791
Szczegóły |
Tytuł |
791 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
791 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 791 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
791 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maurice Druon Trucizna kr�lewska.
Cz.3 cyklu powie�ciowego "Kr�lowie przekl�ci
" "Historia jest zawsze wiedz� opart� na domys�ach" Daniel Rops Prolog Filip Pi�kny pozostawi� Francj� jako pierwszy kraj Zachodu. Bez podboj�w, lecz za pomoc� uk�ad�w, ma��e�stw i pakt�w poka�nie rozszerzy� terytorium, a jednocze�nie wci�� d��y� do centralizacji w�adzy i wzmocnienia Pa�stwa. Jednak zarz�dzenia administracyjne, finansowe, wojskowe i polityczne, kt�rymi obdarza� kr�lestwo, okazywa�y si� cz�sto nadmiernie post�powe w stosunku do epoki, nie by�y dostatecznie zakotwiczone w obyczajach i przesz�o�ci, by m�c si� utrwali� bez osobistego nacisku wybitnego monarchy. W p� roku po zgonie Kr�la z �elaza, wi�kszo�� jego reform zdawa�a si� skazana na zag�ad�, a wysi�ki - na zapomnienie. Syn jego i nast�pca, Ludwik X K��tliwy, warcho�, miernota, ignorant, od pierwszego dnia panowania nie dorasta� do swego stanowiska i beztrosko przerzuci� piecz� o rz�dy na stryja Karola de Valois. Ten dobry dow�dca, lecz marny administrator d�ugo i pr�no szuka� dla siebie tronu, a� nareszcie dorwawszy si� do w�adzy m�g� wy�adowa� swe wichrzycielskie ambicje. O pot�dze poprzednich rz�d�w stanowili ministrowie pochodzenia mieszcza�skiego, obecnie zostali oni uwi�zieni, a cia�o najwybitniejszego z nich, Enguerranda de Marigny, by�ego generalnego wsp�rz�dcy kr�lestwa, gni�o na hakach szubienicy w Montfaucon. Reakcja triumfowa�a: ligi baron�w sia�y zam�t na prowincji i trzyma�y w szachu kr�lewsk� w�adz�. Mo�now�adcy z Karolem de Valois na czele bili w�asn� monet�, kt�r� puszczali w obieg ci�gn�c z tego zyski. Administracja pozostawiona samopas grabi�a na w�asny rachunek, a skarb by� pusty. Kl�ska nieurodzaju i w �lad za ni� wyj�tkowo surowa zima spowodowa�y g��d. �miertelno�� ros�a. R�wnocze�nie Ludwik K��tliwy zajmowa� si� przede wszystkim �ataniem swego ma��e�skiego honoru i zacieraniem - o ile to by�o mo�liwe - skandalu w wie�y Nesle. Poniewa� konklawe nie zdo�a�o wybra� papie�a, kt�ry m�g�by uniewa�ni� ma��e�stwo, kr�l Francji pragn�c o�eni� si� ponownie poleci� zadusi� sw� �on� Ma�gorzat� Burgundzk� uwi�zion� w Zamku Gaillard. Tak oto odzyska� wolno��, by po�lubi� wybran� dla� przez Karola de Valois pi�kn� ksi�niczk� z rodu Andegawen�w Sycylijskich i �udzi� si�, �e b�dzie z ni� dzieli� b�ogie lata d�ugiego kr�lowania. Cz�� pierwsza Francja czeka na kr�low� I Po�egnanie Neapolu Stara kr�lowa-matka Maria W�gierska w bia�ych szatach sta�a przy oknie olbrzymiego Nowego Zamku, sk�d roztacza� si� widok na port i Zatok� Neapolita�sk�; patrzy�a, jak okr�t rozwija �agle. Ocieraj�c sztywnym palcem �z�, kt�ra zwil�a�a bezrz�s� powiek�, szepn�a: - Ju� teraz mog� umrze�. Godnie wype�ni�a swe �ycie. C�rka kr�la, �ona kr�la, matka i babka kr�l�w utwierdzi�a swe potomstwo na tronach po�udniowej i �rodkowej Europy. Wszyscy jej �yj�cy synowie byli kr�lami lub udzielnymi ksi���tami. Dwie c�rki nosi�y koron�. P�odno�� jej by�a narz�dziem pot�gi Andegawen�w Sycylijskich, m�odszej ga��zi rodu Kapetyng�w, kt�ra zamierza�a sta� si� r�wnie pot�na jak pie�. Chocia� Maria W�gierska utraci�a ju� sze�cioro dzieci, mia�a przynajmniej pociech�, �e jeden z syn�w, wst�piwszy do zakonu, znajdowa� si� na drodze do kanonizacji. B�dzie matk� �wi�tego. Jakby kr�lestwa tego �wiata sta�y si� zbyt ciasne dla zach�annego rodu, stara kr�lowa-matka pchn�a swe potomstwo a� do kr�lestwa niebios. Prze�ywszy siedemdziesi�t lat winna by�a tylko zapewni� przysz�o�� jednej ze swych wnuczek, sierocie Klemencji. To si� ju� dokona�o. Wielki okr�t, kt�ry w ol�niewaj�cym s�o�cu podnosi� w porcie kotwic� w dniu 1 czerwca 1315 roku, uosabia� w oczach kr�lowej-matki triumf jej polityki, a zarazem melancholi� spraw zako�czonych. Doprowadzi�a bowiem do naj�wietniejszego zwi�zku, do ol�niewaj�cego ma��e�stwa sw� umi�owan� Klemencj�, dwudziestodwuletni� ksi�niczk� bez wiana we w�o�ciach, a bogat� jedynie w rozg�os urody i cnoty. Klemencja b�dzie kr�low� Francji. Tak wi�c najubo�ej wyposa�ona ze wszystkich ksi�niczek Andegawe�skich otrzyma najpot�niejsze kr�lestwo. Zaprawd�: to jakby ilustracja do ewangelicznych poucze�. Zapewne, m�wi�o si�, �e m�ody kr�l Francji, Ludwik X, nie mia� zbyt mi�ego oblicza ani najlepszego charakteru. "No c�! m�j ma��onek, �wie� Panie nad jego dusz�, by� kulawy, a nie�le si� do� akomodowa�am - my�la�a Maria W�gierska. - Przede wszystkim nie jest si� kr�low�, aby by� szcz�liw�." Poszeptywano r�wnie� ze zdziwieniem, �e kr�lowa Ma�gorzata umar�a w wi�zieniu akurat wtedy, kiedy kr�l Ludwik mia� k�opoty z uzyskaniem uniewa�nienia ma��e�stwa. Czy� nale�y jednak nads�uchiwa� wszystkich plotek? Maria W�gierska by�a niezbyt sk�onna litowa� si� nad kobiet�, zw�aszcza kr�low�, kt�ra pope�ni�a wiaro�omstwo. Nie zaskoczy�o jej, �e kara Bo�a spad�a zas�u�enie na gorsz�c� Ma�gorzat�. "Moja pi�kna Klemencja wywy�szy cnot� na dworze paryskim" - rzek�a jeszcze do siebie. Zamiast po�egnania szar� r�k� nakre�li�a w prze�wietlonym powietrzu znak krzy�a, p�niej z twarz� wstrz�san� tikiem w nieskazitelnym welonie pod w�skim diademem uda�a si� krokiem sztywnym, lecz jeszcze stanowczym, do kaplicy, by tam podzi�kowa� niebu za pomoc w wype�nianiu d�ugiego kr�lewskiego pos�annictwa i ofiarowa� Najwy�szemu wielk� bole�� kobiet, kt�re zako�czy�y s�u�b�. Tymczasem San Giovanni, olbrzymia okr�g�a nawa o bia�o-z�otym kad�ubie, uwie�czona w rozwidleniach maszt�w banderami Andegawenii, W�gier i Francji, j�a manewrowa�, by odp�yn�� od brzegu. Kapitan i za�oga przysi�gli na Ewangeli� broni� podr�nych przed burz�, barbarzy�skimi piratami i wszelakim niebezpiecze�stwem �eglugi. Figura �wi�tego Jana Chrzciciela, patrona statku, l�ni�a na dziobie w promieniach s�o�ca. W kasztelach, do wysoko�ci po�owy maszt�w naje�onych blankami, stu zbrojnych czatownik�w, �ucznik�w, miotaczy kamieni sta�o gotowych odeprze� napa�� rabusi�w morskich, gdyby zasz�a potrzeba. Na dnie okr�tu z�o�ono w obfito�ci �ywno��: amfory z oliw� i winem tkwi�y w piasku obci��aj�cym okr�t, zagrzebano tam r�wnie� setki jaj, by zachowa�y �wie�o��. Wielkie kufry okute �elazem, zawieraj�ce jedwabne szaty, klejnoty, wyroby z�otnicze i wszystkie dary �lubne ksi�niczki, pi�trzy�y si� pod �cianami �adowni, obszernej komnaty mi�dzy g��wnym masztem a ruf�, gdzie na wschodnich kobiercach mieli sypia� dworzanie i rycerze z eskorty. Neapolita�czycy zgromadzili si� na nabrze�u, by ogl�da� odjazd statku, kt�ry si� im wydawa� okr�tem szcz�cia. Kobiety unosi�y w ramionach dzieci. Z ha�a�liwego i poufa�ego t�umu, jakim by� zawsze lud Neapolu, pada�y okrzyki: - Guarda come'e bella!* (* Patrz jaka pi�kna!) - Addio Donna Clemenza! Siate felice! * (* �egnaj Pani Klemencjo, b�d� szcz�liwa!) - Che Dio Ia benedica la nostra principessa!* (* Niech B�g b�ogos�awi nasz� ksi�niczk�!) - Non vi dimenticate di noi! * (* Nie zapomnij o nas!) Donn� Clemenz� bowiem otacza�a w oczach Neapolita�czyk�w jakby legenda. Pami�tali jej ojca pi�knego Carla-Martella, dziedzica Neapolu i W�gier, druha poet�w, a zw�aszcza Dantego, ksi�cia erudyt�, muzyka, znamienitego szermierza, kt�ry ugania� si� po p�wyspie na czele dwustu rycerzy z Italii, Prowansji i Francji, odzianych jak i on na po�y w szkar�at i ciemn� ziele�, na koniach w srebrzystych kropierzach. M�wili, �e jest synem bogini Wenus, bo posiada "pi�� dar�w wybra�c�w mi�o�ci, a s� nimi: zdrowie, uroda, bogactwo, wolny czas, m�odo��". Pad� ra�ony zaraz� w dwudziestym czwartym roku �ycia, na wie�� o tym zmar�a jego �ona Habsbur�anka, darz�c fantazj� ludow� tragicznym mitem. Neapol przeni�s� sw�j sentyment na Klemencj�, kt�ra z biegiem lat coraz bardziej przypomina�a ojca. B�ogos�awi�y kr�lewsk� sierot� ubogie dzielnice, gdzie osobi�cie rozdawa�a ja�mu�n�. Malarze ze Szko�y Giotta lubowali si� w odtwarzaniu na freskach jej jasnej twarzy, z�ocistych w�os�w, d�ugich, wysmuk�ych d�oni. Z obwarowanej blankami platformy, tworz�cej dach nad kasztelem przy rufie, trzydzie�ci st�p nad wod�, narzeczona kr�la Francji rzuca�a ostatnie spojrzenia na krajobraz z lat dziecinnych, na Stary Zamek Jajo, gdzie si� urodzi�a, na Nowy Zamek, Maschio Angioino, gdzie wyros�a, na roj�cy si� t�um, kt�ry jej s�a� poca�unki, na ca�e to miasto ol�niewaj�ce, zakurzone i wznios�e. "Dzi�ki, Pani Babko - my�la�a z oczami skierowanymi ku oknu, sk�d znik�a sylwetka Marii W�gierskiej. Zapewne nigdy was nie zobacz�. Dzi�ki, �e�cie tyle dla mnie uczyni�a. Sko�czywszy dwadzie�cia dwa lata rozpacza�am, �em niezam�na; nie spodziewa�am si�, i� znajd� ma��onka i by�am gotowa wst�pi� do klasztoru. To wy mia�y�cie racj� nakazuj�c mi cierpliwo��. Oto b�d� kr�low� wielkiego kr�lestwa zraszanego czterema rzekami i sk�panego w trzech morzach. Kuzyn m�j, kr�l Anglii, stryjna z Majorki, krewniak z Czech, siostra, �ona delfina we Vienne, a nawet m�j stryj Robert, tu panuj�cy, kt�rego poddank� by�am a� do dzi�, zostan� mymi wasalami z tytu�u ziem, jakie posiadaj� we Francji, lub powi�za� z francusk� koron�. Ale czy to dla mnie nie za ci�kie?" Doznawa�a radosnej egzaltacji, a zarazem l�ku przed nieznanym i zmieszania, jakie ogarnia dusz� przy nieodwo�alnych zwrotach losu, nawet gdy przekraczaj� marzenia. - Lud wasz okazuje wam wielk� mi�o��, Dostojna Pani - rzek� t�gi m�czyzna u jej boku. - Ale r�cz�, �e lud francuski r�wnie szybko was pokocha i widz�c was powita podobnie jak ten �egna. - Ach! Wy zawsze b�dziecie moim wielkim przyjacielem, panie de Bouville - odpowiedzia�a serdecznie Klemencja. Odczuwa�a potrzeb� rozsiewania szcz�cia wok� siebie i dzi�kowania za nie wszystkim. Hrabia de Bouville, wys�annik kr�la Ludwika X, wiod�cy negocjacje, przed dwoma tygodniami wr�ci� po ksi�niczk� do Neapolu i towarzyszy� jej w drodze do Francji. - A i dla was �ywi� wiele przyja�ni, Signore Baglioni - dorzuci�a zwracaj�c si� do m�odego Toska�czyka, sekretarza Bouville'a, jednocze�nie rz�dz�cego talarami na podr�, po�yczonymi przez w�oskie banki. M�odzieniec sk�oni� si� w podzi�ce. Oczywi�cie, wszyscy byli szcz�liwi tego ranka. Hugo de Bouville, poc�c si� w czerwcowym upale i odrzucaj�c za uszy czarne i bia�e kosmyki by� wielce rad i bardzo dumny, �e wype�ni� misj� i wiezie swemu kr�lowi tak wspania�� ma��onk�. Guccio Baglioni marzy� o �licznej Marii de Cressay, swej potajemnej narzeczonej; wi�z� jej kufer pe�en jedwabi i haftowanych stroj�w. Nie by� pewny, czy mia� racj� prosz�c wuja Tolomeia o kierownictwo kantorem bankowym w Neauphle-le-Vieux. Czy mia� si� zadowoli� tak skromn� przysz�o�ci�? "Ba! to tylko na pocz�tek; rych�o zmieni� stanowisko, a zreszt� wi�ksz� cz�� wolnego czasu b�d� sp�dza� w Pary�u." Pewny poparcia nowej monarchini, nie przewidywa� granic kariery. Ju� widzia� Mari� jako dam� dworu kr�lowej i wyobra�a� sobie, �e otrzyma niebawem urz�d w kr�lewskim pa�acu... Z r�k� na sztylecie, z zadartym podbr�dkiem, Guccio patrzy�, jak Neapol rozpo�ciera si� przed nim w s�o�cu. Dziesi�� galer odprowadzi�o okr�t na pe�ne morze; Neapolita�czycy ujrzeli, jak oddala si�, maleje ten bia�y warowny zamek sun�cy po wodach. II Burza Po kilku dniach San Giovanni by� tylko trzeszcz�c� skorup�, bez po�owy maszt�w, gnan� szkwa�em. Zatacza� si� w�r�d olbrzymich ba�wan�w, a kapitan pr�bowa� utrzyma� go na kursie w domniemanym kierunku wybrze�y Francji. W pobli�u Korsyki zaskoczy�a okr�t jedna z owych burz, tyle� gwa�townych co niespodziewanych, jakie niekiedy siej� spustoszenie na Morzu �r�dziemnym. Straci� sze�� kotwic, usi�uj�c je zarzuci� pod wiatr wzd�u� brzeg�w wyspy Elby; ma�o brakowa�o, a morze cisn�oby nim o ska�y. P�niej podj�� kurs mi�dzy �cianami wody. Dzie�, noc i jeszcze dzie� tej �eglugi po piekle. Kilku majtk�w porani�o si� �ci�gaj�c resztki �agli. Czatownicze kasztele zawali�y si� wraz z �adunkiem kamieni, przeznaczonych na barbarzy�skich pirat�w. Toporem trzeba by�o roztworzy� �adowni�, by uwolni� neapolita�skich rycerzy uwi�zionych wskutek upadku g��wnego masztu. Morze zmiot�o wszystkie kufry z szatami, klejnotami, wyrobami z�otnik�w i wszystkie �lubne dary ksi�niczki. W infirmerii cyrulika-chirurga t�oczyli si� chorzy i okaleczeni. Kapelan nie m�g� nawet odprawi� "suchej mszy", bo fala unios�a monstrancj�, kielich i ornaty. Z krucyfiksem w d�oni, uczepiony liny wys�uchiwa� zciyszonych spowiedzi i udziela� rozgrzeszenia. Namagnesowana ig�a by�a ju� do niczego. Ko�ysa�a si� na wsze strony p�ywaj�c w naczyniu na resztkach wody. Kapitan, krewki Laty�czyk, na znak rozpaczy rozdar� szat� po pas. S�ysza�o si�, jak wrzeszczy mi�dzy jednym a drugim rozkazem "Bo�e dopom�". A przecie zdawa� si� zna� swe rzemios�o i stara� si� jak najlepiej wybrn�� z nieszcz�cia, kaza� wydoby� wios�a tak d�ugie i tak ci�kie, �e a� siedmiu ludzi trzeba by�o uczepi� do ka�dego, �eby nimi porusza�. Przyzwa� do siebie dwunastu majtk�w, by pchali dr�g sterowniczy, po sze�ciu z ka�dej strony. Mimo zalet kapitana, zaatakowa� go hrabia de Bouville w napadzie z�ego humoru, skoro tylko rozp�ta�a si� wichura: - Ej�e! panie marynarzu, to tak si� potrz�sa ksi�niczk�, narzeczon� kr�la, mego pana? �le obci��yli�cie naw�, skoro si� tak zataczamy, a wy si� nie znacie na �egludze! Jak si� migiem nie poprawicie, przeka�� was po przybyciu jurystom kr�la Francji i nauczycie si� morza na galerniczej �awie... Gniew ten jednak szybko opad�. By�y wielki szambelan zwymiotowa� na wschodnie dywany, a w �lad za nim zreszt� prawie ca�a eskorta. Blady i przemoczony od st�p do g��w, got�w odda� ducha za ka�dym razem, gdy fala unosi�a okr�t, grubas j�cza� - mi�dzy jednym a drugim czkni�ciem - �e nigdy nie ujrzy rodziny i nie nagrzeszy� w �yciu tyle, aby a� tak cierpie�. Natomiast Guccio okazywa� zadziwiaj�ce m�stwo. Rze�ki, �wawy, kaza� starannie zabezpieczy� swoje skrzynie, a zw�aszcza kuferek z talarami; w chwilach wzgl�dnej ciszy biega� po odrobin� wody dla ksi�niczki albo rozlewa� wok� niej pachnid�a, by st�umi� fetor, jakim zion�li chorzy towarzysze podr�y. S� ludzie, zw�aszcza m�odzi, kt�rzy instynktownie tak si� zachowuj�, by usprawiedliwi� mniemanie o nich. Patrzy si� na nich pogardliwym okiem? S� wszelkie dane, �e si� zachowuj� w spos�b godny pogardy. A gdy czuj� natomiast szacunek i zaufanie? Wy�a�� ze sk�ry i cho� mr� ze strachu jak pierwszy lepszy, post�puj� po bohatersku. Guccio nale�a� w�a�nie do tego gatunku. Poniewa� Donna Clemenza tak traktowa�a ludzi, biednych czy bogatych, mo�now�adc�w czy ch�op�w, by uszanowa� ich godno��, poniewa� ponadto okazywa�a specjaln� uprzejmo�� m�odzie�cowi, kt�ry by� po trosze zwiastunem jej szcz�cia, Guccio czu�, �e si� staje przy niej rycerzem, i zachowywa� si� godniej ni� wszyscy herbowi. Mimo �e Toska�czyk, a wi�c zdolny ol�niewa� niewie�cie oczy wszelakim bohaterstwem, by� z krwi i ko�ci bankierem i gra� na losie, jak si� gra na gie�dzie. "Niebezpiecze�stwo to �wietna okazja, �eby zdoby� zaufanie mo�nych" - m�wi� do siebie. - "Je�li wszyscy mamy zaton�� i zgin��, to nie zmieni naszego losu rozp�ywanie si� w lamentach, jak to robi drogi Bouville. Je�li jednak ujdziemy ca�o, to zyskam szacunek kr�lowej Francji." M�c tak my�le� w takiej sytuacji ju� �wiadczy o niez�ej odwadze. Ale Guccio tego lata czu� si� niezwyci�ony: kocha� i wiedzia�, �e jest kochany. Zapewnia� ksi�niczk�, wbrew rzeczywisto�ci, �e si� rozpogadza; twierdzi�, �e statek jest mocny, gdy trzeszcza� przera�liwie; dla por�wnania opowiada� o burzy, jak� prze�y� ubieg�ego roku, przep�ywaj�c La Manche, a wyszed� z niej przecie� bez szwanku: - Wioz�em list do kr�lowej Izabeli od Dostojnego Pana d'Artois... Ksi�niczka Klemencja te� zachowywa�a si� wzorowo. Schroniwszy si� do parady�u, wielkiej komnaty przeznaczonej dla kr�lewskich go�ci w kasztelu przy rufie, nawo�ywa�a do spokoju towarzysz�ce jej damy, kt�re podobne stadu przestraszonych owieczek becza�y i obija�y si� o �ciany przy ka�dym wstrz�sie morza. Klemencja bez s�owa �alu przyj�a wiadomo��, �e jej kufry z szatami i klejnotami wylecia�y za burt�. - Ch�tnie da�abym dwakro� - rzek�a tylko - aby maszt nie powali� naszych dzielnych marynarzy. Nie tyle przera�a�a j� burza, ile omen, jaki w niej widzia�a. "Niestety, za �wietne by�o dla mnie to ma��e�stwo - my�la�a - bardzo si� cieszy�am i grzeszy�am pych�. B�g zatopi statek, bo nie jestem godn� zosta� kr�low�." Pi�tego dnia tej okropnej przeprawy, gdy okr�t znajdowa� si� w oku wichury, chocia� morze nie zdawa�o si� uspokaja�, ksi�niczka zobaczy�a grubego Bouville'a, jak w skromnej szacie, boso i rozczochrany, kl�cza� na okr�towym mostku skrzy�owawszy ramiona. - Co tu panie robicie? - krzykn�a. - Na�laduj� Mi�o�ciwego Pana Ludwika �wi�tego, gdy o ma�o nie uton�� ko�o Cypru. Przyrzek� ofiarowa� statek za pi�� srebrnych grzywien �wi�temu Miko�ajowi z Varengeville, je�li B�g raczy odprowadzi� go do Francji. Opowiada� mi to pan de Joinville. - Przyrzekam ofiarowa� tyle� �wi�temu Janowi Chrzcicielowi, patronowi naszego okr�tu - rzek�a wtedy Klemencja. - A je�li ujdziemy ca�o i B�g �askawie obdarzy mnie synem, �lubuj� da� mu na imi� Jan. - Ale �aden z naszych kr�l�w nigdy nie zwa� si� Janem, Mi�o�ciwa Pani. - B�g o tym postanowi. Natychmiast ukl�k�a i zatopi�a si� w mod�ach. Oko�o po�udnia wzburzone morze j�o si� ucisza� i wszyscy odzyskali nadziej�. P�niej s�o�ce przerwa�o chmury, ukaza� si� l�d. Kapitan z rado�ci� pozna� wybrze�e Prowansji, a w miar� zbli�ania si� coraz wyra�niejszy zarys przystani w Cassis. Niepo�lednio by� dumny, �e utrzyma� statek na kursie. - My�l�, �e jak najrychlej wysadzicie nas na ten brzeg, panie marynarzu - rzek� Bouville. - Musz� was dowie�� a� do Marsylii, panie - odpar� kapitan - ju� jeste�my blisko. W ka�dym razie nie mam do�� kotwic, �eby je zarzuca� przy tych ska�ach. Pod wiecz�r San Giovanni pchany wios�ami stan�� przed portem w Marsylii. Spuszczono na morze bark�, by uprzedzi� miejskie w�adze i opu�ci� �a�cuch zamykaj�cy wej�cie do portu mi�dzy wie�� Malbert a fortem �wi�tego Miko�aja. Wnet burmistrz, �awnicy i radcy przybiegli gn�c si� wp� pod naporem mistralu, by powita� bratanic� swego suwerena, gdy� Marsylia by�a wtedy w posiadaniu Andegawen�w z Neapolu. Na nabrze�u robotnicy z salin, rybacy, szkutnicy, tragarze, maklerzy, kupcy z dzielnicy �ydowskiej, urz�dnicy z bank�w genue�skich i siene�skich patrzyli w os�upieniu na ten wielki, potrzaskany statek bez maszt�w i �agli, gdzie na pok�adzie ta�czyli i �ciskali si� marynarze obwieszczaj�c cud. Rycerze neapolita�scy i damy ze �wity starali si� oporz�dzi� stroje. Hrabia de Bouville, kt�ry schud� o kilka funt�w i p�ywa� w swych szatach, g�osi� wok�, jak skuteczny okaza� si� jego �lub, i zdawa� si� uwa�a�, i� wszyscy zawdzi�czaj� �ycie jego pobo�nemu natchnieniu. - Panie Hugonie - rzek� do� Guccio ze szczypt� przekory - jak s�ysza�em nie bywa burzy, aby kto� nie z�o�y� takiego jak wy �lubu. Jak wi�c wyja�nicie, �e tyle okr�t�w jednak tonie? - Bo na pewno na pok�adzie znajduje si� jaki� niedowiarek taki jak wy - odpar� z u�miechem by�y szambelan. Guccio pierwszy chcia� skoczy� na brzeg. Lekko odbi� si� od drabiny, by dowie�� swej odwagi. Wnet rozleg� si� jego wrzask. Po wielu dniach sp�dzonych na ruchomych deskach sta�y l�d okaza� si� dla� niego�cinny. Noga mu si� powin�a na o�lizg�ym kamieniu. Wpad� do wody. Ma�o brakowa�o, a zosta�by zmia�d�ony mi�dzy nabrze�em a kad�ubem statku. W jednej chwili woda wok� si� zaczerwieni�a. Padaj�c zrani� si� o �elazny hak. Wy�owiono go wp� omdla�ego, okrwawionego, z biodrem otwartym po ko��. Wnet zaniesiono go do hospicjum. III Hospicjum Wielka sala oddzia�u m�skiego mia�a wymiary katedralnej nawy. W g��bi wznosi� si� o�tarz, przy kt�rym co dzie� odprawiano cztery msze i nieszpory, i komplet�. Uprzywilejowani chorzy zajmowali nisze w �cianach, zwane "separatkami z polecenia"; pozostali le�eli po dw�ch na ��ku, na waleta. Bracia szpitalni w d�ugich br�zowych szatach przemykali si� mi�dzy ��kami, spiesz�c piel�gnowa� chorych, albo �piewa� nabo�ne pie�ni i rozdawa� posi�ki. Pobo�ne praktyki �ci�le wi�za�y si� z terapi�. Wersetom psalm�w odpowiada�o bolesne rz�enie. Zapach kadzid�a nie m�g� st�umi� straszliwego odoru gor�czki i gangreny. �mier� by�a wystawiona na pokaz publiczny. Napisy biegn�ce wysokimi, zdobnymi literami wzd�u� �cian sk�ania�y raczej do przygotowania si� do �mierci ni� do powrotu do zdrowia. Prawie od trzech tygodni Guccio le�a� tu w alkowie, dysz�c w uci��liwym letnim upale, kt�ry czyni� cierpienie dotkliwszym, a pobyt bardziej ponurym. Ze smutkiem patrzy� na s�oneczne promienie, jakie wpada�y przez wysoko przebite okna i k�ad�y wielkie z�ote plamy na to zbiorowisko n�dzy. Najmniejszego ruchu nie m�g� zrobi� bez j�ku. �ywym ogniem pali�y go balsamy i eliksiry szpitalnik�w. Przy ka�dym opatrunku przechodzi� tortury. Nikt jakby nie by� w stanie powiedzie� mu, czy rani�c si� uszkodzi� ko��, lecz wyra�nie czu�, �e choroba tkwi nie tylko w mi�niach. O ma�o nie zemdla�, gdy mu opukiwano biodro i nerki. Medycy i chirurdzy uspokajali go, �e nie grozi mu niebezpiecze�stwo �mierci, a w jego wieku zawsze wraca si� do zdrowia, za� B�g w swym domu dokonuje wielu cud�w, jak tego dowi�d� na tragarzu z rozprutym brzuchem, kt�ry zjawi� si� pewnego dnia podtrzymuj�c r�kami jelita, a po pewnym czasie, na oczach wszystkich wyszed� wes� i silny jak dawniej. Marna pociecha dla Guccia. Ju� trzy tygodnie... i nic nie wskazuje, �e min� jeszcze dalsze trzy, zanim wstanie, a mo�e i trzy miesi�ce, i czy na zawsze nie zostanie kalek�. Chwilami widzia� si� ko�lawym i o kulach, skazanym na zako�czenie �ycia za byle lad� marsylskiego kantoru wymiany. Czy b�d�c niedo��nym m�g� my�le� o podr�ach, a tym bardziej o ma��e�stwie? - Je�li nawet wyjdzie �ywy z tego okropnego szpitala! Co rano widzia�, jak wynosz� jeden lub dwa trupy, kt�re przybra�y przykr�, czarniaw� barw�. Czy to nie zaraza?... I to wszystko po to, �eby bawi� si� w fanfarona, skaka� na brzeg przed towarzyszami, kiedy ledwie uratowa� si� od utoni�cia. W�cieka� si� na sw�j los i w�asn� g�upot�. Wzywa� prawie co dzie� skryb� i dyktowa� mu d�ugie listy do Marii de Cressay, �a�o�liwe a p�omienne. Kaza� je wysy�a� przez lombardzkich kurier�w do kantoru w Neauphle, by pierwszy urz�dnik odda� je potajemnie dziewczynie. Guccio zapewnia� Mari�, �e pragnie wyzdrowie� tylko po to, by mie� szcz�cie j� odnale��, ogl�da�, kocha� w ka�dym dniu darowanym przez niebiosa. B�aga� j�, aby dochowa�a mu wiary, kt�r� sobie zaprzysi�gli, i obiecywa� tysi�ce rozkoszy. "Mego serca tylko wy jeste�cie pani� i nikt inny rz�dzi� nim nie b�dzie, a je�li wasze serce mnie zawiedzie, uciecze wnet moje �ycie." Ten pysza�ek bowiem, odk�d wrogi los przyku� go do szpitalnego �o�a, j�� w�tpi� we wszystko i l�ka� si�, �e ukochana nie b�dzie na� czeka�a. Maria, zniech�cona d�ugotrwa�� nieobecno�ci� zalotnika, b�dzie ode� wola�a jakiego� szlachcica z prowincji. "Ca�e szcz�cie - my�la� - �e by�em jej pierwsz� mi�o�ci�. Lecz oto rok, a wkr�tce i sze�� miesi�cy, jak si� pierwszy raz poca�owali�my." Ogl�daj�c swe wychud�e nogi rozwa�a�, czy kiedykolwiek wstanie i stara� si� w swych listach okaza� bohaterem. Podawa� si� za protegowanego i zausznika nowej kr�lowej Francji. Czytaj�c jego listy mo�na by uwierzy�, �e to on skojarzy� kr�lewsk� par�. Opowiada� o swym poselstwie do Neapolu, o burzy, i jak to si� on zachowywa� w�wczas umacniaj�c za�og� w odwadze. Sw�j wypadek przypisywa� rycerskiemu porywowi. Rzuci� si�, by podtrzyma� ksi�niczk� Klemencj�, uchroni� j� przed upadkiem do wody, gdy schodzi�a ze statku, kt�rym nawet w porcie wstrz�sa�y fale... Guccio napisa� r�wnie� do wuja Spinella Tolomei, by mu opowiedzie�, lecz z mniejszym patosem, o wypadku i poprosi� o kredyt w Marsylii. Do�� liczne odwiedziny dostarcza�y mu troch� rozrywki. Konsul kupc�w siene�skich przyby� go powita� i ofiarowa� swe us�ugi, korespondent Tolomei�w obsypywa� go wzgl�dami i kaza� dostarcza� jad�o lepsze ni� w szpitalu. Pewnego popo�udnia Guccio z rado�ci� ujrza� swego przyjaciela Boccaccia da Chellino, podr�nika Bardich, b�d�cego w�a�nie przejazdem w Marsylii. Przy nim Guccio m�g� sobie polamentowa� do woli. - Wyobra� sobie, co mnie ominie - m�wi�. - Nie b�d� na weselu Donny Clemenzy, a zaj��bym tam miejsce w�r�d wielkich pan�w. Tyle zrobi� dla tego ma��e�stwa i nie by� na weselu! I ominie mnie tak�e koronacja w Reims. Ach, co za rozpacz... i nie mam listu od mojej �licznej Marii. Boccaccio stara� si� go uspokoi�. Neauphle to nie przedmie�cie Marsylii, a list�w Guccia nie wioz� kr�lewscy je�d�cy. Musz� one przej�� przez lombardzkie przeka�cze stacje w Awinionie, w Lyonie, w Troyes, w Pary�u, a kurierzy co dzie� nie ruszaj� w drog�. - Boccaccio, przyjacielu - zawo�a� Guccio - jak jedziesz do Pary�a, wy�wiadcz mi �ask� i pojed� do Neauphle, i zobacz Mari�. Powiedz jej wszystko, co ci zawierzam. Dowiedz si�, czy dosta�a moje listy, zobacz, czy zawsze mnie tak samo kocha. I nie ukrywaj przede mn� prawdy, cho�by najsro�szej... Czy nie my�lisz, Boccaccino, �e powinienem kaza� si� przewie�� w lektyce? - �eby twoja rana si� otwar�a i robaki w niej zagnie�dzi�y, �eby� pad� od gor�czki w jakiej� przydro�nej karczmie? Co za pomys�! Czy�e� zwariowa�? Masz dwadzie�cia lat, Guccio... - Jeszcze nie... - Tym bardziej, co znaczy w twoim wieku jeden stracony miesi�c? - �eby to miesi�c, przecie� ca�e �ycie mog� straci�. Co dzie� ksi�niczka Klemencja przysy�a�a dworzanina po wiadomo�ci o rannym. Sam hrabia de Bouville po trzykro� osobi�cie zasiad� u wezg�owia m�odego W�ocha. Obowi�zki i troski gn�bi�y Bouville'a. Zabiega�, by przywr�ci� godny wygl�d �wicie przysz�ej kr�lowej, nim rusz� w dalsz� podr�. Jedyna odzie�, jak� mieli na sobie Neapolita�czycy w czasie l�dowania, by�a zdefasonowana i zniszczona. Dworzanie i damy dworu zamawiali stroje u krawc�w i szwaczek nie troszcz�c si� o zap�at�. Nale�a�o ponownie uszy� ksi�niczce stroje, bo jej wyprawa uton�a w morzu. Trzeba by�o zakupi� srebra, zastawy sto�owe, kufry, meble podr�ne. Bouville za��da� fundusz�w z Pary�a; Pary� odpowiedzia�, by si� zwr�ci� do Neapolu, wszystkie bowiem straty nast�pi�y na odcinku drogi, b�d�cym pod panowaniem korony sycylijskiej, za� orszak nadal si� znajdowa� na ziemi andegawe�skiej. Neapolita�czycy odes�ali Bouville'a do swych zwyk�ych bankier�w Bardich, co wyja�nia�o pobyt w Marsylii signora Boccaccia. W tym zam�cie Bouville'owi bardzo brakowa�o Guccia. - Po co�cie si� po�lizn�li? - m�wi� z odcieniem wym�wki by�y wielki szambelan. - Widzicie, �e B�g was skara� za wasze bezbo�ne s�owa, ale i mnie zarazem ukara� pozbawiaj�c waszej pomocy, kiedy jej najbardziej potrzebuj�. Nic si� nie znam na rachunkach, a jestem pewien, �e mnie okradaj�. - Kiedy odje�d�acie? - spyta� Guccio, my�l�c z rozpacz� o tej chwili. - Och! przyjacielu, nie przed po�ow� lipca. - Mo�e wyzdrowiej� do tego czasu. - Pragn��bym tego. Postarajcie si�, wasz powr�t do zdrowia bardzo by mi si� przyda�. Lecz nadesz�a po�owa lipca, a Guccio jeszcze nie wyzdrowia�. W przeddzie� odjazdu Klemencja W�gierska przysz�a osobi�cie po�egna� rannego. Chorzy w szpitalu bardzo zazdro�cili Gucciowi wizyt i wzgl�d�w, jakimi go otaczano; usi�owa� wygl�da� na bohatera, gdy narzeczona kr�la Francji, w towarzystwie dw�ch dam i sze�ciu neapolita�skich rycerzy, kaza�a otworzy� drzwi wielkiej sali hospicjum. Szpitalnicy, kt�rzy w�a�nie �piewali psalmy, odwr�cili si� zdziwieni i a� zachrypli. Pi�kna ksi�niczka ukl�k�a jak najpokorniejsza wierna, p�niej, po sko�czonych mod�ach przesun�a si� mi�dzy ��kami, a w �lad za ni� sz�o sto tragicznych spojrze�. Na pos�aniach, gdzie chorzy le�eli na waleta, unosi�y si� dwa cia�a naraz, by j� zobaczy�. Wyci�ga�y si� ku niej r�ce starc�w. Natychmiast Donna Clemenza kaza�a ludziom ze �wity rozda� ubogim ja�mu�n� i z�o�y� na fundusz szpitalny sto liwr�w. - Ale� Mi�o�ciwa Pani - szepn�� towarzysz�cy jej Bouville - nie mamy do�� pieni�dzy, aby za wszystko p�aci�. - Mniejsza o to! To wi�cej warte ni� cyzelowane czary do wina i jedwabie na stroje. Wstyd mi my�le� o podobnych b�ahostkach, wstydz� si� nawet mego zdrowia, kiedy widz� tyle nieszcz�cia. Przynios�a Gucciowi relikwiarzyk zawieraj�cy male�ki skrawek szaty �wi�tego Jana z "widoczn� kropelk� krwi zwiastuna", zap�aci�a za� bardzo drogo �ydowi wyspecjalizowanemu w tego rodzaju handlu. Relikwiarzyk zwisa� na z�otym �a�cuszku i Guccio natychmiast w�o�y� go na szyj�. - Ach! mi�y signore Guccio - powiedzia�a ksi�niczka Klemencja - martwi� si�, �e was tu widz�. Dwa razy odbyli�cie d�ug� podr�, by wraz z panem Bouville przynie�� mi dobr� nowin�; tak mnie wspierali�cie na morzu, a nie b�dziecie na moich uroczysto�ciach weselnych! W sali by�o gor�co jak w piecu. Nadchodzi�a burza. Ksi�niczka wyj�a z ja�mu�niczki chusteczk� i otar�a pot perl�cy si� na twarzy rannego ruchem tak naturalnym i tak tkliwym, �e Gucciowi �zy stan�y w oczach. - Lecz jak wam si� przydarzy�o to nieszcz�cie? - podj�a Klemencja. - Nic nie widzia�am i jeszcze nie mog� poj��, jak si� to sta�o. - Ja... ja my�la�em, Mi�o�ciwa Pani, �e chcecie zej��, a statek jeszcze ko�ysa�, ja... ja chcia�em skoczy�, �eby wam poda� rami�. By�o bardzo ciemno... i oto... noga mi si� po�lizn�a. Odt�d b�dzie przekonany, �e tak si� mia�y sprawy i ten odruch pchn�� go do skoku... - Mi�y signore Guccio! - powt�rzy�a bardzo wzruszona Klemencja. - B�d� tak si� cieszy�, gdy szybko wr�cicie do zdrowia. Przyjd�cie mi to oznajmi� na francuskim dworze. Moje drzwi zawsze b�d� dla was otwarte jak dla przyjaciela. Zamienili d�ugie spojrzenie, ca�kowicie niewinne, bo ona by�a c�rk� kr�la, a on synem Lombarda. Gdyby si� nie urodzili w tak r�nych stanach, mogliby si� pokocha�. IV Znaki nieszcz�cia Pi�kna pogoda trwa�a kr�tko. Huragany, burze, grad, ulewne deszcze, kt�re spustoszy�y zach�d Europy i zd��y�y dosi�gn�� na morzu ksi�niczk� Klemencj�, rozpocz�y si� ju� nazajutrz po jej wyje�dzie z Marsylii. Po pierwszym postoju w Aix-en-Provence i nast�pnym zamku Orgon, orszak wkroczy� do Awinionu w potokach deszczu. Sk�rzany, malowany dach, os�aniaj�cy lektyk�, w kt�rej jecha�a ksi�niczka, ocieka� po czterech rogach jak ko�cielny rzygacz. Czy przepadn� tak drogo odkupione stroje i nowa odzie�, czy deszcz przemoczy kufry i zniszczy haftowane kropierze rycerzy z Neapolu, zanim ol�ni� mieszka�c�w Francji? Zaledwie orszak rozgo�ci� si� w papieskim mie�cie przyby� powita� Pani� Klemencj� W�giersk� kardyna� Dueze, biskup Awinionu, a wraz z nim ca�e duchowie�stwo. Wizyta polityczna. Oficjalny kandydat Andegawen�w na papie�a, Jakub Dueze, zna� dobrze Donn� Clemenz�; pami�ta� j� jako dziecko, gdy by� kanclerzem na dworze w Neapolu. Dogadza� mu �lub Klemencji z kr�lem Francji i liczy� po trosze, �e pozyska brakuj�ce mu g�osy w�r�d francuskich kardyna��w. �wawy jak jelonek, mimo swej siedemdziesi�tki, Przewielebny Dueze wbieg� po schodach zmuszaj�c do gonitwy za sob� diakon�w i szambelan�w. Towarzyszy�o mu dw�ch kardyna��w Colonn�w chwilowo popieraj�cych plany Neapolu. Pan de Bouville otrz�sn�� si� ze zm�czenia i przystroi� w godno�� pos�a, aby powita� tych wszystkich purpurat�w. - Widz�, Wasza Dostojno�� - zwr�ci� si� do kardyna�a Dueze traktuj�c go jak starego znajomego - widz�, �e �atwiej z wami si� porozumie�, gdy si� towarzyszy bratanicy kr�la Neapolu, ni� kiedy przybywa si� do was z rozkazu kr�la Francji, i nie trzeba szuka� was uganiaj�c si� po polach, jak mnie do tego zmusili�cie ubieg�ej zimy. Bouville m�g� sobie pozwoli� na ten rubaszny ton; Skarb Francji wyda� ju� by� na kardyna�a pi�� tysi�cy liwr�w. - Kr�l Robert, panie hrabio - odpar� kardyna� - zawsze i wytrwale zaszczyca� mnie pobo�nym zaufaniem, za� zwi�zek jego bratanicy, znanej mi z wielkiego rozg�osu cnoty, czyni zado�� mym mod�om. Bouville rozpozna� ten dziwny g�os, zarazem nami�tny a zm�czony, zd�awiony, o st�umionym d�wi�ku, lecz o szybkim rytmie, kt�ry tak go zaskoczy� podczas pierwszego spotkania z kardyna�em. �w za� odpowiadaj�c Bouville'owi przede wszystkim przemawia� do ksi�niczki i ku niej bez ustanku si� zwraca�: - A nast�pnie, panie hrabio, sytuacja nieco si� zmieni�a. Ju� nie wida� za ka�dym, kto przybywa z Francji, cienia dostojnego pana de Marigny, kt�ry mia� nader d�ugie rami�, a nie by� nam zbyt przychylny. Czy to prawda, �e okaza� si� tak nierzetelny w rachunkach, �e wasz m�ody kr�l, znany przecie ze swego mi�osiernego serca, nie m�g� go ocali� od sprawiedliwej kary? - Wiecie, �e pan de Marigny by� moim przyjacielem - odpar� odwa�nie Bouville. - Mniemam, �e to nie on, a jego urz�dnicy byli nierzetelni. Przykro mi by�o patrze� na tego starego druha, gdy zacietrzewiony w pysze gubi� siebie chc�c wszystkim rz�dzi�. Uprzedzi�em go... Lecz Przewielebny Dueze jeszcze nie zako�czy� swych podszytych perfidi� uprzejmostek. Wci�� zwracaj�c si� do Bouville'a, lecz wci�� patrz�c na Klemencj� W�giersk�, podj��: - Widzicie, �e by�o zb�dne tak si� niepokoi� o to uniewa�nienie zwi�zku waszego w�adcy, o czym ze mn� rozmawiali�cie. Opatrzno�� niekiedy wys�uchuje naszych mod��w... o ile j� nieco wesprze jaka� stanowcza r�ka... Wzrokiem i wyrazem twarzy zdawa� si� dorzuca� z my�l� o ksi�niczce: "Tak czyni�, by was uprzedzi�. Wiedzcie, za kogo was wydaj� za m��. Je�li co� was zatrwo�y na tym francuskim dworze, zwr��cie si� do mnie". U dygnitarzy ko�cielnych nawet w morzu s��w nale�y wy�awia� wa�kie p�s��wka. Bouville po�pieszy� zmieni� temat i zapyta� pra�ata o stan konklawe. - Wci�� taki sam - rzek� Dueze - to znaczy nie ma konklawe. Wi�cej jest intryg ni� kiedykolwiek i tak subtelnie namotanych, �e trudno by rozpl�ta� k��bek. Kamerling usi�uje wyra�nie dowie��, �e nie mo�e nas zebra�. Nadal jeste�my rozproszeni, jedni w Carpentras, inni w Orange, my tu... Gaetani we Vienne... Dueze wiedzia�, �e podr�ni maj� zatrzyma� si� we Vienne u siostry Klemencji, zam�nej za delfinem wienne�skim. Po�pieszy� przeto wyg�osi� szeptem, ale gro�nym, akt oskar�enia przeciwko kardyna�owi Gaetaniemu, swemu g��wnemu przeciwnikowi. - �miechu warte patrze�, jak dzi� z tak� odwag� broni pami�ci swego stryja papie�a Bonifacego. My nie mo�emy zapomnie�, �e kiedy Nogaret ze sw� jazd� przyby� do Anagni, aby oblega� Bonifacego, Przewielebny Francesco opu�ci� najdro�szego krewniaka, kt�remu zawdzi�cza� sw�j kapelusz, i uciek� w przebraniu pacho�ka. Wydaje si� stworzony do zdrady jak inni do kap�a�stwa - o�wiadczy� Dueze. Oczy jego, o�ywione starcz� nami�tno�ci�, b�yszcza�y w twarzy suchej i pobru�d�onej. Wedle niego Gaetani by� zdolny do najgorszych przest�pstw; diab�a mia� za sk�r� ten cz�owiek... - ... a szatan, jak wiecie, wsz�dzie potrafi si� wkra��, nic by go bardziej nie radowa�o ni� zasi��� w naszych kolegiach. Obaj Colonnowie �ywi�c rodow� nienawi�� do wszystkich, kt�rzy mieli imi� lub krew Gaetanich, gor�co potwierdzili. - Wiem dobrze - dorzuci� Dueze - �e tron �wi�tego Piotra nie mo�e wakowa� w niesko�czono��, z�e to jest dla ca�ego �wiata. Lecz c� ja mog�? Ofiarowa�em si� d�wign�� ten ci�ar. Je�li B�g wyznaczaj�c mnie zechce wznie�� swego najkorniejszego s�ug� na stanowisko najwy�sze, poddam si� woli Bo�ej. C� mog� zrobi� wi�cej, panie hrabio? Po czym wr�czy� Donnie Clemenzy w darze �lubnym bogato iluminowany egzemplarz pierwszej cz�ci swego Eliksiru, traktatu, nauki hermetycznej, aczkolwiek by�o w�tpliwe, czy m�oda ksi�niczka pojmie cho�by jedno zdanie. Nast�pnie odszed� �wawo podskakuj�c, a za nim pra�aci, diakoni i szambelani. Ju� wi�d� papieski tryb �ycia i do ostatka si� b�dzie przeszkadza�, by ktokolwiek poza nim zosta� wybrany. Gdy nazajutrz orszak ksi���cy jecha� do Valence, Klemencja W�gierska nagle spyta�a Bouville'a: - Na co zmar�a Pani Ma�gorzata Burgundzka? - Z powodu surowo�ci wi�zienia, Dostojna Pani, i niew�tpliwie z �alu za grzechy. - Co chcia� powiedzie� kardyna� m�wi�c o tej stanowczej r�ce, kt�ra mia�a wesprze� Opatrzno��? Hugo de Bouville troch� si� zmiesza�. Wzbrania� si� przywi�zywa� jak�kolwiek wag� do pog�osek kr���cych wok� zgonu Ma�gorzaty. - Kardyna� to dziwny cz�owiek - rzek�. - Mo�na by s�dzi�, �e zawsze m�wi zawi�� �acin�. Na pewno dlatego, �e tyle studiowa�. Wyznaj�, �e nie mog� nad��y� za biegiem jego my�li. Chcia� powiedzie� - jak my�l� - �e ciemnica to surowa kara, je�li stra�nik jest dok�adny, a to wystarcza do skr�cenia �ycia kobiety... Wzmo�ony deszcz wybawi� go w por� z k�opotu. Trzeba by�o zasun�� sk�rzane zas�ony lektyki. Le��c na poduszkach, ko�ysana chodem mu��w, ogarni�ta szmerem wody, kt�ra b�bni�a nieznu�ona, Klemencja W�gierska my�la�a o Ma�gorzacie. "Tak wi�c obiecane mi szcz�cie - m�wi�a sobie - zawdzi�czam �mierci tamtej." Czu�a si� w niewyt�umaczalny spos�b zwi�zana z t� nieznajom�, z t� kr�low�, kt�r� mia�a zast�pi�, a winy jak i kara Ma�gorzaty budzi�y w niej l�k i lito��. "Grzechy jej spowodowa�y �mier�, a �mier� jej wynosi mnie na tron." Widzia�a w tym wyrok na siebie. Wszystko jej si� wydawa�o zapowiedzi� nieszcz�cia. Burza, rana Guccia i deszcze, kt�re przeradza�y si� w kl�sk�... tyle znak�w z�owieszczych. Mijane wioski wygl�da�y rozpaczliwie. Po g�odowej zimie, gdy zbiory zapowiada�y si� pomy�lnie, za� ch�opi j�li nabiera� otuchy, s�ota w ci�gu kilku dni zniweczy�a wszelkie ' nadzieje. Niezmordowana woda wszystko niszczy�a. Wezbra�y rzeki: Durance, Dr�me, Izera. Rodan wzd�u� go�ci�ca gro�nie przybiera� na sile. Niekiedy trzeba by�o usuwa� drzewo powalone burz�. Przykry by� dla Klemencji kontrast mi�dzy Kampani� pod wiecznie b��kitnym niebem, o sadach obci��onych z�ocistym owocem, a t� spustoszon� dolin�, tymi ponurymi gr�dkami na wp� wyludnionymi przez g��d. "Im dalej na p�noc, tym b�dzie jeszcze gorzej. Jad� do surowego kraju." Pragn�a ul�y� n�dzy; kaza�a wci�� zatrzymywa� lektyk�, by rozdawa� ja�mu�n�. Bouville musia� si� przeciwstawi� i pow�ci�gn�� t� �arliwo�� mi�osierdzia: - Je�li tyle b�dziecie rozdawa�, Dostojna Pani, nie b�dziemy mieli za co dojecha� do Pary�a. Przybywszy do Vienne, do siostry Beatrycze, delfinowej wienne�skiej, Klemencja dowiedzia�a si�, �e Ludwik X wyruszy� na wojn� z Flandri�. - M�j Panie Bo�e - szepn�a - czy zostan� wdow�, zanim nawet ujrz� mego ma��onka? Czy po to jad� do Francji, by towarzyszy� nieszcz�ciom? V Kr�l wznosi proporzec Akt oskar�enia zarzuca� Enguerrandowi de Marigny, �e sprzeda� si� Flamandom zawieraj�c korzystny dla nich traktat pokojowy. By� to nawet pierwszy z czterdziestu i jeden punkt�w oskar�enia. Ledwie Marigny zawis� na szubienicy w Montfaucon, hrabia Flandrii zerwa� pakt. Dokona� tego w najprostszy w �wiecie spos�b: mimo wezwania odm�wi� przyjazdu do Pary�a, aby z�o�y� ho�d nowemu kr�lowi. R�wnocze�nie przesta� p�aci� daniny i ponowi� pretensje terytorialne do Lille i Douai. Na wie�� o tym Ludwik X wpad� w taki szalony gniew, jaki mu ju� zjedna� przezwisko K��tliwego, a wedle niego w�a�nie przydawa� mu majestatu, lecz tym razem w�ciek�o�� jego w furii przewy�szy�a wszystko, czym si� dot�d ws�awi�. Miota� si� po komnacie jak zwierz w klatce. Z w�osami w nie�adzie, z twarz� w ogniu, �ama� sprz�ty, wywraca� �awy. Przez kilka godzin wykrzykiwa� s�owa bez zwi�zku. Wrzask jego przerywa�y tylko ataki kaszlu, sk�adaj�c go we dwoje. - Subwencja! Szubienice, stawia� szubienice! Wznawiam subwencj�... Pani W�gierska, co robi? Migiem niech jedzie! Na kolana, na kolana hrabio Flandrii! Moja noga na jego g�owie! Brugia? Ognia...! Sam j� podpal�! Wszystko tu si� miesza�o, nazwy miast zbuntowanych, pogr�ki, a nawet burza, co op�nia�a przyjazd jego przysz�ej ma��onki. Lecz najcz�ciej powtarza� s�owo: subwencja, bo za rad� Karola de Valois przed kilku dniami kaza� zako�czy� pob�r podatk�w wyj�tkowych, przeznaczonych na pokrycie koszt�w zesz�orocznej wyprawy nakazanej jeszcze przez jego ojca. Widz�c to wszyscy j�li w skryto�ci �a�owa� Marigny'ego i traktowania przeze� tego rodzaju bunt�w. Wspominali na przyk�ad, jak odpowiedzia� opatowi Szymonowi z Pizy, gdy ten pewnego lata powiadomi� go o rozruchach we Flandrii: "Nie dziwi mnie ta wielka gor�czka, bracie Szymonie, to skutki gor�ca. Nasi rycerze s� r�wnie� zapalczywi i rozmi�owani w wojaczce. Pojmijcie, Francji naprawd� nie da si� po�wiartowa� s�owami, inaczej do tego trzeba si� zabra�". Ludzie �akn�li takiego tonu. Niestety, zabrak�o na tym �wiecie cz�owieka, kt�ry umia� tak przemawia�. Podjudzony przez Valois zawsze gotowego dowie�� swych talent�w wodza, K��tliwy j�� marzy� o bohaterskich czynach. Zbierze najwi�ksz� armi�, jak� kiedykolwiek widzia�a Francja, spadnie jak orze� na zbuntowanych Flamand�w, w puch rozniesie kilka tysi�cy, na reszt� na�o�y haracz, zmusi ich do poddania si� i w�a�nie on poka�e, do czego jest zdolny tam, gdzie nie da� rady Filip Pi�kny. Ju� widzia� si�, jak powraca poprzedzany przez triumfalne sztandary, z kuframi pe�nymi �up�w, na�o�ywszy kontrybucj� na miasta; przero�nie s�aw� zmar�ego ojca i zma�e nies�aw� swego pierwszego ma��e�stwa. Nast�pnie z tym samym impetem w�r�d owacji ludu, zwyci�ski ksi��� i waleczny bohater cwa�em przyb�dzie powita� narzeczon� i powiedzie j� przed o�tarz i na koronacj�. Po�a�owania godny by�by ten m�odzieniec - bo w g�upocie zawsze tkwi co� bolesnego - gdyby nie by� odpowiedzialny za Francj� i jej pi�tna�cie milion�w dusz. 23 czerwca zwo�a� Izb� Par�w, be�koc�c, w pasji kaza� og�osi� zdrajc� hrabiego Flandrii i stawi� si� wojskom kr�lewskim w dniu 1 sierpnia pod Courtrai. Miejsce spotkania by�o niezbyt szcz�liwie wybrane, nazwa Courtrai d�wi�cza�a jak symbol kl�ski. W materii za� wojskowej nale�y wystrzega� si� precedens�w, katastrofy lubi� si� powtarza� w tych samych miejscowo�ciach. Ludwik X mia� oczywi�cie trudno�ci finansowe, by utrzyma� tak� olbrzymi� armi�, jak� zamierza� zebra�. Przeto jego Rada uciek�a si� do sposob�w, jakich u�ywa� Marigny, a opinia rozwa�a�a, czy by�o konieczne skaza� na �mier� by�ego wsp�rz�dc� kr�lestwa, by tak pr�dko powr�ci� do jego metod i gorzej je stosowa�. Wyswobodzono w dobrach kr�lewskich wszystkich niewolnych, jacy si� mogli wykupi�; nowym grupom �yd�w zezwolono osiedli� si� w miastach kr�lewskich pod warunkiem olbrzymiej op�aty za prawo pobytu i handlu; ukr�cono przywileje bankier�w i kupc�w lombardzkich, jednocze�nie za� na�o�ono jeden, a p�niej dwa podatki dodatkowe na wszelkie transakcje i to mimo solennych zapewnie�, jakich przedtem udziela� swym wierzycielom hrabia de Valois. Wnet Lombardowie spojrzeli na rz�d mniej przychylnym okiem. Zamierzano r�wnie� opodatkowa� duchowie�stwo, lecz kler wybroni� si� wysuwaj�c argument, �e tron apostolski jest nieobsadzony, a pod nieobecno�� papie�a nie wolno podejmowa� �adnych decyzji. Po uci��liwych targach biskupi zgodzili si� wyj�tkowo udzieli� pomocy, lecz wy��cznie w zamian za uwolnienie od �wiadcze� i op�at, co w ostatecznym rozrachunku kosztowa�o Skarb wi�cej, ni� przynios�y uzyskane subsydia. Rekrutacja wojsk odby�a si� bez trudno�ci, a nawet z pewnym entuzjazmem baron�w, kt�rym spodoba�a si� my�l wydobycia pancerzy i wypr�bowania fortuny. Lud okazywa� mniej beztroski. - Czy nie do�� - pogadywa�y kumoszki - �e przymieramy g�odem, jeszcze na kr�lewsk� wojn� naszych ch�op�w i nasze denary mamy dawa�? Lecz �o�nierzy ol�niono nadziej� �up�w i zezwoleniem na rabunek i gwa�t w zdobytych miastach. Wielu m�czyznom wyprawa kr�lewska dawa�a okazj� wymkn�� si� z codziennej, monotonnej pracy i troski o po�ywienie. Nikt nie chcia� wygl�da� na tch�rza, a kr�lewscy sier�anci zdobi�c kilku wisielcami drzewa przy drodze potrafili przywo�a� ch�op�w do pos�usze�stwa. Wi�kszo�� zarz�dze� Filipa Pi�knego tycz�cych organizacji armii pozosta�a w mocy dzi�ki uporowi konetabla i okazywa�a nadal sw� skuteczno��. Ka�dy zdrowy m�czyzna od osiemnastu do sze��dziesi�ciu lat by� zobowi�zany - do s�u�by wojskowej, chyba �e si� wykupi� pieni�n� danin� lub wykaza� rzemios�em uznanym za niezb�dne. Podzia� terytorialny by� podstaw� formacji armii. Rycerz, a nawet giermek nigdy nie wyrusza� sam na wojn�, towarzyszyli mu zbrojni pacho�kowie, szafarze, piechurzy. W�a�ciciele koni, uzbrojenia w�asnego i swych ludzi winni byli utworzy� dru�yn� obejmuj�c� poddanych i niewolnych z ca�ego lenna. Nobilitacja ��czy�a si� z nadaniem stopnia i �ci�le okre�lonymi obowi�zkami wojskowymi. Zwyk�y rycerz, zebrawszy i uzbroiwszy dru�yn�, do��cza� si� do rycerza wy�szego stopnia, zazwyczaj rycerza z proporczykiem, swego bezpo�redniego suzerena. Rycerze z proporczykiem �ci�gali do rycerzy z chor�gwi�, czyli chor��ych, a ci podlegali rozkazom rycerzy z podw�jn� chor�gwi� - dow�dcom wielkich taktycznych jednostek z terenu ich baronii czy hrabstwa. Chor�giew hrabiego de Poitiers, brata kr�lewskiego, sama w sobie tworzy�a liczebnie imponuj�c� armi�, obejmowa�a bowiem zast�py z Poitou i z hrabstwa Burgundii, ponadto podlega�o jej przy��czonych do niej na mocy zarz�dzenia dziesi�� chor�gwi, w tym: hrabiego d'Evreux, Anzelma de Joinville, syna s�awnego Joinville'a, i samego konetabla Gauchera de Chatillon jako wodza dru�yn �ci�gni�tych z jego hrabstwa Porcien. Filip Pi�kny nie bez powodu powierzy� tak wa�ne dow�dztwo swemu drugiemu synowi, jeszcze nim ten uko�czy� dwadzie�cia dwa lata. Chor�giew Poitiers r�wnowa�y�a poniek�d chor�giew Valois, pod kt�r� szli rekruci z Valois, a tak�e z Andegawenii i Maine. Drug� wielk� jednostk� bojow� tworzy� oczywi�cie pob�r z w�a�ciwych d�br kr�lewskich. Do niej nale�a� Robert d'Artois z tytu�u kasztelanii Conches-en-Ouche oraz wielokrotnie obiecywanego hrabstwa Beaumont-le-Roger, kt�rego dot�d nie otrzyma�. Miasta by�y zobowi�zane do �wiadcze� nie mniej ci�kich ni� wie�. Na wojn� z Flandri� Pary� mia� dostarczy� czterystu konnych i dw�ch tysi�cy pieszych. Mieszczanie-kupcy z Cite obowi�zani byli wyp�aca� im �o�d co dwa tygodnie. Konie i wozy potrzebne do transportu zarekwirowano w klasztorach. 24 lipca 1315 roku z pewnym op�nieniem, jak to si� zawsze zdarza, Ludwik X przej�� w Saint-Denis z r�k opata Egidiusa de Chambly przechowywany tam kr�lewski proporzec, zwany oriflamm� Francji - d�ug� wst�g� z czerwonego jedwabiu haftowan� w z�ote p�omienie, kt�rym zawdzi�cza� sw� nazw� od s��w l'or-y-flambe, czyli "z�oto tu p�onie". Proporzec zwisa� z poprzeczki pokrytej z�ocon� miedzi�. Po obu stronach oriflammy niesionej niby relikwia �opota�y dwie chor�gwie kr�lewskie, jedna z liliami na b��kitnym polu, druga z bia�ym krzy�em. Armia ruszy�a pochodem wch�on�wszy wszystkie zast�py, kt�re przyby�y z zachodu, po�udnia i po�udniowego wschodu, rycerzy z Langwedocji, dru�yny z Normandii i Bretanii. Chor�gwie ksi�stwa Burgundii, Szampanii, Artois i Pikardii mia�y si� przy��czy� po drodze, ko�o Saint-Quentin. Nasta� jeden z nielicznych s�onecznych dni tego zgni�ego lata. Iskrzy�y si� tysi�ce w��czni, kolczug, jaskrawo malowanych tarcz bojowych, stalowych karwaszy. Rycerze pokazywali sobie naj�wie�sze udoskonalenia zbroi, nowy kszta�t nakarczka mocniej przytrzymuj�cego he�m na g�owie, szpar� przy�bicy o szerszym polu widzenia, czy jakie� �ci�lej przylegaj�ce skrzyde�ko, kt�re chroni�o rami� przed ciosem maczugi lub ostrzem miecza. Na przestrzeni kilku mil za zbrojnymi ci�gn�y czteroko�owe wozy z �ywno�ci�, ku�niami, fura�em, nast�pnie jecha�y powozy kupc�w maj�cych prawo towarzyszy� armii i gamratki w wygodnych kolebach pod komend� w�a�cicieli burdeli. Nazajutrz rozpada� si� wskro� przenikaj�cy deszcz, rozmi�kcza� drogi, rozmywa� koleiny, sp�ywa� po misiurkach, �cieka� za pancerze, przylizywa� sier�� ko�sk�. Ka�dy wojownik wa�y� o dziesi�� funt�w wi�cej. I dzie� po dniu deszcz, nieustanny deszcz... Wyprawa na Flandri� nigdy nie dotar�a do Courtrai. Zatrzyma�a si� ko�o Lille, w Bonduis, przed wezbran� rzek� Lys, kt�ra zatopi�a wszystkie przej�cia, wyla�a na pola, rozmy�a drogi, zamieni�a ziemi� w gliniast� ma�. Nie mog�c posuwa� si� naprz�d, w potokach deszczu, w tej miejscowo�ci rozbito ob�z. VI Bagienna wyprawa W ogromnym, kr�lewskim namiocie, haftowanym w kwiaty lilii, gdzie brodzi�o si� w b�ocie jak wsz�dzie, Ludwik X wraz ze �wie�o mianowanym hrabi� de la Marche, Karolem, najm�odszym bratem, maj�c przy boku stryja, hrabiego de Valois i kanclerza Etienne'a de Mornay, wys�uchiwa� raportu konetabla Gauchera de Chatillon. Sprawozdanie nie by�o zachwycaj�ce. Chatillon, hrabia z Porcien i pan na Crevecoeur by� konetablem od 1284 roku, to jest od pocz�tku panowania Filipa Pi�knego. Widzia� kl�sk� pod Courtrai, zwyci�stwo pod Mons-en-Pevele i wiele innych bitew na tej p�nocnej, wci�� zagro�onej granicy, gdzie znajdowa� si� ju� po raz sz�sty. Mia� teraz sze��dziesi�t pi�� lat. M�� to by� krzepki, wzrostu �redniego. Nie pochyli�y go ani lata, ani zm�czenie. Wystaj�ca z pancerza pomarszczona szyja, wp�przymkni�te powieki i nawyk powolnego kr�cenia g�ow� z prawa na lewo upodabnia�y go do ��wia. Wydawa� si� powolny, bo by� rozwa�ny. Jego krzepa, odwaga w boju i wielkie znawstwo strategii nakazywa�y szacunek. Za dobrze zna� wojn�, by j� jeszcze mi�owa�; by�a dla� wy��cznie konieczno�ci� polityczn�, m�wi� bez ogr�dek i za nic mia� pr�n� chwalb�. - Sire - rzek� - mi�siwo i prowiant nie docieraj� do wojska. Wozy ugrz�z�y w bajorach, sze�� mil st�d, a przy wyci�ganiu �ami� si� dyszle: Ludzie ju� szemrz� z g�odu i gniewu, chor�gwie, kt�re jeszcze maj� co je��, musz� broni� zapas�w przed s�siadami; �ucznicy z Szampanii i Perche wzi�li si� za �by i pi�knie by wygl�da�o, gdyby dosz�o do bitwy, zanim nawet wasi �o�nierze spotkaj� si� z wrogiem. B�d� zmuszony wyda� rozkaz wieszania, a tego nie lubi�. Postawienie szubienic jednak nie nape�ni brzuch�w. Mamy ju� wi�cej chorych, ni� mog� leczy� balwierze-chirurdzy. Wkr�tce kapelani b�d� mie� pe�ne r�ce roboty. Trwa to ju� cztery dni i nie wida� ko�ca pluchy. Jeszcze dwa dni, a wybuchnie g��d i nikt nie powstrzyma ludzi od dezercji za jad�em. Wszystko ple�nieje, wszystko gnije, wszystko rdzewieje... Na dow�d potrz�sn�� stalowym, ociekaj�cym wod� karwaszem, kt�ry wchodz�c zsun�� z ramion. Kr�l zdenerwowany, zatrwo�ony, podniecony, chodzi� w k�ko. Z zewn�trz dochodzi�y wrzaski i trzaskanie z bicza. - Sko�czy� z tym ha�asem - krzykn�� K��tliwy - ledwo was s�ysz�! Giermek uni�s� zas�on� namiotu. Ulewny deszcz pada� bezustannie, tworz�c przed wej�ciem niby drug� kotar�. Grz�zn�c w b�ocie powy�ej p�cin trzydzie�ci koni przyprz�onych do olbrzymiej beczki na pr�no stara�o si� j� ruszy�. - Dok�d wieziecie to wino? - spyta� kr�l wo�nic�w, kt�rzy brn�li w glinie. - Do Dostojnego Pana d'Artois - odrzek� kt�ry�. K��tliwy patrzy� na nich chwil� swymi du�ymi