9131
Szczegóły |
Tytuł |
9131 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9131 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9131 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9131 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Krzysztof Warga
45 POMYS��W NA POWIE��
Wersja elektroniczna: Juliusz Koczaski
* * *
Projekt plastyczny ok�adki i strony tytu�owej: Kamil Targosz Zdj�cie na ok�adce: Wojciech Wilczyk Korekta: Miros�awa D�u�niewska
Copyright (c) by Krzysztof Varga, 1998
Sk�ad komputerowy:
Robert Ole� - Design Plus, Krak�w, tel. 0602-289-047 Druk i oprawa:
Zak�ad Poligrafii Instytutu Technologii Eksploatacji,
ul. K. Pu�askiego 6, Radom
ISBN 83-87391-01-8
Wydawnictwo Czarne s.c.
Czarne 4
38-309 G�adysz�w
fax: (018) 353-63-60
Czarne 1998
Wydanie I
Ark wyd. 5, Ark. druk. 4,5
* * *
1.
"READING, WRITING AND ARITHMETIC" THE SUNDAYS
Moja droga, tutaj czas p�ynie tak samo jak zawsze. Nawet nie potrafi� powiedzie�, czy szybko, czy wolno. �yj� wed�ug starego, sprawdzonego schematu, tak samo jak przed twoim, przyznam to z b�lem, nieoczekiwanym wyjazdem. Mo�e dlatego tak bardzo zaskoczy�o mnie twoje znikni�cie, bo ja bym, jak s�dz�, nie potrafi� nagle uciec, rzuci� wszystkiego, wymaza� tych d�ugich lat, uzna� za nieby�e dawne przyzwyczajenia. Twoj� nieobecno�� odbieram wyj�tkowo intensywnie. Nieustannie trac� czas - w pracy, w autobusie, w zadymionej knajpie, gadaj�c o niczym. Mieszka� w tym mie�cie, to znaczy chcie� mieszka� w tym mie�cie. To znaczy by� ka�dym autobusem, tramwajem, ka�d� budk� telefoniczn� z urwan� s�uchawk� aparatu, ka�d� knajp�, snobistycznym lokalem z wy�cie�anymi kanapami, sztywnym jak latarnia barmanem, stojakiem na parasole, wieszakiem na gazety, ka�d� ponur� piwiarni�, w kt�rej nigdy nie wiadomo, sk�d padnie pierwszy cios. Mieszka� tutaj, to znaczy je�dzi� nocnymi autobusami. Mi�dzy jedenast� wieczorem a drug� w nocy wszyscy si� w nich ca�uj�. Mi�dzy drug� a pi�t� rano wszyscy rzygaj�. To te� jest jaki� niezmienny obrz�d. �yjemy tu w cudownym poga�stwie. Sk�adamy krwawe ofiary i wielbimy duchy przodk�w. Powinna� tu wr�ci�. Spektakularnie, przy d�wi�kach orkiestry i zachwyconym j�ku wiwatuj�cych t�um�w, a mo�e skrycie, w przebraniu, zdejmuj�c dopiero przede mn� kamufluj�c� mask�. Przecie� sama wiesz, �e st�d nie da si� tak naprawd� wyjecha�. By� daleko to wci�� tylko znaczy by� tutaj. Ci, o kt�rych pytasz
w listach, te� tak s�dz�, cho� coraz mniej mam z nimi kontakt�w, a i nawet jako� nie chce mi si� do nich dzwoni�, cho� przecie� by�bym w stanie wygospodarowa� na to troch� czasu, cho�by teraz, ale jako� trudno mi si� na to zdecydowa�. Wyrzuty sumienia mnie nie z�eraj�, bo s�dz�, �e im r�wnie� szkoda na to czasu, zw�aszcza �e przecie� jest tyle konstruktywnych rzeczy do zrobienia, a koszty utrzymania rosn� i trudno ju� nie kalkulowa�, nawet wtedy, gdy pisze si� poematy. Wyobra� sobie, �e niedawno na jednym z alkoholowych przyj��, na kt�re ucz�szczam z pewn� regularno�ci�, zasypiaj�ca na kanapie od nadmiaru dymu i wina dziewczyna powiedzia�a mi "przykryj mnie", a ja �a�owa�em, �e nie powiedzia�a "pokryj mnie". Czy to �le o mnie �wiadczy? Bo ja sam ju� nie wiem.
Kpisz sobie ze mnie, �e zajmuj� si� liczeniem akcent�w w wierszach i szukaniem �redni�wek. Ja nie �miej� si� z ciebie, nawet mi to na my�l nie przychodzi. Twoi kochankowie nawet nie wiedz�, co to jest �redni�wka, nie wspominaj�c ju� o trochejach, jambach i anapestach, za� akcent kojarzy im si� raczej z ich w�asnym, zdradzaj�cym miejsce pochodzenia. My�lisz, �e �l�cz� po nocach, mru��c i pocieraj�c zm�czone oczy, wertuj� grube ksi�gi, robi� notatki, starannie podkre�lam cytaty. Nie, moja droga. Ja wtedy stoj� na przystanku, przechodz� przez ulic�, wkraczam pewnym krokiem do sklepu nocnego i sk�adam typowe jak na t� godzin� zam�wienie. Automat telefoniczny na rogu po�era mi ostatni �eton i zastanawiam si�, co zrobi� z reszt� darowanej nagle nocy. By� mo�e w�a�nie wtedy ogarnia mnie owo (�e pos�u�� si� cytatem zaczerpni�tym ze skrzyde�ka ksi��ki Joan Didion "Graj jak si� da" w edycji Wydawnictwa Literackiego - swoj� drog� ta seria prozatorska ju� si� nie ukazuje) "do�wiadczenie ostatecznej, egzystencjalnej pustki".
Ach, w�a�nie. Wyobra� sobie, �e robi�c ostatniej niedzieli porz�dki w domu, znalaz�em pokre�lon� w zapami�taniu gramatyk� �aci�sk� w pomara�czowych ok�adkach, z kt�rej razem si� kiedy� uczyli�my. Tabelki, odmiany, w �rodku lu�ne kartki, kolorowymi flamastrami podkre�lone zakl�cia: Plus�uam Perfecti, Imperfecti, Futuri Exacti. Coniunctivusy i Indicativusy. Nigdy nie by�em w tym dobry, od biedy potrafi�bym dzisiaj odmieni� co� w pierwszej deklinacji i to wszystko. Gdzie� w zakamarkach pami�ci pozosta�y ju� tylko niepotrzebne fragmenty wierszy i jakie� przemowy Cycerona. A czy ty pami�tasz co� jeszcze pr�cz tego tekstu, kt�rego wszyscy uczyli si� na pami�� i�cie panicznie, bo jego znajomo�� dawa�a upragnione zaliczenie semestru? Na przyk�ad wielk� bibliotek�, gdzie mo�na by�o w sobotnie po�udnie spotka� mn�stwo znajomych i um�wi� si�, w trakcie pogaw�dki przy katalogach lub w palarni, na wiecz�r? Nie by�em tam od lat. Podobno nie mo�na tam ju� nikogo spotka�. Wi�c ju� tam nie chodz�. Gdy naprawd� musz� przeczyta� co�, czego nie zawieraj� moje prywatne zbiory, wybieram inn� czytelni�, wi�ksz� i lepiej zaopatrzon�, ale nie daj�c� tego niepowtarzalnego uczucia, gdy zapala si� lampk� nad drewnianym, ci�kim sto�em, by lepiej wida� by�o ma�e litery maszynowego pisma na po��k�ych stronach skryptu, lub gdy specjalnym no�em rozcina si� strony dziewiczej, cho� przecie� pochodz�cej sprzed �wierci wieku ksi��ki.
Czasami wieczory sp�dzam w domu. W��czam magnetofon, tak jak teraz, muzyka zawsze przyci�ga wspomnienia. Ka�da kaseta to kawa�ek �ycia nagrany na ta�mie. Dotykam przycisk�w: play, rewind, stop. Rzeczywi�cie, wtedy m�j dom zamienia si� w m�j zamek. Odpieram kolejne szturmy i wreszcie bohatersko wysadzam si� w powietrze.
2.
PROSPEKT TURYSTYCZNY KUSI TAK BARDZO
Z lewej strony wida� szczyty stromych g�r, stoki narciarskie pokryte s� solidn� warstw� ubitego �niegu, wi�c mo�na szusowa� do woli, czemu sprzyja nieograniczona przepustowo�� kursuj�cego bez chwili odpoczynku wyci�gu. Oto kilka atrakcyjnych wariant�w do wyboru: �agodnie nachylony spadek, d�uga rekreacyjna trasa, z odcinkami le�nej nartostrady, albo kr�tka, lecz stroma i szybka, zdecydowanie bardziej nadaj�ca si� do preferowanego przez entuzjast�w slalomu specjalnego. Wszystkie schodz� si� w jednym miejscu, w kt�rym nale�y wyhamowa� i ju� spokojnie zsun�� si� zgrabnym szusem w kierunku hotelu. Nonszalancko odpi�� narty ustawi� je w stojaku i przed wej�ciem do budynku otrzepa� si� ze �niegu. Ju� w ha�lu, nie zatrzymuj�c si�, zrzuci� czapk� i r�kawice, by i�� pomi�dzy fotelami, kanapami i palmami tylko w ci�kich butach narciarskich i skafandrze. Mijaj�c secesyjn� cukierni� i eleganckich, pachn�cych naftalin� starc�w z fili�ankami gor�cej czekolady, przej�� przez oszklone drzwi i wej�� ju� boso na gor�c�, szerok� pla��. Wkroczy� pomi�dzy parawany, wiklinowe kosze, roz�o�yste parasole. Zaskakuj�co g�adkie morze jest takie b�ogie, ciep�o rozleniwia. Zadziwiaj�ce s� kombinacje krem�w i olejk�w do opalania, XIX-wieczne trykoty w paski i s�omkowe kapelusze ze wst��kami, legendarne bikini i op�ywowe stroje z materia��w kosmicznych. Na le�aku, z twarz� przykryt� gazet�, �pi wielokrotny morderca.
Niedaleko st�d, na obrze�ach wielkiego osiedla, powsta�y dwa nowe o niepokoj�cej architekturze domy z drink barami na dachach. Zewsz�d zwiesza si� oran�eryjna ro�linno��, s�o�ce o�wietla fotele wraz z zawarto�ci�, nie grzej�c jednak zbyt natarczywie. Niebawem zamieni si� w doskonale ustawione sztuczne o�wietlenie, pot�n� armi� wat�w obrysowuj�cych ro�liny, szklanki, stoliki. Ni�ej, na ostatnich kondygnacjach, pusz� si� swoim bogactwem ogromne pokoje, wyrafinowanie i ze smakiem urz�dzone pod�ug wskaz�wek w specjalistycznych pismach. Du�o ��ek, kanap, tapczan�w, niskie stoliki z popielniczkami i podstawkami pod szklanki. Oczywi�cie szumi dyskretna muzyka, trwa nieustaj�ca nastrojowo��, bez wzgl�du na por� dnia, samopoczucie go�ci, stan ich finans�w i niepokoje spo�eczne. Jakie mi�e przyj�cie, m�wi jedna z licznie zebranych wytwornych, zwanych �wiatowymi, kobiet. Nie lubi� chamstwa i ob�udy, m�wi druga, strzepuj�c tyto� lub poprawiaj�c delikatnym mu�ni�ciem palc�w lakierowan� struktur� w�os�w. Gdzie jest w�dka, m�wi trzeci m�czyzna, po kt�rego zachowaniu wida�, �e ju� wypi� kilka drink�w. Mo�e gra orkiestra Glenna Millera i niekt�rzy czuj� si� jak prywatni detektywi w przedwojennym Chicago, Wielki Gatsby albo zbankrutowany arystokrata w drodze do Afryki. Mo�e �ni� im si� bulwary pe�ne zachodz�cych s�o�c, a mo�e raczej ciep�e, ksi�ycowe noce. Na ulicy rz�d taks�wek szczerzy k�y, czekaj�c na wychodz�ce nieopatrznie ofiary.
Tymczasem jest inaczej. To morze naprawd� �mierdzi, a pla�a jest brudna, tylko w nocy tego nie czu� i nie wida�, wi�c st�d te nag�e uniesienia, uczuciowo�� i wiara w przysz�o��. Hotel tak naprawd� jest �a�osn� ruin�, mo�e kiedy�, o tak, w latach dwudziestych tutaj t�tni�o �ycie. Nieustaj�ce bale, kobiety w niezapomnianych kreacjach, m�czy�ni potrafi�cy trzyma� uczucia na wodzy. Wszystko by�o doskonale wysmakowane. Tylko cie� tajemniczej zbrodni k�ad� si� na meblach. Stare, chronione szyb� zdj�cie przedstawia wszystkich go�ci sylwestrowej zabawy 1927 roku. Jeden z tych m�czyzn jest morderc�. Jedna z tych kobiet jest jego nami�tn� a� po perwersje kochank�. Wenecja, Monte Carlo, du�o, du�o szampana, charleston, charleston, czerwony bugatti p�dzi na o�lep, zostawiaj�c za sob� opadaj�cy kurz mijaj�cych dni. Wy�cigi konne, loty balonowe, wielki samotny zeppelin i stada aeroplan�w. Eleganckie Hispano-Suiza cicho zbli�a si� do podjazdu przed pa�acem. Europa otrz�sn�a si� ju� z wielkiej wojny, mo�na by pomy�le� o jakiej� nast�pnej.
3.
"BACK TO THE OLD HOUSE" THE SMITHS
Granatowy autobus z wyuczonym wysi�kiem wspina si� w�sk� drog� pomi�dzy schludnymi niskimi domami o bielonych �cianach i eleganckimi willami z ukwieconymi balkonami. Mija pedantycznie przyci�te trawniki i tajemnicze, zapuszczone ogrody ze spr�chnia�ymi �awkami i za�niedzia�ymi pos�gami imituj�cymi mitycznych bo�k�w. Jest koniec sierpnia kapi�cego s�odkim, lepkim sokiem dojrza�ych owoc�w, osiadaj�cego brudnym piaskiem na li�ciach i chodnikach. P�ne popo�udnie czerwienieje, by zaraz potem zgranatowie�, upodobni� si� do miejskiego autobusu. Niedu�y sklep przy skrzy�owaniu dr�g w g�r� i w d� miasta z wystawionym przed drzwi plastikowym stolikiem z trzema magicznymi krzes�ami oferuje obowi�zkowy zestaw sk�adaj�cy si� z zimnego piwa i papieros�w, tabliczk� czekolady, sze�� omsza�ych brzoskwi�, kt�re za chwil� trysn� sokiem wprost w twarz zbyt dociekliwego klienta. Ostatni model luksusowego samochodu stacza si� bezw�adnie po stromi�-nie ulicy w kierunku szpitala dla nieuleczalnie chorych. Podstarza�y urz�dnik pa�stwowy wraca z cotygodniowych k�pieli w uzdrowisku s�yn�cym z cudotw�rczych gor�cych �r�de�. Tu� przed jego obwis�ym od wspomnie� cia�em przeje�d�a na sportowym rowerze dwunastolatek kolekcjonuj�cy zdj�cia mistrz�w sportu, coraz cz�ciej podkradaj�cy ojcu wojskow� lornetk�, by tu� po p�nocy stan�� naprzeciw studentki filozofii, kt�r� nast�pnego dnia spotyka w granatowym autobusie, gdy ta mru�y oczy, patrz�c przez szyb� na r�wny rz�d drzew wzd�u� alei wiod�cej do centrum miasta. W du�ej torbie ozdobionej orientalnymi wzorami nosi gar�� kosmetyk�w i g�sto zapisany notes z telefonami. Od cmentarnego Kierkegaarda woli nie mniej filozoficznego Henry Millera. Zaczytuje si� w "Zwrotniku Raka", "Zwrotniku Kozioro�ca" i ca�ym "R�oukrzy�owaniu". My�li o sobie - Mona. Wie, �e jest perfekcyjnym po��czeniem zmys�owo�ci z inteligencj�. Kiedy zapala papierosa w �r�dmiejskiej kawiarni i wydmuchuje dym w kierunku sufitu, czuje, �e mog�aby by� najbli�sz� przyjaci�k� Cortazara. Mog�aby z nim pi� mat�, rozmawia� o Mondrianie, cho� kompletnie nie interesuj� jej po�udniowoameryka�skie junty wojskowe. Ale przecie� Cortazar nie �yje, cho� czuje jego namacaln� blisko��, gdy w ogarni�tym wiosn� parku czyta "Gr� w klasy", a jesiennym wieczorem, p�le��c, p�siedz�c na tapczanie, z podci�gni�tymi pod brod� kolanami, zag��bia si� w "Ksi��k� dla Manuela". S�ucha Serge'a Gainsbur-ge'a, bo przecie� Nick Cave zupe�nie jako� nie przystaje do lektury Cortazara. Troch� �a�uje, �e nie przysz�o jej tak wspaniale rozkwita� cia�em i umys�em w schy�kowych latach sze��dziesi�tych. By�y takie intelektualne. Jej trafi�y si� p�ne lata osiemdziesi�te, wie, �e mog�a trafi� gorzej. Chce pojecha� do Pary�a, ma g�adkie cia�o, mog�aby pozowa� do troch� wyuzdanych fotografii, mog�aby by� nawet muz� saksofonist�w graj�cych na stacjach metra, niedomytych malarzy albo obiecuj�cych aktor�w, umieraj�cych jeden po drugim na schorzenia cywilizacji. W��czy� si� ca�ymi dniami po mie�cie, noc� wyrusza� na niezwyk�e eskapady, �ywi�c si� bagietkami i winem, chadza� na Pere-Lachaise i do wszystkich mo�liwych muze�w. Nie ba� si� trypra, kt�ry tak prze�ladowa� bohater�w Millera. Ba� si� co najwy�ej w�asnego umys�u, �e mo�e nie ogarn�� wszystkiego, co tak pi�knie podaje na tacy �wiat, i trzeba tylko odwagi, by bra�. Na razie w zaduchu akademik�w, oparta o �cian�, popija bia�e wino z plastikowego kubka. Z �askawym przyzwoleniem przyjmuje podawany jej przez nie do ko�ca trze�wego przyjaciela ogie�. Pi�� minut p�niej stanowczym ruchem
odsuwa jego r�k�. S� przecie� tylko przyjaci�mi. Od niedzielnego kina, wsp�lnego biletu na podmiejsk� kolejk�, rozmowy telefonicznej, po tym jak radio podaje wiadomo��
o �mierci w ekskluzywnej klinice kolejnego dobrze zapowiadaj�cego si� filmowca.
W tym czasie podstarza�y urz�dnik pa�stwowy ni�szego szczebla przerzuca kartki pomi�tych pism pornograficznych, mo�e, popijaj�c wod� mineraln� ze �wi�tego �r�d�a, ogl�da w telewizji wa�ny mecz eliminacyjny, odgradza si� od wieczornego sierpniowego powietrza potr�jn� zapor� szyby, firanki
i zas�ony. My�li o by�ej �onie, o nie�yj�cej od kilkunastu mie
si�cy c�rce, o niedosz�ej kochance sprzed dwudziestu lat,
o przyjacielu z wojska, kt�ry wyjecha� na inny kontynent i jest
teraz podobno nieprawdopodobnym bogaczem. Jemu zosta�y
tylko wody lecznicze i cotygodniowe losowanie toto-lotka.
Pi�tna�cie przystank�w st�d w kwadratowym pokoju dym papierosowy miesza si� z muzyk� i zaczyna szczypa� w oczy. Trzeba jako� przetrwa� te trzy godziny do pierwszego autobusu, zachowa� kontrol�, nie skusi� si� na nieudoln� namiastk� filmowego romansu. Zosta�y tylko dwie butelki wina do sp�ukania przepalonego gard�a. Przyjaciel poszed� szuka� nie�mia�ej dziewczyny z s�siedniego pokoju. Pewnie niebawem wr�ci, w�ciek�y, bardziej pijany. W jego g�owie powstanie nieudolny wiersz, a mo�e tylko szata�ski pomys�, kt�rego nigdy nie wprowadzi w �ycie.
Studentka filozofii wyci�ga z g�rnej p�ki opatrzony dat� sprzed dwudziestu lat miesi�cznik po�wi�cony architekturze. Kilka kolorowych rycin, r�wne kolumny zwartego tekstu, trzy fotografie, jakie� dwuosobowe pojazdy kosmiczne harcuj�ce mi�dzy palami, na kt�rych stoj� przysz�o�ciowe wysoko�ciowce. Te� dziwnym zbiegiem okoliczno�ci sierpie�. M�ody architekt w kraciastej koszuli rysuje dom swoich marze�. Pi�trowy sze�ciok�t, kaskada orze�wiaj�cej wody spadaj�cej na rozgrzan� g�ow� szczup�ego nastolatka, du�o zieleni, kar�owate drzewa, zapadaj�cy powoli zmrok, cienkie firanki odgradzaj�ce od atmosfery niedawno skolonizowanej planety. M�oda kobieta zdejmuje sw�j b�yszcz�cy kombinezon, podnosi szklank� z syntetycznym napojem, jej atomowy skuter przycupni�ty mi�dzy krzewami uk�ada si� do snu, s�ycha� st�umion� muzyk�. Tak �wie�e jak nigdy dot�d powietrze wype�nia kilkadziesi�t metr�w kwadratowych doskonale skomponowanej przestrzeni. Pneumatyczna poczta przysy�a wci�� kolejne listy mi�osne od zagubionych we wszech�wiecie wielbicieli. Ona wie, �e jest tylko projekcj� chorego architekta, spokojna i dobrze wyszkolona patrzy przez ogromne okno na plastikowy trawnik, nie rozdeptany jeszcze przez przypadkowych przechodni�w. Niewielki wodospad szumi tu� ko�o jej rozrzuconych w�os�w - jest p�ny wiecz�r, na pewno nikt nie zadzwoni, trzeba b�dzie spr�bowa� zasn��. G�adkie szk�o b��kitnieje i szarzeje na przemian. Wszystko jest takie czyste i doskona�e. Za dwadzie�cia lat architekt umrze �mierci� nienaturaln�, m�wi�c o swoich projektach, �e by�y nietrafione.
Studentka filozofii odk�ada pismo i si�ga po kolejnego papierosa. Nied�ugo zaczn� je�dzi� dzienne autobusy. P� godziny powrotnej drogi, zmru�enie oczu w nagle ostrym �wietle, niesmak w ustach, ssanie na dnie �o��dka, kilka stopni, brz�k kluczy, przedpok�j, jeszcze trzy, cztery kroki, ��ko.
4.
KSI��KA Z POPULARNEJ SERII "LITERATURA FAKTU - NIE WYJA�NIONE ZBRODNIE"
Dziwny upa�. Powietrze stoi jak wylakierowane. Wszystko takie nienaturalnie suche. Jest rok 1961. Kwadratowe pud�a tramwaj�w ze zgrzytem pokonuj� g��wne skrzy�owanie nie istniej�cego miasta. Siedz� na brzegu kamiennego klombu, mru�� oczy, s�o�ce k�uje mnie w g�ow�, mam drewniane gard�o i jeszcze ponad dwie godziny, w ci�gu kt�rych nic nie mog� zrobi�. Zreszt�, co mo�na zrobi�, je�eli si� nie istnieje. Przecie� urodz� si� jako pierwsze dziecko jednej z trzech si�str dopiero za siedem lat, a te wie�owce obok zaczn� budowa�, gdy b�d� nastolatkiem. Kiedy wczesnym latem trzydzie�ci dwa lata p�niej nie b�d� m�g� znale�� drogi do domu, ten cz�owiek przechodz�cy obok mnie b�dzie ju� od lat martwy. Umrze na serce, nim doczeka si� awansu w swym nudnym biurze. Do�� powszechna przypad�o��. Na razie jest jednak rok 1961 i m�czyzna, przyciskaj�c do piersi teczk� z niewa�nymi papierami i drugim �niadaniem, nerwowo przebiega przez ulic�. Wstaj� z klombu i rozgl�dam si� po ulicy. Gdy trzydzie�ci dwa lata p�niej b�d� t�dy przechodzi�, nie b�dzie ju� takich starych autobus�w ani kwadratowych tramwaj�w. Cho� na pewno b�dzie ten dom po drugiej stronie skrzy�owania, jednak zmieniony, przemalowany i rozkolorowany reklamami. Tam, gdzie teraz stoj� nagrzane s�o�cem rudery, powstanie hotel, w kt�rym na comiesi�cznych pokazach mody najpi�kniejsze kobiety miasta oraz te przyjezdne z podwy�szenia wybiegu zaczn� rozdawa� na prawo i lewo tajemne znaki, a ca�e sztaby deszyfrant�w b�d� w�r�d dymu, z poluzowanymi krawatami i podwini�tymi r�kawami stara�y si� przewidzie� kolejny krok mordercy,
o kt�rym m�wi ca�y kraj. Nast�pnego dnia nad ranem patrol
znajdzie w krzakach nad rzek� zmasakrowane cia�o nowej ofiary. Wielkie tytu�y i niewyra�ne zdj�cia z miejsca zbrodni rozsadz� popo�udniowe wydania gazet. Strach padnie na miasto
bezw�adem swego ci�aru i wszystkie dot�d wolne miejsca zape�ni� si� podnieconymi g�osami i zeznaniami k�amliwych
�wiadk�w. Spo�ecze�stwo zacznie domaga� si� bardziej energicznego dzia�ania organ�w �cigania, powo�a si� do �ycia specjaln� grup�, kt�ra, pij�c hektolitry kawy, b�dzie przeciera�a
oczy o czwartej nad ranem, gdy morderca cicho otworzy drzwi
od swego domu, wracaj�c z kolejnej udanej akcji. Gwa�towne
telefony od kilku wp�ywowych osobisto�ci spowoduj�, �e po
lec� g�owy. Trzeba co� z tym zrobi�, ludzie si� boj�. Poza tym
ten upa� doprowadza wszystkich do szale�stwa. Od tygodni
ani kropli deszczu, mo�na umrze�, powie bardzo wa�na osobisto��, odk�adaj�c s�uchawk� i nalewaj�c sobie wody sodowej.
Tymczasem w zat�oczonym tramwaju przecinaj�cym skrzy�owanie stoj�cy przy drzwiach morderca wyjmie z teczki gazet�
i pobie�nie przegl�daj�c wielki artyku� o swoich wyczynach,
skupi si� na kolumnie sportowej. Wysi�dzie na przystanku
i przyciskaj�c teczk� do piersi, nerwowo przebiegnie przez ulic�. Przejdzie obok mnie siedz�cego na klombie i zastanawiaj�cego si�, sk�d znam to nie istniej�ce miasto.
W tym samym czasie dow�dca grupy specjalnej rozlu�nia krawat i wielk� chust� w krat� ociera spocone czo�o. Niech to szlag, z tym upa�em, m�wi, si�gaj�c po wod� mineraln�. �adnych motyw�w, �adnych podejrzanych, dok�adnie spenetrowane ca�e �rodowisko przest�pcze. Ciekawe, gdzie teraz uderzy, my�li, zapalaj�c papierosa, gdy w�a�nie morderca przechodzi pod jego oknem, poprawiaj�c przerzedzone w�osy.
Chodz� wok� klombu i bezradnie rozgl�dam si� wko�o, nie bardzo wiedz�c, jak si� st�d wydosta�, a przede wszystkim jak przeskoczy� te trzydzie�ci dwa lata, albo przynajmniej siedem, do urodzin. Za dwie godziny powinien odjecha� m�j poci�g do niedalekiego, brudnego i mo�e cho� troch� mokrego miasta.
W przedziale obok siedzi morderca, usi�uj�c ukry� rozbiegany wzrok, patrzy przez okno i aby si� uspokoi�, liczy drzewa i s�upy telegraficzne. Wychodz� na korytarz, zapalam papierosa, kiedy to wszystko si� sko�czy, my�l�, widz�c mijaj�ce poci�g stare modele samochod�w, kt�re za trzydzie�ci dwa lata b�d� tylko eksponatami muzealnymi b�d� obiektem mi�osnych uniesie� hobbyst�w. Na stacji docelowej morderca wysiada, przez chwil� widz� jego �le skrojony garnitur. Musi szybko za�atwi� wszystkie sprawy, to przecie� podr� s�u�bowa, trzeba podbi� delegacj�, poci�g powrotny za kilka godzin. Wkr�tce na biurku szefa specgrupy wyl�duje pilny meldunek, �e w niezbyt odleg�ym mie�cie znaleziono kolejne w makabryczny spos�b okaleczone zw�oki. Nied�ugo p�niej seria okrutnych zbrodni urwie si� jak gdyby nigdy nic. Zbrodniarz pozostanie nieznany, a jego tajemnica nigdy nie wyja�niona. Akta zamkni�te w szafie pancernej, zostan� tylko domys�y dziennikarzy. Zreszt� wkr�tce sko�czy si� lato i pojawi tak bardzo upragniony deszcz.
5.
PLAN MIASTA
Przede wszystkim zapami�ta� kr�j ulic, z kt�rej strony k�adzie si� cie�, jak orze�wia ch��d bramy, dok�adnie i w odpowiedniej chwili us�ysze� stukot tramwaju skr�caj�cego pod wiaduktem. I us�ysze� wysoki d�wi�k dzwonka nad otwieraj�cymi si� drzwiami ciasnego sklepu oferuj�cego ostre przyprawy, suszone kie�basy i wcale nie stare wina w tajemniczo zielonych, nie omsza�ych, lecz po prostu zakurzonych butelkach. Wyra�nie poczu� ci�ki zapach starych, obro�ni�tych ple�ni� kamienic, zarejestrowa� pseudobauhausowsk� struktur� uderzaj�co bia�ej willi w cichej dzielnicy, s�yn�cej z tego, �e po jej uliczkach wolno i dostojnie poruszaj� si� samochody, kt�re w innych dzielnicach dzier�� prym w�r�d pirat�w drogowych. Pami�ta� wieczory nawracaj�ce dok�adnie wed�ug opracowanych wiele lat temu regu�. Wiedzie�, �e niezmienna jest, mimo historycznych zawieruch, ilo�� kostek w bruku tych ulic. Czu� smak przes�odzonego soku winogronowego, tytoniowych inicjacji, rowerowych eskapad w inne wymiary s�siedniej dzielnicy, gdzie po szerokich ulicach chodzili zmutowani �ywi, cho� martwi, z wielkimi oczami, ko�ysz�c bezw�adnymi g�owami na chwiejnych kad�ubach nadzianych na szczudlaste nogi. Widzie� bistro z odrapanym szyldem na rogu, na kt�rym spotykaj� si� trolejbus jad�cy w kierunku zoo i tramwaj ��cz�cy przedmie�cia z dworcem kolejowym. Wci�gn�� g��boko w nozdrza zapach parzonej kawy, papieros�w, kwa�nego potu.
Dwie pi�kne siostry o du�ych, czarnych, mokrych oczach jeszcze nie s� grube i nie maj� m��w, kt�rym maszyny urwa�y po kilka palc�w u r�k. Nie boli ich jeszcze przeci��ony d�wiganiem dodatkowych kilogram�w kr�gos�up. Ich kole�anka z s�siedniej ulicy jeszcze nie uciek�a z tego miasta. Wszyscy jeszcze �yj� i nic nie zapowiada, �e mia�oby si� to kiedykolwiek zmieni�.
Koniecznie zapami�ta� najdogodniejsze po��czenia komunikacyjne i godziny zamkni�cia kawiarni w centrum, zapisa� gdzie�, �eby nie zapomnie�, o kt�rej godzinie odchodzi ostatnie metro. Gdzie mo�na zrobi� du�e zakupy za najmniejsze pieni�dze, gdzie mo�na dosta� z automatu opakowan� w b�yszcz�cy papierek seri� najmniejszych wzrusze� z kolorow� kalkomani� jako bonusem.
Wiatr przypisany tym dniom jest zaskakuj�cy w swych zwrotach, schizofreniczny. S�o�ce przygrzewa mi�o w plecy, p�niej ucieka gdzie� mi�dzy drzewami za te wysokie, szare bloki. Wiatr si� wzmaga, wiatr opada. Niepokoj�cy, wyrafinowanie spokojny. Dojrza�e mirabelki spadaj� na alejk�. Sko�czy� si� czas, gdy by�a pod okupacj� �limak�w. Podobnie jak to si� stanie z mirabelkami, przynajmniej po�owa z nich zosta�a rozdeptana.
W �rodku jest j�dro. Z niego rozchodz� si� promienie. Na p�nocy jest Terra Incognita. Pono� na jej ko�cu rozlewa si� a� po niesko�czono�� ogromny, czarny, g�sty ocean, w kt�rym p�awi� si�, pomrukuj�c gro�nie, Morskie Potwory. Na po�udniu ziemia si� marszczy i wydostaj� si� z niej z sykiem z�e wody. �yj� tam gnomy, trolle, strzygi, harpie i wampiry. Na wsch�d i na zach�d rozpo�cieraj� si� nieprzebyte knieje i puszcze. Zapewne mo�na si� tam natkn�� na w�ciek�ych zb�jc�w i dzik� zwierzyn�. Wsz�dzie jest zatrz�sienie owad�w, z kt�rych wiele jest jadowitych. Tutaj w mie�cie za to s� domy. Niekt�re z nich chyl� si� ku upadkowi.
Trzeba dok�adnie zapami�ta� to miasto, z najdrobniejszymi szczeg�ami - wymiary ulic, kubatur� kamienic i blok�w na peryferyjnych osiedlach. Trasy autobus�w i tramwaj�w, najdogodniejsze przystanki przesiadkowe, stacje metra. Trzeba zapami�ta� kawiarnie, piwiarnie, winiarnie i ciastkarnie. Zapisa� w pami�ci skrzy�owania ulic, wiedzie�, gdzie trzeba skr�ci�, w kt�r� przecznic� wej�� jak w mokr� kobiet� - spokojnie, delikatnie, nami�tnie. Przy kt�rym z plac�w usi��� i zacz�� od niechcenia pali� papierosa, gry�� gor�c� kolb� gotowanej kukurydzy, karmi� go��bie, obserwowa� przechodni�w, ulicznych sprzedawc�w s�odyczy i pami�tek. Zakre�la� kr�gi, okre�la� nimi miasto.
Pami�ta�, �e na zewn�trz s� truj�ce bagna, a tylko w �rodku jest bezpiecznie. Mo�na tu dosta� nale�niki z makiem, orzechami, polan� g�st�, pachn�c� czekolad�, mo�na wbi� z�by w �wie�o upieczonego kurczaka, kt�rego t�uszcz sp�ywa po brodzie, ciep�y, ostry, leniwy. Byleby tylko zapami�ta� drog� powrotn�.
6.
MUZEUM MASZYN ROLNICZYCH W MEZOK�VESD
Niski, gruby m�czyzna o ciemnej karnacji i z ostr� szczotk� czarnych w�s�w, �ywo gestykuluj�c kr�tkimi r�kami i szybko m�wi�c, t�umaczy z zapa�em zasady dzia�ania osiemdziesi�cioletniej m�ockarni i silnika na rop� wielko�ci czo�gu, wprawiaj�cego w ruch jak�� dziwn� maszyn�, kt�rej przeznaczenia nie udaje nam si� odkry�. Bardziej interesuj�ce wydaj� si� z pocz�tku stare traktory, stoj�ce pod dachem chroni�cym je przed deszczem. Jak zapewnia nas przewodnik, wszystkie s� w �wietnym stanie technicznym i je�d�� jak za swych najlepszych lat. Jakby chc�c nam udowodni� dogmatyczno�� tej prawdy, uruchamia po kolei wszystkie ogromne �elazne monstra i przez chwil� wydaje nam si�, �e to wszystko zaraz ruszy do wielkiej szar�y przez u�pione letnim upa�em miasteczko.
Chodz�c za przewodnikiem w zdyscyplinowanym stadzie, my�limy o nadchodz�cej porze obiadu. Rozgl�damy si�, troch� znudzeni upa�em i entuzjazmem m�czyzny, obserwujemy nie zapowiadaj�ce deszczu niebo. Z turystycznego obowi�zku bardziej ni� z ciekawo�ci odczytujemy inskrypcje na �eliwnych zwierz�tach. Na maszynie do zgniatania lnu znajdujemy wypalone jak na krowim boku niezbyt r�wnymi literami nazwisko Lazar Janos i rok 1910. To samo nazwisko, lecz z dat� o kilka lat p�niejsz�, odkrywamy na innej maszynie, z kt�rej po uruchomieniu wprawn� r�k� przewodnika wydobywa si� przez ma�y kominek bia�y dym i kto� z u�miechem m�wi "Habemus Papam", ale my ju� my�limy tylko o Lazarze Janosu, kt�ry zn�w nam si� objawia przy okazji podziwiania wielkiego dieslowskiego silnika o zaskakuj�co niewielkiej mocy 25 koni mechanicznych. M�czyzna m�wi, �e po�wi�ci� ca�e swoje �ycie na kolekcjonowanie starych maszyn rolniczych, ale nie do��, �e brak ju� pieni�dzy, to i si� nie starcza, cho� przecie� zapa�u ma za ca�y pu�k huzar�w, wi�c, jak zapewnia, z b�lem serca musia� zgodzi� si� na przej�cie swego, pocz�tkowo prywatnego, muzeum przez resort muzealnictwa, kt�ry p�aci mu obecnie �miesznie ma�� pensj�. I w taki oto spos�b nasz przewodnik wypad� ze �wiatowej elity prywatnych kolekcjoner�w, zbieraj�cych z religijn� wr�cz �arliwo�ci� �mieci historii, organiczne resztki mijaj�cego �wiata.
Co jednak sta�o si� z Lazarem, mistrzem sztuki tworzenia dziwnych maszyn, kt�rego najwi�ksza aktywno�� tw�rcza przypad�a na pierwsze dwa dziesi�ciolecia tego wieku? Czy zestarza� si� sklerotycznie lub popad� na przyk�ad w przykr� dla otoczenia mani� prze�ladowcz�? A mo�e zgin�� z przera�aj�cym krzykiem, zmielony przez jedn� ze swoich maszyn, lub urwa�o mu r�k�, gdy usi�owa�, kln�c pod nosem, naprawi� m�ockarni�? Ile lat mia� w 1910 roku, czy nad weso�� kompani� w karczmie przedk�ada� projektowanie maszyn, kt�re nigdy nie powsta�y? Czy kiedykolwiek pojecha� do Budapesztu i zobaczy� podziemn� kolej wprawiaj�c� w zachwyt mieszka�c�w miasta i przyjezdnych? Czy ca�e swoje �ycie sp�dzi� w Mez�k�vesd, miasteczku bez usprawiedliwienia? Czy by� katolikiem, wiernym s�ug� Rzymu, czy te� wyznawa� nauk� Lutra? Czy uwa�a� si� za lojalnego poddanego Cesarza Austrii i Kr�la W�gier, czy te� �yczy� mu rych�ej, a najlepiej paskudnej �mierci? I czy mia� syna, kt�ry, dajmy na to, w 1916 straci� nog� i skona� w kt�rym� z okop�w wielkiej europejskiej m��cki, przy kt�rej to, co potrafi�a maszyna Lazara, okaza�o si� takie �a�o�nie nieudolne?
7.
ZABI� CZAS
Kierowca ��tego autobusu zza szyby szoferki podniesieniem r�ki odpowiada na mechaniczne pozdrowienie przechodz�cego drog� roznosiciela gazet. Znaj� si�, cho� raczej nie rozmawiaj�, bo niby o czym mieliby prowadzi� dysputy, nie o pogodzie przecie�, tutejsza jest po prostu solidn� realizacj� podpisanego dawno temu meteorologicznego kontraktu. W okolicy te� nic godnego wi�kszej uwagi si� nie dzieje, a i �wiat, ze swoimi telewizyjnymi sensacjami, ju� raczej bardziej nudzi ni� przera�a. Od pi�tnastu lat bez emocji pokonuj� t� sam� tras�. Ten pierwszy w ��cz�cym okoliczne miasteczka autobusie starego typu, odje�d�aj�cym zawsze o �ci�le okre�lonych porach, znaj�cy wszystkich swoich pasa�er�w. Niekt�rzy z nich te� go pozdrawiaj�, lecz raczej nie prowadz� po drodze konwersacji, tylko siedz� spokojnie na burgundowej barwy skajowych siedzeniach i patrz� bez cienia emocji przez szyby na dobrze znane krajobrazy. Nie zagaduj�, bo po pierwsze, nie powinno si� przeszkadza� kierowcy w jego odpowiedzialnej pracy, w dodatku reguluje to odno�na tabliczka z napisem, a po drugie, o czym tu rozmawia�, skoro po prawdzie od lat nic si� nie dzieje. Roz-nosiciel gazet pokonuje swoj� tras� pieszo, wytrenowanym, rytmicznym, by zbyt nie m�czy�, krokiem. Doskonale go opracowa�, mimo pokonywanych kilometr�w nie odczuwa b�lu, cho� jego ma�� obsesj� jest ostatnio mo�liwo�� nabawienia si� �ylak�w. Poza tym przyzwyczai� si�. Mechanicznie wyjmuje z torby gazet� i wsuwa j� w przegr�dk� w drzwiach. Przechodz�c na drug� stron� ulicy, automatycznie podnosi r�k�, pozdrawiaj�c kierowc� ha�a�liwej �mieciarki.
Brzydka kobieta karmi szynszyle, jakby z obowi�zku g�aszcze je po futrzanych karczkach wskazuj�cym palcem prawej r�ki, potem sypie im nowe trociny. M�czyzna, kt�ry jest jej m�em, a wygl�da na psychopatycznego morderc� �wiartuj�cego cia�a swych ofiar, przygl�da si� temu beznami�tnym wzrokiem. Trudno powiedzie�, jaki jest jego stosunek do szynszyli i co w tej chwili my�li o swojej �onie. Za��my jednak, �e naprawd� kocha swoje dzieci, mimo i� czasami swoim zachowaniem doprowadzaj� go na skraj dzikiej furii. Powstrzymuje si� jednak, gdy chce si� wy�adowa�, idzie do kom�rki za gara�em, w kt�rej trzyma narz�dzia, i wtedy dochodz� stamt�d straszne odg�osy, a �ona, dzieci i te�ciowa nawet przez chwil� nie poddaj� si� my�li, aby mu przeszkodzi�. Pod koniec tygodnia, w pi�tek lub sobot�, umawiaj� si� ze znajomymi na wiecz�r. Kobiety rozmawiaj� ze sob�, a m�czy�ni ze sob�. Pij� piwo i przyrz�dzaj� skr�ty, kt�re p�niej pal� bez wyra�nej przyjemno�ci. W ka�d� niedziel� id� do jego rodzic�w.
Za oknem powoli robi si� ciemno, cho� to przecie� jeszcze nie wiecz�r. Niepokoj�co wzmaga si� wiatr i zanosi si� na deszcz. Rowerzysta spogl�da z obaw� w niebo, mocniej naciska na peda�y. Po lewej stronie drogi rozpo�cieraj� si� pola warzyw i kwiat�w, po prawej szerok� rzek� wylewa si� a� po horyzont zbo�e. Prosta droga jak do zamku, oczywi�cie wzd�u� niej stoj� w rz�dzie drzewa, zw�a si� perspektywa.
Pod zwodzonym mostem dostojnie przep�ywa pokraczna pomara�czowa pog��biarka. Kieruj�cy ni� m�czyzna w drelichowym kombinezonie wychyla si� z niewielkiej budki i podnosi do g�ry praw� r�k�. Taki sam gest wykonuje siedz�cy w swojej niewielkiej budce zawiaduj�cy mostem. Pog��biarka p�ynie szerokim kana�em, wzd�u� kt�rego pod wielkimi czarnymi parasolami uparcie siedz� fanatyczni w�dkarze. Jak w ka�dy wolny dzie�, od zawsze. Dobra pogoda-na ryby, jest ch�odno, pada rzadki deszcz. Jak dobrze p�jdzie, b�dzie praca z preparowaniem rybich g��w do kolekcji, mo�e si� jednak zdarzy� tak, �e nie uda si� niczego z�owi�, ale przecie� to nie o to chodzi. �owienie ryb to po prostu �wietny spos�b sp�dzania wolnego czasu.
Brzuchaty m�czyzna z cygarem w ��tych z�bach wychodzi przed dom. Trzyma r�ce na biodrach, patrzy w niebo wzrokiem zawodowego przepowiadacza pogody, p�niej jego wzrok wbija si� w idealnie g�adki asfalt drogi. Z naprzeciwka jedzie samoch�d popularnej marki. Jak co dzie� pokonuje tras� dwudziestu kilometr�w tam i dwudziestu z powrotem. Jego kierowca m�g�by prowadzi� z zamkni�tymi oczami. Zar�wno drog�, jak i samoch�d zna r�wnie dobrze jak swoj� �on�. Przy niej te� najch�tniej nie otwiera�by oczu. Teraz jedn� r�k� trzyma kierownic�, drug� wyjmuje z paczki papierosa i zapala go samochodow� zapalniczk�. Lubi pali� w samochodzie. Radio szumi i trzeszczy w szwach, nadaj�c prognoz� pogody dla tej cz�ci kraju. B�dzie coraz gorzej.
Gruby, spocony m�czyzna w kraciastej koszuli zasn�� na krze�le, w jednej r�ce wci�� trzymaj�c paczk� bibu�ek, w drugiej torebk� z tytoniem. Wsta� o pi�tej rano, �eby czy�ci� �wie�o przywiezione z po�owu �ledzie. To spotkanie zaburzy�o jego normalny, codzienny cykl. Godziny przeznaczone na odpoczynek ust�pi�y tym zaanektowanym przez zabaw�. Na stole miska sa�atki jarzynowej i taca pe�na kanapek z serem i past� rybn�. Autobus zje�d�a do zajezdni. Kierowca wysiada, zabieraj�c z szoferki czarn� skrzynk�, w kt�rej, niczym zamkni�te dusze pasa�er�w, brz�cz� drobne monety, uzyskane ze sprzeda�y bilet�w. Na mo�cie nie ma ju� nikogo, ani niezdecydowanych samob�jc�w, ani znudzonych przechodni�w przystaj�cych przy barierce, �eby popatrze� w wod�, splun�� i liczy� ko�a rozchodz�ce si� na wszystkie strony.
Siedz� przed wielkim akwarium i uwa�nie przypatruj� si� dw�m rybom, czerwonej i czarnej, kt�re p�yn� od lewej bocznej szyby do prawej, od prawej do lewej i od lewej do prawej.
8.
1899
Za chwil� wszystko wybuchnie. Wielkie kapelusze ustrojone w sztuczne kwiaty i owoce, bicykle z jednym monstrualnym ko�em, a drugim groteskowo ma�ym, wagony kolei �elaznej stoj�ce na peronie dworca pod szklanym dachem. P�dz� automobile, pierwsze sterowce grz�zn� w g�stej smole powietrza, balony z machaj�cymi w gondolach w�satymi m�czyznami w �miesznych nakryciach g�owy odrywaj� si� od ziemi. Pi�kni, smukli dekadenci z zaawansowanymi chorobami i upad�e kobiety, rze�nie kabaret�w, d�ugie przystanki w kawiarniach. Da-gerotypy cierpliwie zapisuj� kr�j ubra�, ci�k�, prawie kamienn� materi� sukni, starannie modelowane m�skie zarosty i damskie, misternie rze�bione fryzury. Przez kadry przesuwaj� si� konne tramwaje i powozy, szyldy na sklepach przesy�aj� konkretne i absurdalne zarazem komunikaty.
Francuscy �o�nierze wci�� nosz� czerwone spodnie. Nie ma Francji i nie ma francuskiej armii bez czerwonych spodni, m�wi� dow�dcy. Za kilkana�cie lat przez czerwone spodnie od serii karabin�w maszynowych zgin� setki tysi�cy �o�nierzy. Wielu, zanim umrze, b�dzie godzinami rz�zi� i j�cze�, le��c w b�ocie. Gdyby s�py t�umnie zamieszkiwa�y nizinne tereny Europy, mo�na by to nazwa� Wielkim �arciem zamiast Wielk� Wojn�. Na razie jednak panuje dziwny, drgaj�cy spok�j. �niwo zbiera nie karabin maszynowy, ten cudowny wynalazek znudzonej ludzko�ci, ale syfilis i gru�lica. Mimo pozor�w �wi�ta, radosnej zabawy, panuje jednak marazm i ot�pienie. Nie rozkwitaj� jeszcze przecie� tak krwio�erczo sekty religijne, kt�re za sto lat wype�ni� swymi przera�aj�cymi pomys�ami strony wysokonak�adowych gazet, ci�gle niedziela jest dniem przypisanym leczeniu ci�kiego katzenjammera i gwa�townym nawrotom drobnomieszcza�skiej religijno�ci. Co ciekawe, drobnomieszczanie, jak si� okazuje, �yj� g��wnie w wielkich metropoliach, do ich mieszka� wpada nieodmiennie gwar ulic, krzyki kamlot�w, stukot k� na bruku, nieprzyjemne zapachy podw�rka. W nieznanych mieszka�com metropolii drobnych miasteczkach na prowincji dojrzewaj� za to neurasteniczni arty�ci. Czasami przyje�d�aj� do du�ego miasta, �eby zagnie�dzi� si� w suterenie lub na poddaszu, gdzie wypluwaj� z siebie krwawe tkanki. Kolej �elazna rozkwita, kiedy� b�dzie si� o niej pisa�o ksi��ki, ale nie ma jeszcze podmiejskich poci�g�w do Otwocka, przez Mi�dzylesie i Falenic�, nie ma jeszcze magnetofonu, bez kt�rego nie ma �wiata, �adnego �wiata, poczynaj�c od staro�ytno�ci, przez duszne opary �redniowiecza i pokryte grub� warstw� pudru rokoko. Bruno Schulz ma siedem lat, Kafka sze��, jeszcze nie wiedz�, ze ich nazwiska tak ch�tnie kiedy� b�dzie si� stawia� obok siebie. Nie ma jeszcze na �wiecie Mar�ueza, Carpentiera i Lezamy Limy, za to nie �yj� ju� od milion�w lat Safona i Villon, ich cia�a znikn�y bez �ladu. W�a�nie rodzi si� Borges, ten zgorzknia�y staruch, Wielki Bibliotekarz. Tak, w�a�nie tu i teraz zbiegaj� si� wszystkie linie czasu i przestrzeni, w tym punkcie zobaczy� mo�na ca�y wszech�wiat i nawi�za� dialog ze wszystkimi wcieleniami Beatriz.
Mnie nie ma w tym miejscu i o tym czasie, nigdy mnie w nim nie b�dzie. Na tej ulicy, gdy s�ycha� stukot kopyt, pow�z z�owieszczo przetacza si� po bruku i niknie za zakr�tem. Wsz�dzie nieprzenikniona mleczna mg�a, ci�g�a wilgo�, kt�ra przebija si� przez ubranie, bole�nie wkr�ca pod sk�r�, koroduje ko�ci. M�oda s�u��ca o g�adkim ciele i rumianej cerze, troch� przestraszona, niepewnie wchodzi do przestronnego salonu, przed sob� niesie tac�, na niej dzbanek z herbat� i ciastka, gibki, smuk�y oficer, kt�ry nade wszystko ceni honor, za chwil� strzeli sobie w g�ow�. Najwa�niejsze to nie splami� munduru, uzna, i w tym momencie chlapnie krwi� na szamerunek. Jego cia�o oka�e si� zupe�nie niewa�ne i wkr�tce zniknie z pami�ci, nie przechowuj�c si� nawet w legendzie regimentu. Nie ma powrotu, ucieczki, niemo�liwa jest sprytna zamiana r�l, nie ma podr�y w czasie. To, co by�o, zosta�o zaksi�gowane i potwierdzone niepodwa�alnym stemplem. Nie mo�na niczego poprawi�.
9.
PRZEMIJANIE
Dziadek to maszynista cesarsko-kr�lewskich kolei �elaznych. Jego po��k�e zdj�cie z nier�wno wyz�bkowanymi brzegami stoi w br�zowej ramce na czarnej, pot�nej komodzie. Zimna cela Gyuli Krudy'ego w klasztorze na Margit-sziget. Zielone wzg�rza Budy. Wino z wod� sodow� w proporcjach p� na p�. Babka, zadbana kobieta pi��setletnia, uwa�nie patrzy przez firank� na podw�rko-studni�. Wewn�trzna klatka jest ciemna, zimna i zagrzybia�a, na schodach s�ycha� dok�adnie wymierzone, powolne kroki. Przed bram� stoi autobus z odw�okiem jak u osy, ale szary, a nie czarno-��ty. Ulica wybrukowana �lisk�, szczeg�lnie po nag�ym, kr�tkim deszczu, kostk� z po�owy ubieg�ego wieku ci�gnie si� przez kilkaset metr�w, a potem nagle znika. Charakterystyczny zapach ple�ni i gnij�cych li�ci rozchodzi si� wok� niczym kuchenne zapachy w niedzielne po�udnie. Tramwaje dok�adnie takie same, ��te, sun�ce powoli wzd�u� rzeki, p�niej wk�uwaj�ce si� w mi�nie i �y�y miasta. G��wna ulica ci�gnie si� jak asfaltowa guma do �ucia od dworca kolei �elaznej do �elaznego mostu, ��cz�cego brzeg p�aski z brzegiem g�rzystym. W�skie, kr�te, strome uliczki, zw�ane parkuj�cymi w po�owie na jezdni, w po�owie na kraw�nikach samochodami. Du�o soczystej �wie�ej zieleni, w niej zanurzone domy o niskiej zabudowie. Ma�e, ciemne, przesi�kni�te starym dymem papierosowym i nie�wie�ymi oddechami bistra, w kt�rych sycz� z�owrogo ekspresy do kawy, przez ma�e otwory dozownik�w �ciekaj� krople brzoskwiniowych, czere�niowych i orzechowych w�dek. W �ciany wrastaj� stare plakaty i wspomnienia triumf�w reprezentacji pi�karskiej, w najni�szych szufladach sczernia�ych kom�d rozsypuj� si� wstydliwie dawne dyplomy, trac� kolory tapicerki foteli i kanap. Niewidoczne bakterie po�eraj� po kawa�ku kamienie �redniowiecznych mur�w, fundamenty dom�w, wyjadaj� oczy nieuwa�nym przechodniom. Weso�e miasteczko kipi �miechem obok zapuszczonego i zapomnianego ogrodu zoologicznego z nie istniej�cymi gatunkami zwierz�t, dalej k�pielisko z lecznicz� wod� dobr� na wszystkie opisane w podr�cznikach medycznych schorzenia, naprzeciw nieprawdziwy zamek i p�ytki staw, po kt�rym p�ywaj� spacerowe ��dki. Trasa metra prowadzi w ciemne nieznane, ruchome schody zsuwaj� si� w g��b ziemi, prowadz� do ukrytych cmentarzy, podziemnych dr�g ��cz�cych nekropolie starych i nowych �wiat�w. Kr�te korytarze, niskie sklepienia, �uki, ci�ki zapach ziemi. Pi��setletnia babka spogl�da przez przybrudzon� szyb� kuchennego okna na podw�rko-studni�. Zdejmuje paruj�cy czajnik z kuchni, nalewa wrz�tek do fili�anki. Woda podchodzi pod najwy�sze okna.
10.
LEGENDARNA VESPA WIDZIANA NA JAKIM� STARYM FILMIE
Wszystko jest w tonacji ��to-czarnej. Wszystkie kszta�ty i kszta�t�w cienie, ruchome figury i elementy sta�e. Oczywi�cie z po�rednimi odcieniami. Taka kolorystyka idealnie pasuje do tego filmu. On, troch� si� popisuj�c, podje�d�a z wpraw�, efektem wielogodzinnych trening�w na odludziu, na legendarnym skuterze Vespa, rok produkcji nieznany, w ka�dym razie najprawdopodobniej wczesne lata sze��dziesi�te. W tym czasie wszyscy nosili okulary przeciws�oneczne i z pozoru za du�e garnitury. W�a�ciwie, mimo �e rhythm'n'blues i rock'n'roll zaczyna�y zyskiwa� coraz wi�ksz� popularno��, to wci�� trwa�y jazzuj�ce lata pi��dziesi�te. Skuter by� pojazdem mi�dzyplanetarnym. Takich Vesp jak ta ju� nie mo�na spotka�, nawet na z�omowiskach, na ulicach kr�luj� zupe�nie inne modele, niekoniecznie skuter�w, wysz�y z mody tak�e koszule, w jakie uparcie ubiera si� ten mistrz podmiejskich rajd�w po bocznych drogach. Chocia� przecie� wszystko wraca, przede wszystkim moda, jak udowadniaj� to styli�ci i wielcy manipulatorzy gustami. Tak wi�c z pewno�ci� przyjdzie jeszcze dobry czas na styl, kt�rego uciele�nieniem jest dosiadaj�cy Vespy m�ody m�czyzna. Na razie o tym nie wie. Dla niego istnieje tylko tera�niejszo�� zamkni�ta w obrazie letniego popo�udnia w znudzonym mie�cie. Nie zastanawia si� nad tym, czy moda przeminie, a je�li tak, to czy kiedy�, i ewentualnie kiedy, wr�ci. Nie wpada mu do g�owy my�l, �e Vespa jest tylko chwilowym znakiem czasu, kt�ry w�a�nie mija, tak jak to nudne letnie popo�udnie. Nikt te� nie nosi takich sukienek, jak ona. Nic dziwnego, min�o trzydzie�ci lat. Sukienk� wraz z zawarto�ci� ze�ar�o ze smakiem robactwo. Nie ma te� takich skuter�w Vespa, cho� zosta�o kilka lu�nych garnitur�w i wsz�dzie mn�stwo okular�w przeciws�onecznych. Ale to tylko dygresja nie maj�ca wp�ywu na to, co si� dzieje owego letniego, ��to-czarnego popo�udnia trzydzie�ci lat wcze�niej. Oboje wci�� stoj� i wydaje si�, �e trudno im si� zdecydowa� na jaki� konkretny ruch. Ona taka g�adka na delikatnej twarzy, niew�tpliwie pi�kna, podniecona, �ywa. I on, mru��cy szczypi�ce z niewyspania oczy, ze spoconymi d�o�mi g�adz�cymi nerwowo kierownic�. Ostatnio si� nie wysypia, bo do p�na czyta. W szafie przechowuje jak w sejfie nowy nabytek, swoj� zbroj� - czarny sweter. Dwadzie�cia lat p�niej oka�e si� za ma�y na jego spuchni�te cia�o. Za to b�dzie �wietnie pasowa� na jego syna, kt�remu pozazdro�ci dziewi�tnastoletnich studentek ba�amuconych historiami przeczytanymi w nie napisanych ksi��kach. A ten bior�cy je po pijanemu podczas nieobecno�ci rodzic�w b�d� w zagraconych pokojach akademik�w, ale przede wszystkim w rozgor�czkowanej wyobra�ni m�odzieniec w czarnym swetrze b�dzie zazdro�ci� ojcu skutera Vespa, kt�ry zardzewia� do ko�ca w jakiej� piwnicy albo spad� w przepa�� wraz z przera�on� dziewczyn� w sukience, b�d�cej trzydzie�ci lat temu ostatnim krzykiem mody.
11.
GRY I ZABAWY PLA�OWE
Upa� jak w piecu, g�ste, ci�kie powietrze przymilnie, lecz gro�nie ociera si� o sk�r�, ma�e glicerynowe krople zje�d�aj� powolnym slalomem pomi�dzy pniami w�os�w. Niezmienna i bezbrze�nie nudna obrz�dowo�� kraciastych koc�w, wielkich frotowych r�cznik�w i pasiastych parawan�w wkr�canych w piasek zaostrzonymi ko�cami drewnianych palik�w. Ciep�y, br�zowiej�cy, niewielki zagajnik pe�en jest �mij miedzianek, uciekaj�cych szybko, gdy poczuj� zbli�aj�ce si� kroki. Jak zawsze pewni siebie idziemy tyralier�, uzbrojeni w napoje ch�odz�ce i kremy z filtrami, otaczamy si� lipcowymi kolorami, odbijamy w przeciws�onecznych okularach chmury, jakby�my odbijali w ta�cu dziewczyny na szkolnej dyskotece.
Schodzimy powoli po stromych schodach. Strach pomy�le�, co by si� sta�o, gdyby pod napi�ty nask�rek skupienia wdar�a si� cho� chwila nieuwagi. Nag�e potkni�cie, beton pozosta�ych stopni czeka niewzruszenie, szkoda by�oby dok�adnie wymytych z�b�w, kr�gos�up�w, puszek czaszkowych, wi�c lepiej trzyma� si� mocniej por�czy. Ju� dobrze, ju� spokojnie. Przesz�o, zesz�o, min�o, teraz wreszcie zapadamy si� po szyje w gotuj�cym si� jak t�uszcz piasku, na nasze ocalone g�owy sypie si� grad ob�ych od pieszczoty fal kamieni i muszli zbieranych przez ma�e, zwinne, tresowane dzieci i stateczne ma��e�stwa. Powolnymi krokami, grz�zn�c coraz bardziej, idziemy dalej, szukaj�c wolnych przestrzeni do zaw�adni�cia. Zza ciemnych okular�w czujnie obserwujemy innych hominid�w, nie ruszaj�c g�owami, a jedynie operuj�c szybkimi ga�kami ocznymi zapisujemy w pami�ci b�yskotliwe spostrze�enia. Nasze komputerowe m�zgi krztusz� si� liczbami, mno�� i dziel� centymetry obwod�w klatek piersiowych lub d�ugo�� n�g, zachwycaj� si� w�skimi taliami, bujnymi w�osami, pe�nymi gracji ruchami, brzydz� si� zbyt widocznym nadmiarem tkanki t�uszczowej, �enuj�c� niezdarno�ci�, brzydot� pe�nych niedoskona�o�ci cia�, szale�stwem kszta�t�w i ilo�ci brodawek, pryszczy, czyrak�w, przebarwie� i oparze�.
Zak�adamy warowny ob�z, z ulg� zrzucaj�c z ramion ci�ary koc�w i r�cznik�w i wysypuj�c z toreb pude�ka i tubki z kremami, papiery, plastikowe butelki. Wznosz�c okrzyki, wchodzimy w morze, bo przecie� z niego wyszli�my. Zag��biamy si� i wynurzamy, pojawiamy si� i znikamy w wodzie, raz wida� nasze wyd�te, prychaj�ce usta, a raz tylko pomarszczone stopy. Jeste�my rozgotowanymi, mi�kkimi warzywami w przesolonym, wystyg�ym rosole. Uderzamy g�owami o nadci�gaj�ce ze z�o�liwym uporem fale, morze rzuca nami na wszystkie strony jak numerowanymi pi�eczkami w maszynie losuj�cej multi-lotka, przydeptuje do dna, szoruje naszymi cia�ami po �awicach mi�so�ernych kamieni. Wydostajemy si� z niego ostatkiem si�, wypluwaj�c wodorosty i kawa�ki drewna z zatopionych �odzi. Czo�gamy si�, wlok�c za sob� nieufne wobec reszty cia�a nogi, w niezrozumia�y dla nikogo spos�b, nabrzmiali, z nienaturalnie rozszerzonymi oczami. Tu� nad nami ko�uj� plastikowe samolociki. Usi�ujemy powsta� i przej�� kilka krok�w, co chwil� uderzaj�c si� bole�nie palcami st�p o wystaj�ce kamienie i porzucone puszki po konserwach. Zn�w idziemy, powoli, ci�ko, zgarbieni, cho� z szeroko rozpostartymi ramionami, kt�re zaczynamy wysuwa� przed siebie, jakby�my prosili o suchy r�cznik lub co� do picia. Wzrasta w nas dziwna si�a, cho� ruchy wci�� mamy ci�kie i na poz�r niepewne. Matki zas�aniaj� dzieciom oczy, a natury�ci swoje genitalia. Inni szybko zwijaj� koce i parawany. Depczemy to, co pozostaje, dusimy sparali�owanych strachem, dobijamy tych, kt�rym
nie uda�o si� uciec. Mo�na nas zabi� tylko strza�em mi�dzy oczy, wype�nieni wod� nie boimy si� nawet ognia. Nasze szeregi powi�kszaj� si� cia�ami przekonanych, ju� wchodzimy na skarp�, niszczymy wydmy i rzadk�, chronion� prawem ro�linno��. Z wyci�gni�tymi daleko przed siebie r�kami idziemy �aw� ku miastu.
12.
REMINISCENCJE
Tego lata ogr�dki dzia�kowe pachn� wyj�tkowo intensywnie. W gor�cym, drgaj�cym powietrzu przedziwnie mieszaj� si� zapachy kwiat�w, ziemi, przeje�d�aj�cych tu� obok, rozgrzanych do czerwono�ci autobus�w, �cian stoj�cych nieopodal dom�w, a do nich do��czaj� inne - s�odkie, lukrowane zapachy z pobliskiej cukierni, dziwny zapach sklepu pasmanteryjnego z punktem repasacji po�czoch oraz ten ci�ki, gnilny, ze sklepu z mi�sem. Otumaniony zapachami pl�cz� si� bezw�adnie pomi�dzy grz�dkami kwiat�w, warzyw, garbatymi drzewami owocowymi i ma�ymi, prowizorycznymi domkami, kt�re wydzielaj� ze swych gruczo��w wo� drewna, roztapiaj�cej si� w upale farby i czarnej smolnej papy na dachu. Wreszcie, po d�ugich poszukiwaniach, znajduj� odpowiedni� alejk�, kt�ra doprowadzi mnie do wyznaczonego celu. Biegn� w panice, bo ju� jestem sp�niony. Skracam sobie drog� przez betonowe boisko i okalaj�c� je �wirow� bie�ni�. Przeciskam si� z wysi�kiem przez ma�� dziur� w drucianej siatce. Aby nadrobi� stracony na tej przeszkodzie czas, przyspieszam, prawie pod k�tem prostym, nie trac�c jednak r�wnowagi, skr�cam z chodnika w dr�k� z udeptanej ziemi. Mijam, wcale nie wycie�czony, lini� mety, za kt�r� nie padam, cho� na moment przystaj�. Intensywny ch��d kamienia w ciemnej klatce schodowej daje chwilow� ulg�. Ale to jeszcze nie koniec. Zaraz min� skrzynki na listy i pojawi� si� strome schody. Teraz wbiegam na czwarte pi�tro, bli�ej go��bi. Ch�odny du�y pok�j, sprytnie zakryty przed s�o�cem g�stymi koronami drzew rozpo�cieraj�cymi si� tu� za cienk� szyb� okna, mi�kko�� zapadaj�cego si� pod naciskiem mojego cia�a szerokiego, starego ��ka, fascynuj�ca dostojno�� czarnego, ci�kiego telefonu. P�niej kuchnia - st� przykryty ceratowym obrusem w ��te kwiaty, �cienny kalendarz, tak�e z kwiatami, i g�sta jak czerwona gor�ca smo�a zupa dyniowa, kt�rej nigdy wi�cej nie b�d� jad�. Zanim jeszcze zawarto�� ostatniej �y�ki zd��y sp�yn�� do �o��dka, ja ju� zbiegam po schodach, delikatnie, ko�cami palc�w lewej r�ki g�adz�c por�cz i przeskakuj�c po kilka stopni. Jest dopiero upalna po�owa lat 70-tych. Nie my�l� jeszcze o �mierci, chorobie, pieni�dzach ani innych wymiarach �wiadomo�ci. Nie atakuj� mnie natr�tne marzenia o tym, by zosta� stra�akiem, �o�nierzem czy podr�nikiem. Jest tylko to, czego w tym upale dotykam.
Zm�czony biegiem z brzuchem pe�nym zupy dyniowej siadam n