5721

Szczegóły
Tytuł 5721
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5721 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5721 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5721 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ILIA WARSZAWSKI LE� Antropoid mia� fasetowy, panoramiczny wzrok. Przez powieki przykryte dyskami sprz�enia zwrotnego Rus�an Iszimbajew widzia� uchodz�c� w dal galeri� i dwie �ciany pokryte r�owymi porowatymi naro�lami. Wysoko�� galerii to zwi�ksza�a si�, to zn�w mala�a, wi�c przez ca�y czas trzeba by�o regulowa� d�ugo�� n�g antropoida, aby jego uzbrojone we frezy r�ce, znajduj�c si� na poziomie ramion, odcina�y od sufitu w przybli�eniu p�metrow� warstw� minera�u. G�ow� antropoida spowija�y chmury b��kitnego py�u i Rus�anowi wydawa�o si�, �e ten py� pokrywa jego ga�ki oczne, �askocze nozdrza. Wci�gn�� nosem powietrze i nieoczekiwanie kichn��. Promie� �wiat�a padaj�cego z reflektora, umocowanego na g�owie antropoida, podskoczy� do g�ry i pow�drowa� w d�. "Diabelna ma�pa!" - pomy�la� Rus�an. Zdj�� z oczu dyski, przesun�� d�wigienk� pulpitu na sterowanie programowe, w��czy� ekran i odchyli� do g�ry klosz. Od razu zrobi�o si� l�ej. Tera: widzia� galeri� w normalnej perspektywie. Od kabiny pulpitu do antropoida by�o oko�o pi��dziesi�ciu metr�w. Rus�an zerkn�� na zegarek. Do ko�ca wachty pozosta�y dwie godziny, a norma wykonana mniej ni� w dziesi�ciu procentach. Dwadzie�cia pi�� kubometr�w minera�u dla jakich� tam b��kitnych ziarenek! Odchyli� si� na oparcie siedzenia i przekr�ci� ga�k� powi�kszenia. Dwa sortowniki buldo�erami usuwa�y spod n�g antropoida g�ry py�u, przepycha�y je przez sita i r�wna warstwa rozsypywa�y na pod�odze. Rus�an zogniskowa� ekran na skrzynkach znajduj�cych si� niedaleko pulpitu. Jedna z nich do po�owy wype�niona by�a ko��mi, produktem ubocznym przeznaczonym dla biolog�w, druga pusta. Splun�wszy, Rus�an soczy�cie zakl��. Zn�w to samo! Inni maj� dzia�ki, z kt�rych przez dzie� mo�na uzyska� do dwustu, trzystu gram�w, a on pusty minera� i te idiotyczne ko�ci ni to ptak�w, ni to kot�w. Zn�w skierowa� ekran na antropoida. K��by py�u ju� nie przes�ania�y przezroczystej kuli wype�nionej g�st�, m�tn� ciecz�. Miarowo krocz�c przed siebie, antropoid ci�� frezami pustk�. Rus�an pospiesznie naci�gn�� na g�ow� klosz i przesun�� d�wigienk� na telesterowanie. "St�j !" Kula eksplodowa�a jasnym �wiat�em i zgas�a. Antropoid zatrzyma� si�. Rus�an westchn�� i umocowa� na oczach dyski... Teraz galeria opisywa�a p�kole i przez ca�y czas musia� utrzymywa� pole widzenia antropoida dok�adnie na �rodku korytarza. Kilka razy gubi� kierunek i frezy wrzyna�y si� w �cian�. Wszystko przed oczami Rus�ana zaczyna�o dr�e�. Korpus antropoida wibrowa� na skutek przeci��enia. Rus�an nieraz s�ysza� o sylfii, ale widzia� j� po raz pierwszy. Wyskoczy�a z bocznego korytarza z szybko�ci� ekspresu. By�o to metrowe z�ociste jajko na sze�ciu w�ochatych nogach-s�upach. Jeszcze chwila i przed jego oczyma mign�a rozwarta paszcza na �mijowatej szyi. Ruslan rzuci� si� do ty�u, na krzes�o. To by� niewybaczalny b��d. Zrozumia� to natychmiast, poczuwszy potworne uderzenie w potylic�, przekazane kana�em telekinetycznej ��czno�ci: powt�rzywszy jego ruch, antropoid wyr�n�� g�ow� w �cian�. Zamiast wyra�nego obrazu Rus�an mia� teraz przed oczyma faluj�ce, rozmyte szare kontury. Zdj�� dyski i w��czy� ekran. Dzi�ki bogu, z jego oczyma nic si� nie sta�o, ale antropoid najwyra�niej straci� orientacj�. Bezradnie kr�ci� si� w miejscu, wymachuj�c r�kami Sylfie znikn�a. Wok� n�g antropoida kr��y�y sortowniki. Nie otrzymuj�c o niego rozkaz�w, nic nie mog�y robi�. Rus�an przesun�� r�czk� ��czno�ci telekinetycznej na maksymalne wzmocnienie. St�j ! Szara posta� na ekranie nadal kr�ci�a si� w miejscu. "M�wi� ci, st�j!" Antropoid zatrzyma� si� i wyci�gn�� r�ce wzd�u� szw�w. Sortowniki r�wnie przerwa�y sw�j bieg. "Wy��cz frezy!" Ekran niestety nie dawa� mo�liwo�ci sprawdzenia, czy polecenie zosta�o wykonane. "Chod� tu!" Antropoid odwr�ci� si� twarz� w stron� ekranu i zataczaj�c si� na �ciany poszed� ku kabinie. "Stop! Odwr�� si�!" No takt Na potylicy du�e wgniecenie. Pod os�onk�, w p�ynie, k��bi� si� iskry. Rus�an westchn�� i zdj�� s�uchawk� - Halo, warsztat?! Tu si�dma dzia�ka. Przy�lijcie montera. - Co tam u was, si�dmy? - zapyta niezadowolony kobiecy g�os. - Antropoid nawala. - Wyra�ajcie si� �ci�lej. Co z nim? - Ma uszkodzona g�ow�. Naruszony zosta� zmys� orientacji, nie ma sprz�enia zwrotnego na wideodyskach. - Tak. Mam nadziej�, �e to ju� wszystko? - A co, ma�o wam? - Pos�uchajcie, si�dmy, nie jestem wasz� kole�anka, �eby�cie sobie z rana �artowali! Jak do tego dosz�o? - Po prostu... - Rus�an zaci�� si�. Kawa�ek minera�u. - Zapomnieli�cie j�zyka w g�bie, czy co? - Pos�uchaj, dziewczyno - Iszimbajewa a� zatyka�o ze z�o�ci - czy twoja mama nie m�wi�a ci, �e pchanie nosa w cudze sprawy jest nieprzyzwoite? T masz tylko przyj�� zam�wienie, a przyczyny b�d� ju� ustala� doro�li wujkowie, znacznie od ciebie m�drzejsi. B�c ! Tu-tu-tu. - Idiotka! - otar� pot z g�owy. - I c� teraz? Trzeba po��czy� si� z dyspozytorni ... Rustan zn�w wykr�ci� numer. - Tu dy�urny dyspozytor. S�ucham. - M�wi Iszimbajew z si�dmej dzia�ki. - A, Iszimbajew, co tam u was? Zadanie wykonacie? - Nie wiem. Zepsu� mi si� antropoid. - Wezwali�cie montera? - Nie. Dzwoni�em do warsztatu, ale tam siedzi jaka�... zachowuje si� grubia�sko, odk�ada s�uchawk�. - Poczekajcie przy telefonie. Rus�an us�ysza� szcz�kni�cie prze��cznika, po�o�y� s�uchawk� na pulpicie i zamkn�� oczy: "Bo�e! - pomy�la� - ale� rob�tk� sobie znalaz�, ba�wanie!" Poprzez s�uchawk� dociera�y do niego urywki zda�: ... mimo wszystko nikomu nie pozwol�... ... nie jeste�cie na pota�c�wce. Jak wr�cicie na Ziemi�, gryma�cie sobie, ile chcecie, bo tu mamy grafik... - ... to niech nie zachowuje si� jak cham! - ... daj� wam dwie godziny czasu... - ... takie uszkodzenie... - ...we�cie z centralnego magazynu. - ... nie mo�na w strefie... - ... r�bcie w warsztacie... Tak, to rozkaz... Halo, Iszimbajew! Ruslan otworzy� oczy i wzi�� s�uchawk�. - Tu Iszimbajew! - Wasz antropoid chodzi? - Chodzi... �le chodzi. - Zaprowad�cie go do zak�adu remontowego - Nie mam sprz�enia zwrotnego. - To nic, dojdzie. Macie kart� zu�ycia? - Mam. - A wi�c doprowadzicie go g��wn� sztolni� do okr�nej galerii, a tam ju� zajmie si� nim warsztat. Na jakiej fali pracujecie? - Psi trzydzie�ci sze��. - Dobrze, dam im zna�: psi trzydzie�ci sze��. Ile kubometr�w dzi� dali�cie? - Oko�o dwudziestu pi�ciu. Dyspozytor zagwizda�. - Co to si� z wami dzieje?! Rus�an poczerwieniat. - Przecie�... przez ca�y czas nawala� mi robot. - Tak... a jaka zdobycz? "Poszed�by� ty..." - pomy�la� Iszimbajew. Nie podoba�a mu si� ta rozmowa. Wygl�da na to, �e b�dzie dzi� musia� pisa� sprawozdanie. - Nie wiem - sk�ama� - jeszcze nie zd��y�em sprawdzi�... Chyba bardzo ma�a... prawie nic. - Pos�uchajcie, Iszimbajew - w g�osie dyspozytora pojawi�y si� nutki, kt�re zmusi�y Rustana do �ci�ni�cia ze wszystkich si� s�uchawki - wasza dzia�ka psuje nam wszystkie wska�niki. - Dobra - przerwa� mu Rus�an s�ysza�em ju� to wszystko. Lepiej zabezpieczcie remont. Przecie� nie mog� pracowa� go�ymi r�kami. Jak przyjdzie antropoid, przycisn� i odpracuj�. Czort wie co! Rus�an sam nie rozumia�, w jaki spos�b wyrwa�o mu si� to zdanie. Wcale nie chcia�o mu si� wraca� dzi� na wacht�. Ale wycofa� si� nie by�o mo�na. - Dobrze, Iszimbajew - g�os w s�uchawce pociepla� - za dwie godziny wasz antropoid b�dzie gotowy, ju� wyda�em dyspozycje. Mam nadziej�, �e dacie dzi� trzysta kubometr�w, um�wili�my si�? "Podnie� praw� r�k�!" Obraz na ekranie pozosta� nieruchomy. Iszimbajew prze��czy� zesp� promiennika. "Podnie� praw� r�k�!" Rozkaz zosta� wykonany, ale podniesiona r�ka ko�ysa�a si� niczym szmata na wietrze. "Opu��! Dwa kroki w prz�d!" Antropoid zachwia� si� i zrobi�, dwa niepewne kroki. Telekinetyczny promiennik pracowa� z niedopuszczalnym przeci��eniem. Wewn�trz klosza by�o gor�co jak w piecu. Rus�an odchyli� go do g�ry i po�o�y� na kolanach schemat sztolni. Aha! Jest g��wna galeria. Ale labiryncik! A przecie� zbadano nie wi�cej ni� dziesi�� procent g�rnego poziomu. Po ostatniej historii nawet geologom nie wolno zapuszcza� si� w ni�sze galerie. Nie ma co, rajska planetka! Sam pejza� ile jest wart! Na powierzchni Rus�an by� tylko jeden raz, w drodze z kosmodromu, ale i to wystarczy�o, aby na zawsze przesz�a mu ochota na bywanie tam. Czort z ni�, ju� lepiej sp�dzi� ca�y rok tu, z dala od dziennego �wiat�a. Zn�w opu�ci� na g�ow� klosz. "I�� prosto do pierwszej galerii, skr�ci� w prawo, i�� do pier�cieniowatego korytarza, zatrzyma� si�, czeka� na rozkaz! To tw�j program, id�!" Antropoid podrepta� w miejscu, pomarudzi� chwil� i ruszy� przed siebie. Sortowniki posz�y w jego �lady. Doszli do zakr�tu. "W prawo!" - rozkaza� Rus�an. Antropoid pos�usznie zakr�ci�. Dalsze obserwowanie go bez sprz�enia zwrotnego by�o niemo�liwe. Iszimbajew wy��czy� aparatur�. "Co za dzie�! - �cisn�� r�kami g�ow�. - Wszystko nie w porz�dku!" Chcia�o mu si� spa�, ale k�adzenie si� na dwie godziny nie mia�o sensu. "Durniu - pomy�la� - sam si� wrobi�e� w godziny nadliczbowe. Ma�o ci by�o!" "Ale przecie� nie b�d� tu stercze� przez dwie godziny". - Wsta� z krzes�a, przeci�gn�� si� i wszed� do kana�u ��cznikowego. �rednica rury by�a niewielka, musia� wi�c i�� zgi�ty, pokonuj�c przeciwny strumie� powietrza nasyconego md�ym zapachem amoniaku. "Ale zapaszek! - pomy�la� zacisn�wszy nos i oddychaj�c ustami przez chusteczk� umoczon� w poch�aniaczu. Ju� od roku zamierzaj� zrobi� kana�y ��cznikowe z prawdziwego zdarzenia, i nic. Wida�, ci�gle brakuje im czasu, my�l� tylko o tym plugawym wienocecie. Te� mi co�, eliksir nie�miertelno�ci! W przedzie by�y drzwi pulpitu pi�tej dziatki. Nacisn�� st�por i wszed�. Tu przynajmniej nie �mierdzia�o amoniakiem. Ka�da kabina posiada�a instalacj� oczyszczaj�c�. Duszanow sta� wyprostowany, jego oczy przykrywa�y dyski. Telekinetyczny klosz znajdowa� si� gdzie� na jego potylicy, m�czyzna r�ce wyci�gn�� przed siebie tak jakby mia� w nich frezy. Na odg�os otwieranych drzwi odwr�ci� si� i zdj�� dyski. - A, to ty! - Ja. Mo�na? Posiedz� u ciebie troch�, co! - Siadaj. - M�czyzna prze��czy� pulpit na sterowanie programowe. Czego nie pracujesz? - Awaria. - Co� powa�nego? - Naprawa potrwa dwie godziny. A ty ile zrobi�e�? - Siedemset kubometr�w. - K�amiesz! - A niby dlaczego mia�bym k�ama�? - Duszanow w��czy� ekran i pokaza� Rus�anowi skrzynk� do po�owy zape�nion� kulkami wienocetu. Iszimbanow wytrzeszczy� oczy. - Ile- tam tego? - B�dzie z p� kilograma. - Ale masz szcz�cie! - Trzeba pracowa�. Dzia�ki u wszystkich jednakowe. - A wi�c brakuje mi zdolno�ci westchn�� Rustan. - Bzdura! Nikt si� nie rodzi z telekinetycznymi zdolno�ciami. Trzeba je rozwija�. Rustan wsta� z krzes�a. - To ju� s�ysza�em. Na kursach. - No dobra - Duszanow zerkn�� na ekran - horyzont obni�a si�, czas przej�� na sprz�enie zwrotne. Wybacz mi... - Dobrze. Powiedz mi tylko jeszcze jedno: czy ta praca rzeczywi�cie sprawia ci przyjemno��? - Sprawia. - A dlaczego? - Jakby ci powiedzie�... - Duszanow za�o�y� na oczy dyski. - Jeszcze w dzieci�stwie marzy�em o tym, aby ka�da moja my�l kierowa�a maszyn�. Rozumiesz, cz�owiek siedzi sobie tu w krze�le, a tace jego do�wiadczenie, wola, wiedza znajduj� si� tam - w antropoidzie. - A ja nie. - Co - nie? - Nie marzy�em. - A o czym marzy�e�? - O niczym. Teraz marz� tylko o tym, aby si� wyspa�. - Le� z ciebie Rus�an. - Mo�e i le� - zgodzi� si� Iszimbajew. Male�ki, w�ski pokoik pe�en by� d�wi�k�w. Z prawej rozlega�o si� chrapanie, nad ��kiem dar� si� g�o�nik, a z lewej s�ycha� by�o przyt�umione g�osy. Rus�an zdj�� buty, wy��czy� radio i po�o�y� si� na ��ku. - Szuka� trzeba na ni�szych poziomach, kt�re s� �r�d�em pot�nego psi- promieniowania - powiedzia� baryton z lewej. - Ale m�wi si�, �e tam s� podobno te... jak im... sylfie - odezwa� si� kobiecy glos. "To na pewno parka geofizyk�w pomy�la� Rus�an - ci, kt�rzy przylecieli przedwczoraj". Widzia� ich w kawiarni. M�czyzna mia� bujn� fryzur� i mi�sisty nos. Kobieta nosi�a spodnie i czarn� koszul�. Mia�a te� si�gaj�ce do ramion w�osy. - Bzdura - stwierdzi� autorytatywnie baryton. - Z naszymi �rodkami ra�enia... "T�pak" - pomy�la� Rus�an. - Beznadziejny dure�! Pokaza� by tobie sylfi�!" - Nie �a�ujesz, �e tu przylecia�a�? - Nie, od czego� trzeba by�o przecie� zacz��. Szkoda tylko, �e tu tak czym� �mierdzi. - To amoniak. Atmosfera planety zawiera du�o amoniaku, a aparatura oczyszczaj�ca powietrze nie stoi na wysoko�ci zadania. Przecie� w�a�ciwy podb�j planety jeszcze si� nie zacz��. "Nie stoi na wysoko�ci zadania! Rus�an a� zatrz�s� si� ze z�o�ci, przypomniawszy sobie kana�y ��cznikowe. Po�yjesz tu, to zobaczysz, jakie to zadanie!" - A mnie si� wydaje, �e na dodatek �mierdzi tu kotami. - To merkaptan. Nasyca si� nim kostiumy przed wej�ciem do strefy. Sylfia boi si� zapachu merkaptanu. - Jeste� ju� we wszystkim doskonale zorientowany. Rozleg� si� odg�os poca�unku. Rus�an zakl�� i w��czy� radio. "...podstaw� telekinetycznego sterowania stanowi absolutnie identyczne nastrojenie d�ugo�ci fali psi-pola obiektu sterowanego i podmiotu steruj�cego. Maksymalny efekt uzyskuje si� przy ca�kowitym przestawieniu si� podmiotu na wykonywana prac�. Dow�dca antropoida powinien nie tylko wydawa� rozkazy, ale tak�e, korzystaj�c ze sprz�enia zwrotnego, my�lowo wcieli� si� w antropoida...". Rus�an dotkn�� potylicy. Dobrze wiedzia�, co to takiego wcielenie si� w antropoida przy u�yciu sprz�enia "Uwzgl�dniaj�c fakt, �e napi�cie psi-pola maleje proporcjonalnie do kwadratu odleg�o�ci, nale�y regulowa� obw�d wzmacniaj�cy w zale�no�ci od intensywno�ci percepcji receptora..." Iszimbajew wyrwa� sznur z kontaktu... - Poznanie terapeutycznej aktywno�ci wienocetu praktycznie rozwi�zuje problem d�ugowieczno�ci - burcza� baryton z lewej. - Ja sam osobi�cie jestem zwolennikiem biologicznej teorii pochodzenia, chocia� twierdzenie, �e wienocet to skamienia�e larwy owad�w... O Bo�e, i tu te� wienocetl Zerkn�� na zegarek, naci�gn�� buty i powl�k� si� do kawiarni. Do swej dyspozycji mia� oko�o godziny czasu. W kawiarni nie by�o jeszcze nikogo, je�li nie liczy� Gravego, kt�ry jak zawsze siedzia� przy stoliku ko�o bufetu. "Szcz�ciarz - pomy�la� Rus�an dwa miesi�ce na chorobowym!" - Siadaj - Grave podsun�� mu krzes�o. - Co tu mo�na zje��? - Rus�an otworzy� menu. - Mo�esz nie patrze� - powiedzia�a bufetowa - par�wki i kawa, nic wi�cej nie ma. - No tak, nie�le nas karmicie. - Ty co, zachorowa�e�? - zapyta� Grave. - Nie, przerwa na remont. - Jutro obiecali podrzuci� mi�so powiedzia�a bufetowa. - Na Nowy Rok kierownik chce zrobi� kotlety z makaronem. - Nie�le! - obliza� si� Grave. - B�dzie te� po kieliszku spirytusu na g�ow�. - Po kieliszku! - mrukn�� Rus�an. - Jak ci si� nie podoba, mo�esz nie pi� - powiedzia�a bufetowa - ochotnicy zawsze si� znajd�. Rus�an w milczeniu �u� par�wk�. Grave macza� w kawie suchar i odgryza� male�kie kawa�eczki. - No a jak tam praca? - zapyta�. Rus�an machn�� r�k�. - Czort z ni�! Obrzyd�o mi to wszystko! - Romantyk! - z pogard� powiedzia�a bufetowa. - Napatrzy�am si� ja na nich przez cztery lata, na tych romantyk�w. Naczytali si� fantastyki, a tu jak zobacz� sylfi�, to przez miesi�c �a�� z wytrzeszczonymi oczyma. Czego si� spodziewa�e�, kiedy si� werbowa�e�? - Przecie� nie wiedzia�em... - Ach, nie wiedzia�e�?! No to teraz b�dziesz wiedzia�! Czego oni jeszcze w�a�ciwie chc�? Sied� w mi�kkim krze�le i rozkazuj przez cztery godziny na dob�. Posta�by� ty na moim miejscu za bufetem. Telekinetyka! Te� mi praca! Ja osobi�cie z przyjemno�ci� karmi�abym was telekinetycznie. - To nic, przyzwyczai si� - powiedzia� Grave. - Zrozum, Grave - Rus�an z trudem dobiera� s�owa - m�wi si�, �e jestem leniem. Mo�e rzeczywi�cie nim jestem, nie wiem. Tylko �e... ta praca nie odpowiada mi... Przecie� ja jestem starym g�rnikiem. Pracowa�em mechanicznym m�otkiem, a nawet kilofem... a przecie� to... co� zupe�nie innego. - Dziwak! - powiedzia� Grave - Co wolisz, macha� kilofem zamiast dowodzi� antropoidem? - Wol�. Tam jest prawdziwa praca i cz�owiek m�czy si� tak jako� po ludzku, a tu uniform... - zaci�� si� zerkn�wszy na bufetow�. - Trzeba �wiczy� - powiedzia� Grave. - Kiedy si� przyzwyczaisz, zrozumiesz, �e z tym swoim kilofem maszynie nie dor�wnasz. - Mo�liwe, ale przecie� kilofem czuj� minera�. A jest on r�ny: tu twardy, a tam mi�kki. Pracuje cz�owiek i zastanawia si�, gdzie r�ba�, a gdzie sam odpadnie. - Rus�an westchn�� i spojrza� na zegarek. - No dobra, do�� ju� mielenia j�zykiem. Nalej mi kawy. Pozosta�o mu dwadzie�cia minut. Gdyby kto� wiedzia�, jak nie chcia�o si� mu i�� na wacht�! W ci�gu dw�ch godzin temperatura w kabinie spad�a poni�ej zera. Rus�an w��czy� ogrzewanie i wykr�ci� numer warsztatu. - Tak? - tym razem by� to g�os m�czyzny. - M�wi Iszimbajew z si�dmej dzia�ki. Jak tam m�j braciszek? - Jaki braciszek? - No, antropoid. Dyspozytor kaza�... - Ach, to wy, Iszimbajew?! W�a�nie pisz� skarg� na was. To skandal! - Chwileczk�, nie wrzeszczcie do s�uchawki. Powiedziano mi, �e mniej ni� dwie godziny... - Ja si� was pytam, gdzie wasz antropoid? - Jak to gdzie? U was. Powinni�cie go byli odebra� na pier�cieniowatej galerii. Fala psi-trzydzie�ci sze��. - Sprawdzili�my na tej fali po�ow� galerii. Nie ma tam waszego antropoida. - Nie ma?... Poczekajcie, zaraz sprawdz�. - Rus�an od�o�y� s�uchawk�. Sprawa przyjmowa�a z�y obr�t. Za co� takiego nie pog�aszcz� go po g�owie. Przecie� je�eli si� zastanowi�, to nie powinien by� wychodzi� z kabiny nie otrzymawszy potwierdzenia z warsztatu. Automat z naruszonym zmys�em orientacji m�g� nie tylko zale�� czort wie, gdzie, ale tak�e zwali� si� do jednej ze szczelin, a wtedy... G�owa Iszimbajewa pokry�a si� kropelkami potu. "Och!" Wyobrazi� sobie zast�py zaniepokojonych sylfii, atakuj�cych g�rny poziom. Podobno kiedy� wydarzy�o si� ju� co� takiego. Lawina zwierz�t zmiata�a wtedy ze swej drogi stalowe przepierzenia barak�w, niszczy�a kana�y ��cznikowe i gdyby nie lasery... Rus�an szarpn�� w d� telekinetyczny klosz. Wycisn�� ze wzmacniana sprz�enia zwrotnego wszystko, co si� da�o, tyle, �e dyski a� pali�y powieki, ale oczy nie rozr�nia�y niczego pr�cz kr�c�cych si� w ciemno�ciach t�czowych k�. Pozosta� mu ostatni �rodek. Rus�an odchyli� klosz, wyrwa� balastowy opornik drugiego obwodu i skr�ci� razem przewody. Teraz do wszystkich jego grzeszk�w dosz�o jeszcze naruszenie dwunastego paragrafu Regu� Telekinetycznego Sterowania. Mimo woli krzykn��, kiedy jego powiek dotkn�� gor�cy metal. Zapachnia�o spalenizna. A jednak, zrywaj�c z poparzonych powiek dyski widzia� przed sob� przez chwil� w horyzontalnym rozrzucie koordynatora kawa�ek minera�u z charakterystycznymi �ladami frez�w. Antropoid le�a� gdzie� na drugim poziomie, przygnieciony zawalonym sufitem. Na wej�cie w stref� nale�a�o uzyska� specjalne zezwolenie, ale �e w ci�gu tylko tego jednego dnia Iszimbajew dokona� tylu bohaterskich czyn�w, wi�c jeszcze jedno naruszenie Ustawy niczego w istocie nie zmienia�o. Na�o�y� mask�, w�o�y� pas z akumulatorami, w��czy� reflektor i wzi�� stoj�cy w kacie mechaniczny m�otek. "Merkaptan!" Male�ki flakon z obrzydliwie pachn�cym p�ynem zatruwaj�cym powietrze w kabinie. Kilka dni temu, jedz�c �niadanie, jak pami�ta�, kopn�� go w kat. Opad�szy na czworaki przeszuka� ka�dy centymetr pod�ogi. Flakon znikn�� bez �ladu. Wyj�cie w stref� bez obronnego zapachu by�o ryzykowne, ale na zdobycie merkaptanu na s�siedniej dzia�ce potrzeba by�oby... Machn�� na to r�ka i zerwa� plomb� z opancerzonych drzwi. ...Wszystko to wygl�da�o zupe�nie inaczej ni� na ekranie. R�owe naro�le na b�yszcz�cych, b��kitnych �ciankach porusza�y tysi�cami male�kich listk�w. Rus�an dotkn�� jednego z nich i natychmiast cofn�� r�k�. Palec przeszy� b�l. Zarzuci� na rami� m�otek i ruszy� wzd�u� galerii. Nogi poza kostki zag��bia�y si� w mi�kkim gruncie rozsypanym przez sortowniki. Rus�an zr�wna� si� ze skrzynkami, w kt�rych sortowniki sk�ada�y zdobyte trofea. W jednej sterta ko�ci. Tu� obok niej ca�kowicie zachowany szkielet dziwnego zwierz�cia z wygi�tym w �uk kr�gos�upem, tr�jk�tn� czaszk� i d�ugimi dziesi�ciopalczastymi ko�czynami. "Ciekawe, co one tu �arty?" - pomy�la� Rus�an. W drugiej skrzynce, w k�cie, znalaz� jedn� jedyn� kulk� wienocetu - plon ca�ego dzisiejszego dnia. Doszed�szy do poprzecznej galerii Rus�an przypomnia� sobie sylfi� i po�a�owa�, �e nie ma merkaptanu. W�ochata gadzina! - powiedzia� g�o�no, chc�c doda� sobie odwagi. �mierdz�ca wesz! "Adzina! - powt�rzy�o echo zniekszta�cone przez mask� s�owa - �ca... esz!" W tym miejscu ko�czy�y si� �lady pracy jego antropoida. Po twardym gruncie l�ej by�o i��. Najpierw zobaczy� chaotycznie miotaj�ce si� po galerii sortowniki. R�ce antropoida z w��czonymi frezami wystawa�y spod przygniataj�cej go bry�y. Straciwszy orientacj�, najwidoczniej usi�owa� przebi� si� przez �cian� galerii. Bry�a by�a zbyt ci�ka, aby j� mo�na by�o usun�� r�kami. Iszimbajew pod��czy� przewody m�otka do pasa z akumulatorami i okre�liwszy na oko uk�ad warstw, rozku� j� na dwie cz�ci. "Wy��cz frezy, wstawaj!" Opowie�ci o dow�dcach potrafi�cych sterowa� antropoidami bez telekinetycznego wzmacniacza by�y jednak najwyra�niej wyra�aj�c si� delikatnie - przesadzone. "Wstawaj!" - kucn��, wzi�� antroida pod pachy i st�kn�wszy z wysi�ku postawi� go na nogi. Antropoid odwr�ci� si� i z wyci�gni�tymi na wysoko�ci ramion r�kami ruszy� na Iszimbajewa. "Odwr�� si�!" Obracaj�ce si� z gro�nym wyciem frezy zbli�y�y si� do twarzy Rus�ana. Ten przysiad�. Antropoid te� zgi�� nogi. "Wy��cz frezy, ba�wanie!" Ledwie uchwytne �lady psi-promieniowania ci�gn�y uszkodzony m�zg antropoida ku jego dow�dcy. Rus�an pobieg�... Przyczaiwszy si� za rogiem poprzecznej galerii, przys�uchiwa� si� spokojnemu stukotowi stalowych podeszew. Doszedlszy do zakr�tu antropoid zatrzyma� si� na moment, jakby si� czemu� przys�uchiwa�, i bez wahania skr�ci� w lewo. Sortowniki pos�usznie wlok�y si� z ty�u. �mierciono�ne frezy zn�w wycelowane by�y w piersi Iszimbajewa. Szeroko�� korytarza nie przekracza�a jednego metra i maszeruj�cy kaczym chodem antropoid zahacza� raz po raz ramionami o �ciany, wzbijaj�c chmury b��kitnego py�u. "M�wi� ci, st�j" Jasne �wiat�o zbli�aj�cego si� reflektora o�lepia�o... Rus�an bieg�, czuj�c przez poch�aniacz maski niesamowity fetor. Galeria zacz�a opisywa� p�kole, ostro zachodzi�a w d�. To by�a zapadnia. Tam, na pierwszym poziomie, w�r�d zaro�li bia�ych kolc�w czai�o si� co� straszniejszego ani�eli frezy oszala�ego antropoida. Odbijaj�cy w prawo w�ski korytarz przypomina� raczej szczelin� w minerale. Nie by�o wiadomo, czy dok�dkolwiek prowadzi, ale Rus�an nie mia� wyj�cia. Teraz nale�a�o tylko czeka� na to, jak zachowa si� antropoid. Korytarz by� dla niego zbyt w�ski... Stalowa imitacja cz�owieka drepta�a przy wej�ciu, staraj�c si� schwyta� Rus�ana w �wiat�o reflektora. "Niedobrze - pomy�la� Rus�an, zamkn�wszy oczy, by uchroni� je od o�lepiaj�cego �wiat�a - bardzo niedobrze, trzeba ucieka�!" Frezy antropoida wrzyna�y si� w �ciany, poszerzaj�c korytarz. Sortowniki, otrzymawszy, dobrze sobie znany rozkaz, usuwa�y grunt. "Wszystko przepad�o!" - Dalej mo�na by�o posuwa� si� tylko na brzuchu. Zgrzyt frez�w zbli�a� si� nieub�aganie; "St�j, diabelski pomiocie!" - dr��c z gniewu ruszy� na spotkanie antropoidowi. Strumie� niezno�nie jasnego �wiat�a bi� w opalone powieki, razi� zaognione oczy. "K�amiesz, miesza�cu!" W �wietle reflektora czarnym cieniem wyros�a przed Rus�anem zwisaj�ca z sufitu ska�a. "K�amiesz!" - zmierzy� wzrokiem odleg�o�� dziel�c� go od robota i podni�s� mechaniczny m�otek... Teraz o wszystkim decydowa�y sekundy. Nale�a�o uwolni� wielotonowa bry�� w momencie, gdy znajdzie si� pod ni� przezroczysty klosz. Frezy bez trudu wrzyna�y si� w minera�, odcinaj�c r�wne, grube p�aty. Antropoid posuwa� si� do przodu z dok�adno�ci� mechanizmu zegarowego. Maszyna ta mia�a pewna bezsporna zalet�: nie wiedzia�a, co to zm�czenie. "K�amiesz, tu trzeba pracowa� g�ow�! Ostatnia rzecz� jaka Rus�an zapami�ta�, by�y jarz�ce si� zielonym �wiat�em fasetowe oczy antropoida i wal�cy si� sufit. Rus�an ockn�� si� i j�kn��. Wskutek uderzenia w ciemi� przed jego oczyma wszystko wirowa�o. Podni�s� r�k� i dotkn�� g�owy. Podni�s� si� na czworaki i pope�zn�� w t� stron�, gdzie pod zawalonym pok�adem w �wietle reflektora b�yszcza�a idiotycznie drgaj�ca stopa antropoida. Pomi�dzy kawa�kami minera�u a sufitem by�a do�� du�a wolna przestrze�, mo�na wi�c by�o wyczo�ga� si� na galeri�. Rus�an wyprostowa� si�. Tam, w przodzie, b��kitnawym �wiat�em iskrzy�y si� �ciany labiryntu. "Ty tu le� - pomy�la� wdrapuj�c si� do g�ry - a ja sobie p�jd�". Rus�an po raz ostatni zerkn�� w d� i nieoczekiwanie widok drgaj�cej nogi wzbudzi� w nim wsp�czucie. "No i czego podrygujesz, durniu? powiedzia� zeskakuj�c z powrotem. No dobra, nie zostawi� ci�!" Napi�cie w akumulatorach spad�o, musia� wi�c starannie wybra� te punkty, w kt�rych nale�a�o ku� ska��. "Widzisz, bracie, w naszej pracy potrzebna jest g�owa, a ty tylko podrygiwa� potrafisz". Z trudem usuwa� ogromne kawa�ki minera�u. "Co to jest? - powiedzia� post�kuj�c z wysi�ku. - To ma by� zawa�? Jak u nas w kopalni pewnego razu..." R�ce antropoida by�y wolne. Rus�an z obaw� spojrza� na frezy. Nie obraca�y si�. Najwyra�niej zaklinowa�o je. "No, wstawaj!" Podni�s� antropoida, ale ten lecia� mu przez r�ce. Jego przegubowe nogi przez ca�y czas wyczynia�y jaki� taniec. "Przestraszy�e� si� czy co?" Rus�an opar� antropoida o �cian� i wzi�� si� za oczyszczanie korytarza: Miejsca by�o bardzo ma�o, wi�c najwi�ksze kawa�ki trzeba by�o odci�ga� do ty�u. Ze zm�czenia dr�a�y mu r�ce. "Ech, ale brzydka historia wysz�a!!" Kruche pancerze sortownik�w by�y zmia�d�one. Rus�an kopn�� je nog�. "Chod�my" - obj�� antropoida za ramiona i popychaj�c ruszy� przed siebie... - Macie sw�j skarb! Antropoid run�� na pod�og�. Le�a� twarz� w d�, nadal poruszaj�c nogami. Mechanik nachyli� si� i wy��czy� jego blok energetyczny. - Gdzie�cie go tak urz�dzili?! - zapyta� ogl�daj�c zniekszta�cony klosz, z kt�rego wyciek�a po�owa p�ynu. - Znalaz�em go na g��wnej galerii. Sam si� zasypa�. Skandal! Nie mogli�cie go przyj�� w odpowiednim czasie! Po co was tu trzymaj�! - Tak... - majster otworzy� powyginan� tyln� p�yt� pancerza antropoida roboty na dziesi�� dni, wcze�niej nie damy rady. - Na dziesi�� dni? - zapyta� Rus�an. - No c�, zameldujcie dyspozytorowi - doda� u�miechn�wszy si� rado�ni . Na dziesi�ty dzie�, wcze�nie rano, Rus�an Iszimbajew maszerowa� do pracy w zwyk�ej ziemskiej kopalni. A na dalekiej planecie naprawiony antropoid zn�w ci�� minera� i m�odemu dow�dcy wydawa�o si�, �e jest bogiem. przek�ad : Micha� Siwiec