po sobie niezniszczalny gmach
my�li; - jak Adam Mickiewicz, kt�ry zastawi� kopert� zegarka, �eby dzieci
wy�ywi�, a darowa� plemieniu �wi�t� koron� jego bytu i niezniszczaln� na
wieki konstytucj�; - jak �w Cyprian Norwid, o�mieszony, nieznany, kt�ry
umar� w przytu�ku, a zabra� ze sob� odtr�cone przez dzicz ksi�stwo poezji,
dzi� na nowo przygarni�te i wros�e w �wi�t� koron�; - jak ten za naszych dni
czysty przechodzie� z g�ry ducha, przynosz�cy ob�udnym faryzeuszom pozew
przed o�tarz. Antoni Szech, kt�ry nim s�owo zwiastuj�ce m�wi� pocz��,
oczy�ci� si� w zimnej k�pieli czynu: sprzeda�, co mia�, i wykupi�
nieszcz�sne dusze, j�cz�ce w jarzmie rozpusty; - jak Stanis�aw Witkiewicz,
co chud� sw� r�k�, mi�dzy jednym a drugim krwotokiem pracuj�c, zabudowa�
kraj w�asnym w�g�em i nakry� go w�asnym dachem - a sam mieszka w zimnej
izdebce g�ralskiej..."
W istocie, w istocie...
Zaledwie rok up�yn�� od owej chwili, gdy panowie dziedzice w "pszennym
kraju", w pi�knej ziemi lubelskiej, zjechali si� wielk� gromad� w
wie�kopomnym grodzie Lublinie. G��boko, w tajemnicy radzi� pocz�li nad tym,
jak, w jaki spos�b odebra� drobn� podwy�k� parobcza�skiej p�acy, kt�r� byli
parobcy w lecie na panach zmog� wymogli. Na�o�yli na siebie panowie
dziedzice niema�y podatek od w��ki dla z�amania solidarno�ci parobk�w.
"Zastaw si�, a postaw si�!"
Ktokolwiek do zmowy ucho podawa�, dosta� od dziedzica znaczek sekretny,
cyferk� na ksi��ce s�u�bowej, herb nowego nadania. A ka�dy taki herbowy
wyrzucony zosta� ze s�u�by na zim�. Z ksi��k� sw�, oznaczon� tajnym,
niewiadomym mu herbem, szed� od dworu do dworu, szukaj�c pracy, dachu nad
g�ow�, czworacznego chlewa, w kt�rym by jego dzieci bar��g mie� mog�y i
ciep�o zimowego smrodu. Lecz wsz�dzie go wyszczuwano za bram�, �miech go
�ciga�. Wszystkimi drogami pszennej krainy, �licznej ziemi lubelskiej, snu�y
si� kompanie g�odnych wygna�c�w.
W tak� form�, w tak� "cnot�" i w takie "oprawo" - odla�a si� nasza wola w
tych dniach powiewu swobody. M�drzy s� polscy panowie.
Zupe�ne jest ich zwyci�stwo. Z�amali solidarno�� zmowy ku podwy�szeniu p�acy
o par� rubli na rok, o par� korcy ziarna na �ycie, o kr�tszy dzie� roboczy -
odtr�cili i wdeptali w ziemi� ��danie ochrony dla dzieci, lepszego
traktowania dla siebie, lepszego chlewa na legowisko. G��boki rozum pan�w
wszystko w tym dziele "narodowym" przewidzia�. Wr�ci� si� parobek z�amany do
ich kolan. Pad� do n�g pa�skich. Znowu musia� przyszw� buta uca�owa�.
J�cz�c, b�aga�, �eby go znowu na dawnym prawie do kieratu wzi�� za p�ac�,
jak� da� raczy d�o� pa�ska, i �eby m�g� w czworacznym bar�ogu znale��
legowisko.
Niesie teraz na barach schylonych g�uch�, okrutn�, ciemn� sw� zemst�. W
duszy d�wiga niewypowiedziany ci�ar sprawy przegranej, kamie� �arnowy. Bo
to on d�wiga teraz ci�ar sprawy przegranej! Dla niego, pariasa obdzieranego
ze szmat, pozbawionego prawa do nauki, autonomiczna wolno�� - to przecie nic
innego, tylko dostateczny kawa�ek chleba, kr�tszy dzie� pracy, szacunek dla
jego cz�owiecze�stwa, wy�sza zaplata za prac� i prawo do o�wiaty.
Kiedy� k�amstwo nasze uzna t� prawd�?
W g�uchej nocy swego tu�actwa po daleko�ci dr�g, na skutek bezrozumnej
zemsty d�wign�� bandos kamie� �arnowy, przyt�aczaj�cy serce. Szalon� z
rozpaczy d�oni�, ze straszliwie skutecznym przekle�stwem cisn�� go na �rodku
drogi.
I Dotkn�o si� o kamie� ten Szcz�cie polskie, Ojczyzna nasza.
A u ko�ca tych dwu nadzwyczajnych lat - c� my o sobie powiedzie� mo�emy?
C�e�my uczynili z u�yczenia losu? Co�my pod�ego zwyci�yli w sobie,
wvtepili nikczemnego, co�my stworzyli na nowo z nico�ci? Jaki� jest znak
woli naszego ducha, kt�ry by mo�na palcem wskaza�, jaki symbol wewn�trznej
pot�gi, do kt�rego by przypa�� mog�o serce? Czy chu� granitowa potworno��
�lepego czynu?...
W ci�gu tych dwu nadzwyczajnych lat mo�na by�o przekona� lud, �e nasza my�l,
nasze marzenie, nasz sen o przysz�ej ojczy�nie jest jego dobrem.
Mo�na by�o wymow� wszystkich ust przekona� lud, �eby on swoj� dol� wzi�� z
naszych r�k w swe r�ce.
Mo�na go by�o zakl��, �eby �wi�t� koron� z cierni, zesch�ej krwi i
bezcennych werset�w po naszemu uczci� i po swojemu do piersi przytuli�.
W ci�gu tych dwu nadzwyczajnych lat mo�na by�o pokry� kraj sieci�
stowarzysze� wsp�dzielczych. Mo�na by�o spoi� stan robotniczy zwi�zkami
zawodowymi w olbrzymie, �ywe organon, kt�re ty�em zwr�cone do wszelkiej
polityki, wytraciwszy z dusz nienawi�� proletariusza do proletariusza,
przede wszystkim byt jego zasadzi�oby we wsp�lnot�, jak drzewo owocne w
ziemi�. Mo�na by�o za�o�y� setki k� rolniczych, kt�re by tworzy�y wielk�
kooperacj� roln�. Mo�na by�o w g�uchych, brudnych, odra�aj�cych mie�cinach
tworzy� zwi�zki rzemie�lniczo-rolne. Mo�na by�o zbudowa� tysi�ce szk� i
ochron. Mo�na by�o przecie rzuci� w t� prac� wszystek entuzjazm i wszystek
polski maj�tek, a� do ostatniego szel�ga. Mo�na by�o stworzy� centralne
muzeum spo�eczne i �a�cuch muze�w prowincjonalnych. Mo�na by�o budowa�
szko�y rolne, sale wyk�adowe, teatry wiejskie, sale wystawowe i oddawa�
sztuk� polsk� ludowi.
Ale my przecie, jak wiadomo, jeste�my "ubodzy". Nas "nie sta�".
Martwym od�ogiem le�y ziemia. Nar�d nasz nie chcia� przezwyci�enia samego
siebie, prze�amania swej niewoli, kt�ra le�y wprawdzie i na zewn�trz, lecz
nade wszystko le�y w duszach.
Gdyby�, j�wszy si� z takim entuzjazmem kontrrewolucji, klasy "przoduj�ce" w
narodzie wyda�y by�y ze siebie si�� innego porz�dku, kt�ra by nowym
tworzywem nape�ni�a �ycie! Jak�� one wykaza�y si��? Na Macierz Szkoln�,
wezwane przez najtkliwiej jakoby umi�owane zawo�anie, nie z�o�y�y dwustu
tysi�cy! Nie zdoby�y si� na najni�sz�, najelementarniejsz� cech� czynu
spo�ecznego, na ofiarno�� grosza, na obci�cie bud�etu zbytk�w. Dwu, trzech
magnat�w o milionowych dochodach rocznych mog�o ugruntowa� o�wiat� w kraju.
Ale tu nikt nie �ywi �adnej pasji, �adnej ambicji milionera ameryka�skiego
Spo�eczno�� ta umie tylko i chce le�e� bezczynnie, jak szlam w stawisku -
p�yn�� biernie po szlakach najs�abszego oporu, jak zask�rna kurzawka, i
becze�, jak stado owiec, gdy bat na grzbiety spada. M�ny samotnik jest tu
zawsze mi�dzy gruntem a niebem na poprzecznym drewnie, obrzucony kwiatami
przekle�stw - nowator, zapuszczaj�cy p�ug g��boko w nowin� namuliska,
zbojkotowany, og�odzony i bry�ami oszczerstw zawalony w �ebraczym dole. Pan
tylko zaw�dy "rz�dzi" w pomroce ch�opstwa ku swej korzy�ci i wygodzie przez
fagas�w, trzymaj�cych si� jego klamki. Biskup odprawia publiczne mod�y o
odwr�cenie kl�ski powszechnego g�osowania, a rabin nakazuje post trzydniowy
o odwr�cenie kl�ski rozwoju kooperatyw spo�ywczych.
Kto przeczyta� nieustraszonymi oczyma dzieje ko�ca Rzeczypospolitej, ten wie
raz na zawsze, czym by�a i jakie przynios�a owoce przemoc mo�now�adcy. A
przecie od tego samego, na czym si� wszystko sko�czy�o, od przep�acania na
sejmikach ciemnych, pijackich band przez ��dnych w�adzy magnat�w, po up�ywie
stulecia z g�r� mia�o si� zacz��.
Znowu przep�acanie ciemnych band mot�ochu dla zduszenia "ducha le��cego pod
m�k� cia�"... Przyby�o tylko, czego przed wiekiem nie znano -
dziennikarstwo. S�owa: "Polska", "ojczyzna", "nar�d", "kraj", "spo�eczno��"
- pocz�y s�u�y� do tego celu, �eby snobizm ciemnego t�umu m�g� by�
pod�egany skutecznie, a interesy magnat�w i bankier�w os�oni�te sztandarem.
Przez pewien od�am dziennikarskiego mot�ochu �wi�te wyrazy zosta�y zha�bione
i pozbawione wewn�trznej tre�ci. Zbezczeszczone zosta�y najtkliwsze d�wi�ki
popowstaniowego j�zyka, dostojnej mowy, w szkole milczenia zahartowanej, jak
p�ytka stal, chowanej na piersiach, jak ryngraf.
Nazwy idei nie to w niej dzi� znacz�, co znaczy�y i co znaczy� powinny.
Nale�a�oby stworzy� nowe S�owo, nowy ornat i now� mitr� dla niezniszczalnych
idei.
Lecz kt� mo�e posi��� t� moc? Kto si� poczuje na duchu, �eby skinieniem
szpady zniweczy� bezw�ad wewn�trzny. Nie-wol� dusz? �eby przem�wi�?
Do kogo m�wi�? S�uchacz - to Walgierz Uda�y. Jakie� i czyje s�owo pod�wignie
jego senn� g�ow�, zgnu�nia�� prawic�? Kt� mu ka�e, �eby �achman sw�j zwl�k�
i wsta� z bar�ogu, jak duch?
Nie zrozumiany zosta� przez to pokolenie ten, co po promieniach uczucia
wst�powa� w niebiosa i na serca wyzywa� Boga, czterokro� nowator,
niepokoj�cy �wiat a� do zgonu. Jego siwa, bodze podobna g�owa opatrzy�a si�
oczom, lecz jego �wi�ta w ludzko�ci dusza, jego lwia wola obca jest i
wydziedziczona z pos�uchu. Czy zosta� wch�oni�ty przez plemi� �w drugi,
nieustraszony Warne�czyk w przestworach ducha, co roztr�ca� przez �ycie
mieczem m�k� cia� i okaza�, jak duch korzysta z mogi�? Ich mowa, z�o�ona z
p�omiennych j�zyk�w, s�ania si�, jak b��dny ogie�, nad bajorem
dwudziestomilionowego narodu.
Do kogo przem�wi� wielkie �ywoty, godne pi�ra Plutarcha albo Carlyla,
nieznane dzieje trud�w Hoene-Wro�skiego, Worcella, Nabielaka, Libelta,
Trentowskiego, Konarskiego, Rufina Piotrowskiego, Gustawa Ehrenberga,
Aleksandra Krajewskiego, Szwarcego i tylu innych, kt�rych pokry�a noc
niepami�ci? Jaki zosta� �lad po tych, kt�ryche�my mieli szcz�cie po�r�d
siebie widzie�, po Marianie Bohuszu i Boles�awie Hirszfeldzie, Synach
nie�miertelno�ci? Rzucali w otaczaj�ce bajoro wszystkie wybuchy ognistej
woli, kt�ra ich trawi�a, wydarli ze siebie z korzeniem dusze, a oddawszy je
na karm �ar�ocznej ciemno�ci, pokonani przez rozpacz, w tajemnicy zadali
sobie m�n� �mier�. Do kogo przemawia wysokie s�owo Stanis�awa Witkiewicza i
Stanis�awa Wyspia�skiego?
Przem�wi do nich na pewno "polityk", gdy cuda sprytu, podpatrzone przez
dziurk� od klucza w pruskich urz�dach policji i galicyjskich cyrku�ach,
przyniesie na te piaski i nauczy skrytob�jc�w, jak "bratni� krew przelewa�".
Trafi do dusz, gdy o tych swoich dokonanych czynach i gigantycznych
zamys�ach wygrania "wojny domowej" w publicznej mowie, z bajeczn�
genialno�ci� zda spraw�. Przem�wi do nich pierwszy z brzegu kauzyperda
post�pu czy reakcji, byleby umia� migota� znanymi frazesy, byleby zapewni�,
�e on za wszystkich wszystko "za�atwi", a spo�eczno�� polska b�dzie mia�a
nietkni�te dochody, umi�owany bezw�ad, spok�j od nowator�w, wybory, karnawa�
i operetk�.
Przem�wi do nich poliszynel wiecowy, podniecaj�cy na tle rozwartych kloak
wyborczych t�um katolicki na t�um �ydowski i t�um �ydowski na katolicki,
byleby umia� sprawi� ten skutek, z�by wola karierowicza sta�a si� wol�
biednego i ciemnego posp�lstwa.
Spu�ci� krzy�ak czarn� przy�bic� i wywl�k� z zanadrza pugina�. Zada� w nie
okryte piersi polskiego ch�opa cios nieomylny. Opar� si� o ziemi� rolnik
pozna�ski i ku nam spogl�da, nim wyda krzyk sw�j �miertelny.
A u nas - �ebranina u drzwi szlachetnego cudzoziemca o ko�� lito�ci, o
odczepne, dobre s�owo - gadanina wiecowa i rezygnacja, dyrektywa dusz
naszych.
Wyci�ga po nocy poszukuj�ce d�onie i ci�ko wzdycha w ciemnej niewiedzy
ockni�ty lud po cha�upach Mazowsza, Podlasia, Ma�opolski. W zapad�ych
wioszczynach pracuj� m�odzi ch�opi, przedzierzgni�ci w obywateli, z mozo�em
ponadsilnym zak�adaj� szk�ki, tworz� czytelnie, borykaj� si� za bary z
mrokiem i g�upot� otoczenia.
Przep�ywa przez zau�ki Warszawy, �odzi, Zag��bia rozbity, z�amany lud.
Zdruzgotane s� �wi�te nadzieje. Ile� sumie� zaprzedanych! By� popyt na
znikczemnienie, jest teraz poda�. Jak szczelny w�ok, coraz szerzej rozszerza
si� ciemno�� ducha w g��bi bezdomnego pog�owia.
Coraz g��biej, a� do ostatniej granicy przechodzi p�kni�cie przez serca
samotne, kt�re trwogi nigdy nie zna�y. Patrzy�y na zawodno�� ka�dego z
widziade� ducha, a teraz maj� pozna� ostatnie polskie rozczarowanie, przed
kt�rego stwierdzeniem truchleje s�owo.
Tylko egoizm nie straci� pewno�ci siebie. Wdziewa teraz najuroczy�ciej bia�y
sw�j p�aszcz, nak�ada biret. Wst�piwszy w �rodek aktu straszliwej tragedii,
wskazuje �ask� na skira pod�o�ci w ciele ludu. On to jeden z dawna
przewidzia�. Teraz mu si� nareszcie zdarzy�a sposobno�� zemsty na
"przekl�tym pokoleniu" m�czennik�w. Gdy dzi� wygni�ymi oczyma n�dza nic nie
widzi, a chuda jej r�ka wyci�ga pust� sakw� ku temu, kto j� nape�ni, jego
pi�knom�wne usta jedynie pluj� w trup m�czennika ko�ysany od wichru.
M�odo�ci!
Wszystkiego dziedzicu!
O, pokolenie przysz�� wiosn� nios�ce!
Promie� s�oneczny po nocy, zza kraw�dzi mroku znowu wytry�nie.
Ciep�y wiatr z po�udnia powieje w trawy m�ode, we w�osy i na lica dzieci
wiejskich, po topielach dr�g �piesz�cych do dalekich, biednych, z rzadka
rozstawionych szk�ek i ochron.
Rozkwitnie znowu wi�nia po sadach, w op�otkach brudnych wsi...
Zakuj si� w �elazn� zbroj� woli, o m�oda duszo! Niechaj tw�j umys�, nie
ska�ony naszymi b��dami, zaryje si� z uporem Hoene-Wro�skiego w "liczb�,
metal, trupie cia�o".
Pokonaj wszystkie has�a, mamid�a i etykiety, ko�ysk� twoj� otaczaj�ce.
Ustami tak mi�osiernymi i tak niezb�aganymi, jak usta Sakya-Muni,
zaprzysi�gnij sobie poznanie siebie, kt�re jest g��wnym sposobem do
niezb�dnego czynu: do przezwyci�enia bezw�adu duszy polskiej.
Bezprzyk�adna ha�ba naszego �wiata jest ha�b� ka�dej jednostki. W twej
zbiorowo�ci musi si� narodzi� geniusz polskiej natury. Z twoich zast�p�w
musi wyj�� cz�owiek nasz, w jednej osobie ��kiewski i Mickiewicz, od
kt�rego czyn�w i s�owa rozraduj� si� popio�y, zadr�y lud jak d�ugi i szeroki
- i westchnie �wiat ku swegu Bogu.
Lecz nim ta pot�ga, d�wignia nowego �ywota, pchnie ziemi� leniw�, nim
promie� ten �ycie tworz�cy padnie w b�otne namuliska po spuszczeniu
g��bokich w�d, musi si� g��boko wrzyna� krzywy p�ug w p�on� nowizny.
Niejedno rami� dostojnie musi ci�gn�� szl� jak ko�, gdy braknie konia. Ze
wszystkiego wyzuci na obszarze �wiata musimy wynale�� nowy pracy gatunek.
Jak ludzie dzicy z dwu kawa�k�w drewna, kt�re zostawi w naszych r�ku los,
musimy szalonym naszym entuzjazmem i niestrudzonym uporem wywierci� ogie�
nowy.
Niech si� ocknie i poka�e dobosz nowej Pracy i nowej Sprawy!
Niech oczy nasze z t�sknoty zgorza�o zobacz� jego natchnione oblicze.
Niech bije g�os jego pobudki w b�ony ran ledwie zaw�ci�gnione, w jamy oczu
wygni�ych z �ez, w srom r�ki, �ciskaj�cej sakw�, gdy dr�y nagi plemienia
duch - i w najg��bsze p�kni�cie polskiego serca. Niech t�umi swarliwy be�kot
publiczny.
Nie chcemy, o nadchodz�ca dzielno�ci, zaj�kn�� si� od narzucenia ci naszej
woli - ani ci schlebia�.
Tylko serca nasze dr�� do tej wiary, �e ty si� nisko schylisz do czarnych
st�p cierpi�cego w ojczy�nie cz�owieka, a on ci� pasowa� b�dzie na swego
rycerza. A gdy si� d�wigniesz i rozci�gniesz ramiona, zedrzesz z d�oni
r�kawic� i ci�niesz j� z wyzwaniem na walk� do ostatniego tchu oszustwu, co
w masce cnoty i prawa przechadza si� po naszym �wiecie. Serca nasze dr�� do
tej wiary, �e to ty wyt�pisz w duszach dufanie polskie w samochwalstwo i
zmusisz do milczenia usta pochlebcy. Gdy ujmiesz w r�k� �agiew prawdy,
p�jdziesz wbrew leniwym, bezwolnym, ja�owym powzi�ciom t�umu, wbrew
zaskorupia�ym opiniom partyjnym, wbrew ufortyfikowanym obozom ksi�y,
szlachty, fabrykant�w, robotnik�w, ch�op�w i mieszczan.
Albowiem - kto si� opiera o lud, nie jest z ludem. Kto jest z ludem, ten mu
nie schlebia. Cz�owiek, co czci cz�owieka, opiera si� tylko na sobie. Kto
si� opiera tylko na sobie, ten walczy a� do �mierci ze wszelkim mrokiem
zalegaj�cym od�amy, na kt�re rozszczepi� si� nar�d. Kto nie dr�y przed
podj�ciem wa�ki z tak rozszarpanym idea�em narodu, ten si� bije o ca�ego
cz�owieka, o wolno�� ducha t�skni�cego w cielesnym wi�zieniu i o �wi�te
widziad�o wielkiego Ludu przysz�o�ci.
Stefan �eromski
Grudzie�, 1907 r.