1052

Szczegóły
Tytuł 1052
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1052 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1052 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1052 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Regine Deforges Czarne tango Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1995 Prze�o�y�a Regina Gr�da T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z wydawnictwa "Bellona", Warszawa 1993 Pisa�a J. Szopa Korekty dokona�y I. Stankiewicz i D. Jagie��o Moim dzieciom, Franckowi, Camille i L~ei Dok�d�e, W�adco �wi�ty i prawdziwy,@ nie b�dziesz s�dzi� i nie wymierza� za krew nasz� kary@ tym, co mieszkaj� na ziemi?@ Apokalipsa �w. Jana (Pismo �wi�te Starego i Nowego Testamentu, Wyd. Pallottinum, Pozna� - Warszawa 1989.) 1 L~ea stan�a jak wryta, gdy ujrza�a id�cego jej na spotkanie Fran~cois Taverniera trzymaj�cego za r�czk� ma�ego Charlesa. To naprawd� byli oni, tutaj, w MOntillac, w tym samym Montillac, kt�re uzna�a za stracone na zawsze, a gdzie teraz rozbrzmiewa�y odg�osy pi�y cie�li, uderzenia m�otk�w, piosenka robotnika: Murarz piosenk� �piewa�,@ wysoko tam, na dom�w dachu.@ Jej dom si� odradza�... Serce jej przepe�ni�o szcz�cie, gdy� si� domy�li�a, �e to jego dzie�o. Stoj�c bez ruchu patrzy�a na odnalezionego kochanka; �y�! �y� naprawd�, przygl�da� jej si� z podziwem, nie dowierzaj�c w�asnym oczom, ol�niony, wstrz��ni�ty... Rzuci� si� ku niej, lecz Charles by� szybszy. L~ea ze wzruszeniem �ciska�a dziecko w ramionach, be�kocz�c bez �adu i sk�adu czu�e s�owa. Odsun�a je delikatnie od siebie i przykl�kn�a, by mu si� lepiej przyjrze�. Ale� ur�s�! Jaki by� podobny do matki! Na wspomnienie nie�yj�cej Camille z jej piersi wyrwa� si� j�k. - Co� ci� boli? - zaniepokoi�o si� dziecko. - Nie, m�j kochany, tak bardzo si� ciesz�, �e ci� widz�... - No to dlaczego p�aczesz? Jak tu wyt�umaczy� pi�cioletniemu ch�opcu, �e �zy mog� r�wnie dobrze wyra�a� rado��, jak i smutek? Co to za jasnow�ose dziecko uczepi�o si� sp�dnicy jej munduru i kim by�a ta m�oda kobieta ubrana w kwiecist� sukni�, kt�ra przypomina�a sukni�, jak� jej matka nosi�a w lecie poprzedzaj�cym wojn�. - Fran~coise?... Nim si� uca�owa�y, siostra pomog�a jej podnie�� si� z kl�czek. A potem kolejno wita�a si� z ubran� wed�ug ostatniej mody Laure, z Lis� o r�owiutkiej cerze i bia�ych puklach w�os�w, z Estelle, kt�rej g�adko �ci�gni�te w koczek w�osy nie mog�y zatrze� pe�nego dobroci wyrazu twarzy, z Ruth, z drog� Ruth, skarbnic� wspomnie� z dzieci�stwa, podstarza��, zgarbion�, z biednymi trz�s�cymi si� wci�� d�o�mi... Przechodzi�a z ramion do ramion, niezupe�nie przytomna i �wiadoma, co si� dzieje, jak gdyby te poca�unki, pieszczoty, czu�e s�owa nie do niej by�y kierowane. Po widoku ruin Berlina, pokonanych Niemiec L~ea odbiera�a jak co� nierzeczywistego to, �e znalaz�a si� na tej ziemi, w tej posiad�o�ci, dok�d - jak s�dzi�a - mia�a nigdy nie powr�ci�. Stopniowo odp�ywa�o uczucie szcz�cia, ust�powa�a rado��, jaka j� ogarn�a na widok zmierzaj�cych ku niej Fran~cois i Charlesa. Nic nie by�o prawdziwe; to jaka� farsa, jaka� maskarada... To tylko zjawy... Co tutaj robi�a ta gestykuluj�ca ogolona kobieta w sukni jej matki?... I ta za mocno wymalowana m�oda dziewczyna przypominaj�ca luksusowe dziwki w��cz�ce si� z niemieckimi oficerami po barach Bordeaux?... A te ha�a�liwe dzieciaki o buziach i r�czkach usmarowanych sokiem z je�yn?... Te stare kobiety w czarnych sukniach, wygl�daj�ce jak dewotki z Saint-Macaire?... A ten m�czyzna z blizn� na twarzy o ironicznym u�miechu?... Dlaczego si� u�miecha? Co widzi takiego �miesznego?... A jak on jej si� przygl�da�! Narastaj�ce rozdra�nienie m�ci�o jej my�li. Nigdy!... Nigdy nie powinna by�a postawi� nogi w Montillac, wszystko tu by�o zniszczone, zbrukane, martwe!... Wydawa�o jej si�, �e za chwil� z alei grabowej wynurzy si� Maurice Fiaux z policjantami... W g�owie hucza�y jej krzyki, wycie... To nie stukot m�otk�w cie�li s�ysza�a, ale uderzenia kolb karabin�w przy wywa�aniu drzwi domu... A ten tuman, kt�ry si� unosi nad stokiem poni�ej tarasu, to nie dym z wypalanej trawy, lecz sw�d buchaj�cy z um�czonego cia�a cioci Bernadette... L~ea gwa�townie roztr�ci�a kobiety i czepiaj�ce si� jej dzieci. Nie oszukaj� jej... Nie da si� nabra�... Zaskoczone ciotki i siostry patrzy�y za uciekaj�c� L~e�. Tylko Fran~cois Tavernier domy�la� si�, co czu�a. Bieg�a przez winnice jak przera�one zwierz�tko, potyka�a si� o bry�y ziemi, przewraca�a si�, podrywa�a, znowu pada�a... Gdy by� o kilka krok�w od niej, dostrzeg�a go, lecz nie pozna�a. W jej zm�conym umy�le ko�ata�a jedna tylko my�l: Nie nabior� mnie!... Nie nabior� mnie!... Strach i nienawi�� dodawa�y jej skrzyde�, zerwa�a si� do biegu, mkn�a jeszcze szybciej mimo poobcieranych kolan. Gdy mija�a dom Sidonie, wydawa�o jej si�, �e s�yszy g�os Mathiasa... Spod jej st�p wzbija� si� tuman bia�ego kurzu z drogi wiod�cej do kapliczki w Verdelais, miejsca schronie� i �wiadka jej dziecinnych smutk�w i zmartwie�, melancholijnych w�tpliwo�ci okresu dojrzewania, a potem strachu i obaw m�odej kobiety w obliczu wojny i �mierci. Do krwi pozdziera�a sobie sk�r� r�k odgarniaj�c kolczaste ga��zie zaro�li... Na czworakach wdrapa�a si� po schodkach do kapliczki... schwyta� j� i na tych stopniach zmagali si� ze sob� w milczeniu. Fran~cois musia� wyt�y� wszystkie si�y, by udaremni� jej pr�by podrapania mu twarzy. Gdy poczu�, �e s�abnie, zacz�� szepta� jej koj�ce, uspokajaj�ce s�owa: - Spokojnie, male�ka, spokojnie... Nie b�j si�... Ju� si� sko�czy�o... No, no, uspok�j si�... Kochana, ju� nikt wi�cej ci� nie skrzywdzi, przyrzekam ci. Jej dr��ce cia�o powoli si� odpr�a�o, a ze spojrzenia znikn�o szale�stwo. Zamkn�a oczy i pozwala�a si� ko�ysa�... Mia�a osiem lat i ojciec j� pociesza�, gdy bole�nie si� poturbowa�a podczas upadku... Gdy tak si� do niego przytula�a, wycisza�o si� �kanie, u�mierza� b�l... Teraz bra� j� na r�ce i ni�s� do ��ka... Fran~cois u�o�y� j� w cieniu d�bu. Jak dziecko natychmiast zapad�a w sen, d�oni� wczepiwszy si� w jego r�k�. �ywo mu to przypomina�o te niezbyt liczne noce, kiedy po zbli�eniu zasypia�a, nie doko�czywszy zdania; na tym mi�dzy innymi polega�a jej si�a, na tej zdolno�ci ucieczki w sen. Chusteczk� do nosa delikatnie stara� si� otrze� kurz, jaki przylepi� si� do zalanej �zami twarzy. Znowu wzruszy�a go uroda, energia i krucho��, wra�liwo�� na zranienia, jakie bi�y z tej ubrudzonej twarzy. Podobnie jak podczas wszystkich spotka� po d�ugiej roz��ce, ten kontrast uderza� go i porusza�. Poprzez dr�enie zamkni�tych powiek wyczuwa� cierpienia, jakich dozna�a. Poprzysi�g� sobie, �e zrobi wszystko, by o nich zapomnia�a, �e zapewni jej szcz�liwe i spokojne �ycie, obsypie j� prezentami, bi�uteri�, poka�e jej �wiat, nowe pejza�e, miejsca nie tkni�te przez cz�owieka, do kt�rych cz�owiek nawet nie dotar�... Znowu b�dzie go dr�czy�a swoj� kokieteri�, znowu us�yszy jej �miech, b�dzie patrzy�, jak pije szampana, porwie j� do walca, w kt�rym strac� g�ow�. Ach, �eby tak jakim� sposobem przegna� te obrazy okropno�ci, kt�re przyprawia�y j� o przera�enie!... - Fran~cois! - Tak, dzieweczko, jestem tutaj. - Fran~cois, gdyby� ty wiedzia�!... - Wiem, kochanie, wiem. Teraz musisz si� stara� zapomnie�... Poczu�, jak cia�o jego przyjaci�ki sztywnieje, gotowe znowu mu si� wymkn��. - B�dzie ci trudno, ale tak trzeba. Musisz odbudowa� dom, masz dziecko, kt�re musisz wychowa�, rodzin�... - Przesta�! Przesta�! Zaci�ni�tymi pi�ciami bi�a go w piersi. Za�mia� si�. Rozz�oszczona jego �miechem, spr�bowa�a go podrapa�, uderzy�! Przygni�t� j� swoim cia�em, przytrzyma� wyci�gni�te ramiona nad g�ow�. - Nie uwa�asz, �e mamy co� lepszego do roboty ni� k��ci� si�? - spyta� szukaj�c jej ust. Wyrwa�a mu si� i ugryz�a go tak bole�nie, �e zwolni� u�cisk. Potargana, z zeszpecon� gniewem twarz� L~ea podnios�a si�; przez d�ug� chwil� mierzyli si� wzrokiem. Powoli uspokoi�a si�, w�ciek�o�� ust�pi�a miejsca smutkowi. �zy obficie pop�yn�y z szeroko otwartych oczu i zmywa�y py� z policzk�w. Ta �a�o�� bez spazm�w uciszy�a j�. Gdy Fran~cois poda� jej chusteczk� do nosa, podzi�kowa�a s�abym u�miechem. - Przepraszam ci�, jestem �a�osna. - Wcale nie jeste� �a�osna, no, chod�, przytul si�. Wtuli�a si� w jego ramiona, czekaj�c na po��danie, kt�re rozproszy l�ki. Rozpi�a guziki koszuli i wsun�a d�o� w jej rozchylenie, znowu odnalaz�a g�adko�� sk�ry swojego kochanka, jego zapach. Jak jej go brakowa�o przez te d�ugie miesi�ce! Do tego stopnia za nim t�skni�a, �e omal nie uleg�a pewnemu m�odemu i przystojnemu angielskiemu oficerowi! On z kolei szybkim ruchem rozpi�� guziki jej surowej koszulowej bluzki, rozlu�ni� krawat i zsun�� rami�czka halki... Ods�oni�y si� wspania�e, bujne piersi. Do diab�a z wojn�, cierpieniami. Zapomnieli o ziemi, niebie, �mierci... Istnieli tylko m�czyzna i kobieta, kt�rych cia�a po��czy�y si� jak od prawiek�w, szukaj�c tylko rozkoszy; nag�ej i kr�tkotrwa�ej rozkoszy, kt�ra ich, nienasyconych, zaskoczy�a. Fran~cois pom�g� jej wsta�. Obejmuj�c si� ruszyli drog� ku Montillac. W Bellevue L~ea usiad�a na starej kamiennej �awie pod domem Sidonie. Wodzi�a wzrokiem po znajomym krajobrazie. Nic si� nie zmieni�o, nic nie wskazywa�o, �e przetoczy�a si� tu wojna, �e w tych lasach, wioskach ludzie po�wi�cali �ycie, by ocali� te dzwonnice, miasteczka, pola, winnice. Nic! Przed oczyma stan�� jej obraz biednego obna�onego cia�a Sidonie. Zamykaj�c oczy, przegna�a t� groz�, chcia�a zachowa� tylko wspomnienie dzielnej, uczciwej kucharki, kt�ra j� pyta�a: - Malutka, napijesz si� mojej nalewki z czarnej porzeczki? Zbli�a�a si� jesie�, �wiat�o chyl�cego si� dnia podkre�la�o ca�� wspania�� urod� tego ukochanego krajobrazu. - Sp�jrz, wida� Pireneje! Pewnie to nie by�o prawd�, ale Sidonie tak cz�sto jej powtarza�a, �e w pogodny dzie� wida� te stare g�ry. Potrz�saj�c g�ow� jak ko�, kt�ry przegania natr�tn� much�, wyprostowa�a si� i wbi�a wzrok w oczy kochanka. To spojrzenie m�wi�o mu: "Jestem tutaj, �yj�, chc� u�ywa� �ycia, szybko, teraz! Jeste� tutaj, �eby mi pom�c, bo mnie kochasz. No bo przecie� mnie kochasz, prawda?" Przyci�gn�a drabin� do wej�cia na g�rk� z sianem i wspi�a si� po obruszanych szczeblach. Ile� to razy chowa�a si� tutaj przed doros�ymi, razem z Mathiasem i innymi towarzyszami dzieci�cych zabaw. Siano z ostatnich sianokos�w upojnie pachnia�o. Zapadaj�c si� nogami w pachn�c� mas�, L~ea �ci�gn�a z siebie ubranie i naga wyci�gn�a si�, nie zwa�aj�c na uk�ucia wysuszonej trawy. Oparty o belk� Fran~cois przygl�da� si� jej i nie pr�bowa� ukry� wzruszenia. Z kolei on wolno si� rozebra�, nie spuszczaj�c z niej wzroku. By� ju� p�ny wiecz�r, gdy wyczerpani i szcz�liwi powr�cili do Montillac. Nikt nie zaprotestowa�, gdy wbrew konwenansom L~ea i Fran~cois u�o�yli si� do snu w jednym pokoju. Panny de Montpleynet, Fran~coise, Laure, Ruth i dzieci jako� koczowa�y w mieszkaniu zarz�dcy sk�ad�w z winem w oczekiwaniu uko�czenia rob�t w du�ym budynku. Zaanga�owany przez Taverniera architekt przyrzek�, �e wszystko b�dzie gotowe w po�owie pa�dziernika. Estelle i Ruth pow�tpiewa�y w jego zapewnienia; Laure pop�dza�a zbyt wolno jej zdaniem pracuj�cych robotnik�w; Fran~coise nie mia�a odwagi si� odezwa�, od kiedy kt�ry� ze starych murarzy mrukn��, gdy go mija�a: "Dziwka". Pochyliwszy si�, odesz�a i nigdy wi�cej noga jej nie posta�a na placu budowy. Przyjazd L~ei zmobilizowa� wszystkich, prze�cigali si�, �eby jej sprawi� przyjemno��. Ku swemu zaskoczeniu odkry�a gabinet ojca w niemal nie zmienionym stanie: sadza tylko przybrudzi�a ksi��ki, �ciany i dywany. Nie pytaj�c si�str o zdanie, rozgo�ci�a si� w tym pomieszczeniu. Gdyby jej pos�uchano, wszystko zosta�oby jak przedtem, lecz Fran~cois zdo�a� j� przekona�, by kaza�a odmalowa� �ciany, wyczy�ci� dywany i zmieni� zas�ony. Jedyna rzecz, co do kt�rej nie przyzna�a mu racji, to stara kanapa: L~ea nie chcia�a o niczym s�ucha�; nikt nie wa�y si� tkn�� tego sprz�tu, kt�ry, jak pami�ta�a, zawsze by� stary i zniszczony. Fran~cois ust�pi�. L~ea w napi�ciu �ledzi�a relacjonowany w prasie i radiu tocz�cy si� w Luneburgu proces oprawc�w z obozu Bergen-Belsen. Pami�ta�a szefa obozu, Josepha Kramera, kt�rego angielska policja wojskowa z najwi�kszym trudem zdo�a�a wyrwa� z r�k poruszaj�cych si� jeszcze wi�ni�w i �o�nierzy brytyjskich, a tak�e doktora Fritza Kleina, kt�rego alianci zmusili do pozowania do fotografii rozczochranego, w d�ugich butach, z zapuchni�t�, obrz�k�� twarz�, stoj�cego po�r�d nagich trup�w. Pami�ta�a �zy m�odych angielskich �o�nierzy na widok �ywych ko�ciotrup�w wyci�gaj�cych do nich tak wychudzone ramiona, �e obawiali si� ich dotkn��, by nie z�ama�, przypomina�a sobie os�upienie, a nast�pnie zgroz� lekarzy, gdy odkryli, �e niekt�rym zw�okom brakowa�o policzk�w, r�k, po�ladk�w, a nawet w�troby, i gdy zrozumieli, �e te cz�ci cia�a zjedli wsp�wi�niowie z g�odu doprowadzeni do ob��du. Kiedy sko�czy si� ten przera�liwy koszmar? Wojna ju� si� sko�czy�a, trzeba zapomnie�. Zapomnie�? Nie, nie mo�na, nie wolno. W g�owie L~ei bez przerwy zderza�y si� te sprzeczne my�li. By�o to dla niej o tyle trudniejsze, �e nie chcia�a o tym rozmawia�, nawet gdy te koszmary nie pozwala�y jej usn��, gdy zrywa�a si� w �rodku nocy z przera�liwym krzykiem. Fran~cois pr�bowa� j� wypytywa�, lecz musia� zrezygnowa�, bo zaczyna�a p�aka� albo wpada�a w z�o��. T�umaczy� jej, �e wyartyku�owanie dr�cz�cych my�li pozwala je lepiej zrozumie�, nale�ycie je ustawi�, ale L~ea odrzuca�a t� m�dr� rad�. Estelle de Montpleynet, z kt�r� podzieli� si� wiadomo�ci� o problemach L~ei, obawach i l�kach, doradza�a mu cierpliwie czeka�: za wcze�nie, jeszcze trzeba czasu, du�o czasu, �eby L~ea, o ile nie zapomnia�a, to przynajmniej osi�gn�a pewn� r�wnowag� i spok�j. Ale jak to osi�gn��? Wspomnienia szcz�liwych chwil nieustannie przes�ania�y wspomnienia okropno�ci. Mi�dzy innymi �mier� Raoula Lef~evre, kt�rego pogrzeba�a z pomoc� jego brata Jeana i doktora Jouvenela ko�o piwnicy z winem, za k�p� ligustru i bz�w. Cia�o jej przyjaciela z dzieci�stwa wci�� tam spoczywa. Pewnego dnia, gdy sk�ada�a na tym prowizorycznym grobie zerwany w ogr�dku bratek, zaskoczy� j� Fran~cois. Zna� okoliczno�ci �mierci Raoula, ale ona nigdy mu nie powiedzia�a o miejscu, gdzie spoczywa�y jego zw�oki. Stara� si� j� nak�oni� do powiadomienia �andarm�w. To nowe czekaj�ce j� prze�ycie �agodzi�a rado��, �e znowu zobaczy, przy okazji tak przykrej, �ywego Jeana Lef~evre'a. Wczesnym rankiem przyjechali �andarmi, a za nimi merowie z Verdelais, Saint-Macaire i z Saint-Maixant, byli cz�onkowie ruchu oporu, towarzysze zmar�ego. W obecno�ci pani Lef~evre podtrzymywanej przez syna, kt�ry prze�y� wojn�, przyst�piono do ekshumacji. Czas i przyroda dokona�y swego dzie�a: szkielet w strz�pach ubrania, kt�re matka rozpozna�a. Ani jednego okrzyku, ani jednego j�ku, tylko ci���ca cisza, kt�r� pot�gowa� zgrzyt �opat zag��biaj�cych si� w mi�kk� piaszczyst� gleb� i g�uche pla�ni�cia wyrzucanej ziemi. Jean Lef~evre przyprowadzi� m�odego ksi�dza o wychudzonej twarzy, na kt�rym zwisa�a wyrudzia�a znoszona sutanna. Pob�ogos�awi� on �a�osne szcz�tki, kt�re z�o�ono w trumnie. Nie dowierzaj�c w�asnym oczom szcz�liwi Jean i L~ea padli sobie w ramiona. Matka Raoula u�ciska�a przyjaci�k� swych syn�w, szepcz�c podzi�kowania, kt�re jeszcze bardziej przygn�bi�y dziewczyn�. Po ucieczce z Montillac Jean Lef~evre, pomimo odniesionych ran, dotar� do Pauillac w Modoc, gdzie odnalaz� towarzyszy, kt�rzy ocaleli z oddzia�u partyzanckiego Grand-Pierre'a. Wykurowa� si� w jakim� gospodarstwie niedaleko Lesparre i do��czy� do grupy Charly'ego, a 23 lipca z siedemdziesi�ciu partyzantami wzi�� udzia� w ataku na sk�ady prochu w Sainte_$h~el~ene, gdzie zgin�y dziesi�tki Niemc�w, a z nimi r�wnie� dwudziestu siedmiu jego koleg�w. Znowu ranny, dosta� si� do niewoli i zosta� przewieziony ze swoimi towarzyszami niedoli do fortu H~a. Bity i torturowany, zosta� w ko�cu za�adowany do poci�gu wioz�cego francuskich i wi�ni�w innych narodowo�ci do Niemiec. Wi�kszo�� z nich zosta�a aresztowana w rejonie Tuluzy, a nast�pnie 2 lipca przeniesiona z wi�zie� do synagogi i fortu H~a w Bordeaux. St�oczeni po siedemdziesi�ciu w jednym wagonie, w okropnym upale, bij�c si� o odrobin� powietrza, kropl� wody lub pi�tk� chleba. Niekt�rzy wi�niowie poddali si� rozpaczy lub popadli w ob��d. Unikaj�c ostrza�u z broni maszynowej alianckich samolot�w, poci�g min�� Tuluz�, Carcassonne, Montpellier, N~imes, dolin� Rodanu... i 27 sierpnia dotar� do Dachau. Jean �y�, ale w jak okropnym by� stanie! Podczas podr�y zmar�o osiemnastu jego towarzyszy. Na ka�dym postoju, gdy Niemcy otwierali drzwi, wypychano trupy na nasyp. Kiedy dotarli na stacyjk� kolejow� w Dachau, sze�� cia� wydzielaj�cych niezno�ny od�r rozk�adu wyrzucono na peron. Podczas tej nie ko�cz�cej si� podr�y Jeana podtrzymywa� na duchu i opatrywa� m�ody zakonnik, ksi�dz z oddzia�u ruchu oporu w Corr~eze, Michel Delfand, kt�rego nazywano bratem Henrim. Sam z wysok� gor�czk� udziela� kap�a�skiej pos�ugi umieraj�cym, pociesza� i dodawa� otuchy pozosta�ym. Wszyscy zastanawiali si�, jak, przy jego konstrukcji fizycznej, sam b�d�c chorym, wytrzymywa� to wszystko. Wytrzyma� do 29 kwietnia 1945 roku, dnia wyzwolenia obozu przez Amerykan�w. W�wczas to z�o�y� go tyfus, kt�ry zbiera� obfite �niwo w obozie. Przeniesiony na rewir, otrzyma� ostatnie namaszczenie z r�k jakiego� polskiego ksi�dza i z b�ogim u�miechem szykowa� si� na spotkanie z Panem Bogiem. Lecz nie wybi�a jeszcze jego godzina: kruche cia�o opar�o si� chorobie. Po zarz�dzonej przez wyzwolicieli kwarantannie, ojciec Henri i Jean wr�cili do Francji. Bardzo wycie�czeni sp�dzili dwa miesi�ce w domu wypoczynkowym w Sabaudii, a potem powr�cili do rodzin. Podczas tej rekonwalescencji obu m�czyzn po��czy�y bardzo silne wi�zy przyja�ni. Ojciec Henri, jako �e stan zdrowia nie pozwala� mu wie�� surowego trybu �ycia kapucyn�w, uzyska� od swoich prze�o�onych zgod� na opuszczenie klasztoru. Pos�ano go do Bordeaux, do pomocy ksi�dzu z Saint-Michel. Zaraz po przyje�dzie skontaktowa� si� ze swoim przyjacielem, kt�ry powr�ci� do domu poprzedniego dnia. Podczas jego pierwszego pobytu w La Verdelais �andarmi oznajmili pani Lef~evre o maj�cej si� nazajutrz odby� ekshumacji cia�a jej syna Raoula. W�wczas Jean opowiedzia� matce i przyjacielowi o okoliczno�ciach �mierci swojego brata. Dwutygodniowa przepustka, jak� wystawi�a jej pani de Peyerimhoff, ko�czy�a si� i L~ea musia�a si� zg�osi� w siedzibie Czerwonego Krzy�a w Pary�u. Winogrona dojrzewa�y, siostry um�wi�y si� z s�siedztwem na pierwsze w wyzwolonej Francji winobranie. Dzi�ki pieni�dzom od Fran~cois Taverniera mo�na by�o przyj�� oko�o trzydziestu os�b do zbioru winogron, przy czym dwie trzecie stanowili wi�niowie niemieccy. L~ea z dusz� na ramieniu zostawia�a to wszystko, co znowu pokocha�a. Te dwa tygodnie sp�dzone w Montillac pozwala�y jej uwierzy�, �e mo�na zacz�� od pocz�tku. Podr� do Pary�a wielk� limuzyn� Taverniera przypomina�a wyjazd na wakacje: by�o ciep�o i s�onecznie, ober�e go�cinne, a Fran~cois zakochany i weso�y. Zaraz po przyje�dzie L~ea uda�a si� do siedziby Czerwonego Krzy�a do pani de Peyerimhoff. Ucieszy�a si� niezmiernie, gdy� spotka�a tam Claire Mauriac i Jeanine Ivoy, kt�re wr�ci�y z Berlina. Tr�jka dziewcz�t pad�a sobie w ramiona, a ich krzyki i �miech sprawi�y, �e pani de Peyerimhoff wyjrza�a ze swojego gabinetu. - C� to, moje panny, co si� tu dzieje?... Prosz� o spok�j, co sobie pomy�l� nasze ameryka�skie kole�anki o zachowaniu Francuzek! - Daj spok�j, moja droga, to zupe�nie normalne w ich wieku, �e lubi� si� �mia� - powiedzia�a z wyra�nym ameryka�skim akcentem pi�kna wysoka kobieta, kt�ra stan�a w drzwiach gabinetu. - Laureen, pozw�l, �e ci przedstawi� trzy moje dziewcz�ta. Wygl�daj� na tr�jk� trzpiotek, lecz s� pierwszorz�dnymi pracowniczkami, odwa�ne, sprawne, wsp�czuj�ce; g�owy w ob�okach i z�ote serca, kokietki, ale dzielnie znosz� ch��d i brud, �ase na jedzenie jak kotki, a dziel� swoje mizerne racje z nieszcz�nikami. Wszystkie trzy przyjecha�y z Niemiec i maj� tam wr�ci�. Panienki, przedstawiam wam Laurreen Kennedy. - Czy kt�ra� m�wi po niemiecku? - spyta�a Amerykanka. - My�l�, �e L~ea Delmas. Mia�a chyba pani piastunk� czy te� guwernantk�, kt�ra uczy�a pani� niemieckiego, czy tak? - spyta�a pani de Peyerimhoff. - Niezupe�nie, opowiada�a nam historyjki, �piewa�a piosenki, czyta�a wiersze po niemiecku, ale �eby nazwa� to nauk�... By�a Alzatk�, wi�c... - No wi�c co? Mo�na by� Alzatczykiem i porz�dnym Francuzem, co nie przeszkadza m�wi� swoim ojczystym j�zykiem. - Tak, je�li jest nim j�zyk niemiecki - odpar�a sucho L~ea. Pani de Peyerimhoff a� podskoczy�a, gdy us�ysza�a jej twardy ton. Zaskoczona poprzesta�a na srogim spojrzeniu. - M�wi pani po niemiecku czy nie? - M�wi� raczej �le, za to sporo rozumiem. - Zatem, je�li pani de Peyerimhoff zechce si� zgodzi� - powiedzia�a Laureen Kennedy - b�dzie mi pani towarzyszy� do Norymbergi. - Do Norymbergi? - Tak, tam odb�dzie si� proces zbrodniarzy wojennych. 2 Dla Sary koszmar wci�� trwa�. Odkrycie jej przez L~e� w�r�d trup�w w Bergen-Belsen i "ucieczka" z obozu nadal wydawa�y si� nierzeczywiste, podobnie jak jej obecno�� w szpitalu wojskowym na przedmie�ciach Londynu. Ka�dej nocy okropno�ci, jakie prze�y�a, o�ywa�y na nowo: burdel dla �o�nierzy, gdzie pomimo blizn po oparzeniach papierosami podczas przes�ucha� przez Massuy'ego nale�a�a nadal do dziewcz�t, o kt�re najcz�ciej dopominali si� oficerowie SS. Na darmo jej um�czone cia�o odmawia�o pos�usze�stwa. Gdy zbyt trudno by�o w ni� wnikn��, esesmani smarowali sobie cz�onek t�uszczem, a najlepiej nadawa� si� do tego - jak twierdzili wybuchaj�c odra�aj�cym �miechem - t�uszcz z �yd�w. Za pierwszym razem, gdy dotar�o to do jej �wiadomo�ci, zemdla�a. Ocuci�a j� szklanka lodowatej wody. Odt�d, gdy w�lizgiwa�y si� w ni� pr�cia pokryte substancj�, kt�rej nie by�a w stanie nazwa�, powtarza�a nazwiska wszystkich zamordowanych przyjaci� �yd�w i przysi�ga�a, �e prze�yje, by ich pom�ci�, bo nie mia�a odwagi targn�� si� na w�asne �ycie, by unikn�� haniebnych zbli�e�. Pewnego dnia przesta�a si� podoba� i pos�ano j� do rob�t drogowych. Tam, w obozie w Ravensbr~uck, znosi�a z�o�liwo�ci wi�niarek nosz�cych zielony tr�jk�t, skazanych za pospolite przest�pstwa. Wci�� pon�tne kszta�ty Sary wzbudza�y zazdro��, dla innych wi�niarek by�y obelg�, ur�ga�y ich wychudzonym cia�om. - No jak tam, dziwko Boszy, dobrze ci by�o? - Odes�ali ci�, bo nie umia�a� ssa� ich pyt? - To od ich chuj�w taka� pulchniutka? Wstyd i w�ciek�o�� doda�y jej si�. Jak dzikie zwierz� rzuci�a si� na dwie j�dze, kt�rym ko�ci stercza�y pod pasiakami, i bez najmniejszego trudu powali�a je na ziemi�. Run�a na ni� sfora rozw�cieczonych wi�niarek. Swoje ocalenie zawdzi�cza interwencji kapo i stra�niczek z psami. Obie kobiety le�a�y martwe w b�ocie. Wyznaczono sze�� wi�niarek, kt�re mia�y zaci�gn�� trupy do pieca krematorium. Sara bez najmniejszych oznak emocji da�a si� zaprowadzi� do ambulatorium, gdzie m�oda, prze�liczna wi�niarka udzieli�a jej pierwszej pomocy i u�o�y�a na pryczy, w kt�rej po�ciel sztywna by�a od brudu i ropy. Sara zasn�a. Gdy si� obudzi�a, u jej wezg�owia sta�a postawna kobieta w mundurze. Do�� przystojna pomimo prostackich rys�w twarzy. - Nazywam si� doktor Schaeffer, jestem asystentk� doktora Oberheusera, lekarza w tym zafajdanym obozie. Wyczyta�am z twojej karty, �e jeste� Niemk�, a dok�adniej �yd�wk� i Niemk�; o jedno za du�o, nie uwa�asz? �ydzi to m�ty, zaka�a ludzko�ci i jako takich trzeba ich wybi� w pie�. Nasz Fuhrer doskonale to zrozumia� i dlatego postanowi� uwolni� �wiat od tych podludzi, od tych prawie ma�p. Ale �e mimo wszystko jeste� Niemk�, b�d� ci� leczy�, �eby� jako �yd�wka w dobrej formie trafi�a do komory gazowej. - Do komory gazowej? - wyszepta�a Sara unosz�c si� na pos�aniu. - Tak, to skuteczny spos�b usuwania setek paso�yt�w. Ach... Ach... Gdyby� widzia�a, jak si� skr�caj�, jak si� bij�, jak si� zabijaj� nawzajem w swojej klatce... Jak wszy... Och... och... jak wszy... Nie ma nic lepszego nad solidn� dawk� cyklonu, �eby uwolni� si� od tego �ydowskiego robactwa... Sara chwyci�a j� za gard�o i pr�bowa�a udusi� z si�� zwielokrotnion� przez nienawi��, jaka w niej rozgorza�a. Krzyk m�odej wi�niarki zaalarmowa� kapo. We trzy ledwo zdo�a�y zmusi� Sar� do rozlu�nienia u�cisku. Kaszl�c i krztusz�c si� doktor Schaeffer z czerwon� pr�g� na szyi, na kt�rej perli�o si� kilka kropli krwi, usi�owa�a z�apa� oddech. Sara, z rozci�tym �ukiem brwiowym i pop�kanymi wargami, znowu straci�a przytomno�� i jak nie�ywa le�a�a w k�cie. Odzyskawszy przytomno�� umys�u lekarka, gdy ju� z�apa�a oddech, wy�adowa�a si� na bezw�adnym ciele Sary, maltretuj�c je kopniakami. Niechybnie zakatowa�aby j� na �mier�, gdyby jedna z kapo nie powiedzia�a: - Pani j� zostawi, pani doktor, mo�e si� przyda� do pani do�wiadcze�. W�wczas dla Sary rozpocz�o si� zst�powanie do piekie�. Rzucono j� na bar��g w g��bi izby chorych, gdzie spoczywa�a przez kilka dni bez jedzenia i opieki lekarskiej, dostawa�a tylko odrobin� cuchn�cej wody. Przynosi�a j� m�oda Polka, kt�rej amputowano nog�. Rankiem trzeciego dnia zdarto z niej porwane ubranie i gor�czkuj�c�, ale przytomn�, zaci�gni�to do pewnego rodzaju kojca, w kt�rym st�oczono setk� nagich kobiet z g�owami ogolonymi do go�ej sk�ry. Nie spos�b by�o okre�li� ich wieku, wi�kszo�� przypomina�a ko�ciotrupy, niekt�rym amputowano rami� lub nog�, wszystkie mia�y otwarte, zaognione, ropiej�ce rany - niekiedy wr�cz roi�o si� w nich od robactwa - rany na ramionach, na brzuchu, na piersiach, na udach. Pokryte zaschni�t� krwi�, b�otem i odchodami kobiety te siedzia�y w kucki lub le�a�y na wilgotnej pod�odze pokrytej nieczysto�ciami, zgni�� s�om� i ohydnymi �achmanami. Gdy Sar� wrzucono w ten �cisk, natychmiast zosta�a odepchni�ta przy wt�rze wrzask�w gniewu i b�lu kobiet, na kt�re upad�a. Musia�a przem�c swoj� s�abo�� i walczy�, by unikn�� cios�w i ugryzie�. W gor�czce odbiera�a to wszystko jak co� nierzeczywistego. To jaki� koszmarny sen - my�la�a - zaraz si� obudz�. Sara "obudzi�a si�" dopiero nast�pnego dnia i wydawa�o jej si�, �e si� dusi. Panowa� mrok. Gdzie jest? Kto j� tak mocno obejmuje? Z wielkim trudem uda�o jej si� wyswobodzi� jedno rami� i macaj�c doko�a siebie usi�owa�a zorientowa� si�, gdzie si� znajduje. Jej r�ka trafi�a na co� zimnego i mi�kkiego, potem dotkn�a czego� twardego i lodowatego, znowu co� mi�kkiego, twardego, mi�kkiego, zimnego, mi�kkiego... Z wrzaskiem wydosta�a si� spod masy cia�, pod kt�rymi spoczywa�a. Martwe, wszystkie okaleczone kobiety z kojca by�y martwe; sine, zielone, szare, ��te zw�oki; kolory te przebija�y spod brudu i nieczysto�ci. Twarze zastyg�e w wyrazie cierpienia, �lina ciekn�ca z otwartych ust, splecione powykr�cane ko�czyny, cia�a wygi�te w �uk pod wp�ywem nie wiedzie� jakiego, nie do zniesienia b�lu. Martwe! Jak to si� sta�o?... Dlaczgeo?... Kiedy?... I co ona tutaj robi? Najwyra�niej ocala�a jako jedyna. Miota si� naga pr�buj�c ucieka�, mia�d�y jak�� czaszk�, zapada si� w czyj� brzuch, �amie jakie� rami�, depcze w brunatnej i cuchn�cej brei, posuwa si� po omacku, potyka si� i wstaje, znowu si� przewraca i wci�� szuka drogi ratunku i wybawienia... I nagle s�yszy wybuchy �miechu, klaskanie w d�onie, �waw�, radosn� melodi� gran� na organkach i ten zaskakuj�cy zapach benzyny... Och, co za koszmar!... Zdawa�o jej si�, �e si� obudzi�a, a ona nadal �ni. To chyba z g�odu ma takie potworne sny... Zatrzyma�a si� - czy� mo�na uciec przed w�asnymi snami? - i stoj�c tak z zamkni�tymi oczyma i opuszczonymi r�koma czeka�a, a� si� obudzi. Nagle poczu�a ciep�o i otworzy�a oczy: przed ni� niebieskawe p�omienie chciwie liza�y zw�oki w�r�d smakowitego skwierczenia, a dobywaj�ca si� z nich wo� wywo�a�a w jej umy�le obraz wspania�ej uczty, jak� wyda� po jakim� koncercie kr�l Maroka na cze�� swego ojca: dziesi�tki baran�w pieczonych na roz�arzonych drewnach rozja�niaj�cych noc. Sarze pociek�a �lina. Niemal w tej samej chwili ogarn�o j� uczucie wstydu. Otrz�sn�a si� z tej fascynacji. Poprzysi�g�a sobie, �e za t� �lin� nap�ywaj�c� do ust, za te cia�a, kt�re przez sekund� jawi�y jej si� jako jadalne, za wstyd i ha�b�, jakie czu�a, gdy uj�a kolb� karabinu podanego przez rechocz�cego esesmana, za strach, kt�ry �ciska� jej wn�trzno�ci, w kr�tkim przeb�ysku �wiadomo�ci, b�dzie si� m�ci�, p�ki zapomnienie nie zatrze tych obraz�w i tego obscenicznego, nieposkromionego pragnienia zaspokojenia g�odu. Na rozkaz jednej z kapo cztery wi�niarki chwyci�y Sar� za r�ce i nogi i zanios�y do niemal czystego baraku, gdzie za czerwon� zas�on� sta�o rz�dem cztery-pi�� ��ek. W g��bi pomieszczenia sta�a nape�niona wanna; do niej kobiety bez ceremonii rzuci�y brzemi�, kt�re nios�y. Sara krzykn�a, bo woda by�a lodowata. Spr�bowa�a wydosta� si� z wanny, ale jedna z wi�niarek zwr�ci�a si� do niej po francusku: - Lepiej zrobisz, jak b�dziesz cicho, szybciej si� to sko�czy; mamy ci� umy�... - Umy�? - Tak, musisz si� podoba� grubej Bercie... - Jakiej grubej Bercie? - Doktorce z obozu, nie nazywa si� tak, ale mi�dzy sob� tak o niej m�wimy. Lubi kobiety. Kiedy jaka� kobieta jej si� spodoba, ka�e j� wyk�pa�, zanim jej nie wykorzysta, no a potem... - Cicho b�d�! - nakaza�a jej wi�niarka, kt�ra musia�a by� kiedy� pi�kna. - U nas m�wi�, �e za jednego bitego ch�opa, dw�ch nie bitych daj�, a co dopiero powiedzie� o babie!? Tak do niej przemawiaj�c, my�y jej cia�o i w�osy r�owym myde�kiem o mdl�cym zapachu. Pomimo zimnej wody Sara doznawa�a pewnej przyjemno�ci. - Musisz jej si� bardzo podoba�, bo masz prawo do myde�ka. W ubieg�ym tygodniu ma�a Jugos�owianka musia�a zadowoli� si� myd�em z t�uszczu �yd�w. - Cicho b�d�, nie mamy na to �adnych dowod�w... - Dowod�w? Jakich dowod�w? Do czego oni s� zdolni, do jakich potworno�ci?... Zgrywasz si� teraz na �wi�toszk� i pouczasz, a przecie� sama zgadzasz si� wykonywa� r�ne roboty za dodatkow� misk� zupy i kawa�ek kie�basy od czasu do czasu. - Tak, wiem, wiem!... Ale b�agam, przesta� ju�! �zy p�yn�y po policzkach nieszcz�snej dziewczynie, gdy p�uka�a Sarze w�osy. - Masz pi�kne w�osy. Jak to si� sta�o, �e nie ogolili ci g�owy jak innym? - Nie wiem. - Nie wypytuj, by�a w burdelu; dobrze wiesz, �e nie lubi� �ysych dziwek. Le�a�a w bia�ej po�cieli, opatrzono jej rany, nakarmiono g�st� gor�c� zup�. Mia�a na sobie koszul� ze zgrzebnego p��tna, sztywn�, ale czyst�. Le��c pr�bowa�a zebra� my�li. Sk�d taka nag�a zmiana? Bij� j�, pozostawiaj� bez opieki lekarskiej, zabijaj� setk� kobiet, a jej nie, ratuj� j� z p�omieni, myj�, piel�gnuj�, karmi�, no i le�y spokojnie w cieple, w wygodnym ��ku, ale dlaczego? Sara wola�aby nigdy nie uzyska� odpowiedzi na to pytanie. Doktor Schaeffer kaza�a leczy� m�od� kobiet� nie po to, �eby zosta�a jej kochank�, lecz by by�a bardziej �wiadoma tego, co j� czeka�o. Jako m�oda lekarka, kt�ra przed wojn� b�yskotliwie zda�a egzaminy z ginekologii, doktor Rosa Schaeffer zosta�a asystentk� profesora Carla Clauberga, wzi�tego ginekologa, kt�ry testowi na dzia�anie progesteronu zawdzi�cza� �wiatow� s�aw�, a jego artyku�y o leczeniu hormonami traktowano jako wypowied� autorytetu w tej dziedzinie. Najpierw praktykowa�a w szpitalu w K~onigshutte, a nast�pnie pomaga�a profesorowi podczas eksperyment�w nad sterylizacj� kobiet tak zwanych ni�szych ras, jakie przeprowadzano w Auschwitz przy udziale piel�gniarza B~unninga i chemika G~obla, przedstawiciela zak�ad�w farmaceutycznych Schering_Kahlbaum. Zupe�nie nieporuszona i oboj�tna asystowa�a, a tak�e bra�a czynny udzia� w sterylizacji dziesi�tek kobiet. Wszystkie by�y �yd�wkami: francuskimi, holenderskimi, belgijskimi, greckimi, polskimi, rosyjskimi... Carl Clauberg i Rosa Schaeffer, potworna para pobudzaj�ca do �miechu: on mia� metr pi��dziesi�t wzrostu, a ona metr siedemdziesi�t pi��!... Gdy j� wys�ano do Ravensbr~uck, gdzie mia�a kierowa� oddzia�em po�o�niczym, zwi�za�a si� z doktor Bert� Oberheuser, asystentk� profesora Karla Gebhardta, przyjaciela i lekarza Himmlera, kt�ry sprawdza� na wi�niarkach skuteczno�� dzia�ania sulfamid�w. Wiele spo�r�d poddanych ich eksperymentom kobiet, kt�re pieszczotliwie nazywali "kr�liczkami", zmar�o, a inne do ko�ca �ycia zosta�y kalekami. W Ravensbr~uck doktor Schaeffer brata�a si� z najbardziej nikczemnymi cz�onkami za�ogi obozu, z wi�niarkami skazanymi za pospolite przest�pstwa i z prostytutkami. Biada dziewcz�tom i m�odym kobietom, kt�re zaprasza�a na swoje wyszukane spotkania towarzyskie. Niemal zawsze trafia�y stamt�d prosto do komory gazowej albo umiera�y na "zawa� serca" wywo�any �mierciono�nym zastrzykiem. Zosta� wybran� przez grub� Bert� oznacza�o pewn� �mier�. Niekt�re, jeszcze �adne, wi�niarki maza�y sobie twarz sadzami albo ziemi�, �eby ich nie zauwa�y�a ta wspania�a amazonka, kt�ra nie lubi�a niczego bardziej ni� �wie�e cia�o i upokarzanie swoich zdobyczy. Przez lata przywyk�a do widoku swoich wsp�pracownik�w, a potem wi�niarek dr��cych przed ni� ze strachu, a bunt Sary wprawi� j� we w�ciek�o�� i zaskoczenie, jakie trudno sobie wyobrazi�. 3 Wszystkie proste mieszcza�skie zasady Estelle i Lisy de Montpleynet skruszy�y cztery lata okupacji niemieckiej, zdzierstwo i �ap�wkarstwo, jakie rozpleni�y si� po wyzwoleniu, atmosfera nienawi�ci i podejrzliwo�ci, nieufno�ci, w jakiej pogr��y�a si� Francja, a teraz braki i niedostatek, kt�rych kresu nic nie zapowiada�o. Wojna si� sko�czy�a, lecz nie powr�ci� dawny �ad i porz�dek; przydzia�y �ywno�ci, tekstyli�w, w�gla - takie same jak za okupacji. By�y teraz steranymi �yciem kobietami, dr��cymi ze strachu na my�l o niepewnej przysz�o�ci. Dawniej my�la�y, �e koniec walk b�dzie r�wnoznaczny z ko�cem wyrzecze�. Wraz z up�ywem czasu musia�y si� pogodzi� z t� oczywist� prawd�, �e ju� nigdy nie zaznaj� tak wygodnego �ycia, jakie wiod�y przed wojn�. Tymczasem �ycie codzienne by�o tak samo ci�kie jak przez te wszystkie mroczne lata: ograniczenia, niedostatek, braki podstawowych artyku��w, kartki �ywno�ciowe, nie ko�cz�ce si� kolejki przed pustymi sklepami. Gdyby nie pok�tny handel, jaki prowadzi�a Laure, nie mog�yby utrzyma� si� przy �yciu, tym bardziej �e zaczyna�o im brakn�� pieni�dzy. Pod wzgl�dem psychicznego samopoczucia by�o znacznie gorzej: ha�ba Fran~coise spad�a i na nie. Stopniowo odwiedziny przyjaci� sta�y si� coraz rzadsze. Lisa by�a niepocieszona, gdy� nie mia�a partner�w do bryd�a. Estelle wykazywa�a wi�ksz� si�� charakteru. Cierpia�a dotkliwie z tego powodu, lecz swoje strapienie kry�a g��boko. Wyrzuca�a sobie, �e nie potrafi�a upilnowa� c�rek Isabelle, �e nie by�a bardziej stanowcza wobec poczyna� L~ei i podejrzanych operacji handlowych Laure. Biedna kobieta nie mog�a ju� nawet szuka� pociechy w modlitwie; straci�a wiar�. Na tym w�a�nie polega� jej wewn�trzny dramat. Cz�sto nawiedza�o j� wspomnienie ojca Adriena. Jedynie my�l, �e zasmuci dziewcz�ta, a przede wszystkim Lis�, kt�r� zawsze traktowa�a jak dziecko, nie pozwala�a jej p�j�� w �lady dominikanina i po�o�y� kres swoim dniom. Panny de Montpleynet musia�y pogodzi� si� z oczywist� prawd�: ich fortuna przepad�a. Pozosta�o im jedynie mieszkanie przy ulicy de L'Universit~e i ma�y domek w Langon nad Gironde, kt�ry naby�y za rad� Pierre'a Delmas, �eby na stare lata by� blisko ukochanej Isabelle. Ich stary notariusz stwierdzi� kategorycznie: powinny sprzeda� mieszkanie i przeprowadzi� si� do Langon. Ale co zrobi�aby wtedy Fran~coise ze swoim synkiem oraz Laure i L~ea odpowiedzialna za wychowanie Charles'a? odpowiedzi na to trudne pytanie dostarczy� Fran~cois Tavernier, kt�ry zaszed� z�o�y� im uszanowanie, gdy by� przejazdem w Pary�u. - Szanowne panie maj� absolutn� racj� chc�c opu�ci� stolic�. - Ale co si� stanie z dzie�mi? Gdzie si� podziej� dziewcz�ta? - Mog� pojecha� do Montillac. - Do Montillac!... Przecie� Montillac, wedle tego, co nam doniesiono, to ruina. - Domy podnosi si� z ruin. Prosz� si� rozejrze� doko�a, chodzi po prostu o zwyk�� odbudow�. - Ale nasze biedactwa nie maj� pieni�dzy, a i my same, niestety!... Estelle nie zdo�a�a powstrzyma� �zy, kt�r� dyskretnie otar�a. Jej smutek nie umkn�� uwagi Fran~cois. Uda� jednak, �e niczego nie dostrzega. - Czy maj� panie jakie� wie�ci od L~ei? Rozsta�em si� z ni� w Berlinie przed miesi�cem i od tamtej chwili nie mam �adnych wiadomo�ci. - Rzadko pisze. Jej ostatni list szed� dwa tygodnie. Otrzyma�y�my go jaki� tydzie� temu. Pisze w nim o pana wyje�dzie z Berlina. Prosz�, niech pan przeczyta. Estelle wyj�a z kieszeni list pisany na niebieskim papierze. Fran~cois wzruszy� si� rozpoznaj�c wielkie nier�wne pismo. "Moje ukochane cioteczki, Laure male�ka, moja droga Fran~coise, moja droga Ruth! S��weczko tylko,