5821

Szczegóły
Tytuł 5821
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5821 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5821 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5821 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JANUSZ A. ZAJDEL LALANDE 21185 LALANDE 21185 - to oznaczenie katalogowe jednej spo�r�d gwiazd Galaktyki. Jest ona stosunkowo blisk� s�siadk� naszego S�o�ca: odleg�o�� do niej wynosi niewiele ponad osiem lat �wiat�a. Na pr�no jednak poszukiwaliby�my jej wzrokiem na nocnym niebie. Gwiazda ta dostrzegalna jest bowiem dopiero za pomoc� ma�ej lunety, skierowanej w obszar pogranicza gwiazdozbior�w Ma�ego Lwa i Wielkiej Nied�wiedzicy. Jest mniejsza od S�o�ca, a w jej optycznym widmie wi�cej jest barwy czerwonej - nie wyr�nia si� wi�c spo�r�d wielu podobnych do niej przeci�tnych gwiazd Galaktyki. W czasach, gdy astronomowie staro�ytni nadawali okaza�ym i jasnym gwiazdom nieba pi�knie brzmi�ce nazwy, ta nie by�a jeszcze w og�le znana. Dlatego te� ma tylko skromny numer pozycji w katalogu... LALANDE 21185 pozosta�aby, by� mo�e, nieznana i zapomniana, gdyby nie fakt, i� w po�owie XX wieku astronomowie stwierdzili, �e gwiazda ta posiada - podobnie jak S�o�ce - w�asny uk�ad planetarny. ROZDZIA� PIERWSZY W KT�RYM ZAPADAJ� WA�NE DECYZJE, A CEL WYPRAWY ZACZYNA RYSOWA� SI� NADER WYRA�NIE Budz�c si� zadawali wszyscy to samo pytanie. Us�yszawszy odpowied� u�miechali si� z radosn� satysfakcj�, upewnieni o celowo�ci swych trud�w. Potem �wiczyli uparcie swe os�abione mi�nie i zesztywnia�e stawy. Normalny stan organizmu powraca� po kilku dniach, lecz ju� po up�ywie godziny mo�na by�o porusza� si� bez trudu. Har Adler obudzi� si� jako ostatni. Gdy otworzy� oczy i odzyska� przejrzysto�� widzenia, dostrzeg� w kolistej szybce na wprost swej twarzy dwa weso�e oblicza. Pami�� wraca�a w �lad za �wiadomo�ci�. Te dwie twarze - cho� bardzo zmienione i dojrzalsze po trzech prawie latach anabiotycznego snu Hara - powiedzia�y mu od razu wszystko. Spo�r�d wszystkich obudzonych tylko on jeden nie musia� zadawa� owego sakramentalnego pytania... Miny Ewy i Teda by�y zawsze najczulszym wska�nikiem, najlepszym barometrem nastroj�w panuj�cych na pok�adzie astrolotu. Odmalowywa�a si� na nich "w r�wnym stopniu nuda d�ugich okres�w kosmicznej jednostajno�ci, jak i ka�de najdrobniejsze nawet zdarzenie naruszaj�ce t� jednostajno��. Odzyskawszy panowanie nad mi�niami twarzy, Har u�miechn�� si� na znak, �e ich poznaje. Po kilkunastu minutach m�g� ju� opu�ci� komor� hibernatora, cho� nogi dzia�a�y jeszcze niezbyt sprawnie. Odbywaj�c przepisow� porcj� gimnastyki, rozmawia� z Ew� i Tedem. Nie omyli� si� czytaj�c w ich twarzach. Cel podr�y - odleg�y teraz zaledwie o tygodnie lotu - spe�nia� pok�adane w nim nadzieje: uk�ad Czerwonego S�o�ca sk�ada� si� z czterech planet! Tak wi�c, wbrew przewidywaniom pesymist�w, dwie znane jeszcze przed wyruszeniem z Ziemi planety- olbrzymy nie by�y jedynymi cia�ami kr���cymi wok� docelowej gwiazdy. Dwie znacznie mniejsze, kr���ce bli�ej macierzystej gwiazdy i dlatego niedost�pne dla obserwacji z Ziemi, ujawni�y swoj� obecno�� dopiero w siedemnastym roku podr�y. W por�wnaniu z dwiema pozosta�ymi stanowi�y po prostu znikome okruchy materii, kt�rych oddzia�ywania grawitacyjne nie wnosi�y istotnych zak��ce� do ruchu ca�ego uk�adu. Z odleg�o�ci po�owy roku �wietlnego dostrze�ono je jako male�kie punkciki s�abego �wiat�a, a w miar� zbli�ania si� "Cyklopa" do celu podr�y rejestrowano coraz to nowe dane o obu planetach. Pierwsz� (licz�c od �rodka uk�adu) nazwano Flor�. By�a nieco wi�ksza od Ziemi, a sk�ad widmowy odbitego od niej �wiat�a wskazywa� na obecno�� tlenu w atmosferze i - co by�o niezmiernie wa�ne - obecno�� chlorofilu na jej powierzchni. Dowodzi�o to ponad wszelk� w�tpliwo�� istnienia na planecie do�� obfitej ro�linno�ci zielonej. Druga, Orfa, by�a nieco mniejsza i przedstawia�a si� - z tej odleg�o�ci, w jakiej obecnie znajdowa� si� astrolot - mniej korzystnie. Wszystko przemawia�o za tym, �e jest ona sucha i ch�odna, posiada do�� rzadk� atmosfer� i nie stanowi zbyt dogodnego �rodowiska dla rozwoju form �ywych. Obie jednak le�a�y w obr�bie ekosfery, nawet wi�c i w przypadku Orfy nie mo�na by�o istnienia jakiej� specyficznej wegetacji z g�ry wyklucza�. Pozosta�e dwie zewn�trzne megaplanety, z kt�rych ka�da rozmiarami wielokrotnie przewy�sza�a-Jupitera, by�y jak on puste i mro�ne. Najwi�ksze zainteresowa - / nie wywo�ywa�y oczywi�cie Orfa i Flora. Zbudzeni z letargicznego snu cz�onkowie zmiany "odpoczywaj�cej" przez ostatnie trzy lata, pytali w�a�nie o ich istnienie: "s� czy nie ma?" Dowiedziawszy si�, �e istnienie "ma�ych" planet jest ju� niezbit� rzeczywisto�ci�, zabierali si� ze zdwojon� energi� do ich obserwacji, do przygotowa� przed zbli�aj�cym si� ko�cem wielkiej podr�y. "Cyklop", astrolot z nap�dem stellatronowym typu epsilon, wraz z siedemnastoosobow� za�og� dzi� w�a�nie przeci�� orbit� najbardziej zewn�trznej z planet uk�adu. Moment ten oznacza� wej�cie do "wn�trza" uk�adu. Od sze�ciu ju� miesi�cy silniki astrolotu pracowa�y na pe�nym ci�gu, by wytraci� ogromn�, r�wn� prawie po�owie pr�dko�ci �wiat�a, szybko�� podr�n�. Zadowolenie za�ogi z istnienia "ma�ych" planet �atwo zrozumie�: ka�dy zdawa� sobie spraw�, �e na wielkich planetach nie mo�na by by�o l�dowa�, ba, nawet wej�� na orbit� dostatecznie blisk� powierzchni planety, by przeprowadzi� bardziej szczeg�owe badania. Orfa, a w jeszcze wi�kszym stopniu Flora - rokowa�y nadzieje na l�dowanie, budow� bazy i mo�liwo�� szeroko zakrojonych prac badawczych. Nim Har uko�czy� �wiczenia gimnastyczne i jako tako pewnie stan�� na nogach, Ewa i Ted, przekrzykuj�c si� nawzajem, zrelacjonowali mu ze szczeg�ami wyniki najnowszych obserwacji i opowiedzieli pokr�tce o wydarzeniach ostatnich tygodni. - Najwa�niejsze, �e b�dziemy l�dowa�! - powiedzia� na koniec Ted. - By�abym niepocieszona, gdyby nam przysz�o poprzesta� na ksi�ycach Ardy i Beorii - doda�a Ewa. Har u�miechn�� si� tylko. Doskonale rozumia� uczucia obojga: przecie� ani Ewa, ani Ted nie opuszczali dot�d "Cyklopa", nie byli dot�d na �adnej planecie... Po prostu urodzili si� w astrolocie. W czasie lotu przez pr�ni� nie jest konieczne, by wszyscy cz�onkowie za�ogi r�wnocze�nie pracowali na statku. Jest to nawet z wielu wzgl�d�w niepo��dane. Ograniczony zapas �rodk�w od�ywczych, problem zaopatrzenia w powietrze do oddychania i dostarczania �wie�ej wody - wszystko to przemawia za wy��czeniem na czas podr�y z czynnego �ycia tych, kt�rzy nie s� w danej chwili niezb�dni. Spraw� rozwi�zuje radykalnie zastosowanie anabiozy, polegaj�cej na g��bokim u�pieniu poprzez obni�enie temperatury cia�a i wprowadzenie do organizmu pewnych �rodk�w chemicznych. W tym stanie funkcje �yciowe ulegaj� prawie ca�kowitemu zahamowaniu. Metoda ta - opr�cz korzy�ci czysto "gospodarczych" - przynosi r�wnie� inne, wa�ne dla ka�dego uczestnika wyprawy: po pierwsze bowiem, anabioza praktycznie wstrzymuje starzenie si� organizmu, a po wt�re, chroni psychik� cz�owieka przed zm�czeniem jednostajno�ci� i bezczynno�ci�, trudnymi do zniesienia w tym samym wci�� otoczeniu, w tych samych, cho�by najwygodniej i najpi�kniej urz�dzonych, wn�trzach kabin i laboratori�w. Ka�dy z cz�onk�w za�ogi przesypia� wi�c znaczn� cz�� trwaj�cej prawie osiemna�cie lat podr�y. Ewa, kt�ra urodzi�a si� w pierwszym roku podr�y, zosta�a u�piona wraz ze sw� matk�, Sell� Berd, kiedy mia�a p� roku. W czasie gdy przebywa�a w hibernatorze, urodzi� si� Ted. Ew� zbudzono po up�ywie dw�ch lat i w ten spos�b sta�a si� biologicznie m�odsza o rok od ch�opca, mimo �e on urodzi� si� o rok p�niej. Teda bowiem omin�� sen anabiotyczny. Po naradzie postanowiono, �e dzieci powinny przed dotarciem do celu podr�y osi�gn�� wiek i wiedz� niezb�dn� dla uczestniczenia w pracach ekspedycji. Pierwszy pokaz "prawdziwego" nieba by� dla Teda wielkim prze�yciem. Mia� wtedy zaledwie sze�� lat. Ojciec zaprowadzi� go do obserwatorium, sk�d poprzez przejrzyst� kopu�� wida� by�o gwiazdy. Niebo by�o czarne. Punkciki gwiazd, jak ostrza srebrnych szpileczek wwierca�y si� zewsz�d w patrz�cego ch�opca. Przestraszy� si� nieco tej przyt�aczaj�cej czarnej p�achty, otulaj�cej ich statek ze wszystkich stron. Nie odczuwa� wtedy ani tego, �e astrolot zawieszony jest w �rodku ogromnej pustki, ani te� tego, �e jest on tylko male�kim atomem materii zagubionym w oceanie pr�ni. Poj�cia przestrzeni i rozmiar�w by�y dla ch�opca nieznane. Wydawa�o mu si� raczej, �e statek jest pot�nym kolosem wobec tych mrowi�cych si� kropelek �wiat�a, kt�re wygl�da�y jak przylepione do szyb kopu�y obserwacyjnej. Przestrze� by�a czym� niewyobra�alnym i nie daj�cym si� odczu� dla dziecka wychowanego w zamkni�tym wn�trzu astrolotu, wielkiego co prawda, lecz zawsze daj�cego si� obej�� we wszystkich mo�liwych kierunkach, od ko�ca do ko�ca. Cz�owiek urodzony i wychowany pod ziemskim niebem, ogl�daj�c codziennie jego sklepienie nad g�ow�, bardzo szybko oswaja si� z niewyobra�aln� g��bi� Kosmosu, z perspektyw� widzenia krajobrazu, z widokiem otwartej przestrzeni. Ted zna� to wszystko jedynie ze stereofilm�w, nie potrafi� wi�c odczu� �wiata ogl�danego z zewn�trz, spoza skorupy astrolotu, z powierzchni planety... Wtedy, w obserwatorium, ch�opiec odczu� tylko dziwne pomieszanie zaskoczenia, ciekawo�ci i odrobiny strachu przed tym czym� zupe�nie nowym i nieznanym. Najsilniejsza by�a jednak ciekawo�� i odt�d nikt na statku nie mia� spokoju: Ted pyta� o wszystko, co mia�o zwi�zek z gwiazdami, niebem, przestrzeni�... Pod kierunkiem najlepszych specjalist�w zacz�� systematycznie gromadzi� wiedz� o Kosmosie. Bo przecie� za�oga "Cyklopa" sk�ada�a si� z najlepszych specjalist�w w tej dziedzinie wiedzy. Ewa nie ust�powa�a ch�opcu pod wzgl�dem ciekawo�ci i post�p�w w nauce, cho� zainteresowania jej przyj�y odmienny kierunek. Wcze�niej ni� Ted, bo maj�c pi�� lat, zauwa�y�a, �e poza astrolotem istnieje jeszcze co� innego. Natury tego "czego�" nie potrafi�a na razie zg��bi�, jednak pewien fakt wry� si� w jej pami�� do�� silnie. Kojarzy� si� z bolesnym st�uczeniem kolana, gdy pod wp�ywem silnego wstrz�su, naruszaj�cego niczym dot�d nie zm�cony, pozorny bezruch statku, upad�a na pod�og�. Nawet nie p�aka�a zbyt d�ugo, tak j� ten fakt zafrapowa�. Z rozm�w doros�ych dotar�o do niej w�wczas, �e przyczyn� wstrz�su by� "meteor, kt�ry zareagowa� z polem os�onnym". Nie mog�a oczywi�cie wiedzie�, co to znaczy, odt�d jednak przys�uchiwa�a si� uwa�nie rozmowom, z kt�rych w�r�d wielu innych nieznanych s��w wy�owi�a jedno, cz�sto powtarzane. - Co to jest "Ziemia"? - spyta�a kiedy� ojca. Geon nie od razu odpowiedzia�, zaskoczony tym niespodziewanym pytaniem. Potem popatrzy� na �on�, u�miechn�� si� i powa�nie wyja�ni�: - Widzisz, Ziemia... to jest... jak ci to powiedzie�? To jest taka ogromna kula, gdzie �yj� ludzie, tacy, jak my wszyscy... - W �rodku? W tej kuli? - dopytywa�a si� ciekawie. - Czy to jest taki statek kosmiczny, jak nasz? - Ach, nie! - roze�mia� si� Geon. - To zupe�nie co� innego... Tam jest niebo nad g�ow�, drzewa, rzeki, zwierz�ta... - I ludzie? Du�o ludzi? Tyle, co tu, czy wi�cej? A co to s� "drzewa"? Ewa chcia�a wszystko wiedzie� od razu, a Geon mimo ca�ego ogromu swej wiedzy planetologicznej poczu� si� bezradny wobec pyta� ma�ej dziewczynki. Zupe�nie nie potrafi� wyja�ni� jej rzeczy na poz�r najprostszych i oczywistych. Odwo�a� si� do pomocy filmoteki, pokaza� jej kilka film�w o Ziemi dost�pnych dla jej dzieci�cego umys�u. Ale zdawa� sobie spraw�, �e wszystko to jest jakim� niedoskona�ym przybli�eniem. Zapewni� wi�c Ew�, �e gdy zobaczy pierwszy raz w �yciu prawdziw� planet�, gdy stanie na jej powierzchni, w�wczas potrafi poj�� nieco lepiej te wszystkie sprawy. Pojmie je jednak do ko�ca dopiero wtedy, gdy zobaczy t� w�a�nie planet�, o kt�r� chodzi - Ziemi�. Na koniec poradzi� jej �artem, by poczyta�a sobie troch� ksi��ek o Ziemi, kt�rych autorzy na pewno lepiej ni� on potrafi� o niej opowiada�. Ewa potraktowa�a t� rad� bardzo powa�nie i ju� w wieku lat siedmiu potrafi�a czyta� zgromadzone w bibliotece mikrofilmy. Niewiele z nich rozumia�a, lecz i to wystarczy�o, by odkry� przed ni� zaczarowany �wiat ksi��ki. Chciwie poch�ania�a wszystko, co na temat Ziemi i jej mieszka�c�w zawiera�y zasobniki informacyjne. To, czego nie potrafi�a sobie odtworzy� z opisu i nielicznych film�w o Ziemi, uzupe�nia�a wyobra�ni�, stwarzaj�c w ten spos�b sw�j w�asny obraz tego, jak go sobie w my�lach nazwa�a, "prawdziwego" �wiata, Ziemi jej rodzic�w i... swojej, bo czu�a si� z ni� zwi�zana bardziej ni� ze statkiem, na kt�rym przysz�a na �wiat, ni� z nieznanymi planetami, ku kt�rym on zmierza�. Na odprawie u dow�dcy obecni byli wszyscy. W napi�ciu oczekiwano decyzji, kt�ra mia�a za chwil� zapa��. Zesp� obliczeniowy zako�czy� w�a�nie prac�, a jej wyniki przeanalizowane przez Rad� Naukow� mia�y by� za chwil� podane do wiadomo�ci og�u za�ogi. - Nasze zaufanie do teorii Bie�owa-Rocksa - zacz�� Atros Lund - okaza�o si� s�uszne i uzasadnione: wbrew obawom pesymist�w mamy przed sob� uk�ad planetarny, zawieraj�cy obiekty o charakterze zbli�onym do planet ekosfery naszego S�o�ca. Badanie ich uznajemy za mo�liwe i ze wszech miar celowe. Chodzi jedynie o wyb�r schematu post�powania. Wydaje nam si�, �e najkorzystniejszym manewrem b�dzie sprowadzenie statku na orbit� parkingow� wok� Orfy, l�dowanie na niej wszystkich ma�ych rakiet i cz�onu mi�dzyplanetarnego z �adunkiem sprz�tu; w nast�pnej kolejno�ci - start cz�onu mi�dzyplanetarnego w kierunku Flory, niestety, tylko z cz�ci� za�ogi. Za wariantem tym przemawia szereg korzystnych jego stron: mo�emy rozdzieli� si� na dwie grupy dla prowadzenia prac na obu planetach, co przy niezmiernie ograniczonym czasie przeznaczonym na badania jest dla nas ogromnie wa�ne; na orbicie parkingowej mo�emy zostawi� statek bez za�ogi, co zwalnia nam trzy osoby, kt�re mo�emy zatrudni� na planetach. Istnieje oczywi�cie pewne ryzyko. Zu�ycie materia��w nap�dowych b�dzie tu znacznie wi�ksze ni� przy zastosowaniu innych spo�r�d branych pod uwag� schemat�w post�powania. Wi��e si� to z konieczno�ci� manewr�w w silnym stosunkowo polu grawitacyjnym w bezpo�rednim s�siedztwie planety... - To znaczy - wtr�ci� Max - �e o wej�ciu na orbit� wok� Flory nawet mowy by� nie mo�e? - Niestety! - powiedzia� Atros. - Kosztowa�oby nas to zbyt wiele paliwa... - O ile dobrze rozumiem - powiedzia� Har - to na Flor� wystartowa�by samodzielny cz�on mi�dzyplanetarny z kilkoma osobami za�ogi. Jak przedstawia�by si� wobec tego program ratunkowy w wypadku awarii cz�onu na Florze i niemo�no�ci samodzielnego powrotu? - Ot� to w�a�nie stanowi ryzyko, o kt�rym wspomnia�em uprzednio - powiedzia� Atros z u�miechem. - W takiej sytuacji musieliby�my jednak polecie� tam "Cyklopem" i zabra� za�og� za pomoc� ma�ych rakiet. - Czym ryzykujemy? - spyta� Ted. - Strata paliwa uniemo�liwi nam rozwini�cie pe�nej szybko�ci w drodze powrotnej. Nasz powr�t wyd�u�y si� o kilka lub nawet kilkana�cie lat! - wyja�ni� Atros. - Ale�... to jest przecie� bez znaczenia... - zacz�� Ted, lecz dostrzeg� lekki u�mieszek na twarzy dow�dcy i zamilk�. Zrozumia�, �e nie wszyscy my�l� tak samo, jak on. - Ryzyko jednak, bior�c pod uwag� du�y stopie� niezawodno�ci cz�onu mi�dzyplanetarnego, jest praktycznie niezmiernie ma�e - ci�gn�� Atros. - Jest jeden minus: grupa badaj�ca Flor� b�dzie praktycznie zdana na w�asne si�y. Sygna� stamt�d wys�any dotrze na Orf�, do reszty za�ogi, dopiero po kilku minutach, a przyj�cie z pomoc� "Cyklopem" zajmie kilkadziesi�t godzin... - Czy s�dzisz, �e czekaj� tam na nas jakie� powa�ne niebezpiecze�stwa? - mrukn�� z k�ta Edi Satt. - Nie s�dz�. Wszystko jednak brali�my pod uwag�. W�r�d zebranych podni�s� si� g�o�ny szmer, a potem wszyscy, jeden przez drugiego, dawali wyraz swym pogl�dom. Schemat post�powania przedstawiony przez Atrosa przyj�to prawie jednog�o�nie, bo tylko Har Adler wstrzyma� si� od g�osu, zaznaczaj�c przy tym, �e jest mu zupe�nie wszystko jedno, co si� postanowi, byle tylko obie planety zosta�y zbadane jak najdok�adniej. Stwierdzi�, �e jako niespecjalista zdaje si� w sprawach technicznych na zdanie fachowc�w i w pe�ni ufa ich decyzjom. - Zatwierdzamy wi�c ten wariant programu - podsumowa� Atros. - Na koniec chc� jednak przypomnie�, �e czas naszego przebywania w uk�adzie Lalande 21185 jest bardzo ograniczony rozmiarami rezerw energii i �rodk�w od�ywczych. Ze wzgl�du na to prosz� wszystkich o zredukowanie poszczeg�lnych prac badawczych do najistotniejszego minimum. Nie zapominajmy, �e wyprawa nasza ma charakter og�lnego rekonesansu. Nie nale�y wi�c koncentrowa� si� na szczeg�ach, cho�by by�y one najciekawsze! Naszym zadaniem jest przygotowanie materia��w dla zorganizowania wyprawy zakrojonej na znacznie szersz� skal�. Czasu by�o rzeczywi�cie niewiele. Niespe�na trzy tygodnie mia�y wystarczy� na najog�lniejsze poznanie obu planet! Pocz�tkowo dziwi�o to Teda. Nie m�g� si� pogodzi� z faktem, �e trwaj�ca tyle lat podr� w obie strony, przebycie tylu lat �wietlnych przestrzeni mia�o by� uwie�czone zaledwie tymi kr�tkimi tygodniami pobytu. "U�yteczny" czas stanowi� tylko nik�y u�amek czasu straconego na podr�. Przesta� si� dziwi� dopiero wtedy, gdy dowiedzia� si� o innych pozornych paradoksach takiej podr�y. Ka�dy kilogram masy przeniesionej tu, do uk�adu planetarnego obcej gwiazdy, wymaga� wielu tysi�cy kilogram�w paliwa, ka�dy litr czystego tlenu uzyskany z obcej atmosfery dla ludzkich p�uc kosztowa� mn�stwo cennej energii... Podczas podr�y nic nie mog�o si� marnowa�; �aden odpadek, �adna kropla wody. Wszystko wraca�o do nieprzerwanego cyklu regeneracji. Niezmordowany Tuo Tai, chemik i doktor nauk rolno-spo�ywczych, znajdowa� zastosowanie dla ka�dej odrobiny nieu�ytecznej na poz�r materii. Jego laboratoria by�y ogromn� fabryk� �ywno�ci i powietrza do oddychania, czystej wody i syntetycznych witamin. Pod sztucznymi s�o�cami promiennik�w wegetowa�y wspania�e okazy ziemskich jarzyn i owoc�w, w sztucznych wyl�garniach wykluwa�y si� kurcz�ta, a ka�dy posi�ek by� arcydzie�em sztuki kulinarnej. Tedowi chcia�o si� �mia� na wspomnienie �a�osnych past i przetwor�w �ywno�ciowych, kt�rymi - jak wyczyta� w Historii Kosmonautyki - �ywiono ongi� pierwszych zdobywc�w przestrzeni. Owszem, na kr�tk� met� od�ywianie takie dawa�o zupe�nie dobre efekty. Z chwil� jednak gdy czas podr�y - nawet po odj�ciu okres�w u�pienia - liczy�o si� na lata, po�ywienie takie przestawa�o wystarcza�... Tak wi�c zapobiegliwo�� doktora Tai podtrzymywa�a w znacznym stopniu stan psychiczny za�ogi, b�d� co b�d� zachwiany znacznie trybem �ycia na statku. Nad wypraw� jednak - jak zmora jaka� - ci��y� ten bezwzgl�dny i nieub�agany bilans energetyczny, kt�ry kaza� d�ugo wa�y� ka�d� decyzj�, ka�dy wydatkowany gram paliwa, ka�dy erg energii. Tam, w pr�ni, astrolot by� zdany na w�asne jej zapasy i wszystko, do ogrzewania i o�wietlenia w��cznie, zasilane by�o z centralnych si�owni. Tu, w pobli�u Czerwonego S�o�ca, mo�na by�o czerpa� pewne ilo�ci energii z jego promieniowania, lecz rezerw paliwa nap�dowego nie spos�b by�o uzupe�ni�. Chyba �e... In�ynierowie robili czasem pewne aluzje do tego "chyba": by� mo�e uda si� odnale�� na kt�rej� z planet z�o�a surowc�w, nadaj�cych si� do wykorzystania przy syntezie paliwa jonowego... By�y to jednak tylko blade nadzieje, na kt�re nie wolno by�o w ostatecznym rozrachunku liczy�. Dow�dca mawia� zwykle: "Nie sztuka dotrze� do celu. Trzeba jeszcze wr�ci�!" Po zapadni�ciu decyzji o l�dowaniu na Orfie zabra� g�os Igen Utero, kt�ry w kr�tkich s�owach przekaza� najwa�niejsze dane, jakie dotychczas uda�o si� zebra� o tej planecie. Gdy sko�czy�, nast�pi�o kilka rzeczowych pyta� i wyja�nie�. W�r�d innych r�wnie� i Ted wtr�ci� swoje pytanie - raczej z ch�ci zabrania g�osu na r�wni z innymi ni� z nieznajomo�ci przedmiotu. Igen by� bowiem ojcem Teda i wszystkie nowiny relacjonowa� synowi na bie��co. In�ynier Max Bodin przedstawi� na koniec projekt budowy bazy, kt�ra mia�a stan�� na Orfie. Nad ni�, na orbicie synchronicznej z obrotem planety, zawi�nie "Cyklop", pozornie nieruchomy dla obserwatora stoj�cego na powierzchni planety. Statek - pozostawiony bez za�ogi - b�dzie jednak utrzymywa� automatyczn� ��czno�� z baz� i s�u�y� r�wnocze�nie za przeka�nik dla fal radiowych, rozszerzaj�c tym samym promie� skutecznej ��czno�ci w szerokim obszarze wok� bazy. - Czy s� jeszcze pytania? - rzuci� Atros, zgarniaj�c swe notatki. - Chcia�abym wiedzie� - zacz�a nie�mia�o Ewa - jak� barw� b�dzie mia�o... niebo ogl�dane z powierzchni Orfy? Pytanie wprawi�o Teda w os�upienie. Sk�d jej to przysz�o do g�owy? On sam nigdy nie zastanawia� si� nad czym� podobnym. Owszem, wiedzia�, �e atmosfery planet rozpraszaj� �wiat�o i nadaj� niebu wygl�d mniej lub bardziej jasnej kopu�y, nie usi�owa� sobie jednak tego wyobrazi�. Dla niego niebo by�o zawsze po prostu czarn� p�acht� podziurawion� iskierkami gwiazd... - S�dz�c ze sk�adu atmosfery i widma s�onecznego - odpowiedzia� Igen - niebo powinno mie� barw� b��kitnofioletow�, nieco ciemniejsz� ni� na Ziemi... ROZDZIA� DRUGI AUTOMATACH, INTUICJI ST�PANIU PO PIASKU Na kilka dni przed zamierzanym wej�ciem na orbit� stacjonarn� zdarzy� si� wypadek. Szcz�ciem skutki jego nie dotkn�y ca�ej za�ogi, cho� mog�o si� sko�czy� znacznie gorzej. Jeden z przewod�w ch�odzenia stellatronu z niewiadomych przyczyn nagle p�k� i p�yn�ce w nim ciek�e powietrze zacz�o zalewa� sekcj� zabezpiecze�. Automatyka oczywi�cie przesta�a dzia�a�, blokada nie zareagowa�a i gdyby nie szybka decyzja jednego z in�ynier�w, Ediego Satta, kt�ry na szcz�cie by� obecny w pobli�u miejsca awarii, mog�aby nast�pi� powa�na katastrofa wskutek przegrzania pomocniczego stosu termoj�drowego. Edi, zaskoczony i pozbawiony innych mo�liwo�ci, d�oni� os�oni�t� tylko niezbyt grub� r�kawic� zamkn�� awaryjny zaw�r, zalewany co chwila strumieniami cieczy o temperaturze kilkunastu stopni Kelvina. Skutek by� taki, �e przez dwa dni obie lekarki - Wera i Juno, �ona Ediego - nie potrafi�y powiedzia�, czy uda si� uratowa� d�o� in�yniera. Ostatecznie okaza�o si�, �e po d�u�szej kuracji r�ka powr�ci do normalnego stanu. Na razie jednak, przynajmniej przez okres najbli�szych tygodni, a wi�c w czasie najbardziej gor�czkowych przygotowa�, jeden in�ynier by� z nich praktycznie wy��czony. Zdarzenie to wstrz�sn�o niezachwian� dot�d wiar� Teda w pot�g� i niezawodno�� automat�w. Od tej chwili przesta� o nich my�le�, jako o samodzielnych i sko�czenie doskona�ych maszynach zast�puj�cych cz�owieka. Rozmawiaj�c na ten temat z matk�, specjalistk� w dziedzinie automatyki, zagadn�� j�: - Mamo, czy nie mo�na skonstruowa� takiego... robota, o jakim pisz� w fantastycznych opowiadaniach? Takiego, kt�ry m�g�by zast�pi� cz�owieka w trudnej i niebezpiecznej podr�y do gwiazd? - Robota? - u�miechn�a si� Anna. - Owszem, mo�na skonstruowa� tak� maszyn�, ale to b�dzie zawsze tylko maszyna... - Jednak maszyna bywa zazwyczaj doskonalsza od cz�owieka? - Zale�y, co uznamy za doskona�o��. Je�li precyzj� i refleks - to niew�tpliwie maszyna g�rowa� b�dzie w tym zakresie nad cz�owiekiem. Ale w dziedzinie niezawodno�ci i wszechstronno�ci nie osi�gnie ona nigdy tego poziomu, jaki reprezentuje m�zg ludzki... W fantastycznych opowiadaniach powtarza si� zazwyczaj wci�� ta sama niekonsekwencja: z jednej strony autorzy pisz� o ogromnych, a mimo to ograniczonych i niedoskona�ych "m�zgach elektronowych"; z drugiej strony - stwarzaj� "roboty" o rozmiarach cz�owieka i zamykaj� w tej mizernej obj�to�ci intelekt niemal r�wny ludzkiemu, ba, czasem nawet przypisuj�c tym fantastycznym tworom w�a�ciwo�ci niemal�e psychiczne... Jednym s�owem, najwi�ksza nawet ze znanych dzi� maszyn "my�l�cych" - postawiona w warunkach zupe�nie nie znanych jej konstruktorom i programistom - nie zdo�a ani w setnej cz�ci osi�gn�� tego stopnia przystosowania si� do warunk�w, jakie wykazuje umys� przeci�tnie zdolnego cz�owieka. Dlatego tu jeste�my my, ludzie. Automaty stanowi� tylko przed�u�enie i usprawnienie naszych d�oni. - Mamy przecie� automaty budowlane, samoczynne stacje badawcze... - Tak, ale i one nie potrafi� niczego dokona� bez narzuconego przez nas programu i bez kontroli ze strony centralnego koordynatora, kt�ry, jak ci wiadomo, zajmuje trzeci� cz�� masy u�ytkowej statku. Czy�by� poczu� si� tu niepotrzebny wobec istnienia tych wszystkich urz�dze� automatycznych? Wypadek z Edim i rozmowa z matk� utwierdzi�y Teda w przekonaniu, �e musz� liczy� g��wnie na samych siebie, na swoj� wiedz� i w�asne decyzje w niebezpiecze�stwach. Ucieszy�o go to bardzo, bo w skryto�ci ducha - jak ka�dy zreszt� z uczestnik�w wyprawy - liczy� na niespodzianki, oczekiwa� ich i wyobra�a� sobie swoje �mia�e czyny, godne zdobywcy przestrzeni. Marzenia doros�ych i bardziej do�wiadczonych cz�onk�w za�ogi by�y mo�e odrobin� trze�wiejsze i g��biej ukryte, lecz na pewno nie r�ni�y si� zasadniczo od marze� pe�nego entuzjazmu szesnastolatka. Dzie� wej�cia na orbit� wype�ni�y pospieszne i gor�czkowe przygotowania. Manewr odby� si� zgodnie z planem - pod tym wzgl�dem nie spodziewano si� zreszt� �adnych nieprzewidzianych przeszk�d. Orbita by�a wysoka, przebiega�a z dala od atmosfery i pas�w radiacji, kt�rych spodziewano si� w otoczeniu planety. Sporz�dzone z tej odleg�o�ci zdj�cia kartograficzne nie dawa�y jeszcze poj�cia o szczeg�ach powierzchni, lecz wystarczy�y dla ustalenia miejsca pod budow� bazy. Mia�a stan�� w�r�d piask�w rozci�gaj�cej si� wzd�u� r�wnika pustyni. Pierwsze l�dowa�y kolejno wszystkie trzy ma�e rakiety towarowe. Pilotowa� je Max, lecz nie opuszcza� kabiny; tam, na dole, ca�y �adunek przenosi�y na miejsce budowy automaty. Sterowane zdalnie maszyny budowlane uformowa�y z przetopionego piasku g�adk� p�yt� l�dowiska. Odt�d transporty sz�y sprawnie, na dole przybywa�o sprz�tu, a maszyny w kr�tkim czasie wznios�y pierwsze zabudowania: w centrum placu budowy wyros�y �ciany budynku g��wnego, pokrytego p�kulist� kopu��, a obok niego, niby szare �my - p�askie dachy hangar�w i magazynu. Cho� tylko Max bywa� na placu budowy, post�py rob�t �ledzili wszyscy za po�rednictwem samoczynnych kamer telewizyjnych, w�druj�cych po�r�d automat�w budowlanych. Dzie� l�dowania - oczekiwany przez wszystkich z nie tajonym podnieceniem - rozpocz�� si� dla Teda niepomy�lnie: wyznaczono go do za�ogi "Suma", owego stateczku mi�dzyplanetarnego, kt�ry mia� p�niej pos�u�y� dla wyprawy na Flor�. Teraz jednak "Suma" nale�a�o sprowadzi� na Orf�. Lot du�ym stosunkowo i ci�kim statkiem by� bardziej emocjonuj�cy i ciekawszy, ale ca�� przyjemno�� st�d wyp�ywaj�c� psu�a Tedowi my�l, �e na planet� zejdzie jako... ostatni z za�ogi. "Sum" bowiem mia� wyl�dowa� w ostatniej kolejno�ci. W sk�ad jego za�ogi wesz�a, opr�cz pilota Maxa, r�wnie� i Ewa. Tak wi�c - przy opuszczaniu statku - jej, jako kobiecie, b�dzie przys�ugiwa�o pierwsze�stwo, a i Maxa Ted b�dzie musia� przepu�ci� ze wzgl�du na wiek. O Orfie wiedziano dostatecznie du�o, by nie oczekiwa� jakich� wielkich niespodzianek. Wobec ca�kowitej niemal pewno�ci, �e na planecie nie �yj� �adne inteligentne istoty, l�dowanie nie przedstawia�o specjalnych trudno�ci natury... dyplomatycznej. Trudno�ci technicznych te� nie nale�a�o si� spodziewa�, bior�c pod uwag� wspania�e kwalifikacje pilot�w i drobiazgowo dok�adne przygotowanie rakiet. A jednak wszyscy byli zemocjonowani. Lecieli tutaj przez osiemna�cie d�ugich lat, przez osiemna�cie lat nie czuli pod stopami "twardego gruntu"! O Ewie i Tedzie lepiej w og�le nie m�wi�, miejsca sobie nie mogli znale�� z podniecenia. Na godzin� przed wyznaczonym czasem startu, gdy �apa transportera zgarnia�a z w�zk�w w czelu�� "Suma" skrzynki �adunku, Ted zbli�y� si� do Maxa, kt�ry pieczo�owicie dogl�da� rozmieszczenia baga�y w �adowni. - Czy wszystkie rakiety wystartuj� r�wnocze�nie? - spyta�. - Tak. Dzi�ki temu "Cyklop" pozostanie na niezmienionej orbicie. - Aha! To znaczy, �e ma�e rakiety wystartuj� w jedn�, a "Sum" w drug� stron�? - Jasne! - powiedzia� Max z uznaniem. - Widz�, �e pami�tasz prawo zachowania p�du. Wobec tego policz, z jak� pr�dko�ci� musimy startowa�. Pami�tasz, jakie s� masy poszczeg�lnych rakiet? - Pami�tam. Zaraz policz�! - Ted odwr�ci� si� na pi�cie i chcia� pobiec do kabiny obliczeniowej. - Zaczekaj! - zatrzyma� go Max. - Nie mo�na z ka�dym drobiazgiem biega� do kalkulatora. Z chytrym u�mieszkiem wydoby� z kieszeni bia�y, wyd�u�ony przedmiocik. Ted wyci�gn�� niepewnie d�o�. - Co to jest? Suwak logarytmiczny? - spyta� zaskoczony. - W�a�nie. Spr�buj na tym policzy�. Tam, na planecie, nie b�dzie mo�na w ka�dej chwili korzysta� z maszyny matematycznej. - Hm... - Ted podrapa� si� z zak�opotaniem w g�ow�, jakby chcia� z niej wyskroba� t� odrobin� wiedzy o prymitywnych metodach rachunkowych, kt�r� kiedy� wbito mu tam w�r�d innych wiadomo�ci z historii matematyki. - No i co b�dzie? - mrukn�� Max, wci�� si� u�miechaj�c. - Przypu��my, �e znalaz�e� si� na pustyni, bez ��czno�ci z baz� i masz obliczy� wsp�rz�dne swego po�o�enia... - Zaraz! - Ted zagryz� wargi i mozolnie przypominaj�c sobie zasad� liczenia na suwaku, wyprowadzi� wreszcie wynik i wynotowa� na kartce rezultat. - No, niezupe�nie tak! - powiedzia� Max, rzuciwszy okiem na papier. - Drobny b��d, ale istotny. Mniejsza o to, nie twoja wina - doda� widz�c zmarkotnia�� min� ch�opca. - Doskonale to rozumiem. Kalkulator jest dla was, wychowanych na statku, tym, czym dla mnie by�y kiedy� w dzieci�stwie liczyd�a. Wy nawet swoje pierwsze "dwa-razy-dwa" obliczali�cie na maszynie. Bo, widzicie, na Ziemi... dziecko zaczyna liczy� przy pomocy w�asnych palc�w... No, wy te� przy pomocy palc�w, ale... na klawiaturze maszyny. Machn�� r�k� i pchn�� d�wigni� transportera. Lawina paczek pop�yn�a znowu w g��b luku. - Nie miejcie mi za z�e tego, co powiem - doda� po chwili, zwracaj�c si� do Teda i stoj�cej obok Ewy. - Wychowali�cie si� w zupe�nie innych warunkach ni� ktokolwiek z za�ogi. Mo�na by powiedzie�, �e otrzymali�cie od razu drugi tom powie�ci do przeczytania, nie znaj�c pierwszego. �yli�cie w �wiecie pozbawionym niespodzianek, cho� nie powiem, by nie mog�o ich by�. Na szcz�cie jednak nie by�o... Ale nie o tym chc� m�wi�. Chodzi mi jedynie o to, by�cie pami�tali, �e nie znacie wielu spraw najprostszych, znaj�c r�wnocze�nie wiele rzeczy skomplikowanych i trudnych. Nie nabyli�cie pewnych odruch�w i przyzwyczaje�, jakie posiada ka�dy cz�owiek �yj�cy na Ziemi. Tam, na planetach, pami�tajcie o tym, by nie ufa� wy��cznie swej wiedzy i urz�dzeniom technicznym. Nie posiadacie w dostatecznym stopniu tego, co nazywamy intuicj� i do�wiadczeniem, a co jest po prostu zespo�em utrwalonych praktycznie przyzwyczaje�, pewnych umiej�tno�ci stosowania wiedzy i techniki. Z tym jest jak z jazd� na rowerze lub p�ywaniem: trzeba si� nauczy� praktycznie, zautomatyzowa� ruchy. Nawet najlepiej wy�o�ona teoria nic tu nie pomo�e. Ostatnie skrzynki znikn�y we wn�trzu "Suma". W �lad za nimi pod��y� Max. - Te� sobie wybra� czas na prawienie mora��w! Jakby to teraz by�o najwa�niejsze! Na dodatek zupe�nie nie wiem, o co mu chodzi. Mo�e ty co� z tego zrozumia�a�? - spyta� Ted, wci�� jeszcze podra�niony sw� pora�k� rachunkow�. - Wydaje mi si�, �e tak... - powiedzia�a Ewff niepewnie. - Wi�c. prosz�, wyt�umacz mi to w dw�ch s�owach... - Zdaje si�, �e tak w dw�ch to si� nie da stre�ci�. Gdyby� przeczyta� kilka ksi��ek... Nie tych o fizyce i astronomii, a tych o Ziemi i ludziach, mo�e nie musia�abym ci tego wyja�nia�... - Niestety, nie mam teraz czasu na uzupe�nianie swego wykszta�cenia humanistycznego! - burkn�� Ted niezbyt uprzejmie. W tej samej chwili z wn�trza "Suma" wyjrza� Max Bodin. - Za dwadzie�cia minut chc� was widzie� w fotelach. Skafandry B-4 z podw�jnym zapasem powietrza. - Tak jest! - odpowiedzieli oboje z przej�ciem i pobiegli do kabin. Ted by� z powrotem po o�miu minutach. Przez rami� mia� przewieszon� torb� z osobistymi rzeczami, a w d�oni d�wiga� nowiutki, l�ni�cy miotacz plazmowy. Dow�dca, przydzielaj�c Tedowi t� bro�, powiedzia�: "Miotacz s�u�y przede wszystkim do tego, by go mie�. To doskonale wp�ywa na samopoczucie". Mia�o to oznacza�, �e w miar� mo�no�ci nie nale�y go u�ywa�. Ted mia� jednak ogromn� ochot� wypr�bowa� miotacz, z czystej ciekawo�ci... Ewa zjawi�a si� dok�adnie po dwudziestu minutach. Spora i na oko do�� ci�ka walizka obija�a jej nogi, w lewej r�ce d�wiga�a jeszcze jak�� paczk�. Ted mia� ochot� zapyta� z�o�liwie o ilo�� zawartych w walizce sztuk garderoby, lecz w otworze luku pojawi� si� Max, r�wnie� w pe�nym stroju podr�nym. Podszed� do nich i wprawnymi ruchami sprawdzi� stan skafandr�w. - Mo�na! - powiedzia� wreszcie i zagarn�� ich obiema r�kami w kierunku w�azu. Potem podszed� do jednej ze �cian korytarza i nacisn�� taster. Ze �cian zacz�y powoli wysuwa� si� grodz� odcinaj�ce cz�on "Suma" od reszty statku. Nareszcie! Rakieta wysz�a z warstwy chmur i p�askim lotem szybowa�a nad pustyni�. R�wny teren, tu i �wdzie nakrapiany grupkami wzg�rz, si�ga� a� po kraniec widocznego na przednich ekranach zachodniego horyzontu. Miejscami jak atole na tym suchym oceanie widnia�y ostre i regularne koliska krater�w przypominaj�cych pier�cieniowe g�ry Merkurego. Nagle �rodek ekranu zal�ni� bia�� iskr� �wiat�a. To z bazy, kt�rej z tej wysoko�ci nawet nie by�o wida�, wystrzeli� w kierunku "Suma" mgnienie oka trwaj�cy laserowy strumie� naprowadzaj�cy. Autopilot zareagowa�, zanim jeszcze powieki patrz�cych w ekran odemkn�y si� po tym b�ysku. Ekran o�lep� od niebiesko-bia�ych p�omieni dysz hamuj�cych, fotele przechyli�y si� stosownie do zmiany kierunku pionu. Po kilku sekundach p�omie� dysz zgas� jak zdmuchni�ty. Dysze kierunkowe sykn�y kr�tkim podmuchem spr�onego gazu. Obraz pustyni znikn�� z ekran�w w d�, a jego miejsce zaj�o o�owianoszare niebo. Fotele zakoleba�y si�, przyjmuj�c normalne po�o�enie. Rufowe dysze zagra�y na po�owie ci�gu. "Sum", jakby zawieszony na wysi�gniku ogromnego d�wigu, zawis� na chwil� nieruchomo, a potem powoli osun�� si� w d�. L�dowali na piasku, by nie zniszczy� zbyt s�abej dla tak ci�kiej rakiety pow�oki l�dowiska. Prawa d�o� Maxa, spoczywaj�ca na d�wigni regulacji ci�gu, przesuwa�a si� prawie niedostrzegalnie ku przodowi. Rakieta, stoj�c na p�omieniu, opada�a z wolna. Przez kul� he�mu wida� by�o ostry profil Maxa, nieruchomo patrz�cego w mrowie rozedrganych wska�nik�w na desce rozdzielczej. Ziemia naciera�a na statek pionow� �cian� w tylnych ekranach. Szum silnik�w przerodzi� si� w wycie, p�omie� gor�cym oddechem si�gn�� piasku i rozmi�t� b�yskawicznie jego lotn� warstw� powierzchniow�, wygrzebuj�c w tym miejscu kolisty lej, obwa�owany pier�cienistym nasypem. D�ugie, paj�cze nogi wspornik�w utkwi�y p�askimi stopami w dnie leja, zapadaj�c si� nieco. Po chwili jednak odnalaz�y oparcie w twardszych warstwach gruntu, amortyzatory ugi�y si� ci�ko, mlaskaj�c przet�aczanym w ich wn�trzu olejem. Dysze, kt�re zamilk�y w chwili zetkni�cia si� wspornik�w z gruntem, plun�y raz jeszcze s�abym podmuchem, by rozko�ysa� rakiet� w pionie dla sprawdzenia stateczno�ci. Wreszcie rakieta znieruchomia�a. Pilot trwa� jednak wci�� w skupionym napi�ciu. Z d�oni� na d�wigni �ledzi� jeszcze �wietliste s�upki dynamometr�w wskazuj�cych obci��enie wszystkich trzech wspornik�w. By�o r�wnomierne. Wska�nik pionu - czerwony �wietlik w�r�d paj�czyny koncentrycznych okr�g�w - ani o w�os nie odchyla� si� od punktu zerowego. Napi�cie znika�o powoli z twarzy Maxa. Nad jego g�ow� zamruga� zielony sygna�. Teraz dopiero Max przekr�ci� male�ki kluczyk blokady rozrz�du i schowa� go do kieszeni skafandra. - Po co ten kluczyk? - zapyta� Ted. - Przepisy... - za�mia� si� Max. - Kto� tam pomy�la� sobie, �e lepiej by by�o, gdyby nam tubylcy nie ukradli rakiety. - Wierzysz w tubylc�w? - wtr�ci�a Ewa. - Gdyby to cokolwiek pomog�o, na pewno got�w by�bym uwierzy�. Tu jednak chyba ich nie spotkamy. Min�wszy �luz�, wydostali si� do komory wyj�ciowej. Max uruchomi� wyci�g i po chwili krzese�ko windy ko�ysa�o - si� tu� za progiem wy�azu. Ewa jako pierwsza zaj�a w nim miejsce i krzese�ko zacz�o powoli w�drowa� w d� wzd�u� kratowej konstrukcji jednego ze wspornik�w. Spojrza�a najpierw w d�, w trzydziestometrow� przepa�� pod stopami, a potem w niebo. Igen mia� racj�. Niebo mia�o lekki odcie� fioletu, nad widnokr�giem r�owi�o si� nieco, o�wietlone niskim purpurowym s�o�cem. W niewielkiej odleg�o�ci srebrzy�a si� g�adka, jakby wprost z piasku wyrastaj�ca kopu�a bazy. Nieco w lewo od niej stercza�y w niebo trzy ostre sylwety rakiet. Poza tym nic nie narusza�o monotonii otoczenia. Stopy Ewy zetkn�y si� z gruntem �agodnie, lecz niespodziewanie. Podziwiaj�c panoram� zapomnia�a na chwil�, �e zje�d�a wyci�giem. Odruchowo podkurczy�a nogi, lecz krzese�ko zatrzyma�o si� ju� na dole. Odpi�a klamr� i zeskoczy�a na ziemi�. Ted, stoj�c na progu wy�azu, odczu� nieprzyjemny zawr�t g�owy. Przed nim rozpo�ciera�a si� jasna przestrze�, czerwone s�o�ce o�lepia�o. To, co ujrza�, zaskoczy�o go. Poczu� si� nagle jak zamkni�ty pod ogromnym, nieprzejrzystym kloszem, odcinaj�cym go od tak dobrze znanych gwiazd i konstelacji. Wobec pr�ni, do kt�rej tak si� przyzwyczai�, ta niebieskawa kopu�a wydawa�a si� czym� namacalnie ci�kim i g�stym. I tyle swobodnej, przestrzeni... W por�wnaniu z ciasnym i do maksimum wykorzystanym wn�trzem statku ten nadmiar pustej przestrzeni wyda� si� ch�opcu jakim� straszliwym marnotrawstwem! Ewa przebrn�a przez wa� piasku usypanego podmuchem dysz. Czekaj�c na towarzyszy, przygl�da�a si�, jak ziarna osypuj� si� po zboczu wa�u, porywane ostrymi podmuchami wiatru. Prawie nie zastanawiaj�c si�, przykl�k�a i nabieraj�c w obie d�onie piasku, podrzuci�a go w g�r�. Wiatr porwa� ziarna i rozwia� je sypkim warkoczem. To by�o zabawne. Ewa raz jeszcze pu�ci�a na wiatr gar�� piasku, a potem otrzepa�a r�kawice i spojrza�a w kierunku bazy, sk�d zbli�a�o si� w�a�nie co� na kszta�t komety wlok�cej ogon szybko opadaj�cego py�u. "G�ow�" komety okaza� si� pe�zak, g�sienicowy pojazd pustynny. Zatrzyma� si� w odleg�o�ci kilkunastu metr�w. Kopu�ka unios�a si�, z kabiny wyskoczy� Adam Wro�ski. W d�oni ni�s� p�k jakich� suchych badyli. Z uroczyst� min� zbli�y� si� do Ewy i sk�adaj�c niski uk�on, wr�czy� jej rosochaty bukiet. - Witam na Orfie. Poniewa� przybyli�my o dziesi�� minut wcze�niej, czujemy si� gospodarzami. A to najpi�kniejszy - bo jak dot�d jedyny - okaz miejscowej ro�linno�ci: miot�owiec Wro�skiego, na cze�� odkrywcy. Do bazy by�o niedaleko, lecz jechali do�� d�ugo, bo pe�zak nie mie�ci� czterech os�b w kabinie. Ewa i Adam zaj�li miejsca wewn�trz, a Ted z Maxem uczepili si� z ty�u pojazdu. Pozostawiona w pustyni rakieta sta�a, podobna do olbrzymiego kraba, na trzech szeroko rozstawionych nogach wspornik�w. Ted przygl�da� si� przez chwil� jej strzelistej sylwetce. - Okazale wygl�da, prawda? - powiedzia� Max z dum�. - Pierwszy raz mo�esz popatrze� na ni� z zewn�trz. Prawdziwy sum. Nawet w�sami porusza. U t�pego dzioba rakiety wachlowa�y miarowo dwa p�kola anten radarowych. - Sum to taka ryba? - upewni� si� Ted. - Owszem. Najsmaczniejsza z ryb! - zapewni� Adam zza steru. - A przy tym jaka m�dra! Kiedy by�em ostatnio na jeziorach, przytrafi� mi si� w takiej zaro�ni�tej rzeczce sum... To by�a sztuka! Taaaka! Tu Adam pokaza�, jaki by� ten sum. - Uhm... - mrukn�� w�tpi�co Max i mrugn�� okiem do Teda. - Uwa�aj, Adasiu, nie puszczaj steru, bo na latarni� wpadniemy! Latar� co prawda w pustyni nie by�o, lecz wje�d�ali w�a�nie mi�dzy zabudowania bazy. Wrza�a tu gor�czkowa praca. Tylko Edi z markotn� min� siedzia� w fotelu, piastuj�c na temblaku sw� chor� d�o�. Ewa przy��czy�a si� natychmiast do doktora Tai, kt�ry przy gastromacie programowa� w�a�nie inauguracyjn� kolacj�. Ted zajrza� we wszystkie k�ty, wypr�bowa� wszystkie urz�dzenia automatyczne, zajrza� do hangar�w, a potem zasiad� w odosobnionym k�ciku kabiny radiowej i przez d�u�szy czas co� tam d�uba�, schylony nad sto�em. Ewa, kt�ra zajrza�a mu po godzinie przez rami�, spostrzeg�a, �e Ted... liczy uparcie na suwaku logarytmicznym! ROZDZIA� TRZECI W KT�RYM ORFA DEMONSTRUJE SWOJE MO�LIWO�CI, A AUTOMATY - SWOJE Nast�pnego dnia odby�a si� narada robocza. Ustalamy g��wne kierunki bada� - m�wi� Atros Lund znad barwnej fotomapy rozpostartej na stole. - Na razie rozdzielamy si� na dwie grupy. Pierwsza, w sk�ad kt�rej wejd�: Wera i Adam Wro�scy, Geon Berd oraz Max Bodin jako pilot batyskafu, opu�ci si� jutro na dno oceanu i pozostanie tam, zale�nie od potrzeby, od trzech do pi�ciu dni; grup� dowodzi Geon. Liczymy na wasz� samodzielno��. W razie alarmu musicie pos�ugiwa� si� kodem detonacyjnym przez odstrza� �adunk�w podwodnych. Pozostali b�d� prowadzi� prace na l�dzie oraz tu, w bazie. Szczeg�y planu ka�dy otrzyma na pi�mie. Jeszcze raz prosz� o sprawne dzia�anie i trzymanie si� programu. Czasu mamy niewiele. Trzy tygodnie na zbadanie dw�ch planet to nawet w naszym kosmicznym stuleciu okres' bardzo kr�tki. Pomy�lcie - zwr�ci� si� do Ewy i Teda - przez ile wiek�w ludzie musieli bada� sw�j w�asny glob, by jako tako go pozna�... - Mam nadziej�, �e nie b�dziesz wymaga� tak dok�adnych danych, jakie mamy o naszej Ziemi - udaj�c przera�enie spyta� Har Adler, szef informacji i dokumentacji naukowej (czyli - jak go w skr�cie i nieco archaicznie nazywano - "bibliotekarz") oraz archeolog, historyk i w�a�ciciel czarnej brody w jednej osobie. - Przeciwnie! - u�miechn�� si� Atros. - Nawet bardzo prosz� o pow�ci�gliwo�� i nieprzesadzanie ze szczeg�ami. Wiem wprawdzie, �e trudno si� ograniczy�, gdy na ka�dym kroku spotyka si� rzeczy nowe i nieznane, lecz trzeba zatrzymywa� si� tylko nad najistotniejszymi sprawami. "Jedn� r�k� wzi�� dwie dynie - cho�by� chcia�, nie mo�na", jak m�wi chi�ski aforyzm. Atros popatrzy� do trzymanej w d�oni kartki, jakby chcia� sobie co� jeszcze przypomnie�. Potem spojrza� w kierunku Ediego i zapyta�: - Jak r�ka? - Nie�le... - mrukn�� in�ynier, zezuj�c z ukosa na lekarki. - Nie tak znowu nie�le! - Jeszcze nie jest zdrowa! Obie lekarki protestowa�y zgodnym ch�rem. Atros u�miechn�� si� nieznacznie. - Wiem, Edi - powiedzia� - �e chcia�by� by� przydatny na r�wni z innymi. Je�li wi�c poradzisz sobie jedn� r�k�, to przygotuj stacje automatyczne. Wy�lemy je na Pustyni� Zachodni�. A Ted niech ci pomo�e. Ted skin�� g�ow� bez entuzjazmu. Spodziewa� si�, �e zostanie przydzielony do kt�rej� z ekip terenowych - je�li ju� nie do oceanicznej, to przynajmniej do grupy maj�cej bada� dalsze tereny pustyni. - Na pustyni� wyrusza grupa w sk�adzie: Igen Utero, Tuo Tai i Pollo Trevi. Dowodzi Igen. Zabierzecie dwa pe�zaki. Trasa: na po�udniowy wsch�d i po�udnie od bazy, do granic strefy nadmorskiej. Pozostali w bazie maj� za zadanie opracowanie nap�ywaj�cych danych oraz dalsze pr�by nawi�zania ��czno�ci z Flor�. Gdy dow�dca sko�czy� i wyszed�, Edi zbli�y� si� do Teda i poufale skubn�� go w �okie�. - Chod�, ch�opcze - powiedzia�. - Nie martw si�. Mnie te� nie chc� ze sob� zabra�. Trzeba to jako� prze�y�. Ted pomy�la�, �e to bardzo uprzejmie ze strony Ediego, i� chce mu doda� otuchy, ale r�wnocze�nie zdawa� sobie spraw� z istotnej r�nicy w ich sytuacjach: gdyby nie chora r�ka, Edi na pewno zasiad�by za sterami batyskafu... A on? C�, widocznie uwa�aj� go za smarkacza. Poszli przebra� si� w robocze skafandry. Po drodze Edi, jakby czytaj�c w my�lach ch�opca, m�wi�: - Buntujesz si�, no nie? To od razu wida�, nie�atwo ukry� taki rozsadzaj�cy cz�owieka zapa� do czynu... Ale nie mamy czasu na pope�nianie b��d�w, do wszystkiego potrzebni s� specjali�ci. Wyszli przed baz�. W pobli�u hali monta�owej sta�o sze�� gotowych do drogi automat�w. Samopasy po�yskiwa�y pancerzami jak szereg wielkich ��wi. Wia� silny wiatr, nawiewa�o piasku w ka�d� szczelin�, w ka�de za�amanie odzie�y. - Znowu dmie - powiedzia� Edi z niezadowoleniem. - A my musimy jeszcze zajrze� im do �rodka. Nie mo�emy otworzy� pokryw tutaj, bo wszystko si� zapiaszczy. Sprawdzimy na razie zdalne sterowanie, a potem wprowadzimy maszyny do hali. W��czyli trzymane w d�oniach ma�e nadajniki steruj�ce. - We� dw�jk� - powiedzia� Edi - a ja wezm� jedynk�. Niech si� troch� przelec� po piasku. Skierowa� witk� anteny w stron� pierwszego samopasa. Pojazd gwa�townym skokiem ruszy� przed siebie, a potem pos�uszny ruchom palc�w Ediego, kt�ry regulowa� nadajnik, skr�ci� w stron� otwartej pustyni i pomkn�� po powierzchni piask�w ze zdumiewaj�c� chy�o�ci�. Gdy si� oddali� o trzysta metr�w, zawr�ci� nagle i jak dziecinna zabawka ze zdalnym sterowaniem zacz�� zbli�a� si� ku bazie. - Wypu�� dw�jk� - powiedzia� Edi. - Prosto na tamten! Ted spojrza� z wahaniem, nie rozumiej�c polecenia. - Nie b�j si�, pu�� sw�j automat w kierunku mojego - zach�ci� go Edi z u�miechem. - Doda�em im jeden warunek ograniczaj�cy... Drugi samopas wystartowa� w kierunku pierwszego. P�dzi�y teraz naprzeciw siebie i wydawa�o si�, �e za chwil� roztrzaskaj� si� nawzajem. Gdy jednak odleg�o�� zmala�a do kilkudziesi�ciu metr�w, oba pojazdy prawie r�wnocze�nie zastopowa�y, a potem ostro�nie i powoli, jakby skradaj�c si�, zatoczy�y wok� siebie szerokie p�kola, wymin�y si� i odnalaz�szy pierwotny kierunek, pop�dzi�y dalej, ka�dy w swoj� stron�. Edi za�mia� si� cicho i z zadowoleniem. - Widzia�e�, jakiej ostro�no�ci je nauczy�em? To na wypadek spotkania jakich� ruchomych obiekt�w. Po co maj� straszy� zwierzyn�? Niech lepiej omijaj� z dala wszystko, co si� porusza. No, te dwa sprawne, zaprowad� je do hali i odkr�� tylne pokrywy. Ted sta� jeszcze przez chwil�, podziwiaj�c sprawno�� musztrowanych przez Ediego maszyn. Nagle spojrza� w kierunku zachodniego kra�ca horyzontu i zaniepokoi� si�. - Popatrz - tr�ci� in�yniera - co to? Tam! Od zachodu nadci�ga� czarny tuman, jakby zwa�y piasku powsta�y nagle i unios�y si� w g�r� zwart� mas�. Czarna, sto�kowato rozszerzaj�ca si� ku g�rze chmura zbli�a�a si� z ogromn� szybko�ci�. Pociemnia�o nagle. - Wygl�da to na burz� - powiedzia� Edi na wp� do siebie. W��czy� mikrofon interkomu, zainstalowany w he�mie. - Baza, widzicie, co si� dzieje? - Widzimy - odezwa� si� g�os Atrosa. - Gdzie jeste�cie? Ukryjcie si�! - Dobrze, ju� si� chowamy! - mrukn�� Edi, wci�� wpatruj�c si� w nadci�gaj�cy tuman. - Skierowa� samopasy do hali? - dopytywa� si� gor�czkowo Ted. - Nie - Edi machn�� r�k�. - Nie trzeba, dadz� sobie rad�. Wpadli do hali. Ted zaryglowa� w�az i podbieg� do iluminatora. Na zewn�trz rozp�ta�o si� niesamowite piek�o. W zapad�ym nagle zmroku ukaza�y si� pierwsze fale piasku i run�y na kopu�� g��wnego budynku. R�wnocze�nie ca�a powierzchnia roziskrzy�a si� drobnymi igie�kami wy�adowa� elektrycznych. Potem zrobi�o si� zupe�nie ciemno. Tylko dachy zabudowa� �wieci�y ci�g�ym bladym �wiat�em iskrzenia. - Piaskowa burza z wy�adowaniami! - zawo�a� Edi z zachwytem. - Przyroda zawsze sobie poradzi! Nie ma wody - mo�e by� piasek. Byle gn�bi� biedne stworzenia... Wida� by�o, �e z satysfakcj� obserwuje bezskuteczne ataki piasku na zagubiony w pustyni skrawek cywilizacji. - To pierwszy kontratak, odpowied� Orfy na nasze wtargni�cie - powiedzia� po chwili. - Jak dot�d my jeste�my g�r�. Ale przeciwnika nigdy nie nale�y lekcewa�y�! Tr�ba powietrzna przesz�a r�wnie szybko, jak si� pojawi�a. Pozostawi�a po sobie wa�y nawianego wok� budynk�w piasku. W miejscu gdzie przed chwil� sta�y samopasy, stercza�y tylko pr�ty anten. - Teraz patrz! - powiedzia� Edi uroczy�cie, gdy wyszli ponownie na zewn�trz. Nacisn�� klawisz sterowania. Przed hal� zakot�owa�o si�, jakby nowa, mniejsza burza wybuch�a nagle w tym miejscu. Po chwili piasek opad�, a sze�� samopas�w triumfalnie ko�ysz�c czu�kami anten pow�drowa�o sznureczkiem do hali. - Jedno niebezpiecze�stwo uda�o si� nam z g�ry przewidzie� - powiedzia� Edi. - Te automaty przesz�y sw�j bojowy chrzest na Marsie, w g��bi Czerwonej Pustyni. Jakie jeszcze niespodzianki mog� je spotka� tu, na Orfie? - Mamo... - zacz�� Ted, gdy zasiedli wieczorem do kolacji w kabinie mieszkalnej. Spojrza�a na syna, jakby przeczuwaj�c, �e chce j� spyta� o co� bardzo wa�nego. Zach�ci�a go ciep�ym spojrzeniem. - Mamo, czy ty... i ojciec... jeste�cie zadowoleni ze swej pracy? Z tego, �e jeste�cie tutaj, z dala od Ziemi i innych ludzi? - Oczywi�cie! - odpowiedzia�a natychmiast. - Przecie� nikt nas do tego nie zmusza�. Chcieli�my sami, wybrali�my... A dlaczego pytasz? Czy ty jeste� niezadowolony? Ciebie nikt nie pyta�, wiec mia�by� prawo do niezadowolenia... - Ale� nie, nie! - zaprotestowa� gwa�townie. - Ja bardzo, bardzo chc�. Chcia�bym nawet jeszcze wi�cej... Chcia�bym by� przydatny... wydaje mi si� jednak, �e nie jestem tu bardzo potrzebny, czuj� si� tu jako�... ponadplanowo. - A ty jeste� przekonany, �e sta� ci� na dokonanie wielkich rzeczy, tylko my ci nie pozwalamy?! - doko�czy�a Anna z u�miechem. - Nno... tak! - b�kn�� Ted. - Sk�d wiesz, �e tak w�a�nie pomy�la�em? Roze�mia�a si� weso�o, bior�c go za r�k�. - Znam to ju� sk�d�... Tw�j ojciec, gdy mia� tyle lat, co ty, my�la� zupe�nie tak samo. - Zna�a� go ju� wtedy? - Nawet wcze�niej! - Na Ziemi? - Nie, na Ganimedzie. Jak wiesz, ojciec si� tam urodzi�, a ja przyjecha�am z rodzicami, maj�c dziesi�� lat. Igen mia� w�wczas trzyna�cie. By� bardzo pewien siebie, zupe�nie jak ty. Prowadzi� mnie na karko�omne wycieczki w g�ry Ganimeda i zwierza� si� ze swych plan�w