Czerwona_zaraza
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Czerwona_zaraza |
Rozszerzenie: |
Czerwona_zaraza PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Czerwona_zaraza pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Czerwona_zaraza Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Czerwona_zaraza Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Czekamy ciebie, czerwona zarazo,
byś wybawiła nas od czarnej śmierci,
byś nam Kraj przedtem rozdarłszy na ćwierci,
była zbawieniem witanym z odrazą.
Czekamy ciebie, ty potęgo tłumu
zbydlęciałego pod twych rządów knutem
czekamy ciebie, byś nas zgniotła butem
swego zalewu i haseł poszumu.
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu,
morderco krwawy tłumu naszych braci,
czekamy ciebie, nie żeby zapłacić,
lecz chlebem witać na rodzinnym progu.
Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco,
jakiej ci śmierci życzymy w podzięce
i jak bezsilnie zaciskamy ręce
pomocy prosząc, podstępny oprawco.
Józef Szczepański, Czerwona zaraza, 1944 rok
Strona 4
I / Armia Czerwona wkracza do Rzeczpospolitej
„Radości i łzom nie było końca”
Strona 5
Armia Czerwona przekroczyła dawną polsko-sowiecką granicę w nocy z 3 na 4 stycznia 1944 roku
w rejonie miasteczka Rokitno w dawnym województwie wołyńskim. Były to oddziały 1. Frontu
Ukraińskiego generała Nikołaja Watutina przeprowadzające wówczas operację rówieńsko-łucką.
Równe i Łuck padły 5 lutego 1944 roku. W pierwszych dniach marca wojska sowieckie weszły na
teren dawnego województwa tarnopolskiego.
Rankiem 22 czerwca 1944 roku ruszyła potężna sowiecka ofensywa o kryptonimie „Bagration”.
Przeprowadzona z ogromnym rozmachem i charakteryzująca się wysokim tempem działań operacja
przyczyniła się do odbicia dużych połaci Rzeczpospolitej z rąk Niemców. 8 lipca Armia Czerwona
zajęła Baranowicze, 9 lipca – Lidę. 13 lipca krasnoarmiejcy przy wsparciu żołnierzy naszej Armii
Krajowej zdobyli Wilno. Polskie oddziały partyzanckie, realizujące wytyczne do akcji „Burza”, miały
wystąpić w roli gospodarzy wobec wkraczających czerwonoarmistów.
Tego samego dnia, kiedy odbito Wilno, na południu wojska 1. Frontu Ukraińskiego rozpoczęły
operację lwowsko-sandomierską. Dziesięć dni później sowieckie czołgi, ponownie przy wsparciu
polskich żołnierzy Armii Krajowej, walczyły o Lwów. Miasto do 28 lipca zostało całkowicie
oczyszczone z oddziałów niemieckich.
18 lipca 1944 roku Armia Czerwona sforsowała Bug i nacierała dalej w kierunku Warszawy. 22
lipca zdobyła Chełm. Dzień później moskiewskie radio podało, że w wyzwolonym mieście został
przygotowany i ogłoszony Manifest Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego – zależnego od
Stalina marionetkowego rządu Polski. Sowiecki dyktator miał teraz w swoim ręku narzędzie, dzięki
któremu mógł, pod pozorem legalności, kontrolować sytuację na uwalnianych od Niemców terenach
Polski.
W nocy z 22 na 23 lipca 1944 roku jednostki sowieckiej 2. Armii Pancernej 1. Frontu
Białoruskiego marszałka Rokossowskiego uderzyły na Lublin. Miasto po ciężkich walkach zostało
oczyszczone z sił niemieckich do godzin porannych 25 lipca. W walkach wojska czerwonych były
aktywnie wspierane przez polskie odziały z Armii Krajowej, Batalionów Chłopskich i Armii Ludowej.
Ponieważ Lublin przewidziany był na siedzibę Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, Stawka,
czyli sowieckie naczelne dowództwo, „kierując się interesami narodu polskiego”1, zmieniło pierwotny
kierunek uderzenia frontu. Zamiast na Siedlce sołdaci ruszyli właśnie na Lublin. W pobliżu miasta
natrafiono również na pierwszą z hitlerowskich „fabryk śmierci” – obóz koncentracyjny na Majdanku.
Strona 6
Armia Czerwona po kolei odbijała polskie miasta z rąk Niemców. Na zdjęciu krasnoarmiejec przed
siedzibą władz PKWN w Lublinie (Źródło: PAP).
Pod koniec lipca Armia Czerwona stanęła na północy u granic Prus Wschodnich, a na środkowym
odcinku frontu pod Warszawą. Po 1 sierpnia, kiedy w Warszawie wybuchło Powstanie, sowieckie
armie przez półtora miesiąca tkwiły bezczynnie dosłownie na rogatkach miasta, rzekomo z powodu
„przemęczenia wojsk”2. Dopiero w dniach 10–15 września, gdy los narodowego zrywu był
przesądzony, została zajęta prawobrzeżna część polskiej stolicy.
Zimowy marsz
Kolejna ofensywa ruszyła 12 stycznia 1945 roku. Tego dnia, po wielogodzinnym przygotowaniu
artyleryjskim, wojska 1. Frontu Ukraińskiego marszałka Iwana Koniewa wyprowadziły uderzenie
z przyczółka baranowsko-sandomierskiego i przełamały niemiecką obronę na południe od Warszawy.
13 stycznia do ofensywy przeszedł również 1. Front Białoruski pod dowództwem marszałka Georgija
Żukowa. W jego składzie znajdowały się jednostki 1. Armii Wojska Polskiego, uderzające
bezpośrednio na Warszawę. Ruiny polskiej stolicy zostały zajęte 17 stycznia.
Również 13 stycznia 3. Front Białoruski, dowodzony przez generała Iwana Czerniachowskiego,
Strona 7
rozpoczął ofensywę na Prusy Wschodnie. Dzień później wojska 2. Frontu Białoruskiego marszałka
Rokossowskiego wyruszyły z przyczółka nad Narwią na Elbląg.
Sowiecka ofensywa była zaskoczeniem dla dowództwa Wehrmachtu. Podobnie jak podczas
operacji „Bagration” oddziały sowieckie posuwały się w zawrotnym tempie. Wydatnie pomagały im
w tym skuty mrozem grunt, małe opady śniegu oraz pokrywa lodowa na rzekach, dzięki której można
było bez większych przeszkód przeprawiać przez nie piechotę i lżejsze działa oraz pojazdy.
19 stycznia 5. Gwardyjska Armia Pancerna zajęła Mławę, a 8. Gwardyjska Armia – Łódź. Tego
dnia Niemcy opuścili zagrożony okrążeniem Kraków. Trzy dni później niespodziewanym manewrem
zdobyty został Olsztyn, a Bydgoszcz otoczona przez oddziały sowieckiej 3. Armii Uderzeniowej.
W międzyczasie sowieckie czołówki dotarły aż nad Odrę i błyskawicznie zdobyły przyczółek. Rzeka
została sforsowana w okolicach Gubina przed oddziały 4. Armii Pancernej.
Najpiękniejsze miasto Prus Wschodnich, Elbląg, padło 24 stycznia. Sowieckie czołgi stanęły nad
brzegiem skutego lodem Zalewu Wiślanego. Dwa dni później zdobyto znaczną część niedalekiego
Malborka. Niemiecka załoga obsadzająca starą krzyżacką twierdzę skapitulowała jednak dopiero
w połowie marca. Na południu padły Gliwice. Zamieniony w twierdzę Poznań okrążyły oddziały 1.
Gwardyjskiej Armii Pancernej. Zdobyto też Bydgoszcz. Do końca stycznia Armia Czerwona
opanowała również praktycznie cały Górny Śląsk.
7 lutego 1945 roku wydzielone armie 1. Frontu Białoruskiego oraz cały 2. Front Białoruski,
łącznie 920 tysięcy żołnierzy, runęły na niemiecką Grupę Armii „Wisła” dowodzoną przez samego
Reichsführera-SS Heinricha Himmlera. Linie obronne zostały przerwane. W tym czasie również
odziały 1. Frontu Ukraińskiego wkroczyły na Dolny Śląsk, obchodząc od południa i północy silnie
ufortyfikowany Wrocław. Początkowo natarcie szło dość opornie, działania czołgów i piechoty były
mocno utrudnione ze względu na roztopy, niemniej jednak doszło do przełamania frontu pod Ścinawą.
14 lutego sowieckie jednostki połączyły się, zamykając w okrążonym Wrocławiu 80 tysięcy osób
cywilnych i 35 tysięcy żołnierzy. 23 lutego skapitulowały resztki żołnierzy niemieckich w Poznaniu.
Walki na Pomorzu to ostatnie akordy działań na obecnych ziemiach polskich. 24 lutego wojska 2.
Frontu Białoruskiego Konstantego Rokossowskiego przełamały niemieckie linie obronne i parły
z rejonu Człuchowa w kierunku Koszalina, a dalej w stronę Morza Bałtyckiego. 5 marca Koszalin był
już opanowany. 18 marca po zaciętych walkach zdobyty został przez żołnierzy 1. Armii Wojska
Polskiego Kołobrzeg.
13 marca na przedpola Trójmiasta dotarły wojska Rokossowskiego. Gdynię zdobyto 28 marca.
Gdańsk padł dwa dni później. W walkach o obydwa portowe miasta brała udział polska 1. Brygada
Pancerna im. Bohaterów Westerplatte.
26 kwietnia przed oddziałami 65. Armii skapitulował Szczecin, 5 maja zostało zdobyte
Świnoujście. Dzień później, po jedenastu tygodniach walk, skapitulowała w końcu Twierdza Wrocław.
Strona 8
Ostatnim polskim miastem oswobodzonym spod niemieckiej okupacji był Hel. Doszło do tego
w dniach 9–10 maja 1945 roku.
Polska była wolna. A przynajmniej tak twierdziła sowiecka propaganda.
Euforia narodu
Czerwonoarmiści mieli na swoich bagnetach nieść wolność dla umęczone wojną Polski. Przynajmniej
w teorii. Na zdjęciu Sowieci na tle Wawelu (Źródło: Getty Images).
Czołgi wjechały na wieś zupełnie opustoszałą i dopiero po dłuższej chwili, gdy ktoś schowany
w kryjówce usłyszał rosyjska mowę, wypadł z radosnym okrzykiem: witajcie wybawcy. Na ten
okrzyk droga zaroiła się dziećmi i starszymi, którzy lecieli witać i gościć wybawców. W parę
minut czołgi w liczbie 16 zostały zablokowane przez naszych, a dzieci zaczęły się wdrapywać
po gąsienicach. Z czołgów zaczęli wychodzić żołnierze zakurzeni, zmęczeni, ale z uśmiechem,
ze słowami „Zdrastwujtie”.
Wnet poczęli wracać ludziska do chat, niosąc co kto miał pod ręką najlepszego: jedni
chleb, pierogi, mleko, a niektórzy i bimbru buteleczkę i począł się pierwszy przyjacielski
poczęstunek, jakiego nie notowała historia. Jednakże to miłe zjawisko trwało krótko, ledwie że
parę minut, bo na rozkaz dowódcy czołgi ruszyły, bryzgając błotem, a w zamian obsypane
kwiatami, w dalszą drogę na zachód, do Berlina. Niejedna łza pokryła powiekę, że tak długo
oczekiwano wybawienia i wybawiciele tak szybko odjeżdżają 3.
Taką, iście sielankową atmosferę w momencie wkroczenia czerwonoarmistów do podlubelskiej
wsi opisywał anonimowy chłop. Nie sposób dziś stwierdzić, czy mamy do czynienia z propagandową
„wrzutką”, jakich pełno było w historycznych opracowaniach z czasów Polski Ludowej, czy z relacją
z autentycznych wydarzeń. Nawet jeśli ta jedna historia została zmyślona, to niemożliwe, by
Strona 9
sfabrykowano tysiące opowieści. Polacy, zdruzgotani latami niemieckiej okupacji, wyczekiwali
wolności. Strachu nie dało się zupełnie zagłuszyć. O przyszłość kraju, o zaborcze pragnienia
wyzwolicieli, o majątek czy wreszcie – o żołnierzy podziemia. Przeważało jednak poczucie ogromnej
ulgi, że koszmar się skończył. I nadziei, że tak będzie w istocie.
Z Buska-Zdroju Niemcy wycofali się w nocy z 4 na 5 sierpnia 1944 roku. W ciągu dnia w mieście
pojawiły się oddziały sowieckie. Radości mieszkańców wprost nie dało się opisać. Jeden z nich
wspominał:
Na rynku opuszczonego przez Niemców miasta i u wlotu w ul. Stopnicką zebrały się tłumy
z naręczami kwiatów. W oczach podniecone oczekiwanie. Idą! Idą! – leci wśród tłumu.
Kompania dziarskich żołnierzy w spłowiałej zieleni mundurów. No i te erkaemy, pepesze!
A gdzieś tam od tyłu dochodzi warkot czołgów. Już je widać! Prowadzący kompanię oficer
wznosi po polsku gromki okrzyk: „Niech żyje Polska!”. Szał radości. Po pięciu latach
zamkniętych brutalnie ust nagle taki okrzyk – tak śmiało, tak głośno, na ulicy! Kwiaty przykryły
żołnierzy i czołgi. Brudnymi pięściami rozmazują na policzkach łzy. Chłopaki na czołgach.
Rany Boskie! Drapię się i ja. Nikt nie broni 4.
Rodzina Magdaleny Majsak sowieckich żołnierzy spotkała we wsi Olbierzowice
w Świętokrzyskiem. Był upalny sierpień 1944 roku. Majsakowie, którzy stracili własny dom we wsi
Pełczyce, wyruszyli szukać schronienia u kuzynostwa, właśnie w Olbierzowicach. Po drodze musieli
przejść przez pole bitwy. Okolica wyglądała iście apokaliptycznie. Czuć było fetor rozkładających się
trupów. Wszędzie walał się spalony, przemieszany z ludzkimi szczątkami sprzęt wojskowy. Mała
Magdalena nie mogła znieść tego makabrycznego widoku. Kiedy przybyli na miejsce, okazało się, że
w gospodarstwie krewnych stacjonują już wojska sowieckie. Wszyscy zareagowali niezwykle
żywiołowo:
Radości i uściskom nie było końca, płacząc i śmiejąc się na zmianę, wszyscy byliśmy szczęśliwi,
że nic złego już nas nie spotka. Dowództwo radzieckie zlokalizowane u kuzynek serdecznie nas
przyjęło. Zostaliśmy gościnnie uraczeni wojskową grochówką z wojskowej menażki, pajdą
żołnierskiego chleba z konserwą „swinaja tuszonka”, co było dla nas, wygłodniałych,
prawdziwym rajem 5.
Trzeba dodać, że wujem Magdaleny Majsak był Adam Bień, jeden z przywódców Polskiego
Państwa Podziemnego, sądzony później w procesie szesnastu w Moskwie i więziony na Łubiance.
Upływający czas i krzywdy rodziny nie zatarły jednak w kobiecie głębokiej wdzięczności dla Armii
Czerwonej za uwolnienie spod niemieckiej okupacji. A przede wszystkim – nie przykryły wspomnień
o niezwykłej radości z wyzwolenia.
Strona 10
Polskie kobiety witały czerwonoarmistów ze łzami w oczach. Koszmar niemieckiej okupacji się
skończył, a ulga i wdzięczność ludności były ogromne (Źródło: EastNews).
Na warszawską Pragę sowieckie wojska wkroczyły w połowie września 1944 roku. Mieszkańcy
prawobrzeżnej Warszawy witali je owacyjnie, kwiatami. Halina Fonfarska przez lata nie mogła
zapomnieć 15 września 1944 roku, kiedy to radzieccy żołnierze dzielili się z Polakami posiłkiem:
Weszli Rosjanie z kuchnią polową. Ruski żołnierz wyciągnął zza cholewy drewnianą łyżkę:
„Na, grażdanka, pokuszaj” – a było to po trzech dniach, gdy gryźliśmy skórki od chleba, a w
ustach brakowało nam śliny 6.
Radośnie było w Grodzisku Mazowieckim oswobodzonym 17 stycznia 1945 roku przez oddziały
397. Dywizji Strzeleckiej:
W połowie stycznia wkroczyło wojsko radzieckie, wielka, ogromna to była radość, jak się
mówiło, że ruskie wkroczyli do Warszawy, że ruskie gnają Niemców na Berlin, że Hitler
skończony. Pamiętam dzień, w którym radzieckie wojsko na czołgach jechało naszą ulicą –
szosą na Błonie, młodzi chłopcy, którym moja matka, moje siostry, moi sąsiedzi wynosili jakieś
kanapki i rzucaliśmy na te czołgi i cieszyli się ci żołnierze, uśmiechali się, a my posyłaliśmy im
całusy, krzycząc „spasiba”, machaliśmy do nich szalikami, chusteczkami, czapkami 7.
Do Brwinowa czerwonoarmiści zawitali tego samego dnia. Maria Kapuścińska, warszawianka,
która po upadku Powstania zamieszkała tam u rodziny, tak zapamiętała przejmujące chwile:
Na olbrzymich czołgach, w grubych, niezgrabnych waciakach i czapkach uszankach jechali
żołnierze Armii Czerwonej. (…) Witaliśmy ich – udręczeni nad miarę okupacją, przeżyciami
Powstania i popowstaniową tułaczką – jak wyzwolicieli! (…) Kwaterujący w kuchni żołnierze
byli przyjaźni, współczujący i obiecywali „bić su… syna Germańca” za naszą krzywdę i dobić
Strona 11
go w Berlinie. Słuchałam tego z prawdziwym zachwytem8.
18 stycznia 1945 roku wojska sowieckie wkroczyły do opuszczonego w pośpiechu przez Niemców
Ozorkowa. „Radosnych powitań nie sposób opisać. Całe miasto wyległo w Aleje Piłsudskiego.
Wiwatom i powitalnym okrzykom nie było końca” – relacjonował jeden z mieszkańców9. Stanisław
Waligóra ze wsi Orzechowo w powiecie wrześnieńskim zapamiętał niezwykłe podniecenie wśród
miejscowych, gdy tylko pojawili się czerwonoarmiści:
Radości, powitaniom i łzom nie było końca. Rosjanie rozdawali nam cukierki, których od
dawna nie mieliśmy w ustach. Ktoś wyniósł na ulicę portret Hitlera, spuścił spodnie i zrobił
kupę. Oklaski. Radowali się wszyscy do późnej nocy. Goszczono Rosjan gorzałką10.
Kiedy 20 stycznia 1945 roku czołgiści 65. Brygady Pancernej pułkownika Iwana Potapowa
oswobodzili Włocławek, jego mieszkańców ogarnęła prawdziwa euforia:
Kobiety i mężczyźni płaczą z radości, wzruszenia, wymieniają serdeczne uściski
z przybywającymi, co własną krwią nieśli nam ocalenie i wyzwolenie od hitleryzmu. Nam,
chłopcom, także udziela się ów nastrój uniesienia, krzyczymy obydwaj głośno z radości,
całujemy się bratersko, wszak przeżyliśmy wojnę. Słowa są zbędne i póki życia starczy, jestem
pewien, nikt z tych wiwatujących na cześć zwycięzców owych chwil nie zapomni11.
Piszący te słowa Zdzisław Taźbierski wspomina dalej:
Wojska radzieckie (…) rozbiły w ten mroźny, chociaż słoneczny dzień rodzaj obozu
z komendanturą. Z jego kuchni polowych rozdawano naszym dzieciom, nastolatkom, kobietom
mleko, chleb, suchary, kaszę, groch, grudy cukru. Nam najbardziej smakowała żołnierska
grochówka. Gwar, rozmowy, mieszanina cywilów z wojskowymi – dopełniały obraz tej mozaiki
odprężenia, radości, śmiechu, a nawet pieśni. Niech nikt już mi nie plecie, iż przybyły dziś do
Włocławka „diabły z Azji”…12.
5 kwietnia 1945 roku żołnierzy sowieckich przejeżdżających przez wieś Radziechowy koło Żywca
Witały (…) polskie flagi, wykonane z prześcieradeł i wsyp oraz kwiaty z doniczek. Odezwał się
dzwon w kościele, a na wysokości dawnego posterunku niemieckiej policji stała brama
powitalna: „Niech żyje Rzeczpospolita Polska. Niech żyje Marszałek Józef Stalin”13.
Tomasz Jan Szczepański, będący świadkiem przemarszu wojsk sowieckich i polskich przez
Świdnik, stwierdził, że nic nie jest w stanie oddać atmosfery tamtych chwil: „to była euforia
narodu”14. Do wzruszających scen doszło także w Skoczowie opanowanym przez wojska sowieckie 1
Strona 12
maja 1945 roku. Rodzina Stefanii Kozłowskiej ukrywała się wówczas w piwnicy miejscowej szkoły
i tam odkryli ich radzieccy żołnierze:
Weszli. Dwóch umundurowanych żołnierzy radzieckich, zmęczonych, spoconych. Jednemu
z nich z czoła spływała strużka krwi. Matka rzuciła się jednemu z nich na szyję, płakała
i dziękowała im, że przyszli. Wszyscy cieszyliśmy się. (…) To byli nasi bohaterowie z pierwszej
linii. Podano im do picia koziego mleka, a pani tercjanka obmyła rankę na głowie żołnierza
i zabandażowała mu czoło. Mówili – nie bójcie się, za nami idzie potęga militarna oraz wasze
polskie wojsko. My już germańców tu nie puścimy. Idziemy się bić aż do Berlina – i poszli15.
W relacjach z Sosnowca powtarza się znany już motyw. Sołdaci dzielili się z Polakami racjami
żywnościowymi, często wręcz ratowali ich od głodu. Gdy rodzinie Macieja Dobrzyckiego – podczas
trwających około tygodnia walk – zaczęło brakować żywności,
Silni i nieustraszeni wyzwoliciele. Takimi jawili się członkowie sowieckiej armii (Źródło: Domena
publiczna).
Z pomocą przyszli nam radzieccy żołnierze, choć sami nie mieli za dużo. Któregoś dnia
w pobliskim zagajniku ulokowała się kuchnia polowa. Kucharz dał nam grochówki dla całej
rodziny, a nadto kilka bochenków chleba i marmolady. Innym razem bezinteresownie od
magazyniera dostałem kilka kilogramów cukru i spory kawałek wędzonej słoniny16.
Zdarzało się również, że czerwonoarmiści dokarmiali Polaków wracających z Rzeszy do Polski.
Na takiego przyjaznego sowieckiego żołnierza miał szczęście trafić Kazimierz Moczydłowski,
robotnik przymusowy wracający do domu rodzinnego we wsi Zielona w pobliżu Mławy. Pusty żołądek
Strona 13
zabijał w nim i jego kolegach radość z odzyskanej wolności:
Nagle dojrzałem na dużej łączce pod drzewem stojącą kuchnię polową, a przy niej jakiegoś
wojaka. Nie namyślając się, ruszyliśmy do niego i prosto z mostu bez ogródek – „Towarzysz,
daj pokuszać niemnożko”. Był to już starszy wiekiem sołdat, widocznie o dobrym sercu, bo
zajrzał do kotła, pomieszał i zaczął nas obdzielać solidnymi kawałkami wieprzowego mięsa.
Rzuciliśmy się do niego jak zgłodniałe wilki17.
Adam Michalski wspomina ucztę, jaką jego rodzina odbyła z żołnierzami sowieckimi:
Z dostarczonej przez żołnierzy mąki matka piecze podpłomyki. Potem gotuje barszcz czerwony.
Przynosi mleko ze spiżarni. Idzie do krów, aby je wydoić. Będzie świeże mleko. Jeden
z żołnierzy gotuje ziemniaki. Kiedy przychodzi pora na kolację, goście przynoszą konserwy
rybne i mięsne, słoninę i spirytus. Rozkładamy duży stół w kuchni dla kilkunastu osób. I tak oto
pierwszy wieczór po wyzwoleniu naszej krainy spędzamy z żołnierzami radzieckimi. Wznosimy
toasty za wyzwolenie kraju spod jarzma niemieckiego, za wojska radzieckie i polskie, które
przepędziły Niemców, za przyjaźń między naszymi narodami18.
Natomiast Barbara Krawczyk, mieszkanka Armatniowa koło Łucka, rozpamiętywała, jak to
niespodziewanie została obdarowana ryżem przez sowieckiego generała:
W tym samym czasie u sąsiadki mieszkającej w dużym, wygodnym domu stanął na kwaterze
generał ze sztabu I Ukraińskiego Frontu. Chodziłyśmy tam z mamą co wieczór po mleko.
Pewnego razu do kuchni wszedł adiutant niosący miskę bielusieńkiego, długoziarnistego ryżu.
Wpatrywałam się jak urzeczona. Od początku wojny nie widziałam czegoś równie wspaniałego
i już prawie zapomniałam, jak smakują zrobione przez moją babcię z ryżu i mięsa gołąbki – mój
największy przysmak.
Myślę, że adiutant zauważył i właściwie odczytał mój pożądliwy wyraz oczu utkwiony
w misce, bo następnego wieczoru zapytał mamę, czy nie zechciałaby wymienić ryżu na kaszę.
„Generał patrzeć już na ryż nie może – powiedział – marzy o zwykłym pęczaku, omaszczonym
słoninką”. (…) Uszczęśliwiona tak nieoczekiwaną propozycją mama natychmiast przyniosła
generałowi upragnionej kaszy, a z ryżu zaraz zrobiła wspaniałe gołąbki. Boże! Co to była za
uczta! Zajadając się nimi, nawet nie pomyślałam, że oto zostałam w taktowny i delikatny
sposób obdarowana czymś, czego pragnęłam najbardziej19.
Kazimierz Panów, mieszkaniec Zdołbunowa niedaleko Równego, również miło wspominał
czerwonoarmistów, a zwłaszcza jednego z nich, żołnierza o nazwisku Gusiew:
Strona 14
Mam dla tego człowieka dozgonną wdzięczność. Pomagał nam bezinteresownie, czym tylko
mógł. Ja wtedy byłem w krytycznej sytuacji jeśli chodzi o odzież i ten człowiek przyniósł mi
spodnie i bluzę wojskową, była to dla mnie bardzo duża sprawa, bo wtedy naprawdę nie miałem
się w co ubrać. (…) Trzeba tu dodać, że był to zwykły radziecki człowiek, tyle że z dużym
doświadczeniem życiowym i przyjaźnie nastawiony do ludzi20.
Nawet w Bytomiu, mieście, które w okresie międzywojennym leżało w granicach III Rzeszy,
cieszono się z wkroczenia wojsk sowieckich na te tereny. Janina Kwietniewska, córka znanego
przedwojennego działacza Związku Polaków w Niemczech Józefa Kwietniewskiego, tak zapamiętała
tamte chwile:
Pod koniec stycznia 1945 r., wcześnie rano, zjawił się ze swoją żoną i córką w naszym
mieszkaniu pan Wilhelm Tkocz, który powiedział do mojej mamy: „Pani Kwietniewska,
pierwszy czołg Armii Radzieckiej wjechał na Adolf Hitler Platz”. Więc mimo tego wszystkiego,
wszyscy się cieszyli, gdyż to oznaczało koniec brutalnego, bezwzględnego faszyzmu21.
USA – ubij sobaku Adolfa
Początkowo również stosunki partyzantów Armii Krajowej z żołnierzami Armii Czerwonej były
serdeczne. Dochodziło do współdziałania akowskich oddziałów z sowieckimi jednostkami, jak
chociażby we wspomnianych już walkach o Wilno i Lwów. Ten stan rzeczy potwierdza oficer 2.
Dywizji Piechoty Legionów AK kapitan Witold Sągajłło: „Spotkanie z rosyjskimi oddziałami
frontowymi było jak spotkanie z towarzyszami broni, walczącymi z tym samym wrogiem o tę sama
sprawę”22.
Ówczesny podporucznik AK Stanisław Dąbrowa-Kostka wspominał, że w pierwszych dniach po
wkroczeniu czerwonoarmistów do Rzeszowa w mieście działała komenda Armii Krajowej. Tworzono
też wspólne, polsko-sowieckie patrole. Przy okazji opisuje zabawny epizod związany ze spotkaniem
sowieckiego „sojusznika”:
Mija mnie kolumna samochodów sowieckich. „Towariszcz partyzan, zdrawstwujtie” –
autentycznie z życzliwością, przyjacielsko. Zatrzymałem się. „Ty gieroj”. „Ty toże gieroj” –
mówię do niego. A on mówi – „Niet, ja nie gieroj, mienia wziali, a ty dobrowolec”. Ja też
chciałem być uprzejmy i mówię mu, że macie śliczne amerykańskie samochody. Jakie
amerykańskie, to u nas zdiełane w naszych zawodach. A tu na oponach jest napis USA. A to
znaczy: ubij sobaku Adolfa. No dobrze, ale to nie jest waszymi literami. A to po to, żebyście wy
potrafili zrozumieć23.
Strona 15
Pozytywny stosunek do wojsk sowieckich oraz radość z wyzwolenia potwierdzają także
wspomnienia samych czerwonoarmistów. Korespondent wojenny Wasilij Grossman często spotykał
na swoim szlaku bojowym Polaków, którzy twierdzili, iż czekali na Armię Czerwoną „jak na Boga”24.
Porucznik Iwan Jakuszyn, oficer 5. Gwardyjskiej Dywizji Kawalerii, wspominał, jak wszedł ze swoim
oddziałem do polskiej wsi pod Białymstokiem:
Rozbryzgując kałuże, ruszyliśmy błotnistą drogą, opuszczając tę wieś, gdy z chaty wybiegł jakiś
stary obdarty człowiek. Krzyczał coś do nas po polsku. Zrozumieliśmy tylko, że woła: „Bracia,
bracia!”. Dobiegł do naszej kolumny; po twarzy płynęły mu łzy radości. Po chwili pobiegł do
stogu koniczyny, chwycił naręcz siana i cisnął je na jeden z naszych furgonów. Byliśmy głęboko
poruszeni tym spotkaniem z biednym polskim chłopem, który powitał nas jako oswobodzicieli
i podzielił się z nami tym, co miał25.
Święta Bożego Narodzenia 1944 roku porucznik Jakuszyn spędził na kwaterze u polskiej rodziny.
Spotkało go tam mnóstwo serdeczności ze strony naszych rodaków. Kiedy ruszał z oddziałem na
front:
Pani Jadwiga upiekła dla mnie ciasto, uściskała mnie i odprowadziła jak własnego syna. (…)
Odprowadzali nas wszyscy mieszkańcy, machając nam na pożegnanie i życząc rychłego
zwycięstwa26.
Nawet generał Iwan Sierow, zastępca ludowego komisarza NKWD i kat polskiego podziemia
niepodległościowego, opisywał w raporcie dla swojego zwierzchnika, Ławrientija Berii, podniosłą
i entuzjastyczną atmosferę, jaka miała panować w „wyzwolonej” polskiej stolicy. I chyba wcale nie
kłamał, by udobruchać szefa.
Ludność wyszła na ulice z flagami i zebrała się wokół budynku Rady Narodowej. Został
zorganizowany wiec, na którym wystąpił Bierut, Morawski i generał Szatiłow. Ludność bardzo
szczerze witała i pozdrawiała Bieruta i Morawskiego, na wspomnienie przez tow. Szatiłowa
o Armii Czerwonej przerwała wystąpienie okrzykami wiwatów na cześć towarzysza Stalina27.
Niepokój
Entuzjazm nie był jednak powszechny. Uczestniczka Powstania Warszawskiego i przyszła popularna
polska pisarka Maria Ginter z rezerwą podchodziła do oswobodzicieli:
Strona 16
Czy naprawdę witano ich z kwiatami i niesłabnącym entuzjazmem? A może taki obraz to jedynie
wytwór sowieckiej propagandy? Na ilustracji fragment pomnika Żołnierzy Radzieckich w Berlinie
(Źródło: Raimond Spekking, CC BY-SA 3.0).
Front wschodni przewalił się przez Wisłę. Tak dawno oczekiwana, paniczna ucieczka Niemców
stała się faktem. Wkraczające wojska radzieckie witano z entuzjazmem pomieszanym z wieloma
sprzecznymi uczuciami. Była radość, że nareszcie wypędzają Niemców, i wyrzut, że dopiero
teraz, gdy Warszawa nie istnieje. A równocześnie zapanował niepokój. Czy przynoszą nam
prawdziwą wolność, czy też nową okupację? Co teraz będzie z akowcami? Niepokoją nas
wieści, że ich rozbrajają, a nawet rozstrzeliwują. Nie możemy w to uwierzyć. Tych, którzy
walczyli przeciw Niemcom, nie mogą traktować jak swoich wrogów!28
Inny warszawiak, Marian Burzyński, dobrze pamięta mieszane uczucia, jakie – na wieść o tym, że
Armia Czerwona coraz bardziej zbliża się do granic Rzeczpospolitej – towarzyszyły mieszkańcom
stolicy wiosną 1944 roku:
Pojawiło się jednak ogromne zaniepokojenie – co też tym razem sowieckie wojsko przyniesie do
Polski. Przecież pamiętaliśmy, jak zdradziecko uderzyli na nas we wrześniu 1939 roku. Jak
wymordowali naszych oficerów w 1940 roku w Katyniu i jak bombardowali Warszawę w 1942
i 1943 roku. Zdecydowana większość Polaków, w tym warszawiaków, mimo to wierzyła, że
armia sowiecka, bijąc i wypierając Niemców, przynosi nam wolność29.
W podobnym tonie wypowiadali się bliscy ośmioletniego wtedy Przemysława Teodorowicza,
mieszkańca okolic Pilicy (ówczesne województwo kieleckie):
Tymczasem front stał kilka miesięcy nad Wisłą. Jak ciężko było przeżyć te dni przed końcem
niewoli. Ale czy nadejdzie prawdziwa wolność? Akowcy nie byli pewni sytuacji. O tym mama
rozmawiała z babcią oraz Klaudią i Grażyną. Akowców uważano za wrogów ustroju
Strona 17
komunistycznego, więc obawiano się represji ze strony NKWD (…). W Armii Czerwonej
zajmowali wysokie stanowiska i było ich niemało30.
Również relacje niemieckich żołnierzy potwierdzają niepokój wśród naszych rodaków. Johann
Huber, młody oficer z niemieckiej 7. Dywizji Pancernej, który jesienią 1944 roku kwaterował
u polskich rodzin pod Ciechanowem, pisał tak:
Nie chcą nic wiedzieć o Rosjanach – słyszeli doniesienia o wielu okrucieństwach, jakich
dopuszczali się rosyjscy żołnierze, i wiedzą, że jeśli Rosjanie tu przyjdą, nie mogą się
spodziewać po nich niczego dobrego31.
W wielu miejscach horror wojny zagłuszał obawy. Mieszkańcy pragnęli cieszyć się z wyzwolenia,
jednak Sowieci zamiast wolności przynosili nowy ucisk. Miejscem ponurych wydarzeń stał się
Grudziądz. Miasto, zamienione przez Niemców w twierdzę, zostało okrążone przez Armią Czerwoną.
W trakcie ciężkich, miesięcznych walk, zaczęło brakować żywności. Nic więc dziwnego, że udręczeni
mieszkańcy wyglądali żołnierzy sowieckich jak zbawicieli. Atmosferę panującą w Grudziądzu tuż po
jego zdobyciu tak opisuje Tadeusz Kazimierz Mróz:
Mieszkańcy piwnic częstowali wyzwolicieli herbatą. Z niedowierzaniem pojmowali, że dla nich
wojna już się zakończyła. (…) Jednak po chwili przyszedł radziecki „starszyna”, który
nienaganną polszczyzną zaczął ostrzegać przed żołnierzami radzieckimi. Prosił mieszkańców
o ukrycie kosztowności i zegarków, ponieważ za chwilę zacznie się rabunek. Jego słowa szybko
się sprawdziły. Po kilku godzinach wtargnęli rozwydrzeni Azjaci w radzieckich mundurach
i rozpoczęli gwałty oraz grabieże.
(…) Stwierdziliśmy wtedy, że mimo oczekiwanego wyzwolenia wszyscy ponownie
znaleźliśmy się w niewoli. Tym razem radzieckiej. Rozpasana sowiecka dzicz, odziana
w mundury siała spustoszenie. Kobiety gwałcono. Kradzieżom nie było końca. (…) Rozszalałe
żołdactwo, szczególnie azjatyckie, nie miało żadnej litości. Traktowali nas jak wrogów, według
otrzymanych od swoich przełożonych rozkazów; Gorod nasz, szto w gorodie – wasze.
Najwartościowszym przedmiotem wymiany, za który mogliśmy uzyskać wszystko, był alkohol,
w każdej postaci. Rosjanie żłopali wszystko, co wpadło im w ręce.
(…) Po zmierzchu na ulicach miasta panował prawdziwie dziki zachód. Strzały, pożary,
pijackie orgie, krzyki gwałconych i okradanych były powszechnym zjawiskiem w pierwszych
dniach życia oswobodzonego miasta32.
Nowa władza
Strona 18
Armia Czerwona walcząca na terenie Polski w latach 1944–1945 przypominała potężne tsunami
zmiatające wszystko na swojej drodze. Żywioł ten rozprzestrzeniał się po polskich ziemiach w trzech
falach. Pierwszą stanowiły oddziały frontowe, doskonale uzbrojone i wyekwipowane, żywiące się
nienawiścią do „giermańca” i wszystkiego, co niemieckie. W kolejnej fali szły jednostki
kwatermistrzowskie i wojska drugiego rzutu. Te znacznie częściej przypominały uzbrojone bandy niż
regularne wojsko, głównym ich zajęciem na zdobytych terenach były gwałty i grabieże. I wreszcie
trzecia fala, w poczet której wchodziły formacje NKWD, świetnie zmotywowane, czujne, gotowe
rozstrzelać każdego, kto tylko będzie próbował się ociągać w marszu na Berlin. Wraz z przybyciem
enkawudzistów wśród regularnych oddziałów Armii Czerwonej: „nastrój całkowicie się zmieniał.
Żołnierze całkowicie przestawali się odzywać”33.
Armia Czerwona niosła nie tylko wyzwolenie, ale również zniszczenie i chaos. Na ziemiach polskich
zaczęły powstawać zalążki nowego ustroju wprowadzane przez sowieckie komendantury wojenne
(Źródło: Mil.ru, CC-BY-4.0:).
W miasteczkach i powiatach zajętych przez wojska sowieckie praktycznie od razu zaczynały
działać komendantury wojenne. Ich struktura odpowiadała polskiemu i niemieckiemu (na tzw.
ziemiach odzyskanych) podziałowi administracyjnemu. Oficjalnym zadaniem sowieckich
komendantur wojennych było zaopatrzenie oddziałów idących na Berlin w żywność i amunicję,
unormowanie życia mieszkańców oraz zabezpieczenie tyłów frontu przed dywersantami, sabotażem
i szpiegostwem. Owo „zabezpieczenie” w praktyce miało oznaczać nie tylko wyłapywanie czy
likwidację niedobitków niemieckiej armii bądź członków osławionego Werwolfu (a więc
fantomowego niemieckiego ruchu oporu), ale przede wszystkim żołnierzy polskiego
niepodległościowego ruchu oporu.
Sami komendanci dysponowali bardzo szerokimi uprawnieniami. Mogli przede wszystkim
powoływać miejscowe władze samorządowe i obsadzać stanowiska ludźmi „przyjaznymi” Moskwie
oraz PKWN-owi. Osobom niewygodnym wystarczyło postawić zarzut „siania faszystowskiej
Strona 19
propagandy”, aby ich aresztować i oddać w miażdżące tryby wszechpotężnej sowieckiej bezpieki.
Komendanci mogli nawet wydać rozkaz otwarcia ognia do Polaków, gdyby uznali, że zagrażają oni
„porządkowi publicznemu” na władanych przez nich terenach.
Dzięki pomocy komendantur powstawały również jednostki Milicji Obywatelskiej czy Urzędu
Bezpieczeństwa Publicznego. Polskie grupy operacyjne na ziemiach odzyskanych, mające ustanowić
tam naszą administrację i przejmować z rąk sowieckich obiekty przemysłowe, były w pełni
uzależnione od sowieckich komendantów i mogły działać dopiero po ich zgodzie. I trzeba przyznać, że
Sowieci wcale nie ułatwiali tej pracy naszym przedstawicielom. Wręcz przeciwnie. Często
dyskryminowali naszych osadników, wyróżniając Niemców.
Potwierdza to choćby raport sporządzony w Komendzie Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej we
Wrocławiu dla Komendy Głównej w lipcu 1945 roku:
Współpraca z komendantami wojennymi jest w 40% powiatów naszego województwa niedobra,
a zdarzają się wypadki, jak np. w powiecie Jelenia Góra, gdzie komendant wojenny mjr
Smyrnow prześladuje MO i wszystkich Polaków, wyraźnie faworyzuje Niemców34.
Podobne realia wyzierają z meldunków Sekcji Zachodniej, komórki Departamentu Informacji
i Prasy Delegatury Rządu RP na Kraj, odpowiadającej za działania informacyjne i propagandowe na
tzw. ziemiach odzyskanych (znanych wcześniej jako „ziemie postulowane”). W raporcie o sytuacji na
Pomorzu Zachodnim między 15 maja a 15 czerwca 1945 roku możemy przeczytać chociażby
o komendancie wojennym Białogardu, który odbierał Polakom przyznane im wcześniej
przedsiębiorstwa i zwracał je niemieckim właścicielom. W Koszalinie władze sowieckie nie chciały
przyjąć od Polaków zboża do zmielenia w młynie.
Do specyficznej sytuacji doszło w Szczecinie, gdzie według wspomnianego wyżej raportu, grupa
pijanych sowieckich żołnierzy włamała się do budynku władz wojewódzkich w poszukiwaniu kobiet
i dotkliwie pobiła urzędującego tam majora Morozowicza. W tej sprawie u komendanta wojennego
Szczecina miał telefonicznie ostro interweniować sam marszałek Rokossowski. Sowieci cofali
również pociągi z polskimi repatriantami zmierzające do Szczecina. W Rawiczu z kolei zatrzymano
transport polskich przesiedleńców do Legnicy. Komendant wojenny Rawicza w kategoryczny sposób
nakazał im powrót do domów. W Złotowie tamtejszy komendant w czasie jednej z uroczystości
usiłował zastrzelić starostę pilskiego Bronisława Thomasa i wicewojewodę pomorskiego Zygmunta
Felczaka. Jak konkluduje raport Sekcji Zachodniej:
Traktowanie też Polaków przez Rosjan (na podstawie donosów) np. w Lignicy (Legnicy),
Szczecinie, Świebodziniu (Świebodzinie), Wrocławiu, Skwierzynie, Kołobrzegu i Międzyrzeczu
jest gorsze niż Niemców35.
Strona 20
Skandaliczne zdarzenie miało miejsce w Legnicy po tym, jak miasto to zostało w lipcu 1945 roku
wybrane na siedzibę Północnej Grupy Wojsk Armii Czerwonej. Zgodnie z rozkazem Rokossowskiego
ludność polska miała w ciągu 24 godzin opuścić urzędy i mieszkania przeznaczone do zajęcia przez
władze sowieckie. Polakom pozwolono zabrać tylko podręczny bagaż. Kilka tysięcy ludzi zmuszonych
było koczować pod gołym niebem. Nawet w raporcie wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa
możemy przeczytać, że zajście „przypominało pewne momenty z okresu okupacji niemieckiej,
a stosowane do ludności żydowskiej przy wysiedleniach, względnie organizowaniach getta”36.
Podobnie działo się w województwie gdańskim. W wielu miejscowościach, szczególnie
w powiatach zachodnich, lokalni komendanci nie pozwalali do końca 1946 roku na osadnictwo
polskiej ludności. W samym Gdańsku czerwonoarmiści nierzadko buntowali przeciw polskim
władzom pozostałych w mieście Niemców.
Do absurdalnej sytuacji doszło we Wrocławiu, gdzie Sowieci oparli swoją administrację na
lokalnych urzędnikach niemieckich. Niemiecki burmistrz nakazał rozwiesić w mieście plakaty, które
wzywały wszystkich Żydów, pół-Żydów i Polaków do zgłaszania się w urzędach celem przydziału
pracy! Dopiero przybycie polskiego burmistrza Bolesława Drobnera, który, kolokwialnie mówiąc,
„obił pysk” aroganckiemu Niemcowi i kazał go aresztować, położyło kres niemieckiemu
„samorządowi”.
Rzeczywistość
Euforia pierwszych dni po przejściu sowieckich oddziałów frontowych szybko minęła, kiedy Polacy
zderzyli się z brutalną rzeczywistością owego „wyzwolenia”. Narastał strach o zdrowie i życie własne
oraz najbliższych. Znów, jak za niemieckiej okupacji, dochodziło do aresztowań. Ludzie często też
znikali w niewyjaśnionych okolicznościach. Po pierwszych, gorzkich doświadczeniach, zmieniło się
także postrzeganie samych „oswobodzicieli”. To już nie byli ci, tak często wyczekiwani i wytęsknieni,
wojenni bohaterowie, ale banda pijanych prymitywów, kradnących nam zegarki, rowery i bydło oraz
gwałcących nasze żony i córki.
Zwłaszcza wiosną 1945 roku doszło do licznych aktów przemocy wobec naszych rodaków ze
strony żołnierzy sowieckich. Napadano na pociągi, domy prywatne, rabowano całe wsie. Na ziemiach
wyzwolonych osadnicy porzucali przyznane im poniemieckie domostwa i uciekali w popłochu do
centralnej Polski. W skrajnych przypadkach dochodziło do masowej paniki, jak na przykład w Toruniu
w czerwcu 1945 roku.