CIEŃ WIATRU
Szczegóły |
Tytuł |
CIEŃ WIATRU |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
CIEŃ WIATRU PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie CIEŃ WIATRU PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
CIEŃ WIATRU - podejrzyj 20 pierwszych stron:
CARLOS RUIZ ZAF�N
CIE� WIATRU
prze�o�yli
Beata Fabja�ska - Potapczuk
Carlos Marrod�n Casas
Joanowi Ramonowi Planas,
cho� zas�u�y� chyba na co� lepszego
Cmentarz Zapomnianych Ksi��ek
Wci�� pami�tam �w �wit, gdy ojciec po raz pierwszy wzi�� mnie ze sob� w miejsce zwane Cmentarzem Zapomnianych Ksi��ek. Szli�my ulicami Barcelony. By�y pierwsze dni lata 1945 roku. Miasto codziennie dusi�o si� pod naporem szarego jak popi� nieba i s�onecznego �aru, zalewaj�cego Rambl� Santa M�nica strumieniem p�ynnej miedzi.
- Danielu, to, co dzisiaj zobaczysz, masz zachowa� wy��cznie dla siebie - ostrzeg� mnie ojciec. - Nikomu ani s�owa. Nikomu. Nawet twojemu przyjacielowi Tomasowi.
- Nawet mamie? - spyta�em cichutko.
Ojciec westchn��, ukryty za tym swoim smutnym u�miechem, kt�ry jak cie� towarzyszy� mu nieod��cznie przez ca�e �ycie.
- Nie, oczywi�cie, �e nie - odpar�, spuszczaj�c g�ow�. - Przed ni� nie mamy tajemnic. Mamie mo�esz m�wi� wszystko.
Szalej�ca tu� po wojnie domowej epidemia cholery zabra�a mi mam�. Pochowali�my j� na cmentarzu Montjuic w dniu moich czwartych urodzin. Pami�tam tylko, �e pada�o przez ca�y dzie� i ca�� noc, a kiedy zapyta�em tat�, czy niebo te� p�acze, nie by� w stanie s�owa z siebie wykrztusi�. Mimo up�ywu sze�ciu lat nieobecno�� mamy by�a dla mnie wci�� jakim� omamem, krzykiem ciszy, kt�rej nie potrafi�em jeszcze zag�uszy� s�owami. Mieszkali�my z ojcem na ulicy Santa Ana, tu� przy placu ko�cielnym. Nasze ma�e mieszkanie mie�ci�o si� bezpo�rednio nad antykwariatem specjalizuj�cym si� w sprzeda�y zar�wno rzadkich egzemplarzy dla bibliofil�w, jak i ksi��ek u�ywanych. Ten magiczny bazar odziedziczony po dziadku mia�em z kolei ja przej�� po ojcu, kt�ry nie mia� co do tego najmniejszych w�tpliwo�ci. Wyrasta�em po�r�d ksi��ek, zaprzyja�niaj�c si� z niewidzialnymi postaciami �yj�cymi na rozsypuj�cych si� w proch stronach, kt�rych kolor mam do tej pory na palcach. Jeszcze jako ma�y dzieciak nauczy�em si� zasypia�, opowiadaj�c mamie w p�mroku pokoju, co takiego zdarzy�o si� w ci�gu dnia, co spotka�o mnie w szkole, czego nowego si� nauczy�em. Nie mog�em us�ysze� jej g�osu ani poczu� jej dotyku, ale jej aura i ciep�o obecne by�y w ka�dym zak�tku mieszkania, a ja, podzielaj�c wiar� tych, kt�rzy mog� jeszcze zliczy� sw�j wiek na palcach obu r�k, wiedzia�em, �e wystarczy zamkn�� oczy i zacz�� m�wi� do mamy, a ona, gdziekolwiek by si� znajdowa�a, na pewno mnie us�yszy. Tata siedz�c w pokoju jadalnym, s�ysza� mnie czasami i p�aka� skrycie.
Pami�tam, �e tego czerwcowego dnia obudzi� mnie m�j w�asny krzyk. Serce �omota�o mi tak, jakby dusza chcia�a wyrwa� si� z piersi i uciec schodami w d�. Tata przybieg� natychmiast i wystraszony, przytuli� mnie do siebie, usi�uj�c uspokoi�.
- Nie mog� przypomnie� sobie jej twarzy. Nie mog� przypomnie� sobie twarzy mamy - wyszepta�em bez tchu.
Tata obj�� mnie jeszcze mocniej.
- Nie b�j si�, Danielu, spokojnie. Ja pami�tam za nas obu.
Spojrzeli�my na siebie, szukaj�c s��w, kt�re nie istnia�y. Po raz pierwszy zda�em sobie spraw�, �e m�j ojciec starzeje si�, a jego oczy, te zawsze przymglone i zagubione oczy, nieustannie patrz� wstecz. Wsta�, rozsun�� zas�ony, by wpu�ci� ch�odne �wiat�o �witu.
- No, do�� tego. Pospiesz si�, Danielu, ubieraj si�. Chc� ci co� pokaza� - powiedzia�.
- Teraz? O pi�tej rano?
- Istniej� takie miejsca, kt�re trzeba i mo�na ogl�da� jedynie w ciemno�ciach. - Ojciec nie ust�powa�, przesy�aj�c mi zarazem tajemniczy u�miech, zapo�yczony najprawdopodobniej z jednego z tom�w Aleksandra Dumas.
Gdy wychodzili�my z bramy, miasto by�o jeszcze opustosza�e, po okrytych mg�� ulicach snuli si� tylko gdzieniegdzie nocni str�e. Latarnie na Ramblas o�wietla�y jedynie opary w prowadz�cej ku morzu alei, aczkolwiek ich rozrzedzone �wiat�a zaczyna�y ju� migota�, zwiastuj�c rych�e przebudzenie si� Barcelony i zrzucenie przez miasto ulotnego przebrania mglistej akwareli. Dotar�szy do ulicy Arco del Teatro, zapu�cili�my si� w uliczki dzielnicy Raval, przechodz�c pod arkad� rysuj�c� si� niczym sklepienie wzniesione z niebieskiej mg�y. Szed�em za ojcem w�skim zau�kiem, wydeptan� �cie�k�, bardziej ni� ulic�, czuj�c, jak za naszymi plecami coraz szybciej zanika po�wiata Rambli. Z dach�w i z balkon�w zacz�� zsuwa� si� uko�nymi strugami poranny brzask, nie docieraj�c w og�le na ziemi�. W ko�cu ojciec zatrzyma� si� przed drzwiami z litego, sczernia�ego od staro�ci i wilgoci drewna. Przed nami wznosi� si� budynek przypominaj�cy wrak budowli, kt�ra kiedy� by�a pa�acem lub siedzib� muzeum gromadz�cego wy��cznie mary, cienie i pog�osy.
- Danielu, pami�taj, �e o tym, co zaraz ujrzysz, nie b�dziesz m�g� powiedzie� nikomu. Pami�taj: nikomu, nawet twojemu przyjacielowi Toma - sowi. Nikomu.
Cz�owieczek o rysach drapie�nego ptaka i posrebrzonych w�osach otworzy� nam drzwi. Jego ostre, orle i nieprzeniknione oczy spocz�y na mnie nieruchomo.
- Witaj, Izaaku. Oto m�j syn Daniel - obwie�ci� ojciec. - Niebawem sko�czy jedena�cie lat, a w przysz�o�ci przejmie po mnie ksi�garni�. Ju� dor�s� dostatecznie, by pozna� to miejsce.
Cz�owiek zwany Izaakiem nieznacznym skinieniem g�owy zaprosi� nas do �rodka. Wszystko przed nami zanurzone by�o w niebieskawym p�mroku, kt�ry zaledwie pozwala� si� domy�la� zarysu marmurowych schod�w i obecno�ci korytarza pokrytego freskami zape�nionymi anio�ami i ba�niowymi stworami. Ruszyli�my za stra�nikiem owym zamkowym korytarzem i dotarli�my do wielkiej okr�g�ej sali, najprawdziwszej bazyliki ciemno�ci zwie�czonej kopu��, z kt�rej wysoko�ci pada�y snopy �wiat�a. Niezmierzony labirynt korytarzyk�w, rega��w i p�ek zape�nionych ksi��kami wznosi� si� po niewidoczny sufit, tworz�c ul pe�en tuneli, schodk�w, platform i mostk�w, kt�re pozwala�y si� domy�la� przeogromnej biblioteki o niepoj�tej geometrii. Na wp� og�upia�y spojrza�em na ojca. U�miechn�� si� i pu�ci� do mnie oko.
- Danielu, witamy na Cmentarzu Zapomnianych Ksi��ek.
W g��bi dostrzec mo�na by�o z tuzin kr�c�cych si� po korytarzykach i platformach postaci. Kilka z nich odwr�ci�o si� i pozdrowi�o nas z daleka. Zdo�a�em w�wczas rozpozna� twarze koleg�w ojca ze stowarzyszenia antykwariuszy. W oczach dziesi�ciolatka panowie ci jawili mi si� niczym tajne i spiskuj�ce bractwo alchemik�w. Ojciec przykl�kn�� i patrz�c mi prosto w oczy, przem�wi� �agodnym g�osem, tym szczeg�lnym g�osem bardzo osobistych wyzna� i przyrzecze�.
- To miejsce, Danielu, jest tajemnic� i miejscem �wi�tym. Ka�da znajduj�ca si� tu ksi��ka, ka�dy tom, posiadaj� w�asn� dusz�. I to zar�wno dusz� tego, kto dan� ksi��k� napisa�, jak i dusze tych, kt�rzy t� ksi��k� przeczytali i tak mocno j� prze�yli, �e zaw�adn�a ich wyobra�ni�. Za ka�dym razem, gdy ksi��ka trafia w kolejne r�ce, za ka�dym razem, gdy kto� wodzi po jej stronach wzrokiem, z ka�dym nowym czytelnikiem jej duch odradza si� i staje si� coraz silniejszy. Ju� dawno temu, wtedy kiedy m�j ojciec mnie tu przyprowadzi�, miejsce to mia�o swoje lata i by�o stare. Mo�e nawet tak stare jak samo miasto. Nikt na dobr� spraw� nie wie, od kiedy to miejsce istnieje ani kto je stworzy�. Teraz powiem ci to, co powiedzia� mi m�j ojciec. Kiedy jaka� biblioteka przestaje istnie�, kiedy jaka� ksi�garnia na zawsze zamyka podwoje, kiedy jaka� ksi��ka ginie w otch�ani zapomnienia, ci, kt�rzy znaj� to miejsce, my, stra�nicy ich dusz, robimy, co w naszej mocy, aby te bezdomne ksi��ki trafi�y tutaj. Bo tutaj ksi��ki, o kt�rych nikt ju� nie pami�ta, ksi��ki, kt�re zagubi�y si� w czasie, �yj� nieustaj�c� nadziej�, i� pewnego dnia trafi� do r�k nowego czytelnika, �e zaw�adnie nimi nowy duch. W ksi�garni sprzedajemy i kupujemy ksi��ki, ale w rzeczywisto�ci one nie maj� w�a�ciciela. Ka�da, kt�r� tu widzisz, by�a czyim� najlepszym przyjacielem. A teraz te ksi��ki maj� tylko nas, Danielu. Potrafisz zachowa� ten sekret?
Wzrok m�j zagubi� si� w ogromie przestrzeni, w jej czarodziejskim �wietle. Przytakn��em ruchem g�owy, a ojciec u�miechn�� si�.
- No, dobrze, a wiesz, jak� mam dla ciebie niespodziank�? - zapyta�.
Milcz�co pokr�ci�em g�ow�.
- Przyj�te jest, �e osoba, kt�ra po raz pierwszy odwiedza to miejsce, musi wybra� sobie dowoln� ksi��k� i przyj�� j� pod swoj� opiek�, zaadoptowa� j�, tak by nigdy nie dotkn�o jej zapomnienie. To bardzo wa�ne przyrzeczenie. Na ca�e �ycie - doda� m�j ojciec. - A dzi� ty musisz dokona� wyboru.
Przez niespe�na p� godziny b��dzi�em po zakamarkach tego labiryntu, nad kt�rym unosi�a si� wo� starego papieru, kurzu i magii. Pozwala�em swoim d�oniom w�drowa� po nieko�cz�cych si� rz�dach wystaj�cych grzbiet�w, kusz�c los, �eby pokierowa� moim wyborem. Zerka�em na sp�owia�e tytu�y, s�owa w rozpoznawanych przeze mnie j�zykach i w wielu innych j�zykach, kt�rych nie by�em zdolny czemukolwiek przyporz�dkowa�. Kr�ci�em si� po korytarzach i spiralach tuneli zape�nionych setkami, tysi�cami tom�w sprawiaj�cych wra�enie, �e wiedz� o mnie wi�cej ni� ja o nich. Do�� szybko zaw�adn�a mn� my�l, i� pod ok�adk� ka�dej z tych ksi��ek czeka na odkrycie bezkresny wszech�wiat, podczas gdy za tymi murami �ycie up�ywa ludziom na futbolowych wieczorach, na radiowych serialach, na w�asnym p�pku i tyle. I mo�e ta my�l albo przypadek czy te� los, powinowaty przypadku, sprawi�y, �e w tej samej chwili ju� by�em przekonany i w�a�nie wybra�em ksi��k� do adopcji. A raczej ksi��k�, kt�ra mnie usynowi. Wystawa�a niepozornie ze skraju jednego z rega��w, oprawiona w sk�r� barwy czerwonego wina, i wyszeptywa�a sw�j tytu� z�otymi literami p�on�cymi w sp�ywaj�cym spod kopu�y �wietle. Podszed�em do niej i dotkn��em opuszkami palc�w s��w, czytaj�c w milczeniu:
Cie� wiatru
JULIAN CARAX
Ani tytu�, ani nazwisko autora nigdy nawet nie obi�y mi si� o uszy, ale nic tam. Decyzja zosta�a ju� podj�ta. Przez jedn� i drug� stron�. Najostro�niej, jak mog�em, wzi��em ksi��k� do r�ki i przekartkowa�em j�, wprowadzaj�c w trzepot jej strony. Opu�ciwszy sw� klatk�, wreszcie wolna, rozb�ys�a fajerwerkiem z�otego py�u. W pe�ni zadowolony z wyboru, ruszy�em labiryntem w drog� powrotn�, �ciskaj�c ksi��k� pod pach� i nie kryj�c rado�ci. Mo�e ca�kiem mnie urzek�a magiczna atmosfera tego miejsca, ale by�em �wi�cie przekonany, �e ta ksi��ka czeka�a na mnie ju� od dawna, bardzo mo�liwe, �e czeka�a ju� na mnie, zanim w og�le przyszed�em na �wiat.
Tego samego dnia po po�udniu, wr�ciwszy ju� do mieszkania przy ulicy Santa Ana, zamkn��em si� w swym pokoju i postanowi�em zapozna� si� z pocz�tkowymi stronami mojego nowego przyjaciela. Zanim si� obejrza�em, lektura poch�on�a mnie ju� ca�kowicie i nieodwo�alnie. By�a to opowie�� o cz�owieku, poszukuj�cym swego prawdziwego ojca, kt�rego nie zna� i dowiedzia� si� o jego istnieniu z ostatnich s��w wypowiedzianych przez matk� na �o�u �mierci. Dzieje tego poszukiwania przeistacza�y si� w fantasmagoryczn� odysej�, w trakcie kt�rej g��wny bohater walczy o odzyskanie utraconego dzieci�stwa i utraconej m�odo�ci, czytelnik za� z wolna odkrywa cie� nieszcz�snej mi�o�ci, a jej wspomnienie ma prze�ladowa� bohatera opowie�ci do ko�ca jego dni. Opowie�� mia�a struktur� przypominaj�c� rosyjskie matrioszki: w wi�kszej babie siedzi mniejsza, w tej za� jeszcze mniejsza. Z czasem narracja rozpada�a si� na tysi�ce historii, tak jakby g��wna opowie�� znalaz�a si� w korytarzu pe�nym luster, co powodowa�o, i� jej to�samo�� rozszczepia�a si� niejako na dziesi�tki r�nych odbi�, cho� ci�gle by�a jedn� i t� sam� opowie�ci�. Minuty, godziny mija�y niepostrze�enie. Zatopiony w lekturze, ledwie us�ysza�em, jak po paru godzinach dzwony katedry bij� p�noc. Ton�c w miedzianym �wietle stoj�cej na biurku lampy, znalaz�em si� w �wiecie obraz�w i emocji, jakich nigdy przedtem nie zazna�em. Postaci tak realne, jak wdychane przeze mnie powietrze, porwa�y mnie za sob� w tunel przyg�d i tajemnic, z kt�rego nie chcia�em si� wydostawa�. Strona po stronie ulega�em coraz bardziej urokowi czytanej historii i jej �wiata, dop�ty w oknach nie pojawi�y si� pierwsze promienie �witu, a moje zm�czone oczy nie dotar�y do ostatniego zdania. Po�o�y�em si� w niebieskawym brzasku poranka z ksi��k� na piersiach i ws�ucha�em si� w d�wi�ki �pi�cego miasta uderzaj�ce w dachy, sk�pane w purpurze. Senno�� i zm�czenie puka�y do moich drzwi, ale nie ulega�em im. Trwa�em tak, urzeczony opowie�ci�, nie chcia�em �egna� si� z jej postaciami.
Kiedy� us�ysza�em, jak jeden z klient�w ojca powiedzia� w ksi�garni, �e niewiele rzeczy ma na cz�owieka tak wielki wp�yw jak pierwsza ksi��ka, kt�ra od razu trafia do jego serca. Owe pierwsze obrazy, echa s��w, cho� wydaj� si� pozostawa� gdzie� daleko za nami, towarzysz� nam przez ca�e �ycie i wznosz� w pami�ci pa�ac, do kt�rego, wcze�niej czy p�niej - i niewa�ne, ile w tym czasie przeczytali�my ksi��ek, ile nowych �wiat�w odkryli�my, ile si� nauczyli�my i ile zd��yli�my zapomnie� - wr�cimy. Dla mnie tymi zaczarowanymi stronami zawsze b�d� te, kt�re znalaz�em w korytarzach Cmentarza Zapomnianych Ksi��ek.
Dni popielcowe
1945 - 1949
1
Sekret wart jest tyle, ile warci s� ludzie, przed kt�rymi powinni�my go strzec. Kiedy si� obudzi�em, w pierwszym odruchu chcia�em jak najszybciej podzieli� si� informacj� o Cmentarzu Zapomnianych Ksi��ek z moim najlepszym przyjacielem. Tom�s Aguilar by� szkolnym kumplem, kt�ry ca�y sw�j wolny czas po�wi�ca� pomys�owym, acz ma�o praktycznym wynalazkom, takim jak aerostatyczna rzutka albo b�czek dynamo. Je�li ju� z kim� dzieli� si� t� tajemnic�, to tylko z Tomasem. �ni�c na jawie, ju� wyobra�a�em sobie nas, jak wyekwipowani w latarki i kompasy ruszamy na wypraw�, gotowi odkry� wszystkie sekrety tych bibliotecznych katakumb. P�niej jednak, pami�taj�c o danym przyrzeczeniu, uzna�em, �e okoliczno�ci zmuszaj� mnie do zmiany tego, co w powie�ciach kryminalnych okre�lano jako modus operandi. W po�udnie przyst�pi�em do ojca z seri� pyta� dotycz�cych i ksi��ki, i Juliana Caraxa, s�awnych, w moim mniemaniu, na ca�y �wiat. Zamierza�em oczywi�cie zdoby� wszystkie dzie�a tego autora i w par� dni przeczyta� je od deski do deski. Jakie� by�o moje zdumienie, gdy si� okaza�o, �e m�j ojciec, antykwariusz z dziada pradziada, po�eracz wszystkich katalog�w wydawniczych, nigdy nie s�ysza� o Cieniu wiatru ani o Julianie Caraksie. Zaintrygowany, zajrza� do ksi��ki i na stron� redakcyjn�.
- S�dz�c z podanych tu informacji, ksi��ka ta pochodzi z wydania, kt�rego nak�ad liczy� dwa tysi�ce pi��set egzemplarzy, wydrukowanych w Barcelonie przez wydawnictwo Cabestany Editores w grudniu tysi�c dziewi��set trzydziestego pi�tego roku.
- Znasz to wydawnictwo?
- Przesta�o dzia�a� par� lat temu. Ale to nie jest wydanie pierwsze, bo wcze�niej, w listopadzie tego samego roku, ksi��ka ukaza�a si� w Pary�u, nak�adem wydawnictwa Galliano & Neuval. Nic mi to nie m�wi.
- To znaczy, �e to jest przek�ad? - zapyta�em zbity z tropu.
- Nie ma �adnej wzmianki na ten temat. S�dz�c z zamieszczonych tu danych, jest to tekst oryginalny.
- Ksi��ka po hiszpa�sku, ale wydana najpierw we Francji?
- Nie pierwszy i nie ostatni raz, takie czasy - doda� ojciec. - Mo�e Barcel� b�dzie co� wiedzia� na ten temat...
Gustavo Barcel�, kolega ojca z tej samej bran�y, by� w�a�cicielem ksi�garni znajduj�cej si� w suterenie przy ulicy Fernando i najwspanialszym zarazem przedstawicielem barcelo�skich antykwariuszy. Nigdy nie odrywa� si� od zgaszonej fajki, roztaczaj�cej wo� perskiego bazaru, i lubi� przedstawia� si� jako ostatni romantyk. Barcel� utrzymywa�, �e jego rodzin� ��czy�o jakie� dalekie pokrewie�stwo z lordem Byronem, mimo i� on sam pochodzi� z miejscowo�ci Caldas de Montbuy. By� mo�e, pragn�c owe powinowactwa unaoczni�, nosi� si� nieodmiennie w stylu dziewi�tnastowiecznego dandysa, w fularach, bia�ych lakierkach i z nieod��cznym, cho� zrobionym ze zwyk�ego szk�a monoklem, kt�rego, jak mawiali z�o�liwi, nie zdejmowa� nawet w ustroniu toalety. Naprawd� za� jedynymi wi�zami krwi, jakimi rzeczywi�cie m�g� si� poszczyci�, by�y wi�zy z w�asnym ojcem, przemys�owcem, kt�ry zbi�, nie zawsze najuczciwszymi metodami, fortun� pod koniec dziewi�tnastego wieku. Jak utrzymywa� m�j ojciec, Gustaw Barcel� by�, formalnie rzecz bior�c, cz�owiekiem maj�tnym, antykwariat za� by� raczej pasj� ni� interesem. Kocha� ksi��ki bezgranicznie i - cho� stanowczo to dementowa� - je�li zdarza�o si�, i� kto� z odwiedzaj�cych jego ksi�garni� zakochiwa� si� w ksi��ce, kt�rej cena przekracza�a jego mo�liwo�ci, Barcel� obni�a� jej cen� do akceptowalnego poziomu, a nawet przekazywa� w prezencie, je�li uzna�, �e ma do czynienia z prawdziwym mi�o�nikiem ksi��ek, a nie przypadkowym dyletantem. A ponadto mia� pami�� niezwyk�� i ogrom wiedzy, kt�rych ani wygl�d, ani pretensjonalne maniery nie mog�y przy�mi�, bo o czym jak o czym, ale o rzadkich ksi��kach w�a�nie on, a nie kto inny, wiedzia� wszystko. Owego wieczoru, po zamkni�ciu ksi�garni, ojciec zaproponowa� mi, by�my przeszli si� do kawiarni Els Quatre Gats na ulicy Montsi�, gdzie Barcel� i jego koledzy spotykali si� regularnie, gaw�dz�c w gronie bibliofil�w o przekl�tych poetach, martwych j�zykach i arcydzie�ach oddanych na �ask� i nie�ask� moli.
Els Quatre Gats znajdowa�a si� rzut kamieniem od domu i by�o to jedno z moich najbardziej ulubionych miejsc w Barcelonie. Tam w�a�nie, w roku tysi�c dziewi��set trzydziestym drugim, poznali si� moi rodzice, nie bez powod�w wi�c przypisywa�em urokowi tej starej kawiarni, przynajmniej po cz�ci, pocz�tek mej podr�y ku �yciu na tym �wiecie. Kamienne smoki strzeg�y fasady osaczonej nak�adaj�cymi si� cieniami, a jej gazowe latarnie zatrzymywa�y w miejscu i czas, i wspomnienia. Wewn�trz lokalu go�cie wsp�yli z przer�nymi echami z innych epok. Buchalterzy, marzyciele i czeladnicy dzielili st� z duchami Pabla Picassa, Isaaca Albeniza, Federica Garcii Lorki czy Salvadora Dali. Tutaj byle ch�ystek m�g� czu� si� przez chwil� wa�n� postaci� historyczn� za cen� kawy z odrobin� mleka.
- A kog� to widz� moje oczy, witaj Sempere - zawo�a� Barcel�, ujrzawszy mego ojca - synu marnotrawny. Czemu� to zawdzi�czamy ten niew�tpliwy honor?
- Don Gustavo, �w zaszczyt zawdzi�cza pan mojemu synowi Danielowi, kt�ry w�a�nie dokona� odkrycia.
- A to zapraszamy do naszego dostojnego grona, bo takie wydarzenie w pe�ni zas�uguje, by je najodpowiedniej uczci� - o�wiadczy� Barcel�.
- Dostojnego grona? - szepn��em do taty.
- Barcel� uwielbia wysokie tony - burkn�� pod nosem ojciec. - Lepiej si� nie wtr�caj, bo mo�e mu to jeszcze bardziej doda� skrzyde�.
Wsp�biesiadnicy i uczestnicy tertulii zrobili nam miejsce przy stole, Barcel� za�, kt�ry uwielbia� b�yszcze� w towarzystwie, ju� kilkakrotnie zd��y� g�o�no podkre�li�, �e jeste�my jego go��mi.
- A ile kawaler liczy sobie lat? - spyta� po chwili Barcel�, dyskretnie taksuj�c mnie wzrokiem.
- Prawie jedena�cie - oznajmi�em.
Barcel� zareagowa� szelmowskim u�miechem.
- To znaczy dziesi��. Nie dodawaj sobie lat, kochaniutki, bo �ycie i tak ci ich nie oszcz�dzi.
Kilku sta�ych uczestnik�w tych kawiarnianych dysput przytakn�o z aprobat�. Barcel� przywo�a� jednego z kelner�w, kt�rego wyraz twarzy niechybnie przej�ty zosta� z galerii dowcip�w rysunkowych.
- Koniak dla mego przyjaciela Sempere, ale koniak prawdziwy i oryginalny, a dla latoro�li mleko z cynamonem i z piank�, bo musi urosn��. Aha, i prosz� poda� jeszcze par� plastr�w szynki, ale porz�dnej szynki, a nie takiej podeszwy jak ostatnio, tego typu wyr�b zostawcie raczej szewcom - zagrzmia� antykwariusz.
Kelner kiwn�� g�ow� i odszed�, pow��cz�c nogami i dusz�.
- A nie m�wi�em? - skwitowa� ksi�garz. - Prosz� bardzo, a niby sk�d maj� si� bra� nowe miejsca pracy, skoro w tym kraju ludzie, nawet po �mierci, nie odchodz� na emerytur�. Wystarczy popatrze� na pierwszego lepszego z naszych licznych �wi�tych. I nie ma mocnych.
Barcel� zaci�gn�� si� raz i drugi ze swej zgaszonej fajki, nie spuszczaj�c bystrego oka z trzymanej przeze mnie ksi��ki. Pomimo kuglarskiej powierzchowno�ci i nieopanowanego s�owotoku potrafi� wyczu� zdobycz tak, jak wilk wyczuwa zapach krwi.
- A teraz do rzeczy - powiedzia� z udawan� oboj�tno�ci�. - Co te� za skarb przynosz� mi panowie?
Spojrza�em na ojca. Skin�� g�ow�. Bez s�owa i wst�pnych ceregieli poda�em ksi��k� Barcel�. Przej�� j� ruchem wprawnego antykwariusza. Swymi palcami pianisty natychmiast sprawdzi� jej stan, jako�� papieru, grzbietu i ok�adki. Obdarowuj�c mnie swoim florenckim u�miechem, szybko przeszed� na stron� redakcyjn�, by po�wi�ci� jej minut� badawczej, niemal �ledczej, lektury. Zgromadzeni wok� stolika przypatrywali mu si� w milczeniu, jakby oczekiwali cudu lub przyzwolenia na zaczerpni�cie powietrza.
- Carax. Ciekawe - burkn�� nieprzeniknionym tonem.
Wyci�gn��em r�k�, chc�c odzyska� ksi��k�. Barcel� zmarszczy� brwi, ale odda� mi ksi��k� z lodowatym u�miechem.
- A gdzie�e� j�, ch�opcze, znalaz�?
- To tajemnica - odpar�em, wyobra�aj�c sobie, �e w tym momencie ojciec skrycie si� u�miecha.
Barcel� z kolei uni�s� brwi i skierowa� wzrok na mojego ojca.
- Przyjacielu Sempere, przez wzgl�d na pana osob� i na szacunek, jakim pana darz�, za zaszczyt maj�c sobie nasz� wieloletni�, g��bok� i, jak mniemam, bratersk� przyja��, proponuj� dwie�cie peset i po sprawie.
- To z moim synem musi pan rozmawia� - odpar� ojciec. - To jego ksi��ka.
Barcel� obdarzy� mnie wilczym u�miechem.
- Wobec tego, jaka jest twoja odpowied�, m�odzie�cze? Dwie�cie peset, jak na debiutanck� transakcj� to ca�kiem nie�le... Sempere, pa�skiego syna czeka niezwyk�a kariera w tym interesie.
Zebrani przy stole zareagowali na jego �art �miechem nieco wymuszonym. Barcel�, przygl�daj�c mi si� z daleko id�c� wyrozumia�o�ci�, si�gn�� po sk�rzany portfel. Przeliczy� dwie�cie peset, kt�re w�wczas stanowi�y ca�kiem poka�n� kwot�, i wyci�gn�� ku mnie plik banknot�w. W odpowiedzi tylko pokr�ci�em g�ow�. Barcel� uni�s� brwi.
- Zwa�, z �aski swojej, �e zach�anno�� jest grzechem �miertelnym, gdy bida piszczy - doda�. - No dobrze, prosz�, oto trzysta peset i otwierasz sobie ksi��eczk� oszcz�dno�ciow�, bo w twoim wieku trzeba ju� zacz�� my�le� o oszcz�dzaniu.
Ponownie pokr�ci�em g�ow�. Barcel� rzuci� mojemu ojcu, poprzez sw�j monokl, gniewne spojrzenie.
- Na mnie prosz� nie patrze� - powiedzia� ojciec. - Jestem tu jedynie osob� towarzysz�c�.
Barcel� westchn�� i zacz�� mi si� badawczo przygl�da�.
- No, dobrze, dziecko, wi�c czego ty w�a�ciwie chcesz?
- Chc� si� tylko dowiedzie�, kim jest Juli�n Carax i gdzie mog� odnale�� inne jego ksi��ki.
Barcel� za�mia� si� p�g�bkiem i doceniaj�c adwersarza, schowa� portfel.
- No, Sempere, gratuluj�, ro�nie panu uczona s�awa co si� zowie, czym go wa�� karmisz? - za�artowa�.
Ksi�garz nachyli� si� ku mnie poufale i przez moment zdawa�o mi si�, �e dostrzegam w jego spojrzeniu rodzaj szacunku, kt�rego przed chwil� jeszcze nie by�o.
- Zawrzyjmy uk�ad - powiedzia�. - Jutro po po�udniu zajdziesz do biblioteki w Ateneo i zapytasz o mnie. We� ze sob� ksi��k�, chc� si� jej dok�adnie przyjrze�, a ja opowiem ci, co wiem o Julianie Caraksie. Quid pro quo.
- Quid pro co?
- To �acina, ch�opcze. Nie ma martwych j�zyk�w, s� tylko u�pione; umys�y. A parafrazuj�c, oznacza to, �e nic za darmo, ale przypad�e� mi do gustu i wy�wiadcz� ci przys�ug�.
�w cz�owiek u�ywa� retoryki, kt�ra mog�aby zabi� muchy w locie, ale uzna�em, �e je�li chc� si� czego� dowiedzie� o Julianie Caraksie, lepiej by� z nim w poprawnych przynajmniej stosunkach. U�miechn��em si�, okazuj�c jak najwi�kszy szacunek i podziw dla jego znajomo�ci �aciny i wymowno�ci.
- Pami�taj: jutro w Ateneo - po�egna� si� antykwariusz. - Ale przynie� ksi��k�, bo inaczej uznam uk�ad za zerwany.
- Tak jest.
Rozmowa, przyt�umiona g�osami pozosta�ych uczestnik�w kawiarnianej dysputy, zaczyna�a powoli wygasa�, by ust�pi� miejsca g�o�nym rozwa�aniom na temat dokument�w odnalezionych w podziemiach Escorialu, z kt�rych zdawa�o si� wynika�, �e don Miguel de Cervantes by� jedynie pseudonimem literackim w�ochatego babsztyla z Toledo. Barcel� b��dzi� gdzie� my�lami, nie bior�c udzia�u w bizanty�skiej dyskusji. Przygl�da� mi si� jedynie poprzez sw�j monokl, u�miechaj�c si� przy tym skrycie. A mo�e patrzy� tylko na trzyman� przeze mnie ksi��k�.
2
Owej niedzieli chmury ze�lizgn�y si� z nieba, pokrywaj�c ulice mgie�k� �aru, tak �e wisz�ce na �cianach termometry pokrywa�y si� kropelkami potu. W poobiedniej porze, gdy temperatura dochodzi�a ju� niemal do trzydziestu stopni, ruszy�em ku ulicy Canuda na spotkanie z Barcel� w klubie Ateneo, trzymaj�c pod pach� moj� ksi��k� i ocieraj�c pot z czo�a. Ateneo by�o w�wczas - i wci�� jest - jednym z tych licznych w Barcelonie miejsc, gdzie wiek dziewi�tnasty wci�� nie wie, �e ju� jest histori�. Z pa�acowego dziedzi�ca wznosi�y si� kamienne schodki, prowadz�c ku fantasmagorycznej konstrukcji galerii, sal bibliotecznych i czytelni, gdzie takie wynalazki jak telefon, po�piech czy zegarek na r�k� okazywa�y si� futurystycznymi anachronizmami. Portier, a mo�e by�a to tylko rze�ba w uniformie, nawet nie mrugn�� okiem na m�j widok. Wspi��em si� na pierwsze pi�tro, b�ogos�awi�c w duchu skrzyd�a wentylatora, kt�ry powarkiwa� nad drzemi�cymi czytelnikami, rozpuszczaj�cymi si� niczym kostki lodu nad swoimi ksi��kami i gazetami.
Sylwetka don Gustava Barcel� odcina�a si� na tle okien galerii, wychodz�cych na ogr�d. Pomimo niemal tropikalnej atmosfery antykwa - riusz, jak zwykle, ubrany by� w stylu staromodnego dandysa, a jego monokl �wieci� w ciemno�ciach niczym moneta w g��bi studni. Dostrzeg�em przy nim odzian� w str�j z bia�ej alpaki posta�, kt�ra oczom mym jawi�a si� niczym anio� sp�ywaj�cy z mgie�. Us�yszawszy moje kroki, Barcel� odwr�ci� si� i przywo�a� mnie gestem r�ki.
- Danielu, bo masz na imi� Daniel, nieprawda�? - zapyta� antykwariusz - przynios�e� ksi��k�?
Przytakn��em raz i jeszcze raz i z wdzi�czno�ci� zaj��em krzes�o, kt�re Barcel� zaoferowa� mi obok siebie i tajemniczej towarzyszki. Przez kilka minut ksi�garz jedynie u�miecha� si� �agodnie, nie zwa�aj�c na moj� obecno��. Do�� szybko straci�em nadziej�, �e przedstawi mnie owej bia�ej damie. Barcel� zachowywa� si� tak, jakby w og�le jej tam nie by�o i �aden z nas nie m�g� si�� rzeczy jej zobaczy�. Zerkn��em na ni� ukradkiem, nie chc�c napotka� jej wzroku, kt�ry teraz b��dzi� gdzie� daleko. Twarz i ramiona zdradza�y blad� i tak delikatn� sk�r�, i� wydawa�a si� niemal przezroczysta. Pod os�on� czarnych, l�ni�cych jak mokry kamie� w�os�w kry�a si� twarz, jak zdo�a�em dostrzec, o ostrych, zdecydowanych rysach. Uzna�em, �e wygl�da najwy�ej na dwadzie�cia lat, ale co� w jej postawie i przyt�aczaj�cym j� niemal fizycznie przygn�bieniu kaza�o mi pomy�le�, �e w tym przypadku trudno w og�le m�wi� o wieku, bo wygl�da�a, jakby uwi�ziono j� w stanie wiecznej m�odo�ci, zastrze�onym wy��cznie dla manekin�w z luksusowych witryn. Usi�owa�em w�a�nie wypatrze� pulsuj�ce t�tno na smuk�ej szyi, gdy zda�em sobie spraw�, �e Barcel� przygl�da mi si� nader uwa�nie.
- Zatem powiesz mi, gdzie znalaz�e� t� ksi��k�? - zapyta�.
- Ch�tnie bym to zrobi�, ale przyrzek�em ojcu, �e dotrzymam tajemnicy - odpar�em.
- W�a�nie widz�. Sempere i te jego sekrety - stwierdzi� Barcel�. - Zreszt� i tak si� domy�lam, sk�d masz t� ksi��k�. Ch�opcze, szcz�ciarz z ciebie, bo to si� nazywa znale�� ig�� w stogu siana. Pozwolisz, �e j� przejrz�?
Poda�em mu ksi��k�, Barcel� za� wzi�� j� ode mnie z niesko�czon� delikatno�ci�.
- Mam nadziej�, �e j� ju� przeczyta�e�?
- Oczywi�cie, prosz� pana.
- Zazdroszcz� ci. Jestem przekonany, �e najlepszym czasem na czytanie Caraxa jest wiek, gdy ma si� m�ode serce i my�li niewinne. Wiesz, �e to jego ostatnia powie��?
Pokr�ci�em przecz�co g�ow�.
- A wiesz, Danielu, ile jest egzemplarzy tej ksi��ki na rynku?
- Z par� tysi�cy, chyba.
- Ani jednego - stwierdzi� Barcel�. - Poza twoim. Pozosta�e zosta�y spalone.
- Spalone?
Za ca�� odpowied� musia� mi wystarczy� jego nic niem�wi�cy u�miech, zaj�� si� bowiem bez reszty ksi��k�, kt�r� zacz�� przegl�da� strona po stronie, przesuwaj�c d�oni� po papierze, jakby mia� do czynienia ze szczeg�lnego rodzaju jedwabiem. Bia�a dama niespiesznie zwr�ci�a si� ku nam. Na jej ustach pojawi� si� nie�mia�y i dr��cy u�miech. Jej bia�e niczym marmur �renice wpatrzone by�y w pustk�. Prze�kn��em �lin�. By�a niewidoma.
- Nie znasz, jak mniemam, mojej siostrzenicy Klary? - zapyta� Barcel�.
Zaprzeczy�em jedynie, nie b�d�c w stanie oderwa� wzroku od tej istoty o twarzy porcelanowej laleczki i bia�ych oczach, najsmutniejszych oczach, jakie kiedykolwiek widzia�em.
- Bo w�a�nie Klara jest specjalistk� od Juliana Caraxa i dlatego przyprowadzi�em j� ze sob� - powiedzia� Barcel�. - W tej materii tak dalece czuj� si� przy niej ignorantem, �e postanowi�em, i� za waszym pozwoleniem udam si� do czytelni, by nacieszy� si� tym egzemplarzem i przejrze� go w miar� dok�adnie, wy za� w tym czasie b�dziecie mogli spokojnie porozmawia� o swoich sprawach. Mam wasz� zgod�?
Spojrza�em na� oszo�omiony. Antykwariusz, korsarz nad korsarze, nie czekaj�c w og�le na odpowied�, poklepa� mnie po plecach i odszed� z moj� ksi��k� pod pach�.
- Zrobi�e� na nim wra�enie, wiesz? - us�ysza�em za sob� g�os.
Odwr�ci�em si� i znalaz�em na wprost siostrzenicy ksi�garza, trafiaj�c na jej u�miech, delikatny i rozchwiany jak wszystko, co nie jest pewne swego adresata. G�os mia�a krystaliczny, przejrzysty i tak kruchy, �e odnios�em wra�enie, i� roztrzaska�aby si�, gdybym jej przerwa� lub wtr�ci� si� nie w por�.
- Wujek powiedzia� mi, �e zaoferowa� ci znaczn� kwot� za ksi��k� Caraxa, ale jej nie przyj��e� - doda�a Klara. - Zdoby�e� sobie jego szacunek.
- Na pewno nikt by nie przyj�� - westchn��em.
Zauwa�y�em, �e u�miechaj�c si�, Klara przechyla z wdzi�kiem g�ow�, jej palce za� bawi� si� pier�cionkiem, kt�ry wygl�da jak girlanda szafir�w.
- Ile masz lat? - zapyta�a.
- Prawie jedena�cie - odpowiedzia�em. - A pani?
Klara za�mia�a si� wobec mej zuchwa�ej naiwno�ci.
- Niemal dwa razy wi�cej, ale to nie znaczy, �e musisz od razu zwraca� si� do mnie per pani.
- Wygl�da pani na m�odsz� - doda�em, intuicyjnie czuj�c, �e to mo�e usprawiedliwi� m�j uprzedni nietakt.
- Musz� ci wierzy� na s�owo, bo nie wiem, jak wygl�dam - odpar�a ci�gle ze swym p�u�miechem na wargach. - Ale je�li wydaj� ci si� jeszcze m�odsz�, to tym bardziej powiniene� zwraca� si� do mnie po imieniu.
- Jak pani sobie �yczy, panno Klaro.
Przyjrza�em si� dok�adnie rozpostartym niby skrzyd�a d�oniom, spoczywaj�cym na sukni, jej wiotkiej talii zarysowuj�cej si� pod fa�dami alpaki, zarysowi ramion, niezwyk�ej blado�ci szyi i wypuk�o�ci warg, kt�rych bardzo chcia�bym dotkn��. Nigdy dot�d nie mia�em okazji przyjrze� si� kobiecie z tak bliska i tak dok�adnie, bez obawy, �e napotkam jej wzrok.
- Czemu si� tak przygl�dasz? - zapyta�a Klara, nie bez nutki z�o�liwo�ci.
- Pani wuj twierdzi, �e jest pani ekspertem od Juliana Caraxa - powiedzia�em, byle co� rzec, z trudem prze�ykaj�c �lin�.
- Och, wuj got�w jest powiedzie� cokolwiek, je�li w zamian pozwoli mu si� sp�dzi� troch� czasu sam na sam z fascynuj�c� go w�a�nie ksi��k� - odpar�a Klara. - B�d� �askaw si� zastanowi�, jak kto� mo�e by� specjalist� od ksi��ek, kt�rych nie mo�e czyta�, bo jest niewidomy.
- No w�a�nie, nie pomy�la�em o tym.
- Jak na niespe�na jedenastolatka ca�kiem nie�le sobie radzisz z k�amstwami. Ale uwa�aj, bo sko�czysz jak m�j wuj.
Obawiaj�c si�, �e znowu pope�ni� jaki� nietakt, tym razem nie odpowiedzia�em ju� nic, tylko oszo�omiony, wci�� jej si� przygl�da�em.
- No, dobrze, podejd� - powiedzia�a.
- Prosz�?
- No podejd�, nie b�j si�. Przecie� ci� nie zjem.
Wsta�em i zbli�y�em si� do Klary. Siostrzenica ksi�garza w poszukiwaniu mojej d�oni unios�a praw� r�k�. Nie bardzo wiedz�c, jak mam post�pi�, podszed�em bardzo blisko i poda�em j�. Chwyci�a mnie lew� r�k� i jednocze�nie poda�a w milczeniu praw�. Instynktownie zrozumia�em, o co jej chodzi, i skierowa�em jej d�o� ku swej twarzy. Dotyk by� zdecydowany i delikatny zarazem. Jej palce przebieg�y po moich skroniach i policzkach. Nie rusza�em si�, nie �mia�em niemal oddycha�, podczas gdy Klara czyta�a swoimi d�o�mi rysy mojej twarzy. I u�miecha�a si� do siebie, a ja dostrzec mog�em, �e usta jej rozchylaj� si� jakby w szepcie. Poczu�em mu�ni�cie jej palc�w na czole, w�osach i na powiekach. Zatrzyma�a si� na moich wargach, zarysowuj�c je w milczeniu palcem wskazuj�cym i serdecznym. Jej palce pachnia�y cynamonem. Prze�kn��em �lin�, czuj�c, jak t�tno ro�nie mi gwa�townie, i dzi�kuj�c opatrzno�ci, �e nikt nie jest �wiadkiem tego, jak moja twarz powleka si� rumie�cem, od kt�rego mo�na by�o spokojnie zapali� cygaro.
3
Tego w�a�nie dnia pe�nego mg�y i m�awki Klara Barcel� skrad�a mi serce, zabra�a oddech i sen. W magicznym �wietle lamp Ateneo jej d�onie wypali�y na mojej sk�rze pi�tno przekle�stwa, kt�re mia�o prze�ladowa� mnie latami. I podczas gdy ja nie by�em zdolny oderwa� od siostrzenicy ksi�garza swego ciel�cego wzroku, Klara opowiedzia�a mi swoj� histori� o tym, jak r�wnie� przypadkiem natrafi�a na strony Juliana Caraxa. Mia�o to miejsce w jednym z prowansalskich miasteczek. Jej ojciec, ceniony adwokat, zwi�zany z gabinetem katalo�skiego prezydenta Companysa, mia� oczywiste przeczucie, �e z pocz�tkiem wojny lepiej wys�a� �on� z c�rk� do siostry mieszkaj�cej po drugiej stronie granicy. Cho� nie brakowa�o i takich, kt�rzy uznali to za grub� przesad�, bo przecie� w Barcelonie nic specjalnego si� nie zdarzy, a w Hiszpanii, b�d�cej kolebk� i per�� w koronie chrze�cija�skiej cywilizacji, barbarzy�stwo to rzecz anarchist�w, a ci oczywi�cie, na tych swoich rowerach i w tych swoich pocerowanych skarpetkach, daleko nie zajad�. Lud nigdy nie przygl�da si� sobie w lustrze, powtarza� cz�sto ojciec Klary, a ju� zw�aszcza bardziej wtedy, gdy ludowi tylko wojna w g�owie. Adwokat potrafi� interpretowa� histori� i wiedzia�, �e przysz�o�ci nale�y wypatrywa� raczej na ulicach, w zak�adach pracy i w koszarach ni� w porannej prasie. Przez szereg miesi�cy pisa� do nich co tydzie�. Najpierw ze swej kancelarii na ulicy Diputaci�n, nast�pnie nie podaj�c ju� adresu zwrotnego, wreszcie, po kryjomu, z celi zamku na Montjuic , gdzie nikt nie widzia�, jak wchodzi� i sk�d ju� nigdy nie wyszed�. Jak tylu innych.
Matka Klary czyta�a listy na g�os, nieumiej�tnie t�umi�c p�acz i przeskakuj�c ca�e akapity, kt�rych istnienie c�rka i tak wyczuwa�a. P�niej, o p�nocy, Klara prosi�a sw� kuzynk� Claudette, by ta ponownie czyta�a jej listy od ojca, ju� bez matczynych skr�t�w. I takie w�a�nie, dzi�ki po�yczonym oczom, by�o czytanie Klary. Nikt nigdy nie widzia�, by uroni�a cho� jedn� �z�, ani wtedy, gdy przestali otrzymywa� listy, ani gdy wiadomo�ci wojenne sk�ania�y jedynie do tego, by przeczuwa� wszystko, co najgorsze.
- M�j ojciec od pocz�tku wiedzia�, czym si� to wszystko sko�czy - wyja�ni�a Klara. - Trwa� u boku swych przyjaci�, bo s�dzi�, �e taki jest jego obowi�zek. Zabi�a go lojalno�� wobec ludzi, kt�rzy, gdy nadesz�a ich godzina, zdradzili go. Nigdy nikomu nie ufaj, Danielu, a tym bardziej ludziom, kt�rych podziwiasz. Bo nie kto inny, a w�a�nie oni zadadz� ci najbole�niejsze rany.
Wymawia�a te s�owa twardo i z moc� zahartowan� przez lata tajemnicy i cienia. Zatraci�em si� w jej porcelanowym spojrzeniu, w oczach bez �ez i oszustw, s�uchaj�c, jak m�wi o sprawach, kt�rych w�wczas nie rozumia�em. Klara opisywa�a osoby, dekoracje i przedmioty, kt�rych nigdy nie widzia�a, z wyczuciem szczeg�u i precyzj� godn� mistrza szko�y flamandzkiej. Jej j�zyk by� d�wi�kiem samym w sobie, echem, barw� g�os�w, rytmem krok�w. Opowiada�a mi, jak podczas wieloletniego pobytu na wygnaniu we Francji ona i jej kuzynka Claudette mia�y prywatnego wychowawc� i nauczyciela, pi��dziesi�cioletniego pijaczka z literackimi pretensjami, kt�ry che�pi� si� recytowaniem Eneidy Wergiliusza w oryginale, bez akcentu, a kt�rego przezywa�y Monsieur Roquefort z powodu szczeg�lnej woni wydawanej przez jego cia�o, pomimo wody kolo�skiej i perfum, jakimi zlewa� sw� pantagrueliczn� posta�. Monsieur Roquefort, mimo swych nader osobliwych cech (w�r�d kt�rych wyr�nia�o si� g��bokie i niezachwiane przekonanie, �e w�dliny, szczeg�lnie za� kaszanka, kt�re Klarze i jej matce przesy�a�a rodzina z Hiszpanii, s� cudownym lekarstwem na problemy z kr��eniem i na podagr�), by� cz�owiekiem o wysublimowanych gustach. Od m�odo�ci je�dzi� co miesi�c do Pary�a, by tam zaspokoi� sw�j g��d kultury ostatnimi nowo�ciami literackimi, zwiedzaniem muze�w i, jak g�osi�y plotki, sp�dzeniem wyjazdowej nocy w ramionach nimfy, kt�r� zwa� Madame Bovary, cho� na imi� mia�a Hortense, a jej twarz cechowa�a sk�onno�� do pokrywania si� zbytnim zarostem. Podczas swych kulturalnych ekspedycji Monsieur Roquefort zwyk� odwiedza� stoisko z u�ywanymi ksi��kami naprzeciw katedry Notre Dame i tam w�a�nie, przypadkiem, natrafi� pewnego popo�udnia tysi�c dziewi��set dwudziestego dziewi�tego roku na powie�� nieznanego autora, niejakiego Juliana Caraxa. Zawsze otwarty na nowo�ci, Monsieur Roquefort naby� ksi��k� przede wszystkim ze wzgl�du na sugestywny tytu�, a zwyk� zawsze czyta� w podr�y powrotnej poci�giem co� lekkiego. Powie�� nosi�a tytu� Czerwony dom, a z ty�u na ok�adce zamieszczony by� niewyra�ny wizerunek autora, mo�e fotografia albo szkic w�glem. S�dz�c z notki biograficznej, Juli�n Carax by� m�odym, dwudziestosiedmioletnim autorem, urodzonym z pocz�tkiem wieku w Barcelonie, mieszkaj�cym w Pary�u i pisz�cym po francusku, zawodowo za� paraj�cym si� gr� na pianinie w nocnych lokalach. Tekst na ok�adce, pompatyczny i trac�cy myszk�, w �wczesnym stylu g�osi� dosy� bezbarwn� proz�, �e jest to debiutanckie dzie�o o niezwyk�ych walorach, ujawniaj�ce wielostronny i nieprzeci�tny talent, niemaj�cy r�wnych po�r�d sobie wsp�czesnych, i wielka nadzieja literatury europejskiej. Z nast�puj�cego po tej notce streszczenia wynika�o, �e opowie�� zawiera�a pewne elementy nawi�zuj�ce do powie�ci gotyckiej i powie�ci odcinkowej, co w oczach Monsieur zwykle stanowi�o zalet�, dla niego bowiem tym, co najbardziej, poza klasykami, odpowiada�o jego gustom, by�y powie�ci kryminalne i romanse.
Czerwony dom opowiada� o burzliwym �yciu tajemniczego osobnika, kt�ry obrabowywa� sklepy z zabawkami i muzea, a skradzionym lalkom i marionetkom wyd�ubywa� oczy, by nast�pnie przenie�� je do swego domu, opuszczonego ogrodu zimowego na brzegu Sekwany. Pewnej nocy bohater nasz zakrad� si� do wytwornej rezydencji w alei Foix, by przetrzebi� kolekcj� lalek nale��c� do magnata, kt�ry w epoce rewolucji przemys�owej dorobi� si� fortuny w wyniku ciemnych interes�w. I zrz�dzi� los, �e w tym w�a�nie rabusiu zakocha�a si� c�rka owego magnata, panna z wy�szych paryskich sfer, oczytana i obdarzona nader wyrafinowanym gustem. W miar� pog��biania si� tego pogmatwanego romansu, niepozbawionego ma�o buduj�cych epizod�w i do�� mrocznych szczeg��w, bohaterka dochodzi�a z jednej strony do strasznego sekretu, kt�ry pcha� naszego enigmatycznego i bezimiennego przez ca�y czas bohatera do tego, by o�lepia� lalki, z drugiej za� odkrywa�a okrutn� tajemnic� swego ojca i jego kolekcji porcelanowych figurek, co doprowadza�o w finale do przera�aj�cej gotyckiej tragedii.
Monsieur Roquefort, zaprawiony w bojach literackich d�ugodystansowiec, che�pi�cy si� ponadto spor� kolekcj� list�w adresowanych do� przez wszystkich paryskich wydawc�w, po kolei odrzucaj�cych przesy�ane przeze� uparcie tomy wierszy i prozy swego autorstwa, zidentyfikowa� wydawnictwo, kt�re opublikowa�o t� powie��. Okaza�o si�, i� jest to niewielki i ma�o znacz�cy edytor, obecny na rynku raczej jako wydawca ksi��ek kucharskich, kurs�w kroju i szycia i tym podobnych poradnik�w dla pa� domu. W�a�ciciel kramu z u�ywanymi ksi��kami opowiedzia� mu, �e powie�� dopiero co si� ukaza�a, ale ju� doczeka�a si�, w dw�ch wychodz�cych poza Pary�em dziennikach, kr�tkich recenzji zamieszczonych obok dzia�u nekrolog�w. Obaj recenzenci za�atwili ca�� rzecz szczerze i bez mydlenia komukolwiek oczu, radz�c debiutantowi Caraxowi, by za �adne skarby nie rozstawa� si� ze swym zawodem pianisty, bo w literaturze bez cienia w�tpliwo�ci nie ma czego szuka�. Monsieur Roquefort, kt�remu mi�k�o serce i otwiera� si� portfel wobec pr�nych trud�w, spraw daremnych i z g�ry przegranych, postanowi� zainwestowa� p� franka i wzi�� ze sob� ow� powie�� niejakiego Caraxa, przy okazji nabywaj�c rzadk� edycj� wielkiego mistrza, kt�rego czu� si� zapoznanym, jak na razie, uczniem, to znaczy Gustawa Flauberta.
Poci�g do Lyonu by� tak zat�oczony, i� Monsieur Roquefort musia�, acz niech�tnie, sp�dzi� podr� w przedziale drugiej klasy, z dwiema zakonnicami, kt�re ledwo ostatni wagon opu�ci� dworzec Austerlitz, zacz�y rzuca� w stron� swego wsp�pasa�era spojrzenia nieskrywanego pot�pienia i wymienia� szeptem ma�o �yczliwe, chyba, uwagi. Wobec tak oczywistych oznak niech�ci nauczyciel postanowi� si�gn�� do teczki po nabyt� niedawno powie�� i schroni� si� w okopach jej stron. Jakie� by�o jego zaskoczenie, kiedy setki kilometr�w p�niej u�wiadomi� sobie, �e ca�kiem zapomnia� o siostrach, o ko�ysaniu poci�gu i o pejza�u, kt�ry przesuwa� si�, jak z�y sen braci Lumiere, za oknami. Czyta� ca�� noc, zupe�nie nie reaguj�c na chrapanie zakonnic i uciekaj�ce w ty� stacje kolejowe spowite mg��... Przewracaj�c ostatni� stron�, Monsieur Roquefort spostrzeg� si�, �e ju� �wita, a on sam ma w oczach �zy, serce za� zatrute zazdro�ci� i zarazem przepe�nione podziwem.
Tego samego dnia Monsieur Roquefort zadzwoni� do paryskiego wydawnictwa, by uzyska� bli�sze informacje o Julianie Caraksie. Wreszcie, bo musia� kilkakrotnie pr�bowa�, telefonistka o astmatycznym oddechu i g�osie pe�nym bezinteresownej z�o�liwo�ci raczy�a mu odpowiedzie�, �e nieznany im jest adres pana Caraxa, zreszt� ten pan nie ma ju� �adnych kontakt�w z wydawc�, i �e Czerwonego domu sprzeda�o si� dok�adnie siedemdziesi�t siedem egzemplarzy, w wi�kszo�ci nabytych, przypuszczalnie, przez panienki wiadomego prowadzenia i innych sta�ych klient�w lokalu, w kt�rym autor za marny grosz t�uk� nokturny i polonezy. Reszta nak�adu zosta�a zwr�cona i przerobiona na mas� papierow�, z kt�rej mo�na drukowa� msza�y, ksi��eczki z mandatami i loteryjne losy. N�dzny los tajemniczego autora ostatecznie zjedna� mu sympati� Monsieur Roqueforta. Przez nast�pne dziesi�� lat, podczas ka�dego kolejnego pobytu w Pary�u zachodzi� do wszystkich mo�liwych antykwariat�w w poszukiwaniu innych dzie� Juliana Caraxa. I �adnej innej ksi��ki nigdy nie znalaz�. O autorze nikt prawie nie s�ysza�, niekt�rym ledwie co� si� o uszy obi�o, wi�c wiedzieli o nim tyle, co nic. Byli i tacy, kt�rzy twierdzili, �e Carax opublikowa� jeszcze par� ksi��ek, za ka�dym razem w ma�o znacz�cym wydawnictwie i w �miesznych nak�adach. Ksi��ek tych, o ile w og�le istnia�y, nie spos�b by�o znale��. Jeden z ksi�garzy zapewnia�, i� zdarzy�o mu si� mie� w r�kach egzemplarz powie�ci Juliana Caraxa nosz�cej tytu� Z�odziej katedr, ale ju� dawno temu, zreszt� i tego do ko�ca nie by� pewien. Pod koniec tysi�c dziewi��set trzydziestego pi�tego roku dotar�a do Monsieur Roqueforta wie��, �e nowa powie�� Juliana Caraxa, Cie� wiatru, zosta�a opublikowana przez ma�e, paryskie wydawnictwo. Napisa� do wydawnictwa, by naby� wiele egzemplarzy. Nigdy nie otrzyma� odpowiedzi. Nast�pnego roku, wiosn� trzydziestego sz�stego, jego stary znajomy i w�a�ciciel kramu z ksi��kami znad Sekwany zapyta� go, czy Carax nadal go interesuje. Monsieur Roquefort stwierdzi�, �e nigdy si� nie poddaje. To ju� by� czysty up�r: by� mo�e wszyscy upierali si�, by pogrzeba� Caraxa w zapomnieniu, ale Monsieur Roquefort nie mia� najmniejszej ochoty ich na�ladowa�. Znajomy bukinista wyjawi� mu, �e par� tygodni temu pojawi�a si� plotka z Caraxem w roli g��wnej. Wygl�da�o na to, �e wreszcie szcz�cie si� do Pisarza u�miechn�o. Mia� o�eni� si� z dobrze sytuowan� dam� i, po wielu latach milczenia, wyda� now� powie��, kt�ra, pierwsza z jego ksi��ek, doczeka�a si� wreszcie pochlebnej recenzji, i to w �Le Monde�. Ale w�a�nie wtedy, kiedy zdawa�o si�, i� Caraxowi zacz�y wia� pomy�lne wiatry, opowiada� ksi�garz, pisarz wpl�ta� si� nieoczekiwanie w jaki� pojedynek na cmentarzu Pere - Lachaise. Okoliczno�ci ca�ej tej historii nie by�y ca�kiem jasne. Wiadomo tylko, �e pojedynek odby� si� o �wicie, w dniu, w kt�rym Carax mia� zawrze� �lub, ale pan m�ody nie przyby� w og�le do ko�cio�a.
Komentowano to na wszystkie mo�liwe sposoby: jedni uwa�ali, �e w tym pojedynku zosta� zabity, a zw�oki jego wrzucono do wsp�lnej mogi�y; inni, bardziej optymistyczni, sk�onni byli s�dzi�, �e Carax, zamieszany w jakie� ciemne sprawki, musia� porzuci� czekaj�c� na� przy o�tarzu pann� m�od� i ucieka� z Pary�a, by wr�ci� do Barcelony. Bezimienny gr�b nie zosta� nigdy odnaleziony, a nieco p�niej zacz�a kr��y� odmienna wersja: Juli�n Carax, z�amany kolejnymi nieszcz�ciami, zmar� w swym rodzinnym mie�cie w skrajnej n�dzy. Dziewczyny z burdelu, gdzie gra� na pianinie, zebra�y pieni�dze, by sprawi� mu w miar� przyzwoity poch�wek. Kiedy dotar� przekaz pocztowy, zw�oki zosta�y ju� pochowane w masowym grobie, razem z cia�ami �ebrak�w, bezimiennych topielc�w wyp�ywaj�cymi na portowych wodach i zmar�ych z zimna na schodach metra.
Cho�by tylko po to, �eby zrobi� na przek�r innym, Monsieur Roquefort nie zapomnia� o Caraksie. Jedena�cie lat po odkryciu Czerwonego domu postanowi� po�yczy� t� powie�� swoim dw�m uczennicom, z nadziej�, i� by� mo�e ta dziwna ksi��ka sk�oni je do nabrania nawyku czytania. Klara i Claudette by�y w�wczas dwiema pi�tnastolatkami, z kipi�c� od hormon�w krwi�, podczas gdy przez okna pokoju do nauki �wiat zach�caj�co puszcza� do nich oko. Jak dot�d, mimo wysi�k�w ich nauczyciela, dziewcz�ta okazywa�y si� odporne na urok klasyk�w, bajek Ezopa czy nie�miertelnego rytmu wiersza Dantego. Monsieur Roquefort, l�kaj�c si�, i� obowi�zuj�cy kontrakt mo�e nie zosta� przed�u�ony, gdy matka Klary odkryje, i� ca�a jego dotychczasowa praca dydaktyczna doprowadzi�a, jak na razie, do wyedukowania jedynie dw�ch analfabetek z fiu - b�dziu w g�owach, postanowi� nam�wi� je do przeczytania powie�ci Caraxa, m�wi�c, �e jest to historia mi�osna, z gatunku �wyciskacz �ez�, co by�o tylko do pewnego stopnia prawd�.
4
Nigdy �adna historia tak mnie nie porwa�a i nie oczarowa�a jak historia opowiedziana w tej ksi��ce - t�umaczy�a Klara. - Do tej pory lektury by�y dla mnie wy��cznie obowi�zkiem, czym� w rodzaju trybutu, jaki nale�a�o p�aci� nauczycielom i wychowawcom, bez zastanawiania si� zreszt� z jakiego tytu�u. Przyjemno�� czytania, przekraczania tych drzwi, jakie otwieraj� ci si� w duszy, ca�kowitego poddania si� wyobra�ni, pi�knu i tajemnicy fikcji i j�zyka, wszystko to by�o mi dot�d nieznane i obce. A zaistnia�o dla mnie razem z t� powie�ci�. Ca�owa�e� si� ju�, Danielu, z dziewczyn�?
Dech mi odebra�o, poczu�em nag�� sucho�� w ustach.
- No tak, jeste� jeszcze za m�ody. Ale to jest w�a�nie takie samo wra�enie, iskra tego pierwszego razu, kt�rego nigdy si� nie zapomina. �wiat wok� nas jest �wiatem cieni, Danielu, a magii w nim za grosz. Ta ksi��ka nauczy�a mnie, �e czyta� to bardziej �y�, to �y� intensywniej, �e czytanie mo�e przywr�ci� wzrok, kt�ry straci�am. I to wystarczy�o, by ksi��ka, kt�ra nikogo nie obchodzi�a, odmieni�a moje �ycie.
W tym w�a�nie momencie poczu�em si� malutkim i g�upim gapciem na �asce i nie�asce tej istoty, kt�rej s�owom i urokom nie mia�em ju� ani jak, ani po co si� opiera�. Marzy�em tylko o tym, by nie przestawa�a m�wi�, by jej g�os zawsze mnie dochodzi�, a jej wuj zosta� na zawsze tam, gdzie by�, i nie psu� owej tylko do mnie nale��cej chwili.
- Przez lata szuka�am innych ksi��ek Juliana Caraxa - kontynuowa�a Klara. - Pyta�am w bibliotekach, w ksi�garniach, w szko�ach..., na pr�no. Nikt nigdy nie s�ysza� ani o nim, ani o jego ksi��kach. Nie mog�am tego zrozumie�. W jaki� czas p�niej dotar�a do Monsieur Roqueforta dziwna historia o osobniku, kt�ry chodzi� po wszystkich ksi�garniach i bibliotekach w poszukiwaniu dzie� Juliana Caraxa i je�li na nie trafia�, to je kupowa�, krad� lub te� zdobywa� w jakikolwiek inny spos�b, by nast�pnie od razu je spali�. I nikt nie wiedzia�, kto zacz i dlaczego to robi. Jakby za ma�o by�o tych tajemnic wok� Juliana Caraxa, po pewnym czasie moja matka postanowi�a wr�ci� do Hiszpanii. By�a chora, a jej domem i �wiatem zawsze by�a Barcelona. Ja ze swej strony po cichu �ywi�am nadziej�, �e w�a�nie tutaj b�d� mog�a wreszcie dowiedzie� si� czego� wi�cej o Caraksie, bo jedno jest pewne, �e przecie� tu, w Barcelonie, si� urodzi� i st�d znikn�� na zawsze z pocz�tkiem wojny. I cho� mog�am liczy� na pomoc wuja, wszystkie �lady, na jakie natrafia�am, prowadzi�y donik�d. Mojej matce r�wnie� nie uda�y si� jej w�asne poszukiwania. Barcelona, do kt�rej wr�ci�a, nie by�a ju� t� Barcelon�, kt�r� kiedy� opu�ci�a. Teraz by�o to miasto ton�ce w mrokach, miasto ju� bez mojego ojca, a jednak ci�gle jeszcze przesycone pami�ci� o nim, wspomnieniami obecnymi w ka�dym zak�tku. Miasto roztaczaj�ce niezapomniany urok przesz�o�ci. Tak jakby ma�o jej by�o beznadziei, upar�a si� wynaj�� jakiego� cz�owieka, by zbada�, co naprawd� sta�o si� z moim ojcem. Po trzech miesi�cach dochodzenia �w prywatny detektyw m�g� si� wykaza� jedynie zepsutym zegarkiem i nazwiskiem cz�owieka, kt�ry zabi� mojego ojca w kazamatach zamku Montjuic . A brzmia�o ono: Fumero, Javier Fumero. Powiedziano nam, �e osobnik ten, jak wielu innych, zaczyna� jako boj�wkarz Federacji Anarchist�w Iberyjskich, �e flirtowa� z anarchistami, komunistami i faszystami, wszystkich oszukuj�c, sprzedaj�c swe us�ugi temu, kto da wi�cej, i �e po upadku Barcelony przeszed� na stron� zwyci�zc�w, wst�puj�c do policji. Dzi� jest s�awnym inspektorem, uhonorowanym r�nymi odznaczeniami. Mojego ojca nikt ju� nie pami�ta�. Pewnie si� domy�lasz, �e matka zgas�a w ci�gu kilku miesi�cy. Lekarze powiedzieli, �e to serce i chyba si�, jak rzadko, nie pomylili. Po �mierci mamy przygarn�� mnie wuj Gustaw, jedyny krewny, jaki zosta� w Barcelonie. Uwielbia�am go, bo zawsze, gdy nas odwiedza�, przynosi� mi ksi��ki w prezencie. By� moj� jedyn� rodzin� i najlepszym przyjacielem przez wszystkie te lata. Cho� mo�esz go postrzega�, tak jak go pewnie postrzegasz, czyli jako aroganta, w rzeczywisto�ci to cz�owiek go��biego serca. Ka�dego wieczoru, cho�by nie wiadomo jak pada� ze zm�czeni